Podczas drogi powrotnej tym razem nie spałam.
Początkowo pogrążywszy się w myślach na nowo przeżywałam wspaniałe momenty
mojej i Artura wycieczki. A szczególnie towarzyszącą im beztroskę. No i to
wszystko czego nauczyłam się o intymnej sferze swojej osobowości- a było nad
czym rozmyślać. Co chwila łapałam się również na tym, że zerkam na Chojnackiego
przypominając sobie jego spojrzenie, przelotny dotyk czy pieszczotę. Choć
musiałam przyznać, że dzięki temu wyjazdowi moja namiętność do niego już raczej
osłabła- nie mam tutaj oczywiście na myśli jej natężenia ale raczej
częstotliwość- co było raczej wskazane. Kochanie się po trzy, cztery razy na
dobę stanowczo podchodziło pod seksoholizm.
Potem z tych rozmyślań wyrwał mnie Kult, a raczej
jedna z piosenek prezentowanych przez ten zespół która wybrzmiała z radio,
które włączył mój kierowca. Wtedy razem z Arturem zaczęliśmy nucić Dziewczynę o
perłowych włosach a potem kolejne kawałki tego świetnego zespołu- tym razem już
bez melodii. Gdy zaczęliśmy się plątać w tekstach przeszliśmy do piosenek
Video, Myslowitz, Hej, Lipnickiej a nawet Frąckowiak. Dość powiedzieć, że po
prostu w drodze powrotnej się nie nudziliśmy.
Może to dzięki temu czas spędzony w aucie minął nam
bardzo szybko, dlatego gdy około dwunastej w południe zajechaliśmy pod moje
mieszkanie, a ja musiałam wrócić do siebie poczułam nieoczekiwany smutek.
Owszem było fajnie, ale przecież trzy dni spędzone z Chojnackim powinny choć
trochę dać mi do wiwatu. Tymczasem czułam się pozytywnie zmęczona. Nie chodziło
nawet o łóżku (a przynajmniej nie tylko), ale w ogóle o fakt, że jego
towarzystwo bardzo mi odpowiadało. Z tego powodu nasze pożegnanie wyglądało
tak, jakbyśmy nie mogli się rozstać: staliśmy przed blokiem dobre kilkanaście
minut rozmawiając, przekomarzając się, a czasami całując. W końcu stłumiłam
egoistyczną część swojej natury dostrzegając wielkie cienie pod oczami Artura.
W końcu to on prowadził auto przez kilka godzin.
Gdy w końcu znalazłam się w swoim domu ze świata
marzeń wróciłam na Ziemię. I tak mimo wolnego dnia zadzwoniłam do Szymka by
upewnić się, że choć poinformowałam go wczorajszego wieczora o swojej
dzisiejszej nieobecności w firmie to biuro prosperuje normalnie i nie
zarejestrowało żadnych nieprzewidzianych zdarzeń. Po kilku minutach uspokojona
zjadłam jabłko a potem zabrałam się za rozpakowywanie swoich rzeczy (a raczej
ich pranie). Na większe porządki nie było mnie stać, choć prawdę mówiąc było to
więcej niż wskazane. Zawsze miałam problem z odkładaniem rzeczy na miejsce i
choć przy Mariuszu nieustannie walczyłam z tą okropną wadą jaką było
bałaganiarstwo to niestety po jego śmierci nie miałam takiej motywacji. Dlatego
moja sypialnia wyglądała jakby przeszedł przez nią tajfun a pokój który w zamierzeniu służyć miał chyba
jako gościnny przypominał rupieciarnię. Tylko niewielki salonik połączony z
jadalnią i kuchnia wyglądały w miarę przyzwoicie, bo to widzieli goście po
wejściu do mojego mieszkania. Oczyma wyobraźni już widziałam jak Monika
ochrzaniłaby mnie za taki bajzel. Na punkcie czystości była prawdziwą pedantką.
Prawdę mówiąc spodziewałam się, że jej zawsze
ciekawska natura sprawi, że od razu tuż po pracy do mnie wpadnie, ale nawet po
wiadomości ode mnie stwierdziła, że przeprasza, ale dziś nie da rady do mnie
wpaść, bo jest zajęta. W tle rozmowy telefonicznej usłyszałam jakiś męski głos,
więc domyśliłam się, iż spędza ten czas z tym swoim facetem od romansu jak mi
niedawno wyznała. Uśmiechnęłam się pod nosem: miałam nadzieję, że mimo
nastawienia na nietrwały związek namiętność sprawi, że Monika znajdzie w końcu
swojego księcia z bajki. Ale wracając do mnie: tak więc okazało się, że mam
wolne popołudnie i zero planów na wieczór (z Arturem umówiłam się dopiero na
jutro: patrz fragment o wyrzutach sumienia z powodu jego zmęczenia). Dlatego
pokonując lenia postanowiłam odwiedzić swoją teściową by przekonać się jak
radzą się pielone przeze mnie ostatnio roślinki.
Pani Agata jak zwykle ucieszyła się z mojej wizyty
(tradycyjnie zaczęła utyskiwać na niewdzięczną Monikę, która nie ma nawet czasu
na odebranie od niej telefonu), choć potem nieco zgasiła gdy oznajmiłam jej, że
nie odwiedziłam jej w weekend z powodu spontanicznej wycieczki nad morze. Niby
nie skrytykowała mnie wprost, ale ogólnikowo oznajmiła, że takie niezaplanowane
wyjazdy w samotności to tylko kuszenie losu. A ja jakoś nie zamierzałam
wtajemniczać ją, że wcale nie byłam tam sama, więc tym bardziej nic mi przy
Arturze nie groziło…
Zaczęłam się rozluźniać gdy temat zszedł na inne
sprawy takie jak biuro architektoniczne, fundacja czy ośrodek który prowadziła
siostra pani Agaty. To były rzeczy o których lubiłam opowiadać (zwłaszcza o tej
ostatniej), dlatego z prawdziwą przyjemnością uraczyłam ją kilkoma anegdotkami
dotyczącymi zachowań oraz przygód niektórych z wychowanków. Ale wtedy wydarzyło
się coś co ponownie zepsuło mój dobry humor.
- Boże drogi, a gdzie twoja obrączka?- Spytała mnie
pani Jastrzębska.
- Słucham?- Spytałam kompletnie zbita z pantałyku,
bo swoim okrzykiem zgrozy przerwała mi w pół zdania.
- Łańcuszek.
Pamiętam, że na nim nosiłaś obrączkę Mariusza. Zgubiłaś go?
- Nnnie.- Wyjąkałam przypominając sobie okoliczności jej zdjęcia. I zdradziecki rumieniec wpełznął na moją twarz.
- Nnnie.- Wyjąkałam przypominając sobie okoliczności jej zdjęcia. I zdradziecki rumieniec wpełznął na moją twarz.
- Pewnie nawet tego nie zauważyłaś, co?- Głos
teściowej gwałtownie złagodniał.- Nie martw się kochanie, znajdziemy go.
- Nie, ale to…to znaczy nie zgubiłam ani wisiorka,
ani obrączki. Po prostu…przed kąpielą ja…eee…zdjęłam go i zapomniałam włożyć.-
Skłamałam czując się z tym wyjątkowo podle. Zwłaszcza że zdjęłam naszyjnik tuż
przed tym jak kochałam się z Arturem jeszcze w czwartek przed wyjazdem. I do
tej pory zupełnie o tym zapominałam.
Zapomniałam o wisiorku z obrączką, która była dla
mnie czymś więcej niż symbolem.
Była dowodem wielkiej miłości i więzi, która pokona
nawet śmierć.
A przecież Mariusz w oczach Boga wciąż był moim
mężem.
A ja tak po prostu sypiam z jego kuzynem.
Uświadomiwszy to sobie nagle coś w moim brzuchu
zwinęło się w bardzo ciasny supeł.
- Ewelinko, w porządku?
- Tak, mamo. To tylko…kobiece sprawy.- Kolejne
kłamstwo gładko przyszło mi na myśl. Zbyt łatwo. I znów wyrzuty sumienia
spłynęły na mnie kolejną lawiną. Jeszcze przed godziną byłam bardzo zadowolona
z wycieczki którą spędziłam razem z Chojnackim, ale teraz ten czas jawił mi się
jako bardzo niewłaściwy. Mój Boże, przecież to był kuzyn mojego zmarłego męża.
Kuzyn.
Na dodatek mężczyzna, którego znałam od kilku lat i
początkowo nawet nie lubiłam. Nawet później poprzez jego liczne romanse
zaczęłam powoli tracić do niego szacunek a po śmierci Mariusza uważałam, że w
dużej mierze się do niej przyczynił. A teraz zachowywałam się tak jakby to się
w ogóle nie liczyło. A przecież nie mogłam tak nagle zacząć postrzegać go w
seksualny sposób, to nie mogło narodzić się tak niespodziewanie choć wydawało
mi się, że dokładnie tak się stało. Tylko co jeśli sama siebie oszukiwałam?
Jeśli coś ciągnęło mnie do Artura od samego początku? Jeśli byłam tak zepsuta,
że pociągał mnie nawet mimo silnej miłości którą czułam do zmarłego męża? Czyli
wychodziło na to, że jednak byłam kobietą, której właściwie nie znałam. Albo,
że nie kochałam Mariusza.
Szkoda tyko, że obie opcje były równie złe.
- Bardzo zbladłaś.- Z tych niewesołych myśli
ponownie wyrwał mnie głos teściowej.- Może zaparzę ci ziółek albo melisy?- Pani
Agata już zaczęła podnosić się z kanapy.
- Nie mamo, dziękuję naprawdę.- Powstrzymałam ją.- Chyba po prostu powinnam wrócić do domu i się położyć.- Oznajmiłam głośno a w myślach dodałam: i w końcu na spokojnie wszystko sobie przemyśleć.
- Nie mamo, dziękuję naprawdę.- Powstrzymałam ją.- Chyba po prostu powinnam wrócić do domu i się położyć.- Oznajmiłam głośno a w myślach dodałam: i w końcu na spokojnie wszystko sobie przemyśleć.
Dzień który zapowiadał się tak dobrze przeszedł w
posępny wieczór, pełen wyrzutów i żalu w poniewczasie. Powtarzałam sobie, że
przecież nie zrobiłam niczego złego, ale poczucie przygnębienia nie chciało
mnie opuścić. Nawet krwisty horror nie zdołał odwrócić mojej uwagi, bo
zajadając się popcornem jednocześnie patrząc jak potwór rozczłonkowuje kolejną
krzyczącą idiotkę wciąż wracałam myślami do Chojnackiego. No i Mariusza.
Ostatecznie temu pierwszemu wysłałam wiadomość SMS-ową w której prosiłam by
jutro podczas odwiedzin dostarczył mi mój łańcuszek wraz z obrączką. Swoją
drogą nie mogłam uwierzyć, że przez tyle dni nie zauważyłam jego braku. Przecież
praktycznie nie rozstawałam się z nim przez te wszystkie lata po śmierci męża.
A wystarczyło kilka dni w towarzystwie Artura bym o tym zapomniała…
Sama nie wiem kiedy w oczach pojawiły mi się łzy o
czym zorientowałam się dopiero gdy pierwsza z nich skapnęła mi na dłoń. A potem
kolejna i następna. Szybko starłam je z twarzy dłonią niemal biegnąc do dużej
komody. Stamtąd wyciągnęłam album ze zdjęciami. Uśmiechnęłam się, gdy na
pierwszej fotografii ujrzałam poważne spojrzenie zmarłego męża. Akurat było to
zdjęcie zrobione na naszych pierwszym wakacjach w Hiszpanii. Dokładnie
pamiętałam moment gdy chciał bym ja również znalazła się obok niego, ale jak
zwykle wolałam być przed niż za migawką. I dlatego na większości zdjęć z tych
wakacji był tylko Mariusz z czego później niemiłosiernie ze mnie kpił. Zresztą
Monika też, żartobliwie nazywając starszego brata próżnym. Wtedy mąż obiecał
mi, że następnym razem to ja będę na wszystkich fotografiach, bo uwielbia na
mnie patrzeć. Szkoda tylko, że w ogóle nie miał okazji oglądać zdjęć z drugich
wakacji gdy spełnił swoją obietnicę, bo teraz już nie żył…
Z moich oczu znów potoczyły się łzy; tym razem
spokoju. Bo teraz na szczęście się upewniłam się, że naprawdę kochałam Mariusza,
co mnie uspokoiło. Ba, nawet teraz na samą myśl wspólnie spędzonych chwil
czułam iż za chwilę całkowicie się rozkleję. Wspominając nasze rozmowy w jego
biurze gdy jeszcze pracowałam tam jako sprzątaczka albo te przed dziesiątą wieczorem
gdy staruszka u której wynajmowałam wówczas mieszkanie skrupulatnie strzegła
mojej cnoty. Lub też ten moment gdy poważnie pokłóciliśmy się z Mariuszem i
prawie rozstaliśmy, a ja kilka dni później czekałam na niego pod domem stojąc w
deszczu kilka godzin. Albo jego spojrzenie gdy na galaretowatych nogach
kroczyłam główną nawą kościoła w białej sukni. Jezu, dlaczego to nie mogło
wrócić? Dlaczego młody facet umarł w kwiecie wieku tylko dlatego, że wypadło na
niego?
W mojej głowie znów pojawiły się te same pytania nad
których odpowiedzią przestałam rozmyślać już ładnych kilkanaście miesięcy temu.
Bo zdałam sobie sprawę, że dąży to donikąd. Nie przeszkadzało mi to jednak
odżyć dawniej odczuwanemu uczuciu niesprawiedliwości i goryczy.
W ciszy którą przerywały tylko moje chlipnięcia lub
pociągnięcia nosem przeglądałam dalej każde zdjęcie krok po kroku jednocześnie
myśląc o momentach lub sytuacjach w których zostały zrobione. I na nich się
zatrzymując. Dlatego czasami uśmiechałam się melancholijnie przez łzy
wspominając jakąś śmieszną scenę jaka była moim lub Mariusza udziałem (bądź też
naszym wspólnym) lub lekko irytowałam widząc fotkę którą cyknął mi mąż zaraz po
przebudzeniu. W dodatku wyglądałam na niej bardzo niekorzystnie; tyle że teraz
to nie miało żadnego znaczenia…
Po niecałej godzinie w końcu otrząsnęłam się i
uporałam ze swoim smutkiem wraz z ostatnim obejrzanym zdjęciem. Oczy obeschły
mi już jakiś czas temu, więc fizycznie wyglądałam pewnie tak jak zwykle. Gorzej
było z tym co kryła powierzchowność. Bo znów cierpiała moja dusza.
Dokładnie w chwili gdy zebrałam z podłogi ostatnią
fotografię usłyszałam dzwonek do drzwi. Raczej się nikogo już nie spodziewałam,
więc trochę mnie zaskoczył. A już na pewno widok Artura.
- Co ty tu robisz?
- Niespodzianka.- Odparł mi puszczając oko i
wchodząc do środka mieszkania. Potem zdjął buty i z szerokim uśmiechem spojrzał
mi w twarz. Zamierzał chyba powiedzieć coś innego niż początkowo zamierzał, bo
wyraz jego twarzy całkowicie się zmienił. Wydawało mi się, że spojrzał na mnie
z troską.- Coś się stało?- Spytał. Ja oczywiście potrząsnęłam głową.
- Nie.- Odparłam. Bo i co miałam powiedzieć? Że
czuję wyrzuty sumienia z powodu naszego wyjazdu, w ogóle z powodu naszego niby
związku? Że tęsknię za Mariuszem i chciałabym żeby żył? Że pragnę by mój mąż
znów wrócił? To byłoby przecież bolesne dla niego i niepotrzebne. W końcu
Chojnacki nie mógłby nic na to poradzić.
- Przecież widzę…płakałaś?- Tym razem zignorowałam
pytanie. Nie chciałam już dziś kłamać. I tak wciąż czułam wyrzuty sumienia po
kłamstwach jakimi uraczyłam teściową.
- Chcesz kawy? Chyba nie zdążyłeś się wyspać, co?
- Wyspałem się wystarczająco. Powiesz mi co jest
grane?
- Jej, jeśli mam podpuchnięte oczy to tylko ze
zmęczenia.
- Przecież widzę, że powodem jest coś innego. Czy to
ma związek z obrączką którą kazałaś mi jak najszybciej przynieść w SMS-ie?
- Masz ją ze sobą?
- Tak.- Przyznał, a potem pogrzebał w kieszeni. Z
trudem powstrzymałam się by nie wyrwać mu łańcuszka.
- Dziękuję.- Odpowiedziałam autentycznie ucieszona w
końcu czując znajomy ciężar w dłoni. Bo choć trochę opuściło mnie uczucie bycia
„wyrodną” żoną. I chyba było to łatwo
widoczne.
- To z tego powodu było ci dzisiaj smutno?
- Jej, nie zaczynaj już.
- Przecież widzę. Jeszcze kilka godzin później
śmiałaś się ze mną jak najęta w drodze powrotnej samochodem, a teraz wyglądasz
tak jakbyś płakała przez długi czas. Nie jestem kretynem, Ewelina.
- Wiem, po prostu…to dla mnie trudne. I nie chcę o
tym gadać. Sama muszę się z tym uporać, ty nawet jeśli byś chciał to nie możesz
mi pomóc.
- Ale chodzi o Mariusza, prawda?
- Tak, o niego. Bo to…to dla mnie niewłaściwie.-
Dokończyłam wbrew sobie, bo przecież nie zamierzałam o tym dyskutować z
Arturem. Ale nie mogłam już cofnąć własnych słów.
- Co jest niewłaściwie?- Dociekał Chojnacki.
- To, wszystko.- Powiedziałam robiąc nieokreślony ruch
dłońmi. Potem roześmiałam się trochę histerycznie.- To szaleństwo między nami.
Ja…ja wciąż go kocham, bardzo. I zanim tęsknię.- Ku mojej rozpaczy głos zaczął
mi podejrzanie drzeć.
- Sweterku…- Gdy spostrzegłam, że Chojnacki zamierza
mnie przytulić, w dodatku zwracając się do mnie dawnym przezwiskiem, w obronnym
geście uniosłam dłonie przed siebie.
- Nie, nie dotykaj mnie. Nie teraz. Poradzę sobie z
tym, naprawdę.
- Wiesz, że nie musisz czuć się winna, z powodu tego
co między nami zaszło, prawda?
- Artur, błagam. Nie chcę o tym rozmawiać.
- Może i nie chcesz, ale powinniśmy. Jesteś cała w
rozsypce. Chodźmy do kuchni, napijemy się czegoś i…
- Nie chcę.
- Ewelina, przecież nic ci nie zrobię.
- Wiem, ale ja…ja muszę się z tym uporać sama;
mówiłam ci już. Poza tym jak możesz mi pomóc? Przecież to z tobą go zdradziłam.
- Na Boga, przecież on nie żyje. Więc jak niby
mogłabyś go zdradzić?
- W moim sercu i w oczach Boga żyje. Dlatego związek
z tobą jest niewłaściwy. Nie powinieneś zaczynać tego wtedy…to znaczy w tamtym
klubie.
- Ach tak, więc to ja jestem winny, hm?
- Nie.- Westchnęłam ciężko, bo nie podobał mi się
kierunek w jakim to wszystko zmierzało. Czułam, że cała ta rozmowa jest bez
sensu.- Mówiłam, że chcę zostać sama.
- Więc wytłumacz mi. Co tak nagle spowodowało w
tobie taką zmianę?
- Nic. Po prostu przez ostatnie dni byłam jak w
letargu, przeżywałam swoją wielką przygodę. A teraz…teraz dopadły mnie
wspomnienia, emocje i wyrzuty sumienia.
- Dobrze wiedzieć kim dla ciebie jestem.- Prychnął
Artur nieźle rozzłoszczony. To tylko sprawiło, że do tej pory stojące w moich
oczach łzy tym razem popłynęły.
- To nie tak. Ja po prostu…ja nie jestem taką
dziewczyną.
- No tak, pewnie dla mnie to za wysokie progi, co? W
końcu taki ze mnie lowelas i bawidamek.
- Nie, oczywiście że nie.
-Ale za
takiego mnie postrzegasz, prawda?
- Tu zupełnie nie o to chodzi, tłumaczę ci przecież.
- Tu zupełnie nie o to chodzi, tłumaczę ci przecież.
- Stosując uniki i błahe wymówki? Tłumacząc się niby
zdradą męża, który nie żyje od trzech lat?- Spytał retorycznie twardym tonem.
Irracjonalnie poczułam jak po tych słowach cisza między nami stała się gęsta od
nagromadzonego napięcia, złości i frustracji. Bo nie miałam pojęcia jak ubrać słowa
w zdanie, jak wyjaśnić mu wielki ból, który zżerał mnie od środka, jak sprawić
by go nie skrzywdzić jednocześnie nie krzywdząc siebie. Dlatego zaprzeczyłam stanowczo:
- To nie są błahe wymówki. Ja…Ja naprawdę go
kochałam, Artur.- Powiedziałam cicho, prawie szeptem bo rwał mi się głos. Potem
spuściłam głowę. Podniosłam ją dopiero w momencie gdy poczułam jak ramiona
Chojnackiego zatrzaskują się na moich. I spojrzałam mu pytająco w oczy.
- Wiem, kochana, wiem. – Zwrócił się do mnie już
łagodniejszym tonem w którym brzmiała melancholijna nuta.- Myślisz, że nie
zdaję sobie z tego sprawy? Albo że ja go nie kochałem jak brata którego nigdy nie
miałem? Dlatego doskonale rozumiem i ciebie, i twoją rozterkę. Dlatego nie
musisz jej przede mną ukrywać. I przepraszam za to co wcześniej powiedziałem.
- Nie wiem co mam robić.- Znów załkałam w jego
koszulkę.
- Przede wszystkim nie mieszać przeszłości z
teraźniejszością. Mariusz należy do tej pierwszej części; ja do drugiej i mam
nadzieję należeć również do przyszłości. Ale wiedz, że nie chcę byś robiła to
kosztem siebie. Byś o nim zapomniała. Mariusz dał ci wiele szczęścia i
wspomnień, które nigdy nie zatrą się w twojej pamięci i nie mam zamiaru nawet
tego od ciebie żądać czy wymagać. Tyle, że umarł a to oznacza, że ty masz prawo
spotykać się z innymi mężczyznami. Chociaż wolałbym byś tego teraz nie robiła,
w końcu teraz jesteś ze mną.
- Przestań.- Prychnęłam czując rozbawienie pomimo
płynących łez. I chyba też taki cel przyświecał Arturowi. Był dobrym
pocieszycielem.
- Mówię poważnie. Wolałbym się tobą nie dzielić.
- Tak jakbym spotykała się oprócz ciebie z hordą
facetów.
- Któż cię tam wie?
Może to dlatego płaczesz?- Zażartował znów. Potem dodał:- A tak już
całkiem poważnie: nie robisz nic złego. Jesteś wolna i bez żadnych zobowiązań,
więc możesz postępować tak jak chcesz.
- To co się dzieje między nami jest zupełnie nie w
moim stylu, więc i tak jest bardzo trudne.
- W moim też nie.- Oznajmił mi Artur. Tym razem moją
jedyną odpowiedzią było wymowne spojrzenie. Bo przecież doskonale znałam
prawdę.- Mówię serio: czasy burzliwej młodości minęły. Jak myślisz kiedy
ostatnio byłem z kimś w związku?- Spytał retorycznie. Mimo to wzruszyłam
ramionami odpowiadając:
- Z panią Kowalski?
- Nie, ona tylko prowadziła moją rehabilitację, a wtedy
byłoby to raczej trudne.
- Nie spotykałeś się z nią później?
- Jej, przecież kiedyś mówiłem ci że łączyły nas
relacje czysto platoniczne.
- A kto cię tam wie? Więc skoro nie ona to kto? Alicja?
- Proszę cię, z nią już dawno skończyłem.
- Poznałeś więc inną dziewczynę?
- W zasadzie…- Zaczął, ale nie dokończył patrząc na
mnie wymownie. A ja zrobiłam skonsternowaną i pełną niedowierzania minę.
- Nie chcesz mi chyba wmówić, że nie uprawiałeś
seksu od czasu wypadku?
- No, na to wygląda.- Artur uśmiechnął się wyraźnie
ubawiony moją konsternacją.- Co cię tak dziwi?
- No ty. Jakoś trudno mi to sobie wyobrazić.
- Więc będziesz musiała, bo tak właśnie było. Przed
wypadkiem też właściwie przez wiele miesięcy byłem sam.
- Nie no teraz to na pewno ci nie uwierzę. Zaraz
pewnie przyznasz, że w ogóle nigdy nie uprawiałeś z nikim seksu i jesteś
prawiczkiem.
- No bez przesady.
- Widzisz?
- Co niby widzę?
- Kłamstwo.
- Po co
miałbym kłamać?
- Kto cię tam wie. Chociaż, z drugiej strony…-
Mrugnęłam cicho pod nosem do siebie, ale on i tak usłyszał.
- Co z drugiej strony?
- Tłumaczyłoby to dlaczego z braku laku tak łatwo
rzuciłeś się na mnie.
- Rzuciłem? Z braku laku? Oj sweterku, nawet nie
wiesz ile miałem tego „laku”. Przynajmniej dwie, a raczej trzy jeśli liczyć
tamto zaproszenie od kelnerki.
- Ha, może teraz powinnam paść ci do stóp dziękując
za zainteresowanie?
- Może później, teraz wystarczyłby drobny całus.-
Usiłując do niego nie dopuścić oswobodziłam się z ramion Chojnackiego, który
ponownie wybuchł śmiechem. – Dobra, nie będę się chwalił. I co, lepiej ci już?-
Dodał już zupełnie innym tonem w którym brakowało już wcześniejszej
filuterności. A ja zrozumiałam, że celowo próbował mnie rozbawić próbując
odgonić moje smutki. Poczułam dziwne rozczulenie. Artur naprawdę wiele
rozumiał. Może więc miał rację i było w nic coś więcej niż przystojna buźka? Tyle,
że nie zmieniało to faktów.
- Tak, dzięki. Niby wiem, że nie robię źle, ale mimo
wszystko…przecież zdradzam pamięć o nim, prawda?
- Sweterku, minęło już bardzo dużo czasu a ty jesteś młoda. Zamierzałaś do końca życia pozostać sama?
- Sweterku, minęło już bardzo dużo czasu a ty jesteś młoda. Zamierzałaś do końca życia pozostać sama?
- Nie wiem, nie myślałam o tym na poważnie. Ale
chyba powinnam co?
- Zapomniałem że wciąż jesteś na etapie wiary w
jedną miłość na całe życie.- Powiedział nieco zgryźliwie, ale i z lekką
czułością. Może to dlatego go nie opieprzyłam tylko kierując się do kuchni
gestem dając mu znak by poszedł za mną odpowiedziałam:
- Wyobraź sobie, że już dawno wyszłam ze świata
baśni. Tyle, że związek z kimś innym niż on wciąż wydaje mi się być czymś
szalenie dziwnym. To jaką chcesz tą kawę? Rozpuszczalną czy zwykłą?
- Zwykłą.- Zdecydował rozsiadając się wygodnie na
krześle.- Szalenie dziwnym czy swego rodzaju zdradą?
- Dziwnym. – Powiedziałam odkręcając pojemnik z
kawą.- I zdradą też. To znaczy…wszystkim po trochu. I w ogóle nie rozumiem po
co z tobą o tym rozmawiam.
- Bo dzięki temu ci ulży. No więc?
- Co no więc?
- Powiesz mi w końcu co sprawiło, że nagle zdałaś
sobie z tego sprawę?- Chcąc nie chcąc opowiedziałam Arturowi o wizycie w domu
teściowej i tym jakie uczucia we mnie wzbudziła choć zupełnie nie miała o tym
pojęcia. Chojnacki słuchając tego mrugnął coś co brzmiało: no tak, mogłem się
tego domyślić, ale ja szybko go ofuknęłam. Pani Agata przecież mnie nie
oskarżała o zdradę pamięci jej syna, bo nie miała o tym pojęcia. Ale Artur
argumentował, że „przecież i tak wzbudziła we mnie poczucie winy brakiem
obrączki na szyi”. Zaprotestowałam, choć koniec końców żadne z nas nie zmieniło
zdania. W końcu zdałam sobie sprawę, że właściwie nie mamy się o co kłócić i
zmieniłam temat. To zadziwiające jak wizyta Artura na mnie wpłynęła: to co
jeszcze chwilę temu wydawało się być czymś zupełnie niewłaściwym teraz jawiło
mi się jako całkiem naturalne i dozwolone. Tylko potem jakiś złośliwy głosik w mojej głowie odezwał się
mówiąc, że to nie dziwota iż ten facet niejako mnie broni skoro korzysta na
tym, że mój mąż nie żyje. Szybko jednak spławiłam ją z głowy. Artur taki nie
był. Poza tym rzecz dotyczyła jego kuzyna a nie przypadkowego mężczyzny. Nie mógł
udawać tego, że również było mu z tym równie ciężko jak mi.
Po wypitej kawie wciąż kontynuowaliśmy rozmowę. On o
tym, że przeze mnie swoją nieobecnością w pracy udowodnił iż wciąż jest
nieodpowiedzialnym chłoptasiem a ja odpierając jego żartobliwe ataki. Ponadto
jeszcze ośmielał się skarżyć, że byle jak spakowałam jego walizkę podczas gdy
sama o swoją zadbałam należycie.
- Trzeba było samemu ją spakować.- Odezwałam się.- A
nie teraz masz pretensje.
- Wcale nie mam. Po prostu stwierdziłem fakt. W moim
mieszkaniu jest niezły burdel za to ty chyba już się ze wszystkim uporałaś co?
- Niby tak, ale poza rozpakowaniem walizki i tak
sporo sprzątania przede mną.
- Daj spokój, Małgorzata Rozenek mogłaby ci zrobić
tu test białej rękawiczki.
- Może w kuchni tak, ale na pewno nie gdzie indziej.
- Kiedyś może i tak: pamiętam jaka byłaś
niezorganizowana podczas stażu. Twoja część biurka w porównaniu z częścią
Kamili wyglądała tak jakby jakiś przeczkolak w złości zgarnął wszystko dłonią.
- Ale z ciebie dziś śmieszek. Przynajmniej coś na
nim było nie to co te pustki na twoim.- Odcięłam się.
- Może, ale potem nie mogłem zrozumieć jak taka
pedantka jak ty mogła funkcjonować w czymś takim.
- Bardzo prosto, zapewniam cię. No bo z pedantką to
nie za wiele mam wspólnego.
- Nie udawaj takiej skromnej.
- Nie udaję. Gdybyś teraz zajrzał do mojej sypialni
to przekonałbyś się, że…hej, gdzie ty idziesz?- Spytałam gdy zaczął podnosić
się bez słowa z krzesła.
- To twojej sypialni.
- Ale po co?
- Jak to po co? Przecież sama kazałaś mi to zrobić.
- To było tylko takie stwierdzenie retoryczne.
Serio, jeszcze się przewrócisz.
- Na pewno nie może być tak źle. Zawsze lubiłaś
przesadzać i dramatyzować. Jestem pewny że…O Boże. Toż to istny Armagedon.
- Chojnacki, zamknij się.- Syknęłam widząc jego
zadowoloną minę. Potem spróbowałam spojrzeć na to co widzę jego oczami.
Po pierwsze stosy ubrań. Ubrań walających się na
łóżku, fotelu, dwóch krzesłach a nawet na biurku. Niedbale zasunięta szuflada,
niezamieciony dywan, stos papierów i karteczek rozrzuconych na komodzie oraz
wolnej części stołu. Do tego talerz na którym leżały kawałki posypanych
cynamonem jabłek który wcześniej jadłam no i jakieś przekąski: płatki i
ciastka. No i leżący na wierzchu stosik zdjęć, które jeszcze niedawno
oglądałam.
-
O mój Boże. A ja zawsze chwaliłem twój idealny porządek.- Wyrzekł w udawanym
przerażeniu.
-
To nie jest zabawne. Mówiłam ci, że sprzątam zazwyczaj w weekendy a ten
spędziłam poza domem.
-
Ja sądzę inaczej. To wygląda gorzej niż u mnie. Taki twój malutki prywatny chlewik.
-
Dobra, nie przeginaj.
-
Doprawdy, trudno tu coś przegiąć czy przesadzić. Bałaganisz bardziej niż
faceci. Brakuje jeszcze brudnych skarpet pod tapczanem. A może jednak tam są.
-
Artur…
-
Matko czy te zielone kropki to pleśń?
-
Zaraz cię ukatrupię. Przecież widać, że to tylko liść który spadł z kwiatu
stojącego w doniczce.
-
Nie byłbym taki pewny.
-
Kiedyś się w końcu doigrasz. I dowalę ci w tę twoją piękną facjatę tak, że
żadna laska nie będzie już mdlała na twój widok.
-
Hm, może to i dobrze. Nie byłoby to chyba zbyt bezpieczne, to znaczy dla nich.
No bo jakby zemdlała akurat przechodząc przez ulicę? Lub jadąc autem? To byłaby
katastrofa.
-
Naprawdę stanowczo za mało w tobie pokory.
-
Ale spokojnie, nie denerwuj się. Pomyśl o tych wszystkich ludziach i
sparaliżowanym ruchu na wiele godzin.
-
Agrrrr.-Sama nie wiem do końca jakie dźwięki wydobyły się z mojego gardła, ale
z pewnością nie ułożyły się w słowa.
-
…dlatego zaraz pomogę ci tu sprzątnąć.
-
Co?
-
Sprzątniemy ten syf. Niczym Bob Budowniczy ze swoją ekipą.
-
Kto?
-
Nieważne. To co, zaczynamy?
-
Akurat ci uwierzę.
-
Serio.- Przyznał poważnie. Spojrzałam na niego z dużo mniejszą dozą
sceptycyzmu.
-
Mówisz poważnie?
-
A jakże. Nie mogę przecież dopuścić by zalęgły ci się tutaj roztocza z tych pokładów
kurzu.
-
Świnia.
-
Hm, zaczniemy od…od wyniesienia płatków i talerzy. A, no i jeszcze tych dwóch
kubków na stoliku nocnym. Swoją drogą to jeszcze jeden i zwaliłyby ci lampkę.
-
Zamierzałam je wynieść…
-…o,
albo nie. Najpierw zdecydowanie zaczniemy od łóżka. Trzeba je posłać.-
Zawyrokował z błyskiem w oku.- O tak.- Dodał zadowolony z siebie po kilku
minutach.- A teraz...- Gdy podszedł do mnie zaczynając ściągać bluzkę spytałam:
-
Co ty robisz?
-
Jak to co? Szykuję rzeczy na pranie. – Roześmiałam się bardzo głośno. A więc w
końcu pokazał o co tak naprawdę mu chodziło.
-
Dziś już je robiłam.
-
Naprawdę? Jestem pewny, że ta bluzka jest bardzo brudna.
-
Założyłam ją przed godziną?
-
Serio? Już zdążyłaś zrobić tak wielką plamę?
-
Niby gdzie?
-
Tu, na plecach.
-
Daj mi lustro, zobaczę.
-
Nie musisz, na moje oko wygląda na taką którą ciężko sprać.
-
Bo ty tak świetnie się na tym znasz co?
-
A jakże. Dlatego informuję cię, że jeśli tego teraz nie ściągniesz to nigdy nie
dopierzesz tej bluzeczki.
-
Jesteś niemożliwy.
-
A jednak.- Mrugnął puszczając do mnie oko a potem przyciągając do siebie i
całując. Odwzajemniłam ten pocałunek z dużą przyjemnością tym razem zupełnie
się nie wzbraniając. W końcu z
tego co wyznał mi wcześniej Artur wynikało, iż nie powinnam czuć się winna w
stosunku do Mariusza. Seks to seks, a miłość to miłość. Nie powinnam uważać, że
jedno wynika z drugiego, bo niestety tak nie jest.
Nie
rozumiałam na czym to polega. Artur był w łóżku zupełnie inny niż Mariusz: ten
drugi zaczynał od czułego słowa, spojrzenia, pocałunku. Rozpalał mnie powoli doskonale
wiedząc, że w kobiecie pożądanie rodzi się dużo wolniej. Potem dotykał
delikatnie, coraz bardziej śmielej i szybciej. To mogło trwać kilkadziesiąt
minut zanim w końcu zaczynaliśmy się kochać. Natomiast z Arturem…
Artur
był gwałtowny, władczy, wymagający. Nie pieścił mnie ani powoli, ani subtelnie
od razu kierując dłonie tam gdzie sprawiały mu najwięcej przyjemności. I z tego
powodu prawdopodobnie sprawiały przyjemność i mi. Ale mimo tak szybkiego tempa,
mnie wydawało się, że działał zbyt wolno. Wciąż go pospieszałam i zachęcałam do
tego by w końcu we mnie wniknął praktycznie od samego początku płonąc z
gorączki. A potem ledwo byłam w stanie powiedzieć jak się nazywam, bo na nic
więcej nie miałam siły. I nawet z tego powodu czułam się nielojalna wobec męża.
W końcu nie powinno mi być tak przyjemnie z kimś kogo nie darzyłam głębokim
uczuciem, prawda? Ale jednak z Arturem było mi lepiej niż z Mariuszem;
przynajmniej jeśli chodzi o łóżko. Chociaż…może tak mi się po prostu wydawało?
Może tak jak podczas picia kawy tłumaczył mi Chojnacki po prostu moje ciało
odwykło od dotyku którego potrzebowało nie pamiętając tej gorączki którą
dawniej czuło?
W
każdym bądź razie wyrzuty sumienia odeszły w kąt. A przynamniej w tej chwili
gdy niczym w amoku pospieszałam Chojnackiego by w końcu we mnie wszedł.
-
Chyba zaczynam wierzyć w tę twoją wersję o braku dziewczyny w ciągu ostatnich
dwóch lat. Musisz być bardzo wyposzczony.
-
Zapewniam cię, że nie każda tak by na mnie działała. Ale przy tobie…przy tobie
po prostu czuję się tak jakbym łyknął wiagrę.
-
To zabrzmiało tak jakbyś już ją kiedyś brał.
-
No cóż w zasadzie…- Słysząc to momentalnie podniosłam się z łóżka na którym z
nim leżałam patrząc na niego szeroko otwartymi oczami.- No nie patrz tak na
mnie: nie potrzebuję jej. To było na studiach i wynikało z prowokacji kilku
kolegów z uczelni. Oni twierdzili, że zażywając odpowiednią ilość specyfiku
można sprawić, że efekt utrzymuje się dużo dłużej, ale ja twierdziłem, że to
pic na wodę.
-
I co się okazało?
-
No cóż, chyba mieli trochę racji, bo w spodniach miałem namiot przez wiele
godzin. I nie pomógł żaden zimny prysznic. Z tego powodu nie poszedłem na żadne
wykłady w tym dniu.
-
Ty biedaczku.- Mrugnęłam z fałszywym współczuciem nieźle ubawiona.
-
A żebyś wiedziała. Wiesz jak się czułem? Jakbym znów miał piętnaście lat i nie
potrafił kontrolować swoich reakcji.
-
Nie chcę cię pognębić, ale do tej pory nie najlepiej sobie z tym radzisz.
-
Jakoś nie zauważyłem żebyś się skarżyła.
-
Musiałabym być idiotką.
-
Hm, a więc było ci tak dobrze?- Spytał wymownie również podnosząc się do
pozycji siedzącej tak jak ja by zbliżyć do mnie swoją twarz.
-
No cóż, chyba musiałeś ćwiczyć na wielu egzemplarzach, bo dobrze wiesz że pod
tym względem raczej nie zawodzisz. Ale chyba nie domagasz się komplementów?
-
Skąd. Ale możesz kontynuować.
-
Próżny egocentryk.- Skomentowałam ze śmiechem.
-
Ale i fantastyczny kochanek.
-
Ha.- Odpowiedziałam tylko.
-
Wcześniej przecież sama praktycznie to przyznałaś.
-
Wcale nie.
-
Wcale tak. I nie kręć w końcu tylko powiedz, że było ci ze mną tak dobrze a
może i nawet lepiej jak z…
Nie
dokończył, bo i nie musiał. Dobrze wiedziałam kogo Artur mógł mieć na myśli. W
końcu poza nim nie kochałam się z nikim innym niż z Mariuszem. Tyle, że nie
musiał przypominać mi o mojej nielojalności. Ani tym bardziej podkreślać swojej
biegłości, która tylko dowodziła tego jak mocno bym pod tym względem
wyeksploatowany. Za to mój mąż…
-…przepraszam,
nie miałem na myśli…To znaczy nie chodziło mi o Mańka.
-
W porządku.
-
Ewelina, ja naprawdę…
-
Wiem Artur, wiem. Dasz mi ten kocyk? Chyba powinnam się już ubrać. – Artur już
bez żadnego słowa pozwolił mi naciągnąć na siebie koc uparcie wpatrując się w
prześcieradło. Nadal był mocno wytrącony z równowagi swoją niezręcznością i
nietaktem. Może to dlatego zrobiło mi się go żal, choć jednocześnie przecież
jego słowa nieźle wytrąciły mnie z równowagi. Dlatego wstając z łóżka owinięta
tylko w kocyk zbliżyłam się do niego cmokając w policzek. A potem proponując
coś czego chciałam nawet mimo faktu, że wiedziałam iż to niewłaściwe:
-
Zostań dziś ze mną na noc.
-
Hm?
-
Zostań ze mną. Jeśli chcesz.- Nie odpowiedział, nie musiał. Zamiast tego gestem
przynaglił mnie z powrotem do siebie i mocno objął tak, że nasze ciała ściśle
się dotykały. Dotyk ten był tak kojący, że szybko zasnęłam nie martwiąc się o nic.
Genialne powinnaś pisać pisać pisać jesteś rewelacyjna :-)
OdpowiedzUsuńszkoda tylko, że nie mam na to czasu :( Chciałabym mieć tak miesiąc czasu na nic nie robienie- nawet sprzątanie czy dbanie o siebie. I wtedy to bym sobie popisała...ale niestety, w liceum miałam stosunkowo dużo czasu, teraz praktycznie w ogóle. Zastanawiam się czy jest nawet sens pisać dalej (bo tygodniowe przerwy to dość długi okres jak na bloga) czy go zawiesić, ale zanim to rozważę, to stwierdziłam iż najpierw skończę Maskaradę. W każdym bądź razie dziękuję za opinię. Pozdrawiam serdecznie.
UsuńTygodniowe przerwy to w ogóle nie są żadne przerwy nawet gdybyś miała wstawiać część raz na miesiąc warto byłoby czekać. Bardzo proszę żebyś nawet nie myślała o zawieszeniu bloga bo to najlepszy blog na świecie. Twoje opowiadania są na wysokim poziomie więc nie rezygnuj z pisania i wstawiaj kiedy będziesz mogła. Czytam oprócz Twoich opowiadań jeszcze jedną autorkę, która wstawia części właśnie mniej więcej co miesiąc i wierz mi nie jest to żaden problem. Powodzenia i trzymam kciuki za to żebyś po prostu pisała w miarę swoich możliwości czytelników uszczęśliwiała :-)
OdpowiedzUsuńCzytałaś powyższy wpis :-) ?
OdpowiedzUsuńOjej, właśnie przed wstawieniu kolejnego rozdziału opowiadania postanowiłam przeczytać komentarze także przepraszam cię za zwłokę :) Także serdecznie dziękuję ci za komplement, bo twoje słowa sprawiły, że upewniłam się, iż jednak komuś zależy na czytaniu moich opowiadań nawet ze zmniejszoną częstotliwością. Tak jak już napisałam w przedmowie następnej części Maskarady będę starała się zacząć pisać kolejne opowiadanie. I już nie będę myślała o zawieszeniu bloga żeby "uszczęśliwiać" czytelników. Na koniec jeszcze raz dziękuję i pozdrawiam :-)
Usuń