Nazajutrz miałam szczerą ochotę zadzwonić do Tomka
pytając o samopoczucie, ale zaniechałam tego. Pewnie dawno już wytrzeźwiał i
zapomniał o tym, że go wczoraj odwiedziłam. I że powiedział mi cokolwiek, jak
bardzo się przede mną otworzył. Nie powinnam sądzić, że nagle zacznie traktować
mnie inaczej. Poza tym chciałam się przecież od niego uwolnić, prawa?
Zajęłam się więc pracą i pieczeniem, a gdy to było gotowe
nie mając już żadnej wymówki poszłam do siebie na górę studiować papiery. Z
pomocą internetu starałam się doprowadzić księgowość do ładu analogicznie
badając zapiski wykonane przez Klaudię i korzystając z jej wskazówek. Dzięki
temu udało mi się wyłapać kilka początkowo popełnionych przeze mnie błędów.
Potem wróciłam myślami do niezapłaconej racie kredytu. Skąd wziąć na nią
pieniądze? Torby z kasą, którą ktoś łaskawie mi podarował nawet nie brałam pod
uwagę.
Sposobem który wpadł mi do głowy było rozszerzenie
asortymentu mojej działalności na torty. Już w szkole chwalono moje zdolności
dekoratorskie; w końcu robiąc różyczkę z czekoladowego kremu nie można było jej
zetrzeć gumką jak w przypadku niewłaściwie postawionej litery na kartce
ołówkiem. Tutaj nie było mowy o poprawkach. Dlatego piekąc wymyśle trójpiętrowe
ciasta z kremem na wesela, chrzty czy komunie mogłabym nieźle zarobić. Jasne,
na początku byłoby to mało popularne; pewnie mogłabym liczyć na dwa lub trzy
zamówienia miesięcznie. Ale z czasem…z czasem mogłoby mi się udać. Tyle, że
niestety nie miałam pieniędzy na potrzebne materiały: przede wszystkim dużego
pieca przeznaczony do pieczenia spodów oraz robota kuchennego który zmechanizowałby
moją pracę. Teraz robiłam wszystko zwykłym przez co każdy krem czy słodką masę
musiałam robić oddzielnie. A przecież baza w wielu była taka sama;
wystarczyłoby tylko ją wykonać a potem porcjować i różnicować już na konkretne
ciasta.
Westchnęłam. Nie miałam nawet pieniędzy na doładowanie do
telefonu a co dopiero na to. Łatwo było marzyć, ale niestety rzeczywistość
prędzej czy później nas dopada, jak powiedział mi wczoraj Tomasz. Tyle, że
dałam mu radę aby przestał żyć nadzieją iż odzyska pamięć. Dlaczego więc sama nie
stosowałam się do tego i żyłam nadzieją iż za jakiś czas moja cukiernia
osiągnie sukces a ja wyjdę na prosto? Czy nie powinnam więc uznać swojej
porażki i zamknąć to póki jeszcze czas?
Nie, nie mogłam. Ta cukiernia była wszystkim czego
pragnęłam od kilku lat, jeśli teraz
powiem stop już nigdy nie podźwignę się by spróbować raz jeszcze. I tak
dzięki temu, że przejęłam ją po Klaudii miałam ułatwione zadanie: gotowy lokal
wydzierżawiony jeszcze na przynajmniej dziesięć lat, klientów, sprawdzonych
dostawców. Może i musiałam trochę zainwestować w kuchenny sprzęt, bo moja
przyjaciółka głównie zamawiała gotowe wypieki, ale nie tyle ile musiałabym
zaczynając od zera. Ale z drugiej strony byłam jej jeszcze winna prawie
czterdzieści tysięcy na które zgodziła się zaczekać. Ciężko westchnęłam zdając
sobie sprawę, że znowu narzekam i martwię się na zapas. Jeszcze nie jest źle. Z
każdym dniem obroty są coraz większe i notujemy coraz większy zysk. Gdybym
tylko znalazła jakąś wyrozumiałą księgową…
- Ania, masz gościa.- Paula szybko dwukrotnie zapukała do
moich drzwi, ale było to niepotrzebne bo i tak zostawiłam je uchylone. Poczułam
wyrzuty sumienia na myśl, że czuję ulgę bo ktoś uwolnił mnie od konieczności
ślęczenia w papierach z których rozumiałam piąte przez dziesiąte łamane na
dwunaste.
- Kto to?- Spytałam.
- Twój mężuś. Czeka na dole.- Odparła ironicznie dając
wyraz jak bardzo jego wizyta jest jej nie w smak.
- Tomek tu jest?
- Tak. Mam go spławić? Powiedziałam, że jesteś zajęta,
ale…
- Nie, to nie ma sensu.
Zaraz zejdę i zobaczę czego chce.
- Na pewno?- Upewniała się.
- Tak. W jakim jest humorze?
- Nie wiem. Nie potraktowałam go zbyt miło, więc pewnie w
nienajlepszym. Dobra, spadam na salę. Wczoraj jakiś dziadek chciał wyjść bez
płacenia. Niby ma sklerozę, ale ja tam swoje wiem.
- Tak, chodźmy.- Uśmiechnęłam się w myślach zastanawiając
się czego może ode mnie chcieć Kamiński. Już na dole zauważyłam jak rozgląda
się po cukierni. Zastanawiałam się co też musi sobie o niej myśleć, jak ją
odbierać. Zaraz jednak, jakby wyczuł moją obecność spojrzał w kierunku
zaplecza. Jego twarz miała nieodgadniony wyraz.
- Cześć.- Odezwał się pierwszy gdy dzieliło nas kilka
metrów.- Paulina powiedziała, że pracujesz, ale chciałem zająć ci tylko
chwilkę.
- O co chodzi?
- Ja…ja dużo dzisiaj myślałem. O tym co mi wczoraj
mówiłaś, o tym co się stało.- A jednak pamiętał. Miałam ochotę stąd uciec, ale
to byłoby głupie i niedojrzałe. Łudziłam się, że o wszystkim zapomni. Zwłaszcza
o naszym pocałunku.- Sądzę, że miałaś rację.
Że powinienem pogodzić się z tym, że moje wspomnienia nie wrócą. Dlatego
chcę prosić cię o przysługę.
- Jaką?
- Skoro nie mogę odzyskać wspomnień sprzed kilku
ostatnich lat chcę chociaż wiedzieć i mieć świadomość czego nie pamiętam.-
Wziął głęboki wdech.-Począwszy od kilku ostatnich miesięcy.
- Nie rozumiem.- Mrugnęłam zdezorientowana.
- Po prostu chcę, byś opowiedziała mi o całej naszej
znajomości: od początku do końca nie pomijając żadnych ważnych szczegółów.
Wiem, że nigdy nie chciałem byś to zrobiła mówiąc, że pewnie i tak skłamiesz.
Ty z kolei nie chciałaś tego robić twierdząc, że dzięki temu zmienisz moje
spojrzenie na pewne sprawy jeszcze bardziej mieszając mi w głowie, ale chcę byś
to zignorowała.
- Ale Tomek…
- Wiem co powiesz: że obiektywne fakty już od ciebie
poznałem. Ale mnie właśnie zależy na tych subiektywnych, na tym jak ty
zapatrywałaś się na pewne rzeczy ze mną związane, jak mnie odbierałaś, co
czułaś w danej chwili i co myślałaś że ja czuję. Chcę poznać to wszystko z
twojej perspektywy.
- Nie wiem…- Rozpaczliwie szukałam w głowie jakieś
argumentu który mógłby mi posłużyć za wymówkę, ale niczego takiego nie
znalazłam. Bo i co miałam mu powiedzieć? Że zakochałam się w nim jak głupia? Że
wierzyłam, iż on czuje to samo? A potem w szpitalu okazało się, że wcale tak
nie było?
- Nie musisz nic wiedzieć. Nie mam zamiaru cię osądzać
ani karać jeśli wcześniej kłamałaś. Po prostu zależy mi na prawdzie.
- A więc sądzisz, że wcześniej cię okłamałam?
- Tego nie powiedziałem.
- Ale zasugerowałeś.
- Anka, proszę. Wczoraj obiecałaś, że mi pomożesz. To
jak?- Długo się wahałam. W końcu nie powinnam znów robić czegoś dla Kamińskiego. Powinnam widywać go jak najrzadziej żeby szybciej zapomnieć. I czemu niby miałyby służyć te przypominki?- Ania?- Pospieszał mnie. A ja zrobiłam ten błąd, że spojrzałam mu w oczy.
- Dobrze, zrobię to. Bo raczej nie mam wyjścia.- Dodałam tylko po to by pokazać mu, że mnie tak łatwo nie udobruchał. I że nadal pamiętam o przeszłości.
- Świetnie. Masz na górze jakiś pokój lub zaplecze gdzie
moglibyśmy od razu zacząć i porozmawiać?
- Tak, ale jak wcześniej mówiłam jestem teraz zajęta.
- Przecież zanim przyszedłem byłaś na górze.
- Tak, nie piekłam ale zajmowałam się czymś innym.
- Sprzątaniem?
- Nie, rachunkami. A z moimi kruchymi zdolnościami marnie
to widzę.
- Masz na myśli księgowanie?
- Tak.
- Więc nie musisz się przejmować. Agnieszka jest w tym
świetna. Skończyła nawet studia ekonomiczne i pracuje w jakiejś małej firmie
jako księgowa. To znaczy nie teraz, bo jest w ciąży i na urlopie, ale wcześniej. Bez
problemu doprowadzi do porządku twoje rachunki.
- Nie, nie mogę. Nie wiem czy się zgodzi.
- Nie zgodzi? Na pewno to zrobi. Mój młodszy braciszek
trochę za poważnie wszedł w rolę tatusia i uważa że nawet dźwiganie półlitrowej
wody jest dla niej za trudne. Jeszcze kilka dni temu powiedziała mi, że
chciałaby już urodzić bo nudzi się jak mops.
- Właśnie, nie mogę jej zamęczać. Jest w ciąży.
- Przecież zamęczać będziesz jej mózg, nie ciało. Poza
tym gwarantuję, że się z tego ucieszy.
- Nie wiem.
- Ale ja wiem. Weź tylko potrzebne papiery i…
- Ale ja nawet nie mam czym zapłacić.
- Tym się nie przejmuj. Jak powiedziałem dla mojej
bratowej to będzie prawdziwa przyjemność. To co, jeszcze jakieś wymówki?
- Nie.- Odparłam z lekkim uśmiechem. Po wczorajszym
załamaniu Tomka nie było ani śladu. Wydawał mi się być spokojniejszy i
weselszy. Może jeszcze odrobinę melancholijny, ale poza tym całkiem normalny.
Poza tym miał rację; obiecałam mu pomóc. Tłumaczyłam sobie, że to w końcu tylko
jeden zmarnowany dzień. A właściwie kilka godzin w których i tak musiałabym
ślęczeć nad rachunkami a teraz dzięki wizycie Tomka mnie to ominie.
- Więc przynieś wszystko co potrzeba. Ja poczekam na
ciebie przed cukiernią i zadzwonię do niej, że ją odwiedzimy. Tylko szybko, bo
inaczej po ciebie przyjdę.
- Jasne.- Odpowiedziałam mu. Potem zgodnie z życzeniem
zebrałam wszystkie potrzebne faktury za ostatni okres rozliczeniowy i inne
dokumenty. Schodząc na dół pomyślał o wczorajszym upieczony cieście na kremowe
ciasteczka. Wzięłam na talerz połowę i włożyłam go ostrożnie do torby.
- Wychodzisz z nim?- Do kuchni na moment weszła Paula po
sztućce.
- Tak. I nie wiem kiedy wrócę.
- Okej.- Widziałam, że moja przyjaciółka nie wygląda na
szczególnie zadowoloną, ale nie miałam zamiaru się jej z niczego tłumaczyć.
Właściwie jej niechęć do Kamińskich była trochę nieusprawiedliwiona. Dobra,
wiedziałam że mnie polubiła i nie chce bym cierpiała, ale to nie tłumaczyło
ciągłego powtarzania jakim draniem jest Kamiński a Tomek lowelasem igrający
moimi uczuciami. Tolerowałam to tylko dlatego, że wiedziałam iż robi to z
troskliwości. Poza tym po historii z własnym narzeczonym podchodziła dość
nieufnie do świata prawdziwych bogaczy do których ona nigdy nie będzie już należeć.
Znalazłszy się w końcu na zewnątrz, Tomasz poinformował
mnie, że bratowa bez problemu zgodziła się mi pomóc. Tak jak przewidywał, była wręcz
zachwycona możliwością jakiegoś zajęcia. Tyle, że gdy dojechaliśmy na miejsce
okazało się, że jest u niej jej przyjaciółka Iza oraz jeszcze jedna dość młoda
dziewczyna oraz jej mąż Krzysiek. Razem
siedzieli w salonie śmiejąc się z czegoś głośno gdy razem z mężem tam wkroczyliśmy.
- Świetnie, że jesteście. Wchodźcie.- Przywitała nas
ciepło gospodyni. Mimo to i tak czułam się niezręcznie. W końcu przyjmowała
teraz gości a ja co? Chciałam jej dołożyć pracy? Nagle torcik trzymany w rękaw
wydał mi się głupim gestem.
- Nie mówiłaś przez telefon, że masz gości.- Odezwał się
Tomek bez wyrzuty tuż po zwyczajowym przywitaniu.
- Bo nie miałam. Ale Mariola postanowiła zrobić mi
niespodziankę. Poznajcie się: to jest Ania, dziewczyna Tomka, a to moja młodsza
siostrzyczka.
- Miło mi.- Odezwałam się. Ona jednak (to znaczy siostra Agnieszki) szybko przeniosła
swój wzrok na Tomasza.
- Wow, Tomek nie sądziłam że tak szybko znajdziesz sobie
pocieszenie. W końcu wyjechałam do Włoch tylko na pół roku stażu!- Na moment w
salonie zaległa pełna napięcia cisza gdy młoda kobieta podeszła do mojego męża
i pocałowała go w policzek. Wydawał się być skonsternowany; domyśliłam się
więc, iż jej nie pamięta. Chociaż nie, przecież musiał ją znać: z pewnością uczestniczyła chociażby w ślubie swojej siostry a Tomek brata. Szybko jednak uderzyło mnie coś innego: skoro siostra
Agnieszki wyjechała na staż pół roku temu to my musieliśmy się już poznać. A
więc i tak mnie zdradzał. Z trudem zmusiłam się by żadne emocje nie odbiły się
na mojej twarzy. No bo jak tak można?! Ta dziewczyna była jakieś dziesięć lat
od niego młodsza. W dodatku była siostrą żony brata. Jak mógł nawiązać z nią
romans? I jak ona mogła się tym teraz chwalić?
- Hej, czemu tak na mnie patrzycie?- W końcu rzeczona
zorientowała się, że coś jest nie tak.- Przecież tylko żartowałam.
- To był żart w złym guście.- Po raz pierwszy widziałam
Agnieszkę tak poważną. – Zwłaszcza przy Ani.
- Przepraszam.- Bąknęła cicho.
- Nie szkodzi.- Odezwał się Tomek.- Mojej bratowej
chodziło chyba raczej o mnie a nie o ciebie. Chyba nie wspomnieli ci o moim
drobnym kłopocie z pamięcią.
- Masz sklerozę? No nie, na Alzheimera jesteś zbyt młody.
Już jakiś czas temu stuknęła ci trzydziestka, ale…
- Mariola.- Syknęła ponownie gospodyni.
- No co?- Dziewczyna wzruszyła beztrosko ramionami gdy
siostra znów próbowała ją złajać i powstrzymać przed gadaniem.- Ach.- Mrugnęła poważniejąc.-
Wy mówiliście serio tak?
- Wyobraź sobie, że tak.- Niemal wycedziła Agnieszka.-
Czasami nie wierzę, że jesteś moją siostrą.
- Dajcie spokój, nic się nie stało. Mariola po prostu nie
wie, że nie do końca ją kojarzę. Tak jak innych faktów z ponad pięciu i pół lat.
Miałem wypadek. To dlatego swoim przywitaniem nieco zbiłaś mnie z tropu.
- O matko. Przepraszam, gdybym wiedziała…serio mnie nie
pamiętasz?
- Niestety.- Chyba tylko ja pomimo szerokiego i pozornie
beztroskiego uśmiechu Tomasza zauważyłam w jego oczach jakiś smutek.
- O rany. To znaczy…przykro mi. I z tym romansem to były
żarty.- Powtórzyła znów, a ja widząc jej minę zrozumiałam że rzeczywiście tak
jest. I gdy jej twarz przybrała poważny wyraz dostrzegłam, że nie jest tak
młoda jak mi się początkowo wydawało. Wcześniej żartując i ciągle się śmiejąc
na dodatek w dość luzackim stroju wyglądała na nie więcej niż dwadzieścia lat;
teraz obstawiałam, że mogła mieć coś koło dwudziestu trzech lub czterech lat.
- Dobra, skończymy już z tym przepraszaniem się.- Uciął
Tomek.- Nie będziemy wam z Anią przeszkadzać, więc tylko zostawimy potrzebne
dokumenty. W razie czego zadzwonisz potem do niej jeśli będziesz miałam
ewentualne wątpliwości.- Dodał zwracając się do Agnieszki.
- Jasne. Ale skoro już tutaj jesteście to zostańcie. Na
dodatek widzę, że Ania ma dla nas jakiś smakołyk. Co to?
- Właściwie to nic takiego.- Odparłam.- Drobna oznaka
wdzięczności.
- Super. A więc zaraz uraczymy się twoim wypiekiem. Bo
jest twój prawda?
- Tak.
- Naprawdę super. Bo chyba nie wszyscy mieli okazji
próbować smakołyków z cukierni Ani. Jest po prostu bajeczną cukierniczką.
- Ty za to uwielbiasz wszystko przejaskrawiać i
wyolbrzymiać.- Powiedziałam w reakcji na jej naciągane komplementy.
- I do tego skromna.- Kontynuowała niezrażona.- No dobra,
dawaj nam to ciasto.
Sytuacja pomimo początkowej niezręczności szybko się
skończyła. Głównie dzięki Agnieszce, która doskonale sprawdzała się w roli
gospodyni. Zwłaszcza stopując swoją nieco zbyt bezpośrednią siostrę która kilka
razy palnęła co parę gach. Na przykład gdy Krzysiek z Tomkiem wyszli na chwilę
na balkon, (miałam nadzieję, że mój mąż nie ma zamiaru palić) a Iza z Agnieszką
do kuchni by moje pokroić ciasto i
chciała mnie przeprosić. Tyle, że jej to nie wyszło.
- Wybacz mi. Czasami najpierw robię a potem myślę i
jestem trochę postrzelona. Ale dam się lubić.
- Nie gniewam się.
- Ale popsułam ci humor. No bo nie przeczę, że kiedyś
żartowałam sobie z Tomkiem że poluję na niego, bo szukam bogatego męża to
jednak nie było to na poważnie…Jej znów plotę głupoty. Zacznijmy może od początku
tak jakbyśmy się dopiero co poznały. Jestem Mariola Młynarczyk.- Powiedziała
wyciągając swoją dłoń. Mimo woli na mojej twarzy wypełznął delikatny uśmiech bo
całkowicie mnie tym rozbroiła. Okej, może i była postrzelona jak sama
przyznała, ale poza tym pełna urokliwego ciepła.
- Anna Parulska.- Odwzajemniłam się.
- O kojarzę to nazwisko.- Rzekła mi niemal z emfazą.- Tak
nazywała się ta ćpunka z liceum w którym przeniesiono mnie na dwa miesiące po
spaleniu mojej szkoły…Aga trafiła wtedy do Brylantowego Liceum i tam poznała
swojego księcia z bajki Krzyśka. Ale ta to zawsze miała szczęście…
- O czym rozmawiacie?- Dokładnie w tym momencie z kuchni
wróciła niemal wlokąca się Agnieszka. A ja poczułam, że mam ochotę stąd uciec.
- A, o niczym. Mówię tylko Ani, że gdy uczyłam się w
tamtym państwowym liceum ekonomicznym to sporo się tam mówiło o jakiejś
dziewczynie która się zaćpała przedawkowując narkotyki. Miała tak samo na
nazwisko jak ona. Parulska…Aneta? Chyba tak.
- Anita.- Sprostowałam z gulą w gardle.
- A więc ją znałaś? Tylko nie mów, że to jakaś twoja
daleka rodzina, bo chyba spalę się ze wstydu.
- Nie, to była moja siostra. I wcale nie była ćpunką.-
Dodałam pełna bólu. Jak inni mogli tak postrzegać moją ukochaną siostrę? Naprawdę
uważali ją za ćpunkę? Ją, która wielokrotnie reprezentowała szkołę w sportowych
zawodach ping ponga, grała w kole teatralnym, chodziła na chór i jeszcze była
znakomita z chemii? O tym już zapomnieli? Liczyło się tylko to, że pod koniec
życia zrobiła coś tak głupiego i je zniszczyła? Czy zazwyczaj nie robiło się
odwrotnie? Przecież zmarłych się gloryfikowało a nie szkalowało. Zatopiona w
tych niewesołych myślach nie zwróciłam nawet uwagi na zakłopotanie malujące się
na twarzy Agi ani przerażenie mojej rozmówczyni.
- Cholera, chyba się już zamknę. Nie miałam pojęcia, że…- Usłyszałam zaraz
pełen skruchy głos Marioli. Próbowałam otrząsnąć się z bolesnych wspomnień.
- W porządku.- Ucięłam z trudem się uśmiechając. Bo nagle
zrobiło mi się strasznie smutno. Ale nie powinnam obwiniać Marioli o słowa, które były tylko wyznacznikiem tego jak inni postrzegali moją siostrę. – Nic się nie stało.
- Stało. Ja…
- Mariola, zdaję mi się że miałaś się już nie odzywać.- Wtrąciła się Agnieszka.
- Tak, ale…
- Żadnych ale. Idź lepiej zawołać Kamińskich. Tort już
pokrojony.
- Dobrze.- Odpowiedziała siostrze zrezygnowana posłusznie
wykonując jej polecenie.
- Przepraszam cię za Mariolę. Ma złote serce, ale jest
jeszcze bardzo dziecinna i niedojrzała. No i szybciej mówi niż myśli. A raczej
nie myśli.
- Naprawdę nic się nie stało.
- Przecież widzę. Jesteś blada. Jeśli chciałabyś o tym
pogadać to możesz na mnie liczyć.
- Nie to nie potrzebne. W końcu minęło już prawie sześć
lat. Rany się zabliźniły.
- Cieszę się. Ale i tak przetrzepię jej tyłek jak tylko
będę miała okazję. Żeby tak potraktować mojego gościa.
- Naprawdę wszystko dobrze.
- Mam nadzieję. Dobrze chociaż, że będę mogła ci się
zrewanżować porządkami w dokumentach.
- Nie. Gdy tylko zdobędę pieniądze to ci zapłacę.- W myślach przypomniałam sobie o torebce z
dziesięcioma tysiącami. Może pożyczyłabym dwieście złotych? Oddałabym po weekendzie gdy utarg był z reguły większy.
Tyle, że jeszcze miałam na głowie tę przeterminowaną ratę kredytu….
- Chyba żartujesz. Nic od ciebie nie chcę. Poza tym już
mi się odwdzięczyłaś zajęciem i tym pysznym ciastem. Nie mów nikomu, ale w kuchni
zjadłam już spory kawałek…A poza tym to powiedz co słychać w cukierni? Jak
sobie radzisz?
I w taki oto sposób wdałam się w rozmowę na temat
„Słodkiego świata”, czyli mojej uwielbianej cukierni. O dziwo kobiety (bo Iza
też przysłuchiwała się naszej rozmowie) wydawały się być zaaferowane tym co mam
do powiedzenia. W końcu, zdawszy sobie sprawę z tego, że gadam jak najęta
zrewanżowałam się im tym samym: Agnieszkę spytałam o termin rozwiązania który
był wyznaczony pod koniec następnego tygodnia
i ogólne samopoczucie a Izabelę o jej przyjaźń z Agą. Wyznała mi, że
znają się już od gimnazjum i są praktycznie nierozłącznymi przyjaciółkami.
Potem ze śmiechem dodała, że nawet z tego powodu by się nie rozstać obie wyszły
za mąż za najlepszych kumpli. No i dodała na koniec, że ma prawie ośmioletniego
synka Antosia. Na więcej pytań nie starczyło mi czasu, bo wrócili mężczyźni z
nadal lekko zażenowaną Mariolą, która starała się nawet unikać mojego wzroku.
Zachęceni słowami gospodyni zabraliśmy się za jedzenie.
Nieco niepewnie przypatrywałam się minom obecnym w duchu żałując, iż wybrałam
wczorajszy i nieco zwyczajny wypiek. Gdybym wiedziała, że będzie go jadło wiele
osób i na dodatek przy mnie wysiliłabym się bardziej . I przede wszystkim
wybrała uniwersalny śmietanowy krem albo sprawdzoną śmietankę. Lub dodała do
masy świetnie pasujące orzechy arachidowe. A
tak…tkwiąca we mnie cukierniczka z niezadowoleniem kręciła głową. Trudno,
co ma być to będzie. Najwyżej dojdą do wniosku, że moja cukiernia prosperuje
tak kiepsko z powodu moich marnych zdolności kucharskich. W końcu, po jak mi
się zdawało wieczności, ktoś przerwał milczenie.
- Hm…to naprawdę świetne Aniu. Jeszcze nigdy nie jadłem
tak pysznej bitej śmietany.- Pochwalił mój tort Krzysiek. W odpowiedzi
uśmiechnęłam się tylko lekko. Głupio byłoby teraz wyjaśniać, że to wcale…
-…to wcale nie bita śmietana. Nie potrafisz nawet
rozpoznać masy kajmakowej?- Odpowiedział mu Tomek.
- Co?- Dopytał się go zdezorientowany brat.
- Masa kajmakowa. Ten krem w środku to właśnie to.-
Krzysiek uniósł w górę brwi na ten zdeklarowany ton w głosie brata.
- Widzę, że z ciebie świetny cukiernik, Tomek. Albo Ania
zdążyła cię czegoś nauczyć.- Roześmiała się Agnieszka, ale ja już jej nie
słuchałam. Czułam się tak jakby nagle ta chwila się zatrzymała, wracając do
momentu gdy razem z Tomkiem przygotowywałam desery do cukierni, a on razem ze mną
próbował różnych kremów. Wśród nich właśnie rzeczonej masy kajmakowe, która tak jak swój brat pomylił z innym kremem.
„–
Rzeczywiście bardzo dobra. To bita śmietana?
– Masa
kajmakowa. Jak można zdegradować ją do roli bitej śmietany?
– Chyba
więc będę musiał przeprosić masę kajmakową. Jesteś o niebo lepsza od bitej
śmietany
–Jesteś
niepoprawny.
– Tak. A
ty jesteś moją słodką Anią. Jesteś baaardzo
słodka.
– To
przez krem. Zjedz jeszcze trochę.
– Bo
pani Masa Kajmakowa się pogniewa?
– Tak.
Pogniewa się.
– Gdy
będziesz mnie tak karmić mogę zjeść z twoich ust co tylko zechcesz.
– Nie
składałabym tak odważnej deklaracji.”
Boże, ta scena stanęła mi jak żywo przed oczami.
Pamiętałam nawet takie szczegóły jak błysk w oczach Tomasza gdy brał do ust
łyżeczkę z mojej dłoni i lekki zarost na brodzie. A potem pomruk zadowolenia
jakby jadł coś niebiańsko smacznego…
To to mogło oznaczać?
Byłam pewna, że Krzysiek nie miał racji; Tomek w życiu nie interesowałby
się cukiernictwem a tym bardziej nazwami rzeczonych ciast czy deserów. Tacy
bogacze jak on nie mieli pewnie pojęcia, że czarnina zapewnia swój czarny kolor
wieprzowej krwi, a mleko nie pochodzi z kartonu ale od krowy. Zwyczajnie się po
prostu tym nie interesowali. Zwłaszcza, że jak zdążyłam się zorientować, w domu
Władysława Kamińskiego w którym Tomek mieszkał obecnie gotowała kucharka.
Wątpiłam czy nauczyłaby go odróżniania masy kajmakowej od bitej śmietany. Nauczył
się tego dopiero ze mną.
W mojej głowie rozpętała się prawdziwa burza pytań: czyżby
gdzieś tam w swojej podświadomości Tomek o tym wszystkim pamiętał? Pamiętał o
swoich wspomnieniach, o tym czego się nauczył co odczuwał? I czy nawet jeśli
odpowiedź na moje pytanie byłaby twierdząca to czy coś to wnosiło do sprawy
jego amnezji? Czy znaczyło to, że odzyskuje pamięć? Albo też jest na to większa
nadzieja niż sądzi?
- Ania ? W porządku?- Słysząc skierowane do mnie przez
Tomasza pytanie pokręciłam przecząco głową próbując pozbyć się natłoku myśli.
Zaraz jednak zrozumiałam, że może nieopatrznie zrozumieć ten ruch jako
odpowiedź na swoje pytanie.
- To znaczy, tak; wszystko w porządku. Po prostu się
zamyśliłam.- Odparłam mu. Wciąż jednak nie mogłam przestać analizować tego co
się przed momentem stało. W całkowitym milczeniu więc jadłam swoją porcję
popijając ją sokiem od czasu do czasu podnosząc głowę udając, że przysłuchuję
się toczącej się żywo dyskusji. Ale nawet nie miałam pojęcia na jaki temat
rozmawiają. W którymś momencie ktoś zadał mi pytanie chcąc wiedzieć, czy według
mnie to dobra czy zła decyzja. Nie mając pojęcia o czym mowa odpowiedziałam
odmownie wywołując wybuch śmiechu zgromadzonych. Miałam szczęście, że uznali to
jako żart, bo nie wiedziałam co właściwie negowałam. A może raczej kogo.
Postanowiłam więc wziąć się w garść. Odruchowo przeniosłam wzrok na swojego
męża choć nawet na mnie nie patrzył wolno jedząc porcję ciasta. On też wydawał
się być rozbawiony moją odpowiedzią. W mojej głowie zaczęła się formować
nieznana wcześniej myśl. I wtedy szybko podjęłam decyzję.
Pomogę Tomkowi odzyskać pamięć.
Bo choć wczoraj kazałam mu się pogodzić z faktem, że to
już nigdy nie nastąpi i powinien to zaakceptować to teraz poczułam cień
nadziei. Nie zapomniał swoich odczuć jakie powodowały w nim zmysły. Była więc
szansa na to, że wspomnienia wrócą. Musiałam tylko sprawić, by na nowo
doświadczyły znanych już emocji i odczuć.
Nie chciałam jednak mówić Tomaszowi o swoim spostrzeżeniu
i planie. Zdecydowałam się realizować go po swojemu: starać się przypominać mu
jak najwięcej z okresu którego nie pamiętał, ale nie w sposób który mógłby mu
sugerować, że coś knuję. Nie chciałam ponownie robić mu złudnych nadziei.
Dlatego gdy po godzinie pożegnaliśmy się z Kamińskimi
zaproponowałam Tomkowi, że nie pojedziemy do jego rodzinnego domu, ale w inne
miejsce. Gdy spytał jakie poinformowałam go że wiążą się z nim jego wspomnienia.
Był nastawiony nieco sceptycznie, zwłaszcza gdy kazałam mu zostawić u brata
samochód byśmy mogli poruszać się komunikacją miejską. Argumentowałam, że w ten
sposób będzie nam łatwiej.
Z trudem wyraził na to zgodę chcąc zamówić chociaż
taksówkę. Wyznał mi, że nigdy w swoim życiu nie jeździł nawet metrem, co w
sumie mnie nie zaskoczyło. Gdybym miała tyle pieniędzy co jego rodzina też nie
zawracałabym sobie głowy jazdą komunikacją miejską która notorycznie się
spóźniała, była zatłoczona, a czasami brudna i zimna. Ale teraz to nie było ważne.
Wysiedliśmy niedaleko rynku, bo tam właśnie często
spacerowałam z Tomaszem. Niedaleko był mały sklepik z włoskimi lodami, które
zamawialiśmy a potem jedliśmy przekomarzając się i śmiejąc. Czasami chodziliśmy
też do tamtejszego parku karmiąc kaczki i siadaliśmy na ławce obserwując
bawiące się dzieci na placu zabaw. Albo po prostu siedzieliśmy delektując się
słońcem i własną obecnością.
Teraz starałam się to wszystko przypomnieć Tomaszowi
robiąc to samo; w międzyczasie opowiedziałam mu o naszym poznaniu pod klubem
(zataiłam jedynie dość istotny szczegół, że spytałam go na wstępie czy chce iść
ze mną do łóżka a on zabrał mnie do swojego domu gdzie spędziliśmy razem noc
choć się nie kochaliśmy), o tym jak przyszedł do mnie do cukierni następnego
dnia bo zostawiłam na ławce torebkę, o tym jak jego obecność początkowo mnie
nieco onieśmielała choć nie miałam pojęcia że jest bajecznie bogaty. Mówiłam
mu, że widząc jego dom żartobliwie nazywałam go ruderą choć uważałam, że drewniana
weranda w starym stylu i tradycyjna budowa wydawały mi się być pełne uroku.
Zaśmiał się wtedy przypominając mi, że gdy sam nazwał go chlewem zbeształam go
za to. Korzystając z okazji spytałam go to czy ktoś go wynajął.
- Nie, chyba nie znaleziono po mnie jakiegoś głupka,
który zrobiłby to w takiej cenie jak ja.- Odparł mi.- Możesz mi teraz
odpowiedzieć na jedno pytanie? Tylko szczerze. Jeśli nie będziesz chciała tego
zrobić uszanuję to, bo chcę tylko prawdy.
- Dobrze.- Odpowiedziałam mu z wahaniem.
- Chodzi mi o to dlaczego poszłaś do tamtego domu kilka
miesięcy temu. Jaki był tego powód?
- Właściwie żaden.- Zaczęłam.- Chciałam wziąć stamtąd coś
co uważałam za swoje.
- To znaczy?
- Obraz który dla mnie namalowałeś.
- Obraz?
- Tak. Kiedyś spontanicznie to zaproponowałeś pokazując
mi swoją pracownię. Zaczęłam ci nawet pozować, ale później okazało się, że
siedzenie po kilka godzin dziennie w bezruchu nie jest takie łatwe zwłaszcza
gdy poświęcałam masę czasu przygotowując cukiernię na otwarcie. Poprosiłeś więc
abym dała ci jakieś swoje zdjęcie i go dokończysz. Choć właściwie wykonałeś
tylko wstępny szkic. Potem jednak żartowałeś, że go dokończyłeś malując mnie…w
negliżu. Nie wierzyłam w to, ale nie byłam też całkiem pewna czy nie byłoby cię
na to stać.
- Bałaś się, że stworzyłem akt?
- Nie, ale…no właściwie coś podobnego. Wiem, głupie. Ale
gdy powiedziałeś, że chcesz wyprowadzić się z tamtego mieszkania wyobraziłam
sobie jak jakaś rodzina je wynajmuje i znajduje taki oraz.
- Serio w to uwierzyłaś? Nigdy nie namalowałbym czegoś
takiego.- Roześmiał się.- Moją specjalnością są pejzaże, martwa natura. Już sam
pomysł z portretem był dość odważny, ale żeby do tego akt? Nie umiałbym
uchwycić odpowiednich proporcji tym bardziej z pamięci. Bo musiałem polegać
tylko na niej, prawda?
- Jasne, że tak.- Odburknęłam.- Za kogo ty mnie masz?-
Zaperzyłam się sprawiając, że się roześmiał. Mimo woli ja też się uśmiechnęłam.
- Naprawdę jesteś tak niewinna?- Spytał głaskając mnie po
policzku odgarniając zbłąkany kosmyk moich włosów. Czując dotyk jego dłoni na
swojej twarzy zakłopotałam się. Nie tylko jego pytaniem ale i tym co robił.
- Jeśli pytasz o to czy ze sobą spaliśmy to nie.-
Odsunęłam się bardziej w lewo unikając jego dotyku. Bez przeszkód pozwolił mi
na to.
- Pytanie było trochę inne, ale skoro już to powiedziałaś
to…zastanawia mnie dlaczego.
- Bo ja nie chciałam. Znaliśmy się krótko, poza tym może
to dość staroświeckie, ale chciałam poczekać z tym aż będę całkowicie pewna.-
Chciałam jeszcze dodać, że wpływ ma na to moja religia, ale bałam się że mnie
wyśmieje. Dokończyłam więc inaczej.- Nigdy nie wyznawałam zasady o próbnym
mieszkaniu ze sobą czy sprawdzaniu, hm…jak to mówią wzajemnego dopasowania. W
tym względzie jestem idealistką. Wierzę
w to, że to właśnie miłość sprawia że coś między dwojgiem kochanków jest
doskonałe a nie …- Zabrakło mi odpowiedniego słowa.
- Technika i umiejętności partnera?- Podpowiedział
usłużnie, a ja spojrzałam na niego spod oka zastanawiając się czy się ze mnie
nie nabija. Ale chyba tego nie robił.
- Tak.- Potwierdziłam. Potem jednak czułam jak cała się
zaczerwieniłam bo zrobiło mi się gorąco.- Poza tym zdaje mi się, że mieliśmy
rozmawiać o tobie a nie o mnie.- Teraz byłam pewna, że się uśmiechnął.
- Przecież to robimy. Ciekawi mnie czy nigdy cię na to
nie namawiałem. Jakoś trudno mi sobie wyobrazić to, że nawet…
- No cóż, kilkakrotnie o tym napomknąłeś, ale gdy
wyłuszczyłam ci mój punkt widzenia go zaakceptowałeś.
- Serio?
- Tak. Z szacunku dla moich poglądów i zdania.
- Boże, miałaś wtedy jakiegoś monstrualnego pryszcza na
twarzy?
- Nie.
- A może byłaś grubsza o jakieś trzydzieści kilo?
- Też nie.- Stłumiłam śmiech.- Wyglądałam tak samo jak
teraz.
- Więc nie mam pojęcia jak się na ciebie nie rzuciłem.
Teraz z chęcią bym to zrobił.
- Tomek…
- Hm?
- Nie patrz tak na mnie.
- Jak?
- Jesteśmy w parku.
- I?- Dodał pytającym tonem nachylając się w moją stronę.
Poczułam szybsze bicie serca.
- I nie możemy…- Zaczęłam, ale szybko zabrakło mi słów.
- I nie możemy…- Zaczęłam, ale szybko zabrakło mi słów.
- W domu mojego ojca pozwoliłaś mi na pocałunek.
- Bo nie sądziłam, że będziesz o tym pamiętał.
- A więc kierowało tobą tylko litość i współczucie?
- Tak…to znaczy…nie.- Ciężko westchnęłam patrząc na niego
z wyrzutem za to, że znów mnie podpuścił.- Na to pytanie nie ma poprawnej
odpowiedzi.
- Jest. Wiesz jaka?- Zrobił wymowną pauzę.- Myślę, że
jeszcze coś do mnie czujesz.
- Nie.- Odsunęłam się od niego jak oparzona prawie
spadając z ławki. W ostatniej chwili Tomek zdążył mnie złapać zapobiegając
temu. Tyle, że teraz trzymał mnie za ramiona bardzo blisko siebie.
- Kochasz mnie jeszcze choć troszeczkę.
- Nie.- Powtórzyłam.
- Tak.
- Ale ty uważasz mnie za oszustkę.
- Za to bardzo atrakcyjną oszustkę…
- Tomek…
- Żartowałem.- Roześmiał się a potem spojrzał mi prosto w
oczy. W jednej chwili rozbawienie malujące się na jego twarzy zamieniło się w
powagę.- Postanowiłem ci zaufać. Zrozumiałem, że w przeszłości miałaś prawo
czuć do mnie żal, ja też nie traktowałem cię najlepiej. Na dodatek gdy
dowiedziałem się, że chcesz sfałszować nasz rozwód…byłem pewny, że spiskujesz z
moim ojcem. Przepraszam za to jak cię wówczas potraktowałem. Mówiłem wszystko
byleby tylko cię zranić, bo to ja czułem się zraniony.
- Nie robiłam tego.
- Wiem. Teraz już to wiem. Zaczniemy od nowa?
- Znowu?
- Tak, znowu. Jeśli tego chcesz. Poznam cię na nowo a ty
poznasz mnie, bo chyba nie wiemy o sobie zbyt dużo. I zobaczymy czy coś z tego
wyjdzie.
- Ja…naprawdę nie wiem.
- Ale jesteś tu dzisiaj, prawda? Z jakiegoś powodu zgodziłaś się nie tylko na
rozmowę a spędzenie ze mną całego dnia.- Nic na to nie odpowiedziałam. Miałam
mu powiedzieć, że zrozumiałam że uda mu się odzyskać pamięć i chciałam mu w tym
pomóc? Że wcale nie miałam zamiaru się łudzić iż mnie pokocha nawet wtedy?-
Ania?
- Boję się.- Wyznałam w końcu szczerze.- Nie wiem czy to
ja potrafię ci zaufać. Nie wiem czy kiedykolwiek odwzajemniałeś moje uczucia
nawet zanim straciłeś pamięć i czy nie byłam tylko dla ciebie zabawką.
- Ja też nie mam tej pewności co do ciebie. W końcu
gdybyś nie uciekła sprzed ołtarza i nie przyjechała do Warszawy dziś byłabyś
panią Raczkowską.
- Z Dawidem popełniłam błąd.
- Który mógł popchnąć cię w moje ramiona.
- Może.- Sama już gubiłam się we własnych odczuciach. Czy
gdyby pod tym klubem nie zauważył mnie Tomek a jakiś inny facet czy też bym się
w nim zakochała? Oczywiście o ile byłby taki jak Kamiński i by mnie nie
wykorzystał.
- Więc oboje musimy zaufać. Tylko w taki sposób może nam
się udać. Zobaczymy dokąd to nas doprowadzi, dobrze?
- A co z Iloną?
- A co ma być?
- Nie udawaj. Wiem, że ona stale się przy tobie kręci. Twoja
siostrzyczka z radością mnie poinformowała, że zawsze do niej wracasz.
- Maja? To dziwne, nie znosi jej o ile pamiętam. Zawsze
mówiła, że to zwykła flirciara polująca na bogatego męża.
- Więc mnie uważa za dużo gorszą skoro panna Olkowska wydała jej się relatywnie lepsza.
- Sądzę, że po prostu czuje się winna tego co się ze mną
stało. Odkąd wróciłem do domu…ona ma potworne wyrzuty sumienia. Tamtej nocy gdy
do mnie zadzwoniła pokłóciła się z mężem o jakąś drobnostkę jak to potem
tłumaczyła. Zareagowała jednak zbyt impulsywni, ale taka już ona jest. Często mnie
odwiedza, ale to nie jest to co kiedyś.
- Przecież podobno za sobą przepadaliście.
- Tak, ale teraz…ja obwiniam się o śmierć jej dziecka, ona o moją amnezję.
Obydwoje nie potrafimy wyzbyć się poczucia winy.- Westchnął ciężko.- No, ale
nie o tym mieliśmy rozmawiać. Pytałaś o Ilonę. Wciąż mnie odwiedza, nie
zaprzeczam, ale nic między nami nie ma. Na początku cieszyłem się z jej
obecności: ona jako jedyna zachowywała się tak samo mimo mojej utraty pamięci
porównując to co było przed pięcioma laty, a to co było później. Ciebie nawet
nie pamiętałem. Była jedynym mostem łączącym obecnego mnie z dawnym Tomaszem.
Ale jej tyle o sobie nie powiedziałem. Dlatego wierzę , że choć to negujesz to
coś do ciebie czułem. Nawet teraz mnie fascynujesz.- Wyznał.- Poza tym…- Zaczął z błyskiem w oku.- Właśnie
uświadomiłem sobie, że dzień wypadku był też dniem naszego ślubu. Z tego co
mówiłaś wnoszę, że go nie skonsumowaliśmy.
- To pytanie retoryczne?
- Nie.
- Nie.
- Mimo to dobrze znasz odpowiedź na to pytanie.
- Ale tamtej nocy…mieliśmy zamiar prawda?- Potwierdziłam
skinięciem głowy.- Czy zaczęliśmy to robić?
- Tomek, zmieńmy temat.
- Tomek, zmieńmy temat.
- A więc tak. No cóż, Maja zawsze miała poczucie chwili.
To co idziemy dalej szlakiem moich wspomnień?
- Na pewno nie takich.
- Więc dobrze. Zabierz mnie gdzieś gdzie lubiliśmy
chodzić. Do klubu, restauracji, pubu…gdziekolwiek gdzie spędzaliśmy czas.
- Dobrze, ale nie dzisiaj. Jutro. Dziś muszę jeszcze
trochę popiec.
- Szkoda. Było całkiem miło. Spotkamy się jutro?
- Raczej nie, może w środę.
- Trudno. Chociaż z drugiej strony będziesz miała więcej
czasu na to by się zastanowić na tym co ci dzisiaj powiedziałem. Przemyśl to.
- Ty też to zrób.
- Uwierz mi, że od czasu po wypadku nie robię niczego
innego.- Posłał mi ciepły uśmiech tak samo jak ja wstając z ławki.- To co,
pocałunek na pożegnanie?
- Raczej nie. Poradzisz sobie w drodze powrotnej?
- Jasne, że tak. Za kogo mnie masz?
- Za kogoś kto nigdy nie posługiwał się rozkładem jazdy
autobusów i tramwajów. W takim razie do zobaczenia.
W drodze powrotnej do cukierni
uśmiech sam wypłynął mi na usta. Czułam się tak dobrze jak od dawna się nie
czułam. Starałam się sobie wmówić, że to nie z powodu Tomasza i jego
propozycji.
Zaczniemy
od nowa?
Serce krzyczało mi z radości: tak. Rozum kręcił głową
mówiąc że ten facet znów mnie zrani prędzej czy później. Że nawet jeśli mnie
pokocha i kiedyś kochał to jeszcze niczego nie załatwia. Pochodziliśmy przecież
praktycznie z dwóch różnych światów i byliśmy zupełnie inni. Na dodatek Tomek
też się zmienił. Czy potrafiłam go zaakceptować? To, że już nigdy nie będziemy
się śmiać z pierwszych chwil naszego spotykania się ze sobą bo on ich nie
pamięta? Albo, że wciąż żyje na utrzymaniu rodziców? I że wcześniej mnie
okłamał? Wciąż wracały do mnie te same pytania bez odpowiedzi. Ale mimo
dręczącej niepewności byłam szczęśliwa.
Pewnie to z tego powodu od razu zabrałam się z zapałem do
pracy co zauważyła Paula znów kręcąc nosem sugerując, że to sprawka Tomasza.
Zbyłam ją mówiąc, że jestem po prostu zadowolona z tego, że wreszcie moją dokumentacją
cukierni zajmie się profesjonalna księgowa której na dodatek na razie nie będę
musiała opłacać. Wówczas wypłynęła kwestia pieniędzy. Paula wyznała, że użyła
ich do opłacenia raty kredytu.
Byłam na nią zła za to, że to zrobiła. Nie miałam zamiaru
przyjmować pieniędzy z nieznanego
źródła. Na dodatek od jakiegoś faceta. Teraz byłam pewna, że nie pochodzą od
Tomka. Inaczej by mi o tym dzisiaj powiedział.
- Och, daj spokój.- Argumentowała mi.- Kasa spada ci
prawie z nieba a ty z niej nie korzystasz. Mówię ci, że ten facet był zupełnie
normalny. To nie żaden lichwiarz. A nawet jeśli to nie ma przecież żadnych
powodów na to, że cokolwiek pożyczyłaś.
Nie chciałam ponownie się powtarzać mówiąc jej o moich
obawach. Ale za dwa dni powinna nastąpić kolejna dostawa i też potrzebne były
mi pieniądze. Może więc jeszcze trochę pożyczę z tych dziesięciu tysięcy…potem
gdy będę miała trochę pieniędzy wszystko zwrócę.
Tak też zrobiłam. Pozwoliłam Paulinie przyjąć dostawę i
zapłacić za nią podarowanymi mi pieniędzmi. A potem z uśmiechem na twarzy
obserwowałam jak niemal z cynicznym uśmieszkiem wręcza ją nowemu dostawcy
Kamilowi, którego nie cierpiała. Następnie, zgodnie z umową wyszłam z cukierni
na Stare Miasto gdzie umówiliśmy się wcześniej telefonicznie Tomaszem.
Nie miałam pojęcia co mu odpowiedzieć na jego pytanie.
Zaczniemy
od nowa?
Jak zwykle w takich momentach przyjęłam postawę
asekuracyjną: postanowiłam się nie deklarować. Tak więc podczas spotkania
wyjaśniłam Kamińskiemu, żebyśmy skupili się na załataniu luk w jego pamięci. Z
czasem zobaczymy czy będziemy mieć ochotę na więcej. Właściwie przyjął to
nieźle, choć nie rozumiał moich motywów. Potem, już do tego nie wracaliśmy.
Na początku naszej wędrówki zabrałam go do pracowni
garncarskiej, do której z kolei on zabrał kilka miesięcy temu mnie. Zdziwiłam
się, że o niej nie pamiętał. To znaczy zdawał sobie sprawę z jej istnienia- w
końcu to była jedyna tego typu placówka w Polsce, która pozwalała amatorom
tworzyć naczynia bez żadnych pomocników- ale nie miał pojęcia, że odwiedzał ją
dość regularnie (bo wynikało to z karnetu który posiadał wówczas gdy mnie
tam zaprosił po raz pierwszy). Cieszyłam
się też, że moja wiarygodność wzrosła gdy właściciele rozpoznali Tomka rzucając
uwagę, że dawno ich nie odwiedził. Wówczas odparł im, że nie miał na to czasu
nie wspominając nic o swojej amnezji. Potem zajęliśmy jedno z wolnych
stanowisk, choć Kamiński argumentował że tego nie chce. Tłumaczył, że nie ma
pojęcia o wyrabianiu formy, że może i w ciągu ostatnich pięciu lat z nudów
zajął się tym, ale teraz nic nie pamięta. Zauważyłam, że jest przy tym
zdenerwowany, ale postanowiłam być konsekwentna. W końcu mimo tego iż utracił
wspomnienie o naszym wspólnym robieniu kremów i rozpoznawaniu masy kajmakowej
to mimo wszystko podczas wizyty u brata oraz bratowej nie miał najmniejszych
problemów ze zidentyfikowaniem jej. Dlatego miałam nadzieję, że jego zmysły
zareagują i tym razem. Doskonale pamiętałam jak świetnie szło mu formowanie
dopóki sama nie zaczęła mu „pomagać”. Był w tym dobry. Teraz jednak wyraźnie mu
nie szło. Nie miał pojęcia jak odpowiednio pompować glinę, a gdy próbował
stworzyć bazę do formy ta rozprysła się na fartuch który musieli obowiązkowo
zakładać wszyscy tworzący naczynia. Potem spróbował raz jeszcze, ale i tym
razem mu się nie powiodło. Zupełnie nie wiedział jak ułożyć dłonie, choć ja
dobrze pamiętałam jego wskazówki.
Nie
naciskaj zbyt mocno…
Palce
swobodnie…
Teraz
zegnij je złączając nadgarstki…
On jednak nie robił żadnej z tej czynności. Z trudem
powstrzymałam się, żeby mu tego nie zasugerować. Jego cierpliwość szybko się
skończyła: już po niespełna dwudziestu minutach wyszedł z budynku nie
odpowiadając na pożegnanie właścicielki. Była tym wyraźnie zaskoczona; z
pewnością obserwowała go również podczas pracy i formowania. Z pewnością
zastanawiała się dlaczego teraz Tomek nie potrafi nawet zapobiec uwalenia się
glinom.
- Cudnie, teraz mam szare plamy na dżinsach.- To były
jego pierwsze słowa gdy znów znaleźliśmy się na ruchliwej ulicy.
- Przykro mi.
- Z tego, że zrobiłem z siebie durnia? A może faktu, że mnie tu przyprowadziłaś?
- Po części z obu. Miałam nadzieję, że twoje ciało będzie
wiedziało co ma robić bez udziału mózgu.
- Ale się nie udało. To był głupi pomysł żeby tu przyjść.
- Dlaczego? Był przecież pożyteczny.
- Wcale nie. Czułem się paskudnie. Na dodatek ci wszyscy
ludzie się na mnie gapili. Po co w ogóle kazałaś mi tutaj przyjść?- Bo tutaj
się wszystko między nami zaczęło, przypomniałam sobie.
„– Z
chęcią spełnię każde twoje życzenie.
– Każde?
– Każde.
– A
gdybym zażądała miliona dolarów, mercedesa lub gwiazdki z nieba?
– Obrabowałbym
bank, ukradł samochód i zaciekle studiował astrologię aby odkryć nową gwiazdę i
nazwać ją twoim imieniem.”
Boże, jak bardzo chciałabym aby on to pamiętał. Bo ja
pamiętałam jego wypowiedź słowo w słowo, moment po momencie. Aż do naszego
pierwszego pocałunku i wyznania miłości po zaledwie kilku tygodniach
znajomości. Tyle, że zanim do tego doszło, Tomek wiele mi o sobie wyznał.
Wiesz,
odkąd stałem się wystarczająco dorosły nie mogłem robić tego co chciałem.
Strasznie wkurzały mnie te bezsensowne nakazy, jakieś krępujące zasady.
Chciałem być wolny jak ptak. Wkurzało mnie, że ludźmi tak łatwo manipulować, że
tak łatwo zmieniają stanowisko w zależnie od tego co w tej chwili jest dla nich
wygodne. Brzmi to jak charakterystyka typowego buntownika, co? I pewnie tak
jest, tyle że ja zawsze lubiłem sobie powtarzać jaki to jestem wyjątkowy. (...)byłem
głupi. Usiłowałem zawrócić Wisłę kijem, a gdy mi się nie udało zachowywałem się
jak ci którymi tak gardziłem. Ale odkąd poznałem ciebie po prostu zrozumiałem
jakim byłem hipokrytą, jak bardzo zobojętniałem na wszystko chowając się za
maską cynizmu i drwiącym uśmiechem. Twoja szczerość i prostolinijność po prostu
powaliły mnie na nogi. Choć nie, jeśli chciałbym być szczery to najpierw
zwróciłem uwagę na te twoje błękitne oczy i zgrabną sylwetkę. Aniu, kocham
cię. Nie wiem jak i dlaczego, ale
naprawdę tak czuję.
Kocham cię.
Matko, teraz jego słowa z perspektywy tego co mi kiedyś
powiedział wydawały mi się mieć całkiem inne znaczenie. Wówczas wydawało mi
się, że Tomek po prostu przesadzał; może zapalił trawkę czy fajki za szkołą,
pobił się z kolegą albo wagarował. Ale teraz wiedziałam, że było inaczej. Bo
mówił o ojcu którego darzył nienawiścią i życiu bogatego dziedzica, któremu
wszyscy chcą się podlizać by uzyskać wymierną korzyść.
Zachowywałem
się jak ci, którymi gardziłem.
To też już zrozumiałam: mówił o lekkomyślności, poczuciu
wyższości i traktowaniu innych z góry co zaczął robić. Nie potrafił znieść
fałszu i nie chciał żyć w kłamstwie a potem…poznał mnie.
Jego kolejne słowa sugerowały, że dzięki mnie się
zmienił. Że jego przemiana nastąpiła stosunkowo niedawno, że tak jak
przypuszczałam wynajął swój poprzedni dom (a raczej ruderę jak o niej mówił) i
wyprowadził z rodzinnego domu chcąc odmiany. Zmarszczyłam brwi. Tyle, że wersja
Tomka kłóciłaby się z tą którą uraczył mnie jego ojciec mówiąc, że wyrzucił
syna z domu chcąc by się usamodzielnił. A potem poprosił pierwszą napotkaną
dziewczynę o to czy za niego wyjdzie po to by dostać pieniądze z funduszu
powierniczego. Coś mi się tu nie zgadzało…ktoś ewidentnie kłamał. Tomasz robił
to notorycznie, więc jeśli miałabym kogoś wskazać to jego. Ale z drugiej
strony…mało znałam pana Władysława. Wszyscy opisywali go jako potwora chociaż
dla mnie był miły i starał się mi pomóc. Poza tym dając wiarę wersji pierwszej
pozostawało pytanie skąd stary Kamiński wiedziałby o naszym małżeństwie.
Chwalił
się znajomością z prostą dziewczyną znikąd.
Nie, nie mógłby sobie tego wymyślić. No i już wcześniej
doszłam do wniosku, że Tomek wcale mnie nie kochał nawet zanim utracił pamięć.
Czemu więc teraz wszystko neguję? Bo mimo wszystko chciałam by słowa które
kiedyś do mnie wypowiedział były szczere? Że nawet jeśli teraz mnie nie kochał
to jednak zanim utracił pamięć darzył mnie silnym uczuciem?
- Anka, jesteś tu? Halo?
- Tak, jestem.- Uśmiechnęłam się wyrywając się z własnych
wspomnień. Zaraz potem pomyślałam jakie to dziwne, że choć minęło tyle czasu od
momentu o którym myślałam to jednak pamiętałam go dość dokładnie tylko dzięki
przyjściu tutaj. Do tej pory odbyta rozmowa
a przede wszystkim jej temat zupełnie wyleciały mi z głowy. Poza tym
miałam lekki żal do siebie o to, że gdy miałam okazję nie spytałam Tomasza co
dokładnie miał na myśli mówiąc mi te fakty o sobie. Bo może gdybym spytała
wprost na czym polegały jego grzeszki wyznałby mi prawdę o sobie. Chociaż, czy
takie gdybanie jest teraz pożyteczne?
- Chyba jednak nie. O czym tak myślisz?
- O przeszłości.
- To znaczy?- Spytał. Uśmiechnęłam się delikatnie.
- Dokładnie w tym miejscu po raz pierwszy się
pocałowaliśmy.- To było pierwsze co mi przyszło do głowy, bo nie chciałam
wspominać mu o temacie toczącej się wtedy między nami rozmowie.
- Hm, widzę że jesteś dość sentymentalna.
- Może. Skoro nie spodobało ci się tutaj to teraz idziemy
gdzie indziej.
- Gdzie?
- Zaraz zobaczysz.
Tym razem moim celem było jezioro nad które
przyjechaliśmy w dniu naszego ślubu. Tomek dobrze je pamiętał: mówił, że jako
chłopiec często wieczorami wymykał się tutaj razem z kumplami kąpiąc się mimo
zakazów. Ale nie pamiętał, że byliśmy tutaj razem. To mnie wcale nie
zniechęciło: przeciwnie, zaczęłam opowiadać mu o naszym ślubie, przygotowaniach
i o tym, że nalegał na jak najszybsze zawarcie ślubu kościelnego choć jak
chciałam trochę poczekać by zgodnie z tradycją najpierw odbyły się zapowiedzi.
Na dodatek nie znałam wcale jego rodzeństwa ( wspomniałam, że skłamał co do
śmierci własnych rodziców) ani w ogóle nikogo z rodziny tak jak on mojej, więc
uznałam że byłoby to nie na miejscu. Wówczas Tomek odezwał się do mnie:
- Nie obraź się, ale nie rozumiem dlaczego. Ja z
pewnością nie zrobiłem tego dlatego, że podawałem się za biedaka; gdybyś
poznała moją rodzinę wydałoby się że nim nie jestem. Na dodatek skłamałem co do
miejsca pobytu i żywotności mojego drogiego ojczulka a także jego drugiej
żonie, Małgorzacie. Ale ty? Dlaczego właściwie nie powiadomiłaś o tym swoich
rodziców?
- Chciałam, ale po tym co stało się z Dawidem mama jest
na mnie bardzo wściekła. Praktycznie nie odbiera ode mnie telefonów, a ja
zupełnie nie mam czasu aby nawet na weekend wyjechać na wieś. Poza tym dobrze
wiesz, jak by to wyglądało: jeden bogaty narzeczony zamieniony na innego. To
twoje własne słowa.
- Byłem aż tak okrutny?
- Nawet jeszcze gorzej.- Potwierdziłem.
- W takim razie przepraszam.- Wyraził skruchę.- A teraz?-
Powrócił do tematu.- Nadal są na ciebie wściekli?
- Nie mam pojęcia.
- Bez jaj. Tylko nie mów…nie mają pojęcia o twoim
ślubie?!
- Nie wiem co cię tak dziwi, skoro z twojej rodziny wie
tylko twój ojciec i siostra.
- O, zapewniam cię że już niedługo. Specjalnie
powiedziałem o tym Mai aby się rozniosło.
- Jak to?
- Kocham moją postrzeloną małą siostrzyczkę, ale jest
niewątpliwą gadułą z czego nawet ona doskonale zdaje sobie sprawę. A szczerze
wątpię by to się zmieniło przez te sześć lat. Gdybym naprawdę chciał zachować
coś w tajemnicy nigdy bym jej tego nie
zdradził.
- Dlaczego więc zależy ci by inni poznali prawdę?
- Nie inni, ale najbliżsi. Mój brat, pewnie Agnieszka,
może Ilona bo jej nie znosi. Poza tym ojciec będzie sobie łamał głowę nad tym
co planujemy skoro wciąż jesteśmy razem a mimo to ukrywamy nasze małżeństwo .
- I znów wszystko sprowadza się do twojego ojca.- Ciężko
westchnęłam.- Dlaczego tak bardzo pozwalasz by rządziła tobą skierowana do
niego nienawiść?
- Nie rozumiesz.
- Nie, może i nie. Ale nie mam mnie więcej gadkami o
zaufaniu podczas gdy tak naprawdę zależy ci tylko na wybadaniu jego kroku.
- Wcale nie.- Zaprzeczył żarliwie.- W tym co ci powiedziałem
nie było żadnego kłamstwa i manipulacji. Naprawdę chciałbym cię lepiej poznać.
- Dobrze, lepiej już do tego nie wracajmy.- Zaproponowałam.-
Chodźmy lepiej do samochodu.
Tomek był autentycznie zdziwiony gdy kazałam mu jechać do
własnego domu. A raczej domu jego ojca. Prawdę mówiąc ja sama byłam do tego
coraz sceptyczniej nastawiona, ale chciałam spróbować po raz ostatni przywrócić
Tomkowi wspomnienia. Gospodyni była wyraźnie zaskoczona moim widokiem, ale jak
zdążyłam zauważyć dość z tego zadowolona. Od razu spytałam ją o narzędzia
malarskie Kamińskiego, ale oznajmiła mi, że takowych tutaj nie ma.
Skonsternowana, nie miałam pojęcia co zrobić. Przecież Tomasz kiedyś
malował…musiał przecież mieć do tego warunki. Nie robił więc tego w rodzinnym
domu. Na szczęście pani Renata zasugerowała mi, że szofer pani Małgorzaty (żony
Władysława) może kupić potrzebne przybory. Ucieszyło mnie to, ale zaraz
przypomniałam sobie o pieniądzach. Gospodyni nie kazała mi się jednak o to
martwić.
I w ten sposób pierwszą godzinę spędziłam ze swoim mężem
właściwie na niczym interesującym czekając na powrót szofera. Kolejną na
uspokajaniu go gdy zobaczył jak do jego pokoju wnoszą duże płótno na drewnianym
stojaku i jakiej farby. Kategorycznie oświadczył, że nie ma zamiaru malować.
- A kto powiedział, że to dla ciebie?- Spytałam go.
Spojrzał na mnie szczerze zdziwiony.
- Więc dla kogo?
- Dla mnie.- Odparłam z pewnością, choć on wciąż
przypatrywał mi się z dużą dozą sceptycyzmu.
- Przecież nie umiesz malować.
- A skąd wiesz?
- Naprawdę umiesz?- Tym razem w jego głosie zauważyłam
niepewność.
- Skąd.- Roześmiałam się.- Jestem amatorką. Ale dziś
miałam zamiar na zabawę.
- Więc proszę.- Wymownym gestem wskazał na płótno sam
odsuwając się od niego dając mi możliwość przejścia. Stanęłam przed farbami
zastanawiając się co niby mam teraz zrobić. Spojrzałam na Tomka, który
przypatrywał mi się z rozbawieniem. Wiedział, że trochę nagięłam prawdę, bo
nigdy nie miałam w dłoni nawet pędzla.
Odruchowo spojrzałam na nie. Który do kroćset powinnam wybrać? Było ich tam
przynajmniej siedem. Czy ten szofer nie mógł kupić jednego? Nie miałam pojęcia
który wybrać. No i czy to była w ogóle jakaś różnica poza wielkością? Chyba
jednak tak, bo miały różne kształty włosia (czy jak to tam się nazywa) Na
chybił trafił wzięłam pierwszy lepszy potem otwierając malutką puszeczkę z
żółtą farbą. Gdy tylko to zrobiłam doleciał mnie niemiły odór. Musiałam
skrzywić się nieco śmiesznie, bo Tomek się roześmiał.
- Coś nie tak malarko?- Spytał.
- Tak. Ten szofer kupił chyba złe farby. Te śmierdzą.
- Bo są olejne.
- No właśnie.
- Idealnie nadają się do malowania na płótnie.
- Twoje nie śmierdziały.
- Musiałem używać akrylu. I uważaj bo ciężko je domyć. A
chyba nie masz terpentyny ani oleju lnianego.
- Czego?
- Naprawdę nie masz o tym zielonego pojęcia, co?
- Nie, ale nadrabiam zapałem. Więc nie strofuj mnie.
Chyba, że chcesz mi pomóc.- Spojrzał na mnie tak, że zrozumiałam iż mój fortel
się nie udał: doskonale zdawał sobie sprawę, że chciałam by znów zaczął robić
coś co kiedyś sprawiało mu tyle radości. Tyle, że bał się. Bał się, że będzie
tak samo jak z wyrabianiem naczyń z gliny.
- Już się nie odzywam.- Odpowiedział mi, a potem spojrzał
w okno. Ja zaczęłam się zastanawiać co narysować.
Na początku narysowałam niewielką plamkę używając
otwartej już żółtej farby. Potem otworzyłam drugi pojemnik tym razem z
ciemnobrązową. Nie miałam pojęcia co właśnie próbuję narysować, ale mimo to i
tak używałam kolejnych barw uśmiechając się pod nosem czego nie omieszkał nie
zauważyć Tomek. Po jakimś czasie zauważył, że powinnam użyć pędzla okrągłego,
bo będzie mi się dzięki temu lepiej malować. Potem, spytał co rysuję. Jeszcze
później otworzył okno narzekając na odór farby, ale ja wiedziałam że był to
tylko pretekst do tego by przy okazji zobaczyć moje dzieło. I tak jak się
spodziewałam stanął jak wryty widząc to.
- Co to ma być?
- Tort.
- Tort?
- Nie mów, że tego nie widać.
- Trochę tak.
- Czemu się śmiejesz?
- Bo w ogóle nie uchwyciłaś perspektywy. Gimnazjalista
namalowałby to lepiej.
- Akurat. Jest śliczny.
- Jest płaski. I te czerwone plamki zaraz z niego zlecą.
- To wiśnie.
- Plamki.- Obstawał przy swoim podchodząc bliżej płótna.-
Mam nadzieję, że lepiej pieczesz ciasta niż je rysujesz. Chociaż nie, ostatnio
przecież próbowałem twojego ciasta i faktycznie tak jest.
- Jesteś wredny.
- Wcale nie, tylko szczery. Kobiety lubią szczerość.
- Ale nie niegrzeczność. Mógłbyś chociaż powiedzieć coś
miłego. Na pewno coś zrobiłam dobrze.
- Hm…no cóż, popatrzmy…Ten żółty kolor z połączeniem
czerwieni wyszedł ci całkiem dobrze. Prawie jak ogień. I nawet nadałaś mu
odpowiednią strukturę.
- To wcale nie miał być ogień tylko rozpływający się wsad
owocowy.- Odparłam z lekką urazą.
- Więc ciesz się, nieświadomie udało ci się stworzyć coś
trudnego.- Spojrzałam na niego spod oka. Dla mnie mój torcik był ładny, choć
rzeczywiście może trochę mało trójwymiarowy.- Nie patrz tak na mnie.
- Właśnie zabiłeś we mnie mój talent malarski.
- Talent?- Zaśmiał się . Szybko jednak spoważniał gdy
wzięłam do ręki pędzel i niebezpiecznie zbliżyłam go do jego twarzy.- No dobra, talent.- Westchnął ciężko.- Dobra
daj już ten pędzelek.
- Po co?
- Pokarzę ci jak powinnaś to robić. Podejdź tutaj.
Choć nie miałam o tym zielonego pojęcia malowanie z
pomocą Tomka było całkiem zabawne. Nie przeszkadzało mi nawet, że przypadkiem
chlapnęłam sobie na bluzkę farbą i umazałam nadgarstek. Ale trzymanie pędzla i
wodzenie po nim dłonią wspomaganą przez dłoń Kamińskiego sprawiało mi dużo
frajdy. Początkowo był zupełnie skupiony i poprawiał moje niedociągnięcia w
zupełnej ciszy, a ja nie wiedzieć czemu zaczęłam mu przeszkadzać ruszając swoją
ręką. Wiedziałam, że powinnam oddać mu pędzel i pozwolić malować samemu, ale w
końcu uzyskałam swój cel. Tomek zaczął znów malować.
- Przestań.- Ofuknął mnie po raz pierwszy gdy poruszyłam
dłonią w lewo gdy on już miał zamiar pociągnąć cieniutką linię w prawo.
- To było przypadkiem.- Odpowiedziałam mu. Potem jednak
zrobiłam to ponownie. Tyle, że tym razem on nie zdołał zapobiec pociągnięciu
pędzlem. – I co zrobiłeś? Zniszczyłeś mój tort.
- Sama go zniszczyłaś. Masz się nie ruszać. Okej?-
Ponownie potwierdziłam i choć od czasu do czasu zerkał na mnie spod oka to
posłusznie poddawałam się woli jego ręki. Dzięki temu stracił czujność i kilka
minut później znów udało mi się zrobić niezłego kleksa. Tak jak i za poprzednim
razem ofuknął mnie, ale raczej mało ambitnie. Wiedziałam, że gdyby mu to
naprawdę przeszkadzało wyjąłby mi pędzel z dłoni i zaczął malować sam, a nie
wodząc swoją dłonią po mojej w której trzymałam pędzelek. Widocznie jemu też
taka zabawa sprawiała przyjemność. No i zauważyłam w jego oczach rozbawienie,
które potem przeniosło się na usta. Skończyło się na tym, że zaczęliśmy się
śmiać walcząc o dominację całkowicie przy tym rujnując mój obraz.
- Miałeś rację nie chcąc dotykać pędzla: jesteś
beznadziejnym malarzem. Mój tort był całkiem apetyczny zanim poddałeś go
poprawkom.
- A mnie i tak się podoba. Iście awangardowy styl:
zupełnie jakby ktoś rzucił nim w księdza.
- Dlaczego księdza?
- Spójrz tu.- Prawie dotknął palcem płótna pokazując małą
czarno białą plamkę.- Wygląda jak diakon w sutannie.
- Nie, raczej jak…czarno-biała plamka.
- Nie masz za grosz wyobraźni.
- Za to ty masz jej w nadmiarze. A to według ciebie to
co? Pijany troglodyta z siekierą?
- Nie wiem.- Zaśmiał się. – Dlaczego troglodyta? I na
dodatek pijany?
- A dlaczego nie?
- Wątpię czy w czasach jaskiniowców umiano robić alkohol.
Zwłaszcza gdy myślano tylko o polowaniu na mamuty i stworzeniu ogniska by
odpędzić dziką zwierzynę.
- Ja myślę, że to akurat umiano robić zawsze. Poza tym
to…- Wskazałam palcem na podłużną plamkę.- …wygląda jak butelka.
- A więc gdzie ta siekiera?
- Trzyma ją w ręce tutaj. To ta szara smuga.
- Trzyma ją w ręce tutaj. To ta szara smuga.
- Aha. A więc pijany troglodyta stojący na torcie i
trzymający w ręku siekierę…tylko po co on ją właściwie trzyma?
- Jak to po co? Żeby ukroić tort.- Odparłam rezolutnie.
- To nie trzyma się kupy.- Prychnął rozbawiony Tomek.
- Może i nie.- Odparłam z błyskiem w oku (a przynajmniej
tak mi się wydawało że on tam jest)- Ale przynajmniej udowodniłam ci, że mam
wyobraźnię której chwilę temu mi odmówiłeś.
- Brawo.- Tym razem śmiał się już na cały głos.-
Rzeczywiście, przyznaję się do błędu.- Czując się rozbawiona z powodu tej absurdalnej rozmowy również się
zaśmiałam.
- Ehm.- Właśnie w tym momencie usłyszeliśmy z Tomkiem czyjeś
wymowne chrząknięcie.
- Dzień dobry.- Bąknęłam szybko poważniejąc i odsuwając
się od swojego męża, bo właśnie zdałam sobie sprawę, że właściwie niewiele
brakuje byśmy stykali się ciałami tuż przy wielkim płótnie. Na dodatek Tomasz
wciąż trzymał moją dłoń. Delikatnie ją uwolniłam.
- Witam, Anno. Nie chciałem wam przeszkadzać.- Oznajmił
Władysław Kamiński.
- Daj spokój papciu, przecież ty absolutnie nigdy nie
przeszkadzasz.- Odezwał się do niego Tomasz nawet nie starając się ukryć
ironii.- Kiedy wróciłeś?
- Pół godziny temu. I zaraz poczułem ten smród.
- To moja wina. Ja przyniosłam te farby. Nie miałam
pojęcia, że są olejne.- Wtrąciłam.
- Nie szkodzi kochanie.- Odpowiedział mi Tomek.
Otworzyłam szerzej oczy słysząc ten pieszczotliwy zwrot. Dopiero po chwili
zorientowałam się, że użył go tylko na potrzeby obecności jego ojca. A więc nie
zrezygnował ze swojego planu nadal uważając go za wroga. Na moment poczułam
iskierkę bólu. Czemu on nie mógł dać sobie z tym spokoju? Dlaczego kierując się
pokrętną logiką uważał, że to czego chce jego ojciec na pewno jest tym czego on
nie chciał? Przecież w ten sposób nigdy mi nie zaufa. Abstrahując od tego, że
ja mu z tego samego powodu też nie.
- A więc znów malujesz.- Ponownie odezwał się starszy z
Kamińskich.
- Jak widać. Ania próbuje mi przypominać różne rzeczy.
Jest w tym świetna. Poza tym jednocześnie cudownie się razem bawimy.
- To…dobrze.- Dodał po dłuższej przerwie. Z jakiegoś
powodu wydał mi się być zirytowany. Może to wina drażniącego zapachu farby? W
końcu nie powinnam otwierać jej i malować w pokoju Tomka. Nawet przy otwartym
oknie zapach był dość intensywny.- W takim razie nie będę wam przeszkadzał,
choć wolałbym żebyście nie robili tego tutaj.
- Zaraz kończymy. A jeśli ci to nie odpowiada to zamknij
drzwi.
- Tomek.- Ofuknęłam go cicho, bo było mi głupio z powodu
tak jawnej niechęci syna do ojca. Przecież Tomasz go tylko atakował a on
przyjmował to ze stoickim spokojem. Czy taki człowiek naprawdę był zły?
- Czemu tak go traktujesz?- Spytałam go o to gdy tylko za
panem Władysławem zamknęły się drzwi.
- Przecież wiesz: mówiłem ci już tyle razy.
- Nie, nie wiem. I nie rozumiem. Jak możesz mieć tak mało
szacunku do swojego ojca?
- On ma nie więcej do mnie.
- Czyżby? Jest dla ciebie bardzo wyrozumiały i stara się
robić co może by ułatwić ci powrót do zdrowia. Ty odpłacasz mu czymś
przeciwnym.
- Nie wiesz o czym mówisz: nie masz pojęcia jak wyglądało
moje życie z nim więc się nie wtrącaj.- Gdy to mówił jego głos stracił wszelkie
rozbawienie.
- Więc w takim razie mi powiedz, hm? Na czym polega wina
ojca, który stara się zapewnić synowi jak najlepszy byt? Który bez zastrzeżeń
utrzymuje go, znosi jego humory i nieuzasadnioną agresję?
- A więc uważasz, że jestem pasożytem?
- Sam wiesz jak to wygląda. Mówiłeś, że wcześniej przez
ostatnie pięć lat nie zajmowałeś się niczym konkretnym a masz w końcu ponad
trzydzieści lat.
- Tak jak ty otwierając cukiernię i nie mając zielonego pojęcia o jej prowadzeniu, bez kapitału, doświadczenia, pracowników, sprzętu?
- Tak jak ty otwierając cukiernię i nie mając zielonego pojęcia o jej prowadzeniu, bez kapitału, doświadczenia, pracowników, sprzętu?
- Przynajmniej próbuję.- Syknęłam.
- Z marnym skutkiem.- Przez dłuższą chwilę mierzyliśmy
się wzrokiem. Dlaczego zniszczył tak miłą chwilę? Dlaczego atakował swojego
ojca a potem mnie? Teraz jedyne na co miałam ochotę to porządnie nim potrząsnąć
i się pokłócić. By tego nie zrobić odezwałam się informując, że powinnam się
już zbierać. Tak jak się spodziewałam nie miał nic przeciwko temu. Ale zabolało
mnie trochę gdy tuż przy drzwiach odezwał się do mnie:
- I każ zabrać stąd te narzędzia i farby. Już ich nie
potrzebuję.
- Są twoje. Nie ja za nie zapłaciłam.
- Więc każ je wyrzucić.
- Tomek…
- I tak to zrobię za twoim pozwoleniem czy bez. Nie mogę
patrzeć na ten bohomaz.
- Jak chcesz.- Nie dodałam nic więcej. Nie miałam zamiaru
zmuszać go do kontynuowania swojej pasji tylko z powodu złości i chęci
odegrania się na mnie. Może jutro spojrzy na to inaczej. Albo ja w końcu
przekonam się, że Tomek jest tylko bogatym rozpieszczonym chłoptasiem, a między
nami nie ma żadnej przyszłości. Głośno westchnąwszy zamierzałam iść najpierw do
kuchni by poinformować kogoś ze służby o tym by wyniósł farby z pokoju Tomasza,
ale na szczęście już na korytarzu natknęłam się na jedną z pokojówek, które
poznałam już wcześniej w czasie swoich wizyt. Powiedziałam jej to co musiałam
po czym podziękowałam i skierowałam się do wyjścia.
- Anka? Zaczekaj do cholery!- Krzyknął ktoś za mną gdy byłam już na
zewnątrz budynku. Odruchowo przystanęłam rozpoznając właściciela głosu. Potem
odwróciłam się patrząc w twarz Tomka.
- Co się stało?
- Przepraszam. – Powiedział tylko lekko zdyszany jakby
biegł.- Nie chciałem tego mówić. Zawsze robię w złości coś czego potem żałuję.
- Tylko, że zwykle pewnie nikt nie ma ci tego za złe, co?
- Nie gniewaj się. Wiem, że to co mówiłaś to racja choć
rzucenie tego w twarz nie było zbyt miłe. Ale to co tyczyło się mojego
ojca…może i teraz wygląda tak jakby się mną interesował, ale wcale tak nie
było. Przez całe dzieciństwo zabiegałem o jego uwagę a jemu zależało tylko na
dziedzicu jego wielkiej firmy. Nie traktował mnie jak syna. A gdy przedstawiłaś
to w zupełnie innym świetle to rozzłościłem się.
- Chcesz o tym porozmawiać?
- Na pewno nie teraz. Kiedyś opowiem ci o tym wszystkim
gdy będę gotowy.- Odparł mi cicho. Potem nieśmiało się uśmiechnął.- Czy to
znaczy, że mi wybaczyłaś?
- Tak.- Odparłam bez wahania, bo rzeczywiście tak było.
Gdy przebywałam w jego towarzystwie, widziałam zakłopotanie na twarzy i żal w
oczach wiedziałam, że nie mogę się na niego gniewać.
- Zostaniesz jeszcze?
- Nie, nie mogę. Muszę wracać do cukierni.
- No tak. Z nią też trzeba coś wykombinować.
- Co masz na myśli?
- Zobaczysz.- Uśmiechnął się zagadkowo.
- W takim razie do zobaczenia.
- Tak. I Aniu?
- Hm? Może kiedyś podarujesz mi jeszcze te babeczki które
przyniosłaś mi kiedyś po wypadku?
- Przecież mówiłeś, że nie lubisz słodyczy.
- Ale one były przepyszne. I wcale nie oddałem ich
Agnieszce.- Roześmiałam się już całkowicie odprężona.
- Cieszę się. I na pewno jeszcze ci je kiedyś przygotuję.
- Aha, i jeszcze jedno. Dzięki za dzisiaj. Te malowanie z
tobą…to naprawdę była frajda.- Tym razem nic nie odpowiedziałam, ale do mojego
serca zaczęła wkradać się nadzieja. Po raz kolejny.
Tylko czy po raz kolejny nie zostanę jej brutalnie
pozbawiona?
cudowny rozdział, więcej takich proszę :-D
OdpowiedzUsuńboże każdego twojego rozdziału nie mogę się doczekać, a później po przeczytaniu czuję niedosyt :-P świetnie piszesz, oby tak dalej czekam na nexta, oby pojawił się jak najszybciej ;-)
Pozdrawiam :-*
Ale progres. Tak jak obiecał Tomek zaufać Ani i co najważniejsze powoli wraca Tomek którego Ani poznała. Miałam dużo pracy w tygodniu i nie zdążyłam przeczytać wcześniej poprzedniego rozdziału dzisiaj nadrabiam. Wiec to jest wspólny komentarz. Świetne rozdziały pozdrawiam Asia
OdpowiedzUsuńRewelacyjne opowiadanie po prostu brak słów by opisać Twój talent
OdpowiedzUsuńcieszę się że w końcu tak pozytywny zwrot akcji....nareszcie oboje zachowują się tak jak powinni względem siebie :)
OdpowiedzUsuńAleż pozytywny rozdział:), energetyczny!
OdpowiedzUsuńMordka mi się śmiała, mam nadzieję, że uda im się.....
Pozdrawiam
Ania
Jejciu rozdział świetny jak każdy z resztą :-D kiedy będzie kolejny ?
OdpowiedzUsuńNie wiem czy jeszcze dzisiaj uda mi się zdążyć z następnym bo praktycznie dopiero zaczęłam go wczoraj pisac. Ale jesli nawet to raczej dopiero późnym wieczorem chociaż najpewniej spodziewaj sie czegoś jutro.
UsuńOk dzięki za informacje :-D
Usuńnaprawdę ciekawy rozdział, wiele wnoszący, pokazujący to,że jeśli ma się kogoś u boku kto tak naprawdę pomoże CI przezwyciężyć Twoje słabości jest łatwiej się zmierzyć z trudnościami. Ania jest świetna, nie powinna dawać sobą manipulować a Tomek w końcu zauważa to że nie tylko on darzy Anie 'jakimś" uczuciem ale ona jego też mimo tego że oboje temu zaprzeczają :)
OdpowiedzUsuńczekam na kolejny mam nadzieję, że to już niedługo :)
pozdrawiam Wiktoria