Łączna liczba wyświetleń

piątek, 13 listopada 2015

Ktoś całkiem inny: Rozdział XXV



PLANOWAŁAM NAPISAĆ TROCHĘ WIĘCEJ, ALE JUŻ DZISIAJ WYSIADAM. WYBACZCIE, ŻE TROCHĘ KRÓTSZY NIŻ ZAZWYCZAJ, ALE NIC MĄDREGO NIE WYMODZĘ.
Agnieszka z Krzyśkiem z trudem powstrzymywali konsternację. Ta pierwsza domyśliła się chyba, że musimy się z Andrzejem skądś znać, ale Kamiński najwyraźniej nie, bo zwrócił się do mnie.
- On ma na imię Andrzej; chyba źle usłyszałaś.
- Wcale nie.- Wtrącił się rzeczony.- To znaczy zdaję się, że już się kiedyś spotkaliśmy z Jolą…to znaczy Anią, choć nie miałem pojęcia kim jest.
- Dokładnie.- Przytaknęłam. Aga spojrzała na mnie szczerze zaskoczona, ale nie zdołała o nic zapytać, bo rozległ się płacz malucha. Szybko popędziła do kołyski, a Krzysiek za nią. Tak więc w pewnym sensie zostaliśmy z Andrzejem sami nie mając pojęcia jak się zachować. A przynajmniej ja, choć on też nie wyglądał zbyt pewnie.
- Jej, więc jesteś, to znaczy byłaś żoną brata Krzyśka.- Odezwał się w końcu niezbyt bystro. Ale domyślałam to że zrobił to tylko by przerwać krępującą nas ciszę.
- Tak. A ty jesteś tym niesławnym Sławińskim, który odciął się od kumpli po tym jak jego narzeczona…- Urwałam uświadamiając sobie pewną nielogiczność. Bo przecież, choć było do dawno temu, to mimo wszystko doskonale pamiętałam, iż Agnieszka mówiła mi, że ukochana Andrzeja ciężko zachorowała i go zostawiła. On sam w klubie powiedział mi zaś, że zostawiła go dla swojego przyjaciela. Ktoś tu ewidentnie kłamał.
- Czemu przerwałaś?
- Okłamałeś mnie.
- Hm?
- Tak, w barze powiedziałeś, że twoja dziewczyna cię zostawiła. A przecież była chora.
- Widzę, że już o wszystkim wiesz.
- Tak.
- Więc?
- Co: więc?
- Jaka jest prawda?
- Naprawdę cię to teraz obchodzi?
- Jasne, że tak. Zrobiłeś mnie wtedy w bambuko.
- Wcale nie. Julka naprawdę mnie opuściła i wyjechała z przyjacielem. Była też chora.
- Więc zataiłeś ważny fakt, który zmieniał postać rzeczy.
- Jaką niby postać rzeczy?
- Nieważne.- Mrugnęłam widząc, że zbliża się ku nam Agnieszka z Małgosią na rękach.
- No, przywitaj się w końcu z moją małą córeczką, gamoniu. Czyż nie jest słodka?
- Jasne, że jest. Widzę, że już za kilka lat będę miał swoją drugą połówkę.
- Raczej kilkanaście, Andrzejku. Chyba, że zacząłeś mieć pedofilskie skłonności, a jeśli tak to wara od mojej córki.
- Kto ma pedofilskie skłonności?- Spytał Krzysiek, który trzymał z kolei Jasia również podtykając go Andrzejowi pod nos. Stłumiłam uśmiech widząc jak Sławiński dzielnie znosi całą tę sytuację.
- Nikt.- Ucięła Agnieszka. – No proszę, czyż oni nie są słodcy?- Spytała retorycznie patrząc z rozczuleniem na swoje dzieci.
- Oczywiście, że tak.- Odpowiedział jej Sławiński z lekką dozą uszczypliwości. Chyba to usłyszała, bo zmrużyła oczy i zwróciła się do niego:
- Widzisz? A ty tak długo zwlekałeś żeby ich poznać.
- Teraz to nadrobię. Ty jesteś pewnie Jaś, co?
- Jasne, że to Małgosia. Jak mogłeś ją pomylić z chłopcem?
- Bo jest od niego większa.
- I co z tego? Przecież gołym okiem widać, że to dziewczynka. Ma duże, ładne oczy i…
- …chcesz powiedzieć, że Jaś nie?
- Skądże, on też jest piękny.- Zaperzyła się Agnieszka. Dopiero widząc porozumiewawcze spojrzenie panów zrozumiała:- Kpij sobie dalej Andrzejku.
- Tylko sobie żartowałem. Wystarczyło mi tylko jedno spojrzenie na Małgosię by to wiedzieć. Prawda?- Gdy uśmiechnął się do małej ta radośnie zamachała rączkami. A przynajmniej tak mi się wydawało. Jej, w życiu nie pomyślałabym że Sławiński będzie miał takie podejście do dzieci. Bo gdy później wziął dziewczynkę na ręce trzymał ją raczej pewnie.
- Ma młodszego, prawie dziewięcioletnie brata.- Wyjaśnił mi Krzysiek jakby w odpowiedzi na moje niewypowiedziane pytanie.- Udaje wielkiego biznesmena i dużego nieodpowiedzialnego chłopca, ale tak naprawdę jest bardzo przywiązany do rodziny. – Nic na to nie odparłam wciąż obserwując Sławińskiego. Złość już powoli mi mijała, poza tym nie było powodu bym złościła się na niego; przecież nie był winny temu że wyznałam mu swoje sekretne uczucia do Tomka. Ale zmieszanie pozostało. Bo teraz doskonale wiedział o kim opowiadałam. Może nawet przyjaźnił się nie tylko z Krzysztofem ale i jego starszym bratem? Miałam nadzieję, że nie. Bo jeśli powie o wszystkim Tomkowi…
- No, to jak właściwie się poznaliście?- W pewnym momencie spytała Agnieszka. W tym samym czasie spojrzeliśmy z Andrzejem po sobie.
- Przelotnie.- Odpowiedział Sławiński nie dodając nic więcej.
- Więc czemu nazwałaś go Michałem, Aniu?- Drążyła Kamińska.
- Bo pomyliłam jego imię. –Skłamałam.
- A on nazwał cię Jolą.- Zauważyła. Jej, czułam że się czerwienię, ale chyba tak jak i Tomek nie miałam ochoty zdradzać swoim przyjaciołom, że w chwili załamania oboje zwierzyliśmy się sobie ze swoich źle ulokowanych uczuć.
- Też się pomyliłem.- Odezwał się Andrzej. Na szczęście, Agnieszka nie drążyła tematu widocznie rozumiejąc, że nie mamy zamiaru zdradzać szczegółów naszego spotkania. A ja chwilę później się pożegnałam: i tak miałam zamiar opuścić Kamińskich kilkanaście minut temu, ale z powodu przyjścia Andrzeja trochę to przeciągnęłam. Gdy znalazłam się już na zewnątrz, za mną wyszedł ktoś jeszcze. Właśnie Sławiński.
- Coś się stało?- Przerwałam ciszę pierwsza widząc, że tylko się we mnie wpatruje. Potem pokręcił tylko głową.
- Nie, nic. To znaczy…chciałem ci podziękować.
- Mi? Za co?
- Za to, że zatrzymałaś dla siebie tę historię o Julii.
- Nie ma sprawy.
- Oni i tak wiedzą jak bardzo ją…to znaczy że wciąż nie mogę się z tym uporać, ale nie chcę by ktokolwiek się nade mną litował. Chyba to rozumiesz.
- Doskonale.
- Skoro tak to będę musiał już wracać do środka. Jeszcze raz dziękuję.
- W porządku.
- A więc do zobaczenia.
- Cześć.- Jej, w życiu nie uwierzyłabym, że facet może być aż tak bardzo zmieszany. Może z powodu ilości wypitego podczas tamtego wieczoru w klubie alkoholu właściwie nie miał pojęcia co mi powiedział? Może o to chodziło? Albo było mu wstyd, że choć od odejścia Julii minęło już pół roku on wciąż nie potrafi o niej zapomnieć. Nie zastanawiając się nad tym dłużej pojechałam na dworzec. Zdecydowałam się tam zaczekać  na następny pociąg.
Kilka następnych dni w domu było dla mnie bardzo dziwnych. Znów zajmowałam ten sam pokój, znów każdego ranka budziło mnie pianie koguta; znów mieszkałam z rodzicami. Cieszyłam się tylko, że nikt we wsi nie wiedział o tym, że w Warszawie wzięłam ślub a potem rozwód. Dzięki temu mój powrót właściwie nie wzbudził wielkich spekulacji. Nie było żadnych plotek czy ciekawskich wizyt mających na celu wypytywanie mnie w celu wywęszenia sensacji. Po prostu po ponad ośmiu dniach sąsiedzi uznali mój przyjazd za coś normalnego i niewartego uwagi.
W tym czasie tylko raz spotkałam się z Anetą i to przelotnie podczas robienia zakupów w jedynym w miarę dużym sklepie w naszej wsi. Wciąż była bardzo zmieszana, ale mimo to potrafiłyśmy wymienić ze sobą kilka grzecznościowych słów. Miałam zamiar zaprosić ją nawet do domu na obiad, ale w ostatniej chwili zaniechałam tego. Na razie było za wcześniej na odnowienie przyjaźni, ale z czasem…z czasem może uda nam się odbudować to co straciłyśmy.
Co stało się po ośmiu dniach? Okazało się, że Dawid Raczkowski również odwiedził rodzinną wieś. Na szczęście tylko po to by odwiedzić rodziców, ale i tak wywołało to masę spekulacji. W końcu święta Bożego Narodzenia miały nadejść już niebawem; dlaczego więc najlepsza partia w okolicy wróciła właśnie teraz? To było całkiem oczywiste, że powiązali jego powrót z moim. Co z tego, że nie było w tym ani grama prawdy, że nawet nie zamieniliśmy ze sobą słowa? I tak spekulacje zaczęły się na nowo a co odważniejsi pytali czy w stolicy doszłam do porozumienia z byłym narzeczonym. Początkowo nie chciałam nic mówić, ale z czasem doszłam do wniosku, że muszę stanowczo zaprzeczać. Choć być może to też nie był najlepszy pomysł. Jej, w ciągu minionych dwóch tygodni od przyjazdu zaczęłam doceniać uroki anonimowości w dużym mieście jakim niewątpliwie była stolica. Czasami brakowało mi tego tłumu ludzi, indywidualistów noszących trójkolorowego irokeza na głowie czy punków. Tego tempa życia, ciągłego pośpiechu, życia nawet późnym wieczorem czy nocą. Tutaj było tak zielono i spokojnie, że nawet kolczyk w pępku jaki zrobiła sobie jedna z córek lokalnej działaczki koła parafialnego, wzbudził temat do plotek na następny tydzień. Naprawdę czy ja kiedyś powiedziałam, że kocham wieś?
Ach, zapomniałam wspomnieć że w tym czasie nie siedziałam bezczynnie w domu. Podjęłam pracę w najbliższym mieście oddalonych około siedmiu kilometrów od mojej wsi w piekarni. Właściwie zajmowałam się tylko sprzedażą, ale z czasem właściciel  obiecał że jeśli zwolni się etat będę mogła zająć się wypiekami. Może nie do końca o to mi chodziło, ale to już był początek. Godziny pracy nie były zbyt satysfakcjonujące, bo zabierały mi prawie cały dzień, ale dla mnie były w sam raz. Mówiąc dla mnie, mam na myśli kogoś kto szuka zapychacza czasu by nie poddawać się rozmyślaniom i nie tęsknić za przeszłością.
Bo niewątpliwie ostatnie pół roku było całkowicie niespodziewane w moim życiu, całkowicie bajeczne. Przeprowadzka do Warszawy, spotkanie Tomka, otwarcie własnej cukierni, poznanie Pauli, Agnieszki czy Izy. Czułam się praktycznie tak jakbym przebywała w innym świecie, a co najgorsze ten świat przepychu zaczął mi się podobać. By jakoś odnaleźć samą siebie starałam się odnowić swoją więź z Bogiem. Było mi przykro, że w ostatnich tygodniach zaniedbałam wiarę, która była nieodłącznym elementem mojego życia po śmierci Anity. Owszem, może i na początku stanowiła moją zasłonę dymną, ale teraz niosła mi prawdziwe pocieszenie.
Któregoś dnia, moja codzienna monotonia została przerwana przez telefon Agnieszki. Bardzo mnie ucieszył, bo prawdę mówiąc nie spodziewałam się że nadal będziemy utrzymywać kontakt pomimo odległości. Owszem, czasami ze dwa razy rozmawiałam telefonicznie z Paulą, ale rozmowa na odległość nie była tym samym co przyjaźń w pracy.
- I jak tam powrót do domu? Nie tęsknisz?- Spytała mnie.
- Raczej nie. To znaczy zazwyczaj.- Dodałam szczerze.
- To super.- Ucieszyła się.
- Hej, co to ma znaczyć?
- Nic, to znaczy…szykuję ci małą niespodziankę.
- Jaką niespodziankę?
- Gdybym ci powiedziała nie byłoby niespodzianki.
- Agnieszka co ty znów kombinujesz?
- Nic strasznego. I to właściwie nie ja. Do zobaczenia.
- Jak to do zobaczenia? Halo? Halo?- Powtórzyłam doskonale wiedząc, że mówię już do samej siebie. Westchnęłam ciężko. Aga zawsze była szalona, ale teraz pobiła samą siebie. Oto matka dwójki niemowlaków, pomyślałam troszkę złośliwie. Zadzwoniła do mnie zadając kilka pytań po czym po niecałej minucie się rozłączyła. O dziwo jednak zamiast się zirytować już po chwili poczułam rozbawienie.
W niedzielę, czyli dwa dni później poznałam przyczynę jej radości i telefonu. Okazało się, że niespodzianką był jej przyjazd do mnie wraz z mężem i Paulą. Gdy zauważyłam ich na podwórku nie mogłam powstrzymać szerokiego uśmiechu i w samych tylko kozakach wybiegłam na dwór. Zaczął się grudzień, więc kilkucentymetrowy śnieg wcale nie był zaskoczeniem.
- Idiotko, chcesz się przeziębić?- Ofuknęła mnie z udawaną zgrozą. Krzysiek tylko się do mnie uśmiechnął.
- A gdzie dzieci?- Spytałam.
- Zostały porwane przez złego smoka…żartuję. Albo i nie, zależy jak na to patrzeć.
- Moja żona chce powiedzieć, że są u mojego ojca i matki.- Wyjaśnił mi Krzysztof. Ja w tym czasie podeszłam do Pauliny i ją objęłam.
- Mogliście mnie uprzedzić. Czasami pracuję w weekendy i mogłoby mnie nie być.
- Spokojnie, dzwoniłam wcześniej do twojej mamy i powiedziała mi kiedy możemy wpaść.- Odpowiedziała mi Aga.
- Mówimy o mojej mamie?- Zdziwiłam się.- Chyba przekonuję się, że gdy chce nie jest tak wielką plotkarą jak myślałam.- Dodałam pod nosem. Cała trójka roześmiała się.
- To co, możemy wejść czy masz zamiar jeszcze stać tu z nami i marznąć w tym swoim cieniutkim sweterku?
- Jasne, że nie. Zapraszam was.
O dziwo cała trójka dobrze odnalazła się w moim domu, a ja nie czułam się ani trochę skrępowana. Razem z rodzicami zjedliśmy smaczny i syty posiłek, a potem zostawili nas samych byśmy mogli porozmawiać. Bardzo chciałam spytać o Tomka, ale nie chciałam poruszać tego tematu licząc, że ktoś z całej trójki  pierwszy zagai ten temat a ja będę mogła udać zainteresowanie. Ale na to się nie zanosiło. Paula opowiadała mi o postępach w adopcji Pawełka ( o Wojtku nie wspominała, więc uznałam że mimo jego przyzwolenia ma skrupuły przed tym by go poślubić), Agnieszka z Krzyśkiem z kolei o swoich bliźniakach. A gdy godzinę później sama zdecydowałam się poruszyć ten temat, jak na komendę spojrzeli po sobie i wstali. Potem na mnie.
- No, to chyba się zbieramy.- Głos zabrała Aga.
- Tak szybko jedziecie?- Zaskomlałam. Byli tu może ze dwie godziny, ale tak szybko nam minęły, że właściwie nie dowiedziałam się niczego konkretnego. No ale z drugiej strony rozumiałam, że są rodzicami więc muszą opiekować się dziećmi.
- Nie tylko my. Ty też.
- Jak to?
- Zobaczysz. Ubieraj się.
- Agnieszka, o co chodzi?
- O niespodziankę, zapomniałaś?
- Jaką znów niespodziankę?
- O tę, którą obiecałam ci podczas telefonicznej rozmowy kilka dni temu.
- Sądziłam, że miał nią być twój przyjazd.
- Wcale nie. No, ubieraj się, bo nie dojedziemy przed korkami. Prędzej moja droga. I nawet nie próbuj stosować wymówki pracy, bo wiem że jutro masz wolne. Poza tym to zajmie tylko kilka godzin, do wieczora na pewno będziesz z powrotem.- Wiedząc, że nic nie dowiem się od Kamińskiej spojrzałam na jej męża. On jednak tylko wzruszył ramionami. Paula też miała całkiem nieokreśloną minę, choć jej oczy się śmiały.
- No? Nie stój tak.
- Ale muszę powiedzieć rodzicom.
- Oni już o tym wiedzą. Chodź już. To twoja kurtka w przedpokoju?
- Jej, do tej pory nie zdawałam sobie sprawy z tego jaką potrafisz być apodyktyczką.
- Ho, no to się jeszcze przekonasz.- Rzucił wesoło Krzysiek nie zwracając uwagi na spojrzenie jakim obdarzyła go żona.
Kilka minut później jechaliśmy w stronę stolicy. Początkowo próbowałam jeszcze wydusić z nich informacje na temat celu podróży, ale szybko dałam sobie z tym spokój wiedząc, że nic nie wskóram. Dopiero gdy dojechaliśmy do centrum zorientowałam się gdzie zmierzamy. Do lokalu gdzie dawniej znajdowała się moja cukiernia. Już z daleka zauważyłam, że cukiernia założona przez Władysława Kamińskiego zgodnie z jego obietnicą została zamknięta. Co z tego jednak, skoro mojego „Słodkiego świata” już nie było?
- No, jesteśmy.- Rzuciła Paula radosnym tonem, który tylko mnie zdeprymował. O co do licha chodziło?
- Po co mnie tutaj przywieźliście?- Spytałam.
- Zaraz się przekonasz. Chodź.- Tym razem głos zabrał Krzysiek.
- Ale…
- Nie dyskutuj już z nami tylko chodź.- Przerwała mi niegrzecznie Agnieszka.
- Ale po co mamy iść do tamtego lokalu?- Spytałam ponownie po kilku chwilach orientując się, że kierujemy się właśnie do „Słodkiego świata”. To znaczy lokalu, który kiedyś nim był.- Hej, możecie mnie w końcu przestać traktować jak dziecko?
- A ty możesz choć trochę poczekać? Zaraz wszystko się wyjaśni.
- Nie, nie mogę bo nie rozumiem. Ale jeśli chcecie wparować do tego miejsca to nowemu właścicielowi się to nie spodoba. Uwierzcie mi, widziałam co to za facet i podpisanie umowy z nim nie należało do przyjemnych choć do nieprzyjemnych też nie. Nie spodoba mu się sentymentalna wizyta…- Mówiłam, ale w końcu przestałam i głośno westchnęłam. Jaki był tego sens skoro oni zadowoleni z siebie szli dalej nie zwracając na mnie uwagi? Okej, może nazywali się Kamińscy (a przynajmniej większość, bo Paula póki co nadal jest Babecką), ale to nie znaczy że obcy ludzie będą tolerować…- Jezus Maria.- Szepnęłam gdy otworzyłam drzwi swojego dawnego sklepu. Agnieszka roześmiała się.
- I o to niespodzianka! Witamy nową starą właścicielkę najlepszej cukierni w mieście!- Wykrzyknęła radośnie widząc moje zaskoczenie. A ja z nietęgą miną niczym niedorozwinięta umysłowo (choć mówiąc to obrażam takie osoby, bo moja twarz wtedy z pewnością wyglądała dużo gorzej) wpatrywałam się przed siebie nie mogąc uwierzyć własnym oczom. Bo w środku lokalu wcale nie było żadnego biura rachunkowego. Ba, to miejsce w ogóle nie przypominało zaplecza dla finansisty. Bo przypominało cukiernię. Tyle, że z prawdziwego zdarzenia.
Ściany były odmalowane w pastelowym kolorze i wygładzone; na ścianach były liczne kolorowe światełka nadające romantyczny nastrój, a podłogi nie pokrywały już zniszczone szare płytki ale drewniany parkiet, na którym w miejscu gdzie znajdowały się stoliki był duży dywan. Bar, który dawniej stał w samym rogu lokalu teraz znajdował się na środku. Był większy i nowy; piętrzyły się na nim liczne filiżanki, szklanki i kieliszki, a na ścianie nad nim zamontowana była dodatkowa półka. Do tego liczne dekoracje, spływające niczym jedwab obrusy, ładne i bezpretensjonalne sztuczne bukieciki umieszczone na środku każdego stolika…ba, nawet unoszący się w powietrzu aromat pochodzący zapewne z drogiego odświeżacza powietrza świadczył o tym, że każdy element został dopracowany w najmniejszym szczególe. Nie wiedzieć czemu łzy stanęły mi w oczach. Dopiero czując to przypomniałam sobie słowa Agnieszki. Jak to: „witaj nowa-stara właścicielko”? Czy ona chciała powiedzieć, że…?
- O co tu chodzi? Dlaczego tu nie ma biura? Więc właściciel jednak chce zrobić tu restaurację?
- Aniu, chcę powiedzieć że od teraz jesteś pełnoprawną właścicielką tego miejsca. A tu masz na to dowód.- Krzysiek podał mi jakąś teczkę, którą natychmiast otworzyłam. A tam ujrzałam akt nadania własności. Mimo to wciąż nie mogłam uwierzyć.
- Hej, chyba ją zatkało.- Skomentowała Paulina. Pokręciłam przecząco głową.
- Nie rozumiem…przecież ja sprzedałam ten lokal. Jak nowy właściciel mógł przepisać go na mnie?
- Bo wiedział, że ta cukiernia była dla ciebie wszystkim i nie chciał byś tego straciła.
- Co?
- Aniu, nowym właścicielem lokalu został Tomek. Oczywiście działał przez pośrednika, ale mimo wszystko to on wszystko załatwił.- Tym razem głos zabrała Aga.
- Totomek?- Wyjąkałam. I nagle puzzle układanki zaczęły wskakiwać na swoje miejsce. To, jak atrakcyjną cenę uzyskałam za ten lokal której nikt przy zdrowych zmysłach by mi nie zaproponował w tak krótkim czasie i to płaconych praktycznie natychmiast gotówką; jak pytał mnie o to czy wiem kto kupił to miejsce jakby chciał upewnić się że nie mam o niczym pojęcia. W końcu to jak badał jak wielką stratą była dla mnie sprzedaż cukierni. Wiedziałam, że powinnam poczuć złość a nawet gniew na byłego męża. W końcu znów w pewien sposób mną manipulował. Wiedział, że nie zależy mi na jego pieniądzach, ale pośrednio mi je dał. Przecież właściwie to był jedyny punkt sporny dokumentach rozwodowych. Tomek usilnie chciał mnie zabezpieczyć finansowo (jakby to że ktoś posiada na koncie tysiąc złotych i żyje z miesiąca na miesiąc czyniło mnie żebraczką), a ja nawet mimo licznych namów swojego przedstawiciela nie chciałam przyjąć od Kamińskiego ani złotówki.
Ale teraz trzymając w ręku papierek mówiący o tym, że cukiernia jest znów moja poczułam tylko ciepło rozlewające się wokół mojego serca i wewnątrz ciała. I wcale nie widziałam w nim przejawu postawienia na swoim. Widziałam w tym przejaw miłości Tomka.
Motywy też są ważne…
To lekcja, której chciałam go właśnie nauczyć, a której jak się okazywało sama nie opanowałam. A dzięki niemu teraz ją otrzymałam. Razem z inną. Lekcją pokory.
- Aniu, tylko nie wyjeżdżaj z żadnymi tekstami że na to nie zasługujesz albo że nie przyjmiesz niczego. W takim wypadku muszę cię uprzedzić o obowiązku uiszczenia opłaty, która będzie dwudziestoprocentową…- Jakby z oddali słyszałam głos Agnieszki robiąc kilka kroków w stronę baru. Potem patrzyłam na kolejne detale, aż dotarłam do przeciwległej ściany którą zdobiła tapeta w piękne kwiaty. Ktoś, kto na to wpadł strzelił w dziesiątkę, bo dzięki temu to miejsce zyskiwało swoisty klimat i nieco romantyczny wystrój. Dopiero podchodząc bliżej zauważyłam, że to wcale nie jest tapeta. Róże tak jak i storczyki czy pozostałe rośliny były namalowane. Z niewielkiej odległości wyraźnie można było dostrzec ślady pociągnięcia pędzlem.
- Boże, to…- Mrugnęłam pod nosem, bo na wypowiedzenie całego zdania nie było mnie stać. A więc to dlatego Tomek kupił cukiernię każąc mi dość szybko się z niej wyprowadzić .To dlatego choć oferowałam nowemu właścicielowi (choć jak się teraz okazywało tylko pośrednikowi) dwa tysiące niższej ceny w zamian za tydzień zwłoki kategorycznie odmówił. Bo jeśli poczekałby do rozwodu, wówczas nie zdążyłby namalować swojego dzieła. A tak i tak miał na to bardzo mało czasu. Niecałe dwa tygodnie przed wyjazdem do Francji. Patrzyłam na to jak urzeczona nie mogąc wyjść z podziwu nad coraz to bardziej dostrzegalnymi szczególikami: nadaniu faktury małym listkom umieszczonym na łodyżkach roślin, o światłocieniu czy coraz ciemniejszym płatkom róż, które znajdowały się w środku. To dziwne, że do tej pory sobie tego nie uświadamiałam- przecież Tomek podarował mi namalowany przez siebie mój portret- ale był świetnym malarzem. Nie tylko stwarzał nowe rzeczy i malował martwą naturę. On sprawiał, że te rzeczy ożywały, że zyskiwały swój charakter, że miały swoją duszę. Nawet pozornie niedoskonałe okazywały się być piękne i warte uwagi.
Agnieszka z Krzyśkiem i Paulą coś szeptali między sobą; czasami ciszej innym razem głośniej, jednak dla mnie to się zupełnie nie liczyło bo i tak nie byłam w stanie zrozumieć poszczególnie wypowiadanych przez nich słów. W pewnym momencie dotarło do mnie słowo zaplecze i coś o piętrze, więc domyśliłam się że cały budynek został odnowiony od środka. Dlaczego weszłam do pomieszczenia które dawniej było kuchnią.
Tak jak się spodziewałam ona również była odmieniona. Zamiast starych półek i blatu kuchennego teraz mój wzrok cieszyły nowiusieńkie szafeczki z masą przegródek na liczne przyprawy i kolorowe lukry. Już widziałam jak poukładam poszczególne dodatki i dekoracje do deserów…do czasu aż nie dostrzegłam nowego pieca. Boże, przecież to był nowiusieńki model! Jeszcze rok temu widziałam jego cenę w jednym z magazynów- wynosiła piętnaście tysięcy złotych. A Tomek tak po prostu mi go kupił? By się nie rozpłakać pobiegłam na górę licząc na to, że tam spotkam znajomy lekko podniszczony pokój i starą łazienkę z niezagospodarowaną resztą pomieszczeń. Ale zamiast tego ujrzałam małą, przytulną sypialnię ze ścianami w beżowych kolorach i narzucie na łóżko z pastelowego fioletu. Roześmiałam się gdy okazało się, że łazienka nie jest jednak zmieniona i jest tak samo nieładna jak była.
- W porządku?- W czasie gdy ja wpatrywałam się w stary sedes ze spłuczką na górę musiała wejść Paulina. Pospiesznie ścierając z twarzy łzy odparłam jej:
- Tak. Ale po prostu…po prostu to wszystko…to…
- za dużo?- Podpowiedziała usłużnie.- Ja tak wcale nie uważam. Tomek zresztą też nie. Zgadzam się z nim, że zasługujesz na dużo więcej.
- Wcale nie. Poza tym, to co to znaczy że też tak uważasz? Pogodziliście się przed wyjazdem?
- Tak. Przeprosił mnie, oferował nawet pomoc. Bardzo żałował tego jak próbował mnie szantażować bylebym nie powiedziała ci, iż jakiś czas temu już odzyskał pamięć.
- Dlaczego nic mi nie powiedziałaś wcześniej?
- Bo to miała być niespodzianka, zapomniałaś?- Spytała retorycznie nieco zalotnie.
- Paula.- Ofuknęłam ją łagodnie wypowiadając jej imię. W odpowiedzi się roześmiała.
- Weźmiesz to wszystko, prawda? Znów otworzymy „Słodki świat” i zrobimy z niego najlepszą cukiernię w mieście. Zatrudnimy Izę no i Agnieszkę jako księgową i znów będziemy zgraną ekipą.
- Nie wiem czy…
- Anka, mówiłam nie wyjeżdżaj mi tylko z tekstami że tego nie chcesz.
- Wcale nie to chciałam powiedzieć. Miałam na myśli, że nie wiem czy tak szybko chcę to zorganizować. Tym razem chcę zrobić to porządnie: bez pośpiechu, ze splendorem i reklamą. Chcę wszystko dokładnie przygotować.
- Już się na to cieszę!- Zapiszczała radośnie Paula. Potem objęłyśmy chichocząc niczym dwie nastolatki. Tak właśnie zastali nas Kamińscy.
- Czy to oznacza, że „Słodki świat” znów szturmem zdobędzie cukierniczy świat?- Spytała Agnieszka.
- Oczywiście, że tak.- Odparłam jej stanowczo.- Jeśli tylko obiecasz mi pomóc.
- Jasne, że tak.- Powiedziała mi to takim tonem jakby to było oczywiste.- Ale, będę miała pięć procent od sprzedaży.- Dodała wymownym tonem. Roześmiałyśmy się ponownie.
- Zgoda.- Odpowiedziałam.- Doskonale wiedziałam, że jej propozycja wcale nie jest wygórowana. Wręcz przeciwnie- cukiernia przynosiła niewielkie dochody, w końcu prosperowała zaledwie kilka miesięcy i te kilka procent najprawdopodobniej nie starczyłoby na opłacenie księgowej na etacie. A Agnieszka udawała jeszcze, że wyjdzie na tym interesie zwycięsko. Jednak ja zamiast jak zwykle działać samemu i ją zdemaskować udawałam, że nie mam o niczym pojęcia. W końcu czas wreszcie pozwolić sobie pomóc, czas zacząć działać w zespole. Poza tym jeśli wszystko pójdzie dobrze, to cukiernia rozwinie skrzydła i zacznie przynosić prawdziwe dochody. Może wówczas zwrócę wszelkie koszty Agnieszce z nawiązką.
Z prawdziwą radością i zaangażowaniem przez ponad trzy godziny później snuliśmy realne plany dotyczące przyszłej cukierni. Popijaliśmy świeżo zaparzoną kawę i jedząc kupione na mieście ciasteczka, a potem gdy się skończyły po prostu dyskutując i ożywczo rozmawiając. Dopiero w drodze powrotnej do domu, gdzie miała mnie zawieść taksówka (tak, chyba byłam coraz bardziej miękka że zgadzałam się by Kamińscy sprezentowali mi taki luksus), mój dobry nastrój trochę opadł. A to za sprawą listu który wręczył mi Krzysiek.
- Tomek prosił by ci to dać po tym jak zobaczysz odnowiony lokal.- Oznajmił mi gdy już miałam wsiąść do wynajętego samochodu. Jak zauważyłam zrobić to tak dyskretnie, by Agnieszka z Paulą tego nie zauważyły.
- On to napisał?- Kamiński skinął głową.
- Tak, jeszcze przed wyjazdem do Paryża. Ale prosił mnie bym dał ci to dopiero teraz. To znaczy po tym jak zobaczysz odnowioną cukiernię.- Gdy w żaden sposób nie zareagowałam dodał:- Mówił też, że być może nie będziesz chciała go przyjąć. Ja jednak liczę, że to zrobisz.- Słysząc zacięcie w głosie Krzysztofa spojrzałam mu prosto w oczy. Co prawda nie zobaczyłam w nich nagany czy rozżalenia, ale mimo wszystko pewną dozę urazy. Dopiero teraz zadałam sobie pytanie co musi o mnie sadzić jako brat Tomka. Co prawda Agnieszka też należała do rodziny mojego byłego męża, ale była z nim związana tylko po kądzieli. Nie łączyły ich więzy krwi. A Krzysiek był w końcu jego bratem. I mogli się kłócić czy na siebie boczyć- to mimo wszystko niczego nie zmieniało. To normalne że młodszy brat troszczył się na starszego. Może nawet Krzysztof miał mi za złe, że porzuciłam Tomasza? Szkoda, że nic więcej nie umiałam wyczytać z jego wzroku.- Więc? Przeczytasz go?- Dodał na koniec. Uśmiechnęłam się w duchu. Tomek z pewnością powiedział mu o moim postanowieniu nie kontaktowania się ze sobą aż do jego powrotu. To dlatego Krzysiek sprytnie sformułował pytanie. Nie zapytał bowiem: czy wezmę od niego list co nie zobowiązywałoby mnie do jego przeczytania. Zamiast tego spytał czy go przeczytam. Nie mogłam więc skłamać. Nawet nie czułam takiej potrzeby.
- Tak, wezmę.- Odpowiedziałam. Wydawało mi się, że na twarzy Krzyśka ujrzałam aprobatę, ale mogłam się mylić. A potem wsiadłam do taksówki i odjechałam.
Przez pierwsze kilka minut wpatrywałam się w kopertę trzymając ją przed sobą. Ale nie dlatego, że zamierzałam nie dotrzymać słowa złożonego Krzysztofowi. Po prostu przedłużałam sobie moment wyczekiwania i otwarcia listu. Pragnęłam go przeczytać tak bardzo, że mnie to przerażało. Jednocześnie nie chciałam tego robić, bo bardzo się bałam. A co jeśli Tomek napisał mi w nim, że skoro wyremontował cukiernię to spłacił wobec mnie swój dług i już wcale nie chce mieć ze mną jakiegokolwiek kontaktu? Albo jeśli żałował złożonej mi obietnicy? Jeśli mimo wszystko chciał ze mną być tylko dlatego, że ja go kochałam? Och, denerwujące wątpliwości.
W końcu, mając dość tej kakofonii myśli rozerwałam kopertę. Sam widok lekko spłaszczonych słów napisanych dłonią mojego ukochanego mnie uspokoiło. No i nagłówek: Słodka Aniu. Przymknęłam lekko oczy delektując się nim. Słodka Aniu, słodka Aniu…W końcu zmusiłam się do otwarcia oczu.
Słodka Aniu,
Gdy ty czytasz ten list ja jestem najpewniej wiele kilometrów stąd. Co jest niewątpliwą zaletą- wiem, że widząc odnowioną cukiernię masz zamiar mnie ukatrupić. Wiem, że uważasz, że w ten sposób tobą manipuluje (och, jak on dobrze mnie zna, pomyślałam), ale nie to było moim celem. Mam nadzieję, że pod warstwą tej całej otoczki dostrzeżesz co chciałem ci tym przekazać. Swoją miłość…
Na moment przerwałam czytanie z powodu wzbierających mi do oczu łez. Boże, czy ja naprawdę byłam taką idiotką, że pozwoliłam mu wyjechać? Czy naprawdę łudziłam się kiedyś że o nim zapomnę, że pokocham go na nowo? Czy wątpiłam, że on mnie kocha? Oszukiwałam samą siebie. Ze strachu przed zranieniem i cierpieniem. Nie ma nic bardziej gorszego od emocji, która nie pozwala ci cieszyć się życiem i sprawić by stało się choć trochę radosne. Zamiast tego w najlepszym wypadku może być tylko znośne. Poza tym w pewnym sensie Tomek miał rację- przerobiliśmy już wszystkie błędny jakie mogą nękać związek dwojga młodych ludzi: nieufność, podejrzenia o zdradę czy materializm, pozwalanie na manipulowanie sobą, wzajemne oskarżenia, niechęć do kompromisu, nieustępliwość...mogłabym je teraz wymieniać godzinami. Dlaczego więc nie dałam mu szansy? Przecież nic gorszego nie mogłoby się nam już stać.
W tym miejscu pewnie cię przestraszyłem, co? Więc nie bój się; na pocieszenie powiem że wcale nie wyskoczę z twojej lodówki lub szafy, możesz kłaść się spokojnie. Choć prawdę mówiąc czasami wyobrażam sobie jak kładę się obok ciebie i czuję na szyi miarowy oddech. Jak zasypiasz wtulona w moje ramię. Czasami gdy się budzę wydaje mi się to tak realne, że szukam cię w swoich ramionach po chwili orientując się, że to był tylko sen. Ale wracając do sprawy cukierni…
Proszę, zgódź się ją przyjąć. Zasługujesz na nią jak nikt inny, na dodatek to przecież twoje marzenie, które sam zniszczyłem. Jeśli nie dla siebie to zrób to dla mnie- dla wiecznego grzesznika i popełniającego błędy faceta, który w inny sposób nie uwolni się od poczucia winy wobec ciebie.
Wiem też, że by przeczytać ten list musiałaś się do tego zmusić; w końcu złamałem naszą umowę. Ale nie widziałem innego sposobu by cię przekonać i choć spróbować to zrobić- nawet na odległość. Poza tym mimo naszej umowy zdecydowałem, że będę co ciebie pisać na twój domowy adres, pierwszy list z pewnością znajdziesz za jakiś tydzień; mam zamiar napisać go zaraz po przylocie do Francji tak by zwierzyć ci się z pierwszego wrażenia. Wyobrażam sobie, że teraz złorzeczysz mi w duchu, dlatego gwoli wyjaśnienia: tak, będę do ciebie pisał, ale ty nie musisz mi odpisywać, prawda? W ten sposób nie będziemy mieli ze sobą kontaktu, ale i jednocześnie umowa nie pozostanie złamana. Musisz przyznać, że nieźle to sobie wykombinowałem, co? Ale zawsze byłem sprytny. Choć nie ukrywam, że mam nadzieję, iż jednak mi odpiszesz.
W tym momencie roześmiałam się ocierając z oka łzę. Nie zastanawiałam się nawet co musi myśleć o mnie taksówkarz; w końcu płakałam i śmiałam się jednocześnie niczym chwiejna emocjonalnie kobieta. Ale Tomek wyzwalał we mnie największe pokłady emocji i uczuć. Nie tylko tych dobrych. Ale tych drugich było coraz mniej.
Kilka chwil później doczytałam list do końca aż do pozdrowienia i słów zapewniających o jego niesłabnącej miłości. A potem ostrożnie go złożyłam i włożyłam do koperty. Przeczuwałam, że nie raz będę go jeszcze czytać.
 Tak jak obiecał, Tomek napisał do mnie kolejny list, a potem jeszcze jeden. Następne przychodziły w trzy lub czterotygodniowych odstępach czasu; jednak zanim zauważyłam tę prawidłowość z napięciem wyczekiwałam kolejnego. A pisał mi w nich o wszystkim.
Jego pierwszy list był dość krótki, ale drugi, dotyczący wrażeń z pobytu we Francji miał trzy kartki. Tomek ze szczegółami opisał mi swój pierwszy dzień w nowym mieszkaniu, które specjalnie mu przydzielono, miejscu pracy, mężczyźnie któremu będzie podlegał, wyglądowi i specjalizacji muzeum. Kolejne listy były tak  samo długie i tak samo przepełnione detalami które sprawiały, że czułam czasami iż jestem z byłym mężem w Paryżu. Czasami tęskniłam za nim tak bardzo, że miałam ochotę do niego odpisać. Raz już nawet to zrobiłam. Kupiłam znaczek i opieczętowałam list zapewniając w nim o mojej niesłabnącej miłości i o tym, że cukiernia zaczęła w końcu prosperować. Ale po namyśle schowałam go na dno szuflady. Nie, mimo wszystko przerwa nam się przyda. To, że minęły zaledwie dwa miesiące nie znaczy, że wszystko między nami jest już w porządku.
Co się tyczy mojego „Słodkiego świata” to niespełna tydzień temu, czyli po niespełna trzech miesiącach po wyjeździe Tomasza,  go otworzyłam. Stało się tak dlatego, że najpierw postanowiłam wyremontować piętro tak by móc urządzić na nim salę gdzie mogłyby się odbywać przyjęcia dla dzieci. Wspominając to, przy którym kiedyś pomagał mi Tomek uznałam, że to świetny pomysł.
Z powodu ograniczonych środków zaangażowanych w remont było wiele osób: Krzysiek załatwił mi trochę materiałów, kolega Agnieszki- Paweł Czechowski narzędzi, a Andrzej Sławiński, Bartek Kasprzyk i Wojtek pracowali w charakterze robotników. My z Paulą i Izabelą najczęściej zajmowałyśmy się na dole klientami, ale wieczorem byłyśmy wolne. A że mężczyźni wówczas pracowali najwięcej, my również brałyśmy w tym udział; oczywiście w miarę możliwości: Paula miała przecież swojego jeszcze nie zaadoptowanego synka a Iza ośmioletniego Antosia. Niewątpliwie jednak dzięki takim wieczorom znacznie zbliżyłam się do Andrzeja. Właściwie stało się to tak niepostrzeżenie, że sama nie wiem kiedy zamiast zbierać gruz wyjęłam jeden z listów napisanych przez byłego męża i zaczęłam mu go czytać mówiąc jak cholernie za nim tęsknię. I w ten sposób stał się moim przyjacielem.
Z tego powodu Agnieszka bardzo się cieszyła i mi dziękowała; tłumaczyła że kondycja Andrzeja w ostatnich miesiącach nie była najlepsza a dzięki rozmowach i kontaktach ze mną znów staje się dawnym sobą. Znów się  śmieje, spotyka z przyjaciółmi, żartuje. Ostatnio nawet słysząc o nowym profesjonalnym piecu który był zamontowany na zapleczu lokalu oznajmił, że musi go wypróbować i gdy kupiłam niezbędne składniki zrobił bajeczną lazanię. Nie miałam pojęcia, że potrafi tak świetnie gotować i byłam dla niego pełna podziwu. Zajadaliśmy się więc fast foodowym posiłkiem pod koniec pracy, późnym wieczorem słuchając dawnych przebojów Czerwonych Gitar i Trubadurów. Były to zespoły, który wszyscy w miarę akceptowali jako muzykę i wyegzekwowane w ramach kompromisu. W pewnym momencie nawet zaczęliśmy trochę śpiewać. Ale może była to kwestia wina wypitego po zjedzonej lazanii. Albo dwóch. No ale w końcu była nasz szóstka, prawda? (ja, Paula, Iza, Bartek, Paweł i Andrzej; Agnieszki nie liczyłam i tak z powodu karmienia piersią nie piła alkoholu a Krzyśka akurat wtedy nie było, bo zajmował się dziećmi) Więc w sumie wypicie dwóch butelek nie było dużym wyczynem…
Z powodu świetnego zgrania trochę żałowałam gdy praca się skończyła, ale z drugiej strony efekty przyniosły mi masę satysfakcji. Sala była odmalowana, dobrze oświetlona i nagłośniona. Na razie nie stać mnie było na stoły i krzesła, ale wiedziałam że za jakiś czas to nadrobię. I może marzenie o tym, by organizować maluchom przyjęcia urodzinowe nie pozostanie marzeniami ściętej głowy.
 Kolejne dwa miesiące później stało się coś czego w ogóle nie przeczuwałam. Do „Słodkiego świata” przyszła Majka z Filipem. Początkowo nieźle się spięłam, ale potem gdy miałam ich obsłużyć wkroczył mój profesjonalizm. Przecież to, że się nie lubiłyśmy nie znaczyło, że musiałyśmy od razu walczyć. Pani Drągowicz z pewnością chciała tylko napsuć mi krwi, ale kierowała nią ciekawość. A ja nie przeczę, nie bez dumy prezentowałam nowe odnowione miejsce dzięki Tomkowi.
- Witam, co podać?- Zwróciłam się do nich ze zwyczajową formułką.
- Na razie late, dziękujemy.- Odparł mi Filip z miłym uśmiechem, który odwzajemniłam. Poza tym jego lubiłam.- Widzę, że ruszyłaś pełną parą.
- Tak. Dopiero kilka dni temu zakończyliśmy wszystkie remonty.
- Słyszałem od Krzyśka. Nawet miałem ci pomóc, ale nie miałem czasu. Moja żona potrafi być bardzo wymagająca.
- Hej, nie zwalaj całej winy na mnie.- Wtrąciła się.- Jeśli chciałeś, to droga wolna, trzeba było iść i malować ściany. Których notabene, nie umiesz malować.
- A skąd wiesz?- Uśmiechnął się do niej mąż. Jej, wciąż nie mogłam zrozumieć jak on może tolerować taką rozpieszczoną pannicę. No dobra, może ona też patrzyła na niego jak na dziewiąty cud świata, ale mimo wszystko…To była Maja Kamińska, wredna kobietka, która…hm, w zasadzie chciała chronić przede mną swojego brata uważając mnie za naciągaczkę. Gdybym zdobyła się na obiektywizm z pewnością zauważyłabym, że ja na jej miejscu mogłabym zachować się tak samo. Ale to nie zmieniało faktu, że jej nie cierpiałam. Może nie tak jak Ilony Olkowskiej czy Władysława Kamińskiego (któremu ostatnio, o zgrozo, zaczęłam nawet trochę współczuć i się litować z powodu tego co spotkało go w przeszłości), ale mimo wszystko dość mocno. No dobra, była to zwyczajna antypatia. Ale dość silna.
- Dobra, już nie przedłużamy. Ania ma pewnie innych klientów.- To było coś nowego. Majeczka pomyślała nie tylko o sobie, ale i o mnie. Nie mogłam powstrzymać uniesionych do góry brwi, co chyba ją rozśmieszyło.- W takim razie przynieś nam kilka rodzajów twoich najlepszych wypieków. Jestem bardzo głodna.
- Już się robi.- Odparłam jej odmaszerowując do kuchni. W duchu już wybierałam jej te najbardziej drogie.
Gdy kilka minut później wróciłam na salę, Maja została przy stoliku sama, bo Filip chyba wyszedł na chwilę na zewnątrz by porozmawiać. Zawahałam się chcąc zlecić tę pracę Pauli, ale by nie być tchórzem odważnym krokiem podeszłam do jej stolika. Miałam zamiar tylko podać jej deser i odejść, ale jej słowa mnie zatrzymały.
- Tomek mówił mi o waszej umowie.
- Jakiej umowie?
- O tej, w której powiedziałaś, że po jego powrocie do kraju do niego wrócisz.- Słysząc to trochę się wkurzyłam. Po pierwsze dlatego, że nie chciałam by Tomek o tym komuś mówił (no dobra, nie komuś tylko jej). Po drugie wcale nie obiecałam, że do niego wrócę. Dlatego odparłam jej starając się powściągnąć złość:
- To chyba tylko i wyłącznie sprawa między nami.
- Nie, gdy chodzi o mojego brata. Omotałaś go tak, że wciąż tylko mówi o tobie.- Prychnęła takim tonem jakby to było coś najgorszego na świecie. Mnie natomiast trochę odprężyło.
- Naprawdę?
- Jak widzę bardzo cię to cieszy.- Niemal syknęła. Westchnęłam w duchu. Jej, czasami naprawdę miałam jej dość.
- A żebyś wiedziała. Choć nie do końca.- Dodałam ciszej. Bo choć bardzo cieszyło mnie, że po 4 miesiącach Tomek wciąż o mnie myśli, to jednak z drugiej strony ten kawałek o omotaniu…nie chciałam by Kamiński postrzegał mnie jako coś bez czego nie może żyć. Prawdę mówiąc choć czasami zdarzyło mi się użyć tego stwierdzenia, to jednak nigdy nie uważałam, że zakochani są dopełniającymi się połówkami pomarańczy. Uważałam natomiast, że to dwa wolne dusze, które związują się ze sobą by ostatecznie się uwolnić. Może brzmiało to trochę niedorzecznie, ale mimo wszystko dla mnie było pełne logiki. I prawdy.
- Ostrzegam, że jeśli tylko się nim bawisz i chcesz odkuć się za to co ci zrobił to…
-…to co?- Przerwałam jej z irytacją. Chociaż nie, raczej z rezygnacją.
- To mój brat.- Powtórzyła tylko. Z racji tego, że byłam starsza postanowiłam zachować się dojrzalej.
- Majka, wiem że mnie nie znosisz i vice versa zresztą, ale tak jak mówiłam to co się dzieje między nim a mną to nie twoja sprawa. Ale jeśli już chcesz wiedzieć to nie bawię się nim. Co nie znaczy, że za rok do siebie wrócimy. Może nawet to on nie będzie tego chciał?
- Chciałabym by tak było, ale raczej tak się nie stanie. On żyje tylko powrotem do ciebie.- Nie powiedziała nic więcej, bo do stolika wrócił Filip. Z uśmiechem podziękował za deser, a ja korzystając z okazji odeszłam na zaplecze. A tam zastanawiałam się nad tym co powiedziała mi Majka. Wyjęłam przy tym ostatni list od Tomka,  w którym pisał mi o swojej pracy i tęsknocie która ogarnia go za domem, choć Francja bardzo mu się podoba. I o tym, że chyba nie będzie w stanie uczestniczyć w chrzcinach bratanków, bo wówczas będzie musiał nadzorować projekt. Gdy zjawiła się popędzająca mnie Paula szybko schowałam go do kieszeni wracając do pracy. Takie momenty zbytnio mnie rozpraszały.
I tak mijały kolejne dni, potem zamieniały się w tygodnie i miesiące. Cukiernia zaczęła coraz lepiej prosperować (We wcześniej nowo wyremontowanej sali na piętrze wraz z Izą i Agnieszką zorganizowałyśmy nawet imprezę na Dzień dziecka dla przedszkolaków z pobliskiej szkoły), odbyły się chrzciny bliźniaków Agnieszki i Krzyśka, Iza zaszła w ciążę, a Paulina wraz z Wojtkiem wzięli ślub by adopcja Pawełka przebiegła bez przeszkód. Choć niestety nie wyglądało to na małżeństwo z miłości. Ale gdy jako druhna składałam Babeckiej życzenia- to znaczy teraz pani Rogowskiej- tak jakby wiedziała o czym myślę powiedziała do mnie cicho:
- Nie kocham go Aniu, ale postaram się by był szczęśliwy. Będę wierną i dobrą żoną; już nigdy nie będę nawet myślała o Robercie. Może….może z czasem nam się ułoży i go pokocham tak jak on mnie.- Dodała  na koniec niepewnym tonem tak jakby chciała bardziej przekonać siebie niż mnie. Mimo to mocno ją uściskałam. Wiedziałam, że gryzie się nierozstrzygniętym jeszcze wynikiem adopcji. Zastanawiałam się co się stanie jeśli okaże się, że jednak wyszła za Wojtka na darmo i Pawełek trafi do rodziny zastępczej. Nie chciałam jednak formułować swojej myśli na głos. Poza tym sceptycyzm i brak optymizmu był tu niewskazany. Zwłaszcza w dniu jej ślubu. Widziałam jaki ból sprawił jej fakt, że  choć zaprosiła rodzinę to ani jej matka, ani tym bardziej ojciec nie zjawili się w tym najważniejszym dniu jej życia.
- Wiem, że wam się uda, Paulina. Bo tak będzie. Wojtek to wspaniały facet a ty jesteś wspaniałą kobietą. No i już kocha Pawełka.
- Tak. Bałam się początkowo, że będzie w nim widział syna Roberta, w końcu go nienawidził. Ale dla niego to tylko dziecko. Niewinny chłopiec.
- To chyba dobrze. A kim jest dla ciebie?
- To znaczy?- Z chwilą gdy zadałam to pytanie wiedziałam, że nie powinnam tego robić w tym momencie, ale z drugiej strony już zaczęłam, więc nie mogłam się wycofać.
- Czy fakt, że chcesz zaadoptować Pawełka ma coś wspólnego z tym, że jest synek mężczyzny którego kochałaś?
- Uważasz więc, że chcę go adoptować tylko dlatego, że jest synem Roberta? Jasne, że nie dlatego. Poza tym wcale już go nie kocham. Nie jestem aż taka płytka.
- Nie o to mi chodziło. Ale może podświadomie…
- Aniu, pokochałam tego dzieciaka. Tak po prostu. Nawet jeśli byłby synek prostytutki i jej alfonsa, albo jakiegoś mordercy to nie miałoby to dla mnie znaczenia. To tylko mały chłopczyk, który potrzebuje czyjejś miłości. Poza tym widziałaś go już wielokrotnie. Jak można go nie kochać?- Dodała ciszej. A ja zawstydziłam się, że w ogóle kiedykolwiek takie obawy powstały w mojej głowie. Tyle, że po prostu trudno było mi pogodzić tę trzpiotowatą Paulę sprzed prawie roku ze stojącą przede mną przyszłą mamą i mężatką. Rozkapryszoną panienkę z rozsądną dziewczyną. Wiecznie stukającą obcasami i śmiejącą się do ludzi laleczką, która obecnie zmieniła się w odpowiedzialną kobietę. I bardzo ją za to podziwiałam.
Na wesele poszłam z Andrzejem. W sumie, wyszło tak całkowicie przypadkiem: wspomniałam mu tylko o uroczystości i o tym, że jako świadkowa będę musiała przez cały wieczór brać udział w licznych zabawach i tańcach na które nie miałam ochoty. Zaproponował więc ze śmiechem, że może iść ze mną a ja się zgodziłam. Potem usiłował się wykręcić: mówił, że to był tylko żart, że nie jest w imprezowym humorze. Ale to mnie jednocześnie upewniło w tym, że to świetny pomysł. Sławiński już dość był w tej swojej skorupie. Julka odeszła, trudno. Nie oznaczało to przecież, że resztę życia musi spędzić sam. Ignorowałam przy tym świadomość jak podle się czułam gdy wierzyłam, że moje rozstanie z Tomkiem będzie na zawsze. Ba, nawet do tej pory łapałam się na tym, że czasami napadał mnie lęk. Bałam się, że we Francji o mnie zapomni, że spotka dziewczynę którą pokocha, że zatęskni za dawnym życiem bo skoro odzyskał pamięć może wrócić do tego co było. Co z tego, że co miesiąc pisał do mnie listy? Obecnie dostałam już dziesiąty, który miał zaledwie jedną stronę. Jego pierwszy list dla porównania miał ponad sześć. W tym łącznie jakieś dwie strony o swoich uczuciach do mnie. Teraz, w końcówce wspomniał tylko, że za mną tęskni. Nic więcej. Z tego powodu plułam sobie w brodę. Bo po co nie chciałam się z nim kontaktować? Wcześniej uważałam, że to będzie test dla niego, ale teraz okazywało się, że ja też go potrzebowałam. Bo gdy Tomek był przy mnie i gdy zapewniał mnie o swojej miłości łatwo było mi w niego wierzyć, wspominać tylko te dobre momenty. Ale gdy dzieliło nas wiele kilometrów przypominałam sobie jego liczne oskarżenia, zarzuty, to jak nazywał mnie rzepem który nie chce się od niego odczepić. I to wcale nie on, ale ja się bałam. Na dodatek przy nielicznych okazjach przy których spotykałam się z Majką (na przykład podczas chrztu Jasia i Małgosi- razem z Mariolą, siostrą Agnieszki, była matką chrzestną; lub urodzinach Krzysztofa) posyłała mi pełne wyższości spojrzenia co w kontekście naszej ostatniej rozmowy wzbudzało moje podejrzenia o to czy przypadkiem nie cieszy się dlatego, że nie wie czegoś o starszym przyrodnim bracie. A jedyną informacją która mogła ją ucieszyć byłby fakt, że wreszcie się ode mnie uwolni. Gdy teraz siedząc obok Andrzeja podzieliłam się z nim tym zbył mnie tylko śmiechem.
- Przesadzasz.- Skwitował biorąc łyk drinka ze swojej szklaneczki. Wywróciłam oczami dziwiąc się samej sobie, że zaskoczyła mnie ignorancja mężczyzn.- Majka jest spoko. Nie wiem czemu się nie lubicie.
- Może dlatego, że ona mnie nie znosi.- Odpowiedziałam mu zirytowana. Jej, czasami naprawdę mnie wkurzał. Ale było w tym jednocześnie coś rozczulającego. Tak jak psotne dziecko które chcąc dobrać się do wysoko schowanych na szafce ciastek próbuje zbudować duży podest bałaganiąc w całym pokoju. Bo choć nie słucha rozkazu matki to z drugiej strony jest z niego dumna doceniając jego pomysłowość, spryt i determinację. Takim dużym dzieckiem był też dla mnie Andrzej. Poza tym traktowałam go troszkę ulgowo, bo wiedziałam co przeżywa. Ja też kochałam.
- Wcale nie. Hm…chyba wymyśliłem. Po prostu macie podobny charakter. No jasne.- Pstryknął palcami obdarzając mnie szelmowskim uśmieszkiem.- Jak mogłem się wcześniej na to nie wpaść. Obie czarne, wysokie, smukłe; obdarzone ciętym językiem i nie dające sobie w kaszę dmuchać.
- Mówiąc to nie mogłeś mnie bardziej obrazić.- Prychnęłam w udawanym zniesmaczeniu, ale prawda była taka że mnie też to rozbawiło. Do czasu gdy nie zauważyłam, że Andrzej śmieje się również z innego powodu. Z powodu zbyt dużej ilości wypitego alkoholu.- Hej, nie przesadzasz trochę?
- Z czym?
- Z tym.- Odpowiedziałam gestem dłoni wskazując na jego opróżnioną już szklaneczkę gdy właśnie miał zamiar nalać do niej kolejną porcję winę.
- To dopiero trzecia.
- Właśnie.
 - Ania, jesteś gorsza od Agnieszki.
- To akurat traktuję jako komplement. Nie zamierzam cię potem taszczyć do mieszkania.
- A szkoda, może by ci się i to spodobało.- Mrugnął do mnie. Wiedziałam, że był trochę wstawiony; poza tym jego żarty były całkowicie niegroźne. W ostatnim czasie nieco się nasiliły; czasami lubił powtarzać że będzie z nas kiedyś idealna para: para rozbitych serc, ale ja wiedziałam że wcale tak nie myśli. Nadal kochał Julkę. Tak jak ja Tomka. Tyle, że dla tych pierwszych nie było żadnej nadziei. A dla mnie…no cóż, miałam nadzieję, że jednak tak. Ostrożnie odstawiłam butelkę z winem biorąc Andrzeja za dłoń.
- Choć, Casanovo idziemy tańczyć.- Tego przydomka kiedyś użyłam wobec niego całkiem przypadkiem, ale słyszący to Bartek tak zaczął się śmiać, że musiałam dowiedzieć się o co chodziło. No i z wielkim oporem Sławiński przyznał, że kiedyś w liceum tak go właśnie nazywano. Twierdził przy tym, że zupełnie nie wie dlaczego.
- Mówiłem, że nie tańczę.
- Ze swoją przyszłą połówką nie zatańczysz?- Prowokowałam go. Miałam nadzieję, że trochę wysiłku fizycznego go orzeźwi.
- Nie lubię.
- To polubisz.- Pociągnęłam go mocniej. Niechętnie wstał z krzesła.
- Możemy przespacerować się po sali, to wszystko.
- Serio nie tańczysz?
- Serio. Zdradzić ci tajemnicę?- Mówiąc to zawiesił wymownie głos delikatnie nachylając się w moją stronę.
- A więc słucham.
- Kiepski ze mnie tancerz.- Słysząc tak prozaiczną wymówkę uspokajająco poklepałam go po ramieniu.
- W porządku, ja za to jestem dobrą partnerką.- Mimo jego sprzeciwów udało mi się namówić go na taniec. I choć w zasadzie zespół śpiewał dość szybką piosenkę my tańczyliśmy wolno kołysząc się w takt jakby słuchając grającej nam w duszy powolnej ballady. A potem kilku następnych. W zasadzie to było całkiem nieźle: nie licząc podeptanych stóp bawiłam się świetnie. On chyba też, choć dorzekał mi, że sama jestem sobie winna. Rozbawiona i rozluźniona zabawą zaproponowałam mu wyjście na zewnątrz, ale dokładnie w tej chwili do tańca poprosił mnie inny mężczyzna. Nie wypadało mi się nie zgodzić, choć miałam na to szczerą ochotę. Bo zależało mi na rozmowie ze Sławińskim. Chciałam by w końcu pożegnał ducha Julii Barańskiej. Może jakieś radykalne kroki takie jak odwiedzenie jej grobu byłoby dobrym pomysłem? Albo opowiadanie o niej, bo oprócz tego wieczora w klubie gdy się upił nigdy jej nawet nie wspominał. Zupełnie jakby nie istniała, tak jakby chciał pokazać innym że wcale nie ma z nią problemu. Szkoda tylko, że nie zdawał sobie sprawy, że to mówiło nam o wiele więcej.
Dopiero niespełna dziesięć minut później mogłam wyjść z Sali balowej na zewnątrz. Dochodziła już północ, więc już niedługo miał być krojony tort, dlatego nie mogłam nigdzie dostrzec Andrzeja. Nie wydawało mi się żeby wszedł do środka. Zastanawiając się gdzie może być i trochę zmartwiona postanowiłam go poszukać. Jako że mały park wokół budynku był rozkosznie malowniczy postanowiłam tam pójść. I rzeczywiście, już z oddali usłyszałam jakiś męski głos tyle, że z pewnością nie należał do Sławińskiego. Już miałam się oddalić nie przerywając komuś rozmowy telefonicznej gdy usłyszałam inny dobrze znany mi głos.
- Ale musimy to jakoś rozwiązać, Krzysiek. Ania na to zasługuje.- Mówiła Agnieszka. Naprawdę bym odeszła, naprawdę. Ale oni mówili o mnie. Jak mogłam więc to zrobić?
- Ona? A co z Tomkiem?- Prychnął. I choć znajdowałam się w takiej odległości, że nie widziałam jego twarzy, to z gestów ciała potrafiłam dostrzec targające nim emocje.- Jak mam wybierać pomiędzy nim a swoim przyjacielem, co? Przecież wiesz, że od wielu miesięcy tego pragnąłem dla Andrzeja. Chciałem by na nowo się zakochał i zaczął żyć a nie wegetować. Ale nie w Ani do cholery.- Że co?-  Nie w byłej żonie mojego brata. Co mam teraz powiedzieć Tomkowi?
- Nie wiesz czy ona go kocha.
- Boże, Aga nie udawaj głupiej. Przecież tylko ślepy by nie zauważył jak na siebie patrzą, jak się traktują. Przez cały wieczór ze sobą tańczyli, a od wielu miesięcy trzymają się razem. I chcę tego, naprawdę chcę jego szczęścia; Ani też, bo bardzo ją polubiłem, ale nie kosztem mojego brata. Widziałaś jak bardzo chciał ją zobaczyć? Jak podczas video- rozmów czy telefonów pierwszym pytaniem które zadawał było co u Ani? Jak niemal siłą musiałem powstrzymywać go by na święta wielkanocne jej nie odwiedził gdy na kilka dni wrócił do Polski?- Słysząc to ostatnie zdanie coś zapiekło mnie w krtani. Bo doskonale pamiętałam jak chciałam odwiedzić Kamińskich a oni wymigali się ważnymi sprawami za co byłam na nich trochę zła czując się niczym piąte koło u wozu. A teraz okazywało się, że to z powodu odwiedzin Tomka…Czułam dziwne rozczulenie i spokój spływający do mojego serca. A więc jednak o mnie nie zapomniał. Jednak mnie kochał. Zignorowałam przy tym myśl o tych głupich obawach Kamińskich. Jej, czy oni serio sądzili, że mnie z Andrzejem łączy więcej niż przyjaźń?
- Krzysiek, po prostu karz mu wrócić do domu.- Głos zabrała znów Agnieszka.
- Nie mogę do diaska.
- Możesz. Nic się nie stanie gdy poczeka jeden dzień. Teraz nie jest najlepsza pora…
- Nie o to chodzi. Jego po prostu nie ma w samochodzie.
- Jak to nie ma?
- Po prostu. Nie posłuchał mnie i w nim nie poczekał, a gdy wróciłem to…
- Tomek wrócił do Polski?- Spytałam głośno zbliżając się do nich w końcu z opóźnieniem rejestrując sens ich rozmowy. Na ich twarzach malowało się zaskoczenie.- Jest tutaj?
- Aniu, co tu robisz?
- Gdzie jest Tomek?
- Dużo słyszałaś?
- Jest na przyjęciu?
- Aniu…
- Krzysiek, pytałam cię o coś.
- Nie wiem gdzie jest.- Odparł mi niechętnie. Rozumiałam że musi toczyć ze sobą walkę uważając, iż musi wybierać pomiędzy bratem a przyjacielem. Teraz jednak nie w głowie było mi wyjaśnianie wszystkiego.
- Okej, w takim razie sama go poszukam.- Szybko odwróciłam się rozglądając się dokoła. Kurczę, czemu było aż tak ciemno?
- Aniu czekaj!- Zawołała za mną Agnieszka. Zignorowałam ją.- To nie jest dobry pomysł. Jedź do domu.
- Dlaczego?
- Po prostu.
- Skoro Tomek tu jest to chcę się z nim chociaż przywitać.
- Ale on…- Nie słuchałam jej dalej coraz bardziej zdenerwowana. Wkurzało mnie to jak szybko biło mi serce i jak pociły mi się dłonie. Bałam się. A raczej byłam przerażona.
Kilka minut później, pomimo nieznalezienia Tomka, zdecydowałam się wrócić na salę, bo wpadłam na Andrzeja (jej, zupełnie wyleciało mi z głowy, że właściwie to wyszłam na zewnątrz by go poszukać). Oznajmił mi, że tort właśnie wjedzie na salę i muszę pomóc przy jego krojeniu. Pamiętając o swoim obowiązku druhny posłusznie wróciłam z nim. Mimo to byłam spięta. Tomek jeszcze kilkanaście minut temu tu był. Gdzie mógł być teraz? Starałam się uśmiechać podając kolejne kawałki tortu do gości choć przychodziło mi to z ogromnym trudem. Myślałam tylko o tym, że minęło niecałe jedenaście miesięcy. Tomek mówił o roku a ja jak głupia sądziłam że dokładnie w 12 m-cy po swoim locie do Paryża z wybiciem północy wróci do kraju. Ależ byłam idiotką.
Dokładnie w chwili gdy to sobie pomyślałam to go zobaczyłam. Sztuczny uśmiech niemal zastygł mi na twarzy tak samo jak moje nogi przyrosły do podłoża. Był dość daleko, bo na drugim końcu Sali, ale ja doskonale go widziałam. Bo jako jedyny nie miał na sobie wyjściowego stroju no i nie tłoczył się wokół tortu. Chyba też mnie spostrzegł, bo kącik jego ust wygiął się w delikatnym uśmiechu. Ale równie dobrze mogło mi się to tylko wydawać; w końcu dzieliła nas duża odległość.
- Aniu?- Z zamyślenia wyrwał mnie głos troszkę rozbawionej Pauliny która właśnie podawała mi kolejny kawałek ciasta. Potrząsnęłam w odpowiedzi głową biorąc go od niej bez słowa. Teraz nie miałam czasu ani ochoty niczego jej wyjaśniać. Poza tym to był czas dla niej. Jej uroczystość i ślub, a ja musiałam spełnić swoją rolę którą mi przeznaczono jako rola druhny. Nie mogłam tak po prostu pobiec do Tomka by z nim porozmawiać. Musiałam jeszcze trochę poczekać.

28 komentarzy:

  1. Nie no teraz to pojawi się chyba z 10 pytań kiedy następny ! Wiadomo , że odemnie . Rozdział śwIetny i trochę szkoda , że krótszy .Nie mogę się doczekać kolejnego i proszę Cię napisz go jak najszybciej . Jeju kocham to opowiadanie <3

    OdpowiedzUsuń
  2. Czyżby Tomek też pomyślał, że Anię coś łączy z Andrzejem. Dlatego tak nagle zniknął? Będę cierpliwie czekać na kolejny rozdział, chociaż pewnie do czasu jego pojawienia się będę cały czas zastanawiać się jak pokierujesz losami bohaterów. Ten rozdział to było chyba też definitywne zakończenie wątku Andrzeja i Julki. Wspomniałaś coś odwiedzinach grobu Julki, więc jak rozumiem Juka zmarła. No cóż, nie każda miłość i związek kończy się happy endem, a Julka wybrała mniejsze zło. Chciała by Andrzej był jeszcze szczęśliwy i zapamiętał ją jako osobę radosną, wesołą i pogodną, a nie zniszczoną przez chorobę. Chociaż może jak by był przy niej do końca łatwiej byłoby mu się pogodzić z jej odejściem. Mam nadzieję, że jeszcze w innych opowiadaniach(może znów o Kamińskich) sprawisz, że Andrzej ułoży sobie życie z inną kobietą, bo na to zasługuje. Pozdrawiam roksana

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. o ile dobrze przeczytałam to tam nie ma nic o grobie:)
      raczej w przenośni, że Jula wyjechała i miłość Andrzeja i jej umarła, ale nie ona o niej nic nie wiemy jak na razie co u niej :)

      Usuń
    2. A jednak jest. Specjalnie przeczytałam drugi raz :) ,,Chciałam by w końcu pożegnał ducha Julii Barańskiej. Może jakieś radykalne kroki takie jak odwiedzenie jej grobu byłoby dobrym pomysłem?". Więc chyba jednak zmarła. Najlepiej by było żeby wyjaśniła nam to autorka :) pozdrawiam roksana

      Usuń
    3. Tak, niestety definitywnie uśmierciłam Julkę :(( Tylko teraz mnie nie uśmierćcie za to.

      Usuń
  3. o nieee jak mogłaś przerwać w takim momencie...część genialna! mam tylko nadzieję że Tomek nie podejrzewa Ani o jakieś uczucia względem Andrzeja.....

    OdpowiedzUsuń
  4. wow ale zwrot akcji, hihi w sumie jeden rozdział- jeden rok tak wyszło :)
    cieszy mnie to co się stało i nie wierze, ani nie przypuszczam że Ana mogła zakochać się w Andrzeju.
    I w drugą stronę on nie mógł obdarzyć ją uczuciem widział tym co czyła, czuje Ania. Przecież sama zaznaczyła, że nie wie kiedy ale ona i Andrzej stali się kompanami. Andrzej mimo tego, że kiedyś był typem podrywacza to nie zrobiłby takiego "świństwa" Tomkowi.
    Wierze, że właśnie to spotkanie wiele wniesie. Tomek tak jak to Krzysiek przedstawił zawsze myślał o Ani, a że częstotliwość jego listów się zmniejszała to ozanaczało tylko tego, że Tomek chce aby Ania za nim zatęskniła:)

    pozdrawiam i czekam z niecierpliwością na następy mam nadzieję że może nie dziś ale jutro się doczekam :)

    pozdrawiam Asia

    OdpowiedzUsuń
  5. kiedy bedzie kolejny rozdział?

    OdpowiedzUsuń
  6. Swietne opowiadanie dodasz coś dzisiaj?

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Nie, dzis juz na pewno nie. Kolejna część znów będzie później niż zazwyczaj, najpewniej dopiero w poniedziałek lub wtorek dzis na pewno się nie wyrobię

      Usuń
  7. Fajne opowiadnaie :)

    OdpowiedzUsuń
  8. dodasz dzisiaj rozdział?

    OdpowiedzUsuń
  9. Hmm, czytam Ciebie od początku i uwierz jestes bezapelacyjnie dobra, jedna z najlepszych jak nienajlepsza.
    Widać, że pracujesz nad każdym rozdziałem, nie robisz nic pi "łepkach". Gratuluję sumienności, słowności i szanowania nas czytelników.
    Dziękuję.
    Pozdrawiam
    Ania

    OdpowiedzUsuń
  10. Dodasz nowy dziś ? Proszę nie karz nam czekać do jutra

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. I nie było:-(

      Usuń
    2. Haha już jest jutro więc dalej czekam ;)

      Usuń
    3. Niestety, dziś nie dam rady niczego wstawić. Wypadł mi bardzo ważny kolos i po zajęciach będę nieźle do niego kula. Dwa dni później mam następny egzamin- teoretycznie łatwiejszy, ale też nie wiem czy znajdę czas. Dlatego nie uda mi się dotrzymać słowa i dodac rozdział juz dzis. Nie mam tez pojęcia kiedy mi się to uda. Na pewno do końca tego tygodnia sie wyrobię, ale nie nastawiajcie sie na cos jutro lub pojutrze.

      Usuń
    4. To może dodaj tyle ile do tej pory napisałaś...

      Usuń
    5. To może dodaj tyle ile do tej pory napisałaś...

      Usuń
  11. Doda kiedy bedzie mogla, nie naciskaj na nia :) widzisz ze za kazdym razem stara sie dodac szybko. Gdybys weszla na inny blog, to tam sa duze roznice czasowe miedzy kolejnyni rozdzialami a czesci sa duzo krotsze od tych ktore ona dodaje w ciagu 3 dni. Nie chce tu nikogo urazic, ale daj autorce chwili wytchnienia :)

    OdpowiedzUsuń
  12. Dodaj wtedy kiedy będziesz mogła i nie stresuj się komentarzami:-) My tu i tak będziemy czekać nawet jeśli zajmie Ci to dłużej niż zwykle:) Pozdrawiam i powodzenia w nauce:p

    OdpowiedzUsuń
  13. Poczekamy , nawet ja będę cierpliwa xD Mam ochotę Cię ukatrupić , ja tu czekam z nadzieją , że losy Julki i Andrzeja zdecydujesz się jednak kontynuować a Ty ją uśmierciłaś :( Miało być tak pięknie ... Zatem czekam cierpliwie na rozdział i jestem ciekawa 1 rozmowy Ani i Tomka , mam nadzieję , że nie będzie miał podobnych przypuszczeń co jego brat.Życzę Ci zatem miłej nauki (o ile nauka może być miła ) i powodzenia na uczelni :**

    OdpowiedzUsuń
  14. Swietne opowiadanie czekam na kolejny

    OdpowiedzUsuń
  15. kiedy coś dodasz ? nie moge doczekać sie kolejnego

    OdpowiedzUsuń
  16. Nawet sobie nie wyobrażasz jak trudny jest czas oczekiwania na kolejny rozdział Twojego opowiadania ono jest po prostu jak nałóg (a przecież znamy powód dla którego się tym razem przesunęło :-)) powodzenia w egzaminach

    OdpowiedzUsuń
  17. Dodasz coś dzisiaj?

    OdpowiedzUsuń
  18. Nie no zlituj sie. Jak tak dalej pójdzie to zwariuje tym ciaglym wchodzeniem i sprawdzaniem. Dodaj coś chociaż kruciutkiego. Plisssss. Ana

    OdpowiedzUsuń