Z tej zdecydowanie zbyt szybkiej
jazdy samochodem pamiętam tylko
jedno: paniczny strach na
widok powiększającej się plamy krwi
na moich
spodniach. I słowa, które niemal wykrzykiwałam do
męża potęgując tylko swoje przerażenie.
– O Boże, Łukasz stracę je. Stracę nasze dziecko. O matko, co ja mam teraz
robić? Boję się nawet
patrzeć na swoje spodnie, bo gdy wiedzę tyle
krwi...Dlaczego to się stało
akurat teraz? Przecież jeszcze kilka
godzin wcześniej byliśmy u
ginekologa. Przecież powiedział, że wszystko
jest w porządku. Przecież dziecku
miało
nic nie zagrażać.- Łkałam przerywając
sobie w niektórych
momentach na
nabranie wdechu.
– Wytrzymaj
kochanie, wytrzymaj
jeszcze trochę. Zaraz
będziemy na miejscu.
– Ale ja nie wytrzymam. Ono nie wytrzyma...Nasze małe dziecko.
Boże, ja czuję...czuję jak
ono ze mnie wypływa...Łukasz proszę! Proszę zrób coś.
– Nie mogę,
Kara. Nie mogę już jechać szybciej.
– Wybacz mi. Wybacz mi,
że cię nie posłuchałam. Nie
powinnam była pracować, miałeś rację. Boże, nie pozwól żeby nasze dziecko
zginęło. Moje małe kochanie, wytrzymaj jeszcze. Błagam nie rób
mi tego.
Jeśli
zginiesz ja umrę
razem z tobą. Nie odchodź, proszę.- Paplałam bezmyślnie nie mogąc się
powstrzymać.
– Karolina, uspokój się. Wszystko
będzie dobrze. Oddychaj głęboko.
– Nie...mo...gę.-
Moje łkanie przeszło w szloch, a potem spazmatyczne łapanie
powietrza.-Łu...kasz...nie...mogę...złapać...od...dechu. O...Bo...że.
– Karola, otwórz buzie,
rozumiesz? Dasz radę,
już jesteśmy na parkingu.- Zaparkował auto tak szybko, że moja głowa niemal odbiła
się od wezgłowia fotela.
- Przepraszam kochanie, przepraszam.- Szeptał odsłaniając mi mokre
kosmyki włosów z zapłakanej twarzy.
Potem wysiadł z samochodu i podbiegł do miejsca od
strony pasażera.- Dasz radę mnie objąć?
– Tttak- Wyjąkałam.
Z trudem objęłam męża za szyję, ale gdy próbował złapać mnie pod kolanami zaprotestowałam.- Nie rób
tego. Ja czuję...ono znów...znów
ze mnie wypływa.
– Karola, muszę to zrobić. Inaczej i tak je stracisz.
Musisz być dzielna.
Wszystko będzie dobrze, rozumiesz? Dasz radę. Tylko
nie rozdzielaj nóg. Trzymaj je
razem.
– Boże, ja nie mogę.-
Szepnęłam, ale posłusznie spełniłam polecenie
Łukasza. W ciągu kilku następnych sekund które mnie osobiście
wydawały się wiecznością
znalazłam się w jego ramionach
kołysana miarowym rytmem kroków.- Wybacz mi kochanie,
wybacz.- Nie mogłam się powstrzymać.- Nie chciałam go zabić, nie chciałam. Nieznowu...byłam taka
bezmyślna. A teraz ponownie mnie to spotka.
Nie chcę tego przeżywać jeszcze raz.
Nie chcę ponownie stracić
dziecka, rozumiesz? Nie przeżyję tego.
To wszystko moja wina. Gdybym się nie uparła do tej pracy...i gdyby nie ten napad...to wszystko wyglądałoby inaczej...a teraz...Boże znowu...-
Przymknęłam na moment oczy czując, że więcej już nie zniosę.
Gdy w końcu znalazłam się na szpitalnych noszach straciłam wszelką nadzieję. Minęło już tak dużo czasu. Czułam się cała mokra
i lepka od tej całej wilgoci na dole. Od resztek mojego dziecka. Ta myśl sprawiła, że znowu poczułam panikę.
Łzy toczyły się po mojej twarzy nie mogąc przestać płynąć nieprzerwanym strumieniem, aż w końcu głos lekarza nakazał jakiejś pielęgniarce podać mi środki uspokajające.
Ból w dole brzucha zmusił mnie do otwarcia oczu. Powoli się budziłam, choć bardzo tego nie chciałam. Bo powoli też docierał do mnie wspomnienia ostatnich kilkudziesięciu minut. I tego co się stało.
A więc moja
najgorsza obawa sprawdziła się. Straciłam je.
Po raz kolejny straciłam dziecko ukochanego mężczyzny.
Ponownie przymknęłam
oczy
daremnie łudząc się, że
tym
sposobem zapobiegnę
nawrotowi
łez. Jednak dzięki temu gestowi przed
oczami pojawiła
mi się wizja siebie leżącej pięć lat
temu w szpitalnej
sali. I poczułam uczucie deja
vu.
Znów byłam tamtą dwudziestotrzyletnią
studentką, która nosiła dziecko światka
koronnego podejrzanego o
kolaborację z przestępcami i powrót do ich gangu. Znów czułam tamtą pustkę i apatię, która nie pozwalała mi nic
robić poza bezgłośnym
łkaniem. Znów czułam, że
rozpadam się na
milion kawałków. Jak to
się
mogło stać, pytałam samej siebie. Przecież to nie jest możliwe.
Los
nie może sobie tak boleśnie
ze mnie kpić. Nie dwa razy w
ten sam sposób. Nie tu gdzie najgorzej boli.
– Karolina? Obudziłaś
się?- Głos
Łukasza wywołał
we mnie
poczucie winy. Nie chciałam się odezwać, a
nawet gdyby było inaczej to i tak nie mogłam.
Wydawało mi się,
że moje struny głosowe
nie działają. Zupełnie tak samo pięć
lat temu, gdy pogrążona w depresji
milczałam przez całe trzy dni
dopóki nie pomógł mi Łukasz. Ale
czy pomoże i tym razem? Gdy chodziło również
o jego dziecko, które swoją bezmyślnością zabiłam?- Kochanie?- Powtórzył, a ja pomimo przymkniętych
powiek usłyszałam jak do mnie podchodzi. Lekko uścisnął
moją
dłoń.- Karola?- Widocznie dostrzegł łzy na mojej twarzy, bo mimo iż się
nie poruszyłam dając
jakichkolwiek oznak przebudzenia zaczął
mówić dalej:- Kochanie, otwórz
oczy.
Możesz?- Pokręciłam głową chcąc by zostawił
mnie
samą. Ale jego dłoń nadal obejmowała moją.- Karolina, już wszystko
w porządku. Otwórz oczy. Mam zawołać
lekarza? Boli cię coś?
– Nie.- Zmusiłam się do zabrania głosu.- Wyjdź.- Powiedziałam, bo to było krótsze
niż prośba o wyjście.
– Hej, co się dzieje? Nie płacz
już. Z dzieckiem wszystko
w porządku. Z tobą też. Nie płacz.
– W porządku?- Otworzyłam oczy w
tej samej chwili gdy zadałam to pytanie.
– Tak.
Naprawdę. Udało się je
uratować.-
Uśmiechnął
się
do mnie szeroko całując prawą
rękę. A ja byłam w
stanie tylko
tępo się w niego wpatrywać.
– Mówisz poważnie? Nie próbujesz
mnie
pocieszyć?
– Ależ skąd. Spójrz
na swój brzuch. Przecież nadal go masz,
prawda?
– Ale...
jak to? Przecież tamta krew...tak dużo krwi...
– To
było tylko zalewie kilka kropelek. Lekarz
mówił,
że z powodu paniki i strachu
mogło
wydawać ci
się znacznie więcej. Dodał też, że plamienie wcale nie musiało być rezultatem szoku
jaki przeżyłaś w banku po napadzie. Po prostu czasami tak się
zdarza w trakcie ciąży. I to wcale nie jest groźne dla
dziecka. Tyle, że teraz
powinnaś być ostrożniejsza: unikać stresu i więcej wypoczywać.
– O Boże.- Tym razem z oczu pociekły mi łzy ulgi.- Tak się
cieszę.
– Nie
płacz już, proszę. Już nic nie grozi całej
naszej trójce. Ginekolog zbadał cię dokładnie i dwa razy
potwierdził mi, że wszystko
jest w porządku w
stu procentach.- Zrobił
krótką pauzę na oczy dziwnie mu się zaszkliły gdy dodał:-
To chłopiec, Kara.- Moją jedyną odpowiedzią na tę rewelację był w pierwszej chwili uśmiech. Dopiero potem zdołałam zażartować.
– A więc miałeś rację.
– Tak.-
Zaśmiał
się.- Nasz mały,
silny chłopczyk.
W zasadzie już następnego ranka mogłam opuścić
szpital, ale nawet gdyby mój
kochany mąż się nie uparł bym dla pewności została aż
do wieczora i tak sama bym to zrobiła. Nie zamierzałam
już ryzykować ponownego poronienia. Nie tym razem.
Poza tym cieszyło
mnie
to, że Łukasz
bez szemrania spędził ze mną kolejny dzień rezygnując z pracy.
Ani ja, ani Łukasz
nie dzwoniliśmy do nikogo, więc nikt z naszych
znajomych nie wiedział, że miniona doba była najtrudniejszą w naszym życiu. Ale gdy w końcu zjawiliśmy się w
naszym domu obydwoje zdawaliśmy się
być szczęśliwi jak nigdy dotąd. Nasze wspólne cierpienie jeszcze tylko nas
umocniło. Mój mąż troskliwie
przyrządził mi kolację,
pościelił łóżko, przygotował wannę z masą bąbelków, a ja tym razem
przyjęłam to
bez irytacji.
Widziałam w tym przejaw miłości do
mnie
a nie tak jak ostatnio jego
apodyktyczności. Jednocześnie
w jego twarzy widziałam coś dziwnego,
jakby nieme pytanie którego
jednak nie zadał. Więc
chyba musiało mi się
tylko
wydawać, pomyślałam.
Dopiero wieczorem, leżąc w łóżku ściśle ze
sobą objęci Łukasz podjął temat który najwyraźniej
nurtował go od momentu
przyjazdu do domu.
– Dlaczego nie powiedziałaś mi o tym,
że to
co wydarzyło
się prawie pięć lat temu nadal jest dla ciebie bardzo bolesne? Sądziłem, że
już zapomniałaś.- Milczałam
dłuższą chwilę przez moment wahając się czy nie udać, że śpię. Ale to byłoby tchórzostwo. A ja
nie chciałam dłużej być tchórzem.
– Bo się bałam.
– Bałaś? Czego?– Tego, że nie będziesz chciał mnie wysłuchać.
– Karolina, czasami mnie zaskakujesz.
Jak mogłaś nawet
tak pomyśleć? Przecież
jestem twoim mężem
i kocham cię tak jak nikt. Możesz
mi powiedzieć
wszystko co tylko zechcesz chyba
że...czy to dlatego, że tak
długo nie było mnie w domu? To
z tego powodu sądziłaś, że cię zaniedbuję?
– Nie, oczywiście że nie.
Tyle, że...tyle że ty nigdy nie chciałeś rozmawiać o Jacku.-
I tym razem jego ciało wyraźnie się spięło.
Jak
zwykle na pozornie niewielką
wzmiankę na temat Jacka Bończaka,
mojego byłego chłopaka. Próbowałam stłumić rozczarowanie.
– A co on ma z tym wspólnego?
– Tamto poronienie które miałam pięć lat temu...on był ojcem.
I wiem, że to dla ciebie
bardzo bolesne, dlatego nie chciałam ci o tym mówić. Nie
chciałam mówić o
tym strachu jaki czułam na samą myśl o ponownej ciąży, o tym jaką
panikę wywoływało to w mojej głowie choć jednocześnie wiedziałam też, że
to
– Przepraszam.- Szepnął
tylko rozluźniając napięte mięśnie. Powiódł wargami po mojej skroni.- Wybacz mi. Nie
powinienem być już o niego zazdrosny, ale nie potrafię. To znaczy nie
potrafiłem, bo
teraz będzie inaczej. A ty przeze
mnie
musiałaś radzić sobie ze
wszystkim sama. Najgorsze jest to, że sądziłem iż tak źle znosisz ciążę,
bo jej nie chciałaś. Powtarzałaś nawet kilkakrotnie, że nie planowaliśmy tego i tak piętrzyłaś trudności...ja
kładłem to na krab braku chęci z twojej strony na dziecko. Jednak wierzyłem, że
z czasem to zaakceptujesz choć
ostatnio było mi z
tym dość
ciężko. Zwłaszcza gdy tak
gwałtownie zareagowałaś na
wieść o tym remoncie pokoju...
– …bo bałam się, że jeśli
nie donoszę ciąży to widok tego dziecięcego pokoiku będzie mnie prześladował. Wiem, że pomyślisz teraz że jestem wariatką,
ale...
– Ciii,
nic już nie mów: wiem. Teraz w
końcu to zrozumiałem
zdając sobie sprawę jakim błaznem
się okazałem. I obiecuję
ci, że od teraz to się zmieni:
bo mam
już dość strachu o miłość
Bończaka. Wiem,
że nasza jest teraz sto razy
silniejsza niż ta którą do niego czułaś. Ale musisz wiedzieć jedno: dziecko, które kiedyś nosiłaś nie
wywołuje we mnie niechęci mimo że to...to on był ojcem. Nawet
jeśli teraz byłoby z
nami kochałbym je
tak samo jak ciebie. Bo przecież byłby twoją cząstką.
– Dziękuję.- Powiedziałam szczęśliwa, że
nareszcie to zrozumiał.- Kocham cię, Łukasz. To uczucie jest
tak silne,
że czasami nawet wydaję mi się,
że to co przeszłam z Jackiem to
było nic nie znaczące zauroczenie,
więc nigdy nie miej nawet
wątpliwości.
– Zapominasz, że ja
byłem wtedy przy tobie. I nie wyglądało to na nic nie
znaczące zauroczenie. Zwłaszcza gdy rozpaczałaś po jego zniknięciu.
– Być może to
prawda.- Odrzekłam ostrożnie.- Ale to było nic w porównaniu z tym co czułabym gdybyś to
ty ode mnie odszedł
lub mnie zostawił.
Nie tylko bym rozpaczała
ale i bym umarła.
– Nie mów tak.-
Pocałował mnie w czubek
głowy.- Nie chciałbym by
to się stało, ale nawet jeśli
mnie
zabraknie nie możesz
tak nawet myśleć a co dopiero mówić.
– To
ty nie możesz tak mówić, a co dopiero myśleć. Nie waż się umierać
przede mną, bo gdy tylko
znajdę się po drugiej stronie zgotuję ci takie manto, że mnie popamiętasz.- Łukasz roześmiał
się
słysząc moją irracjonalną groźbę. Po chwili ja też mu zawtórowałam.- Ale tak na poważnie to nie chcę cię stracić.
Dlatego nie rób niczego ryzykownego,
błagam cię. Wiem, że
lubisz swoją pracę, ale nie
wychylaj się. Jeśli
musisz już tropić
tych
narkomanów czy niszczyć
ich magazyny to rób
to za biurkiem.
– O ile pamiętam to
moja
wielce samodzielna
żonka o mały włos mogłaby
pożegnać się ze swoim życiem w pracy.- Trafnie odbił pałeczkę.
– Nic mi się przecież nie
stało. A poza tym to
i tak dzwoniłam rano do szefowej. Złożyłam wniosek
o urlop macierzyński.
– Cieszę
się. Ale wiedz, że nawet jeśli byś tego
nie zrobiła i tak nie pozwoliłbym ci tam wrócić.
I w ogóle nigdy nie będziesz już pracować w banku. To nie jest bezpieczne miejsce.- Tym razem to on mnie szczerze rozbawił.
– O Boże, tak cię kocham. Nawet w swojej
nadopiekuńczości jesteś tak irytująco słodki,
że nie mogę się
na ciebie gniewać.
– Hm, w tej chwili
zastanawiam się czy to komplement.
– Tak, ośle.
– Ej,
to już nie był komplement.-
Zaczęliśmy się przekomarzać czując
(a przynajmniej ja)
jak wszelkie napięcie z powodu ostatnich 24 godzin ze mnie uchodzi niczym z przekutego
balonika. Wciąż trudno było mi uwierzyć
w to, że otrzymałam
szansę. Bo wiedziałam, że to
tylko boża opatrzność uchroniła mojego maleńkiego
synka
przed unicestwieniem.
Kilka dni później wszystko
wróciło do normy. To
znaczy ja wróciłam do
normy, bo moje życie z Łukaszem
zmieniło się
o 90 stopni. Przede wszystkim przestałam się
bać, że rozmową o dziecku sprowadzę
na niego nieszczęście co
może
skutkować poronieniem,
przestałam wierzyć w fatum czy los.
Razem z mężem
więc rozmawialiśmy o naszym małym chłopczyku,
rozmyślaliśmy wspólnie nad jego imieniem, wyobrażaliśmy sobie przyszły wygląd,
a czasami w chwilach kompletnego szaleństwa
gdzie pójdzie do szkoły, z kim się ożeni czy też kim zostanie
w przyszłości. Takie rozważania przynosiły nam dużo śmiechu i sprawiały masę
radości. Teraz
fakt, że Łukasz wciąż dotykał mojego brzucha czy nawet
do niego mówił jak to miał ostatnio w zwyczaju sprawiał,
że rosło mi serce. Razem z nim
cieszyłam się
jak mała dziewczynka chodząc
po sklepach z zabawkami czy dziecięcą odzieżą nie mogąc się doczekać kiedy wreszcie będę
mogła
kupić choć część tych
rzeczy. Ile ciekawych gadżetów można było teraz zapewnić maluszkowi!
Wcześniej nie udawałam tak skutecznie jakbym chciała, bo najbliższa rodzina i moje przyjaciółki od razu zauważyły u mnie zmianę. Komplementowały
mój promienny wygląd, roześmiane oczy
czy śmiejące się usta;
twierdziły że wyglądam kwitnąco choć to absurdalne, bo już niedługo miałam
przecież wkroczyć w ostatni trymestr
ciąży. Twierdziły, że wtedy jest najtrudniej.
A raczej tak głosiło jedno
z haseł gazet, które
jedna z nich przeczytała. Ale
ja skwitowałam ich domysły tylko jednym krótkim zdaniem: Jestem
szczęśliwa.
Bo to była prawda. W końcu byłam szczęśliwa. W końcu, po
niemal pięciu latach uwolniłam się od widma cieni przeszłości, które
męczyły mnie nieustannie
uśpione tylko czekając by się uwolnić. I to właśnie po raz
kolejny Łukasz pozwolił mi je przegonić.
Teraz nic już nie stało między nami:
czułam, że temat Jacka Bończaka nareszcie przestał być tematem tabu
i nawet wszelkie związane z tym fakty nie
doprowadzą Łukasza
z równowagi.
Dlatego po raz pierwszy od kilku lat odważyłam się
opowiedzieć mu o wszystkim nie pomijając
żadnych szczegółów: o tym jak
poznałam Jacka któregoś późnego
wieczoru, jak uratował mnie przed jakimś
złoczyńcą, jak wyglądała
cała nasza znajomość.
Niczego nie ukrywałam: swoich uczuć, które dawniej do niego czułam a o których długo nie mogłam myśleć bez nutki żalu i melancholii; o tym jak próbowałam
mu pomóc wykorzystując Łukasza do zdobycia informacji (to
było
dla mnie najtrudniejsze
wyznanie.) Dlatego zdziwiłam się gdy z delikatnym uśmiechem
przerwał
mi mówiąc:
– Wiedziałem, że
to robisz, Kara.
– Co...? Więc czemu, dlaczego
mnie nie wydałeś? Czemu
nie powiedziałeś o wszystkim ojcu?
– Naprawdę
nie znasz odpowiedzi na to pytanie?- Spojrzał na mnie z taką miłością,
że poczułam się jak
ostatnia suka. W oczach stanęły mi łzy.-
Ej, co znowu zrobiłem?
– Nic. To ja. Chyba nigdy sobie
tego nie wybaczę. Ty tak bardzo mi pomogłeś, a
ja...zachowywałam się okropnie.
– Lepiej
zmieńmy już temat, bo
ostatnio stanowczo zbyt często doprowadzam
cię do płaczu.
– Wiem, jestem głupia.-
Uśmiechnęłam się
przez łzy.
– Nie,
jesteś tylko bardzo wrażliwa. Zwłaszcza teraz w tym stanie.
– Fajnie, że teraz mam doskonałą wymówkę żeby usprawiedliwiać swoje
szlochy i dąsy, ale co będzie za trzy miesiące? Wtedy zrozumiesz,
że jestem furiatką
nie przez hormony.
– Może, ale nawet
za to
cię kocham. Nigdy mi się
nie znudzisz. A poza tym to nie wiem czy zdajesz sobie z tego sprawę, ale dość łatwo cię udobruchać.
– Tak, ale tylko ty umiesz
to zrobić.
Nie pracując, miałam wiele
czasu
wolnego, który z chęcią wykorzystywałam na
spacerowanie, włóczenie się po
sklepach czy rozmowy z mamą albo siostrą czy
teściową. Błogie rozkoszne lenistwo
zaczynało mi się nawet podobać. Odnowiłam nawet parę
kontaktów towarzyskich z dawnymi koleżankami z uczelni, które gratulowały
mi z powodu dziecka i męża. Zwłaszcza jedna, Patrycja z głębokim
westchnieniem wyznała, że
chciałaby być na moim miejscu. Pamiętała jeszcze
Łukasza i twierdziła, że jest najseksowniejszym facetem
pod słońcem a ja prawdziwą
szczęściarą. Jakbym sama tego
nie wiedziałam.
Kilka razy wpadła
do mnie również moja
mama. W czasie
świąt Bożego Narodzenia to
jednak ja odwiedziłam ją w rodzinnym domu. Cieszyła się razem ze mną z drugiego wnuka, a moja siostra
Marlena ze śmiechem obiecywała mi, że niedługo
również dołączy do grona
szczęśliwych
mam, a
przynajmniej na
razie robi ze swoim mężem wszystko co w
jej mocy. Żartowałyśmy nawet, że
teraz Wojtek powinien postarać
się
o dziecko byśmy mogli
założyć żłobek lub oszczędzić pieniędzy na
opiekunkę załatwiając jedną do całej
trójki. Mój młodszy braciszek
był bardzo urażony tym żartem pewnie dlatego, że była z nami również Marysia. (jego
dziewczyna.) Miała dopiero
dziewiętnaście lat i wyglądała
na trochę zakłopotaną tematem naszej rozmowy, więc trochę spuściłam z tonu.
Widocznie jeszcze nie
przywykła do jowialnego stylu naszej
rodziny.
Po wspólnie spędzonej
wieczerzy wigilijnej i naturalnie rozdaniu prezentów wdałam
się z nią jednak w miłą pogawędkę.
Nie żeby mnie to
zbytnio
zaskoczyło, bo była bardzo uroczą dziewczyną, ale
do tej pory nie mogłam zrozumieć co urzekło w
niej mojego brata. Wiem, że
wszystkie siostry uważają swoim braci za
najprzystojniejszych
i najlepszych pod słońcem (a przynajmniej gdy już wyrosną z wieku: mamo, on
zabrał mi czekoladę), ale Wojtek
naprawdę był
atrakcyjnym facetem. Właśnie
kończył ostatni rok studiów i
miał
zamiar podjąć praktyki
w policji
(naturalnie z pomocą swojego ojczyma Bartka,
który
pracował na tutejszym oddziale
przestępczości)
i jak na swój wiek miał całkiem nieźle
poukładane w głowie. Był
przy tym pewny siebie, zabawny, niemal bezczelny czyli taki w skrócie taki typ jaki podoba się wielu
kobietom oraz miał
jasno sprecyzowane plany na przyszłość.
A Marysia... no cóż ona była cicha i właściwie nieśmiała. Wygląd
miała całkiem przeciętny i
przy moim Wojtku wyglądała trochę jak
niewinna młodsza siostrzyczka.
Studiowała filologię polską co
już nasuwało pewne skojarzenia na temat jej natury i osobowości.
Nie rozumiałam o czym mogą tak zawzięcie dyskutować całymi godzinami z moim bratem
skoro
praktycznie różnią się
od siebie jak dzień i noc. Ale gdy po
raz pierwszy dłużej z nią porozmawiałam w końcu zrozumiałam. Bo
ona była bardzo ciepłą i dojrzałą osobą jak
na swój wiek. Umiała słuchać i spontanicznie
reagowała na wiele rzeczy. Była wrażliwa,
co w pierwszej chwili brałam za płochość,
a także oczytana i pełna jakiegoś ukrytego spokoju. No i przede wszystkim jej oczy
były pełne
szczerego
zachwytu nad Wojtkiem. Być
może właśnie
to go w niej pociągało? Ta
tchnąca spokojem siła
ukochanej, bezinteresowna miłość i czułość? Tak, Wojtek
zdecydowanie potrzebował spokojnej
przystani po tych wszystkich
ulotnych miłostkach.
Cieszyłam się, że zdołał dostrzec walory swojej dziewczyny
a nie tylko jak zawsze rozmiar
stanika. Gdy żegnałam się
wyjeżdżając ze wsi następnego dnia nie omieszkałam
mu tego
wszystkiego powiedzieć. Skwitował to tylko
śmiechem mówiąc, że jakbym nie
zauważyła nie jest już nastoletnim szczylem tylko dorosłym facetem, który ma dużo większe wymagania wobec
swoich partnerek. Potem jednak objął mnie szepcząc na ucho,
że rozmiar stanika
Marii też wydaje mu
się być idealny, choć kryje go za skromnymi dekoltami w serek.
Odsunęłam się od niego bijąc w ramię gdy wybuchnął przy tym śmiechem. Bądź
co bądź niektórych rzeczy o
swoim rodzeństwie nie
chce się wiedzieć. Ja również
nie mogłam się jednak powstrzymać
od śmiechu, ale
nie przestałam go jednocześnie okładać pięściami. W
końcu wyciągnął przed siebie
ręce w geście
kapitulacji każąc mi przestać
i argumentując, że przecież nie może mi oddać gdy jestem w
ciąży. Słysząca to akurat Marlena przewróciła
oczami
mówiąc, że zachowujemy się
tak samo jak dziesięć lat wstecz uspokajając tym lekko
zdezorientowaną Marysię.
Na koniec pożegnałam się
jeszcze z nią wyrażając radość
z powodu tego, iż związała
się
z moim bratem
i spędziła z nami święta,
choć dodałam jej na ucho, że stanowczo na
nią nie zasługuję. Zdziwiłam się gdy śmiejąc się
przyznała mi rację
nie chcąc powiedzieć zaskoczonemu Wojtkowi o czym tak szeptałyśmy.
W drodze powrotnej,
wraz z Łukaszem (tak,
był tam razem ze mną o
czym zdawałam się
zapominać trochę go
zaniedbując nadrabiając kontakty z
wszystkimi swoimi dalszymi
kuzynkami i kuzynami) nie mogłam skończyć komentowania
tego wszystkiego.
Na koniec dodałam, że uwielbiam samą tę świadomość, że mogę
odwiedzić mamę już jako
gość wraz z nim jako moją nową rodziną.
A szczególnie już w święta Bożego Narodzenia. I że do tej pory były to chyba moje
najlepsze święta w życiu.
Ze śmiechem dotknęłam swojego
brzucha żartując, że przez te wszystkie
smakołyki przytyłam przynajmniej dwa lub trzy kilo, a mój mąż wcale nie uspokoił mnie zapewnieniem,
że gdy odwiedzimy jutro
jego rodziców będę musiała
skosztować jej wypieków, bo piecze najlepiej
na świecie. (Zaraz
jednak dodał, że moja mama piecze równie
świetnie) Tak więc szczególnie zadowolona przywitałam koniec grudnia i Nowy Rok
w radosnym nastroju.
I nawet fakt, że nie mogłam go uczcić
kieliszkiem szampana (ze
względu na ciążę) nie popsuł mi humoru. Tym bardziej, że po powrocie z niewielkiego przyjęcia,
które organizowali koledzy z pracy Łukasza
(zdecydowałam
się na nie iść robiąc przyjemność
mężowi, choć Krysia z Asią
były niepocieszone, że nie spędziłyśmy ich razem jak
dawniej w swoim gronie.)
po raz pierwszy od feralnego
dnia w szpitalu gdy wydawało
mi się, że
straciłam dziecko
kochaliśmy się ze sobą. Bo
choć lekarz zapewniał, że wszystko jest w porządku to
zdecydowaliśmy się nie ryzykować. Jednak
tym
razem późna pora, romantyczny nastrój i nasze wynurzenia typu:
„kocham cię najbardziej na świecie, nie to ja kocham cię bardziej” sprawiły,
że w końcu postanowiliśmy przerwać nasz
okres absencji-
fakt że zaledwie dwu i pół miesięcznej,
ale zawsze. Właściwie było
przy tym więcej śmiechu niż
palącego pragnienia, bo ja zakłopotana i trochę niezręczna z powodu własnego wyglądu a raczej wagi czułam się dziwnie. Łukasz natomiast wciąż
nie mógł się
nachwalić mojej delikatnej teraz skóry, pełniejszy piersi
czy
delikatnej siateczki żyłek na brzuchu. Jemu to
wszystko wydawało się
podniecające (a przynajmniej tak mówił).
Po wszystkim długo
rozmawialiśmy
rozmyślając
nad pierwszym spędzonym rokiem jako
małżeństwo
(choć właściwie od naszego ślubu minęło prawie siedem miesięcy)
i zastanawiając się
nad kolejnym zdając sobie sprawę, że za
rok będzie tu z nami nasze
maleństwo. Wtedy rozmowa
zeszła naturalnie na naszego maleńkiego
jeszcze syneczka, który po naszych harcach zdecydował się
przypomnieć o
swojej obecności kopiąc mnie kilkakrotnie w brzuch.
Łukasz z fascynacją
obserwował te delikatnie zmiany kształtu mojego brzucha
komentując je, ale gdy w pewnym momencie powiedział,
że to
z pewnością widział
nóżkę dziecka nie wytrzymałam. Parsknęłam śmiechem tak, że aż łzy leciały mi z oczu. To właśnie tego dnia, w Nowy Rok
po raz kolejny rozważając przyszłe
imię dla naszego dziecka
padła propozycja Kubuś.
I bardzo się nam spodobała.
Po świętach i Nowym Roku nadszedł styczeń, który minął mi bardzo szybko. Duży
wpływ
miała na to Krysia,
bo zaplanowała ślub z Igorem pod
koniec kwietnia, więc pomagałam jej
w przygotowaniach. (Jej narzeczony pracował,
więc lwia część pracy
spadała na przyszłą pannę młodą) Była
niepocieszona zdając sobie sprawę, że jej najważniejszy dzień w życiu
zbiega się z moim porodem i prawdopodobnie nie będę mogła w
nim
uczestniczyć, ale zapewniłam ją że nic się nie
stało. Zażartowałam nawet, że mimo wszystko
dostanie ode mnie swój prezent po
tak jakby chodziło jej tylko o to. Mimo to obie długo chichotałyśmy z tego
jak głupie dalej wracając do przygotowań. Choć już dużo bardziej cięższa- o całe jedenaście kilogramów
(wydawało mi się to za dużo, ale lekarz twierdził, że jak na początek siódmego
miesiąca jest to prawidłowa masa),
czasami
towarzyszyłam jej w wizytach w kwiaciarni czy kościele.
Częściej jednak wolałam zostać w domu eleganckim pismem wypisując zaproszenia,
więc towarzyszyła
jej raczej Asia. Dziwiła mnie natomiast powściągliwość
Beti. Przez swoją nadmierną egzaltację trochę ją zaniedbałam nie zauważając, że ostatnio wymawia
się
od spotkań ze mną czy dziewczynami. Gdy
spytałam Krysię o przyczynę
ta wzruszyła ramionami:
– Nie wiem, Karola.
Ostatnio nawet nie odbiera ode mnie telefonów. Chyba
zerwała z tym całym studencikiem i trochę to
przeżywa.
– Co? Skończyła
z Krzyśkiem?
–
Tak
mi się zdaje. Gdy ostatnio
o nim
wspomniałam kazała
mi tego
nie robić. Lekko zaniepokojona próbowałam zadzwonić
do przyjaciółki czując wyrzuty sumienia, że
nie dostrzegłam jej problemu, ale nie odbierała telefonu. Dopiero
kilka dni później wybrałam się aby odwiedzić ją w jej mieszkaniu. Tak
jak się spodziewałam była tam.
Otworzyła
mi ubrana
w niedopasowany dres, z
długimi rozpuszczonymi kosmykami
włosów, które nie wyglądały
na zbyt świeże i podpuchniętymi oczami. Na mój widok wpadła w popłoch widocznie sądząc, że to kto inny, ale zmusiła się od uśmiechu i
jakiegoś kiepskiego żartu na temat
swojego samopoczucia. Udawałam, że wierzę w jej wymówkę,
ale zaniepokoił mnie jej stan.
Beata nigdy nie chodziła w dresie chyba że podczas porannego biegania czy na siłowni. A już
na pewno nie miałaby przetłuszczonych
włosów, gdyby chodziło tylko o suto zakrapianą imprezę wczorajszego wieczoru jak usiłowała
mi wmówić. Do tego te wory pod oczami...to
nie było zmęczenie w
czym upewnił
mnie
widok dużej ilości zużytych chusteczek jednorazowych w koszu na śmieci. No i całego wyglądu mieszkania:
może
nie było tu okropnego rozgardiaszu, ale
daleko było mu do zwykłej pedantyczności
jaką preferowała moja
przyjaciółka. Zaśmiecony okruszkami i
resztkami pożywienia
blaty w kuchni, stos naczyń w zlewie, góra niewypranych ciuchów w pokoju, niezasłana
pościel w sypialni...Coś najwyraźniej
się
działo, a ona nie chciała mi o
tym powiedzieć. Moja Beti, która
zawsze
z uśmiechem na ustach mówiła o wszystkim co
ją gryzło nawet
jeśli było to dla niej żenujące, bo po prostu nie mogła się przed tym
powstrzymać. A fakt, że nie chciała wyznać tego swojej najbliższej przyjaciółce za którą się uważałam martwił
mnie
jeszcze bardziej. W dodatku gdy zaproponowała
mi coś do picia zauważyłam w jej szafce
duży w połowie opróżniony
już słoik po nutelli. Wiem, niby
nic dziwnego ale nie dla tego kto
znał Beatę. Bo ona nie jadła nawet zbożowych batoników uważając je za zbyt
kaloryczne a
co dopiero czystą czekoladę?! I to zajadając ją jako lek na swoje smutki. Zauważając
mój
wzrok oznajmiła mi z
krzywym uśmieszkiem, że miała ochotę
na coś słodkiego. Gdy
– Najwyżej niedługo będę gruba jak beka.- Skomentowała to
wzruszając ramionami.- Tak jak ty.-
Nie obraziłam się za ten
komentarz, bo po pierwsze
to była
to szczera prawda (to,
że jestem gruba: w końcu byłam w ciąży) a po drugie to wiedziałam, że nie chciała mnie urazić.
– Beti, co się dzieje?- Spytałam w końcu po jakimś czasie.
– Jak to co?- Udawała, że
nie rozumie.
– Wiesz
o co mi chodzi. Nigdy cię takiej
nie widziałam.
– W dresie i syfem w domu? Karola,
ja też jestem człowiekiem a gdy mieszkam sama pozwoliłam sobie na trochę luzu.
– Nie traktuj
mnie
jakbym była naiwna. Przecież
wiesz, że nie o to mi chodzi.
– Nie,
nie wiem o co ci chodzi.
– Nie
odbierałaś moich telefonów.- Przypomniałam.
– Nie miałam nic
na koncie, a ostatnio zapodziałam gdzieś
telefon.- Odparła.
– A czemu dzisiaj nie jesteś w pracy?
– Bo
wzięłam urlop z powodu kaca. Boże, przestaniesz mnie wreszcie
przesłuchiwać?- Zirytowała się
w końcu.- Gdy mówię, że wszystko jest
w porządku to tak jest.
Nie lubię gdy ktoś nie daje wiary moim
słowom, a tym
bardziej ty. Jeśli tak
cie uraziło to, że ominęłam kilka spotkań
z tobą czy Krysią to bardzo przepraszam.- Dodała takim tonem jakby
miała
gdzieś co o niej myślimy.- Ale nie sądziłam, że muszę spędzać
i spowiadać się
wam z każdej chwili swojego
życia. Mam również swoje
życie i znajomych tak jak ty masz swoją
rodzinę. Ja nie wpadałam do
ciebie do domu pytając co się dzieje,
gdy
po ślubie z Łukaszem wolałaś weekendy w domu
niż wyjść z nami się
zabawić.
– Dobra, okej zrozumiałam. Tylko
czemu mnie atakujesz?
– Bo
mam dość już wszystkich.-
Odpowiedziała zirytowana.- Mam
ochotę trochę posyfić i
powpychać w siebie śmieciowego
jedzenia i co z tego?- Spytała retorycznie.
Udałam, że całkowicie skupiam się na
swojej herbacie. Upiłam z
niej kilka łyków w całkowitym milczeniu w czasie gdy Beata
wyglądała
przez okno. Przełknęłam łyk
gorącego napoju nim odezwałam się
ponownie.
– Czy to
przez Krzyśka?-
Nie zareagowała, nawet się nie poruszyła.-
Spróbowałam raz jeszcze.-
Czy...czy on
cię zostawił?
– Nie, nie do diabła! Nikt mnie nie
zostawił. I byłabym wdzięczna
gdybyś nie
wspominała
mi o
tym
gówniarzu, bo wcale mnie nie zostawił. Jeśli
już chcesz wiedzieć to ja kopnęłam
go w tyłek bo mi się znudził.
– A chciałaś tego? A może
to on cię do tego sprowokował
– Karola, naprawdę będzie lepiej jeśli już sobie pójdziesz, bo mogę
być bardzo nieprzyjemna mając gdzieś twój odmienny stan.
– Beti, ja chcę ci tylko pomóc. Jeśli go kochasz to...
– Kocham?-
Przerwała mi gwałtownie
z dzikim parsknięciem.- Mam go gdzieś, rozumiesz? I
nie reżyseruj mi teraz tutaj scenariusza romantycznej
miłości, bo
wcale tak nie było. Między nami był tylko seks i
nic więcej. Oboje wiedzieliśmy, że to
niedługo się skończy i
właśnie doszliśmy do finiszu. I on nie ma nic wspólnego z moim zachowaniem! Ten
gnojek po prostu mi się
znudził i tyle. Ale nie usycham z
miłości do
niego. A zresztą...widziałaś mnie kiedykolwiek zakochaną czy cierpiącą po rozstaniu z
chłopakiem?- Nie czekając na
moją
odpowiedź kontynuowała- A wiesz
dlaczego nie? Bo ja
nie wierzę te romantyczne mrzonki tak
jak ty. Może i jest paru
fajnych gości
na tym świecie i ty
miałaś
cholerne szczęście trafiając
na Łukasza,
ale ja wyrosłam z
tych dziecięcych mrzonek o happy endach. Bo mnie się one nie przytrafiają. Więc
przestań już gadać
te głupoty, bo zaraz wybuchnę!-Westchnęła daremnie próbując się uspokoić.-
Jeśli kiedykolwiek jakiś facet coś dla mnie znaczył
to był nim twój mąż, ale o
tym już przecież wiesz i
raczej nie chcesz słuchać. Tak
więc żegnam.- Przez dłuższy czas stałam
wmurowana w
podłogę. A potem bez słowa wyszłam z jej mieszkania
i bloku.
A więc to
dlatego, pytałam samą siebie. A więc
Beata nadal jest zadurzona w
moim
mężu
a teraz widzą nasze szczęście i mnie w szczęśliwej
ciąży jest zazdrosna? Przypomniałam sobie jak dziwnie reagowała na moje opowiadania na temat swoich
odczuć jako matka. Jej
uśmiechy były wymuszone, nigdy
o nic nie pytała
sama z
siebie. Boże, pomyślałam przerażona
jak mogłam tego wcześniej nie zauważyć? Jak mogłam narażając
ją na takie cierpienie widząc
mnie szczęśliwą z facetem, którego ona kocha mimo upływu
wielu lat? I przede wszystkim jak będę mogła dalej
się z nią przyjaźnić wiedząc
to wszystko?
potrafisz nieźle zaskoczyć czytelnika.. ;) początkowo naprawdę myślałam że poroni..
OdpowiedzUsuń