Część właściwie krótka i moim zdaniem mniej udana, ale zgodnie z obietnicą zamieszczam choć kawałek by nie wyjść na gołosłowną :) Sesja jednak mnie przerosła :(( Nie wspominając już o licznych poprawkach pracy licencjackiej- tak jakby fakt, że postawiłam przecinek dowodził o jakości mojej pracy. A ja jestem ścisłą głową- mam gdzieś przecinki. Szkoda tylko że mój promotor uważa inaczej. No, ale nie będę biadolić. Już lepiej kładę się spać: w końcu nie o drugiej czy trzeciej nad ranem tak jak ostatnio.
Ps: Życzcie mi powodzenia na jutrzejszym porannym egzaminie! Jeśli go zaliczę to może szybciutko uda mi się wstawić kolejną cześć opowiadania.
Pozdrawiam :)
Fakt,
że w końcu podjęłam decyzję co do Artura zadziwiająco dobrze wpłynął na moje
samopoczucie i spokój ducha. Ale nie dlatego, że postanowiłam zobaczyć do czego
zaprowadzi nas ta relacja. Nawet nie dlatego, że chyba podświadomie od samego
początku wyczekiwałam właśnie takiego obrotu sprawy. Po prostu dlatego, iż w
końcu wyrwałam się z okresu zawieszenia, oczekiwania, rozterek. Nawet jeśli- co
bardzo prawdopodobne- decyzja okaże się być zła to cóż…i tak cieszyłam się, że
w końcu ją podjęłam. A tak czułam się po prostu jak po bardzo trudnym
egzaminie: niby wiedziałam że nie zdam, ale póki mogłam się łudzić, że mi się
udało olbrzymi ciężar zszedł mi z serca. Kolejny tydzień roztrząsania tego
wszystkiego chyba by mnie załamał.
Dlatego
zgodnie z obietnicą nazajutrz w sobotę zadzwoniłam do Artura. Umówiliśmy się na
wspólny obiad na mieście, tyle że w centrum Warszawy, bo jak zapowiedział mi
przez telefon miejsce miało być niespodzianką. I rzeczywiście było. Tyle, że
wizyta w dość ekstrawaganckiej restauracji sushi nie była tym co bym sobie
wymarzyła.
-
Chodźmy gdzie indziej.- Zaproponowałam mu szeptem gdy mieliśmy wchodzić do
lokalu a ja zobaczyłam jego szyld.
-
Dlaczego? Nie lubisz sushi?
-
Nie za bardzo. Poza tym nie umiem jeść pałeczkami.
-
Więc będę miał się okazję z ciebie pośmiać.
-
Artur…
-
Spokojnie, to żart. To łatwe, pokażę ci. – Widząc, że raczej nie przekonam go
do zmiany decyzji, skapitulowałam. Poza tym to nie było tak, że całkowicie nie
potrafiłam posługiwać się pałeczkami. Mariusz przecież kiedyś pokazywał mi jak
to się robi, bo bardzo lubił orientalne jedzenie i obce kuchnie. Twierdził, że
choć dania polskie są bardzo smaczne to jednak ciężkie, a on odżywiał się
zdrowo. Nie to co ja. Na wspomnienie ile razy kupowałam sobie batoniki by potem
jeść je w ukryciu w swoim pokoju, teraz ledwie powstrzymywałam śmiech. Zaczęłam
się właściwie zastanawiać dlaczego. Przecież on nigdy nie powiedział mi, że nie
powinnam tego robić, a wręcz przeciwnie. Śmiał się z mojej miłości do słodkości
podczas tych nielicznych okazji gdy jadłam słodycze przy nim. I nigdy nie
żartował, że od tego stanę się gruba i
brzydka.
-
Co cię tak rozbawiło?- Spytał mnie wtedy Artur. A ja musiałam potrząsnąć głową
by pozbyć się głupich myśli.
-
Nic szczególnego. Po prostu coś sobie przypomniałam.- Chojnacki nie drążył
dłużej tematu (widocznie zorientował się, że to nie było nic ważnego), tylko
podał mi kartę. Nie miałam pojęcia co wybrać, więc zdałam się na niego. – Tylko
coś prostego. I nie żadne owoce morza.- Zastrzegłam.- Jutro muszę być na nogach
od rana.
-
Okej, spokojnie. A swoją drogą to co planujesz na jutro?
-
Nic szczególnego. Po prostu obiecałam pani Agacie, że pomogę jej trochę w
ogródku warzywnym.
-
Nie mów, że dałaś się w to wrobić tej czarownicy.
-W nic się nie dałam wrobić. Po prostu to
lubię.
-
Wyrywać zielsko? Nie sądzę. A miałam co do ciebie zupełnie inne plany…
-
Przykro mi, nic na to nie poradzę.- Ucięłam. Bo nie podobało mi się, że mówił o
mojej teściowej z taką kpiną. I jeszcze per czarownica. W końcu to była
przecież jego ciotka i nawet jeśli za nim nie przepadała to…dobra, może i jego
niechęć była uzasadniona, bo pani Jastrzębska naprawdę czasami uważała Artura
za zło wcielone. I stale podkreślała różnice jakie istniały między nim a jej
zmarłym synem. Widocznie te uczucia musiały się odbić w mojej twarzy, bo zaraz
potem spytał:
-
Hej, skąd ten buńczuczny ton? Nigdy nie ukrywałem, że jej nie lubię. Poza tym dla ciebie chyba też nie była na
początku zbyt miła, prawda?
-
Tak, to prawda. Ale mimo wszystko to starsza osoba. I siostra twojej mamy, więc
chociażby dlatego powinieneś okazywać jej szacunek.
-
Ha, ona mi chyba też, prawda? A przy rodzinnych okazjach traktuje jak totalne
zero, zwłaszcza po śmierci Mariusza. Widocznie nie może odżałować, że to jej
syn nie żyje a nie ja.
-
Przestań już.
-
No co, przecież obydwoje wiemy że to prawda. W głębi duszy też uważasz, że mnie
nie znosi.- Powiedział. A potem delikatnie uśmiechnął pochylając w moją stronę
nad stołem.- Ale zapomniałem, że musimy jeszcze trochę popracować nad tym byś
głośno mówiła czego chcesz.- Doskonale wiedziałam co miał na myśli i czułam, że
momentalnie moja twarz staje się purpurowa. W jego towarzystwie ostatnio
zdarzało się to coraz częściej, bo celowo mnie zawstydzał. I dobrze o tym
wiedział.
-
Ależ skąd, już to opanowałam. Na przykład teraz marzę o tym, by przywalić ci tą
pałeczką w głowę. A potem….- Byłam zmuszona przerwać, bo właśnie podszedł do
nas jakiś kelner stawiając na stoliku serwetki, ale nie przestałam rzucać
Chojnackiemu urażonego spojrzenia. Ale na nim to zupełnie nie robiło żadnego
wrażenia.
-
A potem…?- Spytał cicho poważnym tonem jak gdyby nigdy nic gdy tylko kelner od
nas odszedł.
-
Potem…potem mogłabym wydłubać ci nią oko.
-
Jej, skąd w tobie tyle makabry?
-
Zawsze fascynował mnie gotyzm. Poza tym mógłbyś nosić opaskę na jedno oko;
pasowałoby ci do tego lekkiego kuśtykania. - W odpowiedzi Artur się tylko
roześmiał a potem otworzył w końcu kartę wybierając nam posiłek. Gdy w końcu
podeszła do nas obsługa przyjąć zamówienie oznajmiłam mu, że jeśli nie będzie
mi smakować to potem idziemy na pizzę. Na poły zirytowany, na poły rozbawiony
moimi słowami przytaknął. Potem jednak obiecał (dokładnie powiedział: klnę się
na wszystko), że danie bardzo będzie mi smakować.
Prawdę
mówiąc to nie było takie złe jak się spodziewałam: zwłaszcza z jakimś sosem,
który doskonale podkreślał smak ryby. No i sałatka. Artur nie mógł przekonać
mnie jednak do ośmiornicy którą zamówił.
-
Nie ma mowy. To obrzydliwe.
-
Wcale nie. Próbowałaś w ogóle kiedyś?
- Nie i nie zamierzam. Poza tym czy to nie
jest restauracja sushi?
- Głównie. Ale mają również całą kuchnię Dalekiego Wschodu.
- Głównie. Ale mają również całą kuchnię Dalekiego Wschodu.
-
Jezu, już jedzenie surowych ryb nie jest normalne…
-
Daj spokój: przecież nie możesz ocenić czegoś czego nawet nie próbowałaś.
-
O nie, nie namówisz mnie. I zabieraj tę pałeczkę spod moich ust. Nie żartowałam
z tym, że z lubością wbiłabym ci ją w oko.
-
Nie umiesz docenić tego co dobre.
-
Ha, właśnie że umiem. Tylko że to…- Nie dokończyłam, bo Artur wykorzystał ten
moment by wsunąć mi kawałek ośmiornicy do buzi.
-
Radzę ci nie wypluwać. Goście będą się na ciebie gapić.- W geście bezsilności
przymknęłam oczy zmuszając się do gryzienia. No cóż, musiałam przyznać że nie
było to takie złe jak sądziłam i być może nieświadoma co jem zjadłabym ze
smakiem takie danie, ale gdy wiedziałam…no cóż, prawda zmienia wszystko. Do tej
pory pamiętam to uczucie gdy rodzice wyznali mi, że czarny kolor kaszanka
zawdzięcza świńskiej krwi. Pomimo dziesięciu lat popłakałam się i nigdy już nie
wzięłam jej do ust. No dobra, może kilka lat. Ale to była tylko krew
prosiaczka, tutaj oślizgła noga oceanicznego potwora. - I jak?- Spytał mnie
Artur.
-
Ohyda.- Wzdrygnęłam się teatralnie.
-
Akurat. Smakowało ci.
-
Nie.
-
Przyznaj się.
-
Nie. To było obrzydliwe.
-
To całkiem łatwe. Skoro oszukujesz nawet
w sprawach dotyczących jedzenia to nie chcę wiedzieć w jakich sprawach
kłamiesz w życiu prywatnym.
-
Ciągle będziesz mi to wypominał? Okej, przyznaję ośmiornica nie była zła. Ale
też mi nie smakowała. Zadowolony?
-
Zawsze jestem zadowolony gdy mam rację.
-
Ale za to piekielnie irytujący.
-
Może. Ale musisz przyznać, że jest w tym jakiś urok.
-
Ha, urok.- Prychnęłam tylko chwilę później nie mogąc wymyśleć odpowiednio
ciętej riposty. Wróciłam więc do jedzenia. Naprawdę z każdym kęsem moja miłość
do sushi wzrastała. Zwłaszcza po spróbowaniu kawałka ośmiornicy, która choć
smaczna miała dziwną konsystencję. Jak to więc było, że gdy Mariusz przygotowywał
dla mnie sushi zawsze migałam się od jedzenia? Chyba również z tego powodu dla
którego ja nie chciałam teraz spróbować dania Artura.- I robisz to ostatni raz,
serio.- Oskarżycielsko wymierzyłam w niego palec.- Do tej pory pamiętam jak
wepchnąłeś mi do ust prawie w taki sam sposób tamto ciasto cytrynowe w
cukierni.
-
Ale wtedy też miałem rację: było najsmaczniejsze.
-
Miałeś czy nie miałeś: liczą się fakty. A są takie, że nie lubię jak ktoś
wkłada mi coś do buzi. I pamiętaj, że ty zrobiłeś to ostatni raz.- Dopiero gdy
Artur parsknął, zrozumiałam jak dwuznacznie to zabrzmiało. Momentalnie czułam
jak cała krew napłynęła mi do policzków.- Oczywiście miałam na myśli jedzenie.-
Dodałam szybko nieco uszczypliwym tonem zła za jego reakcję. I znów
poniewczasie zorientowałam się, że palnęłam gafę.
-
Oczywiście.- Przytaknął wciąż z trudem hamując rozbawienie.
-
Możesz się ze mnie nie nabijać?
-
Przecież tego nie robię. Gdybym na przykład stwierdził, że to dobrze wróży nam na
przyszłość- no bo podkreśliłaś, że miałaś na myśli tylko jedzenie- więc pewnie
nie miałabyś nic przeciwko…
-
Dobra, nie kończ. Już ja wiem co sobie uważasz. I zmieńmy temat. Lepiej powiedz
mi jak rozwiązałeś kwestię z Wiki.
-
To znaczy?
-
Nie udawaj. Obiecałeś, że nie będziesz jej dłużej zwodził.
-
Wcale nie obiecałem.
-
Artur…
-
Nie dałaś mi skończyć. Poza tym jak mówiłem wczoraj Wiktoria doskonale
wiedziała o co w tym wszystkim chodzi.
-
Nie sądzę.
-
Może na początku w klubie i nie, ale potem…potem spytała mnie wprost co jest
między nami. Gdy oznajmiłem, że nic powiedziała, iż mogłaby przysiąc że byłaś o
mnie zazdrosna.
-
Akurat. Wiki nigdy by nie…- Przerwałam nagle, wracając myślami do tamtego
wieczoru w klubie podczas świętowania moich trzydziestych urodzin. I tej chwili
gdy oznajmiłam jej, że ma rozmazany makijaż. Wcześniej ten błysk, który pojawił
się w jej oczach interpretowałam jako oznakę przerażenia, ale teraz….tak, to
równie dobrze mogło być rozbawienie! Boże, ona naprawdę wiedziała.- O matko,
teraz pewnie ma mnie za kołtunkę.
-
Nie sądzę, raczej już o tym zapomniała. Ostatnio mówiła, że umówiła się na
randkę z jakimś kolegą z pracy.
-
Nie, to niemożliwe. I to co wcześniej mówiłeś też. Przecież Monice mówiła, że
jej na tobie zależy.
-
Chciała mi pomóc.
-
Prosiłeś ją o to?
-
Tylko zasugerowałem.
-
Naprawdę idziesz po trupach do celu.
-
W miłości i na wojnie wszystkie chwyty dozwolone.- Wzruszył ramionami wyraźnie
bardzo z siebie zadowolony.
- Ciekawa jestem co byś wymyślił gdyby i to się
nie powiodło…a zapomniałam o panu Andrzeju. Jeszcze cię za to nie opieprzyłam. Jak
śmiałeś go w to wciągnąć?
-
Nie musiałem, sam się wciągnął. Musiałby być idiotą być niczego się nie
domyślić.
-
Może, ale nie musiałeś tego potwierdzać.
-
Przecież i tak niedługo wszyscy dowiedzą się o naszym związku.
-
Ho, a kto powiedział że jesteśmy w związku? Na razie słabo się starasz.
-
To dopiero przystawka.
-
Ha, ośmiornica starczy mi za całe danie.
-
Miałem na myśli wyjście tutaj. Na końcu będzie zawsze najsmaczniejszy deser.-
Szerzej otworzyłam oczy gdy zrozumiałam jego aluzję.
-
Ha, serio myślisz że dam się zaciągnąć do łóżka już na pierwszej randce, która
notabene nie była za bardzo udana?
-
Jakiej pierwsze? Wyjście do klubu, rocznica ślubu moich rodziców… to z
pewnością można zaliczyć do dwóch. No i znamy się już kilka lat. Chociażby tamto
wyjście do cukierni z Moniką, pamiętasz?
-
Nie bądź taki cwany. Bo i tego wyjścia nie zaliczę do randki.
-
Ostra jesteś.
-
Hej, bez takich tanich komentarzy, okej? Wy faceci myślicie, że kobiety są
wtedy w siódmym niebie, ale tak nie jest.
-
Jesteś pewna?- Nie odpowiedziałam, bo uznałam że nie warto i wróciłam do
jedzenia. Po chwili jednak Artur odezwał się znowu:- To ile randek mam jeszcze
czekać?
-
Tyle ile będzie trzeba.
-
A tak mniej więcej?
-
Przeczytaj sobie w poradniku po ilu randkach grzeczne dziewczynki pozwalają na
pocałunek.
-
Ty pozwoliłaś mi już na o wiele więcej…więc chyba nie jesteś grzeczną
dziewczynką.
-
Ależ jestem.- Odpowiedziałam gdy tylko przełknęłam kolejną porcję sushi.-
Zdradzę ci jeszcze jeden sekret grzecznych dziewczynek: to straszne hipokrytki.
-
Serio?- Spytał całkiem poważnie, choć w oczach błyszczało mu rozbawienie. Z
trudem zachowałam powagę skinając głową.
-
Serio. Każdemu wydają się być całkiem zimne i opanowane, ale w głębi duszy są
zupełnie inne i dbają to dostrzec tylko wybranym osobom.
-
To obietnica?
-
No cóż…nie powiedziałam, że ty do nich należysz.- Zgasiłam go w duchu samą
siebie zadziwiając tym dość mocnym flirtem. Nigdy nie podejrzewałabym ile to
daje radości i jaką może mieć moc. Byłam pewna, że nieźle podziałało na Artura.
No, może miało jedną maleńką wadę. Działało i na mnie. Ale na razie jakoś
sobie z tym radziłam.
-
Na razie nie. Ale niedługo tak.
-
To groźba?
-
Nie, obietnica.- Roześmiałam się a on po chwili do mnie dołączył. Patrzyliśmy
przy tym sobie w oczy a ja przypomniałam sobie jak patrzył na mnie w toalecie jego
rodziców. Jej, może i aluzyjna rozmowa o seksie nie była tak dobrym pomysłem
jak sądziłam.
-
Jeszcze zobaczymy. Poza tym teraz raczej byś tego nie chciał.- Dodałam
przypominając sobie, że już od jakiegoś czasu moja depilacja ograniczała się
tylko do pach i nóg. No i nie ćwiczyłam, a zabiegi pielęgnacyjne należały tylko
do tych związanych z utrzymaniem higieny. Nie wspominając już o tym, że nosiłam
wygodne bawełniane staniki i zwykłe figi. Stare komplety z markowych sklepów z
bielizną wylądowały gdzieś na dnie szuflady. No cóż, może i niektóre kobiety
uważają, że stroją się dla siebie, ale ja do nich nie należałam. Bo i po co
miałam wciskać się w niewygodne seksowne kompleciki i cierpieć skoro i tak nikt
nie widział różnicy? Albo znosić bolesną depilację w miejscach niekoniecznych?
W filmach nawet bohaterki uwięzione na bezludnych wyspach miały piękne gładkie
pachy i nogi (więc to co między nimi pewnie też), ale ja niestety nie byłam
bohaterką komedii romantycznej. Oczywiście w ostatnich tygodniach znacznie się
pod tym względem poprawiłam (niby nie byłam zdecydowana na romans z Arturem,
ale jak to mówią: przezorny zawsze zabezpieczony).
-
Co to znaczy: teraz?
-
Nic specjalnego.- Szybko pokręciłam przecząco głową.
-
Zaciekawiłaś mnie. Masz jakąś wstydliwą przypadłość?
- Tak, trzecia ręka pojawia mi się na plecach na początku każdego lipca.
- Tak, trzecia ręka pojawia mi się na plecach na początku każdego lipca.
-
Uf, co za ulga. A ja już myślałem, że zamieniasz się w ogra po zmroku.
-
Uwierz mi, że dla mnie nie. To prawdziwe utrapienie.
- A tak poważnie?
- Ha, czyżbym wyczuwała w twoim tonie strach?
- Ha, czyżbym wyczuwała w twoim tonie strach?
- Raczej nie. Tylko zwykłą ciekawość. Tylko nie mów,
że ciekawość to pierwszy stopień do piekła.
- Cholera, właśnie wyjąłeś mi to z ust.
- Oszukujesz.
- Wcale nie.
- Tak. Miałaś być szczera.
- To tylko niedopowiedzenie.
- I tak masz mi powiedzieć.
- Ciekawe jak mnie zmusisz.
-
Nawet nie wiesz jak cieszy mnie ta prowokacja.
-
Ej.- Żachnęłam się ze śmiechem gdy w jego spojrzeniu z połączeniem sugestywnego
tonu pojawiła się dobrze znana mi nutka. Nutka pożądania.- Serio myślisz tylko
o jednym?
-
Po tym co zaszło między nami podczas rocznicy ślubu moich rodziców? Tak. A ty
nie?
-
Nie.- Odpowiedziałam machinalnie, ale jego uśmiech mówiący: znów kłamiesz
prawie doprowadził mnie do szewskiej pasji. Niedługo przez jego tresurę będę
mówiła kiedy puściłam bąka, pomyślałam sarkastycznie. Ciekawe czy wtedy będzie
z siebie tak samo zadowolony. Dupek. Chociaż…bardzo seksowny dupek, pomyślałam
patrząc na jego twarz. Naprawdę nie potrafiłam zrozumieć jak do tej pory mogłam
to ignorować, jak mogłam nie widzieć w nim przystojnego faceta, jak mogłam go
nie pożądać. Ta fizyczność czy chemia jak wyraził się wcześniej Artur wciąż
mnie zaskakiwała, bo wzięła się zupełnie znikąd. To tak jakbyście znali kogoś
od kilku lat i nagle odkryli, że chcecie się z nim przespać. Nie żadne łagodne
rozwijanie się fascynacji, ale gwałtowny pożar zmysłów.
-
Dobra, tym razem pozwolę ci skapitulować.- Powiedział, gdy cisza między nami
zaczęła się przedłużać. - Porozmawiajmy w końcu o czymś poważnym tak by moje
myśli zajęły się czymś innym…
-
A w ogóle to potrafisz?- Nie mogłam się powstrzymać. On jednak nie zwrócił na
tę złośliwość mniejszej uwagi.
-
…wczoraj jakoś nie było do tego okazji. Powiedz jak idzie śledztwo z
Michaliną i o z tymi zagranicznymi
inwestorami. W końcu kupili wasz projekt czy nie?- Słysząc to od razu odeszła
mi ochota na żarty. Wciąż czułam wyrzuty sumienia wobec nastolatki.
-
No cóż, prawdę mówiąc to wciąż nic nie wiadomo. Można powiedzieć, że zniknęła i
żyje sobie gdzieś bezpiecznie. A policja na wniosek ośrodka przestała jej
szukać.
-
Serio?
-
Tak. Jak to powiedziała Monika: spisali ją na straty. Ale to mądra dziewczyna.
Jestem pewien, że sobie poradzi.
-
Ha, ciekawe po czym to poznałeś.
-
Po tym, że rozmawiała ze mną całkiem rozsądnie. No i dała mi bardzo dobrą radę.
-
Jaką radę?
-
Nieważne.
-
Po twoim tonie jednak wnoszę, że ważne.
-
Kiedyś ci powiem. Teraz nie jesteś na to gotowa.
-
Aleś ty tajemniczy.- Rzuciłam z sarkazmem lekko wkurzona.- Mam być pod
wrażeniem?
- Możesz.- Roześmiał się.
- Możesz.- Roześmiał się.
-
Wiesz, że w ten sposób nie tylko nie zdobywasz punktów ale i tracisz? Wkurzają
mnie niedopowiedzenia.
-
Ale potrafią być bardzo sugestywne, nieprawdaż?
-
Jej…Najpierw to miejsce, a teraz wkurzająca rozmowa.
-
Co masz do tego miejsca?
-
Zupełnie nic. Mam tylko coś do serwowanych tu dań. Skąd w ogóle pomysł by mnie
tu zabrać?- Spytałam szczerze. Bo w ciągu kilku lat znajomości z Chojnackim,
zwłaszcza tej najbardziej intensywnej w ciągu ostatnich kilkunastu miesięcy dał
mi się poznać jako rozpieszczony bogacz, ale lubiący prostotę i swojskość.
Właściwie tylko pewność siebie, nonszalancja i markowe ciuchy zdradzały że jest
kimś o wysokim statusie społecznym. Dlaczego więc nagle uznał, że zaimponuje mi
zapraszając do niesztampowej ekskluzywnej restauracji z egzotyczną żywnością?
-
Lubię to miejsce. Kiedyś często przychodziłem tu z ojcem.- Odparł mi Artur.
Takiej odpowiedzi się prawdę mówiąc nie spodziewałam. A więc wcale nie chodziło
o popisywanie się, ale o to, że to miejsce przywoływało miłe wspomnienia. Dlatego
uważnie słuchałam gdy kontynuował z delikatnym jakby melancholijnym uśmiechem:-
Bywaliśmy tutaj przynajmniej raz w tygodniu; mama tak jak i ty nie przepada za
surowymi rybami czy krewetkami chociaż do dziś uwielbia je przyrządzać razem z
kucharką na przyjęciach dla gości i nawiasem mówiąc świetnie jej to wychodzi
bez próbowania. To była taka godzina dla nas: opowiadałem mu co robiłem w ciągu
dnia, jak przebiegły mi zajęcia w szkole czy treningi w kosza. A on zawsze
dawał mi dobre rady w razie jakiegoś problemu. A miałem ich całe mnóstwo.
Kiedyś byłem okropnym mazgajem, a on potrafił mnie pocieszyć.
-
Ty?! Mazgajem? Jakoś trudno mi w to uwierzyć.
-
Ale to prawda. Spytaj moich rodziców. Praktycznie przez całą podstawówkę i pół gimnazjum
ustępowałem starszym gdy chcieli ode mnie kasę czy po prostu szukali zwady. A
większym od siebie wolałem schodzić z drogi.
-
Blefujesz.
-
Nie.- Roześmiał się. Potem wskazał palcem wskazującym na swoje czoło gdzieś
bardzo blisko linii włosów przy skroni.- Widzisz tę bliznę? Skutek popchnięcia
przez chłopaka ze starszej klasy. Wpadłem wtedy w żywopłot i nieźle się poharatałem.
-
Wiec co sprawiło, że z mięczaka stałeś się arogancki i pewny siebie?
-
Właśnie mój ojciec. Żaliłem mu się po raz enty skarżąc się, że kolega ze
równoległej klasy mnie zaczepia licząc na to, że znów porozmawia z dyrektorką, ale on wcale tego nie zrobił. Pamiętam to jak
dziś: przestał jeść swoje sushi i powiedział: „nie po to karmię cię i wychowuje
byś wyrósł na płaczka, który pozwala sobą pomiatać. Musisz się w końcu
przeciwstawić. No to się przeciwstawiłem. Może nie wyszło tak jak w filmach,
ale za drugim, trzecim czy czwartym razem szło mi coraz lepiej. Potem to ja
byłem górą.
-
Naprawdę? Pan Grzegorz ci to powiedział?- Spytałam z niedowierzaniem nie
zwracając uwagi na dalszą cześć jego wypowiedzi.
- Tak nie do wiary, co? Ale kiedyś staruszek był zupełnie inny niż teraz; gdy się na mnie denerwuje mama często mówi wtedy w jego obecności, że w młodości był taki sam i wcale się temu nie dziwi. To od razu zamyka mu usta.- Artur uśmiechnął się, ale zaraz spoważniał.- Potem się zmienił. Gdy zmarł dziadek.
- Tak nie do wiary, co? Ale kiedyś staruszek był zupełnie inny niż teraz; gdy się na mnie denerwuje mama często mówi wtedy w jego obecności, że w młodości był taki sam i wcale się temu nie dziwi. To od razu zamyka mu usta.- Artur uśmiechnął się, ale zaraz spoważniał.- Potem się zmienił. Gdy zmarł dziadek.
-
Bardzo to przeżył?
-
Raczej nie: nie byli ze sobą blisko. Chodzi raczej o odpowiedzialność związaną
ze Smart juwellery. Pozycja prezesa wymaga określonych zachowań, ciągłego spędzania
w biurze, organizowaniu spotkań biznesowych, odpowiedniego stroju. Stało się to
właściwie tak niepostrzeżenie i stopniowo, że on sam się temu dziwi. Czasami
jednak widzę jak na wspomnienie o dawnych grzeszkach cały rozkwita. I wiem, że
w głębi ducha niczego nie żałuje, bo przynajmniej się wyszalał. Tak samo jak
ja.
-
Naprawdę niczego nie żałujesz? A wypadek samochodowy? Historia z Alicją?-
Wymieniłam pierwsze co przyszło mi do głowy.
-
Nie, nawet tego. Wypadek uświadomił mi, że nie jestem niezniszczalny o czym oprócz
wspomnień do końca życia pewnie będzie mi przypominać ta cholerna noga.-
Uśmiechnął się.- No i wytrwałości oraz cierpliwości, której wymagała
rehabilitacja i mój powrót do zdrowia a której za grosz nie miałem. Zawsze
jestem w gorącej wodzie kąpany, a gdyby nie ty poddałbym się już na samym
początku. A Alicja…dzięki niej zrozumiałem, że w swojej beztrosce mogę kiedyś
kogoś skrzywdzić, zniszczyć życie sobie i komuś innemu. W końcu miałem wiele przelotnych
miłostek. Mógłbym wiele razy zostać niechcianym ojcem. Zabezpieczenie to nie
jest pewność. Nie wspominając o tym, że zraniłem uczucia wielu kobiet. Ale opieka i wsparcie które udzieliłem Ali
nauczyły mnie czegoś jeszcze: odpowiedzialności. Gdy patrzę na siebie wstecz
często myślę, że byłem dupkiem.
-
Oj tak, byłeś.- Potwierdziłam rozbawiona przypominając sobie nasze początki.
Potem zmienionym, obniżonym głosem dodałam:- Sweterku, wydrukuj to w dwustu
egzemplarzach, bo ja nie mogę. Zrób za mnie prezentację. Po co mam to robić
skoro ty możesz to zrobić lepiej?
-
Pewnie to nic nie pomoże, ale teraz naprawdę bardzo mi z tego powodu wstyd.- O
dziwo naprawdę wyglądał na zakłopotanego, choć mnie to teraz tylko śmieszyło. W
końcu to było tak dawno, ponad cztery lata temu. Już dawno nie czułam do niego
z tego powodu urazy. Ale zawsze mogłam się ponabijać, prawda?
-
I dobrze.- Rzuciłam więc trochę złośliwie.- Lepiej późno niż wcale.
-
Myślisz, że gdyby nie ten nasz
niefortunny początek to…
-To
co?- Spytałam zdziwiona jego poważnym tonem gdy nie dokończył myśli.
-
No wiesz, czy sytuacja między nami rozwinęłaby się inaczej.- Nie miałam pojęcia
czy ma na myśli po prostu naszą przyjaźń czy też chodzi mu o coś więcej. Na
wszelki wypadek wolałam jednak nie drążyć tematu i wszystko zbagatelizować.
-
Może.- Wzruszyłam ramionami.- Ale nie lubię gdybać.
-
Ja robię to bardzo często.- Odparł mi. I niby w tym wyznaniu nie było nic
takiego, ale ton i nieobecny wzrok który temu towarzyszył mnie zaniepokoił. To
znaczy nie przestraszył, tylko po prostu spowodował ciekawość i współczucie. Teraz
już byłam pewna, że mógł mieć na myśli cos co zdecydowanie mi się nie podobało.
Dlatego postanowiłam szybko zmienić temat, by ta lekka jeszcze dyskusja nie
przerodziła się w coś gorszego.
-
Ja za to wolę teraźniejszość i gdybanie co do przyszłości. Na przykład po ilu
randkach w końcu pozwolę ci na następną bazę.
-
Hm, i na ilu na razie stanęło?- Ku mojej uldze połknął haczyk. Nawet jeśli
rozmowa o tym nie była czymś co chciałam kontynuować. Ale wybrałam mniejsze
zło.
-
Nie mogę ci powiedzieć. Wtedy nie będzie niespodzianki.
-
Wtedy ty będziesz moją niespodzianką.
-
A podobno wypadek nauczył cię cierpliwości…
W
trakcie jedzenia kontynuowaliśmy z Arturem nasz flirt i przekomarzania, a potem
najedzeni postanowiliśmy zmyć się z restauracji wykorzystując piękną pogodę i
spalić zbędne kalorie na spacerze. Było naprawdę fajnie, a ja wciąż nie mogłam
wyjść z podziwu nad tym, że to się dzieje naprawdę. Że chodzę sobie właśnie z
Chojnackim karmiąc kaczki, wymieniając spostrzeżenia dotyczące pracy czy jakieś
nic nie znaczące żarty. Że patrzymy na siebie nie jak przyjaciele ale jak
kochankowie. Że po zakończeniu wieczora on odwozi mnie do domu odstawiając pod
samą klatkę, ale jeszcze wcześniej w samochodzie wymieniamy pełne namiętności
pocałunki pożegnalne. Dobra, prawdę mówiąc wyglądały raczej tak jakby miałyby
być wstępem do czegoś więcej, ale ja wolałam nie przeciągać struny. Dlatego gdy
Chojnacki na odchodnym spytał mnie:
-
Skoro do popołudnia pracujesz z ciotką to może odwiedzę cię wieczorem?
Odpowiedziałam:
- Raczej nie. Będę wtedy nieźle zmęczona i pokryta ziemią. Ale zawsze możesz zadzwonić, chociaż pewnie nie rozmowa byłaby ci w głowie.
- Raczej nie. Będę wtedy nieźle zmęczona i pokryta ziemią. Ale zawsze możesz zadzwonić, chociaż pewnie nie rozmowa byłaby ci w głowie.
-
Może i nie, ale to wystarczy. A przynajmniej będzie musiało.- Wybrnął dyplomatycznie.-
Do zobaczenia.- Powiedział i chyba po raz dziesiąty obdarzył pocałunkiem. A gdy
w końcu odjechał i tak pozostawił z uczuciem niedosytu. Ech, gdybym była
bardziej zdecydowana i przebojowa nie puściłabym go do rana, pomyślałam. Ale ta
myśl przyniosła następną: gdzie podziała się ta roztrzepana dziewczyna która
najpierw robiła a potem myślała? I kiedy zamieniła się w poważną kobietę
pozbawioną spontaniczności? Dobrze, że Artur obudził we mnie ten pierwiastek. W
końcu też miałam prawo być szczęśliwa, prawda?
Świetne opowiadanie :)
OdpowiedzUsuńSuper kiedy dodasz?
OdpowiedzUsuńTak jak zapowiadałam części będą się pojawiać raz na tydzień, wiec kolejna pewnie w środę
UsuńCzekam na kolejny
OdpowiedzUsuńNiestety dziś już nie dam rady wstawić następnej części ale na pewno zrobię to jutro.
OdpowiedzUsuńCzekamy �� Mimo że krótsza jest świetna ��
OdpowiedzUsuń