Łączna liczba wyświetleń

piątek, 27 lutego 2015

Cienie przeszłości: Rozdział XVIII: Szaleństwo



W imię Ojca, i Syna, i Ducha Świętego...- rozpoczął ksiądz czekając na reakcję zgromadzonych ludzi. I zaraz rozległo się chóralne: „amen”, które ja sobie darowałam. Jakoś nie byłam w stanie wypowiedzieć choćby najprostszej sylaby a co dopiero dwie. Na dodatek sama świadomość tego po co tu jestem i po co są tutaj ci wszyscy ludzie sprawiała, że mój puls przyspieszał, a oddech się rwał. Dlatego wolałam o tym nie myśleć.
Bo dziś był właśnie „ten” dzień. Dzień, w którym Kubuś miał oficjalnie zniknąć ze świata żywych. Dzień jego pogrzebu.
Nie mogąc skupić się na mszy przyglądałam się otaczających mnie twarzom. Wiele z nich znałam, innych kojarzyłam tylko z widzenia. Jeszcze inni byli dla mnie tylko twarzami. O czym mogli myśleć? Po co tutaj przyszli? Czy przywiodło ich tu szczere współczucie? A może skłonność do sensacji? I co mogli czuć wiedząc, że w małej trumience na ołtarzu spoczywa dwuletni chłopczyk, który nigdy już z niej nie wyjdzie? Czy byli w stanie zrozumieć, że właśnie zawalił mi się świat?
W tej chwili mój wzrok napotkał spojrzenie pani Gawrońskiej, mojej wieloletniej sąsiadki w czasach, gdy jeszcze mieszkałam w rodzinnym domu. Pomyślałam, że włożyła sporo trudu w to aby tu dzisiaj być, bo przecież aby tu przyjechać musiała pokonać ponad 1,5 godziny drogi. A potem przypomniałam sobie jaką była plotkarą. Odwracając szybko wzrok zastanawiałam się czy żal widoczny w jej oczach był szczery? A może to co się tu teraz działo było jej zupełnie obojętne? Ot, odwieczny rytuał cyklu życia: ktoś się rodzi, ktoś inny umiera, by ten pierwszy mógł żyć. A udział w tej uroczystości jest tylko kolejnym takim pogrzebem na który wypada przyjść. Ta myśl mnie rozsierdziła. Bo przecież większość z tych ludzi przyszła tu właśnie dlatego: bo tak wypadało. Bo mnie znali, pracowali ze mną, uczyli się bądź znali z widzenia. Jednak niewielu znało mnie tak naprawdę, niewielu znało też mojego małego synka. A jeszcze mniej kochało.
Wyciągnęłam ten wniosek tylko z powodu wspomnień kilka dawnych pogrzebów w których ja brałam udział. Śmierć ojca mojej szkolnej koleżanki, wujka którego widziałam może kilka razy w życiu, babci ze strony mamy która zmarła gdy ja miałam zaledwie 5 lat, ojca alkoholika przez którego wybryki traktowałam raczej jak niechętnego lokatora oraz kilku dalszych czy bliższych mieszkańców mojej wsi. Nie było tego zbyt dużo. Łączyło ich jednak to, że uczestniczyłam w nich, bo tak wypadało. Nigdy, przenigdy w całym swoim dwudziestokilkuletnim życiu nie straciłam nikogo kogo kochałabym ponad własne życie. I dlatego dopiero teraz, z własnej autopsji zdałam sobie sprawę, jak bardzo musiały ranić ich najbliższą rodzinę te zdawkowe kondolencje, udawanie smutku gdy tymczasem po wyjściu z kościoła ich życie dalej będzie toczyć się utartym rytmem podczas gdy moje nie.
Kubuś.
Samo wymówienie tego imienia w myślach sprawiało mi nieopisany ból. Przypomnienie słodkiego uśmiechu, pucołowatych policzków, jasnych loczków na pyzatej główce. I tego dziecięcego głosiku gdy wołał do mnie: mamo czy dźwięku śmiechu. Myśl, że już nigdy go nie usłyszę była przerażająca. Nie, nawet nie, bo przeraża cię to czego nie znasz. Ja doskonale widziałam co mnie czeka. Oczyma wyobraźni widziałam każdy następny dzień bardziej pusty od poprzedniego, każdą godzinę której towarzyszyć będzie myśl o moim małym chłopczyku i sekundę w której zdam sobie sprawę, że on nigdy nie doczeka następnego roku. To będzie piekło. Moje własne piekło na ziemi.
W porządku?- Cicho spytał głos obok mnie. Odruchowo podniosłam oczy do góry napotykając spojrzenie Łukasza. Dziś, w tym dniu stałam obok niego po raz pierwszy od ponad tygodnia. Stałam tak, zmuszona zapomnieć o tym, że to on ponosił winę za moje nieszczęście, że to przez niego stało się wszystko co złe w moim życiu. Zaczęłam go nienawidzić zwłaszcza za fakt, że z powodu policyjnej biurokracji nie mogłam pochować synka od razu tylko dopiero aż po dziewięciu dniach od jego śmierci.- Karolina?- Szepnął nieco głośniej.- Skinęłam mu tylko głową szybko odwracając wzrok w drugą stronę. Nie chciałam z nim rozmawiać, a co dopiero go widzieć. Nie byłam na to gotowa, bo jego widok nieustannie przypominał mi o mojej stracie choćbym nie wiem jak usilnie starała się pokonać ten odruch. Bo przecież musiałam to zrobić. Musiałam wrócić do domu, do swojej pracy, do Łukasza. Byłam w końcu jego żoną. A poza tym to było słuszne, było moja powinnością, było... czymś co wypada zrobić. Boże, a więc postępowałam tak samo jak ci wszyscy towarzyszący mi dzisiaj ludzie kłamiąc w żywe oczy. Byłam taką samą hipokrytką jak oni.
Nawet nie zorientowałam się kiedy nastąpił koniec nabożeństwa. Dopiero dyskretne chrząknięcie mojej mamy pozwoliło mi zrozumieć wymowę dźwięku kościelnych dzwonów. Szliśmy na cmentarz. Gdy Łukasz próbował delikatnie mnie popędzić by uniknąć dotyku jego dłoni na plecach zmobilizowałam wszystkie siły by zrobić pierwszy krok. A potem drugi i kolejny. Z następnymi było już łatwiej. Jednak w mojej głowie było wręcz odwrotnie. Znów poczułam drętwienie palców, a dłonie zrobiły mi się zimne. Na czoło wstąpił pot gdy kilka minut później mała trumienka miła zostać spuszczona w przygotowany wcześniej dół. Myśl o tym, że Kubuś będzie musiał spocząć w tak ciemnym i zimnym miejscu wyrwała z mojego gardła szloch:
– Nie- szepnęłam sprawiając, że kilka najbliżej stojących mnie osób spojrzało na mnie z niepokojem.- Nie!- dodałam już głośniej robiąc parę kroków do przodu.- Nie chcę by on tam było. Tam nie będzie mu dobrze.
– Karolino...- Łukasz próbował mnie powstrzymać, ale ja już niemal biegłam w stronę dołu.  Gdy tam dotarłam upadłam na kolana przed małą trumną próbując ją otworzyć. Zignorowałam przyciszone głosy zbiorowiska, które zaczęło masowo szeptać. Dla mnie liczyło się tylko jedno: musiałam zabrać stąd mojego synka.
Utulę cię w twoim łóżeczku tym zielonym kocykiem w delfiny, które tak lubisz. I zapalę światło żebyś się nie bał. Wiem, że bez tego nie zaśniesz.
  Karolino, dość.- Gdy mój mąż znalazł się niedaleko mnie próbowałam dać mu ostatnią szansę.- Ludzie na nas patrzą.
Łukasz pomóż mi. Musimy go zabrać do domu. Kubuś jest przerażony i będzie się bał tu zostać. Musimy...
   Karolina, wstań już. On nie żyje i musi zostać tutaj pochowany.- Mówiąc to próbował na siłę podnieść mnie do pozycji stojącej ale ja ze złością go odepchnęłam. Jak śmiał mówić o tym w tak beznamiętny sposób? I na dodatek przypominać mi o tym podczas gdy ja na chwilę wróciłam do momentu gdy on nadal żył.Nie ważne, że w przypływie jakiegoś urojonego wariactwa.
Daj mi spokój! Nienawidzę cię! Jesteś podły i...
Ciii, już dobrze kochanie.- Gdy Marlena uklękła obok przytulając mnie, padłam jej w ramiona z głośnym szlochem. Przez chwilę klęczałyśmy tak obok siebie.- Musisz być silna, Karolina. Musisz, rozumiesz? I musisz pozwolić mu odejść.
Nigdy!- Krzyknęłam kręcąc głową jak w jakimś amoku.- Nie mogę, rozumiesz? Nie mogę.- Straciłam całe siły spuszczając głowę w dół. Twarze zgromadzonych ludzi zaczęły mi się zamazywać tworząc bezkształtną masę. Byłabym upadła gdyby mnie ktoś nie przytrzymał. W przebłysku świadomości zdałam sobie sprawę z widowiska jakie zrobiłam i ukryłam twarz na piersi prowadzącej mnie osoby. Sądziłam, że to mój ojczym Bartek, ale wdychając nozdrzami znany mi zapach już wiedziałam, że to nie był on. Bo przez prawie trzy lata małżeństwa mogłabym go rozpoznać z zawiązanymi oczami. Szybko się odsunęłam nie wiadomo skąd odnajdując w sobie pokłady energii.
- Nie dotykaj mnie!- Syknęłam tylko wyrywając się mu.
Spokojnie.- Odszepnął gestem rąk każąc mi zachować spokój.- Chcę ci tylko pomóc.
   Już w porządku, odejdź.- Rozkazałam nie chcąc dłużej z nim rozmawiać.
Potem odwróciłam się w stronę siostry.- Marlena, możemy wrócić do samochodu?
Tak, kochana.- Zgodziła się zbliżając się jeszcze do Łukasza i coś mu szepcząc. Ja poszłam w stronę parkingu.
Dotarłszy do auta milczałyśmy przez cały czas. Ja po prostu nie miałam ochoty na jakąkolwiek rozmowę o tym co stało się przed kilkoma minutami, a moja starsza siostra chyba nie wiedziała czy w ogóle może go poruszyć. A nóż znów odezwie się we mnie szaleństwo?
Dopiero gdy kilkoro ludzi również przyszło na parking zdałam sobie sprawę, że to już koniec. Za chwilę do samochodu wszedł mój szwagier z małą Kasią, która na mój widok wyraźnie się ucieszyła. Próbowałam nawet odpowiedzieć jej uśmiechem, ale nie byłam w stanie. Wymawiając się złym samopoczuciem odwróciłam twarz w stronę szyby.
Po jakimś czasu byliśmy już na miejscu. Na podwórku były już dwa inne samochody: jeden najprawdopodobniej należał do mojego brata, a drugi mamy z ojczymem. Trzeci był własnością moją i Łukasza.
Patrząc na niewielki budynek, który przez ostatnie kilka lat nazywałam swoim domem zastanawiałam się czemu kojarzy mi się tak źle.
   Możemy już iść?- Odezwała się do mnie Mariola.
   Tak.- Odparłam jej tylko chcąc pokazać, że jednak jestem wystarczająco zrównoważona. Zrobiłam pierwszy krok w stronę schodów i... jakby był żywy obraz Kuby stanął mi przed oczami. Mogłabym przysiąc, że słyszę jego radosny śmiech gdy jechał chodzikiem po całym domu.
O matko, Karolina, co jest?!- Dopiero głos Marleny spowodował, że zdałam sobie sprawę iż upadłam.- Zemdlała?!
Nie.- Odparłam tylko jednak nadal nie mogłam w stać. I sama nie wiedziałam dlaczego.
   Poczekaj tu z nią, pójdę po Łukasza.
   Nie, już w porządku.- Próbowałam zaprotestować, ale naprawdę było mi źle.
Nie byłam w stanie nawet unieść własnej dłoni a co dopiero całego ciała. Upłynęła może niecała minuta gdy zjawiło się większość obecnych. Stali wkoło mnie patrząc zmartwionymi oczami próbując pomóc. Ale jednocześnie dobrze wiedzieli, że nie są w stanie tego zrobić.
Powinnaś coś zjeść.- Odezwała się mama. Potem dodała chyba do wszystkich:- Przez kilka ostatnich dni praktycznie nic nie jadła. To pewnie dlatego.
Nic mi nie jest.- Warknęłam. Nienawidziłam tego uczucia gdy wszyscy inni traktowali mnie jak nierozumnie dziecko. Z pomocą ojczyma i szwagra wstałam i zostałam zaprowadzona do kuchni. Zauważyłam, że mama zdążyła zrobić wszystkim coś do picia. Krzątała się chwilę po mojej własnej kuchni w poszukiwaniu czegoś do jedzenia. Wyjęła z lodówki trochę wędliny i ser, a potem szukała chyba pieczywa. Miałam zamiar powiedzieć jej, że znajdzie go w pierwszej szafce górnej półki, ale dałam sobie z tym spokój. I tak nie miałam zamiaru jeść. Siedziałam więc biernie obserwując całą tę sytuację starając się w niej nie uczestniczyć. Z konieczności, jakiś czas później wmusiłam w siebie bułkę popitą owocową herbatą mając nadzieję, że rodzina da mi już spokój. Dumna z siebie i zła, że zmuszono mnie do jedzenia spojrzałam w twarze wszystkich zgromadzonych. Przy ostatniej w końcu coś do mnie dotarło.- Gdzie jest Łukasz?- Spytałam nie kierując pytania do nikogo bezpośrednio.
Jest w pokoju. Musiał jeszcze dopełnić kilku formalności związanych z ostatnimi wydarzeniami.- Odparła mi moja teściowa
Jakimi wydarzeniami?- Znowu się odezwałam choć nie bardzo interesowała mnie odpowiedź. Była to bardziej ciekawość, ale zgromadzeni uznali to chyba za dobry omen, bo kilkoro wymieniło porozumiewawcze spojrzenia. Liczyli chyba na to, że powoli wracam do równowagi.
W związku z tym napadem w parku, ale ty chyba o tym nie słyszałaś. Bo twój mąż był tam, Karolino i uratował nastolatkę, którą bandyta zamierzał okraść.- odpowiedziała mi tym razem Mariola.
Nie wiadomo jak mogłoby się to wszystko skończyć gdyby nie on.- Dodała mama chwaląc Łukasza jakby dokonał heroicznego czynu.
Cudownie.- Odparłam tylko.- Szkoda tylko, że nie był w stanie uratować własnego dziecka.- Usłyszałam jak ktoś ze świstem wciąga powietrze.
   Karolina!- krzyknęła jakaś osoba niezbyt głośno, karcąc mnie. Nic mnie to
jednak nie obchodziło. Już miałam to powiedzieć gdy głos zabrał mój mąż:
   W porządku, mamo.- Odwróciłam się odruchowo przenosząc na niego wzrok.
Stał niedaleko drzwi jakby właśnie wszedł do kuchni. Dotykał lekko czubkami palców ramion mojej mamy lekko się do niej uśmiechając. Potem spojrzał na mnie. Próbowałam coś z niego wyczytać. Naganę? Smutek? Złość? Nie miałam pojęcia co skrywają te jego ciemne tęczówki, które teraz zdawały mi się być nieprzeniknione. Po kilku latach wspólnego życia wydawać by się mogło to czymś oczywistym. Jednak było wręcz odwrotnie, bo jego twarz zdawała mi się przypominać teraz beznamiętną maskę. Czy zawsze tak było, spytałam się w duchu. Czy zawsze był tak pozbawiony gwałtownych uczuć? Tak doskonale opanowany? A jednak nie, doszłam do wniosku przypatrując mu się uważniej. Pochylone ramiona jakby dźwigał na nich ciężar nie do udźwignięcia, zgarbiona sylwetka, podkrążone oczy. Ten widok powinien wywołać we mnie współczucie, jednak stało się wręcz odwrotnie. Bo to wszystko była tylko poza, poza znękanego śmiercią dziecka ojca, którego tak naprawdę nigdy przy nim nie było. Męczennika, który pokazywał ludziom jak wielkie spotkało go cierpienie. Przypomniałam sobie wyszeptane słowa które usłyszałam zaraz gdy wtulona w koszulę Łukasza odchodziłam z nim od trumny Kubusia:
„ Biedny człowiek. Sam ledwie trzyma się na nogach, a jeszcze musi nieść pocieszenie swojej oszalałej z bólu żonie.”
A więc on zasługiwał na szacunek, a ja tylko na współczucie, a nawet wręcz litość? Czy ci ludzie nie rozumieli, że on wcale nie „trzymał się dzielnie”? Że on tylko udawał, że tak naprawdę nie był w stanie rozpaczać po śmierci synka w takim samym stopniu jak ja, jego matka która spędziła z nim praktycznie każdy dzień i noc? Że nawet w pierwszą rocznicę jego narodzin ważniejsza była dla niego praca? Czy taki ojciec mógł załamać się na jego pogrzebie? Czy oni do cholery uważali, że moje łzy, chwilowa niepoczytalność, chwiejność emocjonalna i omdlenie były tylko teatralnymi zagrywkami by wzbudzić litość i zademonstrować jaka ze mnie kochająca matka?!
  Co, liczysz na moje przeprosiny?- Spytałam zjadliwie gdy nadal na mnie patrzył w jakiś dziwny, niemal badawczy sposób. Słysząc drwinę drgnął jakby obudził się z letargu.
Nie, chciałem tylko porozmawiać.- Przeniósł wzrok na obecnych.- Pójdziemy na chwilę do pokoju. Zaraz do was wrócimy.- Miałam szczerą ochotę zaprotestować choćby tylko z czystej przekory. Jak śmiał w ogóle nie zapytać mnie o zdanie? Przy pierwszej okazji zadałam mu to pytanie. Nic sobie nie zrobił z mojej złości.- Nie sądzisz, że już wystarczająco długo mnie unikałaś?
Nie. Bo nadal patrząc na ciebie widzę tylko...- przełknęłam głośno ślinę unikając dokończenia ostatniej myśli. Nie wiem czemu to zrobiłam. Może jednak zachowałam resztki rozumu, a może sprawił to wyraz jego twarzy w chwili gdy wypowiedziałam te słowa po raz pierwszy tej nocy gdy dowiedziałam się o śmierci Kuby. Grunt, że nie padły teraz: „mordercę mojego syna.”
To widać.- Choć ich nie wypowiedziałam czułam, że doskonale zdawał sobie sprawę z tego o czym pomyślałam. Maska, którą nałożył na twarz stała się o ile to jeszcze możliwe bardziej beznamiętna.- Zdajesz sobie jednak sprawę, że nadal jesteś moją żoną i w końcu musisz tu wrócić?
Tak.- Powiedziałam. Zaraz jednak dodałam:- Doskonale wiem co powinnam zrobić.- Sarkazm zawarty w moim głosie nie był celowy, ale nawet ja go usłyszałam. Nie zamierzałam jednak przepraszać. Zauważyłam jak Łukasz oparł się rękoma o ramę krzesełka i głośno westchnął.
Wiem, że będziesz mnie uważała za ostatniego sukinsyna za to co teraz powiem, ale po jakimś czasie może zrozumiesz, że tak trzeba.- Spojrzał mi prosto w oczy.- Karolina, nasz syn nie żyje. I im wcześniej się z tym pogodzimy próbując żyć normalnie tym będzie dla nas lepiej.
Pogodzimy?- Szepnęłam z niedowierzaniem.- Naprawdę jesteś w stanie się z tym pogodzić? Iść jutro do pracy, uśmiechać się do sąsiadów, wyjść do kina? Mieszkać w domu, w którym dawniej rozbrzmiewał tupot małych stópek, radosny śmiech czy płacz? Wejść do pokoju w którym spał i bez emocji patrzeć na należące do niego ubrania i rzeczy? No powiedz jesteś w stanie?- Z każdym wypowiedzianym słowem zbliżałam się do niego tak, że teraz dzieliły nas tylko centymetry. Dodatkowo uniosłam twarz do góry by go onieśmielić, ale na nic mi to przyszło, bo on nawet na mnie nie patrzył. Mimo wszystko czekałam w napięciu na jego odpowiedź, na jakiś dowód, że jednak Kuba coś dla niego znaczył.
  Trzeba.. trzeba będzie je wynieść. Jeszcze dzisiaj zbiorę je do kartonów i wyrzucę. A najlepiej spalę żeby…
– Nie - Przerwałam mu nie mogąc w to uwierzyć.- Przecież nawet ty nie mógłbyś tego zrobić.- Oboje zdawaliśmy sobie sprawę, że nie mam na mówię w kontekście na jego ostatnie pytanie.- Nawet jeśli ta cholerna praca była dla ciebie najważniejsza...
Karolina...- usiłował mi przerwać, ale gestem dłoni kazałam mu zamilknąć i kontynuowałam drżącym głosem:
...nawet jeśli ja byłam ci całkowicie obojętna po trzech latach wspólnej egzystencji, nawet...nawet jeśli go nie kochałeś to to był do cholery twój syn!- Znów czekałam na jakąkolwiek reakcję, ale jej nie było. On wciąż uparcie milczał tak, że miałam ochotę mocno nim potrząsnąć i byłabym to zrobiła gdyby nie dzieliło nas krzesło. Dlatego zrobiłam coś zupełnie innego. Wybiegłam z pokoju w którym się znajdowaliśmy do tego, który jeszcze przed dwoma tygodniami dzielił Kuba. Skierowałam się w stronę szafki biorąc do ręki niewielkie pudełeczko. Potem wróciłam z powrotem. Łukasz nawet nie zmienił pozycji.- Patrz.- Rozkazałam mu. Gdy tego nie zrobił, niemal krzyknęłam.- No patrz, do cholery!- Spełnił moją prośbę chyba tylko dla świętego spokoju. Na widok małej pozytywki jego wargi zacisnęły się w wąską linię.- Widzisz to? Poznajesz?- Dla lepszego efektu włączyłam ją i po pokoju rozległa się cukierkowa melodia, której melancholijna wymowa dawniej wydawała mi się wesoła, a teraz brzmiała przeraźliwie smutno.
Wyłącz to.- Usłyszałam w pewnym momencie.
A więc jednak pamiętasz.- Odparłam nieco zgryźliwie.
   Powiedziałem, żebyś to wyłączyła.
Dlaczego? Przecież to tylko nic nie znacząca melodia. A może coś ci przypomina? Dostał tę pozytywkę od ciebie na drugie urodziny. Może jednak pamiętasz jak nasz synek włączał ją popiskując wesoło usiłując śpiewać?- Spytałam retorycznie. Melodia i ciche słowa nadal sączyły się z czarnego pudełka.
„Więc oczka zmruż, i zaśnij już. Opowiem ci bajeczkę”
Kazałem ci to wyłączyć.- Powtórzył, a jego głos był tak aksamitnie spokojny, że aż groźny. I taki pewnie miał mi się według niego wydać w istocie.
Ha, nie możesz tego słuchać co? Ale będziesz musiał. A potem powiedz mi, że jesteś w stanie zapomnieć o Kubu...- Nie zdążyłam dokończyć, bo nagle pozytywka zniknęła z mojej dłoni uderzając w ścianę z głośnym plaskiem. Cukierkowa melodia została przerwana w połowie taktu, a cisza która wówczas zapadła wydawała się być niezwykle gęsta. Ale niespodziewanie dla nas, jakiś mechanizm ponownie się uruchomił- najwyraźniej Łukasz nie uszkodził pozytywki do końca. I choć zniekształconym głosem autor wyśpiewał wyraźnie jeszcze jeden wers:
„Tragiczny los, okrutna śmierć w udziale im przypadła.” Potem pozytywka zamilkła już całkowicie. Spojrzałam w kierunku rozsypanych kawałków plastikowych elementów nie mogąc spojrzeć na własnego męża. Zastanawiałam się czy to był czysty przypadek, że pajac wyśpiewał akurat tę frazę. Niemal czułam jak los perfidie ze mnie kpi karmiąc się moim cierpieniem. Jak z jakiejś wysokości na krześle siedzi mężczyzna zwany Bogiem i uśmiecha się zadowolony ze swojego dzieła.
Chcąc sprawdzić jaką reakcję wywarło to na Łukaszu (i czy w ogóle wywarło) podniosłam na niego wzrok. Usłyszałam tylko jego głośny oddech gdy z trudem usiłował się uspokoić.
Co się stało? W porządku?- Bez jakiegokolwiek uprzedzenia do pokoju wkroczył mój brat. Usiłowałam się uśmiechnąć.
Tak. Łukasz... on upuścił pozytywkę. Możesz wyjść.
Ach tak.- Po wyrazie twarzy Wojtka zrozumiałam, że nie kupił tej bajki, ale taktownie nie zarzucił nam tego. Spojrzał na mnie po czym jeszcze raz rzucił okiem na rozbitą na niewielkie elementy pozytywkę. Chrząknął.- Marlena kazała wam powiedzieć, że musi już jechać, bo Kasia jest śpiąca. Ja z mamą też będę się zbierać, bo nie chcemy wam przeszkadzać. Powinniście teraz wspólnie uporządkować wasze sprawy. Aha, Karola twoje rzeczy zostawiłem w salonie. Będziesz mogłam się potem rozpakować.- Mój brat szykował się do wyjścia, ale ja go zatrzymałam w ostatniej chwili.
Nie, zaczekaj.- Poprosiłam.- Ja... ja wracam z wami.
Co?
Tak. Ja...to znaczy my postanowiliśmy z Łukaszem, że tak będzie lepiej. Musze uporządkować jeszcze trochę spraw i dość ze sobą do ładu.
Karolina, co tym mówisz? Przecież...
  Wojtek, nie mam zamiaru z tobą dyskutować. Zrobię to z mamą. Jest w kuchni?
Tak.- Gdy zamierzałam wyjść odezwał się jeszcze raz:- Łukasz, ona mówi poważnie? Wyprowadza się do matki?- W napięciu oczekiwałam jego odpowiedzi. Czy znów rozkaże mi wrócić do domu tym samym apodyktycznie władczym tonem? Już szykowałam się na awanturę gdy mój mąż
odpowiedział:
Oboje potrzebujemy trochę czasu by zaakceptować śmierć...- tu gwałtownie przełknął ślinę.- ...zaakceptować zmiany jakie zaszły w naszym życiu-  Zakończył inaczej.
Ach tak.- Powiedział głupio Wojtek drapiąc się po głowie. Ja skorzystałam z okazji i wyszłam.
Nie było łatwo przekonać do swojej decyzji mamy, ale mając za sobą Łukasza (to znaczy mogąc używać tego argumentu, bo podczas przeprawy z nią w ogóle się nie odzywał tylko kiwał głową) pół godziny później siedziałam już w samochodzie, a dwie potem w rodzinnym domu. Mój młodszy braciszek studiował, więc wynajmował z dwoma kumplami mieszkanie i praktycznie nie bywał w domu. Miałam więc dla siebie wolne piętro. Od razu otoczyła mnie lawina wspomnień: czasów gdy jako nastolatka wraz z siostrą zapraszałyśmy koleżanki na noc, szykowałyśmy się na imprezę czy do kościoła. Potem te mniej przyjemne: kłótnie rodziców gdy ojciec wracał z pracy bez wypłaty, jego zapijaczony nieco bełkotliwy głos i krzyki które doskonale słyszałam nawet pomimo dzielącego nas piętra. Teraz panowała tu zupełnie obca cisza.
Nie mogłam do niej przywyknąć. Zdawało mi się, że nawet ptaki nie śpiewają, a przyroda cierpi razem ze mną w połączeniu z bolesną stratą. Jednocześnie przerażała mnie, wchłaniała w nieznane, wabiła. Nie miałam pojęcia jednak gdzie.
W nocy, tak jak i każdej kolejnej śnił mi się Kubuś. Znów słyszałam jego głos i śmiech. Paradoksalnie był on radosny, tak bardzo jak jeszcze nigdy nie śmiał się w rzeczywistości. I jak nigdy się już nie zaśmieje, dodał mi w głowie jakiś głosik. Zapaliłam nocną lampkę drżąc na całym ciele, choć w pokoju było bardzo ciepło, a ja miałam na sobie piżamę. Nie mogłam się jednak uspokoić. Przypomniałam sobie o tabletkach, które zostawiła mi mama i wzięłam jedną z nich. Potem, dla pewności połknęłam drugą. Dzięki temu zdołałam zasnąć.
Kilka kolejnych dni było jeszcze gorszych. Starałam się zrozumieć dlaczego: przecież najgorsze i najbardziej bolesne momenty powinnam mieć przecież za sobą: śmierć dziecka, widok jego martwego ciała w trumnie czy dźwięk rzucanej przez łopaty ziemi który wciąż nękał mnie w snach choć przecież nawet nie uczestniczyłam w tym momencie pogrzebu. Wszystko powinno więc powoli się normować, wracać do ładu. Powinnam przyzwyczajać się do nieustannie towarzyszącego mi bólu. Dlaczego więc tak nie było? Po kilku dobach rozważań doszłam do własnych wniosków. Bo dotychczas na coś czekałam. Czekałam aż porywacze oddadzą mi dziecko, aż Kuba odzyska przytomność po porwaniu, na wydanie jego martwego ciała, pogrzeb... A teraz, gdy nie zostało już nic co miałoby z nim związek z przerażającą jasnością dotarła do mnie jakże oczywista prawda, że on już nigdy nie wróci. Tak, minęło już prawie 16 dni od jego śmierci, a ja nadal nie mogłam przyjąć tego do wiadomości. Owszem, wiedziałam że on zniknął; moje ciało i rozum (poza nielicznymi chwilami szaleństwa) także to wiedziało, jednak nie znaczy to, że zaakceptowało. Po wypadku możesz wiedzieć, że teraz nie będziesz nic widział przez uszkodzenie rogówki oka i nawet- po trudnym oswajaniu się z prawdą- z tym pogodzić. Jednak w momencie gdy będziesz chciał wrócić do normalnych czynności takich jak picie porannej kawy, oglądanie telewizji czy czytanie książki zrozumiesz, że to nie jest teraz możliwe. Że nieodwracalna utrata wzroku nie jest tylko pustym frazesem diagnozy postawionej przez lekarza, ale czymś co w twoim dalszym życiu spowoduje nieodwracalne zmiany. Przedtem, traktujesz to jeszcze jako coś abstrakcyjnego, jeszcze nie do końca to do ciebie dociera, jeszcze z wielu utrudnień nie zdajesz sobie sprawy. Masz nadzieję, że wyrok nie jest pełnomocny a więc masz szansę odzyskać wzrok. Może nawet myślisz optymistycznie, że skoro inni są niewidomi i dają sobie jakoś radę to ty też zdołasz. W końcu pocieszasz się nawet tym, że jednak była ci dana szansa widzenia świata przez jakiś czas; że wielu ludzi nie widzi od urodzenia i nie miało szansy tego doświadczyć. Jednak długo nie możesz się tak oszukiwać, bo po wielu trudnościach dochodzisz wreszcie do momentu całkowitego rozgoryczenia. Kryzys jest tak wielki, że wcale nie dziękujesz Bogu za to, że kiedyś jednak widziałeś; wcale nie czujesz że twoje cierpienie jest częścią jakiegoś wielkiego planu czy bożej próby. To przestaje cię obchodzić. Bo widzisz tylko trudności. Widzisz (a właściwie to nie widzisz, ale słyszysz) wielu szczęśliwych zdrowych ludzi gdy ty za swego jedynego towarzysza masz tylko ciemność. I wówczas pytasz: dlaczego ja? Czemu to nie mogło spotkać kogoś innego? Czemu zły Bóg nie odebrał wzroku twojej sąsiadce, sklepowej czy fryzjerce? Dlaczego to spotkało właśnie ciebie?
Ja też zadawałam sobie te pytania. Też szukałam na nie odpowiedzi próbując pocieszać się modlitwą, rozmowami z mamą, spacerami w parku. Naprawdę usiłowałam się pogodzić ze śmiercią Kuby, uwierzcie mi. Ale jak w ogóle mogłam to zrobić? Jak jakakolwiek matka może zapomnieć o własnym dziecku? Jak, gdy zaraz po obudzeniu odruchowo łapałam się na tym, że zamierzam udać się do pokoju po to by zobaczyć czy nadal smacznie śpi; po tym jak robiąc zakupy odruchowo kierowałam się do działu dziecięcego by kupić owocowe zupki, po tym jak widząc matkę z dzieckiem chciałam jak najszybciej wrócić do domu by spotkać tam Kubę... te sytuacje mogłabym mnożyć. Nie pomagały mi nawet częste wizyty na cmentarzu podczas których opowiadałam synkowi z detalami każdy mój dzień. Nie byłam w stanie żyć. Byłam za słaba. Może inni potrafiliby to zrobić, ja nie umiałam. Próbowałam nawet różnych technik: udawałam, że nic się nie stało, że Kuba tylko wyjechał na jakiś czas. To jednak powodowało, że mama i ojczym patrzyli w przerażeniu na to jak planuję kupić zimową kurtkę dla Kuby, który wyrósł z poprzedniej. Zmieniłam więc taktykę udając, że znów mam dwadzieścia lat i studiuję, że wcale nie byłam matką i nie wiem kim jest Kubuś. Ale i tak wszystko nieustannie mi o nim przypominało. W końcu, ostatecznie starałam się wmówić sobie, że przecież jestem silna i mam po co żyć; że przecież jest jeszcze Łukasz i że gdzieś tak w zamierzchłej przeszłości byłam z nim bardzo szczęśliwa, ale to... to z kolei wydawało mi się wydarzyć w innym życiu. Na dodatek te sny...Sny, w których główny prym wiódł Kubuś. Jak mogłam spać? Jak mogłam nie budzić się z krzykiem w nocy tak, że często wpadała tam przerażona mama i tuliła mnie mocno niczym przerażone dziecko słuchając jak opowiadam jej, że Kubuś siedział na moim łóżku i nagle zniknął? Teraz, z perspektywy czasu zdaję sobie sprawę, że powoli zapadałam w szaleństwo, ale wtedy nie miałam o tym pojęcia. I może gdybym od razu skorzystała z rady mamy i Tomka, który kilkakrotnie próbował mnie odwiedzić namawiając do wizyty u specjalisty, nic by się nie stało. Bo któregoś dnia, gdy sen zmógł mnie z przemęczenia jeszcze przed dziesiątą i wcześniej poszłam spać. Obudził mnie delikatny szmer w drzwiach. Zignorowałam go, lecz słysząc znajomy głos: „Nie, kochanie, musimy dać jej teraz odpocząć, jest noc. Poza tym nie możesz tu tak wparować, bo będzie tak zaskoczona, że może nawet zemdleć” podniosłam się do pozycji leżącej. Spojrzałam w stronę sączącej się strugi światła próbując przyzwyczaić oczy do ciemności  i dostrzegłam w nich jakąś postać.
Łukasz?- Spytałam z wahaniem.- To ty?- Postać przybliżyła się do mojego łóżka w całkowitej ciszy. Odrobinkę przestraszona faktem, iż może błędnie połączyłam dźwięk głosu z osobą mojego męża próbowałam przesunąć się jak najdalej od ramy łóżka.
Spokojnie, to ja kochanie.- W końcu odpowiedział. Usłyszałam jego śmiech, który w tej chwili wcale mnie nie uspokoił. Dlaczego to robił? Czemu się śmiał? Już miałam go o to zapytać, gdy usłyszałam jakiś pisk niedaleko drzwi.
Co to było?- Spytałam. Potem poczułam jak Łukasz chwyta moją dłoń w swoją.
  Karolina, już wszystko dobrze. Ten cały koszmar się skończył.
  Co? O czym ty mówisz? I kto przyszedł z tobą?- Czując dłonie męża na swojej twarzy odruchowo próbowałam je odepchnąć.
  To ja mamusiu.- Zamiast Łukasza odparł mi dziecinny głosik Kubusia.- Ja żyję.

20 komentarzy:

  1. Piszesz tak realistycznie, tak prawdziwie, jak byś sama przez to wszystko przeszła.
    Ciężkie to są rozdziały, bardzo emocjonalne, ale tak bywa w zyciu, jest tak, że rodzice chowają dzieci.
    Pieknie ukazałaś emocje, zarówno Karoliny jak i Łukasza, mam tylko nadzieję, że jakoś to wszystko poukładasz.
    Dziękuje.
    Pozdrawiam
    Ania

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Bardzo dziękuję ci za miłe słowa. Co prawda nie przeszłam przez to co spotkało moją bohaterkę Karolinę, ale jestem w stanie wyobrazić sobie co czuje taka matka, bo sama mam malutką siostrzenicę która mieszka razem ze mną i traktuję ją praktycznie jak córkę. Starałam się po prostu wyobrazić sobie co może czuć taka kobieta- matka- i choć w części ukazać ból matki. Jeśli mi się nie udało- a przeczyta to jakaś kobieta będąca w analogicznej sytuacji- to z góry przepraszam.

      Usuń
  2. Boooooże..To był sen czy naprawe tak było. Bo ja zgłupiałam.. Jeśli prawda to cie uwielbiam poprostu cie kocham..

    OdpowiedzUsuń
  3. Przez prawie cala czesc plakalam! Co do tego konca to wydaje mi sie, ze Karolina popadla w stan szalenstwa (o czym swiadczy tytul czesci) i byc moze jej wyobraznia stala sie tak realna, ze Karolina bedzie pewna ze to rzeczywistosc. To jest moje zdanie ale mam nadzieje ze sie myle i Kubus faktycznie zyje :)

    OdpowiedzUsuń
  4. Boże, po przeczytaniu nadal o tym myślę, czy jednak Kubuś żyje. Błagam, Błagam Cię najbardziej na świecie, żebyś dodała jak najszybciej kolejna część, bo zwariuje. Proszę Cię bardzo, bo uzalezniasz, jak mało kto. Buziaki ��

    OdpowiedzUsuń
  5. Mam złe przeczucia, mam wrażenie, że ten ,,sen" to są halucynacje i Karolina ma poważny problem, tym bardziej, że w swoich przemyśleniach wyraźnie podkreśla, że gdyby wcześniej udała się do specjalisty to nic by się nie wydarzyło. Obym się jednak myliła. Bo po tym co ona przeszła to zasługuje na szczęście, ale znając Twoją nieprzewidywalność jeszcze nas zaskoczysz :) Pozdrawiam roksana

    OdpowiedzUsuń
  6. To są halucynacje. Kuba nie żyje, musimy się z tym pogodzić! Część jak zwykle świetna, trochę ciężka, ale takie jest życie. Mam nadzieję, że Karolina pogodzi się wreszcie z Łukaszem, może być cieżko, ale wierzę, że to przetrwają. Pozdrawiam Patrycja

    OdpowiedzUsuń
  7. Tak wiem, ze to, ze Karolina widzi Kubusia i znim rozmawia to sa halucynacje, a to oznacza, ze Karolina cierpi albo na depresje albo na inna powazna chorobe. I dllatego chcialabym zeby to byl zwykly sen, bo wiem z doswiadczenia jak ciezka jest ta choroba. roksana

    OdpowiedzUsuń
  8. takie życie, czekam na dalszą część !

    OdpowiedzUsuń
  9. Kiedy kolejna część? :) bo wręcz co chwila wchodzę by sprawdzić czy czasem nie dodałaś... :D

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. mam to samo! Patrycja

      Usuń
    2. Kolejna najprawdopodobniej
      dodam jutro bo dzis juz nie man za bardzo sily na pisanie.

      Usuń
    3. odpocznij Kochana, żebyś miała siłę i wenę ;) może jakoś damy radę przeczekać te 24 h

      Usuń
  10. Postanowiłam jeszcze raz napisać bo ostatnio mi skasowało i odpuściłam sobie. Więc ja nadal chciałabym żeby to nie było żadne szaleństwo ani halucynacje tylko okazało się powtórzę już pewnie do znudzenia że specjalną akcją upozorowaną przez policję. To faktycznie byłoby życiowe i wcale nie zaszkodziłoby temu opowiadaniu. Chyba że z założenia to miał być dramat z nieszczęśliwym zakończeniem bo na pozytywne to jakie są szanse? Jakby nie patrzeć to znikome i praktycznie życie Karoliny nigdy już nie będzie spokojne i szczęśliwe. Więc może śladem sławnych pisarzy do których miary urasta Twój talent zrób jakiś "drastyczny" ale pozytywny zwrot tej akcji. Przepraszam za te słowa ale dla mnie masz ogromny talent i rewelacyjnie piszesz a tego opowiadania mi szkoda że mnie przerosło. Pewnie przeczytam do końca ale jak nie będzie nieoczekiwanego zwrotu to racze już bez emocji. Proszę zwróć jej pełną rodzinę

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. nie! teraz jest życiowe, są wzloty i upadki, i wierzę, że Karolina będzie jeszcze kiedyś naprawdę szczęśliwa i to będzie happy end. Nie zapomni o tym co ją spotkało, ale będzie mogła żyć z tym, z tymi doświadczeniami :) Pozdrawiam Cię Anonimowy Patrycja

      Usuń
    2. Zgadzam się z Patrycją. Happy end będzie wtedy jak Karolina pogodzi się ze stratą Kubusia i będzie w stanie żyć w szczęśliwym związku(mam nadzieję, że z Łukaszem). roksana

      Usuń
    3. Niestety, nie mogę się z tobą zgodzić to do opinii na temat drastycznej zmiany akcji. Gdybym tak zrobiła, to niestety pozbawiłabym opowiadania realizmu i nieprzewidywalności.
      Drodzy czytelnicy, musicie zrozumieć że tu wcale nie chodzi o robienie z opowiadania dramatu, wzbudzanie waszych łez czy granie na emocjach (choć to może nie najtrafniejsze określenie,bo w końcu która książka czy film tego nie robi?)- chodziło mi o przedstawienie historii o niebanalnej tematyce, o tym byście wraz z bahaterką lub bohaterami przeżywali wzloty i upadki.
      Na koniec tak trochę filozoficznie, ale przypomina mi się zdanie które gdzieś kiedyś wyczytałam które być może lepiej odda moją argumentację: "Gdyby nie smutek, nie wiedzielibyśmy co to szczęście, bo wówczas odczuwalibyśmy je notorycznie i uważali za coś normalnego; coś co nam się z góry należy tak jak powietrze." Tak samo z opowiadaniem czy książką: nie znam żadnego przykładu, powtarzam: żadnego w którym w powieści nie byłoby scen smutnych czy o wydźwięku negatywnym. Nawet niewiadomo jak pozornie lekka lektura ma "ciężkie" rozdziały: a to choroba głównego bohatera, zdrada lub porzucenie przez przyjaciela. Tak jest i tutaj. Nie chcę wydać się trochę arogancka, ale ci z czytelników, którzy przeczytali również :Od nienawiści do miłości również zasypywali mnie komentarzami typu: "pogódź Agę z Krzyśkiem" itp. niejako "szantażując", że opowiadanie jest przez to mniej ciekawsze lub traci. A jak było na koniec? Dużo komentarzy typu; świetnie, bardzo mi się podobało itp. Naturalnie nie chodzi mi tutaj o pokazanie jaką to jestem świetną pisarką, skądże. Po prostu czasami trzeba cierpliwie przebrnąć przez to co nam się nie podoba, bo w każdej książce czy opowiadaniu znajdziemy taki fragment który lubimy mniej lub bardziej. Jasne, że Cienie... nie będą zbyt lekką lekturą taką jak np. Zakochany klaun. Ale mimo wszystko też będą miały swój happy end.
      Wybaczcie długość- trochę się rozpisałam. Pozdrawiam

      Usuń
  11. A moze to obled w ktory popadla juz w czasie porwania kubusia? Zaczela szalec, za duzo myslec i te wydarzenia ktore sa pokazane tj, szpital, smierc, okres depresji jest tylko urojeniem i przez ten stan nie dopuszczala do siebie ze on zyje tylko byla zamknieta w tym zlym swiecie?

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Niestety: definitywnie rozwiewam wszelkie spekulacje tym komentarzem: nie zamierzam "bawić się" z Karoliną w żadne psychozy, bo nie mam o tym zielonego pojęcia, a nie chcę udawać że tak jest nie znając nawet podstawowych tajników tej choroby. Po prostu założyłam, że Karola miała chwilowy moment załamania, stąd pojawił się tzw. mechanizm wyparcia, ale dalsze wgłębianie się przeze mnie w aspekty psychologiczne byłoby jawnym kłamstwem, bo tak jak napisałam wcześniej nic o tym nie wiem.
      W swoich opowiadaniach zazwyczaj staram się pisać wszystko jak najbardziej realistycznie, a jeśli już czegoś nie wiem lub nie jestem pewna to w miarę możliwości sprawdzam to w internecie. Ale jeśli chodzi o ten aspekt to zdecydowanie wolę w to nie wnikać. Poza tym nie ukrywajmy, nawet bez jakiejkolwiek wiedzy na ten temat wiadomo, że jest to choroba ciężka i jak każda psychiczna raczej nieuleczalna, więc wtedy tym bardziej nie byłoby szansy w opowiadaniu na pozytywne zakończenie,
      Pozdrawiam.

      Usuń
  12. Wzloty i upadki jak najbardziej takie życie ale ja tu jakoś tych wzlotów nie widzę bo narazie to co wydawało się że ma szansę na szczęście to definitywnie się rozwaliło i przepraszam ale kobieta która już tak wiele straciła to w moim mniemaniu niestety szczęśliwa nie będzie. Nie jestem psychologiem ale wiem że z czasem nie jest łatwiej tylko mniej czasu poświęca się myśleniu. A jeśli chodzi o Twoje inne opowiadania to raczej były zróżnicowane i jedynym wątkiem bez happy endu była choroba Julii Barańskiej. Ale przy tylu bohaterach i pozytywnych zakończeniach dało się to zaakceptować. Natomiast tutaj niestety same negatywne zwroty akcji. Cóż powtórzę to jeszcze raz jesteś świetną pisarką i na pewno jeśli tylko kiedyś będziesz chciała przyszłość literacka przed Tobą. Gratuluję talentu i pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń