Gdy w końcu odjechaliśmy z tamtego strasznego miejsca chciałam wrócić do domu, ale policjanci kazali mi iść do szpitala. Mówiłam im, że czuję się
dobrze ale byli nieubłagani. Mimo wszystko zgodziłam się, bo chciałam być pewna
że z moją małą kruszynką wszystko w porządku. Z Łukaszem mogę spotkać się
później.
Potem wszystko potoczyło się błyskawicznie: nie minęła
może godzina, a przybiegła do mnie Beata z Krysią. Mocno mnie objęły pytając
się o wszystko, ciesząc się że jestem cała i zdrowa, to śmiejąc się to płacząc
na przemian. Nie miałam pojęcia skąd dowiedziały się o wszystkim, ale byłam z
tego zadowolona. Wciąż czułam się nieco przytępiała i obawiałam się wybuchu
bólu i płaczu.
Okazało się, że moje badania wyszły nie najlepiej, więc lekarze podłączyli mi kroplówkę i
zalecili jeden dzień w szpitalu. Chciałam spotkać się z Łukaszem, ale podobno
zawieziono go do innego miejsca. Zapewniono mnie tylko, że nic nie zagraża jego
życiu.
Prawie całą następną dobę przespałam: gdy się ocknęłam
ujrzałam nad sobą mamę, przyjaciółki i rodzeństwo a także swoją przyjaciółkę i
byłą pracodawczynie Patrycję. Cieszyłam się widząc wokół siebie same przyjazne
twarze. Za każdym razem ból przeszywał moje serce gdy myślałam o ostatecznym
poświęceniu Jacka.
Poświęceniu zrodzonym z miłości.
Starałam się jak najmniej myśleć o jego śmierci, ale za
każdym razem gdy uświadamiałam sobie swoje szczęście i koniec koszmaru a także
wspólnie spędzone z Łukaszem przyszłe chwile czułam wyrzuty sumienia. Jak jedna
z najlepszych godzin mojego życia może być jednocześnie najgorszą? Uratowałam
mężczyznę którego kochałam kosztem życia przyjaciela.
Co do Łukasza, to możliwość kontaktu z nim miałam dopiero
kolejnego dnia gdy wróciłam do własnego mieszkania. Mama przejęta tym co się
stało postanowiła zostać u mnie kilka dni. Była przerażona tym co się stało.
Wciąż wypytywała mnie jak się znalazłam w tamtym miejscu, a ja starałam się
udzielać wymijających odpowiedzi. I tak była bardzo zdenerwowana możliwością,
że po raz kolejny groziło mi niebezpieczeństwo, więc umniejszałam znaczenie tego co przeszłam.
- Mamo, możesz pożyczyć mi swojej komórki? Chciałabym
zadzwonić do Emila. Moja została zniszczona.
- Oczywiście, kochanie. Chcesz dowiedzieć się o stan
Łukasza?
- Tak. Czemu tak na mnie patrzysz?
- Jak?
- Jakbyś chciała coś powiedzieć.O co chodzi?
- Karolina, ja nie wiem...-Wyraźnie wahała się o coś zapytać.-
Nic z tego wszystkiego nie rozumiem. Dlaczego
pojechałaś za Łukaszem? I czemu chcesz do niego zadzwonić?
- Bo on leży w szpitalu i chcę dowiedzieć się jak się
czuję- odparłam lekko zirytowana.
- Przecież mówiłam
ci, że rozmawiałam z panem Włodzimierzem. Powiedział, że stan Łukasza się
normuje.
Stracił tylko dużo krwi.- To przypomniało mi tylko o tym, że
nikt mnie o tym nie poinformował.
Bo lekarze domniemywali, że jego rana jest niegroźna. Poczułam złość.
- Mamo,
nie obchodzi mnie to powiedział mój były teść. I
wiesz co? Chyba się nawet przejadę do szpitala. Chcę dowiedzieć się tego osobiście.
- Ale...ale ja nie sądzę, żeby to był dobry pomysł abyś go odwiedzała.
- Dlaczego?
- Karola, jemu należy się teraz spokój. Powinien odpocząć.
- Boże, przecież nie
zamierzam go zabić.
- Nie o to mi chodziło. Ale twoja obecność...
- Przypominam ci,
że to ja przyczyniłam się
do jego znalezienia. Nie sądzisz chyba, że teraz chciałabym aby umarł?
- Oczywiście, że
nie. Tyle, że to wydaje się niewłaściwe. Przecież umarł Jacek i jesteś roztrzęsiona; poza tym w twoim stanie...A Łukasz? Nie pomyślałaś o tym jak zareaguje widząc cię będącą w ciąży?- Mama wyraźnie plątała się nie wiedząc którego wątku powinna użyć jako głównego argumentu. W końcu, jej przerwałam:
- Na miłość boską...- nieźle się zirytowałam.
Być
może
dlatego wyrzuciłam z
siebie.- Przecież to jego
dziecko!
- Co?!-
roześmiałam się gładząc
się
po brzuchu.
- Jestem w ciąży z
Łukaszem, mamo.
- Ale przecież...Boże,
mówiłaś
że to Jacka. My wszyscy myśleliśmy, że...tak rozpaczałaś po jego śmierci.
- Wiem. Chciałam żebyście
tak pomyśleli. A co do tego drugiego…Jacek zawsze
był tylko moim przyjacielem. To oczywiste, że gdy umarł mi na rękach cierpiałam.
- Więc mój zięć
o tym wie?-
Dla mamy mój były
mąż nadal był zięciem.
- Wydaje mi się, że ma tego
świadomość.- Odparłam przypominając sobie, jak Bończak udając, że współpracuje z Astrem wyznał prawdę o mojej ciąży.
- Nie rozumiem.- Po krótce
wyjaśniłam mamie sytuację.- Och, więc jedziesz tam aby się
z
nim
pogodzić? Doszliście
do porozumienia? Wybaczyłaś mu wszystko?
- Zrobiliśmy to już przed
jego wyjazdem.
- Naprawdę nie rozumiem. Usiądź i opowiedz mi wszystko od początku.-
Niechętnie spełniłam jej polecenie. Jednak w miarę jak słowa wypływały
czułam się coraz spokojniej. Mama zawsze
była moją najlepszą przyjaciółką.
- A więc nadal go kochasz- skwitowała na koniec. Skinęłam głową.
- Nigdy nie przestałam go
kochać. Ale przekonałam się już,
że miłość to
nie wszystko. Można kogoś kochać
jednocześnie raniąc. - mama pokrzepiająco
poklepała mnie po dłoni.
- Więc co chcesz teraz
zrobić? Zamierzasz
spróbować z nim raz jeszcze?
- Tak. Och tak.- Westchnęłam z
szerokim uśmiechem. Zaraz jednak dodałam:- Jeśli i on tego będzie chciał.
- Jestem pewna, że tak. Ale nie
pozwalam ci dzisiaj nigdzie jechać. Masz tylko do niego zadzwonić, dobrze?
Musisz o siebie zadbać. Wczoraj byłaś w szpitalu.
- Mamo, nic mi nie jest.
- Jest. Jesteś w ciąży i masz o
siebie dbać. Dość takiego straszenia mnie jak kilkanaście godzin temu. Teraz aż
do rozwiązania będę cię pilnować.- Niemal zazgrzytałam zębami.
Bezkompromisowość i apodyktyczność mojej mamy znów wróciła. Cieszyłam się, że
pozwoliła mi chociaż na telefon do byłego męża.
Gdy już uzyskałam numer
Łukasza i jakiś czas później go wybrałam
poczułam zdenerwowanie. Zwłaszcza gdy
początkowo nikt nie odbierał telefonu. Zaczęłam się
obawiać, że być może nie
może rozmawiać lub numer komórki który podała mamie pani Mariola mógł należeć
do któregoś z członków rodziny Kowalskich. W końcu stary telefon Łukasza też
pewnie został zniszczony.
- Tak, słucham?- usłyszałam głos
Łukasza i mój własny odmówił mi posłuszeństwa.
Zapadła cisza, bo nie miałam pojęcia co mam mu
powiedzieć. Chciałam krzyczeć mu, że go kocham że bardzo za nim tęsknie, ale
wiedziałam że byłoby to głupie.- Halo?
- To ja, Karolina- wyrzuciłam z
siebie- Słyszałam, że nadal jesteś w szpitalu. Jak się czujesz?
- Trochę obolały, ale i tak jest dużo lepiej biorąc
pod uwagę wcześniejsze warunki.
- Cieszę się.-
Odparłam z ulgą wiedząc, że ma na myśli te w których przebywał z Kariną. Zaczęłam się
zastanawiać o co go jeszcze
zapytać.
Nie chciałam wypytywać go telefonicznie jak
doszło do porwania i jak odkrył że Aster jest jego biologicznym ojcem, bo
powinien teraz odpoczywać. Prawdy dowiem się przecież później. Jedyne co przychodziło mi do głowy to poruszenie
kwestii naszego dziecka. Ale skoro sam nie zapytał…może nie uwierzył
Jackowi? Może sądzi, że nie jest jego? Boże, czułam się żałośnie. Jak mając
sobie tyle do powiedzenia mogliśmy prowadzić rozmowę na tak żenująco błahe
tematy niczym dwójka nieznajomych sobie ludzi?
- Słyszałem, że to
ty przyczyniłaś się do znalezienia mnie podsuwając trop
Kariny Bajkowskiej. Chyba powinnam ci za to podziękować.
- Nie masz za
co. Choć właściwie to nie wiem czy nie ja zepsułam jej plan. Ale bałam
się, że nie zdążymy na czas tak jak
z...- urwałam gwałtownie.
Miałam ochotę wykrzyczeć mój strach na wiadomość o tym, że grozi mu śmierć.
Kochałam go bezgranicznie i czułam, że gdyby i jego zabrakło już nic nie
przywróciłoby mnie do normalnego życia.
- Tak.- przyznał doskonale
wiedząc, że mam na myśli naszego zmarłego synka.
- Przepraszam, że do ciebie nie
przyjechałam. Bardzo chciałam to zrobić, ale...
- W porządku, rozumiem. Wiem, że
też zatrzymali cię w szpitalu.
- Tak, jakieś badania poszły nie
tak. Zostałam tylko ze względu na dziecko.- W słuchawce na moment zapadła
cisza. Zastanawiałam się o czym Łukasz teraz myśli.
- A więc wtedy, w tamtej
kawalerce…
-…tak. To stało się wtedy. Nie
jest Jacka jeśli o to pytasz.
- Przecież wiem.- Odparł jakby
było to oczywiste. Bardzo mnie to ucieszyło.- Tylko nadal nie mogę uwierzyć.
- Uwierzysz za pięć miesięcy gdy
przyjdzie na świat.- Zażartowałam.
- Tak.- Roześmiał się. Potem
dodał poważniejszym tonem.- Przykro mi, że byłaś z tym wszystkim sama.
- Nie byłam. Rodzina i
przyjaciele mi pomagali. Jacek…-Przełknęłam gulę w gardle wypowiadając jego
imię.- On nawet zgodził się udawać ojca dziecka gdy sądziłam, że wyjechałeś i
nie chcesz mieć ze mną nic wspólnego.
- Przepraszam. Nie chciałem…
-…Ciii.- Przerwałam mu.- Na
wyjaśnienia jeszcze przyjdzie czas. Teraz chcę mówić tylko o przyjemnych
rzeczach. I słyszeć twój głos.
- To też zalicza się do
przyjemnych rzeczy?
- Przecież wiesz, że tak.- Dalsza
rozmowa nie była już tak niezręczna jak jej początek. Odprężona, z uśmiechem na
twarzy i dłonią na brzuchu wsłuchiwałam się w głos byłego męża. Spytałam
Łukasza o jego rękę; on pytał o ostatnie wyniki USG i o to jak czuje się po
śmierci Jacka. Starał się mnie pocieszać: stwierdził nawet że Jacek zrobił to
świadomie i z pewnością tego nie żałuje. Chciałam tak myśleć, bo zmniejszało to
moje poczucie winy. Na koniec pożegnaliśmy się.
Następny dzień w większości
spędziłam na komisariacie zmuszona składać zeznania, dokonać rozpoznania
świadków, podać relację zdarzeń. Poza tym postanowiłam powiadomić matkę Jacka o
jego śmierci, bo dotychczas nikt się tym nie zajął. Policjanci z grupy CBŚ i
jego opiekun Kucharski zajęli się tylko jego pogrzebem, który miał się odbyć
dopiero za tydzień. Moja mama nie chciała bym jechała do Gdańska, ale wolałam
zrobić to osobiście. Choć to w Warszawie miał odbyć się pogrzeb miałam
nadzieję, że zjawi się by pożegnać własnego syna.
Kolejnego dnia postanowiłam w
końcu spotkać się z Łukaszem. Stojąc pod drzwiami szpitala w głowie miałam
totalną pustkę. Nie tylko z powodu masy ludzi kłębiących się wokoło, (Media
dowiedziały się o końcu wyniku śledztwa więc prześcigały się w różnorodnych reportażach; nawet teraz gdy próbowałam wejść do budynku jeden z nich
rozpoznał we mnie byłą żonę Kowalskiego i chciał zadać kilka pytań. Wydawało mi
się, że jednak dziennikarze nie znają prawdziwego motywu porwania Łukasza nie
mając pojęcia o jego powiązaniach z Astrem.) ale i strachu. Moje szczęście było na wyciągnięcie
ręki, dlatego obawiałam się że znów spotka mnie gorzkie rozczarowanie. Nie
miałam pojęcia co to mogłoby być, ale i tak strach się nie zmniejszał. Jednak to
był ten dobry rodzaj strachu, popychający do działania, mobilizujący. Bo miałam
nadzieję, że jakimś cudownym sposobem gdy wreszcie stanę przed Łukaszem wszystko
co złe w mojej głowie zniknie.
Chwilę zajęło mi znalezienie
odpowiedniej sali zgodnie z instrukcją recepcjonistki. Przed nią ujrzałam Patrycję
z Emilem, Macieja Duchnowskiego, Agatę (tak, tę samą która dawniej mieszkała z
Łukaszem)oraz jego rodziców.
- Karolina?- Gdy teściowa
zauważyła mnie na korytarzu od razu do mnie podeszła. A właściwie była teściowa.-
Co ty tu robisz?- Na dźwięk jej głosu jakiś siwowłosy mężczyzna też się
odwrócił. Przełknęłam ślinę. To był Władysław Kowalski.
- Dzień dobry państwu- Odezwałam
się grzecznie
- Dzień dobry- odpowiedzieli
mechanicznie. Potem niepewnie spojrzeli po sobie.
- Przyszłam zobaczyć się z
Łukaszem- uprzedziłam ich pytanie.
- Ale...- Pan Władysław nie był z
tego zadowolony. No nie, a więc znów wrócił do etapu wrogości do mnie?
Sądziłam, że mam to już za sobą – On teraz śpi, odpoczywa. Niedawno miał
robione badania. Nie powinnaś go budzić.- Zwrócił się do mnie. Nie wierzyłam w
to ani trochę.
- Poczekam w takim razie aż się
obudzi w środku.
- Możesz to zrobić tutaj i potem
go zapytamy....
- Włodzimierz.- Krzyknęła
ostrzegawczo pani Mariola. Mój były teść niechętnie spuścił głowę. Potem bez
słowa się odsunął przyjmując pozę kompletnej
rezygnacji. A ja ostrożnie zapukałam do drzwi.
Prawdę mówiąc spodziewałam się, że
Kowalski kłamał. Teraz jednak przekonałam się, że Łukasz rzeczywiście śpi. Do
ręki miał przyczepioną jakąś rurkę, chyba kroplówkę, ale poza tym wyglądał
normalnie. W tamtym pałacyku na jego twarzy widniały ślady zakrzepłej krwi i
duży siniak na brodzie, który teraz miał tylko lekko zielonkawy odcień. Patrząc
na szwy znajdujące się na prawym łuku brwiowym Łukasza zrozumiałam, że
najwyraźniej ta krew musiała pochodzić stamtąd. Wtedy jej wygląd sprawiał
strasznie wrażenie, teraz poczułam ulgę że najwyraźniej nie został aż tak mocno
pobity. Ostrożnie, tak by nie przerywać mu snu przysunęłam się do jego łóżka.
Miałam szczerą ochotę go dotknąć,
przytulić czy objąć; wykrzyczeć o swojej uldze, o tym co czułam gdy zobaczyłam
go po ponad trzech miesiącach; o tym co czuję widząc go całym i zdrowym.
Niestety najpierw musiałabym go obudzić, a tego nie chciałam robić. Uznałam, że
tak jak powiedział mi wcześniej powinien wypocząć. Jednak jakimś szóstym
zmysłem musiał wyczuć moją obecność, bo po niespełna dziesięciu minutach jego
oczy otworzyły się. Przez chwilę patrzył na mnie bez słowa. A potem uśmiechnął
się lekko.
- Karolina?- Odpowiedziałam mu
takim samym uśmiechem.
- Tak, to ja. Jak się czujesz?-
Odruchowo chwyciłam jego leżącą na łóżku dłoń i mocno ścisnęłam.
- Dobrze. Co tu robisz?
- Musiałam cię zobaczyć.
- W takim razie zdążyłaś w
ostatniej chwili. Jutro mnie wypisują, choć mam nadzieję że uda mi się
wyprosić dzisiejszy wypis.
- Naprawdę?- ucieszyłam się.
Skinął głową.
- Tak. Czeka mnie jeszcze
rehabilitacja, ale to mogę zrobić w domu. Czemu nie powiedziałaś mi podczas
rozmowy telefonicznej, że przyjedziesz? I jak długo tu jesteś?
- Chciałam ci zrobić
niespodziankę. A przyszłam tu zaledwie kilka chwil temu.- Przysunęłam krzesełko
bliżej łóżka tak aby nie puszczać jego dłoni. Przez moment patrzyliśmy sobie bez
słowa w oczy a ja wspominałam tę chwilę gdy trzy dni temu był gotowy
zaryzykować dla mnie życie. I te wszystkie tygodnie podczas których nie miałam
pojęcia, czy on w ogóle żyje. A teraz siedziałam obok niego i obojgu nic nam
nie groziło: byliśmy bezpieczni. Poczułam pod powiekami ciepłe łzy.
- Hej, co się dzieje?
- Nic.- Pokręciłam z uśmiechem
głową- Po prostu wciąż przypominam sobie to co się stało i nie mogę zrozumieć
jak do tego wszystkiego doszło. Jak twój biologiczny ojciec…- Urwałam nie będąc
w stanie kontynuować.
- Ja też nie wiem. Nie potrafię
zrozumieć jak można być tak perfidnym i złym.
- Opowiesz mi wszystko? Jak
dowiedziałeś się kim jest?- Łukasz skinął głową wdając się w długi monolog. W
zasadzie okazało się, że moje podejrzenia i układanka ze strzępek informacji
wyniesionych ze słów Astra oraz Emila i pana Włodzimierza były trafne. Łukasz
dowiedział się o tym kto jest jego ojciec po naszym rozwodzie. To dlatego
wyjechał do Lublina. Początkowo w to nie wierzył, ale zrobił testy DNA i
zrozumiał, że nie jest ojcem Włodzimierza Kowalskiego. Potem chciał dotrzeć do
mężczyzny który zabił nasze dziecko szukając go. Kilka miesięcy temu dowiedział
się o jego śmierci i pewny że nie ma już nikogo kto mógłby zagrażać jego
szczęściu wrócił do stolicy. Ale moje słowa o kwiatach na grobie Kubusia dały
mu do myślenia. Zrozumiał, że Aster tak naprawdę nie umarł i bawi się z nim w
ciuciubabkę. Potem jakieś nasłane przez niego zbiry chciały go zabić, ale
Karina go uratowała. Był ranny (stąd informacja telewizji o postrzale i krwi
znalezionej w jednej z opuszczonych warszawskich chat), więc zajęła się nim
próbując uratować. Potem przez wiele tygodni był praktycznie nieprzytomny, a
gdy udało mu się odzyskać sprawność Karina nie chciała go wypuścić i trzymała
go w zamknięciu siłą tłumacząc się jego bezpieczeństwem. Aż w końcu, tamtego
dnia gdy spotkaliśmy się z Jackiem na skraju miasta i ludzie Astra dowiedzieli
się od Kariny gdzie przebywa pobili go a potem przywieźli do jego dziupli. Tam
spotkał się ze mną i Bończakiem. Nie miał pojęcia o jego planie, ale potem jak
twierdził zaczął się go domyślać. Zwłaszcza gdy strzelił mu w ramię. Nie miał
jednak pojęcia jak Jackowi udało się wniknąć do szajki Astra i skontaktować się
z Kariną. A ja smutno pomyślałam, że prawdopodobnie nigdy się tego już nie
dowiemy.- Żałowałem tylko, że nie wyznałem ci tego to wiedziałem przed
wyjazdem.- Dodał na koniec.- Uważałem, że w ten sposób uchronię cię przed tym
wszystkim a nieświadomie jeszcze bardziej cię w to wplątałem. Widząc cię w
tamtym miejscu, obok tych przestępców…Boże miałem ochotę ich zabić, a
jednocześnie samego siebie za tą potworną bezsilność.
- Przecież to nie była twoja
wina. To ja się w to wszystko wplątałam, bo chciałam cię odnaleźć. Nawet nie
wiesz jak bardzo czułam się winna. Wiele razy wyrzucałam sobie naszą rozmowę na
tamtym przystanku. Byłam taka wściekła i bezmyślna…gdybym wiedziała że
nieświadomie zdradzę ci, że Aster żyje nigdy nie wspomniałabym o kwiatach.
- I dalej by nas dręczył.-
Podsumował. Potem diametralnie zmienił temat.Widoczne tak jak i ja po ostatnich koszmarnych wydarzeniach nie chciał już dłużej o nich mówić.- Znasz już płeć dziecka?
- Nie, choć można już ją poznać. Nie chciałam jednak,
żebym była rozczarowana jeśli to nie będzie chłopiec. A jeśli będzie to...żebym nie traktowała
go jak Kubusia.- Dodałam ciszej. Potem chrząknęłam.- Wiem, że
zjawiłam się tak nagle z
taką wiadomością; na dodatek
tyle ostatnio przeszedłeś, ale...czy nie czujesz się rozczarowany? W końcu postawiłam cię przed faktem
dokonanym.
- Mam czuć się rozczarowany słysząc taką
wiadomość? Boże, nawet nie
wiesz co czułem gdy Jacek to wykrzyczał. Jak
bardzo byłem szczęśliwy choć zaraz to uczucie zatarł strach o ciebie i o to jak
to wszystko się skończy. Ale poza tym bardzo się cieszę. Bo znów mam
dla kogo żyć, a przynajmniej
niedługo będę miał.
- Mógłbyś...mógłbyś jeszcze
żyć dla mnie.- Szepnęłam cicho.
Ale mimo to, usłyszał.
Opuścił swoją dłoń, którą wciąż trzymałam na łóżko.-
Łukasz, wiesz co do ciebie czuję prawda?- Spytałam czując się niezręcznie jak
zawsze gdy mówiłam o swoich uczuciach. Nagle zrozumiałam, że choć były mąż chronił
mnie przed Astrem i jego ludźmi, że choć mówił o uczuciu którym mnie darzy
jeszcze kilka minut temu to nie wspomniał nic o naszej wspólnej przyszłości czy
miłości. Mógł to robić tylko z poczucia obowiązku, a teraz gdy dowiedział się o
mojej ciąży chronić mnie tylko dlatego. Bo co to w końcu znaczy: uczucie? Jest
nim przecież gniew, współczucie, strach…Poczułam niepewność.
- Karolina, nie wiem czy to jest możliwe a raczej
powinienem powiedzieć: bezpieczne. Wiesz kim jestem, kim jest mój ojciec. Choć
teraz siedzi w areszcie znając polskie prawo wkrótce może z niego wyjść. Poza
tym ma swoich ludzi. Nie mogę cię na to narażać. Nie znowu. Nie pozwolę na to
by zabił moje kolejne dziecko.
- Łukasz, nie możemy żyć w strachu. Do tej pory to on
rządził moim życiem, ale gdy cię porwano dotarło do mnie że tak nie powinno
być. Chcę być z tobą i naszym dzieckiem. Chcę byśmy razem budowali naszą
przyszłość.
- Nie rozumiesz, że to może się wciąż powtarzać? Nigdy
nie będę w stanie zapewnić ci bezpieczeństwa a tego właśnie zawsze pragnęłaś. Gdy
będziesz trwała przy moim boku to stale będziesz narażona na…
-…to będę szczęśliwa.- Dokończyłam na swój sposób.- I
tak, chciałam być bezpieczna, ale teraz wiem że
jedno i drugie znajdę u ciebie.
- Nie, nie znajdziesz. To tylko kwestia czasu zanim media
dowiedzą się kim jestem, zanim odkryją moje powiązania z Astrem. Wiesz jaki
wtedy rozpęta się szum? Zawsze będziemy na widoku, zawsze narażeni na to że
ktoś z bandziorów Astra sobie o mnie przypomni.
- Więc zamieszkamy gdzie indziej. Wyprowadzimy się.
- Gdzie, za granicę? Ucieczka nic nie da. Przecież wielu
z takich zbirów pozostaje na wolności. Choćby Karina.
- Naprawdę nie rozumiesz, że nic mnie to nie obchodzi?
Kocham cię Łukasz. Powiedziałam to przed wyjazdem i to podtrzymuje. Nie chcę
być z dala od ciebie. Nie chcę cierpieć z tego powodu. A przede wszystkim nie
chcę by ofiara Jacka poszła na darmo.
- Karolina…- Zaczął Łukasz ze współczuciem widząc moje
łzy. Gestem kazałam mu sobie nie przerywać.
-…on mnie kochał. Nawet proponował mi ślub, wiesz? Tak, wiedział
że dziecko jest twoje, ale mimo to był gotów dać mu swoje nazwisko. I bardzo mnie wspierał. Gdy traciłam nadzieję,
gdy dopadały mnie wyrzuty sumienia za to co cię przeze mnie spotkało…on po
prostu przy mnie był. Wiem, że popełnił błąd wysyłając paczkę z rzeczami Kuby,
wiem że dawniej był dilerem narkotykowym, wiem że to co do mnie czuł graniczyło
wręcz z obsesją…ale mimo to, to była miłość. Poświęcił się dla nas. Nie mów mi
więc teraz, że zrobił to na marne. Że teraz ty tchórzysz znów z błędnych
motywów starając się mnie nie narażać nie rozumiejąc, że to właśnie z dala od
ciebie będę cierpieć.- Zauważyłam, że moje słowa dały mu do myślenia, widziałam
jak toczy wewnątrz siebie walkę. Świadczyła o tym wielka pionowa zmarszczka na
jego czole. Czy więc rzeczywiście chodziło tylko o to? Nie byłabym jednak sobą
gdyby w moje rozmyślania nie wkradły się kompleksy. Dlatego dodałam:- Jeśli nie
chcesz być ze mną powiedz mi to a nie mamisz mnie moim własnym bezpieczeństwem.
Sama wiem gdzie i z kim będę bezpieczna. I wiem, że z tobą tak będzie. Więc
przestań w końcu myśleć o innych i o mnie a pomyśl o sobie. Pomyśl o tym co
tobie daje szczęście. Więc jeśli czujesz, że znajdziesz je przy mnie to po
prostu tak zrób. Bądź ze mną.- Zrobiłam krótką pauzę na wzięcie głębszego
oddechu. Potem dodałam.- Poza tym nie jestem już tą dawną Karoliną, Łukasz.
Zahartowałam się. Potrafię znieść wiele przeciwności. Dla ciebie. Ale muszę to
wiedzieć. Muszę wiedzieć ile dla ciebie znaczę.
- Przecież wiesz.- Odezwał się cichym acz pewnym tonem.
Ale fakt, iż wpatrywał się przy tym w swoje dłonie odrobinkę zbił mnie z tropu. No bo czemu nie patrzył mi przy tym w oczy? Drążyłam
więc dalej:
- Nie, nie wiem. Nie mam pojęcia czy przemawia przez
ciebie obowiązek czy uczucie. I czy jest nim miłość. Jeśli nie, chcę to
wiedzieć. Może ty i Agata...
- Otwórz tę szafkę.- Oznajmił wskazując zdrową dłonią na
stojący obok łóżka niewielki mebel. Nadal unikał przy tym mojego wzroku.
- Co?- Spytałam skonsternowana. Zauważyłam na twarzy Łukasza
dziwny wyraz. Czyżby się uśmiechał?
- Otwórz ją.- Powtórzył. A ja spojrzałam na niego groźnie
niepewna czy stroi sobie ze mnie żarty. Ale wyglądał na całkiem poważnego choć
jego oczy się do mnie śmiały, bo w końcu odwzajemnił moje spojrzenie. Mimo to
wypełniłam posłusznie jego polecenie.- Najniższa półka.- Dodał gdy najwyraźniej
zauważył, że nie mam pojęcia o co mu chodzi.- Widzisz go?
- Co?
- Łańcuszek.
- Jaki łań…och.- Urwałam biorąc do ręki cienki srebrny
wisiorek z połówką serca z którym wiązało się wiele wspomnień. A wśród nich to
jedno szczególne gdy Łukasz mi go wręczył.
„-Co to jest?
- Prezent.
- Dla mnie?
- Nie, dla mojej
kochanki dlatego najpierw chcę poprosić cię o opinię.
- Hej…
- Jasne, że to dla
ciebie. Dziś mamy przecież ważny dzień, prawda?”
- Nasza pierwsza rocznica.- Powiedziałam z głosem
stłumionym wzruszeniem przypominając sobie moment gdy dał mi podobny. Z
brakująca częścią.- To ten sam?
- Tak.- Przytaknął wreszcie na mnie patrząc. W jego
oczach ujrzałam radość i pasję.- Noszę go przy sobie zawsze, choć teraz jest
rozerwany przez jednego z koleżków Astra. W trakcie porwania nieźle mnie
poturbował. Muszę go naprawić.
- Boże, a ja nawet nie mam pojęcia gdzie jest moja druga
połówka. Po rozwodzie całą szkatułkę z biżuterią zostawiłam chyba w domu mamy. Nawet
moja obrączka…
- Nieważne. To tylko głupi sentymentalny gest.
- Dla ciebie nie jest głupi.
- Nie. Ale wiem, że mnie kochasz. Fakt, że zapomniałaś o
łańcuszku nie umniejsza twoich uczuć.
- Łukasz ja…- Zaczęłam, ale przerwało mi pukanie do drzwi.
Pani Mariola delikatnie wystawiła przez nie głową.
- Przepraszam, że przeszkadzam, ale przyszedł lekarz.
Chce zmienić ci opatrunek i zobaczyć jak goi się rana.
- W samą porę. Bo mam dość siedzenia tutaj. Może uda mi
się załatwić wcześniejszy wypis.- Oznajmił pogodnym tonem. Wyglądał przy tym na
znacznie bardziej rozluźnionego i spokojnego. Nie miałam wątpliwości że sprawił
to rozejm między nami, bo gdy tylko na mnie spoglądał w jego oczach błyszczały
wesołe ogniki. Widocznie tak jak ja gryzł się tym wszystkim co się stało. I jak
zwykle obwiniał się o to, że z jego powodu mnie porwano.
- Przecież miałeś wyjść dopiero jutro.- Odparła Kowalskiemu
matka.
- I co z tego? Czuję się już dobrze.
Mimo protestów ze strony rodziny i znajomych, doktor w
końcu dał się przekonać o tym że równie dobrze Łukasz może odpoczywać w domu.
Potem jednak mój były mąż wprawił wszystkich w osłupienie oznajmiając, że nie
zamierza wracać do domu rodziców, ale chce jechać do mnie. Bardzo mnie to
ucieszyło, choć wywołało niezłe zamieszanie. W końcu Patrycja z Emilem mnie
poparła tak, że pan Włodzimierz i pani Mariola musieli się zgodzić.
Całą podróż pokonaliśmy taksówką właściwie niewiele
rozmawiając. Wciąż nie mogłam uwierzyć w to że Łukasz jest tutaj ze mną i że
nic mu nie grozi. Gdy jednak nasze oczy się spotykały nie mogliśmy
powstrzymywać się od uśmiechów.W końcu, prawie pół godziny później dotarliśmy
na miejsce.
Po wejściu do mieszkania ostrożnie odstawiłam torbę z
rzeczami koło łóżka w swojej sypialni, a potem wróciłam do Łukasza. Wciąż stał
w tym samym miejscu rozglądając się dokoła. Był tu dopiero drugi raz a i wtedy
tylko na chwilę.
- Masz ochotę na coś do jedzenia?- Spytałam go.
- Nie.- Pokręcił głową.
- Na pewno? Do wczoraj była ze mną mama i mam masę
przysmaków: zrazy, gołąbki, pierogi. Poza tym nie wypisali cię przed kolacją.
- Nie.- Łukasz znów pokręcił ze śmiechem głową.
- To może zrobię herbaty?- Zaproponowałam ponownie sama
nie wiedząc dlaczego. Po prostu gdy tam na mnie patrzył nie mogłam zebrać myśli
i czułam się niepewnie. Musiałam więc zapełnić czymś panującą między nami
ciszę.
- Nie chcę herbaty.
- Jasne.- Uśmiechnęłam się z przymusem.- Ale ze mnie
głuptas. Powinieneś przecież odpocząć. Pewnie chcesz od razu pójść do mojej
sypialni, co?- Spytałam retorycznie po czym zdając sobie sprawę jak to
zabrzmiało dodałam:- To znaczy sam, beze mnie.- Łukasz wygiął usta ku górze
choć starał się to powściągnąć. Przymknęłam na moment oczy w myślach wyzywając
się od idiotek. Jej, co za niefortunny dobór słów.
- Kara, o co chodzi?- Usłyszałam jego pytanie. Szybko
otworzyłam oczy próbując się uśmiechnąć.
- O nic.
- Na pewno?- Spytał łagodnie.
- Po prostu…- Westchnęłam ciężko.- po prostu nie mogę
uwierzyć w to że tu jesteś. Ze mną.- Dodałam niemal szeptem. Bez słowa podszedł
do mnie bliżej.
- Żałujesz tego co powiedziałaś mi w szpitalu?
- Nie. Oczywiście, że nie.- Zaprzeczyłam tak żarliwie, że
aż w jego oczach pojawiły się iskierki rozbawienie. Wyciągnął do mnie rękę,
więc podałam mu swoją. Ostrożnie przyciągnął mnie do siebie a potem złożył
pocałunek na mojej dłoni patrząc mi przy tym prosto w oczy. Gdy to robił czułam
coś czego nie umiałam zdefiniować. A właściwie to umiałam.
Bo to była miłość. Odrobinkę rozluźniona wyciągnęłam swoją drugą dłoń i ostrożnie
pogładziłam go po policzku. Ponieważ był w szpitalu przez kilka dni jego twarz
nosiła ślady dość sporego zarostu. Miło było czuć pod palcami tę rozkoszną
chropowatość. Gdy to zrobiłam lekko przechylił głowę w stronę mojej dłoni.
- Powinienem się ogolić. Tyle, że lewą ręką jest to
piekielnie trudne.
- Nie.- Powiedziałam cicho.
- Nie?- Powtórzył w taki sam sposób.
- Chyba lubię czuć pod palcami twój zarost.
- A więc zmieniłaś upodobania?- Spytał wciąż z tym samym
rozbawieniem które zaczęło udzielać się i mnie. Bo przecież w przeszłości
wielokrotnie narzekałam na jego bujne owłosienie na twarzy zmuszając do golenia
nawet dwa razy dziennie. Wzruszyłam ramionami.
- Może. Albo to tylko kwestia posiadacza tej brody. Ale
nie przyzwyczajaj się: pewnie za jakiś tydzień czasu gdy wreszcie dotrze do
mnie że nigdzie nie znikniesz będzie mnie piekielnie drażnić i każę ci ją
zgolić.
- Doprawdy?- Mrugnął nachylając się nade mną. Czułam jak
serce bije mi szybko ze zdenerwowania. Tylko właściwie czemu? Przecież nie miał
być to nasz pierwszy pocałunek. Ale z drugiej strony tak jakby nim był. Pierwszy
wspólny pocałunek w nowej przyszłości. Bo tak właśnie czułam się w tej chwili.
Nasze usta spotkały się w niespiesznej pieszczocie.
Delikatnie wyswobodziłam dłoń z jego uścisku wplatając mu ją w kark. W
odpowiedzi przesunął się jeszcze bliżej mnie. Przez jakiś mały ułamek sekundy do moich myśli wdarło się wspomnienie o Jacku; o tym, jak by nie dopuścić do utraty przez niego krwi podczas mówienia przycisnęłam jego wargi do swoich; zaraz jednak całkowicie wyparowała mi to z głowy pod wpływem uczuć jakie wzbudzał we mnie Łukasz. Bo z każdą upływającą sekundą nasze
usta stawały się coraz bardziej zachłanniejsze. Wiedziałam, że w nim też
narasta to napięcie, więc postanowiłam się w porę wycofać.
- Łukasz, chyba powinnam…
- …chcę się z tobą kochać Kara. Teraz.- Jeśli do tej pory
nie czułam się wystarczająco gotowa, to jego słowa sprawiły że moja krew
zapłonęła żywym ogniem. Kto powiedział, że kobiety w ciąży są aseksualne? Niemal zaschło mi w ustach gdy z trudem artykułując
słowa udało mi się wykrztusić:
- Nie wiem czy to jest rozsądne. Twoja ręka…
-…w zasadzie nie jest nam potrzebna, prawda?- Czułam jak
się rumienię.
- Łukasz!- Ofuknęłam go, ale on tylko się roześmiał. Tak
po prostu. Radośnie i bez cienia skrępowania. Ten dźwięk był dla moich uszu jak
balsam. Od jak dawna nie widziałam go tak odprężonego? Znikły nawet niewielkie
zmarszczki w kącikach jego oczu, ta mgła która od wielu miesięcy zasnuwała jego
wzrok odgradzając się ode mnie niczym niewidzialny mur. Teraz znów ją
widziałam, ale z zupełnie innej przyczyny.
- Hm, może masz rację. Trochę by nam się przydała. Ale tym razem wybaczysz
mi gdy to ja pozostanę stroną bierniejszą?
- Jesteś niepoprawny.- Uderzyłam go lekko w ramię (to
zdrowe). Domyślałam się, że jestem czerwona jak burak. I dlaczego? Przecież
stuknęła mi już trzydziestka na dodatek byłam w ciąży a ja płonię się jak
pensjonarka? I to przy kim? Przy moim byłym mężu który doskonale zna tajniki
mojego ciała.
- Ostatnim razem, zdaje się, bardzo ci się to podobało.-
Ostatnim razem… a więc nawiązywał do naszej dramatycznej rozmowy o przeszłości
w jego mieszkaniu, która zakończyła się w łóżku. Miał rację: wtedy to ja byłam
stroną aktywną. A raczej baaaardzo aktywną.
- Przestań już. I tak zostałeś wypisany wcześniej niż
powinieneś. Musisz iść do łóżka.
- I to właśnie zamierzam zrobić.- Znów przysunął się do
mnie atakując zachłannie moje wargi. Nawet nie przyszło mi do głowy protestować
gdy zaczął kierować mnie w stronę jednego z pokoi. Mimowolnie zachichotałam. –
O co chodzi?
- Tam nie ma łóżka. To tylko niewielki pokoi w którym
trzymam pralkę i kilka zbędnych mebli.
- A więc prowadź.
Skwapliwie spełniłam jego prośbę pozbywając się resztek
wątpliwości i już po kilkunastu sekundach byliśmy w mojej sypialni. Może rzeczywiście z jego ramieniem nie było aż tak źle i podczas tych kilku dni rana zdążyła się zagoić?
Łukasz
zaczął delikatnie mnie rozbierać, ale w z powodu temblaku na ramieniu w
większości musiałam poradzić sobie sama. Tak samo jak z jego odzieżą. Gdy nasze
pieszczoty zaczęły przybierać na sile, usłyszałam jego jęk. Znajdowaliśmy się
już w łóżku i oboje byliśmy nadzy.
- Co się stało? To ręka, tak? Mówiłam ci, że to zły
pomysł.
- Ci, to nic takiego. Jakaś głupia kula nie przeszkodzi
mi kochać się z tobą. I tak czekałem z tym już wystarczająco długo.
- Ale jeśli ma cię boleć to…- Nie dokończyłam, bo zamknął
mi usta pocałunkiem. Choć moje zmysły zaczęły już szaleć, ostatnim przebłyskiem
świadomości zmusiłam się by mieć na względzie jego obrażenia.
Po wszystkim leżeliśmy wtuleni w siebie, wzajemnie
słuchając swoich przyspieszonych oddechów. Ja miałam na twarzy błogi uśmiech i
zamknięte powieki dlatego nie mogłam stwierdzić co czuje Łukasz. Otworzyłam je
by to sprawdzić i uśmiech zamarł mi na ustach. Wstałam z łóżka pospiesznie
wciągając na siebie zrzuconą przedtem koszulkę.
- Co się stało?- Moje opuszczenie łóżka sprawiło, że
otworzył oczy które wcześniej były zamknięte.
- Krwawisz. Znów krwawisz. Nie powinnam dać się ci się
namówić na to wariactwo.
- Co ty mówisz? O cholera.- Zaklął patrząc na
przesiąknięty krwią temblak.- Przeklęta rana. – Próbował wstać, więc
powstrzymałam go gestem dłoni.
- Leż. Zaraz przyniosę drugi opatrunek . Gdy okaże się,
że przez twoje popisy puściły szwy to powinniśmy jechać do szpitala.- Jęknął.
- Kara, to tylko rana postrzałowa. Jej się nie zaszywa.
- I co z tego? Dobrze wiesz o co mi chodzi.
- Nie.
- Mówię poważnie, Łukasz.- Ofuknęłam go łagodnie. Dopiero
teraz zaczęła do mnie docierać cała powaga sytuacji.
- Naprawdę wszystko gra. To tylko kilka kropelek.
- Żartujesz? Przecież warstwy krwi z bandaża przesiąkły
aż na temblak.
- Ale teraz nawet nie boli mnie ręka.
- Bo może straciłeś już czucie.
- Wszystko jest w porządku. To tylko niewielkie
plamienie. Zapewne otworzyło się jakieś naczynie krwionośne.
- Nie, nie tylko. Nie chcę aby coś ci się stało.
- I nie stanie. Wracaj do łóżka.
- Nie chcę cię stracić. Już nie. Gdy przypomnę sobie jak
bezsilna czułam się w towarzystwie tych
wszystkich przestępców…nie wiesz co czułam widząc cię po postrzale. Takim…takim
bladym i zbolałym. Straciłeś całą masę krwi. Przedtem też. Jacek chciał dobrze
celując w twoje ramię, ale nie miał pojęcia że dwa tygodnie wcześniej zostałeś
zraniony praktycznie w to samo miejsce blisko głównej żyły i jak groźne się to
dla ciebie okazało. Przecież wiesz, że jeszcze jedna doba później i mógłbyś…
- Przepraszam.- W jednej chwili stał się poważny.- Nie
chciałem stwarzać pozorów ani udawać macho. Po prostu mówię prawdę. Teraz czuję
się świetnie. Ale jeśli to ma cię uspokoić to możesz przynieść ten bandaż i mi
go zmienić.- Tak więc kolejne kilkanaście minut męczyłam się z raną. Trochę
obawiałam się jej widoku, ale właściwie nie była taka straszna. Wręcz
przeciwnie: niewielki ślad po kuli i lekkie zaczerwienienie wokół niej. Może
rzeczywiście zareagowałam zbyt gwałtownie. Mimo wszystko uspokoiło mnie to. Być
może to głupie, ale obawiałam się krwotoku.
Zaraz potem poszliśmy z Łukaszem do kuchni a ja zaczęłam
przyrządzać szybką zapiekankę z makaronem. Śmiałam się gdy zaofiarował mi pomoc
nieudolnie siekając marchewkę do sosu przez co większość z niej wylądowała na
podłodze. Potem jeszcze więcej śmiechu było podczas spożywania przez nas
posiłku. Choć mógł spokojnie jeść go sam jedną ręką, to właściwie ja go
karmiłam. Czułam się przy tym trochę jak mama karmiąca swoje dziecko. Przez
moment mój umysł przeszedł w ból uświadomiwszy sobie że w taki sam sposób
postępowałam z Kubusiem. Zaraz potem odpędziłam te myśli od siebie. Byłam tu z
mężczyzną którego kochałam i nic nie stało już na drodze do naszego szczęścia.
Na dodatek już za kilka miesięcy na świat miało przyjść nasze kolejne dziecko.
- Wracamy do łóżka?- Spytał gdy tylko najedliśmy się do
syta.
- Najpierw muszę tu trochę sprzątnąć. Ty możesz zająć
łazienkę. Albo nie…- Szepnęłam do siebie uświadomiwszy sobie, że z jedną sprawną
ręką może być mu trudno chociażby wycisnąć tubkę pasty do zębów.- Pomogę ci.
- Daj spokój, nie jestem inwalidą. Poradzę sobie sam.
- Jesteś pewny?
- Nie kuś mnie.-Znów mnie rozbroił.
- Więc idź już.- Dodałam kategorycznie choć wciąż z
uśmiechem pod nosem.
Gdy w końcu posprzątałam, a potem wzięłam szybki prysznic
Łukasz już spał w moim łóżku. Nie dziwiłam
się mu. W końcu nadal brał silne
leki przeciwbólowe, a poza tym dzisiejszy dzień obfitował w wydarzenia.
Ostrożnie odchyliłam kołdrę i wślizgnęłam się do środka. Łóżko nie było duże,
ale Kowalski spał prawie na jego prawym końcu. Spojrzałam jeszcze w jego stronę
choć chwilę temu zgasiłam lampkę a wokół panowały egipskie ciemności.
Wystarczył mi tylko fakt, że jest tu obok mnie by napawać mnie szczęściem.
Cieszyłam się, że będzie spał blisko mnie.
Nazajutrz, obudziłam się bardzo wcześniej. Zastanawiałam
się czemu mogło się tak stać, bo od zawsze byłam prawdziwym śpiochem. Ostrożnie
przeciągnęłam się czując napór kołdry. Dokładnie w tej chwili uświadomiłam
sobie z całą mocą wydarzenia sprzed kilku ostatnich godzin. Potem szeroko się
uśmiechnęłam potężnie ziewając.
Obróciłam się na bok nie mogąc powstrzymać się przed
patrzeniem na niego: na Łukasza, mężczyzny mojego życia. Wyglądał tak
pociągająco, że moja dłoń sama wyrwała w jego stronę głaszcząc go po policzku.
We śnie jego stanowcze rysy złagodniały, a oczy ocienione gęstymi czarnymi jak
smoła rzęsami rzucały cienie na policzki. Ostrożnie przejechałam palcami po
żółtej poświacie na jego brodzie spowodowanej uderzeniem. Boże, jak on był
atrakcyjny. I ta część gołej klatki piersiowej która wystawała znad kołdry.
Wydawało mi się, że nawet bandaż na prawym ramieniu wydaje się działać na jego
korzyść podkreślając tylko opaloną od słońca skórę.
- Dzień dobry.- Usłyszałam szerzej otwierając oczy. Bo
przecież jego powieki nadal były zamknięte!
- Dzień dobry.- Odparłam zaskoczona.- Już wstałeś?-
Dopiero teraz otworzył oczy.
- Jakiś czas temu.
- Och…więc dlaczego mi nie powiedziałeś?
- Bo przedtem zajmowałem się tą samą czynnością co ty
przed chwilą. I chciałem zobaczyć czy mnie obudzisz.
- Och…- Tą samą czynnością co ja? Czyżby też mi się
przyglądał we śnie?- Przepraszam.
- Nie masz za ci głuptasie. Ja też stęskniłem się za
twoim widokiem.- Dodał, a potem delikatnie pogładził mnie po wystającym już
lekko brzuchu.- To chyba tym razem będzie dziewczynka, co?
- Dlaczego? Bo poprzednio był chłopiec?
- Nie, bo jest taka malutka. Praktycznie nic nie
przytyłaś w talii.
- Tak ci się tylko wydaje. Poza tym to może być maleńki
chłopczyk.
- Mój syn? Nie, z pewnością będzie duży.- Zaśmiał się gdy
delikatnie pacnęłam go w rękę.- Przecież żartuję.- Dodał.- Jesteśmy bardzo
zdolni prawda? Udało nam się za pierwszym razem.
- Łukasz…
- Co znowu? Przecież to prawda. Spędziliśmy ze sobą tylko
jedną noc. Ale masz rację: poprzednio też poszło dość sprawnie. Nie wzięłaś
jednej tabletki o ile pamiętam.
- Nie musisz mówić o tym tak otwarcie.
- Dlaczego nie? Ach, już zapomniałem jaka czasami
potrafisz być zdumiewająco niewinna.
- Mówisz to kobiecie która nosi twoje dziecko i
wczorajszego wieczoru spędziła z tobą noc?
- Tak.- Zachichotał zdejmując dłoń z mojego brzucha i
kładąc ją na moim ramieniu by delikatnie je pogładzić.- Kocham cię.- Usłyszałam
zaraz potem. Z moim gardłem stało się coś dziwnego: po tak długim czasie Łukasz
powiedział mi to po raz pierwszy. Moje usta same wygięły się w uśmiechu.
- Ja ciebie też kocham choć ty już o tym wiesz.- Odpowiedziałam
mu.- Całym sercem.-Przez kilka następnych sekund bez żadnych słów patrzyliśmy
sobie w oczy. Każde z nas wiedziało, że słowa o naszych uczuciach nie są już
potrzebne. Po prostu było to dla nas oczywiste. Potem, choć żadne z nas nie
zrobiło pierwszego kroku nasze usta spotkały się w pół drogi. Pozwoliłam sobie
przez chwilę poddać się błogiej pieszczocie, ale nakazując sobie pragmatyzm w
niedługim czasie odsunęłam się od niego. Nie chciałam ponownie narażać jego
rany.
- Pójdę do kuchni zrobić coś na śniadanie.
- Nie idź jeszcze.- Zaprotestował.
- Muszę. Inaczej znowu będę czuła się winna tego że
pozbawiłam cię części krwi.
- A więc tylko objęcia. Nic więcej. Zgoda?- Podejrzliwie
zmrużyłam oczy. Złamał się.- To nie moja wina, że w twojej obecności tracę
głowę.
- Naprawdę?
- Tak.- Roześmiał się.- Nie pamiętasz już?
- Oczywiście, że pamiętam. Nawet bardzo dobrze. Ale mimo
to…
- Mimo co?- Zauważył zmianę mojego nastroju więc również
spoważniał.
- Dlaczego gdy jeszcze byliśmy małżeństwem prowadząc
ostatnią sprawę wybierałeś kanapę?
- Masz na myśli…? Tak, rzeczywiście tak robiłem, ale nie
z powodów o których myślisz. Po prostu wracałem dość późno, więc nie chciałem
cię budzić a twój widok zawsze sprawiał że nie potrafiłem utrzymać przy sobie
rąk. Tak jak teraz.- Nastrój trochę mi wrócił.- Porozmawiamy?
- Nie chcę już wracać do przeszłości.
- Ale mimo to powinniśmy to zrobić. Chcę wyjaśnić
wszystko co między nami zaszło.
- Nie musisz.
- Muszę. Bo chcę byś wiedziała, że nigdy nie przestałem
cię kochać. Choć się rozwiedliśmy dla mnie ta przysięga złożona ci w tym starym
warszawskim kościele była w pełni wiążąca. I gdybym jeszcze raz mógł cofnąć się
do tamtej chwili gdy mój oj…gdy ten przestępca wyznał mi kim dla mnie jest to
nigdy bym cię nie zostawił. Ale tak jak ty pozwoliłem by strach rządził moim
życiem. Powinienem rzucić wszystko i wyjechać z tobą daleko… może nawet za
granicę dopóki sytuacja by się nie wyjaśniła. I przede wszystkim wyznać prawdę
Gardo. Być może cała ta sprawa wyjaśniłaby się wcześniej. Teraz bardzo tego
żałuję. Miałaś rację: ja też zasługuje na szczęście.
- I słusznie.- Starałam się trochę rozładować całą
sytuację.- Choć sądzę, że musiałbym zaciągnąć mnie tam siłą.
- Albo swoim urokiem osobistym.- Przyłączył się do mojego
żartu.
- Być może.- Zrobiłam krótką pauzę.- To co powiedziałeś
wcześniej…to znaczy o tej przysiędze…której części konkretnie dotyczyła?
- Każdej.- Rozluźniłam się słysząc to. Choć było to
irracjonalne to jednak fakt, że przez ten czas nie miał żadnej kobiety sprawił
mi ulgę.
- Ja też. To znaczy też dotrzymałam słów przysięgi.-
Dodałam w odpowiedzi na jego nieme pytanie w oczach.
- To znaczy, że ty i Jacek…?
- Tak. Nigdy się z nim nie przespałam. To znaczy oprócz
tego krótkiego epizodu gdy się ze sobą spotykaliśmy przedtem gdy cię jeszcze
nie znałam, ale o tym już wiesz. Jedyne co się między nami wydarzyło po twoim
wyjeździe to kilka niewinnym pocałunków gdy chciałam spróbować zbudować z nim
coś poważniejszego. Ale to co do niego czułam nie miało nic wspólnego z
namiętnością.
- Bałem się, że jednak możesz go kochać. Gdy widziałem
jak płakałaś nad jego martwym ciałem nie byłem do końca pewny czy to co do mnie
czujesz jest silniejsze od uczuć do niego. W końcu był przy tobie gdy go
najwięcej potrzebowałaś.
- Nie, nie jest. A raczej nie było.- Dodałam bo przecież
Jacek już nie żył.- Chociaż kochałam go, jak przyjaciela. - Uśmiechnęłam się
smutno wracając wspomnieniami do chwili jego śmierci.
- Bardzo cierpisz bo jego odejściu?- Długo zwlekałam z
odpowiedzią.
- Czasami wydaję mi się, że tak i potrafię ryczeć
godzinami, innym razem wydaje mi się to czymś właściwym.To znaczy, nie zrozum
mnie źle: bardzo żałuję że zmarł z mojego powodu, ale z drugiej strony…-
Gwałtownym gestem przeczesałam palcami włosy.- Po prostu bardzo chcę wierzyć,
że chciał tego, że poświęcił się świadomie. I że gdzieś tam teraz jest
szczęśliwy. Ale jednocześnie boli mnie, że to ja sprowokowałam całą tę
sytuację.
- To nie była twoja wina.
- Nie? Przecież gdyby mnie nie poznał nigdy by do tego
nie doszło. Poza tym…tyle w tym wszystkim przypadków. On należał do gangu
Mochowskiego, który współpracował z szajką Bajkowskiego którego z kolei ty
próbowałeś rozpracować. No a jak się teraz okazało oni działali na zlecenie
Astra a ten okazał się być twoim ojcem. Ja spotykałam się z Jackiem, a potem
ożeniłam z tobą. Nie mogę pozbyć się uczucia, że można było tego wszystkiego
uniknąć; że jedno niewinne spotkanie mogło tak zaważyć na naszym życiu.
- Tak po prostu miało być, Karolina. Nie możesz się o to
obwiniać. Skoro tak według twojej teorii ja jestem winny śmierci Kuby w
większym stopniu niż mój biologiczny ojciec, który zlecił jego porwanie.
Powinniśmy po prostu o tym zapomnieć. Wymazać całą przeszłość- Ucieszyłam się,
że to powiedział bo oznaczało to że moje zbyt pochopnie wypowiedziane słowa
oskarżające go o śmierć Kubusia zniknęły z jego podświadomości i że mi je
wybaczył. Ale to co powiedział o zapominaniu…
- Jesteś w stanie to zrobić?- Spytałam go.- Zapomnieć o
Astrze? O tym kim dla ciebie bił, co przez niego przeszedłeś i co zrobił twojej
mamie?- Dodałam już ciszej.
- Nie, ale się postaram. Choć dla mnie to też była
prawdziwa bomba. Nigdy bym nie pomyślał, że Aster może rządzić dwoma
największymi gangami w Polsce i jeszcze zostać anonimowym aż do tej pory. Wiesz
co jest jednak najsmutniejsze? Że mimo iż ten bandyta przyczynił się do
zabójstwa mojego syna, skrzywdził mamę i ciebie to bardziej przeraża mnie fakt
że z zimną krwią był w stanie zastrzelić mojego przyrodniego brata Pawła na
naszych oczach.- Już miałam rzucić coś w stylu: że był po prostu zwierzęciem,
ale gdy mój były mąż wspomniał o swoim przyrodnim bracie przypomniałam sobie o
jeszcze jednym istotnym szczególe.
- Boże…- Szepnęłam zakrywając sobie dłonią usta.
- Co się stało?- Zaniepokoił się Łukasz.
- A co z jego synem?
- Czyim synem?
- Pawła. Adasiem. On ma pięć lat.
- Nie wiedziałem, że ma syna.
- Ma. Widziałam go i wtedy bardzo przypominał mi Kubusia.
Ale to przecież nie jest dziwne skoro jest twoim bratankiem. Musimy go
odnaleźć.
- Spokojnie, powiedz mi wszystko co wiesz. Potem zadzwonię
do Macieja i z nim porozmawiam. Dowiem się czy coś o nim wiedzą.
- Później? Nie możesz tego zrobić teraz?
- Teraz zamierzam cię pocałować.
- Łukasz…- Starałam się go ofuknąć ale mi na to nie
pozwolił. Przybliżył do mnie swoją twarz łaskocząc mnie własną brodą.
- Kocham cię. I nigdy nie przestanę tego robić.-
Wyszeptał zanim przykrył mi swoje usta pocałunkiem.