Rozpędzony ciągnik wjeżdżający właśnie do salonu
lub anioł zstępujący z nieba: nic nie zaskoczyłoby mnie bardziej niż
wyznanie
Marka, że mnie kocha. Zażenowana odwróciłam się
do niego robiąc kilka kroków wstecz. W duchu
przetrawiałam jeszcze
jego słowa.
– Naprawdę niczego się nie domyślałaś?- spytał cicho. -Magda twierdzi, że można to czytać
z mojej
twarzy jak z otwartej księgi.
– Więc
ona też wie?- spytałam niewiadomo po
co.
– Od niedawna. Od czasu przeprowadzenia się do miasta
po ślubie. Domyśliła się sama.
– Boże,
Marek...ja nie wiem co powiedzieć.- O dziwo on tylko się roześmiał.
– Spokojnie, przecież to nic takiego. Taki stan trwał
już od wielu miesięcy i jakoś sobie
radziłaś.
– Bo nie
miałam
o tym pojęcia.
Teraz to co innego.
– Dlaczego?
Nadal jesteśmy tacy sami.
– Żartujesz
sobie?- nagle drgnęłam- A może to wyznanie
jest żartem?
– Nie.
– Więc
czemu mówisz
mi o
tym teraz?
– A kiedy miałem
ci to powiedzieć? Po liceum poszłaś
tutaj na studia, a gdy spotkaliśmy się ponad dwa lata temu przedstawiłaś jako Laura
Kołaniecka. Miałem wtedy ci powiedzieć?
– Masz rację, jestem niemądra. Ale mimo wszystko...nie, nie mogę. Tym razem
naprawdę muszę
już iść.
– Przepraszam
jeśli cię wystraszyłem. Mam nadzieję, że nadal możemy być przyjaciółmi.
– Yyy...no
jasne...tak.-
Chwyciłam za wózek
z małą.
Marek pomógł mi go przenieść w
progu.
– Lauro?- zawołał za
mną
gdy już miałam zamiar się odwrócić.
– Tak?
– Co zrobisz z Przemkiem?- zawahałam się.
– Muszę to
wszystko przemyśleć.
Gdy znalazłam się z
powrotem w
domu
byłam w zupełnie innym nastroju niż gdy
gdy z niego wyszłam. Rozmowa z Groncewiczem
wytrąciła mnie z
równowagi. O dziwo nie myślałam o
tym co powiedział na temat mojego męża.
Myślałam o jego wyznaniu,
o naszym pocałunku. I choć zrobił to tylko po to by udowodnić tę swoją głupią teorię (choć
równie dobrze mogła to być zasadzka) to nie mogłam ukrywać, że
coś przy nim poczułam.
Czy mogłam
więc mieć żal do męża o
to, że pożądał innych
kobiet twierdząc że mnie
kocha? Kiedyś powiedziałabym, że nie, wierząc w te wszystkie romantyczne bzdury
o miłości od pierwszego
wejrzenia i na całe życie. Teraz jednak
z mojej
głowy wywietrzał idealizm, była jeszcze rozwaga, słuszność, Hania...Nie
mogłam tak
tego wszystkiego
przekreślić. Moje
małżeństwo
trwało dopiero dwa lata. Tak krótkiego
happy endu nie oczekuje chyba
nikt.
Znów w głowie pojawiła
mi się wizja
Marka i jego ust. Nie
miał
racji. Bo może i go nie pożądałam to jednak jego
pocałunek wydał mi się przyjemny choć kochałam Przemka. I prawdopodobnie pieszczoty też
by mi się spodobały. Wstałam z
kanapy nie chcąc dłużej o tym myśleć. Byłam skołowana, miałam ochotę nakryć głowę poduszką,
a nie musieć nakarmić i
przewinąć
dziecko. Na dodatek po pracy miał
zjawić się mój
mąż
ze swoimi rzeczami.
I co niby miałam mu powiedzieć? A wiesz,
jednak zmieniłam zdanie? Czemu nie
mógł
być mi wierny tak jak ja jemu? Czy to dlatego, że nie wystarczająco zadowalałam
go na tym polu? A może
nie byłam
wystarczająco atrakcyjna? Albo
dlatego, że sypiając tylko z nim nie miałam
porównania, które on mimowolnie wykorzystywał i z którego korzystał. Ja nie mogłam się tym poszczycić.
Na te rozmyślania zmarnowałam prawie godzinę. Dopiero wtedy zebrałam się na
odwagę informując Przemka, że bardzo go przepraszam,
ale jednak nie mogę
mu wybaczyć. A po odłożeniu słuchawki nie wiedziałam czy chce
mi się płakać z ulgi
czy straconej
okazji.
Wbrew temu co radził
mi adwokat, mąż nie
robił mi zbytnich
problemów. Zgodził się
na to by Hania mieszkała ze
mną;
zastrzegł tylko że
może odwiedzać ją kiedy chce.
Na dodatek zostawił mi mieszkanie,
choć stanowczo się
temu
sprzeciwiałam
argumentując
że jest dla mnie za duże. Jednak
tak naprawdę to wiązało się z tym zbyt wiele wspomnień.
Tak więc o
sytuację
finansową nie
musiałam się martwić: Hania
dostawała 1200zł alimentów, więc nawet gdybym nie
pracowała (po skończeniu przepisywania
na komputerze
książki Marka zatrudniłam się w centrum geologicznym. Odpowiadałam
na skargi klientów lub ich
pytania dotyczące właściwości chemicznych
ich gruntów. Praca była związana z moim kierunkiem a
na dodatek mogłam ją wykonywać bez wychodzenia z domu) to i
tak jakoś byśmy sobie
poradziły we dwie. Mogłam
jeszcze sprzedać
mieszkanie
i kupić coś mniejszego
gdyby przycisnęła mnie bieda. A poza
tym
to wspierał mnie
Marek.
Początkowo po wyznaniu przez niego uczuć do mnie unikałam go jakiś
czas. Potem jednak stwierdziłam, że to zwyczajnie głupie.
Przecież byłam dorosła
i to, że mój przyjaciel
darzył mnie uczuciem nie powinno stanowić dla mnie żadnego wielkiego ewenementu. Mimo wszystko jednak teraz w
dużej mierze nasze kontakty polegały
na tym,
że w czasie moich wypadów
zajmował
się
Hanią. Wspólne kolacje czy
gotowanie już się nie powtórzyło. W zasadzie to pierwsza szczera
rozmowa nastąpiła po tym jak w końcu wróciłam z sądu
po ostatecznym ogłoszeniu wyroku. Marek
pilnował wówczas Hani.
– Jak poszło?- spytał mnie wyraźnie
się wahając.
– Dobrze.
Od teraz znów jestem Laurą Kapuścińską.-
z westchnieniem ulgi zdjęłam pantofle na obcasie.- A jak
mała?
– Śpi.- ostrożnie zajrzałam do
pokoju córeczki. Właśnie
skończyła
roczek, ale niestety nie urządziliśmy jej
żadnego przyjęcia. Pomyślałam, że
to głupio że wzięłam rozwód
w rocznicę urodzin Hani. Od tej pory ten szczęśliwy dzień będzie mi się
kojarzył z porażką na polu uczuciowym.
Weszłam na
korytarz. Marek
właśnie zakładał kurtkę.
– Masz teraz czas?
– Dlaczego pytasz?
– Bo mam
ochotę napić się z kimś.
Herbaty- dodałam z uśmiechem.
– Na pewno
chcesz?
– Jasne. W tej
chwili jestem taka zdesperowana, że wystarczyłoby
mi towarzystwo mojej teściowej.
– A więc było aż tak źle?
– Wiesz, że do końca była przeciwna temu rozwodowi.
Pamiętasz
nawet tę scenę którą zrobiła trzy tygodnie temu?- Chodziło o to,
że gdy przyszła mnie odwiedzić zarzucając pytaniami
o Marka. Dowiedziała się, że
znaliśmy się od liceum, więc sądziła że to on jest winny rozpadu mojego
małżeństwa.
Była
na tyle bezczelna, że zjawiła
się osobiście u
Groncewicza
wyzywając go od najgorszych.
– Tak. Jakby doskonale nie wiedziała, że to jej synek
cię zdradzał a nie na
odwrót.
– Tak-
przyznałam przypominając sobie spojrzenie Przemka gdy sędzia
odczytywał wyrok. Nadal nie był mi obojętny. Pomimo tego,
że od czasu gdy dowiedziałam się o jego zdradzie minęło już
ponad 5 miesięcy nie potrafiłam wyrzucić
go ze swojej głowy.
– Nie myśl już o tym. Najważniejsze, że tak
szybko udało ci się wszystko załatwić.
– Wiesz nikt
z nas nie chciał prać brudów.
Ja
nie chciałam oczerniać
Przemka, a
on uzurpować sobie praw
do opieki do Hani czy zmniejszenia
alimentów. I tak przez cały ten
okres
dawał mi więcej niż powinien.
– I co
teraz zrobisz? Sprzedaż ten dom?
– Prawdę mówiąc to nie wiem. Czasami...czasami gdy siedzę wieczorami na
tej kanapie i przypominam sobie ile
razy robiłam to
wcześniej
z Przemkiem
oglądając telewizję to...- urwałam
zakłopotana.
– Rozumiem. Nadal
go kochasz?
– Miłość
nie kończy się tak po prostu. Nie
mogę powiedzieć jednego
dnia, że kogoś kocham a następnego że już nie. To
tak nie działa. Choć chciałabym.
Wiesz, gdy wychodziłam rano z tego pomieszczenia myślałam sobie:
idź śmiało, dasz radę, w końcu
minęło już dość czasu.
Jednak teraz, gdy jest już
po wszystkim nie mogę. Mam ochotę wyć
i nie przestawać.
– Więc zrób to. Wezmę Hanię do siebie na noc.
Ty będziesz
miała
resztę dnia dla siebie. Pójdziesz do kina, na spacer, upijesz się,
stłuczesz parę talerzy.- roześmiałam
się.
– Dzięki, ale
to chyba nie będzie potrzebne. Wystarczy mi wypicie
herbaty owocowej.- Zamilkłam na chwilę.-
Brakowało mi tych naszych rozmów.
– Mnie też- przyznał
patrząc mi w oczy. Chwila szczerości minęła, znów
się speszyłam przypominając sobie jego miłosne wyznanie.
Zauważył
to. Szybko dopił herbatę wymawiając się
jakimś spotkaniem. Udając, że
w to wierzę pozwoliłam mu wyjść.
W nocy tak
jak żartował Marek płakałam do poduszki mocno ją
obejmując.
Wyobrażałam sobie, że tulę do siebie szczupłe ciało Przemka, a
on zaraz obejmie mnie i pocałuje w szyję...Niestety, marzenia mają to do siebie, że są tylko marzeniami. Właśnie w takich chwilach pytałam się: dlaczego
się z nim rozwiodłam
skoro
go tak kochałam? Skoro
najmniejszą cząstką duszy i ciała go pragnęłam? I
nieważne byłoby to co powiedział Groncewicz: pozbawiona
szacunku
czy dumy przynajmniej
miałabym koło siebie osobę
którą kocham. Jedynego mężczyznę
mojego
życia.
Rankiem miałam
tak podpuchnięte oczy, że zrezygnowałam z
porannego spaceru.( od jakiegoś czasu robiłam to
regularnie) Nie chciałam by
ktokolwiek zobaczył mnie w
takim
stanie. Odkąd wszyscy dowiedzieli się o rozwodzie stałam się niezwykle popularna. Wszyscy chcieli poznać tą, która porzucił
wielki bogacz i makler Kołaniecki. Nie prostowałam tego choć przecież to ja wniosłam o pozew. Z drugiej jednak strony to
on po raz pierwszy się ode
mnie odwrócił.
Dlatego pozwoliłam sobie
do długie leniuchowanie w wannie. Nie bałam się
o Hanię.
Właściwie to potrafiła już stać
opierając się o drążki kojca i była
grzeczną dziewczynką, więc mając wkoło masę zabawek potrafiła się sobą zająć. Zazwyczaj nie sprawiała mi żadnych
problemów poza tymi koniecznymi, takimi jak karmienie czy
przewijanie.
Mój nastrój
jednak nie poprawił się
przez bąbelki. Nawet gdy stając na wadze zauważyłam, że brakuje
mi tylko
kilograma do uzyskania
tego wyniku sprzed
ciąży-
nic nie potrafiło mnie pocieszyć: nawet
późniejsza zabawa z córką. (choć na trochę oderwała od bolącego tematu) Czułam się żałośnie samotna
w wielkim mieszkaniu, którego nie miałam z kim dzielić.
Pierwszy tydzień był najgorszy: z czasem jednak oswajałam się z myślą,
że rozdział
pt. ja i Przemek to już koniec. Uznawałam nawet za zabawne, że
papierek
rozwodowy wywierał
na mnie
aż tak duże znaczenie. Przecież
rozstałam się
z mężem niemal pół roku
wcześniej i nie mieszkał ze mną. Mimo
to fakt dokonany był czymś
o wiele bardziej
bolesnym. Być może chodziło
o nadzieję: zawsze lubimy wiedzieć,
ze coś może się stać lub nie; albo może o zwykłą zmienność? Takie
refleksje napadały mnie w
najmniej odpowiednich momentach.
Mój były mąż (czy kiedykolwiek
nawet w myślach
przyzwyczaję się
go tak nazywać?) odwiedził Hanię
dopiero w niedzielę. I choć na jego
widok serce ścisnęło mi się na chwilę
z żalu szybko przezwyciężyłam to uczucie.
– Jak się masz?-
spytał mnie.
– Trzymam się.-
odparłam z wymuszonym uśmiechem.- Od
razu poszłam po
Hanię. Mała stanowiła moją jedyną tarczę. Na widok Przemka wydała z siebie
kilka niezrozumiałych słów. Wyciągnęła
do niego ramiona
z szerokim uśmiechem. Ten widok sprawił mi ból,
bo wyrzuty sumienia się pogłębiły. Jakim prawem odebrałam
córce ojca w tak wczesnym wieku? To
nie ona powinna płacić za moje
błędne decyzje.
– Byłaś grzeczna kochanie?- pytał
małą.-
Przywiozłem ci mały prezent- wyjął z kieszeni czekoladowego zajączka. Włożył
jej w rączki.
– Najpierw muszę zdjąć opakowanie. I ułamać jej
malutki kawałek.- zaprotestowałam.
– Spokojnie, ona tylko się nim bawi. Poza tym jesteśmy przy niej. Nie sprawia
ci zbytnich kłopotów?
– Nie,
jest
grzeczna. A przedwczoraj
zrobiła kilka kroków z moją małą pomocą.
– Naprawdę? Żałuję,
że mnie przy tym nie było.
– Marek...to znaczy zrobiliśmy kilka
zdjęć. Gdy wywołam to
ci pokażę.
– Już nie
mogę
się
doczekać.
– Chciałam do
ciebie zadzwonić, ale wiem że byłeś w pracy i...
– Spokojnie Laura. Rozumiem.- sama nie
wiem czemu czułam wewnętrzną potrzebę aby się przed
nim
tłumaczyć. Tak
bardzo chciałam aby mógł uczestniczyć w
rozwoju
naszej
córeczki tak intensywnie
jak ja...Chrząknęłam.
– Pewnie
chciałbyś zostać z nią sam. Pójdę
do kuchni. Muszę jeszcze dokończyć
pieczeń.
– Jeśli musisz.
– Muszę- po wyjściu z pokoju mogłam
normalnie oddychać. To
było takie
straszne rozmawiać
z nim jakbyśmy byli
tylko
przygodnymi
znajomymi,
jakby nic nigdy nas nie łączyło poza takimi zdawkowymi rozmowami. I jednocześnie
smutne.
Gdy znów zostałam sama z
Hanią mała była
bardzo ożywiona. Wciąż powtarzała
jakieś niezrozumiałe
dla mnie słowa, które brzmiały jak babaugadabamamadaga...żywo
machając rączkami. Zupełnie
tak jakby tłumaczyła mi to wszystko,
co robiła
z tatą pod moją nieobecność. Niezaprzeczalnie jego
wizyta sprawiła jej radość, bo tuż przed sądowym procesem przez ostatnie
trzy tygodnie odwiedził ją na nie więcej niż godzinkę.
W poniedziałek Marek wpadł do mnie na chwilę wręczając odebraną
na poczcie przesyłkę. Chyba
zauważył przy tym mój niezbyt
dobry
nastrój jednak mi się nie
narzucał. Byłam mu za to wdzięczna.
Z czasem było coraz lepiej. Jak to mówią czas leczy rany...albo
przyzwyczaja
je do bólu. W każdym bądź razie
pewna rutyna mojego życia wpłynęła na mnie pobudzająco i mobilizująco. Już nawet
przestałam przeglądać
zdjęcia na których byłam razem z
Przemkiem czy
kasetę
video z naszego ślubu. Na samą myśl o tym, że patrząc na film płakałam było mi wstyd.
Z Markiem moje kontakty powoli wróciły do
dawnych. Stało się
tak dlatego, że oboje przyjęliśmy strategię udawania,
że tamta rozmowa prawie rok
temu
w jego
mieszkaniu się nie wydarzyła. (gdy
wyznał mi miłość). A poza tym wpłynął na to fakt, że dwa lub trzy razy spotkałam
z jakąś dziewczyną,
więc- na szczęście- miłość do mnie jednak
wywietrzała mu z
głowy.
I nadal mogliśmy być
przyjaciółmi. Wróciły nawet nasze dawne
docinki i przekomarzanie się. Któregoś dnia, gdy podczas krojenia cebuli kosmyk włosów po raz
tysięczny wpadł mi do oczu powiedział:
– Powinnaś iść
do fryzjera. Z tą
fryzurą
wyglądasz jak ostatni kołtun. O ile to w ogóle można nazwać
fryzurą.
– Dzięki za
radę doskonale przystrzyżony facecie- odparłam z
załzawionymi
oczami (przez cebulę).
– Mówię poważnie.
Powinnaś się rozerwać. W kółko
tylko siedzisz w
domu.
– Przecież
wychodzę.- zaprotestowałam.
– Gdzie? Na zakupy,
do urzędu, na pocztę...Powinnaś zrobić sobie małą
przyjemność. Iść do spa, kosmetyczki.
– Czy to
przytyk
do mojego
tragicznego wyglądu?
– Wiesz, że nie.- powiedział szczerze. Wiedziałam,
że tak uważa choć ja sama spojrzałam
teraz krytycznie
na swoje wyblakłe sztruksowe spodnie
i luźną bawełnianą bluzkę. Już od jakiegoś czasu przestałam stosować makijaż, a
włosy tak jak stwierdził Marek ciężko
byłoby zaklasyfikować
w jakąkolwiek fryzurę. Właściwie to robiłam wszystko
dla wygody. Znikła
jakakolwiek biżuteria czy nawet perfumy. Od jakiegoś czasu antyperspirant
mi wystarczał. Dostrzegając to z przerażającą jasnością zdałam sobie sprawę,
że zamieniłam się w typową kurę
domową. Tyle, że
ja nie potrzebowałam nawet
faceta
aby ją ze mnie zrobił, bo sama świetnie sobie
poradziłam. Nie miałam jeszcze nawet skończonych 28 lat, a wyglądałam jak kobieta po pięćdziesiątce.
A
przynajmniej
tak się ubierałam
i czułam. Nie dziwota, że mąż mnie zostawił. Nagle zawstydziłam się
tego. Ale jednocześnie odezwał
się
we mnie bunt.
– Dobrze czuję
się w tym dresie i z tym kołtunem na głowie-
odparłam hardo.
– No
nie, obraziłaś się?
– Nie, ale to
moja
sprawa jak wyglądam.
Biegając
przy Hani wygodniejszy jest
dres.-
Z wyrzutem spojrzałam
na jego obcisłe dżinsy i przylegającą do ciała koszulę. Roześmiał
się
doskonale rozumiejąc ten przytyk.
– Ja sobie świetnie
radzę, prawda mała?- zwrócił
się
do Hani, która właśnie dreptała
w kółko po dywanie powtarzając bada gama dada...czy jakoś
tak.
– Ejejeje-
dodała do repertuaru nowe słowo gdy spostrzegła, że
Marek na nią patrzy.-
Ejeja aje paci.- wskazała malutką rączką na
dywanie.
– Tak, widzę.- odparł jej Marek. Pokręciłam głową.
– Widzę,
że świetnie opanowałeś jej język.
– Radzę sobie nie najgorzej.- odparł nie zauważając w moim głosie ironii lub też celową ją ignorując.- Aha, wiesz że ostatnio
nasza grupa badawcza znalazła nową kość?
– Naprawdę?- zainteresowałam się. Jego badania zawsze mnie ciekawiły. W
końcu geologia nie
jest aż tak odległa od archeologii.
– Aha. Teraz
instytut musi dać nam pozwolenie na wykopaliska w tym miejscu.
– Nie chcę cię
dołować, ale o te pozwolenie staracie się
już od ponad roku i nic z tego.
– Bo władze Egiptu się
nie zgadzają. A właściwie to Kairu. Nie bardzo lubią jak badacze
węszą po ich terenie, szczególnie Europejczycy.
– A dziwisz
się? Potem przypisują wszystko
sobie i zabierają eksponaty.
– Nie prawda.
Mnie
zależy tylko na badaniu.
– Akurat.- prychnęłam- Chciałbyś zostać
drugim Leonardem Woolley'em.
– Byłoby fajnie, nie?
– Nie. I tak już szajba odbija ci do
głowy. A teraz idźcie umyć
ręce, bo zaraz będzie obiad.
Następnego dnia poszłam na zakupy. Teraz, gdy Hania miała już prawie półtora
roku mogła spokojnie
mi towarzyszyć, chociaż
prawie zawsze musiałam ją odciągać od części z proszkami do
prania (nie
potrafię sobie w żaden sposób wytłumaczyć dlaczego
tak się dzieje. Co
innego słodycze, zabawki, ale
proszki? Choć może
to ze względu na ich kolorowe opakowania?)
Mimo wszystko był to produkt, którego nie musiałam kupować codziennie, więc nie było z tym większego
problemu.
Tak więc lawirując tak
z wózkiem wkładałam odpowiednie produkty do koszyka. Po wszystkim wyszłam ze
sklepu. Na odchodnym kasjerka uśmiechnęła się do Hani mówiąc:
– Śliczna dziewczynka.
– Dziękuję bardzo w jej imieniu- odparłam. Rzeczywiście moja mała córeczka była ładną dziewczyną.
Z tą po dziecięcemu pyzatą
twarzyczką i burzą
jasnych
loczków na głowie wyglądała
niewinnie i dziewczęco. Do tego
te długie, naturalnie podkręcone rzęsy, które nadawały jej fiołkowym oczom szczególny
wyraz. Taki
sam jaki widziałam u Przemka.
Po wszystkim wracałyśmy do
domu. Była ładna pogoda, ale trochę obawiałam się
że Hania szybko znudzi
się spacerem. W końcu
miałyśmy do zrobienia prawie 40 minut
drogi. Dlatego od razu napoczęłam opakowanie ciastek i wręczyłam jej
jedno. Szczęśliwa zajęła się jedzeniem.
W pewnej chwili
musiałam
się zatrzymać przed światłami. Ale
po drugiej stronie ulicy ujrzałam coś co sprawiło,
że skamieniałam. Przemek wychodził właśnie z restauracji
znajdującej się naprzeciwko mnie. To jednak nie jego widok aż tak mnie
zaskoczył. To
idąca obok niego brunetka, zwróciła moją uwagę. Ani
przez chwilę
nie mogłam łudzić się co do łączących ich relacji. Ręka umieszczona
w jego dłoni spleciona z jego palcami mówiła sama za siebie.
A także ten promienny uśmiech i
lekkie rozmarzenie widoczne w oczach.
Śmiał się z czegoś.
Przypomniałam
sobie jak często robił to w moim towarzystwie gdy rozśmieszałam go opowieściami o uczelni.
Oraz gdy małym piórkiem łaskotałam jego nos
gdy jeszcze spał sprawiając,
że się
budził. Często przewracał mnie wtedy
na łóżko i łaskotał do utraty tchu. Nigdy się na mnie
nie złościł.
Ból który
poczułam momentalnie pozbawił
mnie
tchu. Starałam
się wmówić sobie, że
to przez zaskoczenie, że czuję się urażona przez to, że znalazł sobie inną tylko
6 miesięcy po
naszym rozwodzie. I że to nie dlatego, że nadal coś do
niego czuje.
Gdy pojawiło się zielone
światło zawahałam się.
Jeszcze mnie nie
zauważył stojąc przed budynkiem. Brunetka
wróciła się po coś do środka,
prawdopodobnie zostawiła torebkę,
bo nie miała nic na ramieniu. Z ciężkim sercem zrobiłam pierwszy krok. Przeszłam
po biało czarnych pasach zamaskowana
przez innych ludzi. Nadal łudziłam się, że uda mi się wyminąć go niezauważona.
– Tata,
tata!- nadzieja matką głupich jak to mawiają. Bo
Hania na widok taty od
razu zaczęła go wołać. Przemek spojrzał na
nas zaskoczony.
– Laura? Co
tu robicie?- zmusiłam się do
uśmiechu.
– Cześć- odparłam.- Nie zauważyłam się- Wiem, żałosne kłamstwo.
– Witajcie.-
ze względu na hałas jaki robiła
Hania wyjęłam ją z wózka.
Podreptała do mojego
byłego męża i objęła go
zostawiając przy tym czekoladowe ślady na jego nieskazitelnej białej koszuli.
– Ale mnie ubrudziłaś
mała
czarownico- odparł ze śmiechem.
Jednego nie mogłam mu zarzucić: byś świetnym ojcem. Gdyby tylko
był takim samym mężem...
– Przepraszam, musimy już iść.
Spieszę się do pracy-
oczywiście kłamałam.
Dzwonić do klientów, a właściwie oddzwaniać
mogłam kiedy
chciałam.
– W każdym bądź razie cieszę się,
że się
spotkaliśmy...z
Hanią.
– Tak. Chodź kochanie, musimy wracać do
domu.
– Teja?
– Tak słoneczko. Daj mamusi rączkę.- Hania po chwili wahania ją ujęła.
Spojrzała jeszcze
raz na Przemka.
– Pszyjdje?
– Tak,
przyjdę do ciebie w jutro.- odpowiedział jej. Z ulgą
włożyłam ją szybko do wózka. Jednak zanim zdążyłam nim odjechać
stało się to czego się
obawiałam.
– Przepraszam
mój
drogi, już jestem.- ze śmiechem na
ustach
podeszła do Przemka. Dopiero potem zwróciła
uwagę, że mój były mąż patrzy
na mnie.
Spojrzałam na nią nieśmiało i niechętnie.
Nie chciałam się z nią witać.
– Alicja,
to jest Laura...moja
była żona. A to jest Hania.- przedstawił
nas.
– Och, a więc nareszcie mam
szansę cię poznać. Alicja
Majewska.
– Laura
Koł...Kapuścińska- Przez przypadek
odruchowo użyłabym byłego nazwiska,
którym się posługiwałam. Przemek zauważył moją pomyłkę.
Poznałam to po jego spojrzeniu.- Miło mi cię poznać, ale musimy już iść.
– Mi również jest
miło. Przemek wiele
o tobie opowiadał. Oczywiście w samych
superlatywach.- W zamierzeniu
chciała być miła. Jej uśmiech nie
był
być
nieszczery. Tyle, że
nie grzeszyła taktem. Mój były mąż tak jak i ja poczuł się niezręcznie. On
chyba
nawet bardziej.
– Alu, Laura spieszy się do
pracy.
– No tak, przepraszam. W takim razie
nie będę cię zatrzymywać.- Przykucnęła w kierunku wózka- Jestem Alicja kochanie.-
Kochanie? Jakim prawem nazywała moje dziecko
swoim kochaniem?!
– Alu, my też musimy już iść.-
zwrócił
się do partnerki. Potem
spojrzał na mnie przepraszającym wzrokiem. Odpowiedziałam mu uśmiechem sygnalizując, że wszystko w porządku-
Przyjadę do Hanię trochę później skoro ma spędzić u mnie cały weekend.
– Dobrze.-
zgodziłam się zastanawiając
się
czy Alicja pójdzie z
nimi. Tak
jakby słyszała moje myśli
odezwała się zaraz potem:
– Tak,
zamierzamy zabrać małą do
zoo. - roześmiała się- Jutro miałam ją poznać oficjalnie, ale cieszę
się, że zrobiłam to dzisiaj.
Bardzo lubię dzieci.- Uśmiechnęła się do Hani puszczając prawe
oko. Mała odwzajemniła uśmiech.
Moja własna córeczka
również uległa urokowi tej kobiety. Chyba nie mogło być gorzej.
– To...to
fajny pomysł- burknęłam. Potem pożegnałam się
jeszcze raz. Tym razem ostatecznie.
Po powrocie do
domu od razu
zabrałam się za pracę. Musiałam odpowiedzieć na kilka listów, więc
myśl o dzisiejszym spotkaniu z Przemkiem wywietrzała mi z
głowy.
Następnego dnia nie mogłam tego
jednak uniknąć. Po podaniu małej
śniadania i dwugodzinnej zabawie z nią zjawił się Przemek. W pierwszej chwili
był
sam, ale
potem zauważyłam, że
na podjeździe w jego aucie siedziała Alicja. Zdusiłam
w duchu uczucie zazdrości.
– Cześć. Hania
jest gotowa?
– Tak,
już ją spakowałam. W plecaku masz pieluszki, chusteczki, ubranie
na zmianę i butelkę gdyby miała ochotę na mleko, a także kilka zabawek. Spakowałam też ciastka , gdybyście
nie wzięli nic na drogę...
– Laura,
przepraszam za Alicję.
Chciałem powiedzieć ci wcześniej, ale jakoś nie mogłem się zebrać.
Spotykamy się
od miesiąca.-
Poczułam się głupio, bo najwyraźniej odkrył że swoją paplaniną próbowałam wypełnić pustkę.
– Rozumiem. Po
prostu poczułam się zaskoczona.
– Więc
nie jesteś zła?
– Czemu miałabym być?- spojrzałam na niego patrząc prosto w
oczy.
Z trudem zmusiłam się
by nie uciec wzrokiem w
bok.
– Masz rację-
uśmiechnął się niepewnie- Po prostu sądziłem...w takim razie
cieszę
się. Wbrew pierwszemu wrażeniu jest dobrą kobietą. I ciepłą.- Zagryzając zęby prosiłam go
w myślach by dłużej nie torturował mnie opowiadając o niej.-No cóż,
będziemy się zbierać.
Mogę odwieść ją jutro około siódmej wieczorem?
– Jasne. Tylko zadzwoń
do mnie
jak wrócicie z zoo. I jutro też. No i w ogóle jakbyś miał jakieś pytania
lub coś się działo...- gdy nakrył
moje
dłonie swoją z wrażenia przestałam mówić.
– Wiem, Lauro. Obiecuję, że przy najmniejszym problemie do ciebie zadzwonię.
- uśmiechnął się
do mnie.
– Przepraszam, jestem trochę
przewrażliwiona. To będzie jej pierwsza
noc poza domem.
– Rozumiem, że
się
martwisz. Jesteś wspaniałą matką. Do zobaczenia jutro.
– Do widzenia.- gdy zostałam sama spojrzałam na
swoje
dłonie które przed chwilą dotykał. Szybko
poszłam do łazienki aby je umyć.
Czułam złość do samej siebie, że ten niewinny dotyk tak wytrącił mnie z równowagi.
Chciałem powiedzieć ci wcześniej, ale jakoś nie mogłem się
zebrać? To on sobie do cholery myślał? Jak
niby miałam się czuć gdy
niecałe 6 miesięcy po rozwodzie znalazł pocieszenie? I na dodatek spędzał z tą kobietą i
moją
córeczką weekend? Zamierzamy zabrać małą
do zoo.
Przypomniałam
sobie jak jeszcze nieco ponad rok temu to
ja byłam na
miejscu Alicji.
Jak
Przemek nosił Hanię na barana, jak
jedliśmy obiad w pizzerii, jak
flirtowaliśmy i śmialiśmy w drodze
powrotnej, jak nazwał mnie swoją laleczką...A teraz to samo
stanie się udziałem innej kobiety. Poczułam złość. Nie,
nie będę taka żałosna. Czas wreszcie
to zmienić.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz