Łączna liczba wyświetleń

wtorek, 3 maja 2016

Maskarada część XXI



W poniedziałek tak jak postanowiłam w czasie przerwy w pracy zadzwoniłam do pierwszej lepszej szkoły jazdy jakiej numer telefonu znalazłam w gazecie umawiając się na cały kurs. Potem trochę żałowałam tego impulsu: i tak miałam dość zajęć, ale po namyśle zdecydowałam że dobrze się stało. Naprawdę miałam już dość autobusów. No i zawsze będzie to jakaś odmiana. Na razie nie wspominałam o tym nikomu, ale pod koniec tygodnia z racji pierwszych zajęć musiałam wyjść wcześniej z biura, więc zdradziłam Szymkowi gdzie idę. Był wyraźnie zaskoczony, ale też zadowolony (a przynajmniej tak mi się wydawało). Z kolei w ośrodku wychowawcy byli rozczarowani postawą Michaliny, której zdecydowanie praca w ramach wolontariatu nie sprawiała przyjemności. Była tam dopiero trzy razy, ale wciąż tylko narzekała przy każdej sposobności czy rozmowie ze mną. W dodatku Sonia stała się pełnoletnia i opuściła ośrodek, a mnie było z tego powodu bardzo przykro. Jak kiedyś wspominałam była moją ulubienicą i chciałam by w życiu jej się powiodło. Dlatego też jeszcze raz zapewniłam ją, że jeśli tylko pojawi się jakiś problem to może z nim do mnie przyjść. Oprócz numeru telefonu podałam jej jeszcze na wszelki wypadek swój adres, choć było to surowo zabronione ze względów bezpieczeństwa. Ale ja wiedziałam, że Soni mogę ufać. Ucieszyło mnie również to, że ośrodek załatwił jej pracę w administracji domu dziecka. Miała zajmować się pracami archiwizacyjnymi i odbierać telefony. W weekendy kontynuowała naukę w liceum, a ja wiedząc że planuje zdawać na maturze rozszerzony angielski i matematykę jako prezent urodzinowy kupiłam jej trochę książek. To również nie było dozwolone, ale jej radość była dla mnie moją radością. Bo ta osiemnastolatka cieszyła się tak jakbym podarowała jej gwiazdkę z nieba, a nie cztery podręczniki. Dzięki temu znów zostałam podniesiona na duchu. Znów zaczęłam wierzyć, że to co robię ma sens. 
Dopiero w sobotę zdecydowałam się zatopić topór wojenny z Moniką, bo trochę mi jej brakowało. Przed jej blokiem się zawahałam, ale w końcu machnęłam na to ręką. Co z tego, że to ona mnie zraniła a ja chciałam pierwsza wyciągnąć do niej rękę? Chyba nawet mówi się, że mądrzejszy musi ustępować.
Ku swojemu zdziwieniu zastałam swoją szwagierkę w nienajlepszej kondycji.
- Zerwałam z Dominikiem.- Oznajmiła mi po tym jak wpuściła mnie do środka i przytuliła. Zachowywała się tak jakby wcale nie była na mnie zła, więc chyba rzeczywiście tak było.
- Ty?- Skinęła głową.
- Ja. Kazał mi się ostatecznie zdeklarować. Przedwczoraj poprosił mnie bym za niego wyszła.
- O Boże.
- A ja…ja nie mogłam mu odpowiedzieć. Po prostu mnie zamurowało.- Mówiła jakimś drżącym głosem.- Myślałam, że go kocham, że chcę z nim być, ale…ale tak nie jest. Bo zrozumiałam, że chcę tylko by dał mi dziecko. Ja nie mogę z nim być, po prostu nie mogę. Nie mogę znieść jego braku spontaniczności, tego że prawie się nie uśmiecha, że nie rozumie mojego poczucia humoru. Przy nim nawet mój były mąż wydaje się być rozrywkowym gościem. Jezu, dlaczego nie chciałam zrobić sobie z nim dziecka jak on tego chciał? A teraz na starość zostanę sama jak moja matka i zdziwaczeje tak jak ona. Albo skończę jak Wioletta Willas otoczona gromadą kotów i psów którymi będę chciała zapełnić pustkę.
- Hej, to ja jestem zazwyczaj melodramatyczna, wiesz?
- To nie jest wcale zabawne, Ewelina.- Odpowiedziała rozżalona pociągając nosem.- Ostatnio napadłam na ciebie a sama jestem jeszcze gorsza. Na dodatek on będzie miał dziecko z tą swoją dziewczynką która mogłaby być jego córką.
- Kto? O kim ty mówisz?
- No o Lidce.
- Ach, masz na myśli dziewczynę Wiktora?
- Tak, ją. Dowiedziałam się w fundacji; ktoś o tym plotkował. A ja nawet nie mogłam wydusić z siebie słowa gdy Eliza mi o tym powiedziała; ona pracuje ze mną w recepcji. I coś tylko bąknęłam pod nosem. Jezu, pewnie teraz sądzi że jakoś mnie to zabolało czy coś. Tak dziwnie na mnie patrzyła jakby sądziła, że wciąż coś do niego czuję.
- A zabolało cię to?
- Cholera, Ewela ja też chciałabym zostać matką. Ale samą, bez męża. Wiesz jak zareaguje na to moja matka gdy powiem że jako panna chcę wychowywać dziecko?  Nie wspominając o tym, że mam 40 lat. Nawet nie wiem czy będę mogła to zrobić.- Zaszlochała w moje ramię.
- Ej, co z tobą? Przecież nie masz pewności: jak sama mówiłaś to tylko plotka.
- Więc…więc sądzisz, że ona może nie być w ciąży z Wiktorem?- Spytała mnie z wahaniem podnosząc głowę. A ja zaczęłam podejrzewać, że rzeczywiście może wcale nie chodzić o dziecko, ale o Krajewskiego. No ale z drugiej strony jak to mogła być prawda? Przecież ona wielokrotnie podkreślała, że nic już do niego nie czuje. Ale kto ją tak wie? Monika chyba sama nie wiedziała co do końca czuje. Zastanawiałam się czy aby nie wybadać tej sprawy.
- Tak myślę. I jeśli chcesz mogę dyskretnie spytać o to Wiktora gdy będzie w biurze.
- Naprawdę? Dziękuję. Tylko nie chcę by myślał, że chcę to wiedzieć czy coś. No bo chcę, ale tylko ze zwykłej kobiecej ciekawości, to wszystko.
- Spokojnie, rozumiem.- Na razie udałam, że nie podejrzewam Moni o to, iż interesuje się byłym mężem jako tako. Dodałam sobie przy tym jeszcze jedno zadanie do zrobienia: zbadanie co tak naprawdę czuje była pani Krajewska oraz Wiktor.
***
W ciągu następnego tygodnia nie udało mi się wiele odkryć poza tym, że rzekome ojcostwo Wiktora było tylko plotką.  No i że związek z Lidią okazał się być kompletną pomyłką. To z kolei mnie ucieszyło: oznaczało bowiem że jakby co Monika ma u niego szansę. Tyle tylko, że widocznie Krajewski domyślił się co miało znaczyć to jego wypytywanie, bo w następnych tygodniach zdawał się mnie unikać. A ja zaczęłam się zastanawiać czy aż tak nie znosi Moni i jednak nic do niej nie czuje czy po prostu ja za dużo sobie uroiłam. Mimo wszystko postanowiłam na razie nie wspominać o tym szwagierce (tzn. o tym że jej były jest znów wolny a nie że nie zostanie ojcem, bo to jej powiedziałam). Nie chciałam robić jej zbędnych nadziei. Poza tym wciąż nie byłam pewna czy ona coś do niego czuje czy nie.
Spawa jego unikania mnie w biurze rozwiązała się dopiero miesiąc później gdy po raz kolejny chciałam by Wiktor wyjaśnił mi pewne kwestie rachunkowe, a on zamiast tego wysłał do mnie swojego pomocnika. Wtedy rzuciłam na ten temat jakąś uwagę przy Szymonie, który właśnie wszedł do mojego biura po tym jak wygoniłam asystenta Krajewskiego. Ku mojemu zdziwieniu Szymek spytał mnie wówczas:
- A zależało ci na tym jakoś szczególnie?
- Wyobraź sobie, że tak. Chciałam zrozumieć skąd tak duże koszty marketingowe skoro i czy nie dotyczą przypadkiem Build&Project i czy to nie oni powinni to pokryć.
- A Rysiek nie mógł ci tego wyjaśnić?- Miał na myśli asystenta przysłanego przez Wiktora.
- No niby tak, ale lepiej mi się rozmawia z Wiktorem.- Odpowiedziałam. Wtedy Szymek uniósł do góry brwi.- Hej, co to za spojrzenie?
- Nic po prostu…twoje zainteresowanie Wiktorem nie zaczyna nabierać prywatnego charakteru?
- Żartujesz? Przecież to były Moniki.- Obruszyłam się. Moje zaskoczenie chyba wydało się Bralczykowi wiarygodne, bo uśmiechnął się do mnie a potem roześmiał.
- Wiktor chyba sądzi inaczej.
- Co? Dlaczego?
- Podobno jakiś czas temu interesowałaś się bardzo jego życiem uczuciowym a gdy okazało się, że jest wolny to wręcz ucieszyłaś.
- No tak, ale…ale to nie tak jak myślisz. Jezu powiedział ci to? Serio myśli, że ja się w nim zakochałam?!
- Bez obaw, szybko to naprostuje gdy wiem, że jego podejrzenia były bezpodstawne.
- Mam nadzieję. I co to w ogóle miało znaczyć, że teraz już wiesz? Naprawdę sądziłeś, że się nim interesuje? Przecież on jest ode mnie prawie o piętnaście lat starszy!
- To nie jest jakaś skandaliczna różnica wieku biorąc pod uwagę fakt, że Wiktor uchodzi za przystojnego faceta.
- Może, ale dla mnie to tylko przyjaciel. Jezu, gdy sobie pomyślę, że on tak myślał to przy naszym następnym spotkaniu spalę się ze wstydu. A ja chciałam tylko pomóc Monice…- W odpowiedzi na pytające spojrzenie Szymka zaczęłam mu opowiadać o swoich podejrzeniach co do uczuć jakimi darzy Krajewskiego Monika i odwrotnie. I o tym, że gdyby okazały się być prawdą to że chciałam im pomóc.
- No, no, no nie podejrzewałbym cię o zabawę w swatkę.
- Wcale nie miałam takiego zamiaru. Po prostu…po prostu chciałam dać im szansę.
- Nie chcę być protekcjonalny, ale skoro się rozstali i to wiele lat temu to nie stało się bez przyczyny.
- Może i tak, ale czasami wydaje mi się, że oni wciąż coś do siebie czują. Poza tym nie sądzisz, że to trochę podejrzane, że Wiktor zaoferował swoje darmowe usługi fundacji w której pracuje Monika?
- Z tego co wiem to skończyła im się umowa, a on zawsze udzielał się charytatywnie, więc to wcale nie musi nic oznaczać.
- Więc chyba znów się wygłupiłam.
- Tylko trochę. I tylko ty na tym straciłaś. Wiktor zastanawiał się nawet nad tym, by całą księgowość naszego biura powierzyć od następnego roku swojemu wspólnikowi.
- Jezu, przecież nawet gdybym naprawdę się w nim zakochała to chyba nie musiałby podejmować aż tak drastycznych kroków. Moja miłość przecież nie zabija.- Prychnęłam, ale zaraz przypomniałam sobie o Mariuszu. No ale on był chory już zanim go poznałam.- Chyba, że Wiktor sądzi, że otrułam Mariusza. Mam tylko nadzieję, że w niedługim czasie nie zyskam ksywki „Czarna wdowa”.
- Spokojnie, po prostu dla niego jesteś bardziej jak córka i dlatego wolał nie sprawiać ci przykrości swoją obecnością. Nie myśl o nim źle ani nie mniej do niego żalu.
- Wcale nie mam. Jest mi tylko strasznie głupio, bo nawet nie mam jak wytłumaczyć mu swojego punktu widzenia nie wkopując Moniki.
- Zabawa w swatkę kosztuje.
- Ha, ha, ha. Ostatnio stanowczo zbyt często się ze mnie nabijasz.
- Nie, po prostu to urocze. I pomyśleć, że kiedyś zastanawiałem się czy nie jesteś interesowna…ty nawet nie potrafisz delikatnie wybadać człowieka nie wydając się być nim zainteresowana, a co utkać skomplikowaną intrygę…- Ostatnie słowo niemal z siebie wypluł, bo właśnie rzuciłam w nim długopisem który uderzył niedaleko drzwi. Na nieszczęście akurat wtedy do mojego gabinetu weszła Kalina, która chyba pomyślała, że to był zamach na jej życie. Do listy powód dla którym mnie nie lubiła z pewnością dodała jeszcze to.
- Bardzo przepraszam.- Zaczęła niemal zgrzytając zębami.- …ale pukałam i nikt nie odpowiadał, więc weszłam.
- Nie szkodzi.- Odpowiedziałam jej tylko darując sobie przeprosiny które byłam jej przecież winna. Ale tutaj wychodziła na jaw moja małostkowa natura i wykorzystywanie swojej przewagi nad kimś kogo niespecjalnie lubię. Wiem, naprawdę małostkowe.- Coś się stało?
- Nie, tylko dzwoniła pani Kalicka i chciała z panią jak najszybciej rozmawiać.- Pani Kalicka była żoną jednego z akcjonariuszy biura rachunkowego, który posiadał 7% wszystkich udziałów, a więc największą zaraz po mnie, Monice i Szymonie.
- Dobrze, zaraz do niej oddzwonię. Jeśli możesz to połącz mnie z nią za pięć...
- …pani prezes chciała powiedzieć, że masz ją połączyć z panią Kalicką dopiero przerwie na lunch.- Wtrącił się Szymek.
- Pani prezes sama umie mówić za siebie.- Odpowiedziałam.- A może mam jeszcze raz rzucić w ciebie długopisem?
- Nie przejmuj się Kalina, pani prezes po prostu ma kłopoty w sferze uczuciowej.
- Jeśli zaraz się nie zamkniesz to…
-…możesz już nas zostawić, dziękujemy Kalina.- Bralczyk znów mi przerwał. Gdy zostaliśmy sami prawie na niego warknęłam:
- Musisz nabijać się ze mnie przy niej?
- Przepraszam, nie mogłem się powstrzymać. Po prostu to wydaje mi się być strasznie zabawne.
- Uważaj bo zaraz po pracy mam kolejną jazdę i specjalnie będę krążyć koło biura po to by bezkarnie potrącić cię na pasach.
- Czy to groźba karalna pani prezes?
- Czy czuje się pan zagrożony panie Bralczyk?- W odpowiedzi Szymon się do mnie uśmiechnął. Dopiero po dłuższej chwili rzekł:
- Chodźmy już lepiej, bo naprawdę zgłodniałem.
Mimo wszystko Szymkowi udało się wszystko odkręcić, bo już w następnym tygodniu Wiktor przywitał mnie tak jak zwykle wyjaśniając finansowe kwestie tak jak chciałam by zrobił to kilka dni wcześniej (gdy wysłał wtedy swojego asystenta) Ale zanim do tego doszło to w weekend odwiedziłam Artura, tak jak zresztą robiłam to w każdą sobotę już od dobrych kilku tygodni (a dokładniej od momentu gdy dowiedziałam się że pan Kowalski to w rzeczywistości pani Kowalski). Wyjaśniłam mu nieporozumienie jakie zaszło między mną a Wiktorem co bardzo go rozbawiło, opowiedziałam o swoich postępach w kursie na prawo jazdy (a raczej ich braku). Potem spytałam o jego ćwiczenia i o rehabilitację, bo już za kilka dni mieli mu zdjąć gips i zoperować wiązania krzyżowe w stawie kolanowym. Dopiero po tej operacji miało się rozstrzygnąć, czy uda mu się odzyskać sprawność czy nie. 
- W każdym bądź razie nawet jeśli będę inwalidą to dobrze, że ty zdasz prawo jazdy.- Skwitował to na koniec w żartobliwy sposób. Nie było w nim jednak cienia goryczy, więc stwierdziłam, że naprawdę zaczynał godzić się ze swoją sytuacją i nad sobą nie użalał.- Przynajmniej będzie miał mnie kto wozić.
- Ha, najpierw muszę je zdać, a nie wiem czy mi się uda. Jeszcze przepisy drogowe są jakoś znośne, ale budowa samochodu to dla mnie czarna magia. – Do tej pory pamiętam jak Mariusz śmiał się ze mnie gdy pomyliłam płyn do silnika z płynem chłodniczym chcąc wlać go w nieodpowiednie miejsca. A skąd niby miałam wiedzieć gdzie powinnam go wlać?
- Błagam, nie osłabiaj mnie. Aż boję się pomyśleć czym będziesz się kierować przy wyborze samochodu.
- Oczywiście, że kolorem.- Parsknęłam śmiechem. Potem zaś dodałam wymownym tonem:- Oczywiście żartuję, ale ktoś taki jak ty nie powinien mnie pouczać. Nie powiem kto jeszcze parę lat temu poinformował mnie, że laski lecą na facetów w sportowych brykach, więc choć ich nie lubi to kupił ten model.
- Kiedyś gadałem różne głupoty. Byłem płytki jak kałuża i chyba to co mnie spotkało miało mi właśnie to uświadomić.- Odpowiedział nieco melancholijnie. Szybko jednak potrząsnął głową i się roześmiał:- Nie powiedziałaś mi jeszcze w jaki sposób Szymek przekonał Wiktora do tego, że jednak się nim nie interesujesz.
- Właściwie to nie wiem co dokładnie mu powiedział, ale grunt że zadziałało. Poza tym zaprosił mnie na wesele, więc chyba w ten sposób chciał pokazać Wiktorowi że gdybym rzeczywiście coś do niego czuła, to przecież nie zgodziłabym się na propozycję Szymka.
- Zaraz, zaraz: idziesz z Bralczykiem na wesele?
- Tak, jego młodszego brata. W najbliższą sobotę.- Artur dziwnie zamilkł, więc odważyłam się spytać:- Uważasz, że nie powinnam?
- Nie po prostu…po prostu sądziłem, że wciąż jeszcze przeżywasz śmierć Mariusza no i nie chodzisz na randki.
- Oczywiście, że tak jest. To znaczy: wciąż pamiętam o zmarłym mężu.- Oburzyłam się.- Nie zapomniałam o nim jeśli tak myślisz. Ale to nie znaczy chyba, że nie mogę miło spędzić czasu, prawda?
- On cię interesuje, prawda?
- Kto?
- Szymek.
- Jej, jesteśmy tylko przyjaciółmi.- Wywróciłam oczami. Potem jednak poczułam złość: jak  Chojnacki śmiał mnie oceniać? Sama Monika radziła mi życie pełną parą, a on był zniesmaczony bo pierwszy lat od dwóch lat postanowiłam zrobić coś dla siebie i świetnie się bawić? A najgorsze było to, że przez jego nieakceptację zaczęłam czuć się winna. Tak jakbym rzeczywiście zdradzała Mariusza. A przecież on nie żył, do cholery. Zostawił mnie samą i od tej pory mogłam sobie żyć tak jak chcę. No i przecież zaproszenie na wesele to nawet nie była randka tylko po prostu spotkanie. - Poza tym nie rozumiem co cię to obchodzi. Moje kwestie uczuciowe są tylko moja prywatną sprawą. Nawet jeśli podoba mi się Szymon to co?
- Proszę, proszę: a więc ci się podoba?
- Jezu, nie łap mnie za słówka! I przestań oskarżać tak jakbym popełniła jakieś straszne wykroczenie przyjmując jego zaproszenie.
- A kiedy niby to zrobiłem, co?
- Przed chwilą to zrobiłeś! I teraz też to robisz swoim spojrzeniem, wyrazem twarzy i w ogóle całym sobą!  A nie masz prawa mnie oskarżać!
- Doprawdy? Ty jakoś się do tego nie stosujesz!
- Słucham?!
- A niby kto wypytuje mnie  cały czas o Alicję i Piotrusia? Myślisz, że nie widzę twojego oskarżycielskiego wzroku gdy wciąż pytasz mnie o tego chłopca?!
- Ten chłopiec to twój syn!
- I dobrze! Właśnie: mój, więc tobie nic do tego. Jeśli będę chciał to mogę w przyszłości mieć dziesięcioro dzieciaków każde z inną kobietą a tobie nic do tego.
- Bezczelny cham!- Rzuciłam ze złością wstając z fotela na którym siedziałam.
- Hipokrytka!- Odpowiedział mi również niemal krzycząc co sprawiło, że aż się żachnęłam.  Przez dłuższą chwilę wpatrywałam się w niego w milczeniu z prawdziwą złością. Cieszyłam się ze przynajmniej mam przewagę wzrostu i mogę patrzeć na niego z gory. Potem głęboko odetchnęłam próbując się uspokoić.
- Okej.- Przyznałam ugodowo.- Od tej pory nie będę wtrącała się w kwestię twojej odpowiedzialności z racji bycia ojcem. To tylko twoja sprawa.
- Dziękuję. – Parsknął ironicznie.
- Ale…- Uniosłam w górę oskarżycielsko palec.- …jeśli ośmielisz się kiedykolwiek oceniać moją moralność lub zachowanie to uprzedzam, że nie mogę nad sobą nie zapanować i zrobić coś czego potem będę żałować. Naprawdę bardzo kochałam twojego kuzyna i wciąż go kocham,  a przez twoje komentarze czuję się tak jakby przez swoją śmierć zrobił mi przysługę…tak jakbym tego chciała.
- Przepraszam, Ewelina, naprawdę nie chciałem. Nie wiem czemu to powiedziałem. Wiem, że go kochałaś…to znaczy Mariusza. Przepraszam.
- To dobrze.- Uśmiechnęłam się choć wymawiając te słowa mój głos drżał. Wciąż byłam lekko roztrzęsiona.-Więc skoro oboje się nawzajem poprzepraszaliśmy to chyba możemy przejść do nowego tematu rozmowy.
- Nie gniewasz się na mnie? Nie chciałem cię zranić.
- Wiem, ja też cię przepraszam. Wiem, że czasami za bardzo się wtrącam. Ale chciałabym dobrze. Poza tym….poza tym bardzo chciałam mieć dziecko a to że ty tak traktujesz swoje…po prostu odebrałam to bardzo personalnie.- Po raz pierwszy zdradziłam przed Arturem coś co było dla mnie bardzo ważne i nie sądziłam, że kiedykolwiek mu o tym powiem.
- Chcesz o tym porozmawiać?- Spytał mnie Artur łagodnie jednocześnie podjeżdżając wózkiem w moją stronę i biorąc mnie za rękę. Pozwoliłam na to.
- Niewiele jest tu do opowiadania. Przed śmiercią Mariusza staraliśmy się o dziecko; on namawiał mnie na to już od ostatnich kilkunastu miesięcy zanim umarł, ale ja zgodziłam się na to dopiero 4 miesiące przed jego śmiercią. Uważałam, że mamy jeszcze dużo czasu, a on nie powiedział mi o swojej chorobie. Ale się nam nie udało. Nawet nie wiesz jak byłam rozczarowana gdy robiąc test już po jego śmierci okazało się, że tak nie jest. Miałam wtedy miesiączkę, ale i tak trzymałam się durnej nadziei, że może jednak…to znaczy podobno nawet w ciąży czasami może nastąpić plamienie i...
- Choć tutaj.- Artur delikatnie posadził mnie sobie na swoich kolanach. Szybko zaprotestowałam.
- Zrobię ci krzywdę.
- Wcale nie. Gdyby tak było to bym ci  tego nie proponował.- Mówił jednocześnie przytulając moją głowę do swojej śmierci. Postanowiłam więc nie protestować; poza tym rzeczywiście potrzebowałam  pocieszenia. Nawet jeśli chwilę wcześniej to właśnie Artur na mnie naskoczył.
- Przykro mi. Naprawdę.- Odezwał się po dłuższej chwili. Wyraźnie nie wiedział co powinien jeszcze powiedzieć. I za to byłam mu wdzięczna. Bo żadne zapewnienia, że będzie lepiej wcale by mnie nie pocieszyły, a tylko zirytowały. Więc zdecydowanie lepsze było milczenie.
- Wiem. Mnie też. Wciąż….wciąż bardzo chciałabym mieć jego dziecko, chociaż wiem że to niemożliwe.
- Może i nie, ale samo marzenie o dziecku nie jest nierealne prawda? Jesteś młoda i masz szansę jeszcze spotkać kogoś kogo pokochasz. I naprawdę to akceptuję,- Powiedział, ale ja wyczułam w jego głosie wahanie. A może tak mi się tylko wydawało?- choć wcześniej mogło to zabrzmieć tak jakbym chciał byś nosiła żałobę po moim kuzynie do końca życia. Po prostu…po prostu mnie zaskoczyłaś i tyle. Wiem, że jest ci ciężko, a ja jeszcze nieświadomie to spotęgowałem. Jeszcze raz przepraszam. Nikt inny tak jak ty nie zasługuje na szczęście. A jeśli dobrze czujesz się w towarzystwie Szymona…no cóż, to chyba dobrze.
- Posłuchaj,- zaczęłam unosząc w górę głowę by spojrzeć mu w oczy.- To co jest między mną a Szymkiem…
- Cii, nie musisz mi niczego tłumaczyć. Obiecałem się nie wtrącać w twoje życie uczuciowe, pamiętasz? I dotrzymam słowa.
- Dziękuję.
- Aha i na tym weselu baw się dobrze i niczego sobie nie żałuj. I tańcz dwa razy więcej, bo i za mnie.- Roześmiałam się gdy puścił mi oko.
- Jasne, zrobię to. Chociaż nie wiem czy mam do tego wystarczającą kondycję.  
- Przepraszam, ale czy macie w ogóle zamiar zejść na obiad?- W drzwiach pokoju pojawiła się pani Grażyna. Odruchowo natychmiast wstałam z kolan Artura. Na uśmiechniętej twarzy pani Chojnackiej pojawiła się pionowa zmarszczka- Co się stało kochanie?- Spytała patrząc na mnie.
- Nic, chwila słabości.- Spojrzałam na kobietę z lekkim zakłopotaniem.
- Mamo, chyba po prostu doprowadzam kobiety do płaczu.- Zażartował Artur.
- Mam nadzieję, że to co tu widziałam oznaczało przeprosiny?- Chyba nawiązywała do tego, że siedziałam jej synowi na kolanach.
- Jasne. Wiesz jaka Ewelina jest empatyczna. Wystarczy że trochę się nad sobą po użalam i nazwę kaleką, ale ona już ma łzy w oczach. – Trochę nagiął prawdę, ale rozumiałam że w ten sposób dawał mi możliwość do tego bym zachowała w sekrecie to co mu powiedziałam. Dlatego byłam mu za to wdzięczna.
- Od tej pory nie będę więc już taka łatwowierna.- Powiedziałam na potrzeby pani Grażyny.
- W takim razie schodźcie już na obiad. To znaczy ty tu poczekaj, synku. Zaraz zawołam pana Krystiana żeby zniósł się cię na dół.
- Spokojnie mamo, nigdzie się nie wybieram. Może niedługo wymyślą latające wózki, ale póki co…- Chojnacki wymownie zawiesił głos aż pani Grażyna w geście dezaprobaty pokręciła głową.
- Jesteś niemożliwy. Czuję się tak jakby po skończeniu osiemnastu lat mój syn mentalnie się nie starzał.- Dodała patrząc na mnie.
- Tylko mentalnie? Chcesz powiedzieć, że fizycznie wyglądam starzej?- Spytał jeszcze Artur, ale pani Grażyna go zignorowała i wyszliśmy. Za drzwiami skinęła jeszcze głową jakiemuś mężczyźnie stąd domyśliłam się, że jest to owy pan Krystian.
- Mam nadzieję, że Artur bardzo ci nie dopiekł co? Od czasu wypadku sie zmienił i czasem potrafi być bardzo cyniczny. Myślę, że to trochę dlatego, że nie odnowił kontaktu z żadnym ze swoich dawnych znajomych. Mówi, że nie ma o czym z nimi rozmawiać.- Pani Grażyna bezradnie rozłożyła ręce. Potem dodała:- Wiem, że wcale nie chodziło o twoją tkliwość.- Widocznie bardzo chciała znać przyczynę mojego smutku, ale nie naciskała. Byłam jej wdzięczna za to, że mimo wszystko mnie nie wypytuje.
- Nie, oboje zareagowaliśmy za ostro. Mamy zbyt wybuchowe charaktery.- Powiedziałam prawdę, która niczego nie wyjaśniała.
- Ale przynajmniej dzięki temu łatwo nie rezygnujesz z przyjaźni z nim. To dobry chłopak. Wiem, że popełnił w życiu wiele błędów, ale nie jest zły. Może rzeczywiście w przeszłości zrobiłam mu krzywdę zbytnio na wszystko pozwalając, ale mimo wszystko wyrósł na porządnego człowieka.
- Wiem, że tak jest Pani Grażyno. Nie musi mi pani tego mówić.
- Muszę, bo chcę być wiedziała, że doceniam to co dla niego robisz. Gdyby nie ty to nie wiem czy by sobie poradził. I wcale nie wyolbrzymiam twoich zasług.- Nie wiedziałam co na to odpowiedzieć, więc tylko się uśmiechnęłam. Naprawdę nie rozumiałam co tak naprawdę chciała mi przekazać pani Chojnacka. Na szczęście nie musiałam się nad tym zastanawiać, bo już kilka sekund później weszłyśmy do salonu, a potem korytarzem do ogrodu gdzie- korzystając z pięknej pogody- mieliśmy zjeść obiad.

***
Jakiś czas temu,  dokładnie około trzech miesięcy temu Szymek odbył ze mną rozmowę dotyczącą jego młodszego brata, Janusza. Był wyraźnie zły, że tamten w tak młodym wieku chce się żenić (ledwo skończył studia) będąc praktycznie dzieciakiem. Spytałam wtedy delikatnie czy na pewno nie jest to związane tym, iż niedługo może zostać wujkiem, ale zdecydowanie zaprzeczył. Stwierdził , że to po prostu fanaberie młodych, którzy uważają że pozjadali wszystkie rozumy i uważają, że mając ledwo po dwadzieścia kilka lat są sobie przeznaczeni. Dodał nawet, że jest ciekawy co zrobią po pięciu latach gdy się rozwiodą. Starałam się go wtedy uspokoić i udobruchać, bo naprawdę przejmował się losami młodszego brata, który był dla niego bardzo ważny. Wiedziałam, że chce dla niego jak najlepiej, ale starałam się mu wytłumaczyć, iż młodzi czasami muszą uczyć się na własnych błędach. Odpowiedział mi wtedy, że Janusz owszem może się uczyć na błędach, ale na cudzych a nie swoich. Bardzo mnie wtedy tym rozbawił.
Mimo to na ślubie i weselu zachowywał się tak jakby cieszył się ze szczęścia brata. Poza tym Paulina, która właśnie została żoną Janusza, wydawała się być zapatrzona w brata Szymka, a on w nią. Może i byli młodzi, ale dla mnie nie przekreślało to ich szansy na szczęście. Czasami takie związki były wręcz trwalsze niż te, w których dwoje ludzi brało ślub po długim okresie narzeczeństwa. Byłam zdania, że jeśli ktoś będzie pracować nad swoim małżeństwem i nie będzie się poddawać po jednym niepowodzeniu, to przetrwa każdą burzę. Dlatego składając życzenia młodej parze mówiłam je z całkowitą szczerością i przekonaniem.
- Bardzo dziękuję.- Odparli mi państwo młodzi odruchowo praktycznie jednocześnie (w końcu kolejka składających była całkiem spora), ale widząc stojącego obok mnie Szymka, Janusz z Pauliną uważnie zlustrowali mnie wzrokiem.
- Ty jesteś tą Eweliną, tak? Miło mi cię poznać.- Janusz uśmiechnął się do mnie szeroko delikatnie całując w policzek.
- Cokolwiek to znaczy: tak.- Roześmiałam się patrząc pytająco na Szymona. Ten spojrzał groźnie na młodszego brata. Potem odeszliśmy razem z Szymonem i dopiero gdy względnie się oddaliliśmy od reszty spytałam:- Co miał na myśli twój brat?
- Jest idiotą.- Odparł mi tylko Bralczyk, a gdy nie ustąpiłam dodałam z ciężkim westchnieniem:- Śmieje się ze mnie, że przyszedłem ze swoją szefową.
- Uważa, że chcesz mi się podlizać, tak?
- Nie do końca. Widzisz…kiedyś była taka dziewczyna z którą…no i nam nie wyszło. Była moją szefową no i niezłą harpią.
- Aha.- Odpowiedziałam po dłuższej chwili z trudem hamując nad rozbawieniem. Bo odpowiedź Bralczyka była bardzo lakoniczna.- Rozumiem, że miałeś problem z zerwaniem tego związku i twój młodszy braciszek boi się że historia się powtórzy?
- Nie, po prostu do dziś się z tego ze mnie nabija. Przepraszam jeśli cię to uraziło.
- Wcale nie. Hm, w zasadzie to nigdy nie słyszałam o tym by jakaś szefowa wykorzystywała swoją władzę nad zwierzchnikami; zazwyczaj to jest odwrotnie. Nigdy bym nawet nie pomyślała że można to zrobić.
- A co spodobał ci się których z nowych stażystów?
- Hm, chyba nie jestem jeszcze w tym wieku żeby swoją utraconą młodość rekompensować związkami z młodszymi mężczyznami, ale kiedyś może i tak zrobię.- Roześmiałam się, a potem posłusznie weszłam do samochodu Szymona, bo właśnie doszliśmy do parkingu.
Impreza weselna była bardzo fajna: początkowo jak zwykle nikt się nie znał, ale sztywność po każdej z zabaw i po każdym z tańców szybko została zastąpiona zwyczajną rozrywką. Bawili się wszyscy: począwszy od nastolatków a skończywszy na staruszkach. W międzyczasie Szymek wyjaśniał mi łączące go pokrewieństwo między mijanymi osobami i opowiadał wesołe anegdotki o niektórych ciotkach czym bardzo mnie bawił.
Tak jak obiecałam Arturowi bawiłam się świetnie, choć bałam się że będzie inaczej. Dopiero gdy zaczęłam analizować fakty uświadamiając sobie, że dobrze czuję się w towarzystwie Szymona, że potrafi mnie rozbawić i jest zajmującym rozmówcą…wtedy w mojej głowie pojawił się Mariusz. Co powiedziałby na to gdybym chciała spotykać się z jego przyjacielem? I przede wszystkim co ja bym na to powiedziała gdyby Szymek naprawdę tego chciał?
Z zabawy urwaliśmy się praktycznie na samym końcu, dlatego miałam szansę dłużej porozmawiać z Januszem a także jego młodą żoną. Oboje byli szczerzy, weseli i sympatyczni. Właściwie to zaczęłam się zastanawiać jak Szymon mógł mieć tak otwartego brata skoro sam był raczej skrytym i małomównym człowiekiem. Ale tak czasami było: przypomniałam sobie Monikę i mojego zmarłego męża, którzy również byli swoimi przeciwieństwami.
Szymek zamówił nam taksówkę, choć sam niewiele wypił. Najpierw jak przystało na dżentelmena odstawił mnie pod właściwy adres a potem upewniając się, że bezpiecznie weszłam do klatki odjechał do siebie. Na zakończenie podziękował mi za udany wieczór i pochwalił mój taniec. Zażartowałam mówiąc, że on z kolei tańczył strasznie sztywno, ale z czasem udało mi się go rozruszać. W rzeczywistości jego ruchy były płynne i skoordynowane, więc był bardzo wdzięcznym tancerzem. No i świetnie się z nim bawiłam.
Nazajutrz odwiedziła mnie Monika, która nie zważając na to, że jest dopiero po dwunastej zapukała do drzwi mojego mieszkania żądając licznych szczegółów. Potem wprost zapytała mnie o to czy Szymek ze mną flirtował, czy pocałował mnie na do widzenia, czy chciał by było między nami coś więcej niż relacja szefowa- pracownik. Oczywiście na wszystkie jej pytania odpowiedziałam, że nie, bo taka przecież była prawda. Ona żartowała sobie z mojego świętego oburzenia podkreślając, że Szymek jest wartym uwagi facetem. No i podobnym do Mariusza. I że z pewnością to ja mu się spodobałam, bo inaczej nie zapraszałby mnie na wesele swojego brata ryzykując, że odbiorę to niewłaściwie, bo w końcu łączą nas relacje służbowe. By jakoś ją zbyć zaproponowałam wspólne oglądanie filmu. Wciąż byłam zmęczona po nocy pełnej tańca i wysiłku tym bardziej, że dawno tego nie robiłam.
Około szesnastej, gdy film się skończył wyciągnęła mnie na miasto na obiad, a potem skoczyłyśmy odwiedzić Artura. On również żartował sobie z moim podkrążonych oczu i ogólnego zmęczenia, a ja będąc w mniejszości musiałam to znosić. Ale mimo wszystko świetnie się bawiłam.

***
Okazało się, że Monika nie miała racji, bo Szymek wcale nie zmienił swojego zachowania odnośnie mojej osoby, choć dalej wymienialiśmy uszczypliwe złośliwości czy żarty. No i praktycznie codziennie wychodziliśmy teraz na lunch, bo polubiłam miejscową knajpkę gastronomiczną która znajdowała się naprzeciw siedziby biura architektonicznego. Nasze relacje przestały również ograniczać się tylko do spraw firmy, ale i naszych. Pytałam go na przykład jak układa się jego młodszemu bratu, a on mnie o moją naukę jazdy. W ciągu następnych kilkunastu tygodni żywo kibicowałam również Chojnackiemu w powrocie do zdrowia. Po operacji znów zaczął kąsać i mieć nieznośny humor, ale tak jak zalecił mu specjalista wrócił do rehabilitacji z Renią jak sobie z niego czasem żartowałam. Regularnie go odwiedzałam motywując złośliwościami na które niezmiennie odpowiadał:
- Popamiętasz mnie gdy w końcu zacznę chodzić.
Bardzo mnie to cieszyło, bo wiedziałam że w ogóle nie zakłada już innej wersji, a jak wiadomo gdy ktoś sam nie wierzy w sukces często okazuje się to być samospełniającą się przepowiednią. Czasami tylko widać było że jest wściekły i narzekał na ból prawej nogi, która po wypadku była gorzej pokancerowana. Nachodziły go wtedy chwile zwątpienia czy ten ból kiedykolwiek minie a przynajmniej się zmniejszy. Ja jednak przychodząc do domu jego rodziców tydzień po tygodniu wyraźnie widziałam jego postępy na które on nie zwracał uwagi.
W międzyczasie udało mi się skończyć kurs prawa jazdy, a potem go zdać za trzecim podejściem co było nieustannym powodem do żartów zarówno ze strony Artura, jak i Szymona czy pana Andrzeja. Czasami nawet Bralczyk wciągał w to Wiktora (który już nie podejrzewał mnie o platoniczną miłość skierowaną w  jego kierunku) oraz Romka, który również pracował biurze jako architekt, ale zdecydowanie wolał traktować mnie tylko jako szefową nie wdając się zbytnio w żadne poufałości. (Szymon wyjaśnił mi kiedyś, że to dlatego iż w poprzedniej pracy był posądzany, że awans zawdzięcza romansowi ze swoją kierowniczką). Za to przynajmniej żeńska cześć moim znajomych to znaczy w szczególności Monika, Celina (przyjaciółka z czasów pracy w przedsiębiorstwie Chojnackich), Asia (jedna z pracownic biura) a nawet teściowa i pani Grażyny mocno kibicowały. Ta pierwsza zorganizowała mi nawet z Celiną niewielkie przyjęcie z torcikiem, który upieczony przez Monikę własnoręcznie okazał się być mało jadalny. Mimo wszystko ze śmiechem zjadłyśmy przeraźliwie słodką masę opijając ją wytrawnym winem, bo te półsłodkie i słodkie po prostu byłoby w tamtej chwili mieszanką wybuchową.
Minął również okres dwuletniej umowy z Build&Project, którą przedłużyłam na kolejny taki sam czas z nieco korzystniejszymi warunkami i większą marżą. Odrzuciłam jednak jeden z warunków, który mówił, że Szymon pracowałby bezpośrednio z firmą Kamińskich i to oni wypłacaliby mu pensję. Ale ja żartobliwie odmówiłam Krzyśkowi mówiąc, że nie pozwolę odebrać sobie tak dobrego pracownika, bo nie będę miała kogo dręczyć. Odparł, że się tego spodziewał, ale nie byłby sobą gdyby w ogóle nie spróbował. Na koniec zaprosił nas jeszcze tylko na imprezę noworoczną skierowaną do dostawców i współpracowników Build&Project, które to zaproszenie przyjęłam. Po zabawie na weselu młodszego z braci Bralczyk zdecydowanie miałam chęć na powtórną imprezę.
Jeśli chodzi o pracę jako wolontariuszka to, no cóż, tam problemy były codziennością. Tak więc z mniejszą lub większą regularnością pojawiały się jakieś problemy i kłótnie: a to spowodowane niedostateczną oceną na koniec roku, a to bójką o chłopaka między dwiema nastolatkami, a to jakąś aferą kradzieży kilku złotych młodszemu z dzieciaków. Ja natomiast cieszyłam się, że doszłam do porozumienia z Michaliną, która choć po jakimś czasie wciąż odnosiła się do kwestii swojego wolontariatu bardzo niechętnie, to jednak niechęć ta była nieporównywalnie mniejsza niż wcześniej. Niewątpliwie przyczyniło się do niej moje niepedagogiczne podejście; po prostu któregoś razy zauważyłam że w swoim pokoju brzdąka na nieistniejącej gitarze. I zaraz przypomniała się rozmowa z kuratorem Fijalskim, który wyznał mi, że gdy została adoptowana, jej „rodzice” zauważając w niej muzyczny talent wysyłali ją na lekcje gry na fortepianie i gitarze. Dlatego kupiłam jej niezbyt dobrej jakości klasyka. Nie chciałam by prezent wzbudził uwagę któregokolwiek z wychowawców i by mogli uznać, że nastolatka pozwoliła sobie na niego z zaoszczędzonych pieniędzy, które niewątpliwie wydawała na papierosy. Na początku w ogóle nie chciała przyjąć ode mnie gitary wietrząc w tym podpuchę. Jednak chęć gry przeważyła i już po kilku dniach zauważyłam jak siedząc w kącie nuci coś pod nosem pociągając za odpowiednie struny gitary ku uciesze młodszych dzieci które robiły jej za widownię. Ona sama też wyglądała na zadowoloną. Niestety mojej ulubienicy Soni nie zdołałam pomóc; po jakiejś aferze została wyrzucona z pracy na recepcji, a gdy próbowałam uzyskać jakąś odpowiedź od opiekunów ci odpowiadali zazwyczaj, że złamała regulamin. Dopiero pani Bożena widząc jak bardzo przejmuję się losem tej dziewczyny wyjawiła mi prawdę.
- Widzisz Ewelinko, Sonia włamała się do bazy archiwum ośrodka korzystając z faktu, że akurat została sama, bo jej przełożona musiała na chwilę wyjść. Musiała zauważyć jej hasło, bo pani Brawko z pewnością by go jej nie podała.
- No i co z tego?
- To  z tego, że…że chyba dowiedziała się kto jest jej prawdziwym ojcem.
- Och, a więc do tej pory tego nie wiedziała? Pamiętam, że mówiła mi że zmarł jeszcze przed jej urodzeniem.
- Bo tak jej mówiliśmy, biedaczce. Złamałoby jej się serce gdyby znała prawdę.
- A jaka była prawda?- Spytałam po dłuższej chwili. Pani Bożena nie od razu odpowiedziała.
- Pracowałam tutaj jak biedna Maria, świeć panie nad jej duszą, a matka Soni była tutejszą wychowanką. Była taka sama jak Sonia teraz: zupełnie inna niż te wszystkie dzieciaki. Miała wiarę w sprawiedliwość, wierzyła że do czegoś może dojść.
- I coś się stało.
- Tak. Poznała pewnego bogatego chłopca z dobrego domu. Była istną kopią córki tylko bardziej delikatną i eteryczną, więc spodobała się nieodpowiedzialnemu paniczykowi. A reszty możesz się domyśleć.- Rzeczywiście się domyśliłam: chłopak zrobił jej dziecko, a gdy to się wydało rzucił jak niepotrzebny papierek po zużytym cukierku.
- A więc ten bogaty paniczyk nadal żyje?
- Tak. Nie mogę zdradzić ci jego nazwiska, ale powiem ci że jest bardzo znany w polskim show biznesie, więc Sonia nie miała problemów by je skojarzyć.
- Gdzie ona teraz jest skoro nie pracuje? Nie odpowiada na moje telefony ani wiadomości.
- Nie wiem, Ewelinko; nie wiem. Mnie też jest bardzo przykro i szkoda tej dziewczyny, ale nic nie mogę dla niej więcej zrobić. Mam tylko nadzieję, że nie zrobi nic głupiego i nie będzie kontaktowała się z tym człowiekiem, bo nic dobrego z tego nie wyniknie.
- Ja też.  Ale gdyby jakimś cudem odezwała się do ośrodka lub do pani to proszę dać mi znać.
- Naturalnie tak zrobię. Ale Ewelino?
- Tak?
- Dam ci radę: nie angażuj się w życie tych dzieciaków bardziej niż to konieczne. Ta gitara…wiem, że chcesz dobrze, ale uwierz mi, że to wcale nie pomaga, a wręcz przeszkadza.
- Ale ja wcale jej nie kupiłam.- Skłamałam. Pani Bożena spojrzała na mnie jak na dziecko, które wzięło cukierka i teraz nie chce się do tego przyznać. Czułam, że się rumienię.
- Po prostu to tylko taka dobra rada staruszki, która bardzo cię lubi i mówi powodowana własnym doświadczeniem. Uwierz mi, gdy się za bardzo angażujesz to bardziej boli. To taka prosta zależność korelacyjna, którą ty jako finansistka  z pewnością doskonale rozumiesz.
Po rozmowie z panią Bożeną czułam się złajana jak nastolatka i pełna poczucia winy. Może kupowanie prezentów wychowankom rzeczywiście nie było najlepszym sposobem wychowywania ich, ale ja i tak czułam się niezręcznie widząc jak bardzo jakaś dziewczynka chce nowej zabawki a ja mam pieniądze by jej to zapewnić a jednak nie mogę tego zrobić. To było bardzo frustrujące.
Przez kilkanaście następnych dni próbowałam skontaktować się z Sonią; niestety bezskutecznie. Wciąż nie odbierała moich telefonów ani nie odpisywała na moje wiadomości. Opowiedziałam nawet o całej sprawie Monice, której również było przykro z powodu Soni, ale delikatnie dała mi do zrozumienia bym dała sobie z tym spokój. W końcu los wychowanków po opuszczeniu ośrodka nie należał do kompetencji ośrodka.
- My załatwiliśmy jej pracę.- Argumentowała gdy zarzucałam jej gruboskórność.- I śmiem powiedzieć, że nawet bardzo dobrą. Żaden z wychowanków do tej pory nie otrzymał propozycji pracy w samym domu dziecka, a ona ją otrzymała. I to w godzinach dostosowanych do jej nauki w liceum tak by mogła wciąż się uczyć i mieć szansę na studia.
- A jakbyś zareagowała na jej miejscu mając możliwość poznania nazwiska swojego ojca o którym myślałaś, że nie żyje?
- Jezu, nie wiem. Może i zachowałabym się tak impulsywnie jak ona, przyznaję bo pewnie do tego dążysz. Ale nawet jeśliby tak było to musiałabym ponieść konsekwencje swojego zachowania. I Sonia właśnie to robi.
- Przecież ona nie ma pieniędzy, wyprowadziła się z mieszkania. Nie wiadomo gdzie jest i co robi ani czy nawet jeszcze żyje.
- I uwierz mi: naprawdę mi przykro. Ale jeśli jest tak podobna do mnie tak jak mówiłaś to najpewniej wyruszyła na spotkanie ojca.
- Wiesz kim on jest?
- Nie do końca. Choć współpracuję  z fundacją i do niedawna również byłam wolontariuszką domu dziecka, to do pewnych informacji nie jestem dopuszczana. Ale wiem że to ktoś ważny i najprawdopodobniej jakiś producent filmowy.
- O rany. Serio?
- Tak. Dlatego rozumiesz, że nawet jeśli nie będzie chciał znać Soni, to z pewnością da jej trochę gotówki by jako nieślubne dziecko nie zepsuła jego wizerunku.
- A jeśli nie?
- A jeśli nie, to ufam że skoro ją polubiłaś to mądra dziewczyna i sobie poradzi.
- Ale przecież…
- Koniec Ewelina, wiedziałam że ten twój wolontariat to zły pomysł. Jeśli nie przestaniesz przenosić życia wychowanków do swojego własnego, to pogadam z dyrką żeby cię zwolniła.
- Słucham?
- Mówię serio.- Ostrzegła.- Całego świata nie zbawisz.
- Nie chcę zbawić całego świata, ale tylko tę jedną dziewczynę.
- I pozostałe, które mieszkają w ośrodku i które będą tam mieszkać. A także mieszkańców domu spokojnej starości w którym dawniej byłaś wolontariuszką, kapuję. A kiedy w końcu pomyślisz o sobie?
- Jej, przecież nie jestem jakąś świętą.- Prychnęłam.
- Ale chcesz pomagać wszystkim tylko nie sobie. Odpuść. Mówię serio. Sonia ma twój numer?-Spytała mnie Monika. Skinęłam głową.- No więc jeśli będzie chciała do ciebie zadzwonić z powodu jakiegoś problemu to to zrobi, prawda?
- No niby tak.
- Nie niby, tylko na pewno. A teraz powiedz mi jak czy szykujemy coś na urodziny Artura?
- Hm?
- Są w przyszłym tygodniu, więc skoro zaczął już chodzić o kulach pomyślałam że możemy zabrać go w jakieś fajne miejsce.
- Monika, on zaczął poruszać się bez wózka dopiero od przedwczoraj. I na dodatek jest w stanie zrobić tylko kilka kroków.
- I co z tego? Ważne że może sam wstać i iść do łazienki. Poza tym nie mówię o klubie ale eleganckiej cukierni. Może na święta Bożego Narodzenia uda mu się w końcu poruszać samodzielnie. I wtedy zabalujemy. Ty naturalnie będziesz naszym kierowcą, bo obstawiam że do tego czasu kupisz sobie jakiś samochód co?
- Jeśli będę miała czas by wejść do salonu to tak. Ale teraz przepraszam cię, piekarnik daje mi znak że mój kurczak jest gotowy, więc oddzwonię do ciebie później gdy wpadnę na jakiś pomysł.
- Koniecznie. A więc w takim razie smacznego i do zobaczenia.
- Do zobaczenia.

7 komentarzy:

  1. A może takie delikatne przyśpieszenie akcji.... mam na myśli Ewelinę i Szymka......
    Pozdrawiam
    Ania.
    Ps. jak ja lubię Ciebie czytać :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Też już doszłam do takiego wniosku :) dlatego kolejny rozdział juz trochę przyspieszy.
      PS: Bardzo dziękuję 😊 I też lubię czytać twoje komentarze, bo bardzo mnie motywują. Pozdrawiam.

      Usuń
  2. Genialne a ja z kolei wolałabym przyspieszenie akcji ale z Eweliną i Arturem :-) Twoje opowiadanie jest rewelacyjne

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. No cóż na razie jeszcze sama do konca nie wiem jak to wszystko sie rozwinie: na pewno Ewelina znajdzie swoją miłość-z kim? Jesli dalej będziecie czytać to same zobaczycie.
      PS: Również bardzo dziękuję za komplement

      Usuń
  3. Swietne opowiadanie kiedy coś dodasz ;)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Kolejny będzie dziś wieczorem bo wczoraj juz nie dalam rady

      Usuń
  4. Super czekam na kolejny

    OdpowiedzUsuń