Łączna liczba wyświetleń

poniedziałek, 16 marca 2015

Cienie przesłości: Rozdział XXIV: Kolejne zaręczyny




Równo tydzień po tym jak facet z bródką zjawił się w kwiaciarni i wręczył mi różę przyszedł tam ponownie. Również w nieskazitelnym stroju i ze starannie wypielęgnowaną brodą, co spowodowało rozbawienie Patrycji. To jednak już po kilku minutach przeszło w dziki atak śmiechu, gdy Kozia Bródka chciała zaprosić mnie do kawiarni. Dopiero dyskretnie sprzedana sójka w żebro pozwoliła jej jako tako zachować powagę.
- Dziękuję, chyba nie przepadam za kawą.- Odparłam okraszając odmowę szerokim uśmiechem.
- O- Był wyraźnie rozczarowany. Nie był jednym z tych gruboskórnych facetów, którzy nie potrafili zrozumieć subtelnej odmowy: zrozumiał moją wymówkę.- Szkoda.
- Tak.
- W takim razie do zobaczenia następnym razem. Aha, kwiatek i tak pani dostanie.
- Dziękuję bardzo.- Odpowiedziałam biorąc do ręki wyciągniętą w moją stronę różę zerkając przy tym na Patrycję, która nagle dostała ataku kaszlu dziwnie przypominającego śmiech. Miałam ochotę czymś w nią rzucić.
- Boże, jak mogłaś mu odmówić? Takie ciacho!- Powiedziała do mnie entuzjastycznie gdy tylko facet wyszedł.
- Tak? A kto jeszcze kilka dni temu poinformował mnie, że to maminsynek?
- Tak tylko powiedziałam. Ale przecież widać, że jest dziany. Zresztą, nawet gdyby nie był sam wygląd wszystko mu rekompensuje.
- Pati, jesteś niepoważna.
- Troszeczkę.- Roześmiała się.- Ej, no nie bocz się: wiem że jesteś z Jackiem.- Nie zareagowałam na jej wypowiedź.- To coś poważnego?
- Tak.- Odparłam jej, bo przecież przyjaźń była poważna. Nie wdawałam się w żadne szczegóły, bo nie chciałam kontynuować tego tematu.- A teraz idź lepiej i przygotuj kwiaty na wysyłkę. Pani Gardecka przyjedzie za pół godziny i znowu zbiorę za ciebie manto.
- Okej, już lecę. Wiesz co?- Zatrzymała się nagle w pół kroku- Gdyby ktoś to zobaczył uznałby, że to ty jesteś moją szefową a nie odwrotnie.- W odpowiedzi tylko się do niej uśmiechnęłam.
Kilka godzin później, gdy kończyłam pracę zadzwonił do mnie telefon. Mama poinformowała mnie, że Wojtek w końcu wyznaczył datę ślubu z Marysią. Byłam tym tak zszokowana, że początkowo nie mogłam wydobyć z siebie głosu. Mój mały braciszek się żeni? Przez moment poczułam się tak stara jak nigdy dotąd. Ale wiadomość bardzo mnie ucieszyła. Moja rodzicielka poinformowała mnie o tym, że niewielkie spotkanie z tej okazji ma odbyć się w tę sobotę w gronie rodzinnym i byłoby miło gdyby mnie też udało się na nim być. W ten delikatnie zawoalowany sposób dawała mi do zrozumienia, że po prostu mam to zrobić. Cała mama.
Z tego powodu byłam w dobrym humorze i podzieliłam się z tą wiadomością z Jackiem, który przyszedł odebrać swój samochód. Na koniec spytałam czy chciałby mi tam towarzyszyć. Naturalnie zgodził się.
I tak, kilka dniu później wczesnym popołudniem szykowałam się na uroczystość. Nie zrezygnowałam ze stonowanych barw, choć tym razem moja sukienka była szara z białymi akcentami. Na twarz nałożyłam odrobinkę pudru, a włosy upięłam trochę bardziej zawile niż zwykle. Po obejrzeniu się w lustrze mogłam stwierdzić, że wyglądam  miarę przyzwoicie, a nie tak jakbym szła na pogrzeb. Jackowi moja decyzja odnośnie ubioru również przypadła do gustu, bo skomplementował go. Miałam nadzieję, że mama i reszta rodziny również dostrzeże we mnie tę zmianę.
Gdy ponad godzinę później dotarliśmy na miejsce czułam lekki niepokój i sztywność. Mój nastrój udzielił się chyba innym, bo początkowo wszyscy traktowali mnie z rezerwą: mama, siostra, ojczym czy nawet wujek Stefan który zazwyczaj był niezbyt taktownym żartownisiem. To że hamował się przy mnie świadczyło samo za siebie.
Z czasem jednak, rodzina widząc że nie zachowuje się tak jak jeszcze kilka tygodni temu, zaczęła zachowywać się naturalniej. Moment przełomowy nastąpił gdy ktoś zażartował na temat Wojtka odradzając go Marysi. Wówczas roześmiałam się przywołując jakąś anegdotkę z przeszłości, a wszyscy zaczęli się na mnie patrzeć jakbym popełniła jakąś gafę. Chwilę zajęło mi zrozumienie, że chodzi właśnie o goszczący na mojej twarzy uśmiech. Udałam jednak, że niczego nie zauważam.
Potem było już lepiej. Oczywiście nie tańczyłam, ale rozmowa z długo niewidzianą Marleną czy z jej mężem albo mamą rekompensowała mi wszystko.
- Jasio jest już taki duży.- Skomentowałam w pewnym momencie gdy półtoraroczny synek mojej starszej siostry biegał po całym salonie dookoła piszcząc radośnie, gdy tańczący schodzili mu z drogi. Mama właśnie tańczyła z Bartoszem, a Marysia z moim szwagrem, a Jacek z jedną z ciotek, więc siedziałyśmy zupełnie same.
- Szybko rośnie, prawda? – W oczach Marleny ujrzałam macierzyńską dumę. Na króciutką chwilę moje serce ścisnął ból. Bo Jaś był tylko kilka miesięcy młodszy od Kubusia w chwili jego śmierci.
- Tak. Masz z nim pewnie dużo roboty, co?
- Żebyś wiedziała. A co z tobą?
- W jakim sensie?- Spytałam.
- Przecież widzę. Co z Jackiem?
- A co ma być?
- Jezu, Karola…- Westchnęła teatralnie przewracając oczami co nieco mnie rozbawiło.- Przecież wiesz o co mi chodzi.
- Tak, ale między nami nic nie ma. Nie w ten sposób.- Gdy to mówiłam odruchowo spojrzałam na parkiet szukając wzrokiem tańczącego Bończaka. Akurat śmiał się z czegoś co mówiła moja ciocia.- Jesteśmy tylko przyjaciółmi.
- Tere-fere. Stara miłość nie rdzewieje, hm?
- To było dawno i nieprawda. A poza tym ja nie jestem gotowa na nowy związek. Mimo wszystko nadal mam ze sobą masę problemów.
- W takim razie świetnie się z tym kryjesz. Wyglądasz kwitnąco. Gdyby nie ten strój i blada cera uznałabym, że jesteś szczęśliwa.
- Raczej zadowolona. To odpowiedniejsze słowo.
- Cieszy mnie to.- Marlena dotknęła wierzchem dłoni mojej, a ja mocno ją uścisnęłam. Przez kilka chwil trwałyśmy tak w milczeniu.- Wiesz, bałam się że nigdy więcej nie zobaczę uśmiechu na twojej twarzy.
- Nie przesadzaj. Trochę mi odbiło, ale teraz odzyskałam piątą klepkę.- Zbyłam ją żartem, bo widziałam w jej oczach łzy. Nie chciałam by płakała z mojego powodu. Już nie.
- Wiesz, wtedy w szpitalu gdy wzięłaś te tabletki…
-...tak wiem. Nie wracajmy do tego, dobrze? A teraz chodźmy do przyszłej panny młodej. Wujek Stefan już ją zadręcza swoimi żartami.
- Tak, przyda jej się odsiecz.
Choć Marysia nie należała do klasycznych piękności, musiałam przyznać że dzisiaj wyglądała kwitnącą. Nie wiem czy to za sprawą tego szczególnego błysku w oczach, czy szerokiego uśmiechu albo zwiewnej sukienki- grunt że wyglądała ślicznie. A Wojtek ją kochał. Odruchowo przypomniałam sobie moment gdy to ja świętowałam zaręczyny. Choć spotykałam się z Łukaszem dopiero od ponad roku, jego propozycja naprawdę mnie zaskoczyła. Wielu może uznałoby ten okres za odpowiednio długi, ale dla mnie te miesiące minęły zdecydowanie szybciej. Ale mimo wszystko gdy tradycyjnie uklęknął przede mną na jedno kolano i spytał czy za niego wyjdę nie wahałam się ani chwilę. Tak jak Marysia.
Wojtek, w kilku słowach krótkiego przemówienia wzniósł toast za swoją przyszłą żonę a potem mocno objął. Rozległ się chóralny aplauz do którego dołączyłam i ja. Oczywiście wujek Stefan nie byłby sobą gdyby nie zainicjował pocałunku słowami: „gorzko, gorzko” Chwilę później z uśmiechem na ustach obserwowałam jak Wojtek składa na ustach Marysi nieskromnego całusa. Roześmiałam się gdy potem odsunęła się od mojego brata sprzedając mu sójkę w bok tak jak często ja to robiłam.
Po toaście nadszedł czas na kolejną porcję tańców. Ja tradycyjnie zajęłam już swój strategiczny punkt  w samym rogu sali niedaleko okna.
- Można panią prosić?- Usłyszałam w pewnej chwili. Spojrzałam w stronę z której pochodził głos.
- Jacek, mówiłam ci że nie tańczę.
- A może dasz się skusić?
- Raczej nie.- Pokręciłam głową.- Przepraszam.
- Szkoda. W takim razie postoję tu z tobą.
- Nie, idź się bawić. Przecież lubisz tańczyć.
- A więc się poświęcę.
- Nie musisz. Naprawdę.
- Ale chcę. A może chciałaś pokontemplować tu w samotności?
- W rogu salonu w którym gra głośna muzyka? Byłoby trochę trudno.- Roześmiał się, ale mimo wszystko stanął przy mnie. W ciszy obserwowaliśmy tańczących.
- Może nie powinienem tego mówić, ale twoja rodzina jest świetna. Wiesz, że twój wujek nawet mnie pamięta?
- Tak?- Mrugnęłam tylko, bo nie chciałam o tym rozmawiać. Nie o czasach gdy byliśmy razem. Nie o przeszłości.
- Tak. Żartował nawet, że powinniśmy urządzić podwójne wesele.
- A co, masz na oku jakąś pannę młodą?
- Hm, na razie może być z tym ciężko.- Zaśmiał się.- Na pewno nie dasz się skusić? Przecież lubisz tę piosenkę.- To była prawda. John Lennon zawsze nastrajał mnie nieco melancholijnie. Mogłabym go słuchać i słuchać. Odruchowo przed moimi oczami pojawiła się wizja z zamierzchłej przeszłości: ja z Jackiem kołyszemy się lekko w takt powolnej melodii w jego mieszkaniu. Odpędziłam ją czym prędzej.
- Niestety…ale Klara z pewnością będzie miała ochotę, prawda?- Wykorzystałam okazję, że akurat obok nas przechodziła moja kuzynka.
- Hm?- Mrugnęła tylko nie wiedząc o co chodzi.
- Ja nie mam ochoty na taniec, ale może ty dotrzymasz towarzystwa Jackowi?
- Jasne.- Tak jak sądziłam Klara od razu skorzystała z okazji. Była dość wesołą i energiczną dwudziestosześciolatką i nie miała problemów z poznawaniem innych ludzi.- Na pewno nie będziesz miała nic przeciwko temu Karolciu?
- Tak.- Odparłam z uśmiechem. Potem spojrzałam na Jacka by przekonać się czy jest na mnie zły za tą lekką próbę manipulacji. Wydawało mi się, że tak nie jest. Widocznie naprawdę miał ochotę zatańczyć, a fakt że przyszedł tu ze mną a ja nie chciałam tego robić go krępował.
- A więc chodźmy.- Odezwał się do swojej nowej partnerki i biorąc jej dłoń w swoją skierował na parkiet tam gdzie tańczyła reszta gości. Jakiś czas obserwowałam jak pląsa z Klarą i wydawało mi się, że świetnie się dogadują. Zresztą wcale mnie to nie dziwiło. Jak powiedziałam wcześniej Klara była towarzyską osobą. W przeszłości bardzo się lubiłyśmy i często wiodłyśmy prym na tego typu zjazdach rodzinnych jako że byłyśmy w podobnym wieku i podobnego usposobienia. Wielokrotnie wycinałyśmy jakieś numery Wojtkowi czy też jej starszemu bratu Pawłowi. Zwykle i tak lwia część winy spadała na Klarę, bo ja nie dorównywałam jej w psotach ,ale ona nigdy nie próbowała tego zmieniać mówiąc prawdę o autorze niektórych psikusów. Przerwałam swoje rozmyślania gdy zauważyłam, że głośno się roześmiała w reakcji na coś co powiedział Jacek. Odchyliła przy tym głowę do tyłu ukazując smukłą szyję. Nie mogłam uwierzyć własnym oczom: ona flirtowała z Jackiem! W pierwszej chwili mnie to rozśmieszyło, ale potem patrząc na reakcję Bończaka która była podobna poczułam się trochę dziwnie. Czyżby on też przyłączył się do jej flirtu?
Po zaledwie kilkunastu minutach mama zaprosiła gości na kolejną potrawę na ciepło, choć niektórzy z nas już dawno padali z przejedzenia. Widząc jak się krząta zaproponowałam jej swoją pomoc. Klara z Mariolą zaraz do mnie dołączyły każąc mamie usiąść na krześle. Marysia również zaoferowała swoją pomoc, ale zgodnie stwierdziłyśmy że we trzy sobie poradzimy. Poza tym  jakby nie było Maria dzisiaj świętowała swoje zaręczyny. Nie wypadało by to ona zajmowała się obsługiwaniem gości.
Podawanie talerzy przypomniało mi moją pracę w „U Martiego”. Niespodziewanie dla siebie samej zatęskniłam  za tamtymi czasami.
- Fajny ten Jacek.- Powiedziała do mnie Klara gdy akurat obie wchodziłyśmy do kuchni.- Nie wiedziałam, że ma takie bogate zainteresowania.
- Jakie?- Spytałam ją, ale na odpowiedź musiałam poczekać kilkadziesiąt sekund aż po podaniu kolejnej porcji talerzy zjawiłyśmy się znów w kuchni. Tam powtórzyłam swoje pytanie.
- No wiesz, mówię tak ogólnie. Choćby te jego ciekawostki o kosmosie.
- Kosmosie?- Parsknęłam. A ja sądziłam, że oni na parkiecie flirtowali!
- Tak. Powiedział, że wszyscy składamy się z gwiezdnego pyłu. Trochę to romantyczne, nie sądzisz?
- Co jest romantyczne?- Wtrąciła się Marlena która właśnie weszła tu po kolejny talerz.
- Fakt, że składamy się z gwiezdnego pyłu. Wiedziałaś?
- Coś tam obiło mi się o uszy. A czemu to teraz zaprząta twoją nieskalaną inteligencją główkę?- Zażartowała.
- Jacek mi powiedział.- Zignorowała docinkę mojej siostrzyczki.- I jeszcze coś o jakieś gwieździe.
- Wow.- Udała zaciekawienie Marlena- A teraz talerze do ręki dziewczęta a nie pogaduchy. Sama wszystkiego nie zaniosę.
- Ale się zrobiła nudna, nie?- Spytała retorycznie Klara gdy Marlena wyszła.
- Ej, słyszałam to.- Roześmiałyśmy się obie. Z tym że może ja mniej szczerze, bo coś innego zaprzątało moją głowę.
- Klara, Jacek ci się spodobał?- Spytałam ją po cichu, bo byłyśmy już w salonie.
- Trochę.- Skrzywiła się.- Ale spoko, czyjegoś towaru nie ruszam. Zwłaszcza twojego Karolcia. Przecież jesteś dla mnie jak siostra.
- Ale…- Zamilkłam, bo chciałam powiedzieć że Jacek wcale nie jest mój. Tyle, że…coś mnie przed tym powstrzymało. Klara patrzyła na mnie wyczekująco, więc dokończyłam inaczej.-…nie chciałam sugerować ci czegoś innego gdy zaproponowałam ci taniec z nim. Sory.
- Oj tam, tyle fajnych facetów dokoła. W końcu znajdę tego jedynego. Szkoda tylko, że nie poznałam Jacka jak chodziłaś z nim kilka lat temu. Po zerwaniu bym ci go sprzątnęła.- Na szczęście nie musiałam odpowiadać, bo właśnie dochodziłyśmy do stołu. Bo nie wiedziałabym co na to odpowiedzieć.
Nie potrafiłam zrozumieć tego gwałtownego wewnętrznego sprzeciwu dochodzącego gdzieś z głębi mnie gdy Klara tylko wspomniała o Jacku. Tego, że musiałam ją oszukać choć nigdy wcześniej tego nie zrobiłam. A najgorsze było to, że patrząc na to racjonalnie musiałam przyznać, że to co poczułam bardzo przypominało zazdrość. Bo do tej pory nie doceniałam roli jaką pełnił Bończak w moim życiu po rozwodzie z Łukaszem i śmierci Kubusia. Traktowałam jako oczywistość fakt, że był przy mnie na każde zawołanie, każdy telefon czy prośbę. Klara i jej zainteresowanie nim uświadomiło mi, że wcale tak nie musi być wiecznie. Że Jacek też ma swoje życie i prędzej czy później przestanę być w jego centrum. Że być może zakocha się w innej dziewczynie a ja zostanę całkiem sama. To dziwne, że to tej pory tego nie rozumiałam. Chyba miałam ten parszywy zwyczaj monopolizowania swoich przyjaciół i dyrygowania nimi tak jak ja chcę. Poczułam się głupio gdy przypomniałam sobie jak zaprosiłam go na przyjście tutaj: „W sobotę będzie przyjęcie zaręczynowe Wojtka z Marysią. Pójdziesz ze mną, prawda?” Przecież pytanie było czysto tendencyjne i po prostu nie dałam mu żadnego wyboru. Nawet gdyby nie chciał czy też miał inne plany nie mógłby mi odmówić. Inna kwestia, że ja nie pozwoliłabym mu na to.
- Jacek, jesteś na mnie zły za to, że tu przyjechaliśmy? – Spytałam go w drodze powrotnej gdy prowadził auto a ja siedziałam obok na stanowisku pasażera. Chwilę wcześniej wysadziliśmy nieźle wciętego już wujka Stefana i zmierzaliśmy główną szosą do Warszawy.
- Dlaczego mam być zły?- Odparł mi pytaniem. Wyglądał na zaskoczonego.
- Bo właściwie postawiłam cię przed faktem dokonanym. Po prostu  nie chciałam iść tam sama.
- Auć. Czuję jak teraz moje ego spadło o dobrych kilka punktów.
- O, przepraszam. Nie chodziło mi o to, że byłeś dla mnie zbędnym dodatkiem. Raczej o to, że przy tobie nie muszę się krępować i bać przez co bawiłam się świetnie. Dzięki.
- Nie ma za co. A poza tym spędziłem bardzo miły wieczór. Chyba już ci kiedyś mówiłem, że masz bardzo ciepłą rodzinę?
- Tak.- Przytaknęłam.- Tyle, że czasami są ciepli aż do bólu. A jak układa ci się z twoją mamą?
- Powiedzmy, że się tolerujemy.- Roześmiał się. Potem przez moment oderwał wzrok od kierownicy i na mnie spojrzał.- Spokojnie, tak naprawdę to chyba dobrze. Odwiedziłem ją ostatnio w święta i udało nam się nie pokłócić.
- Nie wspominałeś mi o tym.
- Bo właściwie nie było o czym. Ona cieszy się z tego, że wyszedłem na prostą, ale jednocześnie nie zdziwiłaby się gdyby mnie znowu zapuszkowali.
- Na pewno tak nie jest.- Zaoponowałam.
- Jest. Raczej nie spodziewa się po mnie niczego dobrego. I może słusznie. Życie jako wieczny świadek koronny raczej nie jest czymś czym należy się chwalić.- Wyczułam, że nie chodziło mu tylko o sytuację z matką. Prawdopodobnie przypomniał sobie moją reakcję na wieść o tym gdy dowiedziałam się że mój chłopak, którym prawie 8 lat temu był Bończak- kilkanaście lat temu napadł na bank. I jak zareagowałam? Totalnie spanikowałam. Tyle, że to była tylko część prawdy, bo oprócz tej rewelacji dochodziło jeszcze śledztwo o podwójne zabójstwo w którym był głównym podejrzanym. Czy to było dziwne, że wówczas mu nie zaufałam? Właściwie nigdy nie rozmawialiśmy na ten temat. I choć nie była to najlepsza pora ani okazja to spytałam:
- Masz do mnie żal o to jak ja zareagowałam na wieść o tym?- Długo zwlekał z odpowiedzią jakby ważył w myślach co może mi powiedzieć. Dlatego dodałam:- Tylko szczerze.
- Na początku byłem wściekły.- Przyznał z wyraźną niechęcią-  I przede wszystkim zraniony. Podchodziłem to tego trochę idealistycznie wierząc, że nasza miłość wszystko zwycięży. Potem zrozumiałem, że miałaś powód by we mnie wątpić i byłem zły tylko na siebie. Tylko czasami…czasami…
- Czasami?- Zachęcałam go gdy wyglądało na to, że nie powie nic więcej. Wygiął lekko kąciki ust w górę nadal zapatrzony w jezdnię.
- Czasami zastanawiałem się co byłby gdybym wcześniej wyznał ci kim byłem w przeszłości.- Spuściłam głowę zastanawiając się nad tą możliwością i szukając w głowie odpowiedzi. Starałam się wrócić do tamtej chwili gdy wydawało mi się, że Jacek jest mi niezbędny do życia jak powietrze, że bez niego nie dam rady dłużej żyć i rozpadł mi się cały świat. Więc czy gdyby zdradził mi swoją tajemnicę wypięłabym się na niego tak jak to zrobiłam?
Nie.
Ta myśl pojawiła się zupełnie niespodziewanie, ale pełna była wewnętrznej pewności.
Bo wybaczyłabym mu. I gdyby Łukasz potem wściekle informował mnie kim był mój „kochaś” jak wówczas nazywał Jacka ta rewelacja wcale nie zrobiłaby na mnie żadnego wrażenia. I uwierzyłabym w niewinność swojego chłopaka  od samego początku jeszcze zanim by ją dowiedziono. Oczywiście znałam siebie na tyle by wiedzieć, że to nie byłoby dla mnie łatwe, ale mimo wszystko nie czułabym się przez niego oszukana. Wiedziałabym, że mi ufa i kocha, że jestem dla niego kimś wyjątkowym. Wtedy, gdy tego nie zrobił czułam się tak jakby z moją pomocą chciał się zrehabilitować. Jakby wcale mnie nie kochał, ale traktował jako swoją przepustkę do powrotu ze sfery zła do sfery dobra.
- Ty pewnie nigdy o tym nie myślałaś, co?
- O czym?- Wyrwana ze swoich myśli zgubiłam kontekst jego wypowiedzi.
- Oglądałaś kiedyś film „Przypadek?”
- Co?- Teraz byłam już tak skonsternowana, że aż Bończak się roześmiał.
- To film psychologiczny sprzed trzydziestu lat. Bohaterem jest tam młody chłopak, który próbuje złapać odjeżdżający pociąg. Reżyser przedstawia trzy alternatywy jego życiorysu w zależności od przypadku czy Witek wsiądzie do pociągu.
- Och…- W końcu zrozumiałam co miał na myśli. Alternatywne scenariusze życia. Coś co zaczyna się od drobnego pozornie nieważnego przypadku, który rośnie do takiej rangi, że zmienia całe twoje życie a ty nawet o tym nie wiesz. Tak jak informacja o tym, że Jacek był świadkiem koronnym.
Czy wtedy scenariusz mojego życia potoczyłby się inaczej? Czy nie znalazłabym pocieszenia w Łukaszu, nie zakochała się w nim i nie wyszła za mąż? A cały koszmar związany z porwaniem Kuby nigdy by się nie wydarzył.? Związałabym się z Jackiem a prawdopodobieństwo, że noszone przeze mnie wówczas jego dziecko przeżyłoby byłoby bardzo duże. I nadal żyłoby ze mną do tej pory. Może właśnie wracalibyśmy we trójkę z zaręczyn Wojtka i Marysi, a ja nie czułabym wewnątrz siebie tej pustki?
Poczułam suchość w gardle. Która z tych alternatyw byłaby lepsza? Początkowo sądziłam, że druga, ale coś wewnątrz mnie zapałało sprzeciwem. Bo choć koszmar przez jaki przeszłam nie miałby miejsca to z drugiej strony oznaczałby inny. Skoro Kubuś nie umarłby to…nigdy by się też nie narodził. Dziecko Łukasza nie istniałoby tak jak nie istniało dziecko Jacka które nosiłam pod sercem zaledwie parę tygodni.
No i jeszcze inna kwestia. Co wówczas gdybym znów miała 22 lata i wiedziała to co wiem teraz? Czy gdybym mogła zdecydować postąpiłabym tak samo? A może przeszłabym przez wszystko jeszcze raz próbując zmienić przeznaczenie? Albo wybrała życie z Jackim wiedząc, że te przy boku z Łukaszem zakończy się tragedią? I czy oznaczałoby to, że dając życie nienarodzonemu dziecku Bończaka tak jakby odebrałabym je Kubusiowi?
Nie byłam w stanie o tym myśleć.
- Karolina w porządku? Przepraszam, nie chciałem cię zdenerwować.
- Nie zrobiłeś tego. Myślałam tylko nad tym o czym mówiłeś i poczułam się nagle taka...zagubiona i mała.- Uśmiechnęłam się smutno.- Zupełnie jakbym była w aktorką w z góry ustalonym scenariuszu którego nie znam. To mnie przeraża.
- Więc wierzysz w przeznaczenie?
- Trudno jest tego nie robić gdy czasami wszystko układa się dokładnie tak jakby ktoś to zaplanował. Tylko czasami się zastanawiam czy Bóg naprawdę potrafi być taki okrutny.
- Moja mama mawiała, że Bóg istnieje tylko dla ludzi niewierzących, by mogli zrzucać na niego swoje niepowodzenia.
- A ci drudzy?
- Oni wierzą, że jak sobie pościelą tak się wyśpią. Że Bóg w miarę swoich możliwości im pomaga, ale stara się nie wtrącać. I że to oni ponoszą konsekwencje swoich działań.
- Brzmi trochę jak deizm.
- Być może. Musisz wziąć pod uwagę, że mówiła to rozgoryczona kobieta swojemu osiemnastoletniemu synowi przed procesem w którym najprawdopodobniej miał być skazany.- Westchnął ciężko-  Chyba chciała w ten sposób dać do zrozumienia, że to co zrobiłem to tylko moja wina. Uf, tak filozoficzna rozmowa jak na tę porę jest trochę zbyt trudna, nie sądzisz?- Zażartował od razu rozluźniając atmosferę. Posłałam mu smutny uśmiech.
- Właściwie nigdy o tym nie rozmawialiśmy.
- O czym?
- O życiu. Naszych marzeniach i planach, o poglądach o świecie i opiniach. Naprawdę czasami mnie zaskakujesz.
- A myślałaś, że skończyłem tylko osiem klas podstawówki?
- Jesteś już taki stary? Ja uczyłam się już w sześcioklasowym systemie.
- Okropna z ciebie baba.- Wymruczał tak bym usłyszała.
- Mówię tak, bo bardzo zaimponowałeś swoją wiedzą Klarze.
- Doprawdy?- Uważnie go obserwowałam by dostrzec typowe samcze samozadowolenie. Jednak niczego takiego nie zauważyłam.
- Tak. Powiedziałeś jej coś o…
-…gwiezdnym pyle, pamiętał.- Dokończył.
- Była tym bardzo zafascynowana.
- O to nie było trudno. Fascynuje ją prawie wszystko.
- Trochę tak. Nie myślałeś nigdy by wrócić na uczelnie?
- Po co?
 - Jak to po co? Zrobiłbyś sobie magistra, poszedł do bardziej ambitnej pracy…- Z chwilą gdy to mówiłam poczułam się lekko hipokrytką. Dlatego dodałam.- Oczywiście ja też nie zamierzam resztę życia liczyć w kwiaciarni kwiatki, bo do tego moje studia nie są potrzebne, ale ty z tak dobrą znajomością fizyki byłbyś nawet świetnym inżynierem.
- Proszę Karola.- Jęknął.
- No co? Mówię samą prawdę.
- Ale tak jest mi dobrze. Lubię swoją pracę. A poza tym nawet jeśli tak by nie było to jak ty sobie to wyobrażasz? Jestem kim jestem, tego nie zmienię.
- Przepraszam, masz rację. Nie pomyślałam o tym.
- W porządku. Czasami mnie też irytuje moja przeszłość. To głównie w tym miejscu rozważam swój alternatywny przypadek: co by było gdybym nie wziął udziału w tym napadzie, gdyby mnie nie złapali, nie nadali statusu świadka koronnego… To trochę przerąbane. Coś jak wyrok skazujący w aktach. Tyle, że z tym jest jeszcze gorzej: niby nikt o tym nie wie, ale tak naprawdę niektóre wielkie korporacje mają dostęp do tajnych baz informacyjnych. Muszą być przecież pewni swoich pracowników i uczciwości. Co więc mi pozostaje? Chyba praca w knajpach takich jak „U Martiego” albo jako kierowca jak teraz. - Korzystając z okazji, że stoimy w korku dotknęłam jego dłoni leżącej na skrzyni biegów swoją w geście pocieszenia. Dostrzegając to spojrzał na mnie z uśmiechem.- Widzę, że wystarczy przy tobie trochę ponarzekać i wzbudzić litość a już toniesz we łzach.
- Jesteś okropny.- Prychnęłam odsuwając swoją rękę, choć ze śmiechem. On też się roześmiał. Oboje wiedzieliśmy, że powiedział tak dla rozładowania nastroju, bo tak jak i mnie jego również gnębiły własne demony. To nie przeszkadzało nam się jednak trochę przekomarzać. Gdy usiłował z powrotem przyciągnąć do siebie moją rękę nie pozwoliłam na to. Potem teatralnym gestem odkręciłam się w stronę okna. I uśmiech momentalnie zamarł mi na ustach.
Na drugim pasie, równolegle do auta Jacka znajdowało się inne kierowane przez dobrze znanego mi mężczyznę, który wpatrywał się przed siebie. Jednak z tak bliskiej odległości mogłam zauważyć z jakim napięciem ściska kierownicę i zaciska usta by przekonać się, że mnie widział. Tak jak towarzysząca mu obok kobieta. Ona dla odmiany nie odwróciła wzroku, a gdy na nią spojrzałam delikatnie się do mnie uśmiechnęła. A ja nie byłam w stanie. Jeszcze tak niedawno nazywałam ją swoją „mamą”, a teraz była dla mnie obcą osobą. Chwilę potem zapaliło się zielona strzałka dając znak skręcającym w prawo do jazdy. I moim byli teściowie odjechali.

6 komentarzy:

  1. nie mogę doczekać się kolejnej części <3
    jesteś mega uzdolniona dziewczyno ! :)

    OdpowiedzUsuń
  2. Super że szybko dodajesz znowu nabrało tempa. Rozkręca się na całego.

    OdpowiedzUsuń
  3. nie podoba mi się wątek z jackiem, powinna wrócić do Łukasza

    OdpowiedzUsuń
  4. A ja tam myślę że nie powinna być z Łukaszem myślę że zawsze w pewnym choćby minimalnym stopniu będzie go obwiniać za śmierć Kubusia, nawet jeżeli by mu pozornie wyłączyła Dlatego nie miało by to sensy. Ale trzymam kciuki żeby oboje sobie ułożyli życie i byli szczęśliwi. Czekam na kolejną część :) Bo świetne opowiadanie.

    OdpowiedzUsuń
  5. Mam nadzieję, że będzie z Łukaszem :) Kiedy kolejna cześć? :)

    OdpowiedzUsuń
  6. Czekam czekam na kolejną część !!! Życze weny :)

    OdpowiedzUsuń