Łączna liczba wyświetleń

piątek, 13 maja 2016

Maskarada część XXIII


Po sylwestrowym (a raczej noworocznym) incydencie unikałam Chojnackiego przez całe dwa tygodnie. W zasadzie to mogę uznać, że miałam szczęście bo po tym okresie wyjechał na rehabilitację do Poznania (okazało się, że z jego nogą jest jakiś problem), więc nie widziałam go kolejny miesiąc. Także gdy wrócił do miasta odzyskałam swoją równowagę już całkowicie i wspomnienie wspólnego snu w domu Chojnackich nie wprawiało mnie aż w takie zakłopotanie jak chwilę po przebudzenie w ramionach Artura. Tym bardziej, że on nie wspominał tego wydarzenia ani mojego irracjonalnego zachowania. Po upływie czasu naprawdę czułam się głupio: żałowałam swojego kretyńskiego zachowania, bo nic się przecież nie stało. Powinnam nawet podziękować Arturowi za to, że mnie przenocował a nie wygonić o czwartej w nocy ze swojego pokoju i domu. Teraz jednak, przy naszym spotkaniu głównym tematem była kwestia jego rehabilitacji. Dzięki wyjazdowi i konsultacji z wybitnym chirurgiem poczynił znaczne postępy. Przez kilka minut potrafił nawet poruszać się bez kuli choć szło mu to bardzo wolno. No i robił to tylko po płaskiej powierzchni. O schodzeniu po schodach w ogóle nie mogło być na razie mowy. Mimo wszystko był tak zadowolony, że jego radość udzieliła się i mnie.
- Widzisz? A pamiętasz co mówiłeś na początku? Już nigdy nie będę chodził.
- Wiedziałem, że kiedyś mi to wypomnisz.
- Wcale tego nie robię. Po prostu przypominam, że masz mnie słuchać.
- Myślisz, że za kilka tygodni będę mógł całkowicie zrezygnować z kul?
- To bardzo możliwe. – Ale pewnie zawsze już będziesz kulał, pomyślałam ze współczuciem. Chociaż z drugiej strony Artur nie wyglądał z tym tak źle. Zupełnie tak jakby był jakimś weteranem wojennym albo bohaterem…Ta myśl sprawiła, że parsknęłam śmiechem.
- Dlaczego się tak chichrasz?
- Przyszła mi do głowy głupia myśl.
- Jaka?
- Nieważne.
- Ważne, bo z pewnością dotyczyła mnie.
- A skąd wiesz?
- Bo się na mnie patrzyłaś. Więc?- Ciężko westchnęłam.
- Pomyślałam po prostu, że nawet jeśli będziesz kulał tak jak teraz to możesz się wydać bardziej interesujący. No wiesz, gdy ktoś spyta o przyczynę powiesz, że to mina w Afganistanie albo karabin w Syrii.
- To jest myśl.- Artur się uśmiechnął.- Od razu wzbudzę współczucie płci pięknej. Gorzej jak ktoś spyta mnie o szczegóły.
- Hm, a więc Renia Kowalski ci nie wystarcza?
- Renia Kowalski nie jest już moją rehabilitantką już od ponad miesiąca i dobrze o tym wiesz.
- No cóż, myślałam że tak fantastyczną znajomość będziesz chciał przedłużyć.
- To fajna dziewczyna, ale nie w ten sposób jak myślisz.- Odpowiedział, a mnie nie wiedząc dlaczego to uspokoiło. A przynajmniej zanim nie dodał:- Chociaż była bardzo ładna. I mądra. A, no i należała do tego wąskiego grona kobiet które gdy tylko otworzą buzię to mnie nie irytują.- Słysząc to zmrużyłam oczy. Artur wydawał się być bardzo rozbawiony:- Oczywiście ty też do niego należysz. Przynajmniej  w większości czasu.
- Hej…
- Przynajmniej jestem szczery. Musisz przyznać, że czasami potrafisz być bardzo upierdliwa.
- A ja cię jeszcze odwiedzam. Powinnam tego nie robić. A może od razu mam wyjść?
- Przecież wiesz, że tylko się z tobą droczę. Poza tym bardzo…- Artur przerwał gdy usłyszał dźwięk swojego telefonu.- Przepraszam cię na moment.
- Spokojnie, odbierz.- W milczeniu czekałam aż skończy krótką rozmowę. Wyglądał na odrobinę zaniepokojonego. – Coś się stało?
- Chyba tak. Niestety okazuje się, że rzeczywiście będę musiał cię wyprosić.
- Hm?
- Po prostu muszę gdzieś wyjść.
- Żartujesz? Przecież nie możesz. Poza tym jak zamierzasz poradzić sobie ze schodami?
- Poproszę cię o to byś zawołała ogrodnika. On mi pomoże.
- Artur, nie sądzę żeby to był dobry pomysł.
- Przykro mi, ale nie pytam cię o zdanie.- Tym razem był stanowczy.
- Hej, przed chwilą rozmawialiśmy o twoich postępach. Chcesz to zaprzepaścić? Może powinnam zadzwonić do twoich rodziców?
- Po prostu muszę wyjść okej?- Chojnacki wydawał się być zirytowany. Najpewniej na mnie.- Posłuchaj, chodzi o Alicję.- Dodał z wahaniem.
- Coś się stało?
- Nie, ale może. Teraz rozumiesz?
- Nie bardzo, ale przynajmniej twoją potrzebę wyjścia tak. Ale może nie musisz jechać osobiście? Może ja mogłabym…
- Nie, dziękuję. Poradzę sobie.
- Artur, twoi rodzice będą na mnie źli.
- Przykro mi.
- Więc pozwól, że pojadę z tobą. Moim autem.
- To nie jest konieczne.
- Jest. Jeśli coś jest nie tak z twoim synem lub jej matką to chcę pomóc. W końcu jesteśmy przecież rodziną.
- Nie chcę cię w to wciągać.
- W nic mnie nie wciągasz. – Po krótkiej namowie Artur zgodził się i z pomocą ogrodnika udało nam się sprowadzić go na dół a potem do mojego samochodu. Następnie zgodnie z jego wskazówkami dotarliśmy pod dom Alicji, a raczej pod blok w którym mieszkała.
- Tutaj zostajesz.- Rozkazał mi.
- Dlaczego?- Spytałam. Byłam trochę ciekawa jak wygląda syn Artura, bo nigdy dotąd go nie widziałam. Poza tym jakoś głupio było mi rozmawiać na ten temat z państwem Chojnackim, którzy w ogóle nie poruszali ze mną tego tematu. A przecież jeszcze przed powrotem Artura z Peru często martwili się o swojego wnuka. Czyżby teraz przestali? Albo się go wstydzili? Z tego o czym przekonałam się podczas świąt Bożego Narodzenia podczas Wigilii u swojej teściowej niektórzy nawet nie mieli pojęcia o tym, że Artur został ojcem. Monika też o tym ze mną nie rozmawiała, więc postanowiłam zachowywać się tak samo. Tym bardziej po tym jak w czasie kłótni z Chojnackim obiecałam Arturowi nie wspominać więcej o Piotrusiu a on z kolei obiecał nie wtrącać się w moje życie uczuciowe.
- Po prostu zostań.
- Dobrze, ale pomogę ci wejść na klatkę.
- Poradzę sobie.
- Wiesz, że nie. Taki jest mój warunek.
- Jesteś strasznie upierdliwa, a ja nie mam czasu. Dobra, chodź.- Zadowolona wyjęłam z bagażnika jego kule, a potem pomogłam Arturowi wydostać się z auta.
Okazało się, że Alicja mieszka na drugim piętrze. Tak więc nie miałam pojęcia jak Artur miał zamiar tam dotrzeć nawet jeśli schodki nie były zbyt wysokie. Bo z moją pomocą ledwo udało mu się to osiągnąć. Gdy tylko stanęliśmy przed odpowiednimi drzwiami i zadzwoniliśmy dzwonkiem, praktycznie natychmiast drzwi otworzyła jakaś kobieta, którą rozpoznałam jako Alicję. Wyglądała na rozgorączkowaną.
- O Boże, dobrze że jesteś. Przepraszam, że zadzwoniłam do ciebie wiedząc, że wciąż jeszcze nie możesz chodzić, ale nie wiedziałam co mam zrobić i…- Gdy tylko otworzyła drzwi i zobaczyła Artura od razu zaczęła wyrzucać z siebie słowa. Przynajmniej dopóki nie zobaczyła mnie.
- Spokojnie to tylko Ewelina.- Odezwał się Artur, a ja nie miałam pojęcia jak traktować to „tylko”.- Pamiętasz ją?
- Nie, ale skoro uważasz że można jej ufać…
- Można. Wpuścisz nas?
- Tak przepraszam. Proszę.- Zaprosiła nas do siebie a ja dyskretnie rozejrzałam się po wnętrzu. Wciąż nie wiedziałam o co chodzi, ale czułam się coraz bardziej dziwnie. Tym bardziej gdy Artur spytał Alicję:
- Spakowałaś się?
- Tak, ale tylko najpotrzebniejsze rzeczy. Nie wiem czy to jest konieczne.- Odparła mu.
- Ale ja wiem. Piotruś śpi?
- Tak, w pokoju obok. Ale Artur, my nie mamy gdzie iść. Matka po tym co zrobiłam mnie wyrzuci.
- Na razie pójdziemy do hotelu.
- Ale ja nie mam pieniędzy…
- Przecież ci pomagam, prawda?
- Tak, ale…
- Alicja, spokojnie. Jakoś to rozwiążemy. Pod warunkiem, że złożysz doniesienie na policję.
- Ale ja nie mogę, rozumiesz?
- To przestępca.
- Wypuszczą go zaraz, a on zrobi mi krzywdę.
- Przecież powiedziałem, że ci pomogę.
- A skąd mam to wiedzieć?! Przecież nie masz wobec nas żadnych zobowiązań. I twoi rodzice…- Alicja naprawdę była bardzo zdenerwowana. I chyba…chyba przerażona. Dlatego postanowiłam się wtrącić i podeszłam do niej oferując chusteczkę. Przyjęła ją z wdzięcznością.
- Ala, weź dziecko i daj Ewelinie torbę. Musimy się zbierać.
- On i tak mnie znajdzie. Nawet jeśli nie teraz i nie jutro to…- Jakby na dowód jej słów usłyszeliśmy mocne pukanie. Alicja jęknęła zanosząc się płaczem. Z pokoju obok dobiegło kwilenie. Od razu ruszyłam w tamtą stronę.
- Artur, nie otwieraj, to on.- Usłyszałam jeszcze rozpaczliwą prośbę Alicji zanim nie wyszłam z pokoju. I choć wciąż nie miałam pojęcia o co tu chodzi to uważałam, że najważniejsze jest dobro Piotrusia i trzeba się nim zająć. Choć nie miałam w tym dużej wprawy wzięłam dwulatka na ręce. Bałam się, że widząc nową osobę może zacząć płakać jeszcze bardziej, ale chyba zaskoczenie spowodowało że przestał kwilić. Patrzył tylko na mnie jakby chciał mnie zapytać: kim ty do cholery jesteś? Był śliczny i dość duży jak na swój wiek (a przynajmniej tak mi się wydawało), a pucułowate policzki nadawały mu wygląd małego aniołka. Jej, gdyby to był mój syn nie mogłabym wypuścić go z rąk na więcej niż pięć minut…Przerwałam swoje rozmyślania słysząc głośny męski głos, który z całą pewnością nie należał do Artura. Z racji tego iż nieznajomy krzyczał z łatwością słyszałam co mówił. I mimo iż nie słyszałam odpowiedzi Artura czy Alicji to szybko domyśliłam się w czym rzecz. Zwłaszcza po ostatnim zdaniu jakie wykrzykiwał nieznany mi facet. Nie mając pojęcia co powinnam zrobić (zostawić dziecko czy wrócić do Chojnackiego) zdecydowałam się pozostać tutaj. A przynajmniej zanim nie usłyszałam głosu Ali wołającego pomocy. Wtedy szybkim krokiem wyszłam z chłopcem widząc leżącego na podłodze Artura. Jego twarz wykrzywiła się z bólu.
- Co się stało?- Spytałam przyklękając obok niego przedtem oddając dziecko matce.
- Zbyszek go popchnął. – Wyszlochała Alicja.
- To kolano, Artur? Wezwać pogotowie?- Spytałam biorąc go za rękę.
- Nie.- Potrząsnął głową i wciągnął nosem powietrze.- Już w porządku.- Stęknął- To tylko ból.
- A jeśli coś sobie zrobiłeś? Jeśli wiązanie się zerwało i…
-…w porządku naprawdę. Daj mi tylko coś przeciwbólowego.- Razem z Alicją udało nam się posadzić Chojnackiego na krzesełku i podać mu paracetamol. Po kilku minutach ból wyraźnie osłabł. Dlatego choć ja wolałam jeszcze poczekać Artur oznajmił, że musimy się zbierać. Ale gdy chciał najpierw ulokować Alicję i Piotrusia w hotelu zaprotestowałam: obiecałam mu, że zrobię to sama jeśli on pozwoli mi się najpierw odwieźć do domu. Nie był z tego powodu zadowolony, ale chyba noga dokuczała mu bardziej niż chciał się przed nami przyznać, bo po krótkich namowach się zgodził. I w ten sposób zostałam sama z Alicją i jej synem.
Przez całą drogę w samochodzie milczałyśmy oprócz mojego pytania czy ma jakieś szczególne preferencje w hotelu gdzie będzie się zatrzymać. Wtedy wyjaśniła, że chce czegoś skromnego na uboczu miasta. Potem mi podziękowała. Gdy kwaterowałam ją w jednoosobowym pokoju (chciałam wybrać dwuosobowy, ale Ala zapewniła że wystarczy jej tylko jedno) zdecydowałam się opłacić go na jeden miesiąc. Artur nie powiedział mi na jaki okres powinnam to zrobić, ale zdecydowałam że w razie czego przedłużę pobyt Ali jeszcze o jakiś czas.
- Bardzo ci dziękuję, Ewelina.- Odezwała się na koniec Alicja gdy pomogłam jej we wniesieniu dwóch walizek i dałam swój numer telefonu w razie gdyby potrzebowała pomocy.- Nawet nie wiesz jak wiele to dla mnie znaczy. Podziękuj również Arturowi.  
- Oczywiście, zrobię to. Ale mi nie musisz mi dziękować.
- Muszę. Pewnie…pewnie po tym co słyszałaś uważasz, że go wykorzystuję prawda?
- Jeśli on chce ci pomagać to mnie nic do tego.
- Może ty tak myślisz, ale Artur…on jest dla mnie ważny. Na początku potraktowałam go okropnie, wiem ale to wynikało z czystej desperacji. Teraz bardzo tego żałuję i wiem, że nie mogę naprawić.
- Posłuchaj, myślę że powinnaś powiedzieć to jemu, a nie mnie.- Odparłam, bo prawdę mówiąc zrobiło mi się trochę niezręcznie. Bo w oczach Alicji wyraźnie  widziałam miłość jaką czuła do Artura. Po moich słowach młoda kobieta szybko zaczęła kręcić głową:
- Nie, nie…on wie że wiele dla mnie znaczy. A ja wiem, że i tak nigdy nie zdobędę jego serca nawet jeśli nie próbowałabym go kiedyś w przeszłości wykorzystać. Po prostu chcę byś wiedziała, byś znała o nim prawdę. On czasami udaje twardziela i beztroskiego, ale w rzeczywistości jest dość miękki i sentymentalny.
- Nie wiem czy ucieszyłby się z tego opisu.- Zażartowałam czując się dziwnie. Bo nie rozumiałam po co Ala mi to mówi. I przede wszystkim wciąż nie mogłam pogodzić tamtej pewnej siebie kobiety z wysoko podniesioną głową, w dwunastocentymetrowych szpilkach i dopasowanej sukience którą poznałam jako dziewczynę Artura z nieszczęśliwą matką ubraną w rozciągnięty dres, bez makijażu z włosami związanymi byle jak. Może to dlatego wierzyłam jej. Wierzyłam w to, że się zmieniła i nie wykorzystuje Chojnackiego tylko po prostu potrzebuje pomocy.
-  Ale tak jest. Musisz mi uwierzyć.- Powiedziała z jakiś przekonaniem.
- Być może. Ale naprawdę nie mi go oceniać.
-  Wiem, że się przyjaźnicie.
- Tak, Artur jest moim przyjacielem. A przynajmniej tak myślę, choć wcześniej nie miałam pojęcia że nie jest ojcem Piotrusia.- Gdy to powiedziałam Alicja uśmiechnęła się do mnie smutno tak jakby wiedziała coś o czym ja nie mam pojęcia.
- Tak…przyjacielem.  Jeszcze raz dziękuję. A teraz przepraszam, muszę wrócić do Piotrusia, a w nowym miejscu może sobie coś zrobić.
- Do widzenia.
- Ewelina?- Zawołała jeszcze za mną.
- Tak?
- Artur…on….ty jesteś…nieważne, przepraszam.- Mrugnęła coś tylko pozostawiając mnie w konsternacji. Dlatego postanowiłam nie zawracać tym sobie głowy.
W ten sposób pożegnałam się z Alicją i Piotrusiem, a potem wróciłam do domu. Miałam wielką chęć odwiedzić jeszcze Artura, ale uznałam że zaspokojenie własnej ciekawości nie może być wystarczającą przyczyną na wizytę. Z kolei telefoniczna rozmowa odpadała z tego samego powodu. Postanowiłam więc zaczekać chociaż do jutra a jeśli mi się uda weekendu. Jednak ku mojej uciesze to sam Artur zadzwonił do mnie wieczorem pytając o to czy udało się sprawnie załatwić zakwaterowanie Alicji i jej dziecka. Odpowiedziałam mu, że tak podając dokładny adres tego hotelu, który właściwie był tylko pensjonatem. Potem zgodnie z poleceniem Ali podziękowałam mu w jej imieniu. Artur z kolei podziękował mi.
- Bez twojej pomocy bym sobie nie poradził, choć wcześniej stanowczo ją odrzuciłem. No i oczywiście oddam ci wszystkie pieniądze, które zapłaciłaś za wynajęcie im pokoju, co do grosza.  Przepraszam też za to, że od początku nie chciałem byś ze mną do nich pojechała.
- Drobiazg już ci dzisiaj powiedziałam, że zwykle mam rację i to ty się mylisz. Już wkrótce się tego nauczysz.
- Raczej nie.- Roześmiał się. Potem zapadła między nami cisza.- No, jestem pod wrażeniem.
- Czego?
- Twojego opanowania. Chyba, że Alicja powiedziała ci już wszystko.
- Nie, niczego mi właściwie nie wyjaśniła. Poza tym co usłyszałam  w jej mieszkaniu i tym, że…nabijasz się ze mnie?
- Skądże. Po prostu jestem pod wrażeniem twojego opanowania, już to mówiłem.
- Dobra, a więc skoro już i tak doskonale zdajesz sobie sprawę, że mnie to nurtuje to mi powiedz.
- Co?
- No dlaczego nie powiedziałeś mi prawdy. Że to nie jest twoje dziecko. Że Piotruś to nie twój syn.
Właśnie to zrozumiałam gdy wściekły Zbyszek krzyczał z pokoju obok w kierunku (jak się domyślałam Artura) gdy ja trzymałam na rękach Piotrusia.
Ta zwyczajna suka, frajerze. Myślisz, że ten gówniarz to twoje dziecko? Piotrek jest mój. Nie masz z nim nic wspólnego”
„On doskonale to wie”, odpowiedział wtedy płaczący głos Alicji.
„Tak? Więc czemu do cholery ci pomaga?! Po kiego licho się wtrąca?”
-  Owszem, zaprzeczałeś na początku, - Kontynuowałam.- …ale potem…nawet ostatnio kilkakrotnie to przyznałeś. Przecież to było głównym powodem naszej awantury.
- Po prostu nie chciałem się z tobą kłócić.
- Rzeczywiście dobry powód. Twoi rodzice o tym wiedzą? Wiesz jak mogą się rozczarować gdy zdadzą sobie sprawę, że to nie jest ich wnuk?
- Oni doskonale o tym wiedzą, Ewelina.
- A Monika? Ona przez cały czas nawet się  nie…Co? Jak to wiedzą?
- Wyjaśniłem jej, że ojciec dziecka Alicji, czyli ten Zbyszek którego miałaś dzisiaj nieprzyjemność poznać, lubi zaglądać do kieliszka. Dlatego jej pomagałem.
- Więc jak rozumiem oszukiwałeś tylko mnie, tak?
- Nie złość się. Poza tym wcale cię nie oszukiwałem. To ty przez cały czas wiedziałaś swoje.
- Ale nie zaprzeczałeś gdy cię o to pytałam!- Zaperzyłam się.
- Bo byłem na ciebie wściekły, gdy miałaś mnie za takiego dupka, który porzuciłby własne dziecko.
- A co miałam sobie  w takiej sytuacji myśleć?
- Może mi zaufać. Ale teraz tu już nieważne.
- Ważne.- Prychnęłam. Potem głęboko odetchnęłam. Irytował mnie spokój Artura, ale w sumie miał rację. Nie powinnam obwiniać go o coś co nie było jego winą, ale moją. Dlatego dodałam:- Jestem ci chyba winna przeprosiny. Poza tym wciąż im pomagasz finansowo a dzisiaj pomogłeś im uciec od tego psychopaty. A przecież wcale nie musisz tego robić.
- Nawet za to mnie nie pochwalisz? Pamiętam, że sama mnie do tego namawiałaś?

A wystarczyłoby przecież porozmawiać z Alicją (…)
Wiele razy się z nią kłóciłeś. A wiesz jak ona się tak naprawdę czuje? Może i postępuje nie fair próbując wrobić cię w ojcostwo, ale kto wie co nią kieruje? Może jest przerażona? Może boi się przyszłości i tego jak poradzi sobie sama z dzieckiem, jak się utrzyma? Brałeś to w ogóle pod uwagę zamiast tylko obrzucać ją oskarżeniami?

- Coś sobie przypominam.- Bąknęłam pod nosem czując poczucie winy. Bo to nie był największy zarzut jaki wtedy wysunęłam pod zarzutem Chojnackiego. Wtedy obarczyłam go również za śmierć mojego męża, za to że nie wyznał mi prawdy o jego chorobie, za to że wiecznie pozuje na nieszczęśliwego chłopca, że jest nicponiem i wiele innych. Do tej pory żałowałam wielu z nich. Poza tym to wcale nie oznaczało, że wymuszałam na nim by opiekował się byłą dziewczyną która chciała wrobić go w ojcostwo oraz utrzymywać jej synka.
- Tak więc jak widzisz zgodnie z twoją radą porozmawiałem szczerze z Alicją i okazało się, że miałaś rację. Zaszła w ciążę ze swoim wieloletnim wcześniejszym chłopakiem, który z powodu alkoholu stracił dobrze prosperującą firmę a rodzice się go wyrzekli. Uciekła i ostatecznie go rzuciła gdy podniósł na nią rękę. Potem dowiedziała się, że jest w ciąży i postanowiła mnie wykorzystać. Resztę już znasz.
- Tak, ale…
- Ale?
- Wiem, że byłeś na mnie zły. Mogłeś mi jednak wyznać prawdę. Czasami myślałam o tobie bardzo źle i teraz jest mi bardzo głupio.
- Niepotrzebnie. Poza tym istniał jeszcze jeden powód.
- Jaki?
- Aleś ty ciekawska. Po prostu tak wyszło i tyle. Teraz w twoich oczach jestem bohaterem?
- Żeby być bohaterem musiałbyś pomagać Ali ze swoich pieniędzy a nie korzystając z tych które należą do twoich rodziców…- Wymsknęło mi się zanim zdążyłam pomyśleć. W sumie nic dziwnego. Zazwyczaj tak miałam, że najpierw mówiłam.
- I tu cię rozczaruję. Owszem za pieniądze rodziców, ale od kilkunastu tygodni własnoręcznie zarobionych. Pomagam ojcu w pracy biurowej w przedsiębiorstwie. Oczywiście tylko mobilnie, bo jak wiesz wciąż mam problemy z koordynacją, ale myślę że od następnego miesiąca zacznę już przyjeżdżać do firmy. I co ty na to? Znów cię zaskoczyłem? Twoje poczucie winy wzrosło?
- I to jeszcze jak.- Usłyszałam w słuchawce jego śmiech.- Wow, zaczynam się zastanawiać co jeszcze przede mną ukrywasz.
- No cóż, niezbyt wiele. Ale tego raczej nie chciałabyś o tym wszystkim słyszeć. To co już się na mnie nie gniewasz?
- Chciałam cię spytać o to samo. To ty masz do tego większe prawo.
- Nie mogę zbyt długo się na ciebie gniewać. Poza tym spokojnie, odrobisz w polu.
- Jakim polu?
- Tak się tylko mówi, nigdy nie słyszałaś tego powiedzenia?
- Nie.
- Dobra, nieważne. Po prostu zapamiętaj, że kiedyś będziesz miała u mnie dużą przysługę.
- Okej, będę pamiętać. Uważasz, że Zbyszek nie znajdzie Ali i Piotrusia?
- Mam taką nadzieję. Lepiej byłoby gdyby wniosła przeciw niemu pozew, ale się go boi.
- A jego rodzice? Z tego co zrozumiałam należą raczej do szanowanej rodziny.
- Jego rodzice są takimi samymi bubkami jak on. Uważają, że Ala po prostu przesadza.
- Mi nie wyglądało na to, że przesadza.- Powiedziałam mając w pamięci dzisiejsze krzyki w byłym mieszkaniu Alicji.- Jak długo to trwa? Od początku?
- Mniej więcej od półtora roku. Przed urodzeniem Piotrka Zbyszek powtarzał, że Alicja to dziwka; potem chciał zgrywać kochającego tatusia, a teraz na zmianę raz przychodzi i przeprasza, raz grozi.
- To musi być dla niej trudne. I dla chłopca. Jest taki malutki.
- Tak.- Przyznał smutno Artur, a potem zaczął mi opowiadać niektóre szczegóły z życia Ali i jej syna. Rzeczywiście nie wyglądało to zbyt różowo. Potem spytałam go o stan jego kolana, ale szybko zbył mnie mówiąc że pomógł mu zwykły środek przeciwbólowy. Na koniec by, jak się wyraził Artur, zakończyć dzień miłym akcentem, życzył mi spokojnej nocy i kolorowych snów. Ja życzyłam mu tego samego. Ale zanim usnęłam w mojej głowie panował natłok myśli. A wśród nich taka, że Artur jednak nie jest takim lekkoduchem za jakiego go miałam. I słowa pani Grażyny o tym, że ten wypadek go zmienił. Zaczęłam się zastanawiać, dlaczego my jako ludzie potrafimy zrozumieć pewne rzeczy dopiero gdy wydarzy się coś strasznego. Albo gdy jest za późno. Doszłam do wniosku, że po prostu w naszej naturze jest niedoskonałość i paradoksalnie to jest to piękne, iż czasami mała rzecz jednego człowieka potrafi poruszyć do łez, a na drugiego wpłynąć zupełnie przeciwnie.

***
W następnym tygodniu dowiedziałam się, że po biurze krążą plotki o moim rzekomym romansie z Szymkiem. Nieco mnie to rozbawiło, ale w gruncie rzeczy mało obeszło. Bralczyka chyba też poza tym, że mieliśmy nowy temat do żartów podczas lunchu. Początkowo trochę martwiłam się czy nie będzie się z tym czuł niezręcznie, ale o dziwo gdy go o to spytałam tylko pokręcił głową.
- No coś ty: plotki krążyły już od jakiegoś czasu. Dziwię się, że wcześniej tego nie zauważyłaś, ale po prostu założyłem że je ignorujesz.
- No cóż, teraz zamierzam, ale wcześniej nie miałam o niczym pojęcia.
- A skoro już jesteśmy przy tym temacie to chłopak z salonu zadzwonił?
- Jaki chłopak z salonu?
- No samochodowego.
- Och…- Mrugnęłam widząc, że się ze mnie nabija.- Nie.- Skłamałam, bo rzeczywiście zadzwonił, ale jak uprzejmie odmówiłam.
- Ani trochę nie umiesz kłamać.
- Za to ty jesteś okropny.
- Co za oklepany zwrot. Nie możesz określić mnie mniej banalnym określeniem. Moja bratowa uwielbia czytać historyczne romanse i w jednym co chwila główna bohaterka nazywała jakiegoś faceta okropnym.
- I jak skończyła się ta historia?
- Oczywiście happy endem…to znaczy nie wiem, bo nie czytałem, ale tak przypuszczam.
- Akurat. Założę się, że cię zaciekawił.
- Czytam wiele, ale literatura tego typu to zdecydowanie nie mój faworyt.- Rozmawialiśmy jeszcze przez kilka minut aż do końca przerwy a potem wróciliśmy do pracy. Aż do końca tygodnia właściwie nic nie zapowiadało tego co stało się w piątek. Mianowicie, gdy nieopatrznie widząc spojrzenie jakie posłała nam Kalina zaczęliśmy żartować na temat naszego rzekomego romansu. Żartowaliśmy sobie z tego, ale w którymś momencie Szymek wypalił:
- A co ty na to byśmy się jednak umówili?
- Słucham?
- Mam na myśli randkę.- Wtedy mnie zatkało. Totalnie. Przez dobre kilka sekund patrzyłam na Szymka jak na istotę z innej planety. Patrzyłam na jego wysoką sylwetkę, na męską twarz o zdecydowanych rysach, na orzechowe oczy a nawet na nieco zbyt masywny nos, który o dziwo zamiast szpecić nadawał mu tylko charakteru. Myślałam o tym jak pocieszał mnie po śmierci Mariusza, jak wspierał nawet swoją milczącą obecnością u mojego boku, jak wiele zawdzięczam mu za to że biuro architektoniczne prosperuje, a on nigdy nawet nie upomniał się o premię czy awans. Jak czasami śmieszył swoich pozornych chłodem który kiedyś brałam za oziębłość, dopingował gdy czułam że dłużej nie mogę i po prostu pozwalał mi oderwać się od tego co bolesne. I w ciągu tych kilku sekund milczenia pomyślałam, że to mogłoby się udać. Że łatwo byłoby mi się w nim zakochać choć w tej chwili w ogóle nie widziałam go w roli swojego chłopaka. I że Mariusz z pewnością cieszyłby się z mojego wyboru. Tyle, że bałam się iż Monika wcale nie miała racji.
Że może niektórzy ludzie rzeczywiście mogą kochać tylko raz w życiu.
Że może pustki, która powstała w moim sercu wraz ze śmiercią męża nigdy nie zdoła się zapełnić,.
Ale z drugiej strony szacunek, sympatia, zrozumienie i czułość z pewnością były fundamentami nie do odrzucenia. A Szymek był odpowiedzialny i uczciwy. Wiedziałam, że nigdy mnie nie oszuka, nie zrani- a przynajmniej świadomie. Że zawsze będzie dla mnie dobry i świadomy straty jaką był dla nas obojga Mariusz nawet nie będzie próbował udawać, że kiedyś istniał  moim życiu. I już miałam mu odpowiedzieć twierdząco, gdy do mojej głowy wkradła się inna myśl: jak byłoby między nami w łóżku? Czy w ogóle byłabym w stanie iść z nim do łóżka? Myślenie o tym zdecydowanie zbiło mnie z tropu, bo nawet w najśmielszych przypuszczeniach nie mogłam sobie wyobrazić, że leżymy w jednym łóżku zaspokojeni po wspólnie spędzonej nocy. Jeśli już to w mojej głowie powstał niesmak, poczucie zdrady wobec Mariusza…
- Ewelina, nie traktuj tego zobowiązująco.- Widocznie moje milczenie trwało dłużej niż sądziłam, bo Szymon ściskając lekko moją dłoń a potem całując ją próbował sprowokować jakąś moją reakcję. – Chcę żebyś wiedziała, że w tej chwili ja też widzę w tobie bardzo dobrą przyjaciółkę oraz szlachetną kobietę, która dopiero na końcu myśli o sobie.
- Więc dlaczego chcesz iść ze mną na randkę?
- Bo po prostu te plotki uświadomiły mi, że może rzeczywiście do siebie pasujemy, że mamy ze sobą wiele wspólnego, że bardzo dobrze czuję się w twoim towarzystwie. Więc po prostu spróbujmy i zobaczymy co z tego wyniknie, hm? Wiesz, może to mało romantyczne i wydam ci się cynikiem, ale nie wierzę w miłość od pierwszego wejrzenia ani nawet drugiego. Po prostu przekonałem się, że zauroczenie często bywa zdradliwe, ale pokrewieństwo dusz już nie. Dlatego gdy istnieje po prostu warto się otworzyć i sprawdzić, czy to co mówią o przyjaźni damsko-męskiej to prawda czy nie. Masz ochotę to sprawdzić? Zanim odpowiesz chcę być wiedziała, że nawet jeśli twoja odpowiedź będzie przecząca, to zrozumiem i wcale nie będę miał do ciebie żalu. Albo jeśli po prostu nie jesteś gotowa na nowy związek.
Rzeczywiście słowa Szymka zabrzmiały dość chłodno i pragmatycznie. Tyle, że były brutalnie szczere a ja bardzo ceniłam szczerość. Poza tym w tym co mówił było dużo prawdy: choć ja sama już po pierwszym spotkaniu z Mariuszem zwróciłam na niego uwagę, to jednak gdyby ktoś mi wtedy powiedział, że zostanę jego żoną to chyba bym go wyśmiała. No i on sam powiedział mi kiedyś, że pokochał mnie dopiero po kilku rozmowach które stoczyliśmy w jego biurze. Przedtem byłam po prostu śliczną ,młodą sprzątaczką, która potrafiła go rozbawić i okazała się być intrygującą rozmówczynią.
- Wiesz, gdybyś powiedział mi to dekadę temu gdy pełna byłam jeszcze romantycznych nonsensów to najprawdopodobniej bym się na ciebie obraziła.- Zaczęłam na poły żartobliwie, na poły poważnie. Szymek słysząc to trochę się rozluźnił.
- A teraz?
- A teraz tak jak ty wiem, że długo i szczęśliwie istnieje tylko w bajkach. I że dużo  zależy od nas samych, od naszego zaangażowania. Monika powiedziała mi kiedyś nawet, że pewnie gdybym nie poznała Mariusza to nie czułabym w sobie żadnej pustki tylko zakochała się w kimś innym. I najpewniej byłaby to prawda.
- Czy to znaczy, że się zgadzasz?
- To znaczy, że jesteś przystojnym, dzianym i błyskotliwym gościem, a więc spełniasz wszystkie trzy warunki mojego potencjalnego kandydata. Ale gwoli formalności: tak, zgadzam się.
- A więc jutro?- Zaproponował.
- Tak, może być jutro.
- A więc jesteśmy umówieni. Zadzwonię do ciebie jutro rano żeby umówić się na konkretną godzinę.- Bralczyk uśmiechnął się do mnie po czym wypuścił moją dłoń ze swoich rąk i cmoknął mnie w policzek choć zazwyczaj tego nie robił. Właściwie nie wiem co poczułam gdy wykonał ten gest, ale na pewno nie było mi to niemiłe. Miałam tylko nadzieję, że jutro nie zrobię z siebie totalnej kretynki.

***
Jutrzejszy dzień był i tak dla mnie bardzo nerwowy, ale nieopatrznie dołożyłam do tego jeszcze jedno zmartwienie: a mianowicie Monikę. Wpadła do mnie niespodziewanie po południu (tak jak zwykle zresztą, bo bardzo rzadko zapowiadała swoje wizyty wiedząc że w weekendy i tak zazwyczaj siedzę w domu a ona wtedy gdzieś mnie wyciąga), a ja wiedząc że za dwie godziny mam randkę z Szymkiem chciałam się wykąpać i umyć głowę. No a potem trochę umalować. Nie zamierzałam przyjść na spotkanie odstrojona jak choinka, ale chciałam też by wiedział, że podeszłam do wszystkiego poważnie. Dlatego też musiałam zdradzić swoje plany szwagierce. Jej reakcja była łatwa do przewidzenia: wprost rzuciła się na mnie szeroko uśmiechając i mówiąc, że od dawna wiedziała iż między nami coś zaiskrzy. I że Szymek to idealny facet dla mnie. Wciąż wypytywała mnie o szczegóły: a to kiedy dokładnie mnie zaprosił, jakimi słowami (to podobno było bardzo ważne) i gdzie się wybieramy (na to akurat nie mogłam jej odpowiedzieć, bo sama nie miałam o tym na razie zielonego pojęcia. Bralczyk poinformował mnie, że to będzie niespodzianka, ale dla ułatwienia dodał żebym ubrała się w coś nieco bardziej eleganckiego niż zazwyczaj). Na nic zdawały się moje tłumaczenia, że to po prostu nic nie znaczy. Ona i tak miała dla mnie masę niepotrzebnych rad z którymi musiała się podzielić (czytaj: mnie zamęczyć). Dzielnie to wytrzymywałam jednocześnie robiąc makijaż, ale gdy zaczęła coś mówić o depilacji intymnej po prostu opadły mi ręce.
- Monika, ja idę na pierwszą randkę a nie kręcić pornola! Nie wspominając o tym, że to co mam między nogami to nie twoja sprawa.
- Zabrzmiało to bardzo dwuznacznie.- Monika nic sobie nie robiła z mojej złości spowodowanej skrępowaniem.- Ale wiesz, facetów takich jak Szymek to kręci.
- Znasz to z własnej autopsji?- Odgryzłam się.
- Nie, miałam na myśli raczej wszystkich facetów w garniturkach. No wiesz, cenią perfekcję. Ale potrafią też nieźle się za to odwdzięczyć.
- Jezu, czy ty się nigdy nie zamkniesz?
- Nie, bo jestem po prostu chora ze szczęścia. Moja cnotliwa bratowa w końcu zaczęła żyć.- Słysząc te słowa trochę spuściłam z tonu. Odwróciłam się w kierunku Jastrzębskiej na moment przerywając malowanie oczu.
- Naprawdę? Wiem co mówiłaś o tym, że powinnam w końcu zacząć spotykać się z innymi facetami, ale może…może jako siostra Mariusza uważasz, że nie powinnam tego robić?- Dokończyłam z wahaniem.
- Ewelina, wiem że mam wiele wad, ale hipokryzja do nich nie należy. Nie przyprawiasz rogów Mariuszowi, nie rozwiodłaś się z nim, ale go kochałaś i uczyniłaś szczęśliwym. Dlatego teraz, po jego śmierci musisz pomyśleć o sobie.
- Nie wiem czy na to jeszcze nie za wcześniej. Wciąż…wciąż na wspomnienie o nim…
- Wiem, kochana, wiem. Ale jeśli uczynisz pierwszy krok będzie ci łatwiej. Uwierz mi: mówię z doświadczenia.- To, że nawiązała do siebie pozwoliło mi zadać następne pytanie:
- A co z tobą i Wiktorem?
- Nic, a co ma być?- Odpowiedziała pytaniem od razu przyjmując postawę obronną.
- Pytam czy coś do niego czujesz.- Postanowiłam niczego nie owijać w bawełnę.
- Ewela, jeśli chodzi o tamten pocałunek to nie ma o czym mówić. Po prostu Wiktor go na mnie wymusił i tyle. Dlatego z łaski swojej nie pytaj mnie już o to, bo to było dość traumatyczne przeżycie.- Uciekła się do żartu.
- Naprawdę nie żałujesz, że…
- Nie, nie żałuję. I serio nie chcę już o tym rozmawiać, okej?
- Ale on cię kocha, prawda? I chciałby do ciebie wrócić. – Zaryzykowałam drążenie tematu.
- Nie sądzę. On chciałby tylko podbudować swoje ego wiedząc, że była żona wzdycha do niego nawet po rozwodzie, bo te jego młode laski już mu nie wystarczają. A teraz daj mi już ten tusz. Chyba nigdy się nie malowałaś, że nawet nie wiesz jak prawidłowo trzymać szczoteczkę…- W ten sytuacji nie pozostawało mi nic innego jak pogodzić się z porażką. Było mi smutno, bo wiedziałam że Monika kłamała a ja nie mogę jej pomóc. Bo ona kochała Wiktora a on kochał ją. Dlaczego więc jakoś nigdy nie było im po drodze? Dlaczego się rozwiedli? Czyżby miłość nie wystarczała? To było naprawdę przykre, że proste rzeczy można aż tak skomplikować. A ja zastanawiałam się czy właśnie nie zmierzam do jednej z nich.
Kilka godzin później byłam bardzo zadowolona. Szymon zabrał mnie do teatru, a potem poszliśmy na spacer. Wieczorem zjedliśmy kolację w dość ekskluzywnej restauracji, która jednak miała przytulne wnętrze tak że nie czułam się przytłoczona. Poza tym już wcześniej zdołałam się przyzwyczaić do astronomicznych cen, wykwintnych przystawek czy manier kelnerów. Mariusz wiedząc, że źle czuję się w takich miejscach zabierał mnie do nich próbując w ten sposób mnie do nich przyzwyczaić. W pewien sposób mu się udało, choć i tak przedkładałam je nad biesiadne wnętrza knajp i pizzerii. Taki po prostu był mój świat. Nie wiadomo dlaczego pomyślałam w tej chwili o moich rodzicach: co powiedzieliby gdyby wiedzieli że ich córka stanie się milionerką i prezesem dużej firmy architektonicznej choć zawdzięcza to tylko małżeństwu? Czy byliby ze mnie dumni czy raczej rozczarowani? Słysząc jak Szymek zadaje mi kolejne pytanie przestałam bujać w obłokach. Nie to, żeby nasza randka była nudne bym często musiała to robić, skądże. Po prostu bliżej jej było do naszego zwykłego lunchu w biurze czy też na mieście podczas przerwy w pracy. No i w zasadzie nie było żadnych flirtów (albo to może kwestia mojej maniery nie dostrzegania ich, o której kiedyś już wam wspominałam), pytań o ulubione danie czy spędzanie wolnego czasu. Ale tylko dlatego, że to nawzajem o sobie doskonale wiedzieliśmy z racji łączącej nas przyjaźni. Jak więc cokolwiek mogło się zmienić? Tylko pożegnanie było nieco inne: cmoknięcie w policzek, dotyk dłoni czy ramię. Nikt obscenicznego i zbyt śmiałego, czyli takie jakiego mogłabym spodziewać się po Szymku. Gdy jednak w końcu wróciłam do swojego mieszkania pomyślałam przekornie, że chciałabym aby zrobił coś co mnie zaskakuje. Żeby nachylił się nade mną i lekko cmoknął, ale nie w policzek, ale i w usta. Nie musiałby to być namiętny pocałunek, pewnie nawet bym go nie chciała i nie odwzajemniła; na to było jeszcze za wcześniej. Ale na muśnięcie warg byłam gotowa. Może Bralczyk tego nie wiedział? Może moja postawa wskazywała na wycofanie?
Na szczęście w poniedziałek w biurze nic nie zapowiadało jego rozczarowania i przywitał się ze mną zupełnie normalnie. No może poza tym, że przyniósł mi pudełko czekoladek. I zaproponował wspólną kolację po skończonej pracy. Naturalnie się zgodziłam choć uprzedziłam, że z racji wolontariatu w domu spokojnej starości który miałam dziś odbić, będzie musiała być nieco później. Szymek nie miał nic przeciwko temu.
I znów powtórzył się sobotni schemat: spędziliśmy miły wieczór, wypełniony żartami i przekomarzaniami. Ale nic ponadto. Nic, ponad coś czego nie można byłoby nazwać przyjaźnią.
Nie licząc pożegnania.
Bo tym razem Szymek wcale nie cmoknął mnie w policzek jak ostatnio.
Wcale nie pocałował mnie też w dłoń.
Po prostu zbliżył swoją twarz do mojej, a potem wierzchem dłoni pogładził mnie po policzku. Poczułam jak moje serce szybciej bije doskonale wiedząc co chce zrobić Bralczyk i co się zaraz stanie. Szymek mimo to dawał mi możliwość odwrotu. I wtedy…
…bum stało się. Poczułam delikatny dotyk jego chłodnych mimo ciepłego wieczoru warg, który spowodował że moje własne wargi odpowiedziały. W tej chwili poczułam strach, bo nie całowałam się od tak dawna, że bałam się iż mogę nie pamiętać jak to się robi. Ale jednak tego się nie zapomina i ja też nie zapomniałam.
Nie było żadnego tańca języków, żadnego dotyku poza karkiem i talią, żadnego przypływu natychmiastowego pożądania. Było za to coś co niezmiernie kojarzyło mi się z Szymkiem: spokój, ufność i szacunek. Oczywiście było bardzo przyjemnie, ale tak przyjemnie, jaką przyjemność może zrobić wypicie gorącej czekolady. Albo wylegiwanie się do dziesiątej we własnym łóżku.
Żadnego napięcia.
Żadnej namiętności.
Żadnego żaru.
Tylko chwilowe przyspieszenie tętna spowodowane lekką obawą przed nieznaną czynnością. Na dodatek wszystkimi zmysłami czułam co dzieje się dookoła: słyszałam dźwięk właśnie otwieranych gdzieś drzwi tramwaju, klakson samochodu z ulicy, dźwięk jadących samochodów. Myślałam przy tym o tym, czy po zjedzeniu czosnkowej bagietki mój oddech nie przypomina ziania ogniem, czy moje usta nie są za bardzo suche, bo nie posmarowałam ich błyszczykiem. Wreszcie  o tym, że skoro zrobiłam makijaż to zamiast od razu położyć się do łóżka będę musiała zmyć twarz, bo Monika znów zabawiała się w zawodową kosmetyczkę używając mojej twarzy…chyba nie tak to powinno wyglądać, prawda?
Paradoksalnie pocałunek Szymka wiele mi dał, bo wiele mi też uświadomił.
Po pierwsze: poza pierwszym momentem, nie czułam się tak jakbym postępowała niewłaściwie, a więc nie czułam że zdradzam zmarłego męża.
Po drugie: jestem gotowa na nowy związek.
Po trzecie: kimś z kim chce go zbudować na pewno nie nazywa się Szymon Bralczyk.
I  jeszcze po czwarte- co w sumie wynika z poprzedniego punktu- chciałabym żebyśmy byli tylko przyjaciółki.
Aż dziw uwierzyć, że ten cały psychologiczny bełkot moich myśli rozegrał się maksymalnie w ciągu pięciu sekund w czasie których trwał nasz pocałunek.
- Szymek, posłuchaj…
- Ewelina, ja…- Odezwaliśmy się praktycznie jednocześnie i równocześnie również zamilkliśmy. Wcale nie zdziwiło mnie to, że Szymek jako dżentelmen pierwszy oddał mi głos. I może nawet dobrze. Dlatego bez owijania w bawełnę powiedziałam:
- Posłuchaj, ty i ja…to raczej nie wypali. I to nie ma nic wspólnego z naszym pocałunkiem…to znaczy pośrednio ma, bo dzięki niemu zrozumiałam, że nic do ciebie nie czuję…ale nie to żeby był jakiś słaby czy coś; całujesz raczej dobrze: pewnie masz w tym doświadczenie i wielokrotnie mówiły ci to inne kobiety…nie żebyś był jakimś playboy’em czy coś. Ja po prostu…
- Z tego co zrozumiałem wolałabyś byśmy pozostali na przyjaźni tak?
- Właśnie.- Bąknęłam zadowolona, iż mimo mojego niezrozumiałego bełkotu jemu udało się go zrozumieć. No i wyglądał bardziej na rozbawionego niż rozczarowanego.- Przepraszam.
- Nie masz za co. Ja prawdę mówiąc też nie czułem się zbyt dobrze ze świadomością, że całuję przyjaciółkę. Nie to żebyś całowała jakoś specjalnie źle, pewnie inni mężczyźni ci to mówili…- Zaczął parafrazować moje słowa co sprawiło, że całe napięcie ze mnie uciekło.
- Szymon…
- Wiem, przepraszam. Nie mogłem się powtrzymać. To co, wciąż przyjaciele? Mam nadzieję, że po tym co się stało nie czujesz się niezręcznie?
- Raczej nie. Bardziej cieszę się, że w końcu mogę traktować cię ze swobodą tak jak dawniej.
- Ja też. Więc na razie oboje chyba pozostaniemy singlami.
- Ale za to z przyjacielem u boku.
- Tak. Mimo wszystko nie żałuję.
- Ja też nie: było bardzo miło.
 - No i udowodniliśmy, że jednak przyjaźń damsko męska może istnieć bez żadnych podtekstów.
- Tak.- Zgodziłam się uśmiechając się do Szymona.- Teraz jako twoja potencjalna dziewczyna powinnam zaprosić cię na górę na kawę, ale jako przyjaciółka tego nie zrobię bo marzę tylko o tym by zrzucić te piekielne szpilki i zmyć makijaż.
- A ja jako przyjaciel powiem ci, że rzeczywiście wyglądasz dziś nieco prowokacyjnie czego oczywiście nie powiedziałbym ci jako potencjalny chłopak.
- Tak wiem, wieczorem tuż przed naszą randką wpadła do mnie jeszcze Monika i praktycznie zmusiła do oddania się w jej ręce. Jak wiesz zazwyczaj się tak nie maluję, jeśli już się maluję.
- Tak. Ale nie to żeby czegoś ci to ujmowało, skądże. Po prostu wyglądasz…intrygująco.
- Co za naciągany, eufemistyczny komplement.- Roześmiałam się. A potem nachyliłam nad Bralczykiem i cmoknęłam go w policzek.- Ale mimo wszystko dziękuję.
- Nie ma za co. W takim razie nie pozostaje mi nic innego jak się pożegnać.
- Tak, do jutra.
- Do jutra.- Szczęśliwa, że doszłam wreszcie do ładu ze swoimi uczuciami i skończyłam udawać, że przyjaźń to to samo co miłość skierowałam się ku swojemu blokowi. Jednak tuż przy klatce ktoś stał. Z racji panującego mroku nie od razu dostrzegłam że się na mnie rzucił.
- Boże, Ewela…widziałam was. Już myślałam, że zaprosisz go na górę.
- Jezu Monia, porąbało cię?! Już miałam zamiar wbić ci dwa palce między oczy tak jak kiedyś wyczytałam w jakimś podręczniku do samoobrony.- Monika nic sobie nie zrobiła z mojej reprymendy dalej mnie przytulając przy tym prawie mną potrząsając.
- Ale się cieszę, kochana.
- Monika, to nie tak jak myślisz. Ja i Szymek wcale nie…
- Daj spokój: nie będę o nic wypytywać. Wiem, że tego nie lubisz. Przyjechałam tutaj bo myślałam, że po prostu obejrzymy film, ale to…cudownie, naprawdę się cieszę…- Moja szwagierka wciąż coś do mnie paplała dając mi niewielkie pole do popisu poza przytakiwaniem. Dlatego też w przerwie między jej oddechami zaproponowałam jej wejście na górę. Postanowiłam, że tam na spokojnie wszystko jej wyjaśnię.

5 komentarzy:

  1. Kurczę, a ja liczyłam na Szymona, ale cóż przeżyję i czekam jak to wszystko się rozwinie, alejak znam zycie i Twój sposób pisania Ty nasz psychologu będzie dobrze....:)
    Pozdrawiam
    Ania

    OdpowiedzUsuń
  2. Nie kibicowalam tej parze więc się cieszę. Czekam na dalszy obrót spraw. Ale wydaje mi się l, że będzie dobrze. I tak wiem że będzie z Arturem ja też do niego ciągnie. Pozdrawiam Asia ps kiedy kolejny?

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Kolejny rozdział dodam jutro wieczorem bo po dzisiejszym wieczornym bieganiu wysiadam :-)

      Usuń
  3. Genialnie piszesz rewelacyjny rozdział

    OdpowiedzUsuń
  4. Cudownie <3. Mam nadzieję że ona będzie z Arturem :*

    OdpowiedzUsuń