Witam wszystkich. Wiem, że z
chęcią zabralibyście się do czytania tej ostatniej części, ale właśnie dlatego
się wstrzymajcie. Bo to nie jest ostatnia część ;-) Planowałam trochę podkręcić
tempo ale po namyśle doszłam do wniosku, że zrobiłby się za duży galimatias i
jak Filip z konopi wyskakiwałyby różne niespodziewane historie. Także lepiej
zrobić jeszcze dwa kawałki. Poza tym jest też druga przyczyna, bardziej
prozaiczna a mianowicie moje zmęczenie. Jutro muszę dość wcześniej wstać, więc
nie jestem w stanie dokończyć opowiadania. Za niedotrzymanie obietnicy
przepraszam, ale może fakt że jeszcze definitywnie nie rozstajemy się z Arturem
i Eweliną jest nawet pozytywny. Aha, no i koniecznie chciałabym się odnieść do
faktu, że nagminnie (no dobra, co jakiś czas) dostaję informację o tym, że ktoś
zamieszcza któreś z moich opowiadań jako swoje. I nie, nie zamierzam tutaj
grzmieć i błyskać ochrzaniając takich delikwentów, bo to nic nie da. Wręcz
przeciwnie chcę podziękować niektórym z was, że dajecie mi o tym znać tak bym mogła
interweniować. Bo strasznie mnie to wkurza. Wiem, że pewnie niektórym może się
to wydawać błahostką: „w końcu prowadzę bloga dość anonimowo, więc co za
różnica gdzie kto czyta moje opowiadania? Przecież ważne że czyta.” Ale wcale
tak nie jest. Bo to są MOJE opowiadania. Stworzone przeze MNIE i okupione
wieczorami (a czasami nawet nocami) pisania w klawiaturę laptopa pomimo
zamykających się powiek. Przez MOJĄ wyobraźnię. Dlaczego by więc wartość
intelektualna miała mniejszą wartość niż wartość na przykład lodówki czy
długopisu zakupionego w sklepie? Czemu inni nie potrafią zrozumieć, że to jest
zwyczajna kradzież? Nie wspominając już o ich motywacji co jest dla mnie
kompletnie niezrozumiałe: no bo jaka później z tego radocha nawet jeśli ktoś
takie opowiadanie rzeczywiście chwali? Albo żałosne tłumaczenia w reakcji na moją
wiadomość, że „przecież nie napisałam na blogu, że opowiadania są mojego
autorstwa”. Ludzie drodzy zachowujmy się jak dorośli a nie jak
trzynastolatkowie! Swoją drogą super wyjaśnienie: w szkole pewnie też
przepisując pracę domową od koleżanki można użyć argumentu „ależ pani profesor
przecież nie powiedziała pani że to ma być moja rozprawka/opis/projekt tylko
żeby go/ją zrobić” Chciałabym wtedy zobaczyć reakcję nauczycielki, bo z pewnością
nie pokiwałaby wtedy głową ze śmiechem gratulując ściągającemu sprytu. A tutaj
przecież jest zupełnie inna sytuacja: nikt nie zmusza nikogo do prowadzenia
bloga tak jak odrobienia lekcji w szkole, więc jeśli brak weny no to cóż, na pewno kradzież opowiadania innego
autora nie jest dobrym rozwiązaniem. Naprawdę to mnie strasznie wkurza, ale i
dołuję. I sory, że karzę wam wysłuchiwać swoich gorzkich żali, ale musiałam
jakoś dać upust złości. Czasami wręcz po kolejnym takim „cynku” zastanawiam się
czy nie przestać publikować, bo jestem już u kresu wytrzymałości. Po prostu nie
cierpię oszustów. Piszę bo lubię: nie dla sławy czy pozytywnych komentarzy, ale po to by i ktoś mógł się przy tym rozerwać. Poza tym lubię czytać swoje opowiadania, choć może niektórzy uznają to za megalomanię. Ale jeśli niektórzy nie potrafią tego docenić to jest mi bardzo przykro.
***
Właściwie
nie rozumiałam jak przez resztę piątkowego wieczora mogłam tak po prostu płakać
i użalać się nad sobą, ale tak rzeczywiście było. Dopiero w sobotę opanowało
mnie coś na kształt odrętwienia. Dlatego przez cały dzień funkcjonowałam
mechanicznie niemal jak robot. Udało mi się to osiągnąć tylko dzięki
zepchnięciu swoich uczuć w najciemniejszy kąt umysłu.
Bo
wciąż po słowach Artura czułam się brudna. Brudna jak nigdy dotąd. A najgorsze
było to, że przez to co mi powiedział okazało się, że to co nas łączyło też
było brudne.
Notorycznie łamałem dziewiąte przykazanie…
Wyobrażałem sobie jak mnie pieścisz i całujesz…
W końcu moje modlitwy zostały wysłuchane, bo Mariusz
umarł…
Te
okrutne i obrzydliwe zdania wciąż siedziały w mojej głowie zagnieżdżone i
ściśnięte niczym imadło. I nijak nie mogłam je stamtąd wygrzebać.
Jednocześnie
wciąż pytałam siebie jak to się w ogóle stało. Bo przecież miało być zupełnie
inaczej: mój wczorajszy plan spotkania z Arturem zakładał jeśli nie całkowite
pogodzenie się z nim to przynajmniej częściowe zawieszenie broni oraz możliwość
dalszych pertraktacji i rokowań pokojowych. A teraz nawet nie chciałam na niego
patrzeć.
Mimo
to postanowiłam być silna i jakoś zebrać się do kupy: zawsze uważałam że
płakanie niczego nie rozwiązuje i wbrew temu co mówią niektórzy wcale nie
oczyszcza. Wręcz przeciwnie: człowiek czuje się po wszystkim zmęczony i
odrętwiały a przecież nie o to tutaj chodzi. Wiedziałam to zwłaszcza po śmierci
mojego męża, którego straty wciąż nie potrafiłam przeboleć. Wtedy rozpacz nic
mi nie dała. Ale gdy te postanowienia wyraźnie sklarowały się w mojej głowie
cały mój spokój został zburzony przez jedną osobę, która odwiedziła mnie w
niedzielne przedpołudnie. I nie, wcale nie był to Artur. To była Alicja, która
dla większości znajomych pozostawała matką dziecka Chojnackiego.
-
Cześć mogę wejść?- Spytała na wstępie jak gdyby nigdy nic. Jakby fakt, że
przychodzi do mnie praktycznie obca mi osoba i na dodatek w jakiś dziwny sposób
związana z Arturem był całkiem normalny.
-
Skąd masz mój adres?- Odpowiedziałam wciąż przez drzwi. Zamierzałam zachować
ostrożność.
-
Kiedyś go wyznałaś gdy pomagałaś mi przy ucieczce przed Zbyszkiem.
Zapomniałaś?- Niechętnie skinęłam głową i odsunęłam się od drzwi. Bo choć nie
pamiętałam tego momentu, to jednak mogła mieć rację. Poza tym chciałam mieć już
to z głowy.
-
Czego chcesz?
-
Wow, dlaczego jesteś w stosunku do mnie taka wojownicza?
-
Bo znam już prawdę. Artur mi wszystko wyjaśnić. Powiedz, razem nabijaliście się
ze mnie?
-
Nie mam pojęcia o czym mówisz. Ale rzeczywiście widać, że ją znasz. Chyba
przepłakałaś całą noc.
-
Nic ci do tego.
-
Może i tak, ale Artur wcale nie wygląda lepiej.
-
Więc go pociesz.- Odparłam opryskliwie.
-
Z chęcią bym to zrobiła gdyby tego chciał.- Jej odpowiedź wcale nie była
ironiczna co jeszcze bardziej mnie rozwścieczyło. W końcu wiedziałam, że była w
nim zakochana: sama przecież mi to kiedyś bardzo wyraźnie zasugerowała.- Szkoda
tylko, że on myśli tylko o tobie, a ty nie jesteś warta jego miłości.
-
Słucham?- Żachnęłam się nie wierząc w jej tupet.- Jakim prawem nachodzisz mnie
w moim mieszkaniu bez zapowiedzi a potem pleciesz te nonsensy? Sądzisz, że mam
ochotę ich wysłuchiwać?- Spytałam wciąż wojowniczo. Ale w końcu mnie olśniło. -
A nie, no tak.- Prychnęłam a potem z ironicznym uśmieszkiem dodałam:- To on cię
nasłał, co?
-
Gdyby wiedział że tu jestem na pewno by mnie powstrzymał.
- W takim razie zrobiłby jedną dobrą rzecz
pośród całej masy złych.
-
O co się tak właściwie wściekasz co? O to że zataił przed tobą fakt, że cię
kochał nawet pomimo faktu iż byłaś mężatką?
-
Nie wiesz w czym rzecz, więc się nie wtrącaj.
-
Mylisz się, bo wiem więcej niż chciałabym wiedzieć. A ty doskonale wiesz, że
zależy mi na Arturze jako facecie, choć dla niego jestem co najwyżej
przyjaciółką z przymusu. Wiesz w ogóle co ten facet przez ciebie przeżywał i
wciąż przeżywa?
-
Już mówiłam skoro tak jest, to co tu robisz?
-
Serio: nie sądziłam że jesteś aż tak głupia. Stracisz go przez własną dumę a
potem będziesz tego żałować.
-
Niczego nie będę żałować, mogę ci to przysiąc. A jeśli już to tego, że dałam
się wciągnąć w ten cały pseudo związek, że wcześniej niczego się nie domyśliłam
i że wczoraj wysłuchałam tych wszystkich świństw o tym jak bardzo mnie pragnął
i jak usiłował zniszczyć mój związek z mężem.
-
Ale koniec końców pomógł ci w ogóle go utrzymać, prawda? Gdyby Artur go nie
przekonał Mariusz uciekłby za granicę pozostawiając cię w błogiej
nieświadomości o swojej chorobie a ty miałabyś go za bezdusznego drania.
-
To wersja Artura, niestety nie mam możliwości skonfrontowania jej ze słowami
mojego męża, ponieważ on nie żyje.- Niemal odwarknęłam.
-
Ale możesz przeczytać list który do ciebie napisał. Chyba rozpoznasz jego
charakter pisma i będziesz wiedziała, że nie jest podrobiony prawda?
-
Posłuchaj, naprawdę nie ma sensu dyskutować o tym z tobą, choć jak widzę
rzeczywiście jesteś nieźle wtajemniczona. Ale Artur mnie oszukał, zdobył
podstępem i…
-…a
ty się pewnie broniłam przed tym rękoma i nogami, tak?
- Nie wiem po co ci to mówię skoro trzymasz jego stronę!
- Nie wiem po co ci to mówię skoro trzymasz jego stronę!
-
Tak masz rację, trzymam jego stronę. Bo nie potrafię zrozumieć jaką trzeba być
idiotką by nie docenić tego, że facet którego darzy się uczuciem wyznaje, że
kocha cię od kilku ostatnich lat!
-
Że pożądał gdy byłam żoną innego mężczyzny też? Że śnił o moich pocałunkach i
pieszczotach w czasie gdy należałam do jego kuzyna? Że usiłował rozbić nasz
związek mówiąc, że Mariusz był zwykłym podrywaczem ubogich sprzątaczek? Że
modlił się o to by Bóg w końcu usunął wszystkie przeszkody z naszej drogi? To
według ciebie jest miłość? To jakaś cholerna obsesja!
-
Więc gdyby pozostał przy tym, że cię kochał wszystko byłoby w porządku, tak?
Ale nie: gdy otworzył przed tobą duszę i okazało się że nie chodziło mu tylko o
platoniczne wielbienie ukochanej uważasz to za brudne i odrażające? Gdyby
resztę myśli zachował dla siebie tak jak zrobiłby to każdy normalny facet
starając się wybielić i wyjść na romantycznego bohatera?
-
Wcale nie.
-
Och na Boga, ze mną możesz być szczera.
-
A więc tak: zadowolona? Wolałabym żeby na tym poprzestał.
-
Ale z ciebie hipokrytka.
-
Wynoś się stąd! Nie będziesz mnie obrażać w moim własnym mieszkaniu.
-
Naprawdę mi cię żal. Tylko nie obudź się za późno Śpiąca Królewno, bo Artur
znów wpadł na wspaniały plan żeby…
-
Mam to gdzieś. Możesz mu nawet
powiedzieć, żeby się ode mnie odczepił.
-
…mimo wszystko będę miłosierna i ci to powiem, bo może gdy trochę ochłoniesz
zdasz sobie sprawę, że zachowujesz się jak dzieciak. On chce znów wyjechać: tym
razem na zawsze. Nie wiem gdzie dokładnie: wiem tylko że już kupił bilet i że
leci samolotem z lotniska w Warszawie we wtorek albo środę. Wróci dopiero za
rok lub dwa.
-
A więc krzyżyk na drogę.- Odpowiedziałam na to. Bo byłam zbyt wściekła na nią,
na niego i chyba na siebie. Alicja tylko spojrzała na mnie bez słowa i po
prostu kręcąc głową wyszła. A ja znów zostałam ze swoimi myślami całkiem sama i
skołowana. Miałam ochotę wrzeszczeć i przeklinać Artura za to, że ją tu
sprowadził. Byłam pewna, że kłamała i że to była jego manipulacja. Poprosił
biedną przyjaciółeczkę o to by nastawiła mnie wobec niego bardziej przyjaźnie.
A to wcale nie było możliwe. Tak jak i ta bajeczka z wyjazdem. Kogo ona chciała
oszukać mówiąc to? Przecież Artur wie że jego ojciec jest ledwie po zawale. I
że do poprzedniego o mało by nie doszło właśnie przez jego wyjazd i wypadek.
Czy teraz robiłby więc to podobnie zdając sobie sprawę z konsekwencji? Czy…
W
jednej chwili przypomniałam sobie to co mówiła mi pani Grażyna. Artur nie miał
pojęcia o tym co się stało z jego ojcem dwa lata temu, bo zwyczajnie go o tym
nie poinformowano. Możliwe nawet, że wtedy jeszcze leżał w tej swojej śpiączce.
Tak więc owszem, mógł chcieć wyjechać, mógł chcieć ode mnie uciec. Pewnie
trochę martwiłby się o ojca, ale mimo wszystko podczas naszej ostatniej rozmowy
postawił wszystko na jedną kartę.
W
pierwszej chwili już chciałam biec do stolika na którym leżała moja komórka i
zadzwonić, ale szybko pokonałam ten odruch. Bo i co miałam mu powiedzieć? Nie
wyjeżdżaj, bo cię o to proszę ale to nie znaczy że chcę z tobą być? Dla mnie
rozdział pt. Ja i Chojnacki to już przeszłość. I jeśli nie chciałam wyjazdu
Artura to tylko przez wzgląd na jego rodziców, bo bardzo by z tego powodu
cierpieli. Nic więcej. Nie chciałam byśmy znów byli razem. Pragnęłam
normalności. A on nie tylko był facetem, który był kuzynem mojego zmarłego
męża, ale również mężczyzną, który przez kilka lat udawał mojego przyjaciela
podczas gdy tak naprawdę chciał mnie zdobyć. Dla mnie to było już za trudne.
Dlaczego życie musiało być tak bardzo popieprzone? Gdzie się podziały zwyczajne
związki gdy chłopaka spotyka się w pracy, na ulicy czy na uczelni? I nie
okazuje się on być żadnym psychopatą, śmiertelnie chorym facetem lub złoczyńcą?
W
poniedziałek nie chciałam iść do pracy. W piątek również wzięłam urlop, bo nie
czułam się na siłach znosić pytania ciekawskich współpracowników co do moich
podpuchniętych oczu. A już w szczególności Szymka. Ale o dziwo w poniedziałkowy
poranek zebrałam się w sobie na tyle, by stwierdzić że właśnie praca jest tym
co jest mi potrzebne. Że przecież użalanie się nad sobą niczego nie zmieni a
nawet wręcz przeciwnie: pogorszy mój stan. No i ile miałam w końcu lat by
rozpaczać nad związkiem który rozpadł się po kilku tygodniach? Nawet jeśli
znałam Artura przez kilka ostatnich lat…
Zdziwiłam
się trochę, że Bralczyk tym razem powitał mnie całkiem normalnie, ale chyba
była to wina spotkania z developerami, którzy przewidywali jakieś trudności w
kontynuacji budowy bloku domów mieszkalnych. Dlatego Szymon musiał dokonać
jakiejś korekty i sprawdzenia planów, więc przez kilka początkowych godzin
chodził jak podminowany. Dopiero podczas późniejszej przerwy na lunch na którą
wybraliśmy się razem wyjaśnił mi, że plan nie wymagał żadnej korekty: po prostu
jakiś urzędas źle wpisał dane z których wynikła niezgodność. I że jeszcze dziś
będzie musiał iść do urzędu by wszystko załatwić. Cieszyłam się, że nad
wszystkim panuje, ale jednocześnie poczułam smutek.
Więc jeśli tak naprawdę jest…jeśli w to wierzysz to
sprzedaj biuro architektoniczne. To ono wciąż wiąże cię z Mariuszem i jest
balastem, który wzbudza poczucie winy.
Tak,
niewątpliwie nie zachowywałam się jak prezes, bo każdy problem zostawiałam na barkach
Szymka. A jaki on miał obowiązek by to robić? Co jeśli wycofałby swój
kilkuprocentowy udział i z dnia na dzień oznajmił, że odchodzi? Przecież to
byłby dla mnie koniec! Dziwiłam się, że inni inwestorzy w ogóle nie biorą tej
opcji pod uwagę.
-
Szymek, nie zostawisz mnie samej prawda?- Spytałam przerywając mu to co
aktualnie mówił. Czego, przyznaję się bez bicia, wcale nie słuchałam.
-
Co?- Był zbity z tropu. W końcu była to zupełnie normalna reakcja: raczej nie
potrafił czytać mi w myślach.
-
No, mam na myśli to biuro. Nie odejdziesz?
-
Czemu teraz o to pytasz?
- Nie wiem. To znaczy zdałam sobie sprawę, że jestem tu nikim i ono działa tylko dzięki tobie. Już kiedyś myślałam nad sprzedażą, ale teraz…teraz zaczęłam się nad tym realnie zastanawiać.
- Nie wiem. To znaczy zdałam sobie sprawę, że jestem tu nikim i ono działa tylko dzięki tobie. Już kiedyś myślałam nad sprzedażą, ale teraz…teraz zaczęłam się nad tym realnie zastanawiać.
-
Masz na myśli odsprzedanie ją Kamińskim?
-
Nie, nie im.- Zaprzeczyłam nie dodając, że jeśli już bym się na to zdecydowała
to wolałabym oddać firmę Szymkowi. Ale jednocześnie wiedziałam, że on by się na
to nie zgodził, już kiedyś na ten temat dyskutowaliśmy.- Ostatnio czuję, że
muszę w końcu zrobić coś ze swoim życiem, bo tylko wegetuję.
-
Czy to ma związek z tym mężczyzną z którym zaczęłaś się spotykać?
-
Oczywiście, że nie.- Zaprzeczyłam gwałtownie, choć potem całkowicie zepsułam
efekt zaczynając się tłumaczyć:- On chciał bym sprzedała to biuro, bo uważa że
nie robię tego tylko w imię jakiejś źle pojętej pamięci miłości do mojego
zmarłego męża. No i postawił mi ultimatum, dlatego zakończyliśmy ten związek. A
w zasadzie to ja go zakończyłam.
-
Przykro mi.
-
Nie, to było głupie od samego początku. Nie wiem po co dałam się w to wciągnąć
.Wiedziałam, że to złe, bo przecież związek z ku…- Urwałam w ostatniej chwili z
trudem nie wyjawiając tożsamości Chojnackiego. Ale chyba nie doceniłam Szymka,
bo wtedy korzystając z mojej konsternacji spytał prosto z mostu:
-
To Artur, prawda?
-
Co? Ale skąd…?
-
Skąd wiem? Domyśliłem się. No dobra, miałem trochę łatwiejsze zadanie, bo
ostatnio zauważyłem jak ostatnio przyjechał do ciebie po pracy. No i wzrok
jakim na siebie patrzyliście. Poza tym to tłumaczyłoby twoją tajemniczość,
nawet wobec Moniki.- Przez dłuższą chwilę milczałam zastanawiając się czy w
jego głosie zabrzmiał wyrzut. Wydawało mi się, że nie ale całkiem pewna też nie
byłam. Dlatego spytałam:
-
Pewnie uważasz mnie teraz za podłą, prawda?
-
Skąd, dlaczego?
-
Bo będziesz uważał, że łączyło nas coś jeszcze gdy byłam z Mariuszem. No i to
jego kuzyn.
-
Ewelina, myślę że za bardzo się tym przejmujesz.
-
Wcale nie, teraz już wcale tego nie robię. Jak mówiłam, zakończyliśmy związek.
Boże, nawet nie wiesz co on powiedział mi podczas ostatniej rozmowy.
-
Chcesz o tym pogadać?
- Nie, to znaczy tak, ale teraz nie masz czasu. Przerwa się kończy, a miałeś jechać do urzędu…
- Nie, to znaczy tak, ale teraz nie masz czasu. Przerwa się kończy, a miałeś jechać do urzędu…
-
Najwyżej zrobię to po pracy. Więc?
I
tak opowiedziałam mu wszystko: nie zatajając niczego; no może poza intymnymi
szczegółami mojego związku z Arturem ale i tak bardzo dużo. O tym jak miał mi
za złe ukrywanie się, jak żądał sprzedaży biura, jak wyznał że kochał już od
kilku lat. I nagle gdy mówiłam to wszystko starając się ograniczyć tylko do
faktów zdałam sobie sprawę, że Alicja miała trochę racji: moje argumenty
przeciwko Arturowi rzeczywiście były trochę śmieszne. W końcu co miałam mu do
zarzucenia? W piątek byłam wytrącona z równowagi tymi wszystkim rewelacjami,
ale dziś, dziś mój umysł działał dużo sprawniej. Poza tym niewątpliwie pomogła
mi to zrozumieć reakcja Szymka: uzmysłowił mi, że w słowach Chojnackiego mogło
tkwić dużo prawdy.
-
Posłuchaj, Mariusz nie był głupim facetem choć niewątpliwie potrafił być
całkiem naiwny. Ale myślę, że to wynikało ze środowiska z którego się wywodził:
on nie musiał stosować różnych forteli by przetrwać; po prostu miał to
zapewnione dzięki pieniądzom rodziców. Także co się tyczy Artura…oni naprawdę w
ostatnich miesiącach życia Mariusza bardzo się do siebie zbliżyli. Nie raz
słyszałem jak rozmawiali przez telefon, bo padało imię Artura. Teraz cieszy
mnie to, że miał kogoś komu wyznał wszystko o swoim stanie i miał wsparcie, ale
wcześniej…uwierz mi, że też czułem się zdradzony tak jak ty.
-
Serio?
-
Tak. W końcu uważałem się za jego najlepszego przyjaciela, a on nie zdradził mi
się ani słówkiem. Pamiętam, że gdy przypadkiem zastałem w jego biurze tego
gościa od polisy wydawał się nawet być zmieszany. A co dopiero by wspomniał mi
o swojej chorobie.
-
Więc reasumując…Artur może mówić prawdę?
- Tego nie mogę wiedzieć na pewno, ale tak, może. Mariusz mu zaufał w kwestii choroby, więc czemu nie w innych? Ponadto zrobił to wiedząc, że on cię kocha…a uwierz mi z pewnością to nie mogło być dla niego łatwe. Dla Artura zresztą też nie. Skoro cię kochał próbując zdobyć wszelkimi fortelami jak musiał się czuć wiedząc, że już niedługo będzie rywalizował z duchem kuzyna? Jak mógł wtedy być szczęśliwy?
- Tego nie mogę wiedzieć na pewno, ale tak, może. Mariusz mu zaufał w kwestii choroby, więc czemu nie w innych? Ponadto zrobił to wiedząc, że on cię kocha…a uwierz mi z pewnością to nie mogło być dla niego łatwe. Dla Artura zresztą też nie. Skoro cię kochał próbując zdobyć wszelkimi fortelami jak musiał się czuć wiedząc, że już niedługo będzie rywalizował z duchem kuzyna? Jak mógł wtedy być szczęśliwy?
Pewnie teraz uznasz mnie za podłego śmiecia, który
tylko wykorzystywał dobroć Mariusza po to by dobrać się do jego żony ale to
nieprawda. On był również moim przyjacielem, a ja musiałem walczyć z tym
rozdarciem przez wiele miesięcy. Jednocześnie czułem na niego wściekłość za to,
że niejako dał mi furtę do tego bym kiedyś mógł być z tobą nie pozwalając o
tobie zapomnieć.
Wracając
pamięcią do piątkowych słów Artura spuściłam głowę z trudem przełykając ślinę.
I właściwie nie tylko słów, ale i wyrazu twarzy jaki wtedy gościł na jego
obliczu. Tej pustki a jednocześnie (choć zabrzmi to paradoksalnie) głębi
spojrzenia którą wówczas zauważyłam choć wcale nie chciałam. Mówienie mi tego
wszystkiego nie przyszło mu łatwo a ja potraktowałam go jeszcze z taką pogardą.
Zupełnie tak jakby w ogóle sama myśl o tym, że mogłabym go pokochać była mi
wstrętna.
-
Dlatego po prostu to przemyśl, Ewelina.- Kontynuował Szymek nie zauważając
mojego stanu. Potem pokrzepiająco uścisnął moją dłoń.- Chciałbym ci powiedzieć
byś po prostu spędziła resztę popołudnia z ciepłym kubkiem czekolady i w grubym
swetrze na łóżku, ale niestety jeszcze są mi potrzebne twoje podpisy i obecność
w firmie.
-
Jasne.- Mimo głębokiego poczucia smutku zdołałam się uśmiechnąć. Ale
pragmatyczność Szymka czasami była po prostu tak zaskakująca, że aż śmieszna.
To był jeden z tych facetów, którzy nigdy w każdej chwili życia miał wszystko
pod całkowitą kontrolą. Bo jego stwierdzenie wcale nie miało być próbą żartu i
rozładowania sytuacji.- A więc chodźmy.
Gonitwa
w mojej głowie sprawiła, że po skończonej pracy byłam zmęczona psychicznie tak,
jakbym funkcjonowała kilka dni bez snu. A jeszcze wiele rzeczy musiałam
przemyśleć. Owszem, przynajmniej zrobiłam pierwszy krok i empatycznie wczułam
się w sytuację Artura. No i rozważyłam słowa Alicji, która przecież miała
rację: Chojnacki wcale nie musiał mówić mi tego wszystkiego: gdyby zachował to
w sekrecie nikt by go nie zdemaskował, bo przecież Mariusz już nie żył. Ale on
mimo wszystko to zrobił: zdradził to wszystko nawet nie starając się by siebie
wybielić. Wręcz przeciwnie: odniosłam wrażenie, że wręcz próbował nadawać
swojemu niewłaściwemu postepowaniu większą rangę niż była w rzeczywistości. A
wszystko dlatego, że żądałam od niego szczerości i uczciwości, a on właśnie
chciał mi je dać. Nie połowicznie, ale właśnie całkowicie. Zdałam sobie sprawę,
że może nawet robił to nie tyle dla mnie
ile dla siebie samego. Spowiedź grzesznika…chyba tak to nazwał.
Mimo
wszystko uświadomiwszy sobie to wszystko nie pognałam do niego na złamanie
karku. Wciąż jeszcze wahałam się nad tym co powinnam zrobić; czego żądał rozum,
a czego chciało moje serce. Nie pomagała mi tęsknota z nim i poczucie, że tu
wcale nie ma dobrego wyboru. Wiedziałam tylko, że gdy nie zrobię teraz nic Artur
nigdy więcej nie zbliży się do mnie na tyle by łączyło nas coś więcej niż
przyjaźń. Po prostu podświadomie czułam, że w tej chwili rezygnuje (a może już
zrezygnował?) ze mnie na zawsze.
We
wtorek znów zepchnęłam swoje prywatne sprawy na dolny plan by móc efektywnie
wspierać Szymka i mu pomagać w załatwieniu formalności. Dopiero po pracy
zdecydowałam się działać. W trakcie jazdy samochodem w głowie układałam sobie
to co mogłabym mu powiedzieć, bo prawdę mówiąc nie miałam pojęcia jak odnieść
się do jego zarzutu, co zrobić, jak z nim rozmawiać. Wiedziałam tylko, że nie
chcę by zniknął z mojego życia nawet pomimo tego co mi wyznał. Bałam się
jednak, że to może mu nie wystarczyć.
Ku
mojemu zdziwieniu nikt jednak nie odpowiedział na mój dzwonek. Zrozumiałam, że nie
ma go w mieszkaniu. Wtedy poczułam rezygnację, ale przypomniałam sobie, że być
może jest w rodzinnym domy i odwiedza ojca. Dlatego skierowałam się właśnie
tam.
Nie
miałam jednak szczęścia, bo u państwa Chojnackich nie spotkałam ich syna co
mnie rozczarowało. Ale szczerze ucieszyłam się z lepszego stanu zdrowia pana
Grzegorza, który wydawał mi się być nawet bardziej żywotny niż wcześniej. No i
zdecydowanie bardziej uśmiechnięty. Ale, jak mi wyznał, po spędzeniu w szpitalu
kilku dni, teraz życie wydaje się mu być o wiele lepsze niż dotychczas. Potem,
mimo chęci dalszych poszukiwań Artura, zdecydowałam się okazać trochę
gościnności i wypić kawę z panią Grażyną. W pewnej chwili rozważałam jednak czy
nie wyznać jej prawdy o tym co łączy mnie z jej synem, ale dałam sobie z tym
spokój. Bo przecież nie byłam pewna czy wciąż nas coś łączyło. Ale nie mogłam
się powstrzymać przed spytaniem jej gdzie też może być teraz Artur.
-
Jak go znam to pewnie szykuje się do jutrzejszej podróży.- Oznajmiła mi dość
pogodnym głosem. A ja poczułam jak usuwa mi się grunt pod nogami.
-
Jakiej podróży?- Spytałam choć w głowie pojawiły mi się słowa Alicji: wyjeżdża
we wtorek albo w środę.- Chce pani powiedzieć, że pozwala mu jechać?- Dodałam z
niedowierzaniem zaczynając podejrzewać, że to co mówiłam Ala było jednak
prawdą. Pani Grażyna spojrzała na mnie lekko poważniejąc.
-
A nie powinnam?
-
A co z panem Grzegorzem? Przecież miał zawał i…i mówiła pani, że to przez
poprzednią podróż Artura z której wrócił w kiepskim stanie.
-
No tak, ale teraz jedzie właśnie dlatego: jest jakiś problem z biżuterią, którą
tam wysłaliśmy i konieczna jest obecność kogoś, kto nie tylko jest
reprezentatywny, ale i pełni ważną funkcję w firmie. Może i na razie Artur nie
spełnia tego ostatniego wymogu, ale jako syn właścicieli z pewnością dostawcy
mogą mieć pewność, iż to on zostanie przyszłym prezesem.
-
No tak, ale…- Przerwałam nie mając pojęcia co powiedzieć. A więc Artur
wyjeżdżał na prośbę rodziców? Może to nawet nie miało nic wspólnego ze mną?
Może tak naprawdę on wcale nie cierpi tylko po prostu…Nie, co ja plotę. Pewnie
wydarzenia zbiegły się u niego w tym samym czasie: życie zawodowe z prywatnym.
Dzięki temu nie musiał wyjaśniać rodzicom, że wyjechał nie potrafiłam mu zaufać
i zbudować związku. Dlatego dodałam jednocześnie wstając z sofy:- Przepraszam,
ale ja muszę z nim pilnie porozmawiać przed wyjazdem. Muszę już iść.
-
Ewelinko, coś się stało?- Pani Grażyna była wyraźnie zaniepokojona moją zmianą
nastroju.- To nie może zaczekać do jego przyjazdu?- Za rok lub dwa, chciałam
spytać, ale machnęłam na to ręką. Okazywało się, że miałam jeszcze mniej czasu
niż sądziłam. Tak to jest jak za dużo się człowiek zastanawia, strofowałam samą
siebie. Raz chciałam być z Arturem, a przy najmniejszej przeszkodzie z niego rezygnowałam.
Czy to nie dziwne, że w końcu miał dość tej huśtawki i mnie? Już w samochodzie
wyciągnęłam komórkę wybierając jego numer choć i tak intuicyjnie wiedziałam, że
nie odbierze. Dlatego wcale nie zdziwiło mnie to, że tak się stało. I co miałam
do cholery robić w takiej sytuacji? Czatować pod jego domem? Dzwonić aż do
skutku? Poddać się? Żadna z tych opcji nie wchodziła w grę. Dlatego miałam
nadzieję, że wystarczą tylko te dwie pierwsze.
***
Artur
nie wrócił na noc.
To
była pierwsza myśl, która pojawiła się w mojej głowie gdy czekając na niego w
swoim aucie pod blokiem spojrzałam na swój zegarek. Było chyba po pierwszej,
ale jeśli Chojnacki nie miał zdolności do latania lub nie zdobył znikającej
peleryny to nie przekroczył progu swojego mieszkania. A przynajmniej od
czterech godzin. Ciężko westchnąwszy zdecydowałam się wrócić do siebie i
zdrzemnąć. Dopiero rankiem zdałam sobie sprawę, że chyba mój mózg musiał
działać wczoraj mniej sprawniej niż sądziłam, bo nawet nie wpadłam na to by
spytać pani Grażyny o miejsce odlotu Artura. Ani godzinę. Teraz mogłam tylko
pluć sobie w brodę zastanawiając się nad własną nieporadnością. Było po ósmej a
ja nie miałam pojęcia co zrobić. Bez większego przekonania wzięłam do rąk
komórkę i zaczęłam wybierać numer Chojnackiego (którego notabene z powodu
częstego wybierania, ostatnio nauczyłam się już na pamięć) gdy ku mojemu
zaskoczeniu rozległ się w komórce głos:
-
Halo?- W pierwszej chwili totalnie zaskoczona nie byłam w stanie wydobyć z
siebie słowa.- Halo, Ewelina jesteś tam?- Tak, w końcu mi się udało! To był
głos Artura!
-
Tak jestem. Cześć. Słuchaj, ja…ja muszę z tobą pilnie porozmawiać.
-
Tak też myślałem, ale ostatnio szwankuje mi komórka. Coś się stało?
- Nie, to znaczy…spotkajmy się.- Cisza która zaległa na moment w słuchawce spowodowała, że zaczęłam nawet myśleć, iż nasze połączenie zostało przerwane. Ale w sumie można powiedzieć, że zwiastowała zupełnie inny ton rozmowy. Bo przedtem (to znaczy gdy Artur najwyraźniej sądził, że dzwonię do niego z powodu jakiegoś poważnego problemu lub usterki) wydawał się być rzeczowy i dość chłodny. Ale później…później był niepewny i jakby…smutny. Jakby na nic już nie liczył, więc miałam nadzieję, że poważnie go zaskoczę.- Artur, jesteś tam?
- Nie, to znaczy…spotkajmy się.- Cisza która zaległa na moment w słuchawce spowodowała, że zaczęłam nawet myśleć, iż nasze połączenie zostało przerwane. Ale w sumie można powiedzieć, że zwiastowała zupełnie inny ton rozmowy. Bo przedtem (to znaczy gdy Artur najwyraźniej sądził, że dzwonię do niego z powodu jakiegoś poważnego problemu lub usterki) wydawał się być rzeczowy i dość chłodny. Ale później…później był niepewny i jakby…smutny. Jakby na nic już nie liczył, więc miałam nadzieję, że poważnie go zaskoczę.- Artur, jesteś tam?
-
Tak.
-
Więc czemu nic nie mówisz?
-
Po prostu…nie wiem co chciałabyś usłyszeć, co mógłbym powiedzieć.
-
Aha.- Mrugnęłam czując się jak kretynka. Ale takich rozmów zdecydowanie nie
można przeprowadzać telefonicznie. Pamiętam jak kiedy koleżanka na studiach
opowiadała mi jak zerwała z chłopakiem przez SMA-a. Wtedy druga odpowiedziała,
że to okrutne i tchórzliwe. Teraz czułam, że tak samo jest nie tylko w
przypadku prób rozstania, ale i powrotu do siebie. I nie tylko wiadomości SMS,
ale i rozmowy telefonicznej. Poza tym tak naprawdę do końca jeszcze nie
wybaczyłam Arturowi. Tyle że mając w perspektywie czekanie na niego rok lub
dłużej wolałam jednak przełknąć dumę i urazę już teraz.- Ja…ja chciałam
powiedzieć, że wszystko sobie przemyślałam.- Znów ta cisza. To znaczy nie
całkiem, bo w tle słyszałam masę innych dźwięków: jakieś szuranie, stukot
obcasów, dźwięki klaksonów…gdzie on do cholery był?- Artur? Słyszysz mnie w
ogóle?
-
Tak.- Odparł tylko powodując we mnie wybuch złości.
-
Więc?- Ponagliłam go starając się powściągnąć irytację.
-
Nie sądzę by nasze spotkanie miało sens.- Irytacja przeszła mi w ciągu ułamka
sekundy. Niespodziewanie poczułam jak moje gardło staje się bardzo suche. Z
trudem udało mi się przełknąć ślinę.
-
Słucham? Masz na myśli nas?- Spytałam by się upewnić.
- To wszystko okazało się być gorzej pogmatwane i skomplikowane niż początkowo oboje sądziliśmy. Dlatego sądzę, że po prostu oboje musimy ochłonąć a żeby tak się stało potrzebujemy czasu.- No nie, czy on mówił serio? A więc tu wcale nie chodziło o to, że on nie miał żadnej nadziei ale o to że najwyraźniej już sobie odpuścił? W pierwszej chwili miałam ochotę na niego wrzeszczeć albo przynajmniej coś krzyknąć gdy zdałam sobie sprawę, że…wcale mu się nie dziwię. Świadomość tego, że sprawa była w zasadzie postawiona na ostrzu noża (albo jak kto woli: na jedną kartę) spowodowała, że uzyskałam całkowitą pewność: chciałam być z Chojnackim. I miałam gdzieś co na to powie moja teściowa, jego rodzice, Monika, Celina, Szymon czy cały świat. Być może wpływ miała na to znana od dawna prawda, że doceniamy coś dopiero gdy to stracimy. A okazało się, że ja całkowicie straciłam już Artura. W sumie to było nawet całkiem logiczne. W końcu ile razy mogłam tak bezkarnie go deptać, odpychać a potem przyciągać? Ile razy jeszcze miałam pozostać niezdecydowana, nieufna, zostawiając sobie otwartą furtkę? Przecież w końcu musiałam wyczerpać jakąś granicę, a on musiał powiedzieć dość. I wszystko wskazywało na to, że to był właśnie ten moment. Gdy sobie to uświadomiłam do mojego serca wkradła się czysta panika. Bo coś w tonie Artura mówiło mi, że tym razem to nie jest żadna jego gierka, że nie próbuje wzbudzić we mnie zazdrości lub pobudzić innych uczuć. A była to szczerość. Może to dlatego zareagowałam trochę impulsywnie i głosem przepełnionym prośbą powiedziałam:
- Proszę, poświęć mi tylko dziesięć minut.
- To wszystko okazało się być gorzej pogmatwane i skomplikowane niż początkowo oboje sądziliśmy. Dlatego sądzę, że po prostu oboje musimy ochłonąć a żeby tak się stało potrzebujemy czasu.- No nie, czy on mówił serio? A więc tu wcale nie chodziło o to, że on nie miał żadnej nadziei ale o to że najwyraźniej już sobie odpuścił? W pierwszej chwili miałam ochotę na niego wrzeszczeć albo przynajmniej coś krzyknąć gdy zdałam sobie sprawę, że…wcale mu się nie dziwię. Świadomość tego, że sprawa była w zasadzie postawiona na ostrzu noża (albo jak kto woli: na jedną kartę) spowodowała, że uzyskałam całkowitą pewność: chciałam być z Chojnackim. I miałam gdzieś co na to powie moja teściowa, jego rodzice, Monika, Celina, Szymon czy cały świat. Być może wpływ miała na to znana od dawna prawda, że doceniamy coś dopiero gdy to stracimy. A okazało się, że ja całkowicie straciłam już Artura. W sumie to było nawet całkiem logiczne. W końcu ile razy mogłam tak bezkarnie go deptać, odpychać a potem przyciągać? Ile razy jeszcze miałam pozostać niezdecydowana, nieufna, zostawiając sobie otwartą furtkę? Przecież w końcu musiałam wyczerpać jakąś granicę, a on musiał powiedzieć dość. I wszystko wskazywało na to, że to był właśnie ten moment. Gdy sobie to uświadomiłam do mojego serca wkradła się czysta panika. Bo coś w tonie Artura mówiło mi, że tym razem to nie jest żadna jego gierka, że nie próbuje wzbudzić we mnie zazdrości lub pobudzić innych uczuć. A była to szczerość. Może to dlatego zareagowałam trochę impulsywnie i głosem przepełnionym prośbą powiedziałam:
- Proszę, poświęć mi tylko dziesięć minut.
-
Nie muszę, bo i tak wiem co chcesz mi powiedzieć. Że przepraszasz, że czujesz
się winna, że nie chciałaś mnie zwodzić. Dlatego naprawdę nie sądzę, by…
-
Nie to nie wszystko. Błagam.- Dodałam posuwając się do czegoś czego prawie
nigdy nie robiłam. Ale jak już mówiłam zaczynałam nieźle panikować. A gdy przez
jakiś czas zaległa między nami cisza pozwoliłam sobie na mały płomyk nadziei. A
potem kułam żelazo póki gorące.- Będę za pół godziny u ciebie, dobra?
- Ewelina, nie mam teraz czasu.- Odparł Artur przez co okazało się, że moja radość była przedwczesna. A już szczególnie gdy dodał:- Zaraz startuje mój samolot.
- Ewelina, nie mam teraz czasu.- Odparł Artur przez co okazało się, że moja radość była przedwczesna. A już szczególnie gdy dodał:- Zaraz startuje mój samolot.
-
Chcesz powiedzieć, że wyjeżdżasz?
- Tak, w tej chwili czekam na odprawę.
- Tak, w tej chwili czekam na odprawę.
-
Ale nie możesz tego zrobić!
-
Porozmawiamy po moim przyjeździe, jeśli wciąż będziesz tego chciała.
-
Ale…ale nie możesz…wtedy będzie za późno!- Jaja sobie robił czy co? Jak
moglibyśmy rozmawiać o nas po roku?!- Nie wyjeżdżaj.- Zażądałam.
-
Muszę, inaczej Demerol pozwie naszą firmę.
-
Kto?- Chyba panika która ogarniała mój mózg całkowicie pozbawiła mnie zdolności
logicznego myślenia. Bo co mnie w tej chwili obchodził jakiś Demerol?
-
Kontrahent, a zresztą nieważne. Naprawdę muszę kończyć.
-
Artur…
-
Do widzenia, trzymaj się.
-
Artur ja…
Tak
naprawdę to nie przerwałam w tym momencie zdania tylko dalej je dokończyłam. A
raczej dokończyłam swoje ohydne kłamstwo. Kłamstwo, które przyszło mi do głowy
nie wiadomo skąd, ale gdy już je wypowiedziałam i stłumiłam chęć zaprzeczenia
poczułam że tylko tak mogę powstrzymać Artura przed odjazdem.
-
Czy ty właśnie powiedziałaś, że jesteś…?- Tym razem to Artur przerwał
wypowiedź. Tyle, że naprawdę.
-
Tak, jestem w ciąży. Dlatego nie wyjeżdżaj, proszę.- Dodałam już ciszej. A
potem usłyszałam jak jakiś damski głos prosi o wyłączenie komórek i
zaprzestania rozmów telefonicznych i poczułam jak połączenie z Arturem zostało
rozłączone. Bez żadnego słowa pożegnania. Bez: spieprzaj albo kocham cię. Tylko
tak po prostu. Miałam ochotę bić głową w mur sama nie wiedząc kogo nienawidzę w
tej chwili bardziej: siebie czy jego. No bo jak mogłam w ogóle wpaść na pomysł
z tą całą ciążą?! Przecież przedwczoraj dostałam miesiączki nie wspominając o
tym, że sypiając z Arturem stosowałam antykoncepcję. A on? Jak mógł tak po
prostu to zlekceważyć? Zaczęłam się zastanawiać nad tym czy tak jak w przypadku
Alicji nie podejrzewał, że to nie jego dziecko. Ale przecież w moim musiał być
pewny w stu procentach tego, że gdybym rzeczywiście była w ciąży to tylko i wyłącznie
z nim! A to oznaczało, że po prostu mnie olał i pojechał sobie na rok lub dwa
za granicę a ja nawet nie miałam pojęcia gdzie. Wiedziałam, że przecież to nie
koniec świata; że z łatwością mogłabym poznać szczegóły od jego rodziców albo
nawet Alicji, ale…Ale jednocześnie wiedziałam, że tego nie zrobię. Bo owszem,
zachowałam się jak suka kłamiąc na temat swojego błogosławionego stanu, ale on
postąpił o stokroć gorzej tak po prostu uciekając. A skoro tak to nie chciałam
mieć z nim nic wspólnego. Właściwie to mogłoby to być całkiem zabawne: w końcu
gdy zdecydowałam się pokonać ostatnią wydawać by się mogło przeszkodę i w końcu
całkowicie mu zaufać on krok przed metą zafundował mi coś takiego. Przecież
nawet nie mogłam się łudzić, że nie usłyszał bo przecież powtórzył to w formie
pytania. I nie liczyło się to, że to było kłamstwo, bo on nie miał o tym
pojęcia. Liczyło się to, że wiedząc o tym, tak po prostu mnie zostawił. Przez
najbliższą godzinę łudziłam się jeszcze, że tak nie jest: że może właśnie w tej
chwili pędzi do mnie na złamanie karku nawet nie czekając na odbiór swoich
bagaży, ale gdy minęła kolejna, dałam za wygraną. Szkoda tylko, że jeszcze
wczoraj zdecydowałam się wziąć dzisiaj urlop. Teraz nawet nie mogłam uciec
myślami w pracę.
W
środę wciąż jeszcze nie mogłam wyjść z szoku, że Artur wywinął mi taki numer,
chociaż w głębi ducha wydawało mi się to nawet całkiem zrozumiałe. Bo w końcu
Chojnacki zrozumiał, że nigdy nie pokocham go tak jak kochałam Mariusza, a więc
nigdy nie będzie na pierwszym miejscu w moim życiu. W rozmowie telefonicznej
wyraźnie dał mi do zrozumienia, że wszystko między nami skończone nawet jeszcze
zanim wspomniałam o „naszym” dziecku. Mimo to rozsądek mi nie pomagał. Czułam
żal i smutek a może nawet rozgoryczenie nie wiedząc która z tych emocji jest
najbardziej silna. Ale mimo prób zrozumienia tej całej sytuacji do mojej głowy
wracało echo słów Artura które wypowiedział do mnie dawno temu gdy najbliżsi
próbowali zmusić go do ślubu z Alicją sądząc, że jest z nią w ciąży:
Ale gdyby nosiła pod sercem moje dziecko nawet
wziąłbym z nią ten pieprzony ślub, choć z pewnością już po roku skończyłby się
rozwodem. Nawet gdyby była prostytutką to wspierałbym swojego syna lub córkę.
Nawet gdyby urodziło się z dwoma głowami, upośledzeniem umysłowym lub
fizycznym, nawet gdyby jego matka próbowała mnie od niego oddzielić.
Dlaczego
więc- zakładając że tamte słowa były całkiem szczere- teraz tak po prostu
zdecydował się kopnąć mnie w tyłek? Czy to był skutek szoku? A może wówczas
kłamał i jego teraźniejsze zachowanie jest bliższe prawdzie?
Nawet
wizyta Moniki mi nie pomogła, choć niewątpliwie pozwoliła na chwilę przestać
myśleć o tym o czym nie powinnam. Ale nie potrafiłam jej pocieszyć gdy
zajadając się chipsami narzekała na to, że zaczyna być starą babą, bo właśnie
rozpoczął się jej okres menopauzy. Sama miałam niezłego doła i chyba tylko
dlatego ona tego nie zauważyła, bo w innej sytuacji na pewno od razu zaczęłaby
mnie maglować. A tak potrafiła użalać się wyłącznie na swój los. W tamtej chwili
cieszyłam się z tego przejawu egoizmu.
-
Boże, a ja jeszcze łudziłam się, że mogę zostać matką.- Jęczała z głową na
moich kolanach.
-
Przecież to nie koniec świata. Jest jeszcze adopcja.
-
Ta? A kto da dzieciaka samotnej kobiecie? Zresztą wiesz ile ciągną się takie
sprawy? Odkładałam to za późno to teraz mam.
-
A skąd w ogóle wiesz, że już przekwitasz?
-
Bo mam wszystkie symptomy: wzrost wagi, rozdrażnienie, no i zatrzymał mi się
okres…Poza tym byłam już u lekarza i to właśnie on mi to zasugerował…- Jęczała
dalej a mi z trudem przyszło ugryźć się w język by nie wysunąć podejrzenia, że
być może pierwszym objaw wziął się stąd, że ostatnio zajadała się zbyt dużą
ilością chipsów.- Co mi więc teraz pozostaje?- Biadoliła dalej.- Te cholerne
plastry z estrogenem. Boże, teraz pewnie nawet seks nie będzie mi sprawiał
przyjemności! Moje życie się skończyło!
-
Przestań już o tym myśleć. I wygadywać te głupoty. Jesteś seksowną laską, która
wciąż jest atrakcyjna i piękna, więc wrzuć na luz, okej? A teraz obejrzyjmy po
prostu jakiś film, dobra?- Po kilku próbach udało mi się ją w końcu namówić,
ale gdy w telewizji nieświadomie przełączyłam na właśnie lecący film pt. „Jak
urodzić i nie zwariować” rozryczała się na dobre. I tak musiałam uspokajać ją
dobry kwadrans aż wreszcie zdołała skupić się na pierwszej części American Pie.
Mi osobiście cały cykl nie przypadł do gustu, ale pamiętałam, że Monia i Artur
uważali go za niezłą komedię. Tak było i teraz, bo Jastrzębska już po
następnych piętnastu minutach chichotała jak najęta. Widząc to nie mogłam się
powstrzymać od pokręcenia głową: Jezu, chyba coś w tym co mówiła było, bo albo
rzeczywiście miała menopauzę, albo rozdwojenie jaźni. A z dwojga złego wolałam
tę pierwsza opcję.
Z
powodu przeciągającej się do późna wizyty Moniki w czwartek z trudem udało mi
się wstać równo z budzikiem i iść do pracy, ale zdecydowałam się nie robić
sobie kolejnego leniwego dnia. Obiecałam sobie, że w weekend poważnie
zastanowię się nad tym co chcę zrobić z biurem architektonicznym. Ale na pewno
nie będę w nim pracowała z przymusu tak jak dotychczas. Na razie jednak
skupiłam się tylko na leniuchowaniu i zrobieniu zakupów. Na porządki nie miałam
najmniejszej ochoty postanawiając odłożyć je na piątek. Ubzdurałam sobie (a
właściwie znalazłam świetną wymówkę), że jeśli po południu porządnie się
zdrzemnę, to w nocy będę mniej zmęczona i następnego ranka wstanę łatwiej.
Szkoda tylko, że w praktyce wyglądało to tak, że wieczorem kręciłam się z boku
na bok a budzik wskazywał północ. Może to dlatego pół przytomna zwlekłam się z
łóżka starając się odzyskać przytomność umysłu.
I
wtedy usłyszałam dzwonek do drzwi.
Pewnie
w tym momencie wszyscy dokładnie zdają sobie sprawę kto się za nimi pojawił,
ale ja w tamtej chwili nie miałam o tym zielonego pojęcia. I właściwie całkiem
zaspana dowlekłam się do wejściowych drzwi. O stanie mojego ducha najlepiej
może świadczyć fakt, że nawet nie pofatygowałam się do zajrzenia przez judasza
by sprawdzić kto nawiedza mnie o tak wczesnej porze. Przecież mógłby to być
jakim morderca lub złodziej. Choć swoją drogą nie sądziłam by chciało im się
tak rano wstawać. Ale wracając do osoby stojącej za drzwiami- pewnie moja mało
inteligenta mina powiedziała Arturowi sama za siebie. Bo to właśnie on stał za
drzwiami.
Pierwszą
emocją jaką poczułam na jego widok było zaskoczenie. Potem pojawiło się
niedowierzanie, nadzieja a następnie nieśmiała radość. Nie miałam pojęcia co
tutaj robi, ale świadomość tego, iż nie jest w innym państwie albo nawet nie
przebywa na drugim kontynencie dodała mi energii niczym najmocniejsze espresso.
-
To naprawdę ty?- Spytałam go trochę głupio.
-
Wiem, że pewnie się mnie nie spodziewałaś, ale tak czy inaczej musiałem tu
przyjść.- Odpowiedział słusznie ignorując moje denne pytanie. Potem lekko
przesunął mnie na bok, bo zdezorientowana wciąż stałam w drzwiach. – Idziesz
dziś do pracy?
-
Tak.
-
Więc zadzwoń gdzie trzeba i powiedz że bierzesz urlop.
-Co?
- Wyjaśnię ci to później. Zadzwoń.- Niczym marionetka spełniłam jego polecenie pospiesznie wysyłając wiadomość odpowiedniej treści do Szymona, a potem wróciłam do korytarza na którym wcześniej stał. Ale go tam nie znalazłam. Za to usłyszałam hałas w swojej sypialni. Wciąż nieco odrętwiała tam poszłam. Pomyślałam, że panujący w niej bałagan jest nieco zawstydzający, ale ta myśl szybko uciekła z mojej głowy gdy zobaczyłam co robi Artur. A potem bez słowa patrzyłam jak grzebie mi w szafie wyciągając z niej jakąś białą bluzkę i sukienkę.
- Wyjaśnię ci to później. Zadzwoń.- Niczym marionetka spełniłam jego polecenie pospiesznie wysyłając wiadomość odpowiedniej treści do Szymona, a potem wróciłam do korytarza na którym wcześniej stał. Ale go tam nie znalazłam. Za to usłyszałam hałas w swojej sypialni. Wciąż nieco odrętwiała tam poszłam. Pomyślałam, że panujący w niej bałagan jest nieco zawstydzający, ale ta myśl szybko uciekła z mojej głowy gdy zobaczyłam co robi Artur. A potem bez słowa patrzyłam jak grzebie mi w szafie wyciągając z niej jakąś białą bluzkę i sukienkę.
-
Co ty robisz?
- Szykuję ci ubranie. Musisz wyglądać bardzo formalnie i elegancko.
- Szykuję ci ubranie. Musisz wyglądać bardzo formalnie i elegancko.
-
Po co?
-
Gdzie trzymasz dokumenty? W tych szufladach?
- Tak, ale…
- Tak, ale…
-
To dobrze. Potrzebny będzie jeszcze twój dowód i…
-…Artur
powiedz mi do czorta o co w tym wszystkim chodzi?
-
Najpierw się ubierz.
-
Ale…- Nie wiem dlaczego, ale patrząc mu prosto w twarz zrozumiałam, że
najwyraźniej coś kombinuje. I co jeszcze dziwniejsze ja godzę się na to bez
słowa sprzeciwu.
Gdy
po kilku minutach znów wróciłam do swojej sypialni, tym razem ubrana w wybrany
przez niego zestaw, wyglądało na to, że Artur znalazł to czego potrzebował, bo
bębnił palcami o blat komody. Na mój widok przestał.
-
Musimy się spieszyć. Nie znalazłem wszystkiego, ale Krupczyński powiedział że
potem mogę dopełnić resztę formalności.
-
Jaki Krupczyński? O czym ty mówisz?
-
Powiem ci w drodze. A teraz chodźmy do mojego samochodu.
-
Nie, już dość mną dyrygowałeś. A teraz mów: co jest grane?
- Posłuchaj, chodzi mi tylko o twoje dobro.- Powiedział po dłuższej chwili jakby nie do końca był pewny czy to co robi jest słuszne. Szkoda tylko, że nie miałam pojęcia o czym myśli.
- Posłuchaj, chodzi mi tylko o twoje dobro.- Powiedział po dłuższej chwili jakby nie do końca był pewny czy to co robi jest słuszne. Szkoda tylko, że nie miałam pojęcia o czym myśli.
-
Co to znaczy?
-
W czasie podróży sporo myślałem o tym co mi powiedziałaś. I nie widzę innego
wyjścia.
-
Jakiego?
-
Musimy się pobrać.- Oznajmił twardo. A potem patrząc w moją z pewnością
pobladłą z zaskoczenia twarz dodał bardzo szybko:- Posłuchaj, wiem że tego nie
chcesz i ślub ze mną jest prawdopodobnie ostatnią rzeczą na jaką masz ochotę. Ja
prawdę mówiąc też…to znaczy chodzi mi o to, że bardzo bym się z tego cieszyć w
innych okolicznościach, ale wiem że mnie nie kochasz ani nigdy tego nie zrobisz
więc niczego nie będę od ciebie żądał. To po prostu będzie czysta formalność,
potem pomyślimy jak to urządzić byśmy oboje nie wchodzili sobie nawzajem w
drogę albo jeśli będziemy chcieli to…zresztą to jest teraz nieważne. Ważne jest
to, że jesteś matką mojego dziecka. A ja chcę by nosiło moje nazwisko i bym
mógł widzieć jak dorasta.
-
Ale Artur…
-
…Nie przerywaj mi: po prostu wysłuchaj do końca dobra?
- Ale…
- Ale…
-
Proszę tylko o pięć minut, okej?- W milczeniu skinęłam głową tłumiąc chęć
wyjaśnienia swojego kłamstwa. Boże, przecież on mówił o dziecku które nie
istniało!- No więc po prostu doszedłem do wniosku, że to będzie
najrozsądniejsze i właśnie z tej strony powinniśmy spojrzeć na tę całą
sytuację. Nie roztrząsając nasze uczucia a raczej ich brak czy też piorąc
wszelkie brudy jak uczyniłem to podczas naszej ostatniej rozmowy. Wiem, że
teraz wydaje ci się, że mnie nie cierpisz, ale uwierz mi że będę dobrym mężem
jeśli w ogóle takie pojęcie rzeczywiście istnieje. I póki będziemy małżeństwem
nie będę cię zdradzał, oszukiwał czy nie szanował. Tak jak wcześniej powiedziałem to będzie
tylko formalność, więc nie musisz się obawiać, że…ostatnio zrozumiałem że nie
chcesz mieć ze mną nic wspólnego i całkowicie to szanuję. I gdyby nie dziecko
to nie byłoby mnie tu dzisiaj, bo zamierzałam…W każdym razie wszystko
załatwiłem. W drodze powrotnej wstąpiłem gdzie trzeba wszystko przygotowując i
korzystając ze znajomości. Urząd mamy zarezerwowany na dziewiątą stąd ten
pośpiech. Może to wygląda na to, że mam gdzieś twoje zdanie, ale to nieprawda.
Jeśli nie chcesz, wcale nie musimy nigdzie iść, chociaż wolałbym unormować naszą
sytuację prawną im szybciej tym lepiej. Dlatego wolałbym byś się jednak
zgodziła…
W
zasadzie to słyszałam jego słowa, ale tak jakby nie do końca do mnie docierały.
No bo jakie małżeństwo? Przecież to było szaleństwo. Ale potem…potem poczułam,
że usuwa mi się grunt pod nogami.
…ostatnio zrozumiałem że nie chcesz mieć ze mną nic
wspólnego i całkowicie to szanuję.
…gdyby nie dziecko to nie byłoby mnie tu dzisiaj
A
więc moje wcześniejsze przypuszczenia były słuszne: skrzywdziłam Artura zbyt
mocno by mógł mi wybaczyć. Ale jednocześnie moje kłamstwo sprawiło, że honor i
odpowiedzialność zmusiły go do przyjścia tu dzisiaj. Tylko co z tego? Jak
mogłam budować coś na kłamstwie? Potem udać głupią i stwierdzić, że jednak się
pomyliłam?
-
Ewelina, w porządku? Wiem, że to dla ciebie duży szok, ale dla dobra dziecka
powinnaś…- Jezu, jakiego dziecka chciałam do niego krzyknąć, ale nie byłam w
stanie. Dopiero teraz zrozumiałam, że gdybym przyznała się do kłamstwa właśnie
teraz to Artur zacząłby mną pogardzać. A tego bym chyba nie zniosła. I tak
obojętność z jaką wszystko wypowiedział sprawiała mi ból. Czułam, że więcej bym
nie zniosła.-…może usiądziesz? Albo zaparzę ci herbaty? W twoim stanie nerwy
nie są wskazane. Boże, przepraszam że tak cię tym wszystkim przytłoczyłem. To
moja wina.
-
Nie, to nie ty. Ja…- Naprawdę chciałam powiedzieć mu prawdę. Bardzo. Ale nie
potrafiłam. Nie chciałam zobaczyć w jego twarzy zniesmaczenia i złości.
Zwłaszcza, że zamierzałam zrobić coś jeszcze gorszego. Bo nie mogłam pozwolić
by tak po prostu odszedł ponieważ byłam zbyt głupia by go docenić.– Ja…się
zgadzam. Jedźmy.
-
Mówisz poważnie?
-
Tak. Masz rację. Małżeństwo będzie dobrym rozwiązaniem.
***
Podczas
całej podróży milczałam jak zaklęta. Prawdopodobnie wciąż nie mogłam uwierzyć,
że za chwilę ponownie zostanę mężatką. I to podstępem: z mojej strony, rzecz
jasna choć tak naprawdę ja też nie do końca tego chciałam. Ale mając
alternatywę: życie bez Artura a życie z Arturem w wersji „rodzina tryb
przyspieszony” bez wahania wybrałam tę drugą.
Dla odmiany Artur wciąż mówił i…mówił.
Tłumaczył na przykład, że ten cały Krupczyński to jakiś jego dobry znajomy,
który pracuje w urzędzie stanu cywilnego i zgodził się na przebieg ceremonii
zaślubin przymykając oko na kilka nieścisłości, ponieważ wcześniej Chojnacki
nie posiadał niezbędnych dokumentów. Oczywiście tych z mojej strony. A także
mojego podpisu. Ale dzięki znajomościom udało się ten fakt zgrabnie ominąć.
Poza tym okazało się, że wcale nie zamierzał wyjechać za granicę na rok, ale do
Rzeszowa. I to na właśnie trzy dni podczas których był nieobecny. Jak teraz
wyjaśniał nie zadzwonił, ponieważ wciąż był w szoku i nie wiedział co właściwie
powinien mi podczas takiej rozmowy powiedzieć. Ani czy bym tego chciała. Ale
gdy zauważył, że sądziłam iż wyjechał na kilka lat albo nawet i na zawsze
poczuł się winny choć ja uparcie kręciłam głową, że to po prostu była moja zbyt
wybujała wyobraźnia. Nie zamierzałam informować go dlaczego tak sądziłam.
Pewnie w innych okolicznościach zaśmiałabym się z manipulacji Alicji, ale teraz
nie było mi do śmiechu. Zwłaszcza, że zdałam sobie sprawę, że zamierzam
postąpić tak jak wcześniej ona. Czyli wmanewrować Artura w ojcostwo. Próbowałam
się usprawiedliwić, że w przeciwieństwie do niej ja wcale nie zdradziłam Artura,
że nie noszę pod serce dziecka innego mężczyzny, ale moje własne sumienie nie
chciało uznać tych argumentów coraz głośniej krzycząc z mojego wnętrza:
:winna”. Dlatego tłumienie go stawało się coraz trudniejsze, zwłaszcza gdy
przypomniałam sobie wściekłość Chojnackiego na Alę i jego pogardę do niej za to
jak chciała go wykpić. Jezu, a jeśli on po usłyszeniu prawdy potraktuje mnie
tak samo? Co z tego, że wtedy będziemy już małżeństwem? Przecież w dzisiejszych
czasach rozwód to praktycznie tylko formalność. Poza tym uświadomiłam sobie coś
jeszcze: to co chciałam zrobić Arturowi wcale nie było lepsze od tego co
zrobiła mu Ala. To było ze trzy razy gorsze, bo ja już praktycznie
wmanewrowałam go w ten ślub. Czując przypływ paniki chciałam po prostu zniknąć
z samochodu rozpływając się w powietrzu, ale czułam że to niemożliwe. Zamiast
tego moje marzenie przybrało realny kształt: zaczęłam się więc modlić o to
byśmy nigdy nie dojechali na miejsce. Jakby na przekór moim myślom Chojnacki
właśnie zaczął skręcać na jakiś parking informując mnie, że urząd znajduje się
kilkaset metrów dalej, ale bliżej nie znajdziemy miejsca na parking. Sztywno
skinęłam głową mając nadzieję, że moje nerwy w końcu miną. W końcu została mi
jakaś godzina tego oszustwa. Z pewnością wytrzymam.
Ale
gdy wyszliśmy z samochodu poczułam, że zaraz zwymiotuję. I to wcale nie był
syndrom urojonej ciąży, ale objaw strachu. W dodatku mój brzuch przypominał
jeden wielki supeł, który irracjonalnie przypomniał mi głupią reklamę jakichś
tabletek na rozkurcz mięśni. Ale nawet czarne poczucie humoru pozwoliło mi się
wziąć w garść i zmusić do odezwania się:
-
Artur poczekaj.
-
Coś się stało? Zbladłaś. Chcesz chwilę zaczekać?
-
Nie ja…to znaczy tak. Muszę ci coś powiedzieć.- Choć starałam się być dzielna
nie wiadomo dlaczego przy ostatnim zdaniu mój głos zaczął podejrzanie drzeć.
-
Wejdźmy znów do samochodu. Boję się, że zemdlejesz.
-
Nie, nie zemdleję.
-
W twoim stanie…
-…Artur,
nie ma żadnego stanu, rozumiesz?
-
Tak wiem, przepraszam.- Lekko się uśmiechnął jakby był trochę zakłopotany a ja
zastanawiałam się o co biega. No bo jak mógł przyjąć to tak dobrze?
Spodziewałam się co najmniej krzyku.- W dzisiejszych czasach kobiety
podkreślają, że ciąża to wcale nie choroba więc nie…
-
Nie rozumiesz.- Przerwałam mu przerażona tym, że będę musiała przyznać się
wprost.- Nie ma żadnego dziecka, Artur.
-
Chcesz powiedzieć, że…?
- Tak.- Przytaknęłam przymykając oczy, ale i tak poczułam jak wydostają się spod nich słone łzy.
- Tak.- Przytaknęłam przymykając oczy, ale i tak poczułam jak wydostają się spod nich słone łzy.
-
O Boże, tak mi przykro.- Kolejne słowa Chojnackiego powtórnie zbiły mnie z
pantałyku. Ja wyznaję, że go okłamałam a on mi na to, że mu przykro? Czy ja
byłam nienormalna czy jednak on?- Kiedy to się stało?
-
Ale co?
-
Kiedy poroniłaś?- Spytał cicho, a ja miałam ochotę głośno krzyknąć.
-
Nie poroniłam.
-
Więc wciąż jesteś w ciąży?
-
Nie, przecież mówiłam.
-
Nie rozumiem…
-
Jasne, że nie bo nawet nie podejrzewasz, że potrafiłabym być taka podła.-
Odezwałam się i sama nie wiem jak mogłam się wtedy roześmiać. Ale był to raczej
nerwowy śmiech.- Oszukałam cię, Artur. Podczas naszej rozmowy telefonicznej
skłamałam, że jestem w ciąży choć nigdy w niej nie byłam i nie było nawet
takiej możliwości.- No, w końcu udało mi się to wykrztusić tak, by nie było
mowy o niedopowiedzeniu lub niezrozumieniu. I rzeczywiście Artur spojrzał na
mnie a nieme pytanie w jego oczach zaczęło zmieniać się w zrozumienie. Potem na
jego twarzy pojawiła się konsternacja, smutek i coś jeszcze, ale nie byłam w
stanie tego zdefiniować. A może raczej za bardzo się bałam by to zrobić?
Najgorsze jednak było to, że się nie odezwał. W milczeniu musiałam znosić moją hańbę
czekając na werdykt, który z pewnością nie mógł być dla mnie łaskawy. I jak na
złość znów w oczach stanęły mi łzy i zaczęły skapywać po policzkach. Czy
musiałam być taka żałosna? Po dłuższej chwili- kilku, kilkudziesięciu
sekundach- nie mogąc tego znieść poprosiłam:- Powiedz coś.
-
Teraz nie jestem w stanie. Po prostu wciąż jestem w szoku.- Mrugnął tylko.
Potem ponownie zaległa między nami cisza.- Dlaczego to zrobiłaś?
-
Bo jestem idiotką.
-
Pytam poważnie, Ewelina. Czemu skłamałaś?- Ton jakim zadał to pytanie
przypominał ten jakim rodzice zwracają się do dziecka po tym jak zamiast o
dziesiątej wieczorem zjawił się w domu o piątej nad ranem następnego dnia. A
może nawet był bardziej zacięty?- Ewelina?
-
Bo wiedziałam, że to już koniec. Bo nie chciałeś ze mną rozmawiać, a gdy Alicja
powiedziała mi że wyjeżdżasz na rok albo i dłużej przestraszyłam się, że do
tego czasu całkiem zdołasz o mnie zapomnieć. Bo bałam się, że już nigdy mi nie
wybaczysz, a wiedziałam że swojego dziecka nie mógłbyś zostawić. Bo jestem
żałosną kobietą, która nie potrafi pogodzić się z tym, że życie to nie jest
bajka i nic nie jest nigdy całkowicie czarne ani białe. I dlatego, że
najwyraźniej mam zadatki na manipulatorkę i intrygantkę…- Ostatnie zdanie ledwo
zdołałam dokończyć bo już dłużej nie mogłam wstrzymywać łez. Z gardła wyrwał mi
się mało elegancki szloch, ale miałam to gdzieś. Wiedziałam, że najpewniej
Artur uzna to za kolejną manipulację z mojej strony, ale nie potrafiłam się
powstrzymać. Dlatego płakałam nawet nie starając się tłumić własnych odgłosów
ani panować nad wyglądem. Dopiero po kilku minutach poczułam, że jestem w
stanie nad sobą panować. I płacz zmienił się w czkawkę. Wtedy Artur podał mi
chusteczki. Nie chciałam w tym geście widzieć czegoś więcej niż tylko chęci pomocy
a już na pewno nie wybaczenia, ale mimo wszystko nie potrafiłam stłamsić tej
myśli w sobie.
-
Już lepiej?
-
Taaak.- Odparłam jednocześnie czkając. W innych okolicznościach to wydawałoby
mi się nawet zabawne, ale teraz wcale nie było. Ani trochę.- Dziękuję.
-
Nie ma za co. Choć nie jestem przyzwyczajony do tego by kobiety w moim
towarzystwie płakały. Do tej pory chlubiłem się tym, że jeśli już to co
najwyżej potrafię doprowadzić ich do łez z powodu rozbawienia…- Ta próba żartu
i rozładowania sytuacji nie zdała u mnie egzaminu. Sprawa była zbyt poważna bym
mogła potraktować ją tak lekko. Szczególnie jeśli to ja byłam winna.
-
Artur, ja naprawdę przepraszam. Wiem, że postąpiłam jak najgorsza suka, ale daj
mi szansę. Obiecuję, że nigdy cię już nie okłamię.
-
Wiesz, jeśli chodzi o to co powiedziałaś to miałaś rację. Rzeczywiście po
tamtej rozmowie w kawiarni uznałem, że między nami to już definitywny koniec. I
chciałem tego.
-
Artur, proszę…
-
Poczekaj, daj mi skończyć, dobra? No więc chciałem tego, bo jak już mówiłem
było mi za ciężko. Ciągnąłem to zbyt długo nie pozwalając do końca umrzeć
nadziei, ale po tym jak mój ojciec wylądował w szpitalu coraz częściej zacząłem
rozmyślać nad sensem swojego życia. I konkluzje jakie wysunąłem nie były zbyt
zadowalające. Dlatego doszedłem do wniosku, że czasami warto położyć wszystko
na jedną kartę. Tak jak w kwestii naszego związku, który praktycznie nigdy nie
był prawdziwym związkiem. To mnie wykańczało, wypalało od środka…a może i wciąż
wypala. Wmawiałem sobie, że mogę zadowolić się ochłapami, ale na dłuższą metę
to nie wypaliło. Sam siebie oszukiwałem.
-
Teraz jest inaczej.- Słuchając go nie mogłam powstrzymać się przed ponownym
przerwaniem mu.
-
Nie, Ewelina, nie jest.- Zaprzeczył, co pozwoliło mi zrozumieć, że straciłam
swoją ostatnią szansę. On już nie zmieni zdania. I być może ma rację.- Ty wciąż
nie akceptujesz mnie na sto procent, nie pozwalasz bym był w twoim życiu na
pierwszym miejscu i nigdy nie pozwolisz. Nie potrafisz dać spokoju przeszłości.
Chociaż muszę przyznać, że to kłamstwo o ciąży…to mnie zadziwiło. Nie sądziłem,
że aż tak bardzo ci na mnie zależy.
-
Więc dasz mi jeszcze szansę?- Spytałam już nic z tego nie rozumiejąc. Bo
najwyraźniej Artur nie tylko nie był na mnie zły z powodu mojej urojonej ciąży ale
pozytywnie zaskoczony. Czyżby więc moje kłamstwo mi pomogło? Nie śmiałam nawet
o tym marzyć.
-
To zależy tylko od ciebie.
-
Jak to?
-
Jesteś w stanie zrobić to po co tu przyszliśmy?
-
To znaczy?- Chyba z powodu nerwów zupełnie zapomniałam o celu naszej
„wycieczki”.
-
Chcesz wyjść za mnie za mąż? A może tak naprawdę to kłamstwo stanowiło twoją
zasłonę dymną i wyznałaś mi prawdę teraz tylko po to by tego uniknąć
dyplomatycznie wycofując się z twarzą, bo wiedziałaś że jeśli nie będzie
dziecka to z kolei ja nie będę tego chciał?- Chwilę zajęło mi zrozumienie jego
pokrętnego zdania.
-
Oczywiście, że nie. Przecież właśnie dlatego przez całą podróż się tym gryzłam!
Bałam się, że potem mnie znienawidzisz.
-
Reasumując: zgadzasz się?- Nie wahałam się już ani chwili.
-
Tak.
-
I obiecujesz choć starać się zapomnieć o przeszłości?
-
Tak, obiecuję. I być dobrą żoną też.- Dodałam. Po raz pierwszy od czasu tej
rozmowy na twarzy Artura pojawiło się coś w rodzaju uśmiechu.
-
W takim razie chodźmy. I oby to co mówisz okazało się prawdą, bo inaczej czeka nas piekło na ziemii.
Wow ! Tego to się wgl nie spodziewałam ! Ślub ? Mam nadzieję , że Ewelina nie zmieni zdania ! Czekam zniecierpliwością na kolejny , jestem strasznie ciekawa jak wszyscy zareagują na ich ślub i wogóle to , że są razem
OdpowiedzUsuńGenialne proszę niech będą szczęśliwi proszę proszę proszę
OdpowiedzUsuńNie powinnaś się przejmować nieuczciwymi ludźmi chociaż rozumiem że jest to trudne. Dobrze że nie przemilczalaś sprawy miejmy nadzieję że to co napisałaś da pozytywny efekt :-) Pisz jak najwięcej bo masz talent i Twoje opowiadania są genialne
OdpowiedzUsuńDzięki :-) Prawdę mówiąc gdy ochłonęłam to trochę mi przeszło, ale i tak za każdym razem taka sytuacja wyprowadza mnie z równowagi. Miejmy nadzieję, że rzeczywiście moje słowa coś dadzą chociaż szczerze wątpię:(
UsuńCzyli kolejny rozdział w niedzielę ? :-D -Ada
OdpowiedzUsuńRaczej tak. Wolę zaskoczyć i wstawić wczesniej niż rozczarować i wstawić coś po terminie. Tym bardziej ze szykują mi się dwudniowi goście:-)
UsuńJak już zamieścisz kolejną finałową część planujesz dłuższą przerwę czy masz koncepcję na opowiadanie?
OdpowiedzUsuńNie, jasne że bez przerwy :-) Tylko jeszcze nie wiem co dlatego czekam na wasze propozycje:-) Oczywiście jak dokończę ( może jeszcze dziś) ostatnia część to pewnie zrobię sobie kilka dni przerwy. Bo mam tyle pomysłów, ale nie wiem który urzeczywistnić.
UsuńOsobiście to mnie satysfakcjonują jednak "oklepane happy endy" :-) :-) :-) więc poproszę takie opowiadanko. I oczywiście z wątkiem miłosnym cóż przyjemnie się je czyta. Chętnie poczytałabym kontynuację brylantowego liceum.
OdpowiedzUsuńJa też lubię czytać takie opowiadania, choć czasami mój podły nastrój zmusza mnie do pisania melodramatów:( Ale zobaczymy co mnie natchnie. W każdym razie ba 100% będzie to coś romantycznego
UsuńNiedziela, niedziela, niedziela. Niedługo coś będzie!!! Hip Huraaa!!!Będzie ślub, szkoda, żE wesala brak pewnie, bardzo ciekawią mnie świadkowie :) już nie mogę się doczekać, nie wstawiaj zbyt późno. Mam nadzieję, żE pobyt dwymudniowych gości się udał :) pozdrawiam zniecierpliwiona i czekajaca na nową część Nienieidelna
OdpowiedzUsuń