Cześć wszystkim. Dzisiaj kolejna obiecana część- zdradzę wam że przedostatnia. Trochę tu popłynęłam i rozpisałam kluczową scenę aż za bardzo szczegółowo (po przeczytaniu rozdziału będziecie wiedzieć o co chodzi), ale po namyśle uznałam że lepiej wszystko wyjaśnić a nie zostawiać czytelnika z jakimś niedosytem nawet jeśli dotyczy szczegółu. Aha, i nie wiem czy nie rozczaruję niektórych przy zakończeniu brakiem klasycznego happy endu, ale cóż będąc w gorszym nastroju lubię wyładowywać się na swoich bohaterach :) Oczywiście żartuję. Na razie jednak miłego czytania tej części.
Chyba
jeszcze nigdy nie spędziłam całego dnia tak bardzo nieproduktywnie (a wiem co
mówię, bo po śmierci Mariusza nie raz zdążało mi się długo nad sobą użalać) jak
po rozmowie (a może powinnam ją nazwać raczej kłótnią?) z Arturem. Na swoje
usprawiedliwienie mam tylko nieprzespaną noc. No ale czy to nie dziwne w
związku z rewelacjami jakie mi zaserwował? W końcu najpierw napadł na mnie
robiąc dziurę w całym z faktu, że kilka osób myśli iż spotykam się z Szymkiem
Bralczykiem; potem oskarżył mnie o wyrachowanie i jeszcze wyznał miłość. Na
dodatek wciąż byłam w szoku, że tak szybko się to wszystko potoczyło. Przecież
w ciągu ostatnich tygodni kłóciłam się z
nim nie raz: ba, nawet ostatnio kazałam mu się wynosić zaledwie kilka
dni temu! A potem pogodziliśmy się dzięki zastosowanej przeze mnie „kobiecej
zemście” jak to nazwał potem Chojnacki.
Jednak
mimo wszystko dzięki temu, że nie byłam w stanie zmrużyć oka miałam dużo czasu
na przemyślenia. I o dziwo rano doszłam do kilku wniosków.
Po
pierwsze, w kwestii tkanej przeze mnie sieci kłamstw i tej całej tajemniczości
miał trochę racji. Oszukiwanie mojej najlepszej przyjaciółki jaką jest Monika
czy Celina no i sprawianie, że wszyscy w biurze uważali Szymka za mojego faceta
było nie fair. Nie wspominając o tym, że było również dla niego kłopotliwe:
przez kilka ostatnich tygodni musiał wymyślać jakieś sposoby spędzania
weekendów poza miastem tak by jego kuzynka nie domyśliła się, że spędza je ze
mną.
Po
drugie podczas naszego burzliwego romansu miałam kilka sygnałów, które mogły
świadczyć o tym, iż to co czuje do mnie Artur jest znacznie poważniejsze niż
sądziłam. Na przykład kiedyś powiedział, że przy mnie czuje się tak jakby
przeżywał swoją pierwszą młodość i miłość. A innym razem, gdy spytałam jakie
jest jego największe marzenie stwierdził, że jego marzenie chwilowo leży koło
niego. A przecież to właśnie ja leżałam mu na kolanach. Wcześniej sądziłam, że
to był tylko żart, ale teraz zrozumiałam że mówił całkiem poważnie. Tak jak
wtedy, gdy niepewna siebie wyznałam mu, że czasami czuję się winna tego, iż
nawiązaliśmy romans. I że to co się między nami dzieje jest zupełnie nie w moim
stylu. A co on mi odpowiedział? Że w jego też nie. Czasy
burzliwej młodości minęły, powiedział. No i naprawdę się starał: nie spóźniał
się na nasze „randki” i zawsze umiał sprawić, że nie było nudno. Nie
wspominając już o drobnych gestach i czułościach jakimi mnie obdarzał. Ale z
drugiej strony skąd miałam wiedzieć czy nałogowy Casanova się tak nie
zachowuje? W końcu tacy podobno potrafili być szarmanccy i prawić komplementy
każdej kobiecie tak by padła do ich stóp. Nie, teraz znów zaczynam się
usprawiedliwiać. A przecież w tym co się wczoraj stało nie było mojej winy. No,
może poza niefortunnym doborem słów, to wszystko. I właśnie do tego sprowadzał
się punkt trzeci.
Bo uświadomiłam sobie,
że przecież fakt wyznania mi przez Artura miłości niczego między nami nie musi
kończyć. W końcu ja chciałam z nim być, on ze mną też, więc w czym właściwie
był problem? Może i darzył mnie silniejszym uczuciem niż ja jego, ale to nic
nie znaczyło. Podobno w każdym związku tak jest, że jedna strona kocha mocniej.
A lepiej dla kobiety byłoby gdyby to był facet, prawda?
No i w końcu po
czwarte: właściwie to żadna ze stron wyraźnie nie powiedziała, że to rozstanie.
Owszem, Artur zamiast zwyczajowego „cześć” rzucił chyba „żegnaj”, ale przecież
to nic nie znaczyło. A przynajmniej nie musiało.
Właściwie gdy
uświadomiłam sobie te myśli nie wydały mi się one jakieś tam bardzo odkrywcze;
wręcz przeciwnie nieco banalne. Dlatego dziwiłam się sobie, że biedziłam się
nad sklarowaniem ich w moim umyśle aż całą noc. Mimo wszystko byłam z siebie
zadowolona. Bo dzięki temu zrozumiałam co powinnam zrobić. Wiedziałam, że po
prostu muszę porozmawiać z Arturem i wyjaśnić mu swój tok myślenia. No i przede
wszystkim przeprosić. A, no i przygotować sobie rozsądne argumenty a raczej
ubrać w słowa swoje własne myśli tak, by znów nie palnąć gafy. I choć wciąż nie
miałam pojęcia czy widziałabym Chojnackiego w roli ojca moich przyszłych dzieci
i męża to wiedziałam też, że nie chcę się z nim rozstawać, bo na razie na myśl
o tym ogarnia mnie lekka panika i smutek. A na pewno nie w ten sposób.
Tak oto uspokojona na
duchu postanowiłam trochę ogarnąć swoje mieszkanie, a potem iść na zakupy.
Dlatego sobotnią kolację zjadłam na ciepło zamiast podjadania byle czego
(czytaj: resztek z lodówki które mi zostały) co robiłam przez cały dzień.
Dopiero po prysznicu, koło dwudziestej zebrałam się na odwagę wybierając numer
Artura. Nie wiem tylko dlaczego- w sumie było to całkiem logiczne- nie wzięłam
pod uwagę opcji, że nie odbierze mojego telefonu. Chociaż nie, gwoli ścisłości
nie tyle nie odebrał telefonu, co w ogóle nie mogłam się do niego dodzwonić z
powodu braku sygnału. Nawet głupia wiadomość SMS-owa z prośbą o spotkanie miała
taki sam efekt. Zastanawiałam się czy zwyczajnie wysiadła mu bateria w komórce
czy specjalnie robi to z mojego powodu doskonale wiedząc, że prawdopodobnie
będę chciała się z nim skontaktować. Te rozważania spowodowały, że znów
poczułam na niego złość. Bo tak, uwielbiałam w nim tę jego spontaniczność i
czasami nawet chłopięcość, ale nie w kwestii boczenia się niczym dwójka
nastolatków. Czy kłótni o błahostki. Przecież to było zupełnie bezsensowne
zjadanie nerwów i wyładowywanie baterii. A mnie wydawało się czasami, że on to
po prostu lubił.
W niedzielny poranek, z
powodu faktu nieodbierania przez niego telefonów, po kościele miałam zamiar odwiedzić go w jego
mieszkaniu (w końcu jak nie Mahomet do góry to góra do Mahometa), ale
zadzwoniła do mnie Celina. Właściwie nie miała żadnej konkretnej spawy: po
prostu chciała pogadać. Z jej słów wniosłam, że po prostu jej się nudzi. No i
oczywiście pełna wyrzutów sumienia (w ciągu ostatnich tygodni tak bardzo
pochłaniał mnie Artur, że ledwie starczało mi czasu na Monikę a co tu dopiero
mówić o Celi), zaproponowałam że ją odwiedzę. Jej radość szybko udzieliła się i
mi.
Właściwie to była ona
pierwszą osobą- poza panem Andrzejem z ośrodka spokojnej starości oczywiście-
która poznała prawdę. Bo tak, zdradziłam jej że to właśnie Artur jest moim
nowym partnerem. Spodziewałam się, że będzie zaskoczona, ale ona
wręcz…zastygła. W ogóle to na początku uznała to za mój żart, ale gdy zauważyła
że nie żartuję, szybko się zaczerwieniła.
- Jezu, przepraszam,
ale serio nigdy bym nie podejrzewała… To znaczy na początku, gdy jeszcze
pracowałaś w Smart Juwellery chodziły po firmie takie plotki, że coś was
łączyło, ale ja od ciebie wiedziałam, że to po prostu była przyjaźń. No i
dziecinne udawanie pary. Poza tym wydajecie się być dość różni, więc jakoś tak
nigdy nie myślałam, że…
- W porządku rozumiem. Możesz złapać oddech.-
Zażartowałam, choć wcale nie było mi do śmiechu. Skoro tak zareagowała moja przyjaciółka
to jak zareaguje na przykład pani Agata? Albo rodzice Artura nie wspominając
już o Monice?- No i tak jak ci powiedziałam przedwczoraj nieźle się
pokłóciliśmy.- Dodałam. Nie wyjaśniłam tylko o co dokładnie.
- Więc to już raczej
historia?
- Nie, jasne że nie. To
znaczy mam taką nadzieję. Muszę tylko porozmawiać z Arturem.
- A więc to on zerwał?
- Nie, nie zerwaliśmy.
Po prostu się pokłóciliśmy, mówię ci.
- Nie chcę się wtrącać,
bo i tak zrobisz co zechcesz, ale plotki mówią same za siebie.
- Jakie plotki?
- No, o Arturze, a niby o kim? O tym jak lubi zmieniać dziewczyny, jaki jest nieodpowiedzialny.
- No, o Arturze, a niby o kim? O tym jak lubi zmieniać dziewczyny, jaki jest nieodpowiedzialny.
- Celina, to było
kiedyś; teraz się zmienił.
- Może i tak.-
Wzruszyła ramionami na odczepnego, ale nie zdążyłam rzucić jakiejś zgryźliwej
uwagi, bo rozległ się płacz. Tak więc moja przyjaciółka musiała wstać i zająć
się swoim dzieckiem. Potem już nie wracałyśmy do tego tematu: przeszłyśmy do
tematu kolki, pampersów i nocnego marudzenia a potem wyrzynania się ząbków.
Koniec końców spędziłam naprawdę miłe przedpołudnie i część południa. Dopiero w
domu zauważyłam nieodebrane połączenie, ale szybko je zignorowałam gdy
zauważyłam, że jego nadawcą była Monika. A więc Artur dalej się nie odzywał…
Po namyśle
zdecydowałam, że na razie ja też nie będę tego robiła. Skoro ja potrzebowałam
czasu na przemyślenie całej tej historii, on pewnie też tego potrzebuje. A może
nawet bardziej niż ja, bo podobno faceci załapują niektóre rzeczy wolniej niż
kobiety. Dlatego dałam mu czas do niedzieli. By jakoś zabić czas wyciągnęłam
pierwszą lepszą książkę z półki, którą kupiłam kilka miesięcy temu, a o której
całkiem zapomniałam. Potem przeglądając pocztę przypomniałam sobie o zaległych
rachunkach. Jej, to było nieco śmieszne że osoba, która ma na koncie
kilkadziesiąt tysięcy na rachunku bankowym w gotówce, nie zapłaciła czynszu. W
związku z tym teraz za pomocą internetu szybko się z tym uporałam, a potem
włączyłam w telewizji jakiś film. Tyle, że oglądanie horrorów bez Artura już
nie było takie samo. Do Moni raczej też nie mogłam zadzwonić, bo nie chciałam
dłużej jej okłamywać, a na mówienie prawdy też nie byłam gotowa. Zwłaszcza po
reakcji Celiny. Do tej pory pamiętam jak odradzała Wiktorii związek ze swoim
kuzynem mówiąc bardzo delikatnie, że to kobieciarz. Czy widziałaby we mnie jego
ofiarę? A może ofiarę własnej głupoty? Cholera, paradoksalne było to, że to
właśnie Artur widział się w roli mojej ofiary.
W poniedziałek
przyszłam do pracy w wydawało mi się zwyczajowym nastroju, ale bystry Szymek
zauważył, że wcale tak nie jest. Zbyłam go machnięciem ręki nie mając ochoty
niczego wyjaśniać. Ale swoją drogą nieco mnie to zaskakiwało i jednocześnie
przerażało: no bo jak można stwierdzić patrząc na daną osobę w jakim jest
nastroju? Pomijam naturalnie takie oczywistości jak szeroki uśmiech na twarzy,
gniew czy smutek i łzy: to widać od razu na pierwszy rzut oka. A przecież moja
twarz wyglądała tak samo jak wcześniej: raczej nie wyglądałam na szczególnie
przygnębioną czy zasmuconą.
Dopiero w trakcie
przerwy na lunch ponownie próbowałam skontaktować się z Chojnackim: tym razem
był postęp. Słyszałam sygnał, ale jego komórka nie odbierała. A raczej to on
nie odbierał. No tak, teraz przynajmniej wiedziałam że po prostu ma mnie
gdzieś. Super. Próbując powściągnąć złość, zdecydowałam się skupić na swojej
sałatce, która przez Artura straciła swoje wszystkie walory. A przecież to była
moja ulubiona! Wściekle wbiłam w kawałek oliwki widelec z zamiarem zjedzenia
jej. Niestety zapomniałam o jednym małym fakcie: widelec był z plastiku, więc
najzwyczajniej się złamał. Mając to kompletnie gdzieś zostawiłam prawie
nietkniętą sałatkę przy jednym ze stolików bufetu. A potem siedziałam w swoim
gabinecie zła jak osa. No bo czy naprawdę to ja musiałam wykonywać ten pierwszy
krok? Dobra, trochę go zraniłam, ale przecież to on to wszystko
nadinterpretował. Potem w głowie pojawiła się zupełnie inna myśl: a co jeśli to
jednak było definitywne zerwanie? Jeśli on znów myśli o tym by ulotnić się do
jakiegoś egzotycznego kraju bym dała mu spokój? Z tego powodu sama już nie
wiedziałam czy bardziej jestem wściekła czy przestraszona.
O dziwo to telefon od
Moniki mnie uspokoił. Byłam już we własnym mieszkaniu i przygotowywałam się do
upichcenia czegoś na szybko na obiad gdy usłyszałam dźwięk swojego dzwonka w
komórce. Okazało się, że wczoraj Monia wcale nie dzwoniła dlatego żebyśmy się
spotkały „na ploty”. Oznajmiła mi, że piątek wieczorem pana Chojnackiego
zabrało pogotowie ze stanem przed zawałowym. Na moje pełne nerwów pytania jak
się teraz czuje (w końcu był już poniedziałek) odpowiadała uspokajająco.
-
Nie musisz niczym się martwić: teraz jest już w porządku, to znaczy względnie w
porządku, bo nadal nie odzyskał przytomności, choć przeszedł zawał. Tyle, że
ciocia nieźle się przejmuje: wiesz, wzięłam nawet dzisiaj urlop bo nie chciała
opuszczać szpitalnego łóżka. A była bardzo zmęczona. Zresztą Artur też prawie
cały czas tu siedzi, a ja już nie wytrzymałam, bo siedziałam tam od rana i
zmyłam dopiero jakąś godzinę temu.- No, to przynajmniej wyjaśniła się kwestia
dlaczego nie odbierał ode mnie telefonów, pomyślałam kwaśno.
-
Dlaczego mi wcześniej nie powiedziałaś?
-
Bo nie odebrałaś telefonu.
-
Trzeba było napisać wiadomość.
-
Gdy nie odebrałaś za drugim razem pomyślałam sobie po prostu, że jesteś z
Szymkiem. I nie chciałam cię kłopotać
psując wam weekend. W końcu wujek z pewnością dojdzie do siebie.
-
A dlaczego niby miałabym być z…- Zaczęłam, ale szybko uświadomiłam sobie, że
przecież Monia sądziła iż spotykam się z Bralczykiem. Machnęłam więc na to
ręką.- Zresztą, nieważne. W którym szpitalu leży pan Grzegorz? Przyjadę do
niego.
-
To fajnie. To znaczy nie sądzę, by cię do niego wpuścili, bo jego stan jest
dość poważny choć ustabilizowany. Ale mimo wszystko może ty przemówisz ciotce
do rozsądku. Jeśli tak dalej pójdzie to sama wpędzi się w chorobę.
-
Jasne, to dasz mi ten adres?
***
Godzinę
później byłam już na miejscu. Chyba każde szpitale sprawiają przygnębiające
wrażenie, tak więc było i tym razem. Mimo wszystko pielęgniarki były bardzo
miłe i z łatwością trafiłam na odpowiedni oddział a potem salę. Już kilkanaście
metrów przed nią ujrzałam siedzącą na krzesełku bladą panią Grażynkę a obok
niej jej dwie siostry: matkę Mariusza (a moją teściową) Agatę oraz panią
Barbarę którą znałam bardzo słabo i właściwie tylko z większych uroczystości
rodzinnych. Zawsze wydawała mi się być snobką. No ale teraz przynajmniej
wspierała swoją siostrę w ciężkich chwilach. Dopiero później zauważyłam Artura
a to dlatego, że rozmawiał w rogu korytarza przez telefon. No tak, to mogła być
jeszcze jedna z przyczyn braku zasięgu gdy do niego dzwoniłam. Ciekawe z kim
tak długo rozmawiał gdy jego ojciec leżał chory na sali kilka metrów dalej,
pomyślałam złośliwie zaraz się tego wstydząc. Dlatego podeszłam do pani
Chojnackiej szybko się z nią witając i przepraszając za tak późną wizytę.
Powiedziałam, że dowiedziałam się o wszystkim od Moniki kilkadziesiąt minut
temu. Pani Grażyna ze łzami w oczach mi podziękowała, choć ja prawdę mówiąc
niczego właściwie nie zrobiłam. Wtedy pani Barbara pożegnała się z nami, poza
zdawkowym pozdrowieniem nie zamieniając ze mną żadnego słowa. Przez kilka minut
siedziałyśmy obok siebie we trójkę (ja, moja teściowa i matka Artura) w którym
to czasie ta ostatnia wyjaśniała mi szczegóły a także to jak doszło do zawału.
Gdy jej syn w końcu skończył rozmowę telefoniczną podchodząc do nas, przerwała
swoje wyjaśnienia. A ja w tym czasie uważnie obserwowałam Artura. Wyraźnie
zauważyłam, że unikał mojego wzroku. Ba, nawet patrzenia na moją twarz. Ale
może to i dobrze. Miejsce i okoliczności raczej nie były sprzyjające do rozmowy
o naszych uczuciach i wzajemnych relacjach.
Kolejne
pół godziny przesiedzieliśmy pod salą właściwie w milczeniu aż do czasu
zjawienia się doktora który pozwolił odwiedzić pacjenta. Zastrzegł jednak, że wyłącznie
na kilka minut, bo potrzebuje on odpoczynku. Ponieważ nie należałam do bliskiej
rodziny ja nie miałam tam wstępu, to zostałam na korytarzu sama. Potem jednak
wyszła z niego moja teściowa trochę lamentując na pana Grzegorza. Mówiła na
przykład, że folgowaniem swoim zachciankom przyczynił się do rozwoju miażdżycy.
A ja słuchałam tylko tego w milczeniu właściwie nie wiedząc co o tym myśleć.
Przecież pan Grzegorz nie był otyły: owszem, miał może niewielką nadwagę, ale w
końcu zbliżał się już pod sześćdziesiątkę. Trudno byłoby utrzymać mu ciało
dwudziestolatka. W dodatku nie palił ani nałogowo nie zaglądał w kieliszek a z
tego co wiedziałam nie objadał się również tłustymi potrawami. A pani Agata
przedstawiła go w takim świetle jakby był najgorszym degeneratem. Może to
dlatego wychodzący z jego pokoju kilka minut później Artur z matką zareagował
tak ostro słysząc ten ostatni zwrot besztając swoją ciotkę nie bawiąc się w
eufemizmy. A gdy pani Chojnacka próbowała go uspokoić rzucił tylko:
-
To jest mój ojciec i nie pozwolę nikomu go obrażać, a już na pewno bez powodu.
-
Powinieneś się wstydzić, że zwracasz się do własnej ciotki w ten sposób.-
Prychnęła tylko pani Agata wachlując się dłońmi jakby nagle brakowało jej
powietrza. Tak wiem, nieco teatralne, ale cóż…
-
A PANI- wyraźnie podkreślił to ostatnie słowo dobitnie akcentując, że nie użył
go przez przypadek.-…powinna się wstydzić, że mówi takie rzeczy o człowieku,
który właśnie przeżył poważny zawał kilkadziesiąt godzin temu i leży w sali
obok. I który był na każde pani zawołanie po śmierci wujka Jerzego. Już pani
zapomniała kto robił za kierowcą podczas tych urojonych ataków hipochondrii?
- Artur, proszę…
- Artur, proszę…
-
Nie mamo, nie proś bym się uspokoił, bo mam jej już dosyć. Wiem, że to twoja
siostra i moja ciotka, ale nie prawa mówić, że mój ojciec zasłużył czy też
zapracował sobie na swój stan. Bo nie ma lepszego człowieka od niego, więc
mówienie w ten sposób czy nawet sugerowanie tego sprawia, że cały gotuję się w
środku . A teraz przepraszam.- Rzucił na koniec odchodząc z korytarza. A ja
wiedziałam, że w żadnym stopniu nie odnosiło się to do pani Agaty tylko
przepraszał za swój wybuch własną matkę. Potem patrzyłam aż jego sylwetka nie
znika za schodami zmieniając się stopniowo w niewyraźną plamę. Następnie zajęłam
się uspokajaniem pani Agaty. Rzeczywiście w słowach Artura było sporo racji
(tzn. tych odnośnie hipochondrii), bo zachowywała się co najmniej tak jakby na
jej oczach siostrzeniec z zimną krwią zabił kilku ludzi. Jej siostra próbowała
jakoś załagodzić sytuację, ale niewiele to dało. Pani Jastrzębska nigdy nie
darzyła Artura specjalną miłością, więc gdy tylko uzyskała dobry powód by czymś
uzasadnić nienawiść którą go darzy nie mogła go nie wykorzystać. I tak oprócz
utracjusza, kobieciarza i nieodpowiedzialnego gówniarza dołączył jeszcze brak
szacunku do starszych. W końcu by jakoś zażegnać konflikt zaproponowałam, że
odwiozę ją do domu, bo rozmowa z siostrzeńcem wyraźnie ją zirytowała. Pani
Grażyna doskonale znając moje zamiary posłała mi pełen wdzięczności uśmiech.
Widziałam, że nie ma ochoty na uspokajanie „ataku” swojej siostry gdy większość
jej myśli pochłania stan zdrowia jej męża.
Z
powodu korków a także konieczności wstąpienia do pani Agaty na „herbatkę” moja
podróż nieco się opóźniła dlatego widząc na zegarku dochodzącą godzinę
dziewiętnastą postanowiłam wrócić zaraz do domu. W końcu godziny odwiedzin w
szpitalu obowiązywały tylko do szóstej. Co innego gdybym należała do
najbliższej rodziny: wtedy pewnie mogłabym zostać tam nawet dłużej tak jak
Artur czy pani Chojnacka.
Tak
więc na spokojną rozmowę z panią Grażyną
miałam czas dopiero we wtorek. Wcześniej wyjaśniłam Szymkowi sytuację prosząc o
wolny dzień (choć właściwie rzecz biorąc nie musiałam nikogo o nic prosić, w
końcu byłam prezesem) co oczywiście zrozumiał. Tym razem jednak w szpitalu
oprócz mnie była również Monika no i Artur z którym wciąż nie miałam szansy
porozmawiać o tym co nas łączy. I nie wiedziałam nawet czy powinnam: w końcu
jego ojciec przeszedł i wciąż przechodził ciężkie chwile. Dlatego pewnie
rozmowa o uczuciach wydawałaby mu się czymś nieważnym i trywialnym. W związku z
tym ograniczyłam się do pocieszania pani Chojnackiej, wklepywania pustych
frazesów w stylu: będzie dobrze, przecież stan pana Grzegorza już się
stabilizuje oraz uspokajającym ściskaniu jej dłoni. Zdziwiłam się gdy w pewnym
momencie wyznała mi coś o czym jak przyznała nie wiedział nikt poza nią oraz
jej mężem.
-
Grzesiu miał już stan przedzawałowy. Dwa lata temu: gdy dowiedział się o
wypadku Artura i o tym, że prawdopodobnie nie będzie nigdy chodził. Po prostu
któregoś dnia źle się poczuł a ja wbrew jego zaleceniom od razu zadzwoniłam po
lekarza. I jak się okazało słusznie, bo gdybym tego nie zrobiła mógłby już nie
żyć. On…on ma poważne problemy z sercem. Nie mówił temu Arturowi, bo wiedział
że bardzo to przeżyje, może nawet będzie uważał się za winnego. Oni są ze sobą
blisko, nawet bardzo blisko. Ale może nawet konieczny będzie rozrusznik. A to
jest ryzykowne w jego wieku. Nie chcę by mnie zostawił tu samą, Ewelinko. Mimo
upływu lat kocham go chyba jeszcze bardziej niż na początku naszej znajomości i
nie wyobrażam sobie bez niego życia. To chyba dlatego pomimo zaleceń lekarza
dawałam się przekonać, że raz na jakiś czas można złamać dietę i dodać masła do
sosu czy zjeść pieczone żeberka. Albo zrezygnować z poobiedniego spaceru, który
zalecał kardiolog. Ale jeśli przez to coś mu się stanie to…to ja…
-
Nic się nie stanie.- Przerwałam jej wówczas czując jak wzruszenie chwyta mnie
za krtań. Bo i taka miłość była wzruszająca. Kochać kogoś bardziej niż siebie:
oto najprostsza definicja miłości.- Pan Grzegorz z pewnością z tego wyjdzie a
za jakiś czas będzie się pani śmiała ze swoich obaw.
-
Obyś miała rację, dziecino. Mam tylko nadzieję, że przestanie również tyle
pracować w Smart Juwellery. Ostatnio pojawiło się trochę problemów z nową serią
biżuterii spowodowaną złym doborem stopu metali, ale przecież to nie była jego
wina. Ale on zawsze brał na swoje barki za wiele wymagając od siebie jeszcze
więcej. - Pomimo łez świecących jej w oczach pogłaskała mnie po policzku.-
Tylko nie mów nic Arturowi, dobrze? To znaczy o tym pierwszym prawie zawale.
Wiem, że się przyjaźnicie, ale tak jak mówiłam nie chcę by wiedział i czuł się
winny. Bo przecież to nie jego wina. Owszem, wtedy jego zachowanie było
nieodpowiedzialne, ale nie miało nic wspólnego z tym co przydarzyło się
Grzesiowi.
-
Oczywiście, że mu tego nie powiem.- Obiecałam uspokajająco ściskając jej dłoń i
jednocześnie zerkając na Artura, bo siedział z Moniką na krzesłach oddalonych od
nas o kilka metrów. Też o czymś zawzięcie dyskutowali, ale gdy na niego
spojrzałam jakby ściągnięty moim spojrzeniem zrobił to samo. Nie wiadomo
dlaczego poczułam szybsze bicie serca. Nawet gdy szybko odwrócił głowę w inną
stronę udając, że patrzył na mnie tylko przypadkiem.
***
Dopiero
w środę stan pana Grzegorza był tak dobry, że nie przesypiał już całego dnia.
Odłączono mu już nawet kroplówkę i mógł zjadać posiłki sam. Skarżył się jednak
na szpitalne jedzenie i grymasił nad brakiem soli, ale widząc minę swojej żony
przestał. Wszyscy zgodnie się z tego śmialiśmy, choć prawdę mówiąc wszyscy
wiedzieli, że jest to tylko próba rozładowania sytuacji. Pan Chojnacki był
bliski śmierci, a jeszcze wiele zagrożeń przed nim. Zwłaszcza gdy nie będzie
rygorystycznie przestrzegał diety. W związku z ową poprawą stanu zdrowia
pacjenta, nastrój pani Grażyny znacznie się poprawił. Monia zaczęła rzucać
jakieś dowcipne uwagi w swoim stylu, a inni członkowie rodziny lub znajomi
przelotnie go odwiedzający reagowali na tą poprawę z ulgą. Tylko Artur wydawał
mi się być nieco zbyt poważny. Zastanawiałam się czy w jakiejś maciupeńkiej
części nie jest to spowodowane mną. Ta myśl wywietrzała mi z głowy gdy
zauważyłam na korytarzu znaną sobie kobiecą twarz. Alicja mknęła korytarzem
prosto do Artura, a potem przywitała się z nim cmoknięciem w policzek. Monia
rzuciła wtedy jakąś uwagę w stylu: a ta tu czego, ale ja ją zignorowałam.
Skupiłam się tylko na pokonaniu uczucia zazdrości. Czyżby aż tak szybko się
pocieszył? I na dodatek skorzystał z okazji jaką mu dawała Ala? W końcu
doskonale pamiętałam jak między wierszami przyznała mi się, że go kocha i że
chciałaby być dla niego kimś więcej niż przyjaciółką, choć wie że to niemożliwe
bo na początku go oszukała. Ale to przecież nie znaczyło, że Chojnacki nie mógł
się nią po prostu pocieszyć. Z dużym trudem powstrzymałam się od podejścia do
nich gdy zauważyłam jak ta młoda kobieta go przytula…Do cholery, przecież on
był mój, spotykał się ze mną. Czemu więc pozwalał się przytulać do siebie Alicji?
I to na oczach najbliższej rodziny? Chce się zemścić czy co? Jeśli tak było to
spodka go srogi zawód, bo nie miałam zamiaru dać po sobie cokolwiek poznać.
Niech wie, że to nie robi na mnie żadnego wrażenia. Nawet jeśli to nieprawda.
-
…no mówię ci normalnie wstydu nie ma.- Gdy z powrotem zaczęłam nie tylko
słyszeć ale i słuchać głosu Moniki spostrzegłam, że wciąż nawija o Alicji.-
Nawet teraz wykorzystuje okazję by wykorzystać jego słabość i wydusić jeszcze
więcej kasy. A kto wie, może jeszcze liczy na to że stanie się panią Chojnacką
a wujek szybko wykituje i jeszcze przejmie Smart juwellery?
-
Monika opanuj się. – Zaprotestowałam, bo jej scenariusz niczym z brazylijskiej
opery mydlanej był co najmniej śmieszny.
-
Ale przecież to prawda. To zwyczajna modliszka.- Dokładnie w momencie gdy
Jastrzębska to powiedziała Alicja właśnie spojrzała w naszą stronę tak jakby to
usłyszała. Poczułam się głupio, gdy w geście rozpoznania skinęła do mnie głową,
bo przecież w swoich myślach aktualnie życzyłam jej co najmniej rozstroju
żołądka.- Ha, i jeszcze się z nami wita. Co za bezczelność. Już ja jej zaraz…
-
Monika, to szpital, uspokój się. Nie rób żadnych głupstw.
-
Głupstwa to robi Artur. Już od jakiegoś czasu zauważyłam, że ostatnio też się
jakoś zmienił. Na bank znalazł jakąś laskę. Ale jeśli to jest Alicja to nie
ręczę za siebie. I mówię serio. Po prostu wywlekę tę zdzirę za włosy a potem…
-
Artur nie spotyka się z Alicją.- Wybuchłam w końcu mając dosyć tych wszystkich
głupot od których w głowie miałam tylko jeszcze większy mętlik.
-
Tak? A ty skąd niby jesteś taka pewna, co?
-
Bo…bo…- Jąkałam się poniewczasie zdając sobie sprawę, że trzeba było ją jakoś
zbyć. A teraz nie miałam wyjścia.
-
Mówił ci coś?
- Tak.- Podchwyciłam jak tonący brzytwy.- I to nie jest jakaś nieogarnięta małolata.- No, przynajmniej tu nie skłamałam, bo przecież byłam już trzydziestolatką, więc określenie małolata zdecydowanie do mnie nie pasowało.
- Tak.- Podchwyciłam jak tonący brzytwy.- I to nie jest jakaś nieogarnięta małolata.- No, przynajmniej tu nie skłamałam, bo przecież byłam już trzydziestolatką, więc określenie małolata zdecydowanie do mnie nie pasowało.
-
Przedstawił ci ją?
-
No właściwie to…to nie.- Tu również nie skłamałam. No bo trudno byłoby gdyby
przestawił mi samą siebie.- Tylko wspomniał.
-
Patrz, a mi to się nawet słowem nie
zająknął. Zbywał i zbywał, idiota jeden. Ale ja już mu pokażę: zwłaszcza jeśli
to będzie jakaś kolejna kretynka. Tym bardziej, że wyglądał na nieźle
zakochanego.
-
Że co?- Mrugnęłam prawie krztusząc się własną śliną.
-
No, nie mów że nie zauważyłaś tego błysku w jego oczach. Wyraźne go wzięło.- Na
te słowa moje serce znów fiknęło koziołka. Czy tylko ja byłam tak głupia, że
niczego się nie domyśliłam? Najwyraźniej tak. – Dlatego dobrze by było by to
nie była Alicja tylko jakaś rozsądna dziewuszka po studiach. Może nawet poznał
ją podczas jej stażu w firmie? To całkiem prawdopodobne, nie?- W odpowiedzi
mrugnęłam tylko coś niezobowiązującego kątem oka widząc, jak Artur żegna się ze
swoją mamą a potem w towarzystwie Ali wychodzi ze szpitala. I choć coś mówiło
mi, żebym tego nie robiła to jednak nie mogłam się powstrzymać przed zrobieniem
tego. A mianowicie wstałam z krzesełka i popędziłam za nimi rzucając Monice
szybkie „przepraszam”.
-
Artur?- Zawołałam jego imię gdy udało mi się odpowiednio zmniejszyć między nami
dystans. A raczej między mną a nim i Alicją gwoli ścisłości. Było to jednak
dopiero tuż przy wyjściu.- Możemy porozmawiać?
-
Nie sądzę by teraz była na to odpowiednia pora. Poza tym mam z Alą do
załatwienia pewną sprawę.
-
Daj spokój, mogę chwilkę poczekać.- Zaprotestowała tamta.
-
Nie, nie będziesz czekać.- Odparł jej Artur bezpardonowo odrzucając moją próbę
pojednania.- Poza tym chyba domyślam się czego ma dotyczyć ta rozmowa a to nie
jest ani czas, ani miejsce na jej odbycie.- Dokończył zwracając się już do mnie
i sprawiając, że poczułam się jak skarcony uczniak. I choć wiedziałam, że ma
rację poczułam złość.
-
Więc kiedy?
-
Hm?
-
Kiedy znajdziesz godzinę czasu w swoim jakże napiętym grafiku by ze mną
porozmawiać i wszystko wyjaśnić?- Spytałam z lekką ironią.
-
Artur, naprawdę uważam że ty i Ewelina powinniście…- Odezwała się Ala, ale
została szybko stłumiona przez Chojnackiego.
-
Alicja, bez urazy, ale się nie wtrącaj.
-
Przecież doskonale wiem o co chodzi. A wy nie musicie zachowywać się jak
dzieci.- Prychnęła.
-
Wcale się tak nie zachowujemy.- Zaprotestował Artur.- A przynajmniej nie ja.
-
Ty…
-
Dość już.- Odezwała się Alicja.- Spotkanie jutro o osiemnastej w kawiarni tu
przy szpitalu. Oboje będziecie akurat po pracy i będziecie mogli wcześniej
odwiedzić pana Grzegorza, więc obydwojgu z was będzie to pasowało. A teraz
pożegnacie się jak grzeczne dzieci zanim któraś ze stron nie palnie czegoś
głupiego i do reszty zniszczy to co jest tylko troszkę zepsute, rozumiemy się?-
Nie odpowiedziałam tylko posłałam miażdżące spojrzenie Arturowi. Odwzajemnił mi
się tym samym, ale w końcu skinął głową. Już miałam rzucić coś w stylu, że
teraz to ja mam to gdzieś i wcale nie chcę się już z nim w ogóle spotkać, ale
Ala zadowolona klasnęła w obie dłonie, a potem rzuciła mi szybkie cześć
jednocześnie ciągnąć Chojnackiego do wyjścia. I w ten sposób zostałam na
korytarzu sama.
***
W
czwartek, czyli w dzień planowanego spotkania z Arturem złość na niego mi
przeszła. W końcu zdałam sobie sprawę, że nie było mu łatwo: przecież opowiadał
mi jak ważny był w jego życiu ojciec, więc fakt że ledwo uszedł z życiem z
powodu zawału serca musiał boleć niczym wbity w stopę cierń. Nic więc dziwnego,
że swoją złość wyładował na mnie. A przynajmniej dużą cześć. Ja natomiast
zamiast mu pomóc odpłaciłam mu taką samą monetą.
Tak
jak przewidziała Alicja, po pracy skoczyłam jeszcze do szpitala w celu krótkich
odwiedzin u pana Grzegorza, a Artur już był w sali. Pożartowaliśmy sobie trochę
(to znaczy z panem Chojnackim, bo jego syn sprawiał wrażenie sztywnego kołka),
a potem zdecydowałam się wyjść i dać trochę czasu ojcu i synowi na pobycie
razem. Dlatego usiadłam na jednym z krzeseł znajdujących się na korytarzu z
zamiarem poczekania na niego.
O
dziwo, zjawił się równo o szóstej choć spodziewałam się, iż będzie się chciał
na mnie odbić i przedłuży wizytę jak tylko się da. Teraz jednak wydawał się być
zaskoczony moim widokiem. Zupełnie tak jakby spodziewał się, że jednak ucieknę.
-
Czekasz na mnie tutaj?
-
Przecież mieliśmy porozmawiać, prawda?
-
Tak, ale nie sądziłem że to nadal aktualne.
-
Jak widać tak. To co idziemy do tej kawiarni czy po prostu porozmawiamy jak
dorośli ludzie w jakimś bardziej kameralnym miejscu?
-
Jeśli chcesz możemy iść na parking i pogadać w moim aucie. Chociaż nie sądzę by
wiele to między nami wniosło.- Słysząc do głośno westchnęłam.
-
Czemu nawet nie chcesz dać mi szansy na wyjaśnienia?
-
To ty mi jej nie dajesz.
-
Nie baw się w zagadki, bo nie mam pojęcia o co ci chodzi.
-
Doskonale wiesz.
-
Dobra, okej: nie kłóćmy się już na wstępnie. Po prostu chodźmy na ten parking,
dobrze? Świeże powietrze dobrze nam zrobi.- Po całej jego posturze i mimice
twarzy zrozumiałam, że wcale nie jest o tym przekonany a już na pewno się do
tego nie pali, ale przynajmniej posłusznie zaczął się kierować korytarzem do
wyjścia. Aż do windy nie odzywaliśmy się do siebie i teraz czekając na nią poczułam
się bardzo głupio. Dlaczego w ogóle czułam się przy Chojnackim niezręcznie,
pomyślałam. Przecież już od jakiegoś czasu ten facet znał wszystkie tajniki
mojego ciała i wiele myśli. A ja teraz zachowuję się tak jakbyśmy byli dwójką
obcych sobie ludzi. Czy właśnie tak to się miało skończyć?
-
Jak się trzymasz?- Zmusiłam się do zadania pytania. Artur spojrzał na mnie bez
wyrazu.- No…chodzi mi o stan twojego ojca. Musi ci być ciężko.
-
Tak.- Odpowiedział lakonicznie nie podejmując tematu. Z trudem powstrzymałam
odruch przygryzienia dolnej wargi.
-
Na szczęście chyba kryzys już minął. Kiedy go wypisują?
-
Jutro wieczorem, ale najpewniej zostawią go jeszcze na noc i wyjdzie w sobotę.
Mama się pewnie o to postara.
-
Artur, naprawdę mi przykro.- Powiedziałam potem cicho. Była to szczera prawda.
Owszem, lepsze relacje łączyły mnie z panią Grażyną, ale bardzo lubiłam pana
Grzegorza. Podczas tych nielicznych okazji w których miałam możliwość z nim
porozmawiać okazał się być błyskotliwym, pełnym humoru i czaru mężczyzną, który
na dodatek umiał z siebie żartować. Uświadomiłam sobie nawet, że to co
opowiadał mi o nim kiedyś Artur to prawda. Rzeczywiście musiał być w młodości
prawdziwym pogromcą damskich serc jak teraz jego syn.
-
Wiem. Tyle, że wiem też, że to przeze mnie.
-
Co?- Spytałam szybko. Czyżby jednak dowiedział się skądś o tym, że pan Grzegorz
już wcześniej prawie miał zawał?
- Przysparzałem mu mnóstwo zmartwień. Wiedziałem, że się o mnie martwi a gdy usiłował ze mną porozmawiać sprowadzałem wszystko do poziomu żartu. Ostatnio…ostatnio często się kłóciliśmy. On chciał bym przejął Smart Juwellery, bym stał się jego prezesem. Teraz rozumiem, że było mu za ciężko i w ten dyplomatyczny sposób chciał się odciążyć, ale ja uważałem że po prostu chce wpieprzać się do mojego życia i nim kierować.- Nic na to nie odpowiedziałam z dwóch powodów. Po pierwsze winda właśnie nadjechała. A po drugie co właściwie mogłam powiedzieć? Na szczęście Artur chyba tego ode mnie nie oczekiwał, bo gdy okazało się że winda jest pusta a my do niej wsiedliśmy dodał:- A mi wcale nie chodziło o to, że nie chcę tego robić. Tyle, że wiem iż ta firma jest całym jego życiem. Poza tym nigdy nie wyobrażałem sobie, że przejmę ją jeszcze za jego życia. Co nie znaczy oczywiście, że życzyłem mu śmierci. Po prostu…po prostu chyba myślałem że ten moment nigdy nie nadejdzie. Po części dlatego lubiłem być gdzieś daleko: wiedziałem, że on wszystkim rządzi, więc musi być zdrowy i silny tak jak dawniej.- Uśmiechnął się smutno a potem dłonią przeczesał sobie włosy. W jego spojrzeniu wyczytałam żal przez co udzielił się i mi. – I w ogóle to nie mam pojęcia czemu teraz ci o tym mówię skoro powinienem raczej w końcu zastosować się do rady ojca i coś zrobić ze swoim życiem.- Innymi słowy, chciał mnie z niego wykopać, zrozumiałam. Ale mimo iż właśnie to mówiły jego słowa to jednak był tutaj, ze mną. I chciał porozmawiać a więc dać mi szansę. Dlatego jeszcze nie wszystko było stracone.
- Przysparzałem mu mnóstwo zmartwień. Wiedziałem, że się o mnie martwi a gdy usiłował ze mną porozmawiać sprowadzałem wszystko do poziomu żartu. Ostatnio…ostatnio często się kłóciliśmy. On chciał bym przejął Smart Juwellery, bym stał się jego prezesem. Teraz rozumiem, że było mu za ciężko i w ten dyplomatyczny sposób chciał się odciążyć, ale ja uważałem że po prostu chce wpieprzać się do mojego życia i nim kierować.- Nic na to nie odpowiedziałam z dwóch powodów. Po pierwsze winda właśnie nadjechała. A po drugie co właściwie mogłam powiedzieć? Na szczęście Artur chyba tego ode mnie nie oczekiwał, bo gdy okazało się że winda jest pusta a my do niej wsiedliśmy dodał:- A mi wcale nie chodziło o to, że nie chcę tego robić. Tyle, że wiem iż ta firma jest całym jego życiem. Poza tym nigdy nie wyobrażałem sobie, że przejmę ją jeszcze za jego życia. Co nie znaczy oczywiście, że życzyłem mu śmierci. Po prostu…po prostu chyba myślałem że ten moment nigdy nie nadejdzie. Po części dlatego lubiłem być gdzieś daleko: wiedziałem, że on wszystkim rządzi, więc musi być zdrowy i silny tak jak dawniej.- Uśmiechnął się smutno a potem dłonią przeczesał sobie włosy. W jego spojrzeniu wyczytałam żal przez co udzielił się i mi. – I w ogóle to nie mam pojęcia czemu teraz ci o tym mówię skoro powinienem raczej w końcu zastosować się do rady ojca i coś zrobić ze swoim życiem.- Innymi słowy, chciał mnie z niego wykopać, zrozumiałam. Ale mimo iż właśnie to mówiły jego słowa to jednak był tutaj, ze mną. I chciał porozmawiać a więc dać mi szansę. Dlatego jeszcze nie wszystko było stracone.
Gdy
znaleźliśmy się na zewnątrz, znów zapadło między nami milczenie, które trwało
aż do przejścia na drugą stronę ulicy i wejścia do kawiarni, ale nie tak
niezręczne jak przedtem. Potem było już łatwiej: pośród gwaru rozmów i dźwięków
parzonej kawy mogliśmy udawać, że cisza jest naszym sprzymierzeńcem. Nie wiem o
czym on myślał w tym czasie, ale ja myślałam o wielu rzeczach. O tym, że
chciałabym jakoś odpędzić smutek widoczny w jego oczach. O tęsknocie za jego
mocnymi objęciami. O tym co powinnam mu powiedzieć, żeby zrozumiał jak wiele do
niego czuję, choć nie jest to miłość. Najpierw jednak, gdy złożyliśmy
zamówienie na pierwszą lepszą latte z brzegu karty spytałam o coś innego:
-
Co miała znaczyć obecność Alicji u twojego boku w szpitalu?
-
Po prostu mnie wspierała, bo wiedziała że jest mi ciężko. Jako przyjaciółka
rzecz jasna. Nie było moim celem wzbudzanie w tobie zazdrości jeśli tak właśnie
pomyślałaś.
-
Oczywiście, że tak nie pomyślałam.- Skłamałam, a lekki uśmiech jaki na chwilę
pojawił się na jego twarzy uzmysłowił mi, że on doskonale o tym wiedział.
Pewnie dlatego dodał:
-
Skończyłem z tanimi zagraniami. Miałaś rację: to jak postępowałem wcześniej z
Wiki było trochę dziecinne.
-
No tak.- Przytaknęłam zastanawiając się czy on odwleka to co nieuniknione czy
chce bym to ja zaczęła. I choć początkowo trochę się tego obawiałam, to jednak
zrozumiałam, że panowanie nad rozmową da mi przewagę. W końcu nie wiadomo czy
Chojnacki znów nie zapędziłby mnie w kozi róg.- Artur…- Chrząknęłam.- Jeśli
chodzi o naszą ostatnią rozmowę to chcę wyjaśnić parę rzeczy. Na początek
przepraszam.- Zaczęłam tak jak sobie postanowiłam. Potem zaczęłam wyjaśniać iż
w złości mówiłam nie do końca to co myślałam ani czego chciałam. I że jego
oskarżenia spowodowały, że chciałam odpłacić mu się w ten sam sposób. Tyle, że
zamiast być udobruchany (jak wcześniej sobie założyłam że zareaguje) on tylko
odpowiedział mi twardym spojrzeniem.
-
Czekaj, czekaj. A więc podsumowując i wyciągając wnioski twoja przemowa
sprowadza się do jednej rzeczy. Chcesz powiedzieć, że uświadomiłaś sobie, iż
jednak nasz związek jest dla ciebie ważny?
-
Tak.
-
I co w związku z tym?- Spytał kompletnie mnie tym zaskakując.
-
Jak to co?
- No normalnie: co? Co zmieni się teraz w naszej relacji? Nadal chcesz wszystko ukrywać?
- No normalnie: co? Co zmieni się teraz w naszej relacji? Nadal chcesz wszystko ukrywać?
-
Powiedziałam Celinie prawdę.- Wyznałam sądząc, że będzie z tego powodu
zadowolony, ale on znów zareagował inaczej niż oczekiwałam.
-
Ha, rzeczywiście postęp. W tym czasie może do pięćdziesiątki dowie się o tym
cała nasza rodzina.- Ironizował.
-
Znowu zaczynasz kłótnię.
-
Ja? Ja ją zaczynam? To ty chciałaś porozmawiać.
-
Dlatego mnie atakujesz?
-
Nie robię tego: raczej ty się koasekurujesz i unikasz odpowiedzi. A liczą się
przecież tylko trzy pytania. Po pierwsze czy chcesz być ze mną? Po drugie czy
mnie kochasz i po trzecie czy chcesz byśmy kiedyś wspólnie budowali przyszłość
zostawiając przeszłość za sobą.
-
Oczywiście, że chcę.
-
Co: chcę? Na które pytanie uzyskałem odpowiedź? Na pierwsze? A co z drugim i
trzecim?
-
Odpowiedź na trzecie pytanie również jest twierdząca.
-
W piątek mówiłaś co innego.
-
W piątek byłam na ciebie zła i uświadomiłam sobie nielogiczność swoich
poglądów. Owszem, po śmierci Mariusza dopuszczałam do myśli fakt, że kiedyś
poznam innego mężczyznę ale nie podejrzewałam nawet że to możesz być ty.
Dlatego raczej nie wyobrażałam sobie ciebie w roli mojego męża. Ale teraz…teraz
jest mi już łatwiej. I uprzedzając twoje zarzuty: na razie nie jest to
naturalne, bo jeszcze mało cię znam.
-
Mało cię znam…a to dobre.- Mrugnął ale ja postanowiłam to zignorować i
kontynuowałam:
-
A co się tyczy drugiego pytania…to oczywiście darzę cię silnym uczuciem. Raczej
nie sypiam z co drugim mężczyzną który mi się napatoczy.
-
Namiętność to nie to samo co miłość.
- Wiem, ale dla mnie te pojęcia są ze sobą
silnie związane.- Powiedziałam. Wtedy na moment zaległa między nami cisza. Wiedziałam,
że Artur chce coś powiedzieć, ale w ostatniej chwili się powstrzymał. Potem
tylko pokręcił głową.
-
Naprawdę zgrabnie umiesz się wypowiadać. Prawie dałem się nabrać na te twoje
przemilczenia.
-
Jakie znów przemilczenia?
-
Nie kochasz mnie, prawda?
-
Jezu, Artur…
-
Tak czy nie?
- Nie słyszałeś co przed chwilą powiedziałam?
- Doskonale żonglowałaś pojęciami, dlatego teraz pytam wprost bez owijania w bawełnę. Tak czy nie?
- Nie słyszałeś co przed chwilą powiedziałam?
- Doskonale żonglowałaś pojęciami, dlatego teraz pytam wprost bez owijania w bawełnę. Tak czy nie?
-
Przecież powiedziałam ci, że mi na tobie zależy.- Zaczęłam odginając jeden palec.-
Potem, że jesteś dla mnie ważny i chcę budować z tobą przyszłość, bo darzę cię
silnym uczuciem. Co jeszcze mam powiedzieć?
-
Tak czy nie?- Drążył, co spowodowało budzącą się we mnie złość.
-
A czym się różni miłość od tego co wyznałam ci wcześniej?
-
Chyba właśnie tym. Nawet nie umiesz powiedzieć tego słowa.
-
Nie umiem? Proszę bardzo: kocham cię. Zadowolony?
-
Nie, nie kochasz.
-
Do diabła teraz będziesz mówił mi co ja czuję?!- Wkurzyłam się. No bo co to do
cholery jest miłość? Chęć bycia z drugą osobą? Przecież uwielbiałam przebywać z
Arturem. Szacunek do niej? Artura darzyłam nawet niechętnym podziwem zwłaszcza
za to jak zachował się wobec Alicji i jak konsekwentnie dążył do poprawy
swojego zdrowia. Oddanie i opiekuńczość? Przecież do czorta troszczyłam się o niego i
niepokoiłam: nawet teraz chcąc odgonić jego smutek z powodu ojca choć on
odpłacał mi samymi złośliwościami. Wyznałam mu nawet to czego chciał: to że go
kocham. Czego więc jeszcze ode mnie żądał?
-
Nie, raczej to czego nie czujesz. Spójrz na mnie. Spójrz mi prosto w oczy.- Gdy
zła nie chciałam tego zrobić zawołał mnie po imieniu. –Ewelina?- Coś w tonie
jego głosu uświadomiło mi, że teraz to ja zachowuje się nieco infantylnie.
Dlatego zrobiłam to. Spojrzałam na niego.- Chcesz wiedzieć czym jest miłość i
czego od ciebie chcę? A więc dobrze. Chcę odpowiedzi na jedno pytanie. Zwykłego
kiwnięcia głową lub zaprzeczenia zgodnie z tym co czujesz we własnym sercu.-
Zrobił efektowną pauzę.- Co byś zrobiła gdyby nagle okazało się, że Mariusz
żyje?
-
Słucham?
-
No czysto hipotetycznie. Wyobraź sobie, że cała ta sytuacja to jedna wielka
maskarada. Że on wciąż żyje tylko był w śpiączce, ale nikt ci o tym nie
powiedział.
-
Artur chcesz powiedzieć, że on…- Zaczęłam czując jak serce bije mi bardzo
szybko.- …że mój mąż…
-
Nie, nie to chcę do cholery powiedzieć.- Westchnął ciężko.- Mówiłem, że to
tylko czysto hipotetyczna sytuacja. Mariusz nie żyje koniec kropka. Jego ciało
pewnie smacznie jedzą teraz robaki, więc nie musisz bać się że cała jego śmierć
była jednym wielkim „Mamy cię”. Ale gdyby tak było…gdyby okazało się, że musiał
się ukrywać, został świadkiem koronnym albo porwaliby go kosmici czy inni
Aborygeni…kogo byś wybrała? Mnie czy jego?
-
Co to w ogóle za pytanie?- Wzdrygnęłam się. Bo wciąż w mojej głowie majaczyło
twarde stwierdzenie Artura: Mariusz nie żyje, koniec kropka. Mariusz nie żyje
koniec kropka. Jego ciało jedzą robaki…
-
Wiem, że nie jest dla ciebie łatwe, dla mnie zresztą też nie, bo z góry znam
odpowiedź na nie. Ale chcę byś i ty się o tym przekonała.
-
Mariusz był moim mężem.- Szepnęłam nieco wytrącona z równowagi.- Nie masz prawa
mówić o nim w ten sposób.
-
Masz rację, przepraszam.- Mrugnął i po raz długi głośno westchnął.- Ale dzięki
niemu wiesz co to miłość. I wiesz czy to co do mnie czujesz to jest miłość, czy
można to w ogóle porównywać.
-
Przestań już mnie dręczyć.
-
Widzisz? Punkt drugi odpada. Nawet w trzecim punkcie skłamałaś, bo nie jesteś w
stanie zapomnieć o przeszłości.
-
Tego byś chciał, prawda? Bym zapomniała o Mariuszu?
-
Chciałbym po prostu byś pozwoliła jego duchowi odejść w spokoju.
-
Jakiemu duchowi? On nie żyje a ty rozdrapujesz moje rany i je jątrzysz.
-
Tylko stwierdzam fakty.
-
Mówiąc, że jego ciało jedzą robaki? Żartując sobie z niego w ten sposób?
- Już za to przeprosiłem.
- Już za to przeprosiłem.
-
Rzeczywiście, to załatwia sprawę.
-
Po prostu byłem wytrącony z równowagi co ty teraz wykorzystujesz jako pretekst.
-
Wcale nie.
-
Ewelina, nie kręćmy się już dłużej w kółku. Po prostu to przyznaj. Powiedz, że
nie umiesz mnie kochać, że nie dorastam mu do pięt. Że jesteś do mnie
przywiązana tylko jak do zabawnego kumpla, który pozwala odpędzić smutek.
-
Dlatego właśnie mnie prowokujesz, prawda? Bym w złości to zrobiła i w końcu
dała ci spokój podczas gdy to ty tak naprawdę chcesz się ode mnie uwolnić.-
Prawie szeptałam, bo z trudem artykułowałam słowa.
-
Do cholery nie. Nie.- Mrugnął jednocześnie dotykając moim dłoni które leżały na
stoliku.- Ja…
-
Państwa zamówienie…- Wypowiedź Artura przerwało nadejście kelnerki. Gdy
wykładała kawę odwróciłam twarz w bok próbując opanować emocje. Z marnym
powodzeniem.
-
Wsypać ci cukier?- Spytał mnie Chojnacki.
-
Mam gdzieś cukier.- Prychnęłam.- Mam gdzieś tę kawę i całą tę gównianą rozmowę.
Otworzyłam przed tobą swoje serce tylko po to byś je bezlitośnie wykpił i mnie
poniżył.
-
Ewelina, uspokój się.
-
Nie będę spokojna, słyszysz? Powiedziałam ci to co chciałeś do czego prawie
mnie zmusiłeś. Do tego wcześniej musiałam żebrać o to spotkanie żebyś ty w
swojej łaskawości mógł się na nie zgodzić. Wyznałam ci nawet, że cię kocham
czego chciałeś, ale nagle przestało ci na tym zależeć i zacząłeś szukać innej
wymówki. Kto tu odkręca kota ogonem?
- Sweterku…
- Sweterku…
-
Nie, żadne: Sweterku. Żądasz ode mnie więcej niż mogę ci dać nawet gdybym
chciała a sam nic nie dajesz w zamian.
-
Jak to nie daję? Od jakiegoś czasu jesteś całym moim światem a ty śmiesz
twierdzić, że to nic nie znaczy?
- Nie wiem już o co ci chodzi.- Rozżalona i zdezorientowana pokręciłam głową.- Może masz trochę racji, bo zaczynam rozumieć o co chodziło w tym porównaniu do Mariusza. I tak, tu mnie masz bo jeśli chcesz znać odpowiedź na swoje pytanie to rzeczywiście wybrałabym właśnie jego. Ale to nie znaczy, że nie zależy mi na tobie. Z nim znałam się kilka lat a zanim go szczerze pokochałam minęło wiele miesięcy. Z kolei to co nas łączy trwa zaledwie kilka tygodni. I ty wymagasz ode mnie bym teraz z miejsca wyznawała ci miłość na całe życie, była w stu procentach pewna, że chcę cię za ojca moich dzieci i jeszcze wybierała białą suknię? Jaka para po dwóch miesiącach związku się nad tym zastanawia co? No jaka? A ja, jak zauważasz zrobiłam to. I może nie kocham cię jeszcze wystarczająco mocno tak jak powinnam, ale potrzebuję do tego czasu. Bo brakuje nam przywiązania i wspomnień które budują miłość. Nie neguję tego, że to nigdy nie nastąpi wręcz przeciwnie: jestem prawie pewna, że tak będzie, że kiedyś cię pokocham.- Wyrzucałam z siebie słowa jak karabin maszynowy, ale o dziwo po wypowiedzeniu ich zdałam sobie sprawę, że brzmiały całkiem rozsądnie. I że po wiedziałam nie tylko to co powinnam, ale i przede wszystkim to co czułam.
- Nie wiem już o co ci chodzi.- Rozżalona i zdezorientowana pokręciłam głową.- Może masz trochę racji, bo zaczynam rozumieć o co chodziło w tym porównaniu do Mariusza. I tak, tu mnie masz bo jeśli chcesz znać odpowiedź na swoje pytanie to rzeczywiście wybrałabym właśnie jego. Ale to nie znaczy, że nie zależy mi na tobie. Z nim znałam się kilka lat a zanim go szczerze pokochałam minęło wiele miesięcy. Z kolei to co nas łączy trwa zaledwie kilka tygodni. I ty wymagasz ode mnie bym teraz z miejsca wyznawała ci miłość na całe życie, była w stu procentach pewna, że chcę cię za ojca moich dzieci i jeszcze wybierała białą suknię? Jaka para po dwóch miesiącach związku się nad tym zastanawia co? No jaka? A ja, jak zauważasz zrobiłam to. I może nie kocham cię jeszcze wystarczająco mocno tak jak powinnam, ale potrzebuję do tego czasu. Bo brakuje nam przywiązania i wspomnień które budują miłość. Nie neguję tego, że to nigdy nie nastąpi wręcz przeciwnie: jestem prawie pewna, że tak będzie, że kiedyś cię pokocham.- Wyrzucałam z siebie słowa jak karabin maszynowy, ale o dziwo po wypowiedzeniu ich zdałam sobie sprawę, że brzmiały całkiem rozsądnie. I że po wiedziałam nie tylko to co powinnam, ale i przede wszystkim to co czułam.
-
Więc jeśli tak naprawdę jest…jeśli w to wierzysz to sprzedaj biuro
architektoniczne.
-
Słucham?
-
To ono wciąż wiąże cię z Mariuszem i jest balastem, który wzbudza poczucie
winy. Sprzedaj je.- Nie mogłam uwierzyć w to co właśnie powiedział. A raczej
czego zażądał. – Kręcisz głową? A więc nawet tego nie rozważysz choć w głębi
serca wiesz, że nie znosisz tam pracować.
-
Raczej nie mogę pojąć jak możesz mieć tyle tupetu by po wszystkim coś takiego
proponować. Nie stać nawet na odrobinę wyrozumiałości i szczerości. Potrafisz
tylko stawiać żądania nie pamiętając, że to wszystko zaczęło się od przypadkowo
rozbudzonej namiętności którą teraz tak krytykujesz i było jak szaleństwo,
które rozpoczęło się dwa miesiące temu.
-
Dwa miesiące temu… – Prychnął rozzłoszczony. Ale gdy usłyszałam jego śmiech
zrozumiałam, że było to zwyczajne rozbawienie. I nie mogłam uwierzyć, że wciąż
jedyne na co go stać to śmiech i traktowanie wszystkiego jak jakiejś gry. Powiedz
że mnie kochasz. No świetne, a teraz sprzedaj swoją firmę. Co będzie następne?
Obetnij sobie rękę?- Dwa miesiące temu?- Powtórzył tym razem jednak zabrzmiało
to jak pytanie.
-
Skoro już chcesz być takie drobiazgowy to siedem i pół tygodnia.- Rzuciłam co
spowodowało, że zamiast się śmiać prychnął niemal się krztusząc. Dostał
jakiegoś pomieszania zmysłów czy co?
-
Jezu ty wciąż nie masz o niczym pojęcia, prawda? Niczego nie udajesz?
-
Co niby mam udawać? O czym ty mówisz?
-
To wcale nie zaczęło się dwa miesiące temu. To co nas łączy zaczęło się pięć
lat temu. Na tamtym pieprzonym stażu gdy dla zabawy chciałem zrobić z ciebie
swojego kozła ofiarnego. A potem poprosiłem o udawanie swojej dziewczyny.
Zakochałem się w tobie już wtedy, pamiętasz? Nawet ci to powiedziałem.
-
Przecież to było nic nie znaczące zauroczenie które szybko ci przeszło, więc
nie rozumiem czemu teraz tym w ogóle
wspominasz.- Odparłam, ale gdy tylko wypowiedziałam to zdanie poczułam zakłopotanie.
Bo w końcu zaczęło do mnie docierać to co on sugerował. Ale nie, to przecież
nieprawda. W jego życiu było potem wiele kobiet. I nigdy nawet nie próbował
zasugerować by to co do mnie czuje wybiegało poza ramy przyjaźni. Nie mógł
wtedy patrzeć na mnie jak na kobietę.
-
Nic nie znaczące zauroczenie.- Powtórzył głucho.- Nic nie znaczące
zauroczenie…- Ciągnął nieco głośniej.- …które sprawiło, że przez kolejne lat
nie potrafiłem wybić cię sobie z głowy. Że podczas wielu nocy zanim zasnąłem
widziałem w myślach twoją twarz i to z tym obrazem przed oczami się budziłem
nawet widząc inną kobietę przy moim boku. Że prawie znienawidziłem swojego
kuzyna za to, że to on cię zdobył. I siebie samego za to że byłem takim idiotą
iż nie zrozumiałem co do ciebie czuję już wcześniej.
-
Nie.- Odpowiedziałam tylko kręcąc głową.- To nieprawda. Nie wiem po co to
mówisz, ale to nie jest prawda.- Mówiłam pod nosem. Nie wiem kogo chciałam
przekonać bardziej: jego czy siebie, bo w mojej podświadomości nagle wbrew
mojej woli zaczęła otwierać się szufladka, którą jak mi się zdawało zamknęłam
na cztery spusty już wiele lat temu. Szufladka z tym, co spychałam na sam dół
mojego umysłu i nie pozwalałam mu się wydostać. Co mnie niepokoiło i dlatego
wolałam nawet tego nie analizować bojąc się brudu który może wypłynąć na
wierzch.
-
Naprawdę chcesz bym cię okłamywał tylko po to byś ty mogła wciąż okłamywać
siebie? Myślę, że już na to za późno: chciałaś szczerości więc ją dostaniesz.
Ale skoro już zacząłem posłuchaj dalej. W końcu i tak tak naprawdę w głębi
swojego serca wiedziałem, że nigdy nie będziesz mogła być moja, więc fakt że
teraz po tym co tu usłyszysz uznasz mnie za śmiecia i ostatecznie znienawidzisz
niczego nie zmieni. Może nawet wszystko ułatwi, bo definitywnie przestanę się
łudzić? A przynajmniej będzie spowiedzią zatwardziałego grzesznika.- Zakończył
lekko ironicznym tonem.
-
O czym ty mówisz?- Spytałam drżącym głosem, choć wiedziałam że nie chcę tego
słuchać. Ale jednocześnie coś mówiło mi, że powinnam. Coś nęciło mnie i
sprawiało, że nie mogłam tak po prostu wstać z tego krzesełka a potem wyjść z
kawiarni.
- Wspomniałem o tym jak zacząłem nie znosić
twojego męża a mojego kuzyna widząc w nim rywala, prawda?
-
O Boże, nie mów tego.
-
O nie, to ty prosiłaś o tą rozmowę więc ją dostaniesz. A nawet z nawiązką. No
więc dokładnie pamiętam co czułem gdy tamtego wieczoru wyznałaś mi, że o to on
jest mężczyzną którego kochasz. Pamiętasz, że potem cię okłamałem mówiąc, że to
zwyczajny bawidamek? Że cię wykorzystał?- Gdy nieśmiało skinęłam głową
kontynuował:- Potem czułem się winny i wyznałem ci prawdę, ale potem wiele razy
żałowałem tego altruistycznego odruchu. Pragnąłem cię coraz bardziej: gdy
widziałem twój uśmiech, śmiech czy nawet płacz. Doszło do tego, że zacząłem
pracować w firmie ojca tylko po to by podczas przerw cię widywać. Postanowiłem
czekać na dostępną okazję gdyby tylko Maniek popełnił jakiś błąd i wtedy być
przy tobie. Potem czekanie mi się znudziło i przeszedłem do ataku
bezpośredniego: przestałem bawić się w jakieś aluzje, wiem że musiałaś to
zauważyć. Choćby w tamtym klubie podczas urodzin tamtej stażystki a twojej
przyjaciółki…jak jej było? Kamili? Nawet on to zauważył każąc mi trzymać się od
ciebie z daleka.
-
Mariusz kazał ci to robić?- Spytałam domyślnie.
-
Tak, raz nawet użył do tego celu pięści, ale i ona nie potrafiła do mnie
przemówić. Co nie znaczy, że nie próbowałem. Gdy się zaręczyliście zaczęło do
mnie docierać, że to przecież strasznie głupie i żałosne wzdychać do kogoś kto
nigdy nie będzie twój. Zacząłem znów imprezować, spotykać się z innymi
dziewczynami. Ale wciąż nic nie mogłem poradzić na to, że tak naprawdę
pragnąłem tylko jednej z nich. Tylko jednej dziewczyny, która ani nie była
najseksowniejsza, ani najmądrzejsza, ani tym bardziej najbardziej popularna. Ale
mimo to pragnąłem cię: pragnąłem cię zawsze w każdej cholernej chwili mojego
życia. Gdyby pojawił się jakiś pieprzony dżin z lampy oferując mi jedno
życzenie poprosiłbym go o ciebie. A jeśli nie mógłby tego zrobić to chociaż o
jedną noc tylko z tobą. Nie z jakąś gwiazdą porno, miss świata czy
najsławniejszą aktorką. Marzyłem tylko o zwyczajnie niezwykłej dziewczynie,
która poruszyła moje serce tak jak żadna inna nie potrafiła. Przed snem gdy
zamykałem oczy wyobrażałem sobie jak leżysz koło mnie, jak mnie całujesz,
dotykasz, pieścisz….A w snach pozwalałem sobie na jeszcze więcej: bo to ty
przychodziłaś do mnie naga i pełna namiętności wyznawałaś miłość. Potem
kochałaś się i…
-
Przestań.
-
Już masz dość? Jeszcze nawet się na dobre nie rozkręciłem.- Parsknął śmiechem.
I choć teraz wiedziałam, że w ten sposób tylko się od tego dystansuje to i tak
poczułam się tak jakby dał mi w twarz.
-
Artur, chcę już iść.- Mrugnęłam jednocześnie znajdując w sobie siłę i wstając z
krzesełka. Ale wtedy uśmiech z jego twarzy zniknął.
-
Siadaj.- Zażądał jednocześnie chwytając moją dłoń i ciągnąc ją w dół tak by
zmusić mnie bym z powrotem usiadła.- A może nie chcesz w końcu dowiedzieć się
jak to się stało, że wyznał mi prawdę o swojej chorobie?- Spytał retorycznie.
Zdenerwowana ledwo zdołałam przełknąć ślinę. Potem odruchowo rozejrzałam się
dookoła zauważając, że kilka osób ze stolików obok zaczęło się mi przyglądać.
Wciąż niepewna czy podjęłam dobrą decyzję usiadłam.- Dobra decyzja. No więc o
czym to ja mówiłem? Ach tak, o jego chorobie. Doskonale to pamiętam. Sądziłem,
że zwiodłem go wystarczająco spotykając się z jakąś poznaną w barze
dziewczyną…chyba miała na imię Gośka. A potem z Olką, która przyszła ze mną
nawet na wasz ślub, pamiętasz? Ale on nie dał się tak łatwo nabrać jak ty.
Spotkaliśmy się przypadkiem gdy wychodziłem z jakiegoś klubu ledwo utrzymując
się na własnych nogach. I choć zwyzywałem go od najgorszych pomógł mi doczłapać
się do swojego samochodu i odwiózł do domu. Tam zapakował do łóżka i dał do
wypicia mocnej kawy. Potem bez ogródek oznajmił, że wciąż cię kocham i on
doskonale o tym wie. Ale że to nie oznacza, że muszę marnować sobie resztę
życia. Pamiętam, że jego pewność siebie zawarta w tym twierdzeniu a także
żałość stanu w jakim się wtedy aktualnie znajdowałem sprawiły, że zwykle
zachowałem się jak dzieciak i odpowiedziałem mu coś czego nie powinienem mówić:
że jest mięczakiem i że pewnie to tylko kwestia czasu aż go zostawisz. Że jest
nudny, że nie potrafi zaspokoić twoich potrzeb, nie dostrzega tkwiącej w tobie
namiętności. W każdym razie plułem tak swoim jadem przez kilka minut a on
wysłuchiwał tego w całkowitym milczeniu. Później, gdy tylko zamilkłem czekając
na jego reakcję uśmiechnął się do mnie i powiedział, że miał nadzieję iż tak
właśnie zareaguję. Potem powiedział mi, że ma tętniaka.
-
Boże.
-
Właśnie. Zamurowało mnie. Na początku sądziłem, że to żart, ale gdy dalej mówił
zrozumiałem, że to wcale nie jest żart. W jednej chwili poczułem że
wytrzeźwiałem. Zwłaszcza gdy Maniek ze szczegółami opisał mi historię swojej
choroby a także działania jakie podejmuje i szanse na wyzdrowienie. Gdy
skończył poprosił mnie o jedną rzecz. O czas. O to bym na ciebie poczekał.
Mówił też coś o tym, że teraz nie jestem jeszcze wystarczająco dojrzały i
gotowy, bo w innym przypadku wycofałby się już teraz. Ale nie może tego zrobić
bo tylko skrzywdzilibyśmy cię tym oboje.
-
Kłamiesz, Mariusz nigdy czegoś takiego by nie powiedział.
-
Mnie też ciężko było w to uwierzyć. Rankiem zastanawiałem się nawet czy to mi
się po prostu nie przyśniło, czy moje marzenie się nie spełniło. W końcu tego
właśnie pragnąłem: by usunął mi się z drogi. Pewnie dlatego gdy podczas
następnego spotkania nawet nie zająknął się na ten temat tak właśnie
pomyślałem. Udało mi się nawet wmówić sobie, że tak jest. Ale tak wcale nie
było. Tuż przed waszymi zaręczynami do mnie przyszedł. Był wyraźnie
roztrzęsiony, nigdy nie widziałem go w takim stanie. Powiedział, że wyjeżdża,
że dłużej nie potrafi cię oszukiwać. Że po prostu powie ci, że mu się
znudziłaś, bo tobie będzie łatwiej go znienawidzić. A potem gdy się już
zakochasz albo on umrze- w zależności od tego co miało nastąpić najpierw- ja
miałem przekazać ci od niego list w którym wyznałby ci prawdę. No, że kocha
cię, ale nie może cię narażać na życie z mężczyzną, który w dowolnej chwili w
ciągu najbliższych pięciu lat może je zakończyć. I zrozumiałem, że skoro tym
razem nie jestem pijany to wcale nie jest sen.
-
Ale potem poprosił mnie o rękę.
-
Bo powiedziałem mu, że jest prawdziwym idiotą. Że skoro kochasz go tak jak on
ciebie to nic więcej się nie liczy. I że nawet krótki czas spędzony z mężczyzną
którego kochasz będzie w twoich oczach więcej wart niż całe życie z kimś kogo
nie kochasz.
-
Chcesz powiedzieć, że ożenił się ze mną tylko przez ciebie?
- Nie, chcę powiedzieć że pozwoliłem mu na trochę egoizmu którego do siebie nie dopuszczał. Przecież ten kretyn w imię źle pojętej miłości chciał cię zostawić mimo iż kochał cię jak nikogo na tym świecie. I choć wiedziałem, że to byłoby mi na rękę, a jakiś głos w głowie gdy go przekonywałem by cię nie zostawiał mówił mi: idioto, co ty robisz, to nie mogłem inaczej. Chyba w tamtej chwili zrozumiałem, że to właśnie ja zawsze byłem tym trzecim. I że chyba na tym polega prawdziwa miłość. Na poświęceniu.
- Nie, chcę powiedzieć że pozwoliłem mu na trochę egoizmu którego do siebie nie dopuszczał. Przecież ten kretyn w imię źle pojętej miłości chciał cię zostawić mimo iż kochał cię jak nikogo na tym świecie. I choć wiedziałem, że to byłoby mi na rękę, a jakiś głos w głowie gdy go przekonywałem by cię nie zostawiał mówił mi: idioto, co ty robisz, to nie mogłem inaczej. Chyba w tamtej chwili zrozumiałem, że to właśnie ja zawsze byłem tym trzecim. I że chyba na tym polega prawdziwa miłość. Na poświęceniu.
-
Przestań podsuwać mi te gadki o poświęceniu. Doskonale pamiętam co powiedziałeś
mi tuż przed wyjściem z domu do kościoła gdy przywiozłeś pana Andrzeja z panią
Basią.
-
Tak, ja też to pamiętam. Kazałem ci za niego nie wychodzić.
-
Właśnie. Skoro to co mówiłeś wcześniej jest prawdą to nie byłeś tak wielkim
altruistą jak chcesz teraz mi wmówić.
-
Może i nie, nie chciałem sugerować że od tamtej pory stałem się kryształowy, bo
wcale tak nie było; wręcz przeciwnie. Ale jeśli chodzi o tamto zdanie to…to był
impuls którego nie potrafiłem zwalczyć. Potem jednak jak pamiętasz udałem, że
to żart. Prawdę mówiąc nie sądziłem, że pamiętasz to nawet teraz.
-
Jak mogłabym zapomnieć coś co wytrąciło mnie z równowagi na dobrych
kilkadziesiąt minut?- Spytałam retorycznie.- Poza tym nie wmawiaj mi, że potem
wciąż coś do mnie czułeś. Nawet na weselu przygruchałeś sobie jakąś kelnerkę z
cateringu.
-
Byłem pijany. Kobieta którą kochałem wychodziła za faceta, którego powinienem
nienawidzić a do którego potrafiłem czuć tylko współczucie. Szukałem
zapomnienia. Poza tym jak myślisz, dlaczego miała twój wzrost i kolor włosów?
- Przestań. Jesteś obrzydliwy, nie chcę tego słuchać.
- Przestań. Jesteś obrzydliwy, nie chcę tego słuchać.
-
Tak, dokładnie: próbowałem sobie wyobrazić, że to właśnie ty przede mną stoisz.
I w którymś momencie wydawało mi się, że mi się to udało. Stanęłaś nade mną
ubrana w piękną suknię ze złością malującą się na twarzy. Sądziłem, że w końcu
w swoim pijaństwie osiągnąłem dno, ale okazało się, że jednak to naprawdę ty
stoisz przede mną i łajasz mnie za to jak potraktowałem Olkę. Nawet nie wiesz
jak bardzo w tamtej chwili chciałem cię pocałować.
-
Kazałam ci przestać.
-
A tak, dokładnie tak było.- Zignorował moje słowa.- Potem, już po twoim ślubie
notorycznie łamałem dziewiąte przykazanie, bo nie potrafiłem się od tego
powstrzymać. Pożądałem żony innego mężczyzny który na dodatek był moim kuzynem
i najlepszym przyjacielem, na którego w przeszłości zawsze mogłem liczyć.
Próbowałem wyplenić te uczucie innymi kobietami, modlitwami, podróżami,
samochodami…ale na próżno. W końcu zaprzestałem prób zastąpienia cię sznurem
innych panien, przestałem podróżować, ścigać się. A jeśli już się modliłem to o
to by cię mieć dla siebie.
-
Boże…
-
Boże? Wzywasz teraz Boga? W sumie to dobrze, bo nie to jest najgorsze.
Najgorsze jest to, że moje modlitwy w końcu się sprawdziły; mogłem cię mieć, bo
zniknął Mariusz. Ale nigdy nie chciałem by stało się to w ten sposób. Nie jego
kosztem, choć to była właściwie jedyna droga. Ty tak bardzo go kochałaś. Nigdy
nie mogło być mowy o jakimkolwiek
romansie, a nawet gdybyś się na niego zdecydowała to chyba nie mógłbym mu tego
zrobić. Jak widzisz mam jeszcze jakieś skrupuły.- Tym razem nie zdołałam się
powstrzymać. Po moim policzku pociekła pierwsza łza, a za nią już kolejne. To było
jak tama która w końcu została przerwana. Czułam się poniżona i brudna tym co
mówił Artur, choć pewnie w innych okolicznościach jego stałość uczuć powinna
mnie cieszyć. Ale tu najważniejsze były właśnie te okoliczności. I gdy sądziłam
już, że nie może zgnębić mnie jeszcze bardziej znów mnie zaskoczył sprawiając,
że poczułam tak silne wyrzuty sumienia jak nigdy wcześniej:- Pewnie teraz
uznasz mnie za podłego śmiecia, który tylko wykorzystywał dobroć Mariusza po to
by dobrać się do jego żony ale to nieprawda. On był również moim przyjacielem,
a ja musiałem walczyć z tym rozdarciem przez wiele miesięcy. Jednocześnie
czułem na niego wściekłość za to, że niejako dał mi furtę do tego bym kiedyś
mógł być z tobą nie pozwalając o tobie zapomnieć. Ale ty zapewne uważasz, że
powinienem mimo wszystko stłumić w sobie te niskie popędy i nie nazywać ich
miłością. Tylko wiesz…wiesz jak to jest kochać kogoś tak beznadziejnie przez
cztery lata? Jak to jest wiecznie próbować wyrzucić go ze swojej pamięci, myśli?
Wiesz o czym myślałem całując się z innymi kobietami, na twoim weselu? Wiesz
jak bardzo pragnąłem twojego pocałunku? Jak zadręczałem się myślą, że być może
gdybym na samym początku podczas tego głupiego stażu cię do siebie nie zniechęcił
moglibyśmy być razem? Albo że gdybym w jakimś momencie był bardziej stanowczy,
miły, delikatniejszy…Boże, sto razy analizowałem liczne sytuacje z przeszłości
zastanawiając się jak inaczej mogłyby się dla mnie skończyć. Nawet po śmierci
Mariusza gdy w końcu przestał być twoim mężem zrozumiałem, że nie mogę być z
tobą. Czułem się podle, tak jakbym swoje szczęście miał okupić jego śmiercią.
Dlatego uważałem, że wystarczającą karą będzie dla mnie fakt, iż nigdy cię nie
zdobędę. Chciałem się odsunąć tym razem naprawdę będąc dla ciebie tylko
ramieniem na którym mogłabyś się wypłać, później nigdy nawet nie dopuściłem do
siebie myśli, że skoro Mariusz nie żyje to my mamy wolną drogę. Potem gdy
poznałaś prawdę o tym, że ukrywałem jego chorobę zrozumiałem, że może i dobrze
że mnie znienawidziłaś; że dzięki temu będzie mi łatwiej. Kiedyś spytałaś czemu
nie wyznałem ci prawdy o Piotrusiu i Alicji. Właśnie dlatego: byś miała powód
by mnie nie znosić, bo wtedy było mi łatwiej trzymać się od ciebie z daleka. A
potem zdarzył się tamten wypadek i moje kalectwo. Uważałem to za swoją
karę i pogodziłem się z porażką, ale
wtedy znów zjawiłaś się ty i nie pozwoliłaś mi spędzić reszty życia na dnie. W
chwili gdy czułem że jestem nikim znów wparowałaś do mojego życia dużymi
buciorami a ja znów czułem, że żyję. Mimo to tak jak mówiłem wciąż pokutowałem:
wciąż wiedziałem że nie będzie mowy o czymś więcej niż przyjaźń. Ale gdy wtedy
w klubie prawie mnie pocałowałaś…to zacząłem mieć nadzieję. Potem gdy nawiązaliśmy
romans pomyślałem, że skoro jesteś szczęśliwa to on by tego chciał. Rozgrzeszałem
się w duchu choć wiedziałem że to nieprawda. Coś dobrego nie może być okupione
śmiercią i bólem.
-
I słusznie, bo to jest nieprawda.- Odpowiedziałam głosem przepełnionym pogardą
i obrzydzeniem. – Nigdy nie powinieneś tego drążyć tylko zapomnieć. Nigdy nie
powinieneś sprawić bym czuła się szczęśliwa skoro wiedziałeś, że to szczęście
wyrasta na śmierdzącej kupie gnoju i tak naprawdę nie jest prawdziwe.
-
Więc chcesz powiedzieć, że wiedząc to wszystko nie uważasz, że ostatnie
tygodnie które nam się przytrafiły były magiczne?
-
Kura którą jest hodowana na wolnym wybiegu też sądzi że ma szczęście. W końcu
dają jej jedzenie, zapewniają dom i schronienie przed zimnem. Ale koniec końców
i tak kończy jako pieczeń z rożna lub rosół na obiad. Więc nie: nie sądzę bym
była szczęśliwa. Tak jak ta kura też nie jest chociaż nie zdaje sobie z tego
sprawy.
-
Ciekawa analogia. Wiesz co jest najśmieszniejsze? Że jeszcze mógłbym sprawić,
że ze mną będziesz. Bo list Mariusza by cię przekonał. Ale nie chcę tego robić.
Może zasłużyłem na swój los.
-
Dobrze, że masz tego świadomość. I mylisz się: w tej chwili nawet sam papież
ani groźba odebrania mi życia nie przekonałyby mnie do ciebie. A teraz
przepraszam, ale więcej już nie zniosę.- Drżącymi dłońmi wytarłam wierzchem
dłoni swoje policzki na których wciąż widniały ślady łez celowo ignorując
podawaną mi właśnie przez Artura chusteczkę. Potem z trudem otworzyłam torebkę
a potem portfel wyjmując z niego jakiś banknot; dopiero rzucając go na stolik
zauważyłam że było to 50 zł. Nie chciałam jednak zmieniać go na mniejszy
nominał, bo i tak ledwie powstrzymywałam się od wybuchu płaczem. A potem po
prostu wyszłam z kawiarenki.
Płakałam
przez całą drogę do samochodu nie zważając na reakcję mijanych ludzi.
Płakałam
w samochodzie zanim zdecydowałam się go w końcu uruchomić gdy moja rozpacz na
chwilę opadła na sile.
Płakałam
gdy w końcu zamknęłam drzwi swojego mieszkania.
Najgorsze
jednak było to, że czułam, iż znowu tak naprawdę nie mam nic.
Jeżeli przeczytasz ten komentarz to będzie cud - ostatnio internet zaczął szwankowac i umnie , a ja z reguły piszę długie komentarze więc zwykle jak kończę pisać to net znika a ja jestem wkurzona i nie chce mi się pisać jeszcze raz tego samego , także przepraszam :* Co do rozdziału to jak weszli do tej kawiarni to rany jaka byłam szczęśliwa , że na pewno się pogodzą i wgl , dopiero pod koniec rozdziału sobie przypomniałam Twoją notkę . Wogóle taki mi jest szkoda Artura ale wierzę , że się pogodzą . Od początku wydawało mi się , że Artur od początku zakochany jest w Ewelinie i moje przypuszczenia się sprawdziły ! W każdym Twoim opowiadaniu snuje sobie różne domysły i tu proszę pierwszy raz okazały się słuszne ! Jestem ciekawa reakcji Moniki i Agaty jak dowiadują się o związku Eweliny i Artura , ta druga to chyba się z tym nie pogodzi i jestem ciekawa czy Ewelina sprzeda firmę , też nie wiedziałbym na jej miejscu jak postąpić i szczerze jej współczuję .Czekam z niecierpliwością na nowy rozdział i mam nadzieję , że dodasz wcześniej niż w niedzielę . Pozdrawiam ! :**
OdpowiedzUsuńNie wiem czy uda mi się wczesniej niż w niedzielę,bo ostatnia część musi być dopracowana żeby wyjaśnić wszelkie szczegóły i niuanse, ale na pewno obiecuję że nie później.
UsuńPS: Jak widzisz twój komentarz nie zniknął i go przeczytałam. No i nie sądziłam że jestem aż tak nieprzewidywalna 😊, ale jako autorka opowiadań to chyba dobrze.
Hmm, pierwszy raz nie wiem jak się odnieśc do tego o czym napisałaś.
OdpowiedzUsuńBo to jak napisałaś to jak zwykle na swoim wysokoim poziomie.
Ma wrażenie, że nie będzie pary z tych dwojga ludzi. Oboje pogubieni, nieszczęśliwi, z żalem w sercu i niespełnieniem.
Szkoda mi ich porówno, ale cóż zycie to nnie bajka.
W każdym bądź razie czekam na ostatnią cześć, a może będzie jednak pozytywne zaskoczenie....?
Pozdrawiam
Ania
Jeżeli nie będą razem to bez sensu byłoby to wszystko drobiazgowo analizować. Po prostu muszą wiele przejść aby dojrzeć do prawdziwego opartego na zaufaniu związku. Więc ja jednak mam nadzieję że zostaną razem jako szczęśliwe małżeństwo z dziećmi oczywiście :-)
OdpowiedzUsuńNie mogę się doczekać tej części :-) mam jednak nadzieję że będą razem a brak klasycznego happy endu był już w przedostatniej części ;-)
OdpowiedzUsuń