-
Kici kici, no już zobacz: wsypałam ci do
miski karmę. Ale jest smaczna: mniam. Kici, kici…- Nawoływała czując się coraz
bardziej głupio. Nie dość, że ten parszywy kot wyglądał jak przerośnięty szczur
to jeszcze był wredny i głupi.- Okej, nie chcesz jeść to nie. Ale potem jak
będziesz głodny to nie wsypię ci świeżej karmy. Chociaż przyda ci się mała
dietka, grubasku. – Jakby w odpowiedzi rozległo się przeciągłe miauknięcie.
Boże, Zosia nie rozumiała po co ludziom koty. Bo tak, Aleksander okazał się
nikim innym jak właśnie futrzaną kulką z ostrymi pazurami. I najwyraźniej jej
nie znosił. A przynajmniej tak jej się wydawało, bo odkąd Adamczyk go jej
przywiózł nie słuchał żadnych poleceń. I nie potrafił nawet docenić, że
przeszukiwała pół godziny całe mieszkanie żeby znaleźć jego karmę a gdy jej nie
znalazła poszła do sklepu (w jednej z szuflad dostrzegła kilka banknotów) by ją
kupić.- No, nareszcie.- Odetchnęła z ulgą gdy kocur zaczął zbliżać się do miski
leniwym krokiem. Potem uśmiechnęła gdy w końcu schylił swój pyszczek biorąc do
niego pierwszy kęs by…go wypluć i uciec?- A to sukinsyn! Nie smakuje ci? Nie
wiem czym do cholery karmiła cię twoja pani, ale teraz ja cię karmię i masz to
jeść jeśli chcesz przeżyć.- Kot znów zaczął miauczeć co jeszcze bardziej
zirytowało Zosię.- Co ty do mnie mówisz? Pewnie bluzgasz w swoim kocim języku,
co? No proszę, ulżyj sobie.- Kolejny głośny miauk prawie ją wystraszył.- Jezu,
jesteś tak samo nawiedzony jak twoja pani, której mam wątpliwą przyjemność mieć
twarz. Ale pewnie dlatego dobraliście się idealnie.- Prychnęła dając sobie
spokój z jakimś tam kotem. Miała na głowie dużo ważniejsze sprawy niż
przejmowanie się Aleksem. Tylko dlaczego to nie mógł być chociaż pies? Psy
przecież lubiła…
Ciężko
westchnąwszy weszła do kuchni. Wczorajszego dnia zjadła w szpitalu śniadanie, a
potem- chyba z powodu nagromadzonych emocji- dopiero w drodze powrotnej
zamówiły z Marią jakiś fast-food u chińczyka na wynos. Dokończyła go na
śniadanie, ale teraz zbliżała się pora obiadu a kuchnia świeciła pustkami.
Tłumaczyła to ponad trzy tygodniowa nieobecność właścicielki mieszkania, ale
żeby nie zachował się żaden napoczęty słoik z ogórkami albo kasza czy mąka? A
jedyne jadalne rzeczy, które tu były to kilka przypraw i parę rodzajów herbat.
No i zapas wody mineralnej. Zosia odruchowo spojrzała na swój (a raczej nie
swój) brzuch. Dobra, Cruella była bardzo szczupła, miała wręcz idealną figurę:
wymodelowane mięsnie brzucha, ramion czy pośladków (ale bez zbędnej przesady),
ale przecież musiała coś jeść: nawet głupią marchewkę…
Przeszukują
kuchnię uważniej jedyne co znalazła i co mogłoby nadawać się do jedzenia był
jakiś rozpuszczalny proszek. Napis na opakowaniu wskazywał, że po zalaniu
wrzątkiem zrobi się z niego koktajl. Dietetyczny trzeba dodać. To by tłumaczyło
brak jakiegokolwiek źródła cukru.
-
Wiktorio, ty byłaś naprawdę świrnięta. Odchudzające napoje ważąc niespełna
czterdzieści pięć kilo?- Powiedziała do siebie dokładnie to wiedząc, bo wczoraj
ustała w łazience na elektrycznej wadze. Cieszyła się chociaż, że koktajl choć
trochę zaspokoi jej głód. Ale i tak z pewnością będzie musiała pożyczyć trochę
gotówki od siostry by nie wzbudzać podejrzeń Adamczyka. Co prawda obiecał jak
najszybciej wyjaśnić sprawę z kartą kredytową do której nie pamiętała hasła,
ale nie wiedziała co dokładnie kryło się pod tym terminem. Dzień? Dwa?
Tydzień?- W ostateczności sprzedam twojego parszywego kota.- Mówiła do siebie
patrząc jak sierściuch kieruje się po schodach na piętro.- No nie, mam tylko
nadzieję, że twoja pani nie pozwalała ci spać ze sobą w łóżku?- Spytała
retorycznie jednocześnie podążając za znienawidzonym kotem.- Bo jeśli tak to z
przykrością cię informuję, że…Matko, nie wierzę.- Mrugnęła pod nosem cicho
widząc jak kot skierował się na koniec korytarza a potem wszedł przez uchylone
drzwi do pokoju. Ale przeżyła szok gdy zapalając światło dostrzegła co w nim
jest. Wczoraj, podczas przeszukiwań mieszkania za bardzo skupiła się na
sypialni i gabinecie Wiktorii szukając w niej jakichś wskazówek które
ułatwiłyby jej podawanie się za nią, a do tego pokoju nawet nie zajrzała. Już
bardziej zaciekawiło ją pomieszczenie obok wyposażone w kilka profesjonalnie
wyglądających sprzętów: między innymi handle, bieżnię czy rowerek. A tutaj
przed oczami widziała idealnie urządzony pokój dla kota. Pewnie gdyby nie była
aż tak zaskoczona to roześmiałaby się w głos. Ten kocur miał przecież nawet
własne łóżko, liczne drapaki imitujące drzewa, stos zabawek, kolorowy dywan w
myszki…No teraz już uzyskała pewność, że Szymborska nie była normalna.- Nic nie
jadłaś, miałaś specjalny pokój dla kota, manię prześladowczą mając nawet notes
elektryczny na hasło…kim ty jesteś Wiktorio?- Odpowiedziała jej tylko cisza.
Kręcąc głową zostawiła Aleksandra samego. Potem dokładnie czytała każdy tytuł
książki z gabinetu Cruelli, przeglądała jej garderobę czy kosmetyki. I za
każdym razem dostrzegała ile je dzieliło. Ona nigdy nie kupiłaby tuszu do rzęs
za 200 czy 300 złotych. Albo miała własnej siłowni w domu, czy sprzątaczki.
Nawet to mieszkanie- z wyjątkiem sypialni i gabinetu- wyglądało jak zwyczajny
hotel: żadnego schowka na szczotkę czy zmiotkę. Dzisiaj nawet dostrzegła brak
pralki. A jakoś nie mogła sobie wyobrazić by Szymborska oddawała każdą część
swojej garderoby do pralni chemicznej, choć taka wydawała się być prawda.
Za
resztę pieniędzy znalezionych w szufladzie poszła do pobliskiego marketu
kupując pieczywo, kilka warzyw oraz swoją ulubioną chałwę. Dopiero teraz
zaczęła mieć na coś ochotę: wiele dni najpierw pod kroplówką a potem na
niesmacznej szpitalnej diecie sprawiło, że nawet sama myśl o jedzeniu
nastrajała ją bardzo radośnie. Ale o dziwo po zjedzeniu chałwy zrobiło jej się
tylko niedobrze. Dlatego potem spędziła w łóżku resztę popołudnia a potem
wieczoru skacząc po kanałach.
Nie
wiedziała kiedy usnęła, ale zdała sobie sprawę że tak musiało być gdy zlana
potem obudziła się w środku nocy. Bała się; ba była wręcz przerażona. Najgorsze
było jednak to, że nie miała pojęcia dlaczego, nie pamiętała nawet fragmentu
swojego snu, tak jak zresztą za każdym razem gdy śniły jej się koszmary. Wstała
z łóżka decydując się wziąć szybki prysznic. Potem wzięła jedną z tabletek
które dała jej Marysia i już po kilku minutach ponownie zasnęła.
Ku
jej uldze Adamczyk już następnego dnia odwiedził ją umawiając się po południu
na spotkanie w sprawie zablokowania jej kart kredytowych. Poza tym gdy wspomniała
o hasłach do laptopa czy telefonu obiecał zanieść je do firmowego informatyka.
Zosia zastanawiała się czy dobrze robi: w końcu rzeczy te nie należały do niej.
Ale zaraz usprawiedliwiła się przed samą sobą: w końcu teraz miała udawać
Szymborską. Nie mogła tego zrobić nie mając do jej osobistych rzeczy. A tym
bardziej zrozumieć dlaczego ich tożsamość została zamieniona.
Myślała,
że skoro Wiktoria miała konto w Krezus Banku sprawy przebiegną gładko i bez
zbędnych formalności, ale się pomyliła. Zbladła, gdy uprzejma recepcjonistka
poprosiła ją o złożenie podpisu, bo przypomniała sobie że przecież nie może
podpisać się tak jak Wiktoria skoro nią nie jest. Nawet jej własna siostra
stwierdziła, że wystarczył jej jeden rzut oka na list który jej napisała by wiedzieć
spod czyjej ręki wyszedł. A ona nawet nie ćwiczyła podpisu Cruelli.
-
Wiki, pani prosi o podpis.- Pospieszał ją ojczym.
-
Słyszałam tylko….ja nie pamiętam jak się podpisałam.
-
Spokojnie, zostałam wtajemniczona w okoliczności pani wypadku i szczerze współczuję.
Dlatego proszę się tym nie przejmować: to po prostu rutynowa czynność.
-
Więc nawet jeśli podpis nie będzie się zgadzać…dostanę pieniądze?- Spytała
czując się tak jakby popełniała oszustwo co w pewnym sensie było prawdą.
-
Tak, bo grafologia podpisu będzie odpowiadała pani charakterowi pisma. –
Słysząc to poczuła jej serce zaczyna bić szybciej. Nie miała pojęcia co teraz
zrobić.
-
Wiki, to nic wielkiego tylko…
-
Ja nie mogę.
-
Wiktorio…
-
Ja nie jestem…- Zaczęła, ale szybko urwała. Nie mogła przecież wrócić do punktu
wyjścia twierdząc, że jest Zosią Niemcewicz. Dlatego starała się szybko
uspokoić regulując oddech.- Przepraszam, muszę już iść.
-
Co się dzieje?- Spytał ją Adamczyk szybko doganiając w korytarzu.
-
To wszystko mnie przytłacza.- Odparła właściwie nie kłamiąc.- Nawet nie
pamiętam swojego podpisu.
-
Lekarz mówił, że to zupełnie normalne w twoim stanie. Z czasem wszystko sobie
przypomnisz.
-
Nie wiem czy tak się stanie.
-
Ja w to nie wątpię.
-
Bo nie rozumiesz.
-
Masz rację: nie rozumiem jak to jest, ale naprawdę szczerze ci współczuję.
Nawet twoja matka…- Rozpoczął, ale nie dokończył jakby w ostatniej chwili udało
mu się ugryźć w język.
-
Co chciałeś powiedzieć o mojej matce?- Spytała patrząc mu prosto w oczy.
-
Ona chciała cię odwiedzić; kilka dni temu dowiedziała się o wypadku. Miała
zamiar przyjechać do Warszawy.
-
Mam nadzieję, że ją powstrzymałeś?- Odparła myśląc o tym, że przecież nie
oszuka matki Wiktorii. Ojczyma mogła, ale nie kobietę która ją wychowała. Ona
nie da się zbyć historyjką o utracie pamięci. Miała tylko nadzieję, że plotki o
tym, iż Szymborska od lat nie rozmawia z matką bo jest z nią w konflikcie nie
była wyssana z palca.
-
Poinformowałem ją o twoim stanie, to wszystko. I teraz przekazuję wiadomość. Ty
zdecyduj czy chcesz się z nią skontaktować.
-
Nie chcę.
-
To twój wybór. Ale chcę być jeszcze wiedziała, że naprawdę zmartwiła się twoim
stanem.
-
Rozumiem.- Tak naprawdę to nic nie rozumiała. W filmach udawanie kogoś innego
wydawało się być takie proste, ale wcale tak nie było. Zwłaszcza, że
praktycznie nie znała Wiktorii i nie miała pojęcia jak się zachować w takiej
czy innej sytuacji. Marysi łatwo było radzić
jej by starała się prowadzić takie życie jakie prowadziła Szymborska nie
przeprowadzając w nim gwałtownych zmian. Przecież nawet gdyby w tym czasie
wyjechała na bezludną wyspę nic nie robiąc i tak chcąc nie chcąc wpłynęłaby na
nie.
-
Nie, chyba nie rozumiesz. Ona cię kocha. I wiem jak podle musi się czuć, bo
choć nie byłaś moją rodzoną córką ja czułem się tak samo gdy się ode mnie
odwróciłaś.
-
Przez Damiana.- Mrugnęła cicho zaczynając powoli powiązywać fakty. W końcu to
imię wymienił w poprzedniej rozmowie Adamczyk. Miała tylko nadzieję, że się nie
wydurniła.
-
A więc już pamiętasz?- Nie zareagowała w żaden sposób na to pytanie. Ale w
duchu ucieszyła się, że jednak nie popełniła żadnej gafy- I mimo to wciąż ze
mną rozmawiasz…czy to oznacza, że mi wybaczyłaś?
-
A powinnam?- Odparła pytaniem. Z chęcią odpowiedziałaby twierdząco na pytanie
staruszka, ale nie miała prawa wtrącać się w życie Wiktorii. Co jeśli jutro się
obudzi i zda sobie sprawę, że ona będąc w jej ciele zrobiła coś takiego? Nie,
nie mogła tego zrobić. Musiała unikać konfrontacji jak najdłużej. Nie znała
powodu ich wzajemnej wieloletniej waśni i w ogóle nie powinno jej to obchodzić.
Priorytetem było odzyskanie przez nią jej własnego życia, a nie myszkowanie po
życiu Szymborskiej.
-
Jeśli mam być szczery, to czasami ja też sądzę że nie. Chcę tylko byś
wiedziała, że już go w żaden sposób nie wspieram. Wtedy gdy widziałaś mnie z
Alicją…po prostu musiałem zjawić się na jego ślubie, w końcu dziwnie
wyglądałoby gdybym nie zjawił się na ślubie własnego syna.- Wyjaśnił Adamczyk,
a Zosia dzięki temu uzyskała kolejną przydatną informację. A więc Damian był
synem Stefana. Czyżby więc zakochał się w Wiktorii z wzajemnością, a rodzice
ich rozdzielili? Może i by w to uwierzyła, ale nie w przypadku kogoś takiego
jak Szymborska. Już prędzej w to, że chłopak zakochał się w niej a ona go tylko
wykorzystywała.- Moja pomoc skończyła się opłaceniem mu studiów w Ameryce, ale
to wszystko. Potem kazałem mu radzić sobie samemu, chociaż i to teraz wydaje mi
się zbyt łagodne.
-
Najważniejsze były pozory.
-
Słucham?
Zosia
pokręciła przecząco głową. To ciche zdane jakby samo wymknęło się z jej ust
wbrew woli. Nie miała pojęcia dlaczego to powiedziała. I co to mogło oznaczać.
Zupełnie tak jakby…jakby wypowiedział je ktoś inny jej ustami.
-
Nic ważnego.
-
W takim razie…możemy wrócić do pani Jaśmińskiej i do końca załatwić sprawę z
pinem do karty?- Niechętnie skinęła głową. Miała tylko nadzieję, że w razie co nie
zostanie oskarżona o fałszowanie podpisów. Bo mimo ciała Szymborskiej z
pewnością nie miała jej charakteru pisma co byle jaka ekspertyza grafologiczna
bez problemu wykaże.
-
Tak, chodźmy.
***
Marysia
od kilku ostatnich dni czuła się bardzo zmęczona. Po pracy wciąż wertowała w
bibliotece najnowsze pozycje medyczne starając się wyszukać podobny przykład do
tego co spotkało jej siostrę. Internet już dawno przejrzała, nawet na zagranicznych
stronach. Najgorsze jednak było chyba to, że nie mogła nikomu o tym powiedzieć.
I sama musiała znosić wyrzuty sumienia na widok płaczącej mamy czy
przygnębionego ojca. A tak bardzo chciała im powiedzieć, naprawdę. Tyle, że dla
Zosi mogło to się skończyć tragicznie. Dlatego robiła wszystko co w jej mocy,
choć jej mąż Ignacy odnosił się coraz bardziej sceptycznie co do jej wyjaśnień.
Tak było i dzisiaj gdy po pracy zagłębiła się w lekturę.
- Po prostu mam takiego pacjenta, który
twierdzi że jest kimś innym.- Wyjaśniła mu tylko mając nadzieję, że to
wystarczy. I rzeczywiście wystarczyło, ale na samym początku. Teraz
najwyraźniej uważał, że zbytnio angażuje się w tą sprawę.
-
Marysiu, tak na zdrowy rozum…uważasz że to jest możliwe? Przecież to nierealne.
-
Każdy fizyk też powie ci, że kolory nie istnieją, a przecież trawa ma inny
kolor niż niebo.
-
To co innego.
-
Posłuchaj, to dla mnie bardzo ważne, poza tym robię to również z ciekawości.
-
Ale to dla ciebie za dużo. Jesteś zbyt blada. Chyba wolałem nawet gdy spędzałaś
wolne chwile w szpitalu u siostry. Siedzenie przynajmniej aż tak bardzo cię nie
męczyło.
-
Nie przesadzaj, nic mi nie jest. Ja tylko…- Chyba sprzysiągł się przeciwko niej
zły omen, bo dokładnie w tym momencie
mocno zakręciło jej się w głowie.
-
Hej, co się stało? Marysiu?
-
Nic. Po prostu…- Znowu nie dokończyła. Tym razem jej głowa opadła bezwładnie na
biurko. Miała szczęście, że akurat siedziała na krześle.
Kilka
minut później wszystko wróciło do normy, ale Ignacy nie dał się przekonać by
dać temu spokój. Koniecznie chciał jechać do szpitala. Maria dla świętego
spokoju po dwóch kwadransach zgodziła się mając nadzieję, że tego popołudnia
jeszcze zdoła dokończyć książkę którą właśnie zaczynała. A jeśli zmarnuje czas
na kłótnie z mężem nic nie uda jej się zrobić.
Wszystko
wyjaśniło się niecałą godzinę od przyjazdu do szpitala. Połowę z tego czasu
spędzili w poczekalni, dopiero potem Maria mogła zostać zbadana przez lekarza.
I naprawdę przeżyła duży szok gdy została wysunięta hipoteza. Nawet gdy resztę
badań i test ją potwierdził nie mogła w to uwierzyć.
-
I co?- Spytał ją Ignacy, którego lekarz wpuścił do gabinetu. Przyglądał jej się
z niepokojem tak jakby sądził, że jest śmiertelnie chora. Przez jedną malutką
chwilkę miała zamiar oszukać go w ten sposób, by odkuć się za zmuszenie jej do
przyjazdu tutaj, ale powstrzymała się. Czasami wciąż była bardzo dziecinna,
nawet w bardzo ważnych kwestiach. Nawet jej własna matka twierdziła, że pięć
lat młodsza Zosia jest od niej dużo bardziej rozsądna.
-
Wszystko w porządku.
-
Więc skąd to omdlenie? Mówiłem, że za dużo pracujesz.
-
To nie od pracy, kochanie. Po prostu…jestem
w ciąży. To dopiero siódmy tydzień.
-
Jezu więc chcesz powiedzieć, że w końcu się nam udało?
-
Na to wygląda.- Mrugnęła cicho, bo obejmujące ją ramię krępowało jej usta.
Ignacy cieszył się tak jakby wygrał los na loterii. Ale nie ma się w końcu
czemu dziwić: próbowali od ponad roku. Przez trzynaście miesięcy przeżywając od
nowa rozczarowanie gdy pojawiło się u niej krwawienie spotęgowane faktem jego
opóźnienia lub braku który najprawdopodobniej był skutkiem nerwów. Nigdy nikomu o tym nie mówiła: nawet
siostrze z którą była najbliżej a także przyjaciółkom, bo rozczarowanie
bolałoby dodatkowo gdyby musiała widzieć ich współczujące spojrzenia. Ale przez
to cierpiała w samotności tylko z Ignacym.
-
Nawet nie wiesz jak się cieszę.- Powiedział cały uśmiechnięty w końcu
pozwalając jej żebrom oddychać.
-
Nie, ale widzę.- Odparła rozbawiona.
-
Naprawdę niczego nie podejrzewałaś?
-
Nie. Co prawda nie miałam okresu, ale myślałam że to z powodu wypadku Zosi. Tak
bardzo się o nią bałam, że uważałam że jego brak związany jest z nerwami.
-
Na szczęście dla nas, okazało się że nie. Siódmy tydzień mówisz? A więc niecałe
dwa miesiące temu.
-
Tak, jeśli wszystko dobrze pójdzie w październiku staniesz się tatusiem.
-
A ty mamusią.- Ponownie ją przytulił a potem pocałował w usta. Nawet nie umiał
opisać swojej radości. Poza tym cieszył się, że to stało się teraz. Maria
zawsze była bardzo bliska z siostrą, łączyła je specyficzna więź dlatego jej
śpiączka była dla niej szczególnie bolesna. Także jego teściowie dzięki
wiadomości stania się dziadkami z pewnością choć w jakiejś małej części znajdą
pocieszenie w tej myśli. – Ale teraz masz skończyć z pracowaniem do nocy.
-
Ignacy…
-
Nie patrz na mnie z takim politowaniem. Będę cię pilnował.
-
Nie chcę nic mówić, ale w Sylwestra wypiłam dwa drinki, a mimo to nasza mała
fasolka na szczęście jest zdrowa jak ryba.
-
Więc lepiej nie kusić losu.- Podsumował. Potem przez długą chwilę mierzyli się
wzrokiem aż Maria przewróciła oczami. Ignacy się wtedy roześmiał.- Wiesz co
sobie pomyślałem? Że te twoje chińskie ciasteczko się sprawdziło.
-
Hm?
-
Pamiętasz tą głupią wróżbę? Dałaś mi ją przed sylwestrem u Franka.- Miał na
myśli swojego przyjaciela, który w tym roku urządzał domówkę z okazji
pożegnania starego roku na której byli.- Na mojej było: „ukochana osoba cię
zaskoczy”, na twojej że „spełni się twoje największe marzenie”. A zawsze
marzyłaś o dużej rodzinie i dziecku, prawda? No, co prawda ty nie jesteś moją
ukochaną, ale wiadomość o ciąży bardzo mnie zaskoczyła.
-
Coś ty powiedział?
-
Spokojnie, tylko się z tobą droczę. Przecież wiesz, że kocham cię nad ży…
-…nie,
wcześniej.
Z wrogiem zamień się na
duszę by pokonać go.
Wiem o niej tylko tyle,
że potrafiła być prawdziwą suką i mnie nie znosiła.
Była moim wrogiem.
Wróżba
z karteczki którą dała Zosi…
Ale
nie, to przecież niemożliwe: nawet ona w to nie wierzyła, a była prawdziwą
amatorką okultyzmu. Zosia często kpiła sobie z niej z tego powodu mówiąc, że
przez to staje się hipokrytką w swoim zawodzie.
Nie, to na pewno było niemożliwe.
Tyle,
że tak samo niemożliwe było to, że jej siostra była uwięziona w ciele Wiktorii
Szymborskiej. A jednak tak się stało, bo już dawno wykluczyła wszelkiego
rodzaju choroby psychiczne, a przynajmniej te o których cokolwiek wiedziała.
-
Powiedziałem tylko, że nasza wróżba się spełniła…
-
Nie, w porządku. Mógłbyś mnie teraz na moment zostawić samą?
-
Dlaczego?
-
Bo chcę do kogoś zadzwonić. Aha i pamiętasz, że dałam Frankowi i jego żonie po
takim ciasteczku? Mógłbyś dowiedzieć się co było w nich napisane?
-
Marysiu, chyba nie myślisz, że…
-…po
prostu zapytaj, dobrze? Proszę.- Ignacy zwlekał chwilkę, a potem po prostu
złożył tą dziwną rozmowę na krab ciąży.
-
Okej, zapytam przy okazji.
-
Nie, muszę to wiedzieć teraz.
-
Dobrze, a więc ja też zadzwonię.- Roześmiał się, jakby pobłażliwie dla humorów
żony.
-
Dziękuję.- Mrugnęła doskonale wiedząc, że w oczach męża jej zachowanie wygląda
na co najmniej dziwne. Ale tym będzie przejmowała się później. Na razie musiała
zadzwonić do Zosi. Starała się powściągnąć swoje podniecenie, bo jeśli ten trop
jest niedobry, mogłaby tylko dać jej złudne nadzieje. Najlepiej jakby wpleść to
mimochodem…może nawet udać że ją to ciekawi? Miała nadzieję, że jej się to
uda.- Witaj Zosiu, jak się masz?
-
Prawdę mówiąc źle. Dziś rano popełniłam fałszerstwo.- Zaczęła opowiadając
siostrze przebieg spotkania w banku.
-
Słuchaj, teraz jesteś w ciele Szymborskiej, więc to są niejako twoje pieniądze.
-
Mózg jest mój, więc zgodnie z prawem to ja żyję, nie ona.- Maria postanowiła
nie spierać się z młodszą siostrą o tak abstrakcyjny problem; w końcu nikt
przed nią nie doświadczył takiej zamiany. A przynajmniej nikt kogo ona znała.
-
Nieważne. Czy to znaczy, że możesz już kupić sobie najpotrzebniejsze produkty?
-
Na to wygląda. Ale naprawdę czuję się z tym potwornie. Poza tym dobrze, że
dzwonisz bo jest coś. W zasadzie to nic ważnego, ale wcześniej prosiłaś, że
jeśli wydarzy się ze mną coś co nie do końca będę umiała wytłumaczyć mam ci o
tym powiedzieć.
-
I?
-
Gdy byliśmy w banku…to znaczy ja i ojczym Wiktorii on nawiązał do jakichś
wydarzeń z przeszłości. Nie za bardzo wiedziałam o co chodzi, właściwie w ogóle
nie znałam przyczyn konfliktu, ale nagle z moich ust padły słowa które mnie
samą zaskoczyły.
-
Co powiedziałaś?
-
To nic takiego: najważniejsze były pozory. Nie wiem czy to w ogóle miało jakiś
sens, ale dla Adamczyka najwyraźniej miało, bo cały skurczył się w sobie.
-
No dobrze, a jaki był kontekst jego wypowiedzi?- Zosia pospiesznie, nieco
chaotycznie jej to wyjaśniła. Zakończyła to słowami:
-
Wiesz, może to jednak nic takiego. Teraz myślę, że może zareagowałam siłą
sugestii ale wtedy czułam się tak jakby…
-…jakby
to Wiktoria podsunęła ci te słowa?
-
Tak. Wiem, że to absurdalne, ale myślisz…myślisz że ona może tkwić w swoim
ciele, ale ja je przejęłam? I że będzie próbowała je odzyskać?- Marysi wydawało
się, że ostatnie pytanie siostra zadała bardzo cicho, bo ledwie zdołała je
usłyszeć przez komórkę.
-
Nie mam pojęcia, ale nie sądzę. Minęło już zbyt dużo czasu.
-
A jeśli tak jest to co stanie się ze mną? Czy wtedy wrócę do swojego ciała czy
zniknę na zawsze?
-
Zosiu, nie myśl na razie o tym.
-
Łatwo ci mówić.
-
Wiem, że tak myślisz, ale to nie prawda. Dlatego pomówmy o czymś innym…pamiętasz
może ciastka z chińską wróżbą które dałam ci dla twoich przyjaciółek?
-
Czemu teraz o tym wspominasz?
-
Po prostu, żeby zmienić temat. Dałaś je im?
-
Tak.
-
Pamiętasz co było na nich napisane?
-
Nie bardzo.
-
Daj spokój, spróbuj chociaż.
-
Dlaczego chcesz rozmawiać o jakichś głupich karteczkach?
-
By zająć czymś twoje myśli. Więc?
-
To jeszcze bardziej bez sensu niż rozmowa o tym co mnie spotkało.
-
Nieważne, mów.
-
Dobra, czekaj…Jowita na pewno miała coś
o zmianach, Emilia miała spotkać jakąś miłość a Ksawery…jemu chyba też trafiło
się coś o miłości.
-
Nie pamiętasz jak wróżby brzmiały dokładnie?
-
Maria, litości…
-
Już dobrze, przepraszam.- Powiedziała. Bo zdała sobie sprawę, że przecież sama
wróżba niewiele jej da. Musiałaby porozmawiać z przyjaciółkami Zosi by spytać
czy po zjedzeniu ciasteczka ich wróżby rzeczywiście się spełniły. Ale w ten
sposób zrobiłaby tylko z siebie idiotkę a nie mogła im powiedzieć prawdy.
Dlatego zdecydowała się najpierw poczekać na to co powie Ignacy na temat wróżby
Franka i Pauliny.- Aha i mam dla ciebie nowinę.
-
Jaką?
-
Za siedem miesięcy zostaniesz ciocią. Jestem w ciąży, Zosiu.
***
Wtorek
Zosia również zamierzała spędzić w swoim mieszkaniu (czy mogła tak mówić o domu
Wiktorii?) wylegując się w łóżku i licząc na cud (czytaj: odzyskanie w końcu
swojego ciała), ale nie było jej to dane. Już około ósmej ten wstrętny kocur
zaczął przeraźliwie miauczeć co słyszała mimo zamkniętych drzwi. Nawet nakrycie
głowy poduszką nic nie dało.
-
Zabiję cię Aleksander.- Szepnęła do siebie zmuszając się do wstania z łóżka.
Niechętnie poszła do kuchni wsypując resztę kociej karmy do miski (przedtem
wyrzuciła nietkniętą poprzednią). Do drugiej nalała mleka. Tyle, że ten
wstrętny kocur znów nie chciał nic jej coraz głośniej zawodząc.- Nie mam nic
innego ty tłusty kulko. Nie wiem czy zazwyczaj karmiła cię twoja właścicielka,
ale…- Przerwała widząc jak kocur podchodzi do jednej z szafek próbując ją
otworzyć.- Super, jeśli tylko zadrapiesz meble Cruelli…O cię w życie, a jednak
twoja pani cię karmi. Wow, ale zapas. Chyba kupuje jedzenie tylko dla ciebie.-
Mówiła Zosia widząc wiele torebek kocich przysmaków. Boże, jedna torebka musiała
kosztować przynajmniej 10 zł, co wiedziała bo kiedyś przy regale z kocim
żarciem śmiały się z tego z Marysią. Ona może i nie pałała miłością do
zwierząt, ale i tak uważała że to przesada. W końcu ona sama czasami nie
wydawała na swój posiłek takiej kwoty: na śniadanie wystarczył tylko jakiś
jogurt. A kot Szymborskiej jadał takie rarytasy na każdy posiłek.- No dobra
skurczybyku, zobaczymy w takim razie czy to będziesz jadł, bo jeśli nie…-
Groźnie zawiesiła głos, ale zdaje się że na futrzaku nie zrobiło to żadnego
wrażenia. A chwilę później szeroko uśmiechnęła widząc, że Aleksander zajada się
ekskluzywnym śniadaniem z torebki.- No, bo już myślałam że cię zagłodzę kocie.
A źle by o wyglądało gdyby jutro zjawiła się prawdziwa Wiktoria i mnie za to
zabiła. W końcu chyba musi cię dość lubić serwując takie przysmaki, nie? No i w
ogóle masz swój pokój…Ja za to chyba ześwirowałam bardziej niż sądziłam skoro
gadam do siebie i kota.- Wymamrotała na koniec idąc do kuchni by przyrządzić
sobie coś na śniadanie. Ale mimo wszystko się przy tym uśmiechała.
Choć
początek dnia zaczął się dość dobrze, potem było tylko gorzej. Wizyta
sprzątaczki (tej samej która służyła u Szymborskiej kilka lat) przygnębiła
Zosię, bo zdała sobie sprawę że ta kobieta wie więcej o mieszkaniu Wiktorii niż
ona sama. I choć było to zrozumiałe- w końcu nie była Cruellą- to ją
przygnębiło. Zwłaszcza gdy przypadkiem poznała parę odpowiedzi na nurtujące ją
pytania.
-
Nie ma tu jedzenia, bo ma pani zamówiony catering przez cały tydzień.-
Wyjaśniła pani Stasia, gdy Zosia niby to przypadkiem spytała czy przed jej
wypadkiem sprzątnęła jej wszystkie artykuły spożywcze.- A hasło do komputera…co
prawda nigdy mi tego pani nie mówiła, ale sprzątając gabinet natknęłam się na
małą karteczkę przylepioną do wewnętrznej części stołu. Broń Boże nigdy z niego
nie korzystałam.- Zakończyła przysięgając na Boga, swoich zmarłych rodziców i
własną duszę. A Zosia przekonała się, że niepotrzebnie oddała laptopa Wiktorii
informatykowi za pośrednictwem jej ojczyma.
Potem
zjawił się właśnie on: Stefan Adamczyk. Był taki jak zawsze, bardzo troskliwy i
pomocy, ale znów zaczął na nią naciskać odnośnie jej powrotu do pracy. Wiem, że
jeszcze nie wszystko pamiętasz, tłumaczył, ale dzięki pracy staniesz się znowu
sobą. Słysząc to miała ochotę parsknąć śmiechem. Staniesz się znowu sobą? Gdyby
wiedział jak wiele by dała by okazało się że miał rację…
Gwoździem
do trumny był pomysł wyjścia na zewnątrz. Ponieważ nie wiedziała co ze sobą
zrobić najpierw bez sensu spacerowała po parku a potem gdy zrobiło się trochę
zimniej po galerii handlowej co ją zdołowało (Zwrócił na nią uwagę jakiś facet
w garniturze zapraszając na kawę, a wielu innych się patrzyło, chociaż miała na
sobie dresy i grubą kurtkę; no dobra, w galerii ją ściągnęła, ale mimo wszystko
nawet nie miała na sobie makijażu. Ani seksownej sukienki. Gdy była sobą nigdy
nikt nawet nie przepuścił ją w drzwiach autobusu a co dopiero usiłował
flirtować czy poderwać). Na dodatek wieczorem gdy chciała wyżalić się siostrze,
ta nie odebrała telefonu. By się nie rozpłakać (wciąż bardzo bolało ją serce
gdy myślała o cierpiących z jej powodu rodzicach) postanowiła zrobić to, co od
trzech dni sprawiało jej jako taką przyjemność. Mianowicie szperanie po
mieszkaniu Szymborskiej (już jakiś czas temu zdołała przekonać samą siebie, że
robi to by lepiej poznać graną przez siebie postać a nie zwyczajnej ciekawości).
Tym razem przyszła kolej na kolekcję jej płyt. Gdy jako tako udało jej się
rozgryźć działanie wieży, zaczęła wybierać je na chybił trafił. Zdziwiła się
więc gdy głównie dominowały tu kawałki klasyczne. No i Celine Dion. Wiki
musiała ją lubić.
Poza
tym trafiła na parę kursów aerobiku, parę melodii relaksacyjnej, a nawet muzyki
do tańca brzucha. Zrozumiała więc skąd wziął się płaski i lekko umięśniony
brzuszek, który teraz chwilowo należał do niej. Tak samo idealny jak piękna,
sercowata twarz z wysokimi kościami policzkowymi i wyrazistymi oczami. Nie
dziwota, że miała takie powodzenie.
-
Ale ja przynajmniej nie jestem tak ździrowata i sukowata jak ty.- Mrugnęła w
pewnym momencie nie wiadomo do kogo. Czuła, że nie powinna wypijać całej
butelki wina które kupiła w galerii handlowej, ale i tak nie miała lepszych
planów. Czekanie. To właśnie najlepiej określało jej zachowanie. Szkoda tylko,
że nie wiedziała ile będzie czekać.
Jakiś
czas później obudziła się na sofie wciąż słysząc dźwięki Czterech pór roku Vivaldiego.
Czuła potworny niesmak w ustach, ale o dziwo ani trochę nie bolała jej głowa.
Zwykle, nawet dwa piwa sprawiały że miała potężnego kaca. Ale najwyraźniej w
ciele Szymborskiej nie musiała się o to martwić. Wstając zaczęła poruszać szyją
by pozbyć się jej sztywności. Dopiero wtedy zdała sobie sprawę, że tym co ją
obudziło był dzwonek do drzwi.
Z
perspektywy czasu mogła zwalić wszystko na niewyspanie. No i uważała, że za
nimi stoi sprzątaczka Stasia, która choć obiecała zjawiać się co trzeci dzień mogła
nie posprzątać wszystkich pomieszczeń i teraz chcieć to nadrobić. Ale przede
wszystkim winę ponosiła ona sama, bo była nieostrożna. I nie sądziła, że portier
wpuściłby jakiegoś złoczyńcę. Albo że Wiktoria może być aż tak poryta. Dlatego
otworzyła te drzwi bez cienia strachu.
-
Heeej.- Przywitało ją przeciągłe westchnienie młodego mężczyzny. Widząc ją, a
raczej jej stan, zmarszczył brwi.- Jesteś chora? Myślałem, że o tej porze
będziesz już gotowa do pracy i może nawet nie zdążę cię złapać.- Nie wiedziała
co na to odpowiedzieć. Domyślała się, że łączyły go z Wiktorią relacje
damsko-męskie. Ale nie mogła mieć tej pewności. Co jeśli po prostu miał taki
flirciarski sposób bycia? Jeśli był na przykład bratem? Albo po prostu
przyjacielem? Nawet jeśli to nie pasowało je do Wiktorii nie mogła być tego
pewna. I tego wykluczyć. Dlatego postanowiła zachować rezerwę, a nie od razu go
wyganiać.
-
Dziś mam wolne.- Odpowiedziała mu. Słysząc to uśmiechnął się.
-
Wow, jakim cudem zmuszono cię do tego?
-
Miałam mały wypadek.
-
W takim razie zamieniam się w słuch. Mogę wejść?
-
Jasne, przepraszam że trzymam cię tak w progu, ale…
Nie
dokończyła, bo nieznajomy wszedł do jej przedpokoju. I dokładnie wtedy
zorientowała się, że popełniła błąd. Bo przerwała nie dlatego, że chciała ale
dlatego że po prostu nie mogła. Bo usta bruneta zachłannie wpiły się w jej
wargi, a dłonie zaczęły błądzić po plecach. Z zaskoczenia w pierwszej chwili
nie zareagowała; dopiero kiedy poczuła jak jego język próbuje wpełznąć do jej
ust oprzytomniała. I zaczęła się wyrywać.
-
Ej kocico spokojnie.- Roześmiał się podnosząc ją niemal jak lalkę. Jego palce
musnęły przy tym jej lewą pierś sprawiając, że krzyknęła.- Tak, pokaż mi jaka
jesteś wściekła. Tęskniłem za tym.
-
Puść mnie! Słyszysz, puszczaj mięśniaku!
- O znów zapomniałaś mojego imienia? Lubisz grać taką sukę co?
- O znów zapomniałaś mojego imienia? Lubisz grać taką sukę co?
-
Niczego nie gram, puść mnie i nie dotykaj słyszałeś?!
-
U, ależ ta chrypka w twoim głosie jest podniecająca. Chcesz sprawdzić jak na
mnie zadziałała?- Gdy próbował chwycić jej dłoń i przyciągnąć je w kierunku
swojego rozporka nie wytrzymała. Zaczęła drzeć się w niebogłosy tak, że jej
gardło znów zaczęło lekko pobolewać a w oczach pojawiły się łzy. Gdy nieznajomy
zatkał jej usta dłonią ponownie zaczęła wierzgać próbując się uwolnić.- Aaaa!-
Jęknął w pewnym momencie gdy ugryzła jego dłoń.- Kurwa, ugryzłaś mnie! Co z
tobą? Nigdy nie wspominałaś o perwersji, ale ja się na to nie piszę!- Miała
irracjonalną ochotę się roześmiać. W końcu obcy facet ją obmacywał sądząc, że
chce dać się zgwałcić. I to ją nazywał perwersyjną?
-
Kim ty do cholery jesteś?- Spytała czując, że brzmi to śmiesznie. Przecież
powinna go wyrzucić. I opieprzyć portiera za wpuszczenie go. Dlaczego więc
teraz z nim konwersowała zamiast dzwonić na policję? Nie mogła być pewna, że
znów się na nią nie rzuci. Ale jednocześnie jakaś jej część mówiła, że nie
wyglądał na gwałciciela.
-
Kpisz sobie?- Jęknął przykładając miejsce skaleczenia do ust. Patrzył na nią z
wyrzutem.
-
Nie, ja…jest coś co chyba powinieneś wiedzieć. Pamiętasz jak wspomniałam o
wypadku?- Spytała jednocześnie odpinając górny guzik bluzki by pokazać mu swoją
bliznę na szyi.
Pół
godziny później, Zosia wiedziała że niedoszły gwałciciel nazywa się Jarek
Dobrowolski i od kilkunastu miesięcy z przerwami spotyka się z Wiktorią. Z
racji faktu jakiegoś zagranicznego kontraktu, nie było go w kraju kilka
miesięcy, dlatego stęsknił się za swoją małą przyjaciółką (jak nazywał
Szymborską) stąd to nieco zbyt ciepłe przywitanie. Zosia uważała, że bardziej
odpowiednie byłoby określenie ogromnie gorące, ale tylko pokiwała głową. Wciąż
miała mieszane uczucia w stosunku do Jarka, ale o dziwo nie czuła wobec niego
strachu.
Oczywiście
łączył ich (to znaczy jego z Wiki) wyłącznie seks. Co prawda Dobrowolski nie
powiedział tego otwarcie, ale choć nieco naiwna, Zosia nie była głupia.
-
A więc naprawdę nic nie pamiętasz? To znaczy tego co dotyczy mnie?- Spytał gdy
zdradził jej najistotniejsze niuanse ich związku.
-
Niestety.- Usiłując wzbudzić w sobie odrobinę niezadowolenia z tego faktu
wzruszyła ramionami robiąc smutną minę. Tak naprawdę Jarek był dla niej
kolejnym kłopotem do rozwiązania.
-
Więc gdy się na ciebie rzuciłem…?
-
Nie miałam pojęcia kim jesteś i chciałam wyrzucić, bo sądziłam że widzę cię
pierwszy raz w życiu. Ale ze względu na twoje dość, hm, powiedzmy otwarte
zachowanie pomyślałam, że dobrze się znamy więc rozsądniej będzie porozmawiać i
wszystko załatwić. No a potem gdy zacząłeś…W myślach nazwałam cię gwałcicielem.
-
Jezu, przepraszam. Nawet nie pomyślałem, że…
-
W porządku. Ja też nie przypuszczałam, że…że nasz związek był…taki specyficzny.
Czemu się uśmiechasz? Powiedziałam coś śmiesznego?
-
Nie. Po prostu nieświadomie przyznałaś, że w tym czasie łączyło cię coś takiego
tylko ze mną.
-
Co? Nie, jeśli myślisz że byleś w życiu Wikto…to znaczy moim życiu jedynym to
muszę cię rozczarować.
-
Spokojnie, nie wyznam ci teraz że cię kocham. Nie musisz się obawiasz. Żadne z
nas raczej nie jest stworzone do monogamii i miłości na całe życie.
-
Wcale się tego nie obawiam.- Odparła ignorując ostatnie twierdzenie mężczyzny.
Bo powiedział je tak ironicznie, że aż poczuła się głupio i śmiesznie, że ona,
Zosia Niemcewicz, niczym ostatnia idiotka w to wierzyła. Wierzyła, że każdy
człowiek ma swoją drugą połówkę która go dopełnia. Aż do czasu gdy najpierw
Bartek, a potem Arek nie rozwiał jej złudzeń. Ale w końcu do trzech razy
sztuka. Teraz już nigdy nie zaufa mężczyźnie przez najbliższe dziesięć lat.
-
Więc? Skoro już się mnie nie obawiasz…może miałabyś ochotę na seks z
nieznajomym?- Znów zrobiła coś bardzo głupiego. Roześmiała się. To całe
napięcie z powodu surrealistycznej sytuacji w jakiej się znalazła począwszy od
uwięzienia w ciele Szymborskiej aż do znalezienia się tutaj, osiągnęło apogeum.
Tylko tak mogła to sobie wytłumaczyć. Bo poczuła się tak, jakby to wszystko nie
miało żadnego znaczenia, jakby było tylko komputerową grą. Jakby to, przejęła
życie i mieszkanie Wiktorii oznaczało, że to wcale nie dotyczy jej. Ale przecież
tak nie było.- Wiesz, że nawet w takim wydaniu bardziej mi się podobasz?- Kontynuował
wstając z małej sofy i przysiadając się do niej. Widocznie jej śmiech odebrał
jako zachętę albo co gorsza zgodę.- Chyba po raz pierwszy widzę cię bez
makijażu i innym ubraniu oprócz stroju Ewy albo jednego z tych twoich bankowych
uniformów…- Zamilkł biorąc jej dłoń w swoje, a potem podniósł ją do ust.- …i
muszę przyznać, że z tą niewinnością jest ci nawet do twarzy.- Dokończył
jednocześnie wędrując ustami wyżej, po zewnętrznej stronie nadgarstka. Drugą
dłonią zaczął pieścić wnętrze jej dłoni zataczając tam palcami malutkie
kółeczka.- Poza tym byłaby to też duża korzyść dla ciebie.
-
Dddoprawdy?- Zdołała tylko wyjąkać, ale i tak jej głos zabrzmiał wyjątkowo
piskliwie. I wiedziała, że nie tylko dlatego iż nie należy do niej.
-
Aha. Może dzięki powtórzeniu czynności której się kiedyś oddawaliśmy uda ci się
ją przypomnieć.- Zakończył. Gdy wówczas spojrzał jej w oczy poczuła jak
szybciej bije jej serce…nie, nie jej serce. Tak samo jak gęsia skórka którą
poczuła nie należała do jej ciała. To wszystko należało do Wiktorii
Szymborskiej. I wpadła w panikę uświadamiając to sobie. Bo kto czuł w tej chwili leciutki zalążek
pożądania: ona czy Wiktoria Szymborska?
-
Wybacz, ale nie.- Odpowiedziała gwałtownie wstając jednocześnie wyszarpując
dłoń.- Chciałabym żebyś wyszedł.
-
Wiki spokojnie, ja nie zrobię nic czego byś nie chcia….
-
Chcę żebyś w tej chwili opuścił moje mieszkanie.
-
Dobra, w porządku. Gdybyś odzyskała pamięć wiesz gdzie mnie szukać.
Skinęła
głową, choć prawdę mówiąc nie miała pojęcia. Potem bez słowa odprowadziła jego
postać aż do drzwi. Dopiero wtedy wybuchła płaczem. Właściwie sama nie
wiedziała dlaczego. To znaczy wiedziała, ale nie chciała nazwać tego słowami. Bo
czuła się rozdarta. Przez jakąś malutką chwilkę chciała by Jarek kontynuował to
co robi, bo było to po prostu miłe, sprawiło jej ciału przyjemność o czym
informował ją chociażby przyspieszony puls. Ale z drugiej strony czuła odrazę
gdy uświadomiła sobie, że dała się pocałować i obmacywać obcemu mężczyźnie. I
co z tego, że to wydarzyło się, bo na nią napadł, ma ciało Wiktorii
Szymborskiej a ono go pamiętało i odpowiednio reagowało? Ale przecież to ona,
Zosia, odczuwała to wszystko. To ona będzie miała to w swojej pamięci nawet jak
wróci do swojego dawnego ciała…a może jednak nie? Może to będzie tylko jak zły
sen? Może gdy się ponownie obudzi znów będzie stała na tamtych piekielnych
schodach razem z prawdziwą Wiktorią?
Bo
nie chciała wierzyć w to, że ten koszmar nigdy się nie skończy, że już na
zawsze zostanie Cruellą. Nie chciała wierzyć, że czułaby to samo gdyby wciąż
była w swoim właściwym ciele. Że chciałaby by pocałował ją nieznajomy, nawet
jeśli wyglądał jak model z okładki jak Jarek.
Obawiała
się czegoś jeszcze. Że może nie do końca było tak, że jej mózg był tylko jej,
Zosi. Że to Wiktorii czasami udaje się uzyskać kontrolę nad swoim ciałem tak
jak przed chwilą. Ale zaraz w jej głowie pojawiła się cyniczna myśl, że tylko
się oszukuje.
Po prostu poczułaś
pożądanie do młodego umięśnionego faceta, w którego oczach ujrzałaś pragnienie
i miałaś ochotę mu ulec, powiedział jakiś głos w jej
głowie. Bo wciąż jesteś taka samo żałosną
zakompleksioną idiotką, której wystarczy tylko jeden mały choćby i niewinny
sygnał zainteresowania by z wdzięczności wmówić sobie że cię kocha i wskoczyć
mu do łóżka. A choć tym razem masz ciało Szymborskiej a nie swoje to nic się
nie zmieniło. Wciąż chcesz dawać się wykorzystać. Wciąż praktycznie się o to
prosisz.
-
Naprawdę zwariowałam. Do cholery zwariowałam!- Krzyknęła do czterech ścian
wciąż płacząc. Czuła się brudna nawet po półgodzinnym prysznicu szczególnie
szorując miejsca, w których wciąż czuła dotyk rąk Jarka. Ale nie była w stanie
zmyć jej prawdziwego brudu.
Brudu,
który odczuwała na swojej duszy.
Potem przypomniała sobie
o Arku. I poczuła niemal ulgę, gdy inny rodzaj bólu zawładnął jej sercem, bo
oznaczało to, że jednak aż tak bardzo się nie zmieniła. Że wciąż jest Zosią,
choć czasami zaczynała w to wątpić. Że to Wiktoria zachowywała się jak dziwka,
a nie ona. Ale czy rzeczywiście to Cruella postępowała źle? Co jej, Zosi, dała
nieśmiałość i strach przez zrobieniem pierwszego kroku? Najpierw oszukał ją
Bartek a potem Arkadiusz. Wiki może i sypiała z facetami, ale to ona dyktowała
warunki. I choć nawet w jej myślach brzmiało to absurdalnie to w tej właśnie
chwili jej tego szczerze zazdrościła. Bo potrafiła oddzielić uczucia od
pożądania; ba chyba w ogóle nie potrafiła zaangażować się na tyle mocno by
kogoś pokochać. I dzięki temu cierpiała, Cruella nie. Była wredna: zgoda. Złośliwa?
Też. Ale może w ten sposób tylko się broniła? Może przyjmując wobec świata
pozycję obronną można było ustrzec się przed wieloma błędami?
Genialne ja myśle ze właśnie dopiero kiedy Zosia zrozumie Wiktorię to się przeniesie do swojego ciała ale czy wtedy się obudzi to nie wiem w Twoich opowiadaniach wszystko się może zdarzyć. Bardzo fajny jest taki wątek innego gatunku wcale nie jestem zawiedziona co podkreślam kolejny już raz
OdpowiedzUsuńA ja myślę, że Zosia i Wiktoria pomogą sobie nawzajem. Może nawet zostaną najlepszymi przyjaciółkami ? Zastanawiam się tylko co się stało z duszą Wiktorii ? Czy ona obudzi się w ciele Zosi czy też obydwie będą okupowały ciało Wiktorii. Przypomniał mi się film "THE HOST" z 2013 roku.
OdpowiedzUsuńCzytałam książkę na podstawie której powstał film, ale absolutnie się nią nie inspirowałam (przynajmniej świadomie). Więc raczej nie musisz się spodziewać jakiegokolwiek podobieństwa między The host a Nowym początkiem.
UsuńFilmów i książek na temat zamiany ciał, które powstały w ciągu ostatnich kilkunastu lat jest dość sporo :)
UsuńWcale nie zarzucam Ci wzorowania się na którejkolwiek książce. To było takie "luźne" skojarzenie zaraz po przeczytaniu dotychczasowych części tej opowieści.
Równie dobrze mógłbym napisać o jednym z odcinków serialu "Po tamtej stronie", który był emitowany w TVP w pod koniec lat 90'tych ubiegłego wieku. Nie pamiętam, który to był odcinek ale tam też był podobny motyw z zamianą ciał.
Twoje opowiadania doskonale wpływają na moją wyobraźnię :) Dlatego tu jestem i czytam Twoje teksty bo bardzo dobrze piszesz.
Pozdrawiam i życzę dużo weny twórczej.
Jakoś mało osób wstawia komentarze szkoda bo fajnie jest poczytać refleksje innych :-)
OdpowiedzUsuńTeż się zastanawiam czy aż tylu osobom nie spodobała się zmiana gatunku, czy po prostu nie mają nic do powiedzenia na temat tego opowiadania :)
Usuńjestem z Tobą można powiedzieć od prawie początku, najpierw nie miałam zamiaru komentować, taki podlotek nie myslalam o takich rzeczach, tylko żeby więcej i więcej czytać, potem zmadrzalam i ppstanowilam ze w końcu podziele się wrażeniami w komentarzach, niestety żaden z nich nie ukazał się, nie wiem jakie były tego przyczyny, więc po kilku nieudolnych próbach zwątpiłam i dalam sobie spokój krótko mówiąc ☺ przechodząc do sedna to powiem jedno: jesteś najlepsza! każde twoje opowiadanie, każdy twój pomysł i historię przypadły mi do gustu i stały się uzależnieniem ☺ wchodzę to codziennie i sprawdzam czy nie pojawiło się cos nowego, pomimo tego ze czasami piszesz cos lepiej lub gorzej, ja wciąż jestem zaintrygowana w jaki sposób przekazujesz nam historię ludzi, którzy zazwyczaj przechodzą dluuuuga drogę do miłości �� pozdrawiam, życzę powodzenia... Patka ☺
OdpowiedzUsuńJa czytam cały czas i czekam na rozwinięcie sytuacji, dobrze że Marysia wpadła na trop tych wróżb :-D ~ Mimi
OdpowiedzUsuń