Serdecznie witam wszystkim czytelników po tak długiej przerwie. I gratuluję wytrwałości za to, że jeszcze tu ktoś zagląda (a po statystykach widzę, że tak). Także chcę wam powiedzieć, że w końcu po długim odpoczynku nadal jestem zawalona zbyt wieloma zajęciami, ale po prostu nie mogę żyć bez pisania :( Miałam szczerą ochotę najpierw napisać spory kawałek tego opowiadania, żeby wstawiać je dość często, ale gdy weszłam dziś na bloga po sporej przerwie pomyślałam, że skoro wy swoimi komentarzami pokazujecie mi że pamiętacie, to ja również muszę pokazać że o was nie zapomniałam. Z tego też powodu wstawiam dzisiaj wszystko co udało mi się napisać do tej pory.
Z przyjemnością zapraszam was na moje nowe opowiadanie, (myślę że jedno z dłuższych) które będzie troszeczkę w innym stylu. Dlaczego? Oczywiście wciąż opieram się na romansie, ale tu chciałabym skupić się na innym aspekcie, dla którego historia miłosna będzie- może nie tylko tłem- ale czymś równorzędnym. Poza tym troszkę też zmieniłam gatunek. (Ale na razie nie powiem więcej; po jakimś czasie domyślicie się sami.) Aha, i choć początek wydaje się być fabularnie podobny do mojego poprzedniego opowiadania (wyjście z frendzonu), to zapewniam że taki nie będzie (a przynajmniej mam taką nadzieję, bo sama nie wiem jak mi się to w głowie jeszcze uleży.)
Nie będę już przedłużać: jeszcze raz dzięki za to że jesteście :)
PS: Z racji tego, że wstawiam tą część spontanicznie, szczerze mówiąc nie obmyśliłam jeszcze tytułu, dlatego na razie pozostałam przy roboczym. W międzyczasie może go zmienię, dlatego na razie nie daję zakładki.
PROLOG
Stukot obcasów rozbrzmiewał w
przestronnym korytarzu roznosząc się echem niczym dźwięk rozsypanych z
naszyjnika pereł. Gdy nagle zamarł cisza zdawała rozchodzić się pulsującym
strumieniem. Dało się słyszeć cichutki jęk i szybko stłumiony szloch, gdy kobieta
pospiesznie wstała z podłogi otrzepując z nieistniejącego pyłu swoją dopasowaną
garsonkę. A potem dźwięk wysokich butów rozbrzmiał ponownie: tym razem był
jeszcze szybszy. I jeszcze bardziej desperacki.
-
Nic się pani nie stało? Proszę pani? Wszystko w porządku?- Nie odpowiedziała.
Zamiast tego jeszcze bardziej spuściła twarz by przechodząca właśnie obok niej
recepcjonistka ani nikt inny ze znajdujących się tu akurat klientów oraz
pracowników banku nie dostrzegł na niej śladów łez. Dopiero otwierając drzwi
wyjściowe biur przeznaczone specjalnie dla personelu odważyła się ją podnieść
szukając odosobnionego miejsca. Postanowiła jednak że wyjdzie na zewnątrz: choć
o tej porze nikt nie powinien mieć przerwy zawsze znajdował się tutaj ktoś kto przesiadując
w szatni migał się w ten sposób od pracy. Dlatego nie bacząc na przenikające ją
zimno i spadające z nieba krople tak jak stała wyszła z budynku. Tam,
pospiesznie zerkając na boki upewniła się że w otoczeniu nikogo nie ma. Dla
bezpieczeństwa skierowała się za stare magazyny, aż doszła do parkingu dla konwojów
z pieniędzmi. I mimo bólu w piekącej coraz bardziej z powodu niefortunnego
upadku kostce weszła po schodach by skryć się przed deszczem jednocześnie drżącymi
dłońmi wyjmując z torebki telefon. Potem wybrała dobrze znany numer. Ze
zdenerwowania nie mogła wydusić z siebie głosu, więc to ona została zalana
gradem słów:
-
O super, że dzwonisz. Właśnie miałam wykorzystać przerwę w pracy i do ciebie
dryndnąć. Nie uwierzysz jaki trafił mi się dziś pacjent. To było dopiero…
-
Oszukałaś mnie.- Przerwała już na wstępie swojej rozmówczyni grobowym tonem.-
Jak mogłaś to zrobić?
-
Powiesz mi chociaż o co chodzi?
-
Dzwonił do mnie przed chwilą Skarżycki, powiedział mi o wszystkim. O tym jak
czuje się moje…jak ona się czuje.
-
O Boże.
-
Tak.- Młoda kobieta roześmiała się, ale w jej głosie nie było słychać radości
tylko dominujący smutek i gorycz.- Kiedy zamierzałaś mi o tym powiedzieć? Kiedy
odetną ją od respiratora i innych maszyn?
- Siostrzyczko, to nie tak.
-
Nie nazywaj mnie tak. Nie jesteś moją siostrą i wedle prawa nigdy nawet nie
byłaś!- Krzyknęła czując jak szloch wstrząsa całym jej ciałem. Bo upewniła się,
że to prawda. Że słowa które wypowiedział do niej neurolog były prawdziwe. I
przede wszystkim nieodwołalne. A to oznaczało, że na koniec piekła nie mogła liczyć,
bo ono miało dla niej dopiero nadejść.- W Polsce by stwierdzić zgon wystarczy potwierdzić
przez lekarza trwałe nieodwracalne ustanie czynności mózgu, co właśnie się
stało. Jej mózg jest martwy, więc w świetle prawa ona również nie żyje. I tylko
te głupie rurki przyczepione do ciała trzymają ją przy życiu, prawda?
-
Posłuchaj…
-
Prawda?!
-
Już dobrze uspokój się. Tak, to prawda. Ale to nic nie znaczy. Krążenie krwi
jest jeszcze zachowane, narządy wewnętrzne nie ulegają rozkładowi. Medycyna zna
wiele takich przypadków, gdy ludzie których do tej pory uważano za martwych po
latach budzili się ze śpiączki.- Ogarnął ją pusty śmiech. Wciąż ją mamiła, bo
przecież fakt braku rozkładu ciała był wynikiem sztucznego podtrzymywania życia
przez aparaturę. Czegoś na kształt konserwacji.
Teraz
w końcu rozumiała skazańców którzy ze stryczkiem na szyi nie mogli powstrzymać
się od uśmiechu. I pojęła genezę powiedzenia wisielczy humor. A raczej
należałoby rzecz: zgłębiła na własnym przykładzie.
-
Przecież to nie jest żadna śpiączka. Wiem od lekarza wszystko: o tym jak
próbowano pobudzić płaty do działania, o braku reakcji źrenic na światło i tych
wszystkich innych badaniach by stwierdzić, że ona nigdy już nigdy nie będzie
funkcjonować. A to była moja jedyna nadzieja. Naiwnie wierzyłam, że wtedy cała
reszta…że cała reszta wróci do normy Ale to wszystko nieprawda. Ona umarła,
więc ja też.
-
To nie były kłamstwa. Mówiłam ci, że nigdy nie pozwolę jej umrzeć. Tobie też
nie pozwolę zrobić niczego głupiego.
-
Więc co? Mam liczyć na cud?
-
Kochana, tu nie jest nawet potrzebny cud, wystarczy tylko trochę czasu i
cierpliwości.
-
Jezu, nienawidzę cię. Nawet w takiej chwili kłamiesz. Przecież lekarz już
podjął decyzję! Nic nie można zrobić.
-
Tak, ale my jako jej najbliższa rodzina możemy…
-
Co za gówno. Skarżycki powiedział, że nie można zatrzymać tego procesu, że on
już nie jest w stanie tego zrobić, rozumiesz? Nawet łapówka którą mu dałam nic
nie zdziała! Jutro z samego rana mają zamiar powiadomić o wszystkim rodziców.
Powiadomić, rozumiesz? Nie zapytać o zdanie.- Niemal zawyła czując ogarniającą
ją bezsilność. Bo nie mogła nic zrobić. Nie mogła kazać lekarzom prośbą ani
nawet groźbą na to by jej nie zabijali. Poza tym przecież ona i tak już nie
żyła, nikt nie musiał jej zabijać. Może więc
naprawdę oszukiwała samą siebie że całe zło które spowodowała jest możliwe do
odkręcenia?
-
Uspokój się, weź kilka głębokich wdechów. A teraz bądź grzeczną dziewczynką i
wyjmij z torby jedną tabletkę którą ci przepisałam. Masz je jeszcze, prawda?-
Słysząc to zaczęła się śmiać. Już nie potrafiła dłużej żyć. Od kilku tygodni była
na skraju załamania. Tylko świadomość, że ona się obudzi dawała jej jakąś
nadzieję, choć i tak nie miała pewności jak to wszystko się dla niej skończy.
Ale teraz i jej miało zabraknąć. Jaki więc sens miała egzystencja w takich
warunkach w jakich jest obecnie? Jak mogła patrzeć w lustro widząc swoją znienawidzoną
twarz nie czując obrzydzenia do samej siebie? Jak mogła nie zwariować i nie
stracić poczucia kim jest?- Zabiłam ją.- Szepnęła cicho jakby dopiero to
zrozumiała. I naprawdę tak było. W końcu
po tygodniach cierpienia zrozumiała coś co do tej pory zawzięcie przeoczała.
-
Słucham?
-
Zabiłam ją.- Powtórzyła głośniej jakimś nieobecnym głosem.- To ja zepchnęłam ją
z tamtych schodów. I tym samym wydałam wyrok na samą siebie.
-
Do cholery nie mów tak.
-
Pomyślałaś o tym? Szukałyśmy na to masy bzdurnych teorii, ale żadna nie okazała
się być prawdziwa. A może to jest związane z naturalnym cyklem życia.
-
Jezu, przerażasz mnie.
-
Życie za życie, pamiętasz tą maksymę? Może to właśnie jest klucz. Może to
właśnie ja nie powinnam była się obudzić. Może właśnie dlatego że tak się nie stało
ona teraz umiera w szpitalu.
-
Co ty pieprzysz? Obie uległyście wypadkowi z tym że tylko ty się z niego obudziłaś.
-
Udajesz że to takie proste podczas gdy prawda jest dużo bardziej skomplikowana
i złożona.
-
Więc przestań bawić się w jakieś oszukać przeznaczenie. Co teraz zamierzasz
zrobić? Odebrać życie sobie licząc że dzięki temu ona się wybudzi?- Spytała z
sarkazmem i głos zjeżył się jej na głowie gdy usłyszała odpowiedź:
-
Może powinnam.
-
Gdzie ty teraz jesteś? Zaraz po ciebie przyjadę.
-
Nie, ja muszę teraz pobyć sama. Muszę…muszę pomyśleć.
-
Nie rób niczego głupiego, słyszysz? Gdzie ty do cholery jesteś?!- Nie
odpowiedziała, bo nagle patrząc w górę w stronę magazynu zauważyła znajdującą
się nieopodal męską postać. Komórka wyleciała jej z rąk. Czy powiedziała coś
czego nie powinna? I ile on zdążył usłyszeć?
-
A więc miałem rację.
-
Słucham?- Wychrypiała.
-
To ty zepchnęłaś ją z tamtych schodów.
-
Posłuchaj to nie tak…
-
Ale wiesz co? Ty też miałaś całkowitą rację. Faktycznie wydałaś na siebie
wyrok.
CZĘŚĆ I
SZEŚĆ
MIESIĘCY PRZED WYPADKIEM
-
Ty sukinsynu!!! Ty masz czelność tu jeszcze wchodzić?!
-
Justyna, po prostu chciałem…
-
Wynocha!
-
Jezu, możesz przestać tak piszczeć? Ja
tylko…
-
Wynoś się stąd ty wstrętny śmieciu i daj mi się spakować w spokoju!
-
Chyba troszeczkę przesadzasz. W końcu nic ci przecież…
-
Ja przesadzam? JA?!!!!- Słysząc głośny hałas spowodowany upadkiem czegoś
szklanego na podłogę Zosia skuliła się na krześle. A potem nie mogła
powstrzymać cisnącego jej się na ustach uśmiechu. A już na pewno powstrzymanie
się przed chichotem na widok wchodzącego właśnie do kuchni Arka, który trzymał
się za głowę było ponad jej siły.
-
Hej, i ty Brutusie przeciwko mnie? Ta wariatka nabiła mi potężnego guza, a
chciałem ją przecież tylko przeprosić. Auć.- Jęknął zajmując krzesełko koło niej.
-
Pokarz to.- Zażądała wciąż się śmiejąc jednocześnie podchodząc do mężczyzny. A
gdy spełnił jej polecenie ujrzała tylko niewielkie zaczerwienienie w okolicy
lewej skroni.- To nic takiego. Chyba naprawdę masz zakuty łeb bo ktoś inny
dostając tym jej ogromniastym wazonem
miałby dziurę w czaszce.
-
Nie przyłożyła mi wazonem.
-
Nie? Byłam pewna, że ten potężny dźwięk mogła wydać ta jej bezcenna rodzinna
pamiątka.
- Bo go rozbiła.- Słysząc to Zosia posłała mu
pytające spojrzenie. Arek skrzywił się.- Celowała, ale nie trafiła. Dostałem
zaraz potem. Wieszakiem na ubrania.
-
Co?- Parsknęła patrząc na przyjaciela. Dlatego zdołała dostrzec jego wściekłe
spojrzenie.
-
Bardzo zabawne. Tylko szkoda, że nie byłoby tak zabawnie gdyby wydłubała mi nim
oko.
-
Trochę zasłużyłeś. Poza tym: bez przesady, o ile pamiętam Justa ma tylko
plastikowe wieszaki.
-
Ale to nie znaczy że są mniej niebezpieczne. Gdybym na początku związku
wiedział, że jest wariatką to nigdy bym tego nie zaczynał. I co to miało niby
znaczyć, że zasłużyłem?
-
Ty już wiesz co, Casanovo. Nie wiesz, że żeby zacząć coś nowego to trzeba
najpierw skończyć to stare? Nie wspominając już o tym, że po historii z Marzeną
ze dwadzieścia razy ostrzegałam cię przed wchodzeniem w bliższe relacje z kimś
z kim dzielisz mieszkanie.
-
Tak, wiem. Dlatego nie musisz zaczynać po raz dwudziesty pierwszy.
-
A ty lepiej zamiast cwaniakować, lepiej pomyśl kto zamiast niej dołoży się do
czynszu jak się wyprowadzi.
-
Ten miesiąc opłacę ja, a potem kogoś poszukamy. W Warszawie jest mnóstwo
chętnych „słoików”. A tymczasem przez resztę miesiąca będziemy sobie tutaj
szczęśliwie mieszkać razem, tylko we dwójkę.- Oznajmił rozmarzonym tonem
obejmując Zośkę ramieniem po to aby jeszcze bardziej ją zirytować.- Ale będzie
cudownie, nie?
-
Chyba dla ciebie.- Mrugnęła strząsając z siebie jego rękę. Nigdy nie lubiła gdy
znajdował się zbyt blisko niej, a już na pewno dotykał: choćby i niewinnie.
Zwykle wtedy wprawiało ją to w zakłopotanie. Ale tak to już jest gdy jest się
skrycie zakochanym w kimś kto w teorii od wielu lat jest tylko twoim
przyjacielem. Niestety musiała żyć ze świadomością, iż miłość ta nigdy nie
będzie miała szansy zostać odwzajemniona. Bo gdyby miałoby do tego dojść do tej
pory to by się już stało, prawda?
-
Ejże nie jestem chyba aż tak straszny?
- Ależ skąd, pięknisiu. I bież się
lepiej za pisanie ogłoszenia: zanim znajdziemy kogoś odpowiedniego może minąć
trochę więcej czasu niż miesiąc.
-
Zrobię to potem. Teraz idę do siebie zanim ta wiedźma wyjdzie ze swojej jaskini
by wziąć resztę swoich rzeczy z kuchni. Gdyby nie wyniosła się aż do wieczora,
prowiant zostaw mi potem pod drzwiami, okej? Dla bezpieczeństwa zamknę się od
środka.
-
Błazen.- Powiedziała jeszcze tylko kręcąc głową zanim Arek się oddalił. A potem
z powrotem usiadła dopijając już coraz chłodniejszą herbatę. Uśmiechnęła się
lekko melancholijnie patrząc w stronę okna. Deszcz zawsze działał na nią
uspokajająco i odprężająco; ona nie widziała nic irytującego w nieustannym
brzęczeniu jednostajnie uderzających o parapet kroplach. Wręcz przeciwnie: ten
widok wręcz ją hipnotyzował, pobudzał do refleksji i myślenia. Tak było i tym
razem.
Myślała
więc o jakimś lekkim daniu które może posłużyć jej za dzisiejszy obiad bez
konieczności robienia zakupów (zdecydowała się na sałatkę z kurczakiem i
ananasem), praniu które musi wyprasować i kurzach zalegających na szafie. Potem
z przegródki dotyczącej spraw domu i sprzątania uruchomiła tryb pracy. Musiała
koniecznie dokończyć raport analityczny na temat sytuacji finansowej
przedsiębiorstwa Azucar, które starało się o kredyt inwestycyjny- choć jego
wniosek został już nieoficjalnie odrzucony. Pomyślała, że musi też sprawdzić
poprawność analizy, bo na pierwszy rzut oka sytuacja spółki nie wyglądała aż
tak źle, a z tego co przeanalizowała dotychczas musiałaby wydać odmowną
decyzję. Mogła przecież pomylić się w symulacji, ale całą sobą popierała
innowacyjność polskiego przemysłu high tech., więc bardzo chciała by prezes
firmy uzyskał kredyt. Była pewna, że Arek nie sprawdzał poprawności jej obliczeń
tylko zweryfikował poprawność hipotez oraz wnioski jakie wysunęła z prognozy,
choć jako jej przełożony (to on był niejako jej zwierzchnikiem i odpowiadał
przed liderem działu zarządzania ryzykiem, który z kolei zdawał raporty
kierownikowi, którym „przypadkiem” była przybrana córka dyrektora banku) musiał to robić. Ale często powtarzał, że jest mądrzejsza i
bardziej kompetentna od niego i to ona mogłaby go poprawiać, mimo tak krótkiego
stażu pracy (pracowała w banku jeszcze jako praktykantka w czasie studiów a po
nich zaledwie półtora roku) co oczywiście nie było prawdą. Dlatego nie zadawał
sobie trudu powtórnego analizowania przenalizowanych już faktów i ją też do
tego namawiał. Ale dla niej za taką analizą stał człowiek z jego problemami i
szansami. Tak więc to od niej po części zależały jego dalsze losy. Jak więc nie
mogła poświęcić godziny swojego wolnego czasu na powtórne zbadanie jego sprawy?
Słysząc krzyk dochodzący z pokoju Justyny wróciła myślami do niej. Jej, Arek musiał mieć rację: ta dziewczyna nie
była do końca normalna. Dobrze się więc składało, że najpóźniej za dwie, trzy
godziny- przestanie być jej współlokatorką.
Musiała
przyznać, że raczej jej nie lubiła, choć żyło im się bezinwazyjnie. Może to
dlatego Zosia nie była w stanie jej współczuć gdy Arek uczynił z niej swoją
nową chwilówkę jak w myślach określała wszystkie jego byłe dziewczyny. Albo
dlatego, że choć ją ostrzegała, iż jej związek z Żylińskim może się właśnie w
ten sposób skończyć tamta wprost zarzuciła jej zazdrość? Lub z powodu jej
dzisiejszego zachowania wobec Arkadiusza- a mianowicie rzucenia w nim
wieszakiem na ubrania oraz wazonem. Owszem, powiedziała mu żartem, że na to
zasłużył, ale w głębi serca tak nie myślała. Tylko niezrównoważona osoba
postępują tak bardzo impulsywnie bez zastanowienia ciskając w innych
przedmiotami, które mogą uczynić im krzywdę. Nawet jeśli są nimi zdradzający je
mężczyźni…
Zosia
ostrożnie upiła łyk swojej herbaty. Właśnie dlatego nigdy nie próbowała zbliżyć
się do Arka bardziej. Inna sprawa, że z pewnością on nie był nią wcale
zainteresowany na płaszczyźnie damsko-męskiej. Wyczułaby gdyby było inaczej, w
końcu mieszkali ze sobą już pięć lat. Nie wspominając nawet o tym, że do czasu
jego przeprowadzki w wieku 16 lat (ona miała wtedy skończone dziesięć) byli
niedalekimi sąsiadami. A nawet gdy była w piżamie nigdy nie pokusił się o
niestosowny komentarz. Mogła co prawda pocieszać się faktem, że jej piżama
składała się z długiego T-shirta i luźnych spodni: a wszystko to z nadrukiem w
malutkie misie, więc nie powalała seksapilem, ale w głębi serca wiedziała, że
gdyby była seksowną laską Arek pochłaniałby ją wzrokiem ubraną nawet w worek
pokutny. Ale niestety nią nie była.
Dziewczyna
potrząsnęła głową starając się pozbyć głupich myśli z głowy. Już dawno przestała
się nad sobą użalać. Nie była pięknością, zupełną szkaradą zresztą też nie. Mieściła się w
normie przeciętności, a takie dziewczyny nie interesowały mężczyzn. No, może
poza wzrostem: ten nie był ani trochę przeciętny. Jak na kobietę była bowiem wielkoludem.
Całe sto osiemdziesiąt centymetrów wzrostu. W zasadzie to był jej największy
kompleks. Oczywiście starała się pocieszać tym, że nie musi nosić szpilek, że
doskonale radzi sobie w sklepach samoobsługowych z najwyższymi półkami że nie
musi stawać na palcach by pocałować się z facetem (nawet jeśli ta umiejętność
przydawała jej się do tej pory nad wyraz rzadko)...Ale prawda była taka, że ten
mankament odbierał jej pewność siebie już od małego: już jako sześcioletnia
dziewczynka przerastała rówieśników o głowę. Wtedy chciała wtopić się tłum, ale
po prostu nie mogła, bo jako przedszkolak z ponadprzeciętnym wzrostem zwracała
na siebie uwagę. Przez całą szkołę podstawową i gimnazjum była najwyższą osobą
w klasie- łącznie z jej męską częścią grupy. Może to dlatego teraz poprzez
nawyk z dzieciństwa stale się garbiła, by choć trochę ukryć swój wzrost. Oczywiście
było to bardzo głupie, ale jako dziecko naprawdę wierzyła w to, że spuszczona
głowa sprawia, iż wydaje się mniejsza. I tym samym mniej dziwna.
Czasami,
starając się myśleć o tym racjonalnie, próbowała zrozumieć dlaczego wzrost
odbiera jej kobiecość. Inne dziewczyny przecież stale narzekają na krótkie
nogi, małe piersi, krzywy nos. Ona nie musiała. A mimo to czuła się totalnie
nieatrakcyjna, choć nie brak jej było pewności siebie w kontaktach z innymi
ludźmi, poza tymi które schodziły na romantyczne tory. Wtedy nikt by nawet nie
pomyślał jak wielkie skrywa kompleksy. Tak samo jak nie pomyślałby, że jest
zakochana w swoim wieloletnim lokatorze i przyjacielu, Arkadiuszu Żylińskim. Ukrywanie
tego od lat stanowiło jej drugą naturę.
PIĘĆ MIESIĘCY PRZED
WYPADKIEM
-
Wow, no nie bądź taka tajemnicza: powiedz o nim coś więcej.- Znaczącym tonem
zaczęła Maria.
-
Właśnie. Bo jeszcze dzisiejszej nocy wparuję do twojego mieszkania i sama to
sprawdzę- Dopowiedziała Emilka.
-
Ech, ty to masz dobrze. Też bym chciała mieszkać z dwoma facetami.- Westchnęła
Jowita.
-
Puknij się w głowę erotomanko.- Odezwała się Ewa, która z nich wszystkich jako
księgowa twardo po stąpała ziemi. – A ty tylko stale o jednym.
-
Nie o jednym: o paru innych rzeczach też myślę. No ale gadaj w końcu Zośka: jak
wygląda ten cały Ksawery?
-
Normalnie. Jedna głowa, dwoje oczu i uszu, para rąk i nóg.- Wzruszyła ramionami
dwudziestosześciolatka. Celowo usiłowała zgasić zainteresowanie koleżanek z
pracy już w zarodku, bo wyczuwała do czego to wszystko będzie zmierzać. A ona
nie lubiła jak zaczynał się temat swatania. Jej swatania, trzeba dodać. Poza
tym przez ten tydzień gdy wprowadził się do niej i Arka nowy lokator zdążyła go
polubić, więc nie chciała go obgadywać.
-
No to chyba dobrze, że nie bierzesz się za pisanie powieści, bo zanudziłabyś
czytelnika na śmierć tymi rozbudowanymi opisami.- Odparła jej na to Jowita z
pewną dozą ironii.
-
Ej, to było chamskie.- Oburzyła się Maria. Zawsze była gotowa bronić młodszą o osiem
lat siostrzyczkę niczym lwica. Nawet przed samą sobą lub urojonymi atakami
przyjaciółek tak jak w tym przypadku.
-
Daj spokój, to tylko żarty.- Zwróciła się do niej Zosia, bo naprawdę nie czuła
urazy do Jowity. Już raczej irytowała się na Marysię, bo tamta traktowała
wszystko bardzo poważnie. No, ale nie ma się czemu dziwić: w końcu była psychiatrą.
Choć nieco zwariowanym trzeba przyznać co było wielkim paradoksem. Zosia
czasami żartowała sobie mówiąc, że to właściwie jej siostrze przydałby się
psychiatra.- A tak na poważnie to jest całkiem spoko. Wygląda na takiego co
będzie się z nim bez problemu mieszkało.
-
Ale ja pytałam o wygląd.- Jęczała wciąż Jowita.- Jest niezłym ciachem? Pracuje?
No i przede wszystkim jest wyższy od ciebie?- Zosia niechętnie się uśmiechnęła.
-
Tak.
-
Na które pytanie?
-
Właściwie na wszystkie.- Słysząc to dziewczyny jęknęły zgodnym chórem. Zosia
pomyślała, że zachowują się jak stado nastolatek, choć każda z nich mniej lub
bardziej dawniej miała za sobą ten okres (Ewa zbliżała się do czterdziestki,
Jowita niebawem kończyła trzydzieści jeden lat, a najmłodsza i jednocześnie
najbliższa jej wiekiem Emilka była od niej tylko dwa lata starsza). Ale między
innymi za to je kochała.
-
No dobra, a gdzie pracuje?- Wtrąciła Ewka.
-
Niech powie coś więcej o wyglądzie...
-
Jezu, przecież i tak na ciebie nie poleci. Poza tym pomyśl czy chcesz faceta
dla siebie czy dla naszej Zosi.
-
Właśnie.
-
Dziewczyny, przypominam wam że spotkałyśmy się by opijać urodziny mojej siostry
oraz jej sukces zawodowy i być może spodziewany awans.- Zauważyła Marysia.
-
To nie awans, tylko rozszerzenie mi obowiązków i zwiększenie odpowiedzialności za wykonywaną
prace wciąż za tą samą stawkę. A z kolejnego roku na karku nie mam się co
cieszyć.- Mrugnęła Zosia. Bo porozumiewały się z siostrą bez słów. Dlatego
teraz również zrozumiała o co jej chodzi. Po prostu Maria chciała zaoszczędzić
jej konieczności odpowiedzi na kłopotliwie pytania dotyczące Ksawerego w
kontekście ich związku. A jako jedyna z całego towarzystwa znała prawdę
odnośnie uczuć siostry do Arka. Wiedziała, że Zosia kocha te wariatki, ale
jednocześnie wstydzi się faktu iż darzy miłością osobę której wedle niej nie
powinna. Ona sama miała na ten temat inne zdanie. Uważała po prostu że Arek nie
jest dla Zosi. I z każdym rokiem łudziła się, że jej siostra w końcu sama to
zrozumie. Tyle że jednocześnie sama w to nie wierzyła. Zosia wpatrywała się w
Arkadiusza jak w obrazek jeszcze jako mała dziewczynka darząc go podziwem
niczym super bohatera. Nie robiła tego tylko z powodu jego atrakcyjnego
wyglądu: ona naprawdę darzyła go silnym uczuciem poprzez wyolbrzymianie jego
zalet a minimalizowanie wad. Bo Arkadiusz Żyliński nie był żadnym ideałem,
skądże. Był zwykłym, trochę nieodpowiedzialnym cwaniaczkowatym facetem, który
od czasu do czasu lubił się powygłupiać potem oczekując że ktoś posprząta za
niego bałagan (i wcale nie chodziło tutaj o sprzątanie w sensie dosłownym). Ale
z drugiej strony nie można mu było odmówić jakiegoś wewnętrznego uroku i
optymizmu. Był również niezwykle bystry i sympatyczny. Nawet ona sama, Maria,
nie mogła zmusić się do znielubienia go, choć czasami wkurzała się o to jak
traktuje jej siostrę. Oczywiście nie robił nic nagannego skądże. Po prostu nie
potrafił zauważyć, że ich mieszkanie nie sprząta się samo, że pranie jego ubrań
nie należy do obowiązków Zośki a gotowanie nie było dołączone do pakietu z
wynajęciem pokojem w mieszkaniu. Marysia
czuła bezsilną złość gdy widziała jak on w ogóle tego nie docenia, a jej
siostra bagatelizuje swoje zasługi. Najgorsze było jednak to, że nie robił tego
z megalomanii czy wyższości: wcale też nie sądziła że z premedytacją czaruje i
oszukuje Zośkę zdając sobie sprawę z jej afektu. On po prostu tego nie
zauważał. A nie ma nic gorszego od obojętności, nic tak nie rani jak
świadomość, że ktoś kogo kochasz ma gdzieś czy gdzieś jesteś czy cię nie ma.
Doskonale wiedziała to jako psycholog i miała tego praktyczną wykładnię podczas
przyjmowania pacjentów.
-
Daj spokój skromnisio. Nawet Cruella cię pochwaliła.- Powiedziała Emilia mając
na myśli złośliwą i słynącą z okropnych zachowań szefową działu analitycznego,
która była przybraną córką dyrektora tego oddziału banku w którym wszystkie
(oprócz siostry Zosi) pracowały. Tak naprawdę nazywała się Wiktoria Szymborska
i jak na prawdziwą zołzę przystało była głupia i brzydka…no dobra tak naprawdę wyglądała
jak…marzenie każdego faceta. Prawdziwy dowód na to, że nie ma sprawiedliwości
na tym świecie.
-
No. Gdyby nie ty, do raportu trafiłyby nieprawdziwe dane.- Dodała Ewa.
-
Tylko zauważyłam, że Excel za początek tygodnia obiera niedzielę, nic
wielkiego.- Zosia wzruszyła ramionami.
-
Ha, i dzięki temu „nic takiego” udowodniłaś, że jesteś mądrzejsza od naszego
Romusia który biedził się nad przyczyną niespójności prognoz.- Jowita klasnęła
w dłonie. Zaraz jednak posmutniała, gdy Ewka dodała:
-
Szkoda jednak, że za taką pierdołę najprawdopodobniej wyleci.
-
Serio?
-
Aha. Wczoraj tuż przed końcem zmiany Cruella kazała mi przekazać tą informację
kadrom.- Wyjaśniła im. W banku miała to nieszczęście (na co stale się żaliła
przyjaciółkom) pracować jako sekretarka Wiktorii Szymborskiej, więc zwykle
mogła ostrzegać koleżanki z działu analitycznego (a więc między innymi Zosię i
Emilię) przed jej złymi humorami, „niezapowiedzianymi” kontrolami czy
ploteczkami dotyczącymi planowanych
wdrożeń chociażby w technologii.
-
Wydawał się być całkiem spoko.- Powiedziała Jowita.
-
Właśnie: wydawał. Nie ty musiałaś mu tłumaczyć różnicę między zmienną zależną a
niezależną bo on miał problem z ogarnięciem co jest przyczyną a co skutkiem
jakiegoś zjawiska. I cały czas zarzucał, że buduję złe modele. I weź tu
wytłumacz cymbałowi, że nie istnieje żadna korelacja między ilością posiadanych
domów a dzieci, przynajmniej od strony kredytowej, więc to nie dziwota że nie
można stworzyć żadnego modelu, bo wychodzą same szumy.- Zauważyła Emilia.- A
tak naprawdę nie mam pojęcia jak skończył tę swoją podyplomówkę z programowania
i ekonometrii. Miałam mu tylko pomagać, bo przecież pracuje tam niecałe pięć
lat i nie mam obowiązku odwalać za niego całą robotę tylko mu pomagać. Facet nie
ma zielonego pojęcia o symulacjach, nie Zosia?- Zwróciła się do niej, bo razem
pracowały w jednym dziale.
-
Co prawda to prawda. Ale jedno trzeba mu przyznać: mógł nic nie rozumieć, ale
wyglądał i sprawiał wrażenie jakby wiedział więcej od ciebie.
-
Trochę tak jak nasz kierownik Arek, nie? A to pewnie on wskoczy na stołek
Romka.- Zosia postanowiła nie komentować tego faktu, bo by się nie zdradzić
wolała nie chwalić Żylińskiego. Choć prawdę mówiąc uważała że koleżanka nie ma
racji: owszem, czasami Arek robił coś na ostatnią chwilę, ale zawsze wyrabiał
się ze wszystkim w terminie.
-
E tam, ja tam do niego nic nie mam. Zajebisty facet i gdyby chciał z chęcią
wskoczyłabym mu do łóżka.
-
Jowita, na Boga.-Żachnęła się Marysia patrząc kątem oka na spuszczoną twarz swojej
siostry, która udawała że jest rozbawiona. Ale tak naprawdę z pewnością nie
chciała wysłuchiwać takich komentarzy pod adresem faceta którego kocha.
-
No co? Jest seksowny. Czasami zazdroszczę Zośce mieszkania z nim.
-
Chyba nie tylko ty tak uważasz.- Mrugnęła cicho Emilia.
-
No tak.- Odparła znacząco Jowita. Zosia spojrzała na nie zaskoczona.
-
Hm? Co macie na myśli?
-
No co ty serio niczego nie zauważyłaś?
-
Niby czego?
-
Jak Cruella obcina go wzrokiem. Ostatnio gdy wpadła na chwilę do bufetu kupić
sobie dietetyczny sok.
-
Przesadzacie: Arek dyskutował wtedy głośno z grupką stażystów coś im
wyjaśniając i po prostu zwracał na siebie uwagę. Poza tym ona bierze się tylko
za facetów na wysokich stołkach albo całkowitych leszczy bo ma coś w sobie z
pedofilki.
-
Więc może znalazła upodobanie w średniakach.- Zażartowała Emilka.
-
Przestańcie już chichrać. Przecież Arek powiedziałby o tym Zosi, prawda? W
końcu razem mieszkają i się przyjaźnią.- Głos zabrała Ewa.
-
Co…? Eeee…nie, to znaczy nic mi o tym nie mówił, dlatego nie sądzę…
-
Mówię wam że widziałam jak na niego patrzy. Teraz zagięła na niego parol. Jest
niewyżyta bardziej niż ja. Nie mogę zrozumieć jak temu jej tatusiowi kochankowi
to może pasować, bo słucha jej we wszystkim.
-
Jej, Jowita skończ wreszcie z tymi plotkami.- Odezwała się ponownie Ewa.
-
Plotka nie plotka coś w niej jest. Nie raz ratowałam tej suce tyłek kryjąc ją
przed dyrektorem: nie o wszystkich jej szwindlach wam opowiadałam. Poza tym
zastanówcie się: a niby dlaczego ta jej matka rozwiodła się z Adamczykiem i nie
utrzymuje kontaktu z córką? Jaka niby mogłaby być inna przyczyna?
-
Nie wiem, ale z pewnością przyczyn mogłoby być z tuzin. Poza tym nie przyszłam
tutaj gadać o Cruelli tylko świętować razem z Zośką. To co, zamawiamy następną
kolejkę czy dalej będziemy obgadywać ludzi niczym stare przekupki na rynku?
I
tak, wśród ploteczek i alkoholu Zosia spędziła przyjemny wieczór z
przyjaciółkami. Rzeczywiście tak jak i one miała nadzieję, że w związku z
faktem, iż niejako zabłysnęła przed szefową działu kompetencją zostanie
wreszcie dostrzeżona. W końcu nie po to studiowała prognozowanie i ekonometrię
by robić tabele w Excelu jak pierwsza lepsza stażystka. Miała jeszcze
szczęście, że Arek pracował razem z nią, więc uczył jej różnych rzeczy i pracy na programach (choć Maria złośliwie
nazywała to zwalaniem na nią pracy którą sam miał wykonać), dzięki czemu czuła że
się rozwija. No i coraz lepiej poznawała sposób prowadzenia controlingu oraz
analizy w tym konkretnym banku.
Do
mieszkania dotarła dopiero po północy. Niby nie było aż tak późno, ale i tak
zdziwiło ją światło dochodzące z niewielkiego saloniku połączonego z kuchnią. Nie
dlatego, że jej lokatorzy kładli się po dobranocce, skądże. Głównie dlatego, że
ten o którym myślała, w piątkowe wieczory zazwyczaj spędzał poza domem. A
jakimś szóstym zmysłem wyczuwała, że to nie Ksawery siedzi w salonie. Dlatego gdy
zdjęła okrycie wierzchnie i buty skierowała się w tamtą stronę. Potem usiadła
koło Arka.
-
Ty jeszcze na nogach?- Spytała.
-
Tak. Czekałem na ciebie. Jak spotkanie z gronem plotkar?
-
Hej, nie nazywaj ich tak.- Żartobliwie uderzyła go w ramię.
-
Okej, żądna krwi kobieto.
-
Coś się stało, że na mnie czekałeś?
-
Chciałem złożyć ci życzenia urodzinowe starowinko.
-
Powiedział facet o sześć lat starszy ode mnie.- Odparowała.
-
Serio wszystkiego dobrego. Zapomniałem o twoim dzisiejszym święcie.
-
Przecież to tylko urodziny.- Wzruszyła ramionami w geście bagatelizacji.- Poza
tym były wczoraj.
-
Co?
-
Jest dwadzieścia po dwunastej.
-
No tak. I jak, spędziłaś ten wieczór z jakimś przystojnym brunetem?
-
Tak. Przetańczyliśmy i przegadaliśmy całą noc, stwierdziliśmy że jesteśmy sobie
przeznaczeni, a potem wzięliśmy w Las Vegas ślub. Teraz wróciłam do mieszkania
tylko po to by się pożegnać.
-
Pytałem poważnie.- Roześmiał się gdy Zośka przewróciła oczami.
-
Ale słysząc je za każdym razem po spotkaniu z koleżankami irytuje mnie to
jeszcze bardziej.
-
Dobra, w takim razie już nie będę.- Byłyście w klubie karaoke?
-
Tym razem w zwykłym. W moim 5&6 było dzisiaj istne oblężenie, bo zaprosili
jakiś rockowy zespół.
-
To miałyście pecha.- Oznajmił, a potem sięgnął po coś zza kanapy. Jak się
okazało szampana.
-
O nie.- Mrugnęła.- Ani grama więcej alkoholu.
-
Daj spokój, ze mną nie wypijesz? Mam tutaj kieliszki.
-
Długo czekasz?
-
Z godzinkę. Trzymaj kieliszek.
-
Arek nie, obudzimy Ksawerego.
-
I co z tego?- Spytał jak gdyby nigdy nic dalej próbując otworzyć butelkę.-
Jutro i tak sobota.
-
Ale to niekulturalne: co on sobie o nas pomyśli. Mieszka tu zaledwie tydzień a
my już…
-
Ciii.- Przerwał jej przytykając polec do jej ust. Jak zwykle całkowicie zbiło
ją to z tropu. Potem, najprawdopodobniej przez wypity wcześniej alkohol,
zaczęła się zastanawiać nad tym co by zrobił Żyliński gdyby teraz go
przygryzła…- Co cię tak rozbawiło?- W odpowiedzi pokręciła głową odsuwając od
siebie jego palec. Mimo wszystko chyba była jeszcze za bardzo trzeźwa na to by
odważyć się na taki śmiały gest.
-
Nic takiego.
-
Akurat. Ale nieważne. Ważne jest to…- Przerwał na moment gdy korek
wystrzelił-…że teraz nie będziesz musiała się gnieździć przy biurku z
praktykantką Aśką tylko będziesz miała swoje obok mnie po drugiej stronie
filaru. Także będziemy praktycznie razem pracować. Fajnie nie?
-
Serio? W takim razie będę musiała zrezygnować z tego stanowiska gdy mi je
zaoferują: mam cię po dziurki w nosie tutaj, a co dopiero jeszcze w pracy….
-
Ty….
-
Uważaj, wylejesz szampana.
-
Trudno, potem będziesz mogła mi truć głowę o brudną podłogę którą będziesz i
tak musiała sama umyć.
-
Arek…
-
To jakaś otwarta impreza czy tylko dla wybranych?- Wśród tłumionego śmiechu i
niby zapasów rozbrzmiał męski głos. Dzięki elementowi zaskoczenia Zosi udało
się zwiać przed Arkiem.
-
O Ksawery. A Zośka tak się bała że cię obudzi.- Zauważył teraz.- Skoro nie
śpisz to chodź do nas.
-
A pijemy z jakiejś konkretniej okazji?
-
Tak. Wielkoludowi przybył kolejny rok.
-
Zosia ma urodziny? W takim razie wszystkiego dobrego.
-
Dzięki.- Wyszeptała w odpowiedzi dziewczyna. Potem zapaliła światło.- Mam
nadzieję, że naprawdę ci nie przeszkadzamy? Zwykle się tak…eee…nie
zachowujemy.- Dodała po chwili, bo patrząc na Ksawerego na moment straciła
wątek.- Wow, nie miałam pojęcia że masz takie długie włosy.- Zauważyła. Potem
spaliła buraka zdając sobie sprawę jak głupio zabrzmiała jej uwaga. Ale nic nie
mogła na to poradzić, bo najczęściej chodził w jakiejś gumce, więc nie miała
pojęcia że jego włosy sięgają aż do ramion.- To znaczy…
-
Spokojnie, odbieram to jako komplement.- Roześmiał się tamten wciskając dłonie
do kieszeni co nakierowało wzrok Zosi w tamte rejony. Musiała przyznać, że w
dopasowanej koszulce i krótkich spodenkach robił wrażenie. Nie był szczególnie
umięśniony, ale bardzo proporcjonalny. A długie włosy nadawały mu męskości,
choć nigdy w życiu nie pomyślałaby że mogą wyglądać męsko u jakiegokolwiek
faceta. Nie było w nim nic z stereotypu programisty (a raczej informatyka)
określanego jako niechlujnego faceta siedzącego całą dobę przed komputerkiem, o
nie. Jej nowy współlokator był przystojniakiem i nawet w typie Jowity. Ona
lubiła takich Tarzanów. Koniecznie musiała ich w najbliższej przyszłości sobie
przedstawić. Pomyślała, że może jednak ktoś inny niż ona zostanie wyswatany…-
Kobiety zawsze reagują zazdrością widząc moje długie loki.- I do tego z
poczuciem humoru, pomyślała. Naprawdę rzadki kąsek.
-
Tylko mi nie zacznijcie gadać o odżywkach do włosów.- Sprowadził ją na ziemię
swoim komentarzem Arek.- Przyniosę jeszcze jeden kieliszek.
-
Jeszcze raz wszystkiego dobrego.- Odezwał się do niej Tarzan…to znaczy Ksawery,
gdy zostali sami.
-
Dzięki, ale jak to stwierdził nasz współlokator ze starzenia się nie ma się co
cieszyć.
-
Jak to nie?!- Rozległ się głos dochodzący z kuchni.- Kolejny przeżyty
szczęśliwie rok.
-
Dla niego zawsze znajdzie się jakiś powód do świętowania: szczególnie z
drinkiem w dłoni i wianuszkiem kobiet wkoło…- Zosia uśmiechnęła się do
Ksawerego połączona niemym porozumieniem.
-
Wcale tak nie jest.- Odpowiedział Zosi Arek wchodząc do salonu z kieliszkiem w
dłoni i podając ją Ksaweremu.- Robi ze mnie płytkiego faceta a to ona w
piątkowy wieczór włóczy się po klubach. Pięć minut temu powiedziała mi, że
poznała jakiegoś przystojnego bruneta i poślubiła w Las Vega.
-
Osioł.
-
Widzisz Ksawery? Z nią muszę znosić obelgi odkąd tylko pamiętam. Dzięki Bogu
teraz będziemy mogli się z nią męczyć w tym mieszkaniu razem. I to mając
przewagę płci.
-
Przewaga płci czy nie: i tak będę górą. Tylko spróbujcie warlać swoje skarpety
po całym domu albo nie podnosić deski klozetowej. Wtedy zobaczycie swoją
przewagę płci.
***
-
Nie masz owocowej herbaty? No trudno zaparzę sobie ziółek. A cukier stoi tam
gdzie ostatnio? I gdzie w ogóle są małe łyżeczki?
-
Mamo usiądź mówiłam, że to ja mogę cię obsłużyć: w końcu jesteś gościem.
-
Daj spokój, nie jestem jeszcze taka stara. Więc gdzie te sztućce?
-
Przełożyłam do górnej szuflady, bo Ksawery miał cały arsenał noży.
-
To znaczy?- Pani Niemcewicz wytrzeszczyła na córkę oczy. A Zosia już
przeczuwała swój błąd.- Chyba nie jest jakimś dewiantem co? W ogóle co ty wiesz
o tym chłopaku?
-
Mamo, miałam na myśli również inne jego sztućce. A Ksawery mieszka ze mną już
dwa tygodnie i jest bardzo miły. Do tego nie zostawia po sobie syfu, nie
imprezuje, a choć pracuje w domu zachowuje się bardzo cicho tak że niemal nie
zauważam że jest w swoim pokoju.
-
Mówiłaś że kim jest? Informatykiem?
-
Tak, a konkretnie programistą. Pisze aplikacje na zlecenie różnych firm.
-
Hm…- Chrząknęła tylko pani Elżbieta. Zosia tylko nieco złośliwie pomyślała, że
mama zawsze tak reagowała próbując wyrazić swoją dezaprobatę na temat o którym
nie miała zielonego pojęcia. Tam samo jak teraz.
-
Mamo, to naprawdę fajny facet…
-
Aha, wiedziałam!- Starsza kobieta z radości klasnęła w dłonie.
-
Co wiedziałaś?
-
Zakochałaś się.
-
Oj mamo. Miałam na myśli, że jest fajny jako lokator.
-
Wcale nie: na własne uszy słyszałam, że stwierdziłaś „fajny z niego facet”.
-
Bo nie dałaś mi dokończyć.
-
Kochanie, przecież nie zarzucam ci niczego złego. Wręcz przeciwnie: cieszę się
że w końcu się kimś zainteresowałaś.
-
Na Boga, proszę.
-
Ale…- Pani Niemcewicz wymownie wzniosła palce do góry.- …i tak muszę przyznać,
że mi się to nie podoba. Dziewczyna mieszkająca z dwoma kawalerami? Za moich
czasów czegoś takiego się nie robiło.
-
Tak jak nie chodziło do kina 4D, grało na laptopach i tabletach oraz nosiło
soczewek czy nie robiło setki innych rzeczy, które dziś są normalnością.
Wszystko idzie do przodu i teraz to nic złego. A nawet lepiej, bo nie miałabym
czego szukać w banku. Po prostu mieszkamy jako lokatorzy, bo tak jest
ekonomiczniej.
-
Wiem, ale musisz przyznać, że lepsze byłyby koleżanki.
-
Przecież wiesz, że na początku studiów zaczęłam mieszkać z Klarą i Moniką i
pamiętasz jak to się skończyło: jedna rzuciła uniwerek po miesiącu, a druga z
dnia na dzień przeprowadziła się do chłopaka. Jak miałam z Marzeną tak szybko
znaleźć kogoś nowego? Miałam szczęście, że znalazł się Arek.- Nie dodała, że
potem miała mniej szczęścia gdy zaczął z Marzeną romansować. Tak samo jak
jeszcze niedawno z Justyną. Może więc miał skłonność do swoich lokatorek? Może
teraz jej szanse wzrosną? Stłumiła jednak chichot gdy jej matka powiedziała:
-
Arek to co innego. To prawie jak rodzina.- Zosia po raz kolejny stłumiła
uśmiech. Swego czasu jej matka z mamą Arka były prawdziwymi przyjaciółkami.
Pani Elżbieta sądziła nawet, że kiedyś w przyszłości…-…Co prawda kiedyś
uważałam, że skończycie z Arkiem przed ołtarzem jako małżeństwo, to jednak relację
brat i siostra też uważam za odpowiednią.- …no właśnie: że stworzą związek.
Chyba tylko w tej jednej kwestii zgadzała się z matką w 100%. To znaczy chciałaby
kiedyś tak się stało.- Ale ten drugi…-Skrzywiła się dobitnie dając wyraz swojej
opinii o nowym współlokatorze córki-… i to na dodatek z długimi włosami?
Przecież to takie niemęskie. Może to i dobrze, że się w nim nie zakochałaś.
Jesteś pewna, że nie bierze narkotyków? Wydaje mi się, że wyczuwam jakiś
słodkawy aromat…
-
Oj mamo, przestań. To odświeżacz powietrza. I powinnaś się wstydzić, że myślisz
stereotypami. Widziałaś go tylko ułamek sekundy gdy wychodził z mieszkania.
-
I pierwsze wrażenie mi wystarczy.- Słysząc to Zosia pokręciła głową. Kłótnie z
matką przypominały kłótnię z trzyletnim dzieckiem. Spodziewała się jej wizyty po
wprowadzeniu się nowego lokatora(jeszcze do niej nie dotarło że osiem lat temu
skończyła osiemnaście lat), ale mimo wszystko i tak mentalne przygotowanie się
na nią było niemożliwe. Zosia zawsze musiała przez dwie godziny po wyjściu
matki leczyć się z bólu głowy. Ale czasami jedna technika sprawdzała się w
większości przypadków. Miała zamiar zastosować ją teraz.
-
A co tam słychać u Marysi? Byłaś już u niej?
-
Nie, najpierw chciałam wiedzieć co u mojej młodszej córeczki.- Pani Ela w
irytującym Zosię geście lekko ścisnęła jej policzek. Potem jednak przytknęła
sobie dłoń do ust w geście zaniepokojenia.- A sądzisz, że powinnam?
-
No nie wiem…- Zośka starała się by w jej głosie zabrzmiało zakłopotanie i
niechęć przed zdradzaniem tajemnic siostry.
-
Zosiu, czy ty coś wiesz? Czy Maria ma jakieś kłopoty? Albo Ignacy?- Z trudem
powstrzymała się przed zatarciem rąk. A więc i tym razem jej się udało. Marysia
będzie trochę zła, ale długo nie będzie się na nią gniewać. Zawsze tak było.
Zawsze była dla niej ukochaną małą siostrzyczką, którą mogła bronić przez
złośliwością rówieśniczek przezywających ją tłustą olbrzymią krową, pocieszać
gdy przez swój nieatrakcyjny wygląd (który jeszcze potęgował trądzik) miała
problem by znaleźć partnera na bal po zakończeniu gimnazjum. Aż wreszcie w
liceum gdy wydarzyła się ta historia z Bartoszem Krawczykiem. Nawet po wielu
latach Zośka uważała, że tylko dzięki siostrze zdołała przetrwać to bagno.
I
swój wstyd.
CZTERY
MIESIĘCE PRZED WYPADKIEM
Arek
podśpiewując sobie pod nosem skierował się do na korytarz z ulgą. Bardzo lubił
swoją pracę, ale czasami go przytłaczała. Jednak tuż przy drzwiach coś go
zatrzymało. A raczej ktoś. Niechętnie wrócił do pomieszczenia w którym pracował
wraz z kilkoma innymi osobami.
-
Jezu, Wielkoludzie masz zamiar iść na lunch?
-
Hm?
-
Lunch. Coś takiego podczas przerwy w pracy. Wiesz jeszcze co to takiego?
-
Nie żartuj. Nie mogę skończyć tego raportu.
-
Więc zrobisz to po przerwie.
-
Po przerwie czeka mnie kilka analiz.
-
Masz na to czas do końca tygodnia.
-
Mówię o klientach detalu.
-
Przecież to moja działka.
-
Ale chcę ci pomóc, bo się nie wyrobisz.
-
Więc pomoże mi Aśka albo Emilka. Nie pozwolę by ten dupek którego Wiktoria
zatrudniła zamiast Romka zlecał nam dodatkową robotę. Przecież my zajmujemy się
tylko korporacyjnymi.
-
Tak było przed cięciami kosztów i audytem zewnętrznym. Poza tym nie, marudź:
naprawdę ostatnio nie mieliśmy zbyt dużo roboty. Po co ktokolwiek ma narzekać i
oskarżać nasz dział o nieefektywność?
-
Pracujesz tu tak krótko i już się z nim utożsamiasz? No, no, no.
-
Bardzo śmieszne.- Niechętnie spełniła polecenie Żylińskiego i wstała z
krzesełka. Z powodu utrzymywania przez kilka godzin tej samej pozycji jęknęła
gdy bolące mięśnie zaprotestowały.
-
Kręgosłup? Masz źle wyregulowane krzesełko. No i jest za małe.
-
Dzięki, że to zauważasz.- Prychnęła. Chyba nigdy nie przywyknie do swojego
wzrostu.
-
No co? Chciałem ci pomóc. Powiedziałem coś nie tak?
-
Nie, przepraszam. Po prostu wkurza mnie mój wzrost. Nie mogę tu wprost
wysiedzieć.
-
Jej, pomyślałby kto że już się z tego wyleczyłaś. To co, idziemy do stołówki
czy do restauracji na rogu ulicy?
-
Odkąd to jadasz w restauracji?
-
Karol pokazał mi to miejsce.
-
Karol?
-
No wiesz, mówiłem ci o nim tydzień temu. Pracuje w departamencie operacji
finansowych banku.
-
A, to ten żigolo z którym zabalowałeś w poprzedni weekend?
-
Hej, brzmisz jak moja mama.
-
Dobra już nic więcej nie powiem. Ale dla mnie ten facet jest mega chamski i
ordynarny, a jego żarty wcale nie są śmieszne.
-
Przesadzasz.
-
Wcale nie. Ja w przeciwieństwie do ciebie zwróciłam na niego uwagę wcześniej
gdy bezczelnie podrywał w stołówce jakąś stażystkę która sobie tego nie
życzyła. I nie potrafił zrozumieć, że „nie” oznacza „nie”.- Arek postanowił w
żaden sposób nie komentować tego twierdzenia, bo wiedział że Zośka potrafiła
być czasami strasznie sztywna. No i to co ona odbierała jako chamski podryw w
rzeczywistości było po prostu naiwną bajerką, która dla większości dziewczyn
była zabawna.
-
Jak poznacie się osobiście zmienisz zdanie.- Tym razem to ona nie
odpowiedziała, bo nie miała zamiaru poznawać żadnego Karola Rogalskiego. A
gdyby tak bezpardonowo to przyznała to Arek zaraz trułby jej o tym cały lunch.
-
To co będziemy jeść?
-
Ja zamawiam jakiegoś porządnego steka. Jestem mega głodny.
-
Ja też.
-
I to w tobie właśnie lubię: zero diety sałatkowej czy marchewkowej.
-
I pewnie dlatego wyglądam jak wyglądam.
-
No tak zapomniałem, że nie mieścisz się w drzwi…Auć., to bolało.
-
Bo miało.
-
Dobra, nie chciałem sugerować że jesteś gruba.
-
Już się nie tłumacz: do końca życia będę to pamiętać.
-
Powiedz jak to się dzieje, że jeśli powiesz kobiecie dziewięć komplementów ona
i tak będzie pamiętała przez najbliższe tysiąclecia jedną nie do końca
pochlebną uwagę?
-
Bo to boli bardziej. Nawet nauka to potwierdza. Pamiętasz coś jeszcze z czystej
teorii ryzyka dotyczącej perspektyw?
-
Pytasz o to analityka ryzyka kredytowego? Jasne, że tak.
-
Założę się że nie.
-
Więc przegrałabyś zakład gdybyśmy się założyli.
-
Czyżby?
-
Tak. Ale że jestem dżentelmenem nie chcę dać ci przegrać.
-
Phi.- Prychnęła rzucając jakąś uwagę o męskim sprycie. Potem zaczęli się
spierać. Arka uratował tylko fakt, że znaleźli się tuż przed restauracją.
-
Okej, jesteśmy prawie na miejscu.
-
To tutaj?
-
Tak.
-
Nie widziałam tego miejsca wcześniej.
-
Bo niedawno otworzyli: wcześniej był to sklep z warzywami. Zajmij stolik a ja
idę złożyć zamówienie. Zosia skinęła głową a potem zgodnie z poleceniem zajęła
jeden z wolnych stolików. Potem uważnie rozejrzała się po wnętrzu: rzeczywiście
było tu całkiem fajnie i przytulnie. Co najwyżej piętnaście stolików nakrytych
ładnym niebieskim obrusem i pękiem kwiatków na środku. Taka niby trochę
bardziej ekskluzywna knajpka. Kameralna, ale stylowa.
Przez
następne czterdzieści pięć minut rozmawiała i żartowała z Arkiem pochłaniając
swoją olbrzymią porcję steka. Zdecydowanie się przeliczyła, bo nie dała rady
zmieścić całości. To znaczy ostatecznie dała, bo Żyliński zaczął ją
podpuszczać. Tyle, że po wyjściu z restauracji ledwie mogła chodzić.
Do
pracy wróciła w świetnym humorze i choć miała przed sobą masę zajęć to tym
razem nie wydawało jej się to być tragiczne. Zwłaszcza gdy zjawił się ich nowy
lider, Rafał Bańkowski. Arek zdając mu jakiś raport i tłumacząc wykresy gdy
tylko tamten się odwracał robił do niej miny imitujące wymioty. Raz nie mogła
się powstrzymać przed śmiechem i musiała udać atak kaszlu.
Była
trochę rozczarowana gdy Arek postanowił zostać w pracy trochę dłużej, ale nie
nalegała na to by mu pomóc gdy kilkakrotnie powiedział jej, że sam sobie
poradzi. A już zwłaszcza nie wypadało przy ostatnim gdy stwierdził:
-
Wiem, że nie uśmiecha ci się wracanie komunikacją miejską i wolałabyś luksus w
postaci powrotu do mieszkania moim autkiem, ale mus to mus.
-
Już dobra, przejrzałeś mnie.
-
Kiedyś w końcu namówię cię do zrobienia prawo jazdy.
-
Naprawdę chcesz żeby parę osób straciło życie?
-
Ej tam, jestem przekonany że byłabyś świetnym kierowcą.
-
Taa, jasne. Miłej pracy.
-
Na razie.- Odparł jej Arek. Potem poczuł drobne ukucie żalu: z Zośką skończyłby
to szybciej ale jakoś głupio mu było prosić ją o pomoc. W końcu odkąd Wiktoria
pozwoliła jej zajmować się czymś poważniejszym niż opracowanie analiz na
podstawie gotowych danych (nie miała pojęcia jak wiele razy Niemcewicz pomagała
mu w analizach i ocenie zdolności kredytowej klientów), już parę razy
wykorzystał jej dobroć. I czuł się z tym trochę jak pasożyt. Poza tym Karol
zaproponował mu wieczorne wyjście po pracy, bo również musiał w niej dziś
trochę dłużej posiedzieć. Gdyby Zośka mu pomagała musiałby ją najpierw odwieźć
do domu a potem wrócić do Karola co byłoby nieco kłopotliwe. A czuł, że męskie
wyjście na odstresowanie zdecydowane by mu się przydało.
***
Gdy
godzinę później Zosia Niemiec wróciła do mieszkania nie mając w planach niczego
do roboty, zdecydowała się popichcić coś w kuchni. Właściwie z racji faktu, że
zastała zamknięte mieszanie a Arek przebywał w pracy pomyślała, że jest w nim
całkiem sama. Dlatego też na wstępie zrzuciła z siebie służbowy uniform (tak
nazywała konieczny do noszenia dres kod) wkładając na siebie jakąś bokserkę i
spodenki. Potem włączyła radio i wyciągając z kredensu niezbędne przybory
zaczęła robić pizzę. Ugniatając ciasto „pomagała” kolejnym autorom wyśpiewywać
ich przeboje czasami lekko kołysząc się w rytm aktualnie lecącej melodii.
Poczuła się więc głupio jak w jednym z takich momentów zastał ją Ksawery.
-
Hej, co tam dobrego gotujesz?- Słysząc znienacka męski głos z wrażenia upuściła
trzymaną właśnie w dłoni puszkę z pomidorami.
-
Cześć. Ale mnie wystraszyłeś. Było tak cicho, że myślałam, że jestem sama.-
Wyjaśniła czując się jak ostatnia niezdara.
-
Przepraszam, pracowałem nad nową aplikacją, a kiedy to robię zamykam się w
swoim świecie ciszy. Zaraz pomogę ci posprzątać.
-
Nie, w porządku. Dam sobie radę. Dobrze, że kupiłam dwa sosy, bo inaczej byłyby
nici z mojej pizzy.
-
Odkupię ci go.
-
Nie musisz, sama jestem sobie winna.
-
Albo masz coś na ukryciu.
-
Hm?
-
No wiesz, podobno boi się tylko ten który ma coś na sumieniu.
-
Jaki mądrala z ciebie.
-
Wszyscy mi to mówią. To może w ramach rewanżu pomogę ci w siekaniu cebuli?
-
Nie, poradzę sobie. Ale na pizzę zapraszam.
-
O nie, aż taki nie jestem. Chociaż w ten sposób ci się zrewanżuje za napędzenie
stracha.
-
A co z twoją aplikacją?
-
Właściwie to już ją skończyłem. Zarejestrowałem tylko jeden mały błąd, ale z
nim poradzę sobie później. I tak teraz po prostu mój mózg po wielogodzinnej
pracy wysiada. Przyda mi się jakaś odskocznia. Ostatnio nabrałem za dużo
zleceń.
-
Więc zazwyczaj tyle nie pracujesz?
- Nie, wręcz przeciwnie. Całymi dniami leżę i się opieprzam, bo najczęściej natchnienie przychodzi do mnie wieczorami albo nocą. No i mam taki styl, że najczęściej gdy nad czymś pracuję to robię to przez wiele godzin bez przerwy. Potem odpoczywam i zbieram siły przez kolejne dwa, trzy dni.
- Nie, wręcz przeciwnie. Całymi dniami leżę i się opieprzam, bo najczęściej natchnienie przychodzi do mnie wieczorami albo nocą. No i mam taki styl, że najczęściej gdy nad czymś pracuję to robię to przez wiele godzin bez przerwy. Potem odpoczywam i zbieram siły przez kolejne dwa, trzy dni.
-
A już myślałam, że trafiliśmy z Arkiem na jakiegoś samotnika.
-
Nie do końca, zazwyczaj jestem aż za bardzo towarzyski. Moi znajomi wciąż
bombardują mnie wiadomościami o parapetówce. Nie potrafią zrozumieć, że impreza
na tą okazję nie do końca jest związana z wynajęciem mieszkania z innymi
ludźmi.- Słysząc to Zosia roześmiała się.
-
Jeśli twoi znajomi nie zamierzają tłuc naczyń, brudzić ścian czy demolować
mebli to w porządku: mi to nie przeszkadza. A jestem pewna, że Arkowi też nie.
Jeszcze się pewnie do ciebie przyłączy.
-
A ty nie?
-
Och, ja nie imprezuję za często. Lubię wyjść czasami z koleżankami po pracy na
jakieś piwko, to wszystko.
-
Tak w ogóle to ładnie śpiewasz.
-
Dzięki, że mnie zawstydzasz.
-
Nie, mówię serio. I zdaje się, że w ciągu ostatniego miesiąca nie byłem zbyt
towarzyski. Pewnie macie mnie za dziwaka?
-
Ja nie, ale nie mogę mówić za Arka.
-
Tak w ogóle to znacie się z pracy?
-
Tak, to znaczy nie do końca. Mieszkaliśmy niedaleko siebie w dzieciństwie.
Potem załatwił mi staż w banku w którym pracował: wtedy jeszcze razem ze swoim ojcem. To znaczy właściwie dał w
odpowiednim czasie cynk.
-
I przyjaźnicie się od dziecka? Stąd ten pomysł o wspólnym mieszkaniu?
-
Można tak powiedzieć. Choć z tą przyjaźnią to bym nie przesadzała.- Zosia
uśmiechnęła się wspominając nastolatka który z zazdrością nazywał ją wielką
stopą. Była wtedy od niego wyższa, nawet mimo nieskończonych jeszcze dziesięciu
lat. Z niejaką melancholią zatopiła się we wspomnieniach opowiadając Ksaweremu
o swoim dzieciństwie oraz młodości. Na tym drugim okresie nie chciała skupiać
się za bardzo, bo do dziś pewne wspomnienia wywoływały ból. Ale za to okres
studiów opowiedziała z wieloma szczegółami. Może to dlatego Ksawery z lekką
niepewnością i zakłopotaniem wyznał jej w pewnym momencie:
-
Wiesz, na początku myślałem że jesteście parą i z konieczności zaciśnięcia pasa
szukacie kogoś na przyczepkę. Mam nadzieję, że nie gniewasz się za tę uwagę.
-
Spokojnie: nie ty pierwszy, nie ty i ostatni. Po prostu się przyjaźnimy. Ale
dla wielu ludzi przyjaźń damsko-męska
istnieje tylko w teorii.
-
A u was się sprawdza w praktyce.
-
Tak.- Mrugnęła czując się głupio. Bo przecież była w tym twierdzeniu
hipokrytką: ona od jakiegoś czasu chciała czegoś więcej. Właściwie już sama nie
pamiętała kiedy tak dokładnie to się stało: nie miała jakiegoś przełomowego
momentu w którym, bach, stwierdziła że kocha Arkadiusza. Ta miłość narastała w
niej niepostrzeżenie wraz z każdym żartem, rozmową, wspólnym spędzaniem czasu,
a nawet kłótniami. Sama przed sobą szacowała to na okres sprzed około dwóch lat
kiedy to podczas jednego z wygłupów Arkadiusz złapał ją za nogi niczym worek
kartofli taszcząc na łóżko po to by oddała mu zabraną przez nią ważną
karteczkę. Bo wtedy jego ciało znajdowała się przy jej ciele, usta niedaleko
jej ust, a ręce dotykały jej rąk by
odzyskać zgubę. A ona poczuła że to sprawia jej przyjemność, że chciałaby by
Arek znalazł się jeszcze bliżej niej. Gorzką pigułką był fakt, że karteczka o
którą toczył z nią takie zapasy zawierała karteczkę z numerem telefonu
dziewczyny. Czy więc mogła mówić o istnieniu przyjaźni-damsko męskiej? Dlatego
chrząknęła zmieniając niejako temat:- Właściwie to tak nam jest wygodniej.
Mieszkałam z dwiema współlokatorkami już wcześniej i miałam dosyć masy ciuchów
i sterty kosmetyków zalegających w łazience, brudu w kuchni, niepozmywanych
naczyń. Uwierzysz, że paradoksalnie kobiety są w tym dużo gorsze od facetów?
Poza tym głównym plusem jest fakt, że to najczęściej mężczyźni są zapraszani do
kobiet na noc, więc nie muszę nocą wysłuchiwać koncertu jęków. Ale jeśli
chcesz…to znaczy nie krępuj się jeśli masz dziewczynę i chciałbyś…Nie
chciałam…eee…nie miałam na myśli…Boże, czasami powinnam odgryźć sobie język.
-
Rozumiem. Ale nie, nie mam dziewczyny. – Powiedział lekko się uśmiechając.
Potem spoważniał i dodał cicho: - Już nie.
-
To z jej powodu szukałeś nowego lokum?
-
Można tak powiedzieć. Choć to skończyło się już parę miesięcy temu. Byłem zbyt
głupi by to zauważyć.
-
Przykro mi.
-
Nie ma czego. Uczucia dawno wygasły, żyliśmy ze sobą tylko z przyzwyczajenia,
ani ja jej nie rozumiałem ani ona mnie. To musiało się w końcu rozpaść.
-
Przepraszam, jestem chyba zbyt wścibska. To pewnie nie jest temat o którym
chciałbyś mówić nowo poznanej osobie.
- Może, chociaż czasami tak jest dużo łatwiej. Poza tym ty też możesz mi się zrewanżować.
-
Ha, już się nagadałam za wszystkie czasy. Dziwię się że jeszcze nie masz dość.
-
Więc wracajmy do naszej pizzy. To co teraz? Kroimy pieczarki?
-
Tak…to znaczy ty je posiekaj. Ja zetrę ser.
Godzinę
później obydwoje zajadali się pysznym chrupiącym ciastem o dziwo wciąż
znajdując coraz to nowe tematy do rozmów. Zosia dowiedziała się na czym
konkretnie polega praca Ksawerego (zewnętrzne firmy zlecały mu opracowanie
aplikacji ułatwiających kontakt z klientem albo napisanie gry na telefon
związanej z daną marką produktu. Czasami brał również zlecenia zaprojektowanie
interfejsa stron internetowych czy też naprawy sprzętu. Do niedawna zajmował
się tym na zlecenie pewnego koncernu informatycznego, ale od niecałych sześciu
miesięcy założył własną działalność). Wyglądał, że doskonale wie o czym
mówi, a jako że miała programowanie na
studiach (a raczej jego podstawy) zdawała sobie sprawę nad jak bardzo skomplikowanymi rzeczami pracuje.
Był więc inteligentnym facetem z poczuciem humoru (czego dowiedziała się już w
noc swoich urodzin) oraz końskim apetytem (czego dowiedziała się teraz: zjadł
cztery wielkie kawałki pizzy). No i lubił grać
w kosza a rozrywkę sprawiały mu…łamanie haseł i zabezpieczeń innych
komputerów.
-
Jezu, jesteś hakerem?- Pisnęła wtedy Zosia.
-
Właściwie to crakerem.- Sprostował.- W przeciwieństwie do hakerów nie włamuje
się na cudze strony dla zysku, ale dla wskazania na błędy niewłaściwie
napisanego oprogramowania lub niewystarczających zabezpieczeń. Mam takiego
kumpla i czasami robimy to dla zakładu: wyszukujemy jakąś instytucję i
próbujemy przełamać się przez jej zabezpieczenia.
-
I co wtedy robisz gdy ci się to uda? Przecież to chyba nie jest do końca
legalne.
-
No nie, ale najczęściej taka informacja wywołuje wdzięczność. Właściwie tylko
raz zostałem zdegradowany do roli zwykłego internetowego cyberprzestępcy, bo
właściciel portalu nie chciał zrozumieć, że następnym razem ktoś może wykraść
jego dane w zupełnie innym, mniej szlachetnym celu niż ja.
-
No dobra, a co musisz mieć by się włamać?
-
Zależy o czym dokładnie mówimy. To znaczy gdzie chciałbym się włamać, jakie są
zabezpieczenia i parę innych rzeczy którymi nie chcę cię zanudzać.
-
Laptop. Załóżmy, że chciałbyś się włamać do mojego laptopa. Potrafiłbyś to
zrobić?
-
Masz jakieś oryginalne zabezpieczenia oprogramowania poza antywirusem?
-
Raczej nie, tylko te standardowe. No ale mam hasło zabezpieczające.
-
Odcisk palca? Finger vein?
-
Że co? Nie, standardowe znaki numeryczne albo literki.
-
Phi, prosto sprawa.
-
Słucham?
-
Wystarczy, że zainstaluje ci oprogramowanie szpiegowskie.
-
Antywirus je wykryje.
-
Nie, jeśli dobrze je schowam i zablokuje. Poza tym wątpię byś korzystała z
jakiejś dobrej płatnej wersji, prawda?
-
Nie mam wiele do ukrycia, więc to mi raczej niepotrzebne.
-
Ludzie zbytnio to bagatelizują. A wiesz ile kasy zarabiają potem tacy oszuści
na wykradaniu danych osobowych?
-
Niby tak, ale jakoś mam to gdzieś.
-
Przypomnę ci o tym, gdy po raz enty będą ci wysyłać jakąś wiadomość na telefon
o wybranym samochodzie albo męczyć z call center. To tylko jedne z bardziej
niewinnych sposobów na wykorzystywanie ludzkich danych.
-
Chcesz mnie wystraszyć?
-
Nie, przepraszam. Zboczenie zawodowe. Ale jeśli chcesz mogę lepiej cię
zabezpieczyć. To znaczy twój komputer.
-
Dzięki, w wolnym czasie pozwolę ci się nim pobawić. Jej, ale się najadłam.
Zawsze przy takich okazjach muszę się objeść.
-
Raz na jakiś czas nie zaszkodzi. Już idziesz do siebie?- Spytał gdy zaczęła
wstawać z krzesła.
-
Tak, mam na ósmą do pracy a już jest po dziesiątej. A jeszcze trzeba sprzątnąć
ten syf.
-
Daj spokój, przecież ja to zrobię.
-
Przecież to ja gotowałam.
-
I z uprzejmości podzieliłaś się ze mną posiłkiem.
-
Naprawdę, nie musisz tego robić.
-
Ale chcę. Nie mam niczego innego do roboty.
-
W takim razie uporamy się z tym oboje, dzięki.- Odpowiedziała Zosia. W życiu
nie powiedziałaby że z tego Ksawerego jest taki fajny facet. A dzięki
dzisiejszemu wieczorowi czuła się tak jakby znała go nie miesiąc a pół roku. To
było dziwne uczucie, bo zwykle gdy ktoś go używał nie potrafiła tego zrozumieć.
No bo co właściwie oznaczało? Może więc to, że dzięki jednej długiej rozmowie i
jedzeniu pizzy poznała go lepiej niż w ciągu całego miesiąca mieszkania z nim.
Kładąc się spać w myślach dziękowała Bogu za tak świetnym współlokatorów. Tyle,
że zanim zasnęła nie mogła przestać myśleć o Arku, który do tej pory mimo
północy jeszcze nie wrócił do domu.
***
Nazajutrz
Zośka z ulgą spostrzegła na wieszaku płaszcza Arkadiusza, więc musiał wrócić na
noc. Niestety rozwalone buty świadczyły o wiadomym stanie jego upojenia podczas
tego powrotu. Dziewczyna poczuła irytację, bo odkąd zaczął zadawać się z
Karolem już drugi raz imprezował w trakcie tygodnia. Ale to było jego życie i
jego sprawa: ona nie mogła się w to wtrącać, nawet jako przyjaciółka. Chociaż z
chęcią by to zrobiła.
Jej
wnioski były słuszne, bo w pracy sama niemal fizycznie tylko patrząc na
Żylińskiego odczuwała niedyspozycję. Ale zawzięcie go broniła przed Emilką
która spytała się jej wprost gdzie wczoraj zabalował jej współlokator, mówiąc
że zjadł coś niewłaściwego i miał zatrucie pokarmowe. Ale prawda była taka, że
Arek wyraźnie miał kaca i jeszcze nie wytrzeźwiał. Rankiem ledwie udało jej się
go zwlec z łóżka i zapędzić pod prysznic by nie spóźnili się do pracy, więc nie
miała za bardzo okazji do rozmowy. Dlatego wypytała go o to podczas przerwy
obiadowej.
-
Poznałem fajną dziewczynę i trochę zabalowaliśmy.- Wyjaśnił jej tylko. A i ona
nie miała zamiaru znać więcej szczegółów. I tak coś dziwnie ściskało ją w
środku słysząc takie słowa z ust mężczyzny w którym się podkochiwała.
-
Super. Tylko szkoda, że nie pomyślałeś że masz iść nazajutrz do pracy. Co ty
sobie myślałeś? Przecież widać że jesteś skacowany.
-
Wiktoria niczego nie zauważyła.
-
Bo Cruella widzi tylko czubek własnego nosa.- Westchnęła z irytacją.- Na Boga,
Arek czy ty serio nie wyrosłeś jeszcze z takich dziecinad?
-
Jak widać nie.- Uśmiechnął się do niej szelmowsko. A potem puścił oko.- Tobie
też by się przydało.
-
O nie, dziękuję bardzo. Przyniosę ci jeszcze wody. A może soku pomidorowego?
-
Jesteś aniołem, Wielkoludzie.
-
Zdecyduj się czy mnie obrażasz czy komplementujesz.
-
Przecież Wielkolud to pieszczotliwe określenie.
-
Pieszczotliwe? Tak jak imprezowicz i nieodpowiedzialny analityk finansowy?
-
Ale dzisiaj kąsasz.
-
W przeciwieństwie do ciebie muszę myśleć za nas dwoje.
-
Wiem, że źle zrobiłem ale czasu nie cofnę. Za to laska którą poznałem w pełni
mi to wynagrodzi.
-
Mili państwo: czy tym razem będzie rekord? Czy tym razem dziewczyna na chwilkę
zabawi w życiu Arka trochę dłużej? O tym dowiecie się już w kolejnym odcinku.
-
Idź już lepiej po ten sok, okej?- Miała czelność się roześmiać, szelma jedna. A
on zamiast się obrazić też się do niej wyszczerzył. Gdyby wiedziała, że mało
nie walnął w nos dzisiaj żartownisia parkingowego za podobną odzywkę, to nie
byłaby tak pewna siebie. Ale zamiast złości czuł rozbawienie. Potem korzystając
z okazji wybrał numer Sandry i umówił się z nią na jutrzejszy piątkowy wieczór.
Wolał skorzystać z rady Zośki i nie imprezować w tygodniu.
Tego
dnia wrócili do domu razem. Zosia tradycyjnie zabrała się za obiad, a Arek po
przebraniu się pojechał na zakupy. To był ich rytuał, bo w zamian za składniki
dziewczyna przyrządzała obiady dla nich
dwojga. Trochę zirytował się gdy zauważywszy iż zostawia porcję kurczaka
oznajmiła mu, że to dla Ksawerego, ale potem pomyślał, że to przecież tylko
zwykły kawałek mięsa. Muszą tylko podzielić budżet i wtedy Zośka będzie mogła
gotować dla całej trójki. Poza tym ich współlokator był całkiem spoko gościem,
można z nim było normalnie pogadać o niczym i się nie wymądrzał. Wręcz
przeciwnie, gdy wieczorem oglądali razem mecz klubowy mimo kibicowania
przeciwnym drużynom bawili się całkiem nieźle.
-
No nie, ale spieprzyli..- Zaklął Arek gdy jego zespół okazał się być słabszy.
-
No cóż, ostatnio jakoś im nie idzie, ale dzisiaj grali dobre. Trochę kuleją na
ataku, zwłaszcza prawy skrzydłowy trochę się zagapia.
-
Zagapia? On reaguje z pięciominutowym opóźnieniem…- Zaczęli dyskutować na temat
piłki nożnej a potem sportu w ogóle. Po jakichś dwóch kwadransach każdy poszedł
do swojego pokoju. Arek jeszcze zamierzał dokończyć wklepywanie danych do
arkusza (dzisiejszego poranka praktycznie nic nie robił w biurze, dlatego musiał
to nadrobić), a gdy skończył zadowolony z siebie postanowił pochwalić się tym
Zośce. Zdziwił się gdy po cichym pukaniu nie odpowiedziała- zazwyczaj kładła
się koło północy- dlatego zajrzał do jej pokoju. A potem uśmiechnął się widząc
że zasnęła w ubraniach na fotelu czytając książkę, która teraz aktualnie leżała
na ziemi. Starając się być jak najciszej
ostrożnie zbliżył się do mebla na którym siedziała i podniósł książkę. A potem
odruchowo odwracając ją okładką spojrzał na tytuł. Wichry namiętności. Ewidentnie
romans o który nie podejrzewałby Zośki. Pomyślałby kto żeby taka racjonalistka
i pragmatyk wzdychała do nieistniejącego bohatera książki…nie, chyba nie była
raczej z tych które wzdychały. Pewnie po prostu czasami musiała się zrelaksować
czymś niewymagającym . I tyle. Zastanawiając się jak przenieść ją na łóżko tak
by jej nie obudzić albo czy powinien ją obudzić, skierował wzrok całkiem
przypadkiem na zaznaczoną stronę. A dwie minuty później parsknął takim
śmiechem, że już nie musiał myśleć o tym co zrobić z Zosią, bo sama się ocknęła.
-
Arek? Co ty tu robisz?
-
Nic, usnęłaś i chciałem cię obudzić żebyś położyła się do łóżka.- Odpowiedział
jej ledwie powstrzymując uśmiech. Przeciągając się spojrzała na niego jak na
wariata.
-
Z czego się śmiejesz?
-
Z tego. – Odparł wskazując jej wzrokiem na książkę którą dzierżył w swojej
dłoni.- Kobiety serio czytają takie szmiry?
-
Dawaj to.- Wyglądało na to, że w mig się otrzeźwiła.
-
Nie wierzę że możesz czytać coś takiego. Jezu, Zośka nie. Nie ty. Nie mogłabyś
tego robić.- Zaczął przesadnie dramatycznym głosem.
-
Daj mi ją bo zaraz ci przywalę.
-
A jednak. I na dodatek przerwałaś w takim momencie. Czy Roberto to główny
bohater?
-
Arek ty ośle…
-
No więc mogę ci powiedzieć, że owy Roberto oprócz naoliwionych muskułów ma
wielkiego penisa…
-
Arek…
-
No co? Serio autorka, to znaczy ta cała Marie Corales to napisała. Miał chyba
ze trzydzieści centymetrów…
-
Oddawaj książkę i idź sobie…- Próbowała mu ją wyrwać ale z łatwością ją
zablokował.
-
Nie poczekaj, zaraz znajdę ci tylko ten fragment…o mam: „ wielki na dwanaście
cali penis dumnie wyskoczył ze spodenek gdy Francesca spojrzała w stronę jego
krocza…” Dobre co? Nie dość, że facet ma interes o długości rakiety do tenisa
to jeszcze tak po prostu mu wyskakuje…
-
Dobra, przestań. A jeśli już chcesz wiedzieć to lubię poczytać sobie od czasu
do czasu taki kompletny odmóżdżacz, choć nie o aż tak harleqinowskch klimatach .
I przyznaję, że ta powieść do wybitnych nie należy ale to prezent od Jowity na
urodziny, więc wypadało przeczytać.
-
Właśnie dlatego usnęłaś. Choć trochę ci się dziwię. Taka pikantna scena z
rakietką tenisową nie zrobiła na tobie wrażenia i nie wywołała przyspieszonego
oddechu?
-
Nie, ale zaraz wywoła w tobie jak ci przywalę. Obiecuję.
-
Dobra już idę, ale pod jednym warunkiem. Mogę ją kiedyś pożyczyć? Chciałbym się
dowiedzieć co zrobiła Francesca gdy rakietka do tenisa wypadła Robertowi ze
spodenek.
-
Arek, kretynie zaraz cię…
-
Dobranoc.
***
Sandra
była wysoką i szczupłą szatynką o oliwkowych oczach, ale nie tylko z powodu
urody Arek zwrócił na nią uwagę. Bo oprócz tego była bardzo inteligentna i
bystra. Była wyjątkiem od reguły a raczej stereotypu o tępych blondynkach,
które oprócz makijażu nie umieją nic zrobić ze swoim życiem i myślą tylko o
sobie. A Sandi, jak ją nazywał, wręcz przeciwnie. Pracowała co prawda w jakiejś
lokalnej gazecie i pisała artykuły na temat mody, ale miała wyższe aspiracje. Zdziwiło
go gdy wyznała, że marzą jej się wywiady z politykami. A potem jeszcze bardziej
gdy zaczęła mówić o ostatniej aferze w jednej z partii politycznych. Oczy jej
wtedy błyszczały i wyglądała na autentycznie zainteresowaną. Po jakichś dwóch
godzinach rozmowy w klubie z niejakim przerażeniem odkrył, że w polityce i
sytuacji na świecie orientuje się lepiej niż on. Owszem mógł pochwalić się
wiedzą na temat recesji w światowej gospodarce, wahaniami WIG20 czy problemach
Funduszu Walutowego, ale sprawy czysto polityczne nie dotyczące gospodarki i
ekonomii miał głęboko w poważaniu. No i przede wszystkim zauroczyła go tym, że
od bardzo długiego czasu zupełnie nie w głowie było zaciągnięcie jej do łóżka.
To znaczy wciąż miał takie plany, ale także rozmowa z nią sprawiała mu ogromną
przyjemność. Właściwie to znał tylko jedną osobę rodzaju żeńskiego z którą
tracił poczucie czasu gadając o bzdetach. Zośkę. Tyle że ona była jego przyjaciółką.
A on po raz pierwszy dostrzegł coś takiego z kobietą która go pociągała.
Może
to dlatego w środkowy wieczór nie przejmował się jutrzejszym dniem, w którym
rano musiał iść do pracy. Zamiast tego hulał po parkiecie z Sandrą poznając ją
jeszcze lepiej. Pod koniec wieczora wymienili kilka pocałunków, ale nic
ponadto. I o dziwo ta obietnica rozpaliła go jeszcze bardziej. Dlatego miał
gdzieś fakt, że następnego dnia w biurze czuł się jak trup; był wdzięczny Zośce
za to że pomagała mu jako tako funkcjonować. A następnego dnia znów umówił się
z Sandrą na piątek mimo głupich komentarzy Karola, że nie udało mu się
„zaliczyć” za pierwszym razem. Jednak Wielkolud miał czasami rację: niektóre
odzywki Karolka były poniżej krytyki. Tyle, że z nim czuł się tak jak dawno się
nie czuł. Jakiś taki…beztroski i wolny? Brzmiało to niezwykle głupio, bo do tej
pory również nie stronił od weekendowych imprez czy wygłupów ze znajomymi. A
tym bardziej kobiet z którymi tworzył niezobowiązujące związki. Ale mimo
wszystko były w tym jakieś reguły. Dzięki Karolowi odkrył, że wcale nie musi
ich przestrzegać.
Tak
więc w piątkowy wieczór starannie „wyszykowany” i odprowadzony nieco żartobliwą
uwagą Zośki, która razem z Ksawerym nabijała się z niego w kuchni, wyruszył na
spotkanie. Zdążył się jej jeszcze odgryźć, żeby dowiedziała się lepiej do dalej
stało się u Roberto i Franceski, bo bardzo go to ciekawiło. W odpowiedzi rzuciła coś o kopaniu leżącego.
Arek
nie miał pojęcia, że jej żarty okupione są smutkiem i żalem (to znaczy nie te
dotyczące erotycznej powieści, ale swojej dzisiejszej randki). Jak zresztą za
każdym razem gdy wiedziała, że Żyliński spotyka się z jakąś dziewczyną. I choć
wmawiała sobie, że jej to nie obchodzi- ona nawet nie łudziła się że Arek
kiedykolwiek spojrzy na nią inaczej niż jak na przyjaciółkę- to i tak
wiedziała, że się oszukuje. Chyba tak do końca nie będzie potrafiła się z niego
wyleczyć. A nawet jako mężatka będzie odczuwała swego rodzaju żal na jego widok
myśląc o niespełnionej miłości. Nie była z tych które sądzą, że bez tego jedynego nie mogą żyć, skądże. Wiedziała tylko, że on po prostu był tym jedynym. Ale jeśli pozna kogoś wystarczająco wartego uwagi pokocha go na tyle mocno, by wspomnienie o tej miłości wywoływało tylko melancholię.
-
To jakie mamy plany na wieczór?
-
Hm?- Mrugnęła bo zatopiona w myślach nie zarejestrowała tego co powiedział
Ksawery.
-
Pytałem czy masz ochotę gdzieś wyjść. Samemu trochę się nie chce, ale we dwójkę
zawsze raźniej.
-
Prawdę mówiąc dzisiaj padam z nóg i i tak wymigałam się od spotkania z
przyjaciółkami.- Wyjaśniła.
-
Daj spokój, kino chyba nie jest zbyt wymagające?
-
Niby nie, ale…- Wzruszyła ramionami. Tak naprawdę to miała ochotę poużalać się
nad sobą w samotności.
-
Ej, nie wiedziałem że z ciebie taki leniuch.
-
No cóż, jeszcze się przekonasz.
-
I nie przekona cię nawet darmowy bilet? Ja stawiam.- Przekonywał Ksawery, a
choć Zośka ani trochę nie miała ochoty na kino, to jednak po pewnym czasie
tylko dla świętego spokoju się zgodziła mówiąc:
-
Okej, te darmowe bilety mnie przekonały. I idziemy tylko jako znajomi, nie? To
znaczy to nie będzie żadna randka…nie żebyś mi to proponował ani żebym ja to
tak odebrała, ale mimo wszystko warto to powiedzieć, nie?- Czuła, że mówiąc to
się wygłupiła, ale i tak brnęła dalej by nie wyjść na jeszcze większą idiotkę.
Super.
-
Jasne, że tak. Dobrze wiedzieć, że żaden facet nie będzie mnie potem ścigał z
siekierą za podrywanie mu dziewczyny.
-
Co? Jaki facet z…och, nie .- Roześmiała się w końcu łapiąc o co mu chodzi.-
Nie, nie mam chłopaka, więc spokojnie.
-
Dobrze, a więc nic nam nie grozi. Dwoje singli po prostu wychodzi do kina.
-
Tak.- Przytaknęła sama się sobie dziwiąc. Ksawery naprawdę miał w sobie coś kojącego i chociaż
dwie minuty wcześniej palnęła głupotę zupełnie się nią nie przejmowała.- Daj mi
kilka minut. Poprawię fryzurę i zmienię te dresy.
-
Jasne. Tylko nie więcej niż pół godziny, jasne?
-
Za kogo mnie masz? Obrobię się w kwadrans.-Oznajmiła a potem pognała do swojego
pokoju. Nie miała pojęcia że w tym czasie Ksawery odprowadził ją wzrokiem aż do
samych drzwi.
Omg zawał zawał zawał ! Biorę się za czytanie , ale najpierw musiałam skomentować , pierwsza ! Hihi <3 Daria
OdpowiedzUsuń:-D
UsuńAhhh... jak cudownie znów Cię widzieć, aż humor od razu lepszy.
OdpowiedzUsuńSuper , że wreszcie wróciłaś ! A co do opowiadania to zapowiada się całkiem ciekawie . Nie mogę się doczekać kolejnego !
OdpowiedzUsuńJak ja się cieszę, że wróciłaś.To były bardzo nudne 3 miesiące bez Twoich opowiadań. Co prawda jeszcze nie czytałam opowiadania, bo praca i obowiązki mi na to nie pozwalają, ale sama świadomość, że czeka na mnie opowiadanie sprawia, że mam lepszy humor :-)
OdpowiedzUsuńW takim razie mam nadzieję, ze opowiadanie będzie ci się podobało i cie nie zanudzi:-)
UsuńWitamy z powrotem! Nowe opowiadanie zapowiada się interesująco. Do tej pory Twoje bohaterki miały 160 cm w kapeluszu, co jest dla mnie miłą odmianą, bo mogę utożsamić się z Zosią - też jestem Wielkoludem ;) W końcu nieco ponad 180 cm wzrostu dla dziewczyny to nie mało, więc doskonale rozumiem jej kompleksy ;)
OdpowiedzUsuńHm, wiesz ze nigdy na to nie zwracałam uwagi? Po prostu jakimś cudem moje bohaterki po prostu byly niziutkie. Chociaż Ania (Niepamięć) i Maja (Miłosny galimatias) akurat były wysokie- przynajmniej w mojej głowie- tylko nie wiem czy gdzies o tym w opowiadaniach napisałam.
UsuńCo ile bedziesz dodawala nowe rozdziały???
OdpowiedzUsuńPlanowałam często, ale teraz akurat złapało mnie przeziębienie więc po pracy od razu do łóżka się wpakowałam zarówno wczoraj jak i przedwczoraj. Dlatego kolejna może się troche opóźnić, ale na pewno do konca tego tygodnia cos wstawię.
UsuńCieszę się, że wróciłaś, akurat w momencie kiedy zakończył się mój ulubiony serial, już myślałam że będę miała doła stulecia, a jednak tyle wygrać. HISTORIA zapowiada się bardzo ciekawie. Nie ukrywam, że cieszy mnie to, iż wybierasz piękne polskie imiona. Opowiadania dzięki temu zyskują. DUŻO WENY I CZASU.
OdpowiedzUsuńPozdrawiam Nienieidealna...
P.S Będę podwyższać statystyki, czekam
Jesteś chyba jedyną osobą która nazywanie bohaterów polskimi imionami uważa za zaletę dlatego bardzo mnie to cieszy :-). Przyznam szczerze, że mnie osobiście drażni z kolei takie amerykanizowanie" no innych blogach z opowiadaniami, bo tak jak ty uważam że polskie imiona są piękne, a żadna Dżesika czy Brajan sie do nich nie umywa :)
Usuń