Łączna liczba wyświetleń

wtorek, 10 marca 2015

Cienie przeszłości: Rozdział XXII: "Śmiej się jak najczęściej piękna panno"



- Na pewno nie chcesz żebym wszedł z tobą?- Usłyszałam pytanie zadane mi przez Jacka chyba po raz piąty. Właśnie znaleźliśmy się pod moim blokiem, a on odwoził mnie z feralnego spotkania w domu Beaty- Nie wyglądasz najlepiej.
- I tak się też czuję.- Odparłam mu szczerze wzruszając ramionami.- Nigdy nie miałam zbyt mocnej głowy, a dziś wypiłam aż trzy kieliszki.- Widziałam na jego twarzy zatroskanie. Bał się o mnie, co wzbudziło we mnie wyrzuty sumienia. Czemu zawsze muszę wszystkich rozczarowywać? Czy po tym wszystkim nie powinnam wyjechać z Warszawy i ułożyć sobie życie gdzie indziej? Może to była metoda? Całkowicie odciąć się od przeszłości, znajomych czy wspomnień i zbudować od nowa swoje życie poczynając od siebie samej. Jednak na samą myśl o tym poczułam kolejny skurcz w żołądku. Nie wiedziałam tylko czy był spowodowany silnym strachem czy też bardziej przyziemnymi przyczynami związanymi z wypitym alkoholem.- Naprawdę, Jacek wracaj już do siebie.- Delikatnie uścisnęłam jego dłoń.- Przepraszam, że musiałeś być tego świadkiem.
- Nie musisz mnie przepraszać. To raczej ja jestem ci to winny. Powinienem cię bronić, a stałem tylko jak pozostali nie mogąc wykrztusić z siebie słowa. Powinienem…
-…ciii, nie chcę już o tym rozmawiać. Napisz mi wiadomość gdy dojedziesz, dobrze?
- Dobrze. Dobrej nocy, Karola.
- Wzajemnie.- Odparłam z uśmiechem gramoląc się z auta. Stojąc na własnych nogach zauważyłam, że utrzymanie równowagi stwarza mi większą trudność niż myślałam, ale dawałam radę przynajmniej stać. Uniosłam kciuk do góry by dać Bończakowi znak, że może odjechać. Potem mu pomachałam.
Stałam jeszcze przed klatką przez kilkadziesiąt sekund właściwie nie wiedząc dlaczego. Tym bardziej czując tak wielkie dominujące uczucie smutku.
Następny dzień przywitał mnie- tak jak się spodziewałam bólem głowy i marnym samopoczuciem. W głowie wciąż pobrzmiewały mi słowa Beti
„To, że twój syn umarł nie znaczy, że musisz mścić się na nas i obwiniać cały świat”
„To i tak ci go nie zwróci”
Niemal czułam jak  z nadal nie do końca zagojonej rany w moim sercu wypływa stróżka krwi. Jak ona mogła powiedzieć mi to prosto w twarz? Z tak bolesną obojętnością, jakby śmierć dziecka była niczym ważnym. Zupełnie jakby to była niewinna komplikacja taka jak brzydka pogoda podczas zaplanowanego pikniku. I ona miała czelność nazywać się moją przyjaciółką?
„Sądzisz, że masz prawo tak traktować ludzi? Z nienawiścią i złością bo tobie nie powiodło się życiu?”
Odwracała kota ogonem robiąc z mojego cierpienia żałosną szopkę mającą na celu wyłudzenia od ludzi współczucia doskonale wiedząc, że to nie jest mój cel. Zupełnie tak jakby zachowywała się w ten sposób oczekując od innych wyrozumiałego zachowania co do mojej chwiejności emocjonalnej by bez przeszkód móc ich obrażać.
„Wiesz dlaczego jest mi cię żal? Bo nie pozwalasz sobie pomóc.”
I jeszcze zasłaniała się próbą pomocy mi. Zupełnie tak jakbym miała jakiś problem do rozwiązania. A Kuba wcale nie był problemem! Był moją cząstką, moją miłością, moim życiem. Ja nie byłam chora na zapalenie płuc czy grypę. A na chorą duszę nie ma niestety skutecznego lekarstwa.
„. Ktoś wreszcie musi powiedzieć jej prawdę. Bo ona w końcu musi zacząć normalnie żyć a nie wegetować. Nie jest pierwszą matką której dane było przeżyć swojego własnego syna i też nie ostatnią.”
Nie, nie powinnam dłużej się tym zadręczać. Owszem, początkowo miałam wyrzuty sumienia z powodu Joasi i szczerą chęć by do niej zadzwonić, ale to uczucie minęło. Bo nikt nie będzie mówił mi jak mam się zachowywać i żyć. I wcale nie potrzebuję pseudo- przyjaciółek takich jak Beata. Z ulgą mogę się ich pozbyć.
Mimo wszystko przez całą niedzielę nie wiedziałam co mam ze sobą zrobić. Zazwyczaj wpatrywałam się tylko w telewizor zajadając jakąś niezdrową przekąskę, ale teraz przerzucając kanały nie mogłam na niczym się skupić. A wszystko przez Beti. Ciężko westchnąwszy wstałam z kanapy i założyłam cienki płaszczyk. Pomyślałam, że spacer dobrze mi zrobi.
Będąc na zewnątrz z ulgą odetchnęłam świeżym powietrzem zastanawiając się nad dzisiejszą trasą. W końcu uznałam, że podróż bez celu będzie najlepszą opcją.
Przez niemal godzinę spacerowałam żwawym krokiem, aż w końcu zdałam sobie sprawę gdzie mam ochotę iść. Z tym, że spacer musiałby być dość daleki, więc zdecydowałam się na autobus.
Cmentarz zawsze był dla mnie przygnębiającym miejscem. Zastanawiałam się nawet czasami czy problem tkwi w samym mózgu człowieka i jego podświadomości, że stąpa obok tysięcy czyichś zwłok, czy może sami zmarli wytwarzają jakąś nieprzyjemną aurę? Druga możliwość wydawała się być zupełnie nieprawdopodobna, ale po śmieci syna na wiele rzeczy zaczęłam patrzeć inaczej. Także na aspekt duchowości.
Szybko odnalazłam właściwy nagrobek.

JAKUB KOWALSKI
UR. 20.04.2010 ZM.14.06.2012
Ukochany syn

Zwykle przebywając w tym miejscu wpatrzona w wygrawerowaną fotografię z podobizną Kubusia łzy same napływały mi do oczu, ale nie tym razem. Pomodliłam się chwilkę, a potem starłam dłonią delikatną smugę na nagrobku. Wyjęłam z torebki świeczkę kupioną naprędce w przycmentarnym stoisku. Zapaliłam ją. Potem, przykucnęłam obok nagrobka jak czyniłam to wielokrotnie podczas odwiedzin synka w tym miejscu.
- Wiesz, pokłóciłam się z Beti.- Powiedziałam cicho zwracając się do niego. Nie, nie byłam na tyle niemądra czy szalona by myśleć że mnie słyszy, ale takie rozmowy z synem (a właściwie należałoby rzec- monologi) były już właściwie moim rytuałem. Pomagały mi osiągnąć spokój i niosły pociechę. Szkoda, że tylko chwilową.- Oskarżyła mnie o lubowanie się w swoim cierpieniu. Chciała bym o tobie zapomniała. Tak jakby to w ogóle było możliwe.- Prychnęłam cicho, a w moim oczach w końcu pojawiły się łzy.- Tęsknię za tobą kochanie. Dziś pierwszy dzień marca. Za nieco ponad miesiąc skończyłbyś cztery lata.- W poprzednim roku, w rocznicę jego śmieci było mi bardzo trudno. Instynktownie czułam, że w tym będzie tak samo. – Czy ona myśli, że łatwo jest o tobie nie myśleć? Ty przecież widzisz jak bardzo się staram. Ale nie mogę przecież o tobie zapomnieć. A poza tym ty byś tego nie chciał, prawda?- Wytarłam z policzka zdradziecką łzę, a potem odruchowo przeniosłam wzrok na nagrobek. Następnym razem powinnam przyjść tu z płynem do czyszczenia i ścierką by posprzątać, pomyślałam biorąc do ręki całkiem wypaloną już świeczkę. Potem przeniosłam wzrok na niewielki bukiecik przywiędniętych kwiatów. Już miałam go wyrzucić, ale w ostatniej chwili się powstrzymałam. Astry nie były jeszcze zbyt nieświeże. Mogą wytrzymać jeszcze do piątku aż wrócę tu by posprzątać zastępując je kupionym przez siebie bukiecikiem.
Po powrocie zostałam jeszcze na grobie jakiś czas opowiadając Kubie o wszystkich nowych rzeczach które wydarzyły się w moim życiu od czasu przyjazdu do stolicy, o tym jak cieszę się że mogę go odwiedzać co tydzień nie marnując na przejazd ponad dwóch godzin (które zajmowała mi podróż z mojej rodzinnej wsi) i że jestem szczęśliwsza sama będąc dla siebie panią. Pożegnałam się z nim dopiero wówczas, gdy zauważyłam że obok sąsiedniej trumny stoi jakaś kobieta. Bądź co bądź nie chciałam by uznała mnie za wariatkę mówiącą do nagrobka, więc po krótkim przywitaniu odeszłam. Staruszka odpowiedziała mi lekkim skinieniem głowy.
Tydzień później, zgodnie z obietnicą uczyniłam małe porządki na nagrobku. Zdziwiłam się tylko gdy zauważyłam, że astry nadal wyglądają na dość świeże. Pracując już w kwiaciarni prawie od miesiąca nie mogłam nie wiedzieć, że ich świeżość ulatnia się już po kilku dniach. Czyżby ktoś ostatnio odwiedzał grób Kuby? W Warszawie mieszkało kilkoro moich krewnych, więc zbytnio nie zagłębiałam się w tę kwestię. Nawet przypominając sobie, że poprzednim razem (czyli dwa tygodnie wcześniej) na nagrobnej płycie również znajdowały się te kwiaty. Tyle, że w innym kolorze. Ucieszyłam się, że nie tylko ja odwiedzam Kubę regularnie, a nie jak nakazuje tradycja tylko od święta wszystkich zmarłych, bo tak trzeba. Ta myśl była mi bardzo miła. A więc jest ktoś, kto również tak jak i ja wciąż pamięta o moim synku.
Dlatego ze zdwojoną energią zabrałam się do sprzątania najpierw idąc w kierunku hydrantu po wodę. Z racji końca mszy żałobnej z powodu której rocznicy śmierci jakiegoś mężczyzny (co słyszałam z powodu nagłośnienia wydobywającego się z kościoła) była tak nieduża kolejka. Ustawiłam się w odpowiednim miejscu czekając na swoją kolej po młodej blondynce. Jej profil wydał mi się dziwnie znajomy, ale nie miałam pojęcia skąd. Dopiero gdy jak gdyby przyciągnięta moim spojrzeniem spojrzała mi prosto w oczy poznałam ją.
To była opiekunka córek Beaty, Basia którą widziałam przeszło tydzień temu.
Ta sama Basia, która jakiś czas temu urodziła martwe dziecko.
Napotykając mój wzrok uśmiechnęła się do mnie wyraźnie dając mi znak, że mnie poznała. Nie pozostało mi nic innego jak się przywitać.
- Cześć. Zdaje się, że to ty pilnowałaś łobuzić Beaty w zeszłą sobotę?- Zaczęłam. Skinęła potakująco głową.
- Tak. A ty jesteś pewnie jedną z jej koleżanek? Chyba nie tą która ma brać ślub?
- Nie.- Zaprzeczyłam.- Ja jestem Karolina.
- Ach tak.- Mrugnęła z czego wywnioskowałam, że nie jestem dla niej jakimś abstrakcyjnym imieniem. I moja złość do byłej przyjaciółki Beti wzrosła: jak śmiała nie tylko upokorzyć mnie przed znajomymi (pomijając nawet kwestię nieznajomego mi Olka), ale i opowiadać o mnie swojej koleżance? Tak się po prostu nie robi.
- A więc Beata opowiadała ci o mnie.- Powiedziałam nieco zgryźliwie.
- Trochę. Tylko tyle, że ty też straciłaś dziecko. Wiesz, że mnie spotkało to samo?
- Tak.- Potwierdziłam nagle czując się niepewnie. Nie wiedziałam co jeszcze mogłabym powiedzieć. A jakaś pani przed nami wciąż majstrowała przy kraniku z wodą. Pośpiesz się, napominałam ją w myślach.
-  Ponad trzy miesiące temu.- Kontynuowała Basia z jakimś nostalgicznym uśmiechem- Gdy lekarz powiedział mi, że moje dziecko nie żyje w pierwszej chwili miałam ochotę umrzeć razem z nim.- Zakłopotałam się. Basia właściwie mnie nie znała, a żali się tak obcej kobiecie? Jakby wyczuwając moją konsternację dodała.- Wiem, że mówię zbyt otwarcie co może być dla ciebie sporym szokiem. Jednak rozmowa pomaga mi uporać się z tą sytuacją. Mam nadzieję, że zbytnio cię nie uraziłam?
- Nie- Zaprzeczyłam szybko zauważając, że staruszka w końcu napełniła swoje butelki. Jeszcze tylko dwoje ludzi…
- Cieszę się. Może to dziwnie zabrzmi, ale wiedząc że przeszłaś to samo czuję się z tobą niejako związana. I przede wszystkim ty rozumiesz ten ból.- Początkowo miałam ochotę zaprzeczyć. Jak ból matki, która spędziła z synem dwa lata może się równać temu jaki przeżyła ciężarna rodząca własne dziecko? Przecież ona nie słyszała pierwszych słów swojego dziecka, nie uczyła go chodzić, nie karmiła. Więc teraz na samo wspomnienie tych wydarzeń nie zalewa się łzami. Zaraz jednak przypomniałam sobie słowa Beaty. A może miała rację i właśnie z tego powodu było Barbarze jeszcze trudniej? Nie miała przecież żadnych wspomnień o swoim maleństwie. Z drugiej jednak strony gdybym ja ich nie miała być może byłoby mi łatwiej? Nie mogłam tego wiedzieć, a przecież nie istniał żaden radar mierzący ból matek po stracie dzieci. Nagle zapragnęłam ją o to zapytać.
- Jak…- Słowa z trudem przechodziły mi przez gardło.- Jak zdołałaś się z tym uporać?- Basia doskonale wiedziała co mam na myśli. Spojrzała na mnie ze smutkiem, po czym ciężko westchnęła.
- Po prostu zdałam sobie sprawę, że to bezcelowe. Co da mój płacz, lamenty, depresja? Moja mała Klara i tak już nie żyje i nic jej nie wskrzesi.- Zaczęła, a ja poczułam wewnątrz piersi znajomy mi ciężar. I choć hydrant był już wolny żadna z nas nie sięgnęła po wodę.- Poza tym- Ciągnęła- miałam jeszcze Piotrka. To głównie dzięki niemu mi się udało. Piotrek to mój chłopak i ojciec dziecka. –Dodała gwoli wyjaśnienia.- Powiedział mi jedną bardzo ważną rzecz.
- Jaką?- Spytałam mimo woli. Na twarzy Basi znów zagościł melancholijny uśmiech.
- Że muszę jej pozwolić odejść. Bo tylko wtedy uzyskam spokój. No i że przecież będziemy mieć jeszcze inne dzieci. Początkowo buntowałam się, bo brzmiało to tak jakby inne dziecko mogło mi zastąpić moją Klarę. Wściekałam się na niego jak głupia. Dopiero później zrozumiałam, że to prawda. Gdyby nie on nie dałabym sobie chyba rady.- Zamilkła na moment.- Ty nie poradziłaś sobie jeszcze ze stratą synka, prawda?- Zadała mi to pytanie z wahaniem.- Jak dawno…to znaczy jak ile czasu minęło od…
-…prawie dwa lata.- Dokończyłam gwałtownie bojąc się, że nie zdołam tu zostać i pobiegnę byle nie mówić o swoim synu. Niczym echo rozbrzmiały mi słowa Beaty: „Co znowu ucieczka, tak? Ucieczka przed prawdą, co Karola? Jesteś w tym specjalistką.” Czy Beti miała rację? Czy naprawdę uciekałam przed prawdą? By udowodnić sobie, że tak nie jest zaczęłam szybko wyrzucać z siebie słowa.- Mój były mąż Łukasz pracował jako agent CBŚ. Pracował właśnie nad jakąś grubą sprawą: od pewnego czasu nie interesowało mnie nic na ten temat, więc nawet nie pytałam czego ona dotyczy. Chciałam by ją rzucił, by spędzał więcej czasu ze mną i naszym synkiem. Gdy w końcu mi to obiecał byłam w siódmym niebie. Już od jakiegoś czasu nam się nie układało i miałam nadzieję, że będziemy mieli jeszcze drugą szansę. Jednak tak się nie stało: Łukasz udawał przestępcę i w końcu został odkryty: gangsterzy z zemsty porwali nam syna nie mogąc go dosięgnąć i mając nadzieję, że wymienią go za Kubusia. Ale udało się odnaleźć kryjówkę porywaczy: odzyskaliśmy synka. Tyle, że…że po tygodniu on…on umarł. Lekarz  mówił, że to z odwodnienia i wycieńczenia organizmu.
- Boże, to straszne. Nie miałam pojęcia…- Basia nie wiedziała co powiedzieć. Dlatego kontynuowałam:
- Ironia losu, prawda? To miała być jego ostatnia sprawa i jednocześnie nowa szansa dla naszego związku. Stało się jednak inaczej. Śmierć naszego syna zniszczyła wszystko i w końcu zdaliśmy sobie sprawę, że od jakiegoś czasu tylko on nas łączył.- Współczucie malujące się na twarzy Basi o dziwo nie sprawiło mi przykrości. Po raz pierwszy czułam potrzebę otworzenia się przed kimś, bo tym kimś była osoba która doskonale mnie rozumiała. Bo jak mogła mnie zrozumieć moja przyjaciółka skoro nigdy tego nie przeżyła? Skoro nie doświadczyła tej straty? Basia wiedziała to co czuję. I ja wiedziałam, że jej współczucie jest szczere.
- Jak przeżył to twój mąż? Pewnie wciąż się obwinia, co?
- Nie mam pojęcia. Pół roku później wzięliśmy rozwód.
- Och…Sądziłam, że ten mężczyzna który był z tobą u Beaty to twój mąż. I że w końcu doszliście do porozumienia.- Barbara wyglądała na zakłopotaną. A ja sama nie wiem dlaczego poczułam się tak samo. Zupełnie jakbym popełniła jakąś gafę. Ogarnęła mnie przemożna potrzeba wyjaśnienia i wytłumaczenia się:
- Między mną a Łukaszem wszystko się wypaliło: nie potrafiliśmy ze sobą rozmawiać, bo każda taka próba kończyła się kłótnią. On był przez cały czas pogrążony w swojej pracy: to było dla niego najważniejsze. Chyba…to znaczy z perspektywy czasu sądzę, że nigdy nie powinniśmy się pobierać.- Zamilkłam gdy koło kranu z wodą zjawił się jakiś starszy mężczyzna. Odsunęłam się z Basią na bok. Po kilku chwilach odezwała się do mnie:
- Masz później trochę czasu? Może spotkamy się za godzinę w kawiarni? Porozmawiamy na spokojnie. Jeśli chcesz.- Dodała. Nie chciałam. Chwila porozumienia bezpowrotnie minęła i poczułam się głupio. Jak mogłam się tak otworzyć przed obcą kobietą?
„Co, znowu ucieczka, tak? Ucieczka przed prawdą, co Karola?”
- Tak, mam czas. Chętnie się z tobą zobaczę.
- Świetnie.- Basia podała mi dokładny adres a ja w duchu gratulowałam sobie odwagi. Nie jestem tchórzem Beti. Nie jestem, mówiłam jej w myślach.
Skończyłam czyszczenie grobu już po kilkunastu minutach, ale mając jeszcze chwilę czasu posiedziałam przy grobie synka. Na koniec pożegnałam się z nim obiecując, że zjawię się za tydzień i udałam się na spotkanie z Barbarą.
Początkowo było bardzo niezręcznie: bądź co bądź nie znałyśmy się: połączył nas tylko wspólny ból po stracie dziecka. Jednak z upływem każdej minuty było coraz łatwiej. Basia spytała mnie o mężczyznę towarzyszącego mi podczas spotkania u Beaty; ja wyjaśniłam jej jaką rolę w moim życiu pełnił Jacek. Potem ja z kolei spytałam ją o jej odczucia po śmierci Klary. Pytałam o to jak udało jej się zachować taką pozytywność. Jak mogła wciąż się śmiać, a nawet planować kolejną ciążę jak mi wyznała. Roześmiała się wówczas i odparła, że własny strach trzeba pokonywać, bo to on pokona nas i będziemy jego więźniem. Uznałam to za kolejny złoty aforyzm, ale mimo wszystko podziwiałam moją nową znajomą. Ja przy niej czułam się taka mała, słaba i bezbronna. Gdy jej to powiedziałam po raz kolejny ją rozbawiłam.
- Ty słaba? Gdybym ja miała takie barwne życie jak ty chyba dawno bym się już załamała. Dwukrotnie stracić dziecko, dowiedzieć się że narzeczony jest byłym przestępcą a mąż go udaje flirtując z inną kobietą…Przecież to idealny materiał na świetny film.
- Szkoda tylko, że bez happy endu.- Uśmiechnęłam się do niej by złagodzić gorycz wyzierającą z tych słów.
- Jeszcze będziesz go miała. Mówiłaś, że chcesz mieć męża i dzieci. Nic nie stoi na przeszkodzie by znów spróbować. Tak jak ja.
- Nie, chyba raczej nie. Nawet nie wiesz jak bardzo się boję. Sama myśl o dziecku wywołuje we mnie panikę.
- We mnie też. Boję się, że historia się powtórzy. Ale ci pozostaje mi poza tym? Wieczny strach? To nie dla mnie.
- Właśnie. Ja jestem inna.
- Nie, ty też jesteś do mnie podobna. Różnimy się tylko w jednej kwestii: ty z góry ustaliłaś sobie jak ma wyglądać twoje życie, a każde odstępstwo od tego toru traktujesz jako osobistą porażkę, która wprawia cię w panikę. Może powinnaś przestać trzymać się tego wzorca?
- Uważasz, że chęć posiadania normalnej nudnej rodziny jest zbyt dużym wymaganiem?- Spytałam.- Że osoba która pragnie stania się bogatą, sławną i piękną nie ma dużym ambicji a ja tak?
- Nie o to chodzi. Chodziło mi raczej o aspekt samego sensu życia. Bo jego nie można dokładnie zaplanować. Można sobie założyć, że znajdzie się pracę czy pójdzie na studia, ale co będzie dalej tego nikt nie wie. Dlatego trzeba do wszystkiego podchodzić z dystansem: wówczas rozczarowania nie są aż tak bolesne.
- Nie wiem. Czasami po prostu czuję się tak jakby wszystko sprzysięgło się przeciwko mnie. Nawet ostatnio…wiesz co wydarzyło się na przyjęciu u Beaty, prawda?- nawet nie próbowała udawać niewtajemniczonej.
- Co niecoś. Posłuchaj Karolina, nie mam prawa cię oceniać: ani ja, ani Beti czy którakolwiek inna z twoich przyjaciółek. Było ci ciężko i powiedziałaś to co powiedziałaś. Nie powinnaś skupiać się nad przeszłością. To też jest twój błąd. Może zabrzmi to okrutnie, ale zmarli są zmarli, a żywi to żywi.- Ta myśl coś mi przypomniała. Jakieś echo o podobnym znaczeniu, jakieś wspomnienie przedzierające się przez mój mózg, które powodowało uporczywy ból w skroniach. I słowa mojej przyjaciółki „Musisz się otrząsnąć. Karola”
„Wiem, że będziesz mnie uważała za ostatniego sukinsyna za to co teraz powiem, ale po jakimś czasie może zrozumiesz, że tak trzeba. Karolina, nasz syn nie żyje. I im wcześniej się z tym pogodzimy próbując żyć normalnie tym będzie dla nas lepiej.”
Te słowa wypowiedział do mnie kilka dni po pogrzebie Kubusia Łukasz. Tym samym beznamiętnie nieugiętym tonem, z tą samą bezwzględnością w oczach. Zrozumiałam czemu tak gwałtownie zareagowałam na słowa Beaty. Bo przypominały mi  swoją wymową słowa byłego męża, których do tej pory nie potrafiłam mu wybaczyć.
Aż do tej pory.
Bo w końcu zrozumiałam, że miał taki sam cel jak Beata: chciał mi tylko pomóc. Poczułam wyrzuty sumienia spowodowane faktem jak potraktowałam przyjaciółkę; na wyrzuty z powodu Łukasza było już za późno.
Jeszcze długo po tym spotkaniu zastanawiałam się również nad inną wypowiedzią Basi. Czy naprawdę moja potrzeba wiecznej kontroli nad swoim życiem była niezdrowa? Czy to była główna przyczyna moich nieszczęść, bo los próbując udowodnić mi że jest inaczej wciąż psuł moje plany? Och, gdyby to było takie proste, myślałam. Gdybym potrafiła być taka jak Basia. Gdybym tylko potrafiła.
Przez cały kolejny tydzień zastanawiałam się nad swoim życiem. Basia miała rację: powinnam coś z nim zrobić. Sądziłam, że usamodzielnienie się przyniesie mi satysfakcję i pozwoli mi odzyskać stary rytm. Ale tak się nie stało. Może na zewnątrz mogłam udawać pracującą singielkę, ale wewnątrz wciąż byłam w rozsypce.
Któregoś dnia, gdy po pracy w kwiaciarni skończyłam trochę wcześniej spontanicznie wybrałam się do centrum handlowego. Nie zamierzałam kupować czegokolwiek: próbowałam tylko odnaleźć w tym bezcelowym spacerze utracone wspomnienie radości, które czułam kilka lat temu robiąc zakupy z przyjaciółkami. Dawniej uwielbiałam zakupy. Może nie tak jak inne kobiety i nie miałam na ich punkcie obsesji, ale mały drobiazg taki jak bransoletka czy nawet pasek był dla mnie miłą nowością. Potem zazwyczaj z przyjaciółkami szłyśmy na lody bądź da kina obgadując własnych profesorów i narzekając na studenckie życie, które mimo wszystko kochałyśmy. Och, jakie wówczas wydawało mi się proste: bez obowiązków, chłopaków czy narzeczonych, z rodzicami goniącymi do nauki. Teraz takie życie wydawało mi się być prawie rajem.
Teraz nie czułam się tak samo. Nawet nie przez wyrzuty sumienia z powodu Kubusia, nawet nie dlatego, że nie miałam ochoty na jakiekolwiek zakupu. Po prostu poczułam, że brakuje mi szczebiotania Beaty czy romantycznych westchnień Asi. No i rozważnego sprowadzania nas na ziemię przez Krysię. Jednym słowem brakowało mi moich przyjaciółek. A w zasadzie- po tamtym wieczorze w domu Beaty- powinnam raczej powiedzieć:  byłych przyjaciółek.
Nie po raz pierwszy poczułam wyrzuty sumienia z powodu słów wypowiedzianych do Joasi. Czy to źle, że cieszyła się ze swojej pierwszej ciąży? Czy to jej wina, że ja w jej wieku byłam już rozwódką i matką która straciła dziecko?  I że czułam się tak jakbym najlepsze miała poza sobą?  Przestałam o tym rozmyślać, gdy wpadłam na jakiegoś mężczyznę. Już miałam na ustach przeprosiny, gdy zauważyłam że wyglądał nieco niekonwencjonalnie. Ubrany w czerwone spodnie i kolorową bluzkę, a na głowie miał ciekawego kształtu czapkę na swoich zielonych włosach. Jego pomalowaną na biało farbami twarz znaczył szeroki uśmiech, który odruchowo odwzajemniłam. Klaun przyłożył dłoń do serca i zrobił jakiś ruch rękoma, który chyba miał oznaczać że jest mu przykro z powodu tego że na niego wpadłam.
 - Bardzo przepraszam.- Odezwałam się.- Nie zauważyłam pana.- Klaun zaprzeczył ruchem głowy, a potem potarł swoją dłonią o skroń drugą ręką tworząc dużą kulkę która miała chyba oznaczać guza. Ach, pantomim, pomyślałam.- Nie sądzę byś miał guza.- Jego smutna minka wydała mi się zabawna. Poczułam się jak mała dziewczynka. Ułatwiał to fakt, że nie miałam pojęcia o tym kim jest ten przebrany mężczyzna a więc czułam się bezkarnie.- Kłamczuch z ciebie, co?- Ponownie gwałtownie pokręcił swoją głową i pociągnął nosem jakby płakał.- Roześmiałam się krótko gdy po raz kolejny komunikował mi jak bardzo cierpi z mojego powodu. Zwłaszcza gdy nie mogłam zrozumieć jego dalszych słów.- Serce?- Pytałam- Boli cię serce?- Znów zaprzeczył dziwnie gestykulując wskazując coś na mnie i na siebie. Potem zrobił serce z dłoni i szybko je zniszczył. W końcu zrozumiałam.- Złamałam ci serce?- Tym razem skwapliwie przytaknął.- Naprawdę niezły z ciebie kłamczuszek.- Pokręciłam ze śmiechem głową.- Pa pa, mój drogi.- Już chciałam odejść gdy mnie zatrzymał wręczając mi kolorowego balonika. Zanim to zrobił napisał coś na nim markerem.- Śmiej się jak najczęściej piękna panno.- Przeczytałam na głos. Znowu posłałam mu uśmiech i z przekorą spytałam.- Skąd wiesz, że jestem panną? Może jestem szczęśliwą mężatką?- Gdy wypowiedziałam te słowa już żałowałam, bo wywołały lawinę wspomnień: ja, Łukasz i Kuba na wspólnym spacerze. Trzymamy synka za rączki w niektórych momentach unosząc go lekko, a on głośno piszczy i się śmieje. Potem Łukasz porywa go na ramiona. Pantomim ponownie zaczął gestykulować, a więc całą moją uwagę pochłonęła interpretacja jego gestów. „Pani znów smutna”, mówiły. „Powinna się uśmiechnąć.”- I tak dzięki tobie uśmiechałam się więcej niż w ciągu ostatnich miesięcy.- Odpowiedziałam mu- I nawet się śmiałam. Wiesz, że po…że od jakiegoś czasu w ogóle nie potrafiłam?- Mężczyzna zrobił smutną minkę i delikatnie poklepał mnie po ramieniu zmuszając bym spojrzała w kierunku schodów. Gdy to zrobiłam w jego dłoni pojawił się mały kwiatek. Na mojej twarzy pojawił się uśmiech. Pantomim uniósł kciuk do góry. Jego spojrzenie mówiło: tak ,właśnie tak. Powinnaś się śmiać.- Masz rację. Od teraz będę. Dziękuję ci.- Gdy kiwnął głową, a potem wskazał kciukiem swój policzek . Roześmiałam się rozglądając dookoła i spostrzegając, że moja rozmowa z pantomimem wzbudziła spore zainteresowanie. Potem nachyliłam się i cmoknęłam go w policzek. On przyłożył dłoń do serca jakby się zakłopotał i na migi oznajmił mi, że od dziś jest moim narzeczonym (a przynajmniej ja tak to zinterpretowałam) Kilka osób wybuchło śmiechem. Tym razem odeszłam parę kroków dalej.- Żegnaj mój nowy chłopaku. – W odpowiedzi na moje słowa zrobił gest mówiący, że będzie za mną tęsknić. Spontanicznie posłałam mu drugiego całusa dłonią. Znów wyglądał na niezwykle zadowolonego, a ja o dziwo…czułam się tak samo. Taka zabawa była niewinna, śmieszna ale tak bardzo mi potrzebna że aż mnie to samą zaskoczyło. A więc to takie proste, uświadomiłam sobie wędrując dalej w kierunku sklepów. Wystarczy tylko trochę wysiłku i od razu można poczuć się lepiej. Choć nadal nie całkiem przekonana weszłam do sklepu z odzieżą. Zaczęłam przeglądać ubrania, ale gdy w pewnej chwili podeszła do mnie ekspedientka oferując swoją pomoc spanikowałam. Nie, na to jeszcze za wcześniej zdecydowałam się. Mimo wszystko kupiłam jednak beżową bluzkę. Pocieszałam się, że jest to dość jasny beż i właściwie nie utrzymany w konwencji żałoby. Wychodząc ze sklepu postanowiłam jeszcze wstąpić na coś do jedzenia. Z niechęcią pomyślałam o ubogiej zawartości portfela, ale co tam. Po raz pierwszy od dłuższego czasu miałam na coś ochotę. Dzięki klaunowi.
Zdecydowałam się na zwykłą kawiarenkę. Usiadłam przy jednym z wolnych stolików i złożyłam zamówienie. Czekając na swoje ciastko patrzyłam na znajdującą się naprzeciwko mnie wystawę z dziecięcą odzieżą. Te zielone spodenki byłyby idealne dla Kubusia, pomyślałam. Zaraz jednak zganiłam się za takie myśli. Nie mogłam wciąż się nimi katować. Zdecydowanie odkręciłam głowę, ale w ostatniej chwili spostrzegłam coś co zbiło mnie z tropu. A właściwie kogoś.
Do sklepu wchodziła właśnie Asia z Krystianem. Śmiali się z czegoś, a moja przyjaciółka wskazywała na jakąś gablotkę z bluzeczkami. Jej narzeczony pokręcił głową, z udawaną surowością ciągnąc ją na zewnątrz. Ale ona popatrzyła na niego błagalnym wzrokiem. Domyślałam się o co mówi. Pozwól mi je obejrzeć, prosiły jej oczy. Wiem, że jeszcze na to za wcześniej, ale te ubranka są takie piękne. Krystian uległ namowie przyszłej żony.
- Pani wuzetka i latte.- Oznajmił mi kelner podając zamówienie.
- Dziękuję.- Odparłam mu szybko chcąc wrócić do swojej obserwacji. A buszując przy moim stoliku mi to uniemożliwiał. Gdy w końcu odszedł powróciłam do swojego zajęcia.
Joasia była wyraźnie ożywiona, wciąż coś mówiła, brała do rak, komentowała. Nie potrafiłam rozróżnić poszczególnych słów, ale jej szeroki uśmiech mówił sam za siebie. Była szczęśliwa.
Zasłużyła sobie na to, pomyślałam w duchu zastanawiając się czemu jej tak zazdrościłam. Przecież do tej pory nie miała żadnego chłopaka, ciężko pracowała i studiowała. A ja ostatnio życzyłam jej by straciła dziecko. Naprawdę byłam okropna. Co się ze mną stało przez te dwa lata, uświadomiłam sobie. Jak mogłam być tak okrutnie cyniczna?
Joanna, jakby przyciągnięta moim wzrokiem odruchowo spojrzała przez sklepową szybę. Mogłam tylko patrzeć jak na mój widok jej uśmiech gaśnie. Nie winiłam jej za to. Skinęłam jej tylko lekko głową i pomachałam nawet nie dziwiąc się, że mi nie odpowiedziała. Odwróciła się tylko w stronę Krystiana, obejrzała jeszcze parę ubranek i wraz z narzeczonym wyszła. To też mnie nie zdziwiło. Przez moment rozważałam czy do niej nie podbiec i nie przeprosić za to co powiedziałam dwa tygodnie temu na jej temat. Powiedzieć, że tęsknię za jej telefonami i z chęcią wysłucham opowieści o jej przyszłej córeczce lub synku, ale sama nie wiedziałam czy to byłaby prawda. Chyba było na to jednak za wcześniej. Co więc mogłam jej ofiarować? Przeprosiny bez jakiegokolwiek pokrycia? To było nieuczciwe.
- Przepraszam Asiu, przepraszam.- Wyszeptałam pod nosem doskonale wiedząc, że mnie i tak nie usłyszy. Mimo wszystko poczułam się trochę lepiej. Ostatnie wydarzenia pozwoliły mi spojrzeć na swoje życie z zupełnie innej perspektywy, dostrzec skorupę w jakiej się zamknęłam, której nie mogłam usprawiedliwiać śmiercią synka. Moja przyjaciółki miały rację: zachowywałam się tak bo po prostu było mi łatwiej. Przypomniałam sobie, że bohaterem nie jest ten który umiera za ojczyznę, ale ten który w trudzie i pocie czoła stara się w niej żyć. I ja też powinnam tak zrobić.

4 komentarze:

  1. Czytałam i ryczałam, chyba żadne opowiadanie nie powodowało u mnie takich reakcji.
    To co piszesz jest genialne, prawdziwe, rzeczowe bez ubarwień.
    Gratulacje.
    Pozdrawiam
    Ania

    OdpowiedzUsuń
  2. nawet nie dała szansy Łukaszowi..powinna to zrozumieć i postarać się naprawić

    OdpowiedzUsuń
  3. To co powiedziala Beti to byl dla Karoliny kubeł zimnej wody. Myślę, że ta sytuacja spowodowała, iż Karolina wreszcie zacznie w miarę normalnie żyć. roksana

    OdpowiedzUsuń
  4. Kiedy kolejna część ? :>

    OdpowiedzUsuń