Łączna liczba wyświetleń

niedziela, 3 września 2017

Nowy początek, Rozdział XXI

Okazało się, że Cruella mogła spotkać się z Zosią dopiero następnego dnia: wcześniej odbyła rozmowę z jej starszą siostrą, która wyjaśniała jej jak powinna się zachować wobec państwa Niemcewiczów.
- Bądź dla nich miła- mówiła- bo oni nie mają pojęcia o tej całej zamianie i mam nadzieję że tak pozostanie aż do waszej powtórnej zamiany. Dla nich to ty będziesz ich córką. Dlatego nawet nie waż się powiedzieć lub zrobić czegoś co mogłoby ich urazić. Na trochę empatii wobec cierpiących rodziców chyba możesz się zgodzić, hm?- Żądała nic sobie nie robiąc w wymownego prychnięcia Wiktorii. Bo co ją to diabła obchodziła dwójka staruchów? Miała gdzieś fakt, iż oni uważają ją za swoją grubą niedojdę zwaną córką. Choć z drugiej strony, musiała przyznać że była pod wrażeniem jej zachowania podczas ich rozmowy. Inaczej zapamiętała tą Pieguskę. Pamiętała jej jąkanie się gdy dała jej reprymendę za spóźnienie w pracy, spuszczony wzrok podczas mijania się na korytarzu czy łzy w oczach gdy stały obok siebie tuż przed upadkiem w tamtej piwnicy. Swoją drogą musi ją zapytać co tak naprawdę się stało, bo wciąż nie miała pojęcia co właściwie łączyło ją z Arkadiuszem. I co usłyszała. Ale być może już niedługo się tego dowie.
-…a gdy on się zjawi to masz go nie wpuszczać, rozumiesz?
- Co?
- Arka. Mówię o Arkadiuszu Żylińskim. Nie rozmawiaj z nim bez zgody Zosi, rozumiesz?
-  Niby dlaczego?
- Bo ona sobie tego nie życzy. Słuchałaś mnie w ogóle wcześniej?
- Nie bardzo.
- Posluchaj…- Ta psycholożka znów rozpoczęła swój frustrujący monolog o powinności wobec Zosi która podczas jej śpiączki starała się jak mogła prowadzić jej życie a ona mogłaby się odwdzięczyć w ten sam sposób, że Wiktoria dała sobie na wstrzymanie. I tak w głowie miała natłok informacji, nie potrzebne były jej kolejne tym bardziej mało istotne. Bo od momentu wybudzenia minęło zaledwie pięć godzin a ona jeszcze łapała się na tym, że myśli o całej tej sytuacji jak o jakimś koszmarnym śnie. W panikę wprawiał ją fakt, że ten koszmar toczył się na jawie. Nie mogła sobie więc odmówić tej odrobiny rozrywki jaką było dręczenie tej obcej jej kobiety a siostry tej całej niemoty której twarz teraz nosiła.
- Dobrze, już nie musisz mówić nic więcej: czaję. Więc niech te staruchy…to znaczy staruszki wchodzą im szybciej tym lepiej.
- Moi rodzice jeszcze nie dojechali. I nie waż się mówić na nich…
-…okej, przejęzyczyłam się. A ty znów się nie nakręcaj. Według ciebie powinnam skakać do góry ze szczęścia z powodu tego co mnie spotkało?- Po tym retorycznym pytaniu zdawało jej się, że ta cała Maria spojrzała na nią z odrobiną sympatii.
- Wiem, że nie.- Odparła mimo, iż nikt się tego po niej nie spodziewał.- Ale skoro Zosia dała sobie radę to ty też. Mówiła, że jesteś dużo silniejsza od niej.
- Tak mówiła?- Mrugnęła Szymborska, chcąc by tamta rozwinęła temat, ale tak się nie stało.
- Ale na wszelki wypadek ja będę w sali razem z tobą. Dzięki temu unikniemy największych gaf do czasu aż będziemy mogli wtajemniczyć cię trochę bardziej.
- Już to mówiłaś. Kiedy więc zjawią się twoi rodzice?
- Za jakieś pół godziny.
- Więc wyjdź i daj mi choć dwa kwadranse na odpoczynek przed tą całą maskaradą.
- Jasne.- Odparła jeszcze Marysia Grabarczyk po czym zostawiła Wiktorię z bijącymi się myślami samą.
W tym czasie mogła po raz pierwszy na osobności spojrzeć w lustro i zobaczyć samą siebie dokładnie i tak długo jak tylko będzie chciała. Ale nie zdarzył się żaden cud i jej twarz nie odzyskała dawnej postaci.
- Co za popieprzona sytuacja.- Mrugnęła nie wiadomo do kogo ostrożnie dotykając swojej twarzy a potem burzy rozczochranych włosów. Z lekkim wstrętem zarejestrowała, że z tylu zwisają w niechlujne strąki. Widocznie pielęgniarkom nie chciało się aż tak dbać o higienę pacjentki.
Po kilku minutach, czując zawroty głowy wróciła do łóżka. Wciąż miała podłączoną kroplówkę, ale lekarz prowadzący powiadomił ją że w zasadzie już jutro będzie mogła z tego zrezygnować na rzecz lekkich półpłynnych produktów. Potem będzie musiała przestrzegać przez jakiś czas rygorystycznej diety, ale to akurat wyjdzie jej nowemu ciału na dobre. Nie dość, że nie była szczupła to jeszcze na dodatek słaba. Wiktoria nie rozumiała w jaki sposób w dzisiejszych czasach młoda kobieta może się tak zaniedbywać jak ta cała Zośka. Przecież karnety na siłownię kosztują praktycznie tyle co nic. Jaki problem więc stanowi cotygodniowa godzina spędzona na bieżni i tyle samo czasu ze sztangą? A potem dziwić się, że tacy Arkadiusze taktują ją jak nagrodę pocieszenia a nie dziewczynę na stałe…Potrząsnęła głową, bo życie uczuciowe tej idiotki nie powinno w tej chwili jej w ogóle obchodzić. Powinna zastanowić się jak odzyskać swoje dawne ciało, co z jej pracą w banku, Aleksandrem…Miała tyle spraw do przemyślenia, że głowa wprost jej pękała. Czemu więc obchodziła ją jakaś Zosia Niemcewicz?
Ponad pół godziny później, zgodnie z ustaleniami, do jej pokoju weszła starsza kobieta a za nią mężczyzna w podobnym jej wieku. Wiktoria sądziła, że ciężko będzie jej zachować należną powagę a tym bardziej zainteresowanie, ale o dziwo już na widok łez w oczach kobiety poczuła dziwne ukucie w sercu. A potem powtórnie gdy tamta ją przytuliła.
- Och słoneczko, tak się cieszę że cię widzę. Dziękuję z tatą Bogu, że sprawił cud. Tak bardzo cię kochamy…
Słowa wypełnione uczuciem boleśnie pokazywały Wiktorii to czego nie miała ona sama. I choć w ostatnich latach starała się tego nie robić, to znów wróciła do wspomnień sprzed dziesięciu lat zanim jej życie rozpadło się w proch. Dlaczego wtedy jej matki nie było nawet stać na pokajanie się? Czemu w jej oczach nie zauważyła nawet żadnej łzy, dlaczego za słowami nie szły czyny? Dlaczego gdy leżąc załamana na szpitalnym łóżku jej matki nie było nawet stać na to by ją przytulić tak jak teraz czyniła to ta obca jej kobieta? A nawet jeśli było jej aż tak ciężko jak mówiła, to w takim razie czemu potem ją po prostu zostawiła nawet nie próbując walczyć o wybaczenie?
- Jak się czujesz Zosiu?- Z odrętwienia wyrwał ją głos staruszka.- Nic cię nie boli?
- Trochę głowa.- Odparła szczerze mając ochotę uciec z tego miejsca. Nie chciała by ta dwójka obcych jej ludzi traktowała ją jak córkę. Nie chciała widzieć w ich oczach radości i łez szczęścia , które wcale nie dotyczyło jej. Bo boleśnie przypominało to jej, że na nią nigdy nikt tak nie patrzył.  Dlatego miała ochotę postąpić tak jak zawsze gdy czuła się zraniona: przejść do ofensywy. Ale karcące spojrzenie Marii ją od tego powstrzymało. Dokładnie tak, jakby tamta poznała jej myśli.
- Wyglądasz bardzo blado, kochanie. I jesteś taka chudziutka.- Chłodny dotyk dłoni na policzku niemal ją przestraszył. Nie lubiła gdy ktoś znienacka ją dotykał. Nawet jeśli dotyk nie miał podtekstu erotycznego.
- To przecież normalne, mamo.- Głos zabrała Marysia.- Niedługo Zosia wyjdzie na spacer i na słońce i od razu wrócą jej rumieńce, prawda siostrzyczko?- Zwróciła się do niej posyłając mordercze spojrzenie. A więc z pewnością doskonale widziała jej wzdrygnięcie się gdy tylko poczuła dotyk dłoni obcej sobie kobiety na twarzy. I zinterpretowała to jako gest obrzydzenia choć tak naprawdę był to strach. Ale Wiktoria nie zamierzała tego tłumaczyć, wolała nawet by tamta myślała tak jak właśnie myśli. Chociaż nieźle by się uśmiała znając prawdę. Ponad trzydziestoletnia kobieta, która boi się dotyku…
Reszta spotkania przebiegła dość dobrze: w momencie jakichkolwiek kłopotów, czyli sytuacji gdy rodzice prawdziwej Zosi Niemcewicz mówili o czymś co mogła znać tylko ich córka, to Marysia odpowiadała albo zręcznie zmieniała temat. Mimo to godzinę później była wycieńczona. Pilnowanie się na każdym kroku było męczące.
- W takim razie ja też już muszę iść, mój mąż z pewnością bardzo się denerwuje bo z tego wszystkiego nie powiadomiłam go o tym, że moja siostra…to znaczy ty się obudziłaś. Do jutra.
- Czekaj. Chcesz tak po prostu wyjść?
- Nie mów, że boisz się ciemności?
- Bardzo śmieszne. Ale co będzie jeśli odwiedzi mnie ktoś z tej waszej rodzinki kogo powinnam znać a nie będę?
- Bez obaw: poprosiłam lekarza prowadzącego by dał ci wypocząć i nikogo nie wpuszczał, więc możesz być spokojna.
- A co z moim mieszkaniem, pracą? Jak mamy to wszystko rozwiązań skoro nawet o tym nie rozmawiałyśmy?
- Na razie to nie jest najważniejsze.
- Może dla ciebie nie, ale dla mnie…
- Posłuchaj, i tak musisz zostać w szpitalu dzień lub dwa albo nawet i dłużej jeśli poproszę lekarza za pomocą kilku banknotów.
- Nie chcę tu siedzieć dłużej niż to będzie konieczne.
- Rozumiem cię i pogadamy o tym jutro.
- Ale…
 - Naprawdę muszę już iść. Z chęcią bym z tobą porozmawiała wiedząc, że aż tak bardzo mnie lubisz ale niestety mąż jest ważniejszy.
- Zabawne.- Prychnęła Wiktoria przewracając oczami a potem przekręcając się na łóżku na drugi bok. I co ona niby miała teraz robić? Ani ta oferma której teraz ma twarz, ani jej siostra psycholożka nawet nie pomyślały o jakiejkolwiek książce albo chociaż raportach z Krezus Banku. Jak więc miała spędzić czas? No i jeszcze na dodatek nie miała swojej komórki. Ani tym bardziej laptopa. Chyba że…
Zdjęta nagłą myślą zawołała pielęgniarkę chcąc poprosić o „swoje” osobiste rzeczy. Miała nadzieję, że w ten sposób może choć trochę umili sobie czas baraszkując w telefonie tej całej Niemcewicz. Ale niestety, po kilku minutach okazało się to niemożliwe, bo wszystkie drobiazgi zabrała „jej” rodzina lub siostra. Wściekła wróciła do łóżka wciąż rozmyślając o sytuacji w jaką się wpakowała. I to jakim cudem? A może raczej to diabeł maczał w tym palce? Nie miała pojęcia, ale wkurzała ją nowa postać. Szczególnie podczas wieczornej kąpieli. Bo czuła się tak, jakby myła obcą osobę. W końcu poszczególne części jej nowego ciała wyglądały inaczej. Była ciekawa jak odbiera to ta cała Zosia. Czy też miała z tym problem na początku? A może nadal ma? Ta, tyle że tamta pławi się teraz w luksusie a ona musi nosić niewygodną koszulę która nawet nie nadawała się dla jej zmarłej już babci. Po prostu wyglądała jak z innej epoki.
Jedyny plus całej tej sytuacji jaki znalazła tuż przed północą był jej głos.
- No, przynajmniej teraz nie brzmię jak zarzynane prosię śpiewając Celine Dion.- Roześmiała się do siebie jednocześnie świadoma, że to raczej marna pociecha. Ale oprócz bycia optymistą pozostawał jej płacz i lament a już dawno przekonała się, że one nic nie dają. Że są oznaką słabeuszy, że powodują iż ktoś czuje nad tobą wyższość. A ona nie chciała być już słabeuszem. Nigdy więcej.- Cholera, a jak mam zdjąć tą piekielną bransoletkę…czy ta idiotka nigdy jej nie zdejmuje? Przecież to niehigieniczne…- Mruczała do siebie próbując zdjąć mocno ściśnięty na nadgarstku rzemyk. Po kilkudziesięciu sekundach dała sobie z nim spokój. Pomyślała, że jutro go przetnie prosząc o to którąś z pielęgniarek.

***
Z powodu roztrzepania Marysi, Ksawery nie dowiedział się o rzekomym odłączeniu ciała Zosi od aparatury a tym bardziej jej przebudzeniu tego samego dnia. I dopiero telefon a następnie rozmowa z prawdziwą Zosią uświadomiły mu dlaczego jego współlokator zjawił się pijany i od tej pory nawet nie wyszedł z pokoju. Wiedział, że po powrocie ze szpitala będzie musiał powiedzieć mu prawdę, ale na razie stwierdził, że Areczek może się trochę pomęczyć. W końcu Zosia też przez niego cierpiała…
Pomimo wcześniejszej rozmowy z Zosią i wiedzy, dziwnie czuł się patrząc na kobietę której powierzchowność przypominała jego prawdziwą ukochaną, a która niestety nią nie była. I od razu złapał się na tym, że Wiktoria Szymborska w ciele Zosi jest od niej zupełnie inna. Ciężko było mu stwierdzić na czym te różnice właściwie polegały. Czy chodziło o inny typ spojrzenia? A może te ciągłe przewracanie oczami i unoszenie w górę podbródka w geście arogancji lub wyższości? Czy nawet styl chodzenia, mówienia? Ksawery nie mógł uwierzyć, że rodzice Zosi nie wyczuli żadnej różnicy. No ale być może nawet jeśli tak było kładli wszystko na krab wypadku? I czy on nie znając prawdy mógłby wpaść na to, że w ciele Zosi znajduje się teraz inna kobieta?
Ale mimo wszystko cieszył się z tego. W pierwszym momencie widok ukochanej twarzy wprawił jego serce w drżenie, ale fakt iż wyraźnie było widać iż to Cruella je posiadała skutecznie miarkował jego uczucia.
- Chyba żartujesz!- Prychnęła w pewnym momencie w reakcji na sugestię Zosi na temat swojej przyszłości. A polegała ona mniej więcej na tym, żeby wyjechała gdzieś pod pozorem rehabilitacji nie pracując przez ten czas i unikając dawnego środowiska.- Jeśli myślisz, że będziesz dalej siała zamęt w moim życiu gdy ty wyślesz mnie na księżyc a ten pies będzie mnie pilnował to…
- O ile się orientuję to jeszcze nie jesteśmy aż tak blisko byś mogła tak na mnie mówić.- Przerwał jej Ksawery. Boże, rozumiał złość i rozgoryczenie tej kobiety, ale złośliwości ani obelgi nikomu nie były do niczego potrzebne.
- A kim jesteś skoro tak jej słuchasz? I dlaczego ona powiedziała ci prawdę o sobie podczas gdy zataiła wszystko przed swoim kochasiem? Aj, no tak zapomniałam że tylko się tobie bawił.- Ostatnie zdanie skierowała do blednącej Zosi. Ból, który sprawiła jego ukochanej spowodował, że on też znielubił prawdziwą Wiktorię. I szczerze zgadzał się z opiniami jaką jeszcze przed wypadkiem wypowiedziały o niej przyjaciółki jego lokatorki.
- Wiesz co…- Zaczął zwracając się w kierunku Zosi celowo ignorując Szymborską, bo podczas spędzonych w jej towarzystwie pięciu minut zdał sobie sprawę że to ją denerwuje.-...mam jej dość. Idziemy na dół coś zjeść? Najlepiej super drogiego, bo w końcu jako dyrektor jednego z działów strategicznych banku zarabiasz teraz sześciocyfrową sumkę.
- Ty owłosiony orangutanie! Jak śmiecie wydawać moje pieniądze?!
- Niestety to są teraz pieniądze Zosi.
- Zniszczę was gdy tylko odzyskam swój dawny wygląd. A zwłaszcza ciebie faceciku o wyglądzie studenta politechniki!
- Wow to miało mnie obrazić czy to miał być komplement?
- Ksawery proszę, nie wdawaj się z nią w dyskusję.
- A kim ty jesteś niemoto by mówić o mnie w sposób protekcjonalny?!- Krzyczała, ale w tym momencie Iksiński chwycił dłoń Zosi i wyprowadził ją z pokoju Szymborskiej.
- Ucieczka nic nie da.- Już na korytarzu westchnęła prawdziwa Zosia.- A ja nie mam pojęcia co z nią robić. Wiedziałam, że może być ciężko, ale nie aż tak. Ona wcale nie chce współpracować.
- Przyznam szczerze, że twój plan względem niej nie był najlepszy. Wysyłać ją na wakacje?
- A co innego mogę jej zaoferować? Widzisz jaka ona jest: nie będzie potrafiła udawać skromnej, bojącej się własnego cienia dziewczyny. W banku będzie chciała wszystkimi dyrygować albo zająć moje miejsce. Moich przyjaciół szybko do siebie zrazi, a rodzice i tak prędzej czy później dowiedzą się prawdy.. Nie wspominając nawet o Arku…Nie mogę na to pozwolić. Wszyscy zorientują się, że coś jest nie tak.
- Jeśli za bardzo będzie gwiazdorzyć, będziesz mogła ją zwolnić albo tym jej zagrozić. Twoim najbliżsi, prawdziwi przyjaciele znają prawdę, więc to też nie problem. A rodzicom póki co będziesz mogła wmawiać bajkę o skutkach amnezji w wyniku śpiączki.
- I co dalej?  Nie, po prostu muszę jak najszybciej odzyskać swoje ciało chociaż nie mam pojęcia jak.- Dodała cicho zasłaniając twarz dłońmi. Ale wówczas pod zamkniętymi powiekami ujrzała obraz Arka krzyczącego na nią podczas ich ostatniej rozmowy.- Czy on już wie?
- Kto?
- Arek. Nic jeszcze nie wie, prawda? To dla tego nie przyszedł.- Przez dłuższą chwilę Ksawery milczał, aż w końcu odważył się zaryzykować:
- Zmartwiło cię to?
- Skąd.- Zaprzeczyła szybko. Zbyt szybko by było to prawdziwe, pomyślał smutno.- Ale to oznacza kolejny kłopot na mojej liście. Jak zmuszę ją by go unikała? Na razie się zgodziła, ale co jeśli on będzie miał tupet i rzeczywiście tu przyjdzie?
- Na razie nie musisz się o to martwić, bo nawet o tym nie wie.
- Co?
- Nie powiedziałem mu, jakoś nie było okazji.
- Więc myśli, że już nie żyję.
- Pewnie tak. Wczoraj się nawet upił.
- Naprawdę?- Starał się wyczuć czy w jej tonie dostrzegł nadzieję, ale wydawało mu się że nie. To nieźle wróżyło dla nich na przyszłość.- To chyba dobrze. Przed wybudzeniem się Wiktorii oskarżył mnie o to, że to przeze mnie Zosia umarła. Chciał nawet zaciągnąć mnie na policję.
- Skąd ten pomysł? Wciąż czepiał się ciebie odkąd zobaczył nas razem?
- Nie, to dlatego że usłyszał fragment mojej rozmowy z Marysią w której to jej mówiłam. Bo…bo to ja naprawdę zapoczątkowałam nasz upadek, Ksawery.
- To był wypadek do cholery. Nie chciałaś…
-…nie chciałam, ale fakty są takie że ja pierwsza straciłam równowagę i chcąc ją odzyskać złapałam ją za rękę. A ona też się potknęła. Gdyby nie to…nic złego by się nie wydarzyło.
- Gdybanie nic nie daje.
- Może i nie. Ale…
- Ale?
- Ale boję się, co będzie jak ona sobie to uświadomi. Albo sobie o tym przypomni.
- Nie rozmawiała jeszcze z policją?
- Nie musiała: już przesłuchanie Wiktorii, czyli mnie zakończyło wątek o podejrzeniu zabójstwa. Jej ojczym już  to zadbał.
- Więc nie masz się czym przejmować, mam rację?
- Może. Sama już nie wiem. Z nerwów wciąż boli mnie brzuch. Niemal czuję jak zaciska mi się na supeł.
- To pewnie z głodu. Chodźmy więc na dół żeby nie okazało się, iż przypadkiem ją okłamaliśmy.
- Jesteś niemożliwy. Chyba jej nie polubiłeś co?
- Takiej wariatki? Anakondy mają w sobie mniej jadu niż ona.- Ucieszył się, gdy wybuchła śmiechem a potem jeszcze raz chwycił ją za rękę prowadząc do bufetu.
- Zaczekaj.- Wyrwała mu się.- Muszę jeszcze powiedzieć Jowicie by jej pilnowała.- A gdy to zrobiła w końcu poszli.

***
10 minut.
Tyle minęło tylko od rozmowy Arka z mamą podczas której okazało się, że jego świat nie legł w gruzach. A dokładniej informacji, że Zosia Niemcewicz się wybudziła ze śpiączki zaledwie kilkanaście godzin przez jej planowaną śmiercią! Najgorsza była dla niego świadomość, że mama Zosi pofatygowała się z zadzwonieniem do swojej przyjaciółki a mamy Arkadiusza (która z kolei zadzwoniła do syna z pretensjami sądząc że on już wcześniej znał prawdę i z kolei pozwalał się zamartwiać niepotrzebnie właśnie jej) by podzielić się z nią tą radosną nowiną a Marysi nawet nie było stać na jakiegokolwiek SMS-a. Nie wspominając już o Zosi, ale skoro obudziła się ledwie dziesięć godzin temu być może nawet o tym nie pomyślała. Albo nie chciała tego zrobić.
 Druga opcja bardzo go zdołowała, więc dodał gazu pospieszając swój samochód tak by jak najszybciej znaleźć się bliżej niej. Boże, wciąż to do niego nie docierało. Wciąż nie był pewien czy to nie jakiś sen albo raczej koszmar w którym okaże się, że jednak to wszystko jest tylko ułudą.
Jednak żyła.
Los dał mu drugą szansę by naprawić to co spieprzył, by pokazać Zosi że ją kocha. W głowie pobrzmiewały mu jednak słowa zapłakanej Wiktorii podczas ich ostatniej kłótni.
Ona tam była. Razem ze mną. Chciała zejść na dół, ale tego nie zrobiła bo usłyszała wasze krzyki. Ta idiotka wszystko słyszała, rozumiesz?
Mam ci zacytować jak śmiałeś się z tej brzyduli? Jak chwaliłeś fakt, że była dobrym pieskiem na smyczy wypełniając wszystkie twoje polecenia?
To twoje cholerne słowa, dupku, nie moje! Jak myślisz, czemu wtedy się potknęła? Co tak bardzo wytrąciło ją z równowagi że upadła?
Ale to była twoja wina Arek.
-To była twoja wina…- Powtórzył na głos zastanawiając się po raz setny czy to w ogóle było możliwe. W końcu było dość głośno: na głównej sali grała orkiestra, na dodatek w kuchni obok wciąż się ktoś kręcił hałasując. Nie mogłaby więc nic usłyszeć. Tylko skoro tak było to skąd Wiktoria wiedziała dokładnie o czym rozmawiał z Karolem?
Pomimo oczywistych wniosków, wciąż odsuwał od świadomości fakty. Nie chciał nawet dopuścić do swojej głowy myśl, że w pewien sposób mógł przyczynić się do upadku Zosi i jej prawie trzymiesięcznej śpiączki. Poza tym oznaczałoby to, że dziewczyna musiałaby go znienawidzić.
Docierając do szpitala z trudem powstrzymywał się by nie biegnąć grzecznie witając się z recepcjonistką a potem pytając o pokój pacjentki. Poczuł ulgę gdy okazało się, że Zosia wciąż leży w tej samej sali co wcześniej: oznaczało to, że najprawdopodobniej jej stan nie wymagał przeniesienia jej na inny oddział.
Tuż przed drzwiami, zdziwił się że przed drzwiami dziewczyny nie ma żadnych gości a tym bardziej w środku, bo nie dochodził z nich żaden głos. Dlatego po szybkim przełknięciu śliny delikatnie zapukał. Gdy nikt mu nie odpowiedział zrobił to ponownie, ale kolejny brak reakcji skłonił go do działania. Delikatnie uchylił więc drzwi, a tam…
Leża ona. Zosia. Musiała chyba spać, ale mimo to nie wyglądała tak samo jak w czasie swojej śpiączki. W tym momencie właśnie zmarszczyła brwi delikatnie przekręcając głowę. Arek prawie westchnął z ulgi czując dziwną tkliwość w piersi. A więc jednak to prawda. Żyła. Żyła!
Nie mogąc się powtrzymać podszedł do jej łóżka tak jak kilkadziesiąt razy wcześniej delikatnie całując ją w czoło. Nie odrywał przy tym oczu od jej twarzy wychwytując lekki rumienie policzków którego podczas śpiączki nie miała czy słodycz lekko spierzchniętych teraz warg. Potem dotknął jej dłoni leżącej na łóżku. Chciał przytulić ją do swojej twarzy, ale bał się że to może ją obudzić, bo wczoraj się nie ogolił. A pomimo tego iż bardzo tego pragnął nie chciał robić czegoś co mogłoby jej zaszkodzić. Albo wystraszyć.
Jakimś dziwnym trafem (chyba że miał jakąś nadprzyrodzoną moc sprawczą), ledwie kilka minut później Zosia ciężko westchnęła przeciągając się co spowodowało, że jej ręka którą trzymał w swoich dłoniach spadła z powrotem na łóżko. Potem otworzyła oczy patrząc wprost na niego by po chwili znów je zamknąć. Następnie przeciągnęła się rozkosznie na łóżku szeroko ziewając.
- Cześć śpiochu.- Mrugnął wówczas właściwie nie wiedząc co powiedzieć. Nagle w jego głowie pojawiła się całkowita pustka, język odmówił posłuszeństwa, oczy zaczęły piec.
- Aarek?- Spytała z kolei ona, jakby pytająco z miejsca gwałtownie otwierając oczy jakby wcześniej go nie zauważyła.- Co ty tu…ach no tak, zapomniałam.- Dokończyła sama, bo przypomniało jej się, że przecież ten Piegusek wynajmował mieszkanie z Żylińskim, przyjaźnili się a ostatnio chyba nawet coś więcej. Uśmiechnęła się lekko wciąż niepewna co tak właściwie między nimi zaszło. Czy mogła to teraz zwalić na amnezję? Ale jak miała się w stosunku do niego zachować? Zwłaszcza, że patrzył na nią w taki sposób…już zapomniała jaki był przystojny i seksowny i jak kiedyś chciała go schrupać. Ale on się nie dał latając za Pieguskiem… Tyle, że teraz to ona chwilowo jest Pieguskiem.
- Witaj.- Odpowiedziała na pozdrowienie prostując się na łóżku. Teraz mogła to zrobić bez problemu, bo już nie miała podłączonej do siebie kroplówki. Dlatego czuła się dużo lepiej ze świadomością, iż nie będzie musiała za każdym razem chodzić z tą całą aparaturą do łazienki.
- Jak się czujesz?
- W zasadzie chyba nieźle. Czemu nie zjawiłeś się wcześniej?- Spytała, ale po chwili uświadomiła sobie, że przecież Piegusek kategorycznie zabronił jej go przyjmować. Ale w końcu kim była by jakaś dziewucha jej rozkazywała?
- Boże sądziłem, że…że ty…Zosiu…Mój Wielkoludzie…- Nie dokończył mocno ściskając jej dłonie a potem całując. W pierwszej chwili Wiktoria była zakłopotana, ale potem czuła już tylko większą ciekawość. Jak to się rozwinie? I to przezwisko, hm w sumie lepiej do niej pasuje niż Piegusek. Aż tak bardzo piegowata nie była, to trzeba jej było przyznać. Z wyjątkiem kilkunastu piegów na twarzy, Szymborska nie zarejestrowała na jej ciele innych tego typu znamion. Więc widocznie należała do tej grupy rudzielców, którzy…Jezu o czym też ona myśli? O ciele jakiejś dziewczyny?!- Tęskniłem za tobą.- Usłyszała ponownie jego głos co spowodowało, że wszystkie jej myśli wyparowały. No cóż, naprawdę była ciekawa jak to się skończy. Dlatego odpowiedziała:
- Ja też.

***
Wracając z bufetu z powrotem na salę, Zosia nie zauważyła niczego niepokojącego. Jowita czytała przed pokojem jakąś gazetę.
- I jak? Nikt nie przyszedł?
- Nie.
- A ona? Obudziła się?
- Nie wiem, chyba śpi. Jakoś nie mam ochoty do niej zaglądać, po tym jak mnie dziś rano zwyzywała. Ta kobieta serio jest nienormalna. Wyrzucać mi coś, co zdarzyło się w Sylwestra…serio zapomniałam za co jej tak nienawidzę gdy to ty zamieszkałaś w jej ciele.
- Ja wcale nie…a zresztą: można i tak to nazwać. Ksawery, poczekasz tu? Postaram się z nią na spokojnie porozmawiać.
- Ona ci nie da dość do słowa.
- Muszę.
- Więc pójdę z tobą.
- To naprawdę niekończenie, a wręcz niepożądane. Muszę po prostu nauczyć się przed nią bronić i tyle.
- Jak chcesz. Ale jak usłyszymy z Jowitą jakieś krzyki to od razu wbijamy.

- Jasne.- Uśmiechnęła się i z tym uśmiechem po krótkim pukaniu weszła do pokoju. Tam uśmiech od razu zszedł jej z ust. Bo w pokoju znajdował się mężczyzna, którego niecałe trzy miesiące temu obiecała sobie nienawidzić do końca życia. A który teraz obejmował Wiktorię Szymborską uwięzioną w jej ciele i ją…całował.

3 komentarze:

  1. Jesteś najlepsza !!!!!!

    OdpowiedzUsuń
  2. Kiedy następna część?

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Teraz mam trochę czasu, więc dokończę rozdział i wczesnym wieczorkiem wstawię.

      Usuń