Łączna liczba wyświetleń

niedziela, 14 sierpnia 2016

Maskarada część XXXVI

Cześć wszystkim. Dzisiaj kolejna obiecana część- zdradzę wam że przedostatnia. Trochę tu popłynęłam i rozpisałam kluczową scenę aż za bardzo szczegółowo  (po przeczytaniu rozdziału będziecie wiedzieć o co chodzi), ale po namyśle uznałam że lepiej wszystko wyjaśnić a nie zostawiać czytelnika z jakimś niedosytem nawet jeśli dotyczy szczegółu. Aha, i nie wiem czy nie rozczaruję niektórych przy zakończeniu brakiem klasycznego happy endu, ale cóż będąc w gorszym nastroju lubię wyładowywać się na swoich bohaterach :) Oczywiście żartuję. Na razie jednak miłego czytania tej części.


Chyba jeszcze nigdy nie spędziłam całego dnia tak bardzo nieproduktywnie (a wiem co mówię, bo po śmierci Mariusza nie raz zdążało mi się długo nad sobą użalać) jak po rozmowie (a może powinnam ją nazwać raczej kłótnią?) z Arturem. Na swoje usprawiedliwienie mam tylko nieprzespaną noc. No ale czy to nie dziwne w związku z rewelacjami jakie mi zaserwował? W końcu najpierw napadł na mnie robiąc dziurę w całym z faktu, że kilka osób myśli iż spotykam się z Szymkiem Bralczykiem; potem oskarżył mnie o wyrachowanie i jeszcze wyznał miłość. Na dodatek wciąż byłam w szoku, że tak szybko się to wszystko potoczyło. Przecież w ciągu ostatnich tygodni kłóciłam się z  nim nie raz: ba, nawet ostatnio kazałam mu się wynosić zaledwie kilka dni temu! A potem pogodziliśmy się dzięki zastosowanej przeze mnie „kobiecej zemście” jak to nazwał potem Chojnacki.
Jednak mimo wszystko dzięki temu, że nie byłam w stanie zmrużyć oka miałam dużo czasu na przemyślenia. I o dziwo rano doszłam do kilku wniosków.
Po pierwsze, w kwestii tkanej przeze mnie sieci kłamstw i tej całej tajemniczości miał trochę racji. Oszukiwanie mojej najlepszej przyjaciółki jaką jest Monika czy Celina no i sprawianie, że wszyscy w biurze uważali Szymka za mojego faceta było nie fair. Nie wspominając o tym, że było również dla niego kłopotliwe: przez kilka ostatnich tygodni musiał wymyślać jakieś sposoby spędzania weekendów poza miastem tak by jego kuzynka nie domyśliła się, że spędza je ze mną.
Po drugie podczas naszego burzliwego romansu miałam kilka sygnałów, które mogły świadczyć o tym, iż to co czuje do mnie Artur jest znacznie poważniejsze niż sądziłam. Na przykład kiedyś powiedział, że przy mnie czuje się tak jakby przeżywał swoją pierwszą młodość i miłość. A innym razem, gdy spytałam jakie jest jego największe marzenie stwierdził, że jego marzenie chwilowo leży koło niego. A przecież to właśnie ja leżałam mu na kolanach. Wcześniej sądziłam, że to był tylko żart, ale teraz zrozumiałam że mówił całkiem poważnie. Tak jak wtedy, gdy niepewna siebie wyznałam mu, że czasami czuję się winna tego, iż nawiązaliśmy romans. I że to co się między nami dzieje jest zupełnie nie w moim stylu. A co on mi odpowiedział? Że w jego też nie. Czasy burzliwej młodości minęły, powiedział. No i naprawdę się starał: nie spóźniał się na nasze „randki” i zawsze umiał sprawić, że nie było nudno. Nie wspominając już o drobnych gestach i czułościach jakimi mnie obdarzał. Ale z drugiej strony skąd miałam wiedzieć czy nałogowy Casanova się tak nie zachowuje? W końcu tacy podobno potrafili być szarmanccy i prawić komplementy każdej kobiecie tak by padła do ich stóp. Nie, teraz znów zaczynam się usprawiedliwiać. A przecież w tym co się wczoraj stało nie było mojej winy. No, może poza niefortunnym doborem słów, to wszystko. I właśnie do tego sprowadzał się punkt trzeci.
Bo uświadomiłam sobie, że przecież fakt wyznania mi przez Artura miłości niczego między nami nie musi kończyć. W końcu ja chciałam z nim być, on ze mną też, więc w czym właściwie był problem? Może i darzył mnie silniejszym uczuciem niż ja jego, ale to nic nie znaczyło. Podobno w każdym związku tak jest, że jedna strona kocha mocniej. A lepiej dla kobiety byłoby gdyby to był facet, prawda?
No i w końcu po czwarte: właściwie to żadna ze stron wyraźnie nie powiedziała, że to rozstanie. Owszem, Artur zamiast zwyczajowego „cześć” rzucił chyba „żegnaj”, ale przecież to nic nie znaczyło. A przynajmniej nie musiało.
Właściwie gdy uświadomiłam sobie te myśli nie wydały mi się one jakieś tam bardzo odkrywcze; wręcz przeciwnie nieco banalne. Dlatego dziwiłam się sobie, że biedziłam się nad sklarowaniem ich w moim umyśle aż całą noc. Mimo wszystko byłam z siebie zadowolona. Bo dzięki temu zrozumiałam co powinnam zrobić. Wiedziałam, że po prostu muszę porozmawiać z Arturem i wyjaśnić mu swój tok myślenia. No i przede wszystkim przeprosić. A, no i przygotować sobie rozsądne argumenty a raczej ubrać w słowa swoje własne myśli tak, by znów nie palnąć gafy. I choć wciąż nie miałam pojęcia czy widziałabym Chojnackiego w roli ojca moich przyszłych dzieci i męża to wiedziałam też, że nie chcę się z nim rozstawać, bo na razie na myśl o tym ogarnia mnie lekka panika i smutek. A na pewno nie w ten sposób.
Tak oto uspokojona na duchu postanowiłam trochę ogarnąć swoje mieszkanie, a potem iść na zakupy. Dlatego sobotnią kolację zjadłam na ciepło zamiast podjadania byle czego (czytaj: resztek z lodówki które mi zostały) co robiłam przez cały dzień. Dopiero po prysznicu, koło dwudziestej zebrałam się na odwagę wybierając numer Artura. Nie wiem tylko dlaczego- w sumie było to całkiem logiczne- nie wzięłam pod uwagę opcji, że nie odbierze mojego telefonu. Chociaż nie, gwoli ścisłości nie tyle nie odebrał telefonu, co w ogóle nie mogłam się do niego dodzwonić z powodu braku sygnału. Nawet głupia wiadomość SMS-owa z prośbą o spotkanie miała taki sam efekt. Zastanawiałam się czy zwyczajnie wysiadła mu bateria w komórce czy specjalnie robi to z mojego powodu doskonale wiedząc, że prawdopodobnie będę chciała się z nim skontaktować. Te rozważania spowodowały, że znów poczułam na niego złość. Bo tak, uwielbiałam w nim tę jego spontaniczność i czasami nawet chłopięcość, ale nie w kwestii boczenia się niczym dwójka nastolatków. Czy kłótni o błahostki. Przecież to było zupełnie bezsensowne zjadanie nerwów i wyładowywanie baterii. A mnie wydawało się czasami, że on to po prostu lubił.
W niedzielny poranek, z powodu faktu nieodbierania przez niego telefonów,  po kościele miałam zamiar odwiedzić go w jego mieszkaniu (w końcu jak nie Mahomet do góry to góra do Mahometa), ale zadzwoniła do mnie Celina. Właściwie nie miała żadnej konkretnej spawy: po prostu chciała pogadać. Z jej słów wniosłam, że po prostu jej się nudzi. No i oczywiście pełna wyrzutów sumienia (w ciągu ostatnich tygodni tak bardzo pochłaniał mnie Artur, że ledwie starczało mi czasu na Monikę a co tu dopiero mówić o Celi), zaproponowałam że ją odwiedzę. Jej radość szybko udzieliła się i mi.
Właściwie to była ona pierwszą osobą- poza panem Andrzejem z ośrodka spokojnej starości oczywiście- która poznała prawdę. Bo tak, zdradziłam jej że to właśnie Artur jest moim nowym partnerem. Spodziewałam się, że będzie zaskoczona, ale ona wręcz…zastygła. W ogóle to na początku uznała to za mój żart, ale gdy zauważyła że nie żartuję, szybko się zaczerwieniła.
- Jezu, przepraszam, ale serio nigdy bym nie podejrzewała… To znaczy na początku, gdy jeszcze pracowałaś w Smart Juwellery chodziły po firmie takie plotki, że coś was łączyło, ale ja od ciebie wiedziałam, że to po prostu była przyjaźń. No i dziecinne udawanie pary. Poza tym wydajecie się być dość różni, więc jakoś tak nigdy nie myślałam, że…
- W  porządku rozumiem. Możesz złapać oddech.- Zażartowałam, choć wcale nie było mi do śmiechu. Skoro tak zareagowała moja przyjaciółka to jak zareaguje na przykład pani Agata? Albo rodzice Artura nie wspominając już o Monice?- No i tak jak ci powiedziałam przedwczoraj nieźle się pokłóciliśmy.- Dodałam. Nie wyjaśniłam tylko o co dokładnie.
- Więc to już raczej historia?
- Nie, jasne że nie. To znaczy mam taką nadzieję. Muszę tylko porozmawiać z Arturem.
- A więc to on zerwał?
- Nie, nie zerwaliśmy. Po prostu się pokłóciliśmy, mówię ci.
- Nie chcę się wtrącać, bo i tak zrobisz co zechcesz, ale plotki mówią same za siebie.
- Jakie plotki?
- No, o Arturze, a niby o kim? O tym jak lubi zmieniać dziewczyny, jaki jest nieodpowiedzialny.
- Celina, to było kiedyś; teraz się zmienił.
- Może i tak.- Wzruszyła ramionami na odczepnego, ale nie zdążyłam rzucić jakiejś zgryźliwej uwagi, bo rozległ się płacz. Tak więc moja przyjaciółka musiała wstać i zająć się swoim dzieckiem. Potem już nie wracałyśmy do tego tematu: przeszłyśmy do tematu kolki, pampersów i nocnego marudzenia a potem wyrzynania się ząbków. Koniec końców spędziłam naprawdę miłe przedpołudnie i część południa. Dopiero w domu zauważyłam nieodebrane połączenie, ale szybko je zignorowałam gdy zauważyłam, że jego nadawcą była Monika. A więc Artur dalej się nie odzywał…
Po namyśle zdecydowałam, że na razie ja też nie będę tego robiła. Skoro ja potrzebowałam czasu na przemyślenie całej tej historii, on pewnie też tego potrzebuje. A może nawet bardziej niż ja, bo podobno faceci załapują niektóre rzeczy wolniej niż kobiety. Dlatego dałam mu czas do niedzieli. By jakoś zabić czas wyciągnęłam pierwszą lepszą książkę z półki, którą kupiłam kilka miesięcy temu, a o której całkiem zapomniałam. Potem przeglądając pocztę przypomniałam sobie o zaległych rachunkach. Jej, to było nieco śmieszne że osoba, która ma na koncie kilkadziesiąt tysięcy na rachunku bankowym w gotówce, nie zapłaciła czynszu. W związku z tym teraz za pomocą internetu szybko się z tym uporałam, a potem włączyłam w telewizji jakiś film. Tyle, że oglądanie horrorów bez Artura już nie było takie samo. Do Moni raczej też nie mogłam zadzwonić, bo nie chciałam dłużej jej okłamywać, a na mówienie prawdy też nie byłam gotowa. Zwłaszcza po reakcji Celiny. Do tej pory pamiętam jak odradzała Wiktorii związek ze swoim kuzynem mówiąc bardzo delikatnie, że to kobieciarz. Czy widziałaby we mnie jego ofiarę? A może ofiarę własnej głupoty? Cholera, paradoksalne było to, że to właśnie Artur widział się w roli mojej ofiary.
W poniedziałek przyszłam do pracy w wydawało mi się zwyczajowym nastroju, ale bystry Szymek zauważył, że wcale tak nie jest. Zbyłam go machnięciem ręki nie mając ochoty niczego wyjaśniać. Ale swoją drogą nieco mnie to zaskakiwało i jednocześnie przerażało: no bo jak można stwierdzić patrząc na daną osobę w jakim jest nastroju? Pomijam naturalnie takie oczywistości jak szeroki uśmiech na twarzy, gniew czy smutek i łzy: to widać od razu na pierwszy rzut oka. A przecież moja twarz wyglądała tak samo jak wcześniej: raczej nie wyglądałam na szczególnie przygnębioną czy zasmuconą.
Dopiero w trakcie przerwy na lunch ponownie próbowałam skontaktować się z Chojnackim: tym razem był postęp. Słyszałam sygnał, ale jego komórka nie odbierała. A raczej to on nie odbierał. No tak, teraz przynajmniej wiedziałam że po prostu ma mnie gdzieś. Super. Próbując powściągnąć złość, zdecydowałam się skupić na swojej sałatce, która przez Artura straciła swoje wszystkie walory. A przecież to była moja ulubiona! Wściekle wbiłam w kawałek oliwki widelec z zamiarem zjedzenia jej. Niestety zapomniałam o jednym małym fakcie: widelec był z plastiku, więc najzwyczajniej się złamał. Mając to kompletnie gdzieś zostawiłam prawie nietkniętą sałatkę przy jednym ze stolików bufetu. A potem siedziałam w swoim gabinecie zła jak osa. No bo czy naprawdę to ja musiałam wykonywać ten pierwszy krok? Dobra, trochę go zraniłam, ale przecież to on to wszystko nadinterpretował. Potem w głowie pojawiła się zupełnie inna myśl: a co jeśli to jednak było definitywne zerwanie? Jeśli on znów myśli o tym by ulotnić się do jakiegoś egzotycznego kraju bym dała mu spokój? Z tego powodu sama już nie wiedziałam czy bardziej jestem wściekła czy przestraszona.
O dziwo to telefon od Moniki mnie uspokoił. Byłam już we własnym mieszkaniu i przygotowywałam się do upichcenia czegoś na szybko na obiad gdy usłyszałam dźwięk swojego dzwonka w komórce. Okazało się, że wczoraj Monia wcale nie dzwoniła dlatego żebyśmy się spotkały „na ploty”. Oznajmiła mi, że piątek wieczorem pana Chojnackiego zabrało pogotowie ze stanem przed zawałowym. Na moje pełne nerwów pytania jak się teraz czuje (w końcu był już poniedziałek) odpowiadała uspokajająco.
- Nie musisz niczym się martwić: teraz jest już w porządku, to znaczy względnie w porządku, bo nadal nie odzyskał przytomności, choć przeszedł zawał. Tyle, że ciocia nieźle się przejmuje: wiesz, wzięłam nawet dzisiaj urlop bo nie chciała opuszczać szpitalnego łóżka. A była bardzo zmęczona. Zresztą Artur też prawie cały czas tu siedzi, a ja już nie wytrzymałam, bo siedziałam tam od rana i zmyłam dopiero jakąś godzinę temu.- No, to przynajmniej wyjaśniła się kwestia dlaczego nie odbierał ode mnie telefonów, pomyślałam kwaśno.
- Dlaczego mi wcześniej nie powiedziałaś?
- Bo nie odebrałaś telefonu.
- Trzeba było napisać wiadomość.
- Gdy nie odebrałaś za drugim razem pomyślałam sobie po prostu, że jesteś z Szymkiem. I  nie chciałam cię kłopotać psując wam weekend. W końcu wujek z pewnością dojdzie do siebie.
- A dlaczego niby miałabym być z…- Zaczęłam, ale szybko uświadomiłam sobie, że przecież Monia sądziła iż spotykam się z Bralczykiem. Machnęłam więc na to ręką.- Zresztą, nieważne. W którym szpitalu leży pan Grzegorz? Przyjadę do niego.
- To fajnie. To znaczy nie sądzę, by cię do niego wpuścili, bo jego stan jest dość poważny choć ustabilizowany. Ale mimo wszystko może ty przemówisz ciotce do rozsądku. Jeśli tak dalej pójdzie to sama wpędzi się w chorobę.
- Jasne, to dasz mi ten adres?

***
Godzinę później byłam już na miejscu. Chyba każde szpitale sprawiają przygnębiające wrażenie, tak więc było i tym razem. Mimo wszystko pielęgniarki były bardzo miłe i z łatwością trafiłam na odpowiedni oddział a potem salę. Już kilkanaście metrów przed nią ujrzałam siedzącą na krzesełku bladą panią Grażynkę a obok niej jej dwie siostry: matkę Mariusza (a moją teściową) Agatę oraz panią Barbarę którą znałam bardzo słabo i właściwie tylko z większych uroczystości rodzinnych. Zawsze wydawała mi się być snobką. No ale teraz przynajmniej wspierała swoją siostrę w ciężkich chwilach. Dopiero później zauważyłam Artura a to dlatego, że rozmawiał w rogu korytarza przez telefon. No tak, to mogła być jeszcze jedna z przyczyn braku zasięgu gdy do niego dzwoniłam. Ciekawe z kim tak długo rozmawiał gdy jego ojciec leżał chory na sali kilka metrów dalej, pomyślałam złośliwie zaraz się tego wstydząc. Dlatego podeszłam do pani Chojnackiej szybko się z nią witając i przepraszając za tak późną wizytę. Powiedziałam, że dowiedziałam się o wszystkim od Moniki kilkadziesiąt minut temu. Pani Grażyna ze łzami w oczach mi podziękowała, choć ja prawdę mówiąc niczego właściwie nie zrobiłam. Wtedy pani Barbara pożegnała się z nami, poza zdawkowym pozdrowieniem nie zamieniając ze mną żadnego słowa. Przez kilka minut siedziałyśmy obok siebie we trójkę (ja, moja teściowa i matka Artura) w którym to czasie ta ostatnia wyjaśniała mi szczegóły a także to jak doszło do zawału. Gdy jej syn w końcu skończył rozmowę telefoniczną podchodząc do nas, przerwała swoje wyjaśnienia. A ja w tym czasie uważnie obserwowałam Artura. Wyraźnie zauważyłam, że unikał mojego wzroku. Ba, nawet patrzenia na moją twarz. Ale może to i dobrze. Miejsce i okoliczności raczej nie były sprzyjające do rozmowy o naszych uczuciach i wzajemnych relacjach.
Kolejne pół godziny przesiedzieliśmy pod salą właściwie w milczeniu aż do czasu zjawienia się doktora który pozwolił odwiedzić pacjenta. Zastrzegł jednak, że wyłącznie na kilka minut, bo potrzebuje on odpoczynku. Ponieważ nie należałam do bliskiej rodziny ja nie miałam tam wstępu, to zostałam na korytarzu sama. Potem jednak wyszła z niego moja teściowa trochę lamentując na pana Grzegorza. Mówiła na przykład, że folgowaniem swoim zachciankom przyczynił się do rozwoju miażdżycy. A ja słuchałam tylko tego w milczeniu właściwie nie wiedząc co o tym myśleć. Przecież pan Grzegorz nie był otyły: owszem, miał może niewielką nadwagę, ale w końcu zbliżał się już pod sześćdziesiątkę. Trudno byłoby utrzymać mu ciało dwudziestolatka. W dodatku nie palił ani nałogowo nie zaglądał w kieliszek a z tego co wiedziałam nie objadał się również tłustymi potrawami. A pani Agata przedstawiła go w takim świetle jakby był najgorszym degeneratem. Może to dlatego wychodzący z jego pokoju kilka minut później Artur z matką zareagował tak ostro słysząc ten ostatni zwrot besztając swoją ciotkę nie bawiąc się w eufemizmy. A gdy pani Chojnacka próbowała go uspokoić rzucił tylko:
- To jest mój ojciec i nie pozwolę nikomu go obrażać, a już na pewno bez powodu.
- Powinieneś się wstydzić, że zwracasz się do własnej ciotki w ten sposób.- Prychnęła tylko pani Agata wachlując się dłońmi jakby nagle brakowało jej powietrza. Tak wiem, nieco teatralne, ale cóż…
- A PANI- wyraźnie podkreślił to ostatnie słowo dobitnie akcentując, że nie użył go przez przypadek.-…powinna się wstydzić, że mówi takie rzeczy o człowieku, który właśnie przeżył poważny zawał kilkadziesiąt godzin temu i leży w sali obok. I który był na każde pani zawołanie po śmierci wujka Jerzego. Już pani zapomniała kto robił za kierowcą podczas tych urojonych ataków hipochondrii?
- Artur, proszę…
- Nie mamo, nie proś bym się uspokoił, bo mam jej już dosyć. Wiem, że to twoja siostra i moja ciotka, ale nie prawa mówić, że mój ojciec zasłużył czy też zapracował sobie na swój stan. Bo nie ma lepszego człowieka od niego, więc mówienie w ten sposób czy nawet sugerowanie tego sprawia, że cały gotuję się w środku . A teraz przepraszam.- Rzucił na koniec odchodząc z korytarza. A ja wiedziałam, że w żadnym stopniu nie odnosiło się to do pani Agaty tylko przepraszał za swój wybuch własną matkę. Potem patrzyłam aż jego sylwetka nie znika za schodami zmieniając się stopniowo w niewyraźną plamę. Następnie zajęłam się uspokajaniem pani Agaty. Rzeczywiście w słowach Artura było sporo racji (tzn. tych odnośnie hipochondrii), bo zachowywała się co najmniej tak jakby na jej oczach siostrzeniec z zimną krwią zabił kilku ludzi. Jej siostra próbowała jakoś załagodzić sytuację, ale niewiele to dało. Pani Jastrzębska nigdy nie darzyła Artura specjalną miłością, więc gdy tylko uzyskała dobry powód by czymś uzasadnić nienawiść którą go darzy nie mogła go nie wykorzystać. I tak oprócz utracjusza, kobieciarza i nieodpowiedzialnego gówniarza dołączył jeszcze brak szacunku do starszych. W końcu by jakoś zażegnać konflikt zaproponowałam, że odwiozę ją do domu, bo rozmowa z siostrzeńcem wyraźnie ją zirytowała. Pani Grażyna doskonale znając moje zamiary posłała mi pełen wdzięczności uśmiech. Widziałam, że nie ma ochoty na uspokajanie „ataku” swojej siostry gdy większość jej myśli pochłania stan zdrowia jej męża.
Z powodu korków a także konieczności wstąpienia do pani Agaty na „herbatkę” moja podróż nieco się opóźniła dlatego widząc na zegarku dochodzącą godzinę dziewiętnastą postanowiłam wrócić zaraz do domu. W końcu godziny odwiedzin w szpitalu obowiązywały tylko do szóstej. Co innego gdybym należała do najbliższej rodziny: wtedy pewnie mogłabym zostać tam nawet dłużej tak jak Artur czy pani Chojnacka.
Tak więc na  spokojną rozmowę z panią Grażyną miałam czas dopiero we wtorek. Wcześniej wyjaśniłam Szymkowi sytuację prosząc o wolny dzień (choć właściwie rzecz biorąc nie musiałam nikogo o nic prosić, w końcu byłam prezesem) co oczywiście zrozumiał. Tym razem jednak w szpitalu oprócz mnie była również Monika no i Artur z którym wciąż nie miałam szansy porozmawiać o tym co nas łączy. I nie wiedziałam nawet czy powinnam: w końcu jego ojciec przeszedł i wciąż przechodził ciężkie chwile. Dlatego pewnie rozmowa o uczuciach wydawałaby mu się czymś nieważnym i trywialnym. W związku z tym ograniczyłam się do pocieszania pani Chojnackiej, wklepywania pustych frazesów w stylu: będzie dobrze, przecież stan pana Grzegorza już się stabilizuje oraz uspokajającym ściskaniu jej dłoni. Zdziwiłam się gdy w pewnym momencie wyznała mi coś o czym jak przyznała nie wiedział nikt poza nią oraz jej mężem.
- Grzesiu miał już stan przedzawałowy. Dwa lata temu: gdy dowiedział się o wypadku Artura i o tym, że prawdopodobnie nie będzie nigdy chodził. Po prostu któregoś dnia źle się poczuł a ja wbrew jego zaleceniom od razu zadzwoniłam po lekarza. I jak się okazało słusznie, bo gdybym tego nie zrobiła mógłby już nie żyć. On…on ma poważne problemy z sercem. Nie mówił temu Arturowi, bo wiedział że bardzo to przeżyje, może nawet będzie uważał się za winnego. Oni są ze sobą blisko, nawet bardzo blisko. Ale może nawet konieczny będzie rozrusznik. A to jest ryzykowne w jego wieku. Nie chcę by mnie zostawił tu samą, Ewelinko. Mimo upływu lat kocham go chyba jeszcze bardziej niż na początku naszej znajomości i nie wyobrażam sobie bez niego życia. To chyba dlatego pomimo zaleceń lekarza dawałam się przekonać, że raz na jakiś czas można złamać dietę i dodać masła do sosu czy zjeść pieczone żeberka. Albo zrezygnować z poobiedniego spaceru, który zalecał kardiolog. Ale jeśli przez to coś mu się stanie to…to ja…
- Nic się nie stanie.- Przerwałam jej wówczas czując jak wzruszenie chwyta mnie za krtań. Bo i taka miłość była wzruszająca. Kochać kogoś bardziej niż siebie: oto najprostsza definicja miłości.- Pan Grzegorz z pewnością z tego wyjdzie a za jakiś czas będzie się pani śmiała ze swoich obaw.
- Obyś miała rację, dziecino. Mam tylko nadzieję, że przestanie również tyle pracować w Smart Juwellery. Ostatnio pojawiło się trochę problemów z nową serią biżuterii spowodowaną złym doborem stopu metali, ale przecież to nie była jego wina. Ale on zawsze brał na swoje barki za wiele wymagając od siebie jeszcze więcej. - Pomimo łez świecących jej w oczach pogłaskała mnie po policzku.- Tylko nie mów nic Arturowi, dobrze? To znaczy o tym pierwszym prawie zawale. Wiem, że się przyjaźnicie, ale tak jak mówiłam nie chcę by wiedział i czuł się winny. Bo przecież to nie jego wina. Owszem, wtedy jego zachowanie było nieodpowiedzialne, ale nie miało nic wspólnego z tym co przydarzyło się Grzesiowi.
- Oczywiście, że mu tego nie powiem.- Obiecałam uspokajająco ściskając jej dłoń i jednocześnie zerkając na Artura, bo siedział z Moniką na krzesłach oddalonych od nas o kilka metrów. Też o czymś zawzięcie dyskutowali, ale gdy na niego spojrzałam jakby ściągnięty moim spojrzeniem zrobił to samo. Nie wiadomo dlaczego poczułam szybsze bicie serca. Nawet gdy szybko odwrócił głowę w inną stronę udając, że patrzył na mnie tylko przypadkiem.

***
Dopiero w środę stan pana Grzegorza był tak dobry, że nie przesypiał już całego dnia. Odłączono mu już nawet kroplówkę i mógł zjadać posiłki sam. Skarżył się jednak na szpitalne jedzenie i grymasił nad brakiem soli, ale widząc minę swojej żony przestał. Wszyscy zgodnie się z tego śmialiśmy, choć prawdę mówiąc wszyscy wiedzieli, że jest to tylko próba rozładowania sytuacji. Pan Chojnacki był bliski śmierci, a jeszcze wiele zagrożeń przed nim. Zwłaszcza gdy nie będzie rygorystycznie przestrzegał diety. W związku z ową poprawą stanu zdrowia pacjenta, nastrój pani Grażyny znacznie się poprawił. Monia zaczęła rzucać jakieś dowcipne uwagi w swoim stylu, a inni członkowie rodziny lub znajomi przelotnie go odwiedzający reagowali na tą poprawę z ulgą. Tylko Artur wydawał mi się być nieco zbyt poważny. Zastanawiałam się czy w jakiejś maciupeńkiej części nie jest to spowodowane mną. Ta myśl wywietrzała mi z głowy gdy zauważyłam na korytarzu znaną sobie kobiecą twarz. Alicja mknęła korytarzem prosto do Artura, a potem przywitała się z nim cmoknięciem w policzek. Monia rzuciła wtedy jakąś uwagę w stylu: a ta tu czego, ale ja ją zignorowałam. Skupiłam się tylko na pokonaniu uczucia zazdrości. Czyżby aż tak szybko się pocieszył? I na dodatek skorzystał z okazji jaką mu dawała Ala? W końcu doskonale pamiętałam jak między wierszami przyznała mi się, że go kocha i że chciałaby być dla niego kimś więcej niż przyjaciółką, choć wie że to niemożliwe bo na początku go oszukała. Ale to przecież nie znaczyło, że Chojnacki nie mógł się nią po prostu pocieszyć. Z dużym trudem powstrzymałam się od podejścia do nich gdy zauważyłam jak ta młoda kobieta go przytula…Do cholery, przecież on był mój, spotykał się ze mną. Czemu więc pozwalał się przytulać do siebie Alicji? I to na oczach najbliższej rodziny? Chce się zemścić czy co? Jeśli tak było to spodka go srogi zawód, bo nie miałam zamiaru dać po sobie cokolwiek poznać. Niech wie, że to nie robi na mnie żadnego wrażenia. Nawet jeśli to nieprawda.
- …no mówię ci normalnie wstydu nie ma.- Gdy z powrotem zaczęłam nie tylko słyszeć ale i słuchać głosu Moniki spostrzegłam, że wciąż nawija o Alicji.- Nawet teraz wykorzystuje okazję by wykorzystać jego słabość i wydusić jeszcze więcej kasy. A kto wie, może jeszcze liczy na to że stanie się panią Chojnacką a wujek szybko wykituje i jeszcze przejmie Smart juwellery?
- Monika opanuj się. – Zaprotestowałam, bo jej scenariusz niczym z brazylijskiej opery mydlanej był co najmniej śmieszny.
- Ale przecież to prawda. To zwyczajna modliszka.- Dokładnie w momencie gdy Jastrzębska to powiedziała Alicja właśnie spojrzała w naszą stronę tak jakby to usłyszała. Poczułam się głupio, gdy w geście rozpoznania skinęła do mnie głową, bo przecież w swoich myślach aktualnie życzyłam jej co najmniej rozstroju żołądka.- Ha, i jeszcze się z nami wita. Co za bezczelność. Już ja jej zaraz…
- Monika, to szpital, uspokój się. Nie rób żadnych głupstw.
- Głupstwa to robi Artur. Już od jakiegoś czasu zauważyłam, że ostatnio też się jakoś zmienił. Na bank znalazł jakąś laskę. Ale jeśli to jest Alicja to nie ręczę za siebie. I mówię serio. Po prostu wywlekę tę zdzirę za włosy a potem…
- Artur nie spotyka się z Alicją.- Wybuchłam w końcu mając dosyć tych wszystkich głupot od których w głowie miałam tylko jeszcze większy mętlik.
- Tak? A ty skąd niby jesteś taka pewna, co?
- Bo…bo…- Jąkałam się poniewczasie zdając sobie sprawę, że trzeba było ją jakoś zbyć. A teraz nie miałam wyjścia.
- Mówił ci coś?
- Tak.- Podchwyciłam jak tonący brzytwy.- I to nie jest jakaś nieogarnięta małolata.- No, przynajmniej tu nie skłamałam, bo przecież byłam już trzydziestolatką, więc określenie małolata zdecydowanie do mnie nie pasowało.
- Przedstawił ci ją?
- No właściwie to…to nie.- Tu również nie skłamałam. No bo trudno byłoby gdyby przestawił mi samą siebie.- Tylko wspomniał.
- Patrz, a  mi to się nawet słowem nie zająknął. Zbywał i zbywał, idiota jeden. Ale ja już mu pokażę: zwłaszcza jeśli to będzie jakaś kolejna kretynka. Tym bardziej, że wyglądał na nieźle zakochanego.
- Że co?- Mrugnęłam prawie krztusząc się własną śliną.
- No, nie mów że nie zauważyłaś tego błysku w jego oczach. Wyraźne go wzięło.- Na te słowa moje serce znów fiknęło koziołka. Czy tylko ja byłam tak głupia, że niczego się nie domyśliłam? Najwyraźniej tak. – Dlatego dobrze by było by to nie była Alicja tylko jakaś rozsądna dziewuszka po studiach. Może nawet poznał ją podczas jej stażu w firmie? To całkiem prawdopodobne, nie?- W odpowiedzi mrugnęłam tylko coś niezobowiązującego kątem oka widząc, jak Artur żegna się ze swoją mamą a potem w towarzystwie Ali wychodzi ze szpitala. I choć coś mówiło mi, żebym tego nie robiła to jednak nie mogłam się powstrzymać przed zrobieniem tego. A mianowicie wstałam z krzesełka i popędziłam za nimi rzucając Monice szybkie „przepraszam”.
- Artur?- Zawołałam jego imię gdy udało mi się odpowiednio zmniejszyć między nami dystans. A raczej między mną a nim i Alicją gwoli ścisłości. Było to jednak dopiero tuż przy wyjściu.- Możemy porozmawiać?
- Nie sądzę by teraz była na to odpowiednia pora. Poza tym mam z Alą do załatwienia pewną sprawę.
- Daj spokój, mogę chwilkę poczekać.- Zaprotestowała tamta.
- Nie, nie będziesz czekać.- Odparł jej Artur bezpardonowo odrzucając moją próbę pojednania.- Poza tym chyba domyślam się czego ma dotyczyć ta rozmowa a to nie jest ani czas, ani miejsce na jej odbycie.- Dokończył zwracając się już do mnie i sprawiając, że poczułam się jak skarcony uczniak. I choć wiedziałam, że ma rację poczułam złość.
- Więc kiedy?
- Hm?
- Kiedy znajdziesz godzinę czasu w swoim jakże napiętym grafiku by ze mną porozmawiać i wszystko wyjaśnić?- Spytałam z lekką ironią.
- Artur, naprawdę uważam że ty i Ewelina powinniście…- Odezwała się Ala, ale została szybko stłumiona przez Chojnackiego.
- Alicja, bez urazy, ale się nie wtrącaj.
- Przecież doskonale wiem o co chodzi. A wy nie musicie zachowywać się jak dzieci.- Prychnęła.
- Wcale się tak nie zachowujemy.- Zaprotestował Artur.- A przynajmniej nie ja.
- Ty…
- Dość już.- Odezwała się Alicja.- Spotkanie jutro o osiemnastej w kawiarni tu przy szpitalu. Oboje będziecie akurat po pracy i będziecie mogli wcześniej odwiedzić pana Grzegorza, więc obydwojgu z was będzie to pasowało. A teraz pożegnacie się jak grzeczne dzieci zanim któraś ze stron nie palnie czegoś głupiego i do reszty zniszczy to co jest tylko troszkę zepsute, rozumiemy się?- Nie odpowiedziałam tylko posłałam miażdżące spojrzenie Arturowi. Odwzajemnił mi się tym samym, ale w końcu skinął głową. Już miałam rzucić coś w stylu, że teraz to ja mam to gdzieś i wcale nie chcę się już z nim w ogóle spotkać, ale Ala zadowolona klasnęła w obie dłonie, a potem rzuciła mi szybkie cześć jednocześnie ciągnąć Chojnackiego do wyjścia. I w ten sposób zostałam na korytarzu sama.

***
W czwartek, czyli w dzień planowanego spotkania z Arturem złość na niego mi przeszła. W końcu zdałam sobie sprawę, że nie było mu łatwo: przecież opowiadał mi jak ważny był w jego życiu ojciec, więc fakt że ledwo uszedł z życiem z powodu zawału serca musiał boleć niczym wbity w stopę cierń. Nic więc dziwnego, że swoją złość wyładował na mnie. A przynajmniej dużą cześć. Ja natomiast zamiast mu pomóc odpłaciłam mu taką samą monetą.
Tak jak przewidziała Alicja, po pracy skoczyłam jeszcze do szpitala w celu krótkich odwiedzin u pana Grzegorza, a Artur już był w sali. Pożartowaliśmy sobie trochę (to znaczy z panem Chojnackim, bo jego syn sprawiał wrażenie sztywnego kołka), a potem zdecydowałam się wyjść i dać trochę czasu ojcu i synowi na pobycie razem. Dlatego usiadłam na jednym z krzeseł znajdujących się na korytarzu z zamiarem poczekania na niego.
O dziwo, zjawił się równo o szóstej choć spodziewałam się, iż będzie się chciał na mnie odbić i przedłuży wizytę jak tylko się da. Teraz jednak wydawał się być zaskoczony moim widokiem. Zupełnie tak jakby spodziewał się, że jednak ucieknę.
- Czekasz na mnie tutaj?
- Przecież mieliśmy porozmawiać, prawda?
- Tak, ale nie sądziłem że to nadal aktualne.
- Jak widać tak. To co idziemy do tej kawiarni czy po prostu porozmawiamy jak dorośli ludzie w jakimś bardziej kameralnym miejscu?
- Jeśli chcesz możemy iść na parking i pogadać w moim aucie. Chociaż nie sądzę by wiele to między nami wniosło.- Słysząc do głośno westchnęłam.
- Czemu nawet nie chcesz dać mi szansy na wyjaśnienia?
- To ty mi jej nie dajesz.
- Nie baw się w zagadki, bo nie mam pojęcia o co ci chodzi.
- Doskonale wiesz.
- Dobra, okej: nie kłóćmy się już na wstępnie. Po prostu chodźmy na ten parking, dobrze? Świeże powietrze dobrze nam zrobi.- Po całej jego posturze i mimice twarzy zrozumiałam, że wcale nie jest o tym przekonany a już na pewno się do tego nie pali, ale przynajmniej posłusznie zaczął się kierować korytarzem do wyjścia. Aż do windy nie odzywaliśmy się do siebie i teraz czekając na nią poczułam się bardzo głupio. Dlaczego w ogóle czułam się przy Chojnackim niezręcznie, pomyślałam. Przecież już od jakiegoś czasu ten facet znał wszystkie tajniki mojego ciała i wiele myśli. A ja teraz zachowuję się tak jakbyśmy byli dwójką obcych sobie ludzi. Czy właśnie tak to się miało skończyć?
- Jak się trzymasz?- Zmusiłam się do zadania pytania. Artur spojrzał na mnie bez wyrazu.- No…chodzi mi o stan twojego ojca. Musi ci być ciężko.
- Tak.- Odpowiedział lakonicznie nie podejmując tematu. Z trudem powstrzymałam odruch przygryzienia dolnej wargi.
- Na szczęście chyba kryzys już minął. Kiedy go wypisują?
- Jutro wieczorem, ale najpewniej zostawią go jeszcze na noc i wyjdzie w sobotę. Mama się pewnie o to postara.
- Artur, naprawdę mi przykro.- Powiedziałam potem cicho. Była to szczera prawda. Owszem, lepsze relacje łączyły mnie z panią Grażyną, ale bardzo lubiłam pana Grzegorza. Podczas tych nielicznych okazji w których miałam możliwość z nim porozmawiać okazał się być błyskotliwym, pełnym humoru i czaru mężczyzną, który na dodatek umiał z siebie żartować. Uświadomiłam sobie nawet, że to co opowiadał mi o nim kiedyś Artur to prawda. Rzeczywiście musiał być w młodości prawdziwym pogromcą damskich serc jak teraz jego syn.
- Wiem. Tyle, że wiem też, że to przeze mnie.
- Co?- Spytałam szybko. Czyżby jednak dowiedział się skądś o tym, że pan Grzegorz już wcześniej prawie miał zawał?
- Przysparzałem mu mnóstwo zmartwień. Wiedziałem, że się o mnie martwi a gdy usiłował ze mną porozmawiać sprowadzałem wszystko do poziomu żartu. Ostatnio…ostatnio często się kłóciliśmy. On chciał bym przejął Smart Juwellery, bym stał się jego prezesem. Teraz rozumiem, że było mu za ciężko i w ten dyplomatyczny sposób chciał się odciążyć, ale ja uważałem że po prostu chce wpieprzać się do mojego życia i nim kierować.- Nic na to nie odpowiedziałam z dwóch powodów. Po pierwsze winda właśnie nadjechała. A po drugie co właściwie mogłam powiedzieć? Na szczęście Artur chyba tego ode mnie nie oczekiwał, bo gdy okazało się że winda jest pusta a my do niej wsiedliśmy dodał:- A mi wcale nie chodziło o to, że nie chcę tego robić. Tyle, że wiem iż ta firma jest całym jego życiem. Poza tym nigdy nie wyobrażałem sobie, że przejmę ją jeszcze za jego życia. Co nie znaczy oczywiście, że życzyłem mu śmierci. Po prostu…po prostu chyba myślałem że ten moment nigdy nie nadejdzie. Po części dlatego lubiłem być gdzieś daleko: wiedziałem, że on wszystkim rządzi, więc musi być zdrowy i silny tak jak dawniej.- Uśmiechnął się smutno a potem dłonią przeczesał sobie włosy. W jego spojrzeniu wyczytałam żal przez co udzielił się i mi. – I w ogóle to nie mam pojęcia czemu teraz ci o tym mówię skoro powinienem raczej w końcu zastosować się do rady ojca i coś zrobić ze swoim życiem.- Innymi słowy, chciał mnie z niego wykopać, zrozumiałam. Ale mimo iż właśnie to mówiły jego słowa to jednak był tutaj, ze mną. I chciał porozmawiać a więc dać mi szansę. Dlatego jeszcze nie wszystko było stracone.
Gdy znaleźliśmy się na zewnątrz, znów zapadło między nami milczenie, które trwało aż do przejścia na drugą stronę ulicy i wejścia do kawiarni, ale nie tak niezręczne jak przedtem. Potem było już łatwiej: pośród gwaru rozmów i dźwięków parzonej kawy mogliśmy udawać, że cisza jest naszym sprzymierzeńcem. Nie wiem o czym on myślał w tym czasie, ale ja myślałam o wielu rzeczach. O tym, że chciałabym jakoś odpędzić smutek widoczny w jego oczach. O tęsknocie za jego mocnymi objęciami. O tym co powinnam mu powiedzieć, żeby zrozumiał jak wiele do niego czuję, choć nie jest to miłość. Najpierw jednak, gdy złożyliśmy zamówienie na pierwszą lepszą latte z brzegu karty spytałam o coś innego:
- Co miała znaczyć obecność Alicji u twojego boku w szpitalu?
- Po prostu mnie wspierała, bo wiedziała że jest mi ciężko. Jako przyjaciółka rzecz jasna. Nie było moim celem wzbudzanie w tobie zazdrości jeśli tak właśnie pomyślałaś.
- Oczywiście, że tak nie pomyślałam.- Skłamałam, a lekki uśmiech jaki na chwilę pojawił się na jego twarzy uzmysłowił mi, że on doskonale o tym wiedział. Pewnie dlatego dodał:
- Skończyłem z tanimi zagraniami. Miałaś rację: to jak postępowałem wcześniej z Wiki było trochę dziecinne.
- No tak.- Przytaknęłam zastanawiając się czy on odwleka to co nieuniknione czy chce bym to ja zaczęła. I choć początkowo trochę się tego obawiałam, to jednak zrozumiałam, że panowanie nad rozmową da mi przewagę. W końcu nie wiadomo czy Chojnacki znów nie zapędziłby mnie w kozi róg.- Artur…- Chrząknęłam.- Jeśli chodzi o naszą ostatnią rozmowę to chcę wyjaśnić parę rzeczy. Na początek przepraszam.- Zaczęłam tak jak sobie postanowiłam. Potem zaczęłam wyjaśniać iż w złości mówiłam nie do końca to co myślałam ani czego chciałam. I że jego oskarżenia spowodowały, że chciałam odpłacić mu się w ten sam sposób. Tyle, że zamiast być udobruchany (jak wcześniej sobie założyłam że zareaguje) on tylko odpowiedział mi twardym spojrzeniem.
- Czekaj, czekaj. A więc podsumowując i wyciągając wnioski twoja przemowa sprowadza się do jednej rzeczy. Chcesz powiedzieć, że uświadomiłaś sobie, iż jednak nasz związek jest dla ciebie ważny?
- Tak.
- I co w związku z tym?- Spytał kompletnie mnie tym zaskakując.
- Jak to co?
- No normalnie: co? Co zmieni się teraz w naszej relacji? Nadal chcesz wszystko ukrywać?
- Powiedziałam Celinie prawdę.- Wyznałam sądząc, że będzie z tego powodu zadowolony, ale on znów zareagował inaczej niż oczekiwałam.
- Ha, rzeczywiście postęp. W tym czasie może do pięćdziesiątki dowie się o tym cała nasza rodzina.- Ironizował.
- Znowu zaczynasz kłótnię.
- Ja? Ja ją zaczynam? To ty chciałaś porozmawiać.
- Dlatego mnie atakujesz?
- Nie robię tego: raczej ty się koasekurujesz i unikasz odpowiedzi. A liczą się przecież tylko trzy pytania. Po pierwsze czy chcesz być ze mną? Po drugie czy mnie kochasz i po trzecie czy chcesz byśmy kiedyś wspólnie budowali przyszłość zostawiając przeszłość za sobą.
- Oczywiście, że chcę.
- Co: chcę? Na które pytanie uzyskałem odpowiedź? Na pierwsze? A co z drugim i trzecim?
- Odpowiedź na trzecie pytanie również jest twierdząca.
- W piątek mówiłaś co innego.
- W piątek byłam na ciebie zła i uświadomiłam sobie nielogiczność swoich poglądów. Owszem, po śmierci Mariusza dopuszczałam do myśli fakt, że kiedyś poznam innego mężczyznę ale nie podejrzewałam nawet że to możesz być ty. Dlatego raczej nie wyobrażałam sobie ciebie w roli mojego męża. Ale teraz…teraz jest mi już łatwiej. I uprzedzając twoje zarzuty: na razie nie jest to naturalne, bo jeszcze mało cię znam.
- Mało cię znam…a to dobre.- Mrugnął ale ja postanowiłam to zignorować i kontynuowałam:
- A co się tyczy drugiego pytania…to oczywiście darzę cię silnym uczuciem. Raczej nie sypiam z co drugim mężczyzną który mi się napatoczy.
- Namiętność to nie to samo co miłość.
-  Wiem, ale dla mnie te pojęcia są ze sobą silnie związane.- Powiedziałam. Wtedy na moment zaległa między nami cisza. Wiedziałam, że Artur chce coś powiedzieć, ale w ostatniej chwili się powstrzymał. Potem tylko pokręcił głową.
- Naprawdę zgrabnie umiesz się wypowiadać. Prawie dałem się nabrać na te twoje przemilczenia.
- Jakie znów przemilczenia?
- Nie kochasz mnie, prawda?
- Jezu, Artur…
- Tak czy nie?
- Nie słyszałeś co przed chwilą powiedziałam?
- Doskonale żonglowałaś pojęciami, dlatego teraz pytam wprost bez owijania w bawełnę. Tak czy nie?
- Przecież powiedziałam ci, że mi na tobie zależy.- Zaczęłam odginając jeden palec.- Potem, że jesteś dla mnie ważny i chcę budować z tobą przyszłość, bo darzę cię silnym uczuciem. Co jeszcze mam powiedzieć?
- Tak czy nie?- Drążył, co spowodowało budzącą się we mnie złość.
- A czym się różni miłość od tego co wyznałam ci wcześniej?
- Chyba właśnie tym. Nawet nie umiesz powiedzieć tego słowa.
- Nie umiem? Proszę bardzo: kocham cię. Zadowolony?
- Nie, nie kochasz.
- Do diabła teraz będziesz mówił mi co ja czuję?!- Wkurzyłam się. No bo co to do cholery jest miłość? Chęć bycia z drugą osobą? Przecież uwielbiałam przebywać z Arturem. Szacunek do niej? Artura darzyłam nawet niechętnym podziwem zwłaszcza za to jak zachował się wobec Alicji i jak konsekwentnie dążył do poprawy swojego zdrowia. Oddanie i opiekuńczość? Przecież  do czorta troszczyłam się o niego i niepokoiłam: nawet teraz chcąc odgonić jego smutek z powodu ojca choć on odpłacał mi samymi złośliwościami. Wyznałam mu nawet to czego chciał: to że go kocham. Czego więc jeszcze ode mnie żądał?
- Nie, raczej to czego nie czujesz. Spójrz na mnie. Spójrz mi prosto w oczy.- Gdy zła nie chciałam tego zrobić zawołał mnie po imieniu. –Ewelina?- Coś w tonie jego głosu uświadomiło mi, że teraz to ja zachowuje się nieco infantylnie. Dlatego zrobiłam to. Spojrzałam na niego.- Chcesz wiedzieć czym jest miłość i czego od ciebie chcę? A więc dobrze. Chcę odpowiedzi na jedno pytanie. Zwykłego kiwnięcia głową lub zaprzeczenia zgodnie z tym co czujesz we własnym sercu.- Zrobił efektowną pauzę.- Co byś zrobiła gdyby nagle okazało się, że Mariusz żyje?
- Słucham?
- No czysto hipotetycznie. Wyobraź sobie, że cała ta sytuacja to jedna wielka maskarada. Że on wciąż żyje tylko był w śpiączce, ale nikt ci o tym nie powiedział.
- Artur chcesz powiedzieć, że on…- Zaczęłam czując jak serce bije mi bardzo szybko.- …że mój mąż…
- Nie, nie to chcę do cholery powiedzieć.- Westchnął ciężko.- Mówiłem, że to tylko czysto hipotetyczna sytuacja. Mariusz nie żyje koniec kropka. Jego ciało pewnie smacznie jedzą teraz robaki, więc nie musisz bać się że cała jego śmierć była jednym wielkim „Mamy cię”. Ale gdyby tak było…gdyby okazało się, że musiał się ukrywać, został świadkiem koronnym albo porwaliby go kosmici czy inni Aborygeni…kogo byś wybrała? Mnie czy jego?
- Co to w ogóle za pytanie?- Wzdrygnęłam się. Bo wciąż w mojej głowie majaczyło twarde stwierdzenie Artura: Mariusz nie żyje, koniec kropka. Mariusz nie żyje koniec kropka. Jego ciało jedzą robaki…
- Wiem, że nie jest dla ciebie łatwe, dla mnie zresztą też nie, bo z góry znam odpowiedź na nie. Ale chcę byś i ty się o tym przekonała.
- Mariusz był moim mężem.- Szepnęłam nieco wytrącona z równowagi.- Nie masz prawa mówić o nim w ten sposób.
- Masz rację, przepraszam.- Mrugnął i po raz długi głośno westchnął.- Ale dzięki niemu wiesz co to miłość. I wiesz czy to co do mnie czujesz to jest miłość, czy można to w ogóle porównywać.
- Przestań już mnie dręczyć.
- Widzisz? Punkt drugi odpada. Nawet w trzecim punkcie skłamałaś, bo nie jesteś w stanie zapomnieć o przeszłości.
- Tego byś chciał, prawda? Bym zapomniała o Mariuszu?
- Chciałbym po prostu byś pozwoliła jego duchowi odejść w spokoju.
- Jakiemu duchowi? On nie żyje a ty rozdrapujesz moje rany i je jątrzysz.
- Tylko stwierdzam fakty.
- Mówiąc, że jego ciało jedzą robaki? Żartując sobie z niego w ten sposób?
- Już za to przeprosiłem.
- Rzeczywiście, to załatwia sprawę.
- Po prostu byłem wytrącony z równowagi co ty teraz wykorzystujesz jako pretekst.
- Wcale nie.
- Ewelina, nie kręćmy się już dłużej w kółku. Po prostu to przyznaj. Powiedz, że nie umiesz mnie kochać, że nie dorastam mu do pięt. Że jesteś do mnie przywiązana tylko jak do zabawnego kumpla, który pozwala odpędzić smutek.
- Dlatego właśnie mnie prowokujesz, prawda? Bym w złości to zrobiła i w końcu dała ci spokój podczas gdy to ty tak naprawdę chcesz się ode mnie uwolnić.- Prawie szeptałam, bo z trudem artykułowałam słowa.
- Do cholery nie. Nie.- Mrugnął jednocześnie dotykając moim dłoni które leżały na stoliku.- Ja…
- Państwa zamówienie…- Wypowiedź Artura przerwało nadejście kelnerki. Gdy wykładała kawę odwróciłam twarz w bok próbując opanować emocje. Z marnym powodzeniem.
- Wsypać ci cukier?- Spytał mnie Chojnacki.
- Mam gdzieś cukier.- Prychnęłam.- Mam gdzieś tę kawę i całą tę gównianą rozmowę. Otworzyłam przed tobą swoje serce tylko po to byś je bezlitośnie wykpił i mnie poniżył.
- Ewelina, uspokój się.
- Nie będę spokojna, słyszysz? Powiedziałam ci to co chciałeś do czego prawie mnie zmusiłeś. Do tego wcześniej musiałam żebrać o to spotkanie żebyś ty w swojej łaskawości mógł się na nie zgodzić. Wyznałam ci nawet, że cię kocham czego chciałeś, ale nagle przestało ci na tym zależeć i zacząłeś szukać innej wymówki. Kto tu odkręca kota ogonem?
- Sweterku…
- Nie, żadne: Sweterku. Żądasz ode mnie więcej niż mogę ci dać nawet gdybym chciała a sam nic nie dajesz w zamian.
- Jak to nie daję? Od jakiegoś czasu jesteś całym moim światem a ty śmiesz twierdzić, że to nic nie znaczy?
- Nie wiem już o co ci chodzi.- Rozżalona i zdezorientowana pokręciłam głową.- Może masz trochę racji, bo zaczynam rozumieć o co chodziło w tym porównaniu do Mariusza. I tak, tu mnie masz bo jeśli chcesz znać odpowiedź na swoje pytanie to rzeczywiście wybrałabym właśnie jego. Ale to nie znaczy, że nie zależy mi na tobie. Z nim znałam się kilka lat a zanim go szczerze pokochałam minęło wiele miesięcy. Z kolei to co nas łączy trwa zaledwie kilka tygodni. I ty wymagasz ode mnie bym teraz z miejsca wyznawała ci miłość na całe życie, była w stu procentach pewna, że chcę cię za ojca moich dzieci i jeszcze wybierała białą suknię? Jaka para po dwóch miesiącach związku się nad tym zastanawia co? No jaka? A ja, jak zauważasz zrobiłam to. I może nie kocham cię jeszcze wystarczająco mocno tak jak powinnam, ale potrzebuję do tego czasu. Bo brakuje nam przywiązania i wspomnień które budują miłość. Nie neguję tego, że to nigdy nie nastąpi wręcz przeciwnie: jestem prawie pewna, że tak będzie, że kiedyś cię pokocham.- Wyrzucałam z siebie słowa jak karabin maszynowy, ale o dziwo po wypowiedzeniu ich zdałam sobie sprawę, że brzmiały całkiem rozsądnie. I że po wiedziałam nie tylko to co powinnam, ale i przede wszystkim to co czułam.
- Więc jeśli tak naprawdę jest…jeśli w to wierzysz to sprzedaj biuro architektoniczne.
- Słucham?
- To ono wciąż wiąże cię z Mariuszem i jest balastem, który wzbudza poczucie winy. Sprzedaj je.- Nie mogłam uwierzyć w to co właśnie powiedział. A raczej czego zażądał. – Kręcisz głową? A więc nawet tego nie rozważysz choć w głębi serca wiesz, że nie znosisz tam pracować.
- Raczej nie mogę pojąć jak możesz mieć tyle tupetu by po wszystkim coś takiego proponować. Nie stać nawet na odrobinę wyrozumiałości i szczerości. Potrafisz tylko stawiać żądania nie pamiętając, że to wszystko zaczęło się od przypadkowo rozbudzonej namiętności którą teraz tak krytykujesz i było jak szaleństwo, które rozpoczęło się dwa miesiące temu.
- Dwa miesiące temu… – Prychnął rozzłoszczony. Ale gdy usłyszałam jego śmiech zrozumiałam, że było to zwyczajne rozbawienie. I nie mogłam uwierzyć, że wciąż jedyne na co go stać to śmiech i traktowanie wszystkiego jak jakiejś gry. Powiedz że mnie kochasz. No świetne, a teraz sprzedaj swoją firmę. Co będzie następne? Obetnij sobie rękę?- Dwa miesiące temu?- Powtórzył tym razem jednak zabrzmiało to jak pytanie.
- Skoro już chcesz być takie drobiazgowy to siedem i pół tygodnia.- Rzuciłam co spowodowało, że zamiast się śmiać prychnął niemal się krztusząc. Dostał jakiegoś pomieszania zmysłów czy co?
- Jezu ty wciąż nie masz o niczym pojęcia, prawda? Niczego nie udajesz?
- Co niby mam udawać? O czym ty mówisz?
- To wcale nie zaczęło się dwa miesiące temu. To co nas łączy zaczęło się pięć lat temu. Na tamtym pieprzonym stażu gdy dla zabawy chciałem zrobić z ciebie swojego kozła ofiarnego. A potem poprosiłem o udawanie swojej dziewczyny. Zakochałem się w tobie już wtedy, pamiętasz? Nawet ci to powiedziałem.
- Przecież to było nic nie znaczące zauroczenie które szybko ci przeszło, więc nie rozumiem czemu teraz  tym w ogóle wspominasz.- Odparłam, ale gdy tylko wypowiedziałam to zdanie poczułam zakłopotanie. Bo w końcu zaczęło do mnie docierać to co on sugerował. Ale nie, to przecież nieprawda. W jego życiu było potem wiele kobiet. I nigdy nawet nie próbował zasugerować by to co do mnie czuje wybiegało poza ramy przyjaźni. Nie mógł wtedy patrzeć na mnie jak na kobietę.
- Nic nie znaczące zauroczenie.- Powtórzył głucho.- Nic nie znaczące zauroczenie…- Ciągnął nieco głośniej.- …które sprawiło, że przez kolejne lat nie potrafiłem wybić cię sobie z głowy. Że podczas wielu nocy zanim zasnąłem widziałem w myślach twoją twarz i to z tym obrazem przed oczami się budziłem nawet widząc inną kobietę przy moim boku. Że prawie znienawidziłem swojego kuzyna za to, że to on cię zdobył. I siebie samego za to że byłem takim idiotą iż nie zrozumiałem co do ciebie czuję już wcześniej.
- Nie.- Odpowiedziałam tylko kręcąc głową.- To nieprawda. Nie wiem po co to mówisz, ale to nie jest prawda.- Mówiłam pod nosem. Nie wiem kogo chciałam przekonać bardziej: jego czy siebie, bo w mojej podświadomości nagle wbrew mojej woli zaczęła otwierać się szufladka, którą jak mi się zdawało zamknęłam na cztery spusty już wiele lat temu. Szufladka z tym, co spychałam na sam dół mojego umysłu i nie pozwalałam mu się wydostać. Co mnie niepokoiło i dlatego wolałam nawet tego nie analizować bojąc się brudu który może wypłynąć na wierzch.
- Naprawdę chcesz bym cię okłamywał tylko po to byś ty mogła wciąż okłamywać siebie? Myślę, że już na to za późno: chciałaś szczerości więc ją dostaniesz. Ale skoro już zacząłem posłuchaj dalej. W końcu i tak tak naprawdę w głębi swojego serca wiedziałem, że nigdy nie będziesz mogła być moja, więc fakt że teraz po tym co tu usłyszysz uznasz mnie za śmiecia i ostatecznie znienawidzisz niczego nie zmieni. Może nawet wszystko ułatwi, bo definitywnie przestanę się łudzić? A przynajmniej będzie spowiedzią zatwardziałego grzesznika.- Zakończył lekko ironicznym tonem.
- O czym ty mówisz?- Spytałam drżącym głosem, choć wiedziałam że nie chcę tego słuchać. Ale jednocześnie coś mówiło mi, że powinnam. Coś nęciło mnie i sprawiało, że nie mogłam tak po prostu wstać z tego krzesełka a potem wyjść z kawiarni.
-  Wspomniałem o tym jak zacząłem nie znosić twojego męża a mojego kuzyna widząc w nim rywala, prawda? 
- O Boże, nie mów tego.
- O nie, to ty prosiłaś o tą rozmowę więc ją dostaniesz. A nawet z nawiązką. No więc dokładnie pamiętam co czułem gdy tamtego wieczoru wyznałaś mi, że o to on jest mężczyzną którego kochasz. Pamiętasz, że potem cię okłamałem mówiąc, że to zwyczajny bawidamek? Że cię wykorzystał?- Gdy nieśmiało skinęłam głową kontynuował:- Potem czułem się winny i wyznałem ci prawdę, ale potem wiele razy żałowałem tego altruistycznego odruchu. Pragnąłem cię coraz bardziej: gdy widziałem twój uśmiech, śmiech czy nawet płacz. Doszło do tego, że zacząłem pracować w firmie ojca tylko po to by podczas przerw cię widywać. Postanowiłem czekać na dostępną okazję gdyby tylko Maniek popełnił jakiś błąd i wtedy być przy tobie. Potem czekanie mi się znudziło i przeszedłem do ataku bezpośredniego: przestałem bawić się w jakieś aluzje, wiem że musiałaś to zauważyć. Choćby w tamtym klubie podczas urodzin tamtej stażystki a twojej przyjaciółki…jak jej było? Kamili? Nawet on to zauważył każąc mi trzymać się od ciebie z daleka.
- Mariusz kazał ci to robić?- Spytałam domyślnie.
- Tak, raz nawet użył do tego celu pięści, ale i ona nie potrafiła do mnie przemówić. Co nie znaczy, że nie próbowałem. Gdy się zaręczyliście zaczęło do mnie docierać, że to przecież strasznie głupie i żałosne wzdychać do kogoś kto nigdy nie będzie twój. Zacząłem znów imprezować, spotykać się z innymi dziewczynami. Ale wciąż nic nie mogłem poradzić na to, że tak naprawdę pragnąłem tylko jednej z nich. Tylko jednej dziewczyny, która ani nie była najseksowniejsza, ani najmądrzejsza, ani tym bardziej najbardziej popularna. Ale mimo to pragnąłem cię: pragnąłem cię zawsze w każdej cholernej chwili mojego życia. Gdyby pojawił się jakiś pieprzony dżin z lampy oferując mi jedno życzenie poprosiłbym go o ciebie. A jeśli nie mógłby tego zrobić to chociaż o jedną noc tylko z tobą. Nie z jakąś gwiazdą porno, miss świata czy najsławniejszą aktorką. Marzyłem tylko o zwyczajnie niezwykłej dziewczynie, która poruszyła moje serce tak jak żadna inna nie potrafiła. Przed snem gdy zamykałem oczy wyobrażałem sobie jak leżysz koło mnie, jak mnie całujesz, dotykasz, pieścisz….A w snach pozwalałem sobie na jeszcze więcej: bo to ty przychodziłaś do mnie naga i pełna namiętności wyznawałaś miłość. Potem kochałaś się i…
- Przestań.
- Już masz dość? Jeszcze nawet się na dobre nie rozkręciłem.- Parsknął śmiechem. I choć teraz wiedziałam, że w ten sposób tylko się od tego dystansuje to i tak poczułam się tak jakby dał mi w twarz.
- Artur, chcę już iść.- Mrugnęłam jednocześnie znajdując w sobie siłę i wstając z krzesełka. Ale wtedy uśmiech z jego twarzy zniknął.
- Siadaj.- Zażądał jednocześnie chwytając moją dłoń i ciągnąc ją w dół tak by zmusić mnie bym z powrotem usiadła.- A może nie chcesz w końcu dowiedzieć się jak to się stało, że wyznał mi prawdę o swojej chorobie?- Spytał retorycznie. Zdenerwowana ledwo zdołałam przełknąć ślinę. Potem odruchowo rozejrzałam się dookoła zauważając, że kilka osób ze stolików obok zaczęło się mi przyglądać. Wciąż niepewna czy podjęłam dobrą decyzję usiadłam.- Dobra decyzja. No więc o czym to ja mówiłem? Ach tak, o jego chorobie. Doskonale to pamiętam. Sądziłem, że zwiodłem go wystarczająco spotykając się z jakąś poznaną w barze dziewczyną…chyba miała na imię Gośka. A potem z Olką, która przyszła ze mną nawet na wasz ślub, pamiętasz? Ale on nie dał się tak łatwo nabrać jak ty. Spotkaliśmy się przypadkiem gdy wychodziłem z jakiegoś klubu ledwo utrzymując się na własnych nogach. I choć zwyzywałem go od najgorszych pomógł mi doczłapać się do swojego samochodu i odwiózł do domu. Tam zapakował do łóżka i dał do wypicia mocnej kawy. Potem bez ogródek oznajmił, że wciąż cię kocham i on doskonale o tym wie. Ale że to nie oznacza, że muszę marnować sobie resztę życia. Pamiętam, że jego pewność siebie zawarta w tym twierdzeniu a także żałość stanu w jakim się wtedy aktualnie znajdowałem sprawiły, że zwykle zachowałem się jak dzieciak i odpowiedziałem mu coś czego nie powinienem mówić: że jest mięczakiem i że pewnie to tylko kwestia czasu aż go zostawisz. Że jest nudny, że nie potrafi zaspokoić twoich potrzeb, nie dostrzega tkwiącej w tobie namiętności. W każdym razie plułem tak swoim jadem przez kilka minut a on wysłuchiwał tego w całkowitym milczeniu. Później, gdy tylko zamilkłem czekając na jego reakcję uśmiechnął się do mnie i powiedział, że miał nadzieję iż tak właśnie zareaguję. Potem powiedział mi, że ma tętniaka.
- Boże.
- Właśnie. Zamurowało mnie. Na początku sądziłem, że to żart, ale gdy dalej mówił zrozumiałem, że to wcale nie jest żart. W jednej chwili poczułem że wytrzeźwiałem. Zwłaszcza gdy Maniek ze szczegółami opisał mi historię swojej choroby a także działania jakie podejmuje i szanse na wyzdrowienie. Gdy skończył poprosił mnie o jedną rzecz. O czas. O to bym na ciebie poczekał. Mówił też coś o tym, że teraz nie jestem jeszcze wystarczająco dojrzały i gotowy, bo w innym przypadku wycofałby się już teraz. Ale nie może tego zrobić bo tylko skrzywdzilibyśmy cię tym oboje.
- Kłamiesz, Mariusz nigdy czegoś takiego by nie powiedział.
- Mnie też ciężko było w to uwierzyć. Rankiem zastanawiałem się nawet czy to mi się po prostu nie przyśniło, czy moje marzenie się nie spełniło. W końcu tego właśnie pragnąłem: by usunął mi się z drogi. Pewnie dlatego gdy podczas następnego spotkania nawet nie zająknął się na ten temat tak właśnie pomyślałem. Udało mi się nawet wmówić sobie, że tak jest. Ale tak wcale nie było. Tuż przed waszymi zaręczynami do mnie przyszedł. Był wyraźnie roztrzęsiony, nigdy nie widziałem go w takim stanie. Powiedział, że wyjeżdża, że dłużej nie potrafi cię oszukiwać. Że po prostu powie ci, że mu się znudziłaś, bo tobie będzie łatwiej go znienawidzić. A potem gdy się już zakochasz albo on umrze- w zależności od tego co miało nastąpić najpierw- ja miałem przekazać ci od niego list w którym wyznałby ci prawdę. No, że kocha cię, ale nie może cię narażać na życie z mężczyzną, który w dowolnej chwili w ciągu najbliższych pięciu lat może je zakończyć. I zrozumiałem, że skoro tym razem nie jestem pijany to wcale nie jest sen.
- Ale potem poprosił mnie o rękę.
- Bo powiedziałem mu, że jest prawdziwym idiotą. Że skoro kochasz go tak jak on ciebie to nic więcej się nie liczy. I że nawet krótki czas spędzony z mężczyzną którego kochasz będzie w twoich oczach więcej wart niż całe życie z kimś kogo nie kochasz.
- Chcesz powiedzieć, że ożenił się ze mną tylko przez ciebie?
- Nie, chcę powiedzieć że pozwoliłem mu na trochę egoizmu którego do siebie nie dopuszczał. Przecież ten kretyn w imię źle pojętej miłości chciał cię zostawić mimo iż kochał cię jak nikogo na tym świecie. I choć wiedziałem, że to byłoby mi na rękę, a jakiś głos w głowie gdy go przekonywałem by cię nie zostawiał mówił mi: idioto, co ty robisz, to nie mogłem inaczej. Chyba w tamtej chwili zrozumiałem, że to właśnie ja zawsze byłem tym trzecim. I że chyba na tym polega prawdziwa miłość. Na poświęceniu.
- Przestań podsuwać mi te gadki o poświęceniu. Doskonale pamiętam co powiedziałeś mi tuż przed wyjściem z domu do kościoła gdy przywiozłeś pana Andrzeja z panią Basią.
- Tak, ja też to pamiętam. Kazałem ci za niego nie wychodzić.
- Właśnie. Skoro to co mówiłeś wcześniej jest prawdą to nie byłeś tak wielkim altruistą jak chcesz teraz mi wmówić.
- Może i nie, nie chciałem sugerować że od tamtej pory stałem się kryształowy, bo wcale tak nie było; wręcz przeciwnie. Ale jeśli chodzi o tamto zdanie to…to był impuls którego nie potrafiłem zwalczyć. Potem jednak jak pamiętasz udałem, że to żart. Prawdę mówiąc nie sądziłem, że pamiętasz to nawet teraz.
- Jak mogłabym zapomnieć coś co wytrąciło mnie z równowagi na dobrych kilkadziesiąt minut?- Spytałam retorycznie.- Poza tym nie wmawiaj mi, że potem wciąż coś do mnie czułeś. Nawet na weselu przygruchałeś sobie jakąś kelnerkę z cateringu.
- Byłem pijany. Kobieta którą kochałem wychodziła za faceta, którego powinienem nienawidzić a do którego potrafiłem czuć tylko współczucie. Szukałem zapomnienia. Poza tym jak myślisz, dlaczego miała twój wzrost i kolor włosów?
- Przestań. Jesteś obrzydliwy, nie chcę tego słuchać.
- Tak, dokładnie: próbowałem sobie wyobrazić, że to właśnie ty przede mną stoisz. I w którymś momencie wydawało mi się, że mi się to udało. Stanęłaś nade mną ubrana w piękną suknię ze złością malującą się na twarzy. Sądziłem, że w końcu w swoim pijaństwie osiągnąłem dno, ale okazało się, że jednak to naprawdę ty stoisz przede mną i łajasz mnie za to jak potraktowałem Olkę. Nawet nie wiesz jak bardzo w tamtej chwili chciałem cię pocałować.
- Kazałam ci przestać.
- A tak, dokładnie tak było.- Zignorował moje słowa.- Potem, już po twoim ślubie notorycznie łamałem dziewiąte przykazanie, bo nie potrafiłem się od tego powstrzymać. Pożądałem żony innego mężczyzny który na dodatek był moim kuzynem i najlepszym przyjacielem, na którego w przeszłości zawsze mogłem liczyć. Próbowałem wyplenić te uczucie innymi kobietami, modlitwami, podróżami, samochodami…ale na próżno. W końcu zaprzestałem prób zastąpienia cię sznurem innych panien, przestałem podróżować, ścigać się. A jeśli już się modliłem to o to by cię mieć dla siebie.
- Boże…
- Boże? Wzywasz teraz Boga? W sumie to dobrze, bo nie to jest najgorsze. Najgorsze jest to, że moje modlitwy w końcu się sprawdziły; mogłem cię mieć, bo zniknął Mariusz. Ale nigdy nie chciałem by stało się to w ten sposób. Nie jego kosztem, choć to była właściwie jedyna droga. Ty tak bardzo go kochałaś. Nigdy nie mogło być  mowy o jakimkolwiek romansie, a nawet gdybyś się na niego zdecydowała to chyba nie mógłbym mu tego zrobić. Jak widzisz mam jeszcze jakieś skrupuły.- Tym razem nie zdołałam się powstrzymać. Po moim policzku pociekła pierwsza łza, a za nią już kolejne. To było jak tama która w końcu została przerwana. Czułam się poniżona i brudna tym co mówił Artur, choć pewnie w innych okolicznościach jego stałość uczuć powinna mnie cieszyć. Ale tu najważniejsze były właśnie te okoliczności. I gdy sądziłam już, że nie może zgnębić mnie jeszcze bardziej znów mnie zaskoczył sprawiając, że poczułam tak silne wyrzuty sumienia jak nigdy wcześniej:- Pewnie teraz uznasz mnie za podłego śmiecia, który tylko wykorzystywał dobroć Mariusza po to by dobrać się do jego żony ale to nieprawda. On był również moim przyjacielem, a ja musiałem walczyć z tym rozdarciem przez wiele miesięcy. Jednocześnie czułem na niego wściekłość za to, że niejako dał mi furtę do tego bym kiedyś mógł być z tobą nie pozwalając o tobie zapomnieć. Ale ty zapewne uważasz, że powinienem mimo wszystko stłumić w sobie te niskie popędy i nie nazywać ich miłością. Tylko wiesz…wiesz jak to jest kochać kogoś tak beznadziejnie przez cztery lata? Jak to jest wiecznie próbować wyrzucić go ze swojej pamięci, myśli? Wiesz o czym myślałem całując się z innymi kobietami, na twoim weselu? Wiesz jak bardzo pragnąłem twojego pocałunku? Jak zadręczałem się myślą, że być może gdybym na samym początku podczas tego głupiego stażu cię do siebie nie zniechęcił moglibyśmy być razem? Albo że gdybym w jakimś momencie był bardziej stanowczy, miły, delikatniejszy…Boże, sto razy analizowałem liczne sytuacje z przeszłości zastanawiając się jak inaczej mogłyby się dla mnie skończyć. Nawet po śmierci Mariusza gdy w końcu przestał być twoim mężem zrozumiałem, że nie mogę być z tobą. Czułem się podle, tak jakbym swoje szczęście miał okupić jego śmiercią. Dlatego uważałem, że wystarczającą karą będzie dla mnie fakt, iż nigdy cię nie zdobędę. Chciałem się odsunąć tym razem naprawdę będąc dla ciebie tylko ramieniem na którym mogłabyś się wypłać, później nigdy nawet nie dopuściłem do siebie myśli, że skoro Mariusz nie żyje to my mamy wolną drogę. Potem gdy poznałaś prawdę o tym, że ukrywałem jego chorobę zrozumiałem, że może i dobrze że mnie znienawidziłaś; że dzięki temu będzie mi łatwiej. Kiedyś spytałaś czemu nie wyznałem ci prawdy o Piotrusiu i Alicji. Właśnie dlatego: byś miała powód by mnie nie znosić, bo wtedy było mi łatwiej trzymać się od ciebie z daleka. A potem zdarzył się tamten wypadek i moje kalectwo. Uważałem to za swoją karę  i pogodziłem się z porażką, ale wtedy znów zjawiłaś się ty i nie pozwoliłaś mi spędzić reszty życia na dnie. W chwili gdy czułem że jestem nikim znów wparowałaś do mojego życia dużymi buciorami a ja znów czułem, że żyję. Mimo to tak jak mówiłem wciąż pokutowałem: wciąż wiedziałem że nie będzie mowy o czymś więcej niż przyjaźń. Ale gdy wtedy w klubie prawie mnie pocałowałaś…to zacząłem mieć nadzieję. Potem gdy nawiązaliśmy romans pomyślałem, że skoro jesteś szczęśliwa to on by tego chciał. Rozgrzeszałem się w duchu choć wiedziałem że to nieprawda. Coś dobrego nie może być okupione śmiercią i bólem.
- I słusznie, bo to jest nieprawda.- Odpowiedziałam głosem przepełnionym pogardą i obrzydzeniem. – Nigdy nie powinieneś tego drążyć tylko zapomnieć. Nigdy nie powinieneś sprawić bym czuła się szczęśliwa skoro wiedziałeś, że to szczęście wyrasta na śmierdzącej kupie gnoju i tak naprawdę nie jest prawdziwe.
- Więc chcesz powiedzieć, że wiedząc to wszystko nie uważasz, że ostatnie tygodnie które nam się przytrafiły były magiczne?
- Kura którą jest hodowana na wolnym wybiegu też sądzi że ma szczęście. W końcu dają jej jedzenie, zapewniają dom i schronienie przed zimnem. Ale koniec końców i tak kończy jako pieczeń z rożna lub rosół na obiad. Więc nie: nie sądzę bym była szczęśliwa. Tak jak ta kura też nie jest chociaż nie zdaje sobie z tego sprawy.
- Ciekawa analogia. Wiesz co jest najśmieszniejsze? Że jeszcze mógłbym sprawić, że ze mną będziesz. Bo list Mariusza by cię przekonał. Ale nie chcę tego robić. Może zasłużyłem na swój los.
- Dobrze, że masz tego świadomość. I mylisz się: w tej chwili nawet sam papież ani groźba odebrania mi życia nie przekonałyby mnie do ciebie. A teraz przepraszam, ale więcej już nie zniosę.- Drżącymi dłońmi wytarłam wierzchem dłoni swoje policzki na których wciąż widniały ślady łez celowo ignorując podawaną mi właśnie przez Artura chusteczkę. Potem z trudem otworzyłam torebkę a potem portfel wyjmując z niego jakiś banknot; dopiero rzucając go na stolik zauważyłam że było to 50 zł. Nie chciałam jednak zmieniać go na mniejszy nominał, bo i tak ledwie powstrzymywałam się od wybuchu płaczem. A potem po prostu wyszłam z kawiarenki.
Płakałam przez całą drogę do samochodu nie zważając na reakcję mijanych ludzi.
Płakałam w samochodzie zanim zdecydowałam się go w końcu uruchomić gdy moja rozpacz na chwilę opadła na sile.
Płakałam gdy w końcu zamknęłam drzwi swojego mieszkania.
Najgorsze jednak było to, że czułam, iż znowu tak naprawdę nie mam nic.

5 komentarzy:

  1. Jeżeli przeczytasz ten komentarz to będzie cud - ostatnio internet zaczął szwankowac i umnie , a ja z reguły piszę długie komentarze więc zwykle jak kończę pisać to net znika a ja jestem wkurzona i nie chce mi się pisać jeszcze raz tego samego , także przepraszam :* Co do rozdziału to jak weszli do tej kawiarni to rany jaka byłam szczęśliwa , że na pewno się pogodzą i wgl , dopiero pod koniec rozdziału sobie przypomniałam Twoją notkę . Wogóle taki mi jest szkoda Artura ale wierzę , że się pogodzą . Od początku wydawało mi się , że Artur od początku zakochany jest w Ewelinie i moje przypuszczenia się sprawdziły ! W każdym Twoim opowiadaniu snuje sobie różne domysły i tu proszę pierwszy raz okazały się słuszne ! Jestem ciekawa reakcji Moniki i Agaty jak dowiadują się o związku Eweliny i Artura , ta druga to chyba się z tym nie pogodzi i jestem ciekawa czy Ewelina sprzeda firmę , też nie wiedziałbym na jej miejscu jak postąpić i szczerze jej współczuję .Czekam z niecierpliwością na nowy rozdział i mam nadzieję , że dodasz wcześniej niż w niedzielę . Pozdrawiam ! :**

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Nie wiem czy uda mi się wczesniej niż w niedzielę,bo ostatnia część musi być dopracowana żeby wyjaśnić wszelkie szczegóły i niuanse, ale na pewno obiecuję że nie później.
      PS: Jak widzisz twój komentarz nie zniknął i go przeczytałam. No i nie sądziłam że jestem aż tak nieprzewidywalna 😊, ale jako autorka opowiadań to chyba dobrze.

      Usuń
  2. Hmm, pierwszy raz nie wiem jak się odnieśc do tego o czym napisałaś.
    Bo to jak napisałaś to jak zwykle na swoim wysokoim poziomie.
    Ma wrażenie, że nie będzie pary z tych dwojga ludzi. Oboje pogubieni, nieszczęśliwi, z żalem w sercu i niespełnieniem.
    Szkoda mi ich porówno, ale cóż zycie to nnie bajka.
    W każdym bądź razie czekam na ostatnią cześć, a może będzie jednak pozytywne zaskoczenie....?
    Pozdrawiam
    Ania

    OdpowiedzUsuń
  3. Jeżeli nie będą razem to bez sensu byłoby to wszystko drobiazgowo analizować. Po prostu muszą wiele przejść aby dojrzeć do prawdziwego opartego na zaufaniu związku. Więc ja jednak mam nadzieję że zostaną razem jako szczęśliwe małżeństwo z dziećmi oczywiście :-)

    OdpowiedzUsuń
  4. Nie mogę się doczekać tej części :-) mam jednak nadzieję że będą razem a brak klasycznego happy endu był już w przedostatniej części ;-)

    OdpowiedzUsuń