W
poniedziałek tak jak postanowiłam w czasie przerwy w pracy zadzwoniłam do pierwszej
lepszej szkoły jazdy jakiej numer telefonu znalazłam w gazecie umawiając się na
cały kurs. Potem trochę żałowałam tego impulsu: i tak miałam dość zajęć, ale po
namyśle zdecydowałam że dobrze się stało. Naprawdę miałam już dość autobusów. No
i zawsze będzie to jakaś odmiana. Na razie nie wspominałam o tym nikomu, ale
pod koniec tygodnia z racji pierwszych zajęć musiałam wyjść wcześniej z biura,
więc zdradziłam Szymkowi gdzie idę. Był wyraźnie zaskoczony, ale też zadowolony
(a przynajmniej tak mi się wydawało). Z kolei w ośrodku wychowawcy byli rozczarowani
postawą Michaliny, której zdecydowanie praca w ramach wolontariatu nie
sprawiała przyjemności. Była tam dopiero trzy razy, ale wciąż tylko narzekała
przy każdej sposobności czy rozmowie ze mną. W dodatku Sonia stała się
pełnoletnia i opuściła ośrodek, a mnie było z tego powodu bardzo przykro. Jak
kiedyś wspominałam była moją ulubienicą i chciałam by w życiu jej się powiodło.
Dlatego też jeszcze raz zapewniłam ją, że jeśli tylko pojawi się jakiś problem
to może z nim do mnie przyjść. Oprócz numeru telefonu podałam jej jeszcze na
wszelki wypadek swój adres, choć było to surowo zabronione ze względów
bezpieczeństwa. Ale ja wiedziałam, że Soni mogę ufać. Ucieszyło mnie również
to, że ośrodek załatwił jej pracę w administracji domu dziecka. Miała zajmować
się pracami archiwizacyjnymi i odbierać telefony. W weekendy kontynuowała naukę
w liceum, a ja wiedząc że planuje zdawać na maturze rozszerzony angielski i
matematykę jako prezent urodzinowy kupiłam jej trochę książek. To również nie
było dozwolone, ale jej radość była dla mnie moją radością. Bo ta
osiemnastolatka cieszyła się tak jakbym podarowała jej gwiazdkę z nieba, a nie
cztery podręczniki. Dzięki temu znów zostałam podniesiona na duchu. Znów
zaczęłam wierzyć, że to co robię ma sens.
Dopiero
w sobotę zdecydowałam się zatopić topór wojenny z Moniką, bo trochę mi jej
brakowało. Przed jej blokiem się zawahałam, ale w końcu machnęłam na to ręką.
Co z tego, że to ona mnie zraniła a ja chciałam pierwsza wyciągnąć do niej
rękę? Chyba nawet mówi się, że mądrzejszy musi ustępować.
Ku
swojemu zdziwieniu zastałam swoją szwagierkę w nienajlepszej kondycji.
-
Zerwałam z Dominikiem.- Oznajmiła mi po tym jak wpuściła mnie do środka i
przytuliła. Zachowywała się tak jakby wcale nie była na mnie zła, więc chyba
rzeczywiście tak było.
-
Ty?- Skinęła głową.
-
Ja. Kazał mi się ostatecznie zdeklarować. Przedwczoraj poprosił mnie bym za
niego wyszła.
-
O Boże.
-
A ja…ja nie mogłam mu odpowiedzieć. Po prostu mnie zamurowało.- Mówiła jakimś
drżącym głosem.- Myślałam, że go kocham, że chcę z nim być, ale…ale tak nie
jest. Bo zrozumiałam, że chcę tylko by dał mi dziecko. Ja nie mogę z nim być,
po prostu nie mogę. Nie mogę znieść jego braku spontaniczności, tego że prawie
się nie uśmiecha, że nie rozumie mojego poczucia humoru. Przy nim nawet mój
były mąż wydaje się być rozrywkowym gościem. Jezu, dlaczego nie chciałam zrobić
sobie z nim dziecka jak on tego chciał? A teraz na starość zostanę sama jak
moja matka i zdziwaczeje tak jak ona. Albo skończę jak Wioletta Willas
otoczona gromadą kotów i psów którymi będę chciała zapełnić pustkę.
-
Hej, to ja jestem zazwyczaj melodramatyczna, wiesz?
-
To nie jest wcale zabawne, Ewelina.- Odpowiedziała rozżalona pociągając nosem.-
Ostatnio napadłam na ciebie a sama jestem jeszcze gorsza. Na dodatek on będzie
miał dziecko z tą swoją dziewczynką która mogłaby być jego córką.
-
Kto? O kim ty mówisz?
-
No o Lidce.
-
Ach, masz na myśli dziewczynę Wiktora?
-
Tak, ją. Dowiedziałam się w fundacji; ktoś o tym plotkował. A ja nawet nie
mogłam wydusić z siebie słowa gdy Eliza mi o tym powiedziała; ona pracuje ze
mną w recepcji. I coś tylko bąknęłam pod nosem. Jezu, pewnie teraz sądzi że
jakoś mnie to zabolało czy coś. Tak dziwnie na mnie patrzyła jakby sądziła, że
wciąż coś do niego czuję.
-
A zabolało cię to?
-
Cholera, Ewela ja też chciałabym zostać matką. Ale samą, bez męża. Wiesz jak
zareaguje na to moja matka gdy powiem że jako panna chcę wychowywać
dziecko? Nie wspominając o tym, że mam
40 lat. Nawet nie wiem czy będę mogła to zrobić.- Zaszlochała w moje ramię.
-
Ej, co z tobą? Przecież nie masz pewności: jak sama mówiłaś to tylko plotka.
-
Więc…więc sądzisz, że ona może nie być w ciąży z Wiktorem?- Spytała mnie z
wahaniem podnosząc głowę. A ja zaczęłam podejrzewać, że rzeczywiście może wcale
nie chodzić o dziecko, ale o Krajewskiego. No ale z drugiej strony jak to mogła
być prawda? Przecież ona wielokrotnie podkreślała, że nic już do niego nie
czuje. Ale kto ją tak wie? Monika chyba sama nie wiedziała co do końca czuje.
Zastanawiałam się czy aby nie wybadać tej sprawy.
-
Tak myślę. I jeśli chcesz mogę dyskretnie spytać o to Wiktora gdy będzie w
biurze.
-
Naprawdę? Dziękuję. Tylko nie chcę by myślał, że chcę to wiedzieć czy coś. No
bo chcę, ale tylko ze zwykłej kobiecej ciekawości, to wszystko.
-
Spokojnie, rozumiem.- Na razie udałam, że nie podejrzewam Moni o to, iż
interesuje się byłym mężem jako tako. Dodałam sobie przy tym jeszcze jedno
zadanie do zrobienia: zbadanie co tak naprawdę czuje była pani Krajewska oraz
Wiktor.
***
W
ciągu następnego tygodnia nie udało mi się wiele odkryć poza tym, że rzekome
ojcostwo Wiktora było tylko plotką. No i
że związek z Lidią okazał się być kompletną pomyłką. To z kolei mnie ucieszyło:
oznaczało bowiem że jakby co Monika ma u niego szansę. Tyle tylko, że widocznie
Krajewski domyślił się co miało znaczyć to jego wypytywanie, bo w następnych
tygodniach zdawał się mnie unikać. A ja zaczęłam się zastanawiać czy aż tak nie
znosi Moni i jednak nic do niej nie czuje czy po prostu ja za dużo sobie
uroiłam. Mimo wszystko postanowiłam na razie nie wspominać o tym szwagierce
(tzn. o tym że jej były jest znów wolny a nie że nie zostanie ojcem, bo to jej
powiedziałam). Nie chciałam robić jej zbędnych nadziei. Poza tym wciąż nie byłam
pewna czy ona coś do niego czuje czy nie.
Spawa
jego unikania mnie w biurze rozwiązała się dopiero miesiąc później gdy po raz kolejny chciałam by Wiktor
wyjaśnił mi pewne kwestie rachunkowe, a on zamiast tego wysłał do mnie swojego
pomocnika. Wtedy rzuciłam na ten temat jakąś uwagę przy Szymonie, który właśnie
wszedł do mojego biura po tym jak wygoniłam asystenta Krajewskiego. Ku mojemu
zdziwieniu Szymek spytał mnie wówczas:
-
A zależało ci na tym jakoś szczególnie?
-
Wyobraź sobie, że tak. Chciałam zrozumieć skąd tak duże koszty marketingowe
skoro i czy nie dotyczą przypadkiem Build&Project i czy to nie oni powinni
to pokryć.
-
A Rysiek nie mógł ci tego wyjaśnić?- Miał na myśli asystenta przysłanego przez
Wiktora.
-
No niby tak, ale lepiej mi się rozmawia z Wiktorem.- Odpowiedziałam. Wtedy
Szymek uniósł do góry brwi.- Hej, co to za spojrzenie?
- Nic po prostu…twoje zainteresowanie Wiktorem nie
zaczyna nabierać prywatnego charakteru?
- Żartujesz? Przecież to były Moniki.- Obruszyłam się. Moje zaskoczenie chyba wydało się Bralczykowi wiarygodne, bo uśmiechnął się do mnie a potem roześmiał.
- Żartujesz? Przecież to były Moniki.- Obruszyłam się. Moje zaskoczenie chyba wydało się Bralczykowi wiarygodne, bo uśmiechnął się do mnie a potem roześmiał.
- Wiktor chyba sądzi inaczej.
- Co? Dlaczego?
- Podobno jakiś czas temu interesowałaś się bardzo
jego życiem uczuciowym a gdy okazało się, że jest wolny to wręcz ucieszyłaś.
- No tak, ale…ale to nie tak jak myślisz. Jezu
powiedział ci to? Serio myśli, że ja się w nim zakochałam?!
-
Bez obaw, szybko to naprostuje gdy wiem, że jego podejrzenia były bezpodstawne.
-
Mam nadzieję. I co to w ogóle miało znaczyć, że teraz już wiesz? Naprawdę
sądziłeś, że się nim interesuje? Przecież on jest ode mnie prawie o piętnaście
lat starszy!
-
To nie jest jakaś skandaliczna różnica wieku biorąc pod uwagę fakt, że Wiktor
uchodzi za przystojnego faceta.
-
Może, ale dla mnie to tylko przyjaciel. Jezu, gdy sobie pomyślę, że on tak
myślał to przy naszym następnym spotkaniu spalę się ze wstydu. A ja chciałam
tylko pomóc Monice…- W odpowiedzi na pytające spojrzenie Szymka zaczęłam mu
opowiadać o swoich podejrzeniach co do uczuć jakimi darzy Krajewskiego Monika i
odwrotnie. I o tym, że gdyby okazały się być prawdą to że chciałam im pomóc.
-
No, no, no nie podejrzewałbym cię o zabawę w swatkę.
-
Wcale nie miałam takiego zamiaru. Po prostu…po prostu chciałam dać im szansę.
-
Nie chcę być protekcjonalny, ale skoro się rozstali i to wiele lat temu to nie
stało się bez przyczyny.
-
Może i tak, ale czasami wydaje mi się, że oni wciąż coś do siebie czują. Poza
tym nie sądzisz, że to trochę podejrzane, że Wiktor zaoferował swoje darmowe
usługi fundacji w której pracuje Monika?
-
Z tego co wiem to skończyła im się umowa, a on zawsze udzielał się
charytatywnie, więc to wcale nie musi nic oznaczać.
-
Więc chyba znów się wygłupiłam.
-
Tylko trochę. I tylko ty na tym straciłaś. Wiktor zastanawiał się nawet nad
tym, by całą księgowość naszego biura powierzyć od następnego roku swojemu
wspólnikowi.
-
Jezu, przecież nawet gdybym naprawdę się w nim zakochała to chyba nie musiałby
podejmować aż tak drastycznych kroków. Moja miłość przecież nie zabija.-
Prychnęłam, ale zaraz przypomniałam sobie o Mariuszu. No ale on był chory już
zanim go poznałam.- Chyba, że Wiktor sądzi, że otrułam Mariusza. Mam tylko
nadzieję, że w niedługim czasie nie zyskam ksywki „Czarna wdowa”.
-
Spokojnie, po prostu dla niego jesteś bardziej jak córka i dlatego wolał nie sprawiać
ci przykrości swoją obecnością. Nie myśl o nim źle ani nie mniej do niego żalu.
-
Wcale nie mam. Jest mi tylko strasznie głupio, bo nawet nie mam jak wytłumaczyć
mu swojego punktu widzenia nie wkopując Moniki.
-
Zabawa w swatkę kosztuje.
-
Ha, ha, ha. Ostatnio stanowczo zbyt często się ze mnie nabijasz.
-
Nie, po prostu to urocze. I pomyśleć, że kiedyś zastanawiałem się czy nie
jesteś interesowna…ty nawet nie potrafisz delikatnie wybadać człowieka nie
wydając się być nim zainteresowana, a co utkać skomplikowaną intrygę…- Ostatnie
słowo niemal z siebie wypluł, bo właśnie rzuciłam w nim długopisem który
uderzył niedaleko drzwi. Na nieszczęście akurat wtedy do mojego gabinetu weszła
Kalina, która chyba pomyślała, że to był zamach na jej życie. Do listy powód
dla którym mnie nie lubiła z pewnością dodała jeszcze to.
-
Bardzo przepraszam.- Zaczęła niemal zgrzytając zębami.- …ale pukałam i nikt nie
odpowiadał, więc weszłam.
-
Nie szkodzi.- Odpowiedziałam jej tylko darując sobie przeprosiny które byłam
jej przecież winna. Ale tutaj wychodziła na jaw moja małostkowa natura i
wykorzystywanie swojej przewagi nad kimś kogo niespecjalnie lubię. Wiem,
naprawdę małostkowe.- Coś się stało?
-
Nie, tylko dzwoniła pani Kalicka i chciała z panią jak najszybciej rozmawiać.-
Pani Kalicka była żoną jednego z akcjonariuszy biura rachunkowego, który
posiadał 7% wszystkich udziałów, a więc największą zaraz po mnie, Monice i
Szymonie.
-
Dobrze, zaraz do niej oddzwonię. Jeśli możesz to połącz mnie z nią za pięć...
-
…pani prezes chciała powiedzieć, że masz ją połączyć z panią Kalicką dopiero
przerwie na lunch.- Wtrącił się Szymek.
-
Pani prezes sama umie mówić za siebie.- Odpowiedziałam.- A może mam jeszcze raz
rzucić w ciebie długopisem?
-
Nie przejmuj się Kalina, pani prezes po prostu ma kłopoty w sferze uczuciowej.
-
Jeśli zaraz się nie zamkniesz to…
-…możesz
już nas zostawić, dziękujemy Kalina.- Bralczyk znów mi przerwał. Gdy zostaliśmy
sami prawie na niego warknęłam:
-
Musisz nabijać się ze mnie przy niej?
- Przepraszam, nie mogłem się powstrzymać. Po prostu to wydaje mi się być strasznie zabawne.
- Przepraszam, nie mogłem się powstrzymać. Po prostu to wydaje mi się być strasznie zabawne.
-
Uważaj bo zaraz po pracy mam kolejną jazdę i specjalnie będę krążyć koło biura
po to by bezkarnie potrącić cię na pasach.
-
Czy to groźba karalna pani prezes?
-
Czy czuje się pan zagrożony panie Bralczyk?- W odpowiedzi Szymon się do mnie
uśmiechnął. Dopiero po dłuższej chwili rzekł:
-
Chodźmy już lepiej, bo naprawdę zgłodniałem.
Mimo
wszystko Szymkowi udało się wszystko odkręcić, bo już w następnym tygodniu
Wiktor przywitał mnie tak jak zwykle wyjaśniając finansowe kwestie tak jak
chciałam by zrobił to kilka dni wcześniej (gdy wysłał wtedy swojego asystenta)
Ale zanim do tego doszło to w weekend odwiedziłam Artura, tak jak zresztą
robiłam to w każdą sobotę już od dobrych kilku tygodni (a dokładniej od momentu
gdy dowiedziałam się że pan Kowalski to w rzeczywistości pani Kowalski).
Wyjaśniłam mu nieporozumienie jakie zaszło między mną a Wiktorem co bardzo go
rozbawiło, opowiedziałam o swoich postępach w kursie na prawo jazdy (a raczej
ich braku). Potem spytałam o jego ćwiczenia i o rehabilitację, bo już za kilka
dni mieli mu zdjąć gips i zoperować wiązania krzyżowe w stawie kolanowym.
Dopiero po tej operacji miało się rozstrzygnąć, czy uda mu się odzyskać
sprawność czy nie.
-
W każdym bądź razie nawet jeśli będę inwalidą to dobrze, że ty zdasz prawo
jazdy.- Skwitował to na koniec w żartobliwy sposób. Nie było w nim jednak
cienia goryczy, więc stwierdziłam, że naprawdę zaczynał godzić się ze swoją
sytuacją i nad sobą nie użalał.- Przynajmniej będzie miał mnie kto wozić.
-
Ha, najpierw muszę je zdać, a nie wiem czy mi się uda. Jeszcze przepisy drogowe
są jakoś znośne, ale budowa samochodu to dla mnie czarna magia. – Do tej pory
pamiętam jak Mariusz śmiał się ze mnie gdy pomyliłam płyn do silnika z płynem
chłodniczym chcąc wlać go w nieodpowiednie miejsca. A skąd niby miałam wiedzieć
gdzie powinnam go wlać?
-
Błagam, nie osłabiaj mnie. Aż boję się pomyśleć czym będziesz się kierować przy
wyborze samochodu.
-
Oczywiście, że kolorem.- Parsknęłam śmiechem. Potem zaś dodałam wymownym
tonem:- Oczywiście żartuję, ale ktoś taki jak ty nie powinien mnie pouczać. Nie
powiem kto jeszcze parę lat temu poinformował mnie, że laski lecą na facetów w
sportowych brykach, więc choć ich nie lubi to kupił ten model.
-
Kiedyś gadałem różne głupoty. Byłem płytki jak kałuża i chyba to co mnie
spotkało miało mi właśnie to uświadomić.- Odpowiedział nieco melancholijnie.
Szybko jednak potrząsnął głową i się roześmiał:- Nie powiedziałaś mi jeszcze w
jaki sposób Szymek przekonał Wiktora do tego, że jednak się nim nie
interesujesz.
-
Właściwie to nie wiem co dokładnie mu powiedział, ale grunt że zadziałało. Poza
tym zaprosił mnie na wesele, więc chyba w ten sposób chciał pokazać Wiktorowi
że gdybym rzeczywiście coś do niego czuła, to przecież nie zgodziłabym się na
propozycję Szymka.
-
Zaraz, zaraz: idziesz z Bralczykiem na wesele?
-
Tak, jego młodszego brata. W najbliższą sobotę.- Artur dziwnie zamilkł, więc
odważyłam się spytać:- Uważasz, że nie powinnam?
-
Nie po prostu…po prostu sądziłem, że wciąż jeszcze przeżywasz śmierć Mariusza
no i nie chodzisz na randki.
-
Oczywiście, że tak jest. To znaczy: wciąż pamiętam o zmarłym mężu.- Oburzyłam
się.- Nie zapomniałam o nim jeśli tak myślisz. Ale to nie znaczy chyba, że nie mogę
miło spędzić czasu, prawda?
-
On cię interesuje, prawda?
-
Kto?
-
Szymek.
-
Jej, jesteśmy tylko przyjaciółmi.- Wywróciłam oczami. Potem jednak poczułam
złość: jak Chojnacki śmiał mnie oceniać?
Sama Monika radziła mi życie pełną parą, a on był zniesmaczony bo pierwszy lat
od dwóch lat postanowiłam zrobić coś dla siebie i świetnie się bawić? A
najgorsze było to, że przez jego nieakceptację zaczęłam czuć się winna. Tak
jakbym rzeczywiście zdradzała Mariusza. A przecież on nie żył, do cholery.
Zostawił mnie samą i od tej pory mogłam sobie żyć tak jak chcę. No i przecież
zaproszenie na wesele to nawet nie była randka tylko po prostu spotkanie. - Poza
tym nie rozumiem co cię to obchodzi. Moje kwestie uczuciowe są tylko moja
prywatną sprawą. Nawet jeśli podoba mi się Szymon to co?
-
Proszę, proszę: a więc ci się podoba?
-
Jezu, nie łap mnie za słówka! I przestań oskarżać tak jakbym popełniła jakieś
straszne wykroczenie przyjmując jego zaproszenie.
-
A kiedy niby to zrobiłem, co?
-
Przed chwilą to zrobiłeś! I teraz też to robisz swoim spojrzeniem, wyrazem
twarzy i w ogóle całym sobą! A nie masz
prawa mnie oskarżać!
-
Doprawdy? Ty jakoś się do tego nie stosujesz!
-
Słucham?!
-
A niby kto wypytuje mnie cały czas o
Alicję i Piotrusia? Myślisz, że nie widzę twojego oskarżycielskiego wzroku gdy
wciąż pytasz mnie o tego chłopca?!
-
Ten chłopiec to twój syn!
-
I dobrze! Właśnie: mój, więc tobie nic do tego. Jeśli będę chciał to mogę w
przyszłości mieć dziesięcioro dzieciaków każde z inną kobietą a tobie nic do
tego.
-
Bezczelny cham!- Rzuciłam ze złością wstając z fotela na którym siedziałam.
-
Hipokrytka!- Odpowiedział mi również niemal krzycząc co sprawiło, że aż się
żachnęłam. Przez dłuższą chwilę
wpatrywałam się w niego w milczeniu z prawdziwą złością. Cieszyłam się ze przynajmniej mam przewagę wzrostu i mogę patrzeć na niego z gory. Potem głęboko
odetchnęłam próbując się uspokoić.
-
Okej.- Przyznałam ugodowo.- Od tej pory nie będę wtrącała się w kwestię twojej
odpowiedzialności z racji bycia ojcem. To tylko twoja sprawa.
-
Dziękuję. – Parsknął ironicznie.
-
Ale…- Uniosłam w górę oskarżycielsko palec.- …jeśli ośmielisz się kiedykolwiek
oceniać moją moralność lub zachowanie to uprzedzam, że nie mogę nad sobą nie
zapanować i zrobić coś czego potem będę żałować. Naprawdę bardzo kochałam
twojego kuzyna i wciąż go kocham, a
przez twoje komentarze czuję się tak jakby przez swoją śmierć zrobił mi
przysługę…tak jakbym tego chciała.
-
Przepraszam, Ewelina, naprawdę nie chciałem. Nie wiem czemu to powiedziałem.
Wiem, że go kochałaś…to znaczy Mariusza. Przepraszam.
-
To dobrze.- Uśmiechnęłam się choć wymawiając te słowa mój głos drżał. Wciąż
byłam lekko roztrzęsiona.-Więc skoro oboje się nawzajem poprzepraszaliśmy to
chyba możemy przejść do nowego tematu rozmowy.
-
Nie gniewasz się na mnie? Nie chciałem cię zranić.
-
Wiem, ja też cię przepraszam. Wiem, że czasami za bardzo się wtrącam. Ale
chciałabym dobrze. Poza tym….poza tym bardzo chciałam mieć dziecko a to że ty
tak traktujesz swoje…po prostu odebrałam to bardzo personalnie.- Po raz
pierwszy zdradziłam przed Arturem coś co było dla mnie bardzo ważne i nie
sądziłam, że kiedykolwiek mu o tym powiem.
-
Chcesz o tym porozmawiać?- Spytał mnie Artur łagodnie jednocześnie podjeżdżając
wózkiem w moją stronę i biorąc mnie za rękę. Pozwoliłam na to.
-
Niewiele jest tu do opowiadania. Przed śmiercią Mariusza staraliśmy się o
dziecko; on namawiał mnie na to już od ostatnich kilkunastu miesięcy zanim
umarł, ale ja zgodziłam się na to dopiero 4 miesiące przed jego śmiercią.
Uważałam, że mamy jeszcze dużo czasu, a on nie powiedział mi o swojej chorobie. Ale się nam nie udało.
Nawet nie wiesz jak byłam rozczarowana gdy robiąc test już po jego śmierci
okazało się, że tak nie jest. Miałam wtedy miesiączkę, ale i tak trzymałam się
durnej nadziei, że może jednak…to znaczy podobno nawet w ciąży czasami może nastąpić plamienie i...
-
Choć tutaj.- Artur delikatnie posadził mnie sobie na swoich kolanach. Szybko
zaprotestowałam.
-
Zrobię ci krzywdę.
-
Wcale nie. Gdyby tak było to bym ci tego
nie proponował.- Mówił jednocześnie przytulając moją głowę do swojej śmierci. Postanowiłam
więc nie protestować; poza tym rzeczywiście potrzebowałam pocieszenia. Nawet jeśli chwilę wcześniej to
właśnie Artur na mnie naskoczył.
- Przykro mi. Naprawdę.- Odezwał się po dłuższej
chwili. Wyraźnie nie wiedział co powinien jeszcze powiedzieć. I za to byłam mu
wdzięczna. Bo żadne zapewnienia, że będzie lepiej wcale by mnie nie pocieszyły,
a tylko zirytowały. Więc zdecydowanie lepsze było milczenie.
- Wiem. Mnie też. Wciąż….wciąż bardzo chciałabym
mieć jego dziecko, chociaż wiem że to niemożliwe.
- Może i nie, ale samo marzenie o dziecku nie jest
nierealne prawda? Jesteś młoda i masz szansę jeszcze spotkać kogoś kogo
pokochasz. I naprawdę to akceptuję,- Powiedział, ale ja wyczułam w jego głosie wahanie. A może tak mi się tylko wydawało?- choć wcześniej mogło to zabrzmieć tak
jakbym chciał byś nosiła żałobę po moim kuzynie do końca życia. Po prostu…po
prostu mnie zaskoczyłaś i tyle. Wiem, że jest ci ciężko, a ja jeszcze
nieświadomie to spotęgowałem. Jeszcze raz przepraszam. Nikt inny tak jak ty nie
zasługuje na szczęście. A jeśli dobrze czujesz się w towarzystwie Szymona…no
cóż, to chyba dobrze.
- Posłuchaj,- zaczęłam unosząc w górę głowę by
spojrzeć mu w oczy.- To co jest między mną a Szymkiem…
- Cii, nie musisz mi niczego tłumaczyć. Obiecałem
się nie wtrącać w twoje życie uczuciowe, pamiętasz? I dotrzymam słowa.
- Dziękuję.
- Aha i na tym weselu baw się dobrze i niczego sobie
nie żałuj. I tańcz dwa razy więcej, bo i za mnie.- Roześmiałam się gdy puścił
mi oko.
- Jasne, zrobię to. Chociaż nie wiem czy mam do tego
wystarczającą kondycję.
-
Przepraszam, ale czy macie w ogóle zamiar zejść na obiad?- W drzwiach pokoju pojawiła
się pani Grażyna. Odruchowo natychmiast wstałam z kolan Artura. Na uśmiechniętej
twarzy pani Chojnackiej pojawiła się pionowa zmarszczka- Co się stało kochanie?-
Spytała patrząc na mnie.
-
Nic, chwila słabości.- Spojrzałam na kobietę z lekkim zakłopotaniem.
-
Mamo, chyba po prostu doprowadzam kobiety do płaczu.- Zażartował Artur.
-
Mam nadzieję, że to co tu widziałam oznaczało przeprosiny?- Chyba nawiązywała
do tego, że siedziałam jej synowi na kolanach.
-
Jasne. Wiesz jaka Ewelina jest empatyczna. Wystarczy że trochę się nad sobą po użalam i
nazwę kaleką, ale ona już ma łzy w oczach. – Trochę nagiął prawdę, ale rozumiałam
że w ten sposób dawał mi możliwość do tego bym zachowała w sekrecie to co mu
powiedziałam. Dlatego byłam mu za to wdzięczna.
-
Od tej pory nie będę więc już taka łatwowierna.- Powiedziałam na potrzeby pani
Grażyny.
-
W takim razie schodźcie już na obiad. To znaczy ty tu poczekaj, synku. Zaraz
zawołam pana Krystiana żeby zniósł się cię na dół.
-
Spokojnie mamo, nigdzie się nie wybieram. Może niedługo wymyślą latające wózki,
ale póki co…- Chojnacki wymownie zawiesił głos aż pani Grażyna w geście
dezaprobaty pokręciła głową.
-
Jesteś niemożliwy. Czuję się tak jakby po skończeniu osiemnastu lat mój syn
mentalnie się nie starzał.- Dodała patrząc na mnie.
-
Tylko mentalnie? Chcesz powiedzieć, że fizycznie wyglądam starzej?- Spytał
jeszcze Artur, ale pani Grażyna go zignorowała i wyszliśmy. Za drzwiami skinęła
jeszcze głową jakiemuś mężczyźnie stąd domyśliłam się, że jest to owy pan
Krystian.
-
Mam nadzieję, że Artur bardzo ci nie dopiekł co? Od czasu wypadku sie zmienił i czasem potrafi być bardzo cyniczny. Myślę, że to trochę dlatego, że nie odnowił kontaktu z żadnym ze swoich dawnych znajomych. Mówi, że nie ma o czym z nimi rozmawiać.- Pani Grażyna bezradnie rozłożyła ręce. Potem dodała:- Wiem, że wcale nie chodziło o
twoją tkliwość.- Widocznie bardzo chciała znać przyczynę mojego smutku, ale nie naciskała. Byłam jej wdzięczna za to, że mimo
wszystko mnie nie wypytuje.
-
Nie, oboje zareagowaliśmy za ostro. Mamy zbyt wybuchowe charaktery.- Powiedziałam prawdę, która niczego nie wyjaśniała.
-
Ale przynajmniej dzięki temu łatwo nie rezygnujesz z przyjaźni z nim. To dobry
chłopak. Wiem, że popełnił w życiu wiele błędów, ale nie jest zły. Może
rzeczywiście w przeszłości zrobiłam mu krzywdę zbytnio na wszystko pozwalając,
ale mimo wszystko wyrósł na porządnego człowieka.
-
Wiem, że tak jest Pani Grażyno. Nie musi mi pani tego mówić.
-
Muszę, bo chcę być wiedziała, że doceniam to co dla niego robisz. Gdyby nie ty
to nie wiem czy by sobie poradził. I wcale nie wyolbrzymiam twoich zasług.- Nie
wiedziałam co na to odpowiedzieć, więc tylko się uśmiechnęłam. Naprawdę nie
rozumiałam co tak naprawdę chciała mi przekazać pani Chojnacka. Na szczęście nie
musiałam się nad tym zastanawiać, bo już kilka sekund później weszłyśmy do
salonu, a potem korytarzem do ogrodu gdzie- korzystając z pięknej pogody-
mieliśmy zjeść obiad.
***
Jakiś
czas temu, dokładnie około trzech
miesięcy temu Szymek odbył ze mną rozmowę dotyczącą jego młodszego brata,
Janusza. Był wyraźnie zły, że tamten w tak młodym wieku chce się żenić (ledwo
skończył studia) będąc praktycznie dzieciakiem. Spytałam wtedy delikatnie czy
na pewno nie jest to związane tym, iż niedługo może zostać wujkiem, ale
zdecydowanie zaprzeczył. Stwierdził , że to po prostu fanaberie młodych, którzy
uważają że pozjadali wszystkie rozumy i uważają, że mając ledwo po dwadzieścia
kilka lat są sobie przeznaczeni. Dodał nawet, że jest ciekawy co zrobią po pięciu
latach gdy się rozwiodą. Starałam się go wtedy uspokoić i udobruchać, bo naprawdę
przejmował się losami młodszego brata, który był dla niego bardzo ważny. Wiedziałam,
że chce dla niego jak najlepiej, ale starałam się mu wytłumaczyć, iż młodzi
czasami muszą uczyć się na własnych błędach. Odpowiedział mi wtedy, że Janusz
owszem może się uczyć na błędach, ale na cudzych a nie swoich. Bardzo mnie
wtedy tym rozbawił.
Mimo
to na ślubie i weselu zachowywał się tak jakby cieszył się ze szczęścia brata. Poza
tym Paulina, która właśnie została żoną Janusza, wydawała się być zapatrzona w
brata Szymka, a on w nią. Może i byli młodzi, ale dla mnie nie przekreślało to
ich szansy na szczęście. Czasami takie związki były wręcz trwalsze niż te, w
których dwoje ludzi brało ślub po długim okresie narzeczeństwa. Byłam zdania,
że jeśli ktoś będzie pracować nad swoim małżeństwem i nie będzie się poddawać
po jednym niepowodzeniu, to przetrwa każdą burzę. Dlatego składając życzenia
młodej parze mówiłam je z całkowitą szczerością i przekonaniem.
-
Bardzo dziękuję.- Odparli mi państwo młodzi odruchowo praktycznie jednocześnie (w
końcu kolejka składających była całkiem spora), ale widząc stojącego obok mnie
Szymka, Janusz z Pauliną uważnie zlustrowali mnie wzrokiem.
-
Ty jesteś tą Eweliną, tak? Miło mi cię poznać.- Janusz uśmiechnął się do mnie
szeroko delikatnie całując w policzek.
-
Cokolwiek to znaczy: tak.- Roześmiałam się patrząc pytająco na Szymona. Ten
spojrzał groźnie na młodszego brata. Potem odeszliśmy razem z Szymonem i
dopiero gdy względnie się oddaliliśmy od reszty spytałam:- Co miał na myśli
twój brat?
-
Jest idiotą.- Odparł mi tylko Bralczyk, a gdy nie ustąpiłam dodałam z ciężkim westchnieniem:-
Śmieje się ze mnie, że przyszedłem ze swoją szefową.
-
Uważa, że chcesz mi się podlizać, tak?
-
Nie do końca. Widzisz…kiedyś była taka dziewczyna z którą…no i nam nie wyszło. Była
moją szefową no i niezłą harpią.
-
Aha.- Odpowiedziałam po dłuższej chwili z trudem hamując nad rozbawieniem. Bo
odpowiedź Bralczyka była bardzo lakoniczna.- Rozumiem, że miałeś problem z
zerwaniem tego związku i twój młodszy braciszek boi się że historia się powtórzy?
-
Nie, po prostu do dziś się z tego ze mnie nabija. Przepraszam jeśli cię to
uraziło.
-
Wcale nie. Hm, w zasadzie to nigdy nie słyszałam o tym by jakaś szefowa
wykorzystywała swoją władzę nad zwierzchnikami; zazwyczaj to jest odwrotnie. Nigdy
bym nawet nie pomyślała że można to zrobić.
-
A co spodobał ci się których z nowych stażystów?
-
Hm, chyba nie jestem jeszcze w tym wieku żeby swoją utraconą młodość
rekompensować związkami z młodszymi mężczyznami, ale kiedyś może i tak zrobię.-
Roześmiałam się, a potem posłusznie weszłam do samochodu Szymona, bo właśnie
doszliśmy do parkingu.
Impreza
weselna była bardzo fajna: początkowo jak zwykle nikt się nie znał, ale sztywność
po każdej z zabaw i po każdym z tańców szybko została zastąpiona zwyczajną rozrywką.
Bawili się wszyscy: począwszy od nastolatków a skończywszy na staruszkach. W międzyczasie
Szymek wyjaśniał mi łączące go pokrewieństwo między mijanymi osobami i
opowiadał wesołe anegdotki o niektórych ciotkach czym bardzo mnie bawił.
Tak
jak obiecałam Arturowi bawiłam się świetnie, choć bałam się że będzie inaczej. Dopiero
gdy zaczęłam analizować fakty uświadamiając sobie, że dobrze czuję się w
towarzystwie Szymona, że potrafi mnie rozbawić i jest zajmującym rozmówcą…wtedy
w mojej głowie pojawił się Mariusz. Co powiedziałby na to gdybym chciała
spotykać się z jego przyjacielem? I przede wszystkim co ja bym na to
powiedziała gdyby Szymek naprawdę tego chciał?
Z
zabawy urwaliśmy się praktycznie na samym końcu, dlatego miałam szansę dłużej
porozmawiać z Januszem a także jego młodą żoną. Oboje
byli szczerzy, weseli i sympatyczni. Właściwie to zaczęłam się zastanawiać jak
Szymon mógł mieć tak otwartego brata skoro sam był raczej skrytym i małomównym
człowiekiem. Ale tak czasami było: przypomniałam sobie Monikę i mojego zmarłego
męża, którzy również byli swoimi przeciwieństwami.
Szymek
zamówił nam taksówkę, choć sam niewiele wypił. Najpierw jak przystało na
dżentelmena odstawił mnie pod właściwy adres a potem upewniając się, że
bezpiecznie weszłam do klatki odjechał do siebie. Na zakończenie podziękował mi
za udany wieczór i pochwalił mój taniec. Zażartowałam mówiąc, że on z kolei
tańczył strasznie sztywno, ale z czasem udało mi się go rozruszać. W
rzeczywistości jego ruchy były płynne i skoordynowane, więc był bardzo
wdzięcznym tancerzem. No i świetnie się z nim bawiłam.
Nazajutrz
odwiedziła mnie Monika, która nie zważając na to, że jest dopiero po dwunastej
zapukała do drzwi mojego mieszkania żądając licznych szczegółów. Potem wprost
zapytała mnie o to czy Szymek ze mną flirtował, czy pocałował mnie na do
widzenia, czy chciał by było między nami coś więcej niż relacja szefowa-
pracownik. Oczywiście na wszystkie jej pytania odpowiedziałam, że nie, bo taka przecież
była prawda. Ona żartowała sobie z mojego świętego oburzenia podkreślając, że
Szymek jest wartym uwagi facetem. No i podobnym do Mariusza. I że z pewnością
to ja mu się spodobałam, bo inaczej nie zapraszałby mnie na wesele swojego
brata ryzykując, że odbiorę to niewłaściwie, bo w końcu łączą nas relacje służbowe.
By jakoś ją zbyć zaproponowałam wspólne oglądanie filmu. Wciąż byłam zmęczona
po nocy pełnej tańca i wysiłku tym bardziej, że dawno tego nie robiłam.
Około
szesnastej, gdy film się skończył wyciągnęła mnie na miasto na obiad, a potem
skoczyłyśmy odwiedzić Artura. On również żartował sobie z moim podkrążonych
oczu i ogólnego zmęczenia, a ja będąc w mniejszości musiałam to znosić. Ale
mimo wszystko świetnie się bawiłam.
***
Okazało
się, że Monika nie miała racji, bo Szymek wcale nie zmienił swojego
zachowania odnośnie mojej osoby, choć dalej wymienialiśmy uszczypliwe
złośliwości czy żarty. No i praktycznie codziennie wychodziliśmy teraz na
lunch, bo polubiłam miejscową knajpkę gastronomiczną która znajdowała się naprzeciw
siedziby biura architektonicznego. Nasze relacje przestały również ograniczać
się tylko do spraw firmy, ale i naszych. Pytałam go na przykład jak układa się
jego młodszemu bratu, a on mnie o moją naukę jazdy. W ciągu następnych
kilkunastu tygodni żywo kibicowałam również Chojnackiemu w powrocie do zdrowia.
Po operacji znów zaczął kąsać i mieć nieznośny humor, ale tak jak zalecił mu
specjalista wrócił do rehabilitacji z Renią jak sobie z niego czasem
żartowałam. Regularnie go odwiedzałam motywując złośliwościami na które
niezmiennie odpowiadał:
-
Popamiętasz mnie gdy w końcu zacznę chodzić.
Bardzo
mnie to cieszyło, bo wiedziałam że w ogóle nie zakłada już innej wersji, a jak
wiadomo gdy ktoś sam nie wierzy w sukces często okazuje się to być samospełniającą
się przepowiednią. Czasami tylko widać było że jest wściekły i narzekał na ból
prawej nogi, która po wypadku była gorzej pokancerowana. Nachodziły go wtedy
chwile zwątpienia czy ten ból kiedykolwiek minie a przynajmniej się zmniejszy. Ja
jednak przychodząc do domu jego rodziców tydzień po tygodniu wyraźnie widziałam
jego postępy na które on nie zwracał uwagi.
W
międzyczasie udało mi się skończyć kurs prawa jazdy, a potem go zdać za trzecim
podejściem co było nieustannym powodem do żartów zarówno ze strony Artura, jak
i Szymona czy pana Andrzeja. Czasami nawet Bralczyk wciągał w to Wiktora (który
już nie podejrzewał mnie o platoniczną miłość skierowaną w jego kierunku) oraz Romka, który również
pracował biurze jako architekt, ale zdecydowanie wolał traktować mnie tylko
jako szefową nie wdając się zbytnio w żadne poufałości. (Szymon wyjaśnił mi kiedyś,
że to dlatego iż w poprzedniej pracy był posądzany, że awans zawdzięcza
romansowi ze swoją kierowniczką). Za to przynajmniej żeńska cześć moim
znajomych to znaczy w szczególności Monika, Celina (przyjaciółka z czasów pracy
w przedsiębiorstwie Chojnackich), Asia (jedna z pracownic biura) a nawet teściowa
i pani Grażyny mocno kibicowały. Ta pierwsza zorganizowała mi nawet z Celiną
niewielkie przyjęcie z torcikiem, który upieczony przez Monikę własnoręcznie
okazał się być mało jadalny. Mimo wszystko ze śmiechem zjadłyśmy przeraźliwie
słodką masę opijając ją wytrawnym winem, bo te półsłodkie i słodkie po prostu
byłoby w tamtej chwili mieszanką wybuchową.
Minął
również okres dwuletniej umowy z Build&Project, którą przedłużyłam na
kolejny taki sam czas z nieco korzystniejszymi warunkami i większą marżą. Odrzuciłam
jednak jeden z warunków, który mówił, że Szymon pracowałby bezpośrednio z firmą
Kamińskich i to oni wypłacaliby mu pensję. Ale ja żartobliwie odmówiłam
Krzyśkowi mówiąc, że nie pozwolę odebrać sobie tak dobrego pracownika, bo nie
będę miała kogo dręczyć. Odparł, że się tego spodziewał, ale nie byłby sobą
gdyby w ogóle nie spróbował. Na koniec zaprosił nas jeszcze tylko na imprezę noworoczną
skierowaną do dostawców i współpracowników Build&Project, które to
zaproszenie przyjęłam. Po zabawie na weselu młodszego z braci Bralczyk
zdecydowanie miałam chęć na powtórną imprezę.
Jeśli
chodzi o pracę jako wolontariuszka to, no cóż, tam problemy były codziennością.
Tak więc z mniejszą lub większą regularnością pojawiały się jakieś problemy i
kłótnie: a to spowodowane niedostateczną oceną na koniec roku, a to bójką o
chłopaka między dwiema nastolatkami, a to jakąś aferą kradzieży kilku złotych
młodszemu z dzieciaków. Ja natomiast cieszyłam się, że doszłam do porozumienia
z Michaliną, która choć po jakimś czasie wciąż odnosiła się do kwestii swojego
wolontariatu bardzo niechętnie, to jednak niechęć ta była nieporównywalnie
mniejsza niż wcześniej. Niewątpliwie przyczyniło się do niej moje
niepedagogiczne podejście; po prostu któregoś razy zauważyłam że w swoim pokoju
brzdąka na nieistniejącej gitarze. I zaraz przypomniała się rozmowa z kuratorem
Fijalskim, który wyznał mi, że gdy została adoptowana, jej „rodzice” zauważając
w niej muzyczny talent wysyłali ją na lekcje gry na fortepianie i gitarze. Dlatego
kupiłam jej niezbyt dobrej jakości klasyka. Nie chciałam by prezent wzbudził
uwagę któregokolwiek z wychowawców i by mogli uznać, że nastolatka pozwoliła
sobie na niego z zaoszczędzonych pieniędzy, które niewątpliwie wydawała na
papierosy. Na początku w ogóle nie chciała przyjąć ode mnie gitary wietrząc w
tym podpuchę. Jednak chęć gry przeważyła i już po kilku dniach zauważyłam jak
siedząc w kącie nuci coś pod nosem pociągając za odpowiednie struny gitary ku
uciesze młodszych dzieci które robiły jej za widownię. Ona sama też wyglądała
na zadowoloną. Niestety mojej ulubienicy Soni nie zdołałam pomóc; po jakiejś
aferze została wyrzucona z pracy na recepcji, a gdy próbowałam uzyskać jakąś
odpowiedź od opiekunów ci odpowiadali zazwyczaj, że złamała regulamin. Dopiero
pani Bożena widząc jak bardzo przejmuję się losem tej dziewczyny wyjawiła mi
prawdę.
-
Widzisz Ewelinko, Sonia włamała się do bazy archiwum ośrodka korzystając z
faktu, że akurat została sama, bo jej przełożona musiała na chwilę wyjść. Musiała
zauważyć jej hasło, bo pani Brawko z pewnością by go jej nie podała.
-
No i co z tego?
-
To z tego, że…że chyba dowiedziała się
kto jest jej prawdziwym ojcem.
-
Och, a więc do tej pory tego nie wiedziała? Pamiętam, że mówiła mi że zmarł
jeszcze przed jej urodzeniem.
-
Bo tak jej mówiliśmy, biedaczce. Złamałoby jej się serce gdyby znała prawdę.
-
A jaka była prawda?- Spytałam po dłuższej chwili. Pani Bożena nie od razu
odpowiedziała.
-
Pracowałam tutaj jak biedna Maria, świeć panie nad jej duszą, a matka Soni była
tutejszą wychowanką. Była taka sama jak Sonia teraz: zupełnie inna niż te
wszystkie dzieciaki. Miała wiarę w sprawiedliwość, wierzyła że do czegoś może
dojść.
-
I coś się stało.
-
Tak. Poznała pewnego bogatego chłopca z dobrego domu. Była istną kopią córki
tylko bardziej delikatną i eteryczną, więc spodobała się nieodpowiedzialnemu
paniczykowi. A reszty możesz się domyśleć.- Rzeczywiście się domyśliłam:
chłopak zrobił jej dziecko, a gdy to się wydało rzucił jak niepotrzebny
papierek po zużytym cukierku.
-
A więc ten bogaty paniczyk nadal żyje?
-
Tak. Nie mogę zdradzić ci jego nazwiska, ale powiem ci że jest bardzo znany w
polskim show biznesie, więc Sonia nie miała problemów by je skojarzyć.
-
Gdzie ona teraz jest skoro nie pracuje? Nie odpowiada na moje telefony ani
wiadomości.
-
Nie wiem, Ewelinko; nie wiem. Mnie też jest bardzo przykro i szkoda tej
dziewczyny, ale nic nie mogę dla niej więcej zrobić. Mam tylko nadzieję, że nie
zrobi nic głupiego i nie będzie kontaktowała się z tym człowiekiem, bo nic
dobrego z tego nie wyniknie.
-
Ja też. Ale gdyby jakimś cudem odezwała się
do ośrodka lub do pani to proszę dać mi znać.
-
Naturalnie tak zrobię. Ale Ewelino?
-
Tak?
-
Dam ci radę: nie angażuj się w życie tych dzieciaków bardziej niż to konieczne.
Ta gitara…wiem, że chcesz dobrze, ale uwierz mi, że to wcale nie pomaga, a
wręcz przeszkadza.
-
Ale ja wcale jej nie kupiłam.- Skłamałam. Pani Bożena spojrzała na mnie jak na
dziecko, które wzięło cukierka i teraz nie chce się do tego przyznać. Czułam,
że się rumienię.
-
Po prostu to tylko taka dobra rada staruszki, która bardzo cię lubi i mówi
powodowana własnym doświadczeniem. Uwierz mi, gdy się za bardzo angażujesz to
bardziej boli. To taka prosta zależność korelacyjna, którą ty jako
finansistka z pewnością doskonale
rozumiesz.
Po
rozmowie z panią Bożeną czułam się złajana jak nastolatka i pełna poczucia
winy. Może kupowanie prezentów wychowankom rzeczywiście nie było najlepszym
sposobem wychowywania ich, ale ja i tak czułam się niezręcznie widząc jak
bardzo jakaś dziewczynka chce nowej zabawki a ja mam pieniądze by jej to
zapewnić a jednak nie mogę tego zrobić. To było bardzo frustrujące.
Przez
kilkanaście następnych dni próbowałam skontaktować się z Sonią; niestety
bezskutecznie. Wciąż nie odbierała moich telefonów ani nie odpisywała na moje
wiadomości. Opowiedziałam nawet o całej sprawie Monice, której również było
przykro z powodu Soni, ale delikatnie dała mi do zrozumienia bym dała sobie z
tym spokój. W końcu los wychowanków po opuszczeniu ośrodka nie należał do
kompetencji ośrodka.
-
My załatwiliśmy jej pracę.- Argumentowała gdy zarzucałam jej gruboskórność.- I
śmiem powiedzieć, że nawet bardzo dobrą. Żaden z wychowanków do tej pory nie
otrzymał propozycji pracy w samym domu dziecka, a ona ją otrzymała. I to w godzinach
dostosowanych do jej nauki w liceum tak by mogła wciąż się uczyć i mieć szansę
na studia.
-
A jakbyś zareagowała na jej miejscu mając możliwość poznania nazwiska swojego
ojca o którym myślałaś, że nie żyje?
-
Jezu, nie wiem. Może i zachowałabym się tak impulsywnie jak ona, przyznaję bo
pewnie do tego dążysz. Ale nawet jeśliby tak było to musiałabym ponieść
konsekwencje swojego zachowania. I Sonia właśnie to robi.
-
Przecież ona nie ma pieniędzy, wyprowadziła się z mieszkania. Nie wiadomo gdzie
jest i co robi ani czy nawet jeszcze żyje.
-
I uwierz mi: naprawdę mi przykro. Ale jeśli jest tak podobna do mnie tak jak
mówiłaś to najpewniej wyruszyła na spotkanie ojca.
-
Wiesz kim on jest?
-
Nie do końca. Choć współpracuję z
fundacją i do niedawna również byłam wolontariuszką domu dziecka, to do pewnych
informacji nie jestem dopuszczana. Ale wiem że to ktoś ważny i
najprawdopodobniej jakiś producent filmowy.
-
O rany. Serio?
-
Tak. Dlatego rozumiesz, że nawet jeśli nie będzie chciał znać Soni, to z
pewnością da jej trochę gotówki by jako nieślubne dziecko nie zepsuła jego
wizerunku.
-
A jeśli nie?
-
A jeśli nie, to ufam że skoro ją polubiłaś to mądra dziewczyna i sobie poradzi.
-
Ale przecież…
-
Koniec Ewelina, wiedziałam że ten twój wolontariat to zły pomysł. Jeśli nie
przestaniesz przenosić życia wychowanków do swojego własnego, to pogadam z
dyrką żeby cię zwolniła.
-
Słucham?
-
Mówię serio.- Ostrzegła.- Całego świata nie zbawisz.
-
Nie chcę zbawić całego świata, ale tylko tę jedną dziewczynę.
-
I pozostałe, które mieszkają w ośrodku i które będą tam mieszkać. A także
mieszkańców domu spokojnej starości w którym dawniej byłaś wolontariuszką,
kapuję. A kiedy w końcu pomyślisz o sobie?
-
Jej, przecież nie jestem jakąś świętą.- Prychnęłam.
-
Ale chcesz pomagać wszystkim tylko nie sobie. Odpuść. Mówię serio. Sonia ma
twój numer?-Spytała mnie Monika. Skinęłam głową.- No więc jeśli będzie chciała
do ciebie zadzwonić z powodu jakiegoś problemu to to zrobi, prawda?
-
No niby tak.
-
Nie niby, tylko na pewno. A teraz powiedz mi jak czy szykujemy coś na urodziny
Artura?
-
Hm?
-
Są w przyszłym tygodniu, więc skoro zaczął już chodzić o kulach pomyślałam że
możemy zabrać go w jakieś fajne miejsce.
-
Monika, on zaczął poruszać się bez wózka dopiero od przedwczoraj. I na dodatek
jest w stanie zrobić tylko kilka kroków.
-
I co z tego? Ważne że może sam wstać i iść do łazienki. Poza tym nie mówię o
klubie ale eleganckiej cukierni. Może na święta Bożego Narodzenia uda mu się w
końcu poruszać samodzielnie. I wtedy zabalujemy. Ty naturalnie będziesz naszym
kierowcą, bo obstawiam że do tego czasu kupisz sobie jakiś samochód co?
-
Jeśli będę miała czas by wejść do salonu to tak. Ale teraz przepraszam cię,
piekarnik daje mi znak że mój kurczak jest gotowy, więc oddzwonię do ciebie
później gdy wpadnę na jakiś pomysł.
-
Koniecznie. A więc w takim razie smacznego i do zobaczenia.
-
Do zobaczenia.
A może takie delikatne przyśpieszenie akcji.... mam na myśli Ewelinę i Szymka......
OdpowiedzUsuńPozdrawiam
Ania.
Ps. jak ja lubię Ciebie czytać :)
Też już doszłam do takiego wniosku :) dlatego kolejny rozdział juz trochę przyspieszy.
UsuńPS: Bardzo dziękuję 😊 I też lubię czytać twoje komentarze, bo bardzo mnie motywują. Pozdrawiam.
Genialne a ja z kolei wolałabym przyspieszenie akcji ale z Eweliną i Arturem :-) Twoje opowiadanie jest rewelacyjne
OdpowiedzUsuńNo cóż na razie jeszcze sama do konca nie wiem jak to wszystko sie rozwinie: na pewno Ewelina znajdzie swoją miłość-z kim? Jesli dalej będziecie czytać to same zobaczycie.
UsuńPS: Również bardzo dziękuję za komplement
Swietne opowiadanie kiedy coś dodasz ;)
OdpowiedzUsuńKolejny będzie dziś wieczorem bo wczoraj juz nie dalam rady
UsuńSuper czekam na kolejny
OdpowiedzUsuń