- Na pewno nie
chcesz żebym wszedł z tobą?- Usłyszałam pytanie zadane mi przez Jacka chyba po
raz piąty. Właśnie znaleźliśmy się pod moim blokiem, a on odwoził mnie z feralnego
spotkania w domu Beaty- Nie wyglądasz najlepiej.
- I tak się
też czuję.- Odparłam mu szczerze wzruszając ramionami.- Nigdy nie miałam zbyt
mocnej głowy, a dziś wypiłam aż trzy kieliszki.- Widziałam na jego twarzy
zatroskanie. Bał się o mnie, co wzbudziło we mnie wyrzuty sumienia. Czemu
zawsze muszę wszystkich rozczarowywać? Czy po tym wszystkim nie powinnam
wyjechać z Warszawy i ułożyć sobie życie gdzie indziej? Może to była metoda?
Całkowicie odciąć się od przeszłości, znajomych czy wspomnień i zbudować od
nowa swoje życie poczynając od siebie samej. Jednak na samą myśl o tym poczułam
kolejny skurcz w żołądku. Nie wiedziałam tylko czy był spowodowany silnym
strachem czy też bardziej przyziemnymi przyczynami związanymi z wypitym
alkoholem.- Naprawdę, Jacek wracaj już do siebie.- Delikatnie uścisnęłam jego
dłoń.- Przepraszam, że musiałeś być tego świadkiem.
- Nie musisz
mnie przepraszać. To raczej ja jestem ci to winny. Powinienem cię bronić, a
stałem tylko jak pozostali nie mogąc wykrztusić z siebie słowa. Powinienem…
-…ciii, nie
chcę już o tym rozmawiać. Napisz mi wiadomość gdy dojedziesz, dobrze?
- Dobrze.
Dobrej nocy, Karola.
- Wzajemnie.-
Odparłam z uśmiechem gramoląc się z auta. Stojąc na własnych nogach zauważyłam,
że utrzymanie równowagi stwarza mi większą trudność niż myślałam, ale dawałam
radę przynajmniej stać. Uniosłam kciuk do góry by dać Bończakowi znak, że może
odjechać. Potem mu pomachałam.
Stałam jeszcze
przed klatką przez kilkadziesiąt sekund właściwie nie wiedząc dlaczego. Tym
bardziej czując tak wielkie dominujące uczucie smutku.
Następny dzień
przywitał mnie- tak jak się spodziewałam bólem głowy i marnym samopoczuciem. W
głowie wciąż pobrzmiewały mi słowa Beti
„To, że twój syn umarł nie znaczy, że musisz mścić się na nas i obwiniać
cały świat”
„To i tak ci go nie zwróci”
Niemal czułam
jak z nadal nie do końca zagojonej rany
w moim sercu wypływa stróżka krwi. Jak ona mogła powiedzieć mi to prosto w
twarz? Z tak bolesną obojętnością, jakby śmierć dziecka była niczym ważnym.
Zupełnie jakby to była niewinna komplikacja taka jak brzydka pogoda podczas
zaplanowanego pikniku. I ona miała czelność nazywać się moją przyjaciółką?
„Sądzisz, że masz prawo tak traktować ludzi? Z nienawiścią i złością bo
tobie nie powiodło się życiu?”
Odwracała kota
ogonem robiąc z mojego cierpienia żałosną szopkę mającą na celu wyłudzenia od
ludzi współczucia doskonale wiedząc, że to nie jest mój cel. Zupełnie tak jakby
zachowywała się w ten sposób oczekując od innych wyrozumiałego zachowania co do
mojej chwiejności emocjonalnej by bez przeszkód móc ich obrażać.
„Wiesz dlaczego jest mi cię żal? Bo nie pozwalasz sobie pomóc.”
I jeszcze
zasłaniała się próbą pomocy mi. Zupełnie tak jakbym miała jakiś problem do
rozwiązania. A Kuba wcale nie był problemem! Był moją cząstką, moją miłością,
moim życiem. Ja nie byłam chora na zapalenie płuc czy grypę. A na chorą duszę
nie ma niestety skutecznego lekarstwa.
„. Ktoś wreszcie musi powiedzieć jej prawdę. Bo ona w końcu musi zacząć
normalnie żyć a nie wegetować. Nie jest pierwszą matką której dane było przeżyć
swojego własnego syna i też nie ostatnią.”
Nie, nie
powinnam dłużej się tym zadręczać. Owszem, początkowo miałam wyrzuty sumienia z
powodu Joasi i szczerą chęć by do niej zadzwonić, ale to uczucie minęło. Bo
nikt nie będzie mówił mi jak mam się zachowywać i żyć. I wcale nie potrzebuję
pseudo- przyjaciółek takich jak Beata. Z ulgą mogę się ich pozbyć.
Mimo wszystko
przez całą niedzielę nie wiedziałam co mam ze sobą zrobić. Zazwyczaj
wpatrywałam się tylko w telewizor zajadając jakąś niezdrową przekąskę, ale
teraz przerzucając kanały nie mogłam na niczym się skupić. A wszystko przez
Beti. Ciężko westchnąwszy wstałam z kanapy i założyłam cienki płaszczyk.
Pomyślałam, że spacer dobrze mi zrobi.
Będąc na
zewnątrz z ulgą odetchnęłam świeżym powietrzem zastanawiając się nad dzisiejszą
trasą. W końcu uznałam, że podróż bez celu będzie najlepszą opcją.
Przez niemal
godzinę spacerowałam żwawym krokiem, aż w końcu zdałam sobie sprawę gdzie mam
ochotę iść. Z tym, że spacer musiałby być dość daleki, więc zdecydowałam się na
autobus.
Cmentarz
zawsze był dla mnie przygnębiającym miejscem. Zastanawiałam się nawet czasami
czy problem tkwi w samym mózgu człowieka i jego podświadomości, że stąpa obok
tysięcy czyichś zwłok, czy może sami zmarli wytwarzają jakąś nieprzyjemną aurę?
Druga możliwość wydawała się być zupełnie nieprawdopodobna, ale po śmieci syna
na wiele rzeczy zaczęłam patrzeć inaczej. Także na aspekt duchowości.
Szybko
odnalazłam właściwy nagrobek.
JAKUB KOWALSKI
UR. 20.04.2010 ZM.14.06.2012
Ukochany syn
Zwykle
przebywając w tym miejscu wpatrzona w wygrawerowaną fotografię z podobizną
Kubusia łzy same napływały mi do oczu, ale nie tym razem. Pomodliłam się
chwilkę, a potem starłam dłonią delikatną smugę na nagrobku. Wyjęłam z torebki
świeczkę kupioną naprędce w przycmentarnym stoisku. Zapaliłam ją. Potem,
przykucnęłam obok nagrobka jak czyniłam to wielokrotnie podczas odwiedzin synka
w tym miejscu.
- Wiesz,
pokłóciłam się z Beti.- Powiedziałam cicho zwracając się do niego. Nie, nie
byłam na tyle niemądra czy szalona by myśleć że mnie słyszy, ale takie rozmowy
z synem (a właściwie należałoby rzec- monologi) były już właściwie moim
rytuałem. Pomagały mi osiągnąć spokój i niosły pociechę. Szkoda, że tylko
chwilową.- Oskarżyła mnie o lubowanie się w swoim cierpieniu. Chciała bym o
tobie zapomniała. Tak jakby to w ogóle było możliwe.- Prychnęłam cicho, a w
moim oczach w końcu pojawiły się łzy.- Tęsknię za tobą kochanie. Dziś pierwszy
dzień marca. Za nieco ponad miesiąc skończyłbyś cztery lata.- W poprzednim
roku, w rocznicę jego śmieci było mi bardzo trudno. Instynktownie czułam, że w
tym będzie tak samo. – Czy ona myśli, że łatwo jest o tobie nie myśleć? Ty
przecież widzisz jak bardzo się staram. Ale nie mogę przecież o tobie
zapomnieć. A poza tym ty byś tego nie chciał, prawda?- Wytarłam z policzka
zdradziecką łzę, a potem odruchowo przeniosłam wzrok na nagrobek. Następnym
razem powinnam przyjść tu z płynem do czyszczenia i ścierką by posprzątać,
pomyślałam biorąc do ręki całkiem wypaloną już świeczkę. Potem przeniosłam
wzrok na niewielki bukiecik przywiędniętych kwiatów. Już miałam go wyrzucić,
ale w ostatniej chwili się powstrzymałam. Astry nie były jeszcze zbyt
nieświeże. Mogą wytrzymać jeszcze do piątku aż wrócę tu by posprzątać
zastępując je kupionym przez siebie bukiecikiem.
Po powrocie
zostałam jeszcze na grobie jakiś czas opowiadając Kubie o wszystkich nowych
rzeczach które wydarzyły się w moim życiu od czasu przyjazdu do stolicy, o tym
jak cieszę się że mogę go odwiedzać co tydzień nie marnując na przejazd ponad dwóch
godzin (które zajmowała mi podróż z mojej rodzinnej wsi) i że jestem
szczęśliwsza sama będąc dla siebie panią. Pożegnałam się z nim dopiero wówczas,
gdy zauważyłam że obok sąsiedniej trumny stoi jakaś kobieta. Bądź co bądź nie
chciałam by uznała mnie za wariatkę mówiącą do nagrobka, więc po krótkim
przywitaniu odeszłam. Staruszka odpowiedziała mi lekkim skinieniem głowy.
Tydzień
później, zgodnie z obietnicą uczyniłam małe porządki na nagrobku. Zdziwiłam się
tylko gdy zauważyłam, że astry nadal wyglądają na dość świeże. Pracując już w
kwiaciarni prawie od miesiąca nie mogłam nie wiedzieć, że ich świeżość ulatnia
się już po kilku dniach. Czyżby ktoś ostatnio odwiedzał grób Kuby? W Warszawie
mieszkało kilkoro moich krewnych, więc zbytnio nie zagłębiałam się w tę
kwestię. Nawet przypominając sobie, że poprzednim razem (czyli dwa tygodnie
wcześniej) na nagrobnej płycie również znajdowały się te kwiaty. Tyle, że w
innym kolorze. Ucieszyłam się, że nie tylko ja odwiedzam Kubę regularnie, a nie
jak nakazuje tradycja tylko od święta wszystkich zmarłych, bo tak trzeba. Ta
myśl była mi bardzo miła. A więc jest ktoś, kto również tak jak i ja wciąż
pamięta o moim synku.
Dlatego ze
zdwojoną energią zabrałam się do sprzątania najpierw idąc w kierunku hydrantu
po wodę. Z racji końca mszy żałobnej z powodu której rocznicy śmierci jakiegoś
mężczyzny (co słyszałam z powodu nagłośnienia wydobywającego się z kościoła)
była tak nieduża kolejka. Ustawiłam się w odpowiednim miejscu czekając na swoją
kolej po młodej blondynce. Jej profil wydał mi się dziwnie znajomy, ale nie
miałam pojęcia skąd. Dopiero gdy jak gdyby przyciągnięta moim spojrzeniem
spojrzała mi prosto w oczy poznałam ją.
To była
opiekunka córek Beaty, Basia którą widziałam przeszło tydzień temu.
Ta sama Basia,
która jakiś czas temu urodziła martwe dziecko.
Napotykając
mój wzrok uśmiechnęła się do mnie wyraźnie dając mi znak, że mnie poznała. Nie
pozostało mi nic innego jak się przywitać.
- Cześć. Zdaje
się, że to ty pilnowałaś łobuzić Beaty w zeszłą sobotę?- Zaczęłam. Skinęła
potakująco głową.
- Tak. A ty
jesteś pewnie jedną z jej koleżanek? Chyba nie tą która ma brać ślub?
- Nie.-
Zaprzeczyłam.- Ja jestem Karolina.
- Ach tak.-
Mrugnęła z czego wywnioskowałam, że nie jestem dla niej jakimś abstrakcyjnym
imieniem. I moja złość do byłej przyjaciółki Beti wzrosła: jak śmiała nie tylko
upokorzyć mnie przed znajomymi (pomijając nawet kwestię nieznajomego mi Olka),
ale i opowiadać o mnie swojej koleżance? Tak się po prostu nie robi.
- A więc Beata
opowiadała ci o mnie.- Powiedziałam nieco zgryźliwie.
- Trochę.
Tylko tyle, że ty też straciłaś dziecko. Wiesz, że mnie spotkało to samo?
- Tak.-
Potwierdziłam nagle czując się niepewnie. Nie wiedziałam co jeszcze mogłabym
powiedzieć. A jakaś pani przed nami wciąż majstrowała przy kraniku z wodą.
Pośpiesz się, napominałam ją w myślach.
- Ponad trzy miesiące temu.- Kontynuowała Basia
z jakimś nostalgicznym uśmiechem- Gdy lekarz powiedział mi, że moje dziecko nie
żyje w pierwszej chwili miałam ochotę umrzeć razem z nim.- Zakłopotałam się.
Basia właściwie mnie nie znała, a żali się tak obcej kobiecie? Jakby wyczuwając
moją konsternację dodała.- Wiem, że mówię zbyt otwarcie co może być dla ciebie
sporym szokiem. Jednak rozmowa pomaga mi uporać się z tą sytuacją. Mam
nadzieję, że zbytnio cię nie uraziłam?
- Nie-
Zaprzeczyłam szybko zauważając, że staruszka w końcu napełniła swoje butelki.
Jeszcze tylko dwoje ludzi…
- Cieszę się.
Może to dziwnie zabrzmi, ale wiedząc że przeszłaś to samo czuję się z tobą
niejako związana. I przede wszystkim ty rozumiesz ten ból.- Początkowo miałam
ochotę zaprzeczyć. Jak ból matki, która spędziła z synem dwa lata może się
równać temu jaki przeżyła ciężarna rodząca własne dziecko? Przecież ona nie
słyszała pierwszych słów swojego dziecka, nie uczyła go chodzić, nie karmiła.
Więc teraz na samo wspomnienie tych wydarzeń nie zalewa się łzami. Zaraz jednak
przypomniałam sobie słowa Beaty. A może miała rację i właśnie z tego powodu
było Barbarze jeszcze trudniej? Nie miała przecież żadnych wspomnień o swoim
maleństwie. Z drugiej jednak strony gdybym ja ich nie miała być może byłoby mi
łatwiej? Nie mogłam tego wiedzieć, a przecież nie istniał żaden radar mierzący
ból matek po stracie dzieci. Nagle zapragnęłam ją o to zapytać.
- Jak…- Słowa
z trudem przechodziły mi przez gardło.- Jak zdołałaś się z tym uporać?- Basia
doskonale wiedziała co mam na myśli. Spojrzała na mnie ze smutkiem, po czym
ciężko westchnęła.
- Po prostu
zdałam sobie sprawę, że to bezcelowe. Co da mój płacz, lamenty, depresja? Moja
mała Klara i tak już nie żyje i nic jej nie wskrzesi.- Zaczęła, a ja poczułam
wewnątrz piersi znajomy mi ciężar. I choć hydrant był już wolny żadna z nas nie
sięgnęła po wodę.- Poza tym- Ciągnęła- miałam jeszcze Piotrka. To głównie
dzięki niemu mi się udało. Piotrek to mój chłopak i ojciec dziecka. –Dodała
gwoli wyjaśnienia.- Powiedział mi jedną bardzo ważną rzecz.
- Jaką?-
Spytałam mimo woli. Na twarzy Basi znów zagościł melancholijny uśmiech.
- Że muszę jej
pozwolić odejść. Bo tylko wtedy uzyskam spokój. No i że przecież będziemy mieć
jeszcze inne dzieci. Początkowo buntowałam się, bo brzmiało to tak jakby inne
dziecko mogło mi zastąpić moją Klarę. Wściekałam się na niego jak głupia.
Dopiero później zrozumiałam, że to prawda. Gdyby nie on nie dałabym sobie chyba
rady.- Zamilkła na moment.- Ty nie poradziłaś sobie jeszcze ze stratą synka,
prawda?- Zadała mi to pytanie z wahaniem.- Jak dawno…to znaczy jak ile czasu
minęło od…
-…prawie dwa
lata.- Dokończyłam gwałtownie bojąc się, że nie zdołam tu zostać i pobiegnę
byle nie mówić o swoim synu. Niczym echo rozbrzmiały mi słowa Beaty: „Co znowu ucieczka, tak? Ucieczka przed
prawdą, co Karola? Jesteś w tym specjalistką.” Czy Beti miała rację? Czy
naprawdę uciekałam przed prawdą? By udowodnić sobie, że tak nie jest zaczęłam
szybko wyrzucać z siebie słowa.- Mój były mąż Łukasz pracował jako agent CBŚ.
Pracował właśnie nad jakąś grubą sprawą: od pewnego czasu nie interesowało mnie
nic na ten temat, więc nawet nie pytałam czego ona dotyczy. Chciałam by ją
rzucił, by spędzał więcej czasu ze mną i naszym synkiem. Gdy w końcu mi to
obiecał byłam w siódmym niebie. Już od jakiegoś czasu nam się nie układało i
miałam nadzieję, że będziemy mieli jeszcze drugą szansę. Jednak tak się nie
stało: Łukasz udawał przestępcę i w końcu został odkryty: gangsterzy z zemsty
porwali nam syna nie mogąc go dosięgnąć i mając nadzieję, że wymienią go za
Kubusia. Ale udało się odnaleźć kryjówkę porywaczy: odzyskaliśmy synka. Tyle,
że…że po tygodniu on…on umarł. Lekarz
mówił, że to z odwodnienia i wycieńczenia organizmu.
- Boże, to
straszne. Nie miałam pojęcia…- Basia nie wiedziała co powiedzieć. Dlatego
kontynuowałam:
- Ironia losu,
prawda? To miała być jego ostatnia sprawa i jednocześnie nowa szansa dla
naszego związku. Stało się jednak inaczej. Śmierć naszego syna zniszczyła
wszystko i w końcu zdaliśmy sobie sprawę, że od jakiegoś czasu tylko on nas
łączył.- Współczucie malujące się na twarzy Basi o dziwo nie sprawiło mi
przykrości. Po raz pierwszy czułam potrzebę otworzenia się przed kimś, bo tym
kimś była osoba która doskonale mnie rozumiała. Bo jak mogła mnie zrozumieć
moja przyjaciółka skoro nigdy tego nie przeżyła? Skoro nie doświadczyła tej straty?
Basia wiedziała to co czuję. I ja wiedziałam, że jej współczucie jest szczere.
- Jak przeżył
to twój mąż? Pewnie wciąż się obwinia, co?
- Nie mam
pojęcia. Pół roku później wzięliśmy rozwód.
- Och…Sądziłam, że ten mężczyzna który był z tobą u Beaty to twój mąż. I że w końcu doszliście do porozumienia.-
Barbara wyglądała na zakłopotaną. A ja sama nie wiem dlaczego poczułam się tak
samo. Zupełnie jakbym popełniła jakąś gafę. Ogarnęła mnie przemożna potrzeba
wyjaśnienia i wytłumaczenia się:
- Między mną a Łukaszem
wszystko się wypaliło: nie potrafiliśmy ze sobą rozmawiać, bo każda taka próba
kończyła się kłótnią. On był przez cały czas pogrążony w swojej pracy: to było
dla niego najważniejsze. Chyba…to znaczy z perspektywy czasu sądzę, że nigdy
nie powinniśmy się pobierać.- Zamilkłam gdy koło kranu z wodą zjawił się jakiś
starszy mężczyzna. Odsunęłam się z Basią na bok. Po kilku chwilach odezwała się
do mnie:
- Masz później
trochę czasu? Może spotkamy się za godzinę w kawiarni? Porozmawiamy na
spokojnie. Jeśli chcesz.- Dodała. Nie chciałam. Chwila porozumienia bezpowrotnie minęła
i poczułam się głupio. Jak mogłam się tak otworzyć przed obcą kobietą?
„Co, znowu ucieczka, tak? Ucieczka przed prawdą, co Karola?”
- Tak, mam
czas. Chętnie się z tobą zobaczę.
- Świetnie.-
Basia podała mi dokładny adres a ja w duchu gratulowałam sobie odwagi. Nie
jestem tchórzem Beti. Nie jestem, mówiłam jej w myślach.
Skończyłam
czyszczenie grobu już po kilkunastu minutach, ale mając jeszcze chwilę czasu
posiedziałam przy grobie synka. Na koniec pożegnałam się z nim obiecując, że
zjawię się za tydzień i udałam się na spotkanie z Barbarą.
Początkowo
było bardzo niezręcznie: bądź co bądź nie znałyśmy się: połączył nas tylko
wspólny ból po stracie dziecka. Jednak z upływem każdej minuty było coraz
łatwiej. Basia spytała mnie o mężczyznę towarzyszącego mi podczas spotkania u
Beaty; ja wyjaśniłam jej jaką rolę w moim życiu pełnił Jacek. Potem ja z kolei
spytałam ją o jej odczucia po śmierci Klary. Pytałam o to jak udało jej się
zachować taką pozytywność. Jak mogła wciąż się śmiać, a nawet planować kolejną
ciążę jak mi wyznała. Roześmiała się wówczas i odparła, że własny strach trzeba
pokonywać, bo to on pokona nas i będziemy jego więźniem. Uznałam to za kolejny
złoty aforyzm, ale mimo wszystko podziwiałam moją nową znajomą. Ja przy niej
czułam się taka mała, słaba i bezbronna. Gdy jej to powiedziałam po raz kolejny
ją rozbawiłam.
- Ty słaba?
Gdybym ja miała takie barwne życie jak ty chyba dawno bym się już załamała.
Dwukrotnie stracić dziecko, dowiedzieć się że narzeczony jest byłym przestępcą
a mąż go udaje flirtując z inną kobietą…Przecież to idealny materiał na świetny
film.
- Szkoda
tylko, że bez happy endu.- Uśmiechnęłam się do niej by złagodzić gorycz
wyzierającą z tych słów.
- Jeszcze
będziesz go miała. Mówiłaś, że chcesz mieć męża i dzieci. Nic nie stoi na
przeszkodzie by znów spróbować. Tak jak ja.
- Nie, chyba
raczej nie. Nawet nie wiesz jak bardzo się boję. Sama myśl o dziecku wywołuje
we mnie panikę.
- We mnie też.
Boję się, że historia się powtórzy. Ale ci pozostaje mi poza tym? Wieczny
strach? To nie dla mnie.
- Właśnie. Ja
jestem inna.
- Nie, ty też
jesteś do mnie podobna. Różnimy się tylko w jednej kwestii: ty z góry ustaliłaś
sobie jak ma wyglądać twoje życie, a każde odstępstwo od tego toru traktujesz
jako osobistą porażkę, która wprawia cię w panikę. Może powinnaś przestać
trzymać się tego wzorca?
- Uważasz, że
chęć posiadania normalnej nudnej rodziny jest zbyt dużym wymaganiem?-
Spytałam.- Że osoba która pragnie stania się bogatą, sławną i piękną nie ma
dużym ambicji a ja tak?
- Nie o to
chodzi. Chodziło mi raczej o aspekt samego sensu życia. Bo jego nie można
dokładnie zaplanować. Można sobie założyć, że znajdzie się pracę czy pójdzie na
studia, ale co będzie dalej tego nikt nie wie. Dlatego trzeba do wszystkiego
podchodzić z dystansem: wówczas rozczarowania nie są aż tak bolesne.
- Nie wiem. Czasami
po prostu czuję się tak jakby wszystko sprzysięgło się przeciwko mnie. Nawet
ostatnio…wiesz co wydarzyło się na przyjęciu u Beaty, prawda?- nawet nie
próbowała udawać niewtajemniczonej.
- Co niecoś.
Posłuchaj Karolina, nie mam prawa cię oceniać: ani ja, ani Beti czy
którakolwiek inna z twoich przyjaciółek. Było ci ciężko i powiedziałaś to co
powiedziałaś. Nie powinnaś skupiać się nad przeszłością. To też jest twój błąd.
Może zabrzmi to okrutnie, ale zmarli są zmarli, a żywi to żywi.- Ta myśl coś mi
przypomniała. Jakieś echo o podobnym znaczeniu, jakieś wspomnienie
przedzierające się przez mój mózg, które powodowało uporczywy ból w skroniach.
I słowa mojej przyjaciółki „Musisz się otrząsnąć. Karola”
„Wiem, że będziesz mnie uważała za ostatniego sukinsyna za to co teraz
powiem, ale po jakimś czasie może zrozumiesz, że tak trzeba. Karolina, nasz syn
nie żyje. I im wcześniej się z tym pogodzimy próbując żyć normalnie tym będzie
dla nas lepiej.”
Te słowa
wypowiedział do mnie kilka dni po pogrzebie Kubusia Łukasz. Tym samym
beznamiętnie nieugiętym tonem, z tą samą bezwzględnością w oczach. Zrozumiałam
czemu tak gwałtownie zareagowałam na słowa Beaty. Bo przypominały mi swoją wymową słowa byłego męża, których do
tej pory nie potrafiłam mu wybaczyć.
Aż do tej
pory.
Bo w końcu
zrozumiałam, że miał taki sam cel jak Beata: chciał mi tylko pomóc. Poczułam
wyrzuty sumienia spowodowane faktem jak potraktowałam przyjaciółkę; na wyrzuty
z powodu Łukasza było już za późno.
Jeszcze długo
po tym spotkaniu zastanawiałam się również nad inną wypowiedzią Basi. Czy
naprawdę moja potrzeba wiecznej kontroli nad swoim życiem była niezdrowa? Czy
to była główna przyczyna moich nieszczęść, bo los próbując udowodnić mi że jest
inaczej wciąż psuł moje plany? Och, gdyby to było takie proste, myślałam.
Gdybym potrafiła być taka jak Basia. Gdybym tylko potrafiła.
Przez cały
kolejny tydzień zastanawiałam się nad swoim życiem. Basia miała rację: powinnam
coś z nim zrobić. Sądziłam, że usamodzielnienie się przyniesie mi satysfakcję i
pozwoli mi odzyskać stary rytm. Ale tak się nie stało. Może na zewnątrz mogłam
udawać pracującą singielkę, ale wewnątrz wciąż byłam w rozsypce.
Któregoś dnia,
gdy po pracy w kwiaciarni skończyłam trochę wcześniej spontanicznie wybrałam
się do centrum handlowego. Nie zamierzałam kupować czegokolwiek: próbowałam
tylko odnaleźć w tym bezcelowym spacerze utracone wspomnienie radości, które
czułam kilka lat temu robiąc zakupy z przyjaciółkami. Dawniej uwielbiałam
zakupy. Może nie tak jak inne kobiety i nie miałam na ich punkcie obsesji, ale
mały drobiazg taki jak bransoletka czy nawet pasek był dla mnie miłą nowością.
Potem zazwyczaj z przyjaciółkami szłyśmy na lody bądź da kina obgadując
własnych profesorów i narzekając na studenckie życie, które mimo wszystko
kochałyśmy. Och, jakie wówczas wydawało mi się proste: bez obowiązków,
chłopaków czy narzeczonych, z rodzicami goniącymi do nauki. Teraz takie życie
wydawało mi się być prawie rajem.
Teraz nie
czułam się tak samo. Nawet nie przez wyrzuty sumienia z powodu Kubusia, nawet
nie dlatego, że nie miałam ochoty na jakiekolwiek zakupu. Po prostu poczułam,
że brakuje mi szczebiotania Beaty czy romantycznych westchnień Asi. No i
rozważnego sprowadzania nas na ziemię przez Krysię. Jednym słowem brakowało mi
moich przyjaciółek. A w zasadzie- po tamtym wieczorze w domu Beaty- powinnam
raczej powiedzieć: byłych przyjaciółek.
Nie po raz
pierwszy poczułam wyrzuty sumienia z powodu słów wypowiedzianych do Joasi. Czy
to źle, że cieszyła się ze swojej pierwszej ciąży? Czy to jej wina, że ja w jej
wieku byłam już rozwódką i matką która straciła dziecko? I że czułam się tak jakbym najlepsze miała
poza sobą? Przestałam o tym rozmyślać,
gdy wpadłam na jakiegoś mężczyznę. Już miałam na ustach przeprosiny, gdy
zauważyłam że wyglądał nieco niekonwencjonalnie. Ubrany w czerwone spodnie i
kolorową bluzkę, a na głowie miał ciekawego kształtu czapkę na swoich zielonych
włosach. Jego pomalowaną na biało farbami twarz znaczył szeroki uśmiech, który
odruchowo odwzajemniłam. Klaun przyłożył dłoń do serca i zrobił jakiś ruch
rękoma, który chyba miał oznaczać że jest mu przykro z powodu tego że na niego
wpadłam.
- Bardzo przepraszam.- Odezwałam się.- Nie
zauważyłam pana.- Klaun zaprzeczył ruchem głowy, a potem potarł swoją dłonią o
skroń drugą ręką tworząc dużą kulkę która miała chyba oznaczać guza. Ach,
pantomim, pomyślałam.- Nie sądzę byś miał guza.- Jego smutna minka wydała mi
się zabawna. Poczułam się jak mała dziewczynka. Ułatwiał to fakt, że nie miałam
pojęcia o tym kim jest ten przebrany mężczyzna a więc czułam się bezkarnie.-
Kłamczuch z ciebie, co?- Ponownie gwałtownie pokręcił swoją głową i pociągnął
nosem jakby płakał.- Roześmiałam się krótko gdy po raz kolejny komunikował mi
jak bardzo cierpi z mojego powodu. Zwłaszcza gdy nie mogłam zrozumieć jego
dalszych słów.- Serce?- Pytałam- Boli cię serce?- Znów zaprzeczył dziwnie
gestykulując wskazując coś na mnie i na siebie. Potem zrobił serce z dłoni i
szybko je zniszczył. W końcu zrozumiałam.- Złamałam ci serce?- Tym razem
skwapliwie przytaknął.- Naprawdę niezły z ciebie kłamczuszek.- Pokręciłam ze
śmiechem głową.- Pa pa, mój drogi.- Już chciałam odejść gdy mnie zatrzymał
wręczając mi kolorowego balonika. Zanim to zrobił napisał coś na nim markerem.-
Śmiej się jak najczęściej piękna panno.- Przeczytałam na głos. Znowu posłałam
mu uśmiech i z przekorą spytałam.- Skąd wiesz, że jestem panną? Może jestem
szczęśliwą mężatką?- Gdy wypowiedziałam te słowa już żałowałam, bo wywołały
lawinę wspomnień: ja, Łukasz i Kuba na wspólnym spacerze. Trzymamy synka za
rączki w niektórych momentach unosząc go lekko, a on głośno piszczy i się
śmieje. Potem Łukasz porywa go na ramiona. Pantomim ponownie zaczął
gestykulować, a więc całą moją uwagę pochłonęła interpretacja jego gestów.
„Pani znów smutna”, mówiły. „Powinna się uśmiechnąć.”- I tak dzięki tobie
uśmiechałam się więcej niż w ciągu ostatnich miesięcy.- Odpowiedziałam mu- I
nawet się śmiałam. Wiesz, że po…że od jakiegoś czasu w ogóle nie potrafiłam?-
Mężczyzna zrobił smutną minkę i delikatnie poklepał mnie po ramieniu zmuszając
bym spojrzała w kierunku schodów. Gdy to zrobiłam w jego dłoni pojawił się mały
kwiatek. Na mojej twarzy pojawił się uśmiech. Pantomim uniósł kciuk do góry.
Jego spojrzenie mówiło: tak ,właśnie tak. Powinnaś się śmiać.- Masz rację. Od
teraz będę. Dziękuję ci.- Gdy kiwnął głową, a potem wskazał kciukiem swój
policzek . Roześmiałam się rozglądając dookoła i spostrzegając, że moja rozmowa
z pantomimem wzbudziła spore zainteresowanie. Potem nachyliłam się i cmoknęłam
go w policzek. On przyłożył dłoń do serca jakby się zakłopotał i na migi oznajmił
mi, że od dziś jest moim narzeczonym (a przynajmniej ja tak to
zinterpretowałam) Kilka osób wybuchło śmiechem. Tym razem odeszłam parę kroków
dalej.- Żegnaj mój nowy chłopaku. – W odpowiedzi na moje słowa zrobił gest
mówiący, że będzie za mną tęsknić. Spontanicznie posłałam mu drugiego całusa
dłonią. Znów wyglądał na niezwykle zadowolonego, a ja o dziwo…czułam się tak
samo. Taka zabawa była niewinna, śmieszna ale tak bardzo mi potrzebna że aż
mnie to samą zaskoczyło. A więc to takie proste, uświadomiłam sobie wędrując
dalej w kierunku sklepów. Wystarczy tylko trochę wysiłku i od razu można poczuć
się lepiej. Choć nadal nie całkiem przekonana weszłam do sklepu z odzieżą.
Zaczęłam przeglądać ubrania, ale gdy w pewnej chwili podeszła do mnie
ekspedientka oferując swoją pomoc spanikowałam. Nie, na to jeszcze za wcześniej
zdecydowałam się. Mimo wszystko kupiłam jednak beżową bluzkę. Pocieszałam się,
że jest to dość jasny beż i właściwie nie utrzymany w konwencji żałoby.
Wychodząc ze sklepu postanowiłam jeszcze wstąpić na coś do jedzenia. Z
niechęcią pomyślałam o ubogiej zawartości portfela, ale co tam. Po raz pierwszy
od dłuższego czasu miałam na coś ochotę. Dzięki klaunowi.
Zdecydowałam
się na zwykłą kawiarenkę. Usiadłam przy jednym z wolnych stolików i złożyłam
zamówienie. Czekając na swoje ciastko patrzyłam na znajdującą się naprzeciwko
mnie wystawę z dziecięcą odzieżą. Te zielone spodenki byłyby idealne dla
Kubusia, pomyślałam. Zaraz jednak zganiłam się za takie myśli. Nie mogłam wciąż
się nimi katować. Zdecydowanie odkręciłam głowę, ale w ostatniej chwili
spostrzegłam coś co zbiło mnie z tropu. A właściwie kogoś.
Do sklepu
wchodziła właśnie Asia z Krystianem. Śmiali się z czegoś, a moja przyjaciółka
wskazywała na jakąś gablotkę z bluzeczkami. Jej narzeczony pokręcił głową, z
udawaną surowością ciągnąc ją na zewnątrz. Ale ona popatrzyła na niego
błagalnym wzrokiem. Domyślałam się o co mówi. Pozwól mi je obejrzeć, prosiły
jej oczy. Wiem, że jeszcze na to za wcześniej, ale te ubranka są takie piękne.
Krystian uległ namowie przyszłej żony.
- Pani wuzetka
i latte.- Oznajmił mi kelner podając zamówienie.
- Dziękuję.-
Odparłam mu szybko chcąc wrócić do swojej obserwacji. A buszując przy moim
stoliku mi to uniemożliwiał. Gdy w końcu odszedł powróciłam do swojego zajęcia.
Joasia była
wyraźnie ożywiona, wciąż coś mówiła, brała do rak, komentowała. Nie potrafiłam
rozróżnić poszczególnych słów, ale jej szeroki uśmiech mówił sam za siebie.
Była szczęśliwa.
Zasłużyła
sobie na to, pomyślałam w duchu zastanawiając się czemu jej tak zazdrościłam.
Przecież do tej pory nie miała żadnego chłopaka, ciężko pracowała i studiowała.
A ja ostatnio życzyłam jej by straciła dziecko. Naprawdę byłam okropna. Co się
ze mną stało przez te dwa lata, uświadomiłam sobie. Jak mogłam być tak okrutnie
cyniczna?
Joanna, jakby
przyciągnięta moim wzrokiem odruchowo spojrzała przez sklepową szybę. Mogłam
tylko patrzeć jak na mój widok jej uśmiech gaśnie. Nie winiłam jej za to.
Skinęłam jej tylko lekko głową i pomachałam nawet nie dziwiąc się, że mi nie
odpowiedziała. Odwróciła się tylko w stronę Krystiana, obejrzała jeszcze parę
ubranek i wraz z narzeczonym wyszła. To też mnie nie zdziwiło. Przez moment
rozważałam czy do niej nie podbiec i nie przeprosić za to co powiedziałam dwa
tygodnie temu na jej temat. Powiedzieć, że tęsknię za jej telefonami i z chęcią
wysłucham opowieści o jej przyszłej córeczce lub synku, ale sama nie wiedziałam
czy to byłaby prawda. Chyba było na to jednak za wcześniej. Co więc mogłam jej
ofiarować? Przeprosiny bez jakiegokolwiek pokrycia? To było nieuczciwe.
- Przepraszam Asiu,
przepraszam.- Wyszeptałam pod nosem doskonale wiedząc, że mnie i tak nie
usłyszy. Mimo wszystko poczułam się trochę lepiej. Ostatnie wydarzenia
pozwoliły mi spojrzeć na swoje życie z zupełnie innej perspektywy, dostrzec
skorupę w jakiej się zamknęłam, której nie mogłam usprawiedliwiać śmiercią
synka. Moja przyjaciółki miały rację: zachowywałam się tak bo po prostu było mi
łatwiej. Przypomniałam sobie, że bohaterem nie jest ten który umiera za
ojczyznę, ale ten który w trudzie i pocie czoła stara się w niej żyć. I ja też
powinnam tak zrobić.
Czytałam i ryczałam, chyba żadne opowiadanie nie powodowało u mnie takich reakcji.
OdpowiedzUsuńTo co piszesz jest genialne, prawdziwe, rzeczowe bez ubarwień.
Gratulacje.
Pozdrawiam
Ania
nawet nie dała szansy Łukaszowi..powinna to zrozumieć i postarać się naprawić
OdpowiedzUsuńTo co powiedziala Beti to byl dla Karoliny kubeł zimnej wody. Myślę, że ta sytuacja spowodowała, iż Karolina wreszcie zacznie w miarę normalnie żyć. roksana
OdpowiedzUsuńKiedy kolejna część ? :>
OdpowiedzUsuń