Łączna liczba wyświetleń

środa, 31 maja 2017

Nowy początek, Rozdział XI

- Marysia.- Szepnęła ze łzami w oczach Zosia widząc nieśmiało wchodzącą do pokoju siostrę. Zapomniała nawet o obecności Stefana Adamczyka, który uprzednio poprosił Marię by zechciała odwiedzić jego przyszywaną córkę na jej prośbę co ta dość niechętnie właśnie czyniła.
- Dzień dobry pani.- Odparła na to Maria. Do tej chwili nie miała pojęcia co tu robi: w końcu powinna być dwa piętra wyżej z siostrą a nie jakąś obcą babą, która chce się z nią widzieć.
- Tęskniłam za tobą.- Powiedziała nieznajoma, a ona niepewna jak się zachować spojrzała na Adamczyka. Dobrze, że wcześniej wspomniał, że z psychiką jego córki jest coś nie tak, bo teraz z pewnością powiedziałaby teraz coś głupiego. Zamiast tego zrobiła to, co zazwyczaj czyniła wobec swoich niezbyt zrównoważonych emocjonalnie pacjentów. Po prostu się uśmiechnęła.
- Jak się pani czuje?
- Jaka pani? Przecież to ja, Zosia. Tylko nie wiem…nie wiem co się stało; nie wiem dlaczego mam jej twarz.
- Wiktorio, już ci mówiłem że…- Stefan Adamczyk zabrał głos, ale Zosia mu przerwała:
- Nie mów do mnie Wiktorio!- Syknęła tak głośno jak tylko pozwalało jej na to gardło.
- No tak, nigdy tego nie lubiłaś. Zawsze wolałaś jak zwracano się do ciebie Wiki.- Do diabła, dlaczego on nic nie rozumiał? Dlaczego do nich wszystkich nic nie docierało do cholery?!
- Proszę, niech pan zostawi nas same.
- Wiki…
-…proszę. Tylko pięć minut.- Ostatnie słowo prawie wycharczała tak bolało ją gardło. Ale musiała porozmawiać z siostrą. Po prostu musiała. Inaczej i ona sama niedługo zacznie wierzyć, że postradała zmysły.
- A więc dobrze.- Zgodził się w końcu mężczyzna wymieniając spojrzenia z Marią.- Pięć minut.
Gdy została sama z siostrą i spojrzała jej w oczy nie mogła wyartykułować żadnego słowa. Bardzo chciała podejść do Marysi i mocno ją przytulić, ale wiedziała, że odebrałaby to jak uścisk obcej osoby. Poczuła pod powiekami znajome szczypanie, zapowiedź płaczu.
- Przykro mi z powodu pani gardła.- Ciszę między nimi dwiema przerwała siostra Zosi.- I w ogóle z powodu tego wypadku.- Dodała jakby z wahaniem.- Wiem, że z pewnością jest pani trudno. I naprawdę chciałabym zostać dłużej, ale muszę iść do siostry. Ona nie miała tyle samo szczęścia co pani i jeszcze nie wybudziła się z wypadku.
- Agh…
- Słucham?
- Ale…to ja…jestem twoją…siostrą. To ja, Zosia. – Mówiła z przerwami bo z powodu bolącego gardła ledwo udawało jej się wyartykułować pojedyncze słowa.
- Przepraszam, chyba nie najlepiej się pani czuje, a ja muszę już iść.
- Proszę, nie odchodź. Musisz…musisz mi uwierzyć.- W desperacji zeszła z łóżka podbiegając do zbliżającej się ku drzwiom Marii. Ta spojrzała na nią z niepokojem.
- Naprawdę mi przykro, ale…
- Ja jestem Zosią, jestem twoją siostrą. Nie wiem co się stało, ale to ja. Tylko mam jej twarz. I przede wszystkim…
-…przepraszam, ja…
- Błagam cię, zostań. Pozwól mi…wyjaśnić.- Mówiła choć ból wyciskał z jej oczu łzy. A może to poczucie beznadziei? Sama już nie była pewna.
- Proszę pani, proszę zabrać rękę.
- Marysiu, porozmawiaj ze mną. Ja chcę zobaczyć mamę i tatę. Oni na pewno bardzo się o mnie martwią. Czy przez ten wypadek…mu się nie pogorszyło?
- Przykro mi, ale nie znam pani rodziców.
- Przecież to nasi rodzice!
- Powinna pani odpocząć.
- Nie traktuj mnie jak wariatki, ja nie zwariowałam!
- Więc niech mnie pani puści.
- Nie wiem co mam robić.
- Powinna pani odpoczywać.
- Nikt mi nie wierzy ty musisz.
- Ja naprawdę muszę już iść.
- Miśka, błagam: pomóż mi. Gdy się obudziłam wszyscy nazywali mnie jej imieniem i myślałam…
- Słucham?- Zaskoczona Maria spojrzała na nieznaną sobie kobietę, która zaczęła już ją odrobinę przerażać. Ale dlaczego nazwała ją jej dawnym przezwiskiem?
-…myślałam że to pomyłka…ale gdy spojrzałam w lustro…Boże, czuję się tak źle.- Tym razem nie mogła powstrzymać głośnego szlochu.- Na dodatek to co mi zrobił Arek…
- Mówi pani o Arkadiuszu Żylińskim? Co ma pani na myśli?
- On mnie oszukał, Miśka. Potraktował tak samo jak Bartek. Miałam ochotę umrzeć, tym razem naprawdę nie tak jak 9 lat temu, ale zamiast tego znalazłam się w piekle. W jej ciele i…
- O Boże…skąd ty…skąd pani to wszystko wie?
- Bo jestem Zosią, twoją siostrą. Pomóż mi, ja nie zwariowałam.
- Do widzenia.- Gdy Marii w końcu udało się delikatnie uwolnić z uścisku Zosi ta upadła na podłogę. Nie miała pojęcia jakim cudem Wiktoria odkryła te szczegóły, ale fakt iż ktokolwiek o nich wie ją przeraziła. Bo całą prawdę znała tylko ona i Zosia: Marysia była pewna, że jej siostra nie dzieliła się tymi bolesnymi wspomnieniami z nikim innym. Jakim cudem dowiedziała się więc o nich jej szefowa? Samo jej wspomnienie ją przeraziło: te szaleństwo w oczach i świszczący głos. Tym bardziej gdy wiedziała, iż szefowa nie znosiła Zosi. Tylko jakim cudem ta kobieta dostała pomieszania piątej klepki? I dlaczego uważała się za jej siostrę? Mimo, iż wmawiała sobie, że przecież nie powinna przejmować się jakimiś bzdurami wygadywanymi przez kogoś z urazem psychicznym to wewnątrz siebie czuła przeraźliwy chłód. I nie zniknął on gdy weszła do pokoju swojej wciąż pogrążonej w śpiączce siostry.
- Cześć, już wróciłaś od Szymborskiej?- Przywitał ją Arek, który wciąż każdą chwilę spędzał przy łóżku Zosi marnując chyba resztki swojego urlopu. Jako że pielęgniarka przekazała prośbę Szymborskiej kilkanaście minut temu, on również był tego świadkiem.
- Tak.
- I to z nią? Rzeczywiście ma problemy że musi badać ją psychiatra?
- Skąd to wiesz?
- Usłyszałem jak dwie pielęgniarki o tym plotkowały. Więc?
- Ona…- Maria chciała powiedzieć, że ta kobieta kompletnie ześwirowała, ale wciąż była chyba za bardzo roztrzęsiona, bo na samą myśl poczuła suchość w gardle. Zupełnie jakby coś powstrzymywało ją przed powiedzeniem tej absurdalnej prawdy, w którą wierzyła Szymborska.
- Tak?
- Chodzi o to że mówiła dziwne rzeczy.- Wyjawiła w końcu po chwili wahania.
- To znaczy?- Drążył Arek. Uważała, że jest moją siostrą, pomyślała, ale na głos odpowiedziała mimo iż z góry dobrze znała odpowiedź:
- Czy one dobrze znały się z Zosią? Przyjaźniły się?
- One? Żartujesz? Przecież twoja siostra jej nie znosiła.
- Ale mogła wiele o niej wiedzieć?
- To masz na myśli?
- Sama nie wiem.
- Czekaj, co ona ci właściwie powiedziała?
- Kilka rzeczy. Powiedziała też coś o tobie, że ją oszukałeś.
- Słucham?
- Że zrobiłeś jej coś złego.
- Boże, chyba ona nie sugerowała że to ja ją zepchnąłem z tamtych schodów?! Przecież to byłoby nawet fizycznie niemożliwe! Nie zdążyłbym wejść na górę a potem z powrotem na dół.
- Spokojnie, ona chyba bredziła. Nie jest w najlepszym stanie.
- To nie usprawiedliwia takich oskarżeń. Co jeśli to samo powie policjantom?
- Nie musiało chodzić o to. Może mówiła o czym innym.- Maria zrobiła wymowną pauzę.- Łączyło was coś wcześniej?
- O czym ty do cholery mówisz?
- Dobrze wiesz o co mi chodzi, Arek.
- Jasne, że nie. Maria, przecież ta kobieta jest tylko moją szefową.
- Powiedz mi…co właściwie zaszło tam na dole?- I choć mówił to już wiele razy to niechętnie zrobił to po raz kolejny:
- Poprosiłem Karola o to by poprosił Zosię o zejście od piwnicy byśmy mogli porozmawiać. Potem Wiktoria…
- Nie o to mi chodziło. Pytałam raczej o to dlaczego musiałeś prosić moją siostrę o rozmowę.
- Bo…była na mnie zła. Przed świętami trochę się posprzeczaliśmy.
- Dlaczego?
- Bo byłem idiotą Marysiu. Do tej pory niczego nie rozumiałem.
- Czego?
- Ja…ja chcę być z twoją siostrą. Kocham Zosię.

***
Po wyjściu Marii Grabarczyk, Zosia wciąż leżała na podłodze. Dopiero gdy pielęgniarka weszła do jej pokoju, zastając ją w tej pozycji zapłakaną i zdesperowaną po raz kolejny podała jej środki uspokajające. Tym razem nie oponowała; siły do walki miała już na wyczerpaniu i wiedziała że niewiele ich już jej zostało. Jeśli w ogóle coś zostało.
Dzięki tabletkom zasnęła, ale rankiem czuła się jeszcze bardziej źle. W szpitalu ponownie pojawił się „jej ojciec” tym razem przyprowadzając ze sobą jakąś dziewczynę, którą podobno powinna znać.
- Przecież razem chodziłyśmy na siłkę Wiki. No co ty, nie pamiętasz? To ja, Nikola.
Nie pamiętała, ale nie miała zamiaru tego mówić, już nie. Była jednocześnie wściekła i zrezygnowana, ale przekonawszy się że jej słowa i tak nie są wiele warte postanowiła milczeć. Być może dlatego, nazajutrz Adamczyk poinformował ją:
- Przenoszę cię do prywatnej kliniki.
- Co?
- Nie możesz tu zostać, oni nie pomagają ci dojść do siebie.
- Nie, ja nie mogę stąd wyjść. Wtedy stracę szansę.
- Jaką szansę?- Nie odpowiedziała myśląc o tym, że jeśli wyjdzie z tego samego szpitala w którym leży jej ciało już nigdy nie uzyska możliwości kontaktu z rodziną. Nie wspominając już o tym, że być może tylko wtedy jeśli jest blisko niego ma szansę go odzyskać. Nawet w jej myślach brzmiało to idiotycznie, ale nie miała pojęcia co innego mogłaby zrobić. Postanowiła więc podjąć ostatnią rozpaczliwą próbę zrozumienia tego co się z  nią stało.
- Ja…- I nagle zrozumiała. Nie może wciąż podawać się za Zofię Niemcewicz, bo tylko utwierdza Adamczyka w tym, że zwariowała. Musiała działać rozważnie i z głową a wtedy ci wszyscy ludzie przestaną jej pilnować. I wyjdzie na wolność.-…przepraszam…tato.- Ostatnie słowo dziwnie zabrzmiało w jej uszach. Bo dziwnie było mówić do obcego dla niej mężczyzny „tato”. Tym bardziej, że owy mężczyzna był prezesem banku w którym pracowała i widywała go z tego powodu niezwykle rzadko.- Wiem, że ostatnio zachowywałam się jak coś byłoby ze mną nie tak, ale te luki w pamięci…one sprawiały że czułam się totalnie skołowana.
- Wiktoria…Wiki kochanie to znaczy że już wszystko w porządku?- W oczach mężczyzny pojawiła się nadzieja i...uczucie. Zosia przełknęła szybko ślinę. Czy oprócz tego rodzicielskiego było w nim coś jeszcze? Czy plotki dotyczące prawdziwych relacji między Szymborską a Adamczykiem są słuszne?
- Tttak.- Odpowiedziała z delikatnym zająknięciem.- To znaczy nadal mam luki w pamięci.- Dodała, bo przecież musiała jakoś wyjaśnić chociażby to, że nie pamięta hasła do swojego telefonu.
- Porozmawiam z lekarzem. On…
- Nie, ja to już zrobię. A ty wracaj lepiej do banku.- Te słowa uspokoiły Stefana Adamczyka, bo praca w banku była dla Wiktorii najważniejsza jak sam bank. A skoro teraz do tego nawiązywała zaczynał być w dobrej myśli.
- Na pewno?
- Tak, muszę być sama żeby to sobie wszystko poukładać w głowie. Ja…dziękuję.
- Nie ma za co moja droga. Bardzo się cieszę, że mnie nie odepchnęłaś.- Słysząc to uśmiechnęła się z przymusem po raz drugi czując się nieswojo. Czyżby Wiktoria skończyła związek z ojczymem jakiś czas temu a ten wciąż do niej wzdychał? Miała nadzieję, że tak nie było, ale nawet jeśli to mimo wszystko ten starszy mężczyzna nie będzie próbował narzucić jej swojej woli.
Gdy wyszedł i została sama, od razu nacisnęła guzik wzywający pielęgniarkę, a gdy się zjawiła poprosiła o telefon. Tu przeżyła rozczarowanie, bo Adamczyk zabronił lekarzom pozwalać na wykonywane przez nią połączenia. Dlatego tłumiąc rozczarowanie poprosiła o kolejną kartę i długopis.
Długo zbierała się do napisania początku, nie wiedząc właściwie co dokładnie powinna napisać by nie wyjść na szaloną. Dopiero po prawie godzinie zrozumiała co to będzie.
Zaczęła pisać więc wszystko: począwszy od dat, skończywszy na ulubionych potrawach, kolorze, wydarzeniach z dzieciństwa. O swoich rodzicach, przyjaciołach, faktach i emocjach z nimi związanymi. Pisała długo i chaotycznie: czasami zwykłymi hasłami, czasami ze szczegółami opisując jakiś detal wiedząc, że wszystko może mieć znaczenie.  Dopiero gdy pielęgniarka przyszła z kolejną wizytą przestała zdając sobie sprawę, że zapisała aż pięć dużych kartek. No cóż, miała nadzieję, że tym razem Maria jej uwierzy.
Po raz drugi ubłagała kobietę o dostarczenie listu Marii Grabarczyk, siostrze kobiety która razem z nią spadła ze schodów. I po raz drugi jej się to udało. Pozostało tylko mieć nadzieję, że Marysia to przeczyta.

***
- Cześć Ksawery.
- Witajcie. Wy też tutaj?- Przywitał się Iksiński z Emilią i Jowitą wchodząc do sali w której leżała jego współlokatorka.
- Tak.- Odpowiedziała ta pierwsza.- Przyszłyśmy zaraz po pracy, choć na chwilę aby chociaż ją zobaczyć. Ewa też chciała, ale z powodu dziecka nie mogła.
- Dała jakiś znak?
- Nie. Wciąż śpi.- Tym razem odezwała się Jowita. Potem cała trójka w milczeniu wpatrywała się w leżącą bez ruchu Zosię. Trzeci tydzień od czasu wypadku minie już niebawem i wiedzieli, że wraz z upływem czasu szanse na obudzenie ich przyjaciółki są coraz mniejsze. Ale żadne z nich nawet nie brało pod uwagę możliwości, iż Zośka może się nigdy nie obudzić. Nie chcieli dopuszczać do siebie takiej możliwości, choć lekarz na każde pytanie o dokładną datę odzyskania przez pacjentkę świadomości odpowiadał: „cierpliwości, wszystko jest w porządku i najwyraźniej organizm pani Niemcewicz potrzebuje takiej regeneracji.” Ale odwiedzający Zosię najczęściej, czyli Arek i Maria widzieli w jego spojrzeniu zdziwienie podczas codziennych rutynowych badań pielęgniarek i ich przeglądu. Tak jakby sam nie miał pojęcia czemu Zosia wciąż śpi co było oczywiście prawdą.
Niecałe pół godziny później, w pokoju zjawiła się siostra Zosi. Wtedy Jowita podała jej białą kopertę.
- A to co?
- Nie wiem, pielęgniarka to przyniosła jakieś 40 minut temu gdy zjawiłam się u Zosi, podobno dla siostry pacjentki.
- Okej, dzięki.- Koperta była co prawda podpisana, na dodatek opatrzona dzisiejszą datą, ale Maria nie miała pojęcia o co mogło chodzić. Dlatego od razu otworzyła przesyłkę. Zrobiła to gwałtownie tak, że kilka całkiem zapisanych kartek upadło na podłogę. Gdy schyliła się by je podnieść poczuła jak przyspiesza jej serce.
Nie spowodowała tego ani treść listu (której notabene nie miała czasu się przyjrzeć) ani nawet fakt, iż każda z kartek była zapisana drobnym maczkiem. Po prostu to pismo było jej dobrze znane. To był charakter Zosi.
- W porządku Maria?- To pytanie padło chyba od Emilki, która zauważyła jej dziwne zachowanie. Marysia jednak tylko pokręciła głową. Potem wyszła z sali.
- A tej co?- Spytała wówczas Jowita.
- Nie mam pojęcia.- Mrugnęła do niej Emilia.- Co było w tej kopercie?
- A bo ja wiem? Myślisz, że do niej zaglądałam?
- No nie, ale bardzo się zdenerwowała…

***
Maria pewnie kroczyła do sali, której numer dobrze pamiętała. Nie wiedziała co czuje i co powinna czuć; w głowie kołatało jej się tysiąc myśli a każda z nich bardziej irracjonalna niż wcześniejsza. Co tu było grane? O co tu do cholery chodziło? Nie znała odpowiedzi na te pytanie. Ale wiedziała, że tylko jedna osoba jest w stanie jej na nie odpowiedzieć.
- Okej, dostałam twoją przesyłkę. A teraz gadaj co jest grane.- Nie miała zamiaru bawić się w żadne eufemizmy ani pośrednie krążenie wokół tematu. Dlatego nawet nie pukając do drzwi dziarskim krokiem weszła do sali w której leżała Wiktoria Szymborska.
- Przyszłaś.- Cruella wyglądała na ucieszoną, co nie wiedzieć czemu Marię zirytowało jeszcze bardziej.
- Przecież o to ci chodziło.- Syknęła.- Skąd znasz te wszystkie szczegóły?- Dodała wskazując na kartki wciąż trzymane w dłoni.
- Wciąż mi nie wierzysz, prawda?
- A  w co mam do cholery wierzyć, co? Usiłujesz mi wmówić że jesteś moją siostrą. Co to kurwa ma być: Zakręcony piątek dwa?!
- Wiem, że to brzmi nieprawdopodobnie. Ale pomyśl jak ja się muszę czuć. Wciąż w duchu szaleję by ludzie przestali brać mnie za wariatkę, ale czasami nawet to nie pomaga.
- Nie, przestań.- Pokręciła przecząco głową widząc dobrze znany gest zaciskania dłoni w pięść, który znała u swojej siostry a teraz widziała u tej wariatki.- Nie wmówisz mi, że jakimś cudem stałaś się moją młodszą siostrzyczką. Nie mam pojęcia skąd znasz te wszystkie fakty ani jakim cudem wydusiłaś je od mojej siostry, ale…
- Fakty? Naprawdę to wszystko uważasz tylko za fakty? Przeczytaj kartki dokładnie jeszcze raz i zobacz…
- Przestań wmawiać mi coś czego nie ma!
- Maria wiem jak się czujesz, bo ja czuję się dokładnie tak samo tylko sto razy gorzej, ale sądziłam że ty jako jedyna możesz mi pomóc to zrozumieć.
- Co?
- Jesteś psychologiem. Nie wiem czy oni zamienili nam mózgi czy potraktowali jakąś innowacyjną metodą zamiany ciał czy to po prostu jakaś reakcja na szok powypadkowy. Ale sama do tego nie dojdę, bo tłumiąc to w sobie czuję, że jeszcze bardziej wariuję.
- Bo pani zwariowała. Powinni panią zamknąć i…
- Maria do cholery spójrz na mnie. Spytaj mnie o co chcesz a przekonasz się, że nie kłamię.
- Przecież to śmieszne.
- Po prostu zapytaj. Proszę.- Dodała Zosia z determinacją. Wtedy Maria zdenerwowana szukała w głowie czegokolwiek, co mogłoby stanowić jakieś pytanie tak wielki miała mętlik.
- No dobrze, a więc kiedy się urodziłam?
- Piętnastego maja tysiąc dziewięćset osiemdziesiątego szóstego roku.
- Przecież to jasne, że z łatwością mogłabyś to sprawdzić. To przecież fakt.
- Więc spytaj mnie o coś innego.
- Czy…czy lubię jajka?
- Słucham?
- Odpowiedz: tak  czy nie?
- Nie, nie lubisz ich.
- Zgadłaś, prawda?
- Wcale nie. Wiem to, bo gdy miałaś piętnaście lat mama przywiozła od koleżanki jajka wiejskie, a ty chciałaś zrobić sobie z nich jajecznicę, ale rozbijając skorupkę jednego z nich był tam nierozwinięty kurczak. Wtedy przestałaś jeść jajka gotowane czy smażone, tolerowałaś tylko te w ciastach czy innych wypiekach.
- Zosia ci o tym opowiedziała?
- To ja jestem Zosią! Do cholery jeśli wciąż mi nie wierzysz więc spytaj o coś co wiemy tylko ty i ja!
- Okej!- Marysia również krzyknęła.- Więc…jak nazywał się mój pierwszy  chomik?
- Masz na myśli tego którego wybłagałaś od taty na trzynaste urodziny?
- Tak.- Potwierdziła Maria wyraźnie z siebie zadowolona. Bo na twarzy nieznajomej ujrzała konsternację.
- Nazywał się…Mauricio.
- Ha, nie bo Martin.
- Rzeczywiście, miałaś fioła na punkcie Zbuntowanego anioła…
- Nie próbuj żadnych sztuczek, bo i tak już znam prawdę.
- Wcale nie próbuję, ale miałam wtedy osiem lat i nie pamiętam…
-…bo nie jesteś moją siostrą.
- Bo nigdy nie zdołałam nauczyć się tych twoich głupich nazw tych licznych świnek morskich, chomików czy myszy. Tym bardziej gdy brałaś je z telenowel.
- Po prostu się przyznaj, że kłamiesz. Gdybyś była Zosią wiedziałabyś.
- Wiesz dobrze, że gdybym była Zosią to nie pamiętałabym takiego szczegółu, bo zawsze miałam gdzieś twoich pupili…
Obie kobiety kłóciły się zawzięcie wymieniając zdania z szybkością huraganu. W końcu gdy młodsza umilkła zdenerwowana odwracając wzrok Marysia po raz kolejny przeżyła szok.
Boże, przecież one kłócą się tak jak zawsze. I do tego to odwracanie głowy…i oddychanie nosem gdy jest zdenerwowana…Mózg wciąż nie mógł w to uwierzyć, ale jakimś cudem serce wiedziało. Tylko dziwnie było w tej obcej kobiecie widzieć swoją siostrę.
- Ja…ja nawet nie czytałam tego co napisałaś w tych listach.- Odezwała się po dłuższej chwili już bez krzyku sprawiając, że Zosia spojrzała jej prosto w oczy.- Po prostu rzuciłam na nie okiem. I tak byłam wystarczająco porażona widząc tam twój…to znaczy charakter pisma mojej siostry. Oczywiście zdawałam sobie sprawę, że mogła go napisać wcześniej- w końcu data nic nie znaczy bo mógł to być czysty przypadek chociaż zazwyczaj nie wierzę w przypadki i…zresztą  nieważne. Chodzi mi po prostu  o to, że nawet jeśli tak było to ty wiedziałaś o tym liście a to znaczy że nie istniał wcześniej, prawda?
- Nie Marysiu. Nie istniał.
- Więc…więc to by znaczyło, że kompletnie zwariowałam albo ty jesteś…ty naprawdę jesteś…
- Tak.- Przerwała jej Zosia ze łzami w oczach.- Jestem Zosią. Jestem twoją młodszą siostrzyczką.
- O mój Boże.- Mimo sporego szoku i niedowierzania na twarzy Marii, Zosia nie mogła się powstrzymać przed podejściem do niej i mocnym objęciem. Tak długo była ze wszystkim sama, że teraz musiała poczuć wsparcie drugiej osoby. Nawet  jeśli Marysia wyraźnie drgnęła.- Jak to się stało?
- Nie mam pojęcia. Nawet nie wiesz co czułam po raz pierwszy widząc  w lustrze jej twarz, siedząc w jej ciele. A potem widząc siebie leżącą dwa piętra wyżej…
- Jezu, to dlatego wtedy gdy ustałaś w tych drzwiach…
- Tak, ja zobaczyłam swoją twarz.- Wyszeptała wciąż wtulona w ramię siostry. Jednak wypowiadając następne zdanie wysunęła się z jej objęć.- Dlatego musisz mi pomóc. Oni wszyscy mają mnie za wariatkę, ale ja nie zwariowałam. Wierzysz mi już, prawda?
- Wierzę. Albo obie zwariowałyśmy.

***
Jeszcze tego samego dnia Maria długo rozmawiała z Zosią wciąż nie mogąc otrząsnąć się z szoku. Zadawała pytania, słuchała lub wyrażała własne zdanie. Na przykład o tym, że Zosia powinna podawać się za Wiktorię Szymborską jeśli chce opuścić to miejsce. W innym przypadku wezmą ją za wariatkę.
- Mam nadzieję, że nie mówiłaś policji że jesteś Zosią?
- Jakiej policji?- Zdziwiła się.
- Nie przesłuchiwali cię?
- Nie. Dlaczego mieliby to robić?
- Żeby nikt nie miał wątpliwości, że to był wypadek.- Wyjaśniła Marysia. Ale wtedy uderzyło ją coś jeszcze.- Bo był prawda?
- Oczywiście. Uważasz, że chciałam spaść?- Spytała zapominając, że siostra nie mogła przecież wiedzieć o tym co zrobił jej Arek i sądzić, że z jego powodu chciała popełnić samobójstwo.
- Nie, raczej że ktoś mógł wam w tym pomóc. To znaczy tobie i tej całej Szymborskiej której masz teraz twarz.
- Nie, zapewniam cię że nikt nam w tym nie pomógł. Nie pamiętam zbyt dobrze tamtego momentu, bo wszystko stało się tak szybko, ale z pewnością to był wypadek. Nikt nas nie zepchnął. Po prostu się potknęłyśmy.
- Zosiu…- Zaczęła Maria po raz pierwszy nazywając siedzącą obok siebie kobietę imieniem siostry.- …więc jak doszło do tego wypadku? I dlaczego powiedziałaś mi trzy dni wcześniej, że Arek cię oszukał?- Być może była to kwestia nadmiernie nagromadzonych emocji z powodu ulgi iż Maria w końcu uwierzyła że jest jej siostrą a może bólu spowodowanego zdradą Żylińskiego. Ale koniec końców Zosia wybuchła głośnym płaczem. Marysia nie mając pojęcia co robić delikatnie ją przytuliła choć wciąż fizyczny dotyk lub patrzenie na siostrę w innym ciele było dla niej dziwnym uczuciem. Po prostu czuła się tak jakby dotykała obcej osoby. – Nie płacz proszę. Powiedz co się dzieje.
- Zakpił ze mnie.- Zdołała wykrztusić z siebie dopiero po wielu minutach szlochu.- Ale nie chcę na razie o tym rozmawiać.
- Hej, nie możesz mówić mi czegoś takiego a potem tak po prostu milczeć.
- Wiem, ale zrozum: to na razie dla mnie zbyt trudne.
- Dobrze, jak chcesz. Ale musisz wiedzieć, że cokolwiek między wami zaszło, on przychodzi do szpitala codziennie i siedzi przy twoim łóżku…to znaczy twojego ciała. Poza tym jest jeszcze coś. Powiedział mi, że cię kocha.- Maria wiedziała jakie wrażenie wywarło na jej siostrze ostatnie zdanie, bo wyczuła jak jej ciało gwałtownie drgnęło. Ale doskonale to rozumiała. W końcu mężczyzna którego od wielu lat darzyła uczuciem teraz ją pokochał a ona tkwiła w ciele jakiejś innej kobiety. Dlatego tym bardziej przeżyła szok gdy zamiast radości na twarzy Zosi (a raczej Wiktorii, Maria wciąż nawet we własnych myślach miała problem z nazywaniem jej) ujrzała olbrzymi gniew i nienawiść.
- Wyrzuć go. Nie ma prawa kiedykolwiek jeszcze zbliżyć się do mojego ciała. A już na pewno tym bardziej powtarzając te wszystkie kłamstwa.
- Nie wyglądało na to by kłamał. On cierpi.
- Na jego miejscu też miałabym potworne wyrzuty sumienia traktując kogoś w  sposób w jaki potraktował mnie. Ale jak go znam to pewnie zwyczajna gra.
- Czy my naprawdę mówimy o Arku?- Maria nie mogła uwierzyć w tak diametralną zmianę stosunku jej młodszej siostry do niego.
- Tak, ale dość o tym. Proszę tylko byś kazała mu się do mnie nie zbliżać…to znaczy do mojego ciała. A teraz porozmawiajmy o mnie i o tym co powinnam zrobić.
- Ale ja nie rozumiem. Jak mogłaś tak nagle przestać go kochać?
- Wyjaśnię to wszystko później. A teraz spróbuj pomóc mi zrozumieć co się stało i jak powinnam znów odzyskać swoje ciało zanim przyjdzie pielęgniarka i cię stąd wygoni.

***
Dzisiejszego dnia Arek po raz pierwszy od trzech tygodni pojawił się w pracy. Ale nie dlatego że chciał, po prostu nie miał wyjścia. I tak wykorzystał już cały dostępny urlop na właśnie rozpoczęty nowy rok. A dalsza nieobecność byłaby źle odebrana wśród jego zwierzchników z Krezus banku, nawet jeśli gazety wciąż rozwodziły się nad jego heroicznym uratowaniem życia Szymborskiej. Dlatego jeśli wciąż chciał tam pracować musiał szybko wziąć się w garść.
Nie było to dla niego łatwe. Każdego dnia gdy zjawiał się w szpitalu miał nadzieję, że to właśnie ten będzie tym w którym Zosia się obudzi. Wpatrując się w maszynę rejestrującą jej funkcje życiowe każdą najmniejszą zmianę rejestrował z nadzieją, iż właśnie teraz ona się obudzi. Ale to wcale się nie działo. A on wracał do pustego mieszkania (wciąż mieszkał tam Ksawery, ale bez Zosi właśnie takie mu się wydawało) próbując powściągnąć uczucie rozczarowania. Czuł jakąś dziwną ironię w tym, że praktycznie w tej samej chwili zrozumiał, że szczerze kocha jakąś kobietę a potem ją stracił.
Ksawery też często odwiedzał Zosię co bardzo go denerwowało. Iksiński nie wiedział co ich łączyło przed wypadkiem, a Arek wiedział co tamtej czuł do jego Zośki. I za każdym razem przeżywał ogromną zazdrość widząc jak chociażby trzyma  w szpitalu jej nieruchomą dłoń, którą musiał powstrzymywać i tłumić. Mimo wszystko nie zawsze mu się to udawało czego skutkiem były spięcia zachodzące między nimi w mieszkaniu. A kłócili się o wszystko: sprzątanie, zakupy czy nawet podział rachunku do zapłacenia (oboje chcieli zapłacić go za Zosię). Wydawać by się mogło, że tylko ona potrafiła trzymać ich w ryzach zgrabnie wszystko organizując. Dlatego gdy jej zabrakło zaczął się chaos.
Wchodząc do oddziału Krezus Banku usiłował zapanować nad myślami nie dopuszczając do myślenia o tym co się stało. I tak wiedział, że czekało na niego wielu ciekawskich pracowników chcąc z pierwszej ręki dowiedzieć się wszystkich szczegółów z sylwestrowej nocy. Ale on nie miał ochoty opowiadać na ich pytania.
Właściwie i nie było tak źle: aż do przerwy na lunch mógł skupić się tylko na pracy. Dopiero wtedy zaczęli do niego podchodzić mniej lub bardziej dalsi znajomi udając, że chcą się przywitać. A potem zadawać pytania. Uratowała go Emilia która udała, że ma do niego jakieś pytanie dotyczące pracy, Gdy przez dziesięć następnych minut marnowali swoją przerwę na rozmowę, nawet i najwytrwalsi zrezygnowali idąc na zewnątrz.
- Dziękuję.- Powiedział wtedy Arek,
- Drobiazg. Wiem jak to jest, bo sama wciąż to przeżywam. Każdego dnia ktoś pyta mnie o Zosię.- Nawet słysząc jej imię wypowiadane przez inną osobę poczuł ukucie bólu. Wiedział, że na niego zasłużył: była jakaś przewrotna kara w tym że teraz cierpiał tak jak z pewnością wcześniej przez niego Zosia, ale przecież los nie musiał karać jej za jego błędy. – Pytają nawet o Cruellę, bo wiedzą że leżą w tym samym szpitalu tylko na innych oddziałach. Zwłaszcza, że rozeszła się plotka o tym, że zwariowała. Ale niedługo to się okaże.
- To znaczy?
- Nie słyszałeś? No tak, w zeszłym tygodniu cię tu jeszcze nie było. Adamczyk wygłosił specjalne przemówienie mówiąc, że jego córka czuje się już dobrze i niedługo wróci do pracy.
- Chociaż ona wyszła z tego bez szwanku.
- Złego diabli nie biorą.
- Może jest w tym trochę racji, ale ja nawet nie wątpię w to, że Zosia też już całkiem niedługo się obudzi.
- Odwiedzasz ją dzisiaj po pracy?
- Tak, jadę zaraz po. Chcesz jechać ze mną?
- Pojechałabym, ale najpierw muszę wstąpić do domu i zrobić jakieś zakupy. Ty pewnie nie zatrzymasz się żeby coś zjeść?
- Kupię coś szybko po drodze.- Emilia tylko bez słowa pokiwała głową. Arek spędzał w szpitalu każdą wolną chwilę niezależnie od upływu czasu od wypadku. Wciąż nie mogła nadziwić się fenomenowi przyjaźni Zosi z nim: owszem wiedziała, że są dla siebie jak brat i siostra, ale w pracy zazwyczaj oprócz zjedzenia razem lunchu nie było widać łączących ich więzów. A teraz beztroski zazwyczaj i zawsze uśmiechnięty Arek wyglądał jak cień siebie. I choć ona również uwielbiała Zośkę i cierpiała, było jej go żal.- Idziesz teraz do stołówki?
- Tak…to znaczy nie, muszę iść do Jowity. Przed wypadkiem pokłóciła się z Cruellą i złożyła wymówienie, dlatego ma sporo pracy przed przygotowaniem wszystkich dokumentów. Tym bardziej, że Szymborska jeszcze nie wróciła a obowiązuje ją miesięczny okres wypowiedzenia. Obiecałam, że pomogę jej w archiwizacji.
- Dobrze, a więc do zobaczenia za godzinę.- Pożegnał się z nią, a potem skierował do stołówki. W drodze do windy spotkał Karola: nie odzywali się do siebie od czasu tamtej feralnej rozmowy w piwnicy hotelowej sali. Każdy z nich był wściekły na tego drugiego. Tak samo zachowywali się teraz ignorując wzajemnie swoją obecność podczas przypadkowych spotkań w banku.
Kilka godzin później tak jak zapowiadał, Arek zjawił się w szpitalu w sali Zosi. Tam spotkał jej rodziców, którzy z coraz większym niepokojem wyczekiwali przebudzenia córki ze śpiączki. Wdał się w nim w krótką rozmowę, a potem wyczerpawszy temat, we trójkę siedzieli w milczeniu. Potem zgodnie z zapowiedzią zjawiła się Emilia spędzając u Zosi jakąś godzinkę, po czym wyszła. Kilka minut później zjawił się Ksawery. Również długo nie posiedział, bo zaproponował że odwiezie państwa Niemcewiczów do domu, którym uciekł ostatni autobus. Arek nie oponował, bo nie miał zamiaru opuścić Zosi nawet na chwilę. A nóż się wtedy obudzi będąc sama? Nie chciał do tego dopuścić. Nawet jeśli to Ksawery wyszedł na tego pomocnego.
Koło dziewiętnastej do pokoju weszła Marysia. W ciągu pierwszych kilku minut Arek nie dostrzegł w niej żadnej zmiany, ale jej pytania wyraźnie sugerowały, że coś jest nie tak. Zwłaszcza, gdy spytała go:
- O czym rozmawiałeś z Karolem tam na dole tuż przed wypadkiem Zosi?
- Dlaczego o to pytasz?- Nie odpowiedziała na jego pytanie. Przez całą niedzielną noc rozmyślała o wszystkim co wyznają jej siostra uwięziona w nieswoim ciele, także tego co dotyczyło Arka. I zrozumiała, że Zosia musiała usłyszeć coś, czego nie powinna przez co zdenerwowana potknęła się i upadła. Nie miała tylko pojęcia co. Arek miał nową dziewczynę? Powiedział, że Zosia jest dla niego tylko siostrą? Maria wiedziała, że to tylko zasmuciłoby jej siostrzyczkę a nie wprawił w zgorzknienie i nienawiść do Arkadiusza. Wiedziała też, że jeśli Zosia nie jest gotowa na wyznanie jej prawdy nie powinna na nią naciskać. Ale cała  ta sprawa sprawiła, że przestała ufać Żylińskiemu.
- Po prostu jestem ciekawa. Mówiłeś, że chciałeś spotkać się z moją siostrą a jednak rozmawiałeś z nim.
- Karol przekazał mi, że Zosia zgodziła się na spotkanie ze mną i zjawi się za 10 minut w piwnicy.
- To wszystko?
- Maria nie pamiętam dokładnie o czym z nim rozmawiałem.- Skłamał.- Czy to ma jakieś znaczenie?
- Tak…nie…może.
- Co to za odpowiedź?
- Zosia nie chciała abyś tu był.
- Słucham?- Widząc jego konsternację zrozumiała, że popełniła błąd. Nie pozostało jej nic innego jak zmyślić na poczekaniu:
- W święta była na ciebie zła.- To nie było całkowite kłamstwo.- A może raczej smutna. Jeszcze tego samego ranka przed wypadkiem rozmawiałam z nią przez telefon: powiedziała, że nie chce iść na to przyjęcie.
- Do czego pijesz?
- Nie wiem. Jak mówiłam wcześniej to mogło mieć jakieś znaczenie.
-Więc dlaczego mówisz mi o tym dopiero teraz?
- Możesz mi po prostu powiedzieć czy w jakiś sposób ją skrzywdziłeś albo…oszukałeś?- Dodała przypominając sobie określenie jakie w stosunku do niego użyła Zosia.- Nie musisz odpowiadać w jaki sposób, po prostu chcę wiedzieć czemu była na tyle roztrzęsiona by spaść ze schodów.
- Sugerujesz, że to moja wina?
- O nic cię nie oskarżam, Arek.
- I to dlatego wczoraj wieczorem tuż przed końcem odwiedzin sugerowałaś, że powinienem spędzać u niej mniej czasu?
- Powiedziałam tylko, że jesteś zmęczony tymi codziennymi wizytami.
- Okej. A więc chcesz wiedzieć co zaszło między mną a twoją siostrą? To ci powiem. Powiedziała mi, że mnie kocha a ja w panice nie miałem pojęcia co z tym fantem zrobić.- Zaczął decydując się zataić część prawdy o tym, że po pijaku się z nią przespał. Nie chciał by Marysia o tym wiedziała.- Powiedziałem jej, że się nad tym zastanowię, bo nie wiedziałem do końca co powinienem o tym myśleć. Zawsze widziałem w niej tylko przyjaciółkę, więc to był dla mnie prawdziwy szok. Dlatego mogła być zmieszana, potem trochę na mnie zła gdy ten okres mojego zastanowienia zaczął się przedłużać. Pewnie z tego samego powodu wzięła na przyjęcie Ksawerego albo myślała, że ja też pójdę z kimś innym, nie wiem. Ale w Sylwestra, w tamtej piwnicy dzięki rozmowie z Karolem zrozumiałem, że ją kocham. Że chcę z nią być i zawsze była dla mnie jedyną kobietą po mamie która się liczyła. I chciałem jej to do diabła powiedzieć. Ale kilka minut później usłyszałem jakiś krzyk i jej zakrwawione ciało sturlało się po schodach jak szmaciana lalka a ja myślałem że ona…że nigdy jej już tego nie powiem. I o tym właśnie rozmawiałem z Karolem: o tym jak bardzo ją kocham. A teraz każdego dnia przychodzę do szpitala licząc, że się obudzi i jednak będziemy mogli być razem.- Zakończył nawet nie zdając sobie sprawy z tego jak jego głos drży z powodu tłumionych emocji. Marysia nic już z tego nie rozumiała. Czyżby Zosia po prostu myślała, że Arek chciał wyznać, że jej nie kocha i dlatego go znienawidziła by było jej łatwiej o tym zapomnieć? Ale nie, przecież wyraźnie twierdziła że Żyliński ją oszukał. Dodała nawet, że wykorzystał tak samo jak Bartek. Oznaczało to więc, że Arek kłamał. Ale jeśli tak to musiała przyznać, że robił to świetnie; a w to jakoś nie chciało jej się wierzyć. Pozostawała więc tylko jeszcze jedna opcja: nieporozumienia. A skoro tak jest to nie powinna się wtrącać tylko pozwolić im wszystko wyjaśnić po swojemu. Tylko jak do tego czasu mogła zapobiec zbliżaniu się do przez niego do ciała jej siostry? Nie mogła przecież nic zrobić.
- Przepraszam, muszę wyjść by porozmawiać z lekarzem.- Powiedziała w końcu.
- Rozumiem. Powiesz mi jak coś w jej stanie zdrowia się zmieni?
- Jasne.- Skłamała.- Do widzenia.                               

Wychodząc z sali skierowała się do pokoju lekarskiego. Chciała załatwić sprawę jak najszybciej by jeszcze zdążyć iść do Zosi (w ciele Wiktorii) i móc z nią porozmawiać. Ale najpierw musiała poznać wszystkie fakty od Skarżyckiego. I może choć trochę zrozumieć co się z jej siostrą stało.

3 komentarze:

  1. Bardzo lekko czytało mi się rozdział, naprawdę wciągający. Jestem ciekawa dalszych części i czekam :-) ~ Mimi

    OdpowiedzUsuń
  2. Genialne fajna zmiana dla mnie się podoba jak piszesz bez względu na rodzaj opowiadania tym bardziej ze to jeden wątek wpleciony w całość. Mam tylko nadzieje na kolejny rozdział w niedziele. A w ogóle ile planujesz rozdziałów?

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Nie wiem dokładnie ile, na razie trudno mi to sprecyzować, bo nawet teraz staram się nie wchodzić zbytnio w szczegóły a wyszło już prawie 200 stron worda (a w mojej głowie to nawet nie jest jeszcze połowa)...Dlatego na tą chwilę mogę powiedzieć, że na pewno jeszcze sporo. Nie chcę wchodzić w liczby by potem nie było rozczarowania; poza tym teraz długość poszczególnych części które ostatnio wstawiam jest dość różna (nie wiem czy ktoś to zauważył), bo wynika z mojej dyspozycyjności (wstawiam tyle, ile uda mi się napisać, przestałam porcjować) dlatego naprawdę nie chcę rzucać żadnymi cyferkami :)
      PS: Bardzo się cieszę, że zmiana gatunku ci się spodobała
      Pozdrawiam

      Usuń