Siedząc na kafelkowej podłodze w łazience zastanawiałam się jak mogło do tego dojść. I jak mogłam przegapić fakt, że w poprzednim miesiącu nie krwawiłam.
Owszem, sierpień
był
gorący, a właściwie upalny ale nie powinnam składać
tego na krab pogody! Przecież to były dwa cholerne miesiące!
– Karolina, wszystko w porządku? Otwórz.
Ignorując
pukającego do drzwi Łukasza plułam sobie w brodę nad
własną ignorancją. A
więc to była przyczyna mojego wiecznego
zmęczenia i nadmiernie
bladej cery. I to również
z tego powodu byłam ciągle sfrustrowana,
a najmniejsza nawet błahostka
wyprowadzała mnie z równowagi.
Do tego te zawroty głowy i sińce pod oczami...Jak
mogłam
być
taka ślepa? Co prawda
nie miałam
typowego objawu jakim były
nudności, ale te poprzednie i
tak stanowiły dość, by dojść
do wniosku jaki wyciągnęłam z ośmiotygodniowym opóźnieniem. Tym bardziej, że już kiedyś byłam w ciąży. Na to wspomnienie całe moje ciało się spięło. No właśnie:
dawniej już spodziewałam
się dziecka. Dziecka, którego
ojcem miał być Tomasz Kownacki.
I które z powodu bólu i rozpaczy
po jego odejściu straciłam. Przymknęłam oczy, ale i tak stanęły w nich łzy.
Zaczęłam płakać nad sobą i nienarodzonym dzieckiem
przypominając sobie
jeszcze raz to
wszystko i
na nowo to przeżywając.
– Karola, Jezu nie płacz.
Wybacz mi to co ci powiedziałem. Naprawdę
tak nie
myślę. Byłem zdenerwowany i plotłem byle co. Proszę otwórz
te drzwi, kochanie.
Okazało się, że
Jacek
mnie
oszukał: był świadkiem koronnym zamieszanym w napad na bank, który zakończył
się
śmiercią i zgwałceniem kasjerki.
Mimo wszystko
ja nadal mu ufałam chociaż w kilka lat po tych wydarzeniach
znowu pojawił się na nim
cień podejrzeń współpracy
z byłymi
przyjaciółmi- przestępcami i
zarzut podwójnego morderstwa. Ale wtedy pojawił się Łukasz
wyjawiając mi brutalną prawdę o moich chłopaku. I wtedy się załamałam. Chociaż
nie, nastąpiło to dopiero
podczas konfrontacji z Jackiem gdy wygarnęłam mu wszystko
co o nim wiem. Padło wiele bolesnych słów,
zwłaszcza z mojej strony aż
w końcu wyznałam, że
go nienawidzę i z nim nie ucieknę a wtedy Bończak nie wytrzymał- uderzył mnie w twarz.
To był nasz definitywny koniec. Ale ja odkryłam, że
jestem w ciąży. A potem poroniłam.
Ból który poczułam przeszło
cztery lata temu znów chwycił mnie w swoje macki: przypomniałam
sobie jak całkowicie zrezygnowana,
bez jakichkolwiek perspektyw leżałam w
szpitalnym łóżku czując, że nic właściwie nie trzyma mnie przy
życiu. I jak Łukasz
stosując terapię szokową w końcu pomógł
mi się z
tego podnieść. A teraz
miałam
przeżyć to znowu.
Na nic zdała się świadomość, że przecież
teraz jestem w zupełnie innej sytuacji: mam dom, mieszkanie,
męża który nie tylko
nie jest domniemanym przestępcą, ale stoi
na straży prawa, jestem bardziej doświadczona. Na nic, bo dla paniki to się nie liczyło.
– Karolina jeśli w tej chwili nie otworzysz, to
wyważę te cholerne drzwi.Słyszałaś?!
A co jeśli znowu je poronię? Jeśli i tym razem
coś pójdzie nie tak i...Przerwałam
swoje rozmyślania słysząc potężny huk w drzwi.
Dopiero teraz dotarły do mnie
ostatnie słowa męża.
Starając się to zrobić jak najszybciej wygramoliłam się z
podłogi i odblokowałam zamek.
Nie chciałam by zniszczył
drzwi. Ledwie to zrobiłam a Łukasz przyciągnął
mnie
do siebie i trzymając za
przedramiona łagodnie potrząsnął
– Co
ty tam na miłość boską
robiłaś?!- Gdy na mnie krzyknął
poczułam nową falę łez.-
Boże,
przepraszam. Nie
płacz już. Martwiłem się o ciebie. Kocham cię, Kara.- Szeptał mi gdy porwał mnie w swoje
objęcia i mocno przytulił. A ja, mogąc wypłakać mu się
na piersi zapłakałam jeszcze rzewniej.- Jeśli chcesz będę sam sobie
prał i gotował, naprawię każdą
rurę w tym domu tylko nie
płacz.- Na to już nie mogłam się nie roześmiać. I choć z oczu nadal ciekły mi
łzy,
delikatnie się od niego odsunęłam.
– Lepiej
nie. Prędzej umarłabym z głodu niż gdybym miała czekać
na twój powrót do domu.- Łukasz
wygiął leciutko w górę kąciki warg ścierając mi z twarzy łzy.
Potem
odetchnął głośno, jakby z ulgą.
– Dobrze. Zrobię wszystko
czego będziesz chciała. Tylko
nie płacz już więcej.
– Nie płaczę
przez ciebie.- Odparłam drżącym głosem, bo
po niedawnym załamaniu nadal nie mogłam przestać.
– Więc dlaczego?- Gdy o to spytał
poczułam jak kolejna fala łez
spływa
do moich oczu.- Karola?- Próbowałam znów
schować
głowę na jego piersi ale
mi nie pozwolił.- Karolina, zaczynam się bać.
– Jestem...jestem w ciąży.- Powiedziałam w końcu. Poczułam jak dłoń, którą zataczał kółka na moich plecach
zamarła.
– Jesteś...?- Powtórzył
cicho. Znów poczułam jak
kilka łez tryska mi na
policzki.
– Tak,
jestem.- Potwierdziłam płaczliwie jakby z pretensją. Po chwili
odsunął się ode mnie.
– I to
dlatego płakałaś?-
Spytał
patrząc mi uważnie w twarz. Skinęłam głową.-
Dlaczego?
– Dlaczego? Jestem
w ciąży a ty mnie pytasz
czemu płaczę?!- Nie mogłam uwierzyć w to co właśnie mówił.
– Tak.
No chyba, że to nie ja jestem ojcem.- Usłyszałam.- Wtedy to
rzeczywiście mógłby być
problem.-
Szybko
podniosłam twarz, ale zanim to zrobiłam
odparłam zdecydowanie:
– Oczywiście, że ty jesteś ojcem. Za
kogo ty mnie...? Och.- Urwałam widząc w jego oczach iskierki rozbawienia. Bo
on się ze mnie śmiał.- Znowu
ze mnie żartujesz, tak?
– Troszeczkę.- Pocałował mnie w skroń,
a ja poczułam się jak
mała dziewczynka. Mała dziewczynka w ciąży trzeba dodać.- Ale swoją droga to wszystko
wyjaśnia. Te twoje ciągłe dąsy i...Auł.- Zaskomlał
gdy zdzieliłam go łokciem w żebro.
Ale potem miał
czelność się roześmiać.
– To nie jest
zabawna sytuacja. To poważna sprawa.
– Wiem kochanie. Z tym,
że przecież to nie koniec świata.
Wiem, że na razie
zdecydowaliśmy się z tym zaczekać, ale…czy aż tak bardzo
nie chcesz mieć dziecka? Sądziłem, że kiedyś...że w przyszłości...-
Jego ton choć zaprawiony nutką żartu wydawał się być poważny i jakby niepewny. Czy on naprawdę
tak myślał? Że
nie chcę mieć dzieci? Że nie ma we mnie za grosz instynktu macierzyńskiego?
– Tu nie o to chodzi, rozumiesz?
– Więc o co? Nie chciałaś mieć
dziecka ze mną?-
Znów wrócił do żartobliwego
tonu, ale jego oczy patrzyły na mnie
w skupieniu.
– Jasne,
że z twoim bratem.-
Odpowiedziałam zirytowana. Ale
moja
odpowiedź go chyba uspokoiła, bo zniknął gdzieś ten badawczy wzrok. Potem jednak kontynuowałam już
bez dawki sarkazmu:- Przecież my nawet
nie planowaliśmy tego dziecka,
Łukasz.
Ja dopiero co podjęłam pracę w
banku, chciałam tam popracować przynajmniej
dwa czy trzy lata. W ogóle chciałam wreszcie zdobyć doświadczenie zawodowe. A poza tym nasza sytuacja
materialna...dopiero co kupiliśmy mieszkanie,
spłacamy kredyt. Nie stać nas na dziecko.
Na dodatek ty całe dnie spędzasz w
pracy, a ja... Jak to sobie w ogóle wszystko
wyobrażasz?- Wyrzucałam z siebie pytania bez ładu i składu.- Nie możemy mieć teraz dziecka, rozumiesz? Albo
dwóch. No bo to przecież mogą być bliźnięta albo trojaczki... W mojej
rodzinie był kiedyś taki przypadek i…o matko. Tego nie było w planach. Przecież używałam plastrów antykon...- Urwałam
uświadamiając sobie co to oznacza.- O Boże, a jeśli
przez to dziecko urodzi
się
chore? Jeśli
już jest genetycznie obciążone?!
– Uspokój
się. Nic złego nie mogło się jeszcze stać. A poza tym jutro pójdziemy do lekarza aby się upewnić i cię zbadać.
– Jutro? Przecież
jest niedziela.
– I co z tego? Pójdziemy na
prywatną
wizytę. Tylko
skończ
już z tymi czarnymi myślami. Nasz
dzidziuś jest na pewno bardzo zdrowy
i silny. A nawet
jeśli
nie to będę go bardzo kochał tak samo jak ciebie.- Łukasz znów objął mnie i przytulił
opierając brodę na czubku mojej głowy.
I nagle spłynął na mnie spokój. Mój mąż był tak pewny siebie w
tym co mówił, a jego słowa tchnęły
tak wielką nadzieją, że udzieliła się ona
również mi. Na moment zapomniałam o swoich
obawach, o tym że
znów coś może pójść nie tak. Liczyła
się
tylko ta chwila w której mój mąż rozwiewał w proch
moje
obawy wyznając miłość. Po raz
kolejny łzy napłynęły mi do oczy: tym razem były spowodowane wzruszeniem. Przypomniałam sobie jak fatalne w ostatnim czasie
było moje zachowanie a on musiał to dzielnie znosić. Nie chciałam zrzucać
całej winy na hormony choć tak było niewątpliwie
łatwiej. Zawstydziłam się samej
siebie.
– Przepraszam cię. Ja też nie chciałam wypowiedzieć tamtych słów. Kocham cię
Łukasz. I
nie zostawiaj mnie nigdy,
dobrze? Nawet jeśli
będę plotła głupoty to pamiętaj o tym.
– Wiem, Karola, wiem.- Odpowiedział mi jeszcze głaszcząc po ramieniu.- A teraz może
w końcu zdejmiemy te mokre
rzeczy, bo nie wiem czy bardziej zamoczyła
mnie
twoja mokra bluzka czy łzy.
Następnego dnia, tak jak obiecał mi mąż
pojechaliśmy do
lekarza. (Pomijam fakt,
że aby znaleźć prosperujący
w niedzielę gabinet lekarski musieliśmy z Łukaszem jechać prawie na drugi koniec Warszawy)
Byłam zdenerwowana.
Rankiem, miałam jeszcze daremną nadzieję,
że być może jednak wszystko
wyolbrzymiłam, a
brak miesiączki jest wynikiem stresu jaki przeżyłam w
ostatnich dniach czy po prostu przemęczenia. Tak
jakby strach i przemęczenie były objawem, a nie skutkiem. No ale cóż, nadzieja matką głupich.
Z powodu tych
daremnych gdybań,
gdy ginekolog potwierdził moją diagnozę czułam się tak zaskoczona,
że znowu mnie
zamurowało. Nie było
przy mnie Łukasza, więc paraliżujący strach
znów chwycił mnie w
swoje objęcia. Starałam
się uspokoić oddech i myśleć pragmatycznie, że
przecież jedno poronienie
nic nie znaczy jednak nie potrafiłam przegnać strachu ze swojej głowy. Bałam się i
nic
nie mogło tego zmienić.
Chciałam nawet zapytać o to ginekologa, ale stchórzyłam.
Co
jeśli jego odpowiedź nie
byłaby tą jaką chciałabym usłyszeć?
Dopiero gdy mój mąż mógł zostać wpuszczony do
gabinetu odetchnęłam z
ulgą. Tym bardziej słuchając, że wszystko
jak na razie wydaje się przebiegać
dobrze. Płud był pojedynczy (co słysząc odetchnęłam z ulgą) nie miał żadnych
defektów, a doktor stwierdził że środki antykoncepcyjne czasami są zawodne. Zwłaszcza
plastry, które trzeba naklejać
bardzo rygorystycznie w odpowiednich dniach cyklu, bo nawet
jego najmniejsze przesunięcie
powoduje zaburzenie równowagi hormonalnej.
Jednak ich używanie przeze mnie nie zaszkodziło płodowi z tym, że musiałam je jak najszybciej odstawić.
W drodze do domu wstąpiliśmy jeszcze do sklepu, bo Łukasz
dokładnie wypytał doktora
o to co powinnam teraz jeść.
Byłam tym trochę zirytowana,
bo nadal wszystko nie do końca do mnie
docierało.
Początek dziewiątego tygodnia.
Początek dziewiątego tygodnia.
Próbowałam przypomnieć
sobie kiedy mogło do tego dojść i jak mogłam zapomnieć
wówczas o plastrach. Do tej pory byłam znacznie ostrożniejsza, pomyślałam. Zwykle odczekiwałam dwa lub trzy dni po menstruacji
zanim kochałam się z
mężem. Ale
teraz? Gdy wzięliśmy ślub
na początku spaliśmy ze sobą nawet
kilka razy dziennie czasami nawet gdy krwawiłam na wspomnienie czego
sama aż się rumieniłam. Jak
mogłam
być
taką nimfomanką? Przecież
to faceci ciągle tego chcą, a Łukasz nie
musiał
mnie
nawet namawiać. Wydawało mi się,
że to raczej ja aranżowałam wiele takich sytuacji.
Gdy wróciliśmy do
domu, wciąż byłam pogrążona w myślach, rozkojarzona.
Mój mąż natomiast pałał dziwnym entuzjazmem, zupełnie
tak jakbyśmy planowali dziecko i się go spodziewał, pomyślałam i wiedział o nim od kilku miesięcy a
nie godzin. To mnie frustrowało. Czy on
naprawdę nie widział żadnych problemów? Nie omieszkałam
mu tego
jeszcze raz przypomnieć gdy spytał mnie o samopoczucie, a
potem delikatnie skierował swoją dłoń na mój płaski
jeszcze brzuch. Nie
wiem czemu wkurzyło
mnie
to jeszcze bardziej. Ale on znowu tylko się
śmiał nazywając mnie swoją
ukochaną furiatką.
Przez kilka następnych dni
nie
docierało do mnie to,
że zostanę mamą. Nie pofatygowałam się nawet aby
kogokolwiek o tym powiadomić, więc zrobił to za mnie Łukasz. Fakt posiadania dziecka
wydawał mi się zupełnie abstrakcyjny, nierealny być
może
dlatego, że niewiele jeszcze odczuwałam poza nadmiernym zmęczeniem. Poza tym
starałam się przekonać samą siebie,
że to przecież jeszcze
nie jest koniec świata, że posiadanie dziecka
niczego nie zmieni. (A przynajmniej na
razie.) Dopiero w tydzień
później, wczesnym wieczorem gdy
oboje leżeliśmy już w łóżku, Łukasz uświadomił mi, że powinnam zastanowić się nad rezygnacją
z pracy.
– Co
masz na
myśli?- Spytałam go
wtedy czując jak momentalnie
dopada mnie irytacja.
– No wiesz, to już trzeci miesiąc. Niedługo ciąża będzie widoczna, a
ty i tak jesteś już nadmiernie
przemęczona. Z czasem będzie ci jeszcze ciężej.
– Ciąża to nie choroba.- Zacytowałam odkładając książkę, którą właśnie
czytałam na
stolik obok łóżka. Przeniosłam potem wzrok na Łukasza by dać
mu do
zrozumienia co sądzę o jego pomyśle.
– No
tak, ale ja nie chcę abyś się
przemęczała.
– Nie robię tego.
Jeśli sama będę czuła,
że jest mi za ciężko
to zrezygnuję. Nie mam
zamiaru robić
tego tylko dlatego, że ty tego
chcesz. Poza tym w naszej sytuacji pieniądze się przydadzą.
– Karola,
przecież
wiesz że nie o to mi chodzi.
– Nie, nie wiem. Od tygodnia zachowujesz się dziwnie i traktujesz mnie jakbym była skorupką jajka. Chyba jedynym plusem tej
sytuacji
jest fakt, że dziecko zmusiło cię do wczesnych powrotów do domu. Chociażby tylko o godzinę lub dwie. Gdybym miała bliźniaki zostawałbyś w pracy
aż cztery godziny krócej?-
Miał nawet czelność się
roześmiać.
– Kochanie, naprawdę się staram. A im szybciej rozwiążemy tę sprawę
nad którą pracuje biuro CBŚ tym lepiej.
Potem będziesz mnie bardziej potrzebować.
– I tak
zrobisz jak uważasz. Znając
życie zaczniesz jeszcze
więcej pracować gdy tylko dziecko się urodzi.
– Jak możesz tak mówić?
– Bo
tak myślę.- Powiedziałam lekko złośliwe. Łukasz przysunął
się
tylko do mnie cmokając
w policzek.
– Gdy urodzi się dzidziuś będę spędzał z wami każdą
wolną chwilę.- Odparł mi,
a ja poczułam jakieś dziwne rozczulenie. Mój mąż miał taką właściwość, że potrafił
mnie
doprowadzić ze skrajności w skrajność. Tak
jak teraz: byłam na niego zła jeszcze chwilkę temu, a
teraz miałam ochotę wyznać miłość.
Ledwie
się od tego powstrzymałam.
– Naprawdę?-
Spytałam po
dłuższej przerwie. I nic nie mogłam poradzić na to, że moje pytanie wypełnione było
nadzieją i niedowierzaniem.
– Tak. Kara, bardzo mi przykro,
że teraz nie jest nam łatwo. Ale
taką mam pracę. Nie mogę inaczej. Nie mam unormowanych godzin pracy.
– Wiem.- Westchnęłam ciężko przytulając
się do jego ramienia.- Tylko czasami jest mi tak ciężko. Tęsknię za
tobą.
– Ja za tobą
też.
– Więc nie
robisz tego żeby przede mną
uciec?
– Skąd
ci to przyszło do głowy?
– Nie wiem.- Odparłam szczerze,
bo w ostatnim czasie
nachodziła mnie ochota
na sporo takich dziwnych wynurzeń.- Ale słyszałam, że niektórzy faceci
uciekają w wir pracy by nie
spędzać w domu dużo czasu ze swoimi żonami.
– Nigdy nie będę miał ochoty przed tobą uciec. Za bardzo cię na to kocham. A tę naszą małą istotkę
jeszcze bardziej.- Zjechał
dłońmi delikatnie dotykając mojego brzucha.-
Powiedziałaś już o dziecku swojej mamie?
– Nie,
jakoś nie miałam
okazji.- Skłamałam.- A ty? Mówiłeś komuś?
– Jasne, że tak.
Pochwaliłem się wszystkim kolegom z
pracy.- Zaśmiał się.
– Mówisz poważnie?
– Aha. Czemu tak
na mnie patrzysz? Miałem nic
nikomu
jeszcze nie mówić?
– Nie, tylko że...-
Tylko co wtedy gdy znów coś pójdzie nie tak, pomyślałam od razu
poważniejąc.- Zresztą, nie ważne.- Wymawiając
się
zmęczeniem odkręciłam
się plecami do męża po kilku minutach udając, że zasnęłam. Ale tak naprawdę znów ogarnął mnie niepokój.
Zbierając się w sobie, w ciągu następnych kilku dni zmusiłam się do
telefonu do mamy tak
jak radził mi mąż. Wiem, tchórzostwo, bo taką wiadomość powinnam
przekazać osobiście, ale
nie byłam w stanie. Sama nie
wiedziałam czemu, (choć właściwie wiedziałam iż ma to związek z moją przeszłością) ale to tym razem ciąża
nie wywołała u mnie radości. Nie
potrafiłam
się z tego cieszyć.
Oczywiście wszyscy znajomi
i rodzina cieszyli się zamiast mnie. Moja mama aż popłakała się ze wzruszenia
(co słyszałam
przez komórkę gdy do niej zadzwoniłam), Marlena
z mężem złożyli mi gratulacje
tak jak i mój młodszy braciszek. Rodzice
Łukasza zareagowali podobnie: odwiedzili nas w następny weekend zasypując
masą
porad i żarcików z których ja jednak nie mogłam się
śmiać. Miałam jednak nadzieję, że przynajmniej skutecznie to udaję. Najgorzej było jednak robić
to przed moimi
przyjaciółkami. Szczególnie
Beti wyczuła mój brak entuzjazmu i bez skrępowania
prosto z
mostu
spytała
mnie
o przyczynę.
Odparłam, że po prostu
to wszystko jeszcze do mnie nie dociera i czuję się nieswojo, ale poza tym jest w porządku
i mimo iż
tego nie planowałam dziecka w sumie jestem zadowolona.
Potem zmieniłam temat kierując rozmowę na
tory
życia uczuciowego Beaty i nawet
trochę się rozluźniłam
gdy
patrząc na mnie
wymownie
niczym na zdrajczynię (choć
przecież
wcale nie zdradziłam się o Krzyśku) wyznała
Krysi
i Asi wszystko. Dziewczyny były tak podniecone, że ta
pierwsza natychmiast zaproponowała wspólny wypad
całą naszą siódemką
(miała na myśli naszą trójkę również
z partnerami). Naturalnie Beti
stanowczo się nie zgodziła, a że poparła ją również Asia, która
z racji bycia wówczas jedyną singielką z pewnością czułaby się z
nami nieco niezręcznie, więc Krystyna ustąpiła.
Z biegiem czasu
zastanawiała mnie natomiast
reakcja Łukasza odnośnie mojego macierzyństwa. Był bardziej radosny,
odprężony, częściej
śmiał się i uśmiechał. Wyglądał jakby odmłodniał o
przynajmniej
kilka lat choć przecież
zwykle mówi się tak o matkach dzieci. Wciąż zasypywał mnie masą informacji wyczytanych w gazetach lub
od żonatych kolegów odnośnie zwyczajów kobiet w ciąży wprawiając mnie w irytację.
No bo ja wcale nie miałam ochoty na
jedzenie ogórków kiszonych z czekoladą ani innego tego typu ewenementów
a gdybym miała na to ochotę i tak pewnie bym mu nie
powiedziała. I jego żarty też mnie z tego
powodu nie bawiły. A gdy wieczorami przytulał mnie do
siebie od tyłu roztaczając przede mną wspólną wizję przyszłości całej naszej trójki ogarniała
mnie
niemal panika. Zwłaszcza gdy błądził dłońmi w okolicach mojego brzucha śmiejąc się z jego
powiększenia. Myślałam, że
gdy minie pierwszy trymestr
ciąży to dziwne uczucie wewnątrz mnie
zniknie i wreszcie będę mogła się cieszyć, ale
tak się nie stało.
Bo
mijał właśnie już czwarty miesiąc sprawiając,
że mój
brzuch wyglądał jak niewielka
piłeczka, a ja nadal nie potrafiłam dojść ze
sobą do ładu.
W tym czasie
Łukasz więcej przebywał
ze mną w
domu. Jak
wcześniej
wspomniałam traktował mnie niemal jak inwalidkę nie pozwalając
nawet dźwigać ze
sklepu butelki z wodą mineralną
o pojemności większej niż dwa
litry. Przeważnie to on robił teraz zakupy, a często i również
pomagał mi w domowych
obowiązkach. Próbowałam mu
wyjaśnić, że
to wcale nie jest potrzebne, ale
on był bardzo uparty. I ostatkiem
sił gryzłam się
w język żeby nie powiedzieć mu tego
w sposób bardziej
dosadny na co miałam
szczerą ochotę. Bo na razie chciałam o tym zapomnieć. Zapomnieć, że za cztery i pół miesiąca stanę się matką a moje życie zmieni się diametralnie. Tyle,
że on mi na to nie pozwalał.
Największym szokiem jaki wówczas
przeżyłam był
widok pokoju gościnnego gdy któregoś dnia wróciłam z pracy pokrytego folią,
a podłogi wypełnionej gazetami.
Mój mąż z uśmiechem wyjaśnił
mi,
że już czas aby dostosować nasz
dom
do przyjścia na świat
maluszka.
– Rozumiem, ale nie sądzisz
że na to za wcześniej?
– Co
masz na
myśli? Przecież już niedługo dzidziuś będzie
z nami. Będzie potrzebował przestrzeni.
– No tak, ale na pewno nie będzie potrzebował
od razu własnego pokoju.- Uśmiech znikł wówczas z twarzy Łukasza,
a ja zdałam sobie sprawę jak nieznoszącym sprzeciwu tonem wygłosiłam to
zdanie. By jakoś zamaskować swoją
wcześniejszą
reakcję dodałam szybko ściskając go
za rękę.- No bo
wiesz, przecież chyba będzie
spał z nami,
prawda? Sądziłam, że tam wstawimy kołyskę,
a stolik
do przewijania
czy wózek też się tam zmieszczą gdy przestawimy trochę
dalej ławę z kanapą.- Gdy nadal nic nie odpowiadał kontynuowałam:-
Stąd do sypialni będzie dość daleko i dzielić nas będzie od malca
aż troje drzwi. Sądzisz, ze
usłyszymy płacz z
tej odległości? A może właśnie o to
ci chodzi cwaniaku, co?- Dopiero
teraz na twarz wrócił mu przekorny uśmiech, a
w oczach zatańczyły radosne ogniki.
– Rozgryzłaś
mnie.- Delikatnie mnie objął starannie uważając na mój spory już brzuch.- Przepraszam, chyba
masz rację i zbytnio się
z tym
pospieszyłem.
– Tak
jak z ciuszkami i nosidełkiem.- Przypomniałam starając się
by nie zabrzmiało to jako wyrzut.
– Tak.- Potwierdził z zakłopotanym uśmiechem, w
którym było mu bardzo
do twarzy.- W sumie nie
wiadomo jaką płeć będzie miało dziecko. Kiedy będziemy mogli ją poznać?
– Teraz na
to za wcześniej.
– Jesteś
pewna? Grzesiek powiedział, że jego Agata wiedziała już w
piątym
miesiącu choć
lekarz podkreślał, że może się
mylić.
– Być
może, ale u mnie jeszcze nic nie widać.
– To
z pewnością będzie chłopczyk. Jest taki
wielki.- Łukasz z czułością spojrzał na mój brzuch.- O, przepraszam ty wróciłaś zmęczona z
pracy a ja męczę cię
tutaj. Chodźmy do kuchni. Przyrządziłem zapiekankę z makaronu.
– Naprawdę?
– Tak.
Oczywiście z
torebki, ale dodałem sporo
warzyw. Czytałem, że
pomidory zawierają
dużo potasu, który dla kobiet w ciąży...
– Łukasz,
nie zaczynaj znów tych swoich wywodów.- Jęknęłam.
– Dobrze.- Obiecał śmiejąc się ze mnie.- Czasami musisz
mnie
stopować.- Przez jakiś
czas stał przy kuchni mieszając moją kolację gdy ja popijałam zaparzoną
owocową herbatę.- Rozmawiałaś już
ze swoją
szefową?
– W jakiej sprawie?
– No pracy. Przecież długo tam nie popracujesz.
– A ty znowu
swoje. Mówiłam,
że czuję się dobrze i na razie
nie rzucę pracy.
– Więc ile zamierzasz jeszcze pracować? Karola,
umawialiśmy się, że
do piątego miesiąca...
– …zastanowię się nad
zwolnieniem.-
Dokończyłam po swojemu.- A nie się
zwolnię.- Chciałam popracować
jeszcze rok by chociaż przysługiwały mi jakiekolwiek ulgi w tym urlop
macierzyński.
– Tak,
ale ja uważam że nie powinnaś już pracować.
Przecież widzę jak się męczysz. Nawet
chodzenie sprawia
ci trudność.
– Dziękuję za
to, że mój chód jest
dla ciebie zbyt mało zgrabny.- Powiedziałam zjadliwie.
– Nie o
to chodzi.
– Jasne,
że o to. Ale przypominam ci, że w pracy pracuję głównie mózgiem, który razem z
moim wielkim brzuchem siedzi na
krześle
za pośrednictwem wielkiego tyłka. Naprawdę jest w porządku.
A poza tym szefowa jest równą
babką i nawet nie była na mnie zła.
– Tylko by spróbowała.
– A wiesz jak
teraz traktują pracujące kobiety, które zachodzą w ciążę nic o tym
nikomu nie mówiąc? Przecież ja wyznałam prawdę dopiero w trzecim miesiącu.
– Bo wcześniej nie wiedziałaś, że jesteś
w ciąży.- Przypomniał.
– Tak,
ale to nie jest żadne usprawiedliwienie. A gdybym pełniła
odpowiedzialne stanowisko? Dobrze
chociaż, że pozwolono mi pracować ile tylko będę chciała.
– A znając ciebie
będziesz chciała robić
to do dziewiątego miesiąca.
– Jeśli mi się
uda.
– Kara...- Zaczął ostrzegawczo.
– No co? Przecież
jeśli się będę dobrze czuła...
– A ja
mówię
nie. Co najwyżej ten miesiąc i ani dnia dłużej. I tak ryzykujesz więcej niż inne kobiety.
– Łukasz...
– Powiedziałem: nie.
– A jeśli się nie zgodzę to co zrobisz? Zamkniesz mnie w domu?- Spytałam z
lekką ironią.
– Jeśli będzie trzeba to tak.
– Chyba ci odbiło jeśli myślisz, że ja się na to zgodzę.
– Więc zadzwonię do teściowej i powiem jej o wszystkim.
– Nie ośmielisz się.
– Wiesz,
że to zrobię.
– A ty wiesz, że mam to
gdzieś, bo od jakichś ośmiu lat
jestem już pełnoletnia. I nikt nie będzie mi dyktował tego co mam robić.
– Robisz to wszystko z
przekory.
– Nie, ale twoje patriarchalne poglądy nie robią
na mnie wrażenia. A ja nie będę siedzieć w domu leżąc w
łóżku niczym obłożnie chora. Ciąża to normalny stan.- Kolejna rozmowa z mężem zakończona
kłótnią, która w ciągu ostatnich tygodni stała się już niemal codziennością.
Wiem, że powinnam być
wdzięczna Łukaszowi za troskliwość,
ale naprawdę stanowczo przesadzał z
opiekuńczością. Może niektóre kobiety to by cieszyło, schlebiało im,
ale ja do nich nie należałam. Zawsze
lubiłam czuć się silna
i niezależna. Ale teraz do tego wszystkiego
doszło jednak dziecko. Nie chciałam jeszcze o nim myśleć, a mając głowę zajętą liczbami i
pracą nie musiałam. To była prawdziwa przyczyna
mojej
niechęci do przerwania pracy w banku. Tyle, że nie mogłam nikomu o tym powiedzieć, bo jak przyjęliby to
inni? Wszyscy dookoła myśleli,
że się z tego cieszę choć
wcale tak nie było. I zaczynałam przyzwyczajać się do myśli,
że wcale tak nie będzie.
Być może zbagatelizowałam ostrzeżenie
męża o tym,
że coś złego może wydarzyć
się w pracy; być może tym samym sprowadziłam na siebie
nieszczęście, które stało
się moim udziałem w banku
podczas wtorkowej zmiany.
I być może, co zauważam
teraz z perspektywy
czasu
było mi to potrzebne do obudzenia się wreszcie z letargu.
Nic nie zapowiadało tego co ma się stać
już w piętnaście minut po pierwszej przerwie. I nic nie zapowiadało tego,
że kasjerka obsługująca akurat okienko z wpłatami oraz wypłatami się
rozchorowała, więc ja musiałam zastąpić ją na tym stanowisko. Tyle tylko, że gdy do banku wszedł
ubrany na sportowo młody chłopak to ja znajdowałam się na
wprost
drzwi. Wyglądał
zwyczajnie: średniego wzrostu, szczupły choć
nie muskularny, w adidasach
i bluzie z kapturem nasuniętym na
głowę. To było pierwsze na co zwróciłam uwagę zanim nie
zainteresowały mnie jego dłonie: jedną miał opartą o kieszeń spodni tak, że włożył do środka tylko kciuk, ale druga...ta druga była dziwacznie ukryta wewnątrz torby zamiast
kieszeni na bluzie z kapturem. Gdy zaczął się do
mnie
zbliżać już miałam
go poprosić o zdjęcie go z głowy gdy druga dłoń
wysunęła
się
z kieszeni. Tyle,
że trzymał w niej pistolet.
– Dawaj
kasę paniusiu. Tylko
szybko i ani mru mru.-
Mimo wszystko
nie mogłam się powstrzymać przed rzuceniem oka na moją koleżankę siedząca kilka metrów
dalej ode mnie i oddzieloną niewielkimi szklanymi drzwiami. Spójrz tu Marzena, błagam spójrz. Naturalnie,
nie zrobiła tego. Jak zwykle w takich sytuacjach w ogóle nie zwracała na
mnie
uwagi uparcie wpatrując się w
ekran monitora.- Nawet nie myśl o
wciśnięciu guzika alarmowego, bo zanim
zdążą dojechać gliny, ja zdążę wpakować ci jeszcze kulkę w
głowę.- Przełknęłam ślinę
z trudem zmuszając się do podniesienia
wzroku na przestępcę.
Nie patrzył na mnie: ustawił
się
do mnie profilem pewnie
dlatego, abym miała problemy z
jego ewentualnym rozpoznaniem. Dzięki
temu
również od
strony Marzeny jego broń
nie była widoczna.- Ogłuchłaś? Dawaj
kasę albo cię załatwię.- Syknął cicho, choć niezwykle
groźnym tonem. A we
mnie, pod wpływem tych
słów zniknął strach wraz
z dziwaczną myślą: dlaczego?. Czemu to
mi muszą przytrafiać się takie
rzeczy? Przecież niektórzy
ludzie w ciągu całego swojego życia
nie zostają napadnięci by zostać zgwałconym cudem tylko tego unikając; przecież nie porywają ich dilerzy narkotyków by odkuć się
na swoim byłym koledze, który wsypał część ich paczki, nie uczestniczą
w strzelaninie czy nie mają byłego
chłopaka, który jest
świadkiem koronnym. A teraz jeszcze ten
napad na bank. Czy ja naprawdę
miałam
aż takiego pecha? Czy teoria psychologiczna zgodnie z którą
niektórzy ludzie przyciągają
nieszczęścia bardziej niż inni jest prawdziwa? Teraz zaczynałam
wierzyć, że tak. I ze stanowczym wyrazem twarzy skinęłam
tylko głową, choć w duchu obiecałam sobie walkę.
Nie pozwolę się okraść,
to znaczy okraść banku
w którym pracuję. Nie
będę już dłużej zachowywać się
jak ofiara.
– Tak,
oczywiście.- Wymamrotałam starając
się udawać
przestraszoną. Gdy
wstałam ze swojego
miejsca kazał
mi się nie ruszać.
– Co ty robisz?! Mam ci wsadzić kulkę w ten twój wielki brzuszek?
– Przecież muszę iść po pieniądze. Nie tego pan chce?- Nic nie mogłam poradzić na to, że w moim głosie brzmiało
wyzwanie. Musiałam jak najszybciej
wydostać się z tego miejsca i zawiadomić policję.
– Okej. Ale
pamiętaj, że ja nie spuszczam cię z oka. Jeśli tylko wejdziesz do środka, na zaplecze a nie do szybkiej
kasy...
– Wiem, nie musi mi pan grozić.- Powiedziałam choć byłam pewna,
że chłopak nie ma więcej
niż dwadzieścia kilka lat. To
był
jakiś młody szczaw, prawdopodobnie amator, bo
działał sam. Chyba,
że jego koledzy czatowali pod drzwiami. Ta
myśl na moment mnie sparaliżowała,
ale szybko ją pokonałam.
Teraz najważniejsze jest naciśnięcie
nogą guzika alarmowego. I
liczenie na to, że gdy naprawdę istnieje uzasadniona potrzeba policji
to zjawi się ona w ciągu kilku minut.
– Ruszaj
się.- Popędzał mnie zdradzając oznaki zdenerwowania. A więc jednak się
bał, pomyślałam uspokojona. Był pewnie
sam. Szybko,
choć nie za szybko podniosłam się z
krzesełka. Po
drodze do kasy nawet
nie obejrzałam się
za siebie. Również wtedy, gdy stopą uruchomiłam czerwony
guzik. Owszem ryzykowałam ten gest,
ale jeszcze bardziej prawdopodobne było to, że mój
nerwowy ruch zdradzi że coś kombinuję.
Na szczęście, chyba mi się
udało. Miałam nadzieję, że przycisk jest sprawny. Bo gdyby nie był…Chłopak musiał być dość
naiwny jeżeli sądził, że tak po prostu w ciągu dnia mogę wyjąć pieniądze z
kasy. Niestety, sejf otwierał się tylko w jedną stronę- tak by w razie co można
było wpłacić pieniądze- a otwierał tylko wieczorem by je sprawdzić. No i tylko
wtedy gdy klient chciał pobrać pieniądze, ale trwało to zazwyczaj przynajmniej
15 minut i konieczna była autoryzacja z konta. A jak niby miałabym to zrobić
skoro ten dresiarz wcale nie chciał wypłacić pieniędzy z konta?
W tym czasie
Marzena chyba zauważyła,
że coś jest nie tak bo spojrzała na mnie i na faceta marszcząc brwi.
I choć nie sądziłam, że młody chłopak byłby zdolny do oddania strzału z pistoletu aby zranić
mnie
czy kogoś innego zmieniłam zdanie. Bo
zobaczyłam w jego
spojrzeniu panikę.
– Karolina, wszystko w porządku? Mam ci pom...
– ...Padnij!- Krzyknęłam zanim sama nie
rzuciłam się na podłogę. Zasyczałam gdy nie zdołałam całkowicie zamortyzować
upadku na brzuch rękoma.
Przez moment ból
był
nie
do wytrzymania.
Ale szybko wywietrzał mi z głowy, gdy zorientowałam
się, że huk który rozbrzmiewa w
mojej głowie nie jest
tylko wynikiem działania adrenaliny. Bo złodziej wystrzelił.
Ujrzałam obok siebie rozpryskujące
się kawałki szkła i przykryłam dłońmi oczy. Zdążyłam jeszcze
zauważyć, że pochodzą one z szyby znajdującej się obok mnie. A więc tam gdzie siedziała Marzena. Poczułam skurcz w gardle. A co
jeśli coś jej się
stanie? Jeśli bandytą ją postrzelił? Już miałam się
odezwać gdy się
zawahałam. Przecież skoro wystrzelił już raz, może to zrobić ponownie. Tym razem, we
mnie.
Leżałam tak
dłuższą
chwilę bojąc się nawet poruszyć.
Dopiero jakieś dwie minuty później usłyszałam spanikowany głos swojej koleżanki
z pracy:
– Karolina, wszystko w porządku? Nic ci się nie stało?
– Nie.- Odparłam tylko zdziwiona, że do mnie mówi. Przecież ten chłopak mógł odnaleźć ją po głosie.
– Chyba
już wyszedł.- Powiedziała po chwili
z wahaniem, ale się uniosła.- Włączyłam guzik
alarmowy.
– Nie trzeba, ja
zrobiłam to kilka minut wcześniej.- Gdy Marzena zjawiła się
obok mnie wyciągnęła do mnie rękę, którą
z ulgą ujęłam. Podniosłam się
z trudnością
nawet z jej pomocą.
– Boże, co to w ogóle było?! Nigdy mi się to nie zdarzyło, choć pracuję tu ładnych parę lat...- Ledwie
zdążyła wypowiedzieć to zdanie, a zjawiło się dwóch
ochroniarzy, którzy
właśnie mieli przerwę. Sprowadził
ich huk wystrzału. Pospiesznie
wyjaśniłyśmy im z Marzeną sytuację, a
ja starałam się nie wpaść we wściekłość obrzucając ich
stekiem wyzwisk. Przecież są
tutaj do pilnowania do cholery! Okej, pracujemy w małym oddziale, ale to nie zniechęca złodziei do szukania
łatwego źródła zysku choć nie tak dochodowego jak w dużym banku.
Przez resztę
popołudnia, musiałam ze szczegółami opowiedzieć policji o tym co zaszło. (bank
naturalnie zamknięto do czasu wyjaśnienia
sprawy).
Dopiero po niemal godzinie przesłuchania jeden z funkcjonariuszy łaskawie
spytał mnie o
mój
stan i czy nie potrzeba mi pogotowia lub lekarza. W międzyczasie
na miejscu zjawiła
się
nasza szefowa nie
mniej przerażona niż Marzena,
która wciąż z niedowierzaniem komentowała
moją
zimną
krew.
„ Ja nie wiem jak ona to zrobiła, ale..”, wciąż
powtarzała do kogo mogła, a teraz mogła to robić
do naszej pani dyrektor. Z czasem to wszystko zaczęło mnie nawet nudzić.
Zdziwiłam się, gdy pod oddziałem banku zjawił się potem mój mąż. Wyglądał tak, jakby jechał tu biegiem, a na twarzy miał wyraz
kompletnej
powagi. Tonem nie znoszącym sprzeciwu poinformował wszystkich,
że zabiera mnie do szpitala
a potem domu, bo wszelkich wyjaśnień
mogę
udzielić jutro. Patrzył przy tym tak nieprzejednanym tonem, że
policjanci wyglądali na bardzo zawstydzonych.
Jeden z nich usiłował się nawet tłumaczyć,
że proponował mi wezwanie pogotowia, ale umilkł
gdy ten drugi szturchnął
go ramieniem. A gdy zwrócili się
do Łukasza per inspektorze zrozumiałam, że najwyraźniej wiedzieli kim jest mój mąż.
W samochodzie
zarzucił mnie gradem pytań nie
dając sobie przetłumaczyć,
że wcale nie musimy jechać do szpitala,
bo właściwie nic się nie stało. Próbując zmienić temat
spytałam go skąd wiedział o napadzie.
– Mój
kumpel
pracuje w policji i gdy tylko
uruchomił
się
alarm skojarzył,
że kiedyś wspominałem u
o tym, że
w tym
oddziale i przy tej
ulicy pracuje moja
żona. Zadzwonił do mnie.- Wyjaśnił.
– Dziękuję ci. Jeszcze
trochę i zamęczyliby mnie na śmierć.
Strasznie dużo biurokracji przy takich
sprawach, nie?
– Kara, dobrze się czujesz? Przytuliłbym cię,
ale musimy jak najszybciej być
w szpitalu.
– A ja z chęcią chciałabym żebyś mnie
przytulił choć nie jest to konieczne.Naprawdę nic mi nie
jest. Nie jestem zdenerwowana ani przerażona.
– A więc nadal jesteś w szoku.
– Nie, nie jestem. Chyba
uodporniłam się na takie rzeczy po tym co
wydarzyło
się kilka lat temu...-
Usiłowałam zażartować, ale zauważyłam że Łukasz zacisnął mocniej szczęki.- Hej, naprawdę w
porządku. Marzę tylko o tym by nareszcie znaleźć
się w domu i położyć do łóżka. Jestem zmęczona,
a jutro pewnie i tak będę musiała iść do pracy,
bo otworzą oddział.
– Oszalałaś? Nie
będziesz tam dłużej pracować.
– Co?
– Dopiero co napadnięto ten bank i o mało
co nie straciłaś życia,
a ty
spokojnie mówisz o tym że jutro
będziesz musiała iść
tam
do pracy?- Spytał
z niedowierzaniem. Zaraz jednak mrugnął pod nosem.- No tak, szok.
– Tak, jutro będę musiała iść do pracy.
I wcale nie jestem w szoku. Już mówiłam. A ty jeśli nie
skręcisz w tej chwili
do domu to
chyba cię zamorduję.
– Mówiłem ci, że jedziemy do lekarza.
– Ale wszystko ze mną w
porządku.
– A z dzieckiem?
– Z dzieckiem
też.
– Tego nie możesz wiedzieć.
– Łukasz naprawdę
czuję się dobrze. I nic mnie nie
boli nawet brzuch. Upadłam na niego bardzo lekko. Daj już spokój.
Oczywiście nie ustąpił.
Dopiero gdy w szpitalu lekarz potwierdził moje słowa
podziękował mu uprzejmie (co
zważywszy na
fakt, iż niemal
groźbą zmusił
go do zajęcia się mną, bo przedstawił to
jako przypadek niespodziewany było
jak najbardziej na miejscu)
i pojechaliśmy do domu. A ja prawie całą
drogę przespałam.
Przebudziłam
się dopiero gdy dojechaliśmy na
miejsce. Łukasz już
chciał mnie
wnieść do środka na rękach, ale zaprotestowałam wchodząc tam na własnych nogach. Potem wypiłam herbatę z
melisą którą
mi zaparzył
i okryłam kocem. Nie protestowałam gdy jakiś
czas później zaprowadził mnie do łóżka siadając na krześle obok. Choć sprawiło mi przyjemność to,
że wciąż trzymał
moją
dłoń w swojej nie powiedziałam mu tego,
bo prawie przebywałam już
w krainie snów. Tylko moja
uśmiechnięta
i rozluźniona twarz mogła
mówić
za siebie.
Do tej pory nie wiem co
mnie
obudziło: miarowy stukot palców
Łukasz
na klawiaturze laptopa, przy którym pracował
siedząc obok mnie na łóżku czy dziwne
pieczenie w dole brzucha. Grunt,
że w ogóle to zrobiłam.
Bo
gdy się poruszyłam już wiedziałam, że coś jest nie tak.
Wilgoć, którą czułam między nogami nie była normalna. Próbowałam jeszcze stłumić uczucie gwałtownego niepokoju który mnie ogarnął gdy odchylając
kołdrę spojrzałam w
dół zauważając czerwoną plamę. Z trudem przełykając ślinę
odezwałam się do męża lekko płaczliwym i
przestraszonym tonem:
– Łukasz? Musimy jechać do szpitala.
Świetna część jak zwykle ;) tylko proszę niech ona nie poroni znowu :O życzę dalszej weny i nie moge się doczekać kolejnej części
OdpowiedzUsuńniee nie może poronić..to by było za wiele...
OdpowiedzUsuń