Łączna liczba wyświetleń

Pokazywanie postów oznaczonych etykietą CIENIE PRZESZŁOŚCI. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą CIENIE PRZESZŁOŚCI. Pokaż wszystkie posty

środa, 15 lipca 2015

Cienie przeszłości: Epilog



- Karolina, chodź wreszcie. Wszyscy już są!
- Idę!- Odkrzyknęłam mężowi po raz kolejny próbując założyć czapeczkę na główkę Dominiki. Ale ona jak zwykle zaczęła ciągnąć za kolorowy sznureczek.
- Ne.- Powtórzyła wyrywając mi się. Z trudem powstrzymałam irytację połączoną z rozbawieniem. Była niegrzeczna, jak zawsze z resztą.
- Od tego słońca będziesz miała brązową buzię jak mały Mulatek. Chociaż od tej czekolady którą rozmazujesz sobie na buzi też.- Powiedziałam niewiadomo po co, bo ona już odwróciła się do mnie biegnąc w koło.
- Mamamama…- W końcu wybiegła z pokoju wesoło popiskując swoim głosikiem. Zrobiłam to samo, bo mimo że miała już 15 miesięcy i od skończenia roku umiała chodzić to czasami zdarzała jej się zbytnia popędliwość. I wtedy niezmiernie lądowała na tyłku.
- Tata!- Ucieszyła się niemal wpadając w ramiona Łukasza. Widząc go w białej koszuli, którą teraz znaczyły ślady małych paluszków naszej córeczki upapranej w czekoladzie nie mogłam powstrzymać rozbawienia. Mimo wszystko nie odsunął ją od siebie tylko jeszcze mocniej przycisnął do swoich ramion.
- Znów mnie upaprałaś, brzydulo. – Ofuknął ją zaczynając łaskotać i podrzucać. Potem gdy chciał ją cmoknąć śmiejąc się zaczęła się wyrywać.- Co, też nie lubisz jak tatuś kuje? Chyba masz to po mamusi.
- Hej.- Zganiłam go wzrokiem.
- No co? Lepiej wyjmij mi czystą koszulę. Emil znów będzie ze mnie żartował.
- Tak jak wszyscy, bo mała zrobiła z ciebie pantoflarza. Trzeba było nie zachęcać jej wcześniej gdy zrobiła to po raz pierwszy. Teraz wydaje jej się to zabawne.
- Ciociu, babcia przyjechała.- Do pokoju wszedł Adaś. A właściwie wbiegł. Miał rozczochrane włosy i rumieńce na policzkach a na twarzy wyraz radosnego podekscytowania. Ten widok sprawił mi niezwykłą przyjemność.
- Świetnie. Możesz zaprowadzić do niej małą? Ja muszę pomóc wujkowi się przebrać.
- Okej.- Odkrzyknął już ciągnąc Dominikę za rączkę, którą ufnie mu dała. Od początku była w niego wpatrzona jak w obrazek. A ja wiedziałam, że takie uwielbienie wyraźnie mu służy. Odkąd zjawił się w naszym domu ponad cztery lata temu bardzo się zmienił. Nie mogę powiedzieć, że decyzja o jego adopcji była łatwą: wiedziałam że ten nieśmiały i wiecznie przestraszony pięciolatek którym wówczas był ma poważne problemy z psychiką wynikające ze środowiska w którym obracał się jego ojciec i dziadek. Dlatego musiałabym być skrajną ignorantką wierząc w to, że będzie nam łatwo, bo czas pokazał że wcale tak nie było. Łukasz początkowo był sceptycznie nastawiony do tego pomysłu. Nie powiedział tego wprost, ale wiedziałam że uważa iż traktuję Adasia jako substytut Kubusia bo był w podobnym wieku co nasz syn gdyby jeszcze żył. Chciał by trafił do zastępczej rodziny i byśmy często go odwiedzali, ale ja się uparłam. Temu dziecku ewidentnie potrzeba było dużo miłości, a ja byłam w stanie mu ją dać. I dzięki temu był tu teraz z nami. Szybko załatwiliśmy wszystkie formalności: fakt że Łukasz był jego wujem czyli bliskim krewnym znacznie uprościł procedurę. I tak już po nowym roku na stałe mógł u nas zamieszkać; oczywiście po ponownym ślubie Łukasza i moim. Malec szybko się zaadoptował: początkowo nieufny i bardzo zamknięty w sobie przeważnie spędzał czas u siebie. Potem, dzięki mojej i Łukasza cierpliwości a także wizytom u dziecięcego psychologa staraliśmy się wytłumaczyć mu tak by go nie przerazić, że jego tata nie był do końca dobry ale od teraz my z Łukaszem postaramy się mu zapewnić stabilny i bezpieczny dom. Zdołał nam zaufać, choć po urodzeniu Jacka widziałam w jego oczach obawę, że teraz nie on będzie w centrum naszego świata.W końcu był naszym biologicznym dzieckiem: to jasne że Adaś bał się że zostanie odstawiony na dalszy plan. Dlatego okazywałam mu tym więcej cierpliwości i miłości, aż w końcu zrozumiał że wcale nie musi na nią zasłużyć. Że gdy coś spsoci nie odrzucę go i nie odeślę do ośrodka. Że naprawdę mi na nim zależy. Jedynym faktem który jeszcze do niedawna mnie niepokoił było to, że nie chciał nazywać mnie swoją mamą czy Łukasza ojcem. Sądziłam, że ma to związek z faktem, iż nigdy nie będziemy znaczyć dla niego tyle by nas tak nazywać ale któregoś dnia malec mi to wyjaśnił. Wyznał, że jego biologiczny ojciec był zły a mama opuściła go zaraz po urodzeniu i te słowa nie kojarzą mu się najlepiej. Dlatego woli nazywać nas ciocią i wujkiem. Poza tym przecież byliśmy nimi naprawdę więc ze łzami w oczach spowodowanych wzruszeniem się na to zgodziłam. I od tej pory do końca zrozumiałam problemy tego małego człowieczka, a on do końca mi zaufał.
Być może dlatego, gdy w naszym życiu pojawiła się moja córka Dominika nie wydawał się tym być aż tak przerażony. Wręcz przeciwnie: cieszył się z małej siostrzyczki, a teraz byli prawie nierozłączni. Jacek, który miał już prawie cztery lata zaczynał podziwiać starszego od niego Adama: imponowały mu jego zdolności i wiek. Czasami jednak nasza hałaśliwa trójka potrafiła nieźle złapać się za łby: nawet mała Dominika potrafiła okładać pięściami swoich starszych braci!
Wiedziałam, że trochę ich rozpuszczam, ale nie mogłam inaczej. Bardzo pragnęłam dzieci i by dojść do tego momentu co dzisiaj musiałam pokonać wiele przeciwności. A zwłaszcza by pokonać obawę, że w każdym momencie mogę je stracić.
- Załóż tę błękitną. Tylko ta jest uprasowana.- Przetrząsając szafę wyjęłam z wieszaka jedną z koszul męża.
- Dzięki.- Z uśmiechem wziął ją do rąk zaczynając rozpinać guziki tej poplamionej.- Twoja córka jest nieznośna.
- Moja? – Parsknęłam.- A twoja to co?
- Na pewno nie jest moja. Moje dzieci są grzeczne.
- Akurat. Rozpuściłeś całą trójkę to teraz masz.
- Jesteś okropna.
- Ty też. Zarzucasz mi niewierność?- Udał, że się zastanawia.
- Chyba jednak nie. Nie miałabyś na to czasu. Jestem wymagającym mężem. Chodź mi pomóż z tymi guzikami. Powinniśmy zejść na dół, bo oskarżą nas o bycie nieodpowiedzialnymi rodzicami.
- Sam sobie radź.- Odburknęłam udając urażoną, ale posłusznie podniosłam czystą koszulę zaczynając ją wkładać na ramionami Łukasza. Ale on przytrzymał moje dłonie.- Co ty…?- Zdążyłam tylko powiedzieć gdy jego usta nakryły moje. Z trudem udało mi się odsunąć.- Jesteś nieznośny. Sam powiedziałeś że powinniśmy zejść na dół.
- Ale można wykorzystać sytuację.- Roześmiał się nic nie robiąc sobie z mojej złości.
- Oho, wy tu się zabawiacie a tam na dole wszyscy czekają.- Na dźwięk głosu Beaty pisnęłam szybko odsuwając się od Łukasza.- Nie po to tłukłam się się przez pół Polski by nawet nie zobaczyć swojej najlepszej przyjaciółki.
- Przepraszam, Łukasz ubrudził sobie koszulę. Zaraz schodzimy.
- No ja myślę.- Odpowiedziała z udawaną surowością. Okrasiła ją jednak szerokim uśmiechem. Po chwili całą trójką zeszliśmy na dół.
Dziś obchodziliśmy z Łukaszem czwartą rocznicę naszego drugiego ślubu, choć w zasadzie minęła już ponad dekada odkąd przysięgaliśmy sobie miłość przed Bogiem. Mimo to każda okazja była dobra do świętowania i spotkania się z całą rodziną, która pozostawiliśmy w Warszawie. Tak jak sugerowałam kiedyś Łukaszowi, wyprowadziliśmy się ze stolicy do Krakowa. Musieliśmy zmienić miasto, otoczenie by zacząć wszystko od nowa. Nowe miejsce umożliwiło nam dobry start, choć z drugiej strony paląc za sobą wszystkie mosty zostawiliśmy tam również przyjaciół i rodzinę. Ale za to mieliśmy zapewniony spokój.
Nie chodziło tylko o media choć te po zamknięciu Astra na dożywocie w więzieniu przez wiele tygodni rozpisywały się o tym. Potem szum trochę opadł, aż do jego planowanej ucieczki po prawie roku. Dopiero niecałe dwa lata temu odetchnęliśmy z ulgą: biologiczny ojciec mojego męża popełnił samobójstwo. Wiedziałam, że Łukasz mimo tego co zrobił Aster i krzywd jakie mu wyrządził nie jest do końca w stanie traktować tego obojętnie. Rozumiałam go: w końcu to był jego ojciec który bez wahania zabił swojego jednego syna chcąc to samo zrobić z nim. Nienawidził go, a jednocześnie z pewnością czuł żal za to jak wiele krzywd mu wyrządził. Dlatego tym bardziej starałam się go wtedy pocieszać.
Kariny Bajkowskiej nigdy więcej nie spotkałam: policja uznała ją za zaginioną i przesłuchiwała mnie ponownie pytała o szczegóły naszego rozstania w tamtym pałacyku. Nie wyznałam, że pozwoliłam jej uciec wdzięczna za to co zrobiła dla Łukasza. Miałam nadzieję, że mimo wszystko ułoży sobie życie z dala ode mnie i mojego ukochanego. Zwłaszcza po tym jak niejako uznała mnie za wartą Łukasza i jego miłości. Może to głupie, ale wierzyłam że nie będzie starała się nas rozdzielić.
- Wreszcie. Jest i nasza szczęśliwa małżeńska para.- Powiedziała radosnym głosem Patrycja, żona mojego szwagra gdy pojawiliśmy się w salonie na dole.- Już myślałam, że zapomnieliście o gościach.
- Jakże byśmy mogli.- Odpowiedziałam jej mocno obejmując. Potem przyjęłam prezent który mi wręczyła.
- Wszystkiego dobrego.- Dodała całując mnie w policzek.Szybko musiała jednak odejść, bo otoczyła mnie cała masa znajomych: Krysia z dwoma córkami, Joasia z czteroletnią już Zuzą wraz z mężem, nowe koleżanki z pracy Renata i Teresa. Aha, bo zapomniałam wspomnieć, że znalazłam bardzo fajną pracę w dużej firmie audytorskiej. We trzy tworzyłyśmy bardzo zgrane trio choć ja po urlopie macierzyńskim wróciłam do niego kilka miesięcy temu. Potem podeszła do mnie mama, mój młodszy braciszek z żoną Marysią oraz siostra. Niestety, dwa lata temu mój ojczym zmarł więc jego z nami nie było. Mama jednak zniosła to dość dobrze: czasami pocieszałyśmy się nawzajem mówiąc o tym, że teraz z pewnością Bartosz dba o Kubusia.
Myśl o zmarłym synku wciąż przyprawiała mnie o odrobinę melancholii ale czas złagodził moje rany. Poza tym miałam Adasia, Jacka i Dominikę które bardzo kochałam.  No i Łukasza. Dlatego starałam się iść na przód i nie tkwić w przeszłości, bo na nią nie mogłam mieć żadnego wpływu. Ważna była chwila obecna i przyszłość, na którą teraz mogłam spoglądać bez obaw. Bo zawsze pragnęłam przecież tylko tego: dużej, szczęśliwej rodziny z ukochanym przy swoim boku.
- I kolejnych szczęśliwych lat pożycia małżeńskiego.- Dodał do życzeń mój Wojtek mocno mnie obejmując. Dopiero rok temu stał się szczęśliwym żonkosiem, choć ślub z Marią planowali już dobre kilka lat. Miał nastąpić dużo wcześniej, ale po drodze młodzi mieli mnóstwo perypetii: raz nawet rozstali się dość poważnie. Mimo wszystko pokonali wszelkie przeszkody i im się udało. Teraz Marysia była w trzecim miesiącu ciąży.- Wszystkiego dobrego siostrzyczko. Ty jak nikt inny na to zasługujesz zwłaszcza po tym co przeszłaś.
- Dziękuję.- Odszepnęłam wzruszona. Starałam się jednak powściągnąć swoje emocje.- Tobie też tego życzę. I traktuj teraz dobrze swoją żonę.- Z udawaną surowością pogroziłam mu palcem. Roześmiał się.
- Tak jest.- Zasalutował mi żartobliwie i odszedł. A ja zaczęłam witać się z kolejnym z gości.
Widok tylu drogich mi osób w jednym miejscu sprawiał mi niesamowitą przyjemność: gwar spowodowany bieganiną maluchów których w pokoju było prawie tuzin, licznych rozmów z rodziną i przyjaciółmi których widywaliśmy sporadycznie podczas ważniejszych świąt lub przejazdem będąc w Warszawie. Mimo to wieczorem, gdy wreszcie nasza piątka została sama poczułam ulgę. Gdy z pomocą męża w końcu zdołaliśmy sprzątnąć zastawione smakołykami stoły po gościach z ulga usiadłam na kanapę. Wówczas trzy i pół letni Jacek, który do tej pory bawił się z Adasiem i Dominiką wdrapał się obok mnie. Wyciągając malutkie rączki z radością wzięłam go na swoje kolana.
To właśnie on był owocem miłości mojej i Łukasza, która wybuchła między nami tamtego dnia w jego kawalerce którą wynajmował z Agatą. To on pozwolił mi wówczas wierzyć, że mój obecny teraz mąż się odnajdzie. I to on dawał mi nadzieję.
Imię, które wybrałam wydawało mi się być naturalne: Łukasz przystał na to bez chwili wahania, choć pan Włodzimierz (teraz mój teść) nie był z tego zadowolony. Uważał, że choć wiele zawdzięczamy Jackowi Bończakowi, to jednak nazwanie tym imieniem dziecka które nosiłam wówczas pod sercem może sugerować że to on jest jego biologicznym ojcem. Zwłaszcza, że przecież sama nie prostowałam tej wersji gdy byłam w ciąży. Mimo to jednak Łukasz mnie poparł: rozumiał co chcę w ten sposób wyrazić i wcale nie czuł się zazdrosny. (Choć czasami wypominał mi tamten pocałunek który złożyłam ustach Jacka w chwili jego śmierci, ale robił to raczej z przekory niż prawdziwej zazdrości.) Wiedział, że to on jest miłością mojego życia i nie wątpił w to. W końcu zbyt wiele przeciwności losu pokonaliśmy aby znowu być razem by jednak okazało się, że to nie było nam pisane.
- Kasia przyjedzie?- Spytał malec patrząc na mnie swoimi błękitnymi oczami. Delikatnie odgarnęłam mu z czoła blond kosmyk.
- Tak, twoja kuzynka przyjedzie. Następnym razem to my ją odwiedzimy.
- Kiedy?- Drążył.
- Już niedługo.- Pocałowałam go w czoło. Ledwie to zrobiłam podeszła do nas Dominika. Choć właściwie to podbiegła. Ona nie wiedziała co to chodzenie. Z trudem wdrapała się na sofę ciągnąc mnie za włosy.
- Uważaj.- Pogroził jej Adaś.- Nie możesz tego robić.
- Daśśśśśśśśśś.- Roześmiała mu się w odpowiedzi próbując z kolei dosięgnąć jego czupryny. Zręcznie się przed tym uchylił, więc gdybym jej nie złapała wywróciłaby się na dywan.
- Jesteś nieznośna Domi. Wiesz o tym?- Spytałam ją retorycznie po raz niewiadomo który. Zaśmiałam się gdy podniosła wzrok i kiwnęła głową jakby rzeczywiście rozumiała co mówię. Mimo bólu to pozwoliłam jej na zabawę swoimi włosami, choć czasami rzeczywiście ciągnęła kosmyki zbyt energicznie.
- I takim oto sposobem zaoszczędzisz na fryzjerze. Moja kochana córeczka potrafi zrobić ci najlepsze uczesanie, prawda?- Łukasz, złożywszy posprzątany już stół też usiadł przy nas.
- Chyba raczej stanę się łysa. Straciłam przynajmniej czwartą część włosów.- Mrugnęłam.
- Co to znaczy czwartą część?- Spytał jak zwykle zaciekawiony Adam. Już od jakiegoś czasu był na etapie: Co to jest i co robisz?
- To znaczy, że bardzo dużo kochanie.- Odpowiedziałam tylko niezdolna wdawać się w zawiłe wywody. Byłam na to zanadto zmęczona.
- Jak dużo?- Drążył.
- Mniej niż połowę.- Dodał Łukasz.
- Czyli ile dokładnie? Trzy tryliony pięćset tysięcy osiemset milonów?- Roześmiałam się.
- Prawie. Pomyliłeś się trochę.
- O pięć miliardów osiem bilionów?
- Skąd znasz te liczby?
- Madzia mnie nauczyła.- Miał na myśli córkę Patrycji i Emila, która w tym roku miała zdawać maturę i zacząć studia na wydziale weterynarii. Ku zdumieniu wszystkich,  a zwłaszcza jej rodziców dwa lata temu diametralnie zmieniła zdanie dotyczące wiązania swojej przyszłości z prawem twierdząc, że prawnicy głównie muszą bronić złych ludzi choć wiedzą że popełnili zbrodnię a jej nie pozwalają na to jej wewnętrzny kodeks moralny. Decyzja może byłaby i dobra, gdyby odnajdując nowe zamiłowanie do zwierząt nie zechciała zostać weganką. Patrycja niemal wychodziła z siebie wyszukując jej w sklepach specjalnych produktów nie zwierających mleka czy żelatyny. Miała jednak nadzieję, że w końcu ulubiona wołowina skusi ją na tyle że zapomni i mordowaniu biednych krówek.
- Ach, Madzia. Mądra z niej dziewczyna co?
- Tak, gdy dorosnę to się z nią ożenię.
- Z nią? Chłopie gdy dorośniesz Magda będzie dla ciebie staruszką.- Zaśmiał się Łukasz.
- I co z tego? Ale jest ładna.- Resztę wieczoru spędziliśmy razem na kanapie starając się oglądać jakąś animowaną bajkę. Mówię staraliśmy się choć Łukasz wcale tego nie robił. Nieustannie wędrował dłońmi po moim karku rozpraszając  mnie albo obejmował szyję delikatnie muskając ramiona w miejscu gdzie znajdował się mój obojczyk. Skutecznie mnie tym rozpraszał.
W końcu, tuż przed dziesiątą, wykąpana i najedzona cała trójka zasnęła leżąc obok nas. Wraz z mężem odnieśliśmy dzieci do łóżek. Potem wreszcie mogliśmy zająć się sobą.
- Jestem wykończona.- Jęknęłam gdy tylko wróciłam spod prysznica. Z ulgą weszłam pod kołdrę.
- Ja też. Już nigdy więcej żadnych imprez. Chyba, że organizowanych nie przez nas.
- Tak. Jestem na to za stara.
- Ty? A co ja mam powiedzieć?
- Ty jesteś młody duchem. Z resztą ciałem też.
- Doprawdy?- Mrugnął uwodzicielsko. Zaśmiałam się delikatnie cmokając go w usta. Potem pozwoliłam się objąć.
- To chyba nie wymaga odpowiedzi.- Odparłam również szeptem wtulona w jego ramię.
- Tobie też nic nie brakuje.
- Dziękuję bardzo, łaskawco.- Zażartowałam.- Twoje komplementy nigdy nie rozwiną we mnie nadmiernej nieskromności.
- To dlatego że się bardzo staram. Inaczej popadniesz w samozachwyt.
- Przy tobie to mi raczej nie grozi.
- Nie martw się.- Uśmiechnął się.- Nawet jak będziesz gruba i brzydka to i tak będę cię kochał.
- A ja ciebie nie.- Odpowiedziałam żartem mimo że nasze twarze dzieliły zaledwie centymetry. – Znajdę sobie jakiegoś przystojnego faceta jako twój substytut z umięśnioną klatką piersiową, wysportowaną sylwetką, łagodnym uśmiechem.- Wyliczałam jednocześnie gładząc jego policzki. Potem uśmiechnęłam się złośliwie.-Ale nie martw się.- Zacytowałam go lekko przedrzeźniając pocierając jednocześnie swoim nosem jego.- Na razie niczego ci nie brakuje. – Teraz mogliśmy bez przeszkód z tego żartować, bo oboje byliśmy pewni swoich uczuć. Wiedzieliśmy, że to fragment naszych „końskich zalotów” i czerpaliśmy z nich prawdziwą przyjemność.
Pocałunek był bardzo delikatny, pozbawiony nadmiernej namiętności i popędliwości. Zdawaliśmy sobie sprawę, że mamy przed sobą całą noc. Potem jednak ta łagodna pieszczota przerodziła się w coś większego; tak jak zwykle z resztą. Bo mimo upływu wspólnie spędzonych lat i świadomości, że teraz nic nam nie zagraża więc czeka nas ich jeszcze więcej nasza namiętność i miłość wcale się nie zmniejszyła. Nawet teraz nie raz potrafiliśmy zachować się niczym niezdarne nastolatki wykorzystując popołudniową nieobecność dzieci i kochać się w środku dnia. A potem śmiać się z tego.
Niektórzy pewnie zapytają: czy po tym wszystkim co przeszliśmy, co ja przeszłam w ogóle można mówić o szczęściu? Czy możliwy jest happy end? Czy normalny człowiek tracąc dziecko, będąc dwukrotnie porwanym, widzącym śmierć i krew może o tym wszystkim zapomnieć, może przestać się bać? Jak może wierzyć w miłość gdy kilkakrotnie był jej brutalnie pozbawianym?
Odpowiedź nie jest prosta.
Przede wszystkim byłam zadowolona ze swojego życia. Kochałam swojego męża, miałam trójkę wspaniałych dzieci które dostarczały mi masę radości (choć zmartwień też), lubianą i dobrze płatną pracę oraz lojalnych znajomych i przyjaciół. Poza tym niektórzy mogą uznać, że moje życie nie było nudne, że miałam swoją „przygodę”. Ale to wszystko nie przyszło mi łatwo: okupione było cierpieniem, masą wyrzeczeń i trudów. Dlatego patrząc wstecz cieszyłam się że to co było jest już za mną. Jasne, że poznając smak bólu i porażki tym bardziej doceniałam najmniejszą nawet drobnostkę: miałam na przykład świra na punkcie robienia zdjęć. Każda śmieszna minka Dominiki, każdy uśmiech Jacka czy dumna postawa Adasia siedzącego na ramionach Łukasza wydawały mi się być warte uwiecznienia przypominając o ulotności chwil. Dzięki temu czułam się trochę lepiej- zupełnie tak jakbym je kolekcjonowała i w każdej chwili mogła do nich wrócić.
Z drugiej jednak strony nie zawsze było tak kolorowo. Czasami po prostu nachodziły mnie takie dni gdy myśląc o przeszłości byłam smutna. Gdy wspominałam przyjaźń z Jackiem oraz jego poświęcenie, Kubusia którego dziecięca buźka już dawno zatarła mi się w pamięci i tylko liczne fotografie pozwalały mi ją pamiętać, twarz Astra strzelającego do własnego syna bo nie był takim „wielkim” przestępcą jak on chciałby żeby był i wiele innych.
Ale Łukasz to rozumiał. Rozumiał, że czasami wpadałam w melancholię zastanawiając się nad swoim życiem i tym jak się potoczyło. Ale wiedział też, że niczego nie żałowałam. Bo cały ten ból i cierpienie którego doświadczyłam teraz stał się źródłem mojej radości i woli walki. Zrozumiałam, że właśnie to jest miarą naszego sukcesu: by pomimo wielu porażek i ciosów się nie poddać. By choćby nie wiem jak było trudno wierzyć w to że się uda, mieć niegasnącą nadzieja i tę pewność, że zawsze może być lepiej. Bo jak powiedział amerykański poeta Ralph Emerson ludzka siła wyrasta ze słabości. I ja całkowicie się z nim zgadzam. 

 

JAK PEWNIE SIĘ DOMYŚLACIE TO JUŻ KONIEC HISTORII TRUDNEJ MIŁOŚCI KAROLINY I ŁUKASZA. I WRESZCIE MOGĘ TROCHĘ ODPOCZĄĆ :) JEDNAK NIEDŁUGO ZAMIERZAM ZNÓW ZACZĄĆ PISAĆ DLATEGO CHCIAŁAM SPYTAĆ WAS O ZDANIE: CZY KONTYNUOWAĆ LOSY PRZYJACIÓŁ Z BRYLANTOWEGO LICEUM? A MOŻE ICH PERYPETIE JUŻ WAS ZNUDZIŁY I WOLELIBYŚCIE ZUPEŁNIE NOWĄ TEMATYKĘ? ZASTANAWIAM SIĘ NAD CYKLEM KRÓTKICH OPOWIADAŃ (DO OKOŁO OBJĘTOŚCIOWO MOICH ZWYCZAJNYCH DZIESIĘCIU ROZDZIAŁÓW) KTÓRE BYŁYBY ZNACZNIE BARDZIEJ SKONDENSOWANE I DYNAMICZNIEJSZE ALBO DWOMA HISTORIAMI. PIERWSZA BYŁABY O TRZECH SIOSTRACH PO PRZEJŚCIACH- NIE TYLKO MIŁOSNYCH, A DRUGA OSADZONA W TROCHĘ SZKOLNYM KLIMACIE O DZIEWCZYNIE Z LICEUM. MAM JESZCZE POMYSŁ NA COŚ LEKKO SURREALISTYCZNEGO, ALE RACZEJ Z NIEWIELKIM AKCENTEM (BEZ ŻADNYCH WILKOŁAKÓW, MAGII, CZY CZAROWNIC BEZ OBAW). I NAPRAWDĘ PROSZĘ WAS O RADĘ, BO NAJCHĘTNIEJ WZIĘŁABYM SIĘ ZA WSZYSTKO NA RAZ, ALE NIESTETY RACZEJ NIE PODOŁAM. 
POZA TYM JESZCZE JEDNO PYTANIE: JAK SPRAWDZAM SIĘ W NARRACJI TRZECIOOSOBOWEJ (TZN Z NARRATOREM?) PEWNIEJ CZUJĘ SIĘ W PIERWSZOOSOBOWEJ (TAKIEJ JAK W CIENIACH PRZESZŁOŚCI), ALE TA Z KOLEI JEST WYRAZEM TYLKO ODCZUĆ GŁÓWNEJ BOHATERKI I JEJ ROZWAŻAŃ, WIĘC NIE UKAZUJE TEGO CO TAK NAPRAWDĘ SIĘ DZIEJE W UMYSŁACH WIELU WAŻNYCH POSTACI. PYTANIE KIERUJĘ GŁÓWNIE DO OSÓB CZYTAJĄCYCH MIŁOSNY GALIMATIAS CZY ZAKOCHANEGO KLAUNA KTÓRZY MAJĄ PORÓWNANIE.

poniedziałek, 13 lipca 2015

Cienie przeszłości: Rozdział XLI: "Bądźcie szczęśliwi"



Gdy w końcu odjechaliśmy z tamtego strasznego miejsca chciałam wrócić do domu, ale policjanci kazali mi iść do szpitala. Mówiłam im, że czuję się dobrze ale byli nieubłagani. Mimo wszystko zgodziłam się, bo chciałam być pewna że z moją małą kruszynką wszystko w porządku. Z Łukaszem mogę spotkać się później.
Potem wszystko potoczyło się błyskawicznie: nie minęła może godzina, a przybiegła do mnie Beata z Krysią. Mocno mnie objęły pytając się o wszystko, ciesząc się że jestem cała i zdrowa, to śmiejąc się to płacząc na przemian. Nie miałam pojęcia skąd dowiedziały się o wszystkim, ale byłam z tego zadowolona. Wciąż czułam się nieco przytępiała i obawiałam się wybuchu bólu i płaczu.
Okazało się, że moje badania wyszły nie najlepiej,  więc lekarze podłączyli mi kroplówkę i zalecili jeden dzień w szpitalu. Chciałam spotkać się z Łukaszem, ale podobno zawieziono go do innego miejsca. Zapewniono mnie tylko, że nic nie zagraża jego życiu.
Prawie całą następną dobę przespałam: gdy się ocknęłam ujrzałam nad sobą mamę, przyjaciółki i rodzeństwo a także swoją przyjaciółkę i byłą pracodawczynie Patrycję. Cieszyłam się widząc wokół siebie same przyjazne twarze. Za każdym razem ból przeszywał moje serce gdy myślałam o ostatecznym poświęceniu Jacka.
Poświęceniu zrodzonym z miłości.
Starałam się jak najmniej myśleć o jego śmierci, ale za każdym razem gdy uświadamiałam sobie swoje szczęście i koniec koszmaru a także wspólnie spędzone z Łukaszem przyszłe chwile czułam wyrzuty sumienia. Jak jedna z najlepszych godzin mojego życia może być jednocześnie najgorszą? Uratowałam mężczyznę którego kochałam kosztem życia przyjaciela.
Co do Łukasza, to możliwość kontaktu z nim miałam dopiero kolejnego dnia gdy wróciłam do własnego mieszkania. Mama przejęta tym co się stało postanowiła zostać u mnie kilka dni. Była przerażona tym co się stało. Wciąż wypytywała mnie jak się znalazłam w tamtym miejscu, a ja starałam się udzielać wymijających odpowiedzi. I tak była bardzo zdenerwowana możliwością, że po raz kolejny groziło mi niebezpieczeństwo, więc umniejszałam znaczenie tego co przeszłam.
- Mamo, możesz pożyczyć mi swojej komórki? Chciałabym zadzwonić do Emila. Moja została zniszczona.
- Oczywiście, kochanie. Chcesz dowiedzieć się o stan Łukasza?
- Tak. Czemu tak na mnie patrzysz?
- Jak?
- Jakbyś chciała coś powiedzieć.O co chodzi?
- Karolina, ja nie wiem...-Wyraźnie wahała s o coś zapytać.- Nic z tego wszystkiego nie rozumiem. Dlaczego pojechałaś za Łukaszem? I czemu chcesz do niego zadzwonić?
- Bo on leży w szpitalu i chcę dowiedzieć s jak się czuję- odparłam lekko zirytowana.
- Przeci mówiłam ci, że rozmawiałam z panem Włodzimierzem. Powiedział, że stan Łukasza się normuje. Stracił tylko dużo krwi.- To przypomniało mi tylko o tym, że nikt mnie o tym nie poinformował. Bo lekarze domniemywali, że jego rana jest niegroźna. Poczułam złość.
- Mamo, nie obchodzi mnie to powiedział mój były teść. I wiesz co? Chyba się nawet przejadę do szpitala. Chcę dowiedzieć się tego osobiście.
- Ale...ale ja nie sądzę, żeby to był dobry pomysł abyś go odwiedzała.
- Dlaczego?
- Karola, jemu należy s teraz spokój. Powinien odpocząć.
- Boże, przeci nie zamierzam go zabić.
- Nie o to mi chodziło. Ale twoja obecność...
- Przypominam ci, że to ja przyczyniłam się do jego znalezienia. Nie sądzisz chyba, że teraz chciałabym aby umarł?
- Oczywiście, że nie. Tyle, że to wydaje się niewłaściwe. Przecież umarł Jacek i jesteś roztrzęsiona; poza tym w twoim stanie...A Łukasz? Nie pomyślałaś o tym jak zareaguje widząc cię będącą w ciąży?- Mama wyraźnie plątała się nie wiedząc którego wątku powinna użyć jako głównego argumentu. W końcu, jej przerwałam:
- Na mość boską...- nieźle s zirytowałam. Być może dlatego wyrzuciłam z siebie.- Przecież to jego dziecko!
- Co?!- roześmiałam s gładząc s po brzuchu.
- Jestem w ciąży z Łukaszem, mamo.
- Ale przecież...Boże, mówiłaś że to Jacka.  My wszyscy myśleliśmy, że...tak rozpaczałaś po jego śmierci.
- Wiem. Chciam żebyście tak pomyśleli. A co do tego drugiego…Jacek zawsze był tylko moim przyjacielem. To oczywiste, że gdy umarł mi na rękach cierpiałam.
- Więc mój zięć o tym wie?- Dla mamy mój były mąż nadal był zięciem.
- Wydaje mi się, że ma tego świadomość.- Odparłam przypominając sobie, jak Bończak udając, że współpracuje z Astrem wyznał prawdę o mojej ciąży.
- Nie rozumiem.- Po krótce wyjaśniłam mamie sytuację.- Och, więc jedziesz tam aby s z nim pogodzić? Doszliście do porozumienia? Wybaczyłaś mu wszystko?
- Zrobiliśmy to już przed jego wyjazdem.
- Naprawdę nie rozumiem. Usiądź i opowiedz mi wszystko od początku.- Niechętnie spełniłam jej polecenie. Jednak w miarę jak słowa wypływały czułam s coraz spokojniej. Mama zawsze była moją najlepszą przyjaciółką.
- A więc nadal go kochasz- skwitowała na koniec. Skinęłam głową.
- Nigdy nie przestałam go kochać. Ale przekonałam s już, że miłość to nie wszystko. Można kogoś kochać jednocześnie raniąc. - mama pokrzepiająco poklepała mnie po dłoni.
- Więc co chcesz teraz zrobić? Zamierzasz spróbować z nim raz jeszcze?
- Tak. Och tak.- Westchnęłam z szerokim uśmiechem. Zaraz jednak dodałam:- Jeśli i on tego będzie chciał.
- Jestem pewna, że tak. Ale nie pozwalam ci dzisiaj nigdzie jechać. Masz tylko do niego zadzwonić, dobrze? Musisz o siebie zadbać. Wczoraj byłaś w szpitalu.
- Mamo, nic mi nie jest.
- Jest. Jesteś w ciąży i masz o siebie dbać. Dość takiego straszenia mnie jak kilkanaście godzin temu. Teraz aż do rozwiązania będę cię pilnować.- Niemal zazgrzytałam zębami. Bezkompromisowość i apodyktyczność mojej mamy znów wróciła. Cieszyłam się, że pozwoliła mi chociaż na telefon do byłego męża.
Gdy już uzyskałam numer Łukasza i jakiś czas później go wybram poczułam zdenerwowanie. Zwłaszcza gdy początkowo nikt nie odbierał telefonu. Zaczęłam się obawiać, że być może nie może rozmawiać lub numer komórki który podała mamie pani Mariola mógł należeć do któregoś z członków rodziny Kowalskich. W końcu stary telefon Łukasza też pewnie został zniszczony.
- Tak, słucham?- usłyszałam głos Łukasza i mój własny odmówił mi posłuszeństwa.
Zapadła cisza, bo nie miałam pojęcia co mam mu powiedzieć. Chciałam krzyczeć mu, że go kocham że bardzo za nim tęsknie, ale wiedziałam że byłoby to głupie.- Halo?
- To ja, Karolina- wyrzuciłam z siebie- Słyszałam, że nadal jesteś w szpitalu. Jak się czujesz?
- Trochę obolały, ale i tak jest dużo lepiej biorąc pod uwagę wcześniejsze warunki.
- Cieszę się.- Odparłam z ulgą wiedząc, że ma na myśli te w których przebywał z Kariną. Zaczęłam się zastanawiać o co go jeszcze zapytać. Nie chciałam wypytywać go telefonicznie jak doszło do porwania i jak odkrył że Aster jest jego biologicznym ojcem, bo powinien teraz odpoczywać. Prawdy dowiem się przecież później. Jedyne co przychodziło mi do głowy to poruszenie kwestii naszego dziecka. Ale skoro sam nie zapytał…może nie uwierzył Jackowi? Może sądzi, że nie jest jego? Boże, czułam się żałośnie. Jak mając sobie tyle do powiedzenia mogliśmy prowadzić rozmowę na tak żenująco błahe tematy niczym dwójka nieznajomych sobie ludzi?
- Słyszałem, że to ty przyczyniłaś s do znalezienia mnie podsuwając trop Kariny Bajkowskiej. Chyba powinnam ci za to podziękować.
- Nie masz za co. Choć właściwie to nie wiem czy nie ja zepsułam jej plan. Ale bam się, że nie zdążymy na czas tak jak z...- urwałam gwałtownie. Miałam ochotę wykrzyczeć mój strach na wiadomość o tym, że grozi mu śmierć. Kochałam go bezgranicznie i czułam, że gdyby i jego zabrakło już nic nie przywróciłoby mnie do normalnego życia.
- Tak.- przyznał doskonale wiedząc, że mam na myśli naszego zmarłego synka.
- Przepraszam, że do ciebie nie przyjechałam. Bardzo chciałam to zrobić, ale...
- W porządku, rozumiem. Wiem, że też zatrzymali cię w szpitalu.
- Tak, jakieś badania poszły nie tak. Zostałam tylko ze względu na dziecko.- W słuchawce na moment zapadła cisza. Zastanawiałam się o czym Łukasz teraz myśli.
- A więc wtedy, w tamtej kawalerce…
-…tak. To stało się wtedy. Nie jest Jacka jeśli o to pytasz.
- Przecież wiem.- Odparł jakby było to oczywiste. Bardzo mnie to ucieszyło.- Tylko nadal nie mogę uwierzyć.
- Uwierzysz za pięć miesięcy gdy przyjdzie na świat.- Zażartowałam.
- Tak.- Roześmiał się. Potem dodał poważniejszym tonem.- Przykro mi, że byłaś z tym wszystkim sama.
- Nie byłam. Rodzina i przyjaciele mi pomagali. Jacek…-Przełknęłam gulę w gardle wypowiadając jego imię.- On nawet zgodził się udawać ojca dziecka gdy sądziłam, że wyjechałeś i nie chcesz mieć ze mną nic wspólnego.
- Przepraszam. Nie chciałem…
-…Ciii.- Przerwałam mu.- Na wyjaśnienia jeszcze przyjdzie czas. Teraz chcę mówić tylko o przyjemnych rzeczach. I słyszeć twój głos.
- To też zalicza się do przyjemnych rzeczy?
- Przecież wiesz, że tak.- Dalsza rozmowa nie była już tak niezręczna jak jej początek. Odprężona, z uśmiechem na twarzy i dłonią na brzuchu wsłuchiwałam się w głos byłego męża. Spytałam Łukasza o jego rękę; on pytał o ostatnie wyniki USG i o to jak czuje się po śmierci Jacka. Starał się mnie pocieszać: stwierdził nawet że Jacek zrobił to świadomie i z pewnością tego nie żałuje. Chciałam tak myśleć, bo zmniejszało to moje poczucie winy. Na koniec pożegnaliśmy się.
Następny dzień w większości spędziłam na komisariacie zmuszona składać zeznania, dokonać rozpoznania świadków, podać relację zdarzeń. Poza tym postanowiłam powiadomić matkę Jacka o jego śmierci, bo dotychczas nikt się tym nie zajął. Policjanci z grupy CBŚ i jego opiekun Kucharski zajęli się tylko jego pogrzebem, który miał się odbyć dopiero za tydzień. Moja mama nie chciała bym jechała do Gdańska, ale wolałam zrobić to osobiście. Choć to w Warszawie miał odbyć się pogrzeb miałam nadzieję, że zjawi się by pożegnać własnego syna.
Kolejnego dnia postanowiłam w końcu spotkać się z Łukaszem. Stojąc pod drzwiami szpitala w głowie miałam totalną pustkę. Nie tylko z powodu masy ludzi kłębiących się wokoło, (Media dowiedziały się o końcu wyniku śledztwa więc prześcigały się w różnorodnych reportażach; nawet teraz gdy próbowałam wejść do budynku jeden z nich rozpoznał we mnie byłą żonę Kowalskiego i chciał zadać kilka pytań. Wydawało mi się, że jednak dziennikarze nie znają prawdziwego motywu porwania Łukasza nie mając pojęcia o jego powiązaniach z Astrem.) ale i  strachu. Moje szczęście było na wyciągnięcie ręki, dlatego obawiałam się że znów spotka mnie gorzkie rozczarowanie. Nie miałam pojęcia co to mogłoby być, ale i tak strach się nie zmniejszał. Jednak to był ten dobry rodzaj strachu, popychający do działania, mobilizujący. Bo miałam nadzieję, że jakimś cudownym sposobem gdy wreszcie stanę przed Łukaszem wszystko co złe w mojej głowie zniknie.
Chwilę zajęło mi znalezienie odpowiedniej sali zgodnie z instrukcją recepcjonistki. Przed nią ujrzałam Patrycję z Emilem, Macieja Duchnowskiego, Agatę (tak, tę samą która dawniej mieszkała z Łukaszem)oraz jego rodziców.
- Karolina?- Gdy teściowa zauważyła mnie na korytarzu od razu do mnie podeszła. A właściwie była teściowa.- Co ty tu robisz?- Na dźwięk jej głosu jakiś siwowłosy mężczyzna też się odwrócił. Przełknęłam ślinę. To był Władysław Kowalski.
- Dzień dobry państwu- Odezwałam się grzecznie
- Dzień dobry- odpowiedzieli mechanicznie. Potem niepewnie spojrzeli po sobie.
- Przyszłam zobaczyć się z Łukaszem- uprzedziłam ich pytanie.
- Ale...- Pan Władysław nie był z tego zadowolony. No nie, a więc znów wrócił do etapu wrogości do mnie? Sądziłam, że mam to już za sobą – On teraz śpi, odpoczywa. Niedawno miał robione badania. Nie powinnaś go budzić.- Zwrócił się do mnie. Nie wierzyłam w to ani trochę.
- Poczekam w takim razie aż się obudzi w środku.
- Możesz to zrobić tutaj i potem go zapytamy....
- Włodzimierz.- Krzyknęła ostrzegawczo pani Mariola. Mój były teść niechętnie spuścił głowę. Potem bez słowa się odsunął przyjmując pozę  kompletnej rezygnacji. A ja ostrożnie zapukałam do drzwi.
Prawdę mówiąc spodziewałam się, że Kowalski kłamał. Teraz jednak przekonałam się, że Łukasz rzeczywiście śpi. Do ręki miał przyczepioną jakąś rurkę, chyba kroplówkę, ale poza tym wyglądał normalnie. W tamtym pałacyku na jego twarzy widniały ślady zakrzepłej krwi i duży siniak na brodzie, który teraz miał tylko lekko zielonkawy odcień. Patrząc na szwy znajdujące się na prawym łuku brwiowym Łukasza zrozumiałam, że najwyraźniej ta krew musiała pochodzić stamtąd. Wtedy jej wygląd sprawiał strasznie wrażenie, teraz poczułam ulgę że najwyraźniej nie został aż tak mocno pobity. Ostrożnie, tak by nie przerywać mu snu przysunęłam się do jego łóżka.
Miałam szczerą ochotę go dotknąć, przytulić czy objąć; wykrzyczeć o swojej uldze, o tym co czułam gdy zobaczyłam go po ponad trzech miesiącach; o tym co czuję widząc go całym i zdrowym. Niestety najpierw musiałabym go obudzić, a tego nie chciałam robić. Uznałam, że tak jak powiedział mi wcześniej powinien wypocząć. Jednak jakimś szóstym zmysłem musiał wyczuć moją obecność, bo po niespełna dziesięciu minutach jego oczy otworzyły się. Przez chwilę patrzył na mnie bez słowa. A potem uśmiechnął się lekko.
- Karolina?- Odpowiedziałam mu takim samym uśmiechem.
- Tak, to ja. Jak się czujesz?- Odruchowo chwyciłam jego leżącą na łóżku dłoń i mocno ścisnęłam.
- Dobrze. Co tu robisz?
- Musiałam cię zobaczyć.
- W takim razie zdążyłaś w ostatniej chwili. Jutro mnie wypisują, choć mam nadzieję że uda mi się wyprosić dzisiejszy wypis.
- Naprawdę?- ucieszyłam się. Skinął głową.
- Tak. Czeka mnie jeszcze rehabilitacja, ale to mogę zrobić w domu. Czemu nie powiedziałaś mi podczas rozmowy telefonicznej, że przyjedziesz? I jak długo tu jesteś?
- Chciałam ci zrobić niespodziankę. A przyszłam tu zaledwie kilka chwil temu.- Przysunęłam krzesełko bliżej łóżka tak aby nie puszczać jego dłoni. Przez moment patrzyliśmy sobie bez słowa w oczy a ja wspominałam tę chwilę gdy trzy dni temu był gotowy zaryzykować dla mnie życie. I te wszystkie tygodnie podczas których nie miałam pojęcia, czy on w ogóle żyje. A teraz siedziałam obok niego i obojgu nic nam nie groziło: byliśmy bezpieczni. Poczułam pod powiekami ciepłe łzy.
- Hej, co się dzieje?
- Nic.- Pokręciłam z uśmiechem głową- Po prostu wciąż przypominam sobie to co się stało i nie mogę zrozumieć jak do tego wszystkiego doszło. Jak twój biologiczny ojciec…- Urwałam nie będąc w stanie kontynuować.
- Ja też nie wiem. Nie potrafię zrozumieć jak można być tak perfidnym i złym.
- Opowiesz mi wszystko? Jak dowiedziałeś się kim jest?- Łukasz skinął głową wdając się w długi monolog. W zasadzie okazało się, że moje podejrzenia i układanka ze strzępek informacji wyniesionych ze słów Astra oraz Emila i pana Włodzimierza były trafne. Łukasz dowiedział się o tym kto jest jego ojciec po naszym rozwodzie. To dlatego wyjechał do Lublina. Początkowo w to nie wierzył, ale zrobił testy DNA i zrozumiał, że nie jest ojcem Włodzimierza Kowalskiego. Potem chciał dotrzeć do mężczyzny który zabił nasze dziecko szukając go. Kilka miesięcy temu dowiedział się o jego śmierci i pewny że nie ma już nikogo kto mógłby zagrażać jego szczęściu wrócił do stolicy. Ale moje słowa o kwiatach na grobie Kubusia dały mu do myślenia. Zrozumiał, że Aster tak naprawdę nie umarł i bawi się z nim w ciuciubabkę. Potem jakieś nasłane przez niego zbiry chciały go zabić, ale Karina go uratowała. Był ranny (stąd informacja telewizji o postrzale i krwi znalezionej w jednej z opuszczonych warszawskich chat), więc zajęła się nim próbując uratować. Potem przez wiele tygodni był praktycznie nieprzytomny, a gdy udało mu się odzyskać sprawność Karina nie chciała go wypuścić i trzymała go w zamknięciu siłą tłumacząc się jego bezpieczeństwem. Aż w końcu, tamtego dnia gdy spotkaliśmy się z Jackiem na skraju miasta i ludzie Astra dowiedzieli się od Kariny gdzie przebywa pobili go a potem przywieźli do jego dziupli. Tam spotkał się ze mną i Bończakiem. Nie miał pojęcia o jego planie, ale potem jak twierdził zaczął się go domyślać. Zwłaszcza gdy strzelił mu w ramię. Nie miał jednak pojęcia jak Jackowi udało się wniknąć do szajki Astra i skontaktować się z Kariną. A ja smutno pomyślałam, że prawdopodobnie nigdy się tego już nie dowiemy.- Żałowałem tylko, że nie wyznałem ci tego to wiedziałem przed wyjazdem.- Dodał na koniec.- Uważałem, że w ten sposób uchronię cię przed tym wszystkim a nieświadomie jeszcze bardziej cię w to wplątałem. Widząc cię w tamtym miejscu, obok tych przestępców…Boże miałem ochotę ich zabić, a jednocześnie samego siebie za tą potworną bezsilność.
- Przecież to nie była twoja wina. To ja się w to wszystko wplątałam, bo chciałam cię odnaleźć. Nawet nie wiesz jak bardzo czułam się winna. Wiele razy wyrzucałam sobie naszą rozmowę na tamtym przystanku. Byłam taka wściekła i bezmyślna…gdybym wiedziała że nieświadomie zdradzę ci, że Aster żyje nigdy nie wspomniałabym o kwiatach.
- I dalej by nas dręczył.- Podsumował. Potem diametralnie zmienił temat.Widoczne tak jak i ja po ostatnich koszmarnych wydarzeniach nie chciał już dłużej o nich mówić.- Znasz już płeć dziecka?
- Nie, choć można j ją poznać. Nie chciałam jednak, żebym była rozczarowana jeśli to nie będzie chłopiec. A jeśli będzie to...żebym nie traktowała go jak Kubusia.- Dodałam ciszej. Potem chrząknęłam.- Wiem, że zjawam się tak nagle z taką wiadomością; na dodatek tyle ostatnio przeszedłeś, ale...czy nie czujesz srozczarowany? W końcu postawiłam cię przed faktem dokonanym.
- Mam czuć srozczarowany słysząc taką wiadomość? Boże, nawet nie wiesz co czułem gdy Jacek to wykrzyczał. Jak bardzo byłem szczęśliwy choć zaraz to uczucie zatarł strach o ciebie i o to jak to wszystko się skończy. Ale poza tym bardzo się cieszę. Bo znów mam dla kogo żyć, a przynajmniej niedługo będę miał.
- Mógłbyś...mógłbyś jeszcze żyć dla mnie.- Szepnęłam cicho. Ale mimo to, usłyszał.
Opuścił swoją dłoń, którą wciąż trzymałam na łóżko.- Łukasz, wiesz co do ciebie czuję prawda?- Spytałam czując się niezręcznie jak zawsze gdy mówiłam o swoich uczuciach. Nagle zrozumiałam, że choć były mąż chronił mnie przed Astrem i jego ludźmi, że choć mówił o uczuciu którym mnie darzy jeszcze kilka minut temu to nie wspomniał nic o naszej wspólnej przyszłości czy miłości. Mógł to robić tylko z poczucia obowiązku, a teraz gdy dowiedział się o mojej ciąży chronić mnie tylko dlatego. Bo co to w końcu znaczy: uczucie? Jest nim przecież gniew, współczucie, strach…Poczułam niepewność.
- Karolina, nie wiem czy to jest możliwe a raczej powinienem powiedzieć: bezpieczne. Wiesz kim jestem, kim jest mój ojciec. Choć teraz siedzi w areszcie znając polskie prawo wkrótce może z niego wyjść. Poza tym ma swoich ludzi. Nie mogę cię na to narażać. Nie znowu. Nie pozwolę na to by zabił moje kolejne dziecko.
- Łukasz, nie możemy żyć w strachu. Do tej pory to on rządził moim życiem, ale gdy cię porwano dotarło do mnie że tak nie powinno być. Chcę być z tobą i naszym dzieckiem. Chcę byśmy razem budowali naszą przyszłość.
- Nie rozumiesz, że to może się wciąż powtarzać? Nigdy nie będę w stanie zapewnić ci bezpieczeństwa a tego właśnie zawsze pragnęłaś. Gdy będziesz trwała przy moim boku to stale będziesz narażona na…
-…to będę szczęśliwa.- Dokończyłam na swój sposób.- I tak, chciałam być bezpieczna, ale teraz wiem że  jedno i drugie znajdę u ciebie.
- Nie, nie znajdziesz. To tylko kwestia czasu zanim media dowiedzą się kim jestem, zanim odkryją moje powiązania z Astrem. Wiesz jaki wtedy rozpęta się szum? Zawsze będziemy na widoku, zawsze narażeni na to że ktoś z bandziorów Astra sobie o mnie przypomni.
- Więc zamieszkamy gdzie indziej. Wyprowadzimy się.
- Gdzie, za granicę? Ucieczka nic nie da. Przecież wielu z takich zbirów pozostaje na wolności. Choćby Karina.
- Naprawdę nie rozumiesz, że nic mnie to nie obchodzi? Kocham cię Łukasz. Powiedziałam to przed wyjazdem i to podtrzymuje. Nie chcę być z dala od ciebie. Nie chcę cierpieć z tego powodu. A przede wszystkim nie chcę by ofiara Jacka poszła na darmo.
- Karolina…- Zaczął Łukasz ze współczuciem widząc moje łzy. Gestem kazałam mu sobie nie przerywać.
-…on mnie kochał. Nawet proponował mi ślub, wiesz? Tak, wiedział że dziecko jest twoje, ale mimo to był gotów dać mu swoje nazwisko.  I bardzo mnie wspierał. Gdy traciłam nadzieję, gdy dopadały mnie wyrzuty sumienia za to co cię przeze mnie spotkało…on po prostu przy mnie był. Wiem, że popełnił błąd wysyłając paczkę z rzeczami Kuby, wiem że dawniej był dilerem narkotykowym, wiem że to co do mnie czuł graniczyło wręcz z obsesją…ale mimo to, to była miłość. Poświęcił się dla nas. Nie mów mi więc teraz, że zrobił to na marne. Że teraz ty tchórzysz znów z błędnych motywów starając się mnie nie narażać nie rozumiejąc, że to właśnie z dala od ciebie będę cierpieć.- Zauważyłam, że moje słowa dały mu do myślenia, widziałam jak toczy wewnątrz siebie walkę. Świadczyła o tym wielka pionowa zmarszczka na jego czole. Czy więc rzeczywiście chodziło tylko o to? Nie byłabym jednak sobą gdyby w moje rozmyślania nie wkradły się kompleksy. Dlatego dodałam:- Jeśli nie chcesz być ze mną powiedz mi to a nie mamisz mnie moim własnym bezpieczeństwem. Sama wiem gdzie i z kim będę bezpieczna. I wiem, że z tobą tak będzie. Więc przestań w końcu myśleć o innych i o mnie a pomyśl o sobie. Pomyśl o tym co tobie daje szczęście. Więc jeśli czujesz, że znajdziesz je przy mnie to po prostu tak zrób. Bądź ze mną.- Zrobiłam krótką pauzę na wzięcie głębszego oddechu. Potem dodałam.- Poza tym nie jestem już tą dawną Karoliną, Łukasz. Zahartowałam się. Potrafię znieść wiele przeciwności. Dla ciebie. Ale muszę to wiedzieć. Muszę wiedzieć ile dla ciebie znaczę.
- Przecież wiesz.- Odezwał się cichym acz pewnym tonem. Ale fakt, iż wpatrywał się przy tym w swoje dłonie odrobinkę zbił mnie z tropu. No bo czemu nie patrzył mi przy tym w oczy? Drążyłam więc dalej:
- Nie, nie wiem. Nie mam pojęcia czy przemawia przez ciebie obowiązek czy uczucie. I czy jest nim miłość. Jeśli nie, chcę to wiedzieć. Może ty i Agata...
- Otwórz tę szafkę.- Oznajmił wskazując zdrową dłonią na stojący obok łóżka niewielki mebel. Nadal unikał przy tym mojego wzroku.
- Co?- Spytałam skonsternowana. Zauważyłam na twarzy Łukasza dziwny wyraz. Czyżby się uśmiechał?
- Otwórz ją.- Powtórzył. A ja spojrzałam na niego groźnie niepewna czy stroi sobie ze mnie żarty. Ale wyglądał na całkiem poważnego choć jego oczy się do mnie śmiały, bo w końcu odwzajemnił moje spojrzenie. Mimo to wypełniłam posłusznie jego polecenie.- Najniższa półka.- Dodał gdy najwyraźniej zauważył, że nie mam pojęcia o co mu chodzi.- Widzisz go?
- Co?
- Łańcuszek.
- Jaki łań…och.- Urwałam biorąc do ręki cienki srebrny wisiorek z połówką serca z którym wiązało się wiele wspomnień. A wśród nich to jedno szczególne gdy Łukasz mi go wręczył.
„-Co to jest?
- Prezent.
- Dla mnie?
- Nie, dla mojej kochanki dlatego najpierw chcę poprosić cię o opinię.
- Hej…
- Jasne, że to dla ciebie. Dziś mamy przecież ważny dzień, prawda?”
- Nasza pierwsza rocznica.- Powiedziałam z głosem stłumionym wzruszeniem przypominając sobie moment gdy dał mi podobny. Z brakująca częścią.- To ten sam?
- Tak.- Przytaknął wreszcie na mnie patrząc. W jego oczach ujrzałam radość i pasję.- Noszę go przy sobie zawsze, choć teraz jest rozerwany przez jednego z koleżków Astra. W trakcie porwania nieźle mnie poturbował. Muszę go naprawić.
- Boże, a ja nawet nie mam pojęcia gdzie jest moja druga połówka. Po rozwodzie całą szkatułkę z biżuterią zostawiłam chyba w domu mamy. Nawet moja obrączka…
- Nieważne. To tylko głupi sentymentalny gest.
- Dla ciebie nie jest głupi.
- Nie. Ale wiem, że mnie kochasz. Fakt, że zapomniałaś o łańcuszku nie umniejsza twoich uczuć.
- Łukasz ja…- Zaczęłam, ale przerwało mi pukanie do drzwi. Pani Mariola delikatnie wystawiła przez nie głową.
- Przepraszam, że przeszkadzam, ale przyszedł lekarz. Chce zmienić ci opatrunek i zobaczyć jak goi się rana.
- W samą porę. Bo mam dość siedzenia tutaj. Może uda mi się załatwić wcześniejszy wypis.- Oznajmił pogodnym tonem. Wyglądał przy tym na znacznie bardziej rozluźnionego i spokojnego. Nie miałam wątpliwości że sprawił to rozejm między nami, bo gdy tylko na mnie spoglądał w jego oczach błyszczały wesołe ogniki. Widocznie tak jak ja gryzł się tym wszystkim co się stało. I jak zwykle obwiniał się o to, że z jego powodu mnie porwano.
- Przecież miałeś wyjść dopiero jutro.- Odparła Kowalskiemu matka.
- I co z tego? Czuję się już dobrze.
Mimo protestów ze strony rodziny i znajomych, doktor w końcu dał się przekonać o tym że równie dobrze Łukasz może odpoczywać w domu. Potem jednak mój były mąż wprawił wszystkich w osłupienie oznajmiając, że nie zamierza wracać do domu rodziców, ale chce jechać do mnie. Bardzo mnie to ucieszyło, choć wywołało niezłe zamieszanie. W końcu Patrycja z Emilem mnie poparła tak, że pan Włodzimierz i pani Mariola musieli się zgodzić.
Całą podróż pokonaliśmy taksówką właściwie niewiele rozmawiając. Wciąż nie mogłam uwierzyć w to że Łukasz jest tutaj ze mną i że nic mu nie grozi. Gdy jednak nasze oczy się spotykały nie mogliśmy powstrzymywać się od uśmiechów.W końcu, prawie pół godziny później dotarliśmy na miejsce.
Po wejściu do mieszkania ostrożnie odstawiłam torbę z rzeczami koło łóżka w swojej sypialni, a potem wróciłam do Łukasza. Wciąż stał w tym samym miejscu rozglądając się dokoła. Był tu dopiero drugi raz a i wtedy tylko na chwilę.
- Masz ochotę na coś do jedzenia?- Spytałam go.
- Nie.- Pokręcił głową.
- Na pewno? Do wczoraj była ze mną mama i mam masę przysmaków: zrazy, gołąbki, pierogi. Poza tym nie wypisali cię przed kolacją.
- Nie.- Łukasz znów pokręcił ze śmiechem głową.
- To może zrobię herbaty?- Zaproponowałam ponownie sama nie wiedząc dlaczego. Po prostu gdy tam na mnie patrzył nie mogłam zebrać myśli i czułam się niepewnie. Musiałam więc zapełnić czymś panującą między nami ciszę.
- Nie chcę herbaty.
- Jasne.- Uśmiechnęłam się z przymusem.- Ale ze mnie głuptas. Powinieneś przecież odpocząć. Pewnie chcesz od razu pójść do mojej sypialni, co?- Spytałam retorycznie po czym zdając sobie sprawę jak to zabrzmiało dodałam:- To znaczy sam, beze mnie.- Łukasz wygiął usta ku górze choć starał się to powściągnąć. Przymknęłam na moment oczy w myślach wyzywając się od idiotek. Jej, co za niefortunny dobór słów.
- Kara, o co chodzi?- Usłyszałam jego pytanie. Szybko otworzyłam oczy próbując się uśmiechnąć.
- O nic.
- Na pewno?- Spytał łagodnie.
- Po prostu…- Westchnęłam ciężko.- po prostu nie mogę uwierzyć w to że tu jesteś. Ze mną.- Dodałam niemal szeptem. Bez słowa podszedł do mnie bliżej.
- Żałujesz tego co powiedziałaś mi w szpitalu?
- Nie. Oczywiście, że nie.- Zaprzeczyłam tak żarliwie, że aż w jego oczach pojawiły się iskierki rozbawienie. Wyciągnął do mnie rękę, więc podałam mu swoją. Ostrożnie przyciągnął mnie do siebie a potem złożył pocałunek na mojej dłoni patrząc mi przy tym prosto w oczy. Gdy to robił czułam coś czego nie umiałam zdefiniować. A właściwie to umiałam.
Bo to była miłość. Odrobinkę rozluźniona  wyciągnęłam swoją drugą dłoń i ostrożnie pogładziłam go po policzku. Ponieważ był w szpitalu przez kilka dni jego twarz nosiła ślady dość sporego zarostu. Miło było czuć pod palcami tę rozkoszną chropowatość. Gdy to zrobiłam lekko przechylił głowę w stronę mojej dłoni.
- Powinienem się ogolić. Tyle, że lewą ręką jest to piekielnie trudne.
- Nie.- Powiedziałam cicho.
- Nie?- Powtórzył w taki sam sposób.
- Chyba lubię czuć pod palcami twój zarost.
- A więc zmieniłaś upodobania?- Spytał wciąż z tym samym rozbawieniem które zaczęło udzielać się i mnie. Bo przecież w przeszłości wielokrotnie narzekałam na jego bujne owłosienie na twarzy zmuszając do golenia nawet dwa razy dziennie. Wzruszyłam ramionami.
- Może. Albo to tylko kwestia posiadacza tej brody. Ale nie przyzwyczajaj się: pewnie za jakiś tydzień czasu gdy wreszcie dotrze do mnie że nigdzie nie znikniesz będzie mnie piekielnie drażnić i każę ci ją zgolić.
- Doprawdy?- Mrugnął nachylając się nade mną. Czułam jak serce bije mi szybko ze zdenerwowania. Tylko właściwie czemu? Przecież nie miał być to nasz pierwszy pocałunek. Ale z drugiej strony tak jakby nim był. Pierwszy wspólny pocałunek w nowej przyszłości. Bo tak właśnie czułam się w tej chwili.
Nasze usta spotkały się w niespiesznej pieszczocie. Delikatnie wyswobodziłam dłoń z jego uścisku wplatając mu ją w kark. W odpowiedzi przesunął się jeszcze bliżej mnie. Przez jakiś mały ułamek sekundy do moich myśli wdarło się wspomnienie o Jacku; o tym, jak by nie dopuścić do utraty przez niego krwi podczas mówienia przycisnęłam jego wargi do swoich; zaraz jednak całkowicie wyparowała mi to z głowy pod wpływem uczuć jakie wzbudzał we mnie Łukasz. Bo z każdą upływającą sekundą nasze usta stawały się coraz bardziej zachłanniejsze. Wiedziałam, że w nim też narasta to napięcie, więc postanowiłam się w porę wycofać.
- Łukasz, chyba powinnam…
- …chcę się z tobą kochać Kara. Teraz.- Jeśli do tej pory nie czułam się wystarczająco gotowa, to jego słowa sprawiły że moja krew zapłonęła żywym ogniem. Kto powiedział, że kobiety w ciąży są aseksualne? Niemal zaschło mi w ustach gdy z trudem artykułując słowa udało mi się wykrztusić:
- Nie wiem czy to jest rozsądne. Twoja ręka…
-…w zasadzie nie jest nam potrzebna, prawda?- Czułam jak się rumienię.
- Łukasz!- Ofuknęłam go, ale on tylko się roześmiał. Tak po prostu. Radośnie i bez cienia skrępowania. Ten dźwięk był dla moich uszu jak balsam. Od jak dawna nie widziałam go tak odprężonego? Znikły nawet niewielkie zmarszczki w kącikach jego oczu, ta mgła która od wielu miesięcy zasnuwała jego wzrok odgradzając się ode mnie niczym niewidzialny mur. Teraz znów ją widziałam, ale z zupełnie innej przyczyny.
- Hm, może masz rację. Trochę  by nam się przydała. Ale tym razem wybaczysz mi gdy to ja pozostanę stroną bierniejszą?
- Jesteś niepoprawny.- Uderzyłam go lekko w ramię (to zdrowe). Domyślałam się, że jestem czerwona jak burak. I dlaczego? Przecież stuknęła mi już trzydziestka na dodatek byłam w ciąży a ja płonię się jak pensjonarka? I to przy kim? Przy moim byłym mężu który doskonale zna tajniki mojego ciała.
- Ostatnim razem, zdaje się, bardzo ci się to podobało.- Ostatnim razem… a więc nawiązywał do naszej dramatycznej rozmowy o przeszłości w jego mieszkaniu, która zakończyła się w łóżku. Miał rację: wtedy to ja byłam stroną aktywną. A raczej baaaardzo aktywną.
- Przestań już. I tak zostałeś wypisany wcześniej niż powinieneś. Musisz iść do łóżka.
- I to właśnie zamierzam zrobić.- Znów przysunął się do mnie atakując zachłannie moje wargi. Nawet nie przyszło mi do głowy protestować gdy zaczął kierować mnie w stronę jednego z pokoi. Mimowolnie zachichotałam. – O co chodzi?
- Tam nie ma łóżka. To tylko niewielki pokoi w którym trzymam pralkę i kilka zbędnych mebli.
- A więc prowadź.
Skwapliwie spełniłam jego prośbę pozbywając się resztek wątpliwości i już po kilkunastu sekundach byliśmy w mojej sypialni. Może rzeczywiście z jego ramieniem nie było aż tak źle i podczas tych kilku dni rana zdążyła się zagoić?
Łukasz zaczął delikatnie mnie rozbierać, ale w z powodu temblaku na ramieniu w większości musiałam poradzić sobie sama. Tak samo jak z jego odzieżą. Gdy nasze pieszczoty zaczęły przybierać na sile, usłyszałam jego jęk. Znajdowaliśmy się już w łóżku i oboje byliśmy nadzy.
- Co się stało? To ręka, tak? Mówiłam ci, że to zły pomysł.
- Ci, to nic takiego. Jakaś głupia kula nie przeszkodzi mi kochać się z tobą. I tak czekałem z tym już wystarczająco długo.
- Ale jeśli ma cię boleć to…- Nie dokończyłam, bo zamknął mi usta pocałunkiem. Choć moje zmysły zaczęły już szaleć, ostatnim przebłyskiem świadomości zmusiłam się by mieć na względzie jego obrażenia.
Po wszystkim leżeliśmy wtuleni w siebie, wzajemnie słuchając swoich przyspieszonych oddechów. Ja miałam na twarzy błogi uśmiech i zamknięte powieki dlatego nie mogłam stwierdzić co czuje Łukasz. Otworzyłam je by to sprawdzić i uśmiech zamarł mi na ustach. Wstałam z łóżka pospiesznie wciągając na siebie zrzuconą przedtem koszulkę.
- Co się stało?- Moje opuszczenie łóżka sprawiło, że otworzył oczy które wcześniej były zamknięte.
- Krwawisz. Znów krwawisz. Nie powinnam dać się ci się namówić na to wariactwo.
- Co ty mówisz? O cholera.- Zaklął patrząc na przesiąknięty krwią temblak.- Przeklęta rana. – Próbował wstać, więc powstrzymałam go gestem dłoni.
- Leż. Zaraz przyniosę drugi opatrunek . Gdy okaże się, że przez twoje popisy puściły szwy to powinniśmy jechać do szpitala.- Jęknął.
- Kara, to tylko rana postrzałowa. Jej się nie zaszywa.
- I co z tego? Dobrze wiesz o co mi chodzi.
- Nie.
- Mówię poważnie, Łukasz.- Ofuknęłam go łagodnie. Dopiero teraz zaczęła do mnie docierać cała powaga sytuacji.
- Naprawdę wszystko gra. To tylko kilka kropelek.
- Żartujesz? Przecież warstwy krwi z bandaża przesiąkły aż na temblak.
- Ale teraz nawet nie boli mnie ręka.
- Bo może straciłeś już czucie.
- Wszystko jest w porządku. To tylko niewielkie plamienie. Zapewne otworzyło się jakieś naczynie krwionośne.
- Nie, nie tylko. Nie chcę aby coś ci się stało.
- I nie stanie. Wracaj do łóżka.
- Nie chcę cię stracić. Już nie. Gdy przypomnę sobie jak bezsilna czułam się  w towarzystwie tych wszystkich przestępców…nie wiesz co czułam widząc cię po postrzale. Takim…takim bladym i zbolałym. Straciłeś całą masę krwi. Przedtem też. Jacek chciał dobrze celując w twoje ramię, ale nie miał pojęcia że dwa tygodnie wcześniej zostałeś zraniony praktycznie w to samo miejsce blisko głównej żyły i jak groźne się to dla ciebie okazało. Przecież wiesz, że jeszcze jedna doba później i mógłbyś…
- Przepraszam.- W jednej chwili stał się poważny.- Nie chciałem stwarzać pozorów ani udawać macho. Po prostu mówię prawdę. Teraz czuję się świetnie. Ale jeśli to ma cię uspokoić to możesz przynieść ten bandaż i mi go zmienić.- Tak więc kolejne kilkanaście minut męczyłam się z raną. Trochę obawiałam się jej widoku, ale właściwie nie była taka straszna. Wręcz przeciwnie: niewielki ślad po kuli i lekkie zaczerwienienie wokół niej. Może rzeczywiście zareagowałam zbyt gwałtownie. Mimo wszystko uspokoiło mnie to. Być może to głupie, ale obawiałam się krwotoku.
Zaraz potem poszliśmy z Łukaszem do kuchni a ja zaczęłam przyrządzać szybką zapiekankę z makaronem. Śmiałam się gdy zaofiarował mi pomoc nieudolnie siekając marchewkę do sosu przez co większość z niej wylądowała na podłodze. Potem jeszcze więcej śmiechu było podczas spożywania przez nas posiłku. Choć mógł spokojnie jeść go sam jedną ręką, to właściwie ja go karmiłam. Czułam się przy tym trochę jak mama karmiąca swoje dziecko. Przez moment mój umysł przeszedł w ból uświadomiwszy sobie że w taki sam sposób postępowałam z Kubusiem. Zaraz potem odpędziłam te myśli od siebie. Byłam tu z mężczyzną którego kochałam i nic nie stało już na drodze do naszego szczęścia. Na dodatek już za kilka miesięcy na świat miało przyjść nasze kolejne dziecko.
- Wracamy do łóżka?- Spytał gdy tylko najedliśmy się do syta.
- Najpierw muszę tu trochę sprzątnąć. Ty możesz zająć łazienkę. Albo nie…- Szepnęłam do siebie uświadomiwszy sobie, że z jedną sprawną ręką może być mu trudno chociażby wycisnąć tubkę pasty do zębów.- Pomogę ci.
- Daj spokój, nie jestem inwalidą. Poradzę sobie sam.
- Jesteś pewny?
- Nie kuś mnie.-Znów mnie rozbroił.
- Więc idź już.- Dodałam kategorycznie choć wciąż z uśmiechem pod nosem.
Gdy w końcu posprzątałam, a potem wzięłam szybki prysznic Łukasz już spał w moim łóżku. Nie dziwiłam  się mu.  W końcu nadal brał silne leki przeciwbólowe, a poza tym dzisiejszy dzień obfitował w wydarzenia. Ostrożnie odchyliłam kołdrę i wślizgnęłam się do środka. Łóżko nie było duże, ale Kowalski spał prawie na jego prawym końcu. Spojrzałam jeszcze w jego stronę choć chwilę temu zgasiłam lampkę a wokół panowały egipskie ciemności. Wystarczył mi tylko fakt, że jest tu obok mnie by napawać mnie szczęściem. Cieszyłam się, że będzie spał blisko mnie.
Nazajutrz, obudziłam się bardzo wcześniej. Zastanawiałam się czemu mogło się tak stać, bo od zawsze byłam prawdziwym śpiochem. Ostrożnie przeciągnęłam się czując napór kołdry. Dokładnie w tej chwili uświadomiłam sobie z całą mocą wydarzenia sprzed kilku ostatnich godzin. Potem szeroko się uśmiechnęłam potężnie ziewając.
Obróciłam się na bok nie mogąc powstrzymać się przed patrzeniem na niego: na Łukasza, mężczyzny mojego życia. Wyglądał tak pociągająco, że moja dłoń sama wyrwała w jego stronę głaszcząc go po policzku. We śnie jego stanowcze rysy złagodniały, a oczy ocienione gęstymi czarnymi jak smoła rzęsami rzucały cienie na policzki. Ostrożnie przejechałam palcami po żółtej poświacie na jego brodzie spowodowanej uderzeniem. Boże, jak on był atrakcyjny. I ta część gołej klatki piersiowej która wystawała znad kołdry. Wydawało mi się, że nawet bandaż na prawym ramieniu wydaje się działać na jego korzyść podkreślając tylko opaloną od słońca skórę.
- Dzień dobry.- Usłyszałam szerzej otwierając oczy. Bo przecież jego powieki nadal były zamknięte!
- Dzień dobry.- Odparłam zaskoczona.- Już wstałeś?- Dopiero teraz otworzył oczy.
- Jakiś czas temu.
- Och…więc dlaczego mi nie powiedziałeś?
- Bo przedtem zajmowałem się tą samą czynnością co ty przed chwilą. I chciałem zobaczyć czy mnie obudzisz.
- Och…- Tą samą czynnością co ja? Czyżby też mi się przyglądał we śnie?- Przepraszam.
- Nie masz za ci głuptasie. Ja też stęskniłem się za twoim widokiem.- Dodał, a potem delikatnie pogładził mnie po wystającym już lekko brzuchu.- To chyba tym razem będzie dziewczynka, co?
- Dlaczego? Bo poprzednio był chłopiec?
- Nie, bo jest taka malutka. Praktycznie nic nie przytyłaś w talii.
- Tak ci się tylko wydaje. Poza tym to może być maleńki chłopczyk.
- Mój syn? Nie, z pewnością będzie duży.- Zaśmiał się gdy delikatnie pacnęłam go w rękę.- Przecież żartuję.- Dodał.- Jesteśmy bardzo zdolni prawda? Udało nam się za pierwszym razem.
- Łukasz…
- Co znowu? Przecież to prawda. Spędziliśmy ze sobą tylko jedną noc. Ale masz rację: poprzednio też poszło dość sprawnie. Nie wzięłaś jednej tabletki o ile pamiętam.
- Nie musisz mówić o tym tak otwarcie.
- Dlaczego nie? Ach, już zapomniałem jaka czasami potrafisz być zdumiewająco niewinna.
- Mówisz to kobiecie która nosi twoje dziecko i wczorajszego wieczoru spędziła z tobą noc?
- Tak.- Zachichotał zdejmując dłoń z mojego brzucha i kładąc ją na moim ramieniu by delikatnie je pogładzić.- Kocham cię.- Usłyszałam zaraz potem. Z moim gardłem stało się coś dziwnego: po tak długim czasie Łukasz powiedział mi to po raz pierwszy. Moje usta same wygięły się w uśmiechu.
- Ja ciebie też kocham choć ty już o tym wiesz.- Odpowiedziałam mu.- Całym sercem.-Przez kilka następnych sekund bez żadnych słów patrzyliśmy sobie w oczy. Każde z nas wiedziało, że słowa o naszych uczuciach nie są już potrzebne. Po prostu było to dla nas oczywiste. Potem, choć żadne z nas nie zrobiło pierwszego kroku nasze usta spotkały się w pół drogi. Pozwoliłam sobie przez chwilę poddać się błogiej pieszczocie, ale nakazując sobie pragmatyzm w niedługim czasie odsunęłam się od niego. Nie chciałam ponownie narażać jego rany.
- Pójdę do kuchni zrobić coś na śniadanie.
- Nie idź jeszcze.- Zaprotestował.
- Muszę. Inaczej znowu będę czuła się winna tego że pozbawiłam cię części krwi.
- A więc tylko objęcia. Nic więcej. Zgoda?- Podejrzliwie zmrużyłam oczy. Złamał się.- To nie moja wina, że w twojej obecności tracę głowę.
- Naprawdę?
- Tak.- Roześmiał się.- Nie pamiętasz już?
- Oczywiście, że pamiętam. Nawet bardzo dobrze. Ale mimo to…
- Mimo co?- Zauważył zmianę mojego nastroju więc również spoważniał.
- Dlaczego gdy jeszcze byliśmy małżeństwem prowadząc ostatnią sprawę wybierałeś kanapę?
- Masz na myśli…? Tak, rzeczywiście tak robiłem, ale nie z powodów o których myślisz. Po prostu wracałem dość późno, więc nie chciałem cię budzić a twój widok zawsze sprawiał że nie potrafiłem utrzymać przy sobie rąk. Tak jak teraz.- Nastrój trochę mi wrócił.- Porozmawiamy?
- Nie chcę już wracać do przeszłości.
- Ale mimo to powinniśmy to zrobić. Chcę wyjaśnić wszystko co między nami zaszło.
- Nie musisz.
- Muszę. Bo chcę byś wiedziała, że nigdy nie przestałem cię kochać. Choć się rozwiedliśmy dla mnie ta przysięga złożona ci w tym starym warszawskim kościele była w pełni wiążąca. I gdybym jeszcze raz mógł cofnąć się do tamtej chwili gdy mój oj…gdy ten przestępca wyznał mi kim dla mnie jest to nigdy bym cię nie zostawił. Ale tak jak ty pozwoliłem by strach rządził moim życiem. Powinienem rzucić wszystko i wyjechać z tobą daleko… może nawet za granicę dopóki sytuacja by się nie wyjaśniła. I przede wszystkim wyznać prawdę Gardo. Być może cała ta sprawa wyjaśniłaby się wcześniej. Teraz bardzo tego żałuję. Miałaś rację: ja też zasługuje na szczęście.
- I słusznie.- Starałam się trochę rozładować całą sytuację.- Choć sądzę, że musiałbym zaciągnąć mnie tam siłą.
- Albo swoim urokiem osobistym.- Przyłączył się do mojego żartu.
- Być może.- Zrobiłam krótką pauzę.- To co powiedziałeś wcześniej…to znaczy o tej przysiędze…której części konkretnie dotyczyła?
- Każdej.- Rozluźniłam się słysząc to. Choć było to irracjonalne to jednak fakt, że przez ten czas nie miał żadnej kobiety sprawił mi ulgę.
- Ja też. To znaczy też dotrzymałam słów przysięgi.- Dodałam w odpowiedzi na jego nieme pytanie w oczach.
- To znaczy, że ty i Jacek…?
- Tak. Nigdy się z nim nie przespałam. To znaczy oprócz tego krótkiego epizodu gdy się ze sobą spotykaliśmy przedtem gdy cię jeszcze nie znałam, ale o tym już wiesz. Jedyne co się między nami wydarzyło po twoim wyjeździe to kilka niewinnym pocałunków gdy chciałam spróbować zbudować z nim coś poważniejszego. Ale to co do niego czułam nie miało nic wspólnego z namiętnością.
- Bałem się, że jednak możesz go kochać. Gdy widziałem jak płakałaś nad jego martwym ciałem nie byłem do końca pewny czy to co do mnie czujesz jest silniejsze od uczuć do niego. W końcu był przy tobie gdy go najwięcej potrzebowałaś.
- Nie, nie jest. A raczej nie było.- Dodałam bo przecież Jacek już nie żył.- Chociaż kochałam go, jak przyjaciela. - Uśmiechnęłam się smutno wracając wspomnieniami do chwili jego śmierci.
- Bardzo cierpisz bo jego odejściu?- Długo zwlekałam z odpowiedzią.
- Czasami wydaję mi się, że tak i potrafię ryczeć godzinami, innym razem wydaje mi się to czymś właściwym.To znaczy, nie zrozum mnie źle: bardzo żałuję że zmarł z mojego powodu, ale z drugiej strony…- Gwałtownym gestem przeczesałam palcami włosy.- Po prostu bardzo chcę wierzyć, że chciał tego, że poświęcił się świadomie. I że gdzieś tam teraz jest szczęśliwy. Ale jednocześnie boli mnie, że to ja sprowokowałam całą tę sytuację.
- To nie była twoja wina.
- Nie? Przecież gdyby mnie nie poznał nigdy by do tego nie doszło. Poza tym…tyle w tym wszystkim przypadków. On należał do gangu Mochowskiego, który współpracował z szajką Bajkowskiego którego z kolei ty próbowałeś rozpracować. No a jak się teraz okazało oni działali na zlecenie Astra a ten okazał się być twoim ojcem. Ja spotykałam się z Jackiem, a potem ożeniłam z tobą. Nie mogę pozbyć się uczucia, że można było tego wszystkiego uniknąć; że jedno niewinne spotkanie mogło tak zaważyć na naszym życiu.
- Tak po prostu miało być, Karolina. Nie możesz się o to obwiniać. Skoro tak według twojej teorii ja jestem winny śmierci Kuby w większym stopniu niż mój biologiczny ojciec, który zlecił jego porwanie. Powinniśmy po prostu o tym zapomnieć. Wymazać całą przeszłość- Ucieszyłam się, że to powiedział bo oznaczało to że moje zbyt pochopnie wypowiedziane słowa oskarżające go o śmierć Kubusia zniknęły z jego podświadomości i że mi je wybaczył. Ale to co powiedział o zapominaniu…
- Jesteś w stanie to zrobić?- Spytałam go.- Zapomnieć o Astrze? O tym kim dla ciebie bił, co przez niego przeszedłeś i co zrobił twojej mamie?- Dodałam już ciszej.
- Nie, ale się postaram. Choć dla mnie to też była prawdziwa bomba. Nigdy bym nie pomyślał, że Aster może rządzić dwoma największymi gangami w Polsce i jeszcze zostać anonimowym aż do tej pory. Wiesz co jest jednak najsmutniejsze? Że mimo iż ten bandyta przyczynił się do zabójstwa mojego syna, skrzywdził mamę i ciebie to bardziej przeraża mnie fakt że z zimną krwią był w stanie zastrzelić mojego przyrodniego brata Pawła na naszych oczach.- Już miałam rzucić coś w stylu: że był po prostu zwierzęciem, ale gdy mój były mąż wspomniał o swoim przyrodnim bracie przypomniałam sobie o jeszcze jednym istotnym szczególe.
- Boże…- Szepnęłam zakrywając sobie dłonią usta.
- Co się stało?- Zaniepokoił się Łukasz.
- A co z jego synem?
- Czyim synem?
- Pawła. Adasiem. On ma pięć lat.
- Nie wiedziałem, że ma syna.
- Ma. Widziałam go i wtedy bardzo przypominał mi Kubusia. Ale to przecież nie jest dziwne skoro jest twoim bratankiem. Musimy go odnaleźć.
- Spokojnie, powiedz mi wszystko co wiesz. Potem zadzwonię do Macieja i z nim porozmawiam. Dowiem się czy coś o nim wiedzą.
- Później? Nie możesz tego zrobić teraz?
- Teraz zamierzam cię pocałować.
- Łukasz…- Starałam się go ofuknąć ale mi na to nie pozwolił. Przybliżył do mnie swoją twarz łaskocząc mnie własną brodą.
- Kocham cię. I nigdy nie przestanę tego robić.- Wyszeptał zanim przykrył mi swoje usta pocałunkiem.