***
W
ciągu kilku kolejnych dni w Krezus Banku wiele się działo. A wszystko za sprawą
Karola Rogackiego, który poprzez jedną ryzykowną transakcję stracił wielomilionowy
kapitał klientów. Dział inwestycyjny musiał natychmiastowo uruchomić rezerwę i
dodatkowo skontaktować się z samym zarządem skąd pokryć resztę brakującej sumy.
Niespodziewane spotkanie, choć miało być ścisłą tajemnicą, szybko obległo
każdego: począwszy od dyrektorów poszczególnych departamentów banku, poprzez
szeregowych pracowników oraz- niestety klientów. Zaniepokojeni ludzie-
zwłaszcza z sektora B2B którym doradzał Karol- masowo zaczęli wycofywać swoje
środki a nawet zmieniać bank w innych obszarach swoich finansów. Nikt nie
podchodził do sprawy racjonalnie zauważając, że to bank pokrył w całości całą
stratę nierozważnego doradcy przyznając się otwarcie do błędu, więc klienci na
tym nie ucierpieli. Ale oni najwyraźniej bali się, że sytuacja może powtórzyć
się na zdecydowanie większą skalę. A wtedy zarząd i sam prezes mogą już nie być
tak wyrozumiali- w końcu przecież klienci podpisywali się pod poleconym
sposobem inwestowania- co oznaczało, że wina leżała także po ich stronie. Do
tego jednak nikt nie chciał się przyznać.
Cała
ta napędzona machina sprawiła, że reputacja niemieckiego giganta bardzo
ucierpiała. Na nic zdały się wypowiedzi Artura Ślesickiego, który jako rzecznik
banku zapewniał w mediach, że sytuacja ta była winą niekompetencji pracownika,
który już od dawna został dyscyplinarnie zwolniony a na jego miejsce
zatrudniono dawnego maklera giełdowego. Paniki i tak nie można było
powstrzymać. W ciągu kilkudziesięciu godzin zysk z działu inwestycyjnego spadł
o kilka punktów procentowych. Specjalnie wyszkoleni analitycy banku prześcigali
się w prognozach dalszej sytuacji ekonomicznej czasami bazując na zbyt dużym
optymizmie bądź wręcz przeciwnie. Sytuacja była tak poważna, że nie trzeba było
nawet informować niemieckiej centrali: jeden z jej przedstawicieli sam
zadzwonił do warszawskiego oddziału Krezus Banku w celu uzyskania informacji.
Bano się przede wszystkim tego, że masowa panika rozprzestrzeni się na inne
departamenty i pod kreską znajdą się również dział kredytowy czy depozytowy
jeżeli ludzi zniechęcą się do oferty bankowej niemieckiego banku. Uspokajający
był na razie tylko fakt, że centrala- w razie pogłębiających się problemów
finansowych, obiecała wspomóc polską filię bezprocentową pożyczką. Nie trzeba
było się więc obawiać bankructwa- ewentualnie skrupulatnej kontroli rewidenta
lub w ostateczności KNF-u.
Z
tych powodów nerwowa atmosfera udzielała się każdemu pracownikowi: część z nich
rozprzestrzeniała nawet pogłoski jakoby o spodziewanym bankructwie Krezus Banku
a nawet wycofaniu się komercyjnej korporacji z Polski. Sprzątaczki plotkowały o
niespodziewanych zwolnieniach, inwestorzy częściowo wyprzedawali akcje
powodując tym samym spadek ich wartości, a całe zaplecze kierowników
zastanawiało się jak zaradzić utracie wiarygodnej reputacji, która dla banku
była podstawowym fundamentem. Skupiono się tu przede wszystkim na działaniach
prowadzonych przez PR oraz marketingu i reklamie- to był najszybszy sposób na
dotarcie do dużej grupy odbiorców a więc i potencjalnych klientów. Zajęto się
nawet opracowaniem nowej oferty bankowej, a dział depozytów usiłując zapobiec
efektowi domina i przerzuceniu się spadku zysków na ich departament myślał o
wprowadzeniu nowej wysoko oprocentowanej lokaty dla nowych klientów. Z tego
względu także dział kredytowy został zobligowany do podobnych działań
prewencyjnych. Wiktoria miała więc z Zosią i Jowitą masę roboty. Cały dział
analityczny z Arkiem i Jadwigą na czele również pracował niezmordowanie,
skrupulatnie analizując tendencje by na czas móc dostrzec jakiekolwiek
wyłamanie w trendzie.
Żadne
z nich nie miało więc czasu aby dokładnie zastanowić się nad tym co wydarzyło
się środowego wieczora, który rozpoczęła wizyta w kręgielni.
A
niewątpliwie był to dzień, który każdemu z czwórki jego bohaterów, pozwolił dostrzec
coś innego. Coś, co sprawiło, że każdy z
nich uświadomił sobie lub uporządkował (bądź pognębił) chaos panujący w
uczuciach czy postępowaniu.
Najwyraźniej
było to widać u Ksawerego. Nigdy by nie pomyślał, że będzie kiedyś zawdzięczał
Cruelli coś dobrego, ale dzięki jej twardym choć prawdziwym słowom całkowicie
pogodził się z utratą Zosi. Oczywiście nie znaczyło to, że przestał ją kochać,
skądże. Choć bardzo chciałby by to było takie proste. Powiesz sobie: ta
dziewczyna cię nie kocha, odpuść sobie ją. I bach, nic do niej nie czujesz.
Tyle, że to tak nie działało. Bo on wciąż pragnął z nią rozmawiać, planować
przyszłość i po prostu być. Z kimś takim nawet leżenie na kanapie przy
włączonym telewizorze emitującym jeden z odcinek Teletubisiów byłoby prawdziwą
przygodą Bo robiłby to razem z nią.
Z
kolei Wiktoria przekonała się, że bycie altruistką i swatką może być czasami
znacznie przyjemniejsze od bycia zołzą. Zwłaszcza, że przy okazji można spędzić
czas z przystojnym facetem realizując przy tym swoje własne cele (co- jak sobie
tłumaczyła-nie pasowało do jej nowej bezinteresownej natury, ale nikt nie jest
doskonały). Ponadto zrozumiała coś jeszcze. Ta przemiana, która rozpoczęła się
ponad cztery miesiące temu w Nowy Rok była jej potrzebna. Pomogła pogodzić się
z przeszłością. Zrozumieć, że jednak nie może się od niej odciąć tak jak od
bożonarodzeniowego kuponu na zniżkę do sklepu zabawek. Że choć nie zdawała
sobie z tego sprawy, Damian przez ostatnią dekadę nieustannie rządził jej
życiem. Spotkanie z nim i rozmowa z Zosią uświadomiły jej, że dłużej nie musi
tak być. Że teraz czas przestać być tchórzem. Nikomu o tym nie mówiła, ale
zapisała się do poradni psychologicznej. Było jej głupio nawet przed samą sobą, bo zawsze twierdziła, że
psycholodzy są do bani a psychiatrzy bardziej pokręceni od swoich pacjentów.
Ale nie wiedziała jak inaczej poradzić sobie z ojczymem, zdradą matki czy
faktem bycia kiedyś sama przez krótki okres nią była. Bo choć wyznała Zosi całą
prawdę, to w jednej kwestii skłamała. Nie zmieniało to jednak sensu całej
historii, a otwierało bolesną ranę w jej sercu, dlatego postanowiła tego nie
robić.
Zosia
natomiast była wściekła. Pamiętała, że była pijana i być może jej wspomnienia
były nieco zniekształcone przez rzeczywistość, ale zachowanie Arka w pracy
powiedziało jej wszystko: on naprawdę na parkingu w swoim aucie chciał ją
pocałować. Wyraźnie pamiętała jego spojrzenie, to jak na chwilę przerzucił je
na jej usta, jak szybko przełknął ślinę, jak się nad nią nachylił…Tyle, że tak
naprawdę nie zrobił tego wobec Zosi, ale Wiktorii Szymborskiej. Bo właśnie nią
dla niego była. I choć finalnie do niczego między nimi nie doszło, to jednak
sama świadomość tego co chciał zrobić Żyliński napawała ją złością. A ona
głupia zastanawiała się czy mu nie wybaczyć. Czasami nawet w jej myślach
kiełkowało nawet pytanie, czy- o zgrozo- jest przed nimi jeszcze jakaś wspólna
przyszłość. A on miał ochotę całować inne kobiety. Był taki jaki był, nic się
nie zmienił. Mógł powtarzać ile razy chce że kocha Zofię Niemcewicz, ale to
były tylko słowa. Bo tak naprawdę nie umiał tego zrobić, nie umiał być wierny.
Być może współczuł jej myląc wyrzuty sumienia z litością, ale to nie była
miłość. Nie, jeśli chciałby całować obce zapłakane kobiety które odwozi do
swojego domu. I nie zasługiwał nawet na jej przebaczenie a co dopiero bycie w z
nią w związku.
Arkadiusz
w przeciwieństwie do reszty kompanów do gry w kręgla niczego sobie nie
poukładał w głowie, a wręcz przeciwnie: czuł się jeszcze bardziej skołowany i
głupi jak nigdy wcześniej. Najgorsze było to, że po stokroć wyrzucał sobie to
co stało się gdy odwiózł Wiktorię na miejsce. Nie rozumiał dlaczego prawie
uległ swojemu impulsowi pocałowania jej. Oczywiście mógł sobie wmawiać, że
chodziło tylko o współczucie, że ona płakała, że chciał ją w ten sposób zdziwić
tak by przestała to robić. Ale okłamywanie samego siebie nie miało żadnego
sensu. Bo prawda była taka, że po prostu chciał to zrobić. Teraz już nie
rozumiał przypływu tego irracjonalnego uczucia a tym bardziej nie wiedział skąd
się pojawiło, ale tak się o prostu stało. Po głębszym przemyśleniu uznał to za
incydent o którym trzeba zapomnieć. Bo przecież Wiktoria nic dla niego nie
znaczy, nie kocha jej a nawet nie lubi. Ba, nawet nie pociągała go fizycznie!
Byłą tylko jego szefową, która wielokrotnie go wkurzała i irytowała, która
obrażała Zosię i próbowała mącić w ich związku. A on chciał ją pocałować. Jak
to stawiało go w oczach ukochanej Zosi? Czy na nią w ogóle zasługiwał? Zakochany mężczyzna po
prostu nie myśli o takich rzeczach, ignoruje je. Nie zauważa innych kobiet, nie
odpowiada na ich zachęty (nie żeby Wiktoria go zachęcała, ale może jednak
dzięki temu swojemu płaczowi sądziła, że coś u niego wskóra?). On złamał te
zasady. Uznał więc, że jedynym wyjściem będzie szczera rozmowa z Zosią jak
tylko afera z malwersacją środków klientów, do której przyczynił się Karol choć
trochę przycichnie. Wtedy powie jej o tym co zaszło z Wiktorią. I o tym jaki
skołowany się czuje przez jej odmienne zachowanie oraz to, jak bardzo się
zmieniła. O tym jak chciałby znów rozmawiać z nią o wielu rzeczach do później
nocy i drwić z czytania harlequinów. Nigdy nawet nie spytał czy dokończyła
swoją książkę o Francesce i Roberto, którą dostała jako prezent od Jowity. To
dziwne, ale dopiero teraz zrozumiał jak płytkie i nijakie rozmowy prowadzili
odkąd Zosia wybudziła się ze śpiączki, jakie to było powierzchowne. Minęło już
sporo czasu a oni właściwie byli parą, ale tak jakby nią nie byli. No i nie
rozmawiali o swoich uczuciach, choć on kilkakrotnie wyznał jej, że ją kocha.
Tyle że- jak zauważył dopiero przed chwilką- ona nigdy nie powiedziała mu tego
samego.
***
W
weekend Wiktoria znów postanowiła zabawić się w swatkę, bo zauważyła, że
ostatnie spotkanie Arka z Zosią sam na sam wszystko między nimi popsuło. A na
jej pytania co między nimi właściwie zaszło Piegusek tylko się denerwował
wymyślając różne kwieciste epitety dla nazwania Żylińskiego. Szymborska
zrozumiała więc, że nieświadomie tylko skomplikowała sprawę: Zosia ewentualne
przejawy zainteresowania nią w nowym ciele uważała za potencjalną zdradę wobec
siebie samej. Arek interesował się nią, bo miała ciało Zosi- źle, bo to
przecież nie jej wnętrze. Zaczyna go pociągać, ale znajduje się w nieswoim
ciele- też źle, bo przecież to na pewno dlatego że ma inne ciało. Jednym
słowem: tak źle, a tak niedobrze. Było to trochę absurdalne, ale weź spróbuj
wytłumaczyć to zakochanej i zranionej dziewczynie. To po prostu było niemożliwe.
Dlatego
w sobotni wieczór postanowiła wyciągnąć ją na tańce. Robiła to również dla niej
samej: chciała by Zosia przekonała się jak naprawdę działa na facetów. I że
wcale nie jest brzydka. Tyle, że tamta nie miała zamiaru nigdzie wychodzić.
Zasłaniała się koniecznością dodatkowej pracy po godzinach w banku w obliczu
ostatniego kryzysu. Argumentacja typu, że właśnie z tego powodu należy jej się
jeden dzień wytchnienia spełzła na niczym. Pozostawał więc podstęp. Dlatego
koło dwudziestej pierwszej wieczorem, ubrana w nową specjalnie zakupioną na tę
okazję sukienkę, w dyskretnym makijażu i innym sposobie uczesania wsiadła do
taksówki. Dziesięć minut przed wejściem do klubu zadzwoniła do Pieguska.
-
Coś się stało, że dzwonisz?
-
Nie, chciałam cię tylko poinformować, że właśnie jestem pod Disco klubem.
-
Co?
-
No dzisiaj mamy imprezę, zapomniałaś?
- Wiktoria mówiłam ci, że nie mam na to ochoty.
- Wiktoria mówiłam ci, że nie mam na to ochoty.
-
A ja mówiłam ci już w pracy, że to nie żadna prośba tylko rozkaz. Notabene
całkiem przyjemny.
-
Naprawdę dziękuję, ale mam jeszcze trochę pracy. Chce przejrzeć wszystkie
symulacje i statystyki z…
-…olej
Krezus Bank, to tylko jeszcze jeden głupi bank. Wrzuć dziś wieczór na luz.-
Wiktoria perswadowała, ale bez większego rezultatu. Dlatego już po kilku minut
znudzona i zirytowana, postanowiła postawić sprawę na ostrzu noża.
-
Dobra, powiem tak. Ja mam ochotę trochę się odstresować, wypić i potańczyć:
może nawet pogadać z kimś mniej inteligentnym ode mnie. Ale równie dobrze mogę
się bawić odstresowując się z jakimś facetem. Jestem pewna, że Arek mi nie
odmówi.
-
Czy ty mnie szantażujesz?
- Nazywaj to jak chcesz. Ale wiesz co? Po rozmowie z tobą stwierdzam, że jednak mam ochotę na męskie grono. Naprawdę przepraszam, ale już dłużej nie mogę mu się opierać. On bardzo mnie pociąga i…no sama wiesz.
- Nazywaj to jak chcesz. Ale wiesz co? Po rozmowie z tobą stwierdzam, że jednak mam ochotę na męskie grono. Naprawdę przepraszam, ale już dłużej nie mogę mu się opierać. On bardzo mnie pociąga i…no sama wiesz.
-
Żartujesz? Przecież nie możesz mi tego robić. Nawet nie żartuj w ten sposób.
-
W takim razie przyjedź tu i lepiej powiedz mu prawdę. Bo ja zamierzam korzystać
z tej sytuacji jak tylko się da.
-
Wiktoria, przestań już mnie wkręcać. Chcesz żebym tam pojechała tak?
-
Piegusku, ja cię nie wkręcam. Ale nie mogę wieść życia jak ty jak jakaś
mniszka. To nie dla mnie.
- Nie możesz przecież…
-
Mogę. Aha, i gdybyś jednak chciała dołączyć to klub zobaczysz z okna salonu.
Specjalnie wybrałam ten najbliższy żebym długo na ciebie nie musiała czekać. Na
razie.- Dodała na pożegnanie i się rozłączyła. Była pewna, że Zosia zjawi się w
przeciągu pół godziny, a ona w tym czasie zdąży wypić jednego słabego drinka by
zabić czas.
W
rzeczywistości dziewczyna zjawiła się w klubie już po dwudziestu minutach.
Ogarniając salę wściekłym wzrokiem z powodu dość wczesną porę jak na tego typu
zabawę, łatwo znalazła Wiktorię. Teraz koło baru kręciło się zaledwie
kilkunastu ludzi.
-
Zadowolona? Przybiegłam tu niczym piesek na smyczy.- Prawie warknęła
Niemcewicz. Szymborska z satysfakcją zauważyła, że choć najwyraźniej bardzo się
spieszyła to jednak nie wyglądała najgorzej. Całe szczęście.
-
Skąd ta ironia?- Spytała tylko retorycznie lekko rozbawiona. W odpowiedzi Zosia
tylko się skrzywiła.- Chcesz czegoś do picia?
-
A co zamierzasz mnie znów upić?
-
Nie, ale widzę że jesteś tym typem osób, które muszą walnąć sobie setkę czy
dwie na rozluźnienie i złapanie klimatu zabawy.
-
Umiem się bawić bez alkoholu. Ale na pewno nie w twoim towarzystwie. Już
myślałam, że mogę ci ufać, a ty posuwasz się do szantażu. To podłe.
-
Nie robię tego. A tak nawiasem mówiąc kiedyś ci mówiłam, że za bardzo się
podstawiasz. Ale dość gadania o głupotach. Jak ci się podoba mój strój?- Zosia zgodnie
z poleceniem spojrzała na czarny kaszmirowy golf ściśle dopasowany do ciała
Wiktorii oraz białe spodnie. Na buty rzuciła tylko okiem, bo nie chciała
pochylać się do tyłu i w ten sposób pokazywać iż spełnia jej polecenia co do
joty (nawet jeśli tak rzeczywiście było.) Ze swojego miejsca mogła jednak
dostrzec, że miała na sobie czerwono-czarne szpilki. Zosia nawet nie chciała
pytać ile mogła na nie wydać.
-
Co dzisiaj tak skromnie? Myślałam, że zastanę cię w ubraniu wampa.- W
zamierzeniu chciała ją zezłościć, ale wyglądało na to, że jej reakcja
zadowoliła Szymborską.
-
Super, że też tak uważasz. To kluczowe w realizacji moich planów.
-
Jakich znowu planów?
-
Niedługo się przekonasz. A teraz zamówmy w końcu coś do picia i bawmy się.
Tylko pamiętaj, że jeden drink: na więcej ci nie pozwolę bo od razu się upijesz
okej?
- Uważaj, bo ktoś jeszcze pomyśli że jesteś moją mamusią.
- Uważaj, bo ktoś jeszcze pomyśli że jesteś moją mamusią.
-
Nie rób takiej kwaśnej miny, bo nikogo nie poderwiesz. A ten kolo który właśnie
nas minął był całkiem, całkiem. Odrobina zachęty z twojej strony i…- Przerwała
gdy obok nich stanął wreszcie kelner i mogła zamówić dwa drinki. Dopiero wtedy
gdy kolorowe parasolki stały przed nimi Zosia spytała Wiktorię:
-
W co ty znów grasz, co?
-
W nic. Mówiłam ci, że chciałam się tylko dobrze dziś bawić.
-
A ta niby realizacja twoich planów?
- To taki mały bonus dla ciebie.
- To taki mały bonus dla ciebie.
-
Nie bawi mnie bycie tajemniczą i wieczne robienie za twoją maskotkę albo
chłopca do bicia. Tym bardziej, że sądziłam, że doszłyśmy do porozumienia, a w
ostatnim czasie polubiłyśmy się. Myślałam nawet, że możemy kiedyś zostać przyjaciółkami.
-
Ja nie mam przyjaciół.- Odparła szybko Szymborska. Zaraz jednak zrobiło jej się
głupio. Bo zabrzmiało to bardzo sucho i nieodwołalnie. A choć była to szczera prawda, to nie musiała
mówić jej tego w tak brutalny sposób.- To znaczy już cię nie nie lubię i też nawet
zaczęłam w ostatnim czasie lubić i…
-
Dobra, zrozumiałam. W takim razie tym bardziej nie rozumiem co tu robię.-
Przerwała jej Zosia. Wiktoria Wiktoria zrozumiała, że źle to rozegrała. Nic nie szło tak
jak chciała. Bo naprawdę chciała pomóc tej dziewczynie. A niechcący wzmagała
tylko jej podły nastrój i samopoczucie.
-
Co zaszło między tobą i Arkiem podczas ostatniego wyjścia na kręgle?
- Musisz wciąż o to pytać? Milion razy mówiłam, że nic.
- Musisz wciąż o to pytać? Milion razy mówiłam, że nic.
-
Przecież widziałam jak traktowałaś go w biurze. Znów otoczyłaś się pancerzem
wrogości.
-
Ha, i kto to mówi do cholery?
-
Teraz rozmawiamy o tobie.
-
A kto tak powiedział?
- Ja.
-
Wiesz, co? Rób co chcesz: ja się zmywam.
-
Więc mogę zadzwonić po Arka?
-
Dzwoń po kogo chcesz: Arka, Ksawerego, Jacka czy nawet Karola wisi mi to.
-
Po tych dawnych pruderyjnych gadkach raczej w to nie wierzę.
-
Nie? Więc spójrz.- Sprowokowana Zosia wyjęła swój telefon i przez chwilę coś w
nim pisała. Potem jakby nigdy nic włożyła go do torebki.
-
Co zrobiłaś?
- Nic, zaprosiłam tylko tego na którego jesteś niby tak bardzo napalona do klubu.
- Nic, zaprosiłam tylko tego na którego jesteś niby tak bardzo napalona do klubu.
-
Zadzwoniłaś do Ksawerego?!- Syknęła Wiktoria. Zosia spojrzała na nią z jakąś
dziwną miną, więc zrozumiała że nieświadomie palnęła głupotę.- Och, miałaś na
myśli oczywiście Areczka. Niepotrzebnie to zrobiłaś. Myślę, że to było bez
sensu.
-
Według mnie nie. I bawcie się dobrze. Szalonej nocy.- Dodała tylko dopijając
swojego drinka jednym haustem a potem zeskakując ze stołka przy barze.
-
Zosia, poczekaj. Co cię do diabła ugryzło? Naprawdę aż tak zezłościł cię mój sposób skłonienia cię do przyjścia tutaj?
-
Nic mnie nie ugryzło.- Warknęła w stronę Wiktorii czując jak bardzo rozbita
jest wewnętrznie. Ale wszystko znów zaczęło ją przytłaczać, a zwłaszcza
świadomość która dopadła ją po powrocie z pracy gdy czesała gęstą sierść Aleksa,
który po raz pierwszy pozwolił jej na taki intymny gest. Powiedziała do niego
wtedy: „Widzisz mój nieznośny kocurze? A jednak potrafisz być wygodnicki”.
Tyle, że Aleksander nie był jej kotem. Tak jak grzebień którym go czesała nie
był jej. I mieszkanie w którym to robiła też nie. Tak jak i jej ubrania,
wyposażenie domu, stanowisko w pracy, twarz, życie…Nic nie było jej. Jej własne
wspomnienia stały się częścią kogoś innego, jej kochani rodzice mówili „moja
młodsza córka” do obcej kobiety a byli przyjaciele dezorientowali się widząc
jej głęboką przemianę. Powoli rzeczywiście stawała się Wiktorią Szymborską:
nauczyła się naśladować jej styl ubierania się, zachowania, gestów. Zaczęła
porządkować przeszłość poprzez rozmowy z Adamczykiem czy pozbyciem się Damiana.
A najgorsze było to, że przestała już myśleć o swojej powtórnej przemianie. Po prostu
się z tym pogodziła. Zaakceptowała to, że teraz jest starsza, ważniejsza
zawodowo, że nie ma dawnych przyjaciół i nigdy nie usłyszy jak ktoś woła ją na
ulicy używając jej prawdziwego imienia.
Nie
myślała o swojej przemianie, bo straciła nadzieję. A skoro straciła nadzieję to
nie pozostało jej już nic.
-
Przecież widzę. I nie cierpię jak ktoś otwarcie kłamie gdy coś takiego widać
gołym okiem. Więc z łaski swojej zatrzymaj się do cholery i powiedz po prostu o
co chodzi!- Ostatnie zdanie wykrzyczała już na zewnątrz. Od razu wstrząsnął nią
dreszcz. Choć była już połowa kwietnia a ona nie była ubrana bardzo lekko to
jednak nie był to jeszcze okres na wędrówki bez jakiegokolwiek wierzchniego
nakrycia. Tyle dobrego jednak, że Piegusek w końcu się zatrzymał.
-
Przestałyśmy szukać przyczyn.
-
Co?
-
Już jakiś czas temu przestałam myśleć o życiu w twoim ciele jak o krótkim epizodzie,
rozumiesz? Zaczęłam nieświadomie planować, porządkować i rozważać. Przestałam
wierzyć w to, że odzyskam dawną siebie, że znów taka się stanę. Myśl o
przemianie przestała być już celem mojego życia tak jak to było zaraz po
wybudzeniu. Stopniowo zaczęłam się do niej przyzwyczajać i niechętnie
akceptować. Taka jest prawda.- Wykrzyczała wszystko prawie na jednym wydechu
tak, że teraz musiała nabrać olbrzymiego haustu powietrza. To może i lepiej
zważywszy na fakt, że dzięki temu zdołała powstrzymać pojawiające się skąd
wewnątrz niej łzy. Wiktoria przez dłuższą chwilę milczała. Potem zaczęła
kierować się w stronę niewielkiego parku, który znajdował się tuż koło klubu.
Spojrzeniem nakazała Zosi zrobienie tego samego. Dopiero wtedy spytała ją:
- To znaczy, że spodobało ci się bycie mną?
- To znaczy, że spodobało ci się bycie mną?
-
Nie, oczywiście że nie!- Prychnęła Zośka.- Nienawidzę bycia drobną i swojego karzełkowatego
wzrostu, tego że każdego dnia muszę zakładać soczewki, że moje rysy twarzy są
idealnie harmonijne a nos perfekcyjnie prosty. Tęsknię za swoją burzą włosów,
chociaż wcześniej jej nie znosiłam. Albo za szeroki biodrami czy udami. Boże,
ja nawet oddałabym nerkę za to, żeby znów zobaczyć na nosie piegi. Na zadartym
nosie a nie nienaturalnie doskonałym. Bez urazy oczywiście. No i ten twój głos…
-…potworny,
prawda?- Dokończyła Wiktoria.- Powiedzieć, że słoń nadepnął mi na ucho to mało.
-
Zdecydowanie. Nigdy nie myślałam, że ktoś może tak śpiewać. W filmach zawsze
sądziłam, że po prostu ktoś tak nieudolnie udaje kompletny brak słuchu, ale ty
udowodniłaś mi, że to wcale nie musi być udawane.
-
Okej, bez przesady. Wystarczy, dobra?- Ku swemu zaskoczeniu, Zosia się
roześmiała. Chociaż w sumie może nie było to nawet takie dziwne? W końcu jednym
z objawów histerii jest gwałtowna zmiana nastrojów.
-
Przepraszam, nie chciałam cię obrazić.
-
Wiem. Bo moje odczucia są takie same. Fajnie jest mieć bajecznie długie nogi,
płomienne włosy czy wielkie cycki, ale mimo wszystko wolę swoje. Nie
wspominając o wzroście. Wiesz ile razy przydzwoniłam głową w sufit w archiwum
zapominając o tym, że teraz nie jestem wielkości żyrafy?- Wiktoria uśmiechnęła się
lekko zadowolona, że Zosia zrobiła to samo. A więc udało jej się jakoś
rozładować sytuację. Dlatego teraz mentalnie zbierając siły podjęła właściwy
temat.- Ale fakt, że zaakceptowałyśmy obecny stan rzeczy nie znaczy jeszcze, że
się z nim pogodziłyśmy. W międzyczasie miałyśmy mnóstwo spraw do załatwienia
nie tylko na polu prywatnym czy uczuciowym, ale i zawodowym. Na przykład to co
zrobił Karol…chociaż swoją drogą to muszę powiedzieć, że cieszę się iż dostał
za swoje. Nawet jeśli ucierpiała na tym reputacja banku.
-
Ja też. Ale właśnie o tym mówię Wiktoria: o tym, że przemiana przestała być dla
nas ważna. Że zaczęłyśmy ją bagatelizować wyolbrzymiając znaczenie innych
spraw, które tak naprawdę powinny być dla nas błahe. Na miłość boską, my w
końcu zamieniłyśmy się ciałami. Co może być ważniejszego od tego by odzyskać
dawną postać?
-
A to miałyśmy niby robić? Latać po różnych lekarzach? Dawać faszerować się
lekami psychotropowymi gdy oskarżą nas o schizofrenię albo jakąś jej odmianę?
-
Może tak właśnie powinnyśmy zrobić: iść do różnych lekarzy, dowiedzieć się,
popytać. Nie zakładać z góry, że potraktują nas jak wariatki, bo tak przewiduje
moja siostra.
-
Zosiu, przykro mi to mówić, ale taka jest właśnie prawda. Pomyśl sama: ty być w
to uwierzyła? Gdyby pewnego razu Ksawery oznajmił ci, że jest Arkiem?
-
Pewnie od razu nie, ale gdybym poznała dowody to…
-
…to szukałabyś innego racjonalnego wytłumaczenia w pierwszej kolejności. Tak jak
lekarze.
-
Tego nie wiemy.
-
Ja wiem. Nie mówiłam ci, ale raz złamałam zakaz Marysi i udałam się do jednego
specjalisty. I właśnie tak zostałam przez niego sklasyfikowana. Następny
powiedział to samo: prawie chcąc mnie siłą zatrzymać w szpitalu klasyfikując
jako jednostkę niebezpieczną nie tylko dla siebie samej ale również dla reszty
społeczeństwa. On nawet nie dopuszczał do swojej świadomości mojej tezy. Nie
założył, że mogłabym mieć rację.
-
Kiedy to było?
- Praktycznie na samym początku, kilka tygodni po wyjściu ze szpitala. Wtedy jeszcze wierzyłam, że to był twój jakiś potworny plan by zdobyć dostęp do moich pieniędzy i życia. Nie wiem jakim cudem, ale chyba miałam cię za wróżkę.
- Praktycznie na samym początku, kilka tygodni po wyjściu ze szpitala. Wtedy jeszcze wierzyłam, że to był twój jakiś potworny plan by zdobyć dostęp do moich pieniędzy i życia. Nie wiem jakim cudem, ale chyba miałam cię za wróżkę.
-
Więc co teraz powinnyśmy zrobić?
-
Wrócić do klubu i potańczyć?
-
Wiktoria, pytam serio.
-
Przecież mówię serio. Bo co niby mamy zrobić, a raczej co możemy zrobić?
Umartwianie się i ciągłe myślenie o tym nic nie da. Nie sprawi, że znów
będziemy posiadać swoje ciała.
-
Ale przynajmniej złagodzi wyrzuty sumienia, że nie bagatelizuję sprawy, że chcę
ją rozwiązać.
-
Ja tam wolę rozpaczać na swój własny sposób. A tak serio to…Zosiu, nie
pozostaje nam nic innego jak starać się żyć tak, jak żyłybyśmy niezależnie od
tego czyje ciało posiadamy.
-
Ale co z moimi rodzicami? Co jeśli niedługo się zakocham i wyjdę za mąż? Co
jeśli urodzę dziecko? Czyje będzie miało geny? I co będzie jeśli właśnie wtedy
obudzę się w swojej prawdziwej postaci? To nie dotyczy tylko nas dwóch, bo
gdyby tak było mogłabym to zaakceptować. Ale to dotyczy również naszych
bliskich: teraźniejszych i przyszłych. Jak mogę żyć z taką świadomością
tykającej bomby? Jak mogę układać sobie życie?
-
Ale musimy tak zrobić: może czas spojrzeć prawdzie w oczy. Przestać żyć tak jakbyśmy
odrywały tylko rolę siebie nawzajem i wejść na sto procent w obce światy. I nie
myśleć o tym jak o tymczasowym rozwiązaniu. A co się tyczy tykającej bomby to
nie wiesz czy ona już dawno nie jest pozbawiona zapłonu czy jeszcze tylko ty
się łudzisz.
-
Nie, nie mogę tak myśleć: nie chcę.
-
Ale musisz. Tak jak ja to zrobiłam. Te wnioski, które dzisiaj wysnułaś ja
zrozumiałam już jakiś czas temu. Zrozumiałam, że kilka innych osób powinno
dowiedzieć się kim naprawdę jesteśmy. No i że powinnyśmy uregulować jakoś tę
sytuację prawnie choć nie na tyle by jedna ingerowała w życie drugiej. Że muszę
wrócić do swojego dawnego mieszkania i Aleksandra a ty do chłopaków.
-
A praca? Przecież nikt nie pozwoli ci być dyrektorem działu kredytowego banku w
moim wielu i z moim doświadczeniem.
-
To jakoś załatwimy. A przynajmniej musimy się postarać. I przestać udawać, że
sytuacja jest beznadziejna. W końcu mogłyśmy już nie żyć, prawda? Może ja
miałam wykrwawić się od rany na szyi a ty nigdy nie obudzić ze śpiączki? Może
tylko dzięki zamianie ciał nasze dusze mogły wciąż żyć choć w innych miejscach?
To zwłaszcza ty jako wierząca powinnaś tym bardziej zaakceptować takie wyjaśnienie i podziękować za to Bogu.
-
A ty to potrafisz?
-
O dziwo tak. Bo nauczyłaś mnie wielu rzeczy. Wiele też zrozumiałam dzięki tej
lekcji pokory. Reszta to kwestie, które łatwo można zmienić czy naprawić. I
wiesz co? Muszę ci powiedzieć dwie rzeczy. Bardzo ważne rzeczy, które musisz wiedzieć.
-
Jakie?
-
Po pierwsze cieszę się, że to byłaś ty. To znaczy, że to w twoim ciele mam okazję funkcjonować. Aż strach pomyśleć gdybym musiała żyć
jako ta chaotyczna i zbzikowana Jowita. Albo w ciele grubej Jadwigi: ona chyba ma już dorosłe dzieci co nie? I tego starego męża który raz odwiedził ją w biurze.
-
Wiktoria…
-
No cóż, taka prawda. Nie wspominając już o facecie. Bo nawet jeśli zawsze
chciałam wiedzieć jak to jest mieć wacka, to jednak cieszę się, że to moje
pragnienie nigdy się nie urzeczywistniło.
-
Przestań już. A ta druga rzecz?- Dopytała Zosia. Wiktoria gwałtownie
spoważniała. Potem zatrzymała się, zrobiła dwa kroki w stronę Pieguska i
położyła jej dłoń na ramieniu.
-
Skłamałam dziś w barze. To znaczy wtedy tak mi się nie wydawało, ale teraz wiem
że tak było. Bo jesteś moją przyjaciółką. I choć uważam że masz masę wad i
jesteś żenująco prostolinijna to jednak jednocześnie jest to cecha za którą cię
podziwiam. I nie mówię tego by cię pocieszyć, znasz mnie.
-
Dziękuję.- Zosia ze łzami w oczach objęła Wiktorię na co tamta się skrzywiła.
-
Na przykład to, widzisz? Nie znoszę ostentacyjnego okazywania uczuć, zwłaszcza
w miejscu publicznym a nawet nie mam ochoty cię w żaden sposób zrugać. Tylko
puść mnie już wreszcie.
-
Jasne.- Zosia wciąż się uśmiechała.- Wracajmy więc do tego klubu zanim do
reszty zamarznę.
-
Okej, ale zanim weźmiemy kurtki to może chociaż wypijemy po soku co? Nie chcę
wracać do domu.
-
Wiem. Ja też nie. I jakoś zdobyłam ochotę na to by trochę się rozerwać.
-
Żartujesz?
- Czy to nie ty niedawno mówiłaś o tym, żeby się nie zamartwiać i po prostu zaakceptować to co niesie los?
- Czy to nie ty niedawno mówiłaś o tym, żeby się nie zamartwiać i po prostu zaakceptować to co niesie los?
-
Super. Zapowiada się niezła zabawa: dwie laski na parkiecie! Ju huuuu!
***
Arek
nie rozumiał jak powinien odebrać lakoniczną wiadomość Szymborskiej: „Zosia właśnie jest w klubie Disco Klub na
ulicy Jakubickiej i bardzo chciałaby się z kimś przespać. A że jesteś na jej
liście na pierwszy miejscu myślę, że to cię może zainteresować”.
Jego
pierwszą reakcją być śmiech, a potem złość z powodu tupetu Wiktorii. No bo jak
śmiała tak oczerniać Zosię? Ale z upływem czasu zaczął coraz bardziej to analizować
i jakaś myśl nie dawała mu spokoju. Dlatego zadzwonił do Zosi, ale gdy trzy
razy z rzędu nie odbierała, przestał już traktować wiadomość jako żart. I
zaczął się niepokoić. Gdzie była do cholery Zośka?! I czemu jej telefon nawet
nie odpowiadał?
Z
tego powodu postanowił spytać nawet Ksawerego czy nie wie czegoś o planach
Zosi. A gdy zaprzeczył spytał o Wiktorię. Dopiero wtedy pokazał współlokatorowi
otrzymaną od niej wiadomość.
-
Nie podoba mi się to.- Skwitował to tylko Iksiński.- Dzwoniłeś do Wiktorii?
- Na początku tylko do Zosi, ale potem również do niej. Żadna nie odbiera.
- Na początku tylko do Zosi, ale potem również do niej. Żadna nie odbiera.
-
W takim razie jedźmy lepiej do tego klubu. Niczego nie ryzykujemy, najwyżej
zmarnujemy trochę czasu.
-
Dobra, tylko sprawdzę jego adres w necie…
-
Nie potrzeba: o ile pamiętam widziałem jego szyld niedawno z salonu Wiktorii…No
co?
-
Nic, po prostu nie wiedziałem że jesteście aż tak blisko.
-
Ne łączy mnie z nią nic o czym myślisz.
-
Nie moja sprawa, jedźmy już.
Na
miejscu zjawili się zaledwie pół godziny późnej. Tyle, że kolejne tyle musieli
stać we wlekącej się kolejce a potem w szatni. Z tego powodu każdy z nich był
nieźle zirytowany. Dopiero po wejściu do środka zrozumieli, że przyczyną oblężenia
klubu był najprawdopodobniej występ jednego z dość popularnej grupy rockowej
zespołu muzyków. Tyle, że znalezienie w tym tłumie Zosi graniczyło z cudem. Bo
jak niby mogliby ją wyłowić spośród setek osób? I to przy migających kolorowych światłach?
-
Cholera, przecież przez ten tłok nie uda nam się jej wypatrzeć nawet jeśli tu
jest.- Wyraził swoje przypuszczenia na głos Arek.
-
Rozdzielmy się, będzie szybciej. Ty przeczesuj prawą, a ja lewą stronę: w
międzyczasie obaj próbujmy do niej dzwonić. A jak ją znajdziemy to niech ten z
nas poinformuje drugiego.- Ustalili.
-
Jasne.- Zgodził się Arek bez zastrzeżeń zdając sobie sprawę, że od wielu
tygodni w końcu działają w komitywie z Ksawerym.
Miał
szczęście, że wypatrzył Zosię pośród tak wielkiego natężenia ludzi zaledwie
nieco ponad kwadrans poszukiwań. Ale nie było to z drugiej strony tak trudne,
skoro stała obok głośników na lekkim podwyższeniu niedaleko głównej sceny
tańcząc do melodii wyśpiewywanej przez amerykańskiego wokalistę. Towarzyszył
jej jakiś facet, który zanim do niej doszedł zmienił się w innego. Wkurzył się
jednak dopiero wtedy, gdy Zosia zaczęła kierować się w stronę damskiej
łazienki. Nie miał innego wyjścia jak poczekać na nią przed nią, by nie zostać posądzonym
o podglądanie. Tyle, że gdy w końcu po następnych kilkunastu minutach wyszła z
łazienki, nie była sama. Towarzyszył jej nikt inny jak Wiktoria.
Obie
kobiety wyglądały na nieźle rozbawione i zadowolone zawzięcie o czymś plotkując
zupełnie nie zdając sobie sprawy z jego obecności. W pewnym momencie Szymborska
pociągnęła jego ukochaną w stronę baru: udało mu się zobaczyć, że obie zamówiły
drinki. I zaczęła w nim narastać złość do Cruelli: jakim prawem ściągnęła tu
Zosię? I teraz na dodatek upijała? Przecież gdyby Zosia była trzeźwa na pewno nie
chichotałaby ze swoim dawnym wrogiem- nawet jeśli okazał się być owocem romansu
pozamałżeńskiego jej ojca.
Arek
nie rozumiał, że sytuacja miała się zgoła inaczej. Chociaż z drugiej strony dla
ludzi wiedzących o przemianie dziewczyn prezentowała się tak jak sądził Arek.
Tyle, że on o tym nie wiedział. Bo tak naprawdę to Zosia właśnie dzięki Wiktorii
odkrywała uroki prawdziwej zabawy na dyskotece. Uroki flirtowania i tańczenia z
nieznajomymi facetami, nie zastanawiania się nad każdym ruchem w tańcu czy geście.
Liczyła się tylko muzyka i ta chwila. Ale nie cieszyły ją tylko własne flirty.
Cieszyło ją to, że licznych podbojów dokonała właśnie Wiktoria. Bo przecież
wyglądała tak jak ona kiedyś, a obcy faceci nie znali jej charakteru. Nie
wiedzieli jaka jest bystra, zabawna, pełna ironicznego poczucia humoru, jaki ma
cięty język, jak profesjonalnie podchodzi do swojej pracy oraz jak świetnie umie prowokować czy budować napięcie. Nie, oni
podchodzili, bo podobał im się jej wygląd: w ich oczach była atrakcyjna. I
zrozumiała też to miała na myśli Wiktoria pytając na samym początku o jej
opinię na temat stroju. Po prostu chciała udowodnić jej, że nawet w skromnym
ubraniu- pozbawionym prowokacji czy głębokiej golizny- jest piękna. Że jeśli kiedykolwiek
miała problemy z facetami to nie wynikały one z tego powodu, że w ogóle ich nie
interesowała w sensie fizycznym, ale wyłącznie z jej wycofania. Dowodził to z
kolei fakt jak faceci traktowali dzisiejszego wieczoru ją: gdy nie zwracała na nich uwagi, ignorując
lub arogancko spławiając wkrótce przy barze miejsce obok niej było puste. A
przecież Cruella była bardzo piękną kobietą. To Zosia wysyłała im niewerbalny
sygnał by trzymali się od niej z daleka. Mądrzejsi i rozsądni faceci dawali
sobie więc z tym spokój wyciągając wnioski, że taka kobieta jest najwyraźniej
zajęta. Próbowali tylko nieliczni, którzy nie mieli pojęcia o subtelności albo przegrywy
życiowe gdy ośmieleni dodatkową porcją alkoholu dodawali sobie w ten sposób animuszu
i odwagi. Czyli mówiąc w skrócie sami degeneraci albo nieodpowiedni kolesie. Dlatego właśnie takich dupków
spotykała w swoim życiu. Bo dawała niewłaściwie sygnały niewłaściwym ludziom.
Uważała, że skoro tylko tacy ją zauważają, to widocznie na tych lepszych „z
górnej półki” nie zasługiwała.
Nie jesteś brzydulą
Zosiu.
Nie jesteś brzydulą...
A
przecież to nie była prawda. Była ich warta, i to owszem. Zasługiwała na
godnego zaufania mężczyznę, który skradnie jej serce i pokocha na zawsze tylko
ją. Nie musiała się zadowalać Bartkiem, dla którego była tylko trofeum. Ani
Piotrkiem, który stchórzył i nie miał odwagi zrobić ostatecznego kroku bojąc
się, że zostanie mu przyklejona etykietka chłopaka łatwej dziewczyny. Ani tym
bardziej Arkiem, który widział w niej tylko ładne ciało- może nie idealne ale
pełne kobiecych kształtów, które idealnie nadają się na łóżkowe przyjemności.
Czy też- co pomyślała z niejakim żalem- Ksawerym który choć rozumiał ją jak
nikt inny, wspierał i szanował, to jednak nie potrafił rozpalić nawet iskierki
pożądania która jak cienka nić rozdzielała przyjaźń damską męską od miłości.
Więc jeżeliby z nim była to tylko i wyłącznie z wdzięczności unieszczęśliwiając
tym i jego i samą siebie. Dlatego powinna w końcu pozbyć się swojego głupiego
poczucia niższości oraz licznych kompleksów, które mówiły jej że nie jest atrakcyjna,
że jest za wysoka, za gruba, za ruda, za nieproporcjonalna, za nudna, za
głupia, za mało zabawna…Potrząsnęła na moment głową nie dowierzając jak wiele swoich
wad umiałaby wymienić w ciągu jednej chwili. A co z zaletami? Czy równie
beztrosko potrafiłaby je wymienić tak jak przed chwilą coś przeciwnego?
Dokładnie
w tym momencie gdy o tym pomyślała zobaczyła jego. I prawie nie zrobiła face palma:
cholera, przecież sama do niego napisała. Jak mogła o tym zapomnieć?
Arek
patrzył na nią ze złością i pretensją, zupełnie tak jakby coś mu zrobiła. Do
tego założył ręce na biodra, co tylko ją rozbawiło. Nieoczekiwane w jej głowie
pojawiło się porównanie jego postury z gosposią z Wichrowych wzgórz co było nieco
absurdalne. Bo taka była z Żylińskiego tęga Murzynka jak z niej Cyganka.
-
Co wy tu robicie?!
-
Jak to co, bawimy się Areczku!- Odkrzyknęła mu Wiktoria najwyraźniej nie znając
go na tyle by nie wiedzieć, że ta marsowa zmarszczka na czole w połączeniu ze
stalowym wzrokiem oznacza zbliżającą się furię.
-
Idziemy do cholery! Wychodzimy stąd Zosiu.
-
Dlaczego? Ja się świetnie bawię.
-
Widziałem.- Syknął biorąc ją za rękę.- Ale jesteś moją dziewczyną i ja to nie
pozwolę. A ty jak śmiesz ją rozpijać?- Zwrócił się z kolei do Szymborskiej.
-
Ja śmiem…co?
-
Przecież ona jest pijana!
-
Wcale nie. Wypiła tylko jednego drinka, tak jak ja. To co pijemy teraz to
kolorowy sok. A dobry humor jest wynikiem świetnej zabawy.- Odparła mu Zosia
nie mogąc powstrzymać śmiechu. Ona w roli degeneratki rozpijającej kogokolwiek a
już zwłaszcza Cruellę? Widocznie do niej też dotarł niewypowiedziany komizm ten
sytuacji, bo gdy tylko spojrzały sobie w oczy wybuchły śmiechem.
-
Co was do diabła tak bawi?!
-
Ty, Areczku.- Parsknęła Wiktoria.
-
Nie mów do niego tak, irytuje się wtedy jeszcze bardziej. Jego mama zwracała
się do niego w ten sposób praktycznie przez pół życia.
-
Serio? Współczuję. – Wyraziła swój żal Szymborska. Arek patrzył to na jedną to
na drugą zastanawiając się co jest grane.
-
Czy wy jesteście naćpane?- Spytał retoryczne. Potem zatrzymał dłużej wzrok na Wiktorii.-
A ty przestań wygłaszać opinie tak jakbyś znała mnie od dawna.
-
Zdziwiłbyś się.- Odparła mu.
- I to jak.-
Potwierdziła Wiktoria. I znów wymieniła z Zosią porozumiewawczy wzrok.- Chyba
nadszedł czas byś poznał dlaczego tak jest.
Jesteś niesamowita teraz to już na pewno nie będę mogła doczekać się kolejnej części Genialna Autorko genialnego opowiadania
OdpowiedzUsuńMam nadzieję że to pozytywne komentarze tak Cię motywują do pisania. Oby ich było jak najwięcej tak jak mój powyżej i zebys misja chęć i wenę do pisania
OdpowiedzUsuńJasne, że motywują :) Chociaż przyznam szczerze, że po prostu ostatnio miałam więcej czasu i sto komentarzy pod postem nie sprawiłoby że trzy ostatnie części pojawiłyby się w odstępie czterech godzin :) Ale to oczywiście cieszy i sprawia, że człowiek czuje się doceniony (chyba innych skutków komplementów nie muszę to wymieniać :) )
UsuńSuper super super. Ciesze sie że nareszcie mu powiedzą. Czy tylko ja w pewnych momentach na sie gubie czy mówimy o ciele czy o duszy i zastanawiam sie ktora to bohaterka? ;P
OdpowiedzUsuńeż się z tego cieszę, chociaż i tak uważam (jako autorka) że zbyt długo z tym zwlekałam przez co zachowanie Arka było trochę jak ciepła klucha:) A co do pytania, to pod którymś z komentarzy również była poruszona ta kwestia z tym że w zupełnie odwrotnym "zarzutem" :) Tzn. chodziło o to, że ciągle podkreślając o kim jest mowa w tekście zwrotami typu: Wiktoria w ciele Zosi lub odwrotnie- mówiąc kolokwialnie- traktuję czytelnika niejako jako lekko nierozgarniętego, bo nie ma sensu przecież cały czas mu o tym przypominać. A raczej kolejnej części opowiadania nie czytają osoby które nie przeczytały go od początku. To między innymi dlatego stwierdziłam, że skoro to kogoś irytuje a pod postem nie pojawiły się sygnały mówiące że to jednak jest konieczne, to stwierdziłam że może rzeczywiście niepotrzebnie za każdym razem używam tych wtrąceń. I myślę, że byłaby to prawda, gdybym była prawdziwą autorką tzn. z warsztatem. Bo choć używam w tym opowiadaniu mowy pozornie zależnej, to jednak czasami zapominam się na tyle, że "wysyłam narratora na wczasy" i zaczynam pisać w pierwszej osobie. Dzieje się tak zwłaszcza przy wewnętrznych monologach czy dylematach Zosi lub Wiktorii. No i przyczyną jest też niewątpliwie fakt, że ostatnie części pisałam ekspresowo wrzucając je zaraz po napisaniu. A korekta jest jednak potrzeba, bo pisząc o jakiejś sytuacji czy rozmowie zamieszczonej w tym opowiadaniu (czy jakimkolwiek innym zresztą :)) mam ją w głowie i wiem jak powinna wyglądać. Natomiast próbując ją przelać na papier zapominam żeby wspomnieć, że jednak bohater wstał z krzesełka i dlatego zdążył podtrzymać bohaterkę i zapobiec upadkowi albo zanim ją pocałował to się zatrzymali bo jednak robiąc to podczas spaceru byłoby bardzo trudno :) To wszystko to są pozornie mało znaczące niuanse, które nic nie wnoszą do fabuły historii, ale z racji tego że dużo czytam wiem jak potrafią być irytujące (większość moich znajomych stwierdza jednogłośnie, że nie znają osoby bardziej drobiazgowej i rozkładającej wszystko w łańcuch przyczynowo skutkowy podczas oglądania filmów niż mnie, bo potrafię wyłapać nawet najmniejszą nielogiczność :)). Nie wspominając o tym, że czytelnik nie powinien się tu niczego domyślać, bo to właśnie autor powinien tak wszystko przedstawić by jasno to zrozumiał. Dlatego przepraszam cię za moje niedociągnięcia. I fajnie, że o tym wspomniałaś postaram się przy następnej części znaleźć jakiś złoty środek tak, by wszyscy zrozumieli kto jest kim jednocześnie nie czując urazy do uwłaczania ich inteligencji.
Usuń