Łączna liczba wyświetleń

poniedziałek, 2 marca 2015

Cienie przeszłości: Rozdział XIX: I co dalej?

KOLEJNEJ CZĘŚCI MOŻECIE SPODZIEWAĆ SIĘ PO JUTRZE LUB W CZWARTEK, CHOĆ MAM NADZIEJĘ, ŻE SIĘ WYROBIĘ DO ŚRODY.
MIŁEGO CZYTANIA. :)
PS: Tylko znowu mnie nie "oskalpujcie"



Pędem rzuciłam się do drzwi odpychając Łukasza. Nie mogłam uwierzyć w to co się działo, czułam że jeśli szybko nie obejmę Kuby on także zniknie.
– Czy to sen?- Spytałam odruchowo ze łzami na policzkach gdy tuliłam szczuplutkie, malutkie ciałko mojego synka.
– Nie, to nie sen Karolina.- Usłyszałam głos Łukasza, który nie wiadomo kiedy zmaterializował się przy nasz. Potem poczułam jego chłodne wargi na czole.
– Ale przecież...przecież on nie żył. Przecież lekarz powiedział, że żyje i był w kostnicy i w trumnie...
– Kara, to nie był nasz syn. Oni się pomylili. Kubę znaleziono wczorajszym wieczorem u jakichś ludzi. Nie wiedział jak ma na imię i trafić do domu, więc do nich przyszedł. Dopiero słysząc w telewizji o tej sprawie zorientowali się, że to ten chłopiec.
– Ale...kim w takim razie było zmarłe dziecko? Przecież on wyglądał tak jak nasz syn.- Nadal nie mogłam w to uwierzyć.
– Czysty przypadek, zapewniam cię. Podobno istnieje nawet teoria, że każdy człowiek ma swojego sobowtóra.
– Nie, nie mogę w to uwierzyć. Kochanie, powiedz że to prawda. Powiedz, że jesteś tu z mamusią.- Poprosiłam przyciśniętego do mnie synka. Zachichotał próbując się odepchnąć.
   Udusisz mnie mamo.
   Matko, przepraszam.- Tak gwałtownie go puściłam, że aż klapnął na tyłek.
Ponownie się zaśmiał.
– Mama szalona!- Zapiszczał, a ja z ulgi się roześmiałam. Kiedy nauczył się tak dobrze i wyraźnie mówić? Boże, to przecież niemożliwe by po takim koszmarze spotkało mnie takie szczęście, myślałam. I rzeczywiście, to było niemożliwe, bo słysząc dźwięk pioruna potężny błysk zajął cały pokój. Pamiętając o tym jak Kuba bał się burzy od razu chciałam go ponownie przytulić, jednak w miejscu gdzie jeszcze przed chwileczką siedział był tylko dywan.
– Kubuś?- Spytałam cicho.- Gdzie jesteś?- Nikt mi nie odpowiedział. Przerażona zaczęłam kręcić się w kółko na czworakach szukając synka i krzycząc jego imię. Potem krzyczałam już imię męża, który też przecież chwilę temu tutaj był przekrzykując rozszalałą burzę i grzmiące pioruny. W końcu wstałam próbując zapalić światło, ale okazało się to niemożliwe. Być może z powodu burzy nastąpiła jakaś awaria, więc nadal spowijała mnie ciemność.- Nie bawcie się tak ze mną, proszę.- Załkałam po raz kolejny po omacku przeszukując pokój.- Kuba? Łukasz? Gdzie jesteście? Gdzie się schowaliście?- Łzy dosłownie zalewały mi twarz.- Proszę...proszę odezwijcie się.- Jedyną odpowiedzią był kolejny piorun. Zwinięta w kulkę łkałam w swoje kolana nie mogąc uwierzyć w to co się niedawno stało.
A więc znów dopadł mnie mój znajomy koszmar. Znów okazywało się, że Kuba żyje i ma się dobrze a ja nadal mieszkam z Łukaszem. Tyle, że tym razem był zupełnie inny niż poprzednio: nie odbywał się w przeszłości, ale w chwili obecnej. Nie mogłam uwierzyć, że moja własna podświadomość spłatała mi takiego figla. Podobno śnimy najczęściej o swoich obawach lub marzeniach, więc pewnie dlatego wciąż prosząc w duchu o to by Kuba wrócił mój mózg stworzył wyimaginowaną wizję sytuacji, która choć bardzo prawdopodobna nie mogłaby wydarzyć się w rzeczywistości. Ale jednocześnie była tak bardzo realistyczna, że niemal czułam dziecięcy zapach owocowego szamponu do włosów mojego synka unoszący się po pokoju. Szloch przeszedł w urywany oddech, potem czkawkę. Nie mogłam jednak spać, bo pioruny i wizja własnej beznadziejności nie pozwalała mi na to. W duchu wciąż od nowa i na nowo odtwarzałam swój realistyczny sen. A właściwie koszmar.
– Daj mi już spokój- Poprosiłam cicho nie wiadomo kogo.- Proszę. Nie dajesz mi szansy na normalną egzystencję w dzień, więc pozwól mi znaleźć ukojenie chociaż w nocy. Czy chcesz bym oszalała? Odpowiedz ty cholerny Boże! O to ci chodzi?!- Krzyczałam już płaczliwie.- W takim razie możesz być z siebie dumny, bo niewiele ci brakuje. Patrz już jestem szalona!- Płacz znowu wrócił. Dodatkowo nasilony silnym bólem głowy i żołądka, który niemal podszedł mi do gardła. Z trudem doczłapałam się do łazienki zanim nie zwymiotowałam. W ciągu całego dnia zjadłam tylko połówkę jabłka, więc zwróciłam tylko żółć. Mimo to skurcze były tak silne, że niemal padałam z nóg.
Czułam się tak, jakbym umierała. Chciałam nawet zawołać z góry mamę lub Bartosza, ale jednocześnie jakimiś przebłyskami świadomości nie chciałam by widzieli mnie w takim stanie. Nieskończenie wolnym krokiem jak mi się wydawało wróciłam do swojej sypialni czując jak na moje czoło z wysiłku wstępuje pot. Byłam wykończona psychicznie i fizycznie. Niemal padałam z nóg, ale bałam się zasnąć nie chcąc by szalony sen znów wrócił. I znów zniszczył mur który budowałam przez ostatnie dni. Leżałam więc tak na podłodze dobrych kilka minut zanim przypomniałam sobie o tabletkach nasennych. Z trudem wymacałam niedużą fiolkę i prawie opróżnioną już szklankę z wodą. Wyjęłam trzy tabletki po namyśle dorzucając jeszcze jedną. Popiłam je wodą. Gdy po kilku minutach sen nadal nie przychodził wściekła połknęłam jeszcze kilka. Przez ciemność nie widziałam dokładnie ile, ale miałam nadzieję, że ta ilość pomoże mi wreszcie uwolnić się od tego całego koszmaru. I w końcu udało mi się. Moje powieki stały się ciężkie, gdy niezgrabnie padłam na łóżko. A potem była tylko ciemność.
O Boże, jaka ona blada. Czy ona umrze?
Karolina, słyszysz nas? Lekarz powiedział, że powinna się niedługo obudzić. Kochanie, powiedz coś.
Dlaczego, dlaczego ona to zrobiła?
Głosy wokół mnie zdawały mi się zlewać w jedno. Próbowałam unieść powieki, ale nie byłam w stanie. Tym bardziej do wypowiedzenia jakiegoś słowa. Potem znów straciłam przytomność.
Obudziłam się dopiero na dźwięk miarowej aparatury i bólu na ręce. Próbowałam zrozumieć dlaczego i wymacałam niewielką rurkę. Syknęłam usiłując się podnieść.
   Pani Karolino, słyszy mnie pani?
   Obudziła się?
   Na to wygląda. Proszę tu poczekać. Ja zawołam lekarza prowadzącego.
– Tak oczywiście.- Dopiero teraz rozpoznałam głos mojej przyjaciółki Beaty.- Karola, słyszysz mnie?
   Beti?- Szepnęłam słabo na co usłyszałam jęk.
– O Boże, to cud. Dzięki ci.- Jeszcze raz próbowałam otworzyć oczy, ale światło raziło mnie tak mocno, że zaniechałam tego. Przy czwartym podejściu mogłam jako tako dostrzec zaniepokojoną aczkolwiek podnieconą twarz Beaty.
   Co się stało?
   Nie pamiętasz?- Spytała z niepokojem.- Miałaś... miałaś mały wypadek.
   Wypadek?
   Tak.
   Jaki wypadek?
– Później ci powiem. Przepraszam cię na chwilę. Pójdę zawołać Marlenę i twoją mamę. Łukasz też jest w szpitalu.
   Nie, nie idź- Poprosiłam ją.
– Co się stało?- W jej oczach dostrzegłam coś czego nie chciała mi powiedzieć.- Beti...- Pospieszałam ją.
       Nic nie pamiętasz, prawda? Lekarz uprzedzał nas, że tak może być. No cóż, ty...
   Karolina, nareszcie!- Do pokoju wparował Tomek przerywając nam rozmowę.
Ujął moją dłoń do ręki delikatnie gładząc.- Jak się czujesz?
   Dobrze. Ale nadal nie rozumiem co się stało. I dlaczego tu jestem.
   To szpital.
   Domyśliłam się. Ale dlaczego...
   Poczekasz tu z nią? Ja zawołam resztę.- Wtrąciła się moja przyjaciółka.
   Dobrze.- Odparł jej Kownacki. Moja irytacja zaczęła wzrastać.
– O jakim ona mówi wypadku?- Tomek spojrzał na mnie z takim samym niepokojem jak poprzednio Beata.- Hej, muszę wiedzieć.
   Naprawdę nic nie pamiętasz?
– Gdyby tak nie było nie pytałabym cię o to. Cholera, czemu jest mi tak niedobrze?
   Miałaś robiony bardzo nieprzyjemny zabieg.
   Jaki?
– Gastroskopię.- Dopiero teraz układanki puzzli zaczęły pasować na swoje miejsce. Koszmar, że Kuba nadal żyje, paskudna burza i te tabletki nasenne...
   A więc... a więc wzięłam ich za dużo?- Tomek uciekł wzrokiem w bok.
   Tak.
– Było ciemno i nie widziałam zbyt dobrze.- Wymamrotałam. Potem po pokoju weszli inni: mama, moja siostra, teściowa i mąż. Od tego ostatniego nie mogłam oderwać wzroku. Nie widziałam go od tak dawna... Praktycznie od dnia pogrzebu Kubusia. Od tego czasu minęło już ponad pół miesiąca. Zdziwiło mnie jak przez ten czas się zmienił. Nigdy nie miał na twarzy zarostu (poza epizodem gdy udawał Irosa wdzięcząc się do Kariny Bajkowskiej), choć często musiał golić się dwa razy dziennie a teraz jego brodę i policzki znaczył dość spora broda. Zastanawiałam się czy zapomniał się ogolić czy celowy zabieg. Bo o dziwo, pomyślałam że wygląda tak jeszcze atrakcyjniej, choć ciemny zarost podkreślał jeszcze bladość jego policzków i zapadnięte oczy. Przez moment, zanim wróciła złość miałam ochotę go przytulić, by on mnie przytulił. Ale szybko wróciłam do rzeczywistości. Wyglądał źle? Dobrze mu tak. Powinien cierpieć tak jak ja. Nie móc spać po nocach śniąc o naszym synu w czasie teraźniejszym tak jakby jeszcze żył. Czy on musiał przez to przechodzić? Miałam szczerą ochotę go o to zapytać.
   Jak się czujesz córeczko?- Kolejna osoba przywitała mnie tym pytaniem.
   W porządku, mamo.- Odparłam.- Długo tu jestem?
– Dwa dni i część nocy. Bartosz znalazł cię rano gdy....- Przełknęła głośno ślinę z trudem hamując łzy. Gdy Łukasz ją objął spytałam z niepokojem:
   Mamo, wszystko dobrze?- Słysząc moje pytanie załkała jeszcze głośniej.
Próbowałam ją jakoś uspokoić.- Hej, już wszystko dobrze. Wiem, że trochę napsułam ci krwi, ale te tabletki... Po prostu miałam koszmar, że... że Kuba... wydawało mi się, że on nadal żyje. I wtedy...ja nie mogłam zasnąć więc je wzięłam...Mamo, proszę...
   Przepraszam.- Wypowiedziała tylko to jedno słowo i wybiegła. Zdezorientowana spojrzałam na twarze wszystkich dookoła. Każdy odwracał wzrok, był smutny i w jakiś sposób zażenowany. Dlaczego?- Czemu milczycie? Czy ktoś mi powie co się tutaj dzieje?
– Karola, dlaczego chciałaś to zrobić?- Odezwała się w końcu moja siostra.- Wiem, co przeżyłaś, ja też jestem matką i niedługo zostanę nią po raz kolejny, ale to nie powód by targać się na własne życie.
   Co?- Słysząc moje pytanie Marlena zbliżyła się do mojego łóżka.
– Wiesz co przeżywaliśmy w ciągu ostatnich kilkudziesięciu godzin? Mało nie umarłam odbierając telefon od mamy. Wiesz jak ona się czuła? A Wojtek? Miał ważny egzamin i olał go tylko po to by do ciebie przyjechać.- Jej głos się lekko załamał.- Jak mogłaś nam to zrobić?
– Przecież ja...to nieprawda.- Zdołałam zaprzeczyć. Boże, a więc oni wszyscy myślą, że ja...? Nie miałam jednak szansy dodać niczego więcej, bo do sali wszedł doktor chcąc mnie zbadać karząc wszystkim wyjść.- Czy oni...oni myślą, że chciałam popełnić samobójstwo?- Spytałam cicho lekarza. Słysząc to pytanie spojrzał na mnie.
   A tak nie było?
– Oczywiście, że nie. Ja chciałam tylko iść spać. Od śmierci mojego...to znaczy od dawna nie mogę normalnie spać. Dlatego muszę wspomagać się tabletkami.
– I dlatego wzięła ich pani prawie piętnaście? Wie pani, że nawet cztery mogą spowodować poważne komplikacje?
– Co...? Nie miałam pojęcia, że aż tyle. Nie było prądu i ja... ja od dawna brałam trzy, bo mniejsza dawka na mnie nie działała. Naprawdę miałam poważne problemy ze snem.
– Skąd miała pani środek...- Tu wymienił nazwę leku, który spożyłam.- Jest na receptę.
– Wiem, ale dostałam je od sąsiadki. Mama kupiła mi wcześniej jakieś w aptece, ale były na bazie ziół i nic mi nie pomagały. Te, tak.
– Nic dziwnego, bo mają silne działanie odprężające. Jednak w nadmiernej ilości powodują poważne komplikacje. Zwłaszcza na pusty żołądek.
–Ja...ostatnio nie miałam apetytu- Dodałam głupio czując się jak niesforne dziecko karcone przez nauczyciela.- Przepraszam.
       Nie mnie pani powinna przepraszać. Powinna się pani cieszyć, że w takim razie ten głupi wybryk nie skończył się inaczej. Jeszcze godzina i straciłaby pani nerkę. Następna zakończyłaby pani życie. Następnym razem radziłbym więc uważać ze spożywaniem leków przepisanych na receptę innej osobie. Na razie proszę odpoczywać.- Miałam świadomość, że lekarz nie potraktował  mnie z należną łagodnością, ale jednocześnie taka terapia szokowa pozwoliła mi przejrzeć na oczy. W ciągu kilku następnych dniu spędzonych w szpitalu, a potem powrocie do domu nieustannie o tym rozmyślałam. I w końcu zdecydowałam.
Łukasz miał rację. Najwyższy czas, bym w końcu pogodziła się ze śmiercią mojego synka i zaczęła żyć dalej. Nie pozwalając mu odejść popadałam tylko w coraz to większą depresję i nerwicę, a nawet szaleństwo. Na dodatek moje tłumaczenia, co do prawdziwości wypadku ze środkami nasennymi nie zdały się na wiele. Mama, tak jak i inni uważali, że chciałam popełnić samobójstwo i dołączyć do synka. Przestałam więc tłumaczyć wszystkim, że tak nie było.
Na początek, gdy tylko wróciłam do rodzinnego domu przestałam się irytować gdy traktowano mnie jak skorupkę jajka. Zjadałam, choć właściwie należałoby powiedzieć: wmuszałam w siebie jedzenie starając się zjeść chociaż dwa posiłki dziennie. Kilka razy byłam nawet na zakupach, ale gdy zapominałam o głównych produktach które kazała mi kupić mama zrezygnowałam. Zamiast tego umówiłam się dwa razy z przyjaciółkami i choć z trudem, to jednak zmusiłam się do wyjścia do cukierni. Choć jednocześnie czułam się niezręcznie, jakbym kalała pamięć własnego synka od śmierci którego minął zaledwie miesiąc.
Byłam też wyrozumiała dla wszystkich, którzy nieustannie dotrzymywały mi towarzystwa. Jak mówiłam mama nie uwierzyła w moją wersję tego co się stało, więc teraz starała się nie dopuścić do tego bym była sama. Doszło nawet do tego, że
spałam z nią w pokoju do którego Bartosz wstawił drugie łóżko. Było mi z tym głupio, ale jednocześnie po jakimś czasie zdołałam dostrzec zalety tej sytuacji. Bycie z kimś pozwalało mi zapomnieć o własnych problemach i skupić się na rozmówcy. Na razie jednak nie byłam w stanie zmusić się do szczerej rozmowy z mężem, choć on również odwiedził mnie kilkakrotnie. Jednak nasze spotkania ograniczyły się tylko do zdawkowych frazesów o mojej samopoczucie i dalsze plany.
Coraz lepiej rozumiałam się z Jackiem. Na stała przeprowadził się do Warszawy z Gdańska porzucając pracę i dom właściwie bez powodu. Twierdził, że chciał zmiany i tęsknił za stolicą jednak ja wiedziałam, że robił to dla mnie. On, chyba jako jedyny rozumiał, że omijanie tematu Kuby podczas rozumów przynosi wręcz odwrotne skutki. Dlatego pytał mnie o jego ulubiony kolor, dania czy zabawki. A ja z uśmiechem opowiadałam mu o tym jak wszystkim. W którymś momencie jednak się zakłopotał. Zauważyłam to i spytałam go:
– Czy chcesz mnie o coś spytać? Coś się stało?
– Nie, Karola. Po prostu...- Urwał na moment uciekając wzrokiem z mojej twarzy. Potem jednak dodał z wahaniem.- Nie sądzisz, że...że to wszystko dla ciebie samej jest zbyt trudne?- Zrozumiałam teraz jego wahanie. Wiedział, że poruszamy się po śliskim gruncie.
– Tomek, ja...ja wiem, że moje zachowanie znacznie odbiega od normalności, ale uwierz mi, że próbuje. Naprawdę.
   Nie o to mi chodziło. Wiem, że to prawda, i świetnie ci idzie, ale...
   Ale?
   Ale nie sądzisz, że sama sobie z tym nie poradzisz?
   Co masz na myśli?
   Mam na myśli lekarza.
   Psychiatrę.- powiedziałam twardo. Pokręcił głową.
– Nie. Psychologa. To wcale nie sugeruje niczego złego. Po prostu czasami taka rozmowa potrafi zdziałać bardzo wiele.
– Mogę rozmawiać z tobą.- Powiedziałam ze złością.- Nie mam zamiaru opowiadać o Kubusiu obcej babie lub facetowi, który go nawet nie znał i nie rozumie mojej straty.
  Karolina, to jest profesjonalista. On ci pomoże.
– Nie, okej?- Przez chwilę milczał, tak że myślałam iż dał sobie spokój z tym durnym pomysłem.
– A jeśli cię o to poproszę?- Spytał. Zaprzeczyłam stanowczo, ale po kilku następnych próbach, uległam.
Okazało się, że to nie był taki głupi pomysł. Być może i moja mentorka nie znała Kuby to jednak wydawała się szczerze zainteresowana moją historią. Już po pierwszym spotkaniu czułam się lepiej i nie omieszkałam opowiedzieć o tym Tomkowi. Zadowolony podkreślał, że to jego zasługa, bo on mnie do tego namówił, a ja po raz pierwszy od śmierci Kuby szczerze mnie rozbawił. Jednak gdy tylko moje usta uniosły się do góry zdałam sobie sprawę, że to nie na miejscu. W końcu mój syn nie żyje, a ja zamierzałam się uśmiechnąć już w półtora miesiąca po jego śmieci?
Z czasem, wracałam do równowagi. Na piątym spotkaniu z panią Górską, bo tak nazywała się pani psycholog (swoim nazwiskiem wywołując u mnie nieprzyjemne skojarzenie z Grzegorzem Górskim, który porwał mojego syna i doprowadził do jego śmierci)  Okazało się jednak, że wiedziała co robi i mówi. Bo powiedziała mi coś, przed czym uciekałam przez ostatnie tygodnie.
   A więc co z twoim mężem? Masz z nim kontakt?
– Z Łukaszem? Nie.- Odparłam nie mogąc spojrzeć jej w oczy. Opowiedziałam jej podczas poprzedniej wizyty, że jego postać nierozerwalnie kojarzy mi się ze śmiercią Kuby i nie potrafię oddzielić tych dwóch wydarzeń. Że nie potrafię już patrzeć mu w twarz nie widząc w nich mordercy synka.
– Ale wiesz, że to nie była jego wina, prawda?- Spytała mnie.- Twój mąż nie ponosi bezpośredniej winy za śmierć Kuby. To był wypadek. Taki jak spotkał ciebie w momencie gdy połknęłaś za dużo tabletek.
– Jakoś nie widzę związku.
– Wręcz przeciwnie. Wtedy też wszyscy myśleli, że popełniłaś samobójstwo, a wcale tak nie było. Jak czuła się ta sąsiadka, która dała ci fiolkę po tym wypadku?
 Czuła się winna.
– Właśnie. A jak czułaby się gdybyś umarła? Sądzisz, że nie obwiniałaby się za twoją śmierć?
– Pewnie tak.- Przypomniałam sobie zapłakaną twarz pani Gawrońskiej. Ona naprawdę uważała, że to była jej wina. A przecież tak nie było.- Ale nie w przypadku Kuby. Gdyby nie prowadził tej sprawy, gdyby nie był tą wtyczką i  nie kpił z przestępców nic by się nie stało. I gdyby nie był z CBŚ.
   I gdybyś go w ogóle nie spotkała też, prawda?
   Tak.- Przytaknęłam nie wiedząc do czego zmierza.
– A więc Kuba też by się nie narodził.- W końcu złapała mnie w pułapkę. Zła już miałam ochotę powiedzieć, że Kubuś nie był jego synem, ale dałam sobie spokój z tą dziecinną zagrywką. Bo przecież wcale tak nie było.
– Być może.- Przyznałam ostrożnie. Potem głęboko wciągnęłam powietrze ustami.- Ja to wiem. To znaczy tak mi się wydaje. Ale to nie znaczy, że to akceptuję.
– Karolino, rozumiem cię. Usilnie próbujesz zrzucić na kogoś winę za śmierć syna, bo tylko to powoduje, że możesz dać ujście swojej frustracji w bardziej konkretne miejsce, a nie obwiniając cały świat. Ale w ten sposób tylko siebie niszczysz. I swojego męża też.- Zrobiła krótką pauzę.- Wiesz, że wspólnie byłoby wam łatwiej przez to przejść?
   Nie sądzę.
– A ja wręcz przeciwnie. Byliście rodzicami Kubusia i to wy kochaliście go najmocniej. Nikt inny nie pojmie waszego bólu.
   Nie rozumie pani tego co wcześniej powiedziałam? Ja nie mogę, nie potrafię.
– Nie możesz czy nie chcesz?- Och jak ja nienawidziłam tego spokojnego, niemal śniętego głosu wszystkich psychologów. I tych ich podchwytliwych stwierdzeń czy odpowiadania pytaniem na pytanie.
   Nie mogę.
– Kochasz swojego męża? Karolino?- Popędzała mnie gdy ja milczałam szukając odpowiedzi wewnątrz siebie. Czy go kochałam? W tej chwili nie wiedziałam nawet co to znaczy. Dlatego tak jak to zwykle była w takich sytuacjach czułam potrzebę ataku.
   Co to w ogóle za pytanie?- Zastosowałam ten sam wybieg co pani psycholog odpowiadając pytaniem na jej pytanie.
- Proste. Tak czy nie?- Drążyła. Głośno westchnęłam.
- Ja…nie wiem.- wyszeptałam w końcu.  Bo naprawdę tak było. Nie czułam już nic. Na myśl o Łukaszu przypominałam sobie o jego ostatniej akcji i tym co spotkało przez to mojego syna. Całą miłość przelałam na niego. Gdy umarł moja cała miłość też.
   A dawniej? Mówiłaś, że poznaliście się w niesprzyjających okolicznościach.
   Tak...dawniej, dawniej bardzo się kochaliśmy.- Z grubsza opowiedziałam jej całą historię.
– Ach tak.- Podsumowała.- A więc twój przyjaciel Tomek czy raczej Jacek jest w rzeczywistości twoim byłym partnerem...- Nie powiedziała nic więcej robiąc jakieś zdanie w notatkach. - Więc skupmy się na czymś innym. Mówiłaś, że zamierzasz znaleźć pracę. Jak ci idzie?
To spotkanie dało mi do myślenia. Ona miała rację: dłużej nie mogłam już trwać tak w zawieszeniu, na garnuszku matki, udając że nie mam męża. Nie mogłam chować głowy w piasek. Zbierając się w sobie przez cały dzień w końcu umówiłam się z Łukaszem na spotkanie.
Fakt, że spotkanie miało odbyć się dopiero w sobotę, bo pracował tylko upewniło mnie w mojej decyzji. Bo zdałam sobie w końcu sprawę, że między nami nie ma przyszłości. Ja nie potrafiłam tak po prostu wymazać Kubusia z mojego życia, nie potrafiłam zapomnieć o tym że gdyby nie praca Łukasza być może nadal byłby ze mną. Poza tym doszłam do wniosku, że nasze małżeństwo rozpadło się już dużo wcześniej. Przecież już kilka miesięcy temu kłóciłam się z mężem o jego nadmierny pracoholizm, nieustępliwość, udawanie dziewczyna tamtej gangsterki... Przyczyn
było niemało. Dopiero śmierć Kuby pozwoliła mi to dostrzec. Znikła gdzieś cała magia i miłość jaka dawniej nas łączyła, znikła czułość i delikatność którą sobie okazywaliśmy, pozostawiając nieufność i lęk. Kuba zaczął być jedynym co nas łączyło. Po jego śmierci nie zostało już nic.
O dziwo moja decyzja zbytnio nie zdziwiła Łukasza. Owszem, był zaskoczony, ale jak sam powiedział spodziewał się tego.
       W naszej sytuacji pozostały tylko dwa wyjścia: albo rozwód, albo wspólne życie. Po twoich wyprowadzkach i rozmowach zrozumiałem, że możliwe jest tylko pierwsze. Pozostało tylko do ustalenia kiedy to ma nastąpić.
       A więc się zgadzasz?- Spytałam odrobinę zażenowana. Właściwie nie wiem czego się spodziewałam. Na pewno nie tak beznamiętnej reakcji. Bo Łukasz wyglądał tak jakby uszło z niego całe życie. Nie z powodu tego co mu obwieściłam, o nie. Był jakby wyzuty już wcześniej, wyglądał nawet gorzej ode mnie. Jakby to co mu powiem zupełnie nie miało dla niego żadnego znaczenia. I może tak właśnie było. Może psycholog się myliła, może nigdy nie moglibyśmy pomóc sobie nawzajem uleczyć ran, bo nie tylko ja już tego nie chciałam, ale on również.
       A mam jakieś wyjście?- Spytał niemal z uśmiechem.- Mam cię przekonać, że jednak jest dla nas jakaś szansa gdy sam wiem, że jej nie ma?- Na moment poczułam w gardle wielką gulę.
„I przysięgam ci miłość, wierność i uczciwość małżeńską, oraz że cię nie opuszczę aż do śmierci. W zdrowiu i w chorobie, w szczęściu i nieszczęściu…”, w głowie usłyszałam słowa ślubnej przysięgi, którą kiedyś składałam Łukaszowi. Przypomniałam sobie ten moment gdy z trudem hamując wzruszenie włożyłam mu pierścionek na palec, a on z błyszczącymi oczami bezgłośnie samym ruchem warg wyszeptał: „Kocham cię.” Gdzie podział się ten pewien siebie młody mężczyzna, który obiecywał mi cały świat? I gdzie się podziała ta pełna nadziei dziewczyna, która w to wierzyła? Zastanowiłam się tylko kto tak bardzo zniszczył nasze życie. Czy to był naprawdę Bóg? Złośliwy los, fatum? A może to my jesteśmy kowalami własnego losu? Nie miałam już zielonego pojęcia. Po śmierci Kuby moje podejście do duchowości i wiary w życie inne niż doczesne bardzo się zmieniło.
       A ty uważasz, że jest dla nas jakaś szansa?- Spytałam cicho sama się sobie dziwiąc że to robię. Łukasz spojrzał na mnie przyoblekając na twarz  maskę.
       A ty?- Odparł pytaniem. Jeszcze kilka minut temu byłam pewna, że tak. Że chcę rozwodu. Ale teraz, gdy ten moment nadszedł zawahałam się. Przypomniałam sobie te wszystkie chwile, które przeszliśmy razem z moim mężem: tę radość w początkowych miesiącach, noce podczas których potrafił kochać się ze mną kilkakrotnie aż do rana śmiejąc się potem z mojego niewyspania, drobne czułości i prezenty przy byle okazji albo nawet bez nich. Potem coraz częstsze i dłuższe dyżury w pracy, wślizganie się do domu jak złodziej by mnie nie obudzić i wsuwanie się do łóżka niemal ukradkiem; ciągłe kłótnie o Tomka i sprawę którą się zajmował, strach przed zdradą gdy nie wkładał obrączki, pocałunek z tamtą kobietą, aż wreszcie porwanie i śmierć naszego syna.
   Tak, jestem pewna.- Powiedziałam stanowczo ostatecznie upewniając cię co do
słuszności swojej decyzji.- Muszę zacząć wszystko od nowa, bo inaczej zwariuję.- Wyjaśniłam nawet nie zdając sobie sprawy, że się przed nim tłumaczę.- Wiem, że pewnie myślisz, że to się już stało, ale uwierz mi że jeszcze nad tym jako tako panuję.- Roześmiałam się sztucznie ze swojego żartu.- I naprawdę nie chciałam popełnić tego samobójstwa. To znaczy... wzięłam te tabletki przez przypadek. To znaczy, tak dużą ilość. Bo ja nie chciałam…
       Wiem.- Szybko spojrzałam na niego chcąc wybadać, czy mówi to dla świętego spokoju czy naprawdę w to wierzy. I znów nie mogłam niczego wyczytać z jego twarzy. W pewien sposób mnie to zaskoczyło, bo choć nigdy nie był dla mnie otwartą księgą to jednak jego twarz nigdy nie przypominała maski.- Mnie...mi też...
       Też ci się śni?- Dokończyłam domyślnie. Nie odpowiedział, więc powtórzyłam pytanie po raz pierwszy od czasu śmierci Kubusia próbując zrozumieć co on tak naprawdę czuję.- Wiesz, ja zawsze czekam na noc. Bo w moich snach on nadal żyje.- Uśmiechnęłam się smutno i spuściłam głowę.-  Widzę go takiego jak dawniej: radosnego, pełnego energii. I czasami słyszę tę melodię. Tę z pozytywki o cukierkowej królewnie. Nawet jeśli w rzeczywistości nikt jej nie słyszy, bo…
- Przepraszam, muszę załatwić jeszcze coś ważnego. Mam nadzieję, że mi wybaczysz.
- Oczywiście.- Odpowiedziałam sztywno czując, że chwila porozumienia między nami bezpowrotnie mija. Zwłaszcza gdy wstał z krzesła szykując się do wyjścia unikając mojego wzroku.  A więc to koniec wizyty? To ma się tak skończyć? Chyba tak.- Łukasz!- Zawołałam go jeszcze. Przystanął, ale się nie odwrócił.- Czy... czy to ja mam się tym zająć?
       Jeśli chcesz to ja mogę złożyć papiery. Najpierw jednak musimy uporządkować naszą sytuację majątkową.
   Jak to?- Spytałam głupio.
       Chodzi głównie o mieszkanie i kredyt, który jeszcze nie został do końca spłacony.
   No tak. Jak zamierzasz to rozwiązać?
       Jeszcze nie wiem. Chcesz to mieszkanie?- Przypomniałam sobie te wszystkie wspomnienia o Kubusiu które dręczyły mnie nawet w moim rodzinnym domu gdzie kilkakrotnie przebywał Kuba, a co dopiero tam gdzie spędził całe swoje dwuletnie życie?
   Nie.- Powiedziałam.
       A więc wystawię je na sprzedaż. Może ktoś je kupi i w ten sposób spłacimy długi.
   A ty... ty gdzie będziesz mieszkał?
       Poradzę sobie. Nie sądzę, by po sprzedaży zostały jakieś pieniądze, ale jeśli tak się stanie to oddam ci je.- Chciałam go jeszcze o coś zapytać, zatrzymać by nie odchodził, ale on całą swoją postawą, to znaczy nawet nie odwracając się do mnie z powrotem komunikował, że marzy o czymś wręcz przeciwnym. Dlatego stłumiłam to uczucie.
   Dobrze. Jakby coś, to masz moją komórkę. Zadzwoń.
       Jasne.- Rzucił, a potem wyszedł z pokoju. A ja czułam się tak jakby uszło ze mnie całe powietrze.
I tak, niemal pół roku później stałam przed sądem okręgowym naprzeciwko siebie widząc twarz swojego męża. Męża, który już za parę minut miał stać się moim byłym mężem.
Przez kilka ostatnich miesięcy go nie widziałam. Tak jak poprosiłam kontaktował się ze mną tylko telefonicznie. Początkowo sądziłam, że po prostu unika mego towarzystwa. Dopiero przypadkowe spotkanie z moją teściową na mieście uzmysłowiło mi dlaczego. Bo Łukasz wyjechał z Warszawy. Przeprowadził się do Lublina dostając podobno jakąś interesującą propozycję pracy. Z trudem tłumiłam żal. A więc znowu praca okazała się dla niego najważniejsza. Niektórzy z pewnością sądzili, że po śmierci syna stanowi to dla niego ucieczkę przed bólem i pustką; tylko nieliczni tacy jak ja, jego (już niedługo była) żona zdawałam sobie sprawę, że tak nie było. Bo Łukasz miał teraz doskonałą wymówkę do tego, by kultywować swój nadmierny pracoholizm i poddawać się misji ratowania świata tak jak zawsze to robił. Czas pozwolił mi nawet nie dostrzegać w tym niczego złego. Owszem, pracował zbyt wiele, ale przecież zdawałam sobie z tego sprawę już przed ślubem. To nie jego wina, że naiwnie wierzyłam, że dla mnie się zmieni. Niektórzy tacy już po prostu są: jedni lubią życie kury domowej, inni bogatego partnera, jeszcze inni podróże. Łukasz wybrał sobie za cel zbawianie świata i to przynosiło mu przyjemność. Szkoda tylko, że często bohaterzy uważani są za tych najlepszych. Dlaczego nikt nie podkreśla faktu, że gdzieś mają własną rodzinę? Że nawet własne życie nie jest dla nich ważne?  Bo co mi z tego, że matka owej dziewczyny którą uratował mój mąż w parku już po śmierci Kubusia mi dziękowała? Owszem, mogłam udawać przed samą sobą, że szczycę się mając za męża kogoś takiego jak Łukasz, ale to nie była prawda. Bo wybaczcie, ale jak dla mnie te wszystkie uratowane osoby mogłyby zginąć, jeśli tylko mój Kubuś miałby wrócić. Może i ta myśl była samolubna, jednak prawdziwa.
       A więc pytam po raz ostatni. Czy są państwo całkowicie pewni, że nie istnieją żadne podstawy do podtrzymania tego związku?- Głos zabrał mój adwokat. Nie mieliśmy procesu, bo doszliśmy z Łukaszem do obopólnego porozumienia.- Pani Karolino? Panie Łukaszu?- Cisza która zaległa po tym pytaniu zdawała mi się trwać wieczność. Jakby na niewidzialną komendę po raz pierwszy od rozpoczęcia tej sprawy spojrzeliśmy na siebie z Kowalskim  jednocześnie. Wewnątrz siebie poczułam tylko pustkę. Już nie potrafiłam wykrzesać z siebie jakichkolwiek emocji, dalej żyć przy boku Łukasza tak jakby nic się nie stało, tak jakby Kubuś nie istniał. Czułam również smutek, ale nie z powodu swojej decyzji, ale zmarnowanego życia. Miałam prawie 28 lat, a czułam się tak jakbym miała ich 82. Jakby spotkało mnie już wszystko co miało się wydarzyć. A więc czy istniała jakaś nadzieja lub cień szansy na to, żeby kontynuować nasz związek? Istniała tylko jedna odpowiedź, której Łukasz udzielił pierwszy:
   Nie.- Jego głos pośród ciszy wydał mi się brzmieć jak echo.
   Nie.- Powtórzyłam.
       A więc, w toku poniższej sprawy orzekam rozwód między....- Sędzia zaczął recytować swoją formułkę zmieniając tylko dane personalne osób rozwodzących się, a ja nie mogłam przestać czuć się tak jak obserwatorka. Czy zawsze tak było? Czy każdy rozwód przygnębiał aż tak bardzo?
Wychodząc z sali czekali na mnie najbliżsi. Moje dwie przyjaciółki, siostra i mama. Na Łukasza nikt nie czekał.
       I jak poszło? Wszystko dobrze?- Spytali nas. Z wisielczym humorem pomyślałam sobie jak głupie było to pytanie. Co ma być dobrego w rozwodzie dwojga ludzi którzy jeszcze kilka lat temu szczerze się kochało? I jak mogło pójść?
   W porządku.- Odparł za mnie Łukasz.
       Cieszę się.- Odpowiedziała moja mama. Szybko jednak dodała:- To znaczy nie cieszę się z waszego rozwodu, ale jeśli tak postanowiliście to dobrze, że doszliście do porozumienia.
       Tak.- Odpowiedział jej mój były już mąż lekkim uśmiechem. Potem spojrzał na moje towarzyszki aż w końcu na mnie.- Muszę już iść, bo za godzinę mam pociąg. Gdyby okazało się, że jakieś formalności nie są dopełnione albo... albo gdyby stało się coś co wymagałoby mojej obecności to skontaktuj się z moimi rodzicami, bo zmieniłem numer telefonu.  Najlepiej z ojcem.
   Jasne.- Potwierdziłam czując się niezwykle niezręcznie i dziwnie. Zastanawiałam się czemu nie dał mi swojego numeru telefonu teraz nie pozwalając się kontaktować ze sobą telefonicznie. Bał się, że będę go prześladować?
   A więc, do zobaczenia Karolino. Życzę ci wszystkiego najlepszego.
       Ja tobie też. Powodzenia... w pracy.- W odpowiedzi tylko się do mnie uśmiechnął jakby doskonale wiedział, że tak naprawdę nigdy nie zaakceptuję jego miłości do CBŚ. A potem po prostu się odwrócił i odszedł.

4 komentarze:

  1. Czytałam i ryczałam, i doskonale rozumiem postawę Ich obojga, i Karoliny i Łukasza,to jest trudna sytuacja, i oboje sa przegranymi. Po tami wydarzeniu trudno wraca się do świata.
    Smutna część, ale jakże prawdziwa, zycie to nie tylko usmiechy, to nie tylko radości, to też smutek, gorycz porażki.
    Masz przeogromny talent do wyrażania emocji, piszesz wspaniałe portrety psychologiczne.
    Kolejny raz zasłuzone gratulacje.
    Pozdrawiam
    Ania

    OdpowiedzUsuń
  2. Po tej części czuję że chyba dam radę czytać dalej Twoje opowiadanie tylko już nie angażując się w domysły a poprostu przyjmując to co piszesz.

    OdpowiedzUsuń
  3. przesadziłaś..stanowczo...najpierw śmierć dziecka a potem rozwód?! to właśnie w takich sytuacjach trzeba walczyć o siebie nawzajem ...na dobre i na złe...a ty to tak łatwo zakończyłaś....żadnych prób ratowania małżeństwa...ludzie zdrady wybaczają a ty rozdzieliłaś kochające się małżeństwo, które pod wpływem nagłych złych emocji, sytuacji znalazło się na skraju przepaści i nie potrafiło racjonalnie myśleć...odkręć to jakoś...tak nie powinno być. już raz miała taką sytuację i teraz gdy znów się powtórzyła zaprzepaściłaby miłość swojego życia? oni muszą być razem.....

    OdpowiedzUsuń
  4. W poprzednich rozdziałach dużo pisałam o tym żebyś dokonała zwrotu akcji (chyba najwięcej) i że ciężko mi przebrnąć przez to opowiadanie chociaż uważam Cię za rewelacyjną pisarkę. Tym razem widzę że ktoś jeszcze nie może się pogodzić z Twoją koncepcją ale to już nie ja. Tak jak napisałam spróbuję dalej poprostu czytać. A może to Jacek jest jej przeznaczony któż to wie. Już nie będę nic narzucać jesli chodzi o koncepcję bo w końcu to Twoje opowiadanie. Grunt że piszesz świetnie

    OdpowiedzUsuń