Łączna liczba wyświetleń

poniedziałek, 5 czerwca 2017

Nowy początek, Rozdział XIII

- Kici kici, no już zobacz: wsypałam ci  do miski karmę. Ale jest smaczna: mniam. Kici, kici…- Nawoływała czując się coraz bardziej głupio. Nie dość, że ten parszywy kot wyglądał jak przerośnięty szczur to jeszcze był wredny i głupi.- Okej, nie chcesz jeść to nie. Ale potem jak będziesz głodny to nie wsypię ci świeżej karmy. Chociaż przyda ci się mała dietka, grubasku. – Jakby w odpowiedzi rozległo się przeciągłe miauknięcie. Boże, Zosia nie rozumiała po co ludziom koty. Bo tak, Aleksander okazał się nikim innym jak właśnie futrzaną kulką z ostrymi pazurami. I najwyraźniej jej nie znosił. A przynajmniej tak jej się wydawało, bo odkąd Adamczyk go jej przywiózł nie słuchał żadnych poleceń. I nie potrafił nawet docenić, że przeszukiwała pół godziny całe mieszkanie żeby znaleźć jego karmę a gdy jej nie znalazła poszła do sklepu (w jednej z szuflad dostrzegła kilka banknotów) by ją kupić.- No, nareszcie.- Odetchnęła z ulgą gdy kocur zaczął zbliżać się do miski leniwym krokiem. Potem uśmiechnęła gdy w końcu schylił swój pyszczek biorąc do niego pierwszy kęs by…go wypluć i uciec?- A to sukinsyn! Nie smakuje ci? Nie wiem czym do cholery karmiła cię twoja pani, ale teraz ja cię karmię i masz to jeść jeśli chcesz przeżyć.- Kot znów zaczął miauczeć co jeszcze bardziej zirytowało Zosię.- Co ty do mnie mówisz? Pewnie bluzgasz w swoim kocim języku, co? No proszę, ulżyj sobie.- Kolejny głośny miauk prawie ją wystraszył.- Jezu, jesteś tak samo nawiedzony jak twoja pani, której mam wątpliwą przyjemność mieć twarz. Ale pewnie dlatego dobraliście się idealnie.- Prychnęła dając sobie spokój z jakimś tam kotem. Miała na głowie dużo ważniejsze sprawy niż przejmowanie się Aleksem. Tylko dlaczego to nie mógł być chociaż pies? Psy przecież lubiła…
Ciężko westchnąwszy weszła do kuchni. Wczorajszego dnia zjadła w szpitalu śniadanie, a potem- chyba z powodu nagromadzonych emocji- dopiero w drodze powrotnej zamówiły z Marią jakiś fast-food u chińczyka na wynos. Dokończyła go na śniadanie, ale teraz zbliżała się pora obiadu a kuchnia świeciła pustkami. Tłumaczyła to ponad trzy tygodniowa nieobecność właścicielki mieszkania, ale żeby nie zachował się żaden napoczęty słoik z ogórkami albo kasza czy mąka? A jedyne jadalne rzeczy, które tu były to kilka przypraw i parę rodzajów herbat. No i zapas wody mineralnej. Zosia odruchowo spojrzała na swój (a raczej nie swój) brzuch. Dobra, Cruella była bardzo szczupła, miała wręcz idealną figurę: wymodelowane mięsnie brzucha, ramion czy pośladków (ale bez zbędnej przesady), ale przecież musiała coś jeść: nawet głupią marchewkę…
Przeszukują kuchnię uważniej jedyne co znalazła i co mogłoby nadawać się do jedzenia był jakiś rozpuszczalny proszek. Napis na opakowaniu wskazywał, że po zalaniu wrzątkiem zrobi się z niego koktajl. Dietetyczny trzeba dodać. To by tłumaczyło brak jakiegokolwiek źródła cukru.
- Wiktorio, ty byłaś naprawdę świrnięta. Odchudzające napoje ważąc niespełna czterdzieści pięć kilo?- Powiedziała do siebie dokładnie to wiedząc, bo wczoraj ustała w łazience na elektrycznej wadze. Cieszyła się chociaż, że koktajl choć trochę zaspokoi jej głód. Ale i tak z pewnością będzie musiała pożyczyć trochę gotówki od siostry by nie wzbudzać podejrzeń Adamczyka. Co prawda obiecał jak najszybciej wyjaśnić sprawę z kartą kredytową do której nie pamiętała hasła, ale nie wiedziała co dokładnie kryło się pod tym terminem. Dzień? Dwa? Tydzień?- W ostateczności sprzedam twojego parszywego kota.- Mówiła do siebie patrząc jak sierściuch kieruje się po schodach na piętro.- No nie, mam tylko nadzieję, że twoja pani nie pozwalała ci spać ze sobą w łóżku?- Spytała retorycznie jednocześnie podążając za znienawidzonym kotem.- Bo jeśli tak to z przykrością cię informuję, że…Matko, nie wierzę.- Mrugnęła pod nosem cicho widząc jak kot skierował się na koniec korytarza a potem wszedł przez uchylone drzwi do pokoju. Ale przeżyła szok gdy zapalając światło dostrzegła co w nim jest. Wczoraj, podczas przeszukiwań mieszkania za bardzo skupiła się na sypialni i gabinecie Wiktorii szukając w niej jakichś wskazówek które ułatwiłyby jej podawanie się za nią, a do tego pokoju nawet nie zajrzała. Już bardziej zaciekawiło ją pomieszczenie obok wyposażone w kilka profesjonalnie wyglądających sprzętów: między innymi handle, bieżnię czy rowerek. A tutaj przed oczami widziała idealnie urządzony pokój dla kota. Pewnie gdyby nie była aż tak zaskoczona to roześmiałaby się w głos. Ten kocur miał przecież nawet własne łóżko, liczne drapaki imitujące drzewa, stos zabawek, kolorowy dywan w myszki…No teraz już uzyskała pewność, że Szymborska nie była normalna.- Nic nie jadłaś, miałaś specjalny pokój dla kota, manię prześladowczą mając nawet notes elektryczny na hasło…kim ty jesteś Wiktorio?- Odpowiedziała jej tylko cisza. Kręcąc głową zostawiła Aleksandra samego. Potem dokładnie czytała każdy tytuł książki z gabinetu Cruelli, przeglądała jej garderobę czy kosmetyki. I za każdym razem dostrzegała ile je dzieliło. Ona nigdy nie kupiłaby tuszu do rzęs za 200 czy 300 złotych. Albo miała własnej siłowni w domu, czy sprzątaczki. Nawet to mieszkanie- z wyjątkiem sypialni i gabinetu- wyglądało jak zwyczajny hotel: żadnego schowka na szczotkę czy zmiotkę. Dzisiaj nawet dostrzegła brak pralki. A jakoś nie mogła sobie wyobrazić by Szymborska oddawała każdą część swojej garderoby do pralni chemicznej, choć taka wydawała się być prawda.
Za resztę pieniędzy znalezionych w szufladzie poszła do pobliskiego marketu kupując pieczywo, kilka warzyw oraz swoją ulubioną chałwę. Dopiero teraz zaczęła mieć na coś ochotę: wiele dni najpierw pod kroplówką a potem na niesmacznej szpitalnej diecie sprawiło, że nawet sama myśl o jedzeniu nastrajała ją bardzo radośnie. Ale o dziwo po zjedzeniu chałwy zrobiło jej się tylko niedobrze. Dlatego potem spędziła w łóżku resztę popołudnia a potem wieczoru skacząc po kanałach. 
Nie wiedziała kiedy usnęła, ale zdała sobie sprawę że tak musiało być gdy zlana potem obudziła się w środku nocy. Bała się; ba była wręcz przerażona. Najgorsze było jednak to, że nie miała pojęcia dlaczego, nie pamiętała nawet fragmentu swojego snu, tak jak zresztą za każdym razem gdy śniły jej się koszmary. Wstała z łóżka decydując się wziąć szybki prysznic. Potem wzięła jedną z tabletek które dała jej Marysia i już po kilku minutach ponownie zasnęła.
Ku jej uldze Adamczyk już następnego dnia odwiedził ją umawiając się po południu na spotkanie w sprawie zablokowania jej kart kredytowych. Poza tym gdy wspomniała o hasłach do laptopa czy telefonu obiecał zanieść je do firmowego informatyka. Zosia zastanawiała się czy dobrze robi: w końcu rzeczy te nie należały do niej. Ale zaraz usprawiedliwiła się przed samą sobą: w końcu teraz miała udawać Szymborską. Nie mogła tego zrobić nie mając do jej osobistych rzeczy. A tym bardziej zrozumieć dlaczego ich tożsamość została zamieniona.
Myślała, że skoro Wiktoria miała konto w Krezus Banku sprawy przebiegną gładko i bez zbędnych formalności, ale się pomyliła. Zbladła, gdy uprzejma recepcjonistka poprosiła ją o złożenie podpisu, bo przypomniała sobie że przecież nie może podpisać się tak jak Wiktoria skoro nią nie jest. Nawet jej własna siostra stwierdziła, że wystarczył jej jeden rzut oka na list który jej napisała by wiedzieć spod czyjej ręki wyszedł. A ona nawet nie ćwiczyła podpisu Cruelli.
- Wiki, pani prosi o podpis.- Pospieszał ją ojczym.
- Słyszałam tylko….ja nie pamiętam jak się podpisałam.
- Spokojnie, zostałam wtajemniczona w okoliczności pani wypadku i szczerze współczuję. Dlatego proszę się tym nie przejmować: to po prostu rutynowa czynność.
- Więc nawet jeśli podpis nie będzie się zgadzać…dostanę pieniądze?- Spytała czując się tak jakby popełniała oszustwo co w pewnym sensie było prawdą.
- Tak, bo grafologia podpisu będzie odpowiadała pani charakterowi pisma. – Słysząc to poczuła jej serce zaczyna bić szybciej. Nie miała pojęcia co teraz zrobić.
- Wiki, to nic wielkiego tylko…
- Ja nie mogę.
- Wiktorio…
- Ja nie jestem…- Zaczęła, ale szybko urwała. Nie mogła przecież wrócić do punktu wyjścia twierdząc, że jest Zosią Niemcewicz. Dlatego starała się szybko uspokoić regulując oddech.- Przepraszam, muszę już iść.
- Co się dzieje?- Spytał ją Adamczyk szybko doganiając w korytarzu.
- To wszystko mnie przytłacza.- Odparła właściwie nie kłamiąc.- Nawet nie pamiętam swojego podpisu.
- Lekarz mówił, że to zupełnie normalne w twoim stanie. Z czasem wszystko sobie przypomnisz.
- Nie wiem czy tak się stanie.
- Ja w to nie wątpię.
- Bo nie rozumiesz.
- Masz rację: nie rozumiem jak to jest, ale naprawdę szczerze ci współczuję. Nawet twoja matka…- Rozpoczął, ale nie dokończył jakby w ostatniej chwili udało mu się ugryźć w język.
- Co chciałeś powiedzieć o mojej matce?- Spytała patrząc mu prosto w oczy.
- Ona chciała cię odwiedzić; kilka dni temu dowiedziała się o wypadku. Miała zamiar przyjechać do Warszawy.
- Mam nadzieję, że ją powstrzymałeś?- Odparła myśląc o tym, że przecież nie oszuka matki Wiktorii. Ojczyma mogła, ale nie kobietę która ją wychowała. Ona nie da się zbyć historyjką o utracie pamięci. Miała tylko nadzieję, że plotki o tym, iż Szymborska od lat nie rozmawia z matką bo jest z nią w konflikcie nie była wyssana z palca.
- Poinformowałem ją o twoim stanie, to wszystko. I teraz przekazuję wiadomość. Ty zdecyduj czy chcesz się z nią skontaktować.
- Nie chcę.
- To twój wybór. Ale chcę być jeszcze wiedziała, że naprawdę zmartwiła się twoim stanem.
- Rozumiem.- Tak naprawdę to nic nie rozumiała. W filmach udawanie kogoś innego wydawało się być takie proste, ale wcale tak nie było. Zwłaszcza, że praktycznie nie znała Wiktorii i nie miała pojęcia jak się zachować w takiej czy innej sytuacji. Marysi łatwo było radzić  jej by starała się prowadzić takie życie jakie prowadziła Szymborska nie przeprowadzając w nim gwałtownych zmian. Przecież nawet gdyby w tym czasie wyjechała na bezludną wyspę nic nie robiąc i tak chcąc nie chcąc wpłynęłaby na nie.
- Nie, chyba nie rozumiesz. Ona cię kocha. I wiem jak podle musi się czuć, bo choć nie byłaś moją rodzoną córką ja czułem się tak samo gdy się ode mnie odwróciłaś.
- Przez Damiana.- Mrugnęła cicho zaczynając powoli powiązywać fakty. W końcu to imię wymienił w poprzedniej rozmowie Adamczyk. Miała tylko nadzieję, że się nie wydurniła.
- A więc już pamiętasz?- Nie zareagowała w żaden sposób na to pytanie. Ale w duchu ucieszyła się, że jednak nie popełniła żadnej gafy- I mimo to wciąż ze mną rozmawiasz…czy to oznacza, że mi wybaczyłaś?
- A powinnam?- Odparła pytaniem. Z chęcią odpowiedziałaby twierdząco na pytanie staruszka, ale nie miała prawa wtrącać się w życie Wiktorii. Co jeśli jutro się obudzi i zda sobie sprawę, że ona będąc w jej ciele zrobiła coś takiego? Nie, nie mogła tego zrobić. Musiała unikać konfrontacji jak najdłużej. Nie znała powodu ich wzajemnej wieloletniej waśni i w ogóle nie powinno jej to obchodzić. Priorytetem było odzyskanie przez nią jej własnego życia, a nie myszkowanie po życiu Szymborskiej.
- Jeśli mam być szczery, to czasami ja też sądzę że nie. Chcę tylko byś wiedziała, że już go w żaden sposób nie wspieram. Wtedy gdy widziałaś mnie z Alicją…po prostu musiałem zjawić się na jego ślubie, w końcu dziwnie wyglądałoby gdybym nie zjawił się na ślubie własnego syna.- Wyjaśnił Adamczyk, a Zosia dzięki temu uzyskała kolejną przydatną informację. A więc Damian był synem Stefana. Czyżby więc zakochał się w Wiktorii z wzajemnością, a rodzice ich rozdzielili? Może i by w to uwierzyła, ale nie w przypadku kogoś takiego jak Szymborska. Już prędzej w to, że chłopak zakochał się w niej a ona go tylko wykorzystywała.- Moja pomoc skończyła się opłaceniem mu studiów w Ameryce, ale to wszystko. Potem kazałem mu radzić sobie samemu, chociaż i to teraz wydaje mi się zbyt łagodne.
- Najważniejsze były pozory.
- Słucham?
Zosia pokręciła przecząco głową. To ciche zdane jakby samo wymknęło się z jej ust wbrew woli. Nie miała pojęcia dlaczego to powiedziała. I co to mogło oznaczać. Zupełnie tak jakby…jakby wypowiedział je ktoś inny jej ustami.
- Nic ważnego.
- W takim razie…możemy wrócić do pani Jaśmińskiej i do końca załatwić sprawę z pinem do karty?- Niechętnie skinęła głową. Miała tylko nadzieję, że w razie co nie zostanie oskarżona o fałszowanie podpisów. Bo mimo ciała Szymborskiej z pewnością nie miała jej charakteru pisma co byle jaka ekspertyza grafologiczna bez problemu wykaże.
- Tak, chodźmy.

***
Marysia od kilku ostatnich dni czuła się bardzo zmęczona. Po pracy wciąż wertowała w bibliotece najnowsze pozycje medyczne starając się wyszukać podobny przykład do tego co spotkało jej siostrę. Internet już dawno przejrzała, nawet na zagranicznych stronach. Najgorsze jednak było chyba to, że nie mogła nikomu o tym powiedzieć. I sama musiała znosić wyrzuty sumienia na widok płaczącej mamy czy przygnębionego ojca. A tak bardzo chciała im powiedzieć, naprawdę. Tyle, że dla Zosi mogło to się skończyć tragicznie. Dlatego robiła wszystko co w jej mocy, choć jej mąż Ignacy odnosił się coraz bardziej sceptycznie co do jej wyjaśnień. Tak było i dzisiaj gdy po pracy zagłębiła się w lekturę.
-  Po prostu mam takiego pacjenta, który twierdzi że jest kimś innym.- Wyjaśniła mu tylko mając nadzieję, że to wystarczy. I rzeczywiście wystarczyło, ale na samym początku. Teraz najwyraźniej uważał, że zbytnio angażuje się w tą sprawę.
- Marysiu, tak na zdrowy rozum…uważasz że to jest możliwe? Przecież to nierealne.
- Każdy fizyk też powie ci, że kolory nie istnieją, a przecież trawa ma inny kolor niż niebo.
- To co innego.
- Posłuchaj, to dla mnie bardzo ważne, poza tym robię to również z ciekawości.
- Ale to dla ciebie za dużo. Jesteś zbyt blada. Chyba wolałem nawet gdy spędzałaś wolne chwile w szpitalu u siostry. Siedzenie przynajmniej aż tak bardzo cię nie męczyło.
- Nie przesadzaj, nic mi nie jest. Ja tylko…- Chyba sprzysiągł się przeciwko niej zły omen, bo dokładnie  w tym momencie mocno zakręciło jej się w głowie.
- Hej, co się stało? Marysiu?
- Nic. Po prostu…- Znowu nie dokończyła. Tym razem jej głowa opadła bezwładnie na biurko. Miała szczęście, że akurat siedziała na krześle.
Kilka minut później wszystko wróciło do normy, ale Ignacy nie dał się przekonać by dać temu spokój. Koniecznie chciał jechać do szpitala. Maria dla świętego spokoju po dwóch kwadransach zgodziła się mając nadzieję, że tego popołudnia jeszcze zdoła dokończyć książkę którą właśnie zaczynała. A jeśli zmarnuje czas na kłótnie z mężem nic nie uda jej się zrobić.
Wszystko wyjaśniło się niecałą godzinę od przyjazdu do szpitala. Połowę z tego czasu spędzili w poczekalni, dopiero potem Maria mogła zostać zbadana przez lekarza. I naprawdę przeżyła duży szok gdy została wysunięta hipoteza. Nawet gdy resztę badań i test ją potwierdził nie mogła w to uwierzyć.
- I co?- Spytał ją Ignacy, którego lekarz wpuścił do gabinetu. Przyglądał jej się z niepokojem tak jakby sądził, że jest śmiertelnie chora. Przez jedną malutką chwilkę miała zamiar oszukać go w ten sposób, by odkuć się za zmuszenie jej do przyjazdu tutaj, ale powstrzymała się. Czasami wciąż była bardzo dziecinna, nawet w bardzo ważnych kwestiach. Nawet jej własna matka twierdziła, że pięć lat młodsza Zosia jest od niej dużo bardziej rozsądna.
- Wszystko w porządku.
- Więc skąd to omdlenie? Mówiłem, że za dużo pracujesz.
- To nie od pracy, kochanie. Po prostu…jestem  w ciąży. To dopiero siódmy tydzień.
- Jezu więc chcesz powiedzieć, że w końcu się nam udało?
- Na to wygląda.- Mrugnęła cicho, bo obejmujące ją ramię krępowało jej usta. Ignacy cieszył się tak jakby wygrał los na loterii. Ale nie ma się w końcu czemu dziwić: próbowali od ponad roku. Przez trzynaście miesięcy przeżywając od nowa rozczarowanie gdy pojawiło się u niej krwawienie spotęgowane faktem jego opóźnienia lub braku który najprawdopodobniej był skutkiem  nerwów. Nigdy nikomu o tym nie mówiła: nawet siostrze z którą była najbliżej a także przyjaciółkom, bo rozczarowanie bolałoby dodatkowo gdyby musiała widzieć ich współczujące spojrzenia. Ale przez to cierpiała w samotności tylko z Ignacym.
- Nawet nie wiesz jak się cieszę.- Powiedział cały uśmiechnięty w końcu pozwalając jej żebrom oddychać.
- Nie, ale widzę.- Odparła rozbawiona.
- Naprawdę niczego nie podejrzewałaś?
- Nie. Co prawda nie miałam okresu, ale myślałam że to z powodu wypadku Zosi. Tak bardzo się o nią bałam, że uważałam że jego brak związany jest z nerwami.
- Na szczęście dla nas, okazało się że nie. Siódmy tydzień mówisz? A więc niecałe dwa miesiące temu.
- Tak, jeśli wszystko dobrze pójdzie w październiku staniesz się tatusiem.
- A ty mamusią.- Ponownie ją przytulił a potem pocałował w usta. Nawet nie umiał opisać swojej radości. Poza tym cieszył się, że to stało się teraz. Maria zawsze była bardzo bliska z siostrą, łączyła je specyficzna więź dlatego jej śpiączka była dla niej szczególnie bolesna. Także jego teściowie dzięki wiadomości stania się dziadkami z pewnością choć w jakiejś małej części znajdą pocieszenie w tej myśli. – Ale teraz masz skończyć z pracowaniem do nocy.
- Ignacy…
- Nie patrz na mnie z takim politowaniem. Będę cię pilnował.
- Nie chcę nic mówić, ale w Sylwestra wypiłam dwa drinki, a mimo to nasza mała fasolka na szczęście jest zdrowa jak ryba.
- Więc lepiej nie kusić losu.- Podsumował. Potem przez długą chwilę mierzyli się wzrokiem aż Maria przewróciła oczami. Ignacy się wtedy roześmiał.- Wiesz co sobie pomyślałem? Że te twoje chińskie ciasteczko się sprawdziło.
- Hm?
- Pamiętasz tą głupią wróżbę? Dałaś mi ją przed sylwestrem u Franka.- Miał na myśli swojego przyjaciela, który w tym roku urządzał domówkę z okazji pożegnania starego roku na której byli.- Na mojej było: „ukochana osoba cię zaskoczy”, na twojej że „spełni się twoje największe marzenie”. A zawsze marzyłaś o dużej rodzinie i dziecku, prawda? No, co prawda ty nie jesteś moją ukochaną, ale wiadomość o ciąży bardzo mnie zaskoczyła.
- Coś ty powiedział?
- Spokojnie, tylko się z tobą droczę. Przecież wiesz, że kocham cię nad ży…
-…nie, wcześniej.
Z wrogiem zamień się na duszę by pokonać go.
Wiem o niej tylko tyle, że potrafiła być prawdziwą suką i mnie nie znosiła.
Była moim wrogiem.
Wróżba z karteczki którą dała Zosi…
Ale nie, to przecież niemożliwe: nawet ona w to nie wierzyła, a była prawdziwą amatorką okultyzmu. Zosia często kpiła sobie z niej z tego powodu mówiąc, że przez to staje się hipokrytką w swoim zawodzie.  Nie, to na pewno było niemożliwe.
Tyle, że tak samo niemożliwe było to, że jej siostra była uwięziona w ciele Wiktorii Szymborskiej. A jednak tak się stało, bo już dawno wykluczyła wszelkiego rodzaju choroby psychiczne, a przynajmniej te o których cokolwiek wiedziała.
- Powiedziałem tylko, że nasza wróżba się spełniła…
- Nie, w porządku. Mógłbyś mnie teraz na moment zostawić samą?
- Dlaczego?
- Bo chcę do kogoś zadzwonić. Aha i pamiętasz, że dałam Frankowi i jego żonie po takim ciasteczku? Mógłbyś dowiedzieć się co było w nich napisane?
- Marysiu, chyba nie myślisz, że…
-…po prostu zapytaj, dobrze? Proszę.- Ignacy zwlekał chwilkę, a potem po prostu złożył tą dziwną rozmowę na krab ciąży.
- Okej, zapytam przy okazji.
- Nie, muszę to wiedzieć teraz.
- Dobrze, a więc ja też zadzwonię.- Roześmiał się, jakby pobłażliwie dla humorów żony.
- Dziękuję.- Mrugnęła doskonale wiedząc, że w oczach męża jej zachowanie wygląda na co najmniej dziwne. Ale tym będzie przejmowała się później. Na razie musiała zadzwonić do Zosi. Starała się powściągnąć swoje podniecenie, bo jeśli ten trop jest niedobry, mogłaby tylko dać jej złudne nadzieje. Najlepiej jakby wpleść to mimochodem…może nawet udać że ją to ciekawi? Miała nadzieję, że jej się to uda.- Witaj Zosiu, jak się masz?
- Prawdę mówiąc źle. Dziś rano popełniłam fałszerstwo.- Zaczęła opowiadając siostrze przebieg spotkania w banku.
- Słuchaj, teraz jesteś w ciele Szymborskiej, więc to są niejako twoje pieniądze.
- Mózg jest mój, więc zgodnie z prawem to ja żyję, nie ona.- Maria postanowiła nie spierać się z młodszą siostrą o tak abstrakcyjny problem; w końcu nikt przed nią nie doświadczył takiej zamiany. A przynajmniej nikt kogo ona znała.
- Nieważne. Czy to znaczy, że możesz już kupić sobie najpotrzebniejsze produkty?
- Na to wygląda. Ale naprawdę czuję się z tym potwornie. Poza tym dobrze, że dzwonisz bo jest coś. W zasadzie to nic ważnego, ale wcześniej prosiłaś, że jeśli wydarzy się ze mną coś co nie do końca będę umiała wytłumaczyć mam ci o tym powiedzieć.
- I?
- Gdy byliśmy w banku…to znaczy ja i ojczym Wiktorii on nawiązał do jakichś wydarzeń z przeszłości. Nie za bardzo wiedziałam o co chodzi, właściwie w ogóle nie znałam przyczyn konfliktu, ale nagle z moich ust padły słowa które mnie samą zaskoczyły.
- Co powiedziałaś?
- To nic takiego: najważniejsze były pozory. Nie wiem czy to w ogóle miało jakiś sens, ale dla Adamczyka najwyraźniej miało, bo cały skurczył się w sobie.
- No dobrze, a jaki był kontekst jego wypowiedzi?- Zosia pospiesznie, nieco chaotycznie jej to wyjaśniła. Zakończyła to słowami:
- Wiesz, może to jednak nic takiego. Teraz myślę, że może zareagowałam siłą sugestii ale wtedy czułam się tak jakby…
-…jakby to Wiktoria podsunęła ci te słowa?
- Tak. Wiem, że to absurdalne, ale myślisz…myślisz że ona może tkwić w swoim ciele, ale ja je przejęłam? I że będzie próbowała je odzyskać?- Marysi wydawało się, że ostatnie pytanie siostra zadała bardzo cicho, bo ledwie zdołała je usłyszeć przez komórkę.
- Nie mam pojęcia, ale nie sądzę. Minęło już zbyt dużo czasu.
- A jeśli tak jest to co stanie się ze mną? Czy wtedy wrócę do swojego ciała czy zniknę na zawsze?
- Zosiu, nie myśl na razie o tym.
- Łatwo ci mówić.
- Wiem, że tak myślisz, ale to nie prawda. Dlatego pomówmy o czymś innym…pamiętasz może ciastka z chińską wróżbą które dałam ci dla twoich przyjaciółek?
- Czemu teraz o tym wspominasz?
- Po prostu, żeby zmienić temat. Dałaś je im?
- Tak.
- Pamiętasz co było na nich napisane?
- Nie bardzo.
- Daj spokój, spróbuj chociaż.
- Dlaczego chcesz rozmawiać o jakichś głupich karteczkach?
- By zająć czymś twoje myśli. Więc?
- To jeszcze bardziej bez sensu niż rozmowa o tym co mnie spotkało.
- Nieważne, mów.
-  Dobra, czekaj…Jowita na pewno miała coś o zmianach, Emilia miała spotkać jakąś miłość a Ksawery…jemu chyba też trafiło się coś o miłości.
- Nie pamiętasz jak wróżby brzmiały dokładnie?
- Maria, litości…
- Już dobrze, przepraszam.- Powiedziała. Bo zdała sobie sprawę, że przecież sama wróżba niewiele jej da. Musiałaby porozmawiać z przyjaciółkami Zosi by spytać czy po zjedzeniu ciasteczka ich wróżby rzeczywiście się spełniły. Ale w ten sposób zrobiłaby tylko z siebie idiotkę a nie mogła im powiedzieć prawdy. Dlatego zdecydowała się najpierw poczekać na to co powie Ignacy na temat wróżby Franka i Pauliny.- Aha i mam dla ciebie nowinę.
- Jaką?
- Za siedem miesięcy zostaniesz ciocią. Jestem w ciąży, Zosiu.

***
Wtorek Zosia również zamierzała spędzić w swoim mieszkaniu (czy mogła tak mówić o domu Wiktorii?) wylegując się w łóżku i licząc na cud (czytaj: odzyskanie w końcu swojego ciała), ale nie było jej to dane. Już około ósmej ten wstrętny kocur zaczął przeraźliwie miauczeć co słyszała mimo zamkniętych drzwi. Nawet nakrycie głowy poduszką nic nie dało.
- Zabiję cię Aleksander.- Szepnęła do siebie zmuszając się do wstania z łóżka. Niechętnie poszła do kuchni wsypując resztę kociej karmy do miski (przedtem wyrzuciła nietkniętą poprzednią). Do drugiej nalała mleka. Tyle, że ten wstrętny kocur znów nie chciał nic jej coraz głośniej zawodząc.- Nie mam nic innego ty tłusty kulko. Nie wiem czy zazwyczaj karmiła cię twoja właścicielka, ale…- Przerwała widząc jak kocur podchodzi do jednej z szafek próbując ją otworzyć.- Super, jeśli tylko zadrapiesz meble Cruelli…O cię w życie, a jednak twoja pani cię karmi. Wow, ale zapas. Chyba kupuje jedzenie tylko dla ciebie.- Mówiła Zosia widząc wiele torebek kocich przysmaków. Boże, jedna torebka musiała kosztować przynajmniej 10 zł, co wiedziała bo kiedyś przy regale z kocim żarciem śmiały się z tego z Marysią. Ona może i nie pałała miłością do zwierząt, ale i tak uważała że to przesada. W końcu ona sama czasami nie wydawała na swój posiłek takiej kwoty: na śniadanie wystarczył tylko jakiś jogurt. A kot Szymborskiej jadał takie rarytasy na każdy posiłek.- No dobra skurczybyku, zobaczymy w takim razie czy to będziesz jadł, bo jeśli nie…- Groźnie zawiesiła głos, ale zdaje się że na futrzaku nie zrobiło to żadnego wrażenia. A chwilę później szeroko uśmiechnęła widząc, że Aleksander zajada się ekskluzywnym śniadaniem z torebki.- No, bo już myślałam że cię zagłodzę kocie. A źle by o wyglądało gdyby jutro zjawiła się prawdziwa Wiktoria i mnie za to zabiła. W końcu chyba musi cię dość lubić serwując takie przysmaki, nie? No i w ogóle masz swój pokój…Ja za to chyba ześwirowałam bardziej niż sądziłam skoro gadam do siebie i kota.- Wymamrotała na koniec idąc do kuchni by przyrządzić sobie coś na śniadanie. Ale mimo wszystko się przy tym uśmiechała.
Choć początek dnia zaczął się dość dobrze, potem było tylko gorzej. Wizyta sprzątaczki (tej samej która służyła u Szymborskiej kilka lat) przygnębiła Zosię, bo zdała sobie sprawę że ta kobieta wie więcej o mieszkaniu Wiktorii niż ona sama. I choć było to zrozumiałe- w końcu nie była Cruellą- to ją przygnębiło. Zwłaszcza gdy przypadkiem poznała parę odpowiedzi na nurtujące ją pytania.
- Nie ma tu jedzenia, bo ma pani zamówiony catering przez cały tydzień.- Wyjaśniła pani Stasia, gdy Zosia niby to przypadkiem spytała czy przed jej wypadkiem sprzątnęła jej wszystkie artykuły spożywcze.- A hasło do komputera…co prawda nigdy mi tego pani nie mówiła, ale sprzątając gabinet natknęłam się na małą karteczkę przylepioną do wewnętrznej części stołu. Broń Boże nigdy z niego nie korzystałam.- Zakończyła przysięgając na Boga, swoich zmarłych rodziców i własną duszę. A Zosia przekonała się, że niepotrzebnie oddała laptopa Wiktorii informatykowi za pośrednictwem jej ojczyma.
Potem zjawił się właśnie on: Stefan Adamczyk. Był taki jak zawsze, bardzo troskliwy i pomocy, ale znów zaczął na nią naciskać odnośnie jej powrotu do pracy. Wiem, że jeszcze nie wszystko pamiętasz, tłumaczył, ale dzięki pracy staniesz się znowu sobą. Słysząc to miała ochotę parsknąć śmiechem. Staniesz się znowu sobą? Gdyby wiedział jak wiele by dała by okazało się że miał rację…
Gwoździem do trumny był pomysł wyjścia na zewnątrz. Ponieważ nie wiedziała co ze sobą zrobić najpierw bez sensu spacerowała po parku a potem gdy zrobiło się trochę zimniej po galerii handlowej co ją zdołowało (Zwrócił na nią uwagę jakiś facet w garniturze zapraszając na kawę, a wielu innych się patrzyło, chociaż miała na sobie dresy i grubą kurtkę; no dobra, w galerii ją ściągnęła, ale mimo wszystko nawet nie miała na sobie makijażu. Ani seksownej sukienki. Gdy była sobą nigdy nikt nawet nie przepuścił ją w drzwiach autobusu a co dopiero usiłował flirtować czy poderwać). Na dodatek wieczorem gdy chciała wyżalić się siostrze, ta nie odebrała telefonu. By się nie rozpłakać (wciąż bardzo bolało ją serce gdy myślała o cierpiących z jej powodu rodzicach) postanowiła zrobić to, co od trzech dni sprawiało jej jako taką przyjemność. Mianowicie szperanie po mieszkaniu Szymborskiej (już jakiś czas temu zdołała przekonać samą siebie, że robi to by lepiej poznać graną przez siebie postać a nie zwyczajnej ciekawości). Tym razem przyszła kolej na kolekcję jej płyt. Gdy jako tako udało jej się rozgryźć działanie wieży, zaczęła wybierać je na chybił trafił. Zdziwiła się więc gdy głównie dominowały tu kawałki klasyczne. No i Celine Dion. Wiki musiała ją lubić.
Poza tym trafiła na parę kursów aerobiku, parę melodii relaksacyjnej, a nawet muzyki do tańca brzucha. Zrozumiała więc skąd wziął się płaski i lekko umięśniony brzuszek, który teraz chwilowo należał do niej. Tak samo idealny jak piękna, sercowata twarz z wysokimi kościami policzkowymi i wyrazistymi oczami. Nie dziwota, że miała takie powodzenie.
- Ale ja przynajmniej nie jestem tak ździrowata i sukowata jak ty.- Mrugnęła w pewnym momencie nie wiadomo do kogo. Czuła, że nie powinna wypijać całej butelki wina które kupiła w galerii handlowej, ale i tak nie miała lepszych planów. Czekanie. To właśnie najlepiej określało jej zachowanie. Szkoda tylko, że nie wiedziała ile będzie czekać.
Jakiś czas później obudziła się na sofie wciąż słysząc dźwięki Czterech pór roku Vivaldiego. Czuła potworny niesmak w ustach, ale o dziwo ani trochę nie bolała jej głowa. Zwykle, nawet dwa piwa sprawiały że miała potężnego kaca. Ale najwyraźniej w ciele Szymborskiej nie musiała się o to martwić. Wstając zaczęła poruszać szyją by pozbyć się jej sztywności. Dopiero wtedy zdała sobie sprawę, że tym co ją obudziło był dzwonek do drzwi.
Z perspektywy czasu mogła zwalić wszystko na niewyspanie. No i uważała, że za nimi stoi sprzątaczka Stasia, która choć obiecała zjawiać się co trzeci dzień mogła nie posprzątać wszystkich pomieszczeń i teraz chcieć to nadrobić. Ale przede wszystkim winę ponosiła ona sama, bo była nieostrożna. I nie sądziła, że portier wpuściłby jakiegoś złoczyńcę. Albo że Wiktoria może być aż tak poryta. Dlatego otworzyła te drzwi bez cienia strachu.
- Heeej.- Przywitało ją przeciągłe westchnienie młodego mężczyzny. Widząc ją, a raczej jej stan, zmarszczył brwi.- Jesteś chora? Myślałem, że o tej porze będziesz już gotowa do pracy i może nawet nie zdążę cię złapać.- Nie wiedziała co na to odpowiedzieć. Domyślała się, że łączyły go z Wiktorią relacje damsko-męskie. Ale nie mogła mieć tej pewności. Co jeśli po prostu miał taki flirciarski sposób bycia? Jeśli był na przykład bratem? Albo po prostu przyjacielem? Nawet jeśli to nie pasowało je do Wiktorii nie mogła być tego pewna. I tego wykluczyć. Dlatego postanowiła zachować rezerwę, a nie od razu go wyganiać.
- Dziś mam wolne.- Odpowiedziała mu. Słysząc to uśmiechnął się.
- Wow, jakim cudem zmuszono cię do tego?
- Miałam mały wypadek.
- W takim razie zamieniam się w słuch. Mogę wejść?
- Jasne, przepraszam że trzymam cię tak w progu, ale…
Nie dokończyła, bo nieznajomy wszedł do jej przedpokoju. I dokładnie wtedy zorientowała się, że popełniła błąd. Bo przerwała nie dlatego, że chciała ale dlatego że po prostu nie mogła. Bo usta bruneta zachłannie wpiły się w jej wargi, a dłonie zaczęły błądzić po plecach. Z zaskoczenia w pierwszej chwili nie zareagowała; dopiero kiedy poczuła jak jego język próbuje wpełznąć do jej ust oprzytomniała. I zaczęła się wyrywać.
- Ej kocico spokojnie.- Roześmiał się podnosząc ją niemal jak lalkę. Jego palce musnęły przy tym jej lewą pierś sprawiając, że krzyknęła.- Tak, pokaż mi jaka jesteś wściekła. Tęskniłem za tym.
- Puść mnie! Słyszysz, puszczaj mięśniaku!
- O znów zapomniałaś mojego imienia? Lubisz grać taką sukę co?
- Niczego nie gram, puść mnie i nie dotykaj słyszałeś?!
- U, ależ ta chrypka w twoim głosie jest podniecająca. Chcesz sprawdzić jak na mnie zadziałała?- Gdy próbował chwycić jej dłoń i przyciągnąć je w kierunku swojego rozporka nie wytrzymała. Zaczęła drzeć się w niebogłosy tak, że jej gardło znów zaczęło lekko pobolewać a w oczach pojawiły się łzy. Gdy nieznajomy zatkał jej usta dłonią ponownie zaczęła wierzgać próbując się uwolnić.- Aaaa!- Jęknął w pewnym momencie gdy ugryzła jego dłoń.- Kurwa, ugryzłaś mnie! Co z tobą? Nigdy nie wspominałaś o perwersji, ale ja się na to nie piszę!- Miała irracjonalną ochotę się roześmiać. W końcu obcy facet ją obmacywał sądząc, że chce dać się zgwałcić. I to ją nazywał perwersyjną?
- Kim ty do cholery jesteś?- Spytała czując, że brzmi to śmiesznie. Przecież powinna go wyrzucić. I opieprzyć portiera za wpuszczenie go. Dlaczego więc teraz z nim konwersowała zamiast dzwonić na policję? Nie mogła być pewna, że znów się na nią nie rzuci. Ale jednocześnie jakaś jej część mówiła, że nie wyglądał na gwałciciela.
- Kpisz sobie?- Jęknął przykładając miejsce skaleczenia do ust. Patrzył na nią z wyrzutem.
- Nie, ja…jest coś co chyba powinieneś wiedzieć. Pamiętasz jak wspomniałam o wypadku?- Spytała jednocześnie odpinając górny guzik bluzki by pokazać mu swoją bliznę na szyi.
Pół godziny później, Zosia wiedziała że niedoszły gwałciciel nazywa się Jarek Dobrowolski i od kilkunastu miesięcy z przerwami spotyka się z Wiktorią. Z racji faktu jakiegoś zagranicznego kontraktu, nie było go w kraju kilka miesięcy, dlatego stęsknił się za swoją małą przyjaciółką (jak nazywał Szymborską) stąd to nieco zbyt ciepłe przywitanie. Zosia uważała, że bardziej odpowiednie byłoby określenie ogromnie gorące, ale tylko pokiwała głową. Wciąż miała mieszane uczucia w stosunku do Jarka, ale o dziwo nie czuła wobec niego strachu.
Oczywiście łączył ich (to znaczy jego z Wiki) wyłącznie seks. Co prawda Dobrowolski nie powiedział tego otwarcie, ale choć nieco naiwna, Zosia nie była głupia.
- A więc naprawdę nic nie pamiętasz? To znaczy tego co dotyczy mnie?- Spytał gdy zdradził jej najistotniejsze niuanse ich związku.
- Niestety.- Usiłując wzbudzić w sobie odrobinę niezadowolenia z tego faktu wzruszyła ramionami robiąc smutną minę. Tak naprawdę Jarek był dla niej kolejnym kłopotem do rozwiązania.
- Więc gdy się na ciebie rzuciłem…?
- Nie miałam pojęcia kim jesteś i chciałam wyrzucić, bo sądziłam że widzę cię pierwszy raz w życiu. Ale ze względu na twoje dość, hm, powiedzmy otwarte zachowanie pomyślałam, że dobrze się znamy więc rozsądniej będzie porozmawiać i wszystko załatwić. No a potem gdy zacząłeś…W myślach nazwałam cię gwałcicielem.
- Jezu, przepraszam. Nawet nie pomyślałem, że…
- W porządku. Ja też nie przypuszczałam, że…że nasz związek był…taki specyficzny. Czemu się uśmiechasz? Powiedziałam coś śmiesznego?
- Nie. Po prostu nieświadomie przyznałaś, że w tym czasie łączyło cię coś takiego tylko ze mną.
- Co? Nie, jeśli myślisz że byleś w życiu Wikto…to znaczy moim życiu jedynym to muszę cię rozczarować.
- Spokojnie, nie wyznam ci teraz że cię kocham. Nie musisz się obawiasz. Żadne z nas raczej nie jest stworzone do monogamii i miłości na całe życie.
- Wcale się tego nie obawiam.- Odparła ignorując ostatnie twierdzenie mężczyzny. Bo powiedział je tak ironicznie, że aż poczuła się głupio i śmiesznie, że ona, Zosia Niemcewicz, niczym ostatnia idiotka w to wierzyła. Wierzyła, że każdy człowiek ma swoją drugą połówkę która go dopełnia. Aż do czasu gdy najpierw Bartek, a potem Arek nie rozwiał jej złudzeń. Ale w końcu do trzech razy sztuka. Teraz już nigdy nie zaufa mężczyźnie przez najbliższe dziesięć lat.
- Więc? Skoro już się mnie nie obawiasz…może miałabyś ochotę na seks z nieznajomym?- Znów zrobiła coś bardzo głupiego. Roześmiała się. To całe napięcie z powodu surrealistycznej sytuacji w jakiej się znalazła począwszy od uwięzienia w ciele Szymborskiej aż do znalezienia się tutaj, osiągnęło apogeum. Tylko tak mogła to sobie wytłumaczyć. Bo poczuła się tak, jakby to wszystko nie miało żadnego znaczenia, jakby było tylko komputerową grą. Jakby to, przejęła życie i mieszkanie Wiktorii oznaczało, że to wcale nie dotyczy jej. Ale przecież tak nie było.- Wiesz, że nawet w takim wydaniu bardziej mi się podobasz?- Kontynuował wstając z małej sofy i przysiadając się do niej. Widocznie jej śmiech odebrał jako zachętę albo co gorsza zgodę.- Chyba po raz pierwszy widzę cię bez makijażu i innym ubraniu oprócz stroju Ewy albo jednego z tych twoich bankowych uniformów…- Zamilkł biorąc jej dłoń w swoje, a potem podniósł ją do ust.- …i muszę przyznać, że z tą niewinnością jest ci nawet do twarzy.- Dokończył jednocześnie wędrując ustami wyżej, po zewnętrznej stronie nadgarstka. Drugą dłonią zaczął pieścić wnętrze jej dłoni zataczając tam palcami malutkie kółeczka.- Poza tym byłaby to też duża korzyść dla ciebie.
- Dddoprawdy?- Zdołała tylko wyjąkać, ale i tak jej głos zabrzmiał wyjątkowo piskliwie. I wiedziała, że nie tylko dlatego iż nie należy do niej.
- Aha. Może dzięki powtórzeniu czynności której się kiedyś oddawaliśmy uda ci się ją przypomnieć.- Zakończył. Gdy wówczas spojrzał jej w oczy poczuła jak szybciej bije jej serce…nie, nie jej serce. Tak samo jak gęsia skórka którą poczuła nie należała do jej ciała. To wszystko należało do Wiktorii Szymborskiej. I wpadła w panikę uświadamiając to sobie.  Bo kto czuł w tej chwili leciutki zalążek pożądania: ona czy Wiktoria Szymborska?
- Wybacz, ale nie.- Odpowiedziała gwałtownie wstając jednocześnie wyszarpując dłoń.- Chciałabym żebyś wyszedł.
- Wiki spokojnie, ja nie zrobię nic czego byś nie chcia….
- Chcę żebyś w tej chwili opuścił moje mieszkanie.
- Dobra, w porządku. Gdybyś odzyskała pamięć wiesz gdzie mnie szukać.
Skinęła głową, choć prawdę mówiąc nie miała pojęcia. Potem bez słowa odprowadziła jego postać aż do drzwi. Dopiero wtedy wybuchła płaczem. Właściwie sama nie wiedziała dlaczego. To znaczy wiedziała, ale nie chciała nazwać tego słowami. Bo czuła się rozdarta. Przez jakąś malutką chwilkę chciała by Jarek kontynuował to co robi, bo było to po prostu miłe, sprawiło jej ciału przyjemność o czym informował ją chociażby przyspieszony puls. Ale z drugiej strony czuła odrazę gdy uświadomiła sobie, że dała się pocałować i obmacywać obcemu mężczyźnie. I co z tego, że to wydarzyło się, bo na nią napadł, ma ciało Wiktorii Szymborskiej a ono go pamiętało i odpowiednio reagowało? Ale przecież to ona, Zosia, odczuwała to wszystko. To ona będzie miała to w swojej pamięci nawet jak wróci do swojego dawnego ciała…a może jednak nie? Może to będzie tylko jak zły sen? Może gdy się ponownie obudzi znów będzie stała na tamtych piekielnych schodach razem z prawdziwą Wiktorią?
Bo nie chciała wierzyć w to, że ten koszmar nigdy się nie skończy, że już na zawsze zostanie Cruellą. Nie chciała wierzyć, że czułaby to samo gdyby wciąż była w swoim właściwym ciele. Że chciałaby by pocałował ją nieznajomy, nawet jeśli wyglądał jak model z okładki jak Jarek.
Obawiała się czegoś jeszcze. Że może nie do końca było tak, że jej mózg był tylko jej, Zosi. Że to Wiktorii czasami udaje się uzyskać kontrolę nad swoim ciałem tak jak przed chwilą. Ale zaraz w jej głowie pojawiła się cyniczna myśl, że tylko się oszukuje.
Po prostu poczułaś pożądanie do młodego umięśnionego faceta, w którego oczach ujrzałaś pragnienie i miałaś ochotę mu ulec, powiedział jakiś głos w jej głowie. Bo wciąż jesteś taka samo żałosną zakompleksioną idiotką, której wystarczy tylko jeden mały choćby i niewinny sygnał zainteresowania by z wdzięczności wmówić sobie że cię kocha i wskoczyć mu do łóżka. A choć tym razem masz ciało Szymborskiej a nie swoje to nic się nie zmieniło. Wciąż chcesz dawać się wykorzystać. Wciąż praktycznie się o to prosisz.
- Naprawdę zwariowałam. Do cholery zwariowałam!- Krzyknęła do czterech ścian wciąż płacząc. Czuła się brudna nawet po półgodzinnym prysznicu szczególnie szorując miejsca, w których wciąż czuła dotyk rąk Jarka. Ale nie była w stanie zmyć jej prawdziwego brudu.
Brudu, który odczuwała na swojej duszy.
Potem przypomniała sobie o Arku. I poczuła niemal ulgę, gdy inny rodzaj bólu zawładnął jej sercem, bo oznaczało to, że jednak aż tak bardzo się nie zmieniła. Że wciąż jest Zosią, choć czasami zaczynała w to wątpić. Że to Wiktoria zachowywała się jak dziwka, a nie ona. Ale czy rzeczywiście to Cruella postępowała źle? Co jej, Zosi, dała nieśmiałość i strach przez zrobieniem pierwszego kroku? Najpierw oszukał ją Bartek a potem Arkadiusz. Wiki może i sypiała z facetami, ale to ona dyktowała warunki. I choć nawet w jej myślach brzmiało to absurdalnie to w tej właśnie chwili jej tego szczerze zazdrościła. Bo potrafiła oddzielić uczucia od pożądania; ba chyba w ogóle nie potrafiła zaangażować się na tyle mocno by kogoś pokochać. I dzięki temu cierpiała, Cruella nie. Była wredna: zgoda. Złośliwa? Też. Ale może w ten sposób tylko się broniła? Może przyjmując wobec świata pozycję obronną można było ustrzec się przed wieloma błędami?

8 komentarzy:

  1. Genialne ja myśle ze właśnie dopiero kiedy Zosia zrozumie Wiktorię to się przeniesie do swojego ciała ale czy wtedy się obudzi to nie wiem w Twoich opowiadaniach wszystko się może zdarzyć. Bardzo fajny jest taki wątek innego gatunku wcale nie jestem zawiedziona co podkreślam kolejny już raz

    OdpowiedzUsuń
  2. A ja myślę, że Zosia i Wiktoria pomogą sobie nawzajem. Może nawet zostaną najlepszymi przyjaciółkami ? Zastanawiam się tylko co się stało z duszą Wiktorii ? Czy ona obudzi się w ciele Zosi czy też obydwie będą okupowały ciało Wiktorii. Przypomniał mi się film "THE HOST" z 2013 roku.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Czytałam książkę na podstawie której powstał film, ale absolutnie się nią nie inspirowałam (przynajmniej świadomie). Więc raczej nie musisz się spodziewać jakiegokolwiek podobieństwa między The host a Nowym początkiem.

      Usuń
    2. Filmów i książek na temat zamiany ciał, które powstały w ciągu ostatnich kilkunastu lat jest dość sporo :)
      Wcale nie zarzucam Ci wzorowania się na którejkolwiek książce. To było takie "luźne" skojarzenie zaraz po przeczytaniu dotychczasowych części tej opowieści.
      Równie dobrze mógłbym napisać o jednym z odcinków serialu "Po tamtej stronie", który był emitowany w TVP w pod koniec lat 90'tych ubiegłego wieku. Nie pamiętam, który to był odcinek ale tam też był podobny motyw z zamianą ciał.
      Twoje opowiadania doskonale wpływają na moją wyobraźnię :) Dlatego tu jestem i czytam Twoje teksty bo bardzo dobrze piszesz.
      Pozdrawiam i życzę dużo weny twórczej.

      Usuń
  3. Jakoś mało osób wstawia komentarze szkoda bo fajnie jest poczytać refleksje innych :-)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Też się zastanawiam czy aż tylu osobom nie spodobała się zmiana gatunku, czy po prostu nie mają nic do powiedzenia na temat tego opowiadania :)

      Usuń
  4. jestem z Tobą można powiedzieć od prawie początku, najpierw nie miałam zamiaru komentować, taki podlotek nie myslalam o takich rzeczach, tylko żeby więcej i więcej czytać, potem zmadrzalam i ppstanowilam ze w końcu podziele się wrażeniami w komentarzach, niestety żaden z nich nie ukazał się, nie wiem jakie były tego przyczyny, więc po kilku nieudolnych próbach zwątpiłam i dalam sobie spokój krótko mówiąc ☺ przechodząc do sedna to powiem jedno: jesteś najlepsza! każde twoje opowiadanie, każdy twój pomysł i historię przypadły mi do gustu i stały się uzależnieniem ☺ wchodzę to codziennie i sprawdzam czy nie pojawiło się cos nowego, pomimo tego ze czasami piszesz cos lepiej lub gorzej, ja wciąż jestem zaintrygowana w jaki sposób przekazujesz nam historię ludzi, którzy zazwyczaj przechodzą dluuuuga drogę do miłości �� pozdrawiam, życzę powodzenia... Patka ☺

    OdpowiedzUsuń
  5. Ja czytam cały czas i czekam na rozwinięcie sytuacji, dobrze że Marysia wpadła na trop tych wróżb :-D ~ Mimi

    OdpowiedzUsuń