Łączna liczba wyświetleń

czwartek, 11 sierpnia 2016

Maskarada część XXXV



W końcu naprawili mi internet: hip hip hura! :-) Także tak jak obiecałam już w komentarzu wcześniej od razu wstawiam, bo część już napisałam w niedzielę, ale niestety nie miałam jak jej wstawić wcześniej. Plus jest taki, że kolejna cześć w tą niedzielę (mam nadzieję, że mi się uda, bo planuję trochę namieszać i podkręcić akcję, ale jakoś trudno mi teraz przelać to co chcę na papier :-( ) Także miłego czytania.


Poniedziałek jest najgorszym dniem tygodnia.
Serio.
I chyba każdy się ze mną zgodzi.
Zwłaszcza, jeśli ostatni weekend spędziło się na rozrywce przeznaczonej bardziej dla nastolatek (patrz jeżdżenie na rolkach) niż trzydziestoletnich prezesów dużych biur architektonicznych.          I na dodatek z pewnym wiecznym chłopcem. Dlatego z wielkim trudem zdołałam się w poniedziałek skupić na tym co mówił do mnie Szymon. A raczej starałam się to robić, ale zdając sobie sprawę z bezsensu tych starań dałam sobie spokój i ograniczyłam się tylko do kiwania głową w odpowiednich momentach. Ale chyba tak mi się wydawało, bo Bralczyk w pewnym momencie (tzn. gdy po raz kolejny kiwnęłam głową nie mając pojęcia na co się właśnie zgadzam) tylko pokręcił z uśmiechem głową widocznie zauważając moje roztrzepanie. Podawał mi więc papiery do podpisu mówiąc, że bliżej wyjaśni mi wszelkie zawiłe kwestie gdy będę w lepszej kondycji psychicznej. Przeprosiłam go gdy tylko usłyszałam dźwięk dzwoniącej komórki, choć i tak zbierał się do wyjścia z mojego gabinetu. I jednocześnie poczułam ulgę i wyrzuty sumienia. To pierwsze dlatego, że miałam wymówkę by zostać sama. To drugie dlatego, że raczej powinnam skupić się na swoich obowiązkach niż bujaniu w obłokach. Tyle, że to co łączyło mnie z Arturem było…
Było cudowne.
Nigdy wcześniej nie czułam się tak beztroska, nie czułam tej lekkości czy przysłowiowych motylków w brzuchu; nie czerpałam przyjemności z każdego oczekiwania na spotkanie czy nawet zabawnych (i nieco złośliwych) wiadomości SMS-owych.  Nie wspominając już o samym spotkaniach, bo każde z nich niosło coś innego i było dla mnie wielką niewiadomą. Nigdy nie bałam się, że zrobię coś nie tak, że mogę go czymś zniechęcić. Że mój makijaż jest niewłaściwy. Albo moja sukienka zbyt pospolita. Z Chojnackim po prostu to wszystko nie miało znaczenia, bo nie czułam się z nim gorsza. Wmawiałam sobie, że to dlatego, że przez kilka ostatnich lat wychodząc za bogatego faceta już przyzwyczaiłam się do tego przepychu i teraz nie robi na mnie żadnego wrażenia. Do tego, że przy sklepowych półkach nie kieruję się automatycznie do działów z wyprzedaży czy promocji, nie kupuję tańszych zamienników byleby tylko dotrwać do kolejnego wynagrodzenia za dorywczą pracę czy wypłatę stypendium rektora. Że nie za bardzo wiem jak zachować się w wielkopańskich restauracjach ani innych ekskluzywnych miejscach w które zabierał mnie Mariusz (np. bankietach czy służbowych kolacjach na których zawsze czułam się nieswojo) a już tym bardziej w…łóżku.  Z Arturem po prostu nie było żadnego nieodpowiedniego dotyku czy pieszczoty; nie trzeba było niczego udawać ani tym bardziej czegoś się bać. Bo pojęcie „niewłaściwe” nie istniało. A tym bardziej krępującego. Przekonałam się o tym całkowicie w minioną niedzielę gdy tym razem to ja spędziłam tę noc u niego. Jednak zanim ona nadeszła to po powrocie z rolek zdecydowałam się na prysznic- on w tym czasie miał przygotować coś do jedzenia. Ale w pewnym momencie uchylił drzwi łazienki zadając mi jakieś pytanie dotyczące moich preferencji kulinarnych (chodziło o to czy wolę czosnek w zapiekance którą szykował czy lepsza będzie wersja bez). Niby nic takiego ale ja w tym czasie depilowałam nogi. A raczej okolice bikini. Wtedy poczułam, że rumieniec momentalnie wypełza na moje policzki. To była jedna z najbardziej żenujących sytuacji w moim życiu. Gorzej chyba być nie mogło. No chyba, że Artur zastałby mnie siedzącą na klozecie…
- Możesz zamknąć te drzwi?- To były pierwsze słowa jakie wypowiedziałam zaraz po jego wejściu jak idiotka zastygając z depilatorem w dłoni blisko, hm… wiadomego miejsca zamiast go odłożyć i się zakryć.
- Jasne. -Wtedy ku mojej irytacji spełnił moje polecenie. Ku mojej irytacji, bo…
- Czy ty jesteś taki niedomyślny? Ty miałeś znaleźć się za tymi drzwiami.- Wreszcie chyba dostrzegł moje zdenerwowanie i zawstydzenie.
- Aha, chyba rozumiem. Wolałabyś tu być sama?
- Tak!- Warknęłam dopiero teraz sięgając po jakiś ręcznik by się zakryć. Jezu, naprawdę chciałam zapaść się pod ziemię.
- Okeej. Ale czemu aż tak bardzo się denerwujesz? W końcu i tak już wszystko widziałem.
- Ale nie w takiej…po prostu wyjdź!
- Czy to z tego powodu się rumienisz?
- Boże, Artur…
- Sweterku, już wcześniej się domyśliłem, że się depilujesz. Raczej trudno byłoby łudzić się, że tego nie robisz skoro…
- Błagam nie kończ…
- Ty tak serio?- Miał czelność się roześmiać. I jeszcze zaczął do mnie podchodzić.
- Idź sobie. Jeszcze coś ci się tam przypali.
- Niemożliwe, jeszcze nie wstawiłem zapiekanki do piecyka.
- Więc to zrób, bo kolację zjemy o dwudziestej drugiej!
- Ewelina, zachowujesz się tak jakbym co najmniej zastał cię na ćwiartowaniu zwłok w mojej wannie i próbie utykania ich w odpływie muszli klozetowej.- Z powodu nerwów chyba bym się wtedy roześmiała gdyby nie dodał:- A ty tylko zabijasz swoje włoski na ciele.
- Śmiejesz się ze mnie.
- Wcale nie.- Teraz już znajdował się tak blisko, że delikatnie mnie do siebie przyciągnął i cmoknął w kark.- Jeśli już to śmieję się razem z tobą.
- Jakbyś nie zauważył ja się wcale nie śmieję.
- Ale zaraz będziesz. Ja też mogę skorzystać?- Spytał patrząc wymownie na mój depilator, który aktualnie leżał na brzegu wanny.
- Co?
- No, wtedy będzie chyba sprawiedliwie, nie? I przestaniesz mnie wyganiać.- Teraz już nie mogłam powstrzymać się przed parsknięciem.
- Kpisz sobie ze mnie.- Stwierdziłam wciąż jeszcze lekko zawstydzona, ale i powoli rozbawiona.
- Już mówiłem, że nie. To co mogę?
- Artur, to damski depilator. Przeznaczony specjalnie do…no do depilacji wrażliwych miejsc.
- Na moim ciele też takie są.
- Artur…- Roześmiałam się.
- No, mówiłem że będę śmiał się z tobą a nie  z ciebie?
- Po prostu następnym razem pukaj. A co gdybym robiła siku?
- No cóż, byłbym w sporym szoku. Sądziłem, że kobiety nie mają takich potrzeb.
- Pajac.
- W twoich ustach to brzmi jak komplement. Ale tak na poważnie to chyba nie jesteśmy już na tym etapie żeby wstydzić się siebie, prawda?
- Może i tak, ale w celu zachowania choć szczypty romantyzmu wolałabym byś nie widział mnie w pewnych momentach i przy wykonywaniu określonych a raczej bardzo prozaicznych czynności.
- A co boisz się, że gdy zobaczę jak się depilujesz albo twoją kupę to ucieknę do Afryki z silnym wstrząsem psychicznym?- Tym razem nie mogłam powstrzymać się od odepchnięcia go poprzez silnego kuksańca. I dobra, może to ja pierwsza wspomniałam o czynności fizjologicznej jaką jest wydalanie, ale w delikatny sposób. On zrobił to bardzo dosadnie.
- Fuj, serio jesteś obrzydliwy. Musisz mówić o tym głośno?!
- Muszę. Chyba zdajesz sobie sprawę, że wcześniej czy później przeżyjemy wiele takich momentów? W końcu związek to nie tylko ciągły śmiech, ale i wiele innych emocji: złość, rozgoryczenie, zazdrość, zniecierpliwienie, pożądanie, namiętność, a czasami nawet strach o tę drugą osobę. 
- Ale pewna prywatna przestrzeń jest potrzebna.
- Może. Ale na pewno nie jest konieczna w takim momencie. Naprawdę aż tak naprawdę bardzo cię to zawstydziło?
- Tak.- Skłamałam. Bo o dziwo w tej chwili ta sytuacja przestała wydawać mi się moją osobistą tragedią. Dlatego dodałam zaraz potem:- Okej, jeśli już chcesz wiedzieć to wcześniej tak było, ale teraz…nawet anioła byś przekonał że pedofila nie jest niczym złym, bo to tej całej gadce jestem całkiem skołowana. A ty…
- Co ja?
- Nie jesteś…no wiesz…zniesmaczony?
- Zniesmaczony? Czemu mam być zniesmaczony?
- No bo to raczej była „taka sytuacja”
- „Taka sytuacja”?
- Długo jeszcze za mną będziesz za mną powtarzał?
- Nie, jeśli przestaniesz wygadywać te głupoty. Bo jakbyś nie zauważyła to przez pięć ostatnich minut rozmawiamy o niczym istotnym.
- Dla mnie to jest coś istotnego. To znaczy było, bo teraz…- Urwałam w pół zdania, bo już sama nie wiedziałam co o tym wszystkim sądzić. Wciąż miałam w głowie słowa Artura o tym co powiedział o prawdziwym związku. O gamie uczuć jaką się w nim doświadcza. A tym, że nie zawsze jest tak różowo, ale poprzez szarość czy czerń jesteśmy w ogóle w stanie dostrzegać te momenty. A przynajmniej ja zrozumiałam to w ten właśnie sposób.
- Teraz już ci przeszło? To świetnie. Więc możesz w spokoju dokończyć to co robiłaś a ja wstawię zapiekankę do piekarnika.- Cmoknął mnie w polik a potem zaczął zbliżać się do drzwi. Wtedy powiedziałam:
- I dodaj ten czosnek. Do zapiekanki.
- Jasne.- Uśmiechnął się do mnie porozumiewawczo, a ja odwzajemniłam mu się tym samym. A potem dokończyłam to co robiłam już bez żadnego zażenowania. I nawet gdy po kolacji, hm w łóżku Artur żartował  sobie z tego wracając do tamtej sytuacji w łazience to nie potrafiłam się z tego powodu gniewać czy czuć zawstydzenia. Zwłaszcza gdy ten fakt posłużył mu potem do obietnicy, że następnym razem pomoże mi w zadbaniu o to by każda część mojego ciała była gładka, którą oczywiście wykpiłam.
I w ten sposób, dzięki przerwanej depilacji mój związek z Chojnackim nabrał większej intymności. A przynajmniej w moim odczuciu. No bo uświadomił mi (to znaczy Artur, nie nasz związek) że rzeczywiście moja reakcja na niespodziewane wtargnięcie mojego chłopaka do łazienki była znacznie przesadzona. No i że paradoksalnie to właśnie takie chwile cementują. No bo co z tego, że seks jest uznawany za najbardziej intymną rzecz? W końcu w obecnych czasach- niestety- obecnie każdy mógł kochać się z kim chce i kiedy chce. Ale na przykład wspólny sen czy też wykonywanie pozornie żenujących i obrzydliwych czynności przy tej drugiej osobie takich jak wymiotowanie czy depilowanie się…ile osób byłoby w stanie to zrobić czy partnerze? I traktować to jako rzecz naturalną, jako coś co wcale nie musi burzyć romantyzmu ani wzbudzać niechęci? Ta myśl uświadomiła mi, że z Mariuszem…z moim mężem nie do końca łączył nas ten rodzaj intymności. Bo przy nim pewne czynności wydawały mi się niewłaściwe. Aleja po prostu bałam się jego doskonałości. Przy nim wstydziłam się wymiotować czy puścić bąka, nie chciałam korzystać z łazienki gdy on też tam był. No, może poza myciem zębów ale gdy robiłam to razem z nim czułam się bardzo głupio. Dlatego z czasem nieopisaną umową ustaliliśmy, że pół godziny przed snem łazienka jest moja. Za to po kolacji z Arturem (wspomnianej zapiekance z czosnkiem) nawet zwykłe mycie zębów było zabawnym i śmiesznym epizodem ( na przykład gdy zaczął udawać chorego na wściekliznę). W łóżku było podobnie. Po prostu nie przekraczaliśmy pewnych barier czy tabu chociaż teraz po seksie z Arturem zastanawiałam się czy sama ich sobie po prostu nie wymyśliłam.
Nie znaczy to, że z moim mężem ten aspekt związku był nieprzyjemny. Tyle, że Mariusz zawsze wydawał mi się być idealny i czasami bałam się, że go zszokuje. Choćby w sprawie seksu oralnego. Nigdy nie mówiłam mu, że tego nie lubię, ale podczas naszych pierwszych zbliżeń, gdy walczyłam ze skrępowaniem czy własną nieśmiałością on uznał, że nie będzie pieścił mnie w ten sposób jeśli tego nie chcę. A ja przecież wcale tego nie powiedziałam. To chyba było normalne zachowanie dla nowej sytuacji czy rzeczy, prawda? Tak samo gdy ta sama kwestia dotyczyła jego: po prostu oznajmił mi, że nie muszę odwzajemniać mu się tym samym czując się winna jeśli nie daje mi to przyjemności. Czy to więc dziwne, że potem sama krępowałam się wyjść z inicjatywą bojąc się, że uzna mnie za zbyt wyzwoloną? A było to przecież absurdalne: w końcu byliśmy małżeństwem. Kochającym się małżeństwem trzeba dodać. Czemu więc nigdy tak do końca nie pozbyłam się tej obawy, że mogę utracić jego uczucie a tym bardziej na nie zasłużyć? Nie chciałam się nad tym teraz zastanawiać, bo to nie miało przecież żadnego sensu. Teraz już przecież nie dało się tego zmienić. Dlatego by przestać się zadręczać w końcu odebrałam komórkę całkiem automatycznie nawet nie patrząc na to kto dzwoni.
- Tak, słucham?- Wypowiedziałam formułkę jaką zwykle stosowałam.
- Ewelinka? To ja, Agata. Dzwonię, bo miałaś wpaść wczoraj po południu, ale nie przyszłaś.
- Och, przepraszam. Na śmierć zapomniałam.
- Nic się nie stało kochanie.- W jej głosie nawet pomimo skrzeczenia, które oczywiście było spowodowane słabą jakością połączenia a nie naturalną manierą, słychać było lekkie rozbawienie.- Po prostu zaczęłam się martwić.- Nic na to nie odpowiedziałam tylko delikatnie się uśmiechnęłam poniewczasie zdając sobie sprawę, że przecież teściowa nie mogła tego dostrzec. Dlatego mrugnęłam tylko coś starając się pokonać wyrzuty sumienia. Najpierw niejako robię w głowie rekonesans swojego małżeństwa z Mariuszem przedstawiając go w gorszym świetle niż Artura a teraz po raz kolejny kłamię jego matce. Super. Pewnie będę się smażyć w piekle. – Po prostu się martwiłam. Wiem, że was młodych to bawi, ale tyle się słyszy o wypadkach.- No tak, z pewnością wiedziała jak mnie pocieszyć tak bym czuła się jeszcze bardziej winna, pomyślałam z wisielczym humorem. A przecież to wcale nie była wina pani Jastrzębskiej. Ona nie wiedziała, że moje „zapomnienie” miało na imię Artur i dekoncentrowało mnie do tego stopnia, że nie byłam w stanie skupić się nawet na swojej pracy.
- Nie, wszystko ze mną w porządku. Ale ostatnio mam sporo na głowie, więc zdarza się, że coś mi umyka.- No pięknie, Ewelina, skoro kłamać to pełną parą nie, sarkastyczny głos w mojej głowie pogłębiał mnie jeszcze bardziej.
- Stanowczo za ciężko pracujesz w biurze. Wiem, że Mariuszek z pewnością byłby z tego zadowolony, ale musisz też odpoczywać…- Och błagam, kiedy to się w końcu skończy, prosiłam w myślach, ale chyba Bóg miał mnie dość albo był zajęty czymś dużo ważniejszym, bo teściowa wdała się w dłuższą pogawędkę o tym, jak jej koleżanka zbagatelizowała niewielkiego siniaka na nodze który potem okazał się być żylakiem a ten spowodował jakąś niepożądaną reakcję w połączeniu z jakąś chorobą której była nosicielką. Ale przynajmniej moje poczucie wstydu i wyrzuty sumienia na moment uległy zmniejszeniu.  A raczej zawieszeniu.-…ale może wpadniesz do mnie w tygodniu? Powiedzmy w środę?
- Oczywiście, z przyjemnością.- Kolejne kłamstwo gładko przeszło mi przez usta. No bo to już od jakiegoś czasu przestała być przyjemność. Tylko obowiązek.
- W takim razie nie będę ci już przeszkadzać. Pewnie masz dużo pracy. Do zobaczenia.
- Tak. Do zobaczenia.- W końcu się rozłączyłam. Z dużą ulgą.

***
Jeszcze tego samego dnia czekała na mnie inna plaga. Monika. Podczas przerwy w pracy na lunch, chciała znów spytać mnie o mój związek z Szymkiem, bo wciąż sądziła że to z nim się spotykam. Oczywiście zdawała sobie sprawę, że tej weekend spędziłam ze swoim chłopakiem. Ona zresztą zrobiła to samo. To znaczy również cały weekend spędziła z facetem. Głównie w łóżku jak zdążyła mnie poinformować.
- No, a teraz kolej na ciebie.- Oznajmiła w pewnym momencie.
- Hm?
- No ja opowiedziałam ci wszystko, a ty mi prawie nic. Powiedz chociaż czy Szymek jest w łóżku tak samo…
- Cicho, on siedzi dwa stoliki dalej od nas!- Syknęłam do niej przerywając to co zapewne powinnam przerwać.
- No i co z tego? To znaczy: właśnie. Nie powinien siedzieć z tobą?
- Zazwyczaj to robi, ale teraz gdy przyszłaś…
- No to powinniśmy go do nas zaprosić.
- Słucham?
- Szymek! Szymon, choć do nas.
- Monika, nie…- Zaczęłam, ale było już za późno. Bralczyk z nieco zdezorientowaną i zaskoczoną miną zaczął do nas podchodzić.
- Witaj Monika. Co słychać?
- W porządku. Usiądziesz z nami?
- Nie chciałbym wam przeszkadzać. Coś się stało?
- Ależ skąd. Po prostu chciałabym znać parę szczegółów odnośnie ciebie i Eweliny.
- Monika.- Spróbowałam raz jeszcze ją powstrzymać, choć wiedziałam że to bez sensu.
- Jej, ale ona jest tajemnicza. Przecież wszystko już wiem: wiem, że jesteście razem.- Słysząc to tylko przymknęłam oczy. Tchórzliwa reakcja trzeba przyznać. Ale po prostu mobilizowałam siły czekając na to aż on zaprzeczy. Albo się roześmieje. Trzeba jednak przyznać, że Szymek nie zrobił żadnej z tych rzeczy. Zamiast tego (jak zdążyłam się przekonać gdy tylko zdecydowałam się otworzyć oczy) uniósł w górę swoje brwi.
- Ach tak.- Mrugnął potem.
- Szymon, ja przepraszam.- W końcu udało mi się coś z siebie wykrztusić.- Powiedziałam Monice…
- Dajcie już spokój: zachowujecie się jak kiepscy aktorzy sztuki szekspirowskiej. Jesteście razem no i co z tego?- Prychnęła. Tuż potem jednak na jej twarzy pojawił się jakiś błysk…zrozumienia?-  Ach, no tak. Utrzymujecie to w sekrecie na gruncie biznesowym? Rzeczywiście, jeszcze Szymek zostałby uznany za faceta, który sypia ze swoją szefową dla korzyści i awansu. No i …
- Monika, zamknij się wreszcie.- Przerwałam jej bezceremonialnie. Zrobiła lekko urażoną minę.
- No co?
- Nic.- Mrugnęłam do niej. Potem powiedziałam do Szymka:- Możemy chwilę porozmawiać? To znaczy sami?
- W porządku, ale dojedzcie swoje kanapki. My spotkamy się…
- Ja jem sałatkę.- Sprostowała Jastrzębska.
- A więc posiłek.- Dyplomatycznie poprawił się Bralczyk.- Tak więc po przerwie do ciebie wpadnę.- Zwrócił się do mnie.- I tak musisz mi złożyć autograf na kilku ważnych umowach.
- Jasne. I przepraszam.- Dodałam ciesząc się z domyślności Bralczyka.
- Przecież nikt nas nie słyszał.- Rzuciła moja bratowa gdy zostałyśmy same. To znaczy przy stoliku, bo w bufecie biura raczej byłoby to trudne.
- Monika, miałaś to zachować w sekrecie. Obiecałaś.
- Wiem, ale chyba Szymek go zna.- No właśnie nie, pomyślałam ale jej raczej nie mogłam tego zdradzić. Zamiast tego tylko ugryzłam się w język.- No dobra, nic już nie powiem. Ale jeśli już chcesz wiedzieć to dla mnie to trochę chore. Chociaż…a co tam u mojego byłego mężusia?- Spytała z wymownym uśmieszkiem.- Nadal jest takim samym sflaczałym finansistą?
- Monia…
- Ej, jego tematu też nie możemy poruszać?
- Możemy, ale lubię Wiktora. I raczej nie mam zamiaru z nim zadzierać. W końcu to główny księgowy.
- Dobra, już dobra. Nie będziemy o nim gadać. Poza tym kto powiedział, że go nie lubię? Ostatnimi czasy nawet bardzo.
- Akurat.- Prychnęłam na moment zapominając o żenującej sytuacji którą będę musiała później sprostować przed Szymkiem. Tylko jak mam powiedzieć przyjacielowi mojego zmarłego męża że już się pocieszyłam innym facetem? A co jeśli w jego oczach wyczytam nieme oskarżenie? W końcu od jakiegoś czasu był moim powiernikiem, nie mogłabym więc tak po prostu zlekceważyć jego opinii.
- Okej, zmieńmy więc temat.
- Z przyjemnością nawet wiem na jaki. Zgadnij kogo wczoraj spotkałam?
- Nie mam pojęcia. Tylko nie mów, że święty Mikołaj odwiedził twoje skromne progi w samym środku lata?
- Wyobraź sobie że nie.- Zignorowałam oczywistą złośliwość pytania.- Widziałam się z Michaliną.
- O Boże, z tą nastolatką która zaginęła?
- Tak tą.
- Więc opowiadaj.
- A na pewno nie chcesz posłuchać historii o świętym Mikołaju?- Odkułam się.
- Dobra już przepraszam. Zadowolona? A teraz mów.- Nie bocząc się więcej wyznałam jej wszystko z wieloma szczegółami. Zataiłam tylko udział Artura w całej tej historii. A po końcu posiłku i przerwy ruszyłam na spotkanie z Szymkiem.
O dziwo nie było takie straszne jak sądziłam. Bralczyk nie był głupim facetem i tak jak myślałam od razu domyślił się prawdy: to znaczy że ukrywam przed Moniką fakt posiadania nowego partnera. A także motywy które mną kierowały. Najlepsze było to, że bardzo altruistycznie jako mój przyjaciel zdecydował się nie wyznawać jej prawdy ani niczego nie prostować jeśli ja wciąż będę tego chciała i nie poukładam sobie swojego własnego życia uczuciowego. Tak więc wychodziło na to, że Monią już nie musiałam się przejmować. Oczywiście podziękowałam Szymonowi zastrzegając, że w najbliższym czasie zdecyduję się przestać ukrywać i dość do ładu ze swoimi uczuciami wszystko prostując. A on kazał im się nie śpieszyć jeśli tego potrzebuję. Na koniec dodał coś co całkiem mnie rozbroiło:
- Mam nadzieję, że ten facet będzie na ciebie zasługiwał tak jak Mariusz.- Jezu, w ostatnich tygodniach a nawet miesiącach uważałam, że płacz na samo usłyszenie imienia zmarłego męża jest już za mną, ale teraz ku mojemu zaskoczeniu w oczach pojawiły mi się łzy.- Hej, w porządku?
- Nie wiem. To znaczy chyba tak. Myślisz, że dobrze robię?
- Masz na myśli twój związek z bliżej niezidentyfikowanym obiektem? Nie wiem, chyba czas to zweryfikuje.- Raczej starał się żartem rozładować napięcie, ale niewiele to dało.
- Wiesz co mam na myśli.
- Ewelina, Mariusz nie żyje. I nagle nie wróci, więc nie musisz czuć się winna.
- Wiesz, że go kochałam, prawda? Nigdy tego przy tobie wyraźnie nie powiedziałam, ale on naprawdę był dla mnie ważny.
- Wiem, doskonale o tym wiem. Chociaż początkowo z powodzeniem udawałaś materialistkę, że dałem się oszukać twojemu bólowi. Dlatego teraz nie musisz uważać, że mam cię za hipokrytkę. Wręcz przeciwnie, cieszę się że znalazłaś szczęście. Co tłumaczy ostatnio twoje bujanie w obłokach i lepszy humor, zgadza się?
- Chyba tak.
- Więc nie muszę wiedzieć więcej, choć mam nadzieję że w niedługim czasie zdecydujesz się mi zaufać.
- Wiem, przepraszam że teraz…
- Naprawdę nie musisz za nim przepraszać. To jest dla ciebie trudne, nowe a jednocześnie magiczne. To całkiem naturalne, że nie wiesz co z tym począć. W dodatku rozrywają cię całkiem antagonistyczne uczucia: poczucie winy i radość. A ty musisz jedno z nich posłać w diabły. 
- Całkiem trafna analogia.- Skwitowałam to tylko z lekkim uśmiechem.- A teraz skoro już wszystko sobie wyjaśniliśmy może zacznę w końcu pracować a ty pokażesz mi te umowy do podpisania?

***
Chciałabym napisać, że po rozmowie z Szymkiem w ciągu kilku następnych dni było mi łatwiej, ale wcale tak się nie stało. To znaczy nie przez Bralczyka, ale po prostu przez tę całą sytuację. Oczywiście nie czułam się cały czas źle: gdy tylko zjawiał się Artur moje problemy zdawały się być tylko trywialnymi niedogodnościami, ale innym razem…innym razem czułam się jak wielokrotna morderczyni. Na przykład odwiedzając matkę Mariusza w środę tak jak się umówiłyśmy. Albo nieświadomie w myślach porównując byłego męża z Chojnackim przez co wypadał gorzej. A on jeszcze porządnie zdenerwował mnie pod koniec tygodnia, gdy w piątek po pracy starym zwyczajem odwiedziła mnie Monika. I zupełnie tak jak dawniej spędzaliśmy czas jedząc chipsy, ciastka czy popcorn popijając to colą przed telewizorem. W pewnym momencie jednak Monia nawiązała do tego, że ktoś się w moim życiu pojawił. Z wyczekującej miny Chojnackiego zorientowałam się, iż uważał że teraz wyznam jego kuzynce prawdę, ale mnie nie to było w głowie. Dlatego po prostu starałam się ją zbyć. Ale ona wciąż drążyła ten temat nie zważając na nagłe popsucie się humoru Artura. Nie wspominając już o moich.
- Nie no serio, chyba Arturowi mogę powiedzieć? W końcu należy do rodziny. Poza tym też ma prawo trochę się z ciebie ponabijać po tym jak ty nabijałaś się z jego licznych podbojów w przeszłości? A może chodzi o to, że boisz się iż uzna to za niewłaściwe? Spokojnie, jestem pewna że też się z tego cieszy. Nie mam racji Artur?
- Idę do łazienki.- Odparł jej tamten ponuro. Wtedy wzruszyła ramionami patrząc na mnie ze zdziwieniem:
- A tego co ugryzło?- Tym razem to ja wzruszyłam ramionami nie zawracając sobie głowy werbalną odpowiedzią. Gdyby tylko Monika wiedziała nie zadawałaby takich pytań.
Po wspólnym wieczorze, który notabene przebiegł w okropnej atmosferze, nadszedł czas pożegnania. Zdziwiłam się, że Chojnacki zrobił to pierwszy, ale nie zamierzałam go namawiać by został. Byłam na niego zła za to co zrobił, bo przecież tak jak w ubiegłym tygodniu po wyjściu Jastrzębskiej moglibyśmy tę noc spędzić razem. Ale on wolał udawać wielkiego obrażonego. I to niby dlaczego? Bo jego kuzynka nie wiedziała, że się spotykamy? Litości.
Następnego dnia w ogóle się do mnie nie odezwał, dlatego w niedzielę nieźle wkurzona zdecydowałam się wykonać ten pierwszy krok. To znaczy zadzwonić. Jego głos brzmiał normalnie, ale brak w nim było jakiegokolwiek entuzjazmu gdy zaproponowałam spotkanie. W związku z tym już miałam posłać go do wszystkich diabłów gdy przez głośnik telefonu usłyszałam rzucone szybko:
- W porządku.- A potem tak po prostu się rozłączył. Bez słowa pożegnania. Teraz byłam już wpieniona na maksa. Wczoraj prawi mi jakieś banialuki dotyczące intymności w związku a dzisiaj co? Gniewa się o jakąś pierdołę udając obrażonego przez półtora dnia? Łaski bez, jeśli nie chce do mnie przychodzić to nie zamierzam go o to błagać. Na szczęście, godzinę później gdy zastukał do moich drzwi w czekoladkami w ręce złość mi wyparowała. Nie wracaliśmy już do wczorajszego zajścia, dlatego uważałam że wszystko jest między nami w porządku. Zwłaszcza po tym jak rozmyślnie zaczął mnie uwodzić po czym skończyliśmy w łóżku. Ale najwyraźniej tak nie było, bo po tym jak po raz drugi się kochaliśmy a ja zaczęłam układać do snu poczułam jak podnosi się z łóżka. A gdy spytałam co robi oznajmił:
- Muszę wrócić do siebie.
- Co? Zapomniałeś wziąć ubrań na zmianę? Bez obaw: chyba w poprzednim tygodniu zostawiłeś jakąś koszulkę i spodnie. Wyprałam je, więc będziesz mógł…
- Nie o to chodzi.
- Więc dlaczego?
- Przecież tego właśnie chcesz, prawda?
- Czego?
- Nie tak postępują kochankowie? Po wspólnym seksie od razu się ulatniają. A chyba tym dla ciebie jestem skoro ukrywasz mnie jak wstydliwą przypadłość.
- Słucham?! A więc nadal jesteś na mnie zły?- Spytałam podnosząc się z łóżka do pozycji siedzącej i obserwując jak on wciąga na siebie spodnie.
- Nie jestem zły.
- Jasne, twoje zachowanie w pełni tego dowodzi.- Odpowiedziałam z sarkazmem. Wtedy wściekle rzucił T-shirt który właśnie podniósł z podłogi. A gdy spojrzał mi prosto w oczy zauważyłam, że jest naprawdę bardzo zły.
- Czego to właściwie chcesz do cholery, co? Żebym był pieskiem na twoje posyłki robiąc wszystko to co chcesz? Grał w jakieś gierki bo ty tak postanowisz?
- O czym ty do diabła bredzisz?
- O tym co jest między nami. To już przestaje być nawet śmieszne.
- Całkowicie popieram. Dlatego jeśli tak bardzo chcesz iść, to sobie idź.
- Świetnie, bo właśnie to zamierzam zrobić. Na razie.
- Dobranoc!- Rzuciłam jeszcze gdy usłyszałam jak wychodzi z mojej sypialni. I tylko dzięki dużej dozie samokontroli udało mi się nie poprosić go żeby jednak został. Ale nie: prosiłam już za dużo razy. Ten poprzedni był tym ostatnim.

***
W związku z niefortunnym zakończeniem wczorajszej nocy nie dziwne było to, że wstałam w nienajlepszym humorze. W końcu dziecinne zachowanie wiecznego chłopca jakim był Artur nie powinno mnie dziwić czy zaskakiwać, ale wciąż tak było. Dlatego ja również pozwoliłam sobie na pewną dziecinadę: nie odebrałam od niego telefonu gdy dzwonił. Bo z pewnością chodziło o przeprosiny. Ale kim ja byłam by traktował mnie tak jak wczoraj? By złościł się o nic nie znaczącą błahostkę i próbował zmusić do tego bym poprosiła go by poprzedniej nocy ze mną został? Może i bym to zrobiła gdyby nie wspomniał o jakichś gierkach jakie niby stosuję. Albo że jest moim pieskiem na smyczy który musi robić wszystko to, czego ja chcę. A przepraszam bardzo, on z pewnością nie lubił spędzać ze mną czasu i sypiał tylko z przymusu. Ale jeśli tak to droga wolna: ja nie miałam zamiaru do niczego więcej go zachęcać. Ciężko odetchnąwszy, zdałam sobie sprawę że to nieprawda. Bo nie chciałam tego kończyć, a już na pewno nie z powodu czegoś tak głupiego. I on chyba też nie czego dowodził wysłany mi dwie godziny później SMS: „Przepraszam za wczoraj. Możemy spotkać się po pracy?” Tyle, że choć już po kilku sekundach wklepałam palcami na ekranie wyświetlacza komórki odpowiedź twierdzącą, to przed jej wysłaniem pojawiła się duma. I szybko skasowałam właśnie napisaną wiadomość. No bo miałabym mu tak łatwo wybaczyć? A potem pewnie oczekiwałby tego za każdym razem. Zamiast tego nie napisałam nic. Ani też powtórnie nie odpowiedziałam na długą wibrację telefonu, która oznaczała połączenie. Bo wiedziałam, że to od niego. Ale niech wie, że nie może traktować mnie w ten sposób. Jeszcze się przyzwyczai.
Jak to zwykle bywa próba udawania obojętnej jest bardzo ciężka. I tak też było w moim przypadku. Dlatego wytrzymałam tylko do przerwy w pracy. Tuż przed dwunastą (czyli właśnie ową przerwą na lunch) wpadłam na świetny w moim mniemaniu pomysł. Zamierzałam odwiedzić Artura a potem nie przebierając w słowach wyjaśnić mu co myślę o takim traktowaniu jakie mi wczoraj zaserwował. I tak kilka minut później byłam już gotowa do drogi. Szymka i swoją niechętną sekretarkę poinformowałam, że może mnie nie być trochę dłużej niż przewidziana godzina na lunch po raz kolejny tłumiąc wyrzuty sumienia za to, że wykorzystuję fakt iż jestem prezesem. Ale Bralczyk chyba zrozumiał w czym rzecz, bo nie robił mi żadnych problemów. I tak dwa kwadranse później byłam pod Smart Juwellery. Spytanie o biuro Chojnackiego było już tylko formalnością. Miła pani w recepcji, którą znałam jeszcze gdy tam pracowałam, nie robiła mi problemów z lekkim nagięciem przepisów dzięki czemu mogłam pojawić się u Artura bez zapowiedzi. (Obawiałam się trochę spotkania pani Grażyny lub jej męża, ale udało mi się tego uniknąć.) Dlatego jego zaskoczenie na mój widok z pewnością nie było udawane. Ale oprócz niego również radość jak zdążyłam wyczytać z jego oczu.
- Ewelina? To naprawdę ty? Co tu robisz?
- Wpadłam w odwiedziny. Nie cieszysz się?
- Bardzo się cieszę. Ale nie odbierałaś moich telefonów, więc sądziłem że się na mnie gniewasz. Po wczorajszym…zachowałem się nie najlepiej, przepraszam. Chociaż byłem na ciebie wściekły i…
- Ciii.- Zażądałam w trakcie jego przemowy podchodząc do niego tak, że teraz palcem zakryłam mu usta.- To już nie ma żadnego znaczenia.
- Serio? Wybaczyłaś mi?- Moja reakcja wyraźnie go zaskoczyła. W odpowiedzi tylko się uśmiechnęłam a potem stanęłam na palcach i go pocałowałam. Prawie natychmiast odwzajemnił pocałunek, ale kilka sekund później się odsunął.
- Nie powinniśmy. Moja sekretarka ma zwyczaj wchodzenia tu bez pukania, a poza tym za kwadrans mam ważne spotkanie z Radą Nadzorczą w sprawie ostatnio wdrożonej serii biżuterii i całej kampanii marketingowej. Muszę jeszcze raz sprawdzić czy prezentacja działa tak jak…
- …w porządku. Więc jak rozumiem mamy bardzo mało czasu?
- Na co?- Znów nie odpowiedziałam tylko objęłam go za kark jedną dłonią a drugą wplotłam w jego włosy. Tak jak się spodziewałam nie protestował zbyt zażarcie. Sama nie wiem co sobie w tamtej chwili myślałam; bo początkowo serio widok Artura w czarnym garniturze spowodował, że po prostu nie mogłam się powstrzymać przed pocałowaniem go. Ale teraz…teraz w mojej głowie pojawił się iście szatański plan, który sprawił że poprzedni wydał mi się do bani. No bo miałam zamiar wrzeszczeć na niego i zrobić mu niezłą awanturę. Ale czasami subtelności działały dużo lepiej. Zwłaszcza  z zastosowaniem kija i marchewki. Dlatego teraz moje dłonie stanowczo kierowały się w stronę napiętych mięśni brzucha Chojnackiego, a potem wyżej pod koszulką dotykając jego klatki piersiowej i ramion. On w tym czasie również śmiało poczynał sobie z moimi ustami bawiąc się moim językiem. Uwielbiałam gdy całował mnie właśnie w ten sposób, dlatego teraz o mało nie straciłam głowy. A tak pamiętałam by moje dłonie zwichrzyły mu włosy a potem zakradły się w kierunku brzucha a potem jeszcze niżej. Próbując pokonać linię bokserek zauważyłam, że drgnął (co nie było dziwne, w końcu w biurze raczej nie moglibyśmy pozwolić sobie na coś więcej niż pocałunek) ale nie udało mu się pokonać moich ciekawskich palców. Albo z pewnością wciąż był w szoku nad moją śmiałością. Bo owszem, pojęcie wstydu w łóżku nas nie dotyczyło, ale to nie znaczyło że potrafiłam zachowywać się jak rasowa uwodzicielka. Ale najwyraźniej wcale tak nie było. Albo, mówiąc bardziej krytycznie, nie była to zasługa moich własnych umiejętności. Może po prostu każdemu facetowi niewiele brakowało by sprawić, że opadnie mu szczęka. I to do samej ziemi.
- Jezu Sweterku, przestań.- W końcu gdy moja dłoń odnalazła najwrażliwszą część jego ciała odzyskał nieco rozumu.
- Nie chcesz?- Spytałam z udawanym smutkiem.
- Jasne, że chcę ale naprawdę…to nie jest odpowiednia pora na…- Nie był w stanie dokończyć zdania, bo moja dłoń właśnie rozpoczęła swoją własną wędrówkę. Szkoda tylko, że nie udało mi się do końca rozpiąć tych spodni. Teraz  z trudem mogłam manewrować przy jego rozporku. Ale po chwili już udało mi się osiągnąć cel: poczułam jak w Arturze zaczyna się budzić pożądanie którego nie jest w stanie powstrzymać.
- Och…chyba masz rację.- Mrugnęłam smutno wyciągając dłoń z jego spodni. I starałam się stłumić śmiech na widok Artura: jego roztrzepanych włosów, zawodu jaki malował się na jego twarzy, na wpół rozpiętych spodni i rozchełstanej koszuli. Nie mogło wypaść lepiej.
- Co?
- No bo jeśli zaraz masz spotkanie, to chyba dokończmy wszystko później. No i sam mówiłeś, że musisz jeszcze raz sprawdzić prezentację…
- Nie, teraz…to znaczy…cholera, nie mogę tego przełożyć.- Jego wściekłość i frustracja były wprost namacalne. Dlatego z coraz większym trudem panowałam nad sobą i wyrazem twarzy.
- Rozumiem.- Odpowiedziałam słodkim głosikiem.- W takim razie do zobaczenia.
- Jak to do zobaczenia? Wpadasz tutaj jak burza, uwodzisz mnie w ciągu kilkudziesięciu sekund a potem tak po prostu się ulatniasz?!- Widocznie w moich oczach na dźwięk tych słów pojawiło się coś na kształt rozbawienie, bo Artur w końcu wszystko zrozumiał.- No tak, to te twoje niby pogodzenie się tak? Kobieca zemsta?
- No cóż, nie wiem czy kobieca, ale sądzę że skuteczna. Na drugi raz pomyślisz zanim potraktujesz mnie w nieodpowiedni sposób.
- Ty…
- Ciii, lepiej się uspokój; dobrze ci radzę. Bo z tego co pamiętam zarząd to głównie sami faceci w wieku powyżej pięćdziesięciu lat. Byłoby raczej śmiesznie gdybyś wygłaszał prezentację z pokaźną erekcją, nie? Jeszcze jeden z nich pomyślałby sobie, że jesteś jego zagorzałym wielbicielem albo że temat podjęty w prezentacji tak cię ekscytuje, że nie potrafisz powstrzymać pewnych reakcji ciała.
- Jesteś…
- Do zobaczenia!- Ponownie mu przerwałam niemal krztusząc się ze śmiechu. O tak, zemsta naprawdę potrafi być słodka.

***
Kilka godzin później, po powrocie z pracy zdecydowałam się na relaksującą kąpiel. Niestety z wykorzystaniem prysznica było to niemożliwe, dlatego musiałam ograniczyć się do długiego stania w kabinie, ale mimo to gorący strumień wody przyniósł spodziewane odprężenie i rozkosz. Stres całkowicie odpłynął i pojawił się całkowity spokój. A przynajmniej zanim nie wyszłam z kabiny prysznicowej. Bo na widok męskiej postaci krzyknęłam.
- Jezu, co ty tu robisz?!
- Prawie jak deja vu, nieprawdaż? Chociaż wtedy wychodziłaś z łazienki a nie z kabiny i miałaś na sobie ręcznik. – Odpowiedział mi Chojnacki z tą swoją nonszalancką miną. I choć sposób w jaki patrzył na moje gołe mokre ciało (bo w spojrzeniu tym wyraźnie wyczytałam aprobatę i głód) sprawił mi dużą przyjemność to jednak szybko owinęłam się ręcznikiem. Drugi założyłam na głowę robiąc z niego prowizoryczny turban.- Serio Sweterku: nie zamykając drzwi na klucz w niestrzeżonym  bloku prosisz się o kłopoty.
- Będziesz mógł mi to wypomnieć gdy naprawdę ktoś mnie okradnie. Chociaż swoją drogą złodziej nie za bardzo miałby co ukraść.
- Naprawdę igrasz z ogniem. Nie tylko przez niezamykanie drzwi wejściowych.- Z uśmiechem na ustach spojrzałam mu prosto w oczy doskonale wiedząc do czego pije.
- A jak poszła dzisiejsza prezentacja?
- A jak myślisz?
- Bardzo się zbłaźniłeś? A może nikt nie zauważył twojego stanu?
- Nie brak ci tupetu.
- Czemu?
- Bo teraz to ja przyszedłem się zemścić.
- Wow, brzmi groźnie.- Zamruczałam wycierając ręcznikiem włosy.
- Gdybyś wiedziała jak byłem na ciebie wściekły teraz nie byłabyś taka beztroska.
- Ale jak wynika z twojej odpowiedzi już nie jesteś, więc nie mam powodu do obaw, prawda?
- Wręcz przeciwnie.- Gdy znienacka złapał mnie za rękę i przyciągnął do siebie upuściłam ręcznik na podłogę (to znaczy ten, którym wycierałam włosy; ten którym owinięte było moje ciało pozostał na swoim miejscu). I poczułam się tak jak jakaś bohaterka opery mydlanej. Może to dlatego się roześmiałam.- Intryguje mnie kobiecy tok myślenia. Wam nie wystarczy zemsta: oko za oko. Wy żądacie ścięcia całej głowy.
- Teraz akurat, skoro już tu jesteś, to żądam innej części twojego ciała.
- Nie poznaję cię. Nikt cię nie podmienił?- Spytał a ja się roześmiałam. Zwłaszcza gdy chwilę później poczułam dłonie Chojnackiego na pośladkach, a potem wyniósł mnie z łazienki.
Spodziewałam się, że Artur będzie chciał się na mnie trochę odkuć- na przykład zostawi na krawędzi tak jak ja wcześniej w biurze pobudziłam jego- ,ale wcale tak nie było. Wręcz przeciwnie: wciąż mnie rozbawiał, pieścił tak że brakowało mi oddechu, że wznosiłam się na wyżyny ekstazy. Naprawdę był cudowny i namiętny. Dlatego w ciągu następnego tygodnia często wracałam do tego momentu. Do tego całkowitego porozumienia i odprężenia, do poczucia wspólnoty, uczucia. Bo kolejna kłótnia wszystko między nami zniszczyła.
Stało się to w następny piątek: przez resztę dni tygodnia wcześniej spotykaliśmy się codziennie bez żadnych problemów: owszem droczyliśmy się ze sobą lub złościliśmy, ale tak jak zwykle.  Po prostu dla zabawy. I nie chcę powiedzieć, że przyczyniła się do tego Monika, choć niewątpliwie to po rozmowie z nią rozpoczęła się moja kłótnia z Chojnackim. Kłótnia, która właściwie nie była nagłym wybuchem. Była po prostu wynikiem gromadzenia prochu wzajemnymi wyrzutami, potem próbami wskrzeszenia ognia przemilczeniami aż w końcu doprowadziła do tego, że iskra powstała. I lont się zapalił.
Po prostu Artur dowiedział się, że Monika sądzi, iż spotykam się z Szymkiem.
Ale nie to spowodowało samozapłon. To była po prostu duża iskra, która szybko zgasła. Tyle, że gdy zostaliśmy w końcu w moim mieszkaniu sami ponownie rozbłysła.
- Powiedziałaś Monice, że spotykasz się z Szymkiem.- Oznajmił wtedy twardo. I to odpowiednie słowo: oznajmił. Nie: zapytał. Bo on stwierdził jakiś fakt.
- W zasadzie to nie. Po prostu tak wyszło.
- To znaczy tak czy nie?
- Tak, ale nie mogłam tego odkręcić.
- Super. Ktoś jeszcze o tym wie?
- Na razie nikt. To znaczy…- Przypomniałam sobie wczorajszy telefon od Celiny, która „mimochodem” pogratulowała mi nowego faceta. No i samego Szymka. A także architektów, którzy również chyba słyszeli jak w stołówce Monika stwierdziła, że spotykam się z Bralczykiem, bo po końcu pracy Asia życzyła mi dużo szczęścia.- …parę osób.
- Parę osób…- Powtórzył ze zdziwieniem.- I ty ciągniesz to kłamstwo.
- A co według ciebie mam zrobić? Mówiłam ci, że na razie chcę zachować nasz związek w tajemnicy.
- I naprawdę cię to nie męczy? Nie widzisz, że tkasz coraz więcej półprawd i kłamstw i ta sieć z czasem będzie się tylko stale powiększać?
- Jezu, nie wyjeżdżaj mi tutaj z takimi tekstami bo ci nie pasują.
- Kiedyś ja też myślałem, że hipokryzja ci nie pasuje.- Odkuł się.
- Na Boga, przecież się na to zgodziłeś! Na to, byśmy przez jakiś czas trzymali nasz związek w sekrecie. Serio mamy się o to znów kłócić?
- Nie zgodziłem się, ale zaakceptowałem, bo wiedziałem że to dla ciebie ważne. Ale teraz nie kłócimy się o tajemnicę, ale o kłamstwa i niewłaściwy obraz sytuacji jaki powodują. Nawet moja własna matka pyta mnie o dziewczynę z którą się spotykam. A ja mówię jej, że po prostu spędzam całe weekendy z kumplami, bo nie chcę cię wkopać. Nie wspominając już o tobie. Przecież z pewnością cała firma będzie już niedługo sądzić, że z Bralczykiem stanowicie parę. A ja mam już tego dość.
- Mi też nie jest łatwo, ale…
- Ale co?- Przerwał mi bezceremonialnie.- Ale tak ciężko powiedzieć prawdę?
- Zaczynasz działać mi na nerwy.
- Ewelina, pytam poważnie. Ile mamy się jeszcze ukrywać, co? Miesiąc, dwa, pół roku, rok? A potem co? Gdy w końcu będę chciał założyć rodzinę mieć dzieci? Ty przecież też kiedyś tego chciałaś, prawda? Mówiłaś mi o tym jak pragnęłaś dziecka Mariusza. I w ogóle dziecka.
- Tak, ale nie z…- Urwałam w ostatniej chwili gryząc się w język bo z powodu silnych emocji, głównie złości, powiedziałabym coś co zniszczyłoby do reszty to wszystko co było między mną a Arturem, ale on i tak zrozumiał. Spojrzał na mnie wzrokiem, w którym obok wrogości i niedowierzania pojawiła się gorycz i…ból. O mój Boże, jak mogłam to powiedzieć?! A raczej nie powiedzieć ale dopuścić do tego by i tak te niewypowiedziane słowa zawisły między nami?!
- Rozumiem, nie ze mną.- Odezwał się już po kilku sekundach szybko dochodząc do siebie. Ale jego głos nie brzmiał tak jak wcześniej. Był jakby wyprany z emocji i taki…beznamiętny.- Nie z kuzynem zmarłego męża, który jest czarną owcą w rodzinie i którego wszyscy podejrzewają o posiadanie nieślubnego syna.
- Nie to nie tak. Nie to chciałam powiedzieć.- Nie mam pojęcia dlaczego kłamałam i zaprzeczałam, ale czułam że tak trzeba. Bo gdybym przytaknęła, nawet jeśli to była w tamtym momencie prawda, to straciłabym go na zawsze.
- W porządku, rozumiem.
- Nie, Artur nie rozumiesz.- Pokręciłam głową. Zaczęłam wpadać w lekką panikę widząc jego nieco melancholijny i jednocześnie nieco złośliwy uśmieszek. Jakby już mnie osądził. Jakbym była jakąś okrutną kokietką. A ja przecież tylko powiedziałam prawdę, choć paradoksalnie teraz ani w ogóle nie chciałam rozstawać się z Chojnackim. Paradoksalnie, bo gdy myślałam o swoim przyszłym życiu jego w tych planach nie było. Dlatego dodałam coś co jak miałam nadzieję załagodzi całą sytuację.- Zależy mi na tobie do cholery.
- Ale nie tak jak mi na tobie.- Odbił pałeczkę.
- Tego nie możesz wiedzieć.
- Ale wiem. Spójrzmy prawdzie w oczy: dla ciebie to była tylko przygoda: coś w rodzaju lekarstwa albo terapii no i dowód na to, że w końcu udało ci się uporać ze śmiercią Mariusza, więc możesz uprawiać seks z kimś innym niż zmarły mąż.
- Mówisz tak jakbym to ja cię wykorzystała.- Odezwałam się pełnym niedowierzania głosem.
- A nie było tak?
- Nie, bo to przecież był układ między naszą dwójką. Układ w którym przez jakiś czas mieliśmy być razem.
- Przez jakiś czas…- Prychnął ironicznie.
- Przestań po mnie do cholery powtarzać! I mówić, że nie traktowałam…że nie traktuję tego poważnie. Bo to dla ciebie nigdy nic nie znaczyło. To ty wciąż otaczałeś się wcześniej wianuszkiem kobiet.- Nie mam pojęcia dlaczego go oskarżałam; na dodatek wyciągając na światło dzienne te wszystkie brudy i sprawy sprzed wielu miesięcy a może nawet lat, ale nie mogłam się powstrzymać. Bo ta gryząca ironia w jego słowach działała na mnie jak płachta na byka.
- No tak, teraz przynajmniej wiem za kogo mnie masz.
- Nie mówię, że tak jest teraz!
- Ale myślisz. A dla mnie to było na poważnie, bo ja…ja cię kocham, Ewelina. Kocham cię, słyszysz? I dlatego nie mogę znieść tej sytuacji. Dlatego, że to tylko coraz bardziej boli i będzie bolało, bo ty nie czujesz i nigdy nie poczujesz do mnie tego samego. A może się mylę?
W życiu człowieka są takie chwile gdy mniej lub bardziej chciałby zapaść się pod ziemię. Gdy chciałby sprawić by coś co powiedział nigdy nie wydobyło się  z jego ust albo wręcz przeciwnie. Chwile, gdy cisza wcale nie oznacza spokoju, ale zwiastuje głęboki ból.
Tak jak teraz.
Kocham cię.
Tak właśnie mi powiedział.
Kocham cię, powiedział tak po prostu jakby mówił mi to wcześniej wiele razy. Jakbym wcześniej mogła podejrzewać, że wiąże ze mną przyszłość. Jakby to było oczywiste, choć przecież tak nie było. To była rewelacja którą mi zaserwował zupełnym mimochodem. I choć starałam się wmówić sobie, że to przecież nic nie znaczy, że Artur odbiera miłość znacznie płycej niż ja, że tak naprawdę wcale mnie nie kocha to…to jednak w głębi serca wiedziałam. On naprawdę mnie kochał.
Cisza która zwiastuje głęboki ból…
Głęboki ból.
Paradoksalnie było to przecież dość relatywne uczucie, bo w sumie z łatwością mogłabym temu zapobiec. To znaczy rozpadowi naszego związku. Mogłabym powiedzieć Arturowi, że nie ma racji, bo darzę go głębokim uczuciem. Mogłabym przecież do cholery skłamać. Kocham cię, to nie byłoby trudne. Dwa słowa. Przecież to byłyby tylko nic nie znaczące dźwięki które sprawiłyby nam obojgu radość: on by mnie nie zostawił a ja mogłabym wciąż być z nim szczęśliwa. Tyle, że nie mogłam tego zrobić. Nie potrafiłam skłamać. Nie w kwestii tak ważnej i delikatnej jak uczucia.
Bo nie kochałam Artura. Wiedziałam co to miłość dzięki Mariuszowi i w głębi ducha wiedziałam, że z Chojnackim nigdy nawet w połowie nie zbliżę się do tej oazy spokoju i bezpieczeństwa, do tej czułości która nas łączyła. Z nim związek nie będzie spokojnym rejsem, ale wzburzoną chaotyczną przeprawą po niebezpiecznych wodach podczas której pełno będzie przeszkód i zawirowań.  Pokazała to nawet głupia wycieczka na Mazury. Mariusz nigdy nie dopuścił by do tego byśmy się zgubili. Nigdy nie spędziłabym zimnej nocy w samochodzie w nieznanym miejscu nawet jeśli było to dość zabawna przygoda. Ale przecież nie zawsze będzie tak zabawnie. Nieodpowiedzialność Artura…chociaż, nie: to nie była nieodpowiedzialność. W końcu nie groziło nam prawdziwe niebezpieczeństwo. To była po prostu brawura i spontaniczność. A na tym raczej nie opiera się prawdziwy związek.
Nie jest szaleństwem, przygodą, wielką niewiadomą. Jest troską, opiekuńczością i czułością.
Nie tylko znakomitym seksem.
Nie tylko śmiechem, zabawą i beztroską.
Dlatego Artura nigdy nie pokocham.
I on to doskonale wiedział.
Mimo to i tak żałowałam, że nie zdobyłam się na kłamstwo.
- No cóż…chyba powinienem już iść. Do widzenia.
- Artur…, Artur proszę nie odchodź. – Zaczęłam lekko panikować. Jakim cudem ta rozmowa zeszła na tak poważne tory? I to w tak błyskawicznym tempie?
- Po co? Przecież wszystko już sobie powiedzieliśmy, prawda?
- Nie chcę tego kończyć.
- Ale przecież kiedyś będziesz tego chciała. Za miesiąc, sześć lub rok stwierdzisz, że masz dość towarzystwa wiecznego chłopca jak mnie nazywasz i znajdziesz sobie kogoś takiego jak Szymek, bo przecież ja do ciebie nie pasuję. Może nawet samego Bralczyka?
- To nie tak.
- Jej, rzeczywiście byłem tępy żeby nie zrozumieć jak mnie odbierasz: przecież nawet to określenie jakie dla mnie stosowałaś mówi samo za siebie: wieczny chłopiec. Jakbym był do cholery jakimś nieodpowiedzialnym gnojkiem, który nie potrafi zbudować z kimś relacji na poziomie głębszym niż początkowe pożądanie.
- Nie powiedziałam tego.
- Powiedziałaś. Może nie słowami, ale spojrzeniem pełnym poczucia winy i prawdy. W sumie może to i dobrze: w końcu jak to mówią im szybciej tym lepiej. Wtedy podobno mniej boli.
- Artur…
- Do widzenia Sweterku. Tym razem chyba na zawsze.

5 komentarzy:

  1. Tak coś przeczuwałam, że dojdzie do sytuacji, w której Artur wyzna Ewelinie, że ją kocha, a ona go odrzuci. Mam tylko nadzieje, że jednak przemyśli sobie pewne sprawy i dojdzie do wniosku, że też go kocha. Brakowało mi Twojego opowiadania przez te kilka dni ;-) ciesze się, że już wsztstko w porządku z Twoim internetem. Czekam na następną część :-) pozdrawiam roksana

    OdpowiedzUsuń
  2. Hmm, no to teraz pojechałas po całości :, ale wiedziaąm, że nie może tak długo dobrze.
    Ciekawi mnie jak to wszystko rozstrzygniesz??
    Szkoda mi Artura, a Ewelina, hmm jej potrzeba czasu,i takiego "kopa" od Artura, żeby mogła rozeznać się w swoich uczuciach. Ufam, że będzie dobrze między tym dwojgiem.
    Pozdrawiam
    Ania

    OdpowiedzUsuń
  3. Hmm, no to teraz pojechałas po całości :, ale wiedziałam, że nie może tak długo być dobrze.
    Ciekawi mnie jak to wszystko rozstrzygniesz??
    Szkoda mi Artura, a Ewelina, hmm jej potrzeba czasu,i takiego "kopa" od Artura, żeby mogła rozeznać się w swoich uczuciach. Ufam, że będzie dobrze między tym dwojgiem.
    Pozdrawiam
    Ania

    OdpowiedzUsuń
  4. O mamo jesteś genialna juz nie mogę się doczekać kolejnej części . Szkoda ze to ostatnie czesci juz wiem ze będę tęsknić za tym opowiadaniem i za Arturem i Ewelina a nawet sama Monika :p buziaczki Daria

    OdpowiedzUsuń
  5. Będzie dziś następna bo nie wiem czy czekać czy iść spać ? :*

    OdpowiedzUsuń