Łączna liczba wyświetleń

wtorek, 15 września 2015

Ktoś całkiem inny: Rozdział X



Z początkiem następnego tygodnia Paulina przyszła do pracy w dość podłym humorze. Zwykle śmiała się i żartowała z klientami, teraz ledwie było stać ją na uśmiech. Nie chciałam w to wnikać, ale gdy na sali chwilowo panował mały ruch spytałam ją o to.
Nawet nie musiałam namawiać jej do wyznania mi swoich bolączek; tego że odwiedziła rodziców a ci oznajmili jej że nie ma teraz prawa liczyć na ich pomoc, że nie będą dłużej łożyć na jej studia, że dla nich była tylko przepustką do jeszcze bogatszego życia. Na dodatek jej były narzeczony którego zostawiła przed ołtarzem szykował się do ślubu z jej młodszą o dwa lata siostrą. Nie miałam pojęcia jak ją pocieszyć, bo zrozumiałam że to ostatnie boli ją najbardziej. Najwidoczniej kochała Marciniaka, ale z jakichś powodów nie chciała wyjść za niego za mąż. Rozumiałam ją. W końcu ja też do niedawna kochałam Tomasza i zamierzałam ratować nasz związek, ale zdałam sobie sprawę że jednostronna miłość to nie wszystko.
Dopiero wieczorem, gdy zostałyśmy same opowiedziała mi resztę.
- Ja chciałam wyjść za niego za mąż, naprawdę. Nie wiem ile opowiedziała ci kiedyś Agnieszka, ale mimo początkowej niechęci do aranżowanego związku bardzo go polubiłam. On mnie z resztą też. Lubiliśmy się przekomarzać i żartować z siebie i innych, często kłóciliśmy się tak że mało co nie leciały między nami iskry. A potem się godziliśmy jeśli wiesz co mam na myśli.
- Jasne.- Z trudem przybrałam normalny ton głosu. Mimo wieku sprawy seksu były mi raczej obce.
- Ale na dzień przed ślubem, przyszła do mnie jakaś dziewczyna w ciąży. Jak się domyślasz twierdziła, że to dziecko mojego narzeczonego. Zwymyślałam ją, wyrzuciłam, zbluzgałam informując, że jest kłamczuchą i jej nie wierzę. Ale mimo odwiedziłam jeszcze wtedy swojego narzeczonego tego samego dnia. Świętował właśnie z kolegami ostatni kawalerski wieczór i może to i dobrze, bo trochę sobie popił więc mówił bardzo szczerze, może aż za bardzo. Nawet nie wypierał się ojcostwa, mówił że z tą dziewczyną poznał się na jakiejś imprezie prawie pół roku temu i że to zwykła barmanka która chciała go usidlić na dziecko a teraz sądzi, że się z nią ożeni. Dodał, że nawet proponował jej pieniądze na zabieg w Niemczech czy też innym kraju w którym aborcja jest dozwolona, ale ona odmówiła. Poczułam mdłości. To było jego dziecko a on mówił o nim jak o jakiejś rzeczy, pieprzonej niedogodności. Mogłabym mieć dla niego resztki szacunku gdyby chociaż wątpił w ojcostwo. Ale nie, on był go pewien. Zaśmiał się nawet mówiąc, że ta młoda dziewczyna straciła z nim swój wianek.  A mimo to nadal chciał pozbyć się swojego dziecka.
- Boże.
- Dokładnie. Wtedy odruchowo wyobraziłam sobie siebie na jej miejscu. Sama, bez dachu nad głową bo jak mi powiedziała rodzice wyrzucili ją z domu, a pracować już nie może z powodu zaawansowanej ciąży. Na dodatek ojciec dziecka proponuje jej aborcję. Jak mogłabym wyjść za kogoś takiego?
- Więc nie zjawiłaś się w kościele.
- Tak, nie zrobiłam tego. Na dodatek zdałam sobie sprawę, że zakochałam się w tym kretynie. A wiesz co on mi powiedział ostatnio gdy tu przyszedł? Że był dla mnie za dobry. Wyobrażasz sobie? Że gdyby nie potrzebował pieniędzy na patent międzynarodowy nigdy by się nie ożenił. A tak jego rodzinna firma wymyśliła jakiś prototypowy system, ale nie ma pieniędzy na produkcję i opatentowanie go. W przeciwnym wypadku szybko pojawią się podróbki, więc chciał tego uniknąć. Z czasem nawet był zadowolony z wyboru swojego ojca, bo to on wybrał mu mnie w roli swojej synowej. Mówił, że nie jestem taka nudna i próżna jak inne panny, ale to chyba wynika z mojego plebejskiego pochodzenia. I że jestem dobra w łóżku.Takim właśnie był człowiekiem.
- Twoja siostra też jest zmuszona do ślubu z nim?
- Skąd, jak ją znam to pewnie idiotka cieszy się, że wejdzie do wyższych sfer. Jest totalną kretynką. Mimo to bardzo jej współczuję. Za parę lat dojrzeje i zobaczy kogo poślubiła.
- Nie dziwię ci się. Nie można nic zrobić by temu zapobiec?
- Nie sądzę. Podczas odwiedzin rodziców powiedziałam mu o nieślubnym dziecku Marciniaka, bo do tej pory tej barmance urodził się chłopiec. Oni nazwali to tylko błędem młodości. Nawet ich to nie ruszyło.
- Nadal go kochasz?
- Jeszcze do niedawna sądziłam, że tak ale teraz…nie, chyba już mi przeszło.- Oznajmiła po głębszym namyśle.- A tobie?
- Masz na myśli Tomka? Tak, dałam sobie z nim spokój.
- Nie takie było pytanie.
- Wiem, ale na razie wolę się nad tym nie zastanawiać. Chcę tylko zgodnie z obietnicą odwlec nasz rozwód o te niecałe trzy miesiące i się od niego uwolnić.
- To dobrze, uwierz mi: wyższe sfery i błękitna krew to nie są ludzie. To są aroganccy idioci który sądzą, że są kontynuacją arystokratycznych rodzin. A już szczególnie Kamińscy.
- Agnieszka i jej mąż wydają się być w porządku.- Zaważyłam.
- Bo ona właściwie jest osobą znikąd. Krzysztof poznał ją zdaje się chyba jeszcze w szkole średniej i na zabój się zakochał. I dzięki temu się zmienił. Jak to mówią miłość pokona wszystko. Ale pozostali…wcześniej pocieszałam cię mówiąc że Tomek na pewno cię kocha i sobie wszystko przypomni, ale nie sądzę by traktował cię poważnie. Może teraz moje słowa cię ranią, ale za kilka lat zrozumiesz że podjęłaś słuszną decyzję.
- Wiem. Ale nie rozumiem dlaczego wciąż każdy podkreśla jaką harpią jest pan Władysław. Dla mnie to tylko nadmiernie surowy człowiek który może i jest bezwzględny ale w interesach.
- Nie znasz go.
- Zabawne, Tomek mówił mi to samo.
- I choć w tej kwestii dobrze ci radził. Nie ufaj temu człowiekowi. On…jest zły.
- Dobrze.- Zgodziłam się, choć nie rozumiałam tego panicznego strachu mojej przyjaciółki. Porzuciłam jednak tę myśl mocno ściskając jej dłonie.- I jakoś damy sobie radę. Ja też jestem w opłakanej sytuacji finansowej, ale jeśli będzie trzeba to pożyczę ci pieniędzy na czesne.
- Nie, nie trzeba. Na razie jeszcze mam kasę.
- Na pewno?
- Tak. Dziękuję ci bardzo. Jesteś…jesteś jedyną osobą która teraz przy mnie jest, bo wszyscy ci niby przyjaciele mają mnie gdzieś roznosząc smakowite plotki o mojej ucieczce z własnego ślubu i kompromitacji.
- Przecież jesteśmy przyjaciółkami. Ty pomogłaś mi gdy potrzebowałam kelnerki, a ja pomogę tobie. Choćby nawet tylko wsparciem.
- Och Ania.- Nigdy nie widziałam Pauli w takim nastroju. Teraz mocno mnie objęła mając łzy w oczach. Zazwyczaj była twarda; nigdy nie zauważyłam by do tej pory płakała, ale najwyraźniej wyczerpała jej się siła. Było mi przykro, że nie umiałam jej pomóc. Na dodatek przecież pamiętałam Marciniaka i w życiu nie podejrzewałabym, że jest aż tak perfidnym człowiekiem. Ale znów dałam się oszukać pozorom; tylko dlatego że facet był przystojny i bogaty uważałam też że powinien być mądry i dobry. A on tak podle potraktował Paulinę.
W ciągu kilku następnych dni uważnie ją obserwowałam wyczulona na najmniejsze niuanse jej zachowania, ale wydawało się być już normalnie. Może na początku jej oczy były trochę smutne, potem jednak zdawała się zapomnieć o problemach. Ja też postanowiłam to zrobić, to znaczy nie myśleć o własnych bolączkach. A konkretnie o jednej.
Tomaszu.
Już od ponad tygodnia się ze mną nie kontaktował tak, że zaczynałam wierzyć iż na dłużej da mi spokój albo porzucił swój głupi plan poznania przeszłości na podstawie prowokowania ojca do określonych zachowań. Dlatego trochę zdziwiłam się, gdy kilka dni później zadzwonił.
Chciał bym poszła z nim do domu jego ojca na spotkanie z paroma dawnymi kumplami (oczywiście przedstawił mnie jako swoją dziewczynę, nie żonę). Już sam fakt poznania znajomych Tomasza mnie zirytował, a gdy w końcu do tego doszło jeszcze bardziej. Zdawałam sobie bowiem sprawę, że nie pasuję do jego świata, że nie potrafiłabym być na utrzymaniu rodziców po trzydziestce i nie martwić się przyszłością. Że nie potrafię kpić z rzeczy, które dla mnie są godne pochwały jak na przykład praca polegająca na zbieraniu śmieci z której w pewnym momencie zażartował Jarek (jeden z przyjaciół Tomka) albo beztrosko wydawać pieniędzy (choć może to wynika z faktu, że nigdy nie posiadałam ich w nadmiarze). I coraz bardziej raził mnie mój kontrast: zupełnie jakby w otoczeniu kotów znalazł się pies. Na dodatek te ich docinki i żarty typu, że to dlatego Tomuś (bo tak go nazywali) ostatnio trochę ich zaniedbał. Szczyt nastąpił wówczas, gdy jeden z nich korzystając z okazji przebywania ze mną sam na sam (znajdowaliśmy się na werandzie, ale potem któryś z chłopaków zaproponował grę w piłkę nożną więc byliśmy na dworze), wymawiając się zmęczeniem przysiadł się do mnie. Zaczął od typowej gadki szmatki, że jestem ładna, że Tomek wspominał o moich kłopotach z cukiernią  i że jeślibym zechciała mógłby mi pomóc. Może bym i dała mu za to w twarz gdyby w mojej głowie nie pojawiła się pewna konkluzja.
Tomek wspominał o twoich kłopotach z cukiernią…
Jak w ogóle śmiał mówić o tym komukolwiek?! A tym bardziej temu okropnemu facecikowi z obrzydliwym rozbierającym mnie wzrokiem. Ot, tacy są przyjaciele mojego mężusia, pomyślałam z sarkazmem. I on jest pewnie taki sam.
Dlatego stanowczo oznajmiłam natrętowi, że nie potrzebuję niczyjej pomocy i udałam, że chcę pospacerować. To częściowo była prawda: musiałam po prostu zebrać myśli.
Dość już analizowania i interpretowania każdej sytuacji, nadawania słów Tomasza i o nim specjalnego znaczenia; dość konfrontowania tego jaki był dawniej a tego jaki jest teraz. Powinnam traktować to wszystko beznamiętnie- w końcu łączyła nas tylko umowa, a nie wciąż na nowo uświadamiać sobie jaki z niego drań. To prowadziło mnie donikąd i niszczyło psychicznie. Po prostu musiałam się z tym uporać tak jak zrobiłam to po rozstaniu z Dawidem. Tym razem nie za pomocą innego faceta.
Kończyłam właśnie drugie okrążenie wokół ogrodu z zamiarem powrotu na werandę gdy dostrzegłam jakąś niebieską plamę na boisku. I długie włosy zebrane w koński ogon. Uśmiechnęłam się do siebie: Ilona, potrafiłam ją rozpoznać nawet odwróconą tyłem. Zgodnie ze swoim postanowieniem postanowiłam nie analizować tej sytuacji, choć moje myśli i tak były szybsze. Przed oczami stanęła mi scena jej pocałunku z Tomkiem, zuchwały uśmiech podczas gdy go odwiedziła i jej pełne ironii pytanie: Jak możesz się tak poniżać przychodząc do niego gdy on nie chcę cię widzieć? Potrząsnęłam mocno głową by pozbyć się tej myśli. Teraz już nie przeszkadzały mi jej umizgi, raczej irytowały i frustrowały. Świetnie pasowała do Kamińskiego. Nie to co ja.
Tak jak zamierzałam usiadłam na ławce udając, że obserwuje mecz choć myślami błądziłam wokół mojej cukierni. Zastanawiałam się nad wprowadzeniem nowej receptury do moich owocowych kokosanek tak by zyskały lepszą konsystencję. Były co prawda pyszne, ale mało apetycznie wyglądały więc ich sprzedaż praktycznie stała w miejscu. I jeszcze dziś wieczorem powinnam pomyśleć o nowej dostawie. I dosłać pieniądze do Urzędu Skarbowego, bo ostatnio przysłali mi list mówiący o tym, że odprowadziłam zbyt mało pieniędzy za poprzedni miesiąc. No cóż, chyba naprawdę czas pomyśleć o księgowej. W pewnym momencie podbiegł do mnie jeden z kolegów Kamińskiego, chyba Wojtek. Właściwie to on wydał mi się najsympatyczniejszy z całej szóstki.
- Jesteś pewna, że nie dołączysz? Przyszła Ilona i mamy nierówny skład.
- Nie, wolę tu posiedzieć i was poobserwować.
- Serio? Nie zlitujesz się? Przez ciebie możemy przegrać.- Zrobił przerażoną minę, przez co nie mogłam się nie roześmiać.
- Chyba przeze mnie przegralibyście z całkowitym kretesem.
- Nie sądzę. Widzę w tobie wytrawnego sportowca. To co skusisz się?
- Przykro mi.
- No chodź, jeśli nie dla mnie to dla okazji dokopania swojemu chłopakowi. Już od dobrych kilku minut puszy się jak paw zdobytym golem.- Odruchowo spojrzałam w kierunku Tomasza: na jego zarumienioną z wysiłku twarz, rozwiane przez wiatr włosy, smugę na policzku która o dziwo dodawała mu tylko uroku. Odwróciłam wzrok gdy uśmiechnął się do Ilony.- Więc?
- Hm?
- Oj, chyba nie za bardzo mnie słuchasz.- Uśmiechnął się.
- Tak przepraszam.-Odparłam ze skruchą. Tym razem się roześmiał.
- I na dodatek jesteś bardzo szczera. Powinnaś była powiedzieć: nie, słucham cię z przyjemnością.- Wojtek usiadł obok mnie.
- Zawsze uczono mnie mówić prawdę: no chyba, że nic nie wnosi a może kogoś zranić.
- Ładna i mająca coś do powiedzenia. To rzadkie połączenie.- Mimo iż prawił mi komplementy nie zabrzmiały w moim odczuciu tak prowokująco i flirciarsko jak innych chłopaków. Może to dlatego odezwałam się:
- O, zapewniam że mam całą górę wad: potrafię wybuchnąć o byle drobnostkę, zawsze szybciej mówię niż myślę i jestem impulsywna. Do tego jestem idealistką.
- To wada?- Spytał. Wzruszyłam ramionami.
- Obawiam się, że w dzisiejszych czasach tak. Wiara w ludzi, tradycję, wierność…to nie jest dziś coś czego można by oczekiwać. W modzie jest raczej udawanie czy kult przyjemności. To jest mi całkiem obce.
- Więc wychodzi na to, że też jestem idealistą. Mówiłaś, że prowadzisz cukiernię. To rodzinny biznes?- Z trudem powstrzymałam rozbawienie. Widocznie mój dość zwyczajny ubiór nie przesądził o tym, że uważano mnie za biedaczkę.
- Raczej nie. Założyłam ją dopiero niedawno.
- Jak się nazywa?
- Słodki świat.
- Ładnie. Zgaduję, że to ty ją wymyśliłaś.
- Nie trudno było zgadnąć skoro wcześniej przyznałam, że to ja ją założyłam.
- Trafnie.- Uśmiechnął się. Potem zadał kilka pytań na temat mojej pracy i mnie samej; raczej niezobowiązujących. Miło mi się z nim rozmawiało, więc odruchowo zachowywałam się całkiem naturalnie. Prawie tak samo dobrze jak dawniej  Tomkiem.
- Wojciech, wracaj na boisko  a nie bawisz się we flirty!- Nawet nie zauważyłam nadejścia Kamińskiego tak pochłonęła mnie nasza rozmowa.
- No cóż, ty masz ją na co dzień. Ja mogę co najwyżej liczyć na kilka chwil rozmowy.- Zażartował, ale posłusznie wstał z miejsca idąc w kierunku reszty grających.
- Ty nie idziesz? – Spytałam męża gdy usiadł na jednym z wolnych krzeseł.
- Nie. Mamy nieparzystą liczbę graczy, więc jeden z nas musi odpoczywać.- Odkręcił butelkę z wodą upijając z niej parę łyków. Potem spojrzał na mnie.- O czym tak zaciekle rozmawiałaś z Wojtkiem?
- O niczym ważnym.
- Chyba jednak tak. Nie jest zbyt rozmownym gościem a spędził z tobą dobrych dziesięć minut. W zasadzie to zaprosiłem go tylko dlatego, że zadzwonił pytając co u mnie i okazało się, że utrzymywaliśmy kontakt przez ostatnie pięć lat.
- Więc reszta twoich znajomych pochodzi z okresu wcześniejszego?
- Czemu tak sądzisz?
- Bo Wojtek do was nie pasuje.
- To znaczy?- Uniósł wymownie brwi jakby w niemym wyzwaniu. Bez problemu je podjęłam.
- To znaczy, że interesuje go coś innego niż płytkie rozrywki i umie rozmawiać o czymś innym niż o sobie.
- Spodobał ci się.
- Jasne. W porównaniu z innymi twoimi kumplami z których jeden sądził że mam oczy na wysokości klatki piersiowej mimo że mam na sobie golf, drugi prowokował niesmacznymi aluzjami a trzeci nawet się na nie nie silił wypada najlepiej.
- Ktoś cię obraził? Kto?
- Nieważne.
- Chcę wiedzieć. Nie pozwolę na to by ktokolwiek to robił.
- Bo tylko ty masz ten przywilej, prawda?
- Jeśli zasłużysz to tak. Choć nie rozumiem dlaczego teraz mnie atakujesz.
- Bo nie chcę tu być. Sądziłam, że nie będziesz chciał rozwodu by uzyskać jakieś informacje ode mnie, poznać mój punkt widzenia a ty zmuszasz mnie do poniżania się przystając z takimi ludźmi.
- Poniżania się?
-  A jak to nazwiesz? Przecież gołym okiem widać, że tu nie pasuję. Nie mam tyle pieniędzy co wy i nie wychowałam się złotej kołysce. I nie mam ochoty wysłuchiwać szczeniackich żartów ponad trzydziestoletnich facetów uważających się za nastolatków.
- O ile pamiętam kiedyś powiedziałaś, że pieniądze nie mają znaczenia.
- Bo nie mają. Ale w twoim świecie tak.
- W twoim też. Gdyby nie to nie musiałabyś harować w tej swojej cukierni od świtu do nocy.
- Lubię to.
- Akurat. Ja też lubię pewne rzeczy, ale w ograniczonych ilościach.  Poza tym, jeśli chodzi o to co powiedziałaś wcześniej odnośnie celu zaproszenia cię tutaj…może chciałem zadać ci kilka pytań?
- Jakich?
- Na początek takie który z tych facetów cię obraził. Jacek? Michał?
- O widzę, że naprawdę  znasz ich charaktery.
- A więc to któryś z nich, tak?
- Tak.
- Zaraz to wyjaśnimy. Poczekaj.- Gdy wstał zrozumiałam, że zamierza sprowadzić Michała i zmusić go do przeprosin albo potraktować dużo gorzej. Dlatego odruchowo złapałam go za rękę.
- Tomek, nie. To nieważne.- Szybko odsunęłam swoją dłoń, ale zauważyłam że mój gest go zaskoczył. Pewnie nie poczułby się tak gdybym go pocałowała albo rzuciła się na szyję. Zmarszczył czoło w dobrze znanym mi geście konsternacji. Potem przymknął oczy jak coś go nagle zabolało.- Tomek?- Zaniepokoiłam się.- Wszystko w porządku?
- Tak.- Oznajmił potrząsając głową.- Po prostu dziś trochę wietrznie i rozbolała mnie głowa. Poza tym chyba nadwyrężyłem nogę i rana mnie trochę ciągnie.
- Nic dziwnego, w końcu minęło dopiero dwa i pół miesiąca od wypadku. Powinieneś się oszczędzać a nie biegać prawie godzinę ganiając za piłką. Założę się, że nawet nie byłeś na wizycie kontrolnej od czasu wypisu.
- Nie.- Przyznał.
- Właśnie. W ogóle o siebie nie dbasz a potem się dziwisz. I jeszcze śmiejesz się z moich ostrzeżeń.
- Nie dlatego się uśmiecham. Po prostu brzmisz jak moja troskliwa żona.- Na moment zabrakło mi słów. Szybko się opanowałam ignorując swoje odczucia.
- Tak się składa, że nią jestem choć jeszcze tylko przed dwa i pół miesiąca.
- A gdybym w tym czasie odzyskał pamięć?
- To co?
- Zostałabyś ze mną?
- A odzyskałeś ją?- Na moment serce zaczęło bić mi mocniej zanim odparł:
- Nie. To czysto hipotetyczne pytanie. Powodowane ciekawością.
- A ty?- Odbiłam pałeczkę.- Chciałbyś wtedy ze mną zostać?
- Jeśli to co mówiłaś jest prawdą i cię kochałem…być może tak.
- Ale tak nie jest.
- Więc? Nie odpowiedziałaś na moje pytanie.
- Bo i nie ma na co odpowiadać skoro to nawet nie hipoteza a coś niemożliwego.
- Czy to znaczy, że nie?- Drążył.
- Tak. To znaczy, że nie. Możemy skończyć tę głupią rozmowę?
- Nie. Chcę wiedzieć dlaczego.
- Daj już spokój.
- Nie. Jeśli nawet teraz nie odpowiesz powrócę do tego tematu. Ostatnio w cukierni gdy oszukałaś mnie że sprzedałaś pierścionek który ci dałem powiedziałaś, że mnie kochałaś.
- Ale teraz już nie.
- Więc to nie była miłość.
- Nawet największą miłość można zniszczyć.
- Jak ja lubię te puste frazesy.
- Takim samym pustym frazesem jest twoja wypowiedź sugerująca, że miłość jest wieczna.
- To akurat nie był frazes.
- Czyżby? Uważasz, że miłości nie da się zabić? Kłamstwami, niedopowiedzeniami, nienawiścią, nieodpowiednim traktowaniem…przykłady można by mnożyć.
- Który czynnik sprawił, że odkochałaś się we mnie?- Spytał z dużą doza sceptycyzmu. Chyba nadal nie dawał wersji, że spotykałam się z nim z miłości.
- Wszystkie po trochu. Przede mną grałeś kogoś innego: zwyczajnego mężczyznę który cieszył się każdym dniem i lubił spędzać ze mną czas na banalnych rozrywkach dla maluczkich. Poza tym…
- Tomek, kiedy dołączysz? Jesteś w końcu najlepszym graczem.- Już zza pleców słyszałam mocno afektowany głos Ilonki i tylko przewróciłam oczami. Tomasz widząc to roześmiał się. Wiedziałam, że był zbity z tropu tym co mu powiedziałam, ale udawał że spłynęło to po nim jak po kaczce.
- Już idę. Postanowiłem zrobić sobie przerwę, bo Ania uważa, że zbyt mocno nadwyrężam swoje kolano.
- Ja wcale nie...- Zamilkłam rozumiejąc, że ze mnie kpi. Miałam ochotę go udusić.
- Ach tak? To miłe, że twoja koleżanka się o mnie martwi.
- Ania to coś więcej niż koleżanka.- Odparł pannie Olkowskiej. Jej, teraz próbował wzbudzić jej zazdrość czy co? A może bawił się mną badając reakcje? I na co liczył? Na pokaz zazdrości?  Niedoczekanie, jak dla mnie mógł robić sobie co chce.
- A więc idziemy?- Najwyraźniej Ilonka zignorowała stwierdzenie Tomasza.- A może noga boli cię tak że nie jesteś w stanie grać. Zrobić ci masaż?- Boże, to już się stawało żenujące.
- Masaż na udzie? A w gratisie pewnie jeszcze w innych rejonach?- Dopiero po fakcie zorientowałam się, że moją myśl wypowiedziałam na głos. Na moment zapadła cisza którą przerwało wymowne chrząknięcie Tomasza. Wiedziałam, że próbuje stłumić śmiech.
- Nie, nie potrzebuję. Może później.- Odparł mimo wszystko swojej byłej dziewczynie.
- Będę już się zbierać.- Dłużej nie mogłam wytrzymać. Niech prowadzą te swoje gierki, tylko beze mnie. Ja nie chciałam tego wysłuchiwać.
- Doprawdy? Cóż za strata.- Wypaliła Ilona.
- Prawda?- Odparłam równie ironicznie. Przez kilka chwil mierzyłyśmy się wzrokiem, bo żadna nie chciała odpuścić. W końcu umknęłam spojrzeniem w bok zdawszy sobie sprawę, że to bardzo głupie i infantylne zagranie. Na dodatek jak się przekonałam Tomasza nasz pojedynek tylko rozbawił. Pewnie sądził, że jesteśmy o niego zazdrosne.- Życzę miłego dnia.
- O tak, teraz z pewnością będzie miły.- Odpowiedziała mi Ilona. Naturalnie domyśliłam się co miała na myśli: że gdy już poszłam zabawa dopiero się zacznie. I dobrze, pomyślałam. Niech robią z Tomkiem co chcą. Mnie to aktualnie wisi.
Powróciwszy do cukierni zajęłam się sprawdzeniem stanu towarów na składzie i liście brakujących wypieków. Potem sama zajęłam się obsługą sali dając Pauli przerwę na obiad. W międzyczasie odebrałam telefon od Klaudii (tej która po ślubie przeprowadziła się do Częstochowy), która pytała o moje stosunki z Tomaszem. Wyznałam jej, że jesteśmy w trakcie rozwodu. Przyjaciółka trochę się zmartwiła: mówiła że przecież powinniśmy się z tym wstrzymać aż Kamiński odzyska pamięć choć ja argumentowałam, że to może nigdy nie nastąpić. Na koniec zbyłam ją mówiąc, że jestem zajęta. Nie miałam ochoty wysłuchiwać, że robię źle. Klaudii tu nie było i nie miała pojęcia jak mój ukochany mężuś mnie traktował; jak okazało się że tylko się mną bawił, że zależało mu na zdobyciu pieniędzy z funduszu powierniczego jego zmarłej matki choć na jego nieszczęście środki zostały na razie zamrożone. Ale tego wszystkiego nie chciałam mówić jej przez telefon. Gdy zasugerowała, że przyjedzie odwiodłam ją od tego. Była dopiero niecałe pół roku po ślubie, nie chciałam by zawracała sobie głowę moimi zmartwieniami, które sama na siebie ściągnęłam.
Tuż przed zamknięciem Paulina spytała mnie o spotkanie z Tomaszem. Wyjawiłam jej więc, że nie wiem po co właściwie mnie zaprosił, bo pana Władysława Kamińskiego nie było w domu ani nikogo z jego rodziny kto mógłby zdradzić im, że spędziliśmy razem ten dzień. Że zamiast tego poznałam najbardziej zadufanych w sobie koleżków mojego mężusia, z których dwójka pozwoliła sobie na niesmaczne żarty pod moim adresem. Trzech z nich Paula rozpoznała: okazało się, że Michaś oferujący mi pomoc w zamian za bycie dla niego miłą był synem projektanta mody (podobno sławnego, ale dla mnie jego nazwisko nie robiło żadnego wrażenia, bo wcześniej w ogóle o nim nie słyszałam; inna sprawa że z modą miałam tyle wspólnego co nic), Wojtek który okazał się być najmilszy prowadził wraz z ojcem firmę transportową, a Jacek był właścicielem sieci sklepów jubilerskich odkąd niecały rok temu zmarł mu ojciec. Tyle, że jakoś nie wyglądał na szczególnie zasmuconego tym faktem.
Żarty i ciekawe anegdotki opowiadane mi o nich przez przyjaciółkę w trakcie końcówki sprzątania sprawiły, że się rozluźniłam. Na koniec praktycznie śmiałyśmy się do rozpuku tak jak od dłuższego czasu tego nie robiłam.
- Wiesz…- Zaczęłam krztusząc się ze śmiechu-…zawsze sądziłam, że bogacze to poważne, nadąsane dupki o wysokim ego. A tu się okazuje, że to rozpieszczeni chłopcy myślący tylko o własnej rozrywce.
- Bo tak jest. A przynajmniej większość: słyszałaś, że to dlatego mają kłopoty z szyją? Od tego wysokiego unoszenia głowy, żeby patrzeć na wszystkich z góry. A że głównie to kurduple to…
- Przestań już, bo zaraz się popłaczę ze śmiechu.
- Okeeej.- Puściła mi oczko przestając chichotać.- A tak serio to Tomasz zawsze otaczał się kimś takim jak on…
-…sam.- Dokończyłam gdy przerwała również poważniejąc.
- Tak. –Przyznała. –Wiesz, że to pewnie chciał być taki test gdy ich sprowadził? No czy jesteś interesowna i dasz się któremuś z nich skusić.
- Też tak sądzę. Choć potem gdy zarzuciłam mu zachowanie jego koleżków w twarz udawał nawet rozgniewanego.
- Tylko na pokaz, zapewniam cię.
- Wiem.- Odparłam trochę z wyrzutem.- Tylko on jest taki zmienny. W jednej chwili mi ostro przypieka, a potem jak gdyby nigdy nic zachowuje się normalnie a wręcz miło. Nie potrafię go rozgryźć. Na dodatek ta jego utrata pamięci…nie mogę nic na to poradzić, że mu współczuje. Gdyby nie to potraktowałabym go dużo gorzej za to jak się mną bawił.- Paula spojrzała na mnie bacznie.
- Chyba się znowu w nim nie zakochasz co?
- Skąd. Tylko to wszystko mnie irytuje.
- Więc bądź dla niego okropna: traktuj go nieprzyjemnie, zwymyślaj, krzycz na niego tak by chciał się ciebie jak najszybciej pozbyć. W końcu te trzy miesiące miały być maksymalnie, prawda?
- Tak.
- No więc właśnie. Przyznaj się mu do tego czego chce: że poleciałaś na jego kasę i że łatwo udało ci się go wkręcić w małżeństwo.  Nie będzie miał więc żadnych pytań a z łatwością uwierzy w to co najgorsze: tak już jesteśmy skonstruowani jako ludzie.
- Czemu więc teraz nagle miałabym rezygnować z tego planu nie wydusiwszy z niego pieniędzy?
- Bo przekonałaś się, że to nie będzie takie łatwe, że stoi za nim jego ojciec.
Na moment poczułam się zdezorientowana. Bo propozycja Pauli była tak łatwa i prosta…dlaczego więc wcześniej tego nie wymyśliłam?
Bo zależało mi na tym by myślał o mnie jak najlepiej. Ale teraz miałam to przecież już gdzieś. Co mnie obchodziło, że uważałby mnie za oszustkę najgorszego kalibru?  W końcu i tak pewnie to właśnie o mnie myślał. Po co miałam więc się starać? Paula miała rację.
- Ania?
- Tak, to dobry pomysł.- Powiedziałam cicho.
- Ale nie jesteś do niego przekonana. Zależy ci na nim prawda?
- Nie. Po prostu sama świadomość, że ktokolwiek będzie mnie miał za taką osobę…ale zrobię to. I w końcu uwolnię się od Tomasza.
- Super. Może wówczas ten cały Kamiński da ci spokój.- Zmarszczyłam z konsternacją brwi. Co znaczył ten komentarz?
- Mówisz o ojcu Tomasza? Przecież on nie rozmawiał ani nie kontaktował się ze mną od czasu tamtego pozorowanego rozwodu z jego synem.
- Ale coś knuje. Jestem pewna.
- Dobra, zbierajmy się już. Jutro też jest dzień, który będziemy miały po brzegi wypełniony pracą.- Zmieniłam temat nie chcąc wdawać się po raz kolejny w dyskusje o wielkim Władysławie Kamińskim. Przecież to był zwykły człowiek a wszyscy mnie przed nim ostrzegali jak przed jakimś diabłem. Było mi go trochę szkoda: przecież nawet własna rodzina myślała o nim jak najgorzej, jakby nie miał serca. Ależ ten mężczyzna musiał być bardzo samotny.
Nazajutrz myśli o Kamińskich wywietrzały mi z głowy, gdy okazało się że mój dostawca produktów zmienił transportera. Było to o tyle przykre, że poprzedni zgadzał się zwlekać z płatnościami tak, że przy następnym zamówieniu i dostarczeniu go otrzymywał pieniądze za poprzednie. Teraz jednak dość młody i poważnie wyglądający mężczyzna, choć nieco ciapowaty oznajmił nam z Paulą, że musimy to szybko uregulować, bo on nie jest jak Maciek (gwoli wyjaśnienia poprzedni dostawca), który pozwalał robić ze sobą wszystko na ładne oczy. Wówczas musiałam prawie siłą odciągać od niego Paulę każąc jej się uspokoić. Analizując trzeźwo sytuację zrozumiałam, że najwyżej nie zapłacę raty kredytu na czas. W końcu produkty były najważniejsze: bez nich nie upiekę a potem nie sprzedam ciasta a co za tym idzie nie zarobię pieniędzy. Z ciężkim sercem wręczyłam więc Kamilowi (tak miał na imię nowy dostawca) pieniądze i za poprzednią, i za dzisiejszą dostawę. A potem przez co najmniej godzinę musiałam wysłuchiwać bluzgań Pauliny na niego gdy przychodziła po nowe talerze do kuchni gdzie zajmowałam się pieczeniem. Trochę mnie to bawiło: w końcu oznajmiłam jej, że tak właśnie wygląda życie szarych ludzi: żyją od pierwszego do pierwszego licząc się z każdym groszem, a i tak wypada im niespodziewany wydatek. Wtedy trochę spuściła z tonu rozumiejąc, że zachowywała się co najmniej niewłaściwie i mnie przeprosiła.
Jeszcze tego samego dnia ktoś przyszedł do niej do cukierni. Jakiś mężczyzna, na oko czterdziestoletni. Wyraźnie widziałam, że jego wizyta denerwuje Paulę choć tylko przez szklane drzwi sali, bo w tym czasie ją zastępowałam. Nie miałam natomiast szansy usłyszenia czegokolwiek.
Nawet wieczorem nie chciała niczego wyjaśnić: sądziłam więc, że być może był to ktoś z polecenia jej byłego narzeczonego próbujący nakłonić ją no powrotu albo jej rodziców. Z tego względu nie drążyłam tematu: w końcu Paula dawno ukończyła pełnoletność i umiała o siebie zadbać. Bałam się trochę jak to będzie gdy za niespełna dwa tygodnie wróci na uczelnię: w końcu od czasu do czasu- nawet  w prywatnej placówce- musiała się przynajmniej pokazać. Jak więc pogodzi rolę studentki ostatniego roku magisterki i pracownicy na pełnym etacie? Ale gdy kilka dni później tylko o tym wspomniałam napomykając o potrzebnie zatrudnienia nowej pracownicy zareagowała gwałtownym sprzeciwem:
- Nie potrzeba nam nowego pracownika, dam sobie radę. W końcu w czerwcu nawet mimo nauki do egzaminów dałam sobie radę.
- Ale wtedy pracowałaś tak jak powinnaś. To znaczy siedem i pół godziny. Teraz pracujesz od otwarcia do zamknięcia. A to jest dwanaście godzin, czasami nawet dłużej gdy pomagasz mi zliczyć utarg i sprzątać.
- I co z tego? Ty przecież pracujesz jeszcze dłużej.
- To nie o to chodzi. Po prostu nie chcę cię już dłużej wykorzystywać.
- Nie robisz tego. Lubię cię i jestem wdzięczna za zaufanie jakie mi okazujesz. Po za tym nie stać cię na nowego pracownika. Ja jestem głupia i pracuję za osiem pięćdziesiąt na godzinę plus napiwki. Drugiej takiej idiotki nie znajdziesz.
- Przepraszam za to. Obiecuję ci to kiedyś wynagrodzić.
- Daj spokój, nie o to mi chodziło. Tylko nie szukaj nikogo nowego. Damy sobie razem radę. Tworzymy zgrany zespół.
- Tak.- Mrugnęłam, bo jak zwykle odezwała się we mnie sentymentalna część mojej natury. Zwłaszcza gdy Paulina używała określeń „nasza cukiernia”, „my damy sobie radę”. To mnie podtrzymywało na duchu bardziej niż powinno; jedno małe słówko (które notabene nie było prawdziwe bo tylko ja ponosiłam całkowite ryzyko utraty zainwestowanych pieniędzy gdyby cukiernia odniosła fiasko), ale mimo to o wielkiej mocy i sile oddziaływania. Bo mówiło: nie jesteś sam. Jest jeszcze ktoś kogo obchodzisz, kto ci pomoże i nie pozwoli się poddać. Dlatego znaczyło bardzo wiele. - Dziękuję ci za to. Nawet nie wiesz ile dla mnie zrobiłaś.
- Tak jak ty dla mnie.
- Wcale nie.- Przez moment w jej oczach pojawiło się coś dziwnego. Potem przygryzła dolną wargę.
- Ależ tak.
- A ja…ja za twoją przyjaźń…Muszę ci coś wyznać.- Przerwała gdy usłyszałyśmy dźwięk mojej komórki. Przeprosiłam ją na chwilę.
- Zaraz wracam. Dokończymy potem?
- Jasne.- Odpowiedziała z wyraźną ulgą.
Wyszłam z wnętrza budynku na zewnątrz, bo na wyświetlaczu komórki ujrzałam napis: AGNIESZKA KAMIŃSKA. Już od jakiegoś czasu dzwoniła do mnie kilkakrotnie, ale ja konsekwentnie postanowiłam nie podtrzymywać z nią tej niewielkiej nici przyjaźni do której już doszłyśmy. Była bardzo miłą osobą, ale zdawałam sobie sprawę, że po moim rozwodzie z bratem jej męża nasze dalsze kontakty mogą być niezręczne. Wolałam więc urwać to w zarodku. Inna sprawa, że zwykle dzwoniła w nieodpowiednich porach gdy byłam bardzo zajęta. Teraz jednak tak nie było.
- Tak?
- Ania, musisz przyjechać. Z Tomkiem jest bardzo źle.
- Agnieszka, co to ma znaczyć? Co się stało?
- Nie wiem. On…błagam przyjedź.
- Nie mam teraz czasu. Jestem w cukierni.- Odpowiedziałam jej spokojnie.- Wyjaśnij mi co się stało. Miał jakich wypadek?
- Nie, chociaż…tak jakby.- W słuchawce usłyszałam szum, który mógł być gniewnym parsknięciem albo gestem irytacji.- Przyjedź pod dom jego ojca. Jesteś jego dziewczyną i powinnaś go wspierać. Cukiernia nie jest najważniejsza.- Powstrzymałam się od zjadliwej repliki. Bo przecież ona nie miała pojęcia, że mnie z Tomaszem praktycznie nic nie łączyło. Może i w teorii byliśmy jeszcze małżeństwem, ale nieprawdziwym. Inna sprawa, że sama się w ten sposób uspokajałam. Bo głos Agnieszki wydawał mi się być bardzo niespokojny.
- Więc wyjaśnij mi wszystko.
- Jak przyjedziesz. Nie mogę przez telefon.
- Agnieszka…
- Ania, błagam. Gdyby to nie była poważna sprawa nie prosiłabym cię o pomoc.- Przygryzłam ze zdenerwowania wargę. Potem ciężko westchnęłam.
- Okej, przyjadę. Będę za jakieś półtorej godziny.
- Dopiero?
- Tak. Autobus mam za jakieś czterdzieści minut, a nie mam innego sposobu by dostać się do domu Kamińskich.
- Więc czekaj tutaj. Przyślę po ciebie taksówkę już wcześniej opłaconą. Za jakieś dwadzieścia minut wyjdź przed cukiernię.
- Dobrze, ale powiedz mi chociaż o co chodzi…No tak, rozłączyłaś się. Pięknie.- Nie wiedziałam czy bardziej jestem zirytowana czy zaniepokojona. Już wcześniej Aga wycinała mi podobne numery tylko po to bym spotkała się z Tomkiem i pogodziła. Teraz mogło chodzić o coś podobnego. Tomek mógł sobie siedzieć na własnej kanapie za pięć tysięcy zajadając łososia i ostrygi, a ona udawała że miał wypadek. I w ten sposób po raz kolejny przeżyłabym żenujące upokorzenie, a on poczułby się nieswojo. Dlatego postanowiłam zignorować jej żądanie. Tomek miał swoje życie, a ja miałam swoje. On nie martwił się o moją cukiernię, ja nie musiałam martwić się jego stanem. Koniec i kropka.
Tyle, że gdy w końcu zjawiła się zamówiona dla mnie taksówką z Agnieszką w środku zorientowałam się, że to najwyraźniej nie jest żadna podpucha. Bo wyglądała na nieźle przestraszoną. Wyjaśniła mi, że jej mąż razem z teściem są w pracy i nie może się z nimi skontaktować a dzwoniła do niej gosposia z domu pana Władysława Kamińskiego mówiąc, że odkąd Tomek wrócił skądś przed południem, zamknął się w swoim pokoju z dwoma butelkami jakiegoś wina i kazał sobie nie przeszkadzać. Był w gniewnym nastroju, więc pokojówki i kucharka wysłuchały jego żądań. Gosposia, którą jako jedyną pamiętał jako pracownicę bo służyła u niego w domu jeszcze zanim stracił pamięć, postanowiła jednak się ugiąć co przypłaciła gniewnym warknięciem i zbiciem pustej butelki tuż koło jej ucha.
- Dlatego nie miałam pojęcia co robić.- Dokończyła.- Maja z Filipem pojechali gdzieś razem na jakiś spóźniony urlop za granicę, wiec ona też nie mogłaby mi pomóc. A ja przecież sama do niego nie wejdę. Też zbyt dobrze mnie nie zna, więc obawiam się że mógłby potraktować mnie gorzej niż biedną panią Renatę. Na dodatek nie powinnam się denerwować, bo za dwa tygodnie rozwiązanie. Nie chcę stracić mojego Jasia i Małgosi.
- Jasia i Małgosi? A więc na takie imiona zdecydowaliście się z Krzyśkiem?
- W zasadzie to nie. On chce coś bardziej tradycyjnego. Na przykład Stanisław po swoim dziadku i Katarzyna. Nie rozumie, że dzieci wolą nazywać się nowocześniej. Poza tym Małgorzata to też tradycyjne imię. A Jasiek bardzo mi się podoba.
- A więc to pewne, że to będzie parka?
- W zasadzie to tak. Co prawda chcieliśmy mieć z Krzyśkiem niespodziankę, ale kiedyś doktor przez przypadek podczas ostatniego badania wygadał się, że dziewczynka objada chłopca, bo jest od niego sporo większa. Bo wcześniej myśleliśmy jeszcze nad…- Udało mi się zmusić Agnieszkę do dłuższego monologu dzięki czemu wydawała się uspokajać. Jeszcze tego by brakowało by z nerwów zaczęła rodzić przed terminem. Czy ta gosposia ogłupiała żeby dzwonić do ciężarnej w dziewiątym miesiącu ciąży? I to z powodu pijackiej fanaberii Tomka? Boże, pomyślałam. Nie dość, że związałam się z oszustem, nałogowym palaczem (choć poza tym epizodem na balkonie Agnieszki nie zauważyłam co prawda aby znów palił) to jeszcze i alkoholikiem? Dlaczego mnie to jednak nie dziwiło?
Na miejscu znalazłyśmy się pół godziny później. W między czasie, jak poinformowała nas jedna z pokojówek, nic się nie zmieniło; Tomek nadal odmawiał otworzenia drzwi do pokoju, a każda próba kończyła się obelgami i tłuczeniem czegoś. Nie słuchając dalszych wyjaśnień i chęci zatrzymania mnie gdy sprzątaczka dowiedziała się, że zamierzam tam wejść sama skierowałam się pod odpowiednie drzwi mocno zaciskając dłonie i uderzyłam nimi w nie. Zgodnie z zapowiedzą rozległ się jakiś głuchy łoskot upadku przedmiotu po czym krzyk Tomka aby zostawić go samego. Gdy ponowiłam pukanie zostałam uraczona pięknymi epitetami. No tak, a uważałam że sprytna lodowata oszustka było okrutne. Teraz w porównaniu z wykrzykiwanymi epitetami po prostu były kunsztownymi epitetami i komplementami.
Po kilku minutach nieowocnego dobijania się wpadłam w złość. Jakie prawo miał Tomek by straszyć niewinne kobiety swoim skandalicznym zachowaniem? Może i był bogaty, ale to nie uprawniało go do tego co robił. Zdecydowanie podeszłam do gosposi z prośbą o danie mi zapasowego klucza (Podłapałam to z kilku filmach o Beverly Hills 90210 i innych o życiu bogaczy. Tacy zawsze mieli wszystko w zapasie.) Jak się okazało nie pomyliłam się. Zanim jednak dostałam klucz wysłuchałam lamentów kucharki i Agnieszki. Kobiety bały się o mnie nie pozwalając wejść do Kamińskiego samej. Z tego powodu pierwszej poleciłam zrobić mocną kawę i coś ciepłego dla Tomka, a drugiej iść do kuchni i na mnie poczekać. Wiedziałam, że nie zgodziłaby się wrócić do domu.
W końcu, uzbrojona w odpowiedni klucz przekręciłam zamek. Zmobilizowałam się oczekując ataku rzucenia we mnie czymś, ale nic takiego nie nastąpiło. Okazało się jednak, że z powodu totalnego zaskoczenia Tomasza niż poprawie zachowania.
Wyglądał na całkowicie zbitego z tropu tak jakbym dostała się tutaj magicznie czarodziejskim sposobem.
- Anka?- Niemal wychrypiał moje imię. O tak, był nieźle schlany. I na dodatek zrobił solidny bałagan: w koło warlały się odłamki szkła zapewne po opróżnionej przez niego butelce wina, jakiejś rozbitej figurce i złamanej ramce. Na dodatek poduszki z łóżka porozrzucane były po podłodze. Oprócz tego masa porwanych kartek lub gazet. Stłumiłam wściekłość. Kto nie potrafi pić alkoholu nie powinien tego robić.
- Tak to ja.- Niemal odwarknęłam.- Co ty wyprawiasz?
- Nic ci do tego.- Choć wyglądał tragicznie to głos miał całkiem wyraźny bez zwykłej bełkotliwości która towarzyszy pijanym ludziom.
- Też prawdę mówiąc mam to gdzieś, ale twoja bratowa mnie tu sprowadziła.
- Więc sobie wracaj!
- Nie mogę, bo wszyscy się ciebie boją. Zaraz podam ci mocnej kawy. Trochę wytrzeźwiejesz.- Zamiast jakoś zareagować zaczął drzeć kolejną kartkę.- Do czorta, skończ z tą dziecinadą. To przecież niczego nie…- Zamilkłam gdy uświadomiłam sobie co on właściwie niszczył. To nie były żadne gazety jak początkowo myślałam. To były fotografie. Podniosłam jedną porwaną ćwiartkę. Bez wątpienia był na niej Tomek: najwyżej trzy cztery lata młodszy niż obecnie. Uśmiechał się obejmując kogoś, ale nie wiedziałam kogo bo tutaj akurat przerwał kartkę. Na innym był z kilkunastoma chłopakami w akademickich czapkach najwyraźniej świętując ukończenie studiów. Na jeszcze innym z głupią miną szczerzył się do obiektywu. Mógł mieć nie więcej niż piętnaście lat.
I w końcu zrozumiałam, że jego pijaństwo nie jest spowodowane młodzieńczym wybrykiem. Miało najprawdopodobniej dużo głębszą przyczynę spowodowaną utratą pamięci.
On się załamał.
Przez wiele tygodni po wypadku zachowywał się normalnie, dzielnie znosząc swoją amnezję i udając, że wszystko w porządku. Ba, nawet ostatnio grał z kolegami w piłkę nożną i żartował. Ale najprawdopodobniej była to tylko fasada, którą powinnam była wcześniej dostrzec. Przecież już raz się przede mną otworzył gdy mieliśmy się rozstać w odpowiedzi na moje zarzuty, że nie interesował się moim życiem:

„ (…) co ją obchodzi (…) Że jest zdezorientowany, załamany a może nawet zdesperowany? Że na samą myśl o tym, że wspomnienia z ostatnich pięciu lat mogą nigdy już nie wrócić doznaje ataku paniki?

A więc tym razem jego desperacja osiągnęła szczyt.
Cała złość z którą wparowałam do jego pokoju minęła mi w jednej chwili. Bo to nie był żaden pijacki wybryk. Dlatego zbliżyłam się do niego delikatnie i już bez złości w głosie odezwałam cicho:
- Tomek, uspokój się.- Nie sądziłam by mnie usłyszał, bo właśnie chwycił nowe zdjęcie rwąc je w drobny mak.- Tomek, przestań!- Powtórzyłam więc nieco głośniej a właściwie krzyknęłam. Wiedziałam, że musiał to usłyszeć ale zachowywał się tak jakby tego nie słyszał.- Tomek!
- Skoro ci nie pasuje to wynoś się stąd.-Odwarknął wpadając w coraz większy szał i amok.
- Więc przestań niszczyć. To nic nie da. Nie sprawi, że twoje wspomnienia wrócą.
- Doprawdy? A co da? Co pomoże mi odzyskać tę cholerną pamięć?!- Tym razem wstał patrząc na mnie gniewnie. Przez moment przeraziłam się bojąc się, że będzie próbował zrobić mi krzywdę, ale okazało się, że zrobił to z innego powodu. Bo zaraz usłyszałam trzask. A potem kolejna rzecz z półki dołączyła do zgliszcz poprzednich.
- Na pewno nie to.- Odparłam bez sensu. – Co się stało, że doprowadziłeś się do takiego stanu? Do tej pory umiałeś się kontrolować.
- Nic! Daj mi już spokój!- Miałam szczerą ochotę go wysłuchać, naprawdę ale jednocześnie nie mogłam. Nigdy nie byłam dobra w pocieszaniu, ale widok Tomasza w takim stanie prawie wyciskał mi łzy z oczu. Poczułam w gardle znajome drapania. Pamiętałam radę Pauli aby zniechęcić go do siebie, ale nie mogłam zlekceważyć takiego bezmiaru bólu i cierpienia. Bo on cierpiał. Wyglądał przy tym jak wariat: na jego twarzy powstał grymas powstały z bólu, a w oczach błąkało się szaleństwo. Włosy miał rozwichrzone, a koszula rozpięła się przy kołnierzyku. Na dodatek wciąż nieustannie strącał z szafek nowe rzeczy.
- Odpowiedz mi. Co aż tak bardzo wyprowadziło cię z równowagi sprawiając, że wzbudzasz we wszystkich lęk?
- Gówno mnie to obchodzi!- Darł się w odpowiedzi na moje słowa. Potem jednak zamknął na moment oczy. Gdy je otworzył malowała się w nich udręka.-  Mam dość, słyszysz?! Dość! Nikt nie będzie mi mówił co mam robić, nikt nigdy nie będzie robił ze mnie idioty wiedząc o moim życiu więcej ode mnie.- Widząc, że gdy na półce nic już nie zostało i Kamiński zaczyna mocować się z całą szafą zdecydowałam się interweniować.
- Zostaw to. Już dość. Musisz się uspokoić.- Odezwałam się belferskim tonem podchodząc do niego. Chwyciłam go lekko za ramię by jakoś otrząsnął się z szoku. Sporo ryzykowałam, ale nie wiedziałam jak mogłabym go inaczej powstrzymać.
- Odejść stąd.- Ponownie rozkazał.
- Tomek…
- Kazałem ci się wynosić, ogłuchłaś?!
- Proszę cię…- Nie zdołałam powstrzymać łez płynących mi po policzkach. Bałam się go. Nie tego, że może mi zagrażać ale tego że zrobi sobie krzywdę.
- Ja też prosiłem. Błagałem nawet tego twojego cholernego Boga w kościele choć nie byłem tam od dawna i co?! Przez całe życie o coś błagałem! O to by ojciec przestał mnie nienawidzić, o to bym mógł malować, by ktoś pokochał mnie takim jakim jestem ze wszystkimi moimi wadami. A zobacz jak skończyłem. Jako pieprzony wrak. Nic nie pamiętam. Minęło tak dużo czasu a ja wciąż nie pamiętam. Wiesz, że do tej pory się łudziłem? Miałem nadzieję, że odzyskam ostatnie pięć lat, że w końcu przypomnę sobie cokolwiek. Ale to się nigdy nie stanie. Dziś sobie to w końcu uświadomiłem. A właściwie to uświadomił mi to ten cały Kacper. A potem lekarz.
- Kim jest Kacper?- Spytałam cicho.
- A bo ja wiem? Nie mam pojęcia.- Roześmiał się tak demonicznie, że aż przeszły mnie dreszcze.- Spotkał mnie na ulicy i pozdrowił jak gdyby nigdy nic. A ja jak ten kretyn zastanawiałem się kim jest ten facet. No i okazało się, że jestem mu winny jakieś pieniądze. Nie wiem czy kłamał czy nie, ale to mi uświadomiło, że niczego nie mogę być już pewny. Że ludzie mną manipulują, a ja nic nie mogę zrobić. Że mogą mi wmówić różne rzeczy ot tak, dla zwykłej zabawy czy zawiści.- Prychnął, a ja z ogromnym wyrzutem uświadomiłam sobie, że zatajając informacje o naszym ślubie postąpiłam tak samo.-  Potem poszedłem do terapeuty tak jak niezmiennie co tydzień pytając go wprost jakie są szanse na to bym odzyskał pamięć. Odpowiedział, że wspomnienia mogą wrócić w każdej chwili, żebym nie tracił nadziei i inne bzdety. Dopiero gdy go przycisnąłem pytając o fakty dodał, że teraz po takim czasie praktycznie żadne. Że powinienem cieszyć, że nie pamiętam tylko kilku lat, bo niektórzy nie mają tyle szczęścia. Rozumiesz? Powiedział, że mam szczęście. Prawie umarłem w tym wypadku i utraciłem wspomnienia a on mówi, że miałem szczęście.- Uśmiechnął się krzywo wbijając wzrok w podłogę.- Czasami budząc się rano gdy orientuję się, że nadal mam w głowie czarną dziurę mówię sobie: w porządku, przecież nic się nie stało. Może jutro będzie tym przełomowym dniem, może już za kilka godzin luka w twoim życiu się zapełni. A potem gdy nadchodzi to jutro powtarzam sobie to samo: a po jutrze znów i tak w koło. Potem dni zmieniają się w tygodnie a te w miesiące.- Parsknął niewesołym śmiechem.- W końcu wmawiam sobie, że wcale nie jest tak źle, że dobrze iż nie pamiętam tylko kilku ostatnich lat jak pocieszał mnie lekarz, że to nic takiego ale wiesz co? To nieprawda. Bo to ma znaczenie. Te utracone lata były moją cząstką którą ktoś bezczelnie mi ukradł.- W końcu na mnie spojrzał.- Czemu płaczesz? Aż tak cię przeraziłem?
- Nie.
- Więc po co? Co dadzą te twoje głupie łzy, co?
- Nie traktuj mnie tak.
- Jak ci się nie podoba to sobie idź. I daj mi w końcu święty spokój. Jesteś taką samą kłamczuchą jak oni wszyscy; taką samą manipulatorką próbującą wmówić mi różne rzeczy. Chcesz tylko mnie wykorzystać.
- Nie robię tego. Chcę ci tylko pomóc.
- Więc wynoś się! Ile razy mam jeszcze powtarzać?! Tak możesz mi pomóc. Ale pewnie mój widok sprawia ci tak wielką przyjemność, że nie potrafisz sobie tego odmówić, co? Powiedz w duchu tańczysz z radości, że w końcu się załamałem?! W końcu dotychczas traktowałam cię jak niepotrzebnego śmiecia.- Jednym ruchem zsunął moją rękę ze swojego przedramienia mocno ściskając mnie za nadgarstek. Zabolało, więc cicho syknęłam.
- Przestań.- Poprosiłam cicho. Wiedziałam, że robi to tylko po to by mnie ukarać, a nie dlatego że nad sobą nie panuje.
- Nienawidzę cię! Nienawidzę ciebie i siebie bo przy tobie robię rzeczy których nigdy nie robiłem.- Puścił mnie tak gwałtownie, że aż się zachwiałam.- Na przykład to. Jestem pewny, że nigdy nie maltretowałem kobiety, a teraz zrobię to po raz drugi. Przepraszam.- Dodał już spokojniej.- To ten alkohol. Idź już stąd, proszę. Nie chcę ci zrobić krzywdy.
- A ja nie chcę byś zrobił ją sobie.
- Naprawdę cię to obchodzi?- Spytał. Nie odpowiedziałam. Ostrożnie tylko chwyciłam jego dłoń patrząc na zerwaną na kłykciach skórę. I na zakrzepłą już krew niedaleko nadgarstka.
- Tak.- Odparłam. Nie chciałam na razie niczego analizować. Był człowiekiem w potrzebnie i należało mu pomóc. Nad tym czy kierowało mną również coś innego będę rozmyślała później.- Usiądź tutaj. Pomogę ci.- O dziwo, posłuchał. Cała jego złość jakby wyparowała albo już się jej pozbył. Delikatnie i wolno podeszłam z nim do kanapy lekko go popychając by na niej usiadł. Potem zamierzałam odejść i zawołać gosposię, ale powstrzymał mnie dotykając dłoni.
- Zostań.
- Nigdzie nie pójdę. Chcę tylko poprosić o jakieś bandaże i wodę utlenioną. To rozcięcie trzeba przepłukać.
- Nic mi nie jest.
- Nawet jeśli to i tak muszę wyjść. Powinieneś coś zjeść i wypić kawę.- Ostrożnie uwolniłam swoją dłoń z jego uścisku.
- Ale wrócisz?
- Tak.
Starając się robić to szybko i sprawnie poszłam do kuchni nakazując sprowadzenie i uszykowanie różnych rzeczy. Oczywiście kucharka przeraziła się gdy prosiłam o bandaż, ale w wyjaśniłam jej że ranka Tomasza jest niewielka a rozcięcie płytkie (choć nie do końca była to prawda). Dopiero wtedy uzbrojona w wypełnioną po brzegi tacą wróciłam do jego pokoju.
Wyglądał tak krucho i bezbronnie, że za nic w świecie nie mogłam połączyć tego Tomka z tym, który nazywał mnie oszustką i spryciulą; oskarżał i szykanował; wykpił miłość i wyznał że tylko się mną bawił. Zapomniałam, że byłam dla niego jak rzep na psim ogonie, że tyle przez niego wycierpiałam i wypłakałam, że wcale nie chciałam być dla niego miła…Rozum i serce i tak nie chciały mnie słuchać.
W zupełnej ciszy pozwalał mi czyścić skaleczenie z którego jak się okazało musiałam wyjąć dwa małe odłamki szkła. Potem delikatnie przemyłam całość wodą utlenioną i zawinęłam bandażem. Ostrożnie badałam gdy nie zrobił sobie czegoś jeszcze. Potem go o to zapytałam.
- Nie.- Pokręcił głową.- Chyba nie.
- To dobrze. W takim razie zjedz zupę.
- Nie chcę.
- Musisz.
- Źle się czuję.
- To normalne skoro tyle wypiłeś. Po czymś ciepłym poczujesz się lepiej.
- Dlaczego to robisz?
- Zmuszam do jedzenia zupy?
- Nie. Dlaczego tu jesteś?- Naturalnie już za pierwszym razem zrozumiałam, że jego pytanie miało głębszy sens. Jak jednak mogłam mu odpowiedzieć skoro sama nie miałam pojęcia. Przecież go już nie kochałam, chciałam zapomnieć, zniechęcić do siebie. A co robiłam? Opiekowałam się i opatrywałam rany, bo się skaleczył.
- Agnieszka po mnie zadzwoniła.- Zrobiłam jeszcze jeden unik. Najwyraźniej nie był aż tak pijany by nie zrozumieć.- A teraz otwórz buzię.- Karmiłam go łyżką prawie jak dziecko dopóki się nie odsunął.
- Nie kłamałaś? Naprawdę ci na mnie zależy?
- Tomek…porozmawiamy gdy wytrzeźwiejesz.
- Nie, chcę teraz.
- Jesteś pijany.
- Nie tak mocno.- Odparł patrząc na mnie uważnie.- Czasami, czasami mam takie wrażenie, że robię coś nie tak, że ranię wiele osób przez co ja też cierpię. Że powinienem o czymś pamiętać.
- Więc być może odzyskujesz pamięć?
- Nie, to nic. Po prostu lekka intuicja, świadomość że kiedyś już robiłem czy wykonywałem jakąś czynność choć nie można tego nazwać deja vu. Może mój umysł to pamięta? Albo ciało? To mnie przeraża.
- Powinieneś więc o tym nie myśleć.
- Nie mogę, nie potrafię.
- Więc musisz się do tego zmusić.
- Staram się. Ale gdy tylko próbuję się odprężyć i rozerwać rzeczywistość dopada mnie w najmniej oczekiwanym momencie i sto razy bardziej boleśnie. A najgorsze jest to, że nie mam pojęcia komu ufać. Nie wiem kto jest moim przyjacielem, a kto wrogiem. Nie wiem o ilu jeszcze osobach zapomniałem tak jak o tobie. Kacper pewnie był oszustwem kogoś kto próbował zabawić się moim kosztem, ale reszta…Nie mam pojęcia jak żyłem przez ten czas, czy kogoś zraniłem albo popełniłem przestępstwo.
- To niedługo minie.
- Skąd ta pewność?
- Z wiary. Musimy wierzyć i ufać, bo inaczej co nam pozostaje? Może i nadzieja jest beznadziejnym uczuciem i wielokrotnie rozczarowuje, ale mimo wszystko niesie pocieszenie. Nawet jeśli krótkotrwałe.
- Chyba nie umiem tak myśleć. Jestem słabym człowiekiem, którego złamał byle cios.  Zwłaszcza teraz czuję się wyjątkowo żałośnie mówiąc ci o tym wszystkim.
- Niepotrzebnie. Każdy miewa takie chwile. W tym psychoterapeuta się nie pomylił: to co cię spotkało nie jest łatwe, ale nie jest też końcem świata. Bo tylko od nas samych zależy czy zdecydujemy się podnieść po ciosie czy nie albo chociaż podjąć taką próbę. I to decyduje o naszej sile. Człowiek czasami nie zdaje sobie sprawy ile potrafi znieść, dopóki nie spotka go coś złego. A potem, mimo że każda następna przeszkoda która staje mu na drodze jest coraz większa, również potrafi ją pokonać.
- Więc uważasz, że to tylko próba tak? Że to…wola boska?
- Tak.-Odpowiedziałam z przekonaniem w głosie choć w jego wcześniejszym pytaniu usłyszałam sarkazm.- I ty też powinieneś w to uwierzyć.
-  Więc nie chcę. Nie chcę wierzyć w takiego Boga który mnie testuje.
- Ale w takiego który stworzył świat i uzdrowił paralityka tak co? W tego co stworzył raj, dał ludziom wolną wolę, zesłał mannę z nieba? Nie w tego Boga który skarał Sodomitów na pewną śmierć, nie takiego który sprowadził na Ziemię potop, wygnał Adama i Ewę z raju. Czasami ludzie zapominają, że to jeden i ten sam Bóg: kochający, ale wymagający; łaskawy ale nie pozwalający nadwyrężać swojej dobroci, wybaczający, ale nie głupi.
- Mówisz to z wewnętrznej wiary czy to wyuczona formułka?
- Możesz kpić, ale ja w to wierzę.
- Nie to było moim zamiarem. Po prostu nie spodziewałem się, że jesteś aż tak bardzo religijna. Zazwyczaj ludzie podają się za katolików ale mają gdzieś wiarę tak jak chociażby ja. A jeśli nawet znajdą się tacy, którzy są praktykujący raczej się z tym nie afiszują ze wstydu.
- No cóż, ja się nie wstydzę.
- Zdążyłem zauważyć.- Odparł mi nawet delikatnie się uśmiechając. Potem dodał cicho:- Nie mam pojęcia kim jesteś ani kim ja jestem. Ani co zrobić by odzyskać pamięć.
- A może wcale nie musisz nic robić?
- Co?
- Miałam kiedyś takiego psa. Nazywał się Sznurek, bo przez jego grzbiet biegła podłużna biała sierść. Któregoś dnia, podczas prac żniwnych prawie został zabity przez kombajnistę.
- Mówisz mi o swoim psie?
- Wysłuchaj tej historii do końca. No więc został poważnie ranny; tak poważnie że już myślałam, że nie przeżyje. Miałam może jedenaście, dwanaście lat i ten kundel był dla mnie wszystkim. Ale nie umarł dzięki weterynarzowi, który jednak musiał amputować mu przednią łapę. Tak więc stracił ją bezpowrotnie. Gdy doszedł do siebie długo nie mógł zrozumieć co się stało, potykał się, przewracał. Nieustannie zapominał o tym, że nie ma już kończyny na której mógłby oprzeć ciężar ciała podczas biegu. Dopiero z czasem zrozumiał swój błąd: sztuką było nie to by nauczyć się poruszać na trzech nogach, ale zrozumienie iż brakująca noga nigdy nie odrośnie więc musi nauczyć się bez niej żyć. I z dnia na dzień Sznurek przestał się potykać. Kuśtykał na swoich pozostałych kończynach początkowo może dość wolno i z rezygnacją, ale potem już zupełnie swobodnie i bez wątpliwości. Wydaje mi się, że właśnie dzięki temu odzyskał swoje szczęście.
- Żyje jeszcze?
- Niestety nie. To było prawie piętnaście lat temu; zmarł…- Już miałam powiedzieć, że przed śmiercią mojej siostry Anity, ale w ostatniej chwili ugryzłam się w język. Nie chciałam z kimkolwiek o niej rozmawiać.-…zmarł zaraz po moich dwudziestych urodzinach.
- Szkoda.- Mrugnął Tomek.- Choć nie rozumiem analogii. Uważasz więc, że powinienem nauczyć się żyć tak jakby pamięć miała mi już nie wrócić?
- Tak. Musisz pogodzić się z taką możliwością, a przynajmniej przyjąć ją do wiadomości. Nie zajmować wobec losu i całego świata postawy roszczeniowej traktując jako oczywistym fakt, iż prędzej czy później tak się stanie. Bo to wcale nie musi nastąpić. Może wreszcie czas to zaakceptować?
- Ta myśl sprawia, że całe moje ciało aż się napina.
- Więc musisz powtarzać ją tak często aż się z nią oswoisz i żyć dalej. Zrozumieć, że czasami nie dostajemy tego czego chcemy. I wiem, że nie lubisz pustych frazesów, ale życie to nie bajka. Tu wcale nie musi być szczęśliwego zakończenia.
- W bajkach też nie ma. To znaczy nie dla wszystkich.
-  Słuszna uwaga.- Uśmiechnęliśmy się do siebie odrobinkę ubawieni. Zaraz jednak na twarzy Tomasza pojawiła się lekka zaduma.
- Boję się.- Przyznał cicho.- Boję się wziąć byka za rogi jak to mówisz, żyć bez nadziei że moje wspomnienia nigdy nie wrócą.
- Ale próbujesz się z tego podnieść. I tylko to się liczy.
- Nie sądzę.
- Ależ tak. Mógłbyś przecież niczego mi nie mówić, nie słuchać tego co ja do ciebie mówię, ale to robisz. Walczysz. Szukasz pocieszenia. – Przed dłuższą chwilę milczał jakby analizując moje słowa. W końcu spytał:
- Pomożesz mi w tym? Pomożesz mi odnaleźć się w nowej rzeczywistości?- Nie miałam pojęcia co odpowiedzieć. Chciałam mu pomóc, ale nie było to możliwe bez narażania się na ciosy. Chociaż….czy on w ogóle cokolwiek będzie pamiętał z tej rozmowy? Było to wątpliwe, więc niczym nie ryzykowałam.
- Tak, pomogę.- Zapewniłam go gorliwie ściskając jego zdrową dłoń. Pokrzepiłam to delikatnym uśmiechem.
- Więc ci zaufam.- Prawie to wyszeptał. Poczułam jak serce zaczyna mi mocniej bić gdy dotknął swoją drugą dłonią mojego policzka. I choć częściowo pokrywał nią opatrunek to jednak wrażenie było niezwykłe.
A to co stało się później jeszcze bardziej.
Bo nawet nie zdołałam zarejestrować chwili w której nakrył wargami moje usta a tym samym zaprotestować. Zaprotestować za czymś za czym tęskniłam i kochałam od kilku miesięcy a co nigdy miało się już nie powtórzyć. Bo tym razem pocałunek Tomka był delikatny. Jakby badający i może trochę niepewny. Nie było w niej tej władczej nutki i palącego pożądania do którego miał być niewątpliwie wstępem gdy kilkakrotnie mnie pocałował po utracie pamięci. Szybko się jednak skończył.
- Chyba mógłbym cię pokochać.- Odezwał się ponownie. To mnie otrzeźwiło.
- Tomek, nie powinniśmy tego robić.
- Dlaczego?- Bo to do niczego nie prowadzi. Bo już za kilka godzin o tym zapomnisz, a nawet jeśli nie to i tak niewiele będzie to dla ciebie znaczyło. Bo to ja wyjdę z tego po wszystkim po raz kolejny ze złamanym sercem.
- Bo musisz zjeść obiad. Pewnie jest już zimny od tego całego gadania.- Odpowiedziałam z trudem utrzymując drżącymi dłońmi łyżkę nabierając w nią ponownie trochę bulionu. Tomek posłusznie otworzył usta.
Jakieś kilka minut później, tuż po zjedzeniu posiłku zamknął powieki i zasnął. A ja w końcu byłam wolna. Zanim wyszłam odczekałam jednak chwilę przykrywając go kocem i zdejmując buty. Potem pogłaskałam po policzku choć tego nawet nie poczuł. Tuż przy drzwiach już czekała na mnie zmartwiona Agnieszka. Szybko ją uspokoiłam mówiąc, że z Tomaszem wszystko w porządku, więc możemy wracać do domu. Odetchnęła z ulgą, choć trochę dziwiła się mojemu szybkiemu odejściu.
- Powinnaś z nim spędzać więcej czasu.- Argumentowała.- Przecież on cię teraz bardzo potrzebuje.
Nie skomentowałam tego w żaden sposób, bo i nie trzeba było tego robić.
Zostań
Więc ci zaufam.
Chyba mógłbym cię pokochać.
Dlaczego tu w ogóle przyjechałam? Dlaczego? Czemu pocieszałam Tomka choć przecież powinnam się cieszyć z jego załamania w odwecie za to jak mnie potraktował? I przede wszystkim czemu pozwoliłam na ten pocałunek? Nie powinnam była tego robić. Pocieszałam się, że on nie będzie tego pamiętał a ja udam że nic się nie stało. Tylko w ten sposób beznamiętnie będę potrafiła wywiązać się z naszej umowy.
Znalazłszy się w cukierni, Paula bardzo mnie zaskoczyła pozwalając- dzięki Bogu- przestać myśleć o pocałunku z Tomaszem. A wszystko za sprawą tajemniczej torebki zostawionej przez jednego z klientów.
- Co w niej jest?- Spytałam ją.
- Sama zobacz.- Odpowiedziała mi wymownie. Zaspokoiłam więc własną ciekawość szerzej otwierając oczy.
- Co to ma być?!- Syknęłam.
- Nie wiesz? Pieniądze. Bardzo dużo pieniędzy.
- Skąd to się tu znalazło?
- Już mówiłam, ktoś zostawił.
- Dzwoniłaś już na policję? Spytałaś klientów?
- Nie, po co?
- Żartujesz? Trzeba odnaleźć właściciela tej sumy.
- Przecież to znalazłyśmy. Jest nasze.
- Paula, przecież to kradzież.
- Wcale nie. Ktoś to zostawił nie za bardzo o to dbając, więc jego strata. Poza tym najwidoczniej mu zbywa bo kto nosi taką kasę w zwykłej torebce ze sklepu towarowego?
- Nie ważne. Daj mi to. Przeliczę i…
-…już to zrobiłam. Dokładnie dziesięć patyków.
- Boże.
- Prawda?- Paula roześmiała się.- Jesteśmy uratowane. Zapłacisz ratę kredytu.
- Nie, nie zapłacę. To nie moje.
- Ania, daj spokój.
- Nie, to ty daj spokój. Zrozum, właściciel może być zdesperowany w takim samym stopniu jak my. Może to jakiś biedny ojciec zbierający na operację dla chorego syna? Może zapożyczył się zdobywając je?
- Ta, i w drodze do opłacenia szpitala wstąpił na ciastko. Tere-fere.
- To był tylko taki przykład.
- Ania, czasami nie wiem czy jesteś świętą czy naiwniaczką.
- Ani tym, ani tym. Po prostu chcę zachować się fair. W przeciwnym wypadku wyrzuty sumienia nie będą dawały mi żyć.
- A co z ratą kredytu?
- Może i tak ją zapłacimy jeśli właściciel będzie tak miły i da nam znaleźne?- Przyjaciółka próbowała namówić mnie tak jeszcze przez kilkanaście minut, ale ja byłam nieugięta. Może i nie byłam świętą, ale nie mogłam przywłaszczyć sobie tak dużej kwoty. Gdyby to był tysiąc lub dwa…chociaż, pewnie w takiej sytuacji też bym sobie tego nie przywłaszczyła.
- Okej, no więc skłamałam. Wcale nie znalazłam tych pieniędzy.- Skapitulowała w końcu Paulina.
- Więc skąd je masz? Są twoje?
- Nie. Zostawił je jakiś miły facet. Powiedział, że to prezent dla właścicielki.
- Dał ci torbę z pieniędzmi mówiąc, że to prezent?- Spytałam z niedowierzaniem.
- No tak. Powiedział, że ostatnio przypadkiem słyszał naszą rozmowę o tym jak dyskutowałyśmy o trudnościach z utrzymaniem płynności i postanowił pomóc.
- Kpisz sobie czy jak? To jakiś anioł? A może wróżka?
- Mówię serio. Ja też byłam zbita z tropu; pomyślałam że w środku są może czekoladki albo jakaś bombonierka choć byłoby to dziwne dawać ją cukierniczce.
- Do rzeczy: jak wyglądał?
- Zwyczajnie: brunet, na oko trzydzieści pięć lat. W modnym garniturze. Widać było, że jest dziany, więc zbywa mu kasy.
- Dlaczego czuję, że kręcisz?
- Nie robię tego. Początkowo skłamałam, bo wiedziałam że nigdy byś nie przyjęła tych pieniędzy od nieznanego człowieka.
- Pewnie.- Przyznałam.- W końcu nie mam pojęcia kim jest i czego będzie chciał w zamian. W dzisiejszych czasach nic nie ma za darmo.
- A czego niby mógłby od ciebie chcieć?
- Jesteś tak naiwna? Wszystkiego: począwszy od tego, że ta kasa może być fałszywa albo zdobyta nieuczciwie a skończywszy na tym, że to jakieś bandziory żądające pieniędzy za ochronę.
- W takim wypadku chyba by ją od ciebie wyciągali.- Zauważyła Paulina.
- Może chcą więc się wkupić? Albo mieć potem udział w zyskach? Nie wiem. A może to jakiś psychopata? Może chce zrobić nam coś złego? Tak czy owak nie chcę tego.
- Albo się w tobie zakochał jakiś tajemniczy amant.
- Jeszcze czego.
- No co, to prawdopodobne. Nawet teraz gdy tylko stoisz za barem niektórzy faceci cię podrywają i flirtują. Sama widziałam.- Nie skomentowałam tego stwierdzenia w żaden sposób.
- Dzwoń na policę. Podasz rysopis tego mężczyzny. Może uda im się odkryć kim był. Szkoda, że nie ma tu kamer.
- Żartujesz?
- Nie, mówię poważnie. Nie chcę tych pieniędzy.
- Ale przecież ich potrzebujesz.
- Potrzebuję dużo więcej, ale nie mam zamiaru z tego powodu okradać banku. Koniec kropka.
- Ale…
- Paula, bez dyskusji.- Zdecydowanie wręczyłam jej telefon.
- Ten facet nie wyglądał na psychola. Był zupełnie normalny. I powiedział, że ten prezent jest z wdzięczności za to, że jesteś bardzo miła, bo dajesz dzieciom darmowe smakołyki. I jego synowi też dałaś jakąś muffinkę z Kubusiem Puchatkiem.
- Tylko tuż przed zamknięciem kiedy nie uda nam się sprzedać towaru, w końcu i tak by się zmarnował.
- Ale mimo wszystko to robisz.
- Chcesz mi powiedzieć, że jedno z tych dzieci nie wyglądające na specjalnie bogate jest synem jakiegoś ekstrawaganckiego milionera? To nie telenowela.
- Nie, ale dar od losu w najbardziej potrzebnym momencie. A ty kręcisz na to nosem.
- Bo to śmierdzi na kilometr.
- Ja niczego nie czuję.
- Dobra, zostawmy to. Po prostu gdy ponownie zjawi się ten facet to zawołaj mnie na salę. Oddamy mu pieniądze i wyjaśnimy całą sprawę.
- Anka…
- Wracaj lepiej do pracy. Właśnie wszedł jakiś klient. Ja idę do kuchni piec.
Paula niechętnie spełniła moje polecenie. A ja głowiłam się w duchu nad całą tą sprawą. Coś było nie tak, czułam to. Paula w ogóle nie czuła lęku, więc nadawcą paczki musiał być ktoś dobrze jej znany.
Czy to był Tomek?
Dość wątpliwe, bo w końcu mówił że jego środki są zamrożone na koncie więc aktualnie nie może z nich korzystać. Inna sprawa, że nie miał powodu by to robić. W końcu niewiele go obchodziłam…Wraz z tą myślą wróciła inna, ta w której mnie całował. Ale to było dopiero dzisiaj. Kamiński nie mógłby tego zrobić. A już na pewno nie fizycznie, bo przecież dziś od rana pił i zamknął się  w swoim pokoju. Może więc komuś to zlecił? A może jak zbytnio fantazjuje? Na razie postanowiłam o tym nie myśleć tylko zabrać się do pracy.

11 komentarzy:

  1. Ania na siłę próbuje wmówić sobie i wszystkim dookoła, że nic już do Tomka nie czuje. Pogubiła się dziewczyna w swoich uczuciach i już sama nie wie jak się zachować. No a Tomek ewidentnie zaczyna coś czuć do Ani. Mam nadzieję, że Ania uwierzy w niego, a te pieniądze to pewnie sprawka starego Kamińskiego :) pozdrawiam roksana

    OdpowiedzUsuń
  2. Rozdział świetny, czekam na następny :)

    OdpowiedzUsuń
  3. Cudowny rozdzial, jak zawsze:)
    A co do pieniedzy...mam dziwne wrazenie ze zostawil je Wojtek:D

    OdpowiedzUsuń
  4. świetny rozdział, coś Paulina knuje odnośnie Tomka. Ania nie powinna jej tak bardzo ufać,pozdrawiam Basia

    OdpowiedzUsuń
  5. wow teraz to zaskoczyłaś ..a więc Tomek tylko udawał przez cały ten czas bo swoją postawą się bronił...mam tylko nadzieję że od tej pory po tym co powiedział będzie starał się pokochać Anię i dostrzec jaką jest wspaniałą osobą i już nigdy więcej nie będzie sprowadzał tej całej ilony..przyprowadza swoją żonę i zaprasza byłą która się przystawia do niego ;/ i oby Ania nie posłuchała pauli i nie okłamywała Tomka w taki sposób tylko żeby starała się mu pomóc i pokazać że jej na nim zależy i jest w stanie go kochać pomimo tego jaki jest...

    OdpowiedzUsuń
  6. dodasz coś nowego dzisiaj ?? jutro mam szkołę(cały weekend) i nawet nie dam rady przeczytać;(

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Niestety nawet nie zaczęłam pisac kolejnej :( dopiero teraz mam troszkę czasu choć padam z nóg. Takze pewnie i tak dopiero cos w o albo późno w sobotę wstawię.

      Usuń
  7. Świetny ! To chyba mój ulubiony rozdział tego opowiadania , przeczytałam go już chyba z 7 razy . Michał okazał się zwykłym dupkiem ! Nic tylko go wykastrować , czy jak to tam się zwie ;) Co do Ani i Tomka to jestem zachwycona <3 Mam jednak nadzieję, że teraz kiedy Tomek postanowił jej zaufać nie posłucha Pauli . Nie lubię Ilony , niech ona się odpieprzy od Tomka , ja bym na miejscu Ani już dawno jej przywaliła. Tomek mnie zaskoczył , nie spodziewałam się takiego załamania z jego strony , wydawał się być nie zwykle silny i wgl ale jednak pozory mylą , chociaż patrząc na to z drugiej strony nie jeden by się już wcześniej załamał . Jestem zachwycona tym rozdziałem i czekam z niecierpliwością na następny <3 Jestem ciekawa jak teraz będą się zachowywać w stosunku do siebie i czyTomek będzie na pewno pamiętał wszystko co się między nimi wydarzyło , w końcu był pijany . Pozdrawiam i życzę dużo weny :****

    OdpowiedzUsuń
  8. Dodasz coś dzisiaj?

    OdpowiedzUsuń
  9. Rozdział bardzo ciekawy, jeden z najlepszych!
    Ania i Tomek, ufam, że między nimi bedzie dobrze, że jakoś poukładają swoje sprawy i odnajdą ponownie siebie i uczucie!
    Szkoda mi Pauliny.....
    Pozdrawiam
    Ania

    OdpowiedzUsuń