Z początkiem następnego tygodnia Paulina przyszła do
pracy w dość podłym humorze. Zwykle śmiała się i żartowała z klientami, teraz
ledwie było stać ją na uśmiech. Nie chciałam w to wnikać, ale gdy na sali
chwilowo panował mały ruch spytałam ją o to.
Nawet nie musiałam namawiać jej do wyznania mi swoich
bolączek; tego że odwiedziła rodziców a ci oznajmili jej że nie ma teraz prawa
liczyć na ich pomoc, że nie będą dłużej łożyć na jej studia, że dla nich była
tylko przepustką do jeszcze bogatszego życia. Na dodatek jej były narzeczony
którego zostawiła przed ołtarzem szykował się do ślubu z jej młodszą o dwa lata
siostrą. Nie miałam pojęcia jak ją pocieszyć, bo zrozumiałam że to ostatnie
boli ją najbardziej. Najwidoczniej kochała Marciniaka, ale z jakichś powodów
nie chciała wyjść za niego za mąż. Rozumiałam ją. W końcu ja też do niedawna
kochałam Tomasza i zamierzałam ratować nasz związek, ale zdałam sobie sprawę że
jednostronna miłość to nie wszystko.
Dopiero wieczorem, gdy zostałyśmy same opowiedziała mi resztę.
- Ja chciałam wyjść za niego za mąż, naprawdę. Nie wiem
ile opowiedziała ci kiedyś Agnieszka, ale mimo początkowej niechęci do
aranżowanego związku bardzo go polubiłam. On mnie z resztą też. Lubiliśmy się
przekomarzać i żartować z siebie i innych, często kłóciliśmy się tak że mało co
nie leciały między nami iskry. A potem się godziliśmy jeśli wiesz co mam na
myśli.
- Jasne.- Z trudem przybrałam normalny ton głosu. Mimo
wieku sprawy seksu były mi raczej obce.
- Ale na dzień przed ślubem, przyszła do mnie jakaś
dziewczyna w ciąży. Jak się domyślasz twierdziła, że to dziecko mojego
narzeczonego. Zwymyślałam ją, wyrzuciłam, zbluzgałam informując, że jest
kłamczuchą i jej nie wierzę. Ale mimo odwiedziłam jeszcze wtedy swojego
narzeczonego tego samego dnia. Świętował właśnie z kolegami ostatni kawalerski
wieczór i może to i dobrze, bo trochę sobie popił więc mówił bardzo szczerze,
może aż za bardzo. Nawet nie wypierał się ojcostwa, mówił że z tą dziewczyną
poznał się na jakiejś imprezie prawie pół roku temu i że to zwykła barmanka
która chciała go usidlić na dziecko a teraz sądzi, że się z nią ożeni. Dodał,
że nawet proponował jej pieniądze na zabieg w Niemczech czy też innym kraju w
którym aborcja jest dozwolona, ale ona odmówiła. Poczułam mdłości. To było jego
dziecko a on mówił o nim jak o jakiejś rzeczy, pieprzonej niedogodności.
Mogłabym mieć dla niego resztki szacunku gdyby chociaż wątpił w ojcostwo. Ale
nie, on był go pewien. Zaśmiał się nawet mówiąc, że ta młoda dziewczyna
straciła z nim swój wianek. A mimo to
nadal chciał pozbyć się swojego dziecka.
- Boże.
- Dokładnie. Wtedy odruchowo wyobraziłam sobie siebie na
jej miejscu. Sama, bez dachu nad głową bo jak mi powiedziała rodzice wyrzucili
ją z domu, a pracować już nie może z powodu zaawansowanej ciąży. Na dodatek
ojciec dziecka proponuje jej aborcję. Jak mogłabym wyjść za kogoś takiego?
- Więc nie zjawiłaś się w kościele.
- Tak, nie zrobiłam tego. Na dodatek zdałam sobie sprawę,
że zakochałam się w tym kretynie. A wiesz co on mi powiedział ostatnio gdy tu
przyszedł? Że był dla mnie za dobry. Wyobrażasz sobie? Że gdyby nie potrzebował
pieniędzy na patent międzynarodowy nigdy by się nie ożenił. A tak jego rodzinna
firma wymyśliła jakiś prototypowy system, ale nie ma pieniędzy na produkcję i
opatentowanie go. W przeciwnym wypadku szybko pojawią się podróbki, więc chciał
tego uniknąć. Z czasem nawet był zadowolony z wyboru swojego ojca, bo to on
wybrał mu mnie w roli swojej synowej. Mówił, że nie jestem taka nudna i próżna
jak inne panny, ale to chyba wynika z mojego plebejskiego pochodzenia. I że
jestem dobra w łóżku.Takim właśnie był człowiekiem.
- Twoja siostra też jest zmuszona do ślubu z nim?
- Skąd, jak ją znam to pewnie idiotka cieszy się, że
wejdzie do wyższych sfer. Jest totalną kretynką. Mimo to bardzo jej współczuję.
Za parę lat dojrzeje i zobaczy kogo poślubiła.
- Nie dziwię ci się. Nie można nic zrobić by temu
zapobiec?
- Nie sądzę. Podczas odwiedzin rodziców powiedziałam mu o
nieślubnym dziecku Marciniaka, bo do tej pory tej barmance urodził się chłopiec.
Oni nazwali to tylko błędem młodości. Nawet ich to nie ruszyło.
- Nadal go kochasz?
- Jeszcze do niedawna sądziłam, że tak ale teraz…nie,
chyba już mi przeszło.- Oznajmiła po głębszym namyśle.- A tobie?
- Masz na myśli Tomka? Tak, dałam sobie z nim spokój.
- Nie takie było pytanie.
- Wiem, ale na razie wolę się nad tym nie zastanawiać.
Chcę tylko zgodnie z obietnicą odwlec nasz rozwód o te niecałe trzy miesiące i
się od niego uwolnić.
- To dobrze, uwierz mi: wyższe sfery i błękitna krew to
nie są ludzie. To są aroganccy idioci który sądzą, że są kontynuacją
arystokratycznych rodzin. A już szczególnie Kamińscy.
- Agnieszka i jej mąż wydają się być w porządku.-
Zaważyłam.
- Bo ona właściwie jest osobą znikąd. Krzysztof poznał ją
zdaje się chyba jeszcze w szkole średniej i na zabój się zakochał. I dzięki
temu się zmienił. Jak to mówią miłość pokona wszystko. Ale pozostali…wcześniej
pocieszałam cię mówiąc że Tomek na pewno cię kocha i sobie wszystko przypomni,
ale nie sądzę by traktował cię poważnie. Może teraz moje słowa cię ranią, ale
za kilka lat zrozumiesz że podjęłaś słuszną decyzję.
- Wiem. Ale nie rozumiem dlaczego wciąż każdy podkreśla
jaką harpią jest pan Władysław. Dla mnie to tylko nadmiernie surowy człowiek
który może i jest bezwzględny ale w interesach.
- Nie znasz go.
- Zabawne, Tomek mówił mi to samo.
- I choć w tej kwestii dobrze ci radził. Nie ufaj temu człowiekowi.
On…jest zły.
- Dobrze.- Zgodziłam się, choć nie rozumiałam tego
panicznego strachu mojej przyjaciółki. Porzuciłam jednak tę myśl mocno
ściskając jej dłonie.- I jakoś damy sobie radę. Ja też jestem w opłakanej
sytuacji finansowej, ale jeśli będzie trzeba to pożyczę ci pieniędzy na czesne.
- Nie, nie trzeba. Na razie jeszcze mam kasę.
- Na pewno?
- Tak. Dziękuję ci bardzo. Jesteś…jesteś jedyną osobą
która teraz przy mnie jest, bo wszyscy ci niby przyjaciele mają mnie gdzieś roznosząc
smakowite plotki o mojej ucieczce z własnego ślubu i kompromitacji.
- Przecież jesteśmy przyjaciółkami. Ty pomogłaś mi gdy
potrzebowałam kelnerki, a ja pomogę tobie. Choćby nawet tylko wsparciem.
- Och Ania.- Nigdy nie widziałam Pauli w takim nastroju.
Teraz mocno mnie objęła mając łzy w oczach. Zazwyczaj była twarda; nigdy nie
zauważyłam by do tej pory płakała, ale najwyraźniej wyczerpała jej się siła.
Było mi przykro, że nie umiałam jej pomóc. Na dodatek przecież pamiętałam
Marciniaka i w życiu nie podejrzewałabym, że jest aż tak perfidnym człowiekiem.
Ale znów dałam się oszukać pozorom; tylko dlatego że facet był przystojny i
bogaty uważałam też że powinien być mądry i dobry. A on tak podle potraktował
Paulinę.
W ciągu kilku następnych dni uważnie ją obserwowałam wyczulona
na najmniejsze niuanse jej zachowania, ale wydawało się być już normalnie. Może
na początku jej oczy były trochę smutne, potem jednak zdawała się zapomnieć o
problemach. Ja też postanowiłam to zrobić, to znaczy nie myśleć o własnych
bolączkach. A konkretnie o jednej.
Tomaszu.
Już od ponad tygodnia się ze mną nie kontaktował tak, że
zaczynałam wierzyć iż na dłużej da mi spokój albo porzucił swój głupi plan
poznania przeszłości na podstawie prowokowania ojca do określonych zachowań.
Dlatego trochę zdziwiłam się, gdy kilka dni później zadzwonił.
Chciał bym poszła z nim do domu jego ojca na spotkanie z
paroma dawnymi kumplami (oczywiście przedstawił mnie jako swoją dziewczynę, nie
żonę). Już sam fakt poznania znajomych Tomasza mnie zirytował, a gdy w końcu do
tego doszło jeszcze bardziej. Zdawałam sobie bowiem sprawę, że nie pasuję do
jego świata, że nie potrafiłabym być na utrzymaniu rodziców po trzydziestce i
nie martwić się przyszłością. Że nie potrafię kpić z rzeczy, które dla mnie są
godne pochwały jak na przykład praca polegająca na zbieraniu śmieci z której w
pewnym momencie zażartował Jarek (jeden z przyjaciół Tomka) albo beztrosko
wydawać pieniędzy (choć może to wynika z faktu, że nigdy nie posiadałam ich w
nadmiarze). I coraz bardziej raził mnie mój kontrast: zupełnie jakby w
otoczeniu kotów znalazł się pies. Na dodatek te ich docinki i żarty typu, że to
dlatego Tomuś (bo tak go nazywali) ostatnio trochę ich zaniedbał. Szczyt
nastąpił wówczas, gdy jeden z nich korzystając z okazji przebywania ze mną sam
na sam (znajdowaliśmy się na werandzie, ale potem któryś z chłopaków
zaproponował grę w piłkę nożną więc byliśmy na dworze), wymawiając się
zmęczeniem przysiadł się do mnie. Zaczął od typowej gadki szmatki, że jestem
ładna, że Tomek wspominał o moich kłopotach z cukiernią i że jeślibym zechciała mógłby mi pomóc. Może
bym i dała mu za to w twarz gdyby w mojej głowie nie pojawiła się pewna
konkluzja.
Tomek
wspominał o twoich kłopotach z cukiernią…
Jak w ogóle śmiał mówić o tym komukolwiek?! A tym bardziej
temu okropnemu facecikowi z obrzydliwym rozbierającym mnie wzrokiem. Ot, tacy
są przyjaciele mojego mężusia, pomyślałam z sarkazmem. I on jest pewnie taki
sam.
Dlatego stanowczo oznajmiłam natrętowi, że nie potrzebuję
niczyjej pomocy i udałam, że chcę pospacerować. To częściowo była prawda:
musiałam po prostu zebrać myśli.
Dość już analizowania i interpretowania każdej sytuacji,
nadawania słów Tomasza i o nim specjalnego znaczenia; dość konfrontowania tego
jaki był dawniej a tego jaki jest teraz. Powinnam traktować to wszystko
beznamiętnie- w końcu łączyła nas tylko umowa, a nie wciąż na nowo uświadamiać
sobie jaki z niego drań. To prowadziło mnie donikąd i niszczyło psychicznie. Po
prostu musiałam się z tym uporać tak jak zrobiłam to po rozstaniu z Dawidem.
Tym razem nie za pomocą innego faceta.
Kończyłam właśnie drugie okrążenie wokół ogrodu z
zamiarem powrotu na werandę gdy dostrzegłam jakąś niebieską plamę na boisku. I
długie włosy zebrane w koński ogon. Uśmiechnęłam się do siebie: Ilona, potrafiłam
ją rozpoznać nawet odwróconą tyłem. Zgodnie ze swoim postanowieniem
postanowiłam nie analizować tej sytuacji, choć moje myśli i tak były szybsze.
Przed oczami stanęła mi scena jej pocałunku z Tomkiem, zuchwały uśmiech podczas
gdy go odwiedziła i jej pełne ironii pytanie: Jak możesz się tak poniżać
przychodząc do niego gdy on nie chcę cię widzieć? Potrząsnęłam mocno głową by
pozbyć się tej myśli. Teraz już nie przeszkadzały mi jej umizgi, raczej
irytowały i frustrowały. Świetnie pasowała do Kamińskiego. Nie to co ja.
Tak jak zamierzałam usiadłam na ławce udając, że
obserwuje mecz choć myślami błądziłam wokół mojej cukierni. Zastanawiałam się
nad wprowadzeniem nowej receptury do moich owocowych kokosanek tak by zyskały
lepszą konsystencję. Były co prawda pyszne, ale mało apetycznie wyglądały więc
ich sprzedaż praktycznie stała w miejscu. I jeszcze dziś wieczorem powinnam
pomyśleć o nowej dostawie. I dosłać pieniądze do Urzędu Skarbowego, bo ostatnio
przysłali mi list mówiący o tym, że odprowadziłam zbyt mało pieniędzy za
poprzedni miesiąc. No cóż, chyba naprawdę czas pomyśleć o księgowej. W pewnym
momencie podbiegł do mnie jeden z kolegów Kamińskiego, chyba Wojtek. Właściwie
to on wydał mi się najsympatyczniejszy z całej szóstki.
- Jesteś pewna, że nie dołączysz? Przyszła Ilona i mamy
nierówny skład.
- Nie, wolę tu posiedzieć i was poobserwować.
- Serio? Nie zlitujesz się? Przez ciebie możemy
przegrać.- Zrobił przerażoną minę, przez co nie mogłam się nie roześmiać.
- Chyba przeze mnie przegralibyście z całkowitym
kretesem.
- Nie sądzę. Widzę w tobie wytrawnego sportowca. To co
skusisz się?
- Przykro mi.
- No chodź, jeśli nie dla mnie to dla okazji dokopania
swojemu chłopakowi. Już od dobrych kilku minut puszy się jak paw zdobytym
golem.- Odruchowo spojrzałam w kierunku Tomasza: na jego zarumienioną z wysiłku
twarz, rozwiane przez wiatr włosy, smugę na policzku która o dziwo dodawała mu
tylko uroku. Odwróciłam wzrok gdy uśmiechnął się do Ilony.- Więc?
- Hm?
- Oj, chyba nie za bardzo mnie słuchasz.- Uśmiechnął się.
- Tak przepraszam.-Odparłam ze skruchą. Tym razem się
roześmiał.
- I na dodatek jesteś bardzo szczera. Powinnaś była
powiedzieć: nie, słucham cię z przyjemnością.- Wojtek usiadł obok mnie.
- Zawsze uczono mnie mówić prawdę: no chyba, że nic nie
wnosi a może kogoś zranić.
- Ładna i mająca coś do powiedzenia. To rzadkie
połączenie.- Mimo iż prawił mi komplementy nie zabrzmiały w moim odczuciu tak
prowokująco i flirciarsko jak innych chłopaków. Może to dlatego odezwałam się:
- O, zapewniam że mam całą górę wad: potrafię wybuchnąć o
byle drobnostkę, zawsze szybciej mówię niż myślę i jestem impulsywna. Do tego
jestem idealistką.
- To wada?- Spytał. Wzruszyłam ramionami.
- Obawiam się, że w dzisiejszych czasach tak. Wiara w
ludzi, tradycję, wierność…to nie jest dziś coś czego można by oczekiwać. W
modzie jest raczej udawanie czy kult przyjemności. To jest mi całkiem obce.
- Więc wychodzi na to, że też jestem idealistą. Mówiłaś,
że prowadzisz cukiernię. To rodzinny biznes?- Z trudem powstrzymałam
rozbawienie. Widocznie mój dość zwyczajny ubiór nie przesądził o tym, że
uważano mnie za biedaczkę.
- Raczej nie. Założyłam ją dopiero niedawno.
- Jak się nazywa?
- Słodki świat.
- Ładnie. Zgaduję, że to ty ją wymyśliłaś.
- Nie trudno było zgadnąć skoro wcześniej przyznałam, że
to ja ją założyłam.
- Trafnie.- Uśmiechnął się. Potem zadał kilka pytań na
temat mojej pracy i mnie samej; raczej niezobowiązujących. Miło mi się z nim
rozmawiało, więc odruchowo zachowywałam się całkiem naturalnie. Prawie tak samo
dobrze jak dawniej Tomkiem.
- Wojciech, wracaj na boisko a nie bawisz się we flirty!- Nawet nie
zauważyłam nadejścia Kamińskiego tak pochłonęła mnie nasza rozmowa.
- No cóż, ty masz ją na co dzień. Ja mogę co najwyżej
liczyć na kilka chwil rozmowy.- Zażartował, ale posłusznie wstał z miejsca idąc
w kierunku reszty grających.
- Ty nie idziesz? – Spytałam męża gdy usiadł na jednym z
wolnych krzeseł.
- Nie. Mamy nieparzystą liczbę graczy, więc jeden z nas
musi odpoczywać.- Odkręcił butelkę z wodą upijając z niej parę łyków. Potem
spojrzał na mnie.- O czym tak zaciekle rozmawiałaś z Wojtkiem?
- O niczym ważnym.
- Chyba jednak tak. Nie jest zbyt rozmownym gościem a
spędził z tobą dobrych dziesięć minut. W zasadzie to zaprosiłem go tylko
dlatego, że zadzwonił pytając co u mnie i okazało się, że utrzymywaliśmy
kontakt przez ostatnie pięć lat.
- Więc reszta twoich znajomych pochodzi z okresu
wcześniejszego?
- Czemu tak sądzisz?
- Bo Wojtek do was nie pasuje.
- To znaczy?- Uniósł wymownie brwi jakby w niemym
wyzwaniu. Bez problemu je podjęłam.
- To znaczy, że interesuje go coś innego niż płytkie
rozrywki i umie rozmawiać o czymś innym niż o sobie.
- Spodobał ci się.
- Jasne. W porównaniu z innymi twoimi kumplami z których
jeden sądził że mam oczy na wysokości klatki piersiowej mimo że mam na sobie
golf, drugi prowokował niesmacznymi aluzjami a trzeci nawet się na nie nie
silił wypada najlepiej.
- Ktoś cię obraził? Kto?
- Nieważne.
- Chcę wiedzieć. Nie pozwolę na to by ktokolwiek to robił.
- Bo tylko ty masz ten przywilej, prawda?
- Jeśli zasłużysz to tak. Choć nie rozumiem dlaczego
teraz mnie atakujesz.
- Bo nie chcę tu być. Sądziłam, że nie będziesz chciał
rozwodu by uzyskać jakieś informacje ode mnie, poznać mój punkt widzenia a ty
zmuszasz mnie do poniżania się przystając z takimi ludźmi.
- Poniżania się?
- A jak to
nazwiesz? Przecież gołym okiem widać, że tu nie pasuję. Nie mam tyle pieniędzy
co wy i nie wychowałam się złotej kołysce. I nie mam ochoty wysłuchiwać
szczeniackich żartów ponad trzydziestoletnich facetów uważających się za
nastolatków.
- O ile pamiętam kiedyś powiedziałaś, że pieniądze nie
mają znaczenia.
- Bo nie mają. Ale w twoim świecie tak.
- W twoim też. Gdyby nie to nie musiałabyś harować w tej
swojej cukierni od świtu do nocy.
- Lubię to.
- Akurat. Ja też lubię pewne rzeczy, ale w ograniczonych
ilościach. Poza tym, jeśli chodzi o to
co powiedziałaś wcześniej odnośnie celu zaproszenia cię tutaj…może chciałem
zadać ci kilka pytań?
- Jakich?
- Na początek takie który z tych facetów cię obraził. Jacek?
Michał?
- O widzę, że naprawdę znasz ich charaktery.
- A więc to któryś z nich, tak?
- Tak.
- Zaraz to wyjaśnimy. Poczekaj.- Gdy wstał zrozumiałam,
że zamierza sprowadzić Michała i zmusić go do przeprosin albo potraktować dużo
gorzej. Dlatego odruchowo złapałam go za rękę.
- Tomek, nie. To nieważne.- Szybko odsunęłam swoją dłoń,
ale zauważyłam że mój gest go zaskoczył. Pewnie nie poczułby się tak gdybym go
pocałowała albo rzuciła się na szyję. Zmarszczył czoło w dobrze znanym mi
geście konsternacji. Potem przymknął oczy jak coś go nagle zabolało.- Tomek?-
Zaniepokoiłam się.- Wszystko w porządku?
- Tak.- Oznajmił potrząsając głową.- Po prostu dziś
trochę wietrznie i rozbolała mnie głowa. Poza tym chyba nadwyrężyłem nogę i
rana mnie trochę ciągnie.
- Nic dziwnego, w końcu minęło dopiero dwa i pół miesiąca
od wypadku. Powinieneś się oszczędzać a nie biegać prawie godzinę ganiając za
piłką. Założę się, że nawet nie byłeś na wizycie kontrolnej od czasu wypisu.
- Nie.- Przyznał.
- Właśnie. W ogóle o siebie nie dbasz a potem się
dziwisz. I jeszcze śmiejesz się z moich ostrzeżeń.
- Nie dlatego się uśmiecham. Po prostu brzmisz jak moja troskliwa
żona.- Na moment zabrakło mi słów. Szybko się opanowałam ignorując swoje
odczucia.
- Tak się składa, że nią jestem choć jeszcze tylko przed
dwa i pół miesiąca.
- A gdybym w tym czasie odzyskał pamięć?
- To co?
- Zostałabyś ze mną?
- A odzyskałeś ją?- Na moment serce zaczęło bić mi
mocniej zanim odparł:
- Nie. To czysto hipotetyczne pytanie. Powodowane
ciekawością.
- A ty?- Odbiłam pałeczkę.- Chciałbyś wtedy ze mną
zostać?
- Jeśli to co mówiłaś jest prawdą i cię kochałem…być może
tak.
- Ale tak nie jest.
- Więc? Nie odpowiedziałaś na moje pytanie.
- Bo i nie ma na co odpowiadać skoro to nawet nie
hipoteza a coś niemożliwego.
- Czy to znaczy, że nie?- Drążył.
- Tak. To znaczy, że nie. Możemy skończyć tę głupią
rozmowę?
- Nie. Chcę wiedzieć dlaczego.
- Daj już spokój.
- Nie. Jeśli nawet teraz nie odpowiesz powrócę do tego
tematu. Ostatnio w cukierni gdy oszukałaś mnie że sprzedałaś pierścionek który
ci dałem powiedziałaś, że mnie kochałaś.
- Ale teraz już nie.
- Więc to nie była miłość.
- Nawet największą miłość można zniszczyć.
- Jak ja lubię te puste frazesy.
- Takim samym pustym frazesem jest twoja wypowiedź
sugerująca, że miłość jest wieczna.
- To akurat nie był frazes.
- Czyżby? Uważasz, że miłości nie da się zabić?
Kłamstwami, niedopowiedzeniami, nienawiścią, nieodpowiednim
traktowaniem…przykłady można by mnożyć.
- Który czynnik sprawił, że odkochałaś się we mnie?-
Spytał z dużą doza sceptycyzmu. Chyba nadal nie dawał wersji, że spotykałam się
z nim z miłości.
- Wszystkie po trochu. Przede mną grałeś kogoś innego:
zwyczajnego mężczyznę który cieszył się każdym dniem i lubił spędzać ze mną
czas na banalnych rozrywkach dla maluczkich. Poza tym…
- Tomek, kiedy dołączysz? Jesteś w końcu najlepszym
graczem.- Już zza pleców słyszałam mocno afektowany głos Ilonki i tylko
przewróciłam oczami. Tomasz widząc to roześmiał się. Wiedziałam, że był zbity z
tropu tym co mu powiedziałam, ale udawał że spłynęło to po nim jak po kaczce.
- Już idę. Postanowiłem zrobić sobie przerwę, bo Ania
uważa, że zbyt mocno nadwyrężam swoje kolano.
- Ja wcale nie...- Zamilkłam rozumiejąc, że ze mnie kpi.
Miałam ochotę go udusić.
- Ach tak? To miłe, że twoja koleżanka się o mnie martwi.
- Ania to coś więcej niż koleżanka.- Odparł pannie
Olkowskiej. Jej, teraz próbował wzbudzić jej zazdrość czy co? A może bawił się
mną badając reakcje? I na co liczył? Na pokaz zazdrości? Niedoczekanie, jak dla mnie mógł robić sobie
co chce.
- A więc idziemy?- Najwyraźniej Ilonka zignorowała
stwierdzenie Tomasza.- A może noga boli cię tak że nie jesteś w stanie grać.
Zrobić ci masaż?- Boże, to już się stawało żenujące.
- Masaż na udzie? A w gratisie pewnie jeszcze w innych
rejonach?- Dopiero po fakcie zorientowałam się, że moją myśl wypowiedziałam na
głos. Na moment zapadła cisza którą przerwało wymowne chrząknięcie Tomasza.
Wiedziałam, że próbuje stłumić śmiech.
- Nie, nie potrzebuję. Może później.- Odparł mimo
wszystko swojej byłej dziewczynie.
- Będę już się zbierać.- Dłużej nie mogłam wytrzymać.
Niech prowadzą te swoje gierki, tylko beze mnie. Ja nie chciałam tego
wysłuchiwać.
- Doprawdy? Cóż za strata.- Wypaliła Ilona.
- Prawda?- Odparłam równie ironicznie. Przez kilka chwil
mierzyłyśmy się wzrokiem, bo żadna nie chciała odpuścić. W końcu umknęłam
spojrzeniem w bok zdawszy sobie sprawę, że to bardzo głupie i infantylne
zagranie. Na dodatek jak się przekonałam Tomasza nasz pojedynek tylko rozbawił.
Pewnie sądził, że jesteśmy o niego zazdrosne.- Życzę miłego dnia.
- O tak, teraz z pewnością będzie miły.- Odpowiedziała mi
Ilona. Naturalnie domyśliłam się co miała na myśli: że gdy już poszłam zabawa
dopiero się zacznie. I dobrze, pomyślałam. Niech robią z Tomkiem co chcą. Mnie
to aktualnie wisi.
Powróciwszy do cukierni zajęłam się sprawdzeniem stanu
towarów na składzie i liście brakujących wypieków. Potem sama zajęłam się
obsługą sali dając Pauli przerwę na obiad. W międzyczasie odebrałam telefon od
Klaudii (tej która po ślubie przeprowadziła się do Częstochowy), która pytała o
moje stosunki z Tomaszem. Wyznałam jej, że jesteśmy w trakcie rozwodu.
Przyjaciółka trochę się zmartwiła: mówiła że przecież powinniśmy się z tym
wstrzymać aż Kamiński odzyska pamięć choć ja argumentowałam, że to może nigdy
nie nastąpić. Na koniec zbyłam ją mówiąc, że jestem zajęta. Nie miałam ochoty
wysłuchiwać, że robię źle. Klaudii tu nie było i nie miała pojęcia jak mój
ukochany mężuś mnie traktował; jak okazało się że tylko się mną bawił, że
zależało mu na zdobyciu pieniędzy z funduszu powierniczego jego zmarłej matki
choć na jego nieszczęście środki zostały na razie zamrożone. Ale tego
wszystkiego nie chciałam mówić jej przez telefon. Gdy zasugerowała, że
przyjedzie odwiodłam ją od tego. Była dopiero niecałe pół roku po ślubie, nie
chciałam by zawracała sobie głowę moimi zmartwieniami, które sama na siebie
ściągnęłam.
Tuż przed zamknięciem Paulina spytała mnie o spotkanie z
Tomaszem. Wyjawiłam jej więc, że nie wiem po co właściwie mnie zaprosił, bo
pana Władysława Kamińskiego nie było w domu ani nikogo z jego rodziny kto
mógłby zdradzić im, że spędziliśmy razem ten dzień. Że zamiast tego poznałam
najbardziej zadufanych w sobie koleżków mojego mężusia, z których dwójka
pozwoliła sobie na niesmaczne żarty pod moim adresem. Trzech z nich Paula
rozpoznała: okazało się, że Michaś oferujący mi pomoc w zamian za bycie dla
niego miłą był synem projektanta mody (podobno sławnego, ale dla mnie jego nazwisko
nie robiło żadnego wrażenia, bo wcześniej w ogóle o nim nie słyszałam; inna
sprawa że z modą miałam tyle wspólnego co nic), Wojtek który okazał się być
najmilszy prowadził wraz z ojcem firmę transportową, a Jacek był właścicielem
sieci sklepów jubilerskich odkąd niecały rok temu zmarł mu ojciec. Tyle, że
jakoś nie wyglądał na szczególnie zasmuconego tym faktem.
Żarty i ciekawe anegdotki opowiadane mi o nich przez
przyjaciółkę w trakcie końcówki sprzątania sprawiły, że się rozluźniłam. Na
koniec praktycznie śmiałyśmy się do rozpuku tak jak od dłuższego czasu tego nie
robiłam.
- Wiesz…- Zaczęłam krztusząc się ze śmiechu-…zawsze
sądziłam, że bogacze to poważne, nadąsane dupki o wysokim ego. A tu się
okazuje, że to rozpieszczeni chłopcy myślący tylko o własnej rozrywce.
- Bo tak jest. A przynajmniej większość: słyszałaś, że to
dlatego mają kłopoty z szyją? Od tego wysokiego unoszenia głowy, żeby patrzeć
na wszystkich z góry. A że głównie to kurduple to…
- Przestań już, bo zaraz się popłaczę ze śmiechu.
- Okeeej.- Puściła mi oczko przestając chichotać.- A tak
serio to Tomasz zawsze otaczał się kimś takim jak on…
-…sam.- Dokończyłam gdy przerwała również poważniejąc.
- Tak. –Przyznała. –Wiesz, że to pewnie chciał być taki
test gdy ich sprowadził? No czy jesteś interesowna i dasz się któremuś z nich
skusić.
- Też tak sądzę. Choć potem gdy zarzuciłam mu zachowanie
jego koleżków w twarz udawał nawet rozgniewanego.
- Tylko na pokaz, zapewniam cię.
- Wiem.- Odparłam trochę z wyrzutem.- Tylko on jest taki
zmienny. W jednej chwili mi ostro przypieka, a potem jak gdyby nigdy nic
zachowuje się normalnie a wręcz miło. Nie potrafię go rozgryźć. Na dodatek ta
jego utrata pamięci…nie mogę nic na to poradzić, że mu współczuje. Gdyby nie to
potraktowałabym go dużo gorzej za to jak się mną bawił.- Paula spojrzała na
mnie bacznie.
- Chyba się znowu w nim nie zakochasz co?
- Skąd. Tylko to wszystko mnie irytuje.
- Więc bądź dla niego okropna: traktuj go nieprzyjemnie,
zwymyślaj, krzycz na niego tak by chciał się ciebie jak najszybciej pozbyć. W
końcu te trzy miesiące miały być maksymalnie, prawda?
- Tak.
- No więc właśnie. Przyznaj się mu do tego czego chce: że
poleciałaś na jego kasę i że łatwo udało ci się go wkręcić w małżeństwo. Nie będzie miał więc żadnych pytań a z łatwością
uwierzy w to co najgorsze: tak już jesteśmy skonstruowani jako ludzie.
- Czemu więc teraz nagle miałabym rezygnować z tego planu
nie wydusiwszy z niego pieniędzy?
- Bo przekonałaś się, że to nie będzie takie łatwe, że
stoi za nim jego ojciec.
Na moment poczułam się zdezorientowana. Bo propozycja
Pauli była tak łatwa i prosta…dlaczego więc wcześniej tego nie wymyśliłam?
Bo zależało mi na tym by myślał o mnie jak najlepiej. Ale
teraz miałam to przecież już gdzieś. Co mnie obchodziło, że uważałby mnie za
oszustkę najgorszego kalibru? W końcu i
tak pewnie to właśnie o mnie myślał. Po co miałam więc się starać? Paula miała
rację.
- Ania?
- Tak, to dobry pomysł.- Powiedziałam cicho.
- Ale nie jesteś do niego przekonana. Zależy ci na nim
prawda?
- Nie. Po prostu sama świadomość, że ktokolwiek będzie
mnie miał za taką osobę…ale zrobię to. I w końcu uwolnię się od Tomasza.
- Super. Może wówczas ten cały Kamiński da ci spokój.-
Zmarszczyłam z konsternacją brwi. Co znaczył ten komentarz?
- Mówisz o ojcu Tomasza? Przecież on nie rozmawiał ani
nie kontaktował się ze mną od czasu tamtego pozorowanego rozwodu z jego synem.
- Ale coś knuje. Jestem pewna.
- Dobra, zbierajmy się już. Jutro też jest dzień, który
będziemy miały po brzegi wypełniony pracą.- Zmieniłam temat nie chcąc wdawać
się po raz kolejny w dyskusje o wielkim Władysławie Kamińskim. Przecież to był
zwykły człowiek a wszyscy mnie przed nim ostrzegali jak przed jakimś diabłem.
Było mi go trochę szkoda: przecież nawet własna rodzina myślała o nim jak najgorzej,
jakby nie miał serca. Ależ ten mężczyzna musiał być bardzo samotny.
Nazajutrz myśli o Kamińskich wywietrzały mi z głowy, gdy
okazało się że mój dostawca produktów zmienił transportera. Było to o tyle
przykre, że poprzedni zgadzał się zwlekać z płatnościami tak, że przy następnym
zamówieniu i dostarczeniu go otrzymywał pieniądze za poprzednie. Teraz jednak
dość młody i poważnie wyglądający mężczyzna, choć nieco ciapowaty oznajmił nam
z Paulą, że musimy to szybko uregulować, bo on nie jest jak Maciek (gwoli
wyjaśnienia poprzedni dostawca), który pozwalał robić ze sobą wszystko na ładne
oczy. Wówczas musiałam prawie siłą odciągać od niego Paulę każąc jej się
uspokoić. Analizując trzeźwo sytuację zrozumiałam, że najwyżej nie zapłacę raty
kredytu na czas. W końcu produkty były najważniejsze: bez nich nie upiekę a
potem nie sprzedam ciasta a co za tym idzie nie zarobię pieniędzy. Z ciężkim
sercem wręczyłam więc Kamilowi (tak miał na imię nowy dostawca) pieniądze i za
poprzednią, i za dzisiejszą dostawę. A potem przez co najmniej godzinę musiałam
wysłuchiwać bluzgań Pauliny na niego gdy przychodziła po nowe talerze do kuchni
gdzie zajmowałam się pieczeniem. Trochę mnie to bawiło: w końcu oznajmiłam jej,
że tak właśnie wygląda życie szarych ludzi: żyją od pierwszego do pierwszego
licząc się z każdym groszem, a i tak wypada im niespodziewany wydatek. Wtedy
trochę spuściła z tonu rozumiejąc, że zachowywała się co najmniej niewłaściwie
i mnie przeprosiła.
Jeszcze tego samego dnia ktoś przyszedł do niej do
cukierni. Jakiś mężczyzna, na oko czterdziestoletni. Wyraźnie widziałam, że
jego wizyta denerwuje Paulę choć tylko przez szklane drzwi sali, bo w tym
czasie ją zastępowałam. Nie miałam natomiast szansy usłyszenia czegokolwiek.
Nawet wieczorem nie chciała niczego wyjaśnić: sądziłam
więc, że być może był to ktoś z polecenia jej byłego narzeczonego próbujący
nakłonić ją no powrotu albo jej rodziców. Z tego względu nie drążyłam tematu: w
końcu Paula dawno ukończyła pełnoletność i umiała o siebie zadbać. Bałam się
trochę jak to będzie gdy za niespełna dwa tygodnie wróci na uczelnię: w końcu od
czasu do czasu- nawet w prywatnej
placówce- musiała się przynajmniej pokazać. Jak więc pogodzi rolę studentki
ostatniego roku magisterki i pracownicy na pełnym etacie? Ale gdy kilka dni
później tylko o tym wspomniałam napomykając o potrzebnie zatrudnienia nowej
pracownicy zareagowała gwałtownym sprzeciwem:
- Nie potrzeba nam nowego pracownika, dam sobie radę. W
końcu w czerwcu nawet mimo nauki do egzaminów dałam sobie radę.
- Ale wtedy pracowałaś tak jak powinnaś. To znaczy siedem
i pół godziny. Teraz pracujesz od otwarcia do zamknięcia. A to jest dwanaście
godzin, czasami nawet dłużej gdy pomagasz mi zliczyć utarg i sprzątać.
- I co z tego? Ty przecież pracujesz jeszcze dłużej.
- To nie o to chodzi. Po prostu nie chcę cię już dłużej
wykorzystywać.
- Nie robisz tego. Lubię cię i jestem wdzięczna za
zaufanie jakie mi okazujesz. Po za tym nie stać cię na nowego pracownika. Ja
jestem głupia i pracuję za osiem pięćdziesiąt na godzinę plus napiwki. Drugiej
takiej idiotki nie znajdziesz.
- Przepraszam za to. Obiecuję ci to kiedyś wynagrodzić.
- Daj spokój, nie o to mi chodziło. Tylko nie szukaj
nikogo nowego. Damy sobie razem radę. Tworzymy zgrany zespół.
- Tak.- Mrugnęłam, bo jak zwykle odezwała się we mnie
sentymentalna część mojej natury. Zwłaszcza gdy Paulina używała określeń „nasza
cukiernia”, „my damy sobie radę”. To mnie podtrzymywało na duchu bardziej niż
powinno; jedno małe słówko (które notabene nie było prawdziwe bo tylko ja
ponosiłam całkowite ryzyko utraty zainwestowanych pieniędzy gdyby cukiernia odniosła
fiasko), ale mimo to o wielkiej mocy i sile oddziaływania. Bo mówiło: nie
jesteś sam. Jest jeszcze ktoś kogo obchodzisz, kto ci pomoże i nie pozwoli się
poddać. Dlatego znaczyło bardzo wiele. - Dziękuję ci za to. Nawet nie wiesz ile
dla mnie zrobiłaś.
- Tak jak ty dla mnie.
- Wcale nie.- Przez moment w jej oczach pojawiło się coś
dziwnego. Potem przygryzła dolną wargę.
- Ależ tak.
- A ja…ja za twoją przyjaźń…Muszę ci coś wyznać.-
Przerwała gdy usłyszałyśmy dźwięk mojej komórki. Przeprosiłam ją na chwilę.
- Zaraz wracam. Dokończymy potem?
- Jasne.- Odpowiedziała z wyraźną ulgą.
Wyszłam z wnętrza budynku na zewnątrz, bo na wyświetlaczu
komórki ujrzałam napis: AGNIESZKA KAMIŃSKA. Już od jakiegoś czasu dzwoniła do
mnie kilkakrotnie, ale ja konsekwentnie postanowiłam nie podtrzymywać z nią tej
niewielkiej nici przyjaźni do której już doszłyśmy. Była bardzo miłą osobą, ale
zdawałam sobie sprawę, że po moim rozwodzie z bratem jej męża nasze dalsze
kontakty mogą być niezręczne. Wolałam więc urwać to w zarodku. Inna sprawa, że
zwykle dzwoniła w nieodpowiednich porach gdy byłam bardzo zajęta. Teraz jednak
tak nie było.
- Tak?
- Ania, musisz przyjechać. Z Tomkiem jest bardzo źle.
- Agnieszka, co to ma znaczyć? Co się stało?
- Nie wiem. On…błagam przyjedź.
- Nie mam teraz czasu. Jestem w cukierni.- Odpowiedziałam
jej spokojnie.- Wyjaśnij mi co się stało. Miał jakich wypadek?
- Nie, chociaż…tak jakby.- W słuchawce usłyszałam szum,
który mógł być gniewnym parsknięciem albo gestem irytacji.- Przyjedź pod dom
jego ojca. Jesteś jego dziewczyną i powinnaś go wspierać. Cukiernia nie jest
najważniejsza.- Powstrzymałam się od zjadliwej repliki. Bo przecież ona nie
miała pojęcia, że mnie z Tomaszem praktycznie nic nie łączyło. Może i w teorii
byliśmy jeszcze małżeństwem, ale nieprawdziwym. Inna sprawa, że sama się w ten
sposób uspokajałam. Bo głos Agnieszki wydawał mi się być bardzo niespokojny.
- Więc wyjaśnij mi wszystko.
- Jak przyjedziesz. Nie mogę przez telefon.
- Agnieszka…
- Ania, błagam. Gdyby to nie była poważna sprawa nie
prosiłabym cię o pomoc.- Przygryzłam ze zdenerwowania wargę. Potem ciężko
westchnęłam.
- Okej, przyjadę. Będę za jakieś półtorej godziny.
- Dopiero?
- Tak. Autobus mam za jakieś czterdzieści minut, a nie mam
innego sposobu by dostać się do domu Kamińskich.
- Więc czekaj tutaj. Przyślę po ciebie taksówkę już
wcześniej opłaconą. Za jakieś dwadzieścia minut wyjdź przed cukiernię.
- Dobrze, ale powiedz mi chociaż o co chodzi…No tak,
rozłączyłaś się. Pięknie.- Nie wiedziałam czy bardziej jestem zirytowana czy
zaniepokojona. Już wcześniej Aga wycinała mi podobne numery tylko po to bym
spotkała się z Tomkiem i pogodziła. Teraz mogło chodzić o coś podobnego. Tomek
mógł sobie siedzieć na własnej kanapie za pięć tysięcy zajadając łososia i
ostrygi, a ona udawała że miał wypadek. I w ten sposób po raz kolejny
przeżyłabym żenujące upokorzenie, a on poczułby się nieswojo. Dlatego
postanowiłam zignorować jej żądanie. Tomek miał swoje życie, a ja miałam swoje.
On nie martwił się o moją cukiernię, ja nie musiałam martwić się jego stanem.
Koniec i kropka.
Tyle, że gdy w końcu zjawiła się zamówiona dla mnie
taksówką z Agnieszką w środku zorientowałam się, że to najwyraźniej nie jest
żadna podpucha. Bo wyglądała na nieźle przestraszoną. Wyjaśniła mi, że jej mąż
razem z teściem są w pracy i nie może się z nimi skontaktować a dzwoniła do
niej gosposia z domu pana Władysława Kamińskiego mówiąc, że odkąd Tomek wrócił
skądś przed południem, zamknął się w swoim pokoju z dwoma butelkami jakiegoś
wina i kazał sobie nie przeszkadzać. Był w gniewnym nastroju, więc pokojówki i
kucharka wysłuchały jego żądań. Gosposia, którą jako jedyną pamiętał jako
pracownicę bo służyła u niego w domu jeszcze zanim stracił pamięć, postanowiła
jednak się ugiąć co przypłaciła gniewnym warknięciem i zbiciem pustej butelki
tuż koło jej ucha.
- Dlatego nie miałam pojęcia co robić.- Dokończyła.- Maja
z Filipem pojechali gdzieś razem na jakiś spóźniony urlop za granicę, wiec ona
też nie mogłaby mi pomóc. A ja przecież sama do niego nie wejdę. Też zbyt
dobrze mnie nie zna, więc obawiam się że mógłby potraktować mnie gorzej niż
biedną panią Renatę. Na dodatek nie powinnam się denerwować, bo za dwa tygodnie
rozwiązanie. Nie chcę stracić mojego Jasia i Małgosi.
- Jasia i Małgosi? A więc na takie imiona zdecydowaliście
się z Krzyśkiem?
- W zasadzie to nie. On chce coś bardziej tradycyjnego.
Na przykład Stanisław po swoim dziadku i Katarzyna. Nie rozumie, że dzieci wolą
nazywać się nowocześniej. Poza tym Małgorzata to też tradycyjne imię. A Jasiek
bardzo mi się podoba.
- A więc to pewne, że to będzie parka?
- W zasadzie to tak. Co prawda chcieliśmy mieć z
Krzyśkiem niespodziankę, ale kiedyś doktor przez przypadek podczas ostatniego
badania wygadał się, że dziewczynka objada chłopca, bo jest od niego sporo
większa. Bo wcześniej myśleliśmy jeszcze nad…- Udało mi się zmusić Agnieszkę do
dłuższego monologu dzięki czemu wydawała się uspokajać. Jeszcze tego by
brakowało by z nerwów zaczęła rodzić przed terminem. Czy ta gosposia ogłupiała
żeby dzwonić do ciężarnej w dziewiątym miesiącu ciąży? I to z powodu pijackiej
fanaberii Tomka? Boże, pomyślałam. Nie dość, że związałam się z oszustem,
nałogowym palaczem (choć poza tym epizodem na balkonie Agnieszki nie zauważyłam
co prawda aby znów palił) to jeszcze i alkoholikiem? Dlaczego mnie to jednak
nie dziwiło?
Na miejscu znalazłyśmy się pół godziny później. W między
czasie, jak poinformowała nas jedna z pokojówek, nic się nie zmieniło; Tomek
nadal odmawiał otworzenia drzwi do pokoju, a każda próba kończyła się obelgami
i tłuczeniem czegoś. Nie słuchając dalszych wyjaśnień i chęci zatrzymania mnie
gdy sprzątaczka dowiedziała się, że zamierzam tam wejść sama skierowałam się
pod odpowiednie drzwi mocno zaciskając dłonie i uderzyłam nimi w nie. Zgodnie z
zapowiedzą rozległ się jakiś głuchy łoskot upadku przedmiotu po czym krzyk
Tomka aby zostawić go samego. Gdy ponowiłam pukanie zostałam uraczona pięknymi
epitetami. No tak, a uważałam że sprytna lodowata oszustka było okrutne. Teraz
w porównaniu z wykrzykiwanymi epitetami po prostu były kunsztownymi epitetami i
komplementami.
Po kilku minutach nieowocnego dobijania się wpadłam w
złość. Jakie prawo miał Tomek by straszyć niewinne kobiety swoim skandalicznym
zachowaniem? Może i był bogaty, ale to nie uprawniało go do tego co robił.
Zdecydowanie podeszłam do gosposi z prośbą o danie mi zapasowego klucza (Podłapałam
to z kilku filmach o Beverly Hills 90210 i innych o życiu bogaczy. Tacy zawsze
mieli wszystko w zapasie.) Jak się okazało nie pomyliłam się. Zanim jednak
dostałam klucz wysłuchałam lamentów kucharki i Agnieszki. Kobiety bały się o
mnie nie pozwalając wejść do Kamińskiego samej. Z tego powodu pierwszej
poleciłam zrobić mocną kawę i coś ciepłego dla Tomka, a drugiej iść do kuchni i
na mnie poczekać. Wiedziałam, że nie zgodziłaby się wrócić do domu.
W końcu, uzbrojona w odpowiedni klucz przekręciłam zamek.
Zmobilizowałam się oczekując ataku rzucenia we mnie czymś, ale nic takiego nie
nastąpiło. Okazało się jednak, że z powodu totalnego zaskoczenia Tomasza niż
poprawie zachowania.
Wyglądał na całkowicie zbitego z tropu tak jakbym dostała
się tutaj magicznie czarodziejskim sposobem.
- Anka?- Niemal wychrypiał moje imię. O tak, był nieźle
schlany. I na dodatek zrobił solidny bałagan: w koło warlały się odłamki szkła
zapewne po opróżnionej przez niego butelce wina, jakiejś rozbitej figurce i
złamanej ramce. Na dodatek poduszki z łóżka porozrzucane były po podłodze.
Oprócz tego masa porwanych kartek lub gazet. Stłumiłam wściekłość. Kto nie
potrafi pić alkoholu nie powinien tego robić.
- Tak to ja.- Niemal odwarknęłam.- Co ty wyprawiasz?
- Nic ci do tego.- Choć wyglądał tragicznie to głos miał
całkiem wyraźny bez zwykłej bełkotliwości która towarzyszy pijanym ludziom.
- Też prawdę mówiąc mam to gdzieś, ale twoja bratowa mnie
tu sprowadziła.
- Więc sobie wracaj!
- Nie mogę, bo wszyscy się ciebie boją. Zaraz podam ci
mocnej kawy. Trochę wytrzeźwiejesz.- Zamiast jakoś zareagować zaczął drzeć
kolejną kartkę.- Do czorta, skończ z tą dziecinadą. To przecież niczego nie…-
Zamilkłam gdy uświadomiłam sobie co on właściwie niszczył. To nie były żadne
gazety jak początkowo myślałam. To były fotografie. Podniosłam jedną porwaną
ćwiartkę. Bez wątpienia był na niej Tomek: najwyżej trzy cztery lata młodszy
niż obecnie. Uśmiechał się obejmując kogoś, ale nie wiedziałam kogo bo tutaj
akurat przerwał kartkę. Na innym był z kilkunastoma chłopakami w akademickich
czapkach najwyraźniej świętując ukończenie studiów. Na jeszcze innym z głupią
miną szczerzył się do obiektywu. Mógł mieć nie więcej niż piętnaście lat.
I w końcu zrozumiałam, że jego pijaństwo nie jest
spowodowane młodzieńczym wybrykiem. Miało najprawdopodobniej dużo głębszą
przyczynę spowodowaną utratą pamięci.
On się załamał.
Przez wiele tygodni po wypadku zachowywał się normalnie,
dzielnie znosząc swoją amnezję i udając, że wszystko w porządku. Ba, nawet
ostatnio grał z kolegami w piłkę nożną i żartował. Ale najprawdopodobniej była
to tylko fasada, którą powinnam była wcześniej dostrzec. Przecież już raz się
przede mną otworzył gdy mieliśmy się rozstać w odpowiedzi na moje zarzuty, że nie
interesował się moim życiem:
„ (…) co
ją obchodzi (…) Że jest zdezorientowany, załamany a może nawet zdesperowany? Że
na samą myśl o tym, że wspomnienia z ostatnich pięciu lat mogą nigdy już nie
wrócić doznaje ataku paniki?
A więc tym razem jego desperacja osiągnęła szczyt.
Cała złość z którą wparowałam do jego pokoju minęła mi w
jednej chwili. Bo to nie był żaden pijacki wybryk. Dlatego zbliżyłam się do
niego delikatnie i już bez złości w głosie odezwałam cicho:
- Tomek, uspokój się.- Nie sądziłam by mnie usłyszał, bo
właśnie chwycił nowe zdjęcie rwąc je w drobny mak.- Tomek, przestań!-
Powtórzyłam więc nieco głośniej a właściwie krzyknęłam. Wiedziałam, że musiał
to usłyszeć ale zachowywał się tak jakby tego nie słyszał.- Tomek!
- Skoro ci nie pasuje to wynoś się stąd.-Odwarknął
wpadając w coraz większy szał i amok.
- Więc przestań niszczyć. To nic nie da. Nie sprawi, że
twoje wspomnienia wrócą.
- Doprawdy? A co da? Co pomoże mi odzyskać tę cholerną
pamięć?!- Tym razem wstał patrząc na mnie gniewnie. Przez moment przeraziłam
się bojąc się, że będzie próbował zrobić mi krzywdę, ale okazało się, że zrobił
to z innego powodu. Bo zaraz usłyszałam trzask. A potem kolejna rzecz z półki
dołączyła do zgliszcz poprzednich.
- Na pewno nie to.- Odparłam bez sensu. – Co się stało,
że doprowadziłeś się do takiego stanu? Do tej pory umiałeś się kontrolować.
- Nic! Daj mi już spokój!- Miałam szczerą ochotę go
wysłuchać, naprawdę ale jednocześnie nie mogłam. Nigdy nie byłam dobra w
pocieszaniu, ale widok Tomasza w takim stanie prawie wyciskał mi łzy z oczu. Poczułam
w gardle znajome drapania. Pamiętałam radę Pauli aby zniechęcić go do siebie,
ale nie mogłam zlekceważyć takiego bezmiaru bólu i cierpienia. Bo on cierpiał. Wyglądał
przy tym jak wariat: na jego twarzy powstał grymas powstały z bólu, a w oczach
błąkało się szaleństwo. Włosy miał rozwichrzone, a koszula rozpięła się przy
kołnierzyku. Na dodatek wciąż nieustannie strącał z szafek nowe rzeczy.
- Odpowiedz mi. Co aż tak bardzo wyprowadziło cię z
równowagi sprawiając, że wzbudzasz we wszystkich lęk?
- Gówno mnie to obchodzi!- Darł się w odpowiedzi na moje
słowa. Potem jednak zamknął na moment oczy. Gdy je otworzył malowała się w nich
udręka.- Mam dość, słyszysz?! Dość! Nikt
nie będzie mi mówił co mam robić, nikt nigdy nie będzie robił ze mnie idioty
wiedząc o moim życiu więcej ode mnie.- Widząc, że gdy na półce nic już nie
zostało i Kamiński zaczyna mocować się z całą szafą zdecydowałam się interweniować.
- Zostaw to. Już dość. Musisz się uspokoić.- Odezwałam
się belferskim tonem podchodząc do niego. Chwyciłam go lekko za ramię by jakoś
otrząsnął się z szoku. Sporo ryzykowałam, ale nie wiedziałam jak mogłabym go
inaczej powstrzymać.
- Odejść stąd.- Ponownie rozkazał.
- Tomek…
- Kazałem ci się wynosić, ogłuchłaś?!
- Proszę cię…- Nie zdołałam powstrzymać łez płynących mi
po policzkach. Bałam się go. Nie tego, że może mi zagrażać ale tego że zrobi
sobie krzywdę.
- Ja też prosiłem. Błagałem nawet tego twojego cholernego
Boga w kościele choć nie byłem tam od dawna i co?! Przez całe życie o coś
błagałem! O to by ojciec przestał mnie nienawidzić, o to bym mógł malować, by
ktoś pokochał mnie takim jakim jestem ze wszystkimi moimi wadami. A zobacz jak
skończyłem. Jako pieprzony wrak. Nic nie pamiętam. Minęło tak dużo czasu a ja
wciąż nie pamiętam. Wiesz, że do tej pory się łudziłem? Miałem nadzieję, że
odzyskam ostatnie pięć lat, że w końcu przypomnę sobie cokolwiek. Ale to się
nigdy nie stanie. Dziś sobie to w końcu uświadomiłem. A właściwie to uświadomił
mi to ten cały Kacper. A potem lekarz.
- Kim jest Kacper?- Spytałam cicho.
- A bo ja wiem? Nie mam pojęcia.- Roześmiał się tak
demonicznie, że aż przeszły mnie dreszcze.- Spotkał mnie na ulicy i pozdrowił
jak gdyby nigdy nic. A ja jak ten kretyn zastanawiałem się kim jest ten facet.
No i okazało się, że jestem mu winny jakieś pieniądze. Nie wiem czy kłamał czy
nie, ale to mi uświadomiło, że niczego nie mogę być już pewny. Że ludzie mną
manipulują, a ja nic nie mogę zrobić. Że mogą mi wmówić różne rzeczy ot tak,
dla zwykłej zabawy czy zawiści.- Prychnął, a ja z ogromnym wyrzutem
uświadomiłam sobie, że zatajając informacje o naszym ślubie postąpiłam tak
samo.- Potem poszedłem do terapeuty tak
jak niezmiennie co tydzień pytając go wprost jakie są szanse na to bym odzyskał
pamięć. Odpowiedział, że wspomnienia mogą wrócić w każdej chwili, żebym nie
tracił nadziei i inne bzdety. Dopiero gdy go przycisnąłem pytając o fakty
dodał, że teraz po takim czasie praktycznie żadne. Że powinienem cieszyć, że
nie pamiętam tylko kilku lat, bo niektórzy nie mają tyle szczęścia. Rozumiesz?
Powiedział, że mam szczęście. Prawie umarłem w tym wypadku i utraciłem
wspomnienia a on mówi, że miałem szczęście.- Uśmiechnął się krzywo wbijając
wzrok w podłogę.- Czasami budząc się rano gdy orientuję się, że nadal mam w
głowie czarną dziurę mówię sobie: w porządku, przecież nic się nie stało. Może
jutro będzie tym przełomowym dniem, może już za kilka godzin luka w twoim życiu
się zapełni. A potem gdy nadchodzi to jutro powtarzam sobie to samo: a po
jutrze znów i tak w koło. Potem dni zmieniają się w tygodnie a te w miesiące.- Parsknął
niewesołym śmiechem.- W końcu wmawiam sobie, że wcale nie jest tak źle, że
dobrze iż nie pamiętam tylko kilku ostatnich lat jak pocieszał mnie lekarz, że
to nic takiego ale wiesz co? To nieprawda. Bo to ma znaczenie. Te utracone lata
były moją cząstką którą ktoś bezczelnie mi ukradł.- W końcu na mnie spojrzał.-
Czemu płaczesz? Aż tak cię przeraziłem?
- Nie.
- Więc po co? Co dadzą te twoje głupie łzy, co?
- Nie traktuj mnie tak.
- Jak ci się nie podoba to sobie idź. I daj mi w końcu
święty spokój. Jesteś taką samą kłamczuchą jak oni wszyscy; taką samą
manipulatorką próbującą wmówić mi różne rzeczy. Chcesz tylko mnie wykorzystać.
- Nie robię tego. Chcę ci tylko pomóc.
- Więc wynoś się! Ile razy mam jeszcze powtarzać?! Tak
możesz mi pomóc. Ale pewnie mój widok sprawia ci tak wielką przyjemność, że nie
potrafisz sobie tego odmówić, co? Powiedz w duchu tańczysz z radości, że w
końcu się załamałem?! W końcu dotychczas traktowałam cię jak niepotrzebnego
śmiecia.- Jednym ruchem zsunął moją rękę ze swojego przedramienia mocno
ściskając mnie za nadgarstek. Zabolało, więc cicho syknęłam.
- Przestań.- Poprosiłam cicho. Wiedziałam, że robi to
tylko po to by mnie ukarać, a nie dlatego że nad sobą nie panuje.
- Nienawidzę cię! Nienawidzę ciebie i siebie bo przy
tobie robię rzeczy których nigdy nie robiłem.- Puścił mnie tak gwałtownie, że
aż się zachwiałam.- Na przykład to. Jestem pewny, że nigdy nie maltretowałem
kobiety, a teraz zrobię to po raz drugi. Przepraszam.- Dodał już spokojniej.-
To ten alkohol. Idź już stąd, proszę. Nie chcę ci zrobić krzywdy.
- A ja nie chcę byś zrobił ją sobie.
- Naprawdę cię to obchodzi?- Spytał. Nie odpowiedziałam.
Ostrożnie tylko chwyciłam jego dłoń patrząc na zerwaną na kłykciach skórę. I na
zakrzepłą już krew niedaleko nadgarstka.
- Tak.- Odparłam. Nie chciałam na razie niczego
analizować. Był człowiekiem w potrzebnie i należało mu pomóc. Nad tym czy kierowało
mną również coś innego będę rozmyślała później.- Usiądź tutaj. Pomogę ci.- O
dziwo, posłuchał. Cała jego złość jakby wyparowała albo już się jej pozbył.
Delikatnie i wolno podeszłam z nim do kanapy lekko go popychając by na niej usiadł.
Potem zamierzałam odejść i zawołać gosposię, ale powstrzymał mnie dotykając
dłoni.
- Zostań.
- Nigdzie nie pójdę. Chcę tylko poprosić o jakieś bandaże
i wodę utlenioną. To rozcięcie trzeba przepłukać.
- Nic mi nie jest.
- Nawet jeśli to i tak muszę wyjść. Powinieneś coś zjeść
i wypić kawę.- Ostrożnie uwolniłam swoją dłoń z jego uścisku.
- Ale wrócisz?
- Tak.
Starając się robić to szybko i sprawnie poszłam do kuchni
nakazując sprowadzenie i uszykowanie różnych rzeczy. Oczywiście kucharka
przeraziła się gdy prosiłam o bandaż, ale w wyjaśniłam jej że ranka Tomasza jest
niewielka a rozcięcie płytkie (choć nie do końca była to prawda). Dopiero wtedy
uzbrojona w wypełnioną po brzegi tacą wróciłam do jego pokoju.
Wyglądał tak krucho i bezbronnie, że za nic w świecie nie
mogłam połączyć tego Tomka z tym, który nazywał mnie oszustką i spryciulą;
oskarżał i szykanował; wykpił miłość i wyznał że tylko się mną bawił.
Zapomniałam, że byłam dla niego jak rzep na psim ogonie, że tyle przez niego
wycierpiałam i wypłakałam, że wcale nie chciałam być dla niego miła…Rozum i
serce i tak nie chciały mnie słuchać.
W zupełnej ciszy pozwalał mi czyścić skaleczenie z
którego jak się okazało musiałam wyjąć dwa małe odłamki szkła. Potem delikatnie
przemyłam całość wodą utlenioną i zawinęłam bandażem. Ostrożnie badałam gdy nie
zrobił sobie czegoś jeszcze. Potem go o to zapytałam.
- Nie.- Pokręcił głową.- Chyba nie.
- To dobrze. W takim razie zjedz zupę.
- Nie chcę.
- Musisz.
- Źle się czuję.
- To normalne skoro tyle wypiłeś. Po czymś ciepłym
poczujesz się lepiej.
- Dlaczego to robisz?
- Zmuszam do jedzenia zupy?
- Nie. Dlaczego tu jesteś?- Naturalnie już za pierwszym
razem zrozumiałam, że jego pytanie miało głębszy sens. Jak jednak mogłam mu
odpowiedzieć skoro sama nie miałam pojęcia. Przecież go już nie kochałam,
chciałam zapomnieć, zniechęcić do siebie. A co robiłam? Opiekowałam się i
opatrywałam rany, bo się skaleczył.
- Agnieszka po mnie zadzwoniła.- Zrobiłam jeszcze jeden
unik. Najwyraźniej nie był aż tak pijany by nie zrozumieć.- A teraz otwórz
buzię.- Karmiłam go łyżką prawie jak dziecko dopóki się nie odsunął.
- Nie kłamałaś? Naprawdę ci na mnie zależy?
- Tomek…porozmawiamy gdy wytrzeźwiejesz.
- Nie, chcę teraz.
- Jesteś pijany.
- Nie tak mocno.- Odparł patrząc na mnie uważnie.-
Czasami, czasami mam takie wrażenie, że robię coś nie tak, że ranię wiele osób przez
co ja też cierpię. Że powinienem o czymś pamiętać.
- Więc być może odzyskujesz pamięć?
- Nie, to nic. Po prostu lekka intuicja, świadomość że
kiedyś już robiłem czy wykonywałem jakąś czynność choć nie można tego nazwać
deja vu. Może mój umysł to pamięta? Albo ciało? To mnie przeraża.
- Powinieneś więc o tym nie myśleć.
- Nie mogę, nie potrafię.
- Więc musisz się do tego zmusić.
- Staram się. Ale gdy tylko próbuję się odprężyć i
rozerwać rzeczywistość dopada mnie w najmniej oczekiwanym momencie i sto razy
bardziej boleśnie. A najgorsze jest to, że nie mam pojęcia komu ufać. Nie wiem
kto jest moim przyjacielem, a kto wrogiem. Nie wiem o ilu jeszcze osobach
zapomniałem tak jak o tobie. Kacper pewnie był oszustwem kogoś kto próbował
zabawić się moim kosztem, ale reszta…Nie mam pojęcia jak żyłem przez ten czas,
czy kogoś zraniłem albo popełniłem przestępstwo.
- To niedługo minie.
- Skąd ta pewność?
- Z wiary. Musimy wierzyć i ufać, bo inaczej co nam
pozostaje? Może i nadzieja jest beznadziejnym uczuciem i wielokrotnie
rozczarowuje, ale mimo wszystko niesie pocieszenie. Nawet jeśli krótkotrwałe.
- Chyba nie umiem tak myśleć. Jestem słabym człowiekiem,
którego złamał byle cios. Zwłaszcza
teraz czuję się wyjątkowo żałośnie mówiąc ci o tym wszystkim.
- Niepotrzebnie. Każdy miewa takie chwile. W tym
psychoterapeuta się nie pomylił: to co cię spotkało nie jest łatwe, ale nie
jest też końcem świata. Bo tylko od nas samych zależy czy zdecydujemy się
podnieść po ciosie czy nie albo chociaż podjąć taką próbę. I to decyduje o
naszej sile. Człowiek czasami nie zdaje sobie sprawy ile potrafi znieść, dopóki
nie spotka go coś złego. A potem, mimo że każda następna przeszkoda która staje
mu na drodze jest coraz większa, również potrafi ją pokonać.
- Więc uważasz, że to tylko próba tak? Że to…wola boska?
- Tak.-Odpowiedziałam z przekonaniem w głosie choć w jego
wcześniejszym pytaniu usłyszałam sarkazm.- I ty też powinieneś w to uwierzyć.
- Więc nie chcę.
Nie chcę wierzyć w takiego Boga który mnie testuje.
- Ale w takiego który stworzył świat i uzdrowił
paralityka tak co? W tego co stworzył raj, dał ludziom wolną wolę, zesłał mannę
z nieba? Nie w tego Boga który skarał Sodomitów na pewną śmierć, nie takiego
który sprowadził na Ziemię potop, wygnał Adama i Ewę z raju. Czasami ludzie
zapominają, że to jeden i ten sam Bóg: kochający, ale wymagający; łaskawy ale
nie pozwalający nadwyrężać swojej dobroci, wybaczający, ale nie głupi.
- Mówisz to z wewnętrznej wiary czy to wyuczona formułka?
- Możesz kpić, ale ja w to wierzę.
- Nie to było moim zamiarem. Po prostu nie spodziewałem
się, że jesteś aż tak bardzo religijna. Zazwyczaj ludzie podają się za
katolików ale mają gdzieś wiarę tak jak chociażby ja. A jeśli nawet znajdą się
tacy, którzy są praktykujący raczej się z tym nie afiszują ze wstydu.
- No cóż, ja się nie wstydzę.
- Zdążyłem zauważyć.- Odparł mi nawet delikatnie się
uśmiechając. Potem dodał cicho:- Nie mam pojęcia kim jesteś ani kim ja jestem.
Ani co zrobić by odzyskać pamięć.
- A może wcale nie musisz nic robić?
- Co?
- Miałam kiedyś takiego psa. Nazywał się Sznurek, bo
przez jego grzbiet biegła podłużna biała sierść. Któregoś dnia, podczas prac
żniwnych prawie został zabity przez kombajnistę.
- Mówisz mi o swoim psie?
- Wysłuchaj tej historii do końca. No więc został
poważnie ranny; tak poważnie że już myślałam, że nie przeżyje. Miałam może
jedenaście, dwanaście lat i ten kundel był dla mnie wszystkim. Ale nie umarł
dzięki weterynarzowi, który jednak musiał amputować mu przednią łapę. Tak więc
stracił ją bezpowrotnie. Gdy doszedł do siebie długo nie mógł zrozumieć co się
stało, potykał się, przewracał. Nieustannie zapominał o tym, że nie ma już kończyny
na której mógłby oprzeć ciężar ciała podczas biegu. Dopiero z czasem zrozumiał
swój błąd: sztuką było nie to by nauczyć się poruszać na trzech nogach, ale
zrozumienie iż brakująca noga nigdy nie odrośnie więc musi nauczyć się bez niej
żyć. I z dnia na dzień Sznurek przestał się potykać. Kuśtykał na swoich
pozostałych kończynach początkowo może dość wolno i z rezygnacją, ale potem już
zupełnie swobodnie i bez wątpliwości. Wydaje mi się, że właśnie dzięki temu
odzyskał swoje szczęście.
- Żyje jeszcze?
- Niestety nie. To było prawie piętnaście lat temu;
zmarł…- Już miałam powiedzieć, że przed śmiercią mojej siostry Anity, ale w
ostatniej chwili ugryzłam się w język. Nie chciałam z kimkolwiek o niej
rozmawiać.-…zmarł zaraz po moich dwudziestych urodzinach.
- Szkoda.- Mrugnął Tomek.- Choć nie rozumiem analogii.
Uważasz więc, że powinienem nauczyć się żyć tak jakby pamięć miała mi już nie
wrócić?
- Tak. Musisz pogodzić się z taką możliwością, a
przynajmniej przyjąć ją do wiadomości. Nie zajmować wobec losu i całego świata
postawy roszczeniowej traktując jako oczywistym fakt, iż prędzej czy później
tak się stanie. Bo to wcale nie musi nastąpić. Może wreszcie czas to
zaakceptować?
- Ta myśl sprawia, że całe moje ciało aż się napina.
- Więc musisz powtarzać ją tak często aż się z nią oswoisz
i żyć dalej. Zrozumieć, że czasami nie dostajemy tego czego chcemy. I wiem, że
nie lubisz pustych frazesów, ale życie to nie bajka. Tu wcale nie musi być
szczęśliwego zakończenia.
- W bajkach też nie ma. To znaczy nie dla wszystkich.
- Słuszna uwaga.-
Uśmiechnęliśmy się do siebie odrobinkę ubawieni. Zaraz jednak na twarzy Tomasza
pojawiła się lekka zaduma.
- Boję się.- Przyznał cicho.- Boję się wziąć byka za rogi
jak to mówisz, żyć bez nadziei że moje wspomnienia nigdy nie wrócą.
- Ale próbujesz się z tego podnieść. I tylko to się
liczy.
- Nie sądzę.
- Ależ tak. Mógłbyś przecież niczego mi nie mówić, nie
słuchać tego co ja do ciebie mówię, ale to robisz. Walczysz. Szukasz
pocieszenia. – Przed dłuższą chwilę milczał jakby analizując moje słowa. W
końcu spytał:
- Pomożesz mi w tym? Pomożesz mi odnaleźć się w nowej
rzeczywistości?- Nie miałam pojęcia co odpowiedzieć. Chciałam mu pomóc, ale nie
było to możliwe bez narażania się na ciosy. Chociaż….czy on w ogóle cokolwiek
będzie pamiętał z tej rozmowy? Było to wątpliwe, więc niczym nie ryzykowałam.
- Tak, pomogę.- Zapewniłam go gorliwie ściskając jego
zdrową dłoń. Pokrzepiłam to delikatnym uśmiechem.
- Więc ci zaufam.- Prawie to wyszeptał. Poczułam jak
serce zaczyna mi mocniej bić gdy dotknął swoją drugą dłonią mojego policzka. I
choć częściowo pokrywał nią opatrunek to jednak wrażenie było niezwykłe.
A to co stało się później jeszcze bardziej.
Bo nawet nie zdołałam zarejestrować chwili w której
nakrył wargami moje usta a tym samym zaprotestować. Zaprotestować za czymś za
czym tęskniłam i kochałam od kilku miesięcy a co nigdy miało się już nie
powtórzyć. Bo tym razem pocałunek Tomka był delikatny. Jakby badający i może
trochę niepewny. Nie było w niej tej władczej nutki i palącego pożądania do
którego miał być niewątpliwie wstępem gdy kilkakrotnie mnie pocałował po
utracie pamięci. Szybko się jednak skończył.
- Chyba mógłbym cię pokochać.- Odezwał się ponownie. To
mnie otrzeźwiło.
- Tomek, nie powinniśmy tego robić.
- Dlaczego?- Bo to do niczego nie prowadzi. Bo już za
kilka godzin o tym zapomnisz, a nawet jeśli nie to i tak niewiele będzie to dla
ciebie znaczyło. Bo to ja wyjdę z tego po wszystkim po raz kolejny ze złamanym
sercem.
- Bo musisz zjeść obiad. Pewnie jest już zimny od tego
całego gadania.- Odpowiedziałam z trudem utrzymując drżącymi dłońmi łyżkę
nabierając w nią ponownie trochę bulionu. Tomek posłusznie otworzył usta.
Jakieś kilka minut później, tuż po zjedzeniu posiłku
zamknął powieki i zasnął. A ja w końcu byłam wolna. Zanim wyszłam odczekałam
jednak chwilę przykrywając go kocem i zdejmując buty. Potem pogłaskałam po
policzku choć tego nawet nie poczuł. Tuż przy drzwiach już czekała na mnie
zmartwiona Agnieszka. Szybko ją uspokoiłam mówiąc, że z Tomaszem wszystko w
porządku, więc możemy wracać do domu. Odetchnęła z ulgą, choć trochę dziwiła
się mojemu szybkiemu odejściu.
- Powinnaś z nim spędzać więcej czasu.- Argumentowała.-
Przecież on cię teraz bardzo potrzebuje.
Nie skomentowałam tego w żaden sposób, bo i nie trzeba
było tego robić.
Zostań
Więc ci
zaufam.
Chyba
mógłbym cię pokochać.
Dlaczego tu w ogóle przyjechałam? Dlaczego? Czemu
pocieszałam Tomka choć przecież powinnam się cieszyć z jego załamania w odwecie
za to jak mnie potraktował? I przede wszystkim czemu pozwoliłam na ten
pocałunek? Nie powinnam była tego robić. Pocieszałam się, że on nie będzie tego
pamiętał a ja udam że nic się nie stało. Tylko w ten sposób beznamiętnie będę
potrafiła wywiązać się z naszej umowy.
Znalazłszy się w cukierni, Paula bardzo mnie zaskoczyła
pozwalając- dzięki Bogu- przestać myśleć o pocałunku z Tomaszem. A wszystko za
sprawą tajemniczej torebki zostawionej przez jednego z klientów.
- Co w niej jest?- Spytałam ją.
- Sama zobacz.- Odpowiedziała mi wymownie. Zaspokoiłam
więc własną ciekawość szerzej otwierając oczy.
- Co to ma być?!- Syknęłam.
- Nie wiesz? Pieniądze. Bardzo dużo pieniędzy.
- Skąd to się tu znalazło?
- Już mówiłam, ktoś zostawił.
- Dzwoniłaś już na policję? Spytałaś klientów?
- Nie, po co?
- Żartujesz? Trzeba odnaleźć właściciela tej sumy.
- Przecież to znalazłyśmy. Jest nasze.
- Paula, przecież to kradzież.
- Wcale nie. Ktoś to zostawił nie za bardzo o to dbając,
więc jego strata. Poza tym najwidoczniej mu zbywa bo kto nosi taką kasę w zwykłej
torebce ze sklepu towarowego?
- Nie ważne. Daj mi to. Przeliczę i…
-…już to zrobiłam. Dokładnie dziesięć patyków.
- Boże.
- Prawda?- Paula roześmiała się.- Jesteśmy uratowane.
Zapłacisz ratę kredytu.
- Nie, nie zapłacę. To nie moje.
- Ania, daj spokój.
- Nie, to ty daj spokój. Zrozum, właściciel może być
zdesperowany w takim samym stopniu jak my. Może to jakiś biedny ojciec
zbierający na operację dla chorego syna? Może zapożyczył się zdobywając je?
- Ta, i w drodze do opłacenia szpitala wstąpił na ciastko.
Tere-fere.
- To był tylko taki przykład.
- Ania, czasami nie wiem czy jesteś świętą czy
naiwniaczką.
- Ani tym, ani tym. Po prostu chcę zachować się fair. W
przeciwnym wypadku wyrzuty sumienia nie będą dawały mi żyć.
- A co z ratą kredytu?
- Może i tak ją zapłacimy jeśli właściciel będzie tak
miły i da nam znaleźne?- Przyjaciółka próbowała namówić mnie tak jeszcze przez
kilkanaście minut, ale ja byłam nieugięta. Może i nie byłam świętą, ale nie
mogłam przywłaszczyć sobie tak dużej kwoty. Gdyby to był tysiąc lub
dwa…chociaż, pewnie w takiej sytuacji też bym sobie tego nie przywłaszczyła.
- Okej, no więc skłamałam. Wcale nie znalazłam tych
pieniędzy.- Skapitulowała w końcu Paulina.
- Więc skąd je masz? Są twoje?
- Nie. Zostawił je jakiś miły facet. Powiedział, że to
prezent dla właścicielki.
- Dał ci torbę z pieniędzmi mówiąc, że to prezent?-
Spytałam z niedowierzaniem.
- No tak. Powiedział, że ostatnio przypadkiem słyszał
naszą rozmowę o tym jak dyskutowałyśmy o trudnościach z utrzymaniem płynności i
postanowił pomóc.
- Kpisz sobie czy jak? To jakiś anioł? A może wróżka?
- Mówię serio. Ja też byłam zbita z tropu; pomyślałam że
w środku są może czekoladki albo jakaś bombonierka choć byłoby to dziwne dawać
ją cukierniczce.
- Do rzeczy: jak wyglądał?
- Zwyczajnie: brunet, na oko trzydzieści pięć lat. W
modnym garniturze. Widać było, że jest dziany, więc zbywa mu kasy.
- Dlaczego czuję, że kręcisz?
- Nie robię tego. Początkowo skłamałam, bo wiedziałam że
nigdy byś nie przyjęła tych pieniędzy od nieznanego człowieka.
- Pewnie.- Przyznałam.- W końcu nie mam pojęcia kim jest
i czego będzie chciał w zamian. W dzisiejszych czasach nic nie ma za darmo.
- A czego niby mógłby od ciebie chcieć?
- Jesteś tak naiwna? Wszystkiego: począwszy od tego, że
ta kasa może być fałszywa albo zdobyta nieuczciwie a skończywszy na tym, że to
jakieś bandziory żądające pieniędzy za ochronę.
- W takim wypadku chyba by ją od ciebie wyciągali.-
Zauważyła Paulina.
- Może chcą więc się wkupić? Albo mieć potem udział w
zyskach? Nie wiem. A może to jakiś psychopata? Może chce zrobić nam coś złego?
Tak czy owak nie chcę tego.
- Albo się w tobie zakochał jakiś tajemniczy amant.
- Jeszcze czego.
- No co, to prawdopodobne. Nawet teraz gdy tylko stoisz
za barem niektórzy faceci cię podrywają i flirtują. Sama widziałam.- Nie
skomentowałam tego stwierdzenia w żaden sposób.
- Dzwoń na policę. Podasz rysopis tego mężczyzny. Może
uda im się odkryć kim był. Szkoda, że nie ma tu kamer.
- Żartujesz?
- Nie, mówię poważnie. Nie chcę tych pieniędzy.
- Ale przecież ich potrzebujesz.
- Potrzebuję dużo więcej, ale nie mam zamiaru z tego
powodu okradać banku. Koniec kropka.
- Ale…
- Paula, bez dyskusji.- Zdecydowanie wręczyłam jej
telefon.
- Ten facet nie wyglądał na psychola. Był zupełnie
normalny. I powiedział, że ten prezent jest z wdzięczności za to, że jesteś
bardzo miła, bo dajesz dzieciom darmowe smakołyki. I jego synowi też dałaś
jakąś muffinkę z Kubusiem Puchatkiem.
- Tylko tuż przed zamknięciem kiedy nie uda nam się
sprzedać towaru, w końcu i tak by się zmarnował.
- Ale mimo wszystko to robisz.
- Chcesz mi powiedzieć, że jedno z tych dzieci nie
wyglądające na specjalnie bogate jest synem jakiegoś ekstrawaganckiego
milionera? To nie telenowela.
- Nie, ale dar od losu w najbardziej potrzebnym momencie.
A ty kręcisz na to nosem.
- Bo to śmierdzi na kilometr.
- Ja niczego nie czuję.
- Dobra, zostawmy to. Po prostu gdy ponownie zjawi się
ten facet to zawołaj mnie na salę. Oddamy mu pieniądze i wyjaśnimy całą sprawę.
- Anka…
- Wracaj lepiej do pracy. Właśnie wszedł jakiś klient. Ja
idę do kuchni piec.
Paula niechętnie spełniła moje polecenie. A ja głowiłam
się w duchu nad całą tą sprawą. Coś było nie tak, czułam to. Paula w ogóle nie
czuła lęku, więc nadawcą paczki musiał być ktoś dobrze jej znany.
Czy to był Tomek?
Dość wątpliwe, bo w końcu mówił że jego środki są
zamrożone na koncie więc aktualnie nie może z nich korzystać. Inna sprawa, że
nie miał powodu by to robić. W końcu niewiele go obchodziłam…Wraz z tą myślą
wróciła inna, ta w której mnie całował. Ale to było dopiero dzisiaj. Kamiński
nie mógłby tego zrobić. A już na pewno nie fizycznie, bo przecież dziś od rana
pił i zamknął się w swoim pokoju. Może
więc komuś to zlecił? A może jak zbytnio fantazjuje? Na razie postanowiłam o
tym nie myśleć tylko zabrać się do pracy.
Ania na siłę próbuje wmówić sobie i wszystkim dookoła, że nic już do Tomka nie czuje. Pogubiła się dziewczyna w swoich uczuciach i już sama nie wie jak się zachować. No a Tomek ewidentnie zaczyna coś czuć do Ani. Mam nadzieję, że Ania uwierzy w niego, a te pieniądze to pewnie sprawka starego Kamińskiego :) pozdrawiam roksana
OdpowiedzUsuńRozdział świetny, czekam na następny :)
OdpowiedzUsuńCudowny rozdzial, jak zawsze:)
OdpowiedzUsuńA co do pieniedzy...mam dziwne wrazenie ze zostawil je Wojtek:D
świetny rozdział, coś Paulina knuje odnośnie Tomka. Ania nie powinna jej tak bardzo ufać,pozdrawiam Basia
OdpowiedzUsuńwow teraz to zaskoczyłaś ..a więc Tomek tylko udawał przez cały ten czas bo swoją postawą się bronił...mam tylko nadzieję że od tej pory po tym co powiedział będzie starał się pokochać Anię i dostrzec jaką jest wspaniałą osobą i już nigdy więcej nie będzie sprowadzał tej całej ilony..przyprowadza swoją żonę i zaprasza byłą która się przystawia do niego ;/ i oby Ania nie posłuchała pauli i nie okłamywała Tomka w taki sposób tylko żeby starała się mu pomóc i pokazać że jej na nim zależy i jest w stanie go kochać pomimo tego jaki jest...
OdpowiedzUsuńdodasz coś nowego dzisiaj ?? jutro mam szkołę(cały weekend) i nawet nie dam rady przeczytać;(
OdpowiedzUsuńNiestety nawet nie zaczęłam pisac kolejnej :( dopiero teraz mam troszkę czasu choć padam z nóg. Takze pewnie i tak dopiero cos w o albo późno w sobotę wstawię.
UsuńŚwietny ! To chyba mój ulubiony rozdział tego opowiadania , przeczytałam go już chyba z 7 razy . Michał okazał się zwykłym dupkiem ! Nic tylko go wykastrować , czy jak to tam się zwie ;) Co do Ani i Tomka to jestem zachwycona <3 Mam jednak nadzieję, że teraz kiedy Tomek postanowił jej zaufać nie posłucha Pauli . Nie lubię Ilony , niech ona się odpieprzy od Tomka , ja bym na miejscu Ani już dawno jej przywaliła. Tomek mnie zaskoczył , nie spodziewałam się takiego załamania z jego strony , wydawał się być nie zwykle silny i wgl ale jednak pozory mylą , chociaż patrząc na to z drugiej strony nie jeden by się już wcześniej załamał . Jestem zachwycona tym rozdziałem i czekam z niecierpliwością na następny <3 Jestem ciekawa jak teraz będą się zachowywać w stosunku do siebie i czyTomek będzie na pewno pamiętał wszystko co się między nimi wydarzyło , w końcu był pijany . Pozdrawiam i życzę dużo weny :****
OdpowiedzUsuńDodasz coś dzisiaj?
OdpowiedzUsuńTak, ale raczej późnym wieczorem dopiero.
UsuńRozdział bardzo ciekawy, jeden z najlepszych!
OdpowiedzUsuńAnia i Tomek, ufam, że między nimi bedzie dobrze, że jakoś poukładają swoje sprawy i odnajdą ponownie siebie i uczucie!
Szkoda mi Pauliny.....
Pozdrawiam
Ania