Łączna liczba wyświetleń

niedziela, 21 sierpnia 2016

Maskarada część XXXVII



Witam wszystkich. Wiem, że z chęcią zabralibyście się do czytania tej ostatniej części, ale właśnie dlatego się wstrzymajcie. Bo to nie jest ostatnia część ;-) Planowałam trochę podkręcić tempo ale po namyśle doszłam do wniosku, że zrobiłby się za duży galimatias i jak Filip z konopi wyskakiwałyby różne niespodziewane historie. Także lepiej zrobić jeszcze dwa kawałki. Poza tym jest też druga przyczyna, bardziej prozaiczna a mianowicie moje zmęczenie. Jutro muszę dość wcześniej wstać, więc nie jestem w stanie dokończyć opowiadania. Za niedotrzymanie obietnicy przepraszam, ale może fakt że jeszcze definitywnie nie rozstajemy się z Arturem i Eweliną jest nawet pozytywny. Aha, no i koniecznie chciałabym się odnieść do faktu, że nagminnie (no dobra, co jakiś czas) dostaję informację o tym, że ktoś zamieszcza któreś z moich opowiadań jako swoje. I nie, nie zamierzam tutaj grzmieć i błyskać ochrzaniając takich delikwentów, bo to nic nie da. Wręcz przeciwnie chcę podziękować niektórym z was, że dajecie mi o tym znać tak bym mogła interweniować. Bo strasznie mnie to wkurza. Wiem, że pewnie niektórym może się to wydawać błahostką: „w końcu prowadzę bloga dość anonimowo, więc co za różnica gdzie kto czyta moje opowiadania? Przecież ważne że czyta.” Ale wcale tak nie jest. Bo to są MOJE opowiadania. Stworzone przeze MNIE i okupione wieczorami (a czasami nawet nocami) pisania w klawiaturę laptopa pomimo zamykających się powiek. Przez MOJĄ wyobraźnię. Dlaczego by więc wartość intelektualna miała mniejszą wartość niż wartość na przykład lodówki czy długopisu zakupionego w sklepie? Czemu inni nie potrafią zrozumieć, że to jest zwyczajna kradzież? Nie wspominając już o ich motywacji co jest dla mnie kompletnie niezrozumiałe: no bo jaka później z tego radocha nawet jeśli ktoś takie opowiadanie rzeczywiście chwali? Albo żałosne tłumaczenia w reakcji na moją wiadomość, że „przecież nie napisałam na blogu, że opowiadania są mojego autorstwa”. Ludzie drodzy zachowujmy się jak dorośli a nie jak trzynastolatkowie! Swoją drogą super wyjaśnienie: w szkole pewnie też przepisując pracę domową od koleżanki można użyć argumentu „ależ pani profesor przecież nie powiedziała pani że to ma być moja rozprawka/opis/projekt tylko żeby go/ją zrobić” Chciałabym wtedy zobaczyć reakcję nauczycielki, bo z pewnością nie pokiwałaby wtedy głową ze śmiechem gratulując ściągającemu sprytu. A tutaj przecież jest zupełnie inna sytuacja: nikt nie zmusza nikogo do prowadzenia bloga tak jak odrobienia lekcji w szkole, więc jeśli brak weny no to cóż, na pewno kradzież opowiadania innego autora nie jest dobrym rozwiązaniem. Naprawdę to mnie strasznie wkurza, ale i dołuję. I sory, że karzę wam wysłuchiwać swoich gorzkich żali, ale musiałam jakoś dać upust złości. Czasami wręcz po kolejnym takim „cynku” zastanawiam się czy nie przestać publikować, bo jestem już u kresu wytrzymałości. Po prostu nie cierpię oszustów. Piszę bo lubię: nie dla sławy czy pozytywnych komentarzy, ale po to by i ktoś mógł się przy tym rozerwać. Poza tym lubię czytać swoje opowiadania, choć może niektórzy uznają to za megalomanię. Ale jeśli niektórzy nie potrafią tego docenić to jest mi bardzo przykro.


***
Właściwie nie rozumiałam jak przez resztę piątkowego wieczora mogłam tak po prostu płakać i użalać się nad sobą, ale tak rzeczywiście było. Dopiero w sobotę opanowało mnie coś na kształt odrętwienia. Dlatego przez cały dzień funkcjonowałam mechanicznie niemal jak robot. Udało mi się to osiągnąć tylko dzięki zepchnięciu swoich uczuć w najciemniejszy kąt umysłu.
Bo wciąż po słowach Artura czułam się brudna. Brudna jak nigdy dotąd. A najgorsze było to, że przez to co mi powiedział okazało się, że to co nas łączyło też było brudne.
Notorycznie łamałem dziewiąte przykazanie…
Wyobrażałem sobie jak mnie pieścisz i całujesz…
W końcu moje modlitwy zostały wysłuchane, bo Mariusz umarł…
Te okrutne i obrzydliwe zdania wciąż siedziały w mojej głowie zagnieżdżone i ściśnięte niczym imadło. I nijak nie mogłam je stamtąd wygrzebać.
Jednocześnie wciąż pytałam siebie jak to się w ogóle stało. Bo przecież miało być zupełnie inaczej: mój wczorajszy plan spotkania z Arturem zakładał jeśli nie całkowite pogodzenie się z nim to przynajmniej częściowe zawieszenie broni oraz możliwość dalszych pertraktacji i rokowań pokojowych. A teraz nawet nie chciałam na niego patrzeć.
Mimo to postanowiłam być silna i jakoś zebrać się do kupy: zawsze uważałam że płakanie niczego nie rozwiązuje i wbrew temu co mówią niektórzy wcale nie oczyszcza. Wręcz przeciwnie: człowiek czuje się po wszystkim zmęczony i odrętwiały a przecież nie o to tutaj chodzi. Wiedziałam to zwłaszcza po śmierci mojego męża, którego straty wciąż nie potrafiłam przeboleć. Wtedy rozpacz nic mi nie dała. Ale gdy te postanowienia wyraźnie sklarowały się w mojej głowie cały mój spokój został zburzony przez jedną osobę, która odwiedziła mnie w niedzielne przedpołudnie. I nie, wcale nie był to Artur. To była Alicja, która dla większości znajomych pozostawała matką dziecka Chojnackiego.
- Cześć mogę wejść?- Spytała na wstępie jak gdyby nigdy nic. Jakby fakt, że przychodzi do mnie praktycznie obca mi osoba i na dodatek w jakiś dziwny sposób związana z Arturem był całkiem normalny.
- Skąd masz mój adres?- Odpowiedziałam wciąż przez drzwi. Zamierzałam zachować ostrożność.
- Kiedyś go wyznałaś gdy pomagałaś mi przy ucieczce przed Zbyszkiem. Zapomniałaś?- Niechętnie skinęłam głową i odsunęłam się od drzwi. Bo choć nie pamiętałam tego momentu, to jednak mogła mieć rację. Poza tym chciałam mieć już to z głowy.
- Czego chcesz?
- Wow, dlaczego jesteś w stosunku do mnie taka wojownicza?
- Bo znam już prawdę. Artur mi wszystko wyjaśnić. Powiedz, razem nabijaliście się ze mnie?
- Nie mam pojęcia o czym mówisz. Ale rzeczywiście widać, że ją znasz. Chyba przepłakałaś całą noc.
- Nic ci do tego.
- Może i tak, ale Artur wcale nie wygląda lepiej.
- Więc go pociesz.- Odparłam opryskliwie.
- Z chęcią bym to zrobiła gdyby tego chciał.- Jej odpowiedź wcale nie była ironiczna co jeszcze bardziej mnie rozwścieczyło. W końcu wiedziałam, że była w nim zakochana: sama przecież mi to kiedyś bardzo wyraźnie zasugerowała.- Szkoda tylko, że on myśli tylko o tobie, a ty nie jesteś warta jego miłości.
- Słucham?- Żachnęłam się nie wierząc w jej tupet.- Jakim prawem nachodzisz mnie w moim mieszkaniu bez zapowiedzi a potem pleciesz te nonsensy? Sądzisz, że mam ochotę ich wysłuchiwać?- Spytałam wciąż wojowniczo. Ale w końcu mnie olśniło. - A nie, no tak.- Prychnęłam a potem z ironicznym uśmieszkiem dodałam:- To on cię nasłał, co?
- Gdyby wiedział że tu jestem na pewno by mnie powstrzymał.
-  W takim razie zrobiłby jedną dobrą rzecz pośród całej masy złych.
- O co się tak właściwie wściekasz co? O to że zataił przed tobą fakt, że cię kochał nawet pomimo faktu iż byłaś mężatką?
- Nie wiesz w czym rzecz, więc się nie wtrącaj.
- Mylisz się, bo wiem więcej niż chciałabym wiedzieć. A ty doskonale wiesz, że zależy mi na Arturze jako facecie, choć dla niego jestem co najwyżej przyjaciółką z przymusu. Wiesz w ogóle co ten facet przez ciebie przeżywał i wciąż przeżywa?
- Już mówiłam skoro tak jest, to co tu robisz?
- Serio: nie sądziłam że jesteś aż tak głupia. Stracisz go przez własną dumę a potem będziesz tego żałować.
- Niczego nie będę żałować, mogę ci to przysiąc. A jeśli już to tego, że dałam się wciągnąć w ten cały pseudo związek, że wcześniej niczego się nie domyśliłam i że wczoraj wysłuchałam tych wszystkich świństw o tym jak bardzo mnie pragnął i jak usiłował zniszczyć mój związek z mężem.
- Ale koniec końców pomógł ci w ogóle go utrzymać, prawda? Gdyby Artur go nie przekonał Mariusz uciekłby za granicę pozostawiając cię w błogiej nieświadomości o swojej chorobie a ty miałabyś go za bezdusznego drania.
- To wersja Artura, niestety nie mam możliwości skonfrontowania jej ze słowami mojego męża, ponieważ on nie żyje.- Niemal odwarknęłam.
- Ale możesz przeczytać list który do ciebie napisał. Chyba rozpoznasz jego charakter pisma i będziesz wiedziała, że nie jest podrobiony prawda?
- Posłuchaj, naprawdę nie ma sensu dyskutować o tym z tobą, choć jak widzę rzeczywiście jesteś nieźle wtajemniczona. Ale Artur mnie oszukał, zdobył podstępem i…
-…a ty się pewnie broniłam przed tym rękoma i nogami, tak?
- Nie wiem po co ci to mówię skoro trzymasz jego stronę!
- Tak masz rację, trzymam jego stronę. Bo nie potrafię zrozumieć jaką trzeba być idiotką by nie docenić tego, że facet którego darzy się uczuciem wyznaje, że kocha cię od kilku ostatnich lat!
- Że pożądał gdy byłam żoną innego mężczyzny też? Że śnił o moich pocałunkach i pieszczotach w czasie gdy należałam do jego kuzyna? Że usiłował rozbić nasz związek mówiąc, że Mariusz był zwykłym podrywaczem ubogich sprzątaczek? Że modlił się o to by Bóg w końcu usunął wszystkie przeszkody z naszej drogi? To według ciebie jest miłość? To jakaś cholerna obsesja!
- Więc gdyby pozostał przy tym, że cię kochał wszystko byłoby w porządku, tak? Ale nie: gdy otworzył przed tobą duszę i okazało się że nie chodziło mu tylko o platoniczne wielbienie ukochanej uważasz to za brudne i odrażające? Gdyby resztę myśli zachował dla siebie tak jak zrobiłby to każdy normalny facet starając się wybielić i wyjść na romantycznego bohatera?
- Wcale nie.
- Och na Boga, ze mną możesz być szczera.
- A więc tak: zadowolona? Wolałabym żeby na tym poprzestał.
- Ale z ciebie hipokrytka.
- Wynoś się stąd! Nie będziesz mnie obrażać w moim własnym mieszkaniu.
- Naprawdę mi cię żal. Tylko nie obudź się za późno Śpiąca Królewno, bo Artur znów wpadł na wspaniały plan żeby…
- Mam to gdzieś.  Możesz mu nawet powiedzieć, żeby się ode mnie odczepił.
- …mimo wszystko będę miłosierna i ci to powiem, bo może gdy trochę ochłoniesz zdasz sobie sprawę, że zachowujesz się jak dzieciak. On chce znów wyjechać: tym razem na zawsze. Nie wiem gdzie dokładnie: wiem tylko że już kupił bilet i że leci samolotem z lotniska w Warszawie we wtorek albo środę. Wróci dopiero za rok lub dwa.
- A więc krzyżyk na drogę.- Odpowiedziałam na to. Bo byłam zbyt wściekła na nią, na niego i chyba na siebie. Alicja tylko spojrzała na mnie bez słowa i po prostu kręcąc głową wyszła. A ja znów zostałam ze swoimi myślami całkiem sama i skołowana. Miałam ochotę wrzeszczeć i przeklinać Artura za to, że ją tu sprowadził. Byłam pewna, że kłamała i że to była jego manipulacja. Poprosił biedną przyjaciółeczkę o to by nastawiła mnie wobec niego bardziej przyjaźnie. A to wcale nie było możliwe. Tak jak i ta bajeczka z wyjazdem. Kogo ona chciała oszukać mówiąc to? Przecież Artur wie że jego ojciec jest ledwie po zawale. I że do poprzedniego o mało by nie doszło właśnie przez jego wyjazd i wypadek. Czy teraz robiłby więc to podobnie zdając sobie sprawę z konsekwencji? Czy…
W jednej chwili przypomniałam sobie to co mówiła mi pani Grażyna. Artur nie miał pojęcia o tym co się stało z jego ojcem dwa lata temu, bo zwyczajnie go o tym nie poinformowano. Możliwe nawet, że wtedy jeszcze leżał w tej swojej śpiączce. Tak więc owszem, mógł chcieć wyjechać, mógł chcieć ode mnie uciec. Pewnie trochę martwiłby się o ojca, ale mimo wszystko podczas naszej ostatniej rozmowy postawił wszystko na jedną kartę.
W pierwszej chwili już chciałam biec do stolika na którym leżała moja komórka i zadzwonić, ale szybko pokonałam ten odruch. Bo i co miałam mu powiedzieć? Nie wyjeżdżaj, bo cię o to proszę ale to nie znaczy że chcę z tobą być? Dla mnie rozdział pt. Ja i Chojnacki to już przeszłość. I jeśli nie chciałam wyjazdu Artura to tylko przez wzgląd na jego rodziców, bo bardzo by z tego powodu cierpieli. Nic więcej. Nie chciałam byśmy znów byli razem. Pragnęłam normalności. A on nie tylko był facetem, który był kuzynem mojego zmarłego męża, ale również mężczyzną, który przez kilka lat udawał mojego przyjaciela podczas gdy tak naprawdę chciał mnie zdobyć. Dla mnie to było już za trudne. Dlaczego życie musiało być tak bardzo popieprzone? Gdzie się podziały zwyczajne związki gdy chłopaka spotyka się w pracy, na ulicy czy na uczelni? I nie okazuje się on być żadnym psychopatą, śmiertelnie chorym facetem lub złoczyńcą?
W poniedziałek nie chciałam iść do pracy. W piątek również wzięłam urlop, bo nie czułam się na siłach znosić pytania ciekawskich współpracowników co do moich podpuchniętych oczu. A już w szczególności Szymka. Ale o dziwo w poniedziałkowy poranek zebrałam się w sobie na tyle, by stwierdzić że właśnie praca jest tym co jest mi potrzebne. Że przecież użalanie się nad sobą niczego nie zmieni a nawet wręcz przeciwnie: pogorszy mój stan. No i ile miałam w końcu lat by rozpaczać nad związkiem który rozpadł się po kilku tygodniach? Nawet jeśli znałam Artura przez kilka ostatnich lat…
Zdziwiłam się trochę, że Bralczyk tym razem powitał mnie całkiem normalnie, ale chyba była to wina spotkania z developerami, którzy przewidywali jakieś trudności w kontynuacji budowy bloku domów mieszkalnych. Dlatego Szymon musiał dokonać jakiejś korekty i sprawdzenia planów, więc przez kilka początkowych godzin chodził jak podminowany. Dopiero podczas późniejszej przerwy na lunch na którą wybraliśmy się razem wyjaśnił mi, że plan nie wymagał żadnej korekty: po prostu jakiś urzędas źle wpisał dane z których wynikła niezgodność. I że jeszcze dziś będzie musiał iść do urzędu by wszystko załatwić. Cieszyłam się, że nad wszystkim panuje, ale jednocześnie poczułam smutek.
Więc jeśli tak naprawdę jest…jeśli w to wierzysz to sprzedaj biuro architektoniczne. To ono wciąż wiąże cię z Mariuszem i jest balastem, który wzbudza poczucie winy.
Tak, niewątpliwie nie zachowywałam się jak prezes, bo każdy problem zostawiałam na barkach Szymka. A jaki on miał obowiązek by to robić? Co jeśli wycofałby swój kilkuprocentowy udział i z dnia na dzień oznajmił, że odchodzi? Przecież to byłby dla mnie koniec! Dziwiłam się, że inni inwestorzy w ogóle nie biorą tej opcji pod uwagę.
- Szymek, nie zostawisz mnie samej prawda?- Spytałam przerywając mu to co aktualnie mówił. Czego, przyznaję się bez bicia, wcale nie słuchałam.
- Co?- Był zbity z tropu. W końcu była to zupełnie normalna reakcja: raczej nie potrafił czytać mi w myślach.
- No, mam na myśli to biuro. Nie odejdziesz?
- Czemu teraz o to pytasz?
- Nie wiem. To znaczy zdałam sobie sprawę, że jestem tu nikim i ono działa tylko dzięki tobie. Już kiedyś myślałam nad sprzedażą, ale teraz…teraz zaczęłam się nad tym realnie zastanawiać.
- Masz na myśli odsprzedanie ją Kamińskim?
- Nie, nie im.- Zaprzeczyłam nie dodając, że jeśli już bym się na to zdecydowała to wolałabym oddać firmę Szymkowi. Ale jednocześnie wiedziałam, że on by się na to nie zgodził, już kiedyś na ten temat dyskutowaliśmy.- Ostatnio czuję, że muszę w końcu zrobić coś ze swoim życiem, bo tylko wegetuję.
- Czy to ma związek z tym mężczyzną z którym zaczęłaś się spotykać?
- Oczywiście, że nie.- Zaprzeczyłam gwałtownie, choć potem całkowicie zepsułam efekt zaczynając się tłumaczyć:- On chciał bym sprzedała to biuro, bo uważa że nie robię tego tylko w imię jakiejś źle pojętej pamięci miłości do mojego zmarłego męża. No i postawił mi ultimatum, dlatego zakończyliśmy ten związek. A w zasadzie to ja go zakończyłam.
- Przykro mi.
- Nie, to było głupie od samego początku. Nie wiem po co dałam się w to wciągnąć .Wiedziałam, że to złe, bo przecież związek z ku…- Urwałam w ostatniej chwili z trudem nie wyjawiając tożsamości Chojnackiego. Ale chyba nie doceniłam Szymka, bo wtedy korzystając z mojej konsternacji spytał prosto z mostu:
- To Artur, prawda?
- Co? Ale skąd…?
- Skąd wiem? Domyśliłem się. No dobra, miałem trochę łatwiejsze zadanie, bo ostatnio zauważyłem jak ostatnio przyjechał do ciebie po pracy. No i wzrok jakim na siebie patrzyliście. Poza tym to tłumaczyłoby twoją tajemniczość, nawet wobec Moniki.- Przez dłuższą chwilę milczałam zastanawiając się czy w jego głosie zabrzmiał wyrzut. Wydawało mi się, że nie ale całkiem pewna też nie byłam. Dlatego spytałam:
- Pewnie uważasz mnie teraz za podłą, prawda?
- Skąd, dlaczego?
- Bo będziesz uważał, że łączyło nas coś jeszcze gdy byłam z Mariuszem. No i to jego kuzyn.
- Ewelina, myślę że za bardzo się tym przejmujesz.
- Wcale nie, teraz już wcale tego nie robię. Jak mówiłam, zakończyliśmy związek. Boże, nawet nie wiesz co on powiedział mi podczas ostatniej rozmowy.
- Chcesz o tym pogadać?
- Nie, to znaczy tak, ale teraz nie masz czasu. Przerwa się kończy, a miałeś jechać do urzędu…
- Najwyżej zrobię to po pracy. Więc?
I tak opowiedziałam mu wszystko: nie zatajając niczego; no może poza intymnymi szczegółami mojego związku z Arturem ale i tak bardzo dużo. O tym jak miał mi za złe ukrywanie się, jak żądał sprzedaży biura, jak wyznał że kochał już od kilku lat. I nagle gdy mówiłam to wszystko starając się ograniczyć tylko do faktów zdałam sobie sprawę, że Alicja miała trochę racji: moje argumenty przeciwko Arturowi rzeczywiście były trochę śmieszne. W końcu co miałam mu do zarzucenia? W piątek byłam wytrącona z równowagi tymi wszystkim rewelacjami, ale dziś, dziś mój umysł działał dużo sprawniej. Poza tym niewątpliwie pomogła mi to zrozumieć reakcja Szymka: uzmysłowił mi, że w słowach Chojnackiego mogło tkwić dużo prawdy.
- Posłuchaj, Mariusz nie był głupim facetem choć niewątpliwie potrafił być całkiem naiwny. Ale myślę, że to wynikało ze środowiska z którego się wywodził: on nie musiał stosować różnych forteli by przetrwać; po prostu miał to zapewnione dzięki pieniądzom rodziców. Także co się tyczy Artura…oni naprawdę w ostatnich miesiącach życia Mariusza bardzo się do siebie zbliżyli. Nie raz słyszałem jak rozmawiali przez telefon, bo padało imię Artura. Teraz cieszy mnie to, że miał kogoś komu wyznał wszystko o swoim stanie i miał wsparcie, ale wcześniej…uwierz mi, że też czułem się zdradzony tak jak ty.
- Serio?
- Tak. W końcu uważałem się za jego najlepszego przyjaciela, a on nie zdradził mi się ani słówkiem. Pamiętam, że gdy przypadkiem zastałem w jego biurze tego gościa od polisy wydawał się nawet być zmieszany. A co dopiero by wspomniał mi o swojej chorobie.
- Więc reasumując…Artur może mówić prawdę?
- Tego nie mogę wiedzieć na pewno, ale tak, może. Mariusz mu zaufał w kwestii choroby, więc czemu nie w innych? Ponadto zrobił to wiedząc, że on cię kocha…a uwierz mi z pewnością to nie mogło być dla niego łatwe. Dla Artura zresztą też nie. Skoro cię kochał próbując zdobyć wszelkimi fortelami jak musiał się czuć wiedząc, że już niedługo będzie rywalizował z duchem kuzyna? Jak mógł wtedy być szczęśliwy?

Pewnie teraz uznasz mnie za podłego śmiecia, który tylko wykorzystywał dobroć Mariusza po to by dobrać się do jego żony ale to nieprawda. On był również moim przyjacielem, a ja musiałem walczyć z tym rozdarciem przez wiele miesięcy. Jednocześnie czułem na niego wściekłość za to, że niejako dał mi furtę do tego bym kiedyś mógł być z tobą nie pozwalając o tobie zapomnieć.

Wracając pamięcią do piątkowych słów Artura spuściłam głowę z trudem przełykając ślinę. I właściwie nie tylko słów, ale i wyrazu twarzy jaki wtedy gościł na jego obliczu. Tej pustki a jednocześnie (choć zabrzmi to paradoksalnie) głębi spojrzenia którą wówczas zauważyłam choć wcale nie chciałam. Mówienie mi tego wszystkiego nie przyszło mu łatwo a ja potraktowałam go jeszcze z taką pogardą. Zupełnie tak jakby w ogóle sama myśl o tym, że mogłabym go pokochać była mi wstrętna.
- Dlatego po prostu to przemyśl, Ewelina.- Kontynuował Szymek nie zauważając mojego stanu. Potem pokrzepiająco uścisnął moją dłoń.- Chciałbym ci powiedzieć byś po prostu spędziła resztę popołudnia z ciepłym kubkiem czekolady i w grubym swetrze na łóżku, ale niestety jeszcze są mi potrzebne twoje podpisy i obecność w firmie.
- Jasne.- Mimo głębokiego poczucia smutku zdołałam się uśmiechnąć. Ale pragmatyczność Szymka czasami była po prostu tak zaskakująca, że aż śmieszna. To był jeden z tych facetów, którzy nigdy w każdej chwili życia miał wszystko pod całkowitą kontrolą. Bo jego stwierdzenie wcale nie miało być próbą żartu i rozładowania sytuacji.- A więc chodźmy.
Gonitwa w mojej głowie sprawiła, że po skończonej pracy byłam zmęczona psychicznie tak, jakbym funkcjonowała kilka dni bez snu. A jeszcze wiele rzeczy musiałam przemyśleć. Owszem, przynajmniej zrobiłam pierwszy krok i empatycznie wczułam się w sytuację Artura. No i rozważyłam słowa Alicji, która przecież miała rację: Chojnacki wcale nie musiał mówić mi tego wszystkiego: gdyby zachował to w sekrecie nikt by go nie zdemaskował, bo przecież Mariusz już nie żył. Ale on mimo wszystko to zrobił: zdradził to wszystko nawet nie starając się by siebie wybielić. Wręcz przeciwnie: odniosłam wrażenie, że wręcz próbował nadawać swojemu niewłaściwemu postepowaniu większą rangę niż była w rzeczywistości. A wszystko dlatego, że żądałam od niego szczerości i uczciwości, a on właśnie chciał mi je dać. Nie połowicznie, ale właśnie całkowicie. Zdałam sobie sprawę, że może nawet robił to  nie tyle dla mnie ile dla siebie samego. Spowiedź grzesznika…chyba tak to nazwał.
Mimo wszystko uświadomiwszy sobie to wszystko nie pognałam do niego na złamanie karku. Wciąż jeszcze wahałam się nad tym co powinnam zrobić; czego żądał rozum, a czego chciało moje serce. Nie pomagała mi tęsknota z nim i poczucie, że tu wcale nie ma dobrego wyboru. Wiedziałam tylko, że gdy nie zrobię teraz nic Artur nigdy więcej nie zbliży się do mnie na tyle by łączyło nas coś więcej niż przyjaźń. Po prostu podświadomie czułam, że w tej chwili rezygnuje (a może już zrezygnował?) ze mnie na zawsze.
We wtorek znów zepchnęłam swoje prywatne sprawy na dolny plan by móc efektywnie wspierać Szymka i mu pomagać w załatwieniu formalności. Dopiero po pracy zdecydowałam się działać. W trakcie jazdy samochodem w głowie układałam sobie to co mogłabym mu powiedzieć, bo prawdę mówiąc nie miałam pojęcia jak odnieść się do jego zarzutu, co zrobić, jak z nim rozmawiać. Wiedziałam tylko, że nie chcę by zniknął z mojego życia nawet pomimo tego co mi wyznał. Bałam się jednak, że to może mu nie wystarczyć.
Ku mojemu zdziwieniu nikt jednak nie odpowiedział na mój dzwonek. Zrozumiałam, że nie ma go w mieszkaniu. Wtedy poczułam rezygnację, ale przypomniałam sobie, że być może jest w rodzinnym domy i odwiedza ojca. Dlatego skierowałam się właśnie tam.
Nie miałam jednak szczęścia, bo u państwa Chojnackich nie spotkałam ich syna co mnie rozczarowało. Ale szczerze ucieszyłam się z lepszego stanu zdrowia pana Grzegorza, który wydawał mi się być nawet bardziej żywotny niż wcześniej. No i zdecydowanie bardziej uśmiechnięty. Ale, jak mi wyznał, po spędzeniu w szpitalu kilku dni, teraz życie wydaje się mu być o wiele lepsze niż dotychczas. Potem, mimo chęci dalszych poszukiwań Artura, zdecydowałam się okazać trochę gościnności i wypić kawę z panią Grażyną. W pewnej chwili rozważałam jednak czy nie wyznać jej prawdy o tym co łączy mnie z jej synem, ale dałam sobie z tym spokój. Bo przecież nie byłam pewna czy wciąż nas coś łączyło. Ale nie mogłam się powstrzymać przed spytaniem jej gdzie też może być teraz Artur.
- Jak go znam to pewnie szykuje się do jutrzejszej podróży.- Oznajmiła mi dość pogodnym głosem. A ja poczułam jak usuwa mi się grunt pod nogami.
- Jakiej podróży?- Spytałam choć w głowie pojawiły mi się słowa Alicji: wyjeżdża we wtorek albo w środę.- Chce pani powiedzieć, że pozwala mu jechać?- Dodałam z niedowierzaniem zaczynając podejrzewać, że to co mówiłam Ala było jednak prawdą. Pani Grażyna spojrzała na mnie lekko poważniejąc.
- A nie powinnam?
- A co z panem Grzegorzem? Przecież miał zawał i…i mówiła pani, że to przez poprzednią podróż Artura z której wrócił w kiepskim stanie.
- No tak, ale teraz jedzie właśnie dlatego: jest jakiś problem z biżuterią, którą tam wysłaliśmy i konieczna jest obecność kogoś, kto nie tylko jest reprezentatywny, ale i pełni ważną funkcję w firmie. Może i na razie Artur nie spełnia tego ostatniego wymogu, ale jako syn właścicieli z pewnością dostawcy mogą mieć pewność, iż to on zostanie przyszłym prezesem.
- No tak, ale…- Przerwałam nie mając pojęcia co powiedzieć. A więc Artur wyjeżdżał na prośbę rodziców? Może to nawet nie miało nic wspólnego ze mną? Może tak naprawdę on wcale nie cierpi tylko po prostu…Nie, co ja plotę. Pewnie wydarzenia zbiegły się u niego w tym samym czasie: życie zawodowe z prywatnym. Dzięki temu nie musiał wyjaśniać rodzicom, że wyjechał nie potrafiłam mu zaufać i zbudować związku. Dlatego dodałam jednocześnie wstając z sofy:- Przepraszam, ale ja muszę z nim pilnie porozmawiać przed wyjazdem. Muszę już iść.
- Ewelinko, coś się stało?- Pani Grażyna była wyraźnie zaniepokojona moją zmianą nastroju.- To nie może zaczekać do jego przyjazdu?- Za rok lub dwa, chciałam spytać, ale machnęłam na to ręką. Okazywało się, że miałam jeszcze mniej czasu niż sądziłam. Tak to jest jak za dużo się człowiek zastanawia, strofowałam samą siebie. Raz chciałam być z Arturem, a przy najmniejszej przeszkodzie z niego rezygnowałam. Czy to nie dziwne, że w końcu miał dość tej huśtawki i mnie? Już w samochodzie wyciągnęłam komórkę wybierając jego numer choć i tak intuicyjnie wiedziałam, że nie odbierze. Dlatego wcale nie zdziwiło mnie to, że tak się stało. I co miałam do cholery robić w takiej sytuacji? Czatować pod jego domem? Dzwonić aż do skutku? Poddać się? Żadna z tych opcji nie wchodziła w grę. Dlatego miałam nadzieję, że wystarczą tylko te dwie pierwsze.

***
Artur nie wrócił na noc.
To była pierwsza myśl, która pojawiła się w mojej głowie gdy czekając na niego w swoim aucie pod blokiem spojrzałam na swój zegarek. Było chyba po pierwszej, ale jeśli Chojnacki nie miał zdolności do latania lub nie zdobył znikającej peleryny to nie przekroczył progu swojego mieszkania. A przynajmniej od czterech godzin. Ciężko westchnąwszy zdecydowałam się wrócić do siebie i zdrzemnąć. Dopiero rankiem zdałam sobie sprawę, że chyba mój mózg musiał działać wczoraj mniej sprawniej niż sądziłam, bo nawet nie wpadłam na to by spytać pani Grażyny o miejsce odlotu Artura. Ani godzinę. Teraz mogłam tylko pluć sobie w brodę zastanawiając się nad własną nieporadnością. Było po ósmej a ja nie miałam pojęcia co zrobić. Bez większego przekonania wzięłam do rąk komórkę i zaczęłam wybierać numer Chojnackiego (którego notabene z powodu częstego wybierania, ostatnio nauczyłam się już na pamięć) gdy ku mojemu zaskoczeniu rozległ się w komórce głos:
- Halo?- W pierwszej chwili totalnie zaskoczona nie byłam w stanie wydobyć z siebie słowa.- Halo, Ewelina jesteś tam?- Tak, w końcu mi się udało! To był głos Artura!
- Tak jestem. Cześć. Słuchaj, ja…ja muszę z tobą pilnie porozmawiać.
- Tak też myślałem, ale ostatnio szwankuje mi komórka. Coś się stało?
- Nie, to znaczy…spotkajmy się.- Cisza która zaległa na moment w słuchawce spowodowała, że zaczęłam nawet myśleć, iż nasze połączenie zostało przerwane. Ale w sumie można powiedzieć, że zwiastowała zupełnie inny ton rozmowy. Bo przedtem (to znaczy gdy Artur najwyraźniej sądził, że dzwonię do niego z powodu jakiegoś poważnego problemu lub usterki) wydawał się być rzeczowy i dość chłodny. Ale później…później był niepewny i jakby…smutny. Jakby na nic już nie liczył, więc miałam nadzieję, że poważnie go zaskoczę.- Artur, jesteś tam?
- Tak.
- Więc czemu nic nie mówisz?
- Po prostu…nie wiem co chciałabyś usłyszeć, co mógłbym powiedzieć.
- Aha.- Mrugnęłam czując się jak kretynka. Ale takich rozmów zdecydowanie nie można przeprowadzać telefonicznie. Pamiętam jak kiedy koleżanka na studiach opowiadała mi jak zerwała z chłopakiem przez SMA-a. Wtedy druga odpowiedziała, że to okrutne i tchórzliwe. Teraz czułam, że tak samo jest nie tylko w przypadku prób rozstania, ale i powrotu do siebie. I nie tylko wiadomości SMS, ale i rozmowy telefonicznej. Poza tym tak naprawdę do końca jeszcze nie wybaczyłam Arturowi. Tyle że mając w perspektywie czekanie na niego rok lub dłużej wolałam jednak przełknąć dumę i urazę już teraz.- Ja…ja chciałam powiedzieć, że wszystko sobie przemyślałam.- Znów ta cisza. To znaczy nie całkiem, bo w tle słyszałam masę innych dźwięków: jakieś szuranie, stukot obcasów, dźwięki klaksonów…gdzie on do cholery był?- Artur? Słyszysz mnie w ogóle?
- Tak.- Odparł tylko powodując we mnie wybuch złości.
- Więc?- Ponagliłam go starając się powściągnąć irytację.
- Nie sądzę by nasze spotkanie miało sens.- Irytacja przeszła mi w ciągu ułamka sekundy. Niespodziewanie poczułam jak moje gardło staje się bardzo suche. Z trudem udało mi się przełknąć ślinę.
- Słucham? Masz na myśli nas?- Spytałam by się upewnić.
- To wszystko okazało się być gorzej pogmatwane i skomplikowane niż początkowo oboje sądziliśmy. Dlatego sądzę, że po prostu oboje musimy ochłonąć a żeby tak się stało potrzebujemy czasu.- No nie, czy on mówił serio? A więc tu wcale nie chodziło o to, że on nie miał żadnej nadziei ale o to że najwyraźniej już sobie odpuścił? W pierwszej chwili miałam ochotę na niego wrzeszczeć albo przynajmniej coś krzyknąć gdy zdałam sobie sprawę, że…wcale mu się nie dziwię. Świadomość tego, że sprawa była w zasadzie postawiona na ostrzu noża (albo jak kto woli: na jedną kartę) spowodowała, że uzyskałam całkowitą pewność: chciałam być z Chojnackim. I miałam gdzieś co na to powie moja teściowa, jego rodzice, Monika, Celina, Szymon czy cały świat. Być może wpływ miała na to znana od dawna prawda, że doceniamy coś dopiero gdy to stracimy. A okazało się, że ja całkowicie straciłam już Artura. W sumie to było nawet całkiem logiczne. W końcu ile razy mogłam tak bezkarnie go deptać, odpychać a potem przyciągać? Ile razy jeszcze miałam pozostać niezdecydowana, nieufna, zostawiając sobie otwartą furtkę? Przecież w końcu musiałam wyczerpać jakąś granicę, a on musiał powiedzieć dość. I wszystko wskazywało na to, że to był właśnie ten moment. Gdy sobie to uświadomiłam do mojego serca wkradła się czysta panika. Bo coś w tonie Artura mówiło mi, że tym razem to nie jest żadna jego gierka, że nie próbuje wzbudzić we mnie zazdrości lub pobudzić innych uczuć. A była to szczerość. Może to dlatego zareagowałam trochę impulsywnie i głosem przepełnionym prośbą powiedziałam:
- Proszę, poświęć mi tylko dziesięć minut.
- Nie muszę, bo i tak wiem co chcesz mi powiedzieć. Że przepraszasz, że czujesz się winna, że nie chciałaś mnie zwodzić. Dlatego naprawdę nie sądzę, by…
- Nie to nie wszystko. Błagam.- Dodałam posuwając się do czegoś czego prawie nigdy nie robiłam. Ale jak już mówiłam zaczynałam nieźle panikować. A gdy przez jakiś czas zaległa między nami cisza pozwoliłam sobie na mały płomyk nadziei. A potem kułam żelazo póki gorące.- Będę za pół godziny u ciebie, dobra?
- Ewelina, nie mam teraz czasu.- Odparł Artur przez co okazało się, że moja radość była przedwczesna. A już szczególnie gdy dodał:- Zaraz startuje mój samolot.
- Chcesz powiedzieć, że wyjeżdżasz?
- Tak, w tej chwili czekam na odprawę.
- Ale nie możesz tego zrobić!
- Porozmawiamy po moim przyjeździe, jeśli wciąż będziesz tego chciała.
- Ale…ale nie możesz…wtedy będzie za późno!- Jaja sobie robił czy co? Jak moglibyśmy rozmawiać o nas po roku?!- Nie wyjeżdżaj.- Zażądałam.
- Muszę, inaczej Demerol pozwie naszą firmę.
- Kto?- Chyba panika która ogarniała mój mózg całkowicie pozbawiła mnie zdolności logicznego myślenia. Bo co mnie w tej chwili obchodził jakiś Demerol?
- Kontrahent, a zresztą nieważne. Naprawdę muszę kończyć.
- Artur…
- Do widzenia, trzymaj się.
- Artur ja…
Tak naprawdę to nie przerwałam w tym momencie zdania tylko dalej je dokończyłam. A raczej dokończyłam swoje ohydne kłamstwo. Kłamstwo, które przyszło mi do głowy nie wiadomo skąd, ale gdy już je wypowiedziałam i stłumiłam chęć zaprzeczenia poczułam że tylko tak mogę powstrzymać Artura przed odjazdem.
- Czy ty właśnie powiedziałaś, że jesteś…?- Tym razem to Artur przerwał wypowiedź. Tyle, że naprawdę.
- Tak, jestem w ciąży. Dlatego nie wyjeżdżaj, proszę.- Dodałam już ciszej. A potem usłyszałam jak jakiś damski głos prosi o wyłączenie komórek i zaprzestania rozmów telefonicznych i poczułam jak połączenie z Arturem zostało rozłączone. Bez żadnego słowa pożegnania. Bez: spieprzaj albo kocham cię. Tylko tak po prostu. Miałam ochotę bić głową w mur sama nie wiedząc kogo nienawidzę w tej chwili bardziej: siebie czy jego. No bo jak mogłam w ogóle wpaść na pomysł z tą całą ciążą?! Przecież przedwczoraj dostałam miesiączki nie wspominając o tym, że sypiając z Arturem stosowałam antykoncepcję. A on? Jak mógł tak po prostu to zlekceważyć? Zaczęłam się zastanawiać nad tym czy tak jak w przypadku Alicji nie podejrzewał, że to nie jego dziecko. Ale przecież w moim musiał być pewny w stu procentach tego, że gdybym rzeczywiście była w ciąży to tylko i wyłącznie z nim! A to oznaczało, że po prostu mnie olał i pojechał sobie na rok lub dwa za granicę a ja nawet nie miałam pojęcia gdzie. Wiedziałam, że przecież to nie koniec świata; że z łatwością mogłabym poznać szczegóły od jego rodziców albo nawet Alicji, ale…Ale jednocześnie wiedziałam, że tego nie zrobię. Bo owszem, zachowałam się jak suka kłamiąc na temat swojego błogosławionego stanu, ale on postąpił o stokroć gorzej tak po prostu uciekając. A skoro tak to nie chciałam mieć z nim nic wspólnego. Właściwie to mogłoby to być całkiem zabawne: w końcu gdy zdecydowałam się pokonać ostatnią wydawać by się mogło przeszkodę i w końcu całkowicie mu zaufać on krok przed metą zafundował mi coś takiego. Przecież nawet nie mogłam się łudzić, że nie usłyszał bo przecież powtórzył to w formie pytania. I nie liczyło się to, że to było kłamstwo, bo on nie miał o tym pojęcia. Liczyło się to, że wiedząc o tym, tak po prostu mnie zostawił. Przez najbliższą godzinę łudziłam się jeszcze, że tak nie jest: że może właśnie w tej chwili pędzi do mnie na złamanie karku nawet nie czekając na odbiór swoich bagaży, ale gdy minęła kolejna, dałam za wygraną. Szkoda tylko, że jeszcze wczoraj zdecydowałam się wziąć dzisiaj urlop. Teraz nawet nie mogłam uciec myślami w pracę.
W środę wciąż jeszcze nie mogłam wyjść z szoku, że Artur wywinął mi taki numer, chociaż w głębi ducha wydawało mi się to nawet całkiem zrozumiałe. Bo w końcu Chojnacki zrozumiał, że nigdy nie pokocham go tak jak kochałam Mariusza, a więc nigdy nie będzie na pierwszym miejscu w moim życiu. W rozmowie telefonicznej wyraźnie dał mi do zrozumienia, że wszystko między nami skończone nawet jeszcze zanim wspomniałam o „naszym” dziecku. Mimo to rozsądek mi nie pomagał. Czułam żal i smutek a może nawet rozgoryczenie nie wiedząc która z tych emocji jest najbardziej silna. Ale mimo prób zrozumienia tej całej sytuacji do mojej głowy wracało echo słów Artura które wypowiedział do mnie dawno temu gdy najbliżsi próbowali zmusić go do ślubu z Alicją sądząc, że jest z nią w ciąży:

Ale gdyby nosiła pod sercem moje dziecko nawet wziąłbym z nią ten pieprzony ślub, choć z pewnością już po roku skończyłby się rozwodem. Nawet gdyby była prostytutką to wspierałbym swojego syna lub córkę. Nawet gdyby urodziło się z dwoma głowami, upośledzeniem umysłowym lub fizycznym, nawet gdyby jego matka próbowała mnie od niego oddzielić.

Dlaczego więc- zakładając że tamte słowa były całkiem szczere- teraz tak po prostu zdecydował się kopnąć mnie w tyłek? Czy to był skutek szoku? A może wówczas kłamał i jego teraźniejsze zachowanie jest bliższe prawdzie?
Nawet wizyta Moniki mi nie pomogła, choć niewątpliwie pozwoliła na chwilę przestać myśleć o tym o czym nie powinnam. Ale nie potrafiłam jej pocieszyć gdy zajadając się chipsami narzekała na to, że zaczyna być starą babą, bo właśnie rozpoczął się jej okres menopauzy. Sama miałam niezłego doła i chyba tylko dlatego ona tego nie zauważyła, bo w innej sytuacji na pewno od razu zaczęłaby mnie maglować. A tak potrafiła użalać się wyłącznie na swój los. W tamtej chwili cieszyłam się z tego przejawu egoizmu.
- Boże, a ja jeszcze łudziłam się, że mogę zostać matką.- Jęczała z głową na moich kolanach.
- Przecież to nie koniec świata. Jest jeszcze adopcja.
- Ta? A kto da dzieciaka samotnej kobiecie? Zresztą wiesz ile ciągną się takie sprawy? Odkładałam to za późno to teraz mam.
- A skąd w ogóle wiesz, że już przekwitasz?
- Bo mam wszystkie symptomy: wzrost wagi, rozdrażnienie, no i zatrzymał mi się okres…Poza tym byłam już u lekarza i to właśnie on mi to zasugerował…- Jęczała dalej a mi z trudem przyszło ugryźć się w język by nie wysunąć podejrzenia, że być może pierwszym objaw wziął się stąd, że ostatnio zajadała się zbyt dużą ilością chipsów.- Co mi więc teraz pozostaje?- Biadoliła dalej.- Te cholerne plastry z estrogenem. Boże, teraz pewnie nawet seks nie będzie mi sprawiał przyjemności! Moje życie się skończyło!
- Przestań już o tym myśleć. I wygadywać te głupoty. Jesteś seksowną laską, która wciąż jest atrakcyjna i piękna, więc wrzuć na luz, okej? A teraz obejrzyjmy po prostu jakiś film, dobra?- Po kilku próbach udało mi się ją w końcu namówić, ale gdy w telewizji nieświadomie przełączyłam na właśnie lecący film pt. „Jak urodzić i nie zwariować” rozryczała się na dobre. I tak musiałam uspokajać ją dobry kwadrans aż wreszcie zdołała skupić się na pierwszej części American Pie. Mi osobiście cały cykl nie przypadł do gustu, ale pamiętałam, że Monia i Artur uważali go za niezłą komedię. Tak było i teraz, bo Jastrzębska już po następnych piętnastu minutach chichotała jak najęta. Widząc to nie mogłam się powstrzymać od pokręcenia głową: Jezu, chyba coś w tym co mówiła było, bo albo rzeczywiście miała menopauzę, albo rozdwojenie jaźni. A z dwojga złego wolałam tę pierwsza opcję.
Z powodu przeciągającej się do późna wizyty Moniki w czwartek z trudem udało mi się wstać równo z budzikiem i iść do pracy, ale zdecydowałam się nie robić sobie kolejnego leniwego dnia. Obiecałam sobie, że w weekend poważnie zastanowię się nad tym co chcę zrobić z biurem architektonicznym. Ale na pewno nie będę w nim pracowała z przymusu tak jak dotychczas. Na razie jednak skupiłam się tylko na leniuchowaniu i zrobieniu zakupów. Na porządki nie miałam najmniejszej ochoty postanawiając odłożyć je na piątek. Ubzdurałam sobie (a właściwie znalazłam świetną wymówkę), że jeśli po południu porządnie się zdrzemnę, to w nocy będę mniej zmęczona i następnego ranka wstanę łatwiej. Szkoda tylko, że w praktyce wyglądało to tak, że wieczorem kręciłam się z boku na bok a budzik wskazywał północ. Może to dlatego pół przytomna zwlekłam się z łóżka starając się odzyskać przytomność umysłu.
I wtedy usłyszałam dzwonek do drzwi.
Pewnie w tym momencie wszyscy dokładnie zdają sobie sprawę kto się za nimi pojawił, ale ja w tamtej chwili nie miałam o tym zielonego pojęcia. I właściwie całkiem zaspana dowlekłam się do wejściowych drzwi. O stanie mojego ducha najlepiej może świadczyć fakt, że nawet nie pofatygowałam się do zajrzenia przez judasza by sprawdzić kto nawiedza mnie o tak wczesnej porze. Przecież mógłby to być jakim morderca lub złodziej. Choć swoją drogą nie sądziłam by chciało im się tak rano wstawać. Ale wracając do osoby stojącej za drzwiami- pewnie moja mało inteligenta mina powiedziała Arturowi sama za siebie. Bo to właśnie on stał za drzwiami.
Pierwszą emocją jaką poczułam na jego widok było zaskoczenie. Potem pojawiło się niedowierzanie, nadzieja a następnie nieśmiała radość. Nie miałam pojęcia co tutaj robi, ale świadomość tego, iż nie jest w innym państwie albo nawet nie przebywa na drugim kontynencie dodała mi energii niczym najmocniejsze espresso.
- To naprawdę ty?- Spytałam go trochę głupio.
- Wiem, że pewnie się mnie nie spodziewałaś, ale tak czy inaczej musiałem tu przyjść.- Odpowiedział słusznie ignorując moje denne pytanie. Potem lekko przesunął mnie na bok, bo zdezorientowana wciąż stałam w drzwiach. – Idziesz dziś do pracy?
- Tak.
- Więc zadzwoń gdzie trzeba i powiedz że bierzesz urlop.
-Co?
- Wyjaśnię ci to później. Zadzwoń.- Niczym marionetka spełniłam jego polecenie pospiesznie wysyłając wiadomość odpowiedniej treści do Szymona, a potem wróciłam do korytarza na którym wcześniej stał. Ale go tam nie znalazłam. Za to usłyszałam hałas w swojej sypialni. Wciąż nieco odrętwiała tam poszłam. Pomyślałam, że panujący w niej bałagan jest nieco zawstydzający, ale ta myśl szybko uciekła z mojej głowy gdy zobaczyłam co robi Artur. A potem bez słowa patrzyłam jak grzebie mi w szafie wyciągając z niej jakąś białą bluzkę i sukienkę.
- Co ty robisz?
- Szykuję ci ubranie. Musisz wyglądać bardzo formalnie i elegancko.
- Po co?
- Gdzie trzymasz dokumenty? W tych szufladach?
- Tak, ale…
- To dobrze. Potrzebny będzie jeszcze twój dowód i…
-…Artur powiedz mi do czorta o co w tym wszystkim chodzi?
- Najpierw się ubierz.
- Ale…- Nie wiem dlaczego, ale patrząc mu prosto w twarz zrozumiałam, że najwyraźniej coś kombinuje. I co jeszcze dziwniejsze ja godzę się na to bez słowa sprzeciwu.
Gdy po kilku minutach znów wróciłam do swojej sypialni, tym razem ubrana w wybrany przez niego zestaw, wyglądało na to, że Artur znalazł to czego potrzebował, bo bębnił palcami o blat komody. Na mój widok przestał.
- Musimy się spieszyć. Nie znalazłem wszystkiego, ale Krupczyński powiedział że potem mogę dopełnić resztę formalności.
- Jaki Krupczyński? O czym ty mówisz?
- Powiem ci w drodze. A teraz chodźmy do mojego samochodu.
- Nie, już dość mną dyrygowałeś. A teraz mów: co jest grane?
- Posłuchaj, chodzi mi tylko o twoje dobro.- Powiedział po dłuższej chwili jakby nie do końca był pewny czy to co robi jest słuszne. Szkoda tylko, że nie miałam pojęcia o czym myśli.
- Co to znaczy?
- W czasie podróży sporo myślałem o tym co mi powiedziałaś. I nie widzę innego wyjścia.
- Jakiego?
- Musimy się pobrać.- Oznajmił twardo. A potem patrząc w moją z pewnością pobladłą z zaskoczenia twarz dodał bardzo szybko:- Posłuchaj, wiem że tego nie chcesz i ślub ze mną jest prawdopodobnie ostatnią rzeczą na jaką masz ochotę. Ja prawdę mówiąc też…to znaczy chodzi mi o to, że bardzo bym się z tego cieszyć w innych okolicznościach, ale wiem że mnie nie kochasz ani nigdy tego nie zrobisz więc niczego nie będę od ciebie żądał. To po prostu będzie czysta formalność, potem pomyślimy jak to urządzić byśmy oboje nie wchodzili sobie nawzajem w drogę albo jeśli będziemy chcieli to…zresztą to jest teraz nieważne. Ważne jest to, że jesteś matką mojego dziecka. A ja chcę by nosiło moje nazwisko i bym mógł widzieć jak dorasta.
- Ale Artur…
- …Nie przerywaj mi: po prostu wysłuchaj do końca dobra?
- Ale…
- Proszę tylko o pięć minut, okej?- W milczeniu skinęłam głową tłumiąc chęć wyjaśnienia swojego kłamstwa. Boże, przecież on mówił o dziecku które nie istniało!- No więc po prostu doszedłem do wniosku, że to będzie najrozsądniejsze i właśnie z tej strony powinniśmy spojrzeć na tę całą sytuację. Nie roztrząsając nasze uczucia a raczej ich brak czy też piorąc wszelkie brudy jak uczyniłem to podczas naszej ostatniej rozmowy. Wiem, że teraz wydaje ci się, że mnie nie cierpisz, ale uwierz mi że będę dobrym mężem jeśli w ogóle takie pojęcie rzeczywiście istnieje. I póki będziemy małżeństwem nie będę cię zdradzał, oszukiwał czy nie szanował.  Tak jak wcześniej powiedziałem to będzie tylko formalność, więc nie musisz się obawiać, że…ostatnio zrozumiałem że nie chcesz mieć ze mną nic wspólnego i całkowicie to szanuję. I gdyby nie dziecko to nie byłoby mnie tu dzisiaj, bo zamierzałam…W każdym razie wszystko załatwiłem. W drodze powrotnej wstąpiłem gdzie trzeba wszystko przygotowując i korzystając ze znajomości. Urząd mamy zarezerwowany na dziewiątą stąd ten pośpiech. Może to wygląda na to, że mam gdzieś twoje zdanie, ale to nieprawda. Jeśli nie chcesz, wcale nie musimy nigdzie iść, chociaż wolałbym unormować naszą sytuację prawną im szybciej tym lepiej. Dlatego wolałbym byś się jednak zgodziła…
W zasadzie to słyszałam jego słowa, ale tak jakby nie do końca do mnie docierały. No bo jakie małżeństwo? Przecież to było szaleństwo. Ale potem…potem poczułam, że usuwa mi się grunt pod nogami.
…ostatnio zrozumiałem że nie chcesz mieć ze mną nic wspólnego i całkowicie to szanuję.
…gdyby nie dziecko to nie byłoby mnie tu dzisiaj
A więc moje wcześniejsze przypuszczenia były słuszne: skrzywdziłam Artura zbyt mocno by mógł mi wybaczyć. Ale jednocześnie moje kłamstwo sprawiło, że honor i odpowiedzialność zmusiły go do przyjścia tu dzisiaj. Tylko co z tego? Jak mogłam budować coś na kłamstwie? Potem udać głupią i stwierdzić, że jednak się pomyliłam?
- Ewelina, w porządku? Wiem, że to dla ciebie duży szok, ale dla dobra dziecka powinnaś…- Jezu, jakiego dziecka chciałam do niego krzyknąć, ale nie byłam w stanie. Dopiero teraz zrozumiałam, że gdybym przyznała się do kłamstwa właśnie teraz to Artur zacząłby mną pogardzać. A tego bym chyba nie zniosła. I tak obojętność z jaką wszystko wypowiedział sprawiała mi ból. Czułam, że więcej bym nie zniosła.-…może usiądziesz? Albo zaparzę ci herbaty? W twoim stanie nerwy nie są wskazane. Boże, przepraszam że tak cię tym wszystkim przytłoczyłem. To moja wina.
- Nie, to nie ty. Ja…- Naprawdę chciałam powiedzieć mu prawdę. Bardzo. Ale nie potrafiłam. Nie chciałam zobaczyć w jego twarzy zniesmaczenia i złości. Zwłaszcza, że zamierzałam zrobić coś jeszcze gorszego. Bo nie mogłam pozwolić by tak po prostu odszedł ponieważ byłam zbyt głupia by go docenić.– Ja…się zgadzam. Jedźmy.
- Mówisz poważnie?
- Tak. Masz rację. Małżeństwo będzie dobrym rozwiązaniem.

***
Podczas całej podróży milczałam jak zaklęta. Prawdopodobnie wciąż nie mogłam uwierzyć, że za chwilę ponownie zostanę mężatką. I to podstępem: z mojej strony, rzecz jasna choć tak naprawdę ja też nie do końca tego chciałam. Ale mając alternatywę: życie bez Artura a życie z Arturem w wersji „rodzina tryb przyspieszony” bez wahania wybrałam tę drugą.
 Dla odmiany Artur wciąż mówił i…mówił. Tłumaczył na przykład, że ten cały Krupczyński to jakiś jego dobry znajomy, który pracuje w urzędzie stanu cywilnego i zgodził się na przebieg ceremonii zaślubin przymykając oko na kilka nieścisłości, ponieważ wcześniej Chojnacki nie posiadał niezbędnych dokumentów. Oczywiście tych z mojej strony. A także mojego podpisu. Ale dzięki znajomościom udało się ten fakt zgrabnie ominąć. Poza tym okazało się, że wcale nie zamierzał wyjechać za granicę na rok, ale do Rzeszowa. I to na właśnie trzy dni podczas których był nieobecny. Jak teraz wyjaśniał nie zadzwonił, ponieważ wciąż był w szoku i nie wiedział co właściwie powinien mi podczas takiej rozmowy powiedzieć. Ani czy bym tego chciała. Ale gdy zauważył, że sądziłam iż wyjechał na kilka lat albo nawet i na zawsze poczuł się winny choć ja uparcie kręciłam głową, że to po prostu była moja zbyt wybujała wyobraźnia. Nie zamierzałam informować go dlaczego tak sądziłam. Pewnie w innych okolicznościach zaśmiałabym się z manipulacji Alicji, ale teraz nie było mi do śmiechu. Zwłaszcza, że zdałam sobie sprawę, że zamierzam postąpić tak jak wcześniej ona. Czyli wmanewrować Artura w ojcostwo. Próbowałam się usprawiedliwić, że w przeciwieństwie do niej ja wcale nie zdradziłam Artura, że nie noszę pod serce dziecka innego mężczyzny, ale moje własne sumienie nie chciało uznać tych argumentów coraz głośniej krzycząc z mojego wnętrza: :winna”. Dlatego tłumienie go stawało się coraz trudniejsze, zwłaszcza gdy przypomniałam sobie wściekłość Chojnackiego na Alę i jego pogardę do niej za to jak chciała go wykpić. Jezu, a jeśli on po usłyszeniu prawdy potraktuje mnie tak samo? Co z tego, że wtedy będziemy już małżeństwem? Przecież w dzisiejszych czasach rozwód to praktycznie tylko formalność. Poza tym uświadomiłam sobie coś jeszcze: to co chciałam zrobić Arturowi wcale nie było lepsze od tego co zrobiła mu Ala. To było ze trzy razy gorsze, bo ja już praktycznie wmanewrowałam go w ten ślub. Czując przypływ paniki chciałam po prostu zniknąć z samochodu rozpływając się w powietrzu, ale czułam że to niemożliwe. Zamiast tego moje marzenie przybrało realny kształt: zaczęłam się więc modlić o to byśmy nigdy nie dojechali na miejsce. Jakby na przekór moim myślom Chojnacki właśnie zaczął skręcać na jakiś parking informując mnie, że urząd znajduje się kilkaset metrów dalej, ale bliżej nie znajdziemy miejsca na parking. Sztywno skinęłam głową mając nadzieję, że moje nerwy w końcu miną. W końcu została mi jakaś godzina tego oszustwa. Z pewnością wytrzymam.
Ale gdy wyszliśmy z samochodu poczułam, że zaraz zwymiotuję. I to wcale nie był syndrom urojonej ciąży, ale objaw strachu. W dodatku mój brzuch przypominał jeden wielki supeł, który irracjonalnie przypomniał mi głupią reklamę jakichś tabletek na rozkurcz mięśni. Ale nawet czarne poczucie humoru pozwoliło mi się wziąć w garść i zmusić do odezwania się:
- Artur poczekaj.
- Coś się stało? Zbladłaś. Chcesz chwilę zaczekać?
- Nie ja…to znaczy tak. Muszę ci coś powiedzieć.- Choć starałam się być dzielna nie wiadomo dlaczego przy ostatnim zdaniu mój głos zaczął podejrzanie drzeć.
- Wejdźmy znów do samochodu. Boję się, że zemdlejesz.
- Nie, nie zemdleję.
- W twoim stanie…
-…Artur, nie ma żadnego stanu, rozumiesz?
- Tak wiem, przepraszam.- Lekko się uśmiechnął jakby był trochę zakłopotany a ja zastanawiałam się o co biega. No bo jak mógł przyjąć to tak dobrze? Spodziewałam się co najmniej krzyku.- W dzisiejszych czasach kobiety podkreślają, że ciąża to wcale nie choroba więc nie…
- Nie rozumiesz.- Przerwałam mu przerażona tym, że będę musiała przyznać się wprost.- Nie ma żadnego dziecka, Artur.
- Chcesz powiedzieć, że…?
- Tak.- Przytaknęłam przymykając oczy, ale i tak poczułam jak wydostają się spod nich słone łzy.
- O Boże, tak mi przykro.- Kolejne słowa Chojnackiego powtórnie zbiły mnie z pantałyku. Ja wyznaję, że go okłamałam a on mi na to, że mu przykro? Czy ja byłam nienormalna czy jednak on?- Kiedy to się stało?
- Ale co?
- Kiedy poroniłaś?- Spytał cicho, a ja miałam ochotę głośno krzyknąć.
- Nie poroniłam.
- Więc wciąż jesteś w ciąży?
- Nie, przecież mówiłam.
- Nie rozumiem…
- Jasne, że nie bo nawet nie podejrzewasz, że potrafiłabym być taka podła.- Odezwałam się i sama nie wiem jak mogłam się wtedy roześmiać. Ale był to raczej nerwowy śmiech.- Oszukałam cię, Artur. Podczas naszej rozmowy telefonicznej skłamałam, że jestem w ciąży choć nigdy w niej nie byłam i nie było nawet takiej możliwości.- No, w końcu udało mi się to wykrztusić tak, by nie było mowy o niedopowiedzeniu lub niezrozumieniu. I rzeczywiście Artur spojrzał na mnie a nieme pytanie w jego oczach zaczęło zmieniać się w zrozumienie. Potem na jego twarzy pojawiła się konsternacja, smutek i coś jeszcze, ale nie byłam w stanie tego zdefiniować. A może raczej za bardzo się bałam by to zrobić? Najgorsze jednak było to, że się nie odezwał. W milczeniu musiałam znosić moją hańbę czekając na werdykt, który z pewnością nie mógł być dla mnie łaskawy. I jak na złość znów w oczach stanęły mi łzy i zaczęły skapywać po policzkach. Czy musiałam być taka żałosna? Po dłuższej chwili- kilku, kilkudziesięciu sekundach- nie mogąc tego znieść poprosiłam:- Powiedz coś.
- Teraz nie jestem w stanie. Po prostu wciąż jestem w szoku.- Mrugnął tylko. Potem ponownie zaległa między nami cisza.- Dlaczego to zrobiłaś?
- Bo jestem idiotką.
- Pytam poważnie, Ewelina. Czemu skłamałaś?- Ton jakim zadał to pytanie przypominał ten jakim rodzice zwracają się do dziecka po tym jak zamiast o dziesiątej wieczorem zjawił się w domu o piątej nad ranem następnego dnia. A może nawet był bardziej zacięty?- Ewelina?
- Bo wiedziałam, że to już koniec. Bo nie chciałeś ze mną rozmawiać, a gdy Alicja powiedziała mi że wyjeżdżasz na rok albo i dłużej przestraszyłam się, że do tego czasu całkiem zdołasz o mnie zapomnieć. Bo bałam się, że już nigdy mi nie wybaczysz, a wiedziałam że swojego dziecka nie mógłbyś zostawić. Bo jestem żałosną kobietą, która nie potrafi pogodzić się z tym, że życie to nie jest bajka i nic nie jest nigdy całkowicie czarne ani białe. I dlatego, że najwyraźniej mam zadatki na manipulatorkę i intrygantkę…- Ostatnie zdanie ledwo zdołałam dokończyć bo już dłużej nie mogłam wstrzymywać łez. Z gardła wyrwał mi się mało elegancki szloch, ale miałam to gdzieś. Wiedziałam, że najpewniej Artur uzna to za kolejną manipulację z mojej strony, ale nie potrafiłam się powstrzymać. Dlatego płakałam nawet nie starając się tłumić własnych odgłosów ani panować nad wyglądem. Dopiero po kilku minutach poczułam, że jestem w stanie nad sobą panować. I płacz zmienił się w czkawkę. Wtedy Artur podał mi chusteczki. Nie chciałam w tym geście widzieć czegoś więcej niż tylko chęci pomocy a już na pewno nie wybaczenia, ale mimo wszystko nie potrafiłam stłamsić tej myśli w sobie.
- Już lepiej?
- Taaak.- Odparłam jednocześnie czkając. W innych okolicznościach to wydawałoby mi się nawet zabawne, ale teraz wcale nie było. Ani trochę.- Dziękuję.
- Nie ma za co. Choć nie jestem przyzwyczajony do tego by kobiety w moim towarzystwie płakały. Do tej pory chlubiłem się tym, że jeśli już to co najwyżej potrafię doprowadzić ich do łez z powodu rozbawienia…- Ta próba żartu i rozładowania sytuacji nie zdała u mnie egzaminu. Sprawa była zbyt poważna bym mogła potraktować ją tak lekko. Szczególnie jeśli to ja byłam winna.
- Artur, ja naprawdę przepraszam. Wiem, że postąpiłam jak najgorsza suka, ale daj mi szansę. Obiecuję, że nigdy cię już nie okłamię.
- Wiesz, jeśli chodzi o to co powiedziałaś to miałaś rację. Rzeczywiście po tamtej rozmowie w kawiarni uznałem, że między nami to już definitywny koniec. I chciałem tego.
- Artur, proszę…
- Poczekaj, daj mi skończyć, dobra? No więc chciałem tego, bo jak już mówiłem było mi za ciężko. Ciągnąłem to zbyt długo nie pozwalając do końca umrzeć nadziei, ale po tym jak mój ojciec wylądował w szpitalu coraz częściej zacząłem rozmyślać nad sensem swojego życia. I konkluzje jakie wysunąłem nie były zbyt zadowalające. Dlatego doszedłem do wniosku, że czasami warto położyć wszystko na jedną kartę. Tak jak w kwestii naszego związku, który praktycznie nigdy nie był prawdziwym związkiem. To mnie wykańczało, wypalało od środka…a może i wciąż wypala. Wmawiałem sobie, że mogę zadowolić się ochłapami, ale na dłuższą metę to nie wypaliło. Sam siebie oszukiwałem.
- Teraz jest inaczej.- Słuchając go nie mogłam powstrzymać się przed ponownym przerwaniem mu.
- Nie, Ewelina, nie jest.- Zaprzeczył, co pozwoliło mi zrozumieć, że straciłam swoją ostatnią szansę. On już nie zmieni zdania. I być może ma rację.- Ty wciąż nie akceptujesz mnie na sto procent, nie pozwalasz bym był w twoim życiu na pierwszym miejscu i nigdy nie pozwolisz. Nie potrafisz dać spokoju przeszłości. Chociaż muszę przyznać, że to kłamstwo o ciąży…to mnie zadziwiło. Nie sądziłem, że aż tak bardzo ci na mnie zależy.
- Więc dasz mi jeszcze szansę?- Spytałam już nic z tego nie rozumiejąc. Bo najwyraźniej Artur nie tylko nie był na mnie zły z powodu mojej urojonej ciąży ale pozytywnie zaskoczony. Czyżby więc moje kłamstwo mi pomogło? Nie śmiałam nawet o tym marzyć.
- To zależy tylko od ciebie.
- Jak to?
- Jesteś w stanie zrobić to po co tu przyszliśmy?
- To znaczy?- Chyba z powodu nerwów zupełnie zapomniałam o celu naszej „wycieczki”.
- Chcesz wyjść za mnie za mąż? A może tak naprawdę to kłamstwo stanowiło twoją zasłonę dymną i wyznałaś mi prawdę teraz tylko po to by tego uniknąć dyplomatycznie wycofując się z twarzą, bo wiedziałaś że jeśli nie będzie dziecka to z kolei ja nie będę tego chciał?- Chwilę zajęło mi zrozumienie jego pokrętnego zdania.
- Oczywiście, że nie. Przecież właśnie dlatego przez całą podróż się tym gryzłam! Bałam się, że potem mnie znienawidzisz.
- Reasumując: zgadzasz się?- Nie wahałam się już ani chwili.
- Tak.
- I obiecujesz choć starać się zapomnieć o przeszłości?
- Tak, obiecuję. I być dobrą żoną też.- Dodałam. Po raz pierwszy od czasu tej rozmowy na twarzy Artura pojawiło się coś w rodzaju uśmiechu.
- W takim razie chodźmy. I oby to co mówisz okazało się prawdą, bo inaczej czeka nas piekło na ziemii.

11 komentarzy:

  1. Wow ! Tego to się wgl nie spodziewałam ! Ślub ? Mam nadzieję , że Ewelina nie zmieni zdania ! Czekam zniecierpliwością na kolejny , jestem strasznie ciekawa jak wszyscy zareagują na ich ślub i wogóle to , że są razem

    OdpowiedzUsuń
  2. Genialne proszę niech będą szczęśliwi proszę proszę proszę

    OdpowiedzUsuń
  3. Nie powinnaś się przejmować nieuczciwymi ludźmi chociaż rozumiem że jest to trudne. Dobrze że nie przemilczalaś sprawy miejmy nadzieję że to co napisałaś da pozytywny efekt :-) Pisz jak najwięcej bo masz talent i Twoje opowiadania są genialne

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dzięki :-) Prawdę mówiąc gdy ochłonęłam to trochę mi przeszło, ale i tak za każdym razem taka sytuacja wyprowadza mnie z równowagi. Miejmy nadzieję, że rzeczywiście moje słowa coś dadzą chociaż szczerze wątpię:(

      Usuń
  4. Czyli kolejny rozdział w niedzielę ? :-D -Ada

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Raczej tak. Wolę zaskoczyć i wstawić wczesniej niż rozczarować i wstawić coś po terminie. Tym bardziej ze szykują mi się dwudniowi goście:-)

      Usuń
  5. Jak już zamieścisz kolejną finałową część planujesz dłuższą przerwę czy masz koncepcję na opowiadanie?

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Nie, jasne że bez przerwy :-) Tylko jeszcze nie wiem co dlatego czekam na wasze propozycje:-) Oczywiście jak dokończę ( może jeszcze dziś) ostatnia część to pewnie zrobię sobie kilka dni przerwy. Bo mam tyle pomysłów, ale nie wiem który urzeczywistnić.

      Usuń
  6. Osobiście to mnie satysfakcjonują jednak "oklepane happy endy" :-) :-) :-) więc poproszę takie opowiadanko. I oczywiście z wątkiem miłosnym cóż przyjemnie się je czyta. Chętnie poczytałabym kontynuację brylantowego liceum.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ja też lubię czytać takie opowiadania, choć czasami mój podły nastrój zmusza mnie do pisania melodramatów:( Ale zobaczymy co mnie natchnie. W każdym razie ba 100% będzie to coś romantycznego

      Usuń
  7. Niedziela, niedziela, niedziela. Niedługo coś będzie!!! Hip Huraaa!!!Będzie ślub, szkoda, żE wesala brak pewnie, bardzo ciekawią mnie świadkowie :) już nie mogę się doczekać, nie wstawiaj zbyt późno. Mam nadzieję, żE pobyt dwymudniowych gości się udał :) pozdrawiam zniecierpliwiona i czekajaca na nową część Nienieidelna

    OdpowiedzUsuń