Łączna liczba wyświetleń

środa, 1 lipca 2015

Cienie przeszłości: Rozdział XLVII: Ojciec Łukasza



Powinniśmy się pobrać.
Te trzy słowa dźwięczały mi echem w głowie wciąż na nowo jakby odbijając się od mojej podświadomości, która nie chciała ich przyjąć do wiadomości.
Powinniśmy się pobrać.
Zwariował. Bończak musiał totalnie ześwirować jeśli sądził, że zgodzę się na coś takiego. Że dla własnej wygody zwiążę się z nim świętym węzłem małżeńskim tylko dlatego że jestem w tarapatach finansowych. Miałabym się sprzedać za bezpieczną przyszłość? Nigdy w życiu.
- Świetny żart, naprawdę. Przez chwilę sądziłam, że mówisz serio.- Roześmiałam się z przymusem.
- To wcale nie jest żart, Karola.
- No wiesz? Już nie musisz mnie wkręcać. Doceniam twoją chęć rozbawienia mnie, ale…- Kłamałam. Wiedziałam, że mówił szczerze; że to nie jest żaden dowcip. Czułam to w jego wzroku, napiętej sylwetce, tonie głosu. Miałam jednak nadzieję, że moja reakcja sprowokuje go do wycofania się a potem oboje będziemy się z tego śmiać. I nic między nami się nie zmieni. Żałośnie naiwne.
- Mówię poważnie. Chcę się z tobą ożenić.
- Przestań.- Zakryłam uszy dłońmi.
- Karolina, posłuchaj…
- Nie mam zamiaru tego słuchać.
- Ale to rozsądne wyjście.
- Dość!- Krzyknęłam w końcu z drżącym ze zdenerwowania głosem.- Mężczyzna którego kocham zaginął i nie mam o nim wieści od miesiąca. Odchodzę od zmysłów a na dodatek jestem z nim jeszcze w ciąży. Żyję w notorycznym strachu każdego ranka podsycanym nadzieją, że to właśnie ten dzień będzie tym w którym Łukasz się odnajdzie kończonym bezwzględnym rozczarowaniem. A ty mnie pytasz czy chcę się z tobą ożenić?
- To nie tak. Ja…
-…chyba będzie lepiej jak sobie pójdziesz.
- Do diabła wysłuchaj mnie chociaż. Nie mówię o…
-…powtarzam: wyjdź. Wtedy będę mogła uznać, że tej propozycji nigdy nie było i oboje o niej zapomnimy.
- Uspokój się: nie chciałem cię zdenerwować. Ta myśl nie przyszła mi do głowy przed pięcioma minutami, ale rozważałem ją bardzo dokładnie.
- Doprawdy? Pewnie jeszcze uważasz, że powinnam być ci wdzięczna?- Spytałam ironicznie bo w moim mózgu jakiś głosik oznajmił: Jacek jak zwykle korzysta z okazji . Do tego przypominałam też sobie jego słowa, bo tym jak wyznałam mu o tym że spędziłam noc z byłym mężem.
 Poza tym jest jeszcze nadzieja. Na to, że jednak jeszcze mnie pokochasz. Kiedyś, gdy przebywałem w szpitalu po twoim porwaniu odwiedziłaś mnie i powiedziałaś coś co pamiętam do tej pory. Że jakaś cząstka ciebie zawsze będzie mnie kochać pomimo wszystko.
Boże, a co jeśli to prawda: jeśli on tylko wykorzystuje okazję?
- Uważam, że powinnaś powstrzymać się od sarkastycznych uwag tego typu i wysłuchać mnie do końca.- Jacek zrobił krótką pauzę.- Po pierwsze wszyscy sądzą, że spodziewasz się mojego dziecka.- Zaczął. Tylko widząc nieprzejednany ton jego głosu zmusiłam się by wysłuchać tych bredni do końca,- Nasze małżeństwo byłoby więc logicznym rozwiązaniem i nikogo zbytnio by nie zdziwiło. Do tego ty uzyskałabyś komfort i warunki do bezpiecznego życia oraz odpowiednią opiekę. Nie musiałabyś zastanawiać się już skąd wziąć pieniądze.
- Więc według ciebie mam się sprzedać? Nigdy nie pomyślałabym, że wykorzystasz moją słabość ani że w ogóle pomyślisz sobie, że…
-…dasz mi powiedzieć do końca?- Spytał retorycznie.- Dziękuję.- No więc chcę by było to rozwiązanie tylko przejściowe: jeśli Łukasz się odnajdzie…
-…chciałeś powiedzieć „gdy” się odnajdzie.- Sprostowałam.
- Tak.- Jacek westchnął ciężko gdy po raz kolejny mu przerwałam. – No więc gdy się odnajdzie lub gdy będziesz chciała to zrobić to nic nie stanie ci na przeszkodzie by to zrobić.
- A co z dzieckiem? Dałbyś mu swoje nazwisko?- Jacek zwlekał chwilę z odpowiedzią.
- Jeśli tego wymagała by sytuacja to tak. Jeśli tylko chciałabyś być ze mną.
- To szantaż.
- Tylko propozycja.
- Wcale nie. Stosujesz dziecko jako kartę przetargową. Do tego w przeszłości oszukałeś mnie już dwukrotnie w ważnych dla mnie sprawach: najpierw tej odnoszącej się do twojej przeszłości a potem adresata paczki. Jak mogę ci ufać po czymś takim?- Spytałam. Zaraz jednak postanowiłam zapytać go o coś innego. Coś czego przestraszyłam się chwilę wcześniej.-  Poza tym, byłoby to małżeństwo tylko na papierze. Zaakceptowałbyś to?
- Tylko o takim rozmawiamy.- Odpowiedział, a w jego oczach nie ujrzałam żadnego zaskoczenia, więc pewnie naprawdę tak sądził. To mnie trochę uspokoiło. Ale nie do końca.
- I nie przekroczysz tej granicy? To co było między nami należy już do przyszłości i nigdy: powtarzam nigdy nie będzie możliwości  bym pokochała cię w ten sam sposób co Łukasza.- Zabrzmiało to brutalnie, ale musiałam uświadomić Bończakowi na co się pisze. Choćby tylko po to by definitywnie rozwiać jego nadzieję.
- Chyba znasz mnie na tyle by wiedzieć o mnie choć to.
- Nic już nie wiem.- Akurat siedziałam, więc teraz bez specjalnego ładu i składu zaczęłam chodzić po pokoju.- Wiem tylko, że chcę by Łukasz się odnalazł cały i zdrowy. Że jestem zgnębiona, żyję w permanentnym strachu i nie mam pojęcia co robić. I czuję, że ty to wykorzystujesz. Nie sądziłam, że będziesz zdolny do zaproponowania czegoś takiego.
- Do cholery zachowujesz się tak jakbym zabił Łukasza albo cię zwymyślał. Próbowałem pomóc!- Jackowi w końcu puściły nerwy.
- Komu? Mnie czy sobie?- Nie mogłam się powstrzymać przed zadaniem tego pytania. Po prostu czułam się przez niego oszukana: w końcu sam zaproponował mi stopę przyjaźni a teraz wyskakiwał jak Filip z konopi z naszym małżeństwem?
- Jeśli tak o mnie myślisz to chyba masz rację: lepiej już pójdę.- Jacek zrobił kilka kroków w stronę korytarza. Nie umknął mi wyraz złości na jego twarzy i zaciśnięte wargi. Był zły. Ale ja też. Nawet nie za samą propozycję małżeństwa, choć to też mnie zdenerwowało. Raczej o tą pewność, że Łukasz się już nie odnajdzie. A już na pewno nie żywy.
- Wiem, że uważasz że już się nie znajdzie, prawda?- Choć był już na korytarzu, to moje słowa go zatrzymały. Podeszłam bliżej.- Sądzisz, że został zabity. Ale ja w to nie wierzę, rozumiesz? I nie uwierzę dopóki nie uzyskam dowodów. Poza tym czułabym to. Czułabym to tutaj.- Uderzyłam się lekko w pierś choć wypadło to nieco teatralnie. Przez kilka chwil mierzyliśmy się z Jackiem wzrokiem.
- W takim razie bardzo mi przykro. Widzę, że chcesz łudzić się że on się znajdzie tak samo jak ja że mnie pokochasz.
- To nie to samo!
- Nie? A ja myślę, że tak. Bo nawet jeśli Łukasz jeszcze żyje to długo nie uda mu się ukrywać.
- Co masz na myśli?
- To, że niebezpieczni ludzie też go szukają. Federalni sądzą, że on próbuje się tylko przed nimi schować; ja uważam że już to zrobili.
- Skąd to wiesz?
- Z własnego śledztwa, pytania Kucharskiego, wniosków płynących z rozmowy z Pawełkiem Astrem. Łukasz nieźle się im naraził i teraz w końcu uzyskali zgodę na zabicie go.
- Nie- Szepnęłam odruchowo.- Dlaczego? Przecież dawniej go chronili.
- Nie mam pojęcia o co w tym wszystkim chodzi. Wiem tylko, że on może być już martwy a ty…
-…Przestań wciąż to powtarzać!
- A ty przestań się łudzić! Minął miesiąc. Trzydzieści cholernych dni! Kto mógłby przeżyć ucieczkę z prowizorycznej chaty tracąc prawie pół litra krwi?! Słyszałaś co mówili w telewizji: został postrzelony, prawdopodobnie w klatkę piersiową, a może i serce. Tego nie przeżyłby żaden człowiek.
- Łukasz jest silny.
- Jasne.- Prychnął Jacek.- Widzę, że naoglądałam się za dużo filmów.
- Chodzi mi o to, że to wcale nie musi być jego krew. Jeszcze nic nie wiadomo.
- To, że nie podali tego w telewizji nie znaczy że już nie mają wyników.
- Więc to już pewne?To była jego…krew?
- Tak.- Przymknęłam oczy. Bolesna obręcz wokół mojego brzucha zaczęła zaciskać się coraz mocniej. Dlatego powtarzałam sobie w myślach, że jestem silna że to nic nie znaczy Że Łukasz się znajdzie. To pomogło.- I tylko na tej podstawie sugerujesz, że może już nie…że coś mu się stało? To śmieszne.
- Nie wiem czy bardziej ci współczuję czy bardziej mnie złościsz tą swoją pewnością. Ale wiesz co? Rób jak chcesz. Złożyłem ci propozycję która została odrzucona i po tych słowach które usłyszałem nie sądzę bym mógł pomóc ci w jakikolwiek inny sposób. Do widzenia.- Powiedział, a potem wyszedł. Gdy usłyszałam trzask drzwi pozwoliłam łzom swobodnie spłynąć po moich policzkach. Nie mogłam ich powstrzymać choć bardzo chciałam. Wiedziałam, że kryła się w tym niejako rezygnacja i wiara w słowa Jacka ale nie mogłam inaczej. Wbrew temu co sądził Bończak nie byłam naiwna. Wiedziałam co to znaczy stracić pół litra krwi. Ale z drugiej strony wiedziałam też, czego nie musi to znaczyć. A mianowicie śmierci Łukasza.
Bo jak mogłam żyć dalej dopuszczając do siebie tę drugą możliwość? Jak gdy byłam tak blisko szczęścia, które jednak po raz kolejny uciekło mi z rąk? Jak gdy kochałam byłego męża tak bardzo, że aż to bolało; tak że każda moja cząstka dopominała się jego obecności. Tak, że serce i rozum nieustannie podsuwały mi wizję pozytywnego zakończenia całej tej sprawy.
Łukasz się znajdzie nie martw się, szeptał mi w głowie jakiś głosik. A potem wspólnie będziecie się z tego śmiać i żartować. I będzie na ciebie zły za to, że znów o siebie nie dbasz będąc brzemienna. Chociaż gdy dowie się o ojcostwie cała ta złość szybko z niego wyparuje.
Tyle, że wcale może nie poznać tego faktu.
Może nigdy nie dowiedzieć się , że po raz drugi zostanie ojcem.
Że pomimo tego co wiem chcę z nim być.
Że czuję się winna i z chęcią wynagrodzę mu swoje zachowanie jeśli tylko mi na to pozwoli i będzie tego chciał.
Jeśli tylko nadal mnie kocha.
Ten dzień był dla mnie trudny, więc przeleżałam go w łóżku zajadając się chipsami i ciasteczkami. Zasłaniałam się pogodą: dziś po południu nastąpiło załamanie pogody i praktycznie tuż po wyjściu Jacka lunął porządny deszcz który nie ustawał aż do wieczora. Tyle, że nie usprawiedliwiało to całego dnia lenistwa.
Dopadła mnie rezygnacja: wiedziałam że w pewien sposób Jacek miał rację chcąc przygotować mnie na tę wiadomość, a ja potraktowałam go jak posłańca przynoszącego złe wieści. Na dodatek ta propozycja małżeństwa…czułam się jak bohaterka jakiejś opery mydlanej. Ślub z rozsądku i konieczności? Bez miłości? Bez jakiejkolwiek szansy na nią? Próbowałam wyobrazić sobie takie życie, ale nie potrafiłam. Jeszcze gdyby Bończak nie darzył mnie uczuciem to byłoby możliwe. Rozwiązanie przejściowe, ale do zaakceptowania. Tyle, że wówczas Jacek nic by z tego nie miał co oznaczało, że…
Nie, takie rozwiązania do niczego nie prowadzą, a tylko mnie denerwują. Bo przecież to wcale nie znaczyło, że chciał mnie oszukać bym tylko go poślubiła i nigdy nie spełniłby swoich obietnic. Poza tym przecież nie byłabym bezbronna i w razie potrzeby mogłabym go opuścić. Nie żyliśmy przecież w dziewiętnastowiecznej Anglii gdzie żona nie miała nic do powiedzenia. Nadmiar stresu sprawiał, że znowu miałam nadpobudliwą wyobraźnię.
Niespodziewanie rozmyślania przerwał mi uporczywy dźwięk. Dzwonek do drzwi. W pierwszej chwili chciałam go zignorować bo nie miałam ochoty na niczyje odwiedziny (a spodziewałam się, że to może być prawdopodobnie moja mama ponownie próbująca mnie przekonać bym wróciła do domu skoro nie pracuję). Jednak jakiś impuls kazał mi wstać. W drodze przygładziłam tylko włosy i poprawiłam bluzkę, która i tak wyglądała na nieco pomiętą. Potem spojrzałam w wizjer.
Nie pomyliłam się. Przeczucie okazało się całkiem słuszne, bo za drzwiami stała żona Włodzimierza Kowalskiego, która właśnie odwracała się zrezygnowana widocznie brakiem odpowiedzi na sygnał. Szybko odblokowałam zamek.
- Pani Mariolu?- Zawołałam za nią.
- Karolina.- Spojrzała na mnie niepewnie.- Już myślałam, że pomyliłam adres albo cię nie ma.
- Nie, po prostu…odpoczywałam.- Odparłam.- Wejdzie pani do środka?
- Tak. Dziękuję.- Weszłyśmy do środka korytarza gdzie moja była teściowa zdjęła marynarkę i buty choć na to nie nalegałam. Potem poszłyśmy do kuchni.
Domyślałam się czego dotyczy jej wizyta, ale nie zamierzałam jej pospieszać. Dlatego najpierw zaproponowałam owocową herbatę i ciasteczka. W całkowitej ciszy chrupałyśmy po jednym. Potem zapytała mnie o samopoczucie, a ja widząc tęsknotę na jej twarzy miałam zamiar wyjaśnić że dziecko którego się spodziewam będzie jej wnukiem. Powstrzymało mnie tylko od tego wspomnienie reakcji jej męża. Bo jak niby miałabym udowodnić swoją rację? To mógł zrobić tylko Łukasz.
- Ja, ja przyszłam tutaj by wszystko ci wyjaśnić. Wiem, że Włodek uważa inaczej ale ja wiem swoje. Kochasz go, prawda?- Wiedziałam, że nie ma na myśli swojego męża tylko młodszego syna.
- Tak.- Przyznałam patrząc jej prosto w oczy. Uśmiechnęła się do mnie smutno.
- On też bardzo cię kocha. Mam nadzieję, że gdy to wszystko się skończy jeszcze będziecie razem mimo…mimo wszystko.- Dokończyła ogólnym stwierdzeniem choć domyślałam się że ma na myśli moją ciążę.- Dlatego chcę byś znała prawdę.
- Chodzi o prawdziwego ojca Łukasza? – Spytałam cicho. Intuicyjnie wyczuwałam, że to nie będzie dla niej łatwa. Ba, ja w ogóle nie miałam pojęcia że będzie to nie tylko nie łatwe ale wręcz nieziemsko trudne.
- Tak. Na cmentarzu zrozumiałaś, że nie jest nim Gardo prawda?- Skinęłam tylko głową.- Tak myślałam. Bałam się co możesz o mnie myśleć; musiałaś sobie przecież wykalkulować że Emil był wtedy zaledwie w przedszkolu. Ale ja nie zdradziłam męża świadomie, Karolino. Nie chciałam tego.
- Rozumiem.- Powiedziałam, choć nie miałam o niczym pojęcia. Jak można zdradzić męża nieświadomie? Wypiła zbyt dużą ilość alkoholu czy co? Mimo tych myśli zmusiłam się do dodania: - I wcale pani nie obwiniam ani nie myślę niczego złego. Każda kobieta popełnia błędy. Ja sama żałuję tego jak postąpiłam z Łukaszem więc nie mam prawa pani oceniać.
- Cieszę się, że tak to postrzegasz.- Odpowiedziała z pewną dozą melancholii. Potem umilkła na moment jakby zbierając się w sobie.- Pamiętasz naszą ostatnią rozmowę  po twoim rozwodzie z Łukaszem? – Zanim odpowiedziałam z kłębów wspomnień próbowałam wyłowić to właściwe:
„Ja też kiedyś byłam młoda i w sytuacji zdawać by się mogło bez wyjścia. Też obwiniałam swojego męża za coś co wydawało mi się być jego winą. I też tak jak ty bardzo cierpiałam. Ja chciałam nawet odejść od męża tak jak teraz ty. Ale gdyby Włodzimierz nie był stanowczy i pozwoliłby mi na to, to teraz wiem, że żałowałabym tego do końca życia i być może nigdy nie była już szczęśliwa.”
- Mówiła pani o tym, że też kiedyś przeżywała trudne chwile z mężem.- Starałam się powściągnąć swój język zanim dodałam, że wcale się nie dziwię że miała na to ochotę. W końcu pan Kowalski był apodyktyczny, dumny, a  przekonany o słuszności własnych czynów nie potrafił ich zmienić. Zwłaszcza w stosunku do mnie- Tak jak ja z Łukaszem.
- A więc pamiętasz? No cóż, tak właśnie było. Poznałam się z nim jeszcze jako nastolatka, a zakochałam w szkole średniej. Po jej skończeniu wzięliśmy ślub. Byliśmy wtedy praktycznie dziećmi: on dopiero po studiach na stażu, ja bez pracy. Jak zakochani wierzyliśmy, że nasza miłość wystarczy. Tyle, że nie wystarczyła.- Pani Mariola zrobiła krótką pauzę. Nie do końca rozumiałam dlaczego mi o tym wszystkim opowiada, ale nie chciałam jej przerywać. - Włodek uwielbiał swoją pracę, od początku miał wrodzone poczucie uczciwości i sprawiedliwości. Godzinami mogłam słuchać jego opowieści o wizji świata bez przestępców i złoczyńców, o tym jak chce zmieniać świat. Byłam tym wręcz zafascynowana. Może teraz trudno jest ci w to uwierzyć, ale był prawdziwym idealistą i zaszczepił to w Łukaszu. Koniec końców właśnie za to go pokochałam. Tyle, że praca była jego drugą namiętnością. Po jakimś czasie zaczęło mi to przeszkadzać. Właściwie to byłam bardzo podobna do ciebie: chciałam by mniej pracował, robiłam mu liczne wyrzuty, żaliłam się że ledwie dajemy sobie finansowo radę z małym dzieckiem. Bo zapomniałam wspomnieć, że moja rodzina ostro sprzeciwiała się mojemu małżeństwu. Owszem, Włodzimierz był dla nich odpowiednim kandydatem na zięcia, ale uważali że najpierw powinniśmy stać się bardziej samodzielni, co było dość rozsądne ale nie dla młodych zakochanych w sobie ludzi. Dlatego po ślubie Włodek odrzucał jakiekolwiek sposoby pomocy moich rodziców. Uważał, że w ten sposób przyznamy im rację. Poza tym był dumny.
Tak więc gdy Emil miał już 4 lat zaproponowałam, że wrócę do pracy ale mąż nie chciał o tym słyszeć. Argumentował, że wydamy masę pieniędzy na opiekunkę bo nie zgadzał się na to by opiekowała się nimi moja mama. Dałam więc za wygraną chociaż…- Uśmiechnęła się z pewną doza melancholii- …nawet nie wiesz jak nieźle musiałam się czasami głowić by wyczarować smaczne danie z kilku ziemniaków, kawałka kości i trochę warzyw.Wy z Łukaszem przynajmniej nie mieliście problemów finansowych.
- I zdecydowała się pani na zostawienie męża?
- Właściwie to nie. Byłam zła, ale starałam się go zrozumieć: był młody, pełny ideałów. Poza tym to było ponad 40 lat temu: wtedy jeszcze trend feminizmu właściwie dopiero raczkował i rodziny patriarchalne były na porządku dziennym. No i rozumiałam jak bezsilny musiał się czuć człowiek, który nie mógł zapewnić swojej rodzinie tego co pragnął. Bolało mnie tylko, że nie pozwalał mi sobie pomóc. Potem złość nieco opadła gdy dostał awans: tyle że w domu zaczął być praktycznie gościem: w biurze spędzał nie tylko dni robocze, ale i coraz częściej weekendy. Protestowałam usiłując apelować do jego rozsądku; on tłumaczył mi że to tylko przejściowe.- Doskonale ją rozumiałam, bo Łukasz robił to samo. Historia mojej byłej teściowej tak bardzo przypominała moją, że coraz częściej łapałam się na tym że tak właśnie ją postrzegam.- Dwa miesiące później został postrzelony, bardzo blisko mięśnia sercowego.
- Co?- Ta rewelacja tak mnie zaskoczyła, że nie mogłam powstrzymać się od cichego okrzyku.
- Tak. Awansując stał się asystentem kogoś z biura CBŚ. Mieli zająć się jakąś prowokacją dotyczącą ówczesnej mafii pruszkowskiej…szczegóły nie są ważne. Wysłali go tam, choć nie miał właściwie żadnego doświadczenia poza pracą za biurkiem. Potem tłumaczyli mi, że brakowało im ludzi a Włodek zgłosił się na ochotnika i że przecież nic się nie stało bo przeżyło. Mieli jeszcze czelność gratulować mi jego odwagi.- Pani Mariola prychnęła. – Przepłakałam prawie dwie doby gdy leżał nieprzytomny na OIOM-ie, a oni mi gratulowali. Miałam ochotę ich zamordować.
- Ale w końcu się obudził?
- Tak. Byłam tak szczęśliwa, że odpuściłam sobie robienie mu jakichkolwiek wymówek. Jednak gdy doszedł do siebie chciałam by wytłumaczył mi czemu to zrobił, dlaczego wychylił się do tak niebezpiecznego zadania tylko po to by ująć jakiś złoczyńców. Mocno się pokłóciliśmy. Do dziś pamiętam jego ostatnie słowa: powiedział że czasami trzeba ponieść ofiarę w imię czegoś większego. Nie rozumiałam tego, nie byłam w stanie pojąć jak mógł wyżej cenić swoją pracę niż rodzinę. Przecież Emil był taki malutki. Jak poradziłby sobie bez ojca? Dlatego postawiłam mu ultimatum: nakazał mu by zmienił pracę, bo ta w CBŚ jest zbyt niebezpieczna. W przeciwnym razie się wyprowadzę. Naturalnie nie zmienił pracy.
- I zrobiła to pani? Wyprowadziła się?
- Tak. Wzięłam Emila i spakowałam rzeczy. Wróciłam do matki, bo tata już wówczas nie żył. Zmarł dwa lata wcześniej. I wiesz co? Nawet go to nie ruszyło. Wrócił do domu późno w nocy, a rankiem znów wyszedł i nawet tego nie zauważył. Dopiero wieczorem zorientował się, że coś jest nie tak- Boże, a ja narzekałam na Łukasza. Jego ojciec był sto razy gorszy…błąd to nie był przecież jego ojciec. Jak więc mogli być tak do siebie podobni? I to nie tylko zewnętrznie? Wciąż nie mogłam tego pojąć. Przecież pan Włodzimierz nie miał brata, więc żona nie mogła zdradzić go z nim. Postanowiłam więc dłużej się nad tym nie zastanawiać tylko cierpliwie słuchać opowieści swojej byłej teściowej do końca.- Oczywiście chciał bym wróciła do domu, obiecał nawet że przemyśli to co mu powiedziałam. Sprytne zagranie, ale ja nie dałam się oszukać. Zostałam u mamy. A potem był ten napad.
- Jaki napad?- Znów mnie zaskoczyła.
- Minął może tydzień lub trochę dłużej odkąd mieszkałam u mamy. Zamierzałam zrobić zakupy, ale Włodek zadzwonił prosząc mnie o rozmowę. Postanowiłam że spotkamy się w naszym mieszkaniu bo dzięki temu upiekę dwie pieczenie przy jednym ogniu. Boże, nawet po tylu latach pluję sobie w brodę zastanawiając się jak potoczyłoby się moje życie gdybym tego nie zrobiła.- Choć zaczęłam się wszystkiego domyślać, nadal nie mogłam w to uwierzyć. Dlatego kolejne słowa pani Marioli zaczęły docierać do mnie jak przez mgłę.- Po prostu szłam zwyczajną ulicą: żadnym skrótem. Był biały dzień. To stało się tak szybko, że nawet nie jestem w stanie powiedzieć ilu ich było ani w jaki sposób zaciągnęli mnie do tamtej uliczki. Pamiętam tylko zapach na białej chusteczce którą mnie odurzyli. A potem…potem mnie zgwałcili. Nie wiedziałam kto, nie wiedziałam ilu ich było; do czasu aż znalazłam się w szpitalu w ogóle nie miałam pojęcia że coś mi zrobili, bo nic nie pamiętałam. Dopiero lekarze i rany na nogach powiedziały mi wszystko.- Głos pani Marioli lekko zadrżał zdradzając targające nią emocje.- Podobno…podobno zrobił to tylko jeden z nich; tylko to chciałam wiedzieć. Nie mogłam żyć ze świadomością, iż mogło ich być nawet pięciu lub sześciu a ja nic nie czułam ani nie pamiętałam tego. Innym razem swoją niepamięć traktowałam  jako opatrzność: może dzięki niewiedzy łatwiej było mi się po tym wszystkim pozbierać? Tyle, że…wcale tak nie było. Bo w nocy wielokrotnie budziłam się targana koszmarem przeżywając możliwe zakończenia tej historii. W moich snach wyobraźnia podsuwała mi brutalne i odrażające wizje które przecież mogły być prawdą. Budziłam się w nocy zlana potem uciekając od niewidzialnego przeciwnika. Włodek wtedy próbował mnie pocieszać i uspokajać. Do pewnego stopnia przynosiło mi to pewną ulgę i pociechę, ale wtedy wróciło pewne wspomnienie. Męski głos mówiący, że może mój mężuś nauczy się teraz nie wściubiać nosa w nieswoje sprawy.
- O Boże.- Jęknęłam ze łzami w oczach zakrywając sobie usta dłonią.- A więc do dlatego…dlatego panią…?
- Tak. Pobito mnie a potem zgwałcono, bo mój mąż naraził się komuś swoją pracą. Możesz sobie wyobrazić co wtedy czułam. Początkowo nie chciałam temu wierzyć: przecież to wspomnienie mogło być niczym więcej jak inną z brutalnych rojeń sennym jakie przeżywałam w tamtym okresie. Ale te słowa wciąż do mnie wracały: poza tym jako jedyne nie były rozmyte a kontekst sytuacyjny ze szczegółami wciąż taki sam. Powiedziałam mu to. Wykrzyczałam, że to wszystko jego wina: obrzuciłam stekiem wyzwisk, kazałam mu się do siebie nie zbliżać, krzyczałam, biłam, kopałam, nie chciałam znać…Byłam w kompletnej rozsypce i tylko dzięki świadomości, że przecież mam jeszcze syna Emila byłam w stanie się z tego podnieść. Chciałam wnieść pozew o rozwód: czara goryczy przelała się i nie zamierzałam mieć nic wspólnego z moim mężem. Myślałam nie tylko o sobie, ale i o naszym synu który również mógł ucierpieć. Sama myśl o tym, że gdybym wzięła go ze sobą na spotkanie z ojcem tak jak mnie o to prosił sprawiała że włosy jeżyły mi się na głowie. Co zrobiłby widząc to co robi mi jakiś przestępca? Jak wielkie ślady zostawiłoby to w jego psychice?Albo co oni mogliby mu zrobić? Mógł przecież skończyć jak Kubuś.- Na wzmiankę o zmarłym synu poczułam zimny dreszcz biegnący wokół kręgosłupa. Pospiesznie zmieniłam temat:
- Ale nie wzięliście rozwodu, prawda?
- Nie. Chociaż Włodek się zgodził. W końcu zrozumiał, że moje obawy były słuszne. Że poprzez swoją pracę nieodwracalnie mnie skrzywdził. Wtedy po raz pierwszy zobaczyłam jego łzy. Nie wiedział co ma powiedzieć, jak się usprawiedliwić. Wciąż mnie przepraszał, mówił o tym że znajdzie tego kto mi to zrobił i zabije go własnymi rękoma. Przeraziło mnie to co ujrzałam wtedy w jego oczach. To była żądza mordu. Nie jakaś przenośnia czy metafora: jego słowa były prawdziwe. Miałam ochotę poprosić go by tego nie robił, by nie niszczył również swojego życia. Ale z drugiej strony nie mogłam pozwolić by przestępca uniknął kary. Chciałam by ten kto mnie skrzywdził odpowiedział za to. Jednocześnie bardzo się tego bałam. Bałam się, że gdy zobaczę jego twarz wspomnienia wrócą, że przypomnę sobie szczegóły tego okropnego czynu. Że jego będzie mnie to prześladować do końca. A potem…potem dowiedziałam się o ciąży.- Czułam jak łza płynie po moim policzku, ale nie próbowałam jej wytrzeć. Z oczu pani Marioli też wciąż skapywały nowe.- Nawet nie jesteś w stanie wyobrazić sobie tego co czułam. Nosiłam pod sercem dziecko gwałciciela i prawdopodobnie przestępcy. Na dodatek nie miałam pojęcia kim jest. Czułam obrzydzenie do niego i samej siebie: nie chciałam go. Tak bardzo go nie chciałam, że zgłosiłam się do szpitala. Powiedziałam  temu samemu lekarzowi który półtora miesiąca temu przyjął mnie na oddział o swoim stanie. Zażądałam usunięcia dziecka.- Choć to Łukasz musiał być tym dzieckiem i wiedziałam że ta historia skończy się dobrze, to jednak sama świadomość że pani Mariola rozważała coś takiego napełniła mnie zgrozą. Może to dlatego że sama utraciłam dziecko i nie mogłam się z tym pogodzić? Chyba wyczytała te myśli z moich oczu bo zaczęła się tłumaczyć:- Miałam do tego prawo: ciąża była przecież wynikiem gwałtu. Nie wiesz co wtedy czułam, jak wielką rozpacz i poczucie beznadziei. Nie wiesz jak bardzo bałam się zasypiać obawiając się że tym razem zamiast niewyraźnego zarysu męskiej sylwetki zobaczę w swoim koszmarze wyraźną twarz gwałciciela. Nie wiesz jak idąc ulicą i przechodząc obok jakiegoś nieznajomego mężczyzny który spojrzał na mnie przelotnie albo delikatnie się uśmiechnął bałam się, że mijam się właśnie ze swoim gwałcicielem. Wydaje ci się, że chciałam postąpić okrutnie, ale to dziecko…to dziecko było dla mnie przypomnieniem tego co się stało. A ja chciałam o tym zapomnieć. Na zawsze wymazać ten gwałt ze swoich myśli i wspomnień. Dziecko wydawało mi się być przeszkodą.
- Nie obwiniam pani.- Zaprzeczyłam czując wyrzuty sumienia. – Przepraszam, po prostu po tym co przeszłam z Kubusiem świadomość że jakaś kobieta mogła chcieć usunąć ciążę jest dla mnie niezrozumiały. Ale pani była w zupełnie innej sytuacji. –
 - Nie rozumiesz.- Pokręciła łagodnie głową.- Nie chciałam urodzić tego dziecka nie tylko dlatego, że było przypomnieniem o gwałcie. Bałam się, że zniszczę mu życie, rozumiesz? Że znienawidzę je tak samo jak myśli o mężczyźnie który go spłodził. Że nie będę umiała go kochać.
- Dlaczego zmieniła pani zdanie?
- Nie zmieniłam. Doktor zgodził się na zabieg, choć chciał bym się jeszcze nad tym zastanowiła. Mijał dopiero ósmy tydzień i gdyby nie fakt, że zawsze mój organizm działam regularnie nie domyśliłabym się swojego odmiennego stanu. Tylko, że chciał rozmawiać najpierw z moim mężem. Zdenerwowało mnie to. Powiedziałam, że nie ma żadnej możliwości że dziecko mogłoby być jego, bo od dawna ze sobą nie sypiamy, a teraz zamierzamy się rozwieść i nie jesteśmy już razem, więc ta sprawa go nie dotyczy. Wpadłam wtedy w prawdziwą histerię: on chyba dostrzegł moją depresję bo podszedł do sprawy bardzo personalnie. Odszukał w papierach numer do mojego męża i powiedział mu o mojej ciąży wbrew temu co mu powiedziałam. Teraz mu za to dziękuję. Nie wiem czy gdyby tego nie zrobił nie doszłabym do wniosku że chcę urodzić za późno.
Gdy zjawiłam się następnego dnia w szpitalu on już na mnie czekał w gabinecie, z lekarzem. Czułam się zdradzona: nie mogłam uwierzyć że doktor go powiadomił. Chyba nieźle mu wtedy zwymyślałam. On jednak nic sobie z tego nie zrobił. Zostawił mnie sam na sam z mężem. Tym razem Włodzimierz wyglądał inaczej: w jego twarzy widać było zdecydowanie i pewność siebie taką jak dawniej a nawet większą. Nie przypominał tego załamanego mężczyzny który ze łzami w oczach błagał mnie na kolanach o wybaczenie. Powiedział tylko jedno zdanie: Nie zgadzam się na usunięcie dziecka. Byłam u kresu wytrzymałości: nadal przeżywałam tamtą napaść, byłam w niechcianej ciąży…znowu spanikowałam i zaczęłam go atakować. A on nie zwracał na to uwagi. Mówił, że anulujemy decyzję o rozwodzie i będziemy razem. Że wciąż mnie kocha i zrobi wszystko bym doszła do siebie. Jakże go wtedy nienawidziłam.- Delikatnie chwyciłam dłoń byłej teściowej w geście pocieszenia. Nie starałam się nawet zastanawiać co ja zrobiłabym w takiej sytuacji, bo sama myśl o tym mnie paraliżowała. Miała rację: nie byłam w stanie zrozumieć i pojąć jej bólu który pomimo wielu lat nie ustał. Świadczył o tym jej stan gdy wracała myślami do tamtych wspomnień. Mnie samej trudno było o tym słuchać. - Było ciężko, bardzo ciężko. Nadal mieszkałam z mamą i Emilem a Włodek nas odwiedzał. Nie będę zanudzała cię szczegółami takimi jak tygodniowy pobyt w specjalnym szpitalu…było mi bardzo ciężko. Dopiero gdy narodziło się dziecko…Łukasz, zrozumiałam, że wszystkie moje obawy okazały się być bezpodstawne. Że Gardo miał rację: że pokocham to dziecko tak samo jak Emila.On zrobił to już wcześniej. Łzy stanęły mi w oczach gdy po raz pierwszy zauważyłam jak trzyma go na rękach. Zrozumiałam w końcu, że ta mała kruszyna jest moją częścią i tylko tak powinnam ją postrzegać.
Po porodzie zaczęłam wracać do normalności. Czułam wyrzuty sumienia wobec starszego syna, który przez prawie rok nie miał prawdziwej matki. Przez ten czas bardzo zbliżyli się siebie z moją mamą. Gdy po jakimś czasie chciałam go za wszystko przeprosić powiedział, że tatuś już mu wyjaśnił, że byłam bardzo chora i że cieszy się że wszystko już ze mną dobrze i że ma braciszka. To wtedy zdałam sobie sprawę, że wcale nie nienawidzę Włodka. Że wciąż go kocham i wiele zawdzięczam. Że przecież to nie on zrobił mi tę straszną rzecz tylko ci bandyci. Postanowiliśmy dać sobie jeszcze jedną szansę w innym miejscu. Na samo wspomnienie tamtego parku w pobliżu naszego bloku gdzie napadli na mnie tamci bandyci dostawałam ataku paniki. Jeszcze przez długi czas nasze relacje były platoniczne, ale on był bardzo cierpliwy. Nigdy do niczego mnie nie zmuszał, rozumiał że czasami niewinny w gruncie rzeczy dotyk wywołuje we mnie wstręt. Potem razem ze mną chodził na terapię. Przez ten cały czas zrezygnował ze służby pracując jako zwykły ochroniarz w supermarkecie. Gdy Łukasz skończył pół roku poprosiłam męża by wrócił do CBŚ. To była jego pasja i nie mogłam go jej pozbawiać. Długo jednak z tym zwlekał.
- Czy znaleziono…znaleziono tego kto to pani zrobił?
- Nie.- Starsza kobieta westchnęła ciężko.- Przez te wszystkie lata, aż do teraz starałam się wyprzeć to ze świadomości myśl o prawdziwym ojcu Łukasza. Dla mnie był nim tylko Włodzimierz.
- A on nie próbował go odszukać?
- Czy nie próbował? Przewertował wszystkie sprawy które dotychczas prowadził: nawet takie którymi zajmował się zza biurka. Począwszy od tej sprawy z mafią, po różnych złodziei aż do drobnych pijaczków karanych za zaśmiecanie środowiska. Wciąż uważał że to była jego wina. I to niszczyło.
-…tak samo jak Łukasz w sprawie Kubusia.
- Tak.- Przyznała pani Mariola.- Dlatego mój mąż rozumiał  chęć Łukasza odnalezienia morderców syna.
- Czy Łukasz o tym wie?- Spytałam, ale zaraz uzyskałam gotową odpowiedź przypominając sobie to wszystko czego dowiedziałam się po jego powrocie od Emila: że początkowo obwiniał za coś panią Mariolę (widocznie uważał, że zdradziła męża i jest owocem jej romansu) a potem to uczucie przeniosło się na pana Włodzimierza (widocznie dowiedział że tak nie było). I naszą rozmowę w której wyznał mi całą prawdę o naszym rozstaniu gdy ja zarzuciłam mu że zostawił mnie z egoistycznych pobudek.
„(…)Że gdy zostaniesz przy moim boku może stać się krzywda tobie? Że przestępcy mogą porwać cię tak samo jak naszego syna i potraktować dużo gorzej? Że mogliby cię poniżać, bić, gwałcić ile tylko zechcą a ja mógłbym tylko szlochać do słuchawki słysząc twój płacz? Tego byś chciała? Żeby historia się powtórzyła?”
Żeby historia się powtórzyła…
Tak, Łukasz doskonale wiedział że był wynikiem gwałtu. Na dodatek pewnie poznał swojego prawdziwego ojca.
- Obiecaliśmy z Gardo, że nigdy nikomu o tym nie powiemy. Tylko moja mama wiedziała: znajomi domyślali się zapewne że przeżyłam jakieś załamanie nerwowe, ale kładli to na krab ciąży i szoku poporodowego. Początkowo chciałam nawet to zrobić, ale mąż mnie powstrzymał. Powiedział, że gdy wyznamy prawdę Łukaszowi uzna to za mój romans co będzie rodziło kolejne pytania. Nie chciał bym od nowa przeżywała cały ten koszmar. Ale nie powinnam tego była robić. Przeszłość prędzej czy później nas dopada…nawet po- jak w tym wypadku- prawie czterdziestu latach.- Pani Mariola zmięła w dłoni chusteczkę którą jej dałam.- Próbuję nie myśleć o tym co musiał czuć dowiadując się tego wszystko, ale nie potrafię. Tak bardzo chciałabym by był szczęśliwy. Tak bardzo go kocham mimo tego a może właśnie ze względu na to kim jest jego ojciec.
- Przecież nie wiemy na pewno czy miał tego świadomość. Może wcale nie…- Urwałam widząc wzrok pani Marioli.
- Wiem, że chcesz mnie pocieszyć, ale to ty rozmawiałaś z Łukaszem gdy stwierdził że winę za jego zachowanie ponosi jego ojciec. Nie mogło chodzić o Gardo. On kocha Łukasza i nigdy nie zrobiłby niczego co mogłoby go skrzywdzić.- Tak, miała rację. Choć pan Włodzimierz nie traktował mnie w ostatnich miesiącach dobrze, to jednak teraz lepiej rozumiałam jego stanowisko i chęć obrony rodziny. Tak dużo przeszli.- Przecież nie musiał zgadzać się na to by szkolić go na agenta choć Łukasz od początku tego chciał. Wiesz co stałoby się gdyby to się wydało? Poza tym, Włodek znalazł w jego laptopie stary e-mail z wynikami badania DNA. Badanie wyszło negatywnie: jak pewnie się domyślasz dotyczyło jego i mojego męża.
- Więc Łukasz wie kto jest jego ojcem.- Stwierdziłam.
- To jest możliwe- Przyznała.
- A…pani? Chciałaby się tego dowiedzieć?- Zanim odpowiedziała, pani Mariola ciężko westchnęła.
- Do dziś nie uważałam się za wystarczająco silną choć minęło wiele lat. Ale teraz myśląc o tym co musiał przeżywać Łukasz gdy ten przestępca się z nim skontaktował budzi się we mnie wściekłość. Jestem matką i krzywda mojego dziecka boli mnie sto razy bardziej niż własna. Nieważne, że Łukasz czy Emil już dawno są samodzielni. Nadal są moimi dziećmi.
- Więc ci przestępcy którzy go ścigają…robią to na polecenie ojca?- Tak, ta wersja zgadzałaby się z tym co mówił Jacek: że chcieli przekabacić Łukasza na swoją stronę. Teraz rozumiałam dlaczego jego: biologiczny ojciec mojego byłego męża uważał, że to właśnie Łukasz powinien kontynuować jego dzieło. Dlaczego więc teraz zmienił front? Czemu wydał rozkaz zabójstwa własnego syna? A może Jacek się mylił? Może te postrzelenie było przypadkowe?
- Tak, jestem tego pewna. Gardo wszystkim się teraz zajmuje. Obiecał mi, że gdy tylko znajdzie biologicznego ojca Łukasza spotka go zasłużona kara. A jeśli…jeśli ten bydlak który prawie czterdzieści lat temu mnie zgwałcił zrobił coś Łukaszowi to…to ja zabiję go własnoręcznie choćbym miała spędzić w więzieniu ostatnie chwile.

7 komentarzy:

  1. Przejmująca część!
    Tylko jedna rzecz w miarę "radosna" a mianowicie to, że Karolina nie zgodziła się na małżeństwo z Jackiem.

    Pozdrawiam
    Ania

    OdpowiedzUsuń
  2. Powinnaś normalnie jakaś książkę napisać, tak wszystko jest fajnie napisane, wciąga twoje opowiadanie na maksa, masz wyobraźnię dziewczyno, super! :)

    OdpowiedzUsuń
  3. Kiedy kolejny :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Na jutro wieczorem powinna być gotowa kolejna

      Usuń
    2. Super, nie mogę się doczekać, rozdziały świetne a możesz chociaż wspomnieć czy juz niedługo odnajdzie się Łukasz?

      Usuń
    3. Na razie mogę tylko powiedzieć ze juz niedługo wszystko sie wyjaśni bo planuje zakonczyc to opowiadanie. Jak? Juz niedługo to się okaże. Jesli nic sie nie zmieni w moim grafiku to może nawet ud a mi się to w tym tygodniu

      Usuń
  4. Jacek i ta jego propozycja śmierdzą na kilometr, wydaje mi się, że on stoi za zniknięciem Łukasza...
    uwielbiam to opowiadanie, nie mogę się doczekać kolejnej części. Świetnie piszesz :))
    pozdrawiam, w.

    OdpowiedzUsuń