ROZDZIAŁ SZESNASTY
Następnego
dnia, zanim wyszedł do pracy, Filip postanowił poczekać na żonę i zobaczyć w
jakim jest nastroju. Choć nadal był zły za to, że zataiła przed nim informację
o tym, że dalej utrzymuje kontakt z Mateuszem to jednak nie miał prawa kłócić
się z nią i wrzeszczeć na nią. Zwłaszcza, że była w ciąży. Spojrzał na zegarek.
Powinien już wyjść, ale mimo to nie mógł tak tego zostawić. Ostrożnie zapukał
do drzwi pokoju Mai.
–
Mogę wejść?- nie usłyszawszy odpowiedzi zrobił to. Sądził, że
pewnie śpi, więc nie ponowił pukania. Okazało się jednak, że tak nie jest. Bo
Majka siedziała na zasłanym już łóżku z książką w dłoniach.
–
Nie udzieliłam ci pozwolenia- odparła. A więc nadal była zła.
–
Pytałem z grzeczności.
–
Jasne- zaśmiała się krótko, sarkastycznie- W końcu to twój dom,
nie?
–
Nie przyszedłem się kłócić- powiedział ugodowo. Odłożyła książkę
na kolana i spojrzała na niego. Zrozumiał, że nadal jest zła.
–
Tak? A ja myślę, że właśnie po to. Bo pewnie znów chcesz mnie
wypytać o mój wydumany romans, co? A może liczysz na przeprosiny?
–
Nie. Chciałem tylko zobaczyć czy wszystko z tobą w porządku.
–
A od kiedy to niby się tak mną martwisz, co?- nie złapał się na
zaczepkę.
–
Odkąd jesteś moją żoną. Na dodatek w ciąży.
–
Jasne. Obowiązkowość i honor. Jak mogłam zapomnieć. Prawie jak
średniowieczny błędny rycerz.
–
Widzę, że wszystko u ciebie dobrze. Jadę do pracy. Będę dopiero
wieczorem, więc na mnie nie czekaj.
–
A czemu niby miałabym to robić?- spytała gdy już zamykał drzwi.
Zdążył jeszcze usłyszeć jak dodała: - Dla mnie możesz w ogóle dzisiaj nie
wracać.- Nie wiedzieć czemu uśmiechnął się. Przypomniał sobie jak często dąsała
się w ten sposób gdy coś nie szło po jej myśli. Nie był to jednak wesoły
uśmiech: on po prostu wiedział, że jego małżeństwo się sypie ale nie mógł nic
na to poradzić. Nie ufał żonie, a bez tego nie mogą tworzyć zgranej drużyny.
Musi minąć trochę czasu zanim zapomni i podejmie decyzję licząc się z tym, że ona
może znudzić się czekaniem i wrócić do kochanka. Ale co pozostawało mu oprócz
tego? Rozwód? Terapia małżeńska? Nie wierzył w tego typu bzdury, a poza tym to
nie miał zamiaru opowiadać obcym ludziom których to kompletnie nie interesuje
na temat intymnych spraw jakie łączyły go z Majką za pieniądze. Był na to zbyt
dumny. Dlatego znów nie zrobił nic. Postanowił czekać na ruch żony. Tylko
zachowując powściągliwość mógł poznać jej prawdziwe uczucia. Wystarczająco
wściekła i świadoma, że żadnym sposobem nie uzyska jego przebaczenia ujawni
swoje prawdziwe uczucia. Być może dalej będzie twierdziła, że chce z nim być,
bo go kocha. Albo być może przyzna, że nigdy nie interesował jej w ten sposób.
Choć bał się że ta druga opcja może się sprawdzić nie mógł postąpić inaczej.
Jeśli teraz skapituluje prawdopodobnie już zawsze będą go dręczyć podobne
wątpliwości, a każdy napotkany przez Majkę mężczyzna traktowany przez niego
jako jej potencjalny kochanek.
Po przyjeździe do biura praca jak zwykle pomogła mu uciec od
prywatnych rozterek. Skończył wszystko kwadrans po szesnastej, ale nie chciał
wracać do domu. Siedział w biurze wertując dokumenty dotyczące nowej
inwestycji, które już dawno doskonale znał. Mimo wszystko musiał się czymś
zająć.
Do domu wrócił po dziewiętnastej. Panowała tam cisza, ale usłyszał
dźwięki dochodzące z włączonego telewizora, więc Majka prawdopodobnie nadal
była u siebie. I pewnie nie opuściła swojej twierdzy od rana.
Nie zdziwił się, że tym razem w kuchni nie czekał na niego ciepły
albo nawet i zimny obiad. Tak jak wczoraj powiedziała: miała tego wszystkiego
dość. Słysząc burczenie w brzuchu zajrzał do lodówki. Wyciągnął z niej
marchewkę gryząc potężny kawałek. Chyba będzie musiał coś zamówić albo gdzieś
wyjść. Tutaj się nie naje. Zastanawiał się czy jego żona coś jadła. Właściwie
to pewnie nie miała już pieniędzy, a tylko on robił zakupy, więc mogła jeść
tylko w domu. Oczywiście wiedział co mniej więcej lubi, to znaczy płatki, musli
i różnego rodzaju chrupkie pieczywo, ale przecież gotowych dań nie kupował. A
odżywiając się w ten sposób daleko nie zajadą. Westchnął ciężko. Nie chciał
zatrudniać gosposi, bo mimo wszystko zawsze wyobrażał sobie wspólne
mieszkanie z Majką jako sielankę, ale
teraz poważnie to rozważał.
–
Siedzisz tutaj od rana?- spytał gdy wyszła najwyraźniej kierując
się do łazienki. Odwróciła się niechętnie w jego stronę.
–
Tak.- niemal warknęła.
–
Nie chcesz wyjść na spacer? Jest jeszcze dość ciepło. To znaczy
sądzę, że w twoim stanie powinnaś- dodał widząc jej wściekły wzrok.
–
Nie, dziś nie mam randki z Mateuszem jeśli chciałbyś mnie śledzić.
–
Majka, przestań zachowywać się jak dziecko.
–
A ty przestań udawać, że cię cokolwiek obchodzę.- spuściła wzrok
jakby chciała się uspokoić.- Po prostu udawaj, że mnie tu nie ma. Jesteś w tym
świetny.
–
Chciałem tylko porozmawiać. Sądzę, że powinniśmy omówić pewne
kwestie, bo jesteśmy małżeństwem niemal od miesiąca a zachowujemy się jak
zwykli lokatorzy. Poza tym twoi rodzice chcą nas odwiedzić. Moi też.
–
Och, jestem pewna, że wszystkim świetnie się zajmiesz. Jak zwykle
zresztą.
–
Maja, proszę...
–
O co mnie prosisz,co?- patrząc jej prosto w oczy miał ochotę ją
przytulić. Tyle widział w nich smutku.- Chcesz coś zmienić? Chcesz byśmy
zaczęli jeszcze raz, byśmy byli...normalnym małżeństwem?
–
Przecież wiesz, że na razie nie mogę. Ja...
–
W takim razie goń się.
–
Co?
–
Słyszałeś.- wchodząc do łazienki trzasnęła za sobą drzwiami. A
Filip patrzył na nią totalnie zaskoczony.
Starając się dopracować wszystko na ostatni guzik Bartek już dwa
dni wcześniej zarezerwował stolik w bardzo dobrej restauracji i załatwił opiekę
nad Antosiem na cały weekend. Prawdę mówiąc nie sądził aby to było już
potrzebne, jednak jakaś jego naiwna cząstka miała nadzieję, że Iza zmięknie na
tyle by...
–
Jestem gotowa.- usłyszał głos dochodzący z korytarza. Wyszedł z
pokoju po raz ostatni zerkając w lustro.
–
Pięknie wyglądasz- powiedział wodząc wzrokiem po dość skromnej,
klasycznej czarnej sukience, którą jego żona miała na sobie.
–
Daruj sobie te oklepane kwestie.- mrugnęła.
–
Iza...- odezwał się ostrzegawczo Kasprzyk.
–
No co? Przecież nie jesteśmy jakimiś nastolatkami idącymi na
studniówkę. To tylko zwykła kolacja, która ma mnie przybliżyć do rozwodu.
–
Musisz wciąż o tym mówić?- całą jego nadzieje trafił szlak.
–
Przepraszam- odparła, choć jej ton sugerował coś innego. Idziemy
już czy masz zamiar jeszcze przeszywać mnie wzrokiem? A może zdałeś sobie
sprawę, że to wyjście jest głupim pomysłem?
–
Chodź- odparł tylko biorąc jej dłoń w swoją i ciągnąc ją w
kierunku drzwi.
–
Przecież idę, nie szarp mnie tak.- spojrzała na niego oskarżycielsko
jakby ją uderzył wyszarpując rękę. Westchnął ciężko. Przecież wiedział, że
będzie niechętna. I nie zamierzał się tak łatwo poddawać.
–
Przepraszam nie chciałem. Pozwolisz?- wyciągnął w jej stronę dłoń.
Znów podniosła na niego wzrok i spojrzała w oczy. Niechętnie, wolnym ruchem
zbliżyła swoją kładąc ją na ramieniu męża. Potem uciekła spojrzeniem gdzieś w
bok.
W taksówce milczeli. Bartek próbował kilka razy nawiązać rozmowę
na neutralny temat, ale Iza konsekwentnie go ignorowała. Dopiero w restauracji
przerwała milczenie.
–
„Kormoran”. To pewnie miało zrobić na mnie wrażenie, tak?- w jej
stwierdzeniu nie było zjadliwej ironii. Wyczuł raczej pewną zgorzkniałość.
Zaczął żałować, że ją tu zabrał. Przecież znał Izabelę: powinien wiedzieć, że
kwiaty czy kolacja w prestiżowej restauracji nie robią na niej wrażenia.
Przypomniał sobie ich wspólne wycieczki pod namiot gdzie grillowali lub łowili
ryby wraz z innymi obozowiczami. Jej głośny śmiech i fałszowanie majówkowych
piosenek. To właśnie wtedy była najbardziej szczęśliwa. I on do cholery też.
–
Przepraszam, nie wiem co mi strzeliło do głowy z tą kolacją. Jeśli
chcesz możemy wyjść do jakiejś knajpki i...
–
Nie, skoro już tu jesteśmy to zostańmy.- zaprotestowała. Przez
chwilę milczeli czekając na kelnera, który właśnie zmierzał aby podać im kartę
dań. Po kilku minutach złożyli zamówienia. Gdy nie mieli się czym zająć zapadła
cisza.
–
Jak idzie twój kurs?- spytał starając się pozbyć myśli o facecie,
który go prowadzi. I który nadmiernie interesuje się Izabelą.
–
Dobrze, dziękuje.- odparła tylko. Jak widać nie zamierzała mu
niczego ułatwiać, czego się spodziewał. Mimo wszystko gdy siedzieli tak obok
siebie a jednocześnie tak bardzo dalecy nie mógł nie wrócić myślami do ich
pierwszej randki. Iza była w stosunku do niego nieufna, co jak później wyznała
wynikało z faktu, iż był on jednym z najbardziej popularnych chłopaków w
szkole. Dlatego sądziła, że bogaty i rozpieszczony chłoptaś za jakiego go miała
chcę się tylko nią pobawić. Jednak udało mu się pokonać tę barierę: uśmiechnął
się na myśl o nocnej rozmowie i grze w butelkę razem z jej przyjaciółkami oraz
Andrzejem i Karolem. Już wtedy nie mógł oderwać od niej oczu. Była piękna, ale
w jakiś niepretensjonalny sposób. Nie wiedział czy wynikało to z faktu, iż nie
stosowała wówczas żadnego makijażu czy typu urody. Po prostu patrząc na nią w
pierwszej chwili nie dostrzegało się jej piękna. Dopiero zatrzymując wzrok na
dłużej i patrząc w jej brązowe ocienione gęstymi rzęsami oczy, prosty mały nos
i wyraziście zarysowane usta o pełnej górnej wardze umieszczone na niemal
mlecznej nieskazitelnej cerze sprawiły, że przepadł.
–
Czemu tak na mnie patrzysz?- jej głos wyrwał go z rozmyślań.
–
Po prostu wspominam dawne czasy- odparł szczerze. Spuściła na
chwilę wzrok jakby powiedział coś wstydliwego. - Pamiętasz wycieczkę w góry w
Liceum Alberta Einsteina?
–
Tak- odparła z jakimś uśmiechem jakby dla niej te wspomnienia były
równie przyjemne jak dla niego, choć prawdopodobnie z innych powodów.
Postanowić kuć żelazo puki gorące.
–
Wiesz, tamtej nocy gdy graliśmy w butelkę nie mogłem oderwać od
ciebie wzroku. Ale ty nie chciałaś nawet na mnie spojrzeć. Dlatego wymyśliłem
ten występ na wieczorze karaoke.
–
Pamiętam. Myślałam, że zabiję cię zaraz potem jak spalę się ze
wstydu.- roześmiała się. Zaraz jednak spoważniała jakby powiedziała coś
niechlubnego.- Długo jeszcze będziemy czekać?- zmieniła temat.
–
Pewnie kilka minut- odparł.-Jesteś bardzo głodna?
–
Raczej zmęczona. Chciałabym jak najszybciej wrócić do domu- cienka
nić porozumienia i szansy minęła. Niemal widział jak Iza zamyka się w swoim
kokonie nie chcąc dopuścić go do siebie zbyt blisko.
–
Aż tak nie możesz mnie znieść?- westchnęła ciężko.
–
Proszę, nie zaczynaj znowu. Zgodziłam się na to wyjście tylko z
jednego powodu. Nie dręcz mnie więcej rozmowami dotyczącymi naszych prywatnych
spraw.
–
Przepraszam. Masz rację, obiecałem tego nie robić. Więc
porozmawiajmy o czymś innym. Na przykład co chcesz robić po kursie
gastronomicznych?- Izabela najchętniej odparłaby mu, że rozwieść się i iść do
pracy, ale taktownie skłamała mówiąc:
–
Zamierzam rozwinąć się w branży cukierniczej. Zawsze to lubiłam,
ale jakoś brakowało mi motywacji.
–
A teraz rozwód ci ją załatwi.
–
Tak- odparła hardo ignorując ironię zawartą w jego twierdzeniu.-
Dzięki temu zrozumiałam, że rola kury
domowej mi nie wystarcza.
–
Nie jesteś kurą domową, do diabła. Przecież opiekowałaś się naszym
synem.
–
Na jedno wychodzi. Chcę wyjść do świata i ludzi, realizować
ambicje.- i nie bać się, że mąż mnie zdradza, dodała w myślach.
–
Przecież nie zabraniałem ci tego robić. Jeśli tego chcesz, to
proszę bardzo. Wcześniej nie robiłaś z
tego problemu.
–
Wcześniej mnie nie zdradzałeś.
–
Obiecałaś nie wracać do przeszłości.
–
Ale to ty zacząłeś ten temat- westchnął z irytacją.
–
Czy już zawsze tak będzie? Będziesz mnie wiecznie karać za jeden
błąd?
–
Niektórych błędów nie można naprawić.- powiedziała w momencie gdy
kelner dochodził do ich stolika z gotowymi potrawami. Mając wymówkę przed
uniknięciem rozmowy Iza zajęła się jedzeniem. Przez resztę wieczoru starała się
traktować męża obojętnie i bez złości odpowiadać na jego pytania. W końcu i tak
musi dać mi rozwód, myślała. Jeszcze tylko trzy tygodnie. Tylko 21 dni i znów
będzie wolna.
Po pracy Andrzej postanowił odwiedzić Bartka aby dowiedzieć się
jak idą mu jego starania dotyczące odzyskania żony. Od ich rozmowy minął już
ponad tydzień; poza tym nie miał nic lepszego do roboty, bo Julka jeszcze nie
wróciła z Krakowa. Prawdę mówiąc zaczynał się już o to niepokoić; narzeczona
nie kontaktowała się z nim przez kilka dni. W ostatnim SMS-ie obiecała zrobić
to gdy tylko będzie mogła i że wszystko wyjaśni mu po powrocie. Tyle, że on nie
mógł tyle czekać. Niechętnie wybrał numer, który podała mu Barańska w razie
nagłej potrzeby. I równie niechętnie go wykręcił.
–
Tak, słucham?- słysząc jakże irytujący w jego mniemaniu damski
głos wziął głęboki wdech by poprowadzić rozmowę w miarę spokojnie.
–
Hej Sylwia. Tu Andrzej. Julka dała mi twój numer.
–
Ach...- westchnienie nie pozostawiło mu wątpliwości, że raczej nie
cieszy się z jego telefonu. Owszem, odkąd wyraźnie się zdeklarował to najlepsza
przyjaciółka przestała uważać go za najgorszego rodzaju bałamutnika jednak nie
zaczęła go również darzyć szczególną miłością. Ot, tak po prostu postanowiła go
zaakceptować. Sławiński uważał, że jako zło konieczne.
–
Co tam u ciebie?
–
Dobrze, ale lepiej powiedz mi o co chodzi, bo jakoś nie wierzę że
nagle zapałałeś do mnie sympatią- Uśmiechnął się pod nosem. Może w innych
okolicznościach naprawdę by ją polubił za ten cięty język i charakterek, ale
nie koniecznie wtedy gdy nie miał jej po swojej stronie.
–
Tak, masz rację. Chodzi o Julkę. Nie wiesz co się z nią ostatnio
dzieje? Ostatnio dziwnie się zachowuje.
–
Hm, no cóż to ty jesteś jej chłopakiem. Jeśli ty nie wiesz, to ja
tym bardziej- Z irytacji zacisnął szczękę.
–
Wiem.- niemal zazgrzytał zębami ze złości- Ale być może jako jej
najbliższa przyjaciółka wiesz coś, co mogłoby być przyczyną.
–
Jaki milutki...- w słuchawce zabrzmiał śmiech- No dobra, wiesz jak
lubię się nad tobą znęcać. Ale tym razem nie mogę ci powiedzieć, choć z chęcią
zepsułabym ci niespodziankę.
–
Jaką niespodziankę? Czekaj, czekaj...więc wiesz o niespodziance?
Julka ci powiedziała o co chodzi?
–
A więc chociaż tyle wiesz. I pewnie jesteś ciekawy, co?
–
Jak ja cię nienawidzę.- wymamrotał znów wzbudzając w niej śmiech.
–
I vice versa, kochany. Uwierz mi, że z chęcią bym ci powiedziała,
ale rozumiesz...Julka.
–
Obiecuję, że się nie wygadam. Po prostu martwię się o nią.
–
Niepotrzebnie. Niedługo sama ci wszystko wyjaśni. To raczej
przyjemna niespodzianka, chociaż dla ciebie...
–
Czekaj, czekaj. Powiesz mi wreszcie o co chodzi czy będziesz mnie
tak dręczyć? Nie wygadam nic Julce. Naprawdę się martwię.- usłyszał stłumione
westchnienie.
–
Okej, ale jak zdradzisz się
z tym, że ci powiedziałam to już nie żyjesz.
–
Jasne- odparł uspokojony.- Więc, o co chodzi?
–
O to, że prawdopodobnie będziecie musieli się pobrać szybciej niż
myślicie.
–
Co?
–
Nadal nic nie kapujesz?
–
Wyobraź sobie, że nie.
–
Mężczyźni.- prychnęła.
–
Możesz wreszcie przestać gadać jak typowa kobieta owijając
wszystko w bawełnę?
–
Julka jest w ciąży.- przez chwilę w słuchawce zapadła cisza- Co
jest? Rozłączyłeś się czy aż tak cię zatkało?
–
Nie, jestem- mrugnął- Naprawdę ona jest w ciąży?
–
Tak podejrzewała od kilku dni, gdy nie miała miesiączki, dlatego
poszła do lekarza aby się jeszcze dokładnie upewnić.
–
O Boże.
–
Co, chyba teraz nie zwiejesz i się nie rozmyślisz z tym ślubem,
co?
–
Muszę się nad tym zastanowić.- powiedział z trudem maskując radość
tylko po ty by ją rozzłościć- Na razie Smoku.
–
Hej, co to niby miało znaczyć? Jak to rozmyśli...- nie dosłyszał
końca jej zdania, bo się rozłączył. Potem usiadł na najbliższym krześle by się
uspokoić. Czuł, że inaczej się przewróci.
Julka jest w ciąży.
A więc to jest cała przyczyna jej dziwnego zachowania w ostatnim
czasie. A on podejrzewał ją o romansowanie z Wiktorem Pająkowskim...Jaki z
niego kretyn. Roześmiał się głośno czując się jak idiota. Boże, a więc tym
razem naprawdę zostanie ojcem. A Julia bała się mu o tym powiedzieć. Być może
obawiała się jego reakcji. Dopiero teraz skojarzył. Przecież to w Krakowie
znajduje się najlepszy szpital
specjalizujący się w ginekologii. Znając Barańską pewnie chciała zyskać
stuprocentową pewność że dziecko jest zdrowe. Miał ochotę do niej zadzwonić i
poprosić aby już wracała, powtarzać że ją kocha, objąć, przytulić...Kochał ją
jak nikogo na świecie i czasami czuł się jak ostatni idiota. Już dawno
przekroczył wiek pasujący do nastolatka, a mimo to tak odbierał swoją miłość:
jako szalone, niemijające zauroczenie.
Agnieszka, choć już w zaawansowanej ciąży postanowiła odwiedzić
Maję. Krzysiek nie mógł jej towarzyszyć, więc tylko ją odwiózł. Poza tym
uważała, że tak będzie lepiej. Jej mąż mógł być bratem Majki, ale ona była jej
przyjaciółką i przede wszystkim kobietą. A nikt ta nie zrozumie kobiety jak
druga kobieta.
–
Cześć kochana,- przywitała się z nią od progu.
–
Witaj- Na twarzy młodej pani Drągowicz pojawił się uśmiech. Jednak
oprócz tego była zbyt blada i zmęczona.- Wchodź. Jesteś sama?
–
Tak, Krzysiek musiał coś załatwić w urzędzie.- odparła.- A ty?
Gdzie twój mąż?
–
Nie wiem. Chyba w pracy.- wzruszyła ramionami.
–
W niedzielę?
–
W niedzielę, sobotę, w tygodniu i w święta...-wyrecytowała- Każda
możliwość unikania mnie jest dobra.
–
A więc nic się między wami nie zmieniło?
–
Nie- Maja smutno pokręciła głową siadając na kanapie obok ciężarnej
bratowej. - Wiesz, myślałam nawet, że ostatnio może się udać, ale on zobaczył
mnie z Mateuszem- Opowiedziała cały epizod łącznie z wczorajszą kłótnią z
Filipem.- Nie mam pojęcia co robić. Czasami mam ochotę go pobić.
–
To normalne- Aga w geście pocieszenia potarła jej ramię.-
Porozmawiam z Krzyśkiem. On powinien wpłynąć trochę na Filipa.
–
Nie chcę- zapowiedziała stanowczo Majka.- Obydwoje jesteśmy
dorośli i sami sobie z tym poradzimy. Ty czy Krzysiek nie macie z tym nic
wspólnego.
–
Nie chciałam cię urazić, przepraszam.
–
Nie o to mi chodziło, sory.- Gwałtownym ruchem wstała z sofy- Po
prostu głupio mi, że wmieszałam w to wszystko wielu ludzi. I czuję, że...że to
wszystko mnie przerasta.- Poczuła łzy pod powiekami.- Naprawdę sądziłam, że go
kocham i że on mnie też. Ale teraz...nie umiem sobie z tym poradzić. Wiem, że
to infantylne o to prosić, ale chcę aby czas się cofnął do tamtego dnia w
którym Mateusz potrącił mnie swoją deskorolką.- Nagle w jej oczach zapaliły się
ogniki- A właściwie to nie. Może to był właśnie znak, może to była wskazówka że
jednak nie jesteśmy sobie pisani.
–
Maju, nie mów tak.
–
A co mam myśleć? Wiesz, że on od dnia ślubu, a właściwie odkąd
dowiedział się o Mateuszu nawet nie tknął mnie palcem? Nie przytulił,
pocałował...Przecież gdyby naprawdę mnie kochał to by mi wybaczył!
–
Nie płacz, proszę- Agnieszka ostrożnie objęła Majkę.- Wiem, że to
oklepane, ale uwierz mi że wszystko się ułoży. Daj mu jeszcze tylko trochę
czasu. Wiesz, gdy Krzysiek wyjechał, nawet po jego powrocie ja też straciłam
nadzieję. Dzieliło nas tak dużo, a jednocześnie tyle samo łączyło. Mimo
wszystko postanowiliśmy dać temu szansę pomimo wielu przeciwnościom. Każde z
nas zmagało się z własnymi wątpliwościami, ale obydwoje schowaliśmy dumę do
kieszeni, bo się kochaliśmy. I wiesz co? Dziś nie żałujemy. Ty też pewnego
dnia, może już niedługo będziesz- choć z lekkim smutkiem- wspominać ten okres,
a Filip będzie starał ci się wszystko wynagrodzić.
–
Jesteś nieoceniona, wiesz?- Drągowicz mocniej objęła Kamińską.-
Cieszę się, że mój brat się z tobą ożenił. To była chyba jego najlepsza decyzja
w życiu.
–
No ja myślę- roześmiała się Agnieszka, a po chwili Maja jej
zawtórowała. Potem dodała.- A teraz koniec dołowania się. Porozmawiajmy o czymś
przyjemnym.
–
Dobrze.- Maja wytarła nos.- Więc wiadomo już coś na temat moich
przyszłych bratanków lub bratanic?
–
Nie. Oboje z Krzyśkiem zdecydowaliśmy, że poznamy płeć dopiero po
narodzinach.
–
Naprawdę choć trochę cie to nie interesuje? Przecież gdybym już
mogła to chciałabym wiedzieć czy będę miała chłopca czy dziewczynkę. A w twoim
wypadku jest ich już dwójka, więc tym bardziej.
–
Wiem. Ale ja lubię takie niespodzianki.- roześmiała się.- Chociaż
nie zaprzeczam, że na ostatnim badaniu miałam ochotę o to zapytać.
–
Byłaś na pogrzebie pana Drawczyka?- miała na myśli ojca Andżeliki.
–
Tak, ale niestety nie spotkałam się z Andżelą.
–
Nie przyszła na pogrzeb własnego ojca?- zdziwiła się Maja.- O ile
się orientuję miała z nim raczej dobry kontakt.
–
Tak, dlatego nie jestem pewna co się z nią dzieje. Był tylko jej
mąż Czarek. Podobno powiedział, że źle się czuła.
–
Mimo wszystko...jakoś dziwnie mi to wygląda.
–
Mnie też- odpowiedziała Agnieszka.
Zaraz po wizycie Agnieszki humor Mai poprawił się na tyle by wyjść
na spacer. Starała się wcielić w życie rady bratowej, choć na myśl o Filipie i
ich ciągłych kłótniach czuła wewnątrz siebie taki ból, że nie umiała myśleć o
niczym innym. Potem, zupełnie niespodziewanie dla samej siebie postanowiła
odwiedzić mamę mając nadzieję, że nie spotka w domu ojca.
Tak się na szczęście stało. Pani Kamińska była wyraźnie zaskoczona
wizytą córki. Maja jednak po raz pierwszy od wielu lat odważyła się zadać jej
nurtujące ją pytanie.
–
Mamo, dlaczego wyszłaś za tatę?
–
Dlaczego o to pytasz?- odparła pytaniem jej matka.
–
Bo nie potrafię tego zrozumieć. On wydaje się nienawidzić każdego:
mnie, Krzyśka, Tomka, ciebie. Z tym, że w przeciwieństwie do nas ty mogłaś
uniknąć tego losu. Więc dlaczego...?
–
Dlaczego to zrobiłam?- starsza kobieta uśmiechnęła się smutno- Bo
chyba jak każda naiwna sądziłam, że uda mi się go zmienić. Że tak naprawdę
cierpi po śmierci Joanny- miała na myśli pierwszą żonę Władysława Kamińskiego.
–
Ale to nie była prawda?
–
Nie.
–
Przykro mi.
–
Wiesz, sądzę że on naprawdę ją kochał.
–
Kogo? Matkę Tomka? Nie sądzę. On kocha tylko samego siebie.
–
Nie mów tak. W końcu to twój ojciec.
–
Tak.- Ojciec, który nawet nie interesował się jej życiem? Któremu
było obojętne to czy żyję czy nie, pomyślała.- To dlatego dalej z nim jesteś.-
Pani Kamińska pokiwała głową
–
Miłość to potężna siła. Kochając kogoś jesteśmy w stanie poświęcić
wiele dla jego dobra nawet kosztem własnego szczęścia.- Maja pomyślała o
Filipie. Czy jej miłość była właśnie taka? Czy naprawdę wytrzyma obojętność
męża tylko dzięki sile własnych uczuć?
Po zabiegu i kilkudniowej rekonwalescencji Julka była gotowa z
powrotem wracać do stolicy. Pomimo zapewnień lekarzy, że zabieg przeszedł
pomyślnie i już za kilka dni będzie gotowa funkcjonować tak jak dawniej nie
cieszyła się. Czuła się pusta, niezdolna nawet do smutku. Choć przygotowywała
się do życia ze świadomością, iż nie będzie matką po fakcie wyglądało to sto
razy gorzej. Miała ochotę tylko położyć się do łóżka i spać, ale wiedziała że
gdy tylko zjawi się w na miejscu powinna od razu wyjaśnić wszystko Andrzejowi.
Albo jej się uda odwlec to do następnego dnia.
Niestety, nie miała tyle szczęścia. Gdy tylko zjawiła się w swoim
mieszkaniu zauważyła jego samochód.
–
Chcesz jechać do mnie?- spytał ją ojciec gdy dojeżdżając na
miejsce zauważył Sławińskiego- Dzięki temu będziesz miała trochę czasu, by
poukładać to sobie w głowie.
–
Nie, powinnam to załatwić teraz- zdecydowała nagle czując taką
potrzebę- Powinnam z nim porozmawiać o wszystkim zaraz po tym jak się
dowiedziałam.
–
Julia jesteś zmęczona, dopiero co wróciliśmy...- uciszyła jego
protesty pocałunkiem w policzek.
–
Nic mi nie będzie. Tylko porozmawiamy.
–
Pamiętaj, że masz po mnie zadzwonić gdyby coś się działo albo
gdybyś po prostu chciała.
–
Tak wiem.- otworzyła drzwiczki jego auta i wysiadła.
–
Dziękuję za wszystko..
–
Pamiętaj, że cię kocham- rzucił jeszcze zanim ruszył.
–
Wiem, tato. I ja ciebie też.
Gdy została sama niechętnie pokonała resztę trasy piechotą.
Andrzej szybko ją zauważył idąc w jej stronę z szerokim uśmiechem.
–
Witaj kochanie- pocałował ją w usta i przytulił. Potem wziął jej
twarz w dłonie- Jesteś strasznie blada.
–
Tylko zmęczona- odparła siląc się na uśmiech. Zaczęli iść w stronę
domu- Skąd wiedziałeś kiedy wracam?
–
Nie wiedziałem. Napisałaś, że dziś po południu więc przyjechałem
tu zaraz po pracy.
–
I czekałeś tu aż półtorej godziny? Gdybym wiedziała zadzwoniłabym.
–
Nic się nie stało. Po prostu nie mogłem się ciebie doczekać.-
Julka wyjęła klucze z torebki i otworzyła zamek. Obydwoje weszli do mieszkania.
–
Czemu tak na mnie patrzysz?- spytała po kilku minutach gdy zdjęli
kurtki i Julia zrobiła herbatę.
–
Nic. Czekam na obiecaną niespodziankę.
–
Ach tak.- odparła czując suchość w gardle. Głęboko odetchnęła.-
Posłuchaj, ja...
–
Poczekaj. Mam coś w samochodzie.- nagle zerwał się z miejsca
wprawiając ją w konsternację. Wrócił po kilkudziesięciu sekundach z małą
torbą w dłoni. Podał ją jej.
–
Co to jest?
–
Sama zobacz- Barańska schyliła głowę sięgając do środka torebki.
Znajdowała się tam para dziecięcych butów.
–
Wiem, że się pospieszyłem, ale naprawdę się cieszę. Nie bądź zła
na Sylwię, że się wygadała. Praktycznie ją zmusiłem...- Andrzej mówił, a Julia
siedziała zastygła w pozie z pochyloną głową. Zorientował się dopiero po
kilkunastu sekundach.- Julia?- Gdy podniosła na niego załzawione oczy ukląkł
obok jej fotela. Bo wylewane przez nią łzy nie były powodowane szczęściem czy
wzruszeniem.- Kochanie, co się dzieje?
–
O Boże- padłszy w jego ramiona objęła mocno szlochając w koszulę.
Nie mogła się powstrzymać: koszmar ostatnich trzech tygodni ją przytłoczył.
–
Przepraszam jeśli powiedziałem coś nie tak. Nie płacz, proszę cię.
Ciii- słuchając Andrzeja powoli się uspokajała. Po kilku minutach szloch
przeszedł w suchy płacz a ten w czkawkę. Zdołała wówczas wyszeptać.
–
Nie jestem w ciąży.
–
Nie? Ale Sylwia...
–
Tak jej powiedziałam, bo wtedy byłam o tym przekonana.
–
Więc ta wizyta w Krakowie...naprawdę czekałaś na paczkę dla ojca?-
mimo iż o to pytał w jego głosie słyszała sceptycyzm.
–
Nie.- odparła tylko niczego wyjaśniając. Ale on cierpliwie czekał.
–
Więc?- starał się łagodnie ją popędzić.
–
Ja byłam w tamtejszej klinice. I Andrzej, ja nie mogę mieć teraz
dzieci.- Znów zaczęła płakać, a on jak skamieniały zupełnie niczego nie
rozumiejąc ponownie ją objął. W głowie kłębiła mu się masa pytań. A przede
wszystkim jedno: co miało znaczyć jej ostatnie stwierdzenie?
–
Julia, Julka proszę postaraj się uspokoić. Chciałbym ci pomóc ale
nie wiem jak.
–
Och, Andrzej...mnie nikt nie może pomóc.
–
Co ty mówisz? Powiedz co się dzieje?!
–
Ja...byłam chora. To był guz. Wycieli mi jajniki.- powiedziała z
przerwami ciężko oddychając. Potem spojrzała na niego załzawionymi oczami.- Nie
mogę mieć już dzieci, rozumiesz?
–
Boże, o czy ty mówisz? Jaki guz?! Jesteś chora? Dlaczego mi nie
powiedziałaś?
–
Byłam- sprostowała- A dowiedziałam się dopiero 3 tygodnie temu.
Dzięki znajomościom ojca wszystko udało się załatwić szybko i już po kilku
dniach załatwiono mi miejsce w renomowanej klinice gdzie najlepszy ginekolog
wykonał zabieg.
–
A więc to dlatego byłaś aż taka markotna w ostatnim czasie.-
odezwał się cicho- Dlaczego nie powiedziałaś mi o tym zaraz jak się
dowiedziałaś?
–
Nie wiem. Po prostu to do mnie nie docierało, a potem bałam się.
–
Bałaś się? Czego?
–
Tego, że zaczniesz się nade mną litować. Jak ojciec.
–
Jak możesz tak mówić? Przecież cię kocham. Nie chciałem abyś
radziła sobie ze wszystkim sama.- Pomimo tego, iż miał mętlik w głowie starał
się pocieszyć narzeczoną. Sam nie wiedział co o tym wszystkim myśleć. Miała
nowotwór? I niedawno usuniętego guza? Więc wszystko było już w porządku? A
jeśli rak był złośliwy i nastąpią przerzuty? Nie, stanowczo powiedziała
przecież, że już jest zdrowa. Ale jak w ogóle ma przyjąć fakt, że nie będzie
mógł już nigdy zostać ojcem? Te myśli nie dawały mu spokoju. Frustrację
pogłębiał fakt, że nie mógł ich zadać Julce, bo była w totalnej rozsypce.
Żałował, że pospieszył się z tym głupim prezentem. Powinien się czegoś nauczyć
po pierwszym razie kiedy przyjaciel Barańskiej Wiktor również uroił sobie, że
choroba żołądka jest ciążą Julii. A teraz Sylwia...miał ochotę ją zabić. Teraz
jednak skupił się na pocieszaniu swojej dziewczyny- Najważniejsze jest to, że
to ty jesteś teraz zdrowa. Wiem jak bardzo kochasz dzieci, ale przecież zostaje
jeszcze masa innych możliwości. Możemy zaadoptować jakiegoś malucha.
–
Naprawdę ci to nie przeszkadza?
–
Tak- skłamał, choć w tej chwili nie wiedział co o tym myśleć.
Owszem, kiedyś chciał mieć rodzinę, dwójkę lub trójkę dzieci, ale chyba
potrafiłby z tego zrezygnować aby być z Julią. Na głębsze rozważania jeszcze
przyjdzie czas.- Kocham cię i chcę z tobą być. Wszystko się jakoś ułoży,
zobaczysz.
–
Nie wiem. Ty...przecież chciałeś mieć dzieci. Rozmawialiśmy o
tym...
–
Wiem. Ale jeszcze bardziej chcę ciebie, rozumiesz?
–
Ale jesteś zły.- stwierdziła.
–
Tak, jestem na ciebie zły, bo mi o niczym nie powiedziałaś
zostając z tym wszystkim sama. Boli mnie to, że mi nie zaufałaś.
–
Tu nie chodziło o zaufanie. Ja sądziłam, że jestem chora. Bałam
się, że umrę.
–
I dlatego postanowiłaś mnie o niczym nie informować? A gdyby się
jednak okazało, że jesteś to co wtedy? Do końca nie miałbym o niczym pojęcia?-
spytał oskarżycielsko.
–
Jak możesz mnie o to pytać?
–
Odpowiedz. Powiedziałabyś mi?
–
Nie jestem chora. Miałam robione badania po zabiegu. Jestem już
zdrowa, więc twoje pytanie nie ma sensu.
–
Dla mnie ma. Powiedz.
–
Nie chciałam cię skrzywdzić.- powiedziała po chwili wahania nadal
nie odpowiadając na jego pytanie.- Przepraszam.
–
Nie, to ja przepraszam. Oskarżam cię o to w tej chwili...-Andrzej
znów ją przytulił.- Pamiętaj tylko, że cię kocham i będę ponad wszystko.
ROZDZIAŁ
SIEDEMNASTY
W ciągu ostatniego tygodnia Ania trzykrotnie próbowała
skontaktować się z rodzicami. Za pierwszym odebrała jej mama, która w kilku
słowach zwymyślała ją za to, że uciekła na kilka tygodni przed ślubem. W
kolejnych w ogóle słuchawka nie została podniesiona. Trochę ją to zasmuciło, bo
mimo wszystko tęskniła za rodziną. Żałowała, że przy aparacie nie był wówczas
ojciec: zawsze dogadywała się z nim
lepiej i wierzyła, że pomimo tego co zrobiła wspierałby ją. Ciężko westchnęła
po raz czwarty wykręcając numer domowy. Tak jak się spodziewała telefon
pozostał bez odpowiedzi. Ciężko usiadła na krześle. No nic, nie pozostawało jej
nic innego jak wrócić do pracy. W końcu nie po to harowała przez ostatnie trzy
miesiące by teraz się załamać.
Ucierając ciasto na biszkopt zastanawiała się co się dzieje z
Tomkiem. Ostatnio był jakiś rozdrażniony, a wczoraj nawet odwołał ich
spotkanie. Próbowała ignorować uczucie niepokoju, ale w ostatnich dniach czuła,
że coś jest między nami nie tak. Dlatego teraz słysząc pukanie do drzwi i jego
głos:
–
Hej słodka pani cukierniczko. Można?- uspokoiła się.
–
Jasne, wchodź. Drzwi są otwarte.
–
Pracujesz nawet w niedzielę?
–
No cóż, jutro ruszam pełną parą, więc muszę się dobrze
przygotować.
–
W sumie możesz kupić trochę rzeczy w cukierni obok.
–
Tomek...
–
Żartowałem- roześmiał się wkładając palec do miski z ciastem.
Pacnęła go dłonią.- Ałć. Bolało.
–
Bo miało. To dla klientów.
–
Przecież nie będą wiedzieć.
–
Jesteś okropny- w udawanym przerażeniu pokręciła głową.- Przez
ciebie będę musiała robić nowy.
–
Pomogę ci.- położył swoją torbę i zdjął płaszcz. Dopiero teraz
Ania zauważyła jak elegancko był ubrany.
–
Dziś jakaś specjalna okazja, czy zawsze ubierasz się tak w
niedzielę?
–
Nie, musiałem dziś coś załatwić w urzędzie.- Spojrzała na niego
sceptycznie.
–
To znaczy nie w takim urzędzie- plątał się- Po prostu...to
prywatna sprawa.
–
Okej, nie musisz mówić.- odparła odrobinę urażona
–
Nie o to mi chodziło. Chciałem powiedzieć, że załatwiałem prywatną
sprawę. Nie gniewaj się.
–
Nie gniewam. Podasz mi trochę mąki?- poprosiła chcąc zmienić
temat. Czasami nie rozumiała tej całej jego tajemniczości. Mimo że odwiedzała
go w mieszkaniu, poznała kolegów z pracy (choć właściwie zamieniła z nimi tylko
zdawkowe pozdrowienie) i rozmawiała na temat rodziny to czuła, że tak naprawdę
niewiele o nim wie. Tak jak w tym momencie. Nie obchodziło jej co tak naprawdę
załatwiał: być może jakąś wstydliwą sprawę. Rozumiała to. Ale gdy robił z tego
wielką tajemnicę irytowała ją to. Bo czasami zastanawiała się czy rzeczywiście
nie ma jakiejś wielkiej tajemnicy.
–
Jasne, trzymaj.- podał jej, a potem przesunął torbę z której
wypadły jakieś dokumenty. Zaklął cicho zaczynając je zbierać. Ania próbowała
dyskretnie rzucić na to okiem, ale jej się nie udało. Zdołała tylko zobaczyć,
że był to jakiś akt notarialny jakieś nieruchomości.
–
Sprzedajesz mieszkanie?- spojrzał na nią gwałtownie.
–
Nie- uśmiechnął się, ale zdawało jej się, że jakoś tak wymuszenie-
Po prostu musiałem wyjaśnić pewną niezgodność, która pojawiła się w dokumentach
odnośnie mojego mieszkania.- Powiedział Kamiński lekko naginając prawdę. Bo tak
naprawdę był to akt własności domu, który kupił mu ojciec a on zamierzał się
teraz go zrzec. Na samo wspomnienie awantury którą zrobił mu za to ojciec
robiło mu się słabo.
–
Ach tak- odparła Ania cicho. Wydawało mu się, że chyba nie
uwierzyła. Biorąc głęboki wdech postanowił powiedzieć jej prawdę. Posłuchaj, Aniu...-
w tej chwili zadzwoniła jego komórka. Wyciągnął ją.- Przepraszam, to Hubert.
Muszę odebrać.
–
Jasne.- odszedł kilka kroków co również nie umknęło jej uwadze. Bo
czemu to robił?
–
Jak to kazał mi przyjechać? Przecież dopiero co się z nim
widziałem.- słyszała jego urywany głos, który specjalnie ściszył.- A co mnie to
obchodzi...to nie jest mój oj...- urwał patrząc na nią. Pospiesznie odwróciła
wzrok. Chrząknął- Muszę kończyć. Tak, zaraz przyjadę.- Gdy schował telefon
odezwał się cicho.- Przepraszam, muszę...
–
Iść. Słyszałam.
–
Naprawdę mi przykro.
–
Daj spokój. Jeśli to coś ważnego.
–
Tak, to chyba ważne- Podszedł do niej wyciągając miskę z dłoni.
Potem cmoknął ją w usta dotykając po policzku.- Nie jesteś na mnie zła? Dopiero
przyszedłem...
–
Rozumiem, naprawdę- starała się nie ulec poczuciu zazdrości i
niepewności. Czemu nic jej nie powiedział?
–
Obiecuję, że wszystko ci wyjaśnię.
–
Mam nadzieję- szepnęła gdy odszedł.
Andrzej spędził tę noc z Julką śpiącą mu na ramieniu. Choć było mu
niewygodnie nie chciał jej budzić. Bał się, że znów może zacząć płakać.
Rozumiał ją. Dla innej kobiety niemożność posiadania dzieci byłaby
tylko drobną niedogodnością a spora część pewnie by się nawet ucieszyła. Ale
nie Julia, która kochała dzieci i marzyła o dużej rodzinie. Nieważne jak ją
pocieszał mówiąc, że to nie ma dla niego żadnego znaczenia i że nadal chce z
nią być bo ją kocha. Ona nigdy nie była zbyt pewna siebie, a teraz jeszcze guz
spowodował, że uważała się za jeszcze gorszą. Gdy usłyszał pomruk spojrzał na
nią.
–
Już się obudziłaś?
–
Hm- mrugnęła roztargniona- Która godzina?
–
Siódma rano.
–
Rano?!- momentalnie się rozbudziła wstając z łóżka- Boże,
przepraszam. Praktycznie na tobie leżałam. Pewnie nie było ci za wygodnie.
–
Też niewiadomo kiedy zasnąłem- skłamał unosząc się do pozycji siedzącej.-
Jak się czujesz?
–
Nie najlepiej, ale chyba wczoraj wypłakałam się za wszystkie
czasy.- posłała mu blady uśmiech.
–
Nie martw się już. Przecież to nie koniec świata.
–
Wiem, ale mimo to...to wszystko stało się tak nagle. Nie umiem się
nawet cieszyć tym, że dzięki wycięciu jajników będę mogła dalej żyć.
–
Za to ja się cieszę. Choć dziś mam zamiar porządnie cię zrugać.
Czemu o niczym mi nie powiedziałaś? Przecież bym cię wspierał.
–
Wiem. Po prostu się do tego przyzwyczaiłam. To znaczy do tego, że
zazwyczaj radzę sobie sama. Jakoś trudno mi odwyknąć.
–
Więc się naucz.- Przytulił ją i pocałował. Gdy ich ciała
znajdowały się bardzo blisko siebie odsunęła się.
–
Przepraszam, ja nie mogę.
–
Ja...przepraszam. Przecież niedawno miałaś zabieg. Nadal cię boli?
–
Nie o to chodzi.- westchnęła ciężko.- Ja po prostu...nie mogę.
–
Rozumiem.
–
Nie, nie rozumiesz bo ja nawet nie rozumiem. Przepraszam.
–
Nie szkodzi. Jestem głodny, mogę zrobić śniadanie?- uśmiechnęła
się. Tym razem szczerze.
–
Jasne. Jeszcze pytasz?
–
To twoja kuchnia- puścił do niej oko.
–
Idę teraz do łazienki, zaraz do ciebie przyjdę.
–
Będę czekał z kubkiem kawy.- Po kilkunastu minutach wzięła szybki
prysznic, umyła zęby i się przebrała. Potem poszła do kuchni i obserwowała
krzątającego się Andrzeja. Gdy postawił przed nią talerz z pachnącą jajecznicą
i tostami poczuła się tak jak dawniej. Prawie.
–
Dziękuję ci.- odezwała się
po chwili- Bałam się, że po wszystkim coś się między nami zmieni.
–
Julka, kocham cię. Nic nigdy się między nami nie zmieni.- Wziął
kęs swojej porcji.- A , i zapisałem nas na kurs tańca.
–
Kurs tańca?
–
Aha. Przecież ci obiecałem: przed ślubem, pamiętasz?
–
Tak.- westchnęła rozmarzona i uspokojona.
–
Zajęcia rozpoczynają się za tydzień, od piątku...ale jeśli to za
szybko to mogę to przełożyć.- dodał na widok jej miny.
–
Nie, w porządku. Tylko tego dnia będę miała badanie.
–
Jakie badanie?
–
Kontrolne. No wiesz, ojciec się teraz o mnie boi i karze o siebie
dbać.
–
Bardzo dobrze. Pójdę razem z tobą.
–
Nie musisz.
–
Julka...
–
Tak tylko powiedziałam. Ale będę wdzięczna jeśli będziesz tam ze
mną.- Spojrzała na zegarek- Niedługo muszę się zbierać na zajęcia. Zostawiam ci
klucze, zostań jak długo chcesz.
–
Dzięki. Wezmę tylko prysznic i też uciekam do biura. Spotkamy się
wieczorem, okej?
–
Tak.- wstała z krzesła i cmoknęła go w policzek- Dzięki za
śniadanie i za wszystko co dla mnie zrobiłeś.
–
Nie ma za co. Na pewno nie chcesz żebym najpierw cię odwiózł? Mam
jeszcze trochę czasu.
–
Nie, dam sobie radę.
Na uczelni od razu wyhaczyła ją Maja. Wyglądała trochę lepiej niż
gdy się po raz ostatni widziały i Julka pomyślała, że najwyraźniej jej kłopoty
z Filipem minęły.
–
Hej, wreszcie się zjawiłaś w szkole, księżniczko. Już myślałam że
w ostatnim roku odbiła ci szajba.
–
Nie, jednak zdecydowałam skończyć te studia.- odparła rozbawiona.
–
A tak na serio to wszystko w porządku? Martwiłam się o ciebie.
Zwłaszcza gdy nie odebrałaś mojego telefonu.
–
Po prostu nie byłam w formie.- Drągowicz dopiero teraz zauważyła
nie najlepszy humor przyjaciółki.
–
Coś się stało?- spytała już poważniej.
–
Tak, ale na razie nie chcę o tym gadać. A co u ciebie?
–
Nie najlepiej jeśli chodzi o Filipa. Ale dzięki dziecku daję jakoś
radę.
–
Więc nic się między wami nie poprawiło?
–
Raczej nie. Kilka dni temu Mateusz znowu odwiedził mnie pod
szkołą. Porozmawialiśmy sobie szczerze i na koniec go przytuliłam. Mój mąż to
widział.
–
Znów zarzucił ci że z nim romansujesz?
–
Tak. I w jakiś sposób go rozumiem, naprawdę. Ale gdzieś w środku
tego wszystkiego jestem bardzo wściekła.
–
Nie, on nie powinien cię tak traktować. Rozmawiałaś z nim o tym?
Nie zamierza się zmienić?
–
Chyba raczej nie. On traktuje to jako coś w rodzaju testu. A
przynajmniej tak myślę. Tyle, że nie wiem jak długo to ma trwać.
–
A więc co chcesz z tym wszystkim robić?
–
Nie wiem. Chyba dalej ciągnąć udając, że jesteśmy tylko lokatorami
we własnym domu. Dobra, koniec z tym. Chodźmy już lepiej pod tą salę, bo się
spóźnimy.
–
No tak. A i pożyczysz mi na dziś wieczór notatki z psychologi?
Muszę nadrobić chociaż to.
–
Jasne, nie martw się.
W ciągu następnego tygodnia Bartek starał się spędzać z Izą i
synem jak najwięcej czasu. Codziennie przynosił jej mały upominek i rozmawiał o
bieżących problemach. W sobotę nawet zapowiedział, że tak jak dawniej wybierze
się z nią na cotygodniowe zakupy, które jeszcze kilka miesięcy zawsze robili
wspólnie. Zaprosił ją nawet to kina i filharmonii, bo grali akurat to co
lubiła. Niestety, nie widział żadnej wyraźniej poprawy w ich relacjach. Na
dodatek mało co nie wybuchnął gdy któregoś ranka usłyszał jak rozmawia przez
telefon ze swoim nauczycielem od kursu. Tylko siłą woli powstrzymał się przed
wyrwaniem jej słuchawki.
–
I co zaliczyłaś już swój kurs?- spytał starając się by w jego
głosie nie było słychać złości.
–
Tak, muszę odebrać jutro dyplom.
–
Pamiętasz, że rano wyjeżdżamy?
–
Tak, ale odbierze to za mnie Magda, koleżanka z kursu.
–
Spakowałaś już Antosia?
–
Tak, oprócz przyborów do kąpania, bo wieczorem jeszcze z nich
skorzysta.
–
Jeśli chcesz ja mogę to zrobić. Będziesz miała wolny wieczór.
–
Nie, jesteś pewnie zmęczony po pracy. Ja to zrobię.- Bartek już
chciał coś dodać, ale zadzwonił telefon. Odebrał.
–
Hej, tu Krzysiek. Macie z Izą czas dziś wieczorem?- usłyszał w
słuchawce głos przyjaciela.
–
Cześć. Czemu pytasz?
–
Po prostu moja kochana żona się nudzi i wpadła na pomysł żeby
zaprosić parę osób. Wiesz, jak to
ciężarna...auć- po jakichś zakłóceniach Bartek zrozumiał, że Agnieszka jest
gdzieś obok telefonu. Uśmiechnął się.
–
Właściwie to moglibyśmy wpaść jeśli moi rodzice zgodzą się zająć
Antosiem.
–
Przecież mały może przyjść z wami. Z pewnością nie zabraknie mu
atrakcji. Andrzej z Mają też będzie.
–
Przyjdzie z Filipem?
–
Taki był właściwie zamiar, ale nie wiem czy jej się to uda, znasz
go. Prawdę mówiąc liczę na to, że dziś z nim porozmawiam.
–
Więc nadal im się nie układa?
–
Raczej nie. To co? Wpadniecie tak około siódmej?
–
Jasne, nie mamy dziś żadnych planów- w duchu miał nadzieję, że Iza
się zgodzi.- Przynieść coś do jedzenia?
–
Nie, Agnieszka coś upichci, prawda kochanie?- Kasprzyk usłyszał
niewyraźnie mrugnięcie.- No, to załatwione. Więc czekamy na was wieczorem. Na
razie.
–
Cześć.
Gdy Kamiński się rozłączył żona spytała go:
–
I co? Udało się?
–
Tak, przyjdą. Choć czuję się głupio. To ich małżeńskie problemy.
Jak niby masz zamiar im pomóc?
–
Zobaczysz.- odparła mu tajemniczo.-Zadzwoń lepiej jeszcze raz do
siostry i postaraj się aby namówiła Filipa do przyjścia. Już ja ich wszystkich
wyswatam.
–
Już zaczynam się bać.
Na szczęście, kilka godzin później wszystkie zaproszone osoby
zdołały dotrzeć pod dom państwa Kamińskich. Najpierw przyszedł Andrzej z Julką.
Przyprowadzili ze sobą (brata Andrzeja) Kacpra, jako że był sobotni weekend a
rodzice Sławińskiego mieli wybrać się do teatru. Poza tym nie chcieli łamać
danej obietnicy, zwłaszcza gdy dowiedzieli się, że Kasprzykowie przyjdą z
Antosiem.
–
Cześć stary.- przywitał się z Krzysztofem Andrzej. W tym czasie
Julka z Kacprem skierowała się razem z Agnieszką do salonu.
–
Dzięki, że przyszliście praktyczni tak prosto z marszu.-
powiedziała.
–
Bez przesady. A poza tym to sama przyjemność spędzić czas wśród
znajomych, zwłaszcza teraz.- Aga taktownie nie spytała o co chodzi. Ostatnio Andrzej
też był jakiś nie swój i bała się, ze i ta para jest w rozsypce. Oczywiście
informując o tym męża ten tylko się roześmiał, ale ona i tak wiedziała swoje.
–
Poczekasz chwilę? Muszę jeszcze rozstawić trochę zastawy.
–
Pomogę ci.- zaproponowała. Potem zwróciła się do Kacpra: -
Pobawisz się trochę?
–
Dobra. A mogę wziąć sobie ciastko ze stołu?
–
Jasne kochanie.- odparła za nią Agnieszka. Potem obie z Barańską
poszły do kuchni.
–
A jak tam kurs tańca? Andrzej nie podeptał ci stóp?- spytała w
pewnej chwili gospodyni. Julia roześmiała się.
–
Na razie mieliśmy tylko jedną lekcję, ale jak widzisz z moimi
stopami wszystko w porządku. Nie jest taki zły za jakiego się uważa. Choć
czasami porusza się jak słoń.
–
Wiem. On po prostu nie lubi jak nie jest w czymś najlepszy, ale nie
mów mu tego.
–
Czego ma mi nie mówić?- spytał akurat wchodzący Sławiński.
Dziewczyny wymieniły porozumiewawcze spojrzenie.
–
Niczego ważnego.- zbyła go Aga- Rozmawiamy na temat kursu tańca na
który chodzisz. Julka mówi, że ruszasz się jak słoń.
–
Nieprawda- skłamała lojalnie- Powiedziałam, że jak na pierwszy raz
nie było tak źle. Andrzej rzucił jej badawcze spojrzenie. Odpowiedziała
niewinną minką. W tym samym czasie usłyszeli dzwonek do drzwi.
–
Oho, chyba jest nasza druga para. Super, że mamy punktualnych znajomych.-
zażartowała Kamińska i poszła otworzyć drzwi. Była to Iza z Bartkiem.
–
Cześć kochana- przyjaciółki od razu się objęły- Fajnie, że już
jesteście. Wchodźcie.- spojrzała na Bartka i cmoknęła go w policzek.
–
Witaj. Jak samopoczucie?
–
Od dwóch tygodni minęły mi nudności, więc jest super. A co to?-
spytała gdy wręczył jej paczuszkę.
–
Nic takiego, trochę słodyczy.
–
Dzięki, nie musiałeś- puściła mu zalotnie oko- Wchodźcie do
środka. Gdy tylko to zrobili przez chwilę panował ogólny rozgardiasz, gdy
wszyscy witali się ze sobą. Zwłaszcza, gdy zjawili się Filip z Mają.
–
Pamiętasz Andrzeja i Bartka, co?- powiedział Krzysiek do szwagra.
–
Jasne. Witajcie- sztywno skinął im głową jak to miał w zwyczaju.
–
A to jest Julka z Izą, ich partnerki. No, skoro jesteśmy tu wszyscy co siadajmy do
stołu. Wy chłopcy też- zwrócił się do Kacpra i Antosia.- Mrugnęli coś pod nosem
a potem posłusznie poszli usiedli przy stole razem z dorosłymi.- Na początek
chcę podziękować wszystkim za przybycie, bo dawno nie widzieliśmy się razem w
takim gronie.
–
Dobra, siadaj już. To nie zebranie zarządu. Nie musisz nikomu
dziękować- odezwał się żartobliwie Andrzej- Poza tym na darmowe jedzenie nigdy
mnie nie musisz namawiać.
–
I mówi to najlepszy znany mi kucharz- mrugnął Bartek. Wszyscy się
roześmieli.
–
Właśnie. To ty powinieneś tu gotować.- poparła go Julka.
–
No- mrugnął młodszy brat Sławińskiego, Kacper.
–
Lepiej najpierw zjedzcie, a potem chwalcie darmowy posiłek.-
wtrąciła się gospodyni- Nie najlepiej radzę sobie w kuchni, zwłaszcza gdy
brzuch przysłania mi świat.
–
Moja droga nie chcę cię pocieszać, ale będzie jeszcze gorzej. To
dopiero końcówka piątego miesiąca. Jeszcze prawie połowa.- skomentowała to Iza.
–
Wiem. I to mnie przeraża.
–
Dlaczego? Fajnie mieć takiego potwora.- Krzysiek wstał obejmując
ramieniem Agnieszkę i dotykając ręką jej brzucha. Szybko mu ją strząchnęła ze
złością.
–
Kretyn- mrugnęła.
–
Więc już nie idiota? Kolejna degradacja?
–
Co tam jej szepczesz do ucha? Jeszcze nie jesteście w swojej
sypialni.- powiedział Andrzej.
–
Głodnemu chleb na myśli.- odparł Bartek.
–
Hej, skończ już te głupie komentarze, Sławiński. Jakbyś nie
zauważył są tu dzieci.- Chłopcy uśmiechnęli się nie wiedząc do końca o co
chodzi.
–
I co z tego? Dzisiejsza młodzież wie dużo więcej niż my.- Andrzej
wzruszył ramionami patrząc na brata- No nie, mały?- Agnieszka przewróciła
oczami.
–
A właśnie, jak czujesz się ze świadomością, że niedługo i ty
dołączysz do grona tatusiów, Filip?- Krzysiek postanowił włączyć do rozmowy
swojego szwagra, który na razie od chwili przyjścia nie odezwał się ani słowem.
–
Na razie niewiele to zmieniło w moim życiu, więc jeszcze się z tym do końca nie oswoiłem.- odparł tamten.
–
A tak w ogóle to nieźle nas zaskoczyliście. Nie puściliście pary z
ust aż do ślubu.
–
Właściwie to Maja tego nie zrobiła. Ja też dowiedziałem się dopiero
po.- Gdy Filip wypowiedział te słowa powstała niezręczna cisza. Maja rzuciła
mężowi spojrzenie pełne dezaprobaty, które mówiło że niczego innego się po nim
nie spodziewała.
–
Ale niespodzianka, co?- mrugnęła do niego.- Już przed ślubem
spodziewam się dziecka. Pewnie wzięło się z powietrza i dlatego zupełnie cię to
zaskoczyło.- Ktoś chrząknął.
–
Chłopcy, kto idzie ze mną po coś chłodnego do picia?- sytuację
uratował Bartek.
–
Tak!- krzyknęli jednocześnie. Gdy wyszli Majka powiedziała:
–
Przepraszam za ten komentarz. Nie powinnam.
–
W porządku, rozumiemy. W
końcu hormony i te sprawy- żart Andrzeja rozładował sytuację. Majka nerwowo
rozejrzała się po wnętrzu.
–
Mogę na chwilę wyjść na zewnątrz? Zrobiło mi się trochę słabo.-
dziewczyna wstała od stołu i bez dalszego słowa wyszła.
–
Chyba powinieneś za nią iść.- delikatnie zasugerowała Filipowi
Iza.
–
Wiem, że to moja wina, ale ja jej nie przyprowadzę, bo ona ze mną
nie wróci. Lepiej będzie jeśli zrobisz to ty lub Julia.
–
Filip, naprawdę chcesz się z nią kłócić w ten wieczór?- wtrąciła
się Agnieszka. Ten ciężko westchnął. Potem bez słowa wstał z krzesła i wyszedł
do ogrodu.
–
Czy mi się tylko wydaje czy między nimi jest tak źle?- spytał
Andrzej.
–
Jest- skwitowała Julka. W tym czasie Bartek wrócił z kuchni z
napojami.
–
Gdzie chłopcy?
–
W kuchni. Piją sok i jedzą ciastka.
–
Pójdę do nich- Iza już wstawała z krzesła, ale Bartek ją
powstrzymał.
–
Spokojnie, przecież są już duzi. Kacper ma już dziesięć lat.
–
Dziewięć- sprostował Andrzej.
–
Nieważne.- Kasprzyk zmarszczył brwi.- A gdzie państwo Drągowicz?
–
Albo drą ze sobą koty albo się godzą. Najpewniej jednak to
pierwsze.
–
Andrzej....
–
No co? Ten facet wygląda jak chodzący grób. Po co go tu
zaprosiłeś?- zwrócił się ze śmiechem do Krzyśka.
–
Jest trochę starszy. Nie wszyscy podchodzą do życia tak lajtowo
jak ty- Julka posłała mu sójkę w żebra.
–
Przepraszam- posłał jej urocze spojrzenie. - W rewanżu wyjdę na
zewnątrz i zobaczę czy nie ma ofiar śmiertelnych, okej?
Maja wychodząc z mieszkania brata i bratowej miała ochotę wsiąść
do samochodu i pojechać do domu. Niestety, nie miała kluczyków. Dlatego
zatrzymała się na werandzie próbując uspokoić oddech.
–
Chodź do środka.- słysząc głos Filipa miała ochotę go zabić. Jak
on śmiał?
–
Nie dziękuję, tu mi dobrze.
–
Przepraszam za to co powiedziałem. Nie chciałem aby to tak
zabrzmiało.
–
Jasne- odwróciła się- Tylko wiesz, co? Gdzieś mam twoje
przeprosiny skoro za chwilę zrobisz to samo. Możesz mnie tak traktować w domu,
ale nie poniżać wśród znajomych.
–
Nie poniżyłem cię.
–
Nie? Więc co chciałeś tym osiągnąć?
–
Maja ja nie chciałem...
–
...tu przyjść. Wiem. Daruj już sobie te gadki. Zawsze we wszystko
cię wplątuję, co?
–
Proszę...twój brat czeka.
–
Daj mi spokój. Idź już
sobie.
–
Staram się do cholery, naprawdę.- Słysząc to maja przełknęła
gwałtownie ślinę. Ale się nie odwróciła.
–
Więc kiepsko ci idzie.- odparła.
–
A ja myślę, że nie najgorzej- oboje usłyszeli za sobą głos Andrzeja, który zbliżył się do
Mai i objął jej ramię.- Przecież ładnie cię przeprosił.- Delikatnie pociągnął
ją w kierunku Filipa.- A teraz złapcie się za rączkę i chodźcie do środka.
Zachowujecie się jak dzieci.- Majka gwałtownie przystanęła i wymierzyła w Sławińskiego palec.
–
Słuchaj, już nie chodzimy do liceum i nie jestem młodszą
siostrzyczką twojego najlepszego kumpla. I nie waż się nazywać mnie
dzieciakiem.
–
Filipa też tak nazwałem jakbyś nie zauważyła a on się nie gniewa.
Nie stary?- Drągowicz uśmiechnął się drętwo.
–
Chyba tak.
–
No więc dajcie sobie buzi i chodźcie.- Maja prychnęła.
–
Sam mu daj buzi.- powiedziała i szybkim krokiem poszła w kierunku
domu. Filip z Andrzejem zostali sami.
–
Nie chciałbym się wtrącać bo mało się znamy, ale nie najlepiej ją
traktujesz.
–
To się nie wtrącaj- odparł mu Filip.
–
Nie mam nic do ciebie- kontynuował Sławiński-, ale bardzo lubię
Majkę, bo jest dla mnie jak siostra. A widzę, że nie jest z tobą szczęśliwa.
–
Więc niech idzie do Mateusza.- warknął Filip rzucając Andrzejowi
wrogie spojrzenie.
–
Naprawdę tego chcesz? Żeby cię zostawiła?- Drągowicz nie
odpowiedział. Przez chwilę wydawało się, że chce odejść, ale tego nie zrobił.
Zatrzymał się po paru krokach.
–
Nie chcę.
–
Więc? Dlaczego robisz wszystko aby cię znienawidziła?
–
Posłuchaj, nie wiem co wiesz, ale na pewno nie wszystko.
–
Znam historię z tym chłopakiem, którego poznała. I nadal nie
rozumiem o co tyle hałasu. To był czysto platoniczny związek a poza tym już
się z nim nie spotyka.
–
Problem w tym, że spotyka.- zauważył, że zdziwił tym Andrzeja-
Zaskoczony? Pewnie wylewa tu gorzkie łzy mówiąc jaki jestem podły?
–
Nie, to nie tak. Wiesz co, myślę że ty po prostu powinieneś
bardziej jej zaufać. Masz rację, nie znam wszystkich faktów, ale te które znam
mi wystarczą. Maja jest z tobą w ciąży i cię kocha. Tylko to powinno się dla
ciebie liczyć. A zwłaszcza to pierwsze. Nawet nie wiesz ilu facetów chciałoby
być na twoim miejscu.
–
Dlaczego tak mówisz?- Filip wyczuł w jego głosie jakąś osobistą
nutę.
–
Kilka dni temu moja narzeczona miała usuwane jajniki. To był guz.
–
Przykro mi.
–
Mnie też. Prawdę mówiąc na razie nie myślałem teraz o dzieciach,
ale jej smutek boli mnie dwa razy mocniej. Widziałeś jak bardzo lubi dzieci.
–
To nowotwór?
–
Tak, ale na szczęście niezłośliwy. Dziś miała robione badania.
Bardzo ją kocham i gdyby coś jej się stało to...chyba nie poradziłbym sobie.
–
Ja też kocham Maję- odezwał się Filip po chwili wahania. W
zasadzie nie znał Andrzeja Sławińskiego, a wyglądał mu na lekkoducha. Nigdy nie
sądził, że chodź o kilka lat młodszy ma tak dojrzałe podejście do życia. I że
on zwierzy mu się z najskrytszych problemów.- Ale nie potrafię już jej zaufać.
Gdy ją widzę przed oczami staje mi jej pocałunek z Mateuszem na dwa tygodnie
przed ślubem.- Andrzej pocieszająco poklepał go po plecach.
–
A co tu za czułości?- odezwał się Krzysiek. Drągowicz zauważył
Kamińskiego wraz z drugą postacią. Prawdopodobnie z Kasprzakiem.
–
Co tu robicie? My mieliśmy już wracać.
–
Nasze drogie panie wyraźnie chciały porozmawiać o babskich
sprawach, więc pomyśleliśmy że dołączymy do was. Taki ciepły wieczór.- Postawił
na końcu werandy jakieś butelki.
–
Macie piwo?
–
Jasne, że sok- Parsknął Krzysiek- Jasne, że piwo. Masz- podał je
Andrzejowi, a potem Filipowi. Ten odmówił.
–
Dzięki, ale będę dzisiaj prowadził.
–
Stary nie bądź taki- powiedział Sławiński. Ku zdziwieniu
gospodarza Drągowicz wziął od niego butelkę. Posłał Bartkowi zdziwione
spojrzenie. A co chodzi? Co wydarzyło się podczas ich nieobecności?
–
No to wznoszę toast za naszą gospodynię- powiedziała Iza stukając
się kubkiem z kolorowym sokiem z innymi dziewczynami. A właściwie to piły je
tylko dwie ciężarne panie spośród całej czwórki.
–
Dziękuję, dziękuję.- Aga wychyliła się na chwilę aby sprawdzić czy
Kacper z Antosiem dalej grają w grę na konsoli Krzyśka.- A ja chcę wznieść go
za Maję. Twój brzuszek jest po prostu rozkoszny.
–
Prawda?- Drągowicz wyprężyła się dumnie unosząc w górę koszulkę.
Iza się roześmiała.
–
Potem będziesz narzekać, że jest za duży.
–
Nie będę. Bardzo mi się to podoba. A ty Iza? Nie zamierzasz
postarać się o rodzeństwo dla Antosia?
–
Raczej nie.- odparła szczerze kończąc sączyć drugą szklaneczkę.
Być może to dlatego trochę rozwiązał jej się język- W końcu dzieci nie biorą
się z powietrza.
–
Co znaczy, że wy...-zaczęła niepewnie Julka, bo przecież właściwie
z trzech obecnych tu pań Izabelę znała najsłabiej.
–
Tak, nie sypiamy ze sobą. Śmiało, nie krępuj się. W sumie to chyba
nie jest jakaś wielka tajemnica. Tym bardziej, że niedługo wszystkie dowiecie
się o moim rozwodzie z powodu zdrady Bartka.
–
Co?!- trzy niemal równoczesne westchnienia rozbawiły Izabelę.
–
Za dwa tygodnie Bartek obiecał mi złożyć wniosek o separację.
–
Ale przecież jedziecie na wycieczkę- zaczęła Agnieszka- Myślałam,
że między wami już wszystko w porządku. I że wybaczyłaś mężowi.
–
Czekaj, więc ty wiedziałaś?- Maja spojrzała na bratową z wyrzutem.
Ta posłała jej przepraszający uśmiech.
–
Sory.
–
Iza...
–
A ty chwaliłabyś się tym, że twój mąż stuknął się z inną laską?
–
Chyba niedługo zacznie skoro nie sypia ze mną.- stwierdziła z
rozbrajającą szczerością.
–
Więc z wami nic...ten tego?
–
Nie. Nawet mnie nie dotknął od dnia ślubu. Wiesz, chciałabym być
na twoim miejscu.
–
Chciałabyś z Bartkiem?- spytała żartobliwie Iza.
–
Raczej nie. Wiesz, o co mi chodzi.- pacnęła ją po dłoni. Potem
spojrzała na Kasprzak poważnie- Naprawdę to już tak definitywnie z tym
rozwodem?
–
Niestety- W oczach Izy stanęły łzy. Pospiesznie zamrugała-
Przepraszam, to przez ten alkohol.
–
Kochana- Agnieszka ostrożnie objęła przyjaciółkę.
–
W porządku, naprawdę tego chcę. Naprawdę- powtórzyła jakby chciała
przekonać samą siebie.- Możemy zmienić temat? A co tam u ciebie Julka? Bo Aga
mówiła, że jakoś ostatnio niewyraźnie wyglądasz z Andrzejem.
–
Nie, w porządku. Między nami jest świetnie.- uśmiechnęła się.
Potem spuściła głowę biorąc duży łyk swojego drinka.- Ale ze mną nie.
–
Jak to?
–
Nie mogę mieć dzieci.
–
Och, tak mi przykro.
–
Robiłaś badania? Może tylko tak ci się wydaje.- pocieszały ją.
–
Nie, gdy teraz wyjechałam miałam wycinane jajniki- Barańska
pospiesznie zaczęła opowiadać przyjaciółkom o ostatnich dniach. Na końcu polały
się nawet łzy, ale w towarzystwie w którym była wydało jej się to naturalne.
Dziewczyny zmotywowały ją i pocieszały, a choć klepały same banały bardzo to
jej pomogły. Potem rozmawiały trochę o pracy i problemach każdej z nich. Około
północy były tak zmęczone, że postanowiły położyć się spać. Wówczas zadziwiła
je Agnieszka:
–
Wiecie co? Tak naprawdę zorganizowałam dzisiaj to spotkanie żeby
każdej z was pomóc pogodzić się z drugą połówką.
–
Słucham?
–
Przepraszam, jak zawsze się trącam. Sądziłam, że jeśli będziecie
razem w jednym pokoju to...
–
No wiesz co...
–
...dajcie mi skończyć. Ale teraz wszystkie idziemy do pokoju
gościnnego po materace. Będziemy miały kontynuację damskiego wieczoru. Co wy na
to?
–
Świetnie. Faceci nie są nam do niczego potrzebni, prawda?- spytała
Iza.
–
Prawda- odparła słabo Maja.
–
Tak- mrugnęła Julka.
ROZDZIAŁ
OSIEMNASTY
Podczas podróży w góry Bartek zdecydował się prowadził auto
samemu. Dlatego podczas jazdy miał raczej ograniczoną zdolność do rozmawiania z
żoną na temat ich prywatnych spraw. A już zwłaszcza przy Antosiu. Zastanawiał
się o czym rozmawiała do później nocy z Majką, Julką i Agnieszką dwa dni temu.
Jednak po jej niechętnym spojrzeniu jakim obrzuciły go wszystkie panie domyślił
się, że żona wyznała im prawdę. Nie dziwił się: w końcu były przyjaciółkami.
Gdy dotarli na miejsce praktycznie była noc. Z ledwością zdążyli
się rozpakować. Potem obejrzeli z Antosiem bajkę, a gdy zasnął zostali sami.
–
Wiesz, chciałem wynająć ten sam pokój który zajmowaliśmy podczas
licealnej wycieczki, ale był już zajęty. Chciałem ci coś tam pokazać.
–
Chodzi ci o te serce z imieniem Iza w środku w rogu ściany?
–
A więc widziałaś.
–
Tak, sześć lat temu.- delikatnie wygięła wargi w uśmiechu.
–
Ciekawe czy jeszcze tam jest.
–
Pewnie w tym czasie zdążyli już ze trzy razy pomalować ściany.-
podniosła się z miejsca.- Dobranoc.
–
Dobranoc- powtórzył.
W kolejnych dniach chodzili po turystycznych szlakach jedząc
tradycyjne górskie potrawy praktycznie cały czas spędzając na zewnątrz.
Najwięcej przyjemności miał z tego oczywiście mały Antoś: Bartek natomiast w
żaden sposób nie mógł dotrzeć do żony. Czasami wydawało mu się nawet, że jest
tak jak dawniej na przykład gdy tańczyli podczas miejscowego wesela w karczmie
lub śpiewali podczas wieczornego grillowania. Jednak gdy tylko wracali do
hotelu Izabela od razu zamykała się w swoim pokoju bez nawet najbardziej
niewinnego całusa. A on czasami po prostu nie wytrzymywał. Mając świadomość, że
ona leży od niego tylko kilka metrów dalej była nie do zniesienia. Przecież
była jego żoną! To był jej obowiązek...Te myśli nie dawały mu spokoju podczas
długich samotnych nocy. Zastanawiał się czy jej tego brakuje. A może pociesza
się w ramionach swojego nauczyciela kursu? Nie, przecież mówiła że nic ich na
razie nie łączy...No właśnie na razie. Nawet w myślach nie potrafił wyobrazić
sobie Izy w ramionach innego mężczyzny. Dlaczego tak to spieprzył?
Na początku kolejnego tygodnia pogoda zdecydowanie dopisywała,
choć w weekend spadła nowa warstwa śniegu. Za namową Antosia Bartek z Izą
zaczęli uczyć go jazdy na nartach. Dużo się przy tym śmiali, bo malec
nieustannie się przewracał. Po jakichś dwóch godzinach, praktycznie bez
przerwy, zdołał opanować jazdę na tyle, by spuścili go na chwilę z oczu i
usiedli na stoku.
–
Wygląda rozkosznie, prawda? Te narty wydają się wyższe od niego.
–
Tak.- roześmiała się Izabela rzucając tęskne spojrzenia w stronę
synka- Jest taki samodzielny, prawda? Zawsze niechętnie przyjmuje pomoc innych.
–
No cóż, upartość i konsekwencję ma z pewnością po mamusi.
–
Za to odwagę po tatusiu. I doskonałą zdolność do czarowania, gdy
chce się od czegoś wymigać.
–
Naprawdę jest taka doskonała?
–
Hm?- chwilę zajęło jej żeby zrozumieć o co chodzi. Potem całe jej
rozmarzenie minęło jak ręką odjął. Wyglądała tak jakby chciała cofnąć swoje
słowa. Tak jak zawsze postępowała w ostatnim czasie.- Nie, tak mi się tylko
powiedziało. Idę trochę pozjeżdżać.
–
Poczekaj, idę z tobą.
–
Przecież nie chciałeś jeździć. A poza tym jeśli tak to ja zostaję.
Ktoś musi pilnować Antosia.
–
Nie, jeśli będziemy na małym stoku. To co idziesz czy tchórzysz?-
prychnęła.
–
Przecież jeżdżę sto razy lepiej od ciebie.
–
Więc udowodnij to. Załóżmy się.
–
Co?
–
Kto dłużej utrzyma się na nogach. Wszystkie sztuczki dozwolone.
Jak za dawnych lat, pamiętasz?
–
Nie wiem, to głupie.
–
Wiedziałem, że stchórzysz.
–
A ja wiedziałam, że mnie sprowokujesz do zgody więc się zgadzam-
westchnęła.- Jaka jest stawka?
–
Jedno życzenie.
–
Dowolne?
–
Powiedzmy, że takie które można spełnić w trakcie naszej
wycieczki. To co, zgadzasz się?- przygryzając dolną wargę ważyła w myślach jego
propozycję. Najwyraźniej zastanawiała się co też może wymyślić i czy ryzyko
porażki jest tego warte.
–
Okej.- zgodziła się w końcu doskonale wiedząc jak go pokona.
Jednocześnie nie chciała się przyznać przed samą sobą, że propozycja męża
wzbudziła w nim dreszcz emocji. Przez pierwszy tydzień w niektórych momentach
trudno było jej się trzymać od niego z daleka. Powtarzała sobie, że przecież
naprawdę nie chce już z nim być, ale jednak serce uparcie wciąż mocniej biło na
jego widok.
Razem podeszli do miejsca wypożyczalni, nałożyli kostiumy i narty.
Potem znaleźli się na stoku. Antoś obserwował ich z dziecięcą egzaltacją nie
mogąc się zdecydować komu kibicować.
–
Więc zaczynamy, tak?- Iza skinęła głową.- Na trzy zjeżdżamy. Raz,
dwa...hej miało być na trzy- Izabela postanowiła zjechać wcześniej aby
wyprzedzić męża, a potem znienacka go podciąć aby się przewrócił. Zawsze
świetnie radziła sobie z nartami i była pewna, że jeździ lepiej od Bartka.
Niestety, dzisiejsza rozgrywka niewiele miała wspólnego z jazdą fair play. Bo
po kilkudziesięciu sekundach jakimś cudem mąż ją dogonił i zbliżył do jej
lewego boku. Potem korzystając z kijka przewrócił.
–
Jak śmiałeś?- syknęła wściekła, że przegrała. Bartek zatrzymał się
nad nią szczerząc się.
–
Wygrałem.- odparł bardzo z siebie zadowolony jednocześnie
podnosząc w górę swoje gogle. Wyciągnął rękę do żony. Ta wściekle ją odrzuciła.
–
Poradzę sobie sama.- prychnęła gramoląc się ze śniegu.
–
Czekaj, gdzie idziesz?
–
Do syna.- powiedziała z godnością.
–
Mam teraz jedno życzenie, pamiętasz?- przystanęła na chwilę
widząc, że Antoś bezpiecznie się bawi na początku stoku.
–
Okej, więc dawaj. Jakie ono brzmi?- Gdy Kasprzyk zbliżył się do
niej na odległość wyciągniętej ręki odruchowo się odsunęła.
–
Pocałunek- szepnął.- Chcę od ciebie pocałunku.- Iza spuściła głowę
otwierając usta by wygłosić jakąś ciętą replikę. Tego zupełnie się nie
spodziewała. Prawdę mówiąc sądziła, że oznajmi jej iż nie dopuści do ich
separacji albo chociaż ją przesunie. Nie byłaby z tego powodu zadowolona, ale
mimo wszystko wówczas jej uczucia byłyby
bezpieczne. A tak...Gdy zbliżył do niej swoją twarz, odwróciła się do niego
plecami.
–
A więc nie dotrzymasz zakładu?- szukała w głowie jakiejś
rozpaczliwej wymówki.
–
Oczywiście, że dotrzymam tylko...mam przecież na to jeszcze
tydzień, prawda? O ile pamiętam powiedziałeś na początku, że przegrany ma
spełnić życzenie wygranego podczas wycieczki. Mam więc na to jeszcze siedem
dni.
–
A więc trzymam cię za słowo- odparł o dziwo z uśmiechem.- Będę na
to czekał.
W tym czasie, gdy Kasprzykowie przebywali w górach Julia Kamińska
leżała załamana w swoim łóżku po ostatnim badaniu. Nie chciała z nikim
rozmawiać i cieszyła się z dwudniowego wyjazdu Andrzeja w interesach. W głowie
wciąż miała ostatnią rozmowę z lekarzem:
–
„Pani Barańska, niestety obawiam się, że
chemioterapia będzie niezbędna.
–
Ale przecież ostatnio podczas operacji doktor
Olszewski powiedział, że wszystko jest w porządku i nie będzie to konieczne.
Mówił, że jestem zdrowa...
–
Jest pani- odparł nieco zbyt szybko starszy
mężczyzna- Ale musimy podjąć środki ostrożności.
–
Nie zgadzam się, rozumie pan? Powiedział pan, że
jestem zdrowa.
–
Pani Julio, terapia jest niezbędna.
–
Tak? Więc niech pan powie mi prawdę. Sporo czytałam
na temat raka jajników i nie jestem taka głupia jak pan myśli. A poza tym nawet
gdybym nie zdobyła tej wiedzy wiem, że chemioterapia nie jest środkiem
zapobiegawczym i profilaktyką, a środkiem stosowanym w celu zabicia nowotworu.
–
No tak,ale...
–
...ale rozmawiał pan z moim ojcem, zgadza się? I
on kazał panu mamić mnie ładnymi eufemizmami. Żądam aby powiedział mi pan
prawdę. Operacja wycięcia jajników nic nie zmieniła, prawda?
–
Oczywiście, że zmieniła.- oburzył się lekarz.
–
Ale nie zniszczyła całkowicie choroby. Nadal mam
nowotwór, tak?
–
Osoby chore nigdy do końca nie zdrowieją. To tak
jak z alkoholizmem lub narkomanią: trwają całe życie nawet jeśli alkoholik czy
narkoman od lat nie zażywa szkodliwej substancji.
–
Proszę nie mydlić mi oczu. Chcę znać prawdę. Nie
ma pan prawa jej przede mną ukrywać. Nie jestem dzieckiem, a to ja jestem chora
a nie mój ojciec więc on nie ma prawa niczego od pana wymagać.
–
Pani Barańska, przykro mi.
–
Więc...jak bardzo jest to niebezpiecznie? Jak
daleko zabrnęła choroba? W jakim jestem stadium? To nie jest początek, prawda?
–
Nie, ale też nie koniec. Wielu pacjentów na tym
etapie udaje się wyzdrowieć po chemioterapii.
–
Na jakim etapie?
–
Pani Julio skoro chce pani prawdy, to pani
powiem. Nie jest najlepiej, ale i nie najgorzej. Guza wykryto dość wcześniej,
choć choroba poczyniła pewne postępy. Nie znaczy to jednak, że grozi pani
utrata życia. Po chemioterapii istnieją duże szanse na to, że nowotwór zniknie.
–
To...ten guz który mi wycięto...on był złośliwy,
tak?
–
Tak, ale to jeszcze nic nie znaczy. Może nie
ujawniać się przez wiele lat.
–
A potem co? Kolejna chemioterapia albo gdy
nastąpią przerzuty wycinanie organów?
–
Tak. Jednak to najczarniejsza wersja. Być może
wystarczy tylko ta pierwsza opcja.
–
Więc podsumowując zawsze będę żyła w strachu, że
choroba się odnowi tak?
–
To nie do końca tak. W pani przypadku sądzę, że
niewielka dawka chemii wszystko zatrzyma. I to nie jest żaden eufemizm. Kłopoty
zaczynają się dopiero wtedy gdy następują przerzuty do jamy otrzewnej.
Wtedy...wtedy to już koniec.”
Z oczu Julii popłynęła kolejna fala łez. Nie miała pojęcia co ma
robić. I tak z ledwością zniosła operację jajników i świadomość że nigdy już
nie będzie matką. Sądziła, że wówczas przeżyła koszmar. A teraz czekała ją
chemia. Była zła na ojca, że tak przed nią wszystko ukrywał. Bo i po co? I tak
przecież dowiedziała się już wszystkiego, a na dodatek przyniosło jej to
jeszcze większy ból.
Po południu odwiedził ją Wiktor. Zupełnie się go nie spodziewała
licząc, że to skruszony ojciec, bo nagrała mu się na pocztę zarzucając kłamstwa
na temat jej zdrowia. Dlatego miała na twarzy ślady łez.
–
Julka, co się stało?- zatroskana mina przyjaciela wycisnęła z jej
twarzy jeszcze więcej łez. Zakryła twarz dłońmi.
–
Nic. Nie czuję się najlepiej. Przepraszam.- odparła próbując zatrzasnąć
mu drzwi przed nosem. Nie pozwolił na to.
–
Nie odejdę jeśli nie poznam przyczyny. Czy to...czy to przez
niego?
–
Nie, to nie przez Andrzeja. I przestań już tak go traktować, a
skoro nie masz zamiaru wyjść to chociaż zamknij za sobą drzwi.- Była kompletnie
zrezygnowana. Było jej nawet obojętne to co pomyśli sobie Pająkowski. Chciała
tylko wrócić do poprzedniego zajęcia. A mianowicie płakania. Wolno usiadła na
sofie.
–
Więc co się stało?- czekał na odpowiedź kilkadziesiąt sekund. W
końcu gdy już stracił nadzieję usłyszał jej cichy głos.
–
Mam raka.
–
Co?!- roześmiała się bez cienia wesołości, co wyglądało wyjątkowo
groteskowo w połączeniu z jej zapłakaną twarzą i rozwianymi włosami.
–
To nowotwór. Złośliwy trzeba dodać. Dziesięć dni temu miałam
operację jajników.- wyznała. Zdała sobie sprawę, że najpewniej jej ojciec i tak
prędzej czy później poinformuje go o jej stanie, więc równie dobrze może to
zrobić sama.
–
Co mówią lekarze?
–
Nic konkretnego: zapewniają że rokowania są dobre, ale ja wiem że
tak nie jest.- Po raz pierwszy na niego spojrzała.- Umrę.
–
Nie umrzesz!- zapewnił tak gwałtownie, że moc tego zapewnienia
dodała jej odwagi.
–
Z tym nie wygram. Wiesz co jest najśmieszniejsze? Że już od
jakiegoś czasu dręczył mnie jakiś niepokój, to znaczy przeczucie czy kobieca intuicja...zresztą,
nazwij to jak chcesz. Nigdy jeszcze mnie nie zawiodło. I może to śmieszne, ale
teraz czuję, że tak się właśnie stanie. Że umrę.
–
Julka...- bez słowa przygarnął ją do siebie i przytulił. Barańska
w pierwszej chwili chciała się wyrwać, ale po kilku sekundach przestała. To
było tak dobrze znane jej ramię: w młodości często z niego korzystała. A teraz
tego potrzebowała. Tego zapewnienia, że nie jest sama, że nikt jej nie oszukuje
jak ojciec i przed nikim nie musi ukrywać swojego żalu jak przy Andrzeju. Bo to
był właśnie Wiktor, jej przyjaciel. Potem o nic nie pytał, nie zapewniał że
będzie dobrze. Wiedział, że tylko tego potrzebuje: ciszy i ramienia do płaczu.
A choć ona z kolei wiedziała, że go wykorzystuje nie przejmowała się tym. Po
jakimś czasie wolno, w totalnym nie składzie zaczęła wyrzucać z siebie
informacje, ostatnie wydarzenia, jej ból i cierpienia. O tym, że się boi, że
czuje się niesprawiedliwie oszukana przez los, że boi się powiedzieć
narzeczonemu...I choć nie widziała się z Pająkowskim od prawie dwóch miesięcy
teraz wydało jej się, że widziała się z nim wczoraj.
Po spotkaniu u Agnieszki i Krzyśka Maja zauważyła w mężu małą
zmianę. Był dla niej znacznie milszy co oznaczało, że nie częstował jej już
kąśliwymi uwagami, troszczył o jej samopoczucie, kupował warzywa czy owoce. I
choć jego uczucie wyrażało się tylko w ten sposób serce dziewczyny powoli
miękło, otwierało się na nadzieję, na fakt że być może ich białe małżeństwo w
końcu się skończy. Majka szczerze tego pragnęła. Choć jej mały brzuszek zaczął
już odrobinę przeszkadzać, czasami patrząc na owiniętego w biały ręcznik
Filipa, gdy tuż po kąpieli przechodził do swojego pokoju, czuła przeszywający
jej ciało dreszcz. Ze śmiechem przypomniała sobie to, co wyczytała w poradniku:
podobno kobiety w pierwszym trymestrze ciąży nie mają ochoty na seks. W jej
przypadku nie do końca tak było, bo pragnęła bliskości męża nawet wtedy. Ale
zdała sobie sprawę, że rzeczywiście nie było to tak mocne uczucie jak teraz. To
znaczy na początku drugiego trymestru.
Z drugiej jednak strony mocno wzięła sobie do serca słowa
przyjaciółek: owszem, zawiniła co nie znaczy jednak, że wciąż ma za to
pokutować. To Filip musi zrobić ten pierwszy krok: ona nie mia zamiaru dłużej
się poniżać i kompromitować słuchając jego odmowy. Poza tym to, że był milszy
nie oznaczało jeszcze, że spędzał z nią czas.
Bo było zupełnie inaczej: wciąż zajmował się głównie pracą.
W weekend Drągowicz zgodził się na wizytę swoich rodziców udając
doskonałego męża i gospodarza. Maja nie lubiła kłamać, dlatego jego uśmiech na
pokaz czy kurtuazyjne gesty takie jak odsuwanie i podsuwanie krzesła wprawiały
ją tylko w irytację. Choć Filip właśnie taki był, uświadomiła sobie. Lekko
oderwany od rzeczywistego życia w XXI wieku i kierujący się własnymi niczym
średniowieczny rycerz zasadami, więc nie było to do końca tak. Mimo wszystko
wyczuwała w nim pewną sztuczność.
Dodatkowo Julka znów przestała chodzić na uczelnię i nie odbierała
telefonów przez co Maja czuła się bardzo samotna. Owszem, uwielbiała bratową
ale jednak szalona i żywiołowa Barańska odbierała życie podobnie tak jak ona a
poza tym była w jej wieku. Nie chciała jednak denerwować przyjaciółki.
Domyślała się, że po tym jak nie będzie mogła mieć dzieci jest bardzo
nieszczęśliwa i być może towarzystwo ciężarnej może wywoływać u niej złe
skojarzenia. Dlatego pokonała swoją egoistyczną część natury, choć z trudem.
Na początku nowego tygodnia Filip poinformował ją, że jej ojciec
organizuje przyjęcie na którym się ich spodziewa.
–
Musimy tam iść?- spytała.
–
Powinniśmy. Nie chcesz?
–
Nie chcę znów niczego udawać.- odparła. Filip spuścił głowę.
–
Daj mi jeszcze trochę czasu.- szepnął cicho.
–
Na co?- odparła- Jak długo mam czekać? Aż któregoś dnia w końcu
jakimś cudem zaczniesz zachowywać się tak jak dawniej? Na to aż dasz temu
małżeństwu stać się nim naprawdę? Jak długo?
–
Tyle ile będzie trzeba- odparł już twardo- Przykro mi.-
Uśmiechnęła się do niego smutno.
–
Dobrze.- odparła. Po chwili jednak dodała:- Tylko pomyśl o tym, że
być może tego dnia ja już wcale nie będę tego pragnęła.- Pozostawiła tak
oszołomionego Filipa samego.
Poinformowanie o wszystkim Andrzeja nie było łatwe: jeszcze
trudniejsze było to co postanowiła.
Bo zamierzała powiedzieć narzeczonemu, że być może powinni
wstrzymać się ze ślubem: tak na wszelki wypadek. A właściwie to całkiem z niego
zrezygnować, choć tego nie zamierzała mu na razie mówić. Miała nadzieję, że sam
dojdzie do tego samego wniosku i nie będzie powodował się litością. Wiedziała,
że Sławiński poczynił pewne przygotowania do uroczystości: wynajął salę,
praktycznie zamówił już firmę kateringową i zespół. No i wszyscy znajomi
nieoficjalnie wiedzieli o tym, że ustalili datę na drugi dzień świąt.
Tyle, że to było zanim dowiedziała się o swojej chorobie. Teraz
wszystko przebiegało inaczej.
–
Jesteś gotowa?- spytał ją ojciec ze stojącą obok żoną oraz Sylwią
i Wiktorem. Były to jedyne osoby, które wiedziały, że to właśnie dzisiaj ma
przyjąć pierwszą dawkę chemii. Andrzeja zamierzała poinformować dopiero po:
SMS-em. Wiedziała, że jest tchórzem, ale nie chciała aby zobaczył ją w takim
stanie. Choć trudno było jej wszystko
przed nim ukrywać: na szczęście w czasie gdy ona dojrzewała do decyzji o ich
rozstaniu i pierwszej porcji chemii on kładł to na krab operacji wycięcia
jajników oraz faktu że nie będzie mogła mieć dzieci. Choć czy w jej sytuacji
można w ogóle mówić o szczęściu?
–
Tak, choć raczej nie mam
wyjścia, prawda?
–
Kochanie, na pewno nie chcesz żeby był tu Andrzej? Jestem pewny,
że bez wahania zwolniłby się z pracy i...
–
Nie tato- Wyczytała we wzroku ojca, że nie zgadza się z jej
decyzją. Chwyciła jego dłoń- Tak jest lepiej.
–
Nie sądzisz, że powinien wiedzieć?
–
Już wałkowaliśmy ten temat. Powiem mu dopiero po.
–
Jak chcesz- powiedział pan Barański ugodowo. Dwie godziny później
było po wszystkim, a Julka zapadła w sen. W tym czasie jej ojciec rozmawiał z
doktorem.
–
Czy nic od naszej ostatniej rozmowy się nie zmieniło?
–
Przykro mi profesorze. Ta chemia tylko przedłuży jej życie, ale
nie ma już szans na całkowite wyleczenie. Zyskamy tylko kilka miesięcy, w
najlepszym razie kilkanaście, może nawet parę lat jeśli chemia będzie
przyjmowana regularnie. No i gdy nowotwór ominie organy wewnętrzne.
–
Rozumiem- odparł mężczyzna ze ściśniętym gardłem.
Pierwszy dzień otwarcia cukierni Ani o wdzięcznej nazwie „Słodki
świat” można było właściwie uznać za udany. Przez cały czas w sali byli goście,
tak że z trudem nadążała ich obsługiwać. Nie było w tym zresztą nic dziwnego:
wszystko dzięki promocji, która mówiła że pierwsze ciasto jest gratis. A
większość gości przychodziła właśnie po darmowy deser.
Mimo wszystko była zadowolona, choć zarobiła niewiele- nieco ponad
dwieście złotych. Zmęczona pomyślała, że jednak będzie musiała zatrudnić
dodatkową pracownicę, bo sama nie da rady z pieczeniem i kelnerowaniem. Starała
się nie myśleć o tym, że Tomek obiecał jej wpaść po pracy czyli po
siedemnastej. A teraz, godzinę później tuż po zamknięciu nadal go nie było.
Zmęczona zaczęła zbierać naczynia mając zamiar je pozmywać. Nie stać jej było
na zakup zmywarki, więc na razie musiała to robić ręcznie. Jakieś piętnaście
minut później usłyszała dźwięk dzwonka. Wywiesiła karteczkę informującą o
zamknięciu, więc domyślała się że to Tomek. Mimo to zwlekała z otwarciem.
–
Przepraszam, wypadła mi ważna sprawa- odezwał się na wstępie. Nie
poinformował jej, że była nim rozmowa z ojcem. A właściwie kłótnia gdy wręczył
mu papiery zrzekające się udziałów w Build& Project.- Przykro mi.
–
Nic się nie stało.- Odparła choć wcale tak nie myślała. Wpuściła
go do środka po czym jeszcze raz zamknęła zamek drzwi.- Coś się stało?
–
Nie, po prostu zwykła biurokracja dotycząca mieszkania.
–
Ach tak.- widziała, że kłamie. Poznawała to po jego rozbieganym
wzroku. Nie potrafiła tylko zrozumieć dlaczego. Wróciła do zmywania aby o tym
nie myśleć, ale nie mogła się powstrzymać:- Wszystko między nami w porządku?
–
Oczywiście, że tak.- obruszył się- Czemu o to pytasz?
–
Nie wiem. Po prostu ostatnio jesteś jakiś nieobecny, o niczym mi
nie mówisz zbywając jakimiś ogólnikami. Myślałam, że fazę oczarowywania mamy
już za sobą i wkraczamy już w drugą, budującą związek, ale być może się
pomyliłam.
–
Co ty mówisz? To jasne, że chcę z tobą być. Jak możesz myśleć
inaczej?
–
Bo się zmieniłeś.
–
Aniu, Aniu spójrz na mnie.- Zakręcił jej kurek z wodą. Niechętnie
spełniła jego polecenie.- Nic się między nami nie zmieniło. Kocham cię i chcę z
tobą być. Jeśli czujesz inaczej to przepraszam. Być może w ostatnim czasie
byłem zajęty, ale...
–
Czym?
–
Już ci mówiłem: chodziło o jakiś błąd w umowie sprzedaży mojego
mieszkania.
–
Jaki?
–
Błahostka.
–
Widzisz? Znów mnie zbywasz- zirytowała się.
–
Wcale tak nie jest.
–
Nie? To po co używasz tych zaimków nieokreślonych? Nie możesz
wprost powiedzieć o co chodziło?
–
Sądzisz, że znam się na prawniczym bełkocie?
–
Nie, ale ja za to znam się na tyle by wiedzieć że takiej sprawy
nie załatwia się przez cały miesiąc. A właśnie wtedy wszystko się zaczęło.
–
Co takiego?
–
Twoja zmiana. Jeśli mi nie ufasz, to proszę: rozumiem, choć jest
mi przykro. Nie zniosę natomiast jeśli będziesz mnie traktował jak idiotkę.-
Znów odkręciła wodę i wróciła do zmywania.
–
Aniu- Gdy nie zareagowała powtórzył głośniej- Zostaw to do
cholery.
–
Muszę to skończyć.- odparła takim samym tonem.
–
Możesz to zrobić potem.
–
Potem muszę upiec ciasta na jutrzejszy dzień, więc jeśli chcesz mi
coś wyjaśnić to zrób to teraz.- Odpowiedziała jej cisza- Nie? Więc jeśli tak to
lepiej już wyjdź. Mam dużo pracy.
–
Nie zachowuj się w ten sposób.
–
Jaki?- spojrzała na niego ze złością- Ty wypytywałeś mnie o
wszystko: nawet o mój związek z Dawidem. Chciałeś wiedzieć wszystko: kiedy,
gdzie, moje osobiste odczucia i uczucia względem niego. Ty natomiast nie mówisz
mi o sobie prawie nic. To było do przyjęcia na początku, teraz jednak nasz
związek nie może iść na przód. Nie jesteśmy nastolatkami którzy spotykają się
aby się spotykać, prawda? A może jesteśmy? Może byłam dla ciebie chwilową
rozrywką i gdy zorientowałeś się, że tak łatwo ci ze mną nie pójdzie to...-
prawie rzucił jej na stół malutkie pudełeczko. Spojrzała na nie oniemiała.
Doskonale wiedziała co jest w środku.
–
Chciałaś wiedzieć co mnie tak absorbowało? Proszę, już wiesz.-
powiedział ze złością. Po chwili widząc jej zaskoczenie pomieszane z poczuciem
winy dodał.- No przymierz, nie jestem pewny czy wybrałem dobry rozmiar.- w jego
głosie nadal pobrzmiewała złość. Anna spuściła wzrok.
–
Tomek...ja...
–
Jak widzisz miałaś rację, rzeczywiście chciałem się z tobą
rozstać. Każdym swoim dziewczynom kupuję na koniec pierścionek zaręczynowy.-
odwrócił się chcąc odejść, ale dłoń Parulskiej na jego ramieniu mu na to nie
pozwoliła. Mokra trzeba dodać.
–
Przepraszam....- odparła szybko ją odsuwając przez co nie do końca
było wiadomo czy przeprasza, za to że go zamoczyła czy za to co wcześniej
mówiła.- Ostatnio czuję się okropnie. Ten stres z otwarciem cukierni, rozmowy z
mamą która nie chce już odbierać moich telefonów i nawet nie wiem co słychać w
domu. No i twoje tajemnicze sprawy. Po prostu...
–
Wiem.- pogłaskał ją po policzku z głębokim westchnieniem.- I
powinienem to zrozumieć, też przepraszam.- Dodał, bo przecież zdawał sobie
sprawę, że nie wyznał jej o sobie prawdy i właściwie jej obawy nie są
bezpodstawne. Poza tym pierścionek nie wyjaśniał w całości jego zachowania i
miał nadzieję, że Ania tego nie zauważy. Choć z drugiej strony już nie jest
dziedzicem czwartej części wielkiego Build&Project i prócz nieco ponad
dwustu tysięcy na funduszu powierniczym ustanowionym jeszcze przez jego matkę
nie miał nic. Oprócz tej swojej rudery zwanej domem. No i samochodu. Uśmiechnął
się do siebie w myślach. Ktoś inny na jego miejscu uważałby się za bogatego,
ale dla Tomka to nie była zbyt duża kwota. Sama koszula którą nosił kosztowała
ponad 400 zł. A teraz będzie musiał z tego zrezygnować. Dla Ani było jednak
warto. Więc czy biorąc pod uwagę te fakty można nadal uważać, że okłamuje
Parulską? Chyba nie. A przynajmniej tak uspokajał swoje sumienie. - Po prostu
zazwyczaj przyzwyczaiłem radzić sobie sam z problemami. No i nigdy nie byłem w
takim związku jak teraz.
–
Jakim?
–
Prawdziwym, takim który coś znaczy. Bo miałaś rację, dawniej
postrzegałem dziewczyny trochę w innych kategoriach.
–
To znaczy, że byłeś podrywaczem?- spytała z uśmiechem jakby
żartowała. Nie mógł powiedzieć jej prawdy.
–
Bez przesady.- ostrożnie ją pocałował- Nie otworzysz pierścionka?
–
Czy to naprawdę...?
–
Tak, z tym dawaniem pierścionka każdej swojej dziewczynie to żartowałem.
–
Przecież wiem- ofuknęła go łagodnie.- Mam na myśli to czy jesteś
pewien.
–
Kochana, z tobą mógłbym ożenić się nawet jutro. Kocham cię.
–
A ja ciebie.- przytuliła go- I od teraz będę ci ufać.
Andrzej czytając wiadomość od Julki w pierwszej chwili sądził, że
to żart. Dopiero potem, podjeżdżając pod jej puste mieszkanie zdał sobie
sprawę, że nie.
„Jestem w szpitalu, na chemioterapii. Nie powiadomiłam cię
wcześniej, ale nie chciałam żebyś się martwił. Nie przyjeżdżaj już do mnie.
Przepraszam.”
Wściekły zadzwonił do pana Barańskiego, ale jego komórka nie
odbierała. Potem do Sylwii, ale również nie doczekał się odpowiedzi. W końcu
wybrał numer Mai.
–
Halo?- usłyszał i odetchnął z ulgą.
–
Maja, wiesz gdzie leży Julka?
–
Jak to gdzie leży?
–
W jakim szpitalu?
–
O czym ty mówisz?- Andrzej po krótce opowiedział jej wszystko. Na
chwilę po drugiej strony słuchawki zapadła cisza.
–
Andrzej, Julka już od tego tygodnia w ogóle nie pokazała się na
uczelni. Sądziłam, że być może jeszcze cierpi po tym jak wycięto jej jajniki ze
świadomością, że nigdy nie będzie matką. No i że dlatego nie chce ze mną
rozmawiać. Nie mówiła mi, że jest chora.
–
Więc kłamała.- jego głos był przyduszony, jakby załamany. Nie do
końca pytający, ale też nie oznajmujący. Maja starała się go pocieszyć.
–
Niekoniecznie. Być może dowiedziała się po zabiegu. W dniu
spotkania u Kamińskich dużo rozmawiałyśmy. Szczerze. Nie sądzę, żeby wtedy
kłamała.
–
Więc jak mam rozumieć jej wiadomość?- Teraz był zły. Nie na nią;
na Julkę. Drągowicz dobrze go rozumiała. I współczuła.
–
Nie wiem. Dzwoniłeś do jej ojca?
–
Tak i znajomych też, ale nie odbierają. Liczyłem na ciebie.
–
I nadal możesz. Podjedź pod mój dom, poszukamy w szpitalach. Przy
odrobinie szczęścia ją znajdziemy.
Niestety, nie udało im się to choć zmarnowali całe popołudnie. W międzyczasie
Maja próbowała dzwonić do szpitali, w których jednak nie uzyskała żadnych
informacji przez obowiązujące przepisy. Tyle tylko, że nie leży u nich
pacjentka o tym nazwisku.
–
Powinniśmy się domyśleć, że raczej leży w prywatnej klinice.-
stwierdziła potem Maja. Siedzieli właśnie przy wspólnej kolacji w restauracji
zajadając się jakąś pieczenią. A właściwie to ona się zajadała, bo Andrzej
tylko uparcie patrzył się w telefon. Nie wiedziała jak go pocieszyć.- Hej, ona
się odezwie.
–
A jeśli nie? Napisała co innego.
–
Więc wtedy pojedziesz do jej ojca. Albo do akademika, do tej jej
przyjaciółki Sylwii. Ona na pewno coś wie.
–
Wiem i specjalnie nie odbiera telefonów.- westchnął ciężko- Nie
rozumiem czemu mi tego nie powiedziała. Twierdziła, że jest zdrowa.
–
To jest nowotwór. Ona nigdy już nie będzie zdrowa.
–
Co chcesz przez to powiedzieć?
–
Że ona to wie i się boi.
–
Czego? Że ją zostawię? To dlatego o niczym mi nie powiedziała?
Wiesz jak się czuję? Sądziłem, że jestem dla niej ważny na tyle żebym o tym
wiedział.
–
I jesteś, nie rozumiesz tego? Nie chce żebyś widział ją w takim
stanie. I ja ją rozumiem, w końcu też jestem kobietą.
–
Naprawdę tak myślisz czy stosujesz na mnie te swoje psychologiczne
sztuczki?- Uśmiechnęła się lekko ściskając jego dłoń leżącą na stoliku.
–
Naprawdę. I pamiętaj, żebyś się na nią nie złościł gdy ją w końcu
znajdziesz.
–
Nie jestem zły. No dobra, przyznaję byłem. Ale teraz jest mi tylko
przykro. Przecież mam się z nią ożenić.- Majka taktownie pozwoliła mu się
wyżalić. Nie chciała dzielić się z nim swoimi
obawami, bo wydawało się że Andrzej nie zauważa tego co najważniejsze. Julka
miała chemioterapię, a więc była poważnie chora. I może właśnie to przed nim
ukrywała. No i jeszcze ta zagadkowa wiadomość. „Nie przyjeżdżaj już do
mnie.” Już. To słowo wszystko zmieniało. Bo być może w ten oto tchórzliwy
sposób jej przyjaciółka właśnie zrywała
zaręczyny z Andrzejem Sławińskim.
ROZDZIAŁ
DZIEWIĘTNASTY
Gdy weszła do klubu karaoke na nowo odżyły w niej wspomnienia:
cała klasa maturalna z Brylantowego Liceum i dziesięć uczniów Państwowego
Liceum nr 2 na szkolnej wycieczce. Wielka scena pośrodku i światła buchające
kilkoma kolorami neonów tak, że twarze innych były prawie niewidoczne. A potem
zjawiający się Bartek, który porywa jej dłoń za nim mając protesty i na siłę
wciąga na scenę. Iza uśmiechnęła się. Niemal czuła wybrzmiewający wolny takt
piosenki: Kocham cię kochanie moje, którą wtedy wykonała z Bartkiem.
–
Masz ochotę na coś do picia?- spytał ją wybijając ze wspomnień.
–
Później, na razie wolałabym posłuchać.- odparła kierując się pod
jeden ze stolików pod sceną. Kasprzyk posłusznie poszedł za nią. Oboje usiedli
na krzesełkach.
–
A może masz ochotę wystąpić?
–
Żartujesz?- oburzyła się. Uśmiechnął się do niej szeroko.
–
Kilka lat temu też protestowałaś, ale jakoś cię namówiłem. I
śpiewałaś całkiem dobrze.
–
Namówiłem? Raczej zmusiłem.- sprostowała. Potem przeniosła wzrok
znad śpiewającej pary na męża.- Ale ty jeśli chcesz możesz się zapisać na
kolejkę. Z chęcią się z ciebie pośmieję.
–
Chciałabyś. A poza tym to śpiewam całkiem dobrze.- Nie chciała
zgłębiać tematu. Przez kilka minut siedzieli w milczeniu.- To właśnie tutaj po
raz pierwszy się pocałowaliśmy, pamiętasz?- Nie, miała ochotę powiedzieć. Nie
pamiętam, nie chcę pamiętać. I nie chcę o tym rozmawiać.
–
Uff, gorąco tu.- powachlowała się.- Może jednak się napiję.
Przyniesiesz mi coś do picia?
–
Drinka?- o tym, że zauważył jej wybieg świadczyły tylko lekko
uniesione brwi.
–
Tak.- Pomyślała, że przyda jej się odrobinę odprężenia. A poza tym
to wynajęli na ten wieczór opiekunkę do Antka. Nie musiała wcześniej wracać.
Jednak po niecałej godzinie, gdy Bartek doniósł jej trzeciego drinka przez
chwilę zaczęła się obawiać, że może celowo chce ją upić. Szybko jednak
odrzuciła tę niedorzeczną myśl. Jej mąż taki nie był. Zawsze kierował się
honorem. Oprócz tego dnia gdy cię zdradził, podszepnął jakiś głosik w jej
głowie. Nie chciała go jednak słuchać. Wbrew temu co sądził Bartek ona naprawdę
chciała zapomnieć, zacząć jeszcze raz. Ale nie potrafiła. Wciąż zadręczało ją
wspomnienie dumnej z siebie sekretarki męża, która oznajmia jej, że ma z nim
romans...Wzdrygnęła się odruchowo popijając kolejny łyk. Może dzięki temu
rozluźni się na tyle żeby pozwolić mu się pocałować. Tak, właśnie pozwolić, bo
nie chciała by uznał, że to wyszło od niej. Ostatnim przebłyskiem świadomości
pomyślała, że dzięki temu wyjdzie ze wszystkim z twarzą: to znaczy jeszcze raz
doświadczy tej obezwładniającej przyjemności a także, gdy zajdzie taka potrzeba
zwali winę na alkohol.
–
Chcesz zatańczyć?- To było idealna okazja. W tańcu będą blisko
siebie, a ona po prostu położy mu głowę
na ramieniu. On to wykorzysta i...
–
Chętnie.- odparła próbując wstać. Poczuła lekki szum w głowie.
Tak, była wstawiona.
Na parkiecie Kasprzyk chwycił jej dłonie i spojrzał w oczy. Miała
ochotę rozpłakać się ze szczęścia czując jego ciało przy swoim, słyszeć bicie
serca- choć może to były bity muzyki?- czuć jego ciepło. Chciała by ta chwila
się nie kończyła. W pewnym momencie podjęła decyzję: pocałuje go w ten sposób
dając mu okazję na to by zaczęli od nowa. I tylko od niego będzie zależeć
decyzja.
Zgodnie ze swoim postanowieniem uniosła głowę do góry. Zwilżyła
spierzchnięte wargi językiem, a potem spojrzała mu prosto w oczy.
–
Bartek, ja...ja chcę ci coś powiedzieć- Zbierając mentalne siły i
próbując pokonać szum w głowie odwróciła na chwilę wzrok. I oniemiała. Jej
partner wyczuł to.
–
Co się stało?
–
Nic. Ktoś chyba na ciebie czeka.- powiedziała zupełnie trzeźwym
tonem. Odsunęła jego dłonie zastanawiając się jak jeszcze chwilę temu mogła
mieć takie głupie pomysły, żeby chcieć wrócić do męża. Chyba tylko przez
alkohol.
–
O czym ty...?- Początkowo zupełnie nie wiedział o co chodzi.
Poznała jednak po jego wzroku, że również ją dostrzegł.- Iza, ja nie
wiedziałem, że ona...
–
Daruj sobie. Widzę, że jesteś bardzo zapobiegliwy, jeśli nie żona
to z pewnością kochanka. Oho, czas na mnie. Chyba twoja Jola tu idzie.
–
Do diabła, nie wiedziałem że ona tu jest.
–
Jakoś ci nie wierzę.- Odparła po czym jak najszybciej starała się
skierować do wyjścia.
Najgorsze było to, że mu wierzyła. Jednak widok byłej sekretarki
Bartka był jak gorzka pigułka, która przypominała o całym tym upokorzeniu jakim
stała się świadkiem. Na świeżym powietrzu, na znajdującej się niedaleko
ławeczce zrozumiała, że nie potrafi sobie z tym poradzić. Że dla niej i dla
Bartka nie będzie żadnego drugiego razu. Bo takie przypominki nigdy nie pozwolą
jej o tym zapomnieć.
–
Iza, ja...- głos Kasprzyka był wyraźnie zziajany. Ona jednak nadal
nie uniosła głowy do góry.- Ja naprawdę...naprawdę jej tu nie zaprosiłem. Nie
wiedziałem, że tu jest. Nawet nie kontaktowałem się z nią od tamtej pory. Proszę uwierz mi.-
ukląkł obok niej otulając ją jej ciepłym płaszczem ignorując fakt, że sam
klęczy na zimnym śniegu.- Kochanie, proszę.
–
Nie potrafię.- szepnęła tylko- Przepraszam.- Słysząc te słowa
poczuł gwałtowny skurcz w żołądku. Ona nie była wściekła, była zrezygnowana. A
po jej minie rozpoznał, że to już koniec.
–
Nie, nie.- desperacko chwycił jej twarz w dłonie zmuszając by
przeniosła na niego wzrok. A gdy to zrobiła sam nie mógł patrzeć jej w oczy.
–
Przykro mi. Ja też próbowałam, naprawdę. Może mi nie wierzysz, ale
czasami...czasami zapominałam na moment o tym co się stało. Czułam się tak
jakbyśmy nadal byli tacy sami jak rok albo dwa lata temu. Ale ja nie umiem.
–
Naprawdę nie potrafisz wybaczyć mi jednego błędu? Iza, nikt nie
jest doskonały.
–
Wiem. To nie jest twoja wina. To ja. I wcale nie chodzi o twój
błąd jak się wyraziłeś.
–
Więc o co?- był zdezorientowany.
–
O mnie- powtórzyła.- Bo po tym wszystkim ja już nie jestem taka
sama. To ja nie potrafię patrząc ci w oczy jednocześnie nie szukając w nich
fałszu gdy odpowiadasz na moje pytanie; to ja piorąc twoje ubrania szukam na
nich śladu damskich perfum, to ja gdy wracasz wieczorem do domu spóźniony
zaledwie kilka minut wyobrażam sobie że być może w tej chwili mnie zdradzasz,
rozumiesz? Ja już ci nie ufam. I nieważne jak bardzo się staram nie potrafię.
–
To nic.- powiedział zduszonym głosem w którym aż tłumiła się gama
emocji. Jeszcze bardziej się do niej zbliżył.- Zaczekam tyle ile będzie trzeba.
Wiem, że teraz możesz we mnie wątpić, ale po pewnym czasie przekonasz się, że
kocham cię tak jak zawsze. Możesz mnie nawet kontrolować, sprawdzać wiadomości,
zainstalować w studio kamerę...
–
Nie chcę tego robić!- syknęła- Nie chcę bawić się w zazdrosną
żonę, bo po jakimś czasie nas oboje zniszczy ta gra. I ty też będziesz miał
dość.
–
Nie będę. Jeśli tylko będziesz ze mną.
–
To się nie uda.
–
Spróbujmy.- W jej oczach dojrzał tłumione łzy.
–
To się nie uda. Zaufanie to podstawowy fundament małżeństwa. Bez niego
nie można dalej nic budować.
–
Podstawą jest miłość.- sprostował.- Aja cię kocham. I ty mnie też
kochasz.- Z jej oczu pociekły łzy. Potem delikatnie wygięła wargi w uśmiechu i
ściągnęła z twarzy dłonie męża.
–
A czymże jest miłość? Głupim przelotnym uczuciem takim jak
szczęście czy smutek. Wkrótce i ona przeminie.
–
Naprawdę tak myślisz?- smutek w jego głosie łamał jej serce.- Bo
ja nigdy nie przestanę cię kochać.
–
Teraz tak myślisz. Za jakiś czas poznasz kogoś nowego i twoje
serce zabije mocniej.
–
Przestań. To przy tobie moje serce bije mocniej. To z tobą się
ożeniłem przed Bogiem przysięgając miłość, wierność i oddanie.
–
Mieliśmy wtedy po 20 lat. Byliśmy prawie dziećmi!
–
Dziećmi, które kierują się sercem. Pamiętasz ile bojów o to
stoczyliśmy z rodzicami, którzy właśnie to nam mówili?
–
Bartek, z jakiegoś powodu mnie zdradziłeś. Czegoś ci brakowało,
być może tego nie miałam i nie jestem tą jedyną jak się wyraziłeś.
–
Byłem idiotą, oto przyczyna. Niestety, zgodnie ze starym
porzekadłem umiemy coś docenić póki to stracimy.
–
Być może.- odparła chcąc wstać z ławki. Nie pozwolił jej na to.
–
Daj mi szansę- poprosił.- Daj nam szansę.
–
Przykro mi.- powtórzyła.- Może trochę później, za kilka lat..ale
teraz nie umiem. I choć pęka mi serce nie mogę odpowiedzieć inaczej.- Bartek chwycił
ją w objęcia ścierając z twarzy łzy. Desperacko obejmował dłońmi jej twarz. Z
jego też ściekały łzy, których się nie wstydził.
–
Dlaczego?- szeptał raz po raz- Dlaczego?- Nie odpowiedziała. Iza
wiedziała, że nie kieruje tego pytanie do niej, ale do siebie. Widziała, że
jego żal jest szczery. Ale ona nie potrafiła jeszcze raz próbować. Wiedziała,
że tym razem jeśli by im się nie udało załamałaby się.
Gdy Filip usłyszał dźwięk klucza do drzwi uspokoił się. Mimo iż
wiedział, że jego żona jest bezpieczna w towarzystwie Andrzeja Sławińskiego to
martwił się o to, że zbyt się przemęcza. Nie chciał się jednak z nią kłócić.
Dlatego dopiero następnego dnia przed wyjściem do pracy upomniał ją łagodnie:
–
Uważam, że nie powinnaś wracać tak późno do domu.
–
Doprawdy?- spytała słodkim głosem- No tak, zapomniałam że to ty
masz tylko prawo wracać kiedy chcesz nawet nie informując o tym żony.- No tak,
spodziewał się, że tak zareaguje. Niepotrzebnie w ogóle poruszał ten temat.
Teraz jednak musiał kontynuować:
–
Jesteś w ciąży i musisz się oszczędzać.
–
Dialog jak w tandetnym filmie.- mrugnęła biorąc do ust łyżkę
swojego musli.
–
Nie mam ochoty na żarty.
–
Kiedyś cię bawiły.- spojrzał na nią twardo. Bez trudu odwzajemniła
jego spojrzenie.
–
Pamiętaj, że w piątek jest przyjęcie organizowane przez twojego
ojca.- dodał na odchodnym. Po prostu musiał mieć ostatnie słowo.
Gdy wyszedł Maja spróbowała skontaktować się z Julką. Tak jak
wczoraj bezskutecznie. Zrezygnowana wybrała numer Andrzeja, on jednak również
nie odbierał. Z ciężkim westchnieniem zdecydowała się iść na uczelnię. Z dala
od milczącego i zimnego Filipa, od chorej i nieszczęśliwej Julii.
Zdenerwowany Andrzej prowadził wściekle samochód chcąc jak
najszybciej zjawić się w klinice. Zdołał się skontaktować z profesorem
Barańskim, który z poczuciem winy wszystko mu wyjaśnił. Starał się przy tym
tłumaczyć córkę. On jednak nie znajdował dla niej żadnego wytłumaczenia. Tym
bardziej gdy przed salą dostrzegł Pająkowskiego. A więc swojego wielkiego
przyjaciela powiadomiła, a jego- własnego narzeczonego- nie?!
–
Andrzej?- Na jego widok Sylwia Góral niemal skamieniała.- Co ty tu
robisz?- Sławiński zignorował jej pytanie.
–
Jak ona się czuje? Jest już po?- Brunetka niepewnie na niego
spojrzała.
–
Ttak.- przyznała z wahaniem.- Teraz odpoczywa.
–
Chcę do niej wejść.
–
Nie- odezwał się Wiktor- Lekarz kazał jej nie przeszkadzać.
–
Gówno mnie to obchodzi!- warknął osiągając apogeum wściekłości. I
chciał ją wyładować na Pająkowskim.- Ona jest moją narzeczoną, a teraz spadaj.
–
Nie mam zamiaru- Andrzej zbliżył się do niego groźnie i złapał za
koszulę.
–
Hej, przestańcie już!- wtrąciła się Sylwia.- Jesteście w
szpitalu.- Sławiński niechętnie puścił rywala. Wciąż jednak nie spuszczał z
tamtego groźnego wzroku.
–
Chcę do niej wejść- powtórzył Sławiński. Sylwia delikatnie odciągnęła
go na bok.
–
Andrzej, skąd wiedziałeś gdzie ona jest?
–
Wczoraj po południu jeździłem po każdym szpitalu, prywatnym czy
państwowym. Dopiero dziś udało mi się ją znaleźć.
–
Och, przepraszam że nie odbierałam twoich telefonów. Ja...po
prostu...- zaniepokoił go ton jej głosu. Nigdy tak do niego nie mówiła.
Zazwyczaj kłócili się i wzajemnie docinali. A teraz? Czyżby słyszał w jej
głosie współczucie.
–
O co chodzi?
–
Nie dostałeś jej wiadomości?
–
Dostałem. I co z tego?- spytał coraz bardziej zaniepokojony.
–
Andrzej...ona nie chce cię widzieć.- Chwilę zajęło mu
przetrawienie tej informacji.
–
Słucham?
–
Przykro mi, to koniec.
–
Wiem, że mnie nie znosisz, ale to co mówisz jest zwyczajnie podłe.
–
Andrzej, poczekaj.- wzięła głęboki wdech i spojrzała mu prosto w
oczy. - Julka nie chciała cię widzieć. Dlatego nie podała ci miejsca pobytu.
–
Nie wierzę ci.
–
Ale to prawda. Andrzej!- krzyknęła gdy odszedł od niej idąc w
stronę korytarza gdzie znajdował się pokój Julki. Ignorując Pająkowskiego
próbował otworzyć drzwi.
–
Julka! Julka, to ja Andrzej! Powiedz im, żeby mnie wpuścili.
–
Obudzisz ją! Zamknij się.- warczał Wiktor.
–
Julia, Julia!- krzyczał. W końcu na korytarzu pojawiła się
pielęgniarka oznajmiając, że zachowują się za głośno i wezwie ochronę.
Sławiński zaczął jej wyjaśniać kim jest i co tu robi. Po jego wypowiedzi
kobieta powiedziała krótko:
–
Skoro pacjentka nie chce pana widzieć to nie powinien pan na to
nalegać. Proszę stąd wyjść.
–
Pani nie rozumie, ja jestem jej narzeczonym...
–
Byłym narzeczonym- wtrącił się Pająkowski.
–
To nieprawda- kontynuował tamten ze złością- Ja muszę się z nią
zobaczyć...
–
Proszę tu zaczekać. Zajrzę do pacjentki i zapytam ją o to.
–
Dziękuję- odparł jej z ulgą. Jednak gdy wróciła po 2 minutach nie
miała dla niego dobrych wieści.
–
Przykro mi, pacjentka nie chce pana widzieć.
–
Ale...
–
Proszę za mną, odprowadzę pana.
–
Nie- zaprotestował.- Ja muszę się z nią zobaczyć.
–
Proszę za mną iść, bo inaczej wezwę ochronę.- Andrzej spojrzał z
westchnieniem w bok jakby z rezygnacją, ale niespodziewanie cofnął się i
błyskawicznie znalazł przy drzwiach.
–
Julka, powiedz im że to nieprawda! Dlaczego nie chcesz mnie
widzieć?! Musimy porozmawiać!- Krzyczał nie zważając na to, że jakieś silne
ramiona odciągają go od drzwi. Po kilku minutach był już za zewnątrz.
A Julia Barańska leżąc na szpitalnym łóżku wszystko słyszała. I w
całkowitej ciszy pozwalała spływać łzom. Wiedziała, że postępuje jak tchórz.
Ale nie potrafiła inaczej. Nie była w stanie z nim porozmawiać i prosto w twarz
powiedzieć, że to koniec. To było zbyt trudne. I zbyt bolesne. Słysząc jego
wrzaski starała się zatkać uszy dłońmi.
–
Przepraszam, kochany- szeptała raz po raz- Przepraszam.
Filip w ciszy czekał na żonę w przedpokoju. Właśnie szykowali się
do przyjęcia u jego teściów. A właściwie tylko Maja się jeszcze szykowała, bo
on już skończył. W napięciu na nią czekał.
Nie chciała na nie iść. Nie wróciła do domu od razu po wykładach,
a gdy zjawiła się niecałą godzinę temu nie miał nawet czasu z nią porozmawiać,
bo od razu poszła się przygotowywać. Dlatego nie wiedział co aż tak bardzo ją
przybiło.
Gdy wyszła nie mógł powstrzymać się od wpatrywania się w nią.
Wyglądała pięknie: swoje czarne włosy spięła odważnie klamrą na czubku głowy,
delikatnie rozświetliła makijażem swoją cerę, a na ciało zarzuciła lekką,
zwiewną sukienkę dzięki której właściwie nie było widać jej lekko wypukłego już
brzuszka. Jednak mimo wszystko na jej twarzy dostrzegł smutek.
–
Jesteś już gotowa? Możemy iść?- Bez słowa skinęła głową. Dopiero w
samochodzie odważył się spytać:- Źle się czujesz? Jeśli tak to możemy odwołać
to dzisiejsze wyjście.
–
Akurat. Ojciec dostałby apopleksji.- stwierdziła cicho. Potem
potarła dłonią policzek.- Byłam dzisiaj u Julki.
–
Twojej przyjaciółki?- zdziwił się, że to jej spotkanie tak bardzo
wytrąciło ją z równowagi.
–
Tak. Rozstała się z Andrzejem.
–
Co?
–
Dobrze słyszałeś.
–
Ale z tego co pamiętam...oni chyba mieli brać ślub?- Przypomniał
sobie jak Sławiński rozmawiał z nim o tym, że powinien docenić żonę. I że go
polubił.
–
Tak, ale ona zrezygnowała. Jest chora. Ma nowotwór.- powiedziała
tylko. W myślach odtworzyła spotkanie z Barańską.
„Zostało mi najwyżej 5 lat życia”,
powiedziała. „ Nie mogę go ze sobą wiązać. Przed nami nie ma już żadnej
przyszłości.”
–
Nigdy o tym nie mówiłaś.- powiedział z lekkim wyrzutem. Nie miała
zamiaru mówić mu, że raczej nie nastrajał jej do zwierzeń. Zamiast tego
odparła:
–
Wie, że niedługo umrze i chce zostawić go teraz by mógł
przyzwyczaić się do jej nieobecności w swoim życiu. Nie wiedziałam co mam jej
powiedzieć. Andrzej prosił mnie o to bym na nią wpłynęła, ale ja...ja nie potrafię.
Bo mimo wszystko ją rozumiem. Ja też nie chciałabym aby ktoś kogo kocham
cierpiał ze mną aż do ostatniej chwili. Wystarczyłoby mi tylko wspomnienie
naszej miłości.- Filip z trudem skupił się na jeździe. W głosie swojej żony
dostrzegł jakąś dziwną nutę. Przez chwilę chciał spytać czy z nią wszystko w
porządku, ale w ostatniej chwili zrezygnował. Przecież to Julia Barańska jest
chora, nie ona. Powoli udało mu się uspokoić oddech. Ale nie całkiem, bo jego
żona zapytała o to o czym przed chwilą sam myślał.
–
A co ty byś zrobił gdybym umarła? Obeszłoby cię to?
–
Nie mów takich rzeczy.- niemal warknął. Roześmiała się tylko
jakimś smutnym śmiechem.
–
A jednak kiedyś to się stanie. Mogę umrzeć za rok, miesiąc,
tydzień. Nawet w tej chwili możemy mieć wypadek i...
–
Przestań!- krzyknął. Ostatnio coraz częściej go przerażała. Lekarz
z pobłażliwym uśmiechem poinformował go, że kobiety w odmiennym stanie często
zachowują się irracjonalnie, płaczą lub śmieją się bez powodu przez hormony. To
go uspokajało. Ale nie teraz. Na szczęście dla niego Maja przez jakiś czas się
nie odzywała zaprzestając swoich makabrycznych wywodów.
–
Przepraszam. Po prostu mi przykro z ich powodu. Oni naprawdę tak
bardzo się kochają.- Tylko przez wzgląd na to, że w jej głosie usłyszał
autentyczny żal odparł już spokojniejszym, mniej nerwowym tonem:
–
Więc nie myśl o tym. Spróbuj się rozluźnić. Niedługo będziemy na
przyjęciu. Spotkasz znajomych i się trochę rozerwiesz.
Na miejscu przybyli jako jedni z ostatnich. Maja od razu
przywitała się z matką mocno obejmując ją dłońmi. Z ojcem ledwie wymieniła
pospieszny pocałunek. Potem przywitała się z większością gości. Filip miał
rację, już po jakimś czasie zdołała się odprężyć na tyle, by zapomnieć o
cierpiącej Julce i Andrzeju. Na tym właśnie polegała siła jej charakteru:
potrafiła najsmutniejsze fakty zepchnąć w kąt swojego umysłu uśmiechając się
szeroko do innych. W pewnym momencie spytała męża:
–
Zatańczysz ze mną?- aż do tej chwili Filip nie odstępował jej na
krok. Jeszcze przez jakiś czas dręczył ją melancholijny nastrój, ale teraz z
ulgą zauważył, że jej uśmiech jest szczery. Pomyślał, że już go nie potrzebuje.
–
Nie jestem w tym dobry. Poza tym muszę z kimś porozmawiać.
–
Rozumiem.- jej uśmiech przygasł- W takim razie zatańczę z kim
innym.- Oczywiście dobrze wiedziała, że to tylko wymówka. Starała się dalej się
uśmiechać do mijanych ludzi gdy kierowała się stołu. Nalała sobie soku marząc o
tym by dodać do niej trochę alkoholu. Trochę ginu lub chociaż zwykłej wódki.
Ale teraz nie mogła. Pomyślała o swoim maleńkim dzieciątku. Teraz żyła tylko
dla niego.
Nagle obudził się w niej bunt: nie, ma również swoje życie. A
jeśli Filip nie chce w nim uczestniczyć to tylko jego sprawa. Podeszła do
dobrze znanego jej pracownika Build& Project pełniącego stanowisko
dyrektora generalnego.
–
Witam pana, panie Broniewski.- uśmiechnęła się do niego słodko-
Jak się pan ma?
–
Bardzo dobrze panno Kamiń...to znaczy pani Drągowicz- Poprawił
się, a na jego czole pojawiła się pionowa zmarszczka. Maja z trudem
powstrzymała śmiech. Mężczyzna zawsze miał do niej słabość: początkowo ojciec
chciał aby to właśnie z nim się związała. Dla niej jednak był za stary: miał
całe 35 lat. Owszem, nie mogła mu odmówić urody: był przystojny w typie
filmowego amanta i właściwie czas był dla niego łaskawy. Ale jednocześnie był
też niewiarygodnie zepsuty.
–
Och, dla ciebie mogę być i panną Kamińską- Zauważyła, że się
rozluźnił. Widocznie teraz zorientował się, że z nim flirtuje. Rozejrzał się po
sali.
–
Gdzie jest twój mąż?- wzruszyła ramionami.
–
Nie wiem i wcale mnie to nie obchodzi.- posłała mu promienny
uśmiech.- Zatańczysz ze mną? Filip to nudziarz, nie wie jak się rozerwać.- Bez
słowa podał jej dłoń i skierowali się na parkiet. Pod tym względem świetnie się
dogadywali. Tak samo beztrosko podchodzili do życia, chociaż w przypadku 35
letniego mężczyzny było to trochę dziwne. W końcu można było się spodziewać, że
jakoś się ustatkuje. Mimo to dla Mai zawsze był jak przyjaciel.
Wolno posuwali się w rytm wolnej melodii. Dziewczyna starała się
dyskretnie odszukać spojrzeniem Filipa a gdy jej się to udało rzucała jeszcze
więcej uśmiechów Broniewskiemu. Śmiało dotykała jego pleców i położyła głowę na
jego ramieniu. Niby nie było w tym nic dziwnego, bo przecież tańczyli ale mimo
wszystko w ich postawie było zbyt dużo poufałości. Maja miała nadzieję, że to
wystarczy by wzbudzić zazdrość w Filipie.
Niestety on nie reagował na jej prowokację. Czuła się tak jakby
była mu zupełnie obojętna, jakby to że otwarcie flirtuje z innym mężczyzną nic go nie obchodziło. Dlatego gdy po dwóch utworach
zdecydowała się usiąść. Nie zrezygnowała jednak z towarzystwa Szymona
Broniewskiego. Nawet wtedy gdy ojciec posłał jej wściekłe spojrzenie znad
drugiego końca sali. Ale Filip nadal udawał zupełnie obojętnego.
–
Chyba twój ojciec nie jest zbyt szczęśliwy.- odezwał się dyrektor
finansowy.- Lepiej już pójdę.
–
Nie, usiądź. Ojciec nic ci nie zrobi.- powiedziała stanowczo- Nie
bój się, nie zwolni cię. Jesteś dla niego zbyt cenny.
–
Miałem na myśli ciebie. Będziesz
miała problemy.
–
O to się nie martw.
–
Co to znowu za gra? Chcesz wzbudzić w nim zazdrość?
–
W kim? W swoim ojcu?- udała, że nie rozumie.
–
W Drągowiczu.- wyjaśnił z uśmiechem choć tak jak i ona dobrze
wiedział, że zanim zadała to pytanie już wiedziała o kogo chodzi.
–
Niby po co?
–
Ty mi powiedz. Przecież wszyscy wiedzą, że wodzi za tobą wzrokiem
niczym wierny piesek od ponad 5 lat.
–
Raczej wodził- odparła z goryczą.
–
Zwątpiłaś w swoje atuty? Spójrz na niego. Nawet teraz udaje, że na
nas nie patrzy, ale wciąż zaciska pięści. Widzisz?- roześmiał się.- Tak usilnie
próbuje tu nie patrzeć. Ale jeśli chcesz, dalej możemy kontynuować grę. Chcesz
trochę podkręcić atmosferę? - Wymownie spojrzał na jej wargi. Przewróciła
oczami.
–
Nie, dziękuję nie skorzystam.
–
Szkoda. Zawsze uważałem, że masz usta stworzone do pocałunków. A ciało
do pieszczot.- Pochyliła głowę przedtem się uśmiechając. Nagle zrobiło jej się
niedobrze. Niedobrze od tego całego fałszu i udawania. Czemu zachowała się tak
dziecinnie próbując wzbudzić zazdrość we własnym mężu?- Co się stało?
Spoważniałaś.
–
Nic, chyba miałeś rację i to był głupi pomysł.
–
Przepraszam za ten komentarz. Masz rację: teraz jesteś mężatką i
nie powinienem...
–
Nie szkodzi- Maja położyła mu dłoń na ramieniu.- To moja wina.
Powinnam już iść.
–
Myślę, że to nie będzie konieczne- odparł jej wymownie patrząc na
coś znajdującego się za nimi.- Udało się się osiągnąć swój cel.- Ledwie zdążył
wypowiedzieć te słowa pojawił się obok nich Filip Drągowicz. Sztywno przywitał
się z Broniewskim, a potem przepraszając wymówił się wyjściem i chwycił Maję za
rękę. Bez słowa pożegnania wyprowadził ją na zewnątrz.
–
Poczekaj, powinnam powiedzieć mamie, że wychodzimy.
–
To zbyteczne, bo już poinformowałem twoich rodziców, że zaraz to
zrobimy.
–
Ale...
–
Wsiadaj- zażądał gdy znaleźli się na parkingu. Widząc w jego
oczach tłumioną złość spełniła polecenie. Przez całą drogę nie odzywali się do
siebie. Maja wiedziała, że źle postąpiła, ale jakoś nie mogła zdobyć się na
przeprosiny. Dopiero gdy znaleźli się w
swoim mieszkaniu odważyła się spytać.
–
Gniewasz się na mnie?
–
A mam powód?
–
No w zasadzie to nie.- była zaskoczona jego łagodnym tonem. A może
nie był zły?
–
No cóż, masz rację spędzenie całego wieczoru z mężczyzną, który
nie jest twoim mężem nie jest przecież niczym złym, prawda? Tak jak
flirtowanie, kładzenie dłoni na ramionach, przytulanie się...
–
My tylko tańczyliśmy.
–
Ależ ja to wiem- odparł tak ironicznym tonem, że aż się
wzdrygnęła. Ze złością próbował zdjąć marynarkę, ale przez zdenerwowanie nie
mógł.
–
Pomogę ci.
–
Sam sobie poradzę!- krzyknął. Był tak zły, że nawet nad sobą nie panował.
A potem, gdy zdjął krawat i zaczął coś do niej mówić zrozumiała dlaczego.
–
Piłeś?
–
Tak.- przyznał- Ale nie jestem pijany jeśli o to pytasz.
–
I prowadziłeś w takim stanie samochód?- spytała oburzona. Nigdy
nie widziała go pijanego albo żeby w ogóle pił jakikolwiek alkohol. Może poza
ich ślubem gdy wznieśli kilka toastów szampanem, ale i wtedy zachowywał się
zupełnie normalnie. Dlatego zanim wsiadła z nim do auta nawet nie podejrzewała,
że nie jest w stanie prowadzić- Przecież mogłeś spowodować wypadek!
–
Jestem świetnym kierowcą.- warknął jej prosto w twarz- I nie
podnoś na mnie głosu.
–
Więc ty też na mnie nie krzycz.
–
Przecież na ciebie nie krzyczę!-Patrzyli na siebie wściekli i
jednocześnie bezradni. Filip chciał nią potrząsnąć, chciał by mu wyznała że spędzając
wieczór z Broniewskim chciała go tylko rozzłościć i wzbudzić zazdrość, że kocha
tylko jego...bo wcale nie był już tego pewny.- Po co to zrobiłaś?
–
Bo miałam na to ochotę.- rzuciła z błyskiem w oku.- A poza tym to
w czym problem? Ty sam mnie zostawiłeś.
–
I uznałaś, że masz prawo robić ze mnie durnia? Przyprawiać mi rogi
na oczach setki ludzi?! To ja jestem twoim mężem!
–
Więc zachowuj się tak jak on!- wykrzyczała tak jak on chwilę
wcześniej.
–
Chcesz abym się tak zachowywał?- chwycił jej przedramiona w mocnym
uścisku. Przez chwilę szamotała się z nim wściekła, że schwytał ją w pułapkę.
–
Puść mnie. Nie mam zamiaru słuchać jak nadal na mnie warcz...- Nie
dokończyła, nie zdążyła. Poczuła na wargach jego usta: ciepłe i władcze tak jak
cały on. Zapach alkoholu poraził ją na tyle by z trudem się odsunęła. Odczytał
to zupełnie inaczej.
–
Co, już nie lubisz moich pocałunków? Broniewski robi to lepiej?-
znów natarł na jej usta. A ona znów próbowała go powstrzymać. W końcu
skapitulowała. To był jej Filip: mężczyzna, którego mimo wszystko kochała. I
nieważne, że teraz wzbudzał w niej obrzydzenie...nie, zaprzeczyła w swoich
myślach powoli odpowiadając na jego pocałunek. Nawet wściekły i cuchnący
alkoholem wywoływał w niej silne pragnienie. Gdy otworzyła delikatnie usta jego
język wtargnął do jej wnętrza z cichym jękiem. A nacisk jego dłoni na jej ramionach zelżał.
Cofnął się o krok pociągając ją za sobą. Mocno ujął w dłonie jej
twarz przyciskając swoją klatkę piersiową do jej. Poczuł tak silne pożądanie,
że nie mógł się mu oprzeć.
–
Jesteś moją żoną- wyszeptał jej pokrywając pocałunkami jej twarz i
szyję. Potem oderwał się od niej.- Chodź.- Posłusznie poszła za nim do pokoju
gościnnego, który obecnie stanowił jego pokój i sypialnię. Pozwoliła by
rozsunął jej suknię aż do talii jednocześnie dotykając kręgosłupa na całej jego
długości stając za nią tyłem. Gdy spostrzegł, że pod nią nic nie ma wstąpiło w
niego szaleństwo. Zsunął materiał aż spadł na podłogę napawając się widokiem
jej szczupłych pośladków. Potem nakrył dłońmi jej piersi. Wydawały mu się
większe, pełniejsze i już tak idealnie nie mieściły mu się w dłoni. Gdy myśląc
o tym na chwilę zamarł odwróciła się do niego z uśmiechem na twarzy, który go
poraził. Nie chciał tego. Dopiero teraz dotarło do niego, że ona go sprowokowała.
Właśnie o to jej chodziło. A jemu wręcz przeciwnie. Pragnął ją ukarać, ale
zamiast tego jak zwykle sprawił jej przyjemność. Wściekły obdarzył ją mocnym
pocałunkiem niewiele mającym wspólnego z czułością. Nie będzie tańczył jak ona
mu zagra.
Nie potrafił jednak z tym wygrać. Gdy namiętnie odpowiadała na
każdą jego pieszczotę on stawał się coraz bardziej łagodny, coraz bardziej
czuły i opiekuńczy. Kochał ją i nie potrafił wykorzystać seksu jako broni
przeciwko niej.
Mimo wszystko w ich splecionych ciałach było coś gwałtownego i
szorstkiego. Spowodował to fakt, że oboje po długim okresie wstrzemięźliwości w
końcu dali upust swojej żądzy. Z twarzą przy jej twarz, ciężko oddychając
starał się uspokoić swój oddech. Potem podniósł się z łóżka ignorując jej wyciągniętą
dłoń.
–
Nie podnoś się jeszcze.- poprosiła z uśmiechem przypominając mu to
co zaszło między nimi wcześniej. I ten uśmiech jawił mu się w innym świetle:
był wyrazem tryumfu i jej osobistego zwycięstwa nad nim. Znowu. Ale on na to
nie pozwoli.
–
Tego właśnie chciałaś?- jego ton wyraźnie ją zaniepokoił.
–
Co masz na myśli?- spytała.
–
Przecież o to ci chodziło, prawda? Żebyśmy wylądowali w łóżku. No
więc tylko spełniłem twoje polecenie żebyś nie skorzystała z innych wdzięków.
–
Co ty mówisz?- szepnęła jakby nie dosłyszała odruchowo naciągając
koc pod szyję. Filip miał ochotę go jej wyszarpać.
–
Tego ci brakowało, co? I właśnie po to uwodziłaś dzisiaj
Broniewskiego.
–
To nieprawda!
–
Więc po co była ta cała szopka? Widziałem jak pożerałaś go
wzrokiem, jak kładłaś dłonie na ramionach...
–
Robiłam to po to abyś wreszcie zareagował! Chciałam żebyś był
zazdrosny! Żeby to małżeństwo stało się w końcu pełne. Sądziłam, że ty też tego
chcesz.
–
Ależ oczywiście, że tak, W końcu tę sferę małżeństwa najbardziej
lubią faceci, prawda? Ale jak widać moja rozpustna żona też.
–
Wyjdź stąd- syknęła.
–
Dlaczego? Jeszcze nie skończyliśmy. Mam przychodzić do ciebie dwa
razy w tygodniu? To wystarczy, żebyś nie robiła ze mnie przed innymi głupca?
–
Powiedziałam żebyś się wynosił!- Uśmiechnął się do niej cynicznie
wciągając spodnie. W tym czasie ona patrzyła ze wzrokiem utkwionym gdzieś w
bok. Na jej twarzy była widoczna tylko wściekłość, a nie żal, smutek czy
cierpienie. Zranił tylko jej dumę choć paradoksalnie chciał by stało się
inaczej. By wybuchła płaczem, a on mógłby wtedy ją przeprosić na co miał
szczerą ochotę. Gdy już miał wyjść zdał sobie sprawę, że nie musi właściwie
tego robić.
–
Wiesz co? To teraz mój pokój.- Posłała mu tak niechętne spojrzenie
jakby był małym natrętnym robakiem. Bez słowa dokładnie owinęła się
prześcieradłem zaczynając zbierać swoje rzeczy. Nie mógł się powstrzymać żeby
nie dodać:- Nie zapomnij o tym.- W dłoniach trzymał cienki jedwab jej majtek.
Ze złością wyrwała mu je z dłoni, a potem trzaskając drzwiami wyszła. Filip z trudem
powstrzymał się przed zawołaniem jej. Ale nie mógł tego zrobić. Nie żałował
jednak tego co zrobił choć nękały go wyrzuty sumienia. Zarzucał sobie, że ani
trochę nie pomyślał o ich dziecku martwiąc się o własną przyjemność. Był zbyt
gwałtowny, bo zbyt długo zmuszony był trwać w celibacie. A namiętność którą
poczuł prawie go zaślepiła. Dlaczego zachował się jak dureń? Teraz jego umysł
wydawał się być całkiem jasny, choć między Bogiem a prawdą musiał przyznać, że
jego zachowanie nie do końca było wynikiem wypitego trunku. Choć te myśli nie
dawały mu spokoju dość szybko udało mu się zasnąć.
ROZDZIAŁ
DWUDZIESTY.
Następnego dnia po wszystkim Filip czuł się jeszcze gorzej. Szukał
słów by przeprosić żonę za to co powiedział po tym jak się kochali.
Jednak gdy wynurzyła się z własnego pokoju a potem łazienki poczuł
się jeszcze gorzej, Miał świadomość, że słowa niczego nie zmienią, że zniszczył
coś co ona chciała mu dać brukając i traktując jej miłość jak zwykły śmieć. Gdy
weszła do kuchni bez słowa wyjęła z lodówki karton mleka.
–
Maja, możemy porozmawiać?- nie odpowiedziała mu. Bez słowa
sięgnęła po musli i banana. Potem zdjęła z niego skórkę.- Posłuchaj to co
powiedziałem wtedy w sypialni...- Przeniosła na niego wzrok lustrując go tak,
że nie mógł tego wytrzymać. Spuścił głowę.
–
Nie ma potrzeby o tym rozmawiać.- odezwała się rzeczowym, wypranym
z emocji głosem.
–
Ale ja chciałem...
–
Nic nie mów, wszystko zrozumiałam. Dam ci znać gdy ustalę dla ciebie swój nocny grafik.
–
Maja to co wczoraj powiedziałem to...
–
Powiedziałam, że nie musisz mi niczego wyjaśniać. Mam to gdzieś-
dodała w myślach.
–
Ale...
–
Chyba spóźnisz się do pracy. Nie musisz już wyjść?
–
Przepraszam- szepnął jej gdy wychodził. To jednak nic dla niej nie
znaczyło. Próbowała odsunąć od siebie gorzkie wspomnienia wczorajszej nocy i
tego jak znów bez litości zadrwił z jej uczuć. Nie chciała się już z nim
kłócić, ani próbować. Sarkazm stanowił jeszcze jej jedyną obronę, ale i to już
słabło. Przypomniała sobie słowa jakie kiedyś wypowiedział do niej Filip:
„Pożałujesz tego małżeństwa”
–
Miałeś rację- powiedziała zamyślona do siebie.- Miałeś rację.-
Wolno zaczęła przeżuwać jedzenie, choć jej żołądek się buntował. A potem wpadła
na pewien pomysł. Wyciągnęła komórkę.- Halo? Szymek? Może miałbyś ochotę do
mnie wpaść wieczorem? Co? Nie no, jasne że mój mąż nie ma nic przeciwko temu.
Będzie jadł kolację z nami. Tak, wie o tym. Nie nie gniewa się za wczoraj-
odpowiadała cierpliwie na jego pytania. - Więc jesteśmy umówieni? Świetnie.-
rozłączyła się. Zrani go tak jak on zranił ją.
Ostatnie dwa dni w górach były tylko szczęśliwe dla Antosia, który
nie zauważał małomówności rodziców pełną parą korzystając z przywilejów śniegu.
Iza z Barkiem nie potrafiła zmusić się do rozmawiania o czymkolwiek. Dopiero
gdy tuż przed wyjazdem ich syn poszedł do swojego pokoju aby się spakować (a
przynajmniej próbował, bo i tak Izabela wiedziała, że potem będzie musiała
zrobić wszystko jeszcze raz) Kasprzyk spytał żonę:
–
Masz ochotę na kawę?- skinęła głową kierując się w stronę kuchni.
Wiedziała, że on nie robi tego bez powodu. I nie pomyliła się.- Mój ojciec
otrzymał propozycję zrobienia zdjęć do ekskluzywnego czasopisma przyrodniczego.
W Ameryce Południowej- Izabela ciężko przełknęła ślinę skupiając wzrok na
parującym kubku, który przed nią stał. Wiedziała co to oznacza.
–
Chcesz tam jechać?- spytała cicho. Wzruszył ramionami po czym
odparł:
–
Chyba tak będzie najlepiej. Ekipa będzie szukać jakiegoś
wymierającego gatunku jaszczurki, nie pamiętam dokładnie nazwy. Dlatego zdjęcia
prawdopodobnie potrwają kilka miesięcy.
–
Tak długo?
–
Tak. Przynajmniej trzy miesiące. Kontrakt jednak opiewa na pół
roku, więc na pewno będzie to zacznie dłuższe. Ale dla nas z pewnością to
najlepsze rozwiązanie. Po tym czasie zgodnie z umową podpiszę twój wniosek o
rozwód.
–
Ale...ale co z Antosiem?
–
I tak musi przyzwyczaić się, że jego rodzice nie będą już mieszkać
razem. A ja powiedziałem, że ci go nie
zabiorę. Chcę tylko abym mógł odwiedzać go kiedy
chcę.
–
Oczywiście. Nigdy nie miałam zamiaru utrudniać ci z nim kontaktu.
–
Wiem- po raz pierwszy lekko się uśmiechnął- Nie mogłabyś.- Przez
kilka minut w milczeniu pili swoją kawę. Mieli świadomość, że nic więcej nie
zostało do powiedzenia, a jednak żadne z nich się nie poruszyło. W końcu Iza
odezwała się:
–
Twoi rodzice wiedzą?- Potrząsną głową.
–
Nie, ale domyślają się że od pewnego czasu jest między nami nie
tak. Chociaż ta wycieczka dała im pewną nadzieję.
–
To moja wina- szepnęła- Nie powinnam brać udziału w tej grze.
–
Ale to właśnie ja ją wymyśliłem i jeśli ktoś ponosi winę to tylko
ja.- Zrobił krótką pauzę.- Ale wiesz, co? Nie żałuję. Bo mimo wszystko te
wspomnienia spędzonych tu z tobą chwil będą mnie trzymać przy życiu.
–
Bartek...
–
Nic nie mów. Wiem, że ci
przykro. I nie będę cię już do niczego namawiał. Dzięki tobie zrozumiałem twój
punkt widzenia i choć to bolesne to mimo wszystko muszę to zaakceptować. I żyć
ze świadomością winy.
–
To jest też moja wina.
–
Nie, nie musisz brać jej na siebie bo to nieprawda. - Odstawił
kubek na stół. Potem badawczo spojrzał jej w oczy.- Mogę mieć do ciebie jeszcze
jedną prośbę?- spojrzała na niego pytająco, jakby z wahaniem.
–
Dobrze. Jeśli będę w stanie ją spełnić.- odpowiedziała ostrożnie.
–
Pamiętasz nasz zakład w niedzielę na stoku?
–
Tak.- odparła niepewnie domyślając się o co chodzi.
–
Pozwolisz mi na to? Na ostatni pocałunek?- nieśmiało skinęła
głową. Potem wstała i podeszła do męża. Czuła się jak nastoletnie dziewica w
oczekiwaniu na pierwszy pocałunek z mężczyzną, którego kocha. Ale jednocześnie
była w tym jakaś gorycz porażki.
–
Nie zrobię ci krzywdy- szepnął widząc jej wahanie- Co najwyżej
tylko sobie- W zamierzeniu miał to być żart, ale Iza wiedziała że tak naprawdę
to samozagłada. On cierpiał tak jak i ona, ale jednocześnie w geście
samoudręczenia chciał jeszcze raz poczuć jej wargi na swoich ustach. Najpierw
jednak delikatnie pogładził ją po policzkach, dotykając palcami nosa, ust i
powiek aż przymknęła oczy. Potem palec wskazujący przejechał po jej rozpalonych
wargach. I gdy już szykowała się na to, że wkrótce zastąpią je jego usta
poczuła je na czole. Otworzyła oczy. Bartek przytulił ją do siebie dotykając
ustami miejsce tuż nad jej grzywką. A ona starała się przekonać się, że wcale
nie jest tym rozczarowana.
Andrzej nie mógł znaleźć sobie miejsca odkąd po powrocie z pracy
dowiedział się o chemioterapii Julii. Wydawało mu się, że od tego czasu minął
przynajmniej rok a nie jeden marny tydzień. Tydzień, w którym jego życie z euforii zmieniło się w
koszmar. Nie rozumiał tego. Nadal nie potrafił. Fakty docierały do niego z pewnym
opóźnieniem, jakby w zwolnionym tempie. Jego myśli najpierw wolno poruszały się
po spiralach neuronów, by dopiero po kilku sekundach powiązać je w logiczną
całość. Dlatego teraz w jego głowie panował zamęt.
Choroba Julki, nieodbieranie przez nią telefonów, świadomość że
chce się z nim rozstać...To wszystko w tej chwili wydawało mu się zbyt trudne.
Dopiero list od Julii wyrwał go z tego odrętwienia.
„Drogi Andrzeju,
Pisząc ten list już na wstępie muszę stwierdzić, że jestem
tchórzem wyjaśniając ci to wszystko. Ale nie potrafiłabym powiedzieć ci prosto
w oczy tego co zaraz przeczytasz. Zapewne wiesz już, że operacja niczego nie
zmieniła: nadal jestem chora, a nowotwór będzie postępował. Lekarze dają mi co
najwyżej kilka lat życia, a i tylko wówczas gdy poddam się chemioterapii. W tej
sytuacji nie mogę tego ciągnąć, tylko bym cię przy tym krzywdziła a tego po
stokroć nie chcę. Wiem, że teraz to może wydać się zbyt trudne, ale uwierz że
tak będzie dla nas najlepiej. Chcę tylko abyś wiedział, że w innych
okolicznościach chciałabym spędzić z tobą resztę życia. Teraz to już
niemożliwe.
Nie chcę byś próbował kontaktować się ze mną w żaden sposób.
Zamierzam wyjechać za granicę na ostatnią wycieczkę życia zwiedzając całą
Europę. Dlatego najlepiej skasuj mój numer i wyrzuć rzeczy, które należą do
mnie. Postaraj się zapomnieć o mnie tak jak ja spróbuję zapomnieć o tobie.
Na
zawsze twoja, Julia.
PS: W kopercie załączam pierścionek zaręczynowy.”
Czytał list kilkakrotnie zanim w pełni dotarło do niego znaczenie
tych kilku odręcznie kreślonych słów.
A więc w końcu się upewnił: Julka właśnie tego chciała. Chciała
skończyć ich związek. Tym razem nie mogło być mowy o nieporozumieniu. Bo
uświadomił sobie, że przez ten cały czas się łudził: że mimo wszystko jej
miłość będzie na tyle silna i egoistyczna, że pokona strach związany z chorobą.
Ale tym razem w jej liście ujrzał w nowym świetle coś na co
wcześniej nie zwracał uwagi.
„...nadal jestem chora, a
nowotwór będzie postępował.”
„ Lekarze dają mi co najwyżej kilka lat życia...”
Dotarło do niego wreszcie to co było najważniejsze: ona umierała.
Aż do teraz traktował wszystko jak abstrakcję, bo wyobrażał sobie nowotwór jako
coś nierzeczywistego. Przypomniał sobie, że jego wuj cierpiał na raka jelita
grubego i dzięki operacji żył jeszcze ponad 30 lat dożywając siedemdziesiątki.
Ba, nawet nie miał żadnych przerzutów ani męczącej chemioterapii. Po prostu
jeden zabieg i było po sprawie. Sądził, że z Julką będzie tak samo. Był na tyle
naiwny wierząc, że dla współczesnej medycyny rak nie jest już problemem.
Gwałtownie wstał z kanapy i włączył laptopa. Potem „wygooglował” nazwę rak
jajników. Z zapartym tchem czytał wszystko na co się tylko natknął: opinie
specjalistów, fora na których wypowiadały się chore kobiety, artykuły z gazet
medycznych. I jednocześnie był coraz bardziej przerażony. Zwłaszcza gdy natknął
się na bardzo podobny przypadek jakiego doświadczyła Julka na jednym z blogów.
„ Gdy się zgłosiłam, było już za późno. Operacja pozbycia się
jajników nic nie dała; potem pozostały mi tylko dawki chemioterapii. Teraz
czekam na następną, to będzie taka moja ostatnia nadzieja. Życzcie mi
powodzenia.
PS: Gdy nie będzie kolejnego wpisu to znaczy, że mi się nie
powiodło :)
I kolejnego wpisu nie było.
Potrząsnął głową czytając inną stronę. Tam trochę się uspokoił.
W zasadzie dowiedział się wiele choć jednocześnie nie wiedział
nic. Wszystko można było podsumować do twierdzenia, że szansa na przeżycie
zależy od indywidualnej jednostki i do końca nie można tracić nadziei. Na
jednym forum znalazł przypadek kobiety, której lekarze nie dawali pół roku
życia, a mimo wszystko jakimś cudem przeżyła już 10 lat i nadal nie ma objaw
choroby.
Zmęczony położył się na łóżku nie mając już na nic siły. W
dłoniach obracał pierścionek zaręczynowy, który podarował Julce i wspominał
okoliczności temu towarzyszące. Przypomniał sobie jak pogodziła się z ojcem i
swoimi młodszymi przyrodnimi siostrzyczkami. I jaki on sam był wtedy
szczęśliwy.
W oczach stanęły mu łzy. Czy to wszystko naprawdę ma się skończyć?
Czy to ma być koniec rozdziału pod tytułem Andrzej Sławiński i Julia Barańska?
Zerwał się z łóżka szybkim ruchem. Nie, to nie będzie koniec. I nie ważne co
ona myśli: on nie ma zamiaru z niej rezygnować tylko dlatego, że jest chora.
Agnieszka w ciszy obserwowała jak Izabela rozpakowuje rzeczy. Spojrzała
przelotnie na bawiącego się Antosia. Wydawał się być zabsorbowany nową zabawką
samochodzika jaką mu podarowała.
–
A więc ty i Bartek...to już naprawdę koniec?- spytała cicho.
Kasprzyk nagle zamarła z koszulą na dłoniach. Po chwili ocknęła się.
–
Tak. Razem doszliśmy do wniosku, że tak będzie dla nas lepiej.
–
A co na to...?- gestem głowy wskazała na Antosia.
–
Jeszcze nie wie. Dziś wieczorem zamierzamy z nim o tym
porozmawiać. I o wyjeździe Bartka w przyszłym tygodniu. Boję się jak on to
przyjmie.
–
A ty?
–
Co ja?
–
No co z tobą? Jesteś pewna swojej decyzji? Jakoś nie wyglądasz na
szczęśliwą.
–
Bo nie jestem. Ale przynajmniej odzyskałam spokój ducha, bo wiem
na czym stoję.
–
Iza wiem, że wałkowałyśmy ten temat i chcesz abym go zostawiła,
ale uważam że...
–
Więc go zostaw.- przerwała jej bezceremonialnie Izabela- Ja i
Bartek to już przeszłość.- Głośno westchnęła zauważając, że Antoś na nią
patrzy. Posłała mu promienny uśmiech i poczekała aż wróci do zabawy. -
Posłuchaj, to nie jest tak że po prostu podjęłam decyzję w złości. Wiem jakie
to wszystko będzie miało konsekwencje i naprawdę nie jest mi łatwo.- zrobiła
krótka pauzę- Ale Bartek też uznał, że tak jest najlepiej. Po prostu teraz nie
możemy być razem.
–
To znaczy, że po jakimś czasie rozważasz powrót do niego?
–
Nie wiem. Może...
–
Więc po co w takim razie brać rozwód?
–
Aga, nie chcę się z tobą kłócić tylko dlatego, że jesteś w ciąży.
–
Ależ ja bardzo chętnie się z tobą pokłócę- odparła tamta- Bo nie
znam lepiej dobranej pary od was.
–
Widocznie miłość od pierwszego wejrzenia wypala się równie
gwałtownie jak się zaczyna. I chyba ta teoria jest słuszna: ty z Krzyśkiem
zaczęliście od nienawiści i jak dotąd nie zdarzają wam się spięcia.
–
No, nie jest do końca tak różowo- przyznała Kamińska.- Dlatego
sądzę, że ty i Bartek...- widząc spojrzenie przyjaciółki nie dokończyła- Okej,
nie będę się już powtarzać. Znam twoje stanowisko, tak samo jak ty moje. I
chyba się nie dogadamy.
Gdy ktoś zapukał do drzwi mieszkania Drągowiczów, Maja wiedziała,
że to Szymon Broniewski. Wygładziła swoją sukienkę i głęboko odetchnęła.
Zaczynała powoli żałować swojej impulsywnej decyzji, ale teraz było na to za
późno.
–
Filip?- po drugiej stronie drzwi stał jej mąż.
–
Co cię tak dziwi? Spodziewałaś się kogoś innego?- spytał
retorycznie jakby od niechcenia, jakby naprawdę tak nie myślał.
–
Zdziwił mnie tylko fakt, że sam sobie nie otworzyłeś. A poza tym
to spodziewam się gościa.
–
Po prostu zapomniałem kluczy- odparł zdejmując marynarkę.- Kogo
zaprosiłaś na kolację?
–
Przyjaciela.- odparła tylko. Jej mąż nie drążył tematu. Zauważyła
jednak, że na widok rozstawionych w kuchni naczyń nieco zbił go z tropu. O nic
jednak nie pytał.
–
Maja, możemy przez chwilę porozmawiać?
–
Nie teraz, zaraz zjawi się mój gość- zbyła go doskonale wiedząc o
o mu chodzi. Chciał ją przeprosić. Ale ona nie zamierza tak po prostu mu
wybaczyć. Dopiero po pięciu minutach rozległo się pukanie do drzwi. Na widok
Broniewskiego Filip oniemiał.
–
Dobry wieczór.- przywitał się z szerokim uśmiechem z Mają.
Drągowicz zacisnął mocniej szczęki. A więc tak chciała grać? Proszę bardzo.
–
Witaj Szymonie. Dzięki, że przyjąłeś nasze zaproszenie.- O jego
zdziwieniu tą wypowiedzią świadczyły tylko lekko uniesione w górę brwi. Posłał
nawet Majce spojrzenie w stylu: o co w tym wszystkim chodzi.
–
Przejdźmy do kuchni.- odparła Maja przerywając pełną napięcia
ciszę.- Zrobiłam coś specjalnego.
–
Piękna, mądra i na dodatek umie gotować. Czego chcieć więcej?-
zażartował Broniewski. Maja z trudem zdobyła się na uśmiech.
–
No cóż, jeszcze sporo mi brakuje, ale opanowałam już kilka
podstawowych dań.
–
No to masz szczęście Filip.- Drugi z mężczyzn próbował pozbyć się
niezręcznej atmosfery.
–
Taa- odparła zamiast niego żona ironicznym tonem.- Pójdę po wino.-
Gdy zostali sami Szymek odezwał się:
–
Filip, to co wczoraj zaszło na przyjęciu...jestem ci winien
przeprosiny. Wiem jak to mogło wyglądać w twoich oczach. My po prostu lubimy
się z Mają, a że nie widzieliśmy się już kawał czasu to trochę się zagadaliśmy.
Mam nadzieję, że nie masz mi tego za złe?
–
Ależ skąd.- skłamał Filip.- Wiem, że moja żona bardzo lubi twoje
towarzystwo.- Broniewski nie wiedział jak to zinterpretować. Czyżby usłyszał w
jego głosie ironię? Nie, pewnie tylko mu się zdawało.
–
Już jestem.- postawiła butelkę na stole- Mam nadzieję, że będzie
ci smakować choć nie jest to żaden wykwintny trunek.- zwróciła się tylko do
gościa- Wiesz, mój mąż jest strasznym sknerą jeśli chodzi o finanse.- Posłała
Filipowi cierpkie spojrzenie. Zrozumiał już jak zamierzała go ukarać.
Reszta kolacji była dla niego katuszą. Patrzył na roześmianą żonę
wpatrzoną w Szymona Broniewskiego czując się tak jakby w dalszym ciągu był na
przyjęciu u Kamińskich a teraz nastąpił ciąg dalszy. Deja vu, tak to się chyba
mówi. Pomyślał.
Po wczorajszym wieczorze nie zamierzał tknąć alkoholu. Dlatego
Szymek również tego nie zrobił. Z trudem się jednak hamował. Wciąż powtarzał
sobie, że żona robi to celowo, co nie znaczyło jednak że było mu łatwiej.
Gdy po jakichś dwóch godzinach wysłuchiwania wspólnych wspomnień i
listów pochwalnych pod adresem gościa Szymon wreszcie wyszedł, odezwał się do
żony.
–
Jesteś z siebie dumna?- posłała mu spojrzenie urażonej
niewinności.
–
Nie rozumiem o co ci chodzi- Wygiął kąciki ust w parodii uśmiechu.
–
Rozumiesz. Okej, przyjmijmy, że mnie ukarałaś.
–
Ukarałam? Czemu niby miałabym to robić?
–
Proszę, porozmawiajmy szczerze bez żadnego udawania.
–
Ależ ja nie udaję.- nadal grała niezłą komediantkę. A Filip zaczął
odczuwać początki irytacji.
–
Do diabła usiądź tu.- Gdy spełniła jego polecenie odezwał się- Nie
życzę sobie jego wizyt w tym domu. I nie musiałaś aż tak bardzo wysilać się we
flirtowaniu z nim.
–
Wcale z nim nie flirtowałam. Po prostu wzięłam sobie twoją radę do
serce i znalazłam świetny substytut męża.
–
Już ci mówiłem, że to co powiedziałem wczorajszej nocy...
–
Ależ ja o tym wiem. Wciąż mnie obrażasz więc czemu uważasz, że tym
razem miałoby to na mnie wywrzeć wrażenie?
–
Nie obrażam cię.
–
Nie? Swoim zachowaniem nieustannie dajesz odczuć kim dla ciebie
jestem.- Już z chwilą gdy wypowiadała te słowa żałowała, że aż tak się przed
nim zdradziła. Bo nawet ona sama w swoim głosie słyszała gorycz.
–
Maja...
–
Nie przerywaj mi.- poprosiła gwałtownie- I wiesz co? Miałeś rację.
Może żyjąc osobno będzie nam łatwiej. Chyba nawet zadzwonię do Mateusza. Z nim
się świetnie bawiłam.- Zauważyła w jego oczach iskierki gniewu. Zadowolona z siebie
kontynuowała- Nie wiesz co u niego słychać?
–
Nie- syknął. Wstała z krzesła udając rozczarowanie.
–
Nie? Szkoda. W takim razie chyba do niego jutro zadzwonię. A może
zaproszę na kolację?- Gdy nie odpowiedział zaczęła iść w stronę swojego pokoju.
–
Za pół roku chcę badań.- zdołała jeszcze usłyszeć. Zdezorientowana
przystanęła odwracając się do niego z zaskoczoną miną.
–
Jakich badań?
–
Na ojcostwo.- Słysząc te słowa gwałtownie zbladła. Dolna warga
zadrżała podejrzanie, oczy zaszkliły się. Nie mogła uwierzyć w to co słyszy. A
nawet jeśli próbowałaby wmówić sobie, że źle zrozumiała to jego następne słowa
rozwiały jej złudzenia.- Chcę wiedzieć kto jest ojcem dziecka.
–
Powiedziałam ci kto. Nie wierzysz mi?
–
Powiedzmy, że chcę się tylko upewnić.- Spojrzał jej w oczy a ona
odwzajemniła spojrzenie, choć wiedziała, że prawdopodobnie widać w nim ślady łez. Nie obchodziło jej to. Musiała mu tym pokazać, jak bardzo nim
pogardza za to co właśnie zrobił, bo nie mogła tego zrobić słowami- Tak bardzo
była roztrzęsiona. W głowie kołatała jej się masa wyzwisk i obelżywych
określeń; żadnego z nich jednak nie użyła. Z godnością na jaką nigdy nie było
jej stać uniosła tylko hardo podbródek.
–
Pożałujesz tego.- odparła sucho, a potem nie czekając na jego
odpowiedź pognała do pokoju. Niestety zdołała ją jeszcze usłyszeć.
–
Albo ty.- za drzwiami swojego pokoju pozwoliła wreszcie swobodnie
płynąc łzom. Usiadłszy na rogu materaca próbowała jak najciaśniej objąć się
ramionami choć utrudniał jej to widoczny już brzuszek. Żałowała, że swoim
zachowaniem sprowokowała męża, ale mimo to jego słowa bolały.
„Za pół roku chcę badań.”
Na ojcostwo.”
W głowie wciąż słyszała te słowa czując jak powoli kurczy się w
sobie.
„Powiedzmy, że chcę się tylko upewnić.”
Z jej piersi znów wydarł się głęboki szloch, z oczu trysnęła
kolejna fala łez. Potem usłyszała jak ktoś pociąga za jej klamkę do drzwi.
–
Maja, otwórz. Chcę porozmawiać.
–
Idź sobie.- krzyknęła wycierając nos.
–
Maju...
–
Wynoś się!
–
Przepraszam, ja...- nie słuchała, nie chciała. Wstając z łóżka
podeszła do biurka chwytając pilota. Włączając wieżę rozgłosiła ją na maksimum.
Przez chwilę słyszała jeszcze jak dobija się do drzwi krzycząc coś czego nie
rozumiała. Nic jej to jednak nie obchodziło. Z przerażającą jasnością zdała
sobie sprawę, ze to już koniec, że dłużej tego wszystkiego nie wytrzyma. W
ciągu dwóch miesięcy małżeństwa ranili się bardziej niż w ciągu 5 lat ich
związku. Nie mogła dłużej tego znieść. Dziś przelała się czara goryczy.
Zdecydowanym krokiem zdjęła z szafy dużą walizkę w pośpiechu
ładując do niej wszystko jak leci: ubrania, kosmetyki, biżuterię, buty,
książki...Nadal oślepiały ją łzy, ale mimo to nie przestawała. Nigdy nie
wybaczy mu tego co zrobił. Dla nich nie było już żadnej szansy. A skoro nie
chciał jej dziecka...nie miała czego tu szukać.
Gdy uznała, że jest gotowa odczepiła jedną z samoprzylepnych
karteczek i zostawiła krótką wiadomość. Potem zamierzała ściszyć muzykę, ale
stwierdziła, że to tylko zapewni jej potwierdzenie, że nadal jest w swoim
pokoju.
Tuż przed wyjściem spojrzała jeszcze na zegarek: dochodziła
jedenasta. Biorąc głęboki wdech
delikatnie przekręciła klamkę. Zanim wyciągnęła walizkę rozejrzała się po
korytarzu. Tak jak się spodziewała, Filip był w swoim pokoju. Z ulga zebrała
wszystkie swoje rzeczy i wyszła z mieszkania. Za drzwiami poczuła, że znów
zbiera jej się na płacz, ale starała się go pokonać.
Przed garażem zdała sobie sprawę, że zapomniała o kluczykach do
auta.
–
No tak, jak zwykle perfekcyjnie wszystko zaplanowałaś, idiotko-
ganiła się w myślach marząc tylko o tym by zwinąć się w kłębek i nigdy się nie
obudzić. Wiedziała, że nie może znów wrócić do mieszkania, a poza tym nie
chciała. W końcu samochód należał do Filipa.
Wzięła do ręki rączkę walizki i zaczęła iść. Nie wiedziała gdzie,
nie wiedziała po co. Czuła tylko, że musi to zrobić. Musi znaleźć się jak
najdalej od niego.
„Za pół roku chcę badań.”
–
Nigdy do tego nie dopuszczę- szepnęła- Masz rację. To dziecko
wcale nie jest twoje wielki prezesie Drągowicz. Ono jest tylko moje.
Po kilkudziesięciu minutach dotarło do niej jak nieodpowiedzialna
się okazała. Ciemność ulic i ledwie słyszalne męskie głosy ją przerażały.
Zmęczona i przestraszona usiadła na jednej z parkowych ławek. Musiała choć
chwilę odpocząć.
–
Eee, paniusiu.- w pierwszej chwili nie zareagowała zupełnie nie podejrzewając,
iż głos zwraca się do niej- Ej, głucha jesteś?!- podniosła do góry twarz
kierując ją w stronę z której dochodził głos. Spojrzała wprost na zarośniętą
twarz jakiegoś trzydziestokilkulatka, który się do niej zbliżał. Za zgrozą
zauważyła, że za nim w odległości kilku metrów idzie jeszcze dwóch podobnych do
niego wyglądem.
–
Czego pan ode mnie chce?- starała się by jej głos brzmiał pewnie i
twardo, ale chyba jej się to nie udało.
–
Nic takiego- śmiech przypominający rechot sprawił, że wszystkie
włoski na ciele stanęły jej dęba. Odruchowo złapała się dłońmi za brzuch.
–
Proszę się do mnie nie zbliżać!- krzyknęła. Śmiech tylko się
nasilił. Wstała z ławki chcąc uciekać.
–
Spokojnie, paniusiu. Chcemy tylko trochę drobnych na coś do picia.
–
Jakiś browarek- dodał drugi z głupkowatą miną.
–
Nnnie mam- opowiedziała drżącym z emocji głosem
–
Ej, nie ładnie- Ten z brodą cmoknął obleśnie- Taka ładna a kłamie.
–
Na...naprawdę.- jąkała się patrząc jak troje zbirów się do niej
zbliża.- Mam tylko kartę. Nie mam przy sobie gotówki.- Z powodu przeżytych
niedawno wydarzeń ponownie się rozpłakała.
–
Kochana, przecież nic ci nie zrobimy. Nie ma potrzeby tak
panikować.
–
Więc do mnie nie podchodźcie.
–
Spokojnie, bo dzidziusiowi zaszkodzi. Nie chcieliśmy cię
nastraszyć. Hej! Nie uciekaj!- Majka w panice odwróciła się i zaczęła uciekać.
Wiedziała, że to głupie, bo jeśli tamci faceci będą chcieli jej coś zrobić to z
łatwością ją dogonią. Jednak strach nie pozwolił jej na przystanięcie. Dopiero
czując ból w klatce piersiowej przystanęła kuląc się niedaleko kępki jakichś
krzaków. Próbując złapać oddech rzuciła się na ziemię. Po jaką cholerę to
wszystko zaczynała? Mogła siedzieć teraz wygodnie w swoim cieplutkim łóżku
czysta, spokojna i względnie szczęśliwa, a nie brudna, przerażona i zrezygnowana.
Drżącą z emocji dłonią wyciągnęła z kieszeni komórkę. Zastanawiała się do kogo
ma zadzwonić, ale nic nie przychodziło jej do głowy. Wybrała więc pierwszy z
brzegu numer. Krzyśka. Gdy nikt nie odebrał jęknęła głośno. No tak, przecież
była już noc. Wstukała więc kolejny. Miała nadzieję, że znając styl życia Tomka
odbierze telefon.
–
Halo, Maja? Pogięło cię? Wiesz która jest godzina?- mówił szeptem,
więc domyśliła się, że najwyraźniej jest z jakąś dziewczyną. Mimo to słysząc
jego głos z ulgi jej gardła wyrwał się płaczliwy jęk- Maju? Wszystko w
porządku?- złość została wyparta przez troskę. Dziewczyna poczuła się
bezpiecznie po raz pierwszy odkąd wyszła z domu.- Halo? Jesteś tam?
–
Tak- zdołała wyszeptać. Potem chrząknęła- Pomóż mi.
–
Płaczesz? Co się dzieje?
–
Przyjedź po mnie. Boję się.- rozszlochała się na dobre.
–
Boże, co się stało?! Gdzie jest Filip? Coś ci zrobił?
–
Nie, ja...uciekłam. Nie wiem co mam robić, tamte zbiry mnie
przestraszyły i biegłam na oślep, nie wiem gdzie jestem. Przepraszam, nie
wiedziałam do kogo mam zadzwonić.
–
Nic nie rozumiem. Weź głęboki oddech i powiedz mi gdzie jesteś.
Przyjadę po ciebie.
–
Nie wiem.- Maja rozejrzała się dookoła. - Wyszłam z domu jakieś
półtorej godziny temu...nie doszłam daleko. Potem byłam w parku, a teraz jestem
tutaj.
–
Gdzie? Powiedz mi. Widzisz jakiś charakterystyczny znak?
–
Nie...tak, jest tu jakiś pomnik faceta z szablą na koniu.
–
Dobra, wiem gdzie jesteś. Nie ruszaj się stamtąd. Będę jak
najszybciej się da za jakieś...dwadzieścia, trzydzieści minut. Tylko nigdzie
już nie idź, okej?
–
Tak, dziękuję.
–
Nie ma za co. Uspokój się trochę, będzie dobrze.- powiedział
jeszcze do słuchawki, choć nie miał zielonego pojęcia co stało się z jego
siostrą. A prawdę mówiąc to był przerażony. Uciekła od męża? Zbiry? Tomek czuł
narastającą panikę. Na dodatek widząc stojącą półnagą Anię, która zażenowana
przygryzała dolną wargę, poczuł się głupio.- Przepraszam kochanie, to była moja
siostra. Wybacz mi, nie wiem co się stało. Muszę po nią jechać.
–
Teraz?
–
Tak- podszedł do niej cmokając w policzek- Bardzo cię przepraszam.
–
Ale przecież ona mieszka w Gdańsku...Chcesz jechać po nocy? To aż
tak poważna sprawa?- Tomek w duchu jęknął. Zapomniał już, że skłamał Parulskiej
odnośnie swojej rodziny, ale teraz nie zamierzał tłumaczyć, że jego siostra
jednak mieszka z stolicy.
–
Przepraszam, wyjaśnię ci to jak wrócę.
–
Czekaj!- złapała go za ramię zapinając na wpół rozpiętą koszulę-
Jadę z tobą.
–
To nie jest najlepszy pomysł.- odparł przytulając ją- Nie wiem o
co chodzi, a ona jest przerażona. Wrócę jak tylko będę mógł. Wiem, że nie tak
miał się skończyć ten dzień.
–
Dlaczego nie mogę jechać z
tobą?
–
Bo nie wiem ile to może potrwać. Na dodatek jest noc. Kładź się
spać i zaczekaj na mnie w łóżku.
–
Tomek...- odważył się na nieśmiały uśmiech.
–
Proszę, kochanie.- Po raz ostatni pocałował ją w usta.- Naprawdę muszę już iść. Nie wiem co
się z nią stało, ale była przerażona. Gdyby to był ktoś inny zignorowałbym go,
ale ona...
–
Rozumiem. Jedź- odparła, choć wcale niczego nie rozumiała.
–
Kocham cię- zawołał jeszcze zanim wyszedł.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz