Łączna liczba wyświetleń

poniedziałek, 20 marca 2017

Nowy początek: Część I

Serdecznie witam wszystkim czytelników po tak długiej przerwie. I gratuluję wytrwałości za to, że jeszcze tu ktoś zagląda (a po statystykach widzę, że tak). Także chcę wam powiedzieć, że w końcu po długim odpoczynku nadal jestem zawalona zbyt wieloma zajęciami, ale po prostu nie mogę żyć bez pisania :( Miałam szczerą ochotę najpierw napisać spory kawałek tego opowiadania, żeby wstawiać je dość często, ale gdy weszłam dziś na bloga po sporej przerwie pomyślałam, że skoro wy swoimi komentarzami pokazujecie mi że pamiętacie, to ja również muszę pokazać że o was nie zapomniałam. Z tego też powodu wstawiam dzisiaj wszystko co udało mi się napisać do tej pory.
Z przyjemnością zapraszam was na moje nowe opowiadanie, (myślę że jedno z dłuższych) które będzie troszeczkę w innym stylu. Dlaczego? Oczywiście wciąż opieram się na romansie, ale tu chciałabym skupić się na innym aspekcie, dla którego historia miłosna będzie- może nie tylko tłem- ale czymś równorzędnym. Poza tym troszkę też zmieniłam gatunek. (Ale na razie nie powiem więcej; po jakimś czasie domyślicie się sami.) Aha, i choć początek wydaje się być fabularnie  podobny do mojego poprzedniego opowiadania (wyjście z frendzonu), to zapewniam że taki nie będzie (a przynajmniej mam taką nadzieję, bo sama nie wiem jak mi się to w głowie jeszcze uleży.) 
Nie będę już przedłużać: jeszcze raz dzięki za to że jesteście :) 
PS: Z racji tego, że wstawiam tą część spontanicznie, szczerze mówiąc nie obmyśliłam jeszcze tytułu, dlatego na razie pozostałam przy roboczym. W międzyczasie może go zmienię, dlatego na razie nie daję zakładki.

PROLOG

Stukot obcasów rozbrzmiewał w przestronnym korytarzu roznosząc się echem niczym dźwięk rozsypanych z naszyjnika pereł. Gdy nagle zamarł cisza zdawała rozchodzić się pulsującym strumieniem. Dało się słyszeć cichutki jęk i szybko stłumiony szloch, gdy kobieta pospiesznie wstała z podłogi otrzepując z nieistniejącego pyłu swoją dopasowaną garsonkę. A potem dźwięk wysokich butów rozbrzmiał ponownie: tym razem był jeszcze szybszy. I jeszcze bardziej desperacki.
- Nic się pani nie stało? Proszę pani? Wszystko w porządku?- Nie odpowiedziała. Zamiast tego jeszcze bardziej spuściła twarz by przechodząca właśnie obok niej recepcjonistka ani nikt inny ze znajdujących się tu akurat klientów oraz pracowników banku nie dostrzegł na niej śladów łez. Dopiero otwierając drzwi wyjściowe biur przeznaczone specjalnie dla personelu odważyła się ją podnieść szukając odosobnionego miejsca. Postanowiła jednak że wyjdzie na zewnątrz: choć o tej porze nikt nie powinien mieć przerwy zawsze znajdował się tutaj ktoś kto przesiadując w szatni migał się w ten sposób od pracy. Dlatego nie bacząc na przenikające ją zimno i spadające z nieba krople tak jak stała wyszła z budynku. Tam, pospiesznie zerkając na boki upewniła się że w otoczeniu nikogo nie ma. Dla bezpieczeństwa skierowała się za stare magazyny, aż doszła do parkingu dla konwojów z pieniędzmi. I mimo bólu w piekącej coraz bardziej z powodu niefortunnego upadku kostce weszła po schodach by skryć się przed deszczem jednocześnie drżącymi dłońmi wyjmując z torebki telefon. Potem wybrała dobrze znany numer. Ze zdenerwowania nie mogła wydusić z siebie głosu, więc to ona została zalana gradem słów:
- O super, że dzwonisz. Właśnie miałam wykorzystać przerwę w pracy i do ciebie dryndnąć. Nie uwierzysz jaki trafił mi się dziś pacjent. To było dopiero…
- Oszukałaś mnie.- Przerwała już na wstępie swojej rozmówczyni grobowym tonem.- Jak mogłaś to zrobić?
- Powiesz mi chociaż o co chodzi?
- Dzwonił do mnie przed chwilą Skarżycki, powiedział mi o wszystkim. O tym jak czuje się moje…jak ona się czuje.
- O Boże.
- Tak.- Młoda kobieta roześmiała się, ale w jej głosie nie było słychać radości tylko dominujący smutek i gorycz.- Kiedy zamierzałaś mi o tym powiedzieć? Kiedy odetną ją od respiratora i innych maszyn?
-  Siostrzyczko, to nie tak.
- Nie nazywaj mnie tak. Nie jesteś moją siostrą i wedle prawa nigdy nawet nie byłaś!- Krzyknęła czując jak szloch wstrząsa całym jej ciałem. Bo upewniła się, że to prawda. Że słowa które wypowiedział do niej neurolog były prawdziwe. I przede wszystkim nieodwołalne. A to oznaczało, że na koniec piekła nie mogła liczyć, bo ono miało dla niej dopiero nadejść.- W Polsce by stwierdzić zgon wystarczy potwierdzić przez lekarza trwałe nieodwracalne ustanie czynności mózgu, co właśnie się stało. Jej mózg jest martwy, więc w świetle prawa ona również nie żyje. I tylko te głupie rurki przyczepione do ciała trzymają ją przy życiu, prawda?
- Posłuchaj…
- Prawda?!
- Już dobrze uspokój się. Tak, to prawda. Ale to nic nie znaczy. Krążenie krwi jest jeszcze zachowane, narządy wewnętrzne nie ulegają rozkładowi. Medycyna zna wiele takich przypadków, gdy ludzie których do tej pory uważano za martwych po latach budzili się ze śpiączki.- Ogarnął ją pusty śmiech. Wciąż ją mamiła, bo przecież fakt braku rozkładu ciała był wynikiem sztucznego podtrzymywania życia przez aparaturę. Czegoś na kształt konserwacji.
Teraz w końcu rozumiała skazańców którzy ze stryczkiem na szyi nie mogli powstrzymać się od uśmiechu. I pojęła genezę powiedzenia wisielczy humor. A raczej należałoby rzecz: zgłębiła na własnym przykładzie.
- Przecież to nie jest żadna śpiączka. Wiem od lekarza wszystko: o tym jak próbowano pobudzić płaty do działania, o braku reakcji źrenic na światło i tych wszystkich innych badaniach by stwierdzić, że ona nigdy już nigdy nie będzie funkcjonować. A to była moja jedyna nadzieja. Naiwnie wierzyłam, że wtedy cała reszta…że cała reszta wróci do normy Ale to wszystko nieprawda. Ona umarła, więc ja też.
- To nie były kłamstwa. Mówiłam ci, że nigdy nie pozwolę jej umrzeć. Tobie też nie pozwolę zrobić niczego głupiego.
- Więc co? Mam liczyć na cud?
- Kochana, tu nie jest nawet potrzebny cud, wystarczy tylko trochę czasu i cierpliwości.
- Jezu, nienawidzę cię. Nawet w takiej chwili kłamiesz. Przecież lekarz już podjął decyzję! Nic nie można zrobić.
- Tak, ale my jako jej najbliższa rodzina możemy…
- Co za gówno. Skarżycki powiedział, że nie można zatrzymać tego procesu, że on już nie jest w stanie tego zrobić, rozumiesz? Nawet łapówka którą mu dałam nic nie zdziała! Jutro z samego rana mają zamiar powiadomić o wszystkim rodziców. Powiadomić, rozumiesz? Nie zapytać o zdanie.- Niemal zawyła czując ogarniającą ją bezsilność. Bo nie mogła nic zrobić. Nie mogła kazać lekarzom prośbą ani nawet groźbą na to by jej nie zabijali. Poza tym przecież ona i tak już nie żyła,  nikt nie musiał jej zabijać. Może więc naprawdę oszukiwała samą siebie że całe zło które spowodowała jest możliwe do odkręcenia?
- Uspokój się, weź kilka głębokich wdechów. A teraz bądź grzeczną dziewczynką i wyjmij z torby jedną tabletkę którą ci przepisałam. Masz je jeszcze, prawda?- Słysząc to zaczęła się śmiać. Już nie potrafiła dłużej żyć. Od kilku tygodni była na skraju załamania. Tylko świadomość, że ona się obudzi dawała jej jakąś nadzieję, choć i tak nie miała pewności jak to wszystko się dla niej skończy. Ale teraz i jej miało zabraknąć. Jaki więc sens miała egzystencja w takich warunkach w jakich jest obecnie? Jak mogła patrzeć w lustro widząc swoją znienawidzoną twarz nie czując obrzydzenia do samej siebie? Jak mogła nie zwariować i nie stracić poczucia kim jest?- Zabiłam ją.- Szepnęła cicho jakby dopiero to zrozumiała. I naprawdę  tak było. W końcu po tygodniach cierpienia zrozumiała coś co do tej pory zawzięcie przeoczała.
- Słucham?
- Zabiłam ją.- Powtórzyła głośniej jakimś nieobecnym głosem.- To ja zepchnęłam ją z tamtych schodów. I tym samym wydałam wyrok na samą siebie.
- Do cholery nie mów tak.
- Pomyślałaś o tym? Szukałyśmy na to masy bzdurnych teorii, ale żadna nie okazała się być prawdziwa. A może to jest związane z naturalnym cyklem życia.
- Jezu, przerażasz mnie.
- Życie za życie, pamiętasz tą maksymę? Może to właśnie jest klucz. Może to właśnie ja nie powinnam była się obudzić. Może właśnie dlatego że tak się nie stało ona teraz umiera w szpitalu.
- Co ty pieprzysz? Obie uległyście wypadkowi z tym  że tylko ty się z niego obudziłaś.
- Udajesz że to takie proste podczas gdy prawda jest dużo bardziej skomplikowana i złożona.
- Więc przestań bawić się w jakieś oszukać przeznaczenie. Co teraz zamierzasz zrobić? Odebrać życie sobie licząc że dzięki temu ona się wybudzi?- Spytała z sarkazmem i głos zjeżył się jej na głowie gdy usłyszała odpowiedź:
- Może powinnam.
- Gdzie ty teraz jesteś? Zaraz po ciebie przyjadę.
- Nie, ja muszę teraz pobyć sama. Muszę…muszę pomyśleć.
- Nie rób niczego głupiego, słyszysz? Gdzie ty do cholery jesteś?!- Nie odpowiedziała, bo nagle patrząc w górę w stronę magazynu zauważyła znajdującą się nieopodal męską postać. Komórka wyleciała jej z rąk. Czy powiedziała coś czego nie powinna? I ile on zdążył usłyszeć?
- A więc miałem rację.
- Słucham?- Wychrypiała.
- To ty zepchnęłaś ją z tamtych schodów.
- Posłuchaj to nie tak…
- Ale wiesz co? Ty też miałaś całkowitą rację. Faktycznie wydałaś na siebie wyrok.

CZĘŚĆ I

SZEŚĆ MIESIĘCY PRZED WYPADKIEM

- Ty sukinsynu!!! Ty masz czelność tu jeszcze wchodzić?!
- Justyna, po prostu chciałem…
- Wynocha!
- Jezu, możesz przestać tak piszczeć?  Ja tylko…
- Wynoś się stąd ty wstrętny śmieciu i daj mi się spakować w spokoju!
- Chyba troszeczkę przesadzasz. W końcu nic ci przecież…
- Ja przesadzam? JA?!!!!- Słysząc głośny hałas spowodowany upadkiem czegoś szklanego na podłogę Zosia skuliła się na krześle. A potem nie mogła powstrzymać cisnącego jej się na ustach uśmiechu. A już na pewno powstrzymanie się przed chichotem na widok wchodzącego właśnie do kuchni Arka, który trzymał się za głowę było ponad jej siły.
- Hej, i ty Brutusie przeciwko mnie? Ta wariatka nabiła mi potężnego guza, a chciałem ją przecież tylko przeprosić. Auć.- Jęknął zajmując krzesełko koło niej.
- Pokarz to.- Zażądała wciąż się śmiejąc jednocześnie podchodząc do mężczyzny. A gdy spełnił jej polecenie ujrzała tylko niewielkie zaczerwienienie w okolicy lewej skroni.- To nic takiego. Chyba naprawdę masz zakuty łeb bo ktoś inny dostając tym jej  ogromniastym wazonem miałby dziurę w czaszce.
- Nie przyłożyła mi wazonem.
- Nie? Byłam pewna, że ten potężny dźwięk mogła wydać ta jej bezcenna rodzinna pamiątka.
-  Bo go rozbiła.- Słysząc to Zosia posłała mu pytające spojrzenie. Arek skrzywił się.- Celowała, ale nie trafiła. Dostałem zaraz potem. Wieszakiem na ubrania.
- Co?- Parsknęła patrząc na przyjaciela. Dlatego zdołała dostrzec jego wściekłe spojrzenie.
- Bardzo zabawne. Tylko szkoda, że nie byłoby tak zabawnie gdyby wydłubała mi nim oko.
- Trochę zasłużyłeś. Poza tym: bez przesady, o ile pamiętam Justa ma tylko plastikowe wieszaki.
- Ale to nie znaczy że są mniej niebezpieczne. Gdybym na początku związku wiedział, że jest wariatką to nigdy bym tego nie zaczynał. I co to miało niby znaczyć, że zasłużyłem?
- Ty już wiesz co, Casanovo. Nie wiesz, że żeby zacząć coś nowego to trzeba najpierw skończyć to stare? Nie wspominając już o tym, że po historii z Marzeną ze dwadzieścia razy ostrzegałam cię przed wchodzeniem w bliższe relacje z kimś z kim dzielisz mieszkanie.
- Tak, wiem. Dlatego nie musisz zaczynać po raz dwudziesty pierwszy.
- A ty lepiej zamiast cwaniakować, lepiej pomyśl kto zamiast niej dołoży się do czynszu jak się wyprowadzi.
- Ten miesiąc opłacę ja, a potem kogoś poszukamy. W Warszawie jest mnóstwo chętnych „słoików”. A tymczasem przez resztę miesiąca będziemy sobie tutaj szczęśliwie mieszkać razem, tylko we dwójkę.- Oznajmił rozmarzonym tonem obejmując Zośkę ramieniem po to aby jeszcze bardziej ją zirytować.- Ale będzie cudownie, nie?
- Chyba dla ciebie.- Mrugnęła strząsając z siebie jego rękę. Nigdy nie lubiła gdy znajdował się zbyt blisko niej, a już na pewno dotykał: choćby i niewinnie. Zwykle wtedy wprawiało ją to w zakłopotanie. Ale tak to już jest gdy jest się skrycie zakochanym w kimś kto w teorii od wielu lat jest tylko twoim przyjacielem. Niestety musiała żyć ze świadomością, iż miłość ta nigdy nie będzie miała szansy zostać odwzajemniona. Bo gdyby miałoby do tego dojść do tej pory to by się już stało, prawda?
- Ejże nie jestem chyba aż tak straszny?
- Ależ skąd, pięknisiu. I bież się lepiej za pisanie ogłoszenia: zanim znajdziemy kogoś odpowiedniego może minąć trochę więcej czasu niż miesiąc.
- Zrobię to potem. Teraz idę do siebie zanim ta wiedźma wyjdzie ze swojej jaskini by wziąć resztę swoich rzeczy z kuchni. Gdyby nie wyniosła się aż do wieczora, prowiant zostaw mi potem pod drzwiami, okej? Dla bezpieczeństwa zamknę się od środka.
- Błazen.- Powiedziała jeszcze tylko kręcąc głową zanim Arek się oddalił. A potem z powrotem usiadła dopijając już coraz chłodniejszą herbatę. Uśmiechnęła się lekko melancholijnie patrząc w stronę okna. Deszcz zawsze działał na nią uspokajająco i odprężająco; ona nie widziała nic irytującego w nieustannym brzęczeniu jednostajnie uderzających o parapet kroplach. Wręcz przeciwnie: ten widok wręcz ją hipnotyzował, pobudzał do refleksji i myślenia. Tak było i tym razem.
Myślała więc o jakimś lekkim daniu które może posłużyć jej za dzisiejszy obiad bez konieczności robienia zakupów (zdecydowała się na sałatkę z kurczakiem i ananasem), praniu które musi wyprasować i kurzach zalegających na szafie. Potem z przegródki dotyczącej spraw domu i sprzątania uruchomiła tryb pracy. Musiała koniecznie dokończyć raport analityczny na temat sytuacji finansowej przedsiębiorstwa Azucar, które starało się o kredyt inwestycyjny- choć jego wniosek został już nieoficjalnie odrzucony. Pomyślała, że musi też sprawdzić poprawność analizy, bo na pierwszy rzut oka sytuacja spółki nie wyglądała aż tak źle, a z tego co przeanalizowała dotychczas musiałaby wydać odmowną decyzję. Mogła przecież pomylić się w symulacji, ale całą sobą popierała innowacyjność polskiego przemysłu high tech., więc bardzo chciała by prezes firmy uzyskał kredyt. Była pewna, że Arek nie sprawdzał poprawności jej obliczeń tylko zweryfikował poprawność hipotez oraz wnioski jakie wysunęła z prognozy, choć jako jej przełożony (to on był niejako jej zwierzchnikiem i odpowiadał przed liderem działu zarządzania ryzykiem, który z kolei zdawał raporty kierownikowi, którym „przypadkiem” była przybrana córka dyrektora banku)  musiał to robić.  Ale często powtarzał, że jest mądrzejsza i bardziej kompetentna od niego i to ona mogłaby go poprawiać, mimo tak krótkiego stażu pracy (pracowała w banku jeszcze jako praktykantka w czasie studiów a po nich zaledwie półtora roku) co oczywiście nie było prawdą. Dlatego nie zadawał sobie trudu powtórnego analizowania przenalizowanych już faktów i ją też do tego namawiał. Ale dla niej za taką analizą stał człowiek z jego problemami i szansami. Tak więc to od niej po części zależały jego dalsze losy. Jak więc nie mogła poświęcić godziny swojego wolnego czasu na powtórne zbadanie jego sprawy? Słysząc krzyk dochodzący z pokoju Justyny wróciła myślami do niej.  Jej, Arek musiał mieć rację: ta dziewczyna nie była do końca normalna. Dobrze się więc składało, że najpóźniej za dwie, trzy godziny- przestanie być jej współlokatorką.
Musiała przyznać, że raczej jej nie lubiła, choć żyło im się bezinwazyjnie. Może to dlatego Zosia nie była w stanie jej współczuć gdy Arek uczynił z niej swoją nową chwilówkę jak w myślach określała wszystkie jego byłe dziewczyny. Albo dlatego, że choć ją ostrzegała, iż jej związek z Żylińskim może się właśnie w ten sposób skończyć tamta wprost zarzuciła jej zazdrość? Lub z powodu jej dzisiejszego zachowania wobec Arkadiusza- a mianowicie rzucenia w nim wieszakiem na ubrania oraz wazonem. Owszem, powiedziała mu żartem, że na to zasłużył, ale w głębi serca tak nie myślała. Tylko niezrównoważona osoba postępują tak bardzo impulsywnie bez zastanowienia ciskając w innych przedmiotami, które mogą uczynić im krzywdę. Nawet jeśli są nimi zdradzający je mężczyźni…
Zosia ostrożnie upiła łyk swojej herbaty. Właśnie dlatego nigdy nie próbowała zbliżyć się do Arka bardziej. Inna sprawa, że z pewnością on nie był nią wcale zainteresowany na płaszczyźnie damsko-męskiej. Wyczułaby gdyby było inaczej, w końcu mieszkali ze sobą już pięć lat. Nie wspominając nawet o tym, że do czasu jego przeprowadzki w wieku 16 lat (ona miała wtedy skończone dziesięć) byli niedalekimi sąsiadami. A nawet gdy była w piżamie nigdy nie pokusił się o niestosowny komentarz. Mogła co prawda pocieszać się faktem, że jej piżama składała się z długiego T-shirta i luźnych spodni: a wszystko to z nadrukiem w malutkie misie, więc nie powalała seksapilem, ale w głębi serca wiedziała, że gdyby była seksowną laską Arek pochłaniałby ją wzrokiem ubraną nawet w worek pokutny. Ale niestety nią nie była.
Dziewczyna potrząsnęła głową starając się pozbyć głupich myśli z głowy. Już dawno przestała się nad sobą użalać. Nie była pięknością, zupełną  szkaradą zresztą też nie. Mieściła się w normie przeciętności, a takie dziewczyny nie interesowały mężczyzn. No, może poza wzrostem: ten nie był ani trochę przeciętny. Jak na kobietę była bowiem wielkoludem. Całe sto osiemdziesiąt centymetrów wzrostu. W zasadzie to był jej największy kompleks. Oczywiście starała się pocieszać tym, że nie musi nosić szpilek, że doskonale radzi sobie w sklepach samoobsługowych z najwyższymi półkami że nie musi stawać na palcach by pocałować się z facetem (nawet jeśli ta umiejętność przydawała jej się do tej pory nad wyraz rzadko)...Ale prawda była taka, że ten mankament odbierał jej pewność siebie już od małego: już jako sześcioletnia dziewczynka przerastała rówieśników o głowę. Wtedy chciała wtopić się tłum, ale po prostu nie mogła, bo jako przedszkolak z ponadprzeciętnym wzrostem zwracała na siebie uwagę. Przez całą szkołę podstawową i gimnazjum była najwyższą osobą w klasie- łącznie z jej męską częścią grupy. Może to dlatego teraz poprzez nawyk z dzieciństwa stale się garbiła, by choć trochę ukryć swój wzrost. Oczywiście było to bardzo głupie, ale jako dziecko naprawdę wierzyła w to, że spuszczona głowa sprawia, iż wydaje się mniejsza. I tym samym mniej dziwna.
Czasami, starając się myśleć o tym racjonalnie, próbowała zrozumieć dlaczego wzrost odbiera jej kobiecość. Inne dziewczyny przecież stale narzekają na krótkie nogi, małe piersi, krzywy nos. Ona nie musiała. A mimo to czuła się totalnie nieatrakcyjna, choć nie brak jej było pewności siebie w kontaktach z innymi ludźmi, poza tymi które schodziły na romantyczne tory. Wtedy nikt by nawet nie pomyślał jak wielkie skrywa kompleksy. Tak samo jak nie pomyślałby, że jest zakochana w swoim wieloletnim lokatorze i przyjacielu, Arkadiuszu Żylińskim. Ukrywanie tego od lat stanowiło jej drugą naturę.

PIĘĆ MIESIĘCY PRZED WYPADKIEM
- Wow, no nie bądź taka tajemnicza: powiedz o nim coś więcej.- Znaczącym tonem zaczęła Maria.
- Właśnie. Bo jeszcze dzisiejszej nocy wparuję do twojego mieszkania i sama to sprawdzę- Dopowiedziała Emilka.
- Ech, ty to masz dobrze. Też bym chciała mieszkać z dwoma facetami.- Westchnęła Jowita.
- Puknij się w głowę erotomanko.- Odezwała się Ewa, która z nich wszystkich jako księgowa twardo po stąpała ziemi. – A ty tylko stale o jednym.
- Nie o jednym: o paru innych rzeczach też myślę. No ale gadaj w końcu Zośka: jak wygląda ten cały Ksawery?
- Normalnie. Jedna głowa, dwoje oczu i uszu, para rąk i nóg.- Wzruszyła ramionami dwudziestosześciolatka. Celowo usiłowała zgasić zainteresowanie koleżanek z pracy już w zarodku, bo wyczuwała do czego to wszystko będzie zmierzać. A ona nie lubiła jak zaczynał się temat swatania. Jej swatania, trzeba dodać. Poza tym przez ten tydzień gdy wprowadził się do niej i Arka nowy lokator zdążyła go polubić, więc nie chciała go obgadywać.
- No to chyba dobrze, że nie bierzesz się za pisanie powieści, bo zanudziłabyś czytelnika na śmierć tymi rozbudowanymi opisami.- Odparła jej na to Jowita z pewną dozą ironii.
- Ej, to było chamskie.- Oburzyła się Maria. Zawsze była gotowa bronić młodszą o osiem lat siostrzyczkę niczym lwica. Nawet przed samą sobą lub urojonymi atakami przyjaciółek tak jak w tym przypadku.
- Daj spokój, to tylko żarty.- Zwróciła się do niej Zosia, bo naprawdę nie czuła urazy do Jowity. Już raczej irytowała się na Marysię, bo tamta traktowała wszystko bardzo poważnie. No, ale nie ma się czemu dziwić: w końcu była psychiatrą. Choć nieco zwariowanym trzeba przyznać co było wielkim paradoksem. Zosia czasami żartowała sobie mówiąc, że to właściwie jej siostrze przydałby się psychiatra.- A tak na poważnie to jest całkiem spoko. Wygląda na takiego co będzie się z nim bez problemu mieszkało.
- Ale ja pytałam o wygląd.- Jęczała wciąż Jowita.- Jest niezłym ciachem? Pracuje? No i przede wszystkim jest wyższy od ciebie?- Zosia niechętnie się uśmiechnęła.
- Tak.
- Na które pytanie?
- Właściwie na wszystkie.- Słysząc to dziewczyny jęknęły zgodnym chórem. Zosia pomyślała, że zachowują się jak stado nastolatek, choć każda z nich mniej lub bardziej dawniej miała za sobą ten okres (Ewa zbliżała się do czterdziestki, Jowita niebawem kończyła trzydzieści jeden lat, a najmłodsza i jednocześnie najbliższa jej wiekiem Emilka była od niej tylko dwa lata starsza). Ale między innymi za to je kochała.
- No dobra, a gdzie pracuje?- Wtrąciła Ewka.
- Niech powie coś więcej o wyglądzie...
- Jezu, przecież i tak na ciebie nie poleci. Poza tym pomyśl czy chcesz faceta dla siebie czy dla naszej Zosi.
- Właśnie.
- Dziewczyny, przypominam wam że spotkałyśmy się by opijać urodziny mojej siostry oraz jej sukces zawodowy i być może spodziewany awans.- Zauważyła Marysia.
- To nie awans, tylko rozszerzenie mi obowiązków  i zwiększenie odpowiedzialności za wykonywaną prace wciąż za tą samą stawkę. A z kolejnego roku na karku nie mam się co cieszyć.- Mrugnęła Zosia. Bo porozumiewały się z siostrą bez słów. Dlatego teraz również zrozumiała o co jej chodzi. Po prostu Maria chciała zaoszczędzić jej konieczności odpowiedzi na kłopotliwie pytania dotyczące Ksawerego w kontekście ich związku. A jako jedyna z całego towarzystwa znała prawdę odnośnie uczuć siostry do Arka. Wiedziała, że Zosia kocha te wariatki, ale jednocześnie wstydzi się faktu iż darzy miłością osobę której wedle niej nie powinna. Ona sama miała na ten temat inne zdanie. Uważała po prostu że Arek nie jest dla Zosi. I z każdym rokiem łudziła się, że jej siostra w końcu sama to zrozumie. Tyle że jednocześnie sama w to nie wierzyła. Zosia wpatrywała się w Arkadiusza jak w obrazek jeszcze jako mała dziewczynka darząc go podziwem niczym super bohatera. Nie robiła tego tylko z powodu jego atrakcyjnego wyglądu: ona naprawdę darzyła go silnym uczuciem poprzez wyolbrzymianie jego zalet a minimalizowanie wad. Bo Arkadiusz Żyliński nie był żadnym ideałem, skądże. Był zwykłym, trochę nieodpowiedzialnym cwaniaczkowatym facetem, który od czasu do czasu lubił się powygłupiać potem oczekując że ktoś posprząta za niego bałagan (i wcale nie chodziło tutaj o sprzątanie w sensie dosłownym). Ale z drugiej strony nie można mu było odmówić jakiegoś wewnętrznego uroku i optymizmu. Był również niezwykle bystry i sympatyczny. Nawet ona sama, Maria, nie mogła zmusić się do znielubienia go, choć czasami wkurzała się o to jak traktuje jej siostrę. Oczywiście nie robił nic nagannego skądże. Po prostu nie potrafił zauważyć, że ich mieszkanie nie sprząta się samo, że pranie jego ubrań nie należy do obowiązków Zośki a gotowanie nie było dołączone do pakietu z wynajęciem pokojem w mieszkaniu.  Marysia czuła bezsilną złość gdy widziała jak on w ogóle tego nie docenia, a jej siostra bagatelizuje swoje zasługi. Najgorsze było jednak to, że nie robił tego z megalomanii czy wyższości: wcale też nie sądziła że z premedytacją czaruje i oszukuje Zośkę zdając sobie sprawę z jej afektu. On po prostu tego nie zauważał. A nie ma nic gorszego od obojętności, nic tak nie rani jak świadomość, że ktoś kogo kochasz ma gdzieś czy gdzieś jesteś czy cię nie ma. Doskonale wiedziała to jako psycholog i miała tego praktyczną wykładnię podczas przyjmowania pacjentów.
- Daj spokój skromnisio. Nawet Cruella cię pochwaliła.- Powiedziała Emilia mając na myśli złośliwą i słynącą z okropnych zachowań szefową działu analitycznego, która była przybraną córką dyrektora tego oddziału banku w którym wszystkie (oprócz siostry Zosi) pracowały. Tak naprawdę nazywała się Wiktoria Szymborska i jak na prawdziwą zołzę przystało była głupia i brzydka…no dobra tak naprawdę wyglądała jak…marzenie każdego faceta. Prawdziwy dowód na to, że nie ma sprawiedliwości na tym świecie.
- No. Gdyby nie ty, do raportu trafiłyby nieprawdziwe dane.- Dodała Ewa.
- Tylko zauważyłam, że Excel za początek tygodnia obiera niedzielę, nic wielkiego.- Zosia wzruszyła ramionami.
- Ha, i dzięki temu „nic takiego” udowodniłaś, że jesteś mądrzejsza od naszego Romusia który biedził się nad przyczyną niespójności prognoz.- Jowita klasnęła w dłonie. Zaraz jednak posmutniała, gdy Ewka dodała:
- Szkoda jednak, że za taką pierdołę najprawdopodobniej wyleci.
- Serio?
- Aha. Wczoraj tuż przed końcem zmiany Cruella kazała mi przekazać tą informację kadrom.- Wyjaśniła im. W banku miała to nieszczęście (na co stale się żaliła przyjaciółkom) pracować jako sekretarka Wiktorii Szymborskiej, więc zwykle mogła ostrzegać koleżanki z działu analitycznego (a więc między innymi Zosię i Emilię) przed jej złymi humorami, „niezapowiedzianymi” kontrolami czy ploteczkami dotyczącymi  planowanych wdrożeń chociażby w technologii.
- Wydawał się być całkiem spoko.- Powiedziała Jowita.
- Właśnie: wydawał. Nie ty musiałaś mu tłumaczyć różnicę między zmienną zależną a niezależną bo on miał problem z ogarnięciem co jest przyczyną a co skutkiem jakiegoś zjawiska. I cały czas zarzucał, że buduję złe modele. I weź tu wytłumacz cymbałowi, że nie istnieje żadna korelacja między ilością posiadanych domów a dzieci, przynajmniej od strony kredytowej, więc to nie dziwota że nie można stworzyć żadnego modelu, bo wychodzą same szumy.- Zauważyła Emilia.- A tak naprawdę nie mam pojęcia jak skończył tę swoją podyplomówkę z programowania i ekonometrii. Miałam mu tylko pomagać, bo przecież pracuje tam niecałe pięć lat i nie mam obowiązku odwalać za niego całą robotę tylko mu pomagać. Facet nie ma zielonego pojęcia o symulacjach, nie Zosia?- Zwróciła się do niej, bo razem pracowały w jednym dziale.
- Co prawda to prawda. Ale jedno trzeba mu przyznać: mógł nic nie rozumieć, ale wyglądał i sprawiał wrażenie jakby wiedział więcej od ciebie.
- Trochę tak jak nasz kierownik Arek, nie? A to pewnie on wskoczy na stołek Romka.- Zosia postanowiła nie komentować tego faktu, bo by się nie zdradzić wolała nie chwalić Żylińskiego. Choć prawdę mówiąc uważała że koleżanka nie ma racji: owszem, czasami Arek robił coś na ostatnią chwilę, ale zawsze wyrabiał się ze wszystkim w terminie.
- E tam, ja tam do niego nic nie mam. Zajebisty facet i gdyby chciał z chęcią wskoczyłabym mu do łóżka.
- Jowita, na Boga.-Żachnęła się Marysia patrząc kątem oka na spuszczoną twarz swojej siostry, która udawała że jest rozbawiona. Ale tak naprawdę z pewnością nie chciała wysłuchiwać takich komentarzy pod adresem faceta którego kocha.
- No co? Jest seksowny. Czasami zazdroszczę Zośce mieszkania z nim.
- Chyba nie tylko ty tak uważasz.- Mrugnęła cicho Emilia.
- No tak.- Odparła znacząco Jowita. Zosia spojrzała na nie zaskoczona.
- Hm? Co macie na myśli?
- No co ty serio niczego nie zauważyłaś?
- Niby czego?
- Jak Cruella obcina go wzrokiem. Ostatnio gdy wpadła na chwilę do bufetu kupić sobie dietetyczny sok.
- Przesadzacie: Arek dyskutował wtedy głośno z grupką stażystów coś im wyjaśniając i po prostu zwracał na siebie uwagę. Poza tym ona bierze się tylko za facetów na wysokich stołkach albo całkowitych leszczy bo ma coś w sobie z pedofilki.
- Więc może znalazła upodobanie w średniakach.- Zażartowała Emilka.
- Przestańcie już chichrać. Przecież Arek powiedziałby o tym Zosi, prawda? W końcu razem mieszkają i się przyjaźnią.- Głos zabrała Ewa.
- Co…? Eeee…nie, to znaczy nic mi o tym nie mówił, dlatego nie sądzę…
- Mówię wam że widziałam jak na niego patrzy. Teraz zagięła na niego parol. Jest niewyżyta bardziej niż ja. Nie mogę zrozumieć jak temu jej tatusiowi kochankowi to może pasować, bo słucha jej we wszystkim.
- Jej, Jowita skończ wreszcie z tymi plotkami.- Odezwała się ponownie Ewa.
- Plotka nie plotka coś w niej jest. Nie raz ratowałam tej suce tyłek kryjąc ją przed dyrektorem: nie o wszystkich jej szwindlach wam opowiadałam. Poza tym zastanówcie się: a niby dlaczego ta jej matka rozwiodła się z Adamczykiem i nie utrzymuje kontaktu z córką? Jaka niby mogłaby być inna przyczyna?
- Nie wiem, ale z pewnością przyczyn mogłoby być z tuzin. Poza tym nie przyszłam tutaj gadać o Cruelli tylko świętować razem z Zośką. To co, zamawiamy następną kolejkę czy dalej będziemy obgadywać ludzi niczym stare przekupki na rynku?
I tak, wśród ploteczek i alkoholu Zosia spędziła przyjemny wieczór z przyjaciółkami. Rzeczywiście tak jak i one miała nadzieję, że w związku z faktem, iż niejako zabłysnęła przed szefową działu kompetencją zostanie wreszcie dostrzeżona. W końcu nie po to studiowała prognozowanie i ekonometrię by robić tabele w Excelu jak pierwsza lepsza stażystka. Miała jeszcze szczęście, że Arek pracował razem z nią, więc uczył jej różnych rzeczy  i pracy na programach (choć Maria złośliwie nazywała to zwalaniem na nią pracy którą sam miał wykonać), dzięki czemu czuła że się rozwija. No i coraz lepiej poznawała sposób prowadzenia controlingu oraz analizy w tym konkretnym banku.
Do mieszkania dotarła dopiero po północy. Niby nie było aż tak późno, ale i tak zdziwiło ją światło dochodzące z niewielkiego saloniku połączonego z kuchnią. Nie dlatego, że jej lokatorzy kładli się po dobranocce, skądże. Głównie dlatego, że ten o którym myślała, w piątkowe wieczory zazwyczaj spędzał poza domem. A jakimś szóstym zmysłem wyczuwała, że to nie Ksawery siedzi w salonie. Dlatego gdy zdjęła okrycie wierzchnie i buty skierowała się w tamtą stronę. Potem usiadła koło Arka.
- Ty jeszcze na nogach?- Spytała.
- Tak. Czekałem na ciebie. Jak spotkanie z gronem plotkar?
- Hej, nie nazywaj ich tak.- Żartobliwie uderzyła go w ramię.
- Okej, żądna krwi kobieto.
- Coś się stało, że na mnie czekałeś?
- Chciałem złożyć ci życzenia urodzinowe starowinko.
- Powiedział facet o sześć lat starszy ode mnie.- Odparowała.
- Serio wszystkiego dobrego. Zapomniałem o twoim dzisiejszym święcie.
- Przecież to tylko urodziny.- Wzruszyła ramionami w geście bagatelizacji.- Poza tym były wczoraj.
- Co?
- Jest dwadzieścia po dwunastej.
- No tak. I jak, spędziłaś ten wieczór z jakimś przystojnym brunetem?
- Tak. Przetańczyliśmy i przegadaliśmy całą noc, stwierdziliśmy że jesteśmy sobie przeznaczeni, a potem wzięliśmy w Las Vegas ślub. Teraz wróciłam do mieszkania tylko po to by się pożegnać.
- Pytałem poważnie.- Roześmiał się gdy Zośka przewróciła oczami.
- Ale słysząc je za każdym razem po spotkaniu z koleżankami irytuje mnie to jeszcze bardziej.
- Dobra, w takim razie już nie będę.- Byłyście w klubie karaoke?
- Tym razem w zwykłym. W moim 5&6 było dzisiaj istne oblężenie, bo zaprosili jakiś rockowy zespół.
- To miałyście pecha.- Oznajmił, a potem sięgnął po coś zza kanapy. Jak się okazało szampana.
- O nie.- Mrugnęła.- Ani grama więcej alkoholu.
- Daj spokój, ze mną nie wypijesz? Mam tutaj kieliszki.
- Długo czekasz?
- Z godzinkę. Trzymaj kieliszek.
- Arek nie, obudzimy Ksawerego.
- I co z tego?- Spytał jak gdyby nigdy nic dalej próbując otworzyć butelkę.- Jutro i tak sobota.
- Ale to niekulturalne: co on sobie o nas pomyśli. Mieszka tu zaledwie tydzień a my już…
- Ciii.- Przerwał jej przytykając polec do jej ust. Jak zwykle całkowicie zbiło ją to z tropu. Potem, najprawdopodobniej przez wypity wcześniej alkohol, zaczęła się zastanawiać nad tym co by zrobił Żyliński gdyby teraz go przygryzła…- Co cię tak rozbawiło?- W odpowiedzi pokręciła głową odsuwając od siebie jego palec. Mimo wszystko chyba była jeszcze za bardzo trzeźwa na to by odważyć się na taki śmiały gest.
- Nic takiego.
- Akurat. Ale nieważne. Ważne jest to…- Przerwał na moment gdy korek wystrzelił-…że teraz nie będziesz musiała się gnieździć przy biurku z praktykantką Aśką tylko będziesz miała swoje obok mnie po drugiej stronie filaru. Także będziemy praktycznie razem pracować. Fajnie nie?
- Serio? W takim razie będę musiała zrezygnować z tego stanowiska gdy mi je zaoferują: mam cię po dziurki w nosie tutaj, a co dopiero jeszcze w pracy….
- Ty….
- Uważaj, wylejesz szampana.
- Trudno, potem będziesz mogła mi truć głowę o brudną podłogę którą będziesz i tak musiała sama umyć.
- Arek…
- To jakaś otwarta impreza czy tylko dla wybranych?- Wśród tłumionego śmiechu i niby zapasów rozbrzmiał męski głos. Dzięki elementowi zaskoczenia Zosi udało się zwiać przed Arkiem.
- O Ksawery. A Zośka tak się bała że cię obudzi.- Zauważył teraz.- Skoro nie śpisz to chodź do nas.
- A pijemy z jakiejś konkretniej okazji?
- Tak. Wielkoludowi przybył kolejny rok.
- Zosia ma urodziny? W takim razie wszystkiego dobrego.
- Dzięki.- Wyszeptała w odpowiedzi dziewczyna. Potem zapaliła światło.- Mam nadzieję, że naprawdę ci nie przeszkadzamy? Zwykle się tak…eee…nie zachowujemy.- Dodała po chwili, bo patrząc na Ksawerego na moment straciła wątek.- Wow, nie miałam pojęcia że masz takie długie włosy.- Zauważyła. Potem spaliła buraka zdając sobie sprawę jak głupio zabrzmiała jej uwaga. Ale nic nie mogła na to poradzić, bo najczęściej chodził w jakiejś gumce, więc nie miała pojęcia że jego włosy sięgają aż do ramion.- To znaczy…
- Spokojnie, odbieram to jako komplement.- Roześmiał się tamten wciskając dłonie do kieszeni co nakierowało wzrok Zosi w tamte rejony. Musiała przyznać, że w dopasowanej koszulce i krótkich spodenkach robił wrażenie. Nie był szczególnie umięśniony, ale bardzo proporcjonalny. A długie włosy nadawały mu męskości, choć nigdy w życiu nie pomyślałaby że mogą wyglądać męsko u jakiegokolwiek faceta. Nie było w nim nic z stereotypu programisty (a raczej informatyka) określanego jako niechlujnego faceta siedzącego całą dobę przed komputerkiem, o nie. Jej nowy współlokator był przystojniakiem i nawet w typie Jowity. Ona lubiła takich Tarzanów. Koniecznie musiała ich w najbliższej przyszłości sobie przedstawić. Pomyślała, że może jednak ktoś inny niż ona zostanie wyswatany…- Kobiety zawsze reagują zazdrością widząc moje długie loki.- I do tego z poczuciem humoru, pomyślała. Naprawdę rzadki kąsek.
- Tylko mi nie zacznijcie gadać o odżywkach do włosów.- Sprowadził ją na ziemię swoim komentarzem Arek.- Przyniosę jeszcze jeden kieliszek.
- Jeszcze raz wszystkiego dobrego.- Odezwał się do niej Tarzan…to znaczy Ksawery, gdy zostali sami.
- Dzięki, ale jak to stwierdził nasz współlokator ze starzenia się nie ma się co cieszyć.
- Jak to nie?!- Rozległ się głos dochodzący z kuchni.- Kolejny przeżyty szczęśliwie rok.
- Dla niego zawsze znajdzie się jakiś powód do świętowania: szczególnie z drinkiem w dłoni i wianuszkiem kobiet wkoło…- Zosia uśmiechnęła się do Ksawerego połączona niemym porozumieniem.
- Wcale tak nie jest.- Odpowiedział Zosi Arek wchodząc do salonu z kieliszkiem w dłoni i podając ją Ksaweremu.- Robi ze mnie płytkiego faceta a to ona w piątkowy wieczór włóczy się po klubach. Pięć minut temu powiedziała mi, że poznała jakiegoś przystojnego bruneta i poślubiła w Las Vega.
- Osioł.
- Widzisz Ksawery? Z nią muszę znosić obelgi odkąd tylko pamiętam. Dzięki Bogu teraz będziemy mogli się z nią męczyć w tym mieszkaniu razem. I to mając przewagę płci.
- Przewaga płci czy nie: i tak będę górą. Tylko spróbujcie warlać swoje skarpety po całym domu albo nie podnosić deski klozetowej. Wtedy zobaczycie swoją przewagę płci.

***
- Nie masz owocowej herbaty? No trudno zaparzę sobie ziółek. A cukier stoi tam gdzie ostatnio? I gdzie w ogóle są małe łyżeczki?
- Mamo usiądź mówiłam, że to ja mogę cię obsłużyć: w końcu jesteś gościem.
- Daj spokój, nie jestem jeszcze taka stara. Więc gdzie te sztućce?
- Przełożyłam do górnej szuflady, bo Ksawery miał cały arsenał noży.
- To znaczy?- Pani Niemcewicz wytrzeszczyła na córkę oczy. A Zosia już przeczuwała swój błąd.- Chyba nie jest jakimś dewiantem co? W ogóle co ty wiesz o tym chłopaku?
- Mamo, miałam na myśli również inne jego sztućce. A Ksawery mieszka ze mną już dwa tygodnie i jest bardzo miły. Do tego nie zostawia po sobie syfu, nie imprezuje, a choć pracuje w domu zachowuje się bardzo cicho tak że niemal nie zauważam że jest w swoim pokoju.
- Mówiłaś że kim jest? Informatykiem?
- Tak, a konkretnie programistą. Pisze aplikacje na zlecenie różnych firm.
- Hm…- Chrząknęła tylko pani Elżbieta. Zosia tylko nieco złośliwie pomyślała, że mama zawsze tak reagowała próbując wyrazić swoją dezaprobatę na temat o którym nie miała zielonego pojęcia. Tam samo jak teraz.
- Mamo, to naprawdę fajny facet…
- Aha, wiedziałam!- Starsza kobieta z radości klasnęła w dłonie.
- Co wiedziałaś?
- Zakochałaś się.
- Oj mamo. Miałam na myśli, że jest fajny jako lokator.
- Wcale nie: na własne uszy słyszałam, że stwierdziłaś „fajny z niego facet”.
- Bo nie dałaś mi dokończyć.
- Kochanie, przecież nie zarzucam ci niczego złego. Wręcz przeciwnie: cieszę się że w końcu się kimś zainteresowałaś.
- Na Boga, proszę.
- Ale…- Pani Niemcewicz wymownie wzniosła palce do góry.- …i tak muszę przyznać, że mi się to nie podoba. Dziewczyna mieszkająca z dwoma kawalerami? Za moich czasów czegoś takiego się nie robiło.
- Tak jak nie chodziło do kina 4D, grało na laptopach i tabletach oraz nosiło soczewek czy nie robiło setki innych rzeczy, które dziś są normalnością. Wszystko idzie do przodu i teraz to nic złego. A nawet lepiej, bo nie miałabym czego szukać w banku. Po prostu mieszkamy jako lokatorzy, bo tak jest ekonomiczniej.
- Wiem, ale musisz przyznać, że lepsze byłyby koleżanki.
- Przecież wiesz, że na początku studiów zaczęłam mieszkać z Klarą i Moniką i pamiętasz jak to się skończyło: jedna rzuciła uniwerek po miesiącu, a druga z dnia na dzień przeprowadziła się do chłopaka. Jak miałam z Marzeną tak szybko znaleźć kogoś nowego? Miałam szczęście, że znalazł się Arek.- Nie dodała, że potem miała mniej szczęścia gdy zaczął z Marzeną romansować. Tak samo jak jeszcze niedawno z Justyną. Może więc miał skłonność do swoich lokatorek? Może teraz jej szanse wzrosną? Stłumiła jednak chichot gdy jej matka powiedziała:
- Arek to co innego. To prawie jak rodzina.- Zosia po raz kolejny stłumiła uśmiech. Swego czasu jej matka z mamą Arka były prawdziwymi przyjaciółkami. Pani Elżbieta sądziła nawet, że kiedyś w przyszłości…-…Co prawda kiedyś uważałam, że skończycie z Arkiem przed ołtarzem jako małżeństwo, to jednak relację brat i siostra też uważam za odpowiednią.- …no właśnie: że stworzą związek. Chyba tylko w tej jednej kwestii zgadzała się z matką w 100%. To znaczy chciałaby kiedyś tak się stało.- Ale ten drugi…-Skrzywiła się dobitnie dając wyraz swojej opinii o nowym współlokatorze córki-… i to na dodatek z długimi włosami? Przecież to takie niemęskie. Może to i dobrze, że się w nim nie zakochałaś. Jesteś pewna, że nie bierze narkotyków? Wydaje mi się, że wyczuwam jakiś słodkawy aromat…
- Oj mamo, przestań. To odświeżacz powietrza. I powinnaś się wstydzić, że myślisz stereotypami. Widziałaś go tylko ułamek sekundy gdy wychodził z mieszkania.
- I pierwsze wrażenie mi wystarczy.- Słysząc to Zosia pokręciła głową. Kłótnie z matką przypominały kłótnię z trzyletnim dzieckiem. Spodziewała się jej wizyty po wprowadzeniu się nowego lokatora(jeszcze do niej nie dotarło że osiem lat temu skończyła osiemnaście lat), ale mimo wszystko i tak mentalne przygotowanie się na nią było niemożliwe. Zosia zawsze musiała przez dwie godziny po wyjściu matki leczyć się z bólu głowy. Ale czasami jedna technika sprawdzała się w większości przypadków. Miała zamiar zastosować ją teraz.
- A co tam słychać u Marysi? Byłaś już u niej?
- Nie, najpierw chciałam wiedzieć co u mojej młodszej córeczki.- Pani Ela w irytującym Zosię geście lekko ścisnęła jej policzek. Potem jednak przytknęła sobie dłoń do ust w geście zaniepokojenia.- A sądzisz, że powinnam?
- No nie wiem…- Zośka starała się by w jej głosie zabrzmiało zakłopotanie i niechęć przed zdradzaniem tajemnic siostry.
- Zosiu, czy ty coś wiesz? Czy Maria ma jakieś kłopoty? Albo Ignacy?- Z trudem powstrzymała się przed zatarciem rąk. A więc i tym razem jej się udało. Marysia będzie trochę zła, ale długo nie będzie się na nią gniewać. Zawsze tak było. Zawsze była dla niej ukochaną małą siostrzyczką, którą mogła bronić przez złośliwością rówieśniczek przezywających ją tłustą olbrzymią krową, pocieszać gdy przez swój nieatrakcyjny wygląd (który jeszcze potęgował trądzik) miała problem by znaleźć partnera na bal po zakończeniu gimnazjum. Aż wreszcie w liceum gdy wydarzyła się ta historia z Bartoszem Krawczykiem. Nawet po wielu latach Zośka uważała, że tylko dzięki siostrze zdołała przetrwać to  bagno.
I swój wstyd.

CZTERY MIESIĘCE PRZED WYPADKIEM
Arek podśpiewując sobie pod nosem skierował się do na korytarz z ulgą. Bardzo lubił swoją pracę, ale czasami go przytłaczała. Jednak tuż przy drzwiach coś go zatrzymało. A raczej ktoś. Niechętnie wrócił do pomieszczenia w którym pracował wraz z kilkoma innymi osobami.
- Jezu, Wielkoludzie masz zamiar iść na lunch?
- Hm?
- Lunch. Coś takiego podczas przerwy w pracy. Wiesz jeszcze co to takiego?
- Nie żartuj. Nie mogę skończyć tego raportu.
- Więc zrobisz to po przerwie.
- Po przerwie czeka mnie kilka analiz.
- Masz na to czas do końca tygodnia.
- Mówię o klientach detalu.
- Przecież to moja działka.
- Ale chcę ci pomóc, bo się nie wyrobisz.
- Więc pomoże mi Aśka albo Emilka. Nie pozwolę by ten dupek którego Wiktoria zatrudniła zamiast Romka zlecał nam dodatkową robotę. Przecież my zajmujemy się tylko korporacyjnymi.
- Tak było przed cięciami kosztów i audytem zewnętrznym. Poza tym nie, marudź: naprawdę ostatnio nie mieliśmy zbyt dużo roboty. Po co ktokolwiek ma narzekać i oskarżać nasz dział o nieefektywność?
- Pracujesz tu tak krótko i już się z nim utożsamiasz? No, no, no.
- Bardzo śmieszne.- Niechętnie spełniła polecenie Żylińskiego i wstała z krzesełka. Z powodu utrzymywania przez kilka godzin tej samej pozycji jęknęła gdy bolące mięśnie zaprotestowały.
- Kręgosłup? Masz źle wyregulowane krzesełko. No i jest za małe.
- Dzięki, że to zauważasz.- Prychnęła. Chyba nigdy nie przywyknie do swojego wzrostu.
- No co? Chciałem ci pomóc. Powiedziałem coś nie tak?
- Nie, przepraszam. Po prostu wkurza mnie mój wzrost. Nie mogę tu wprost wysiedzieć.
- Jej, pomyślałby kto że już się z tego wyleczyłaś. To co, idziemy do stołówki czy do restauracji na rogu ulicy?
- Odkąd to jadasz w restauracji?
- Karol pokazał mi to miejsce.
- Karol?
- No wiesz, mówiłem ci o nim tydzień temu. Pracuje w departamencie operacji finansowych banku.  
- A, to ten żigolo z którym zabalowałeś w poprzedni weekend?
- Hej, brzmisz jak moja mama.
- Dobra już nic więcej nie powiem. Ale dla mnie ten facet jest mega chamski i ordynarny, a jego żarty wcale nie są śmieszne.
- Przesadzasz.
- Wcale nie. Ja w przeciwieństwie do ciebie zwróciłam na niego uwagę wcześniej gdy bezczelnie podrywał w stołówce jakąś stażystkę która sobie tego nie życzyła. I nie potrafił zrozumieć, że „nie” oznacza „nie”.- Arek postanowił w żaden sposób nie komentować tego twierdzenia, bo wiedział że Zośka potrafiła być czasami strasznie sztywna. No i to co ona odbierała jako chamski podryw w rzeczywistości było po prostu naiwną bajerką, która dla większości dziewczyn była zabawna.
- Jak poznacie się osobiście zmienisz zdanie.- Tym razem to ona nie odpowiedziała, bo nie miała zamiaru poznawać żadnego Karola Rogalskiego. A gdyby tak bezpardonowo to przyznała to Arek zaraz trułby jej o tym cały lunch.
- To co będziemy jeść?
- Ja zamawiam jakiegoś porządnego steka. Jestem mega głodny.
- Ja też.
- I to w tobie właśnie lubię: zero diety sałatkowej czy marchewkowej.
- I pewnie dlatego wyglądam jak wyglądam.
- No tak zapomniałem, że nie mieścisz się w drzwi…Auć., to bolało.
- Bo miało.
- Dobra, nie chciałem sugerować że jesteś gruba.
- Już się nie tłumacz: do końca życia będę to pamiętać.
- Powiedz jak to się dzieje, że jeśli powiesz kobiecie dziewięć komplementów ona i tak będzie pamiętała przez najbliższe tysiąclecia jedną nie do końca pochlebną uwagę?
- Bo to boli bardziej. Nawet nauka to potwierdza. Pamiętasz coś jeszcze z czystej teorii ryzyka dotyczącej perspektyw?
- Pytasz o to analityka ryzyka kredytowego? Jasne, że tak.
- Założę się że nie.
- Więc przegrałabyś zakład gdybyśmy się założyli.
- Czyżby?
- Tak. Ale że jestem dżentelmenem nie chcę dać ci przegrać.
- Phi.- Prychnęła rzucając jakąś uwagę o męskim sprycie. Potem zaczęli się spierać. Arka uratował tylko fakt, że znaleźli się tuż przed restauracją.
- Okej, jesteśmy prawie na miejscu.
- To tutaj?
- Tak.
- Nie widziałam tego miejsca wcześniej.
- Bo niedawno otworzyli: wcześniej był to sklep z warzywami. Zajmij stolik a ja idę złożyć zamówienie. Zosia skinęła głową a potem zgodnie z poleceniem zajęła jeden z wolnych stolików. Potem uważnie rozejrzała się po wnętrzu: rzeczywiście było tu całkiem fajnie i przytulnie. Co najwyżej piętnaście stolików nakrytych ładnym niebieskim obrusem i pękiem kwiatków na środku. Taka niby trochę bardziej ekskluzywna knajpka. Kameralna, ale stylowa.
Przez następne czterdzieści pięć minut rozmawiała i żartowała z Arkiem pochłaniając swoją olbrzymią porcję steka. Zdecydowanie się przeliczyła, bo nie dała rady zmieścić całości. To znaczy ostatecznie dała, bo Żyliński zaczął ją podpuszczać. Tyle, że po wyjściu z restauracji ledwie mogła chodzić.
Do pracy wróciła w świetnym humorze i choć miała przed sobą masę zajęć to tym razem nie wydawało jej się to być tragiczne. Zwłaszcza gdy zjawił się ich nowy lider, Rafał Bańkowski. Arek zdając mu jakiś raport i tłumacząc wykresy gdy tylko tamten się odwracał robił do niej miny imitujące wymioty. Raz nie mogła się powstrzymać przed śmiechem i musiała udać atak kaszlu.
Była trochę rozczarowana gdy Arek postanowił zostać w pracy trochę dłużej, ale nie nalegała na to by mu pomóc gdy kilkakrotnie powiedział jej, że sam sobie poradzi. A już zwłaszcza nie wypadało przy ostatnim gdy stwierdził:
- Wiem, że nie uśmiecha ci się wracanie komunikacją miejską i wolałabyś luksus w postaci powrotu do mieszkania moim autkiem, ale mus to mus.
- Już dobra, przejrzałeś mnie.
- Kiedyś w końcu namówię cię do zrobienia prawo jazdy.
- Naprawdę chcesz żeby parę osób straciło życie?
- Ej tam, jestem przekonany że byłabyś świetnym kierowcą.
- Taa, jasne. Miłej pracy.
- Na razie.- Odparł jej Arek. Potem poczuł drobne ukucie żalu: z Zośką skończyłby to szybciej ale jakoś głupio mu było prosić ją o pomoc. W końcu odkąd Wiktoria pozwoliła jej zajmować się czymś poważniejszym niż opracowanie analiz na podstawie gotowych danych (nie miała pojęcia jak wiele razy Niemcewicz pomagała mu w analizach i ocenie zdolności kredytowej klientów), już parę razy wykorzystał jej dobroć. I czuł się z tym trochę jak pasożyt. Poza tym Karol zaproponował mu wieczorne wyjście po pracy, bo również musiał w niej dziś trochę dłużej posiedzieć. Gdyby Zośka mu pomagała musiałby ją najpierw odwieźć do domu a potem wrócić do Karola co byłoby nieco kłopotliwe. A czuł, że męskie wyjście na odstresowanie zdecydowane by mu się przydało.

***
Gdy godzinę później Zosia Niemiec wróciła do mieszkania nie mając w planach niczego do roboty, zdecydowała się popichcić coś w kuchni. Właściwie z racji faktu, że zastała zamknięte mieszanie a Arek przebywał w pracy pomyślała, że jest w nim całkiem sama. Dlatego też na wstępie zrzuciła z siebie służbowy uniform (tak nazywała konieczny do noszenia dres kod) wkładając na siebie jakąś bokserkę i spodenki. Potem włączyła radio i wyciągając z kredensu niezbędne przybory zaczęła robić pizzę. Ugniatając ciasto „pomagała” kolejnym autorom wyśpiewywać ich przeboje czasami lekko kołysząc się w rytm aktualnie lecącej melodii. Poczuła się więc głupio jak w jednym z takich momentów zastał ją Ksawery.
- Hej, co tam dobrego gotujesz?- Słysząc znienacka męski głos z wrażenia upuściła trzymaną właśnie w dłoni puszkę z pomidorami.
- Cześć. Ale mnie wystraszyłeś. Było tak cicho, że myślałam, że jestem sama.- Wyjaśniła czując się jak ostatnia niezdara.
- Przepraszam, pracowałem nad nową aplikacją, a kiedy to robię zamykam się w swoim świecie ciszy. Zaraz pomogę ci posprzątać.
- Nie, w porządku. Dam sobie radę. Dobrze, że kupiłam dwa sosy, bo inaczej byłyby nici z mojej pizzy.
- Odkupię ci go.
- Nie musisz, sama jestem sobie winna.
- Albo masz coś na ukryciu.
- Hm?
- No wiesz, podobno boi się tylko ten który ma coś na sumieniu.
- Jaki mądrala z ciebie.
- Wszyscy mi to mówią. To może w ramach rewanżu pomogę ci w siekaniu cebuli?
- Nie, poradzę sobie. Ale na pizzę zapraszam.
- O nie, aż taki nie jestem. Chociaż w ten sposób ci się zrewanżuje za napędzenie stracha.
- A co z twoją aplikacją?
- Właściwie to już ją skończyłem. Zarejestrowałem tylko jeden mały błąd, ale z nim poradzę sobie później. I tak teraz po prostu mój mózg po wielogodzinnej pracy wysiada. Przyda mi się jakaś odskocznia. Ostatnio nabrałem za dużo zleceń.
- Więc zazwyczaj tyle nie pracujesz?
- Nie, wręcz przeciwnie. Całymi dniami leżę i się opieprzam, bo najczęściej natchnienie przychodzi do mnie wieczorami albo nocą. No i mam taki styl, że najczęściej gdy nad czymś pracuję to robię to przez wiele godzin bez przerwy. Potem odpoczywam i zbieram siły przez kolejne dwa, trzy dni.
- A już myślałam, że trafiliśmy z Arkiem na jakiegoś samotnika.
- Nie do końca, zazwyczaj jestem aż za bardzo towarzyski. Moi znajomi wciąż bombardują mnie wiadomościami o parapetówce. Nie potrafią zrozumieć, że impreza na tą okazję nie do końca jest związana z wynajęciem mieszkania z innymi ludźmi.- Słysząc to Zosia roześmiała się.
- Jeśli twoi znajomi nie zamierzają tłuc naczyń, brudzić ścian czy demolować mebli to w porządku: mi to nie przeszkadza. A jestem pewna, że Arkowi też nie. Jeszcze się pewnie do ciebie przyłączy.
- A ty nie?
- Och, ja nie imprezuję za często. Lubię wyjść czasami z koleżankami po pracy na jakieś piwko, to wszystko.
- Tak w ogóle to ładnie śpiewasz.
- Dzięki, że mnie zawstydzasz.
- Nie, mówię serio. I zdaje się, że w ciągu ostatniego miesiąca nie byłem zbyt towarzyski. Pewnie macie mnie za dziwaka?
- Ja nie, ale nie mogę mówić za Arka.
- Tak w ogóle to znacie się z pracy?
- Tak, to znaczy nie do końca. Mieszkaliśmy niedaleko siebie w dzieciństwie. Potem załatwił mi staż w banku w którym pracował: wtedy jeszcze razem ze swoim ojcem. To znaczy właściwie dał w odpowiednim czasie cynk.
- I przyjaźnicie się od dziecka? Stąd ten pomysł o wspólnym mieszkaniu?
- Można tak powiedzieć. Choć z tą przyjaźnią to bym nie przesadzała.- Zosia uśmiechnęła się wspominając nastolatka który z zazdrością nazywał ją wielką stopą. Była wtedy od niego wyższa, nawet mimo nieskończonych jeszcze dziesięciu lat. Z niejaką melancholią zatopiła się we wspomnieniach opowiadając Ksaweremu o swoim dzieciństwie oraz młodości. Na tym drugim okresie nie chciała skupiać się za bardzo, bo do dziś pewne wspomnienia wywoływały ból. Ale za to okres studiów opowiedziała z wieloma szczegółami. Może to dlatego Ksawery z lekką niepewnością i zakłopotaniem wyznał jej w pewnym momencie:
- Wiesz, na początku myślałem że jesteście parą i z konieczności zaciśnięcia pasa szukacie kogoś na przyczepkę. Mam nadzieję, że nie gniewasz się za tę uwagę.
- Spokojnie: nie ty pierwszy, nie ty i ostatni. Po prostu się przyjaźnimy. Ale dla wielu ludzi przyjaźń  damsko-męska istnieje tylko w teorii.
- A u was się sprawdza w praktyce.
- Tak.- Mrugnęła czując się głupio. Bo przecież była w tym twierdzeniu hipokrytką: ona od jakiegoś czasu chciała czegoś więcej. Właściwie już sama nie pamiętała kiedy tak dokładnie to się stało: nie miała jakiegoś przełomowego momentu w którym, bach, stwierdziła że kocha Arkadiusza. Ta miłość narastała w niej niepostrzeżenie wraz z każdym żartem, rozmową, wspólnym spędzaniem czasu, a nawet kłótniami. Sama przed sobą szacowała to na okres sprzed około dwóch lat kiedy to podczas jednego z wygłupów Arkadiusz złapał ją za nogi niczym worek kartofli taszcząc na łóżko po to by oddała mu zabraną przez nią ważną karteczkę. Bo wtedy jego ciało znajdowała się przy jej ciele, usta niedaleko jej ust,  a ręce dotykały jej rąk by odzyskać zgubę. A ona poczuła że to sprawia jej przyjemność, że chciałaby by Arek znalazł się jeszcze bliżej niej. Gorzką pigułką był fakt, że karteczka o którą toczył z nią takie zapasy zawierała karteczkę z numerem telefonu dziewczyny. Czy więc mogła mówić o istnieniu przyjaźni-damsko męskiej? Dlatego chrząknęła zmieniając niejako temat:- Właściwie to tak nam jest wygodniej. Mieszkałam z dwiema współlokatorkami już wcześniej i miałam dosyć masy ciuchów i sterty kosmetyków zalegających w łazience, brudu w kuchni, niepozmywanych naczyń. Uwierzysz, że paradoksalnie kobiety są w tym dużo gorsze od facetów? Poza tym głównym plusem jest fakt, że to najczęściej mężczyźni są zapraszani do kobiet na noc, więc nie muszę nocą wysłuchiwać koncertu jęków. Ale jeśli chcesz…to znaczy nie krępuj się jeśli masz dziewczynę i chciałbyś…Nie chciałam…eee…nie miałam na myśli…Boże, czasami powinnam odgryźć sobie język.
- Rozumiem. Ale nie, nie mam dziewczyny. – Powiedział lekko się uśmiechając. Potem spoważniał i dodał cicho: - Już nie.
- To z jej powodu szukałeś nowego lokum?
- Można tak powiedzieć. Choć to skończyło się już parę miesięcy temu. Byłem zbyt głupi by to zauważyć.
- Przykro mi.
- Nie ma czego. Uczucia dawno wygasły, żyliśmy ze sobą tylko z przyzwyczajenia, ani ja jej nie rozumiałem ani ona mnie. To musiało się w końcu rozpaść.
- Przepraszam, jestem chyba zbyt wścibska. To pewnie nie jest temat o którym chciałbyś mówić nowo poznanej osobie.
- Może, chociaż czasami tak jest dużo łatwiej. Poza tym ty też możesz mi się zrewanżować.
- Ha, już się nagadałam za wszystkie czasy. Dziwię się że jeszcze nie masz dość.
- Więc wracajmy do naszej pizzy. To co teraz? Kroimy pieczarki?
- Tak…to znaczy ty je posiekaj. Ja zetrę ser.
Godzinę później obydwoje zajadali się pysznym chrupiącym ciastem o dziwo wciąż znajdując coraz to nowe tematy do rozmów. Zosia dowiedziała się na czym konkretnie polega praca Ksawerego (zewnętrzne firmy zlecały mu opracowanie aplikacji ułatwiających kontakt z klientem albo napisanie gry na telefon związanej z daną marką produktu. Czasami brał również zlecenia zaprojektowanie interfejsa stron internetowych czy też naprawy sprzętu. Do niedawna zajmował się tym na zlecenie pewnego koncernu informatycznego, ale od niecałych sześciu miesięcy założył własną działalność). Wyglądał, że doskonale wie o czym mówi,  a jako że miała programowanie na studiach (a raczej jego podstawy) zdawała sobie sprawę  nad jak bardzo skomplikowanymi rzeczami pracuje. Był więc inteligentnym facetem z poczuciem humoru (czego dowiedziała się już w noc swoich urodzin) oraz końskim apetytem (czego dowiedziała się teraz: zjadł cztery wielkie kawałki pizzy). No i lubił grać  w kosza a rozrywkę sprawiały mu…łamanie haseł i zabezpieczeń innych komputerów.
- Jezu, jesteś hakerem?- Pisnęła wtedy Zosia.
- Właściwie to crakerem.- Sprostował.- W przeciwieństwie do hakerów nie włamuje się na cudze strony dla zysku, ale dla wskazania na błędy niewłaściwie napisanego oprogramowania lub niewystarczających zabezpieczeń. Mam takiego kumpla i czasami robimy to dla zakładu: wyszukujemy jakąś instytucję i próbujemy przełamać się przez jej zabezpieczenia.
- I co wtedy robisz gdy ci się to uda? Przecież to chyba nie jest do końca legalne.
- No nie, ale najczęściej taka informacja wywołuje wdzięczność. Właściwie tylko raz zostałem zdegradowany do roli zwykłego internetowego cyberprzestępcy, bo właściciel portalu nie chciał zrozumieć, że następnym razem ktoś może wykraść jego dane w zupełnie innym, mniej szlachetnym celu niż ja.
- No dobra, a co musisz mieć by się włamać?
- Zależy o czym dokładnie mówimy. To znaczy gdzie chciałbym się włamać, jakie są zabezpieczenia i parę innych rzeczy którymi nie chcę cię zanudzać.
- Laptop. Załóżmy, że chciałbyś się włamać do mojego laptopa. Potrafiłbyś to zrobić?
- Masz jakieś oryginalne zabezpieczenia oprogramowania poza antywirusem?
- Raczej nie, tylko te standardowe. No ale mam hasło zabezpieczające.
- Odcisk palca? Finger vein?
- Że co? Nie, standardowe znaki numeryczne albo literki.
- Phi, prosto sprawa.
- Słucham?
- Wystarczy, że zainstaluje ci oprogramowanie szpiegowskie.
- Antywirus je wykryje.
- Nie, jeśli dobrze je schowam i zablokuje. Poza tym wątpię byś korzystała z jakiejś dobrej płatnej wersji, prawda?
- Nie mam wiele do ukrycia, więc to mi raczej niepotrzebne.
- Ludzie zbytnio to bagatelizują. A wiesz ile kasy zarabiają potem tacy oszuści na wykradaniu danych osobowych?
- Niby tak, ale jakoś mam to gdzieś.
- Przypomnę ci o tym, gdy po raz enty będą ci wysyłać jakąś wiadomość na telefon o wybranym samochodzie albo męczyć z call center. To tylko jedne z bardziej niewinnych sposobów na wykorzystywanie ludzkich danych.
- Chcesz mnie wystraszyć?
- Nie, przepraszam. Zboczenie zawodowe. Ale jeśli chcesz mogę lepiej cię zabezpieczyć. To znaczy twój komputer.
- Dzięki, w wolnym czasie pozwolę ci się nim pobawić. Jej, ale się najadłam. Zawsze przy takich okazjach muszę się objeść.
- Raz na jakiś czas nie zaszkodzi. Już idziesz do siebie?- Spytał gdy zaczęła wstawać z krzesła.
- Tak, mam na ósmą do pracy a już jest po dziesiątej. A jeszcze trzeba sprzątnąć ten syf.
- Daj spokój, przecież ja to zrobię.
- Przecież to ja gotowałam.
- I z uprzejmości podzieliłaś się ze mną posiłkiem.
- Naprawdę, nie musisz tego robić.
- Ale chcę. Nie mam niczego innego do roboty.
- W takim razie uporamy się z tym oboje, dzięki.- Odpowiedziała Zosia. W życiu nie powiedziałaby że z tego Ksawerego jest taki fajny facet. A dzięki dzisiejszemu wieczorowi czuła się tak jakby znała go nie miesiąc a pół roku. To było dziwne uczucie, bo zwykle gdy ktoś go używał nie potrafiła tego zrozumieć. No bo co właściwie oznaczało? Może więc to, że dzięki jednej długiej rozmowie i jedzeniu pizzy poznała go lepiej niż w ciągu całego miesiąca mieszkania z nim. Kładąc się spać w myślach dziękowała Bogu za tak świetnym współlokatorów. Tyle, że zanim zasnęła nie mogła przestać myśleć o Arku, który do tej pory mimo północy jeszcze nie wrócił do domu.

***
Nazajutrz Zośka z ulgą spostrzegła na wieszaku płaszcza Arkadiusza, więc musiał wrócić na noc. Niestety rozwalone buty świadczyły o wiadomym stanie jego upojenia podczas tego powrotu. Dziewczyna poczuła irytację, bo odkąd zaczął zadawać się z Karolem już drugi raz imprezował w trakcie tygodnia. Ale to było jego życie i jego sprawa: ona nie mogła się w to wtrącać, nawet jako przyjaciółka. Chociaż z chęcią by to zrobiła.
Jej wnioski były słuszne, bo w pracy sama niemal fizycznie tylko patrząc na Żylińskiego odczuwała niedyspozycję. Ale zawzięcie go broniła przed Emilką która spytała się jej wprost gdzie wczoraj zabalował jej współlokator, mówiąc że zjadł coś niewłaściwego i miał zatrucie pokarmowe. Ale prawda była taka, że Arek wyraźnie miał kaca i jeszcze nie wytrzeźwiał. Rankiem ledwie udało jej się go zwlec z łóżka i zapędzić pod prysznic by nie spóźnili się do pracy, więc nie miała za bardzo okazji do rozmowy. Dlatego wypytała go o to podczas przerwy obiadowej.
- Poznałem fajną dziewczynę i trochę zabalowaliśmy.- Wyjaśnił jej tylko. A i ona nie miała zamiaru znać więcej szczegółów. I tak coś dziwnie ściskało ją w środku słysząc takie słowa z ust mężczyzny w którym się podkochiwała.
- Super. Tylko szkoda, że nie pomyślałeś że masz iść nazajutrz do pracy. Co ty sobie myślałeś? Przecież widać że jesteś skacowany.
- Wiktoria niczego nie zauważyła.
- Bo Cruella widzi tylko czubek własnego nosa.- Westchnęła z irytacją.- Na Boga, Arek czy ty serio nie wyrosłeś jeszcze z takich dziecinad?
- Jak widać nie.- Uśmiechnął się do niej szelmowsko. A potem puścił oko.- Tobie też by się przydało.
- O nie, dziękuję bardzo. Przyniosę ci jeszcze wody. A może soku pomidorowego?
- Jesteś aniołem, Wielkoludzie.
- Zdecyduj się czy mnie obrażasz czy komplementujesz.
- Przecież Wielkolud to pieszczotliwe określenie.
- Pieszczotliwe? Tak jak imprezowicz i nieodpowiedzialny analityk finansowy?
- Ale dzisiaj kąsasz.
- W przeciwieństwie do ciebie muszę myśleć za nas dwoje.
- Wiem, że źle zrobiłem ale czasu nie cofnę. Za to laska którą poznałem w pełni mi to wynagrodzi.
- Mili państwo: czy tym razem będzie rekord? Czy tym razem dziewczyna na chwilkę zabawi w życiu Arka trochę dłużej? O tym dowiecie się już w kolejnym odcinku.
- Idź już lepiej po ten sok, okej?- Miała czelność się roześmiać, szelma jedna. A on zamiast się obrazić też się do niej wyszczerzył. Gdyby wiedziała, że mało nie walnął w nos dzisiaj żartownisia parkingowego za podobną odzywkę, to nie byłaby tak pewna siebie. Ale zamiast złości czuł rozbawienie. Potem korzystając z okazji wybrał numer Sandry i umówił się z nią na jutrzejszy piątkowy wieczór. Wolał skorzystać z rady Zośki i nie imprezować w tygodniu.
Tego dnia wrócili do domu razem. Zosia tradycyjnie zabrała się za obiad, a Arek po przebraniu się pojechał na zakupy. To był ich rytuał, bo w zamian za składniki dziewczyna  przyrządzała obiady dla nich dwojga. Trochę zirytował się gdy zauważywszy iż zostawia porcję kurczaka oznajmiła mu, że to dla Ksawerego, ale potem pomyślał, że to przecież tylko zwykły kawałek mięsa. Muszą tylko podzielić budżet i wtedy Zośka będzie mogła gotować dla całej trójki. Poza tym ich współlokator był całkiem spoko gościem, można z nim było normalnie pogadać o niczym i się nie wymądrzał. Wręcz przeciwnie, gdy wieczorem oglądali razem mecz klubowy mimo kibicowania przeciwnym drużynom bawili się całkiem nieźle.
- No nie, ale spieprzyli..- Zaklął Arek gdy jego zespół okazał się być słabszy.
- No cóż, ostatnio jakoś im nie idzie, ale dzisiaj grali dobre. Trochę kuleją na ataku, zwłaszcza prawy skrzydłowy trochę się zagapia.
- Zagapia? On reaguje z pięciominutowym opóźnieniem…- Zaczęli dyskutować na temat piłki nożnej a potem sportu w ogóle. Po jakichś dwóch kwadransach każdy poszedł do swojego pokoju. Arek jeszcze zamierzał dokończyć wklepywanie danych do arkusza (dzisiejszego poranka praktycznie nic nie robił w biurze, dlatego musiał to nadrobić), a gdy skończył zadowolony z siebie postanowił pochwalić się tym Zośce. Zdziwił się gdy po cichym pukaniu nie odpowiedziała- zazwyczaj kładła się koło północy- dlatego zajrzał do jej pokoju. A potem uśmiechnął się widząc że zasnęła w ubraniach na fotelu czytając książkę, która teraz aktualnie leżała na ziemi.  Starając się być jak najciszej ostrożnie zbliżył się do mebla na którym siedziała i podniósł książkę. A potem odruchowo odwracając ją okładką spojrzał na tytuł. Wichry namiętności. Ewidentnie romans o który nie podejrzewałby Zośki. Pomyślałby kto żeby taka racjonalistka i pragmatyk wzdychała do nieistniejącego bohatera książki…nie, chyba nie była raczej z tych które wzdychały. Pewnie po prostu czasami musiała się zrelaksować czymś niewymagającym . I tyle. Zastanawiając się jak przenieść ją na łóżko tak by jej nie obudzić albo czy powinien ją obudzić, skierował wzrok całkiem przypadkiem na zaznaczoną stronę. A dwie minuty później parsknął takim śmiechem, że już nie musiał myśleć o tym co zrobić z Zosią, bo sama się ocknęła.
- Arek? Co ty tu robisz?
- Nic, usnęłaś i chciałem cię obudzić żebyś położyła się do łóżka.- Odpowiedział jej ledwie powstrzymując uśmiech. Przeciągając się spojrzała na niego jak na wariata.
- Z czego się śmiejesz?
- Z tego. – Odparł wskazując jej wzrokiem na książkę którą dzierżył w swojej dłoni.- Kobiety serio czytają takie szmiry?
- Dawaj to.- Wyglądało na to, że w mig się otrzeźwiła.
- Nie wierzę że możesz czytać coś takiego. Jezu, Zośka nie. Nie ty. Nie mogłabyś tego robić.- Zaczął przesadnie dramatycznym głosem.
- Daj mi ją bo zaraz ci przywalę.
- A jednak. I na dodatek przerwałaś w takim momencie. Czy Roberto to główny bohater?
- Arek ty ośle…
- No więc mogę ci powiedzieć, że owy Roberto oprócz naoliwionych muskułów ma wielkiego penisa…
- Arek…
- No co? Serio autorka, to znaczy ta cała Marie Corales to napisała. Miał chyba ze trzydzieści centymetrów…
- Oddawaj książkę i idź sobie…- Próbowała mu ją wyrwać ale z łatwością ją zablokował.
- Nie poczekaj, zaraz znajdę ci tylko ten fragment…o mam: „ wielki na dwanaście cali penis dumnie wyskoczył ze spodenek gdy Francesca spojrzała w stronę jego krocza…” Dobre co? Nie dość, że facet ma interes o długości rakiety do tenisa to jeszcze tak po prostu mu wyskakuje…
- Dobra, przestań. A jeśli już chcesz wiedzieć to lubię poczytać sobie od czasu do czasu taki kompletny odmóżdżacz, choć nie o aż tak harleqinowskch klimatach . I przyznaję, że ta powieść do wybitnych nie należy ale to prezent od Jowity na urodziny, więc wypadało przeczytać.
- Właśnie dlatego usnęłaś. Choć trochę ci się dziwię. Taka pikantna scena z rakietką tenisową nie zrobiła na tobie wrażenia i nie wywołała przyspieszonego oddechu?
- Nie, ale zaraz wywoła w tobie jak ci przywalę. Obiecuję.
- Dobra już idę, ale pod jednym warunkiem. Mogę ją kiedyś pożyczyć? Chciałbym się dowiedzieć co zrobiła Francesca gdy rakietka do tenisa wypadła Robertowi ze spodenek.
- Arek, kretynie zaraz cię…
- Dobranoc.
***
Sandra była wysoką i szczupłą szatynką o oliwkowych oczach, ale nie tylko z powodu urody Arek zwrócił na nią uwagę. Bo oprócz tego była bardzo inteligentna i bystra. Była wyjątkiem od reguły a raczej stereotypu o tępych blondynkach, które oprócz makijażu nie umieją nic zrobić ze swoim życiem i myślą tylko o sobie. A Sandi, jak ją nazywał, wręcz przeciwnie. Pracowała co prawda w jakiejś lokalnej gazecie i pisała artykuły na temat mody, ale miała wyższe aspiracje. Zdziwiło go gdy wyznała, że marzą jej się wywiady z politykami. A potem jeszcze bardziej gdy zaczęła mówić o ostatniej aferze w jednej z partii politycznych. Oczy jej wtedy błyszczały i wyglądała na autentycznie zainteresowaną. Po jakichś dwóch godzinach rozmowy w klubie z niejakim przerażeniem odkrył, że w polityce i sytuacji na świecie orientuje się lepiej niż on. Owszem mógł pochwalić się wiedzą na temat recesji w światowej gospodarce, wahaniami WIG20 czy problemach Funduszu Walutowego, ale sprawy czysto polityczne nie dotyczące gospodarki i ekonomii miał głęboko w poważaniu. No i przede wszystkim zauroczyła go tym, że od bardzo długiego czasu zupełnie nie w głowie było zaciągnięcie jej do łóżka. To znaczy wciąż miał takie plany, ale także rozmowa z nią sprawiała mu ogromną przyjemność. Właściwie to znał tylko jedną osobę rodzaju żeńskiego z którą tracił poczucie czasu gadając o bzdetach. Zośkę. Tyle że ona była jego przyjaciółką. A on po raz pierwszy dostrzegł coś takiego z kobietą która go pociągała.
Może to dlatego w środkowy wieczór nie przejmował się jutrzejszym dniem, w którym rano musiał iść do pracy. Zamiast tego hulał po parkiecie z Sandrą poznając ją jeszcze lepiej. Pod koniec wieczora wymienili kilka pocałunków, ale nic ponadto. I o dziwo ta obietnica rozpaliła go jeszcze bardziej. Dlatego miał gdzieś fakt, że następnego dnia w biurze czuł się jak trup; był wdzięczny Zośce za to że pomagała mu jako tako funkcjonować. A następnego dnia znów umówił się z Sandrą na piątek mimo głupich komentarzy Karola, że nie udało mu się „zaliczyć” za pierwszym razem. Jednak Wielkolud miał czasami rację: niektóre odzywki Karolka były poniżej krytyki. Tyle, że z nim czuł się tak jak dawno się nie czuł. Jakiś taki…beztroski i wolny? Brzmiało to niezwykle głupio, bo do tej pory również nie stronił od weekendowych imprez czy wygłupów ze znajomymi. A tym bardziej kobiet z którymi tworzył niezobowiązujące związki. Ale mimo wszystko były w tym jakieś reguły. Dzięki Karolowi odkrył, że wcale nie musi ich przestrzegać.
Tak więc w piątkowy wieczór starannie „wyszykowany” i odprowadzony nieco żartobliwą uwagą Zośki, która razem z Ksawerym nabijała się z niego w kuchni, wyruszył na spotkanie. Zdążył się jej jeszcze odgryźć, żeby dowiedziała się lepiej do dalej stało się u Roberto i Franceski, bo bardzo go to ciekawiło.  W odpowiedzi rzuciła coś o kopaniu leżącego.
Arek nie miał pojęcia, że jej żarty okupione są smutkiem i żalem (to znaczy nie te dotyczące erotycznej powieści, ale swojej dzisiejszej randki). Jak zresztą za każdym razem gdy wiedziała, że Żyliński spotyka się z jakąś dziewczyną. I choć wmawiała sobie, że jej to nie obchodzi- ona nawet nie łudziła się że Arek kiedykolwiek spojrzy na nią inaczej niż jak na przyjaciółkę- to i tak wiedziała, że się oszukuje. Chyba tak do końca nie będzie potrafiła się z niego wyleczyć. A nawet jako mężatka będzie odczuwała swego rodzaju żal na jego widok myśląc o niespełnionej miłości. Nie była z tych które sądzą, że bez tego jedynego nie mogą żyć, skądże. Wiedziała tylko, że on po prostu był tym jedynym. Ale jeśli pozna kogoś wystarczająco wartego uwagi pokocha go na tyle mocno, by wspomnienie o tej miłości wywoływało tylko melancholię.
- To jakie mamy plany na wieczór?
- Hm?- Mrugnęła bo zatopiona w myślach nie zarejestrowała tego co powiedział Ksawery.
- Pytałem czy masz ochotę gdzieś wyjść. Samemu trochę się nie chce, ale we dwójkę zawsze raźniej.
- Prawdę mówiąc dzisiaj padam z nóg i i tak wymigałam się od spotkania z przyjaciółkami.- Wyjaśniła.
- Daj spokój, kino chyba nie jest zbyt wymagające?
- Niby nie, ale…- Wzruszyła ramionami. Tak naprawdę to miała ochotę poużalać się nad sobą w samotności.
- Ej, nie wiedziałem że z ciebie taki leniuch.
- No cóż, jeszcze się przekonasz.
- I nie przekona cię nawet darmowy bilet? Ja stawiam.- Przekonywał Ksawery, a choć Zośka ani trochę nie miała ochoty na kino, to jednak po pewnym czasie tylko dla świętego spokoju się zgodziła mówiąc:
- Okej, te darmowe bilety mnie przekonały. I idziemy tylko jako znajomi, nie? To znaczy to nie będzie żadna randka…nie żebyś mi to proponował ani żebym ja to tak odebrała, ale mimo wszystko warto to powiedzieć, nie?- Czuła, że mówiąc to się wygłupiła, ale i tak brnęła dalej by nie wyjść na jeszcze większą idiotkę. Super.
- Jasne, że tak. Dobrze wiedzieć, że żaden facet nie będzie mnie potem ścigał z siekierą za podrywanie mu dziewczyny.
- Co? Jaki facet z…och, nie .- Roześmiała się w końcu łapiąc o co mu chodzi.- Nie, nie mam chłopaka, więc spokojnie.
- Dobrze, a więc nic nam nie grozi. Dwoje singli po prostu wychodzi do kina.
- Tak.- Przytaknęła sama się sobie dziwiąc. Ksawery  naprawdę miał w sobie coś kojącego i chociaż dwie minuty wcześniej palnęła głupotę zupełnie się nią nie przejmowała.- Daj mi kilka minut. Poprawię fryzurę i zmienię te dresy.
- Jasne. Tylko nie więcej niż pół godziny, jasne?

- Za kogo mnie masz? Obrobię się w kwadrans.-Oznajmiła a potem pognała do swojego pokoju. Nie miała pojęcia że w tym czasie Ksawery odprowadził ją wzrokiem aż do samych drzwi.

12 komentarzy:

  1. Omg zawał zawał zawał ! Biorę się za czytanie , ale najpierw musiałam skomentować , pierwsza ! Hihi <3 Daria

    OdpowiedzUsuń
  2. Ahhh... jak cudownie znów Cię widzieć, aż humor od razu lepszy.

    OdpowiedzUsuń
  3. Super , że wreszcie wróciłaś ! A co do opowiadania to zapowiada się całkiem ciekawie . Nie mogę się doczekać kolejnego !

    OdpowiedzUsuń
  4. Jak ja się cieszę, że wróciłaś.To były bardzo nudne 3 miesiące bez Twoich opowiadań. Co prawda jeszcze nie czytałam opowiadania, bo praca i obowiązki mi na to nie pozwalają, ale sama świadomość, że czeka na mnie opowiadanie sprawia, że mam lepszy humor :-)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. W takim razie mam nadzieję, ze opowiadanie będzie ci się podobało i cie nie zanudzi:-)

      Usuń
  5. Witamy z powrotem! Nowe opowiadanie zapowiada się interesująco. Do tej pory Twoje bohaterki miały 160 cm w kapeluszu, co jest dla mnie miłą odmianą, bo mogę utożsamić się z Zosią - też jestem Wielkoludem ;) W końcu nieco ponad 180 cm wzrostu dla dziewczyny to nie mało, więc doskonale rozumiem jej kompleksy ;)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Hm, wiesz ze nigdy na to nie zwracałam uwagi? Po prostu jakimś cudem moje bohaterki po prostu byly niziutkie. Chociaż Ania (Niepamięć) i Maja (Miłosny galimatias) akurat były wysokie- przynajmniej w mojej głowie- tylko nie wiem czy gdzies o tym w opowiadaniach napisałam.

      Usuń
  6. Co ile bedziesz dodawala nowe rozdziały???

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Planowałam często, ale teraz akurat złapało mnie przeziębienie więc po pracy od razu do łóżka się wpakowałam zarówno wczoraj jak i przedwczoraj. Dlatego kolejna może się troche opóźnić, ale na pewno do konca tego tygodnia cos wstawię.

      Usuń
  7. Cieszę się, że wróciłaś, akurat w momencie kiedy zakończył się mój ulubiony serial, już myślałam że będę miała doła stulecia, a jednak tyle wygrać. HISTORIA zapowiada się bardzo ciekawie. Nie ukrywam, że cieszy mnie to, iż wybierasz piękne polskie imiona. Opowiadania dzięki temu zyskują. DUŻO WENY I CZASU.
    Pozdrawiam Nienieidealna...
    P.S Będę podwyższać statystyki, czekam

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Jesteś chyba jedyną osobą która nazywanie bohaterów polskimi imionami uważa za zaletę dlatego bardzo mnie to cieszy :-). Przyznam szczerze, że mnie osobiście drażni z kolei takie amerykanizowanie" no innych blogach z opowiadaniami, bo tak jak ty uważam że polskie imiona są piękne, a żadna Dżesika czy Brajan sie do nich nie umywa :)

      Usuń