Witajcie moje drogie czytelniczki. Zapraszam was do przeczytania kolejnego opowiadania mojego autorstwa. Również będzie króciutkie, wiec zamieszczę max 3-4 części. Jesli chodzi o coś dłuższego to celowo z tym zwlekam, bo chyba z powodu prywatnych zawirowań mam ostatnio pomysły na same nieco melodramatyczne historie, tzn. ze szczęśliwym zakończeniem, ale mnóstwem problemów i nieporozumień miedzy głównymi bohaterami. Dlatego też postanowiłam na razie dać sobie na wstrzymanie.
- Pani Basiu, naprawdę muszę już iść. Wpadnę jutro.
- Pani Basiu, naprawdę muszę już iść. Wpadnę jutro.
- Już Beatko? Przecież możesz jeszcze
zostać chwilkę. Do śniadania jeszcze pół godziny.- Starsza kobieta była
wyraźnie rozczarowana. Uśmiechnęłam się do niej pokrzepiającą.
- Przecież o dziesiątej zaczynam pracę
pamięta pani?- Przypomniałam jej łagodnie. Miała już prawie 70 lat i czasami
zapominała o takich rzeczach.
- No tak. Ale przyjdziesz później?
- Jasne, że tak. Na tą obiecaną partyjkę
szachów.- Ze szczerym żalem pożegnałam się z panią Barbarą i opuściłam jej
pokój. Potem wychodząc z budynku zakładu pożegnałam się z Aśką, recepcjonistką
która tam pracowała. W wyjściu minęłam jeszcze panią Grażynę, którą była dobrą
wróżką tego zakładu spokojnej starości. A przede wszystkich sponsorką.
- Jak pani Barwicka?- Spytała mnie mając
na myśli panią Basię.
- Nie najgorzej. Chyba w ogóle nie zdaje
sobie sprawy z niebezpieczeństwa zabiegu.
- Biedaczka. Cieszę się, że przyszłaś do
niej tak rano. Jestem ci wielce zobowiązana.
- Przecież to była dla mnie przyjemność.-
Odpowiedziałam jej. Szczerze ją lubiłam. Może i była bogata, ale nie udzielała
się charytatywnie bo tak wypadało. Naprawdę była bardzo empatyczna i rozumiała
problemy ludzi starszych. Na przykład takich jak pani Barbara z chorobą
Alzheimera.
Dlatego dla wszystkich było dziwne, że właśnie
owa chora siedemdziesięcioletnia staruszka pamięta akurat mnie. Oczywiście nie
zawsze, ale nawet jeśli to jej się zdarzało w moim towarzystwie szybko się
odprężała. I nawet nie przeszkadzało mi, że zamiast nazywać mnie Eweliną
nadawała imię swojej zmarłej już córki, Beaty. Po prostu było mi jej bardzo
żal, bo nie miała już na świecie nikogo. Tak jak i ja.
Jako wolontariuszka zgłosiłam się do
ośrodka kilka miesięcy temu; do tej pory odwiedzałam tu tylko swoją babcię,
która właśnie wtedy zmarła. Jako, że moi rodzice dość późno zdecydowali się na
dziecko byłam jedynaczką i straciłam ich już w wieku 19 lat. Byłam wówczas
dorosła, ale bardzo ciężko było mi się odnaleźć u progu dorosłego życia. Wtedy
to właśnie mama taty służyła mi dużą pomocą. Choć przebywała w ośrodku
spokojnej starości to dzieliła się ze mną pieniędzmi (choć sama miała niewielką
emeryturę, którą w większości przeznaczała na opłatę za ośrodek) dzięki którym
mogłam wynająć pokój i rozpocząć studia. Potem z kasy ze stypendium jakoś udało
mi się wiązać koniec z końcem. Ale nigdy nie zapomniałam kto mi wtedy pomógł.
To właśnie 6 lat temu zaczęła się moja
przygoda z ośrodkiem. Odwiedzałam w nim babcię regularnie poznając jej
przyjaciół i spędzając z nimi wiele czasu. Sprawiało mi to ogromną przyjemność:
doszło do tego, że zamiast wypadu z kumplami do kręgielni wolałam zagrać na
zapałki w pokera z panem Andrzejem czy porozmawiać z panią Basią. Aż do śmierci
mojej babci. Ciężko było mi się z nią pogodzić, ale jej przyjaciele byli mi
dużą podporą. A gdy pani Grażyna spytała czy nie chciałabym zostać oficjalną
wolontariuszką zgodziłam się. Nie byłam specjalnie świętoszkowata, o nie.
Gdybym znalazła 100zł na ulicy na pewno nie rozglądałabym się za właścicielem a
staruszki u której wynajmowałam pokój nie znosiłam tak bardzo że musiałam się
zmusić do tego by mówić jej dzień dobry z czystego konformizmu. Nie lubiłam tej
części siebie, ale mój instynkt przetrwania był silniejszy. Nigdy więc nie
robiłam niczego co mi się nie opłacało. Udzielanie się charytatywnie było
jedynym wyjątkiem od tej reguły. Ale nie mogłam inaczej, bo uwielbiałam wizyty w
ośrodku i mieszkających tam ludzi. Z mojej strony nie był to więc żaden
obowiązek ale przyjemność.
Wybiłam się z tych przyjemnych myśli o
ośrodku gdy tylko wsiadłam do autobusu. Teraz powinnam iść na staż. I to na nim
się skupić. Przed weekendem udało nam się z całą grupą stażystów wybłagać od
menadżera kilka ciekawych i tajnych informacji o firmie byśmy lepiej mogli
zapoznać się z jej specyfiką. A ja zamiast je przeczytać w weekend pracowałam a
teraz bujałam głową w chmurach.
Staż rozpoczęłam już dwa tygodnie temu i
byłam z niego zadowolona jak diabli. Serio, komuś takiemu jak ja czyli bez
koligacji czy pieniędzy nie mogła się trafić lepsza oferta jak w jednej z
największych firm outsourcingowych w Polsce. I to płatna. W dodatku mieściła
się na rzut beretem od biurowca, w którym sprzątałam dorabiając sobie w
weekendy, więc w każdy piątek gdy musiałam iść na popołudniową zmianę 10 minut
autobusem wystarczyło mi by dojechać na miejsce.
To, że staż był płatny nie znaczyło, że
mogłam porzucić pracę, bo po pierwsze 1000 zł nie było dużymi pieniędzmi jeśli
się chciało utrzymać w dużym mieście a po drugie to pieniędzy nigdy mi nie
zbywało więc- co wiązało się z trzecim powodem- miałam niemal maniakalny nawyk
oszczędzania. Wiedziałam, że po śmierci babci nie pomoże mi nikt. Wolałam więc
dmuchać na zimne.
- Siemka, Ewela. Już myślałam że się
spóźnisz.- Przywitała się ze mną jedna z koleżanek z uczelni, Kamila. Nie
byłyśmy specjalnymi przyjaciółkami, zwłaszcza że dla Kamy byłam raczej za
drętwa a ona dla mnie zbyt trzpiotowata, ale z racji tego iż studiowałyśmy na
tym samym roku wśród siódemki stażystów trzymałyśmy się razem.
- Byłam w ośrodku.
- Z samego rana? Jezu, mi ciężko jest
się zwlec z łóżka żeby dotrzeć tu na dziesiątą a ty jeszcze katujesz się
spotkaniami ze staruszkami.
- Musiałam. Pani Basia miała zabieg na…
-…oszczędź mi szczegółów.- Roześmiała
się błyszcząc swoimi olśniewającymi zębami. Nie dość, że były śnieżnobiałe to
jeszcze idealnie proste, bo niecałe trzy miesiące temu Kamila zdjęła noszony od
3 lat aparat. Wciąż łapałam się na tym że gapię się w jej szczękę niemal z zazdrością. Oczywiście
mnie nigdy nie będzie stać by wybulić na aparat trzech patyków. - Chodźmy już
do holu. Zaraz zaczynamy.
- Okej. A ten nieskromny dekolcik ma
olśnić Rafała?- Miałam na myśli naszego menadżera.- Liczysz, że ujmie ci trochę
obowiązków?
- Też. Ale myślałam o kimś innym.-
Odpowiedziała z błyskiem w oku.
Zazwyczaj to właśnie w holu spotykaliśmy
się z naszym kierownikiem, który potem rozdzielał dla nas pracę i zaczynaliśmy
wykonywanie swoich obowiązków. Miałam nadzieję, że w nowym tygodniu będą trochę
ambitniejsze. Bądź co bądź skończyłam studia a to nie jest wymagane do obsługi
kserokopiarki czy drukarki.
- Cześć Daria, Ola, Jasiek, Artur…- Moja
towarzyszka zaczęła witać się z obecnymi już stażystami. Przy tym ostatnim
wymownie zawiesiła głos. Jej, a więc i ona dała się nabrać na małpi urok tego
kretyna.
- Cześć- Odezwał się Zbyszek patrząc z
cielęcym zachwytem na Kamę. Zrobiło mi się go żal, bo nie miał u niej szans:
nieco zbyt szczupły, niemal ze szczurzą twarzą którą potęgował jeszcze efekt
dużych okularów i trądzikiem na policzkach nie nadawał się do określenia mianem
przystojnego. Nawet przy dobrych chęciach.
- Cześć Zbychu.- Odpowiedziałam mu, by
trochę złagodzić efekt ignorancji ze strony swojego obiektu westchnień.
Uśmiechnął się do mnie trochę smutno po raz ostatni rzucając tęskne spojrzenie
na Kamilę i podszedł do mnie.
- Zdaje się, że chyba przerzucił się na
następną.
- Arturek? Tak, zauważyłam.- Z niechęcią
spojrzałam na wdzięczącego się do mojej koleżanki chłopaka. Niemal zebrało mi
się na wymioty. Jak już wcześniej mówiłam staż w firmie był spełnieniem moich
marzeń, ale Artur go niszczył. Był zwyczajnym obibokiem i leniem, który sądził
że swoim wdziękiem i urokiem osobistym
zmusi wszystkich do wykonywania jego części pracy. Przez ostatnie dwa tygodnie
tak owinął sobie wokół palca Olkę i Darię, że jego staż polegał głównie na
piciu kawy i gadaniu przez komórkę z kumplami. Najgorsze było to, że do tej
pory mu się to udawało, bo dziewczyny wszystko za niego robiły.- Kama musi
uważać, żeby Daria nie wydrapała jej oczu.- Zauważyłam widząc jak tamta zerka
na nią ze złością. Widocznie zdawała sobie
sprawę, że Kamila jest z nich dwóch ładniejsza.
- Przydałoby mu się żeby ktoś
zmasakrował mu tą piękną buźkę. Jak on może pogrywać tak z obiema dziewczynami?
- Obiema? Raczej setkami.- Wyolbrzymiłam
przewracając oczami.- W piątek widziałam jak podjechała pod niego jakaś laska.
Mam tylko nadzieję, że Kama nie będzie taka głupia i nie będzie pracować za
niego tak jak Daria. Przecież on robi to tylko po to.
- Czy ja wiem…podobno to syn jakiejś
szychy.- To było coś nowego.
- Jakiej szychy?- Spytałam go ściszając
głos.
- Nie wiem.- Zbyszek wzruszył
ramionami.- Któregoś dyrektorka, ale nie wiem jakiego działu. Poza tym to tylko
plotka.
- Hm…to by tłumaczyło jego pewność
siebie i to, że dostał się na staż. Bo na pewno nie posłużył się swoim
intelektem.- Rozmyślałam na głos, ale zaraz o tym zapomniałam, bo zjawił
się Rafał, nasz przełożony. I zaczęliśmy
pracę.
Dziś, zostaliśmy zaznajomieni z głównym
systemem księgowości a potem Rafał pozwolił nam nawet „pobawić się” trochę na
symulatorze. Tłumaczył nam wiele zawiłości i niuansów analizy wskaźnikowej, ale
nie od strony teoretycznej którą znaliśmy z uczelni, ale praktycznej. Dzięki
temu wiele zrozumiałam i się nauczyłam. Cieszyłam się, że tutaj nie jesteśmy
traktowani olewczo, ale zwierzchnicy naprawdę się nami interesują. Przez ten
czas obserwowałam też Artura w kontekście tego co powiedział mi Zbyszek. Ale
nie zauważyłam by menadżer traktował go jakoś szczególnie: wręcz przeciwnie nie
zwracał na niego szczególnej uwagi. Może więc tę plotkę o synalku szychy
rozpuścił sam Artur by bez przeszkód mógł się lenić?
Frajdę z pracy w młodym zespole niszczył
mi tylko owy laluś. Dzieliłam biurko z Kamilą, więc bądź co bądź gdy Arturek
teraz z niej zaczął robić swojego kozła ofiarnego byłam tego świadkiem.
Starałam się nawet uświadomić koleżance, że ten idiota tylko ją wykorzystuje,
ale ona zupełnie to ignorowała sprawiając, że czułam się jak kwoka. W końcu,
pod koniec tygodnia gdy zauważyłam, że prosi ją o to by naniosła na raport poprawki
które uważa za słuszne które to on miał zrobić nie wytrzymałam. Ostro ją
opieprzyłam.
- Co ty wyrabiasz? Chcesz bujać się z
tym całą sobotę? On miał to zrobić dziś!
- Ale nie zdążył.- Kama jak zwykle
zignorowała moją uwagę.- I dlatego poprosił mnie o pomoc.
- Poprosił? Raczej zlecił.- Prychnęłam
wyrywając jej z ręki skoroszyt. Szybko przejrzałam kartki i było tak jak się
spodziewałam.- Przecież on nawet nie zaczął.
- Jej, o co ci chodzi Ewela? Zazdrosna
jesteś czy co?
- Słucham?!- Aż mnie zatkało. -Ja niby
miałabym być zazdrosna o kogoś takiego?! Jeszcze mnie nie pogrzało.
- Jasne, powinnam się tego domyśleć już
wcześniej. Przecież podchodząc do naszego biurka nawet nie zwracał na ciebie
uwagi. Ale prawdę mówiąc w tym sweterku wyglądasz na dziesięć lat starszą.
- Boże, Kama zamknij się już!- Nie
wytrzymałam.- Nie cierpię tego lenia, nie znoszę go. Po prostu chciałam ci
uświadomić, że ten obibok cię wykorzystuje ale skoro tego nie widzisz to twój
problem. Męcz się sama.
Z ulgą się pożegnałyśmy gdy musiałam
wsiąść do swojego autobusu. Zaraz miałam zacząć pracę, a czułam się tak jakby z
mojego mózgu buchała z wściekłości para. Zazdrosna, też coś.
Chyba to właśnie z tego powodu, wchodząc
do biurowca ze wzrokiem utkwionym w podłoże niemal na kogoś wpadłam. Podnosząc
wzrok zauważyłam, że tym kimś był ubrany w garnitur młody mężczyzna. Pierwsze
co rzuciło mi się w oczy to jego dość bujna czupryna: zapewne był to efekt
celowy, bo dzięki temu jego i tak przystojna twarz wydawała się niemal
zabójcza. Westchnęłam głośno po tym jak wybąkałam ciche przepraszam. Gdyby to
była jedna z komedii romantycznych Przystojniak uśmiechnąłby się do mnie,
oznajmił że nic się nie stało i zagaił miłą pogawędką. Zamiast tego po prostu
odszedł nawet nie patrząc mi w twarz tak jakbym nie była warta uwagi. Nie,
byłam niesprawiedliwa. Po prostu wyraźnie się spieszył. Poza tym jakoś daleko
było mi do urody Jessicy Alby. Na dodatek w tym sweterku…Czyżby Kama miała
trochę racji? Naprawdę ubieram się tak by się postarzyć? Odruchowo pogładziłam
rękaw swojego dzianinowego stroju. Uwielbiałam go, bo specjalnie dla mnie
wydziergała go na drutach pani Katarzyna, jednak z mieszkanek ośrodka spokojnej
starości. I nic mnie nie obchodziło, że był może troszkę nieforemny. Drugi
egzemplarz wyszedł jej znacznie lepiej a trzeci sweterek był naprawdę uroczy.
Jak mogłabym w nich nie chodzić? I to tylko po to by olśnić jakiegoś bogatego
prezesika małej firmy mieszczącej się w tym budynku. Ta, już to widzę jak pała
gorącym uczuciem do własnej sprzątaczki. Ponownie westchnąwszy przyspieszyłam
kroku by ze schowku wziąć znajomą partię środków czystości i wpisać się w
grafik. Może i nieźle tu płacili, ale minuta spóźnienia stanowiła równowartość
piętnastu minut pracy!
Wieczorem, całkiem padnięta marzyłam
tylko o tym by położyć się do łóżka, ale zadzwoniła do mnie jeszcze Kamila
pytając o interpretację pewnego wskaźnika. Wiedziałam, że to dla Artura, więc
celowo lekko ją zdeformowałam. Myśl o tym, że wielki- syn- jakiegoś-szychy
wyjdzie na debila poprawiła mi humor.
Kolejny tydzień stażu, minął mi znacznie
lepiej, bo Arturek czytając pracę Kamili nieźle się zirytował. Bo oprócz
interpretacji wskaźnika w sobotę, zadzwoniła do mnie również w niedzielę
pytając o kilka innych rzeczy które naturalnie zmyśliłam. I tak ubawiłam się po
pachy, ale znacznie lepiej byłoby gdyby ten leniuch oddał raport z poprawkami
nie czytając ich. Ale zrobiłby z siebie idiotę! A tak, zwrócił się znów do
Darii, która udobruchana dokonała poprawek, a Kamilę olewał. Może i była na
mnie trochę wściekła, ale ja byłam z siebie zadowolona. Może teraz mi nie
podziękuje, ale za jakiś czas zda sobie sprawę że zrobiłam jej przysługę. Na
razie jednak piekliła się, że zrobiłam z niej jakąś kretynkę. Umyślnie
milczałam. Jeszcze wymsknęłoby się, że i tak nie jest zbyt bystra i dostała się na ten staż tylko dzięki
mnie bo wspaniałomyślnie pozwalałam jej zrzynać od siebie na teście wstępnym.
Tak więc ogólnie rzecz biorąc było znośnie: udawało mi się ignorować Artura i
miałam spokój bo nie podchodził do stolika Kamili (a więc i mojego)
Tyle, że w następnym tygodniu sytuacja się
zmieniła: podzielono nas na dwie grupy zgodnie z osiągnięciami. Każda z grup
miała wykonać projekt reklamowy: niby głupia rzecz, ale biorąc pod uwagę
marketingowy punkt widzenia nie taki prosty. Tutaj liczyła się każda rzecz:
interpretacja kolorystyki, znaczków, rozmieszczenie, gra słów na hasło
reklamowe. Rafał motywował nas mówiąc, że dobry pomysł może być wykorzystany
jako interfejs strony internetowej nad którą pracuje i podpisany naszym
nazwiskiem. Mogłoby to stanowić niezłą okazję do wykazania się firmie jako
dobry pracownik. Tyle, że trafiłam do grupy z Arturem. Miałam do pomocy jeszcze
Zbyszka, ale nas było troje a tamtych czwórka. Mieli zdecydowaną przewagę, bo
Arturka nawet nie można było liczyć jako osobę.
Tak jak sądziłam nieźle się namęczyliśmy
ze Zbyszkiem, a Artur pisząc SMS-y na swoim niewątpliwie drogim smartfonie tylko
od czasu do czasu wtrącał jakieś mało znaczące uwagi. Na koniec, gdy Rafał
przyszedł ocenić naszą pracę i wyróżnił naszą grupę, choć zastrzegł że pomysł
choć błyskotliwy nie jest zbyt oryginalny, skwitował z uśmieszkiem, że co roku
ta praca jest zlecana stażystom i jeszcze do tej pory żadnej z nich nie uznano
za odpowiednią do wykorzystania na stronie internetowej. Miałam ochotę mu
przywalić. Serio. Miałam gdzieś czyim był synem. Tutaj był praktykantem takim
samym jak ja czy Kamila. Nie omieszkałam mu o tym powiedzieć.
- Ale o co ci chodzi zielony sweterku?
Przecież pracuję.
- Pracujesz? Przez cały czas gapiłeś się
w swoją komórkę. Wisiało mi to dopóki nie dotyczyło mnie: ale dziś pracowaliśmy
w zespole i przez to to ja ze Zbyszkiem musiałam wykonać twoją pracę.
- Jej, zachowujesz się tak jakby to był
jakiś ważny projekt. Dali nam to dla zabicia czasu.
- Dla zabicia czasu czy nie, ja traktuję
ten staż poważnie. Nie chcę przez ciebie wylecieć.
- A co, masz zamiar potem tu
rekrutować?- Zaśmiał się.
- A żebyś wiedział.
- Uważaj sweterku. Uważaj.
- Grozisz mi?
- Nie, tylko ostrzegam.- W odpowiedzi prychnęłam
odchodząc. Zbyszek słysząc naszą rozmowę pokręcił głową.
- Niepotrzebnie tak go opieprzyłaś.
Tylko cię wykpił.
- Może, ale miałam już dość jego
bezkarności. Niech wie, że przynajmniej na jedną osobę płci żeńskiej jego urok
nie działa.
- Znam już ten jego uśmieszek. Wywinie
ci jakiś numer.
- Niech spróbuje. Gdy tylko każe mi coś
za siebie zrobić ze słodkim uśmiechem mu odmówię. Ja się nie nabiorę na ten
żałosny image playboya.
- Nawet wobec synka dyrektora do spraw
kadr?
- A więc to prawda z tą szychą?
- Tak. I mówię ci: Artur jest
nietykalny.- To słowo jeszcze bardziej mnie rozzłościło. Nietykalny…co to w
ogóle znaczy? Nepotyzm nie sięga tak daleko. Byłam gotowa donieść na niego
nawet do Rafała jeśli zajdzie taka potrzeba.
- Zobaczymy.
Po pracy odwiedziłam ośrodek pomagając
robić zakupy kucharce, a potem spotkałam się z kilkoma podopiecznymi. Żywa
rozmowa ze staruszkami dobrze mi zrobiła. Na dodatek zostałam zaproszona na
sobotnią imprezę urodzinową pana Andrzeja. Oczywiście impreza to za duże słowo,
ale w takim miejscu jak ośrodek starości było bardzo pożądane. Mimo, iż w
sobotę pracowałam sprzątając biurowce do osiemnastej obiecałam zaraz po niej
przyjść. Miałam nadzieję, że tym razem autobus powrotny mi się nie spóźni.
Kolejnego dnia stażu przeżyłam duży szok,
gdy Artur podszedł do mojego biurka. Początkowo nawet nie zareagowałam sądząc,
że chce czegoś od Kamili, ale gdy spojrzał na mnie i powiedział:
- Sweterku, trzeba to skserować. 150
razy każdą partię.- Zrozumiałam że mówi do mnie. Mimo, iż nie miałam dziś na
sobie sweterka ale golf. Najwyraźniej nadał mi taką ksywkę.
- Słucham?
- No każdą z tych dziesięciu kartek 150
razy.- Powtórzył jakby uważał mnie za niedorozwiniętą. Ale mnie chodziło o coś
innego.
- Przecież ty to miałeś zrobić. Ja
miałam sprawdzić faktury.
- Ale chyba już skończyłaś ja mam coś do
załatwienia.- Uśmiechnęłam się w duchu. A więc Zbyszek miał racje. Najwyraźniej
ubodły go moje wczorajsze słowa i teraz chce mi się odkuć próbując manipulować
mną za pomocą swojego uroku. Nic bardziej mylnego, kochaniutki pomyślałam.
- Będziesz to więc musiał załatwić po
pracy.- Wzruszyłam ramionami wracając do sprawdzania pracy. Ale on tak łatwo
nie rezygnował.
- Sweterku, nie bądź taka.- Posłał mi
swój olśniewający uśmiech.
- Poproś kogoś innego. Kama ma przerwę.-
Wskazałam na naburmuszoną Kamilę, która była najwyraźniej wściekła za tydzień
ignorancji. Artur nie był chyba aż takim idiotą, bo też to zauważył. Niemal
wiedziałam jakim torem biegły jego myśli gdy rozglądał się po sali: Olkę z
Darią już wykorzystał więc na pewno nie zrobią tego za niego, a Zbyszek tym
bardziej. Zostałam więc tylko ja. Ale na mnie z kolei jego urok nie działał.
- To naprawdę ważna sprawa. Zachorowała
moja mała kuzynka i…- Cholera, dobry był. Patrzył mi się tylko góra pięć sekund
w oczy a już wyczuł, że na taki tekst mogłabym polecieć i sam jego urok nie
wystarczy. Ale nie byłam głupia.
- Więc chyba nie pomożesz jej telefonem?
- Ale mogę ją rozweselić.
- A może ja do niej zadzwonię? Dzieci
zazwyczaj mnie lubią.- Widziałam w jego oczach iskierki złości, bo naszej
konwersacji zaczęli przysłuchiwać się pozostali. Więc nie dość, że nie udało mu
się osiągnąć celu to jeszcze wszystko wskazywało na to, że zostanie przeze mnie
wykpiony. Nachylił się więc w moją stronę tak, że aż poczułam zapach jego wody
kolońskiej. Była bardzo ładna, ale i tak cofnęłam głowę gdy naruszył moją
prywatną przestrzeń.
- Możemy porozmawiać w bardziej,
hm…kameralnym miejscu? Na przykład w szatni.
- Jestem zajęta.
- To nie jest propozycja.- Niemal
wysyczał. Zrozumiałam, że naprawdę go rozwścieczyłam i odruchowo wstałam
spełniając jego polecenie. Poza tym wreszcie będę miała okazję powiedzieć mu
wszystko co leżało mi na wątrobie.
Gdy znaleźliśmy się w szatni, Artur nie
od razu się odezwał. Patrzył się tylko na mnie przyszpilając wzrokiem oparty o
szafki z lekko ugiętymi w kolanach nogami. Mimowolnie pomyślałam, że był
przystojny. Mogłam złośliwie sądzić, że te pełne usta są nieco zniewieściałe,
tak jak wysokie kości policzkowe czy ocienione długimi rzęsami zielone oczy. Do
tego lekko opalona skóra, ale nie tak by sprawiało to nienaturalne wrażenie
oraz markowe ubrania oraz nonszalancki styl bycia. Ale prawda była taka, że
choć miał spaczony charakter przykuwał wzrok. Co zgadzałoby się z teorią, że
nie można mieć wszystkiego. On miał kasę i wygląd więc równoważyć musiał to
jego zgniły charakterek.
- Jeśli masz zamiar mnie tym zakłopotać
to nie trudź się.- Uniósł delikatnie brwi słysząc moje słowa, ale nadal milczał.-
Słuchaj, nie mam zbytnio czasu, więc jeśli mógłbyś się pospieszyć to…
-…nie przepadasz za mną, co?- Przerwał
mi pytaniem. Spojrzałam na niego baczniej.
- Jej, prawdziwy z ciebie detektyw. Po
czym to poznałeś?- Zaironizowałam.
- Sądzisz, że jesteś zabawna?
- A ty sądzisz, że jesteś taki sprytny?
Nie będziesz mnie wykorzystywać tak jak Darii, Olki czy Kamili. Na mnie twoja
buźka nie robi żadnego wrażenia.
- Gdybym chciał zrobiłabyś co tylko
zechcę, sweterku.
- Boże, nie dość że niegrzeczny to
jeszcze pełen tupetu. Ależ spaczony charakter.
- Słuchaj, jak się już wyraziłaś
straciliśmy już dość czasu. Zrobisz co będę chciał czy tego chcesz czy nie.-
Tym razem jego słowa brzmiały poważniej, a z twarzy znikł uśmiech.
- Wow, teraz to brzmisz jak jakiś
psychopata.
- Przestań mnie już denerwować.-
Warknął.- Wiesz kim jestem?
- O, i w końcu dochodzimy do sedna
sprawy.- Uśmiechnęłam się, bo był taki przewidywalny.- Tak, wiem kim jesteś.-
Wyraźnie go zaskoczyłam.
- A mimo to ośmielasz się tak do mnie
mówić?- Jej, on naprawdę był zaskoczony. Co najmniej jakby był synem prezydenta
a nie jednego z dyrektorów.
- Wyobraź sobie, że tak. Jakoś nie
wierzę w nepotyzm. Poza tym teraz jesteś stażystą takim samym jak ja nieważne
czyim jesteś synem.
- A więc jesteś naiwną idealistką.
- Wręcz przeciwnie. Ale nie znoszę
takich aroganckich dupków jak ty.
- Mocne słowa, sweterku.- Skrzywił się.-
Cóż, jestem miłosierny więc dam ci ostatnią szansę na rehabilitację ignorując
to co teraz powiedziałaś. Zostawię papiery na twoim biurku. Masz jeszcze
godzinę do końca. Ja się urywam.
- I tak tego nie wydrukuje!- Krzyknęłam
za nim, bo już odwrócił się na pięcie i zaczął odchodzić. A ja byłam wściekła
tak jak jeszcze nigdy nie byłam. Sądzi, że zrobię coś dla niego? Niedoczekanie.
Nazajutrz czekała na mnie niemiła
niespodzianka. Dostałam lekki opieprz za to, że nie skserowałam papierów, bo
Artur powiedział, że to ja obiecałam mu się tym zająć. Najgorsze jest to, że
gdy zaczęłam się tłumaczyć nikt nie stanął po mojej stronie. I moja wściekłość
na Arturka osiągnęła apogeum. Nawet Zbyszek stchórzył! Dlatego gdy podszedł do
mnie po wyjściu Rafała nie zareagowałam. Nie reagowałam też na jego przeprosiny
do czasu aż usłyszałam coś co mnie zmroziło:
- …bo to syn prezesa.
- Co?- Nie mogłam się powstrzymać.
Widząc moje zainteresowanie kontynuował:
- No Artur. Nie żaden syn dyrektora
kadr. To dlatego nikt nie chciał mu podpaść.
- Skąd wiesz?
- Sam nam powiedział. Uśmiał się gdy
Olka mu wyznała, że myśleliśmy że jest synem dyrektora.
- To by wyjaśniało czemu dziewczyny znów
wokół niego biegają. Ale dla mnie i tak nie ma znaczenia. Jest praktykantem tak
czy inaczej.
- Ewela, nie rozumiesz? Rafał jest dla
niego nikim: gdy Arturek tylko zechce może każdego z nas zwolnić. Nie
zauważyłaś jego miny gdy mówiłaś mu, że skserowanie miał zrobić Artur? Widział,
że mówisz prawdę ale stchórzył tak jak i ja. Poza tym przepraszam jeszcze raz,
że cię nie broniłem ale na każde miejsce było tutaj dwudziestu kandydatów. Chcę
przetrwać tutaj te trzy miesiące.
- Ja też. Ale nie za cenę godności.
- Jakiej godności? Kazał ci tylko
skserować trochę kartek. Dziesięć minut roboty.
- Ale chodzi o fakt, rozumiesz? Nikt
mnie nie będzie wykorzystywał.
- Przecież chciałaś tu pracować po
stażu, pamiętasz? Co zrobisz gdy on będzie twoim przełożonym?
A
co, masz zamiar potem tu rekrutować?
-
A żebyś wiedział.
-
Uważaj sweterku. Uważaj.
-
Grozisz mi?
-
Nie, tylko ostrzegam.
W jednej chwili mój świat legł w
gruzach. Dosłownie. Zdałam sobie sprawę, że nigdy nie zostanę tu zatrudniona a
dotrwanie do reszty stażu będzie prawdziwą męką. A to wszystko przez jednego
rozpieszczonego typka.
- Nie, nie dam mu wygrać.- Wstąpiła we
mnie wojowniczka.- Dam z siebie wszystko i nikt nie będzie miał podstaw by mnie
zwolnić czy być ze mnie niezadowolonym.
Jak powiedziałam tak zrobiłam, choć
ciągłe czatowanie i stan mobilizacji był dla mnie męką. A Arturek nic nie
robił. Zupełnie nic. Aż do piątku: wtedy kazał mi zrobić za siebie prezentację.
Naturalnie się nie zgodziłam: w sobotę miałam przecież urodziny pana Andrzeja.
Nie mogłam ich opuścić, a w niedzielę pracowałam do osiemnastej. Potem miałam
jedyny prawdziwie wolny wieczór w tygodniu. Zazwyczaj wtedy robiłam pranie,
prasowałam, sprzątałam…Było mi ciężko, ale wolontariat w domu starości mi
pomagał. Stanowił jedyną rozrywkę w moim życiu od dobrego roku. Tylko dzięki
temu jakoś udawało mi się czasami nie załamać.
Dlatego po pracy, gdy wychodziliśmy z
budynku postanowiłam tym razem wyjaśnić wszystko Arturowi na spokojnie.
- Posłuchaj, nie mam czasu w ten
weekend. Jestem zajęta.
- Hm właśnie widzę.- Kpiąco uniósł brwi
jak to miał w zwyczaju wymownie patrząc na torebkę ozdobną którą trzymałam w
dłoni. Szybkim ruchem wyjął z niej kartkę.- Wszystkiego
dobrego z okazji czterdziestych urodzin. Na zawsze pozostaniesz w moim sercu.
O, to dlatego ubierasz się tak staro. Chcesz się po prostu dopasować do swojego
czterdziestoletniego narzeczonego.
- Oddawaj to.- Syknęłam niedowierzając
że mógł być tak wredny.- Nie masz prawa ruszać moich rzeczy.
- O, już nie jesteś taka milutka.
- Artur, mówię serio. Nie dam rady.
- Ja też nie. Do poniedziałku.- Dodał
tylko: ciao i odszedł. A ja stałam jak kołek przez kilka sekund czując piecznie
pod powiekami. Chciało mi się płakać z bezsilności. Takich typków było na
pęczki: bogatych rozpieszczonych dupków którzy nie liczyli się z nikim ani z
niczym. Bo przecież Artur robił to z czystej złośliwości. Mógł przecież zlecić
to komuś innemu i mu zapłacić. Albo zrobić to samemu, bo nie był taki głupi jak
mi się na początku wydawało. Ale nie, on wolał mnie pognębić. Właściwie to nie
bolało mnie to, że ktoś taki mną pomiatał. Bolało mnie to, że ja nigdy nie będę
mogła tego zrobić. Że zawsze pozostanę biedną sierotą która o tak olewczym
podejściu do życia może tylko zamarzyć. Bo w czasie gdy inni studenci
imprezowali ja musiałam ostro zakuwać by dostać stypendium i mieć za co się
utrzymać w dodatku z wielkim trudem i licząc każdy grosz. A taki Artur dostawał
wszystko podane na tacy.
W złym nastroju dowlokłam się do
autokaru a potem pracy. Sprzątałam dość mechanicznie, a gdy myłam okna znów
obudziła się we mnie złość. Chce bym tańczyła jak mi zagra, dupek? O nie, nie
zrobię tego. Wykonam tę prezentację ale tak żeby go skompromitować choć
jednocześnie dobrze. Tak, to jest metoda. Zadowolona z siebie włączyłam
odkurzać i zaczęłam nim manewrować po pokoju jednocześnie mówiąc do siebie co
zrobię z Arturem. A raczej co zrobiłabym gdybym tylko mogła.
- Posiekam cię na kawałki, dupku. A
potem każdą z tych cząsteczek podpalę. Albo nie, będę cię najpierw torturować:
obedrę cię ze skóry i zrobię sobie z niej torebkę. Następnie…
- Mam nadzieję, że to nie do mnie?!-
Słysząc czyjś głos momentalnie zamarłam. Dopiero potem pomyślałam o tym by się
odwrócić i wyłączyć odkurzać.
- Przepraszam, myślałam że jestem sama
i…- Urwałam uświadamiając sobie, że w drzwiach stoi ten sam Przystojniak na
którego wpadłam kilkanaście dni wcześniej. Jej, ale musiałam zrobić z siebie
idiotkę.- To nie było oczywiście do pana. Ale mimo wszystko przepraszam.-
Motałam się. A wtedy on zrobił coś, czego się zupełnie nie spodziewałam.
Uśmiechnął się.
Tak po prostu.
Słuchając pokrętnych wyjaśnień
roztrzepanej sprzątaczki. Czułam jak na policzki wpełza mi rumieniec. Chciałam
by wyszedł, ale on wciąż tak stał. Dopiero po chwili chrząknął potrząsając
lekko głową.
- Wróciłem po projekt, który zostawiłem
wychodząc.
- Ach tak.- Bąknęłam wciąż zażenowana.-
A więc proszę go wziąć.- Po co to dodałam?! Przecież to było w końcu jego
biuro! Jej, mógł mieć około trzydziestu lat a już był kimś ważnym. Znów
poczułam się jak nic nie warty śmieć. Przecież to była Polska a nie Ameryka.
Tutaj pracując uczciwie do zasranej emerytury nie można się było dorobić albo
było to bardzo ciężkie. A ten tutaj był kimś. Udając, że ścieram jakąś plamę
tempo wpatrywałam się w podłogę.
- A tak nawiasem mówiąc…o kim mówiłaś bo
bardzo mnie to ciekawi.- Byłam zszokowana jeszcze bardziej. Odezwał się do
mnie. Odezwał się do mnie by zagaić rozmowę! Sam z siebie, bo do niczego go nie
zmuszałam. Zrobił to, bo chciał. Chciał rozmawiać ze sprzątaczką! Mimowolnie
coś ciepłego napłynęło do mojego serca. Widywałam go już kilkakrotnie jak
wychodził lub jechał windą, ale on nigdy nie zwrócił na mnie uwagi. A teraz?-
Jeśli to oczywiście nie sekret.- Dodał, a ja dopiero teraz zrozumiałam że przed
dłuższą chwilę milczałam jak niema.
- Nie, oczywiście. Po prostu…- Odruchowo
przygładziłam włosy dłonią.- Po prostu mam nieszczęście być na stażu w grupie z
pewnym chłopakiem którego nie znoszę i muszę wykonywać za niego jego obowiązki,
choć nie mam na to ani czasu ani chęci. A on sądzi, że…- Odruchowo zareagowałam
tak jak to zwykle robiłam gdy byłam
zdenerwowana: zaczęłam gadać, gadać i gadać. W końcu sama zorientowałam się, że
raczej bawię niż ciekawię Przystojniaka, więc zamilkłam w pół zdania. Potem
znów spaliłam buraka. – Przepraszam, paplam głupoty. Lepiej już wrócę do pracy.
- Nie. Przykro mi, naprawdę. Choć
opowiadałaś o tym w zabawny sposób. A więc skończyłaś studia?
- A co w tym dziwnego?- Oburzyłam się.-
Sądzisz, że sprzątaczka musi być po podstawówce i nie potrafi sklecić
porządnego zdania?- Po fakcie zauważyłam, że zwróciłam się do niego na ty. Mimo
to patrzyłam mu butnie w twarz: w końcu przecież był niewiele starszy ode mnie.
Poza tym on też mówił mi na „ty”. To wszystko przez Artura, bo ten tutaj nic mi
nie zrobił a ja na niego napadam.
- Masz rację, przepraszam.- Że co?-
Chyba nigdy nie zastanawiałem się nad tym kto sprawia, że moje biuro jest
codziennie czyste.
- Ja pracuję tu tylko w weekendy.- Znów
nie powiedziałam tego co potrzeba. Przymknęłam na moment oczy by się
pozbierać.- To znaczy…może wrócę później. Nie będę panu przeszkadzać.
- Nie, to ja nie będę ci…pani już
przeszkadzał. Zaraz wychodzę. Do widzenia.
- Do widzenia.- Z trudem powstrzymałam
się by go ponownie nie przeprosić. A on gdy wychodził odwrócił się i otworzył
usta jakby chciał coś jeszcze powiedzieć. Tyle, że wtedy zadzwonił jego
telefon. I wyszedł, a ja niczym ostatnia naiwna zastanawiałam się co też chciał
jeszcze dodać.
W sobotę wstąpiłam do pana Andrzeja
tylko na godzinę przez co był rozczarowany. Ale bardzo ucieszył go mój prezent:
zwłaszcza kupiona kartka. Był przecież dobrze po sześćdziesiątce, a ja
specjalnie kupiłam mu kartę dla czterdziestolatka. Śmiał się pokazując ją
wszystkim mieszkańcom domu mówiąc jaki to z niego jeszcze młody facet.
Po powrocie zabrałam się za robienie prezentacji
za tego lenia Arturka, którą ukończyłam po pracy w biurowcu w niedzielę. Trochę
bałam się, że spotkam tam Przystojniaka ale na szczęście tak nie było. (albo na
nieszczęście?) Ale w końcu trudno się dziwić: zapewne nie musiał pracować w
weekendy.
Kolejny tydzień pracy przywitałam
niewyspana i zmęczona, bo jeszcze rano robiłam pranie. A to wszystko
zawdzięczałam dupkowi Arturowi. Mówiłam kiedyś że nepotyzm nie istnieje? Otóż
istnieje. Nawet bardzo. Mogłam napsuć Arturowi trochę krwi robiąc całą oprawę w
bardzo kobiecym stylu, ale to wszystko na co się odważyłam. I tak gdy ją
oddawałam trochę obawiałam się, że tylko go tym rozzłoszczę. Ale jego to tylko
rozbawiło. Śmiał jeszcze mi podziękować palant. Niemal trzęsłam się ze złości
gdy powiedział, że w następnym zadaniu też mu pomogę.
- Nigdy nic za ciebie nie zrobię
dotarło? Mogą mnie nawet wyrzucić.
- Nie wywołuj wilka z lasu.
- Ani ty. Nie chcesz mnie rozwścieczyć.
- Wow, a jak się zdenerwujesz zmieniasz
się w wilka sweterku?
- Nie, w lwa. I nie nazywaj mnie
sweterkiem!
- A jak mam cię nazywać?- W końcu to do
mnie dotarło.
- Nawet nie wiesz jak mam na imię co?
- Jasne, że wiem. Po prostu zapomniałem.
- Jezu…- nie wytrzymałam. Naprawdę był
płytki i powierzchowny. W innej sytuacji zachciałoby mi się śmiać. A tak byłam
tylko totalnie zaskoczona.
- Oj, chyba nie czujesz się aż tak
rozczarowana co? Ej, bo ty się chyba we mnie nie zabujałaś co?- Widząc jego
lekki szok miałam szczerą ochotę skłamać. Ale z drugiej strony nie chciałam by
uważam mnie za zakochaną w sobie kretynkę.
- Jasne, że nie bałwanie. Twoje ego jest
wyższe niż wieża Eiffla. Tylko to trochę żałosne, nie sądzisz? Pracujemy tu
razem od miesiąca i przedstawiano nas sobie. Na dodatek codziennie kilkakrotnie
ktoś wołał mnie po imieniu.
- Czujesz się urażona?
- Teraz już nie. Poza tym zbaczasz z
tematu. Chciałam tylko powiedzieć byś radził sobie sam. Albo poszedł do Darii
czy Oli. Nawet Kamili jeśli wolisz. One z pewnością są bardziej chętne niż ja.
- Ale ty jesteś najlepsza.
- To komplement?
- Właściwie to tak. Także, jak widzisz
nie mogę zrezygnować z twoich usług.
- Będziesz musiał. Nie zrobię niczego
więcej, rozumiesz? Prezentacja to pierwsze i ostatnie co…- Mówiłam do siebie,
bo on niegrzecznie mnie olał. Wróciłam więc na swoje stanowisko do pracy. Humor
miałam jednak zepsuty do końca dnia.
W piątek znów przyszłam do biurowca
sprzątać gabinet na jedenastym piętrze (między innymi), czyli ten należący do
Przystojniaka. Zdziwiłam się gdy zamiast pustego pokoju zastałam w nim dwóch
ubranych w garnitury mężczyzn. Zamierzałam się dyskretnie wycofać, ale jeden z
nich odwrócił się.
- Już kończymy. Da nam pani chwileczkę?-
Rozpoznałam głos Przystojniaka. Nie odezwawszy się ani słowem dyskretnie
wycofałam się na korytarz. Nie zamknęłam przy tym drzwi przez które weszłam,
więc słyszałam część rozmowy. Przystojniak tłumaczył jakiemuś facetowi na czym
ma polegać powiększenie ganku i jak to wpłynie na stabilność konstrukcji. A
więc był architektem, pomyślałam. Kilka minut później mężczyzna opuścił pokój.
Zastanawiałam się czy wejść, ale Przystojniak rozwiązał mój dylemat gdy chwilę
później również wyszedł na korytarz. Zwrócił się do mnie mówiąc, że już mogę tutaj
posprzątać. Jednak wszedł zaraz za mną.
- Muszę jeszcze sprzątnąć mapy.-
Wyjaśnił.- Za kilka minut nie będę panu przeszkadzać.
- Dobrze. To znaczy może pan zostać jak
długo chce.- Znów czułam, że mówię nie to co potrzeba, ale nie mogłam nic na to
poradzić. W jego towarzystwie robiłam z siebie niezłą idiotkę.
- Z chęcią bym został ale niestety mam
jeszcze kupę roboty.- Uśmiechnął się.- Klienci czasami potrafią być bardzo
wymagający w kwestii terminów.
- Pewnie tak.- Mrugnęłam. Bo skąd niby
miałam to wiedzieć? Ja nigdy nie będę mogła pozwolić sobie na taki luksus by
mieć jakichkolwiek klientów. Wolno zaczęłam wyciągać środki czystości zerkając
na niego spod oka. Ale on na szczęście z uwagą zwijał mapy.
- I co, posiekała go pani?
- Słucham?
- Tego chłopaka ze stażu. A…no tak,
zdaje mi się, że miała go pani obedrzeć ze skóry.
- Och…- Tylko na tyle było mnie stać. A
więc pamiętał co powiedziałam mu tydzień temu? Tę moją bzdurną paplaninę? Czy
to coś znaczyło?
- No więc?- Nie patrzył na mnie, ale
czułam że słucha mnie z uwagą choć pochylał się nad mapami. Odruchowo odparłam
szczerze:
- Po prostu nie spodziewałam się, że
wtedy pan mnie…to znaczy, że pan pamięta.
- Chyba się pani miga.- Skwitował.
Flirtował ze mną?
- Nieee. Po prostu nadal pozostawiłam go
w skórze. Obawiam się, że jestem tchórzem.
- Nie sądzę. Jeszcze da mu pani popalić.
- Chciałabym, ale to syn właściciela
firmy. Nieszczególnie za mną przepada.
- U, rzeczywiście kiepsko.
- Jeszcze jak. W weekend musiałam zrobić
jego prezentację. Najgorsze jest to, że robi to wszystko by mi dopiec. Zdaje
się, że niepotrzebnie go drażniłam mówiąc mu jakim jest dup…to znaczy
nienajlepszym człowiekiem.
- Chyba rozumiem. Jeśli potraktowała go
pani tak jak mnie tydzień temu rzeczywiście może czuć się urażony.
- Byłam aż tak niegrzeczna? Przepraszam.
- Nie szkodzi. Szczerze mówiąc to ja
niepotrzebnie panią drażniłem śmiejąc się z jej opowieści.
- Nie, to moja wina. Zawsze za dużo
mówię. To moja największa wada pośród setki innych.- Westchnęłam.- Nawet teraz
pan się spieszy a ja pana zatrzymuje.
- Właściwie to miło mi się z panią
rozmawia. Poza tym czas chyba skończyć z tym tytułowaniem się, bo pewnie
jeszcze nie raz się spotkamy. Zwłaszcza przez najbliższy miesiąc gdy będę
siedział w biurze do późna. Mam na imię Mariusz.- Zbliżył się do mnie podając
dłoń.
- Ewelina.- Odpowiedziałam.- Bardzo mi
miło.- Gdy nasze dłonie się zetknęły poczułam coś szczególnego. Jakąś iskrę, ciepło
wokół serce, lekki prąd przechodzący moje palce. Zazwyczaj gdy ktoś o tym mówił
uważałam to za niemożliwe, ale teraz zmieniłam zdanie. Zaczęłam nawet wierzyć w
przeznaczenie. Albo miłość od pierwszego wejrzenia…chociaż nie, aż tak mnie nie
pogięło. Ale zauroczenie na pewno.
- Mnie również. – Odparł. Przez chwilę
patrzył w moją twarz, a ja żałowałam że nie jestem jakąś olśniewającą
pięknością. Sądziłam, że pogodziłam się ze swoim dość przeciętnym wyglądem, ale
w tej chwili czułam coś innego. Chciałam choć trochę przypominać jakąś
hollywoodzką gwiazdę. Wiedziałam, że ktoś taki jak Mariusz nigdy nie zwróci
uwagi na kogoś takiego jak ja. Jeśli ze mną rozmawiał to tylko z nudów, dla
zabicia czasu lub grzeczności. Nie, przecież powiedział że go bawię. Więc to
była przyczyna. Szybko ze świata marzeń wróciłam do rzeczywistości. Bo to nie
była żadna bajka. A ja nie byłam Kopciuszkiem tylko ciężko zarabiającą na
siebie dziewczyną po studiach bez jakichkolwiek szans na zmiany tego stanu. A
przynajmniej w najbliższym czasie.
- Przepraszam pa…to znaczy ciebie, ale
muszę wracać do pracy. I tak mam kilka minut opóźnienia.
- To moja wina. W takim razie dłużej cię
nie zatrzymuje…Ewelino. Do zobaczenia następnym razem.
- Do widzenia.- Żałowałam, że go
przepłoszyłam choć jednocześnie wiedziałam że postąpiłam dobrze. Naprawdę mi
się spodobał, ale podsycanie czegoś co nie miało szansy się ziścić było bardzo
głupie. Zwłaszcza dla takiej realistki jak ja.
Po weekendzie nie wykonałam zadania o
które prosił mnie Artur, więc spodziewałam się że będzie zły. Ale nie że aż tak
zły. Musiał przeprosić Rafała za kłopot mówiąc, że zgubił raport. A potem, po
szesnastej gdy wychodziliśmy wyżył się na mnie. Choć spieszyłam się na autobus
zatrzymał mnie niemal siłą wlekąc na parking. Usiłowałam protestować, ale
miałam jeszcze kilka minut czasu więc postanowiłam raz na zawsze rozstrzygnąć
całą tę irracjonalną sytuację.
Wcale nie zaskoczył mnie wybuch Artura,
więc słuchałam go raczej z przymrużeniem oka. Zaskoczył mnie tylko fakt, że
przerwał w pół zdania patrząc na coś co znajdowało się za moimi plecami.
Zaciekawiona odwróciłam się w tamtą stronę i zauważyłam panią Grażynę, główną
sponsorkę ośrodka spokojnej starości w którym byłam wolontariuszką. Co tu mogła
robić? I przede wszystkim czemu jej widok zrobił na Arturze aż takie wrażenie?
- Arturze? Co tu robisz? Skończyłeś już
pracę?
- Tak, przed chwilą skończyliśmy.-
Odparł jej chłopak patrząc na mnie wilkiem. Uśmiechnęłam się do niej nadal nie
rozumiejąc jej związku z Arturem.
- Ojej, Ewelinka z tobą pracuje?
- Tak.
- Och, jaki ten świat mały. Czemu mi nie
powiedziałaś, że odbywasz staż w firmie mojego męża?- Męża? To znaczy, że Artur
był jej…synem?!
- Mamo, znasz ją?
- Oczywiście, jest w wolontariacie.
Pomaga w ośrodku. Tak się cieszę, że was widzę. Razem.- Uścisnęła i ucałowała w
policzek najpierw Artura a potem mnie.- Naprawdę mnie zaskoczyłeś synku. Gdy
oznajmiłeś mi, że masz nową dziewczynę i zapraszasz ją do nas do domu sądziłam,
że znów sprowadzisz jakąś niezbyt inteligentną młodą kobietę a tu taka
niespodzianka. Ale Ewelina to naprawdę wartościowa osoba.
- Ale chyba zaszła pomyłka. Ja nie
jestem…- Zaczęłam, ale mój prześladowca mi przerwał.
-…Wiem. Ale nie miałem pojęcia, że się
znacie mamo. Ale skoro wszystko już jasne to chyba nie musimy przyjeżdżać na
kolację co?
- Wręcz przeciwnie. Tym bardziej
zapraszam was na nią. Ale ojciec będzie zaskoczony. Naprawdę zrobiłeś mi miłą
niespodziankę, bardzo miłą. Ewelina jest dla ciebie odpowiednią dziewczyną.-
Totalnie zaskoczona nie byłam w stanie wydobyć z siebie słowa dopóki pani
Grażyna nie odeszła. Wciąż zastanawiałam się czy to ja coś źle zrozumiałam czy
oni naprawdę sądzili, że…
- Co to miało być?- Spytałam.
- Jak to co? Nic.
- Dobra: zresztą nieważne. Ja się
zmywam.
- Czekaj.
- Co znowu?
- Czemu nie powiedziałaś że znasz mamę?
- Bo nie miałam pojęcia kim jest. I że
jesteś jej synem. Jesteś pewny, że nie podmienili cię w szpitalu? Bo ona jest
uczciwa, miła i empatyczna a ty…
-…lepiej nie kończ.- Ciężko westchnął
przeczesując palcami włosy. Zastanawiałam się co też mogło go aż tak
zdenerwować i to głównie dlatego jeszcze nie odeszłam. Ale gdy dodał:- Obawiam
się, że musimy porozmawiać.- Powinnam była odejść. Serio. Może gdybym to
zrobiła i go nie wysłuchała wszystko mogłoby potoczyć się inaczej.
Kolejne genialne opowiadanie ! Jeju juz nie mogę doczekać się kolejnej części , teraz przez pół nocy będę rozważała opcje o czym będzie ta rozmowa i jak się zakończy , ciekawe czy któraś moja wersja się sprawdzi :p aa czekam z niecierpliwością na ciąg daszy :D buziaczki Daria :*
OdpowiedzUsuńCzekamy z niecierpliwością na dalsze losy bohaterów. Opowiadanie jak zawsze świetne:)
OdpowiedzUsuńŚwietne jak zawsze szkoda że tylko kilku częściowe. Ale mają swój urok długo nie trzymają w niepewności :-)
OdpowiedzUsuńKiedy następny? :*
OdpowiedzUsuńNastępny wstawię juz dzis wieczorem, może trochę wczesniej niż zwykle jesli uda mi się go dokończyć (a zostało mi niewiele, więc raczej dam radę)
Usuń