Łączna liczba wyświetleń

wtorek, 26 kwietnia 2016

Maskarada częśc XIX



 Przepraszam, że z opóźnieniem, ale naprawdę coś z internetem w moim mieszkaniu szwankuje i nic nie mogę zrobić. A tu jeszcze na jutro prezentacja...no ale może już będzie lepiej. Kolejnie części chyba będę zamieszczać gdy znajdę trochę czasu i z tej racji mogą być nieregularne jeśli chodzi o długość, ale chyba rzeczywiście będzie to lepsze dla czytających. Ja sama zaczynam zapominać pewnych szczegółów z życia bohaterów przez tę rozwlekłość, no ale niestety teraz masa spraw na głowie. Dlatego bądźcie dla mnie wyrozumiali.
Miłego czytania.

Przez kilka następnych dni w biurze architektonicznym panował istny kocioł. A wszystko z powodu półrocznego sprawozdania, które było powodem rozważań i debat akcjonariuszy przez kilka dni. Mnie samą to śmieszyło. Owszem, przez ponad 1,5 roku zdążyłam co nieco poznać tajniki i sposób funkcjonowania przedsiębiorstwa, ale żeby aż taka gorączka? Przecież to było zwykłe biuro architektoniczne- nie jakaś wielka korporacja działająca na skalę międzynarodową. Nawet nie byliśmy firmą produkcyjną tylko usługową. Niestety, gdy podzieliłam się z Szymonem swoim spostrzeżeniem wyśmiał mnie.
I to dosłownie.
- Czy ty w ogóle czytasz gazety?- Parsknął w czasie jednej z takich przerw na które wyczekiwałam z utęsknieniem. Po prostu nie wiem jak bardzo chciałabym się zaangażować w sprawy biura to…to nie była moja bajka. Wcześniej sądziłam, że dzięki temu będę się tu czuć bliżej Mariusza, co okazało się być kompletną bzdurą.
- Jasne, że tak.- Oburzyłam się.
- Niech zgadnę: Świat kobiety i Skarb Rossmana?
- Widzę, że też lubisz.- Odkułam się. Trochę nieudolnie co prawda, ale zawsze.
- Już dobrze, dobrze. Miałem na myśli gazety finansowe. Rubryki inwestorskie, wykresy giełdowe.- Wyjaśnił mi już poważniejszym tonem widocznie zauważając moją irytację. Przez te kilkanaście ostatnich miesięcy intuicyjnie nauczył się już chyba i wyczuwał kiedy może sobie na coś pozwolić a kiedy po prostu przekroczy daną granicę i zwyczajnie mnie wkurzy. Co nie znaczy, że tego nie robił dla samej frajdy.
- Więc co z nimi?
- Gdy rozpoczęliśmy współpracę z Build&Project nasze akcje wzrosły o kilka punktów procentowych, początkowo nawet uzyskały dwucyfrowy przyrost, ale potem sytuacja zaczęła się normować. Poza tym znacznie bardziej wzrósł prestiż biura: zwłaszcza po tym jak zaprojektowaliśmy projekt centrum handlowego w Rzeszowie; no i otrzymujemy masę nowych zleceń, zyskaliśmy nowych kontrahentów- i co najważniejsze- pewnych. No i bogatych. Dlatego też przełożyło się to na znacznie większe przychody no i zysk dla inwestorów.- Powiedział, ale nie dodał nic więcej więc ryzykując ośmieszenie się jęknęłam:
- Chyba wciąż nie łapię.
- Chodzi o to, że w miarę jedzenia apetyt rośnie. A że chodzą plotki, że tegoroczna dywidenda nie będzie wypłacana ze względu na planowane powiększenie siedziby i w ogóle całego biura stają się czujni nie chcąc do tego dopuścić. Chociaż nie, gwoli ścisłości chcą to po prostu przełożyć. Argumentują, że po przedłużeniu umowy z Build&Projekt ponownie możemy zanotować taki sam a nawet większy przyrost kapitału, który można będzie przeznaczyć na renowację.
- Rzeczywiście, sprawa wypłat dywidend zupełnie wyleciała mi z głowy. Ale swoją drogą to jeszcze pół roku do końca roku obrachunkowego, prawda?
- Ewelina, tutaj trzeba podejmować decyzję z wyprzedzeniem.- Zauważył łagodnie. A ja poczułam się jak kompletny laik. Niby to wiedziałam, ale wciąż mnie to zaskakiwało.
- Chyba nigdy nie stanę się rekinem biznesu ani nawet płotką. Swoją drogą jak tobie się to udało? Orientujesz się we wszystkim a jesteś ledwie kilka lat starszy ode mnie.
- Raczej nie we wszystkim, ale rzeczywiście nieźle ogarniam ten temat. Ale po prostu to lubię.
- Bardziej niż projektowanie?- Wyraźnie się zawahał.
- Chyba pół na pół. Dlatego cieszę się, że Mariusz dał mi szansę.- Nawiązał do tego, że jeszcze przed swoją śmiercią mój mąż zaproponował Szymkowi kupno swoich udziałów. I dzięki temu Bralczyk stał się właścicielem jednej dziesiątej całości obok Moniki, mnie oraz pięciu innych inwestorów, którzy w sumie mieli zaledwie 30% całości. Ja miałam połowę.
- A właśnie: ty nie boisz się o swoje udziały? Nic nie dostaniesz gdy nie podpiszę decyzji o nie wypłacie dywidendy.
- Akurat. Podpisujesz wszystko co podstawię ci pod nos. Pamiętasz, przedwczoraj pomyliłem się dając ci nie ten dokument, a gdy wróciłem już trzymałaś długopis w ręku podpisując mój wyciąg z karty.
- Jezu, obiecałeś mi tego nie wypominać.- Powiedziałam z pretensją, ale prawda była taka, że z trudem tłumiłam śmiech. Bo rzeczywiście to było całkiem zabawne. Zupełnie jak anegdotka o tym, że gdy Jarosław Kaczyński dał prezydentowi do potrzymania kota, ten też go podpisał. Tyle, że jednocześnie czułam się z tym nieco śmiesznie. No bo chyba Szymek miał rację i podpisałabym nawet wierszyk gdyby mi go dał wydrukowanego na kartce. Ostatnio w ogóle nawet nie czytałam tytułów dokumentów które podpisywałam a co dopiero ich treści.
- Wcale ci tego nie wypominam, po prostu zauważam.
- Byłam zmęczona i tyle. Poza tym dlaczego mi się wydaje, że to wcale nie był przypadek?
- Podejrzewasz mnie o celową zagrywkę?- Spytał z niewinną minką. Aż za niewinną.
- No nie, ty dwulicowy, podstępny, złośliwy…
- Pani prezes, panie Bralczyk akcjonariusze są już w środku.- Nie dając mi dokończyć obelgi przy boku moim i Szymka zmaterializowała się Kalina. Nie miała za ciekawej miny. Jak już kiedyś zauważyłam (albo i nie) wyraźnie mnie nie trawiła i chyba nigdy nie zdołała polubić. A ja czerpałam z tego niemal perwersyjną przyjemność: w końcu łatwo było ją zwolnić, ale po co skoro dobrze wykonywała swoją pracę?
- Tak, już idziemy.- Odpowiedział jej Szymon, a ja nie mogąc go ukarać w inny sposób rzuciłam mu spojrzenie mówiące: jeszcze się z tobą policzę. I pomyśleć, że kiedyś wydawał mi się być sztywny. Może gdybym zauważyła to wcześniej to moglibyśmy zaprzyjaźnić się jeszcze za życia Mariusza. A wtedy połączylibyśmy siły i swoje informacje. Może dzięki temu wcześniej dowiedziałabym się o chorobie zmarłego męża…
By pozbyć się tej myśli z głowy przymknęłam mocno oczy. Nie znosiłam gdybania a odnośnie Mariusza mogłabym to robić nieustannie.
Co gdyby wcześniej poszedł do lekarza…
Co gdybym wiedziała o jego chorobie…
Co wtedy gdyby nie zachorował…
Czy w końcu doczekalibyśmy się upragnionego dziecka?
Na nic zdawały się świadomość, że przecież wiedza o guzie mózgu niczego by nie zmieniła. Mariusz po prostu musiał umrzeć i umarłby tak czy inaczej. Fakt, że byłabym tego świadoma niczego by nie zmienił. Niestety nawet wiedza o tym czasami nie wystarczała.

***
Jeszcze tego samego dnia umówiłam się na spotkanie z jednym z lekarzy specjalizujących się w urazach skomplikowanych złamań by porozmawiać o Arturze. Monika obiecała mi dostarczyć pełną dokumentację medyczną Chojnackiego od swojej ciotki (a jego matki) już na jutro, dlatego spotkanie umówiłam na pojutrze. W sumie nie widziałam w nim wielkiego sensu, ale chciałam chociaż mieć świadomość że choć w niewielkiej części to jednak próbowałam pomóc swojemu dawnemu przyjacielowi.
Wciąż na wspomnienie jego spojrzenia oraz słów które wyrzucił z siebie pod koniec naszego spotkania robiło mi się smutno.
Nie będę już chodzić, rozumiesz? Nigdy.
Nawet nie chciałam sobie wyobrazić co mogła znaczyć taka diagnoza dla tak dynamicznego i nigdy nie stojącego w miejscu młodego mężczyzny jakim był. Tylko czasami jakiś chochlik podpowiadał mi na ucho, że to może kara za to że zostawił swoje własne nawet nie narodzone dziecko po to by móc hulać po świecie.
Albo za to, że nie wyznał mi prawdy o chorobie męża nawet jeśli robił to na jego prośbę.
Kimże jednak byłam by go oceniać? Mogłam wyrazić swoje zdanie na temat jego zachowania, okej, ale na tym koniec. Może i teraz się nie przyjaźniliśmy, ale jednak dawniej całkiem nieźle dogadywaliśmy. A przecież w znajomości z kimś nie chodziło o ocenianie czy krytykowanie, ale wspieranie i pomaganie kiedy sytuacja tego wymaga. A zdecydowanie tak było teraz w przypadku Artura.
Spotkanie z lekarzem okazało się być bardzo pouczające (a raczej mogłoby się okazać gdybym nie była kompletną ignorantką w kwestiach medycyny), ale profesor wyjaśniał wszystko tak łopatologicznie, że z grubsza zrozumiałam z czym może być problem. Chodziło mianowicie o możliwość nieodpowiednich zrostów kości oraz zaniechanie właściwiej pracy przez staw kolanowy w przypadku braku ćwiczeń wiązań krzyżowych w stawie. Dlatego by temu zapobiec konieczna była rehabilitacja. Gdy spytałam czy w tym konkretnym przypadku jest właściwie możliwa, to wyraźnie się nad tym zastanawiał. Ogólnie uznał przypadek Artura za istny ewenement, który w jego karierze zdarza się po raz pierwszy. Dla mnie osobiście obrażenia jakie odniósł Artur ani trochę nie wydawały mi się osobliwe (no bo w końcu do w tym dziwnego, że ktoś ma jednocześnie złamanie wielokrotne i pęknięte wiązadła w stawie?), ale w końcu to nie ja byłam lekarzem. Na koniec spotkania serdecznie podziękowałam staruszkowi za wizytę ściskając jego dłoń (naturalnie po zapłacie za nią). Gdy wstałam spytałam jeszcze z wahaniem:
- Czy sądzi pan, że Artur Chojnacki będzie mógł wrócić do zdrowia jeśli rozpocznie rehabilitację?
- Jeśli chce pani znać moje zdanie, to nie; obawiam się że całkowity powrót do zdrowia jest niemożliwy. Pacjent na pewno nie będzie mógł zostać sławnym sportowcem czy strongmanem, ale gdy uda się wyćwiczyć staw kolanowy będzie mógł chodzić. No, może często będzie kulał, ale to lepsze niż cztery kółka, prawda?- Zakończył retorycznie.
- No tak. – Przyznałam z krzywym uśmiechem. Bo profesor zanim udzielił mi odpowiedzi długo zwlekał. Zbyt długo.- W każdym razie jeszcze raz dziękuję za konsultację.
- Nie ma za co. Niech pani skorzysta z tych rehabilitantów których pani poleciłem, a raczej niech pacjent z nich skorzysta. To naprawdę świetni fachowcy, który z dużym sukcesem współpracują z osobami o dużo poważniejszych obrażeniach niż pan Chojnacki.  
- Nie omieszkam.- Odpowiedziałam w duchu zastanawiając się jak uda mi się przekonać Artura do rehabilitacji. Ale tym będzie się najwyżej głowić, Monika. Ja w ten weekend obiecałam pomóc pani Agacie przy pracach w ogrodzie. Pewnie starczy mi trochę czasu by wpaść do Artura, ale raczej nie na tyle by się z nim kłócić czy dyskutować.
Zgodnie ze swoim postanowieniem przekazałam szwagierce telefony rehabilitantów i z grubsza streściłam rozmowę z lekarzem. Podzieliłam się z nią jednak swoją obawą co do celowości naszych działań. Podekscytowana Monika machnęła na to ręką. Po prostu nie przyjmowała do wiadomości, że jej kuzynowi się nie uda i tyle. Namawiała mnie jednak do tego bym sama opowiedziała Arturowi o wszystkim. Tak więc zgodziłam się.
Chojnacki w milczeniu wysłuchał moich rewelacji, tak jak przypuszczałam z dużą dozą sceptycyzmu. Po prostu nie odzywał się i wydawał się nawet myśleć o czymś innym. Tylko napięte mięśnie go zdradzały. Pamiętając, że podczas naszej ostatniej rozmowy się otworzył, dyskretnie dałam Monice znak, by zostawiła nas samych. Lekko urażona spełniła moje polecenie.
- I co o tym sądzisz?- Spytałam wówczas Chojnackiego.
- Nic szczególnego.- Odparł mi wzruszając ramionami, a potem robiąc efektowne kółko swoim wózkiem dookoła własnej osi.- Słyszałem to już niejeden raz.
- A mimo to odmawiasz podjęcia rehabilitacji?
- Ewela, czemu wciąż wałkujesz ten temat? Widzisz to?- Dodał wskazując dłonią na swój gips.- Jak według ciebie mam ćwiczyć?
- Skoro lekarze mówią, że jeśli będziesz wystarczająco ostrożny to to jest możliwe to…
-…niech więc sami sobie ćwiczą i zostawią mnie w spokoju.
- Wiesz co?- Spytałam retorycznie po dłuższej chwili nie mogąc znaleźć już żadnych argumentów.- Zachowujesz się jak mały chłopiec. Nie wiem czy robisz to na złość komuś konkretnemu: rodzicom, Monice czy samemu sobie, ale kiedyś będziesz tego żałował.
- A co rzucisz na mnie klątwę?
- Nie będę musiała. Bo za każdym razem gdy nie będziesz mógł pokonać większej przeszkody na swoim wózku będziesz się zastanawiał czy mógłbyś tego uniknąć gdybyś podjął próbę i nie poddał się walkowerem.
- Dlaczego? Właściwie całkiem nieźle sobie z nim radzę, widzisz?- Po raz kolejny wykonał dość efektowny skręt kołem.- Mama nawet chciała zamówić mi elektryczny, ale ja wolałem tradycyjny. Nieźle można sobie dzięki niemu wyćwiczyć mięśnie. Wiesz, że moje bicepsy i tricepsy urosły o półtora centymetra odkąd miałem wypadek?
- Jej, jeśli masz zamiar udawać beztroskiego palanta to może zawołam Monikę, co?
- Jak wolisz.- Mrugnął.
- Artur,- Spróbowałam raz jeszcze.- Nie rozumiem twojego uporu: wytłumacz mi dlaczego nie chcesz nawet podjąć próby.
- Jej, czy w końcu nie możemy porozmawiać o czymś innym? Wszyscy stale mnie o to pytają wcale nie słuchając mojej odpowiedzi.
- Ja jej słucham.
- Nie, słyszysz, ale nie słuchasz. Ty wiesz swoje i tyle. Poddam się rehabilitacji, potem odzyskam sprawność i niczym w filmie familijnym będę miał swój happy end. A to tak niestety nie działa. W życiu nie jest tak, że jeśli jesteś głównym bohaterem to los zawsze jest dla ciebie łaskawy.
- Mnie to mówisz?- Nie mogłam powstrzymać gorzkiego wyrzutu w duchu myśląc o tym, że nawet w najśmielszych przypuszczeniach nie sądziłam, że w wieku niespełna dwudziestu ośmiu lat stanę się rozwódką. Artur chyba dopiero teraz zauważył swoje faux pas.
- Nie o to mi chodziło, przepraszam.
- W porządku.- Wzięłam głęboki oddech. Potem na dłuższą chwilę zamilkłam przymykając delikatnie oczy.- Po prostu czasami, choć minęło przecież już tak dużo czasu, też się o to pytam. Gdzie mój happy end? Gdzie jest to żyli długo i szczęśliwie? I czy w ogóle kiedykolwiek było? Ale tak już jest i nic nie możemy poradzić, prawda?
- Tak samo jak w kwestii mojego kalectwa.
- Wcale nie; to a śmierć Mariusza to zupełnie różne sprawy.
- Kiedy w końcu się poddacie?
- Naprawdę jeszcze tego nie rozumiesz? My się nie poddamy, Artur. Ja, Monika, twoja mama i tata będziemy wiercić ci dziurę w brzuchu tak długo aż się nie zgodzisz. Dlatego weź to pod uwagę.
- Więc mam zgodzić się dla świętego spokoju, jak rozumiem.
- Jeśli wolisz to tak ująć.
- I pomyśleć, że nawet ucieszyłem się z naszego spotkania po moim powrocie z Peru. Gdybym teraz wiedział, że wcale nie żywisz do mnie urazy i będziesz trzymała przeciwną stronę to zamknąłbym się w pokoju na klucz.
- Przecież sam mówiłeś, że miałbyś z tym problem.- Zauważyłam rezolutnie.- Klamka zdecydowanie przerasta twoje możliwości.- Artur się roześmiał. A potem spojrzał na mnie spod oka jakby chcąc powiedzieć coś czego wcale nie ma zamiaru mówić.
- No dobra, Sweterku: idź na dół i powiedz mojej mamie że się zgadzam.
- Na rehabilitację?- Upewniłam się. Skinął głową.
- Tak, ale tylko dwa tygodnie. Gdy nie zauważę żadnych efektów po prostu ją przerwę, jasne?
- Oczywiście.- Przytaknęłam zadowolona. Ha, widocznie miałam większe umiejętności perswazji niż myślałam.
- Mówię poważnie, Ewelina. Jeśli tak się stanie nigdy więcej nikt nie będzie mnie do niczego namawiał ani zmuszał do rehabilitacji. Obiecaj mi to.
- Obiecuję.- Odpowiedziałam. Wtedy jeszcze nie wiedziałam, że dwa tygodnie to tak skandalicznie krótki czas, że praktycznie sama ukręciłam sobie łeb na szyi. Tyle, że po minionych dwóch tygodniach Artur nie zrezygnował z rehabilitacji. Początkowo się na to zanosiło, bo jego rehabilitant bardzo go irytował. Nie wiem na ile było w tym lamentu na ile rzeczywiście jego narzekania miały podstawę; grunt że po półtora tygodniu zgodziłam się zmienić go na innego, jeśli Artur wydłuży swój czas próby o kolejne dwa tygodnie. Niechętnie się zgodził, choć nie obyło się bez narzekań. Z jednej strony nieźle mnie to irytowało, ale z drugiej…cieszyło. Bo Chojnacki zaczynał odzyskiwać dawnego siebie: znów był czepliwy, czasami ironicznie śmieszny, jeszcze kiedy indziej wpadał we filozoficzne rozważania i gawędziarski ton. A to oznaczało, że dochodzi  do siebie.
W tym samym czasie w biurze architektonicznym zakończyła się dyskusja nad rozważaniami dotyczącymi dywidendy, a zaczęła nowa. Mianowicie dotycząca przedłużenia bądź też nie przedłużenia współpracy z Build&Project. Ogólnie większość zarządu była za podkreślając zalety współpracy mierzone efektywnością oraz wzrostem rentowności; nieliczni starzy konserwatyści, którzy wnieśli swoje wkłady jeszcze za życia ojca Mariusza a czasami nawet i dziadka narzekali na brak autonomii i niezależności. Byli jednak w mniejszości, więc młodzi kapitaliści ich nie słuchali. Także kwestia współpracy była właściwie tylko kwestią dogrania szczegółów.
W tym celu spotkałam się na biznesowym lunchu z Krzysztofem Kamińskim. Umówiliśmy się telefonicznie, a ja nie byłam jakoś szczególnie zadowolona z tego powodu. Chciałam nawet wkręcić na to spotkanie Szymka- w końcu ja praktycznie rzecz biorąc niewiele wiedziałam na temat swojej firmy, ale Krzysiek zdecydowanie dał mi do zrozumienia, że chciałby pomówić tylko ze mną. Zgodziłam się więc na to w duchu mając nadzieję, że nie zrobię z siebie totalnej kretynki. Jej, przecież ten cały Kamiński był młodszy ode mnie o rok czy dwa a zasiadał na czele wielkiej korporacji nie tylko z nazwy tak jak ja. No i umiał używać branżowych terminów, odnajdywał się w świecie biznesu i konkurencji. Uświadomiwszy sobie to postanowiłam od tej pory bardziej zaangażować się w sprawy zarządzania, ale jednocześnie wiedziałam, że to marzenie ściętej głowy. Po prostu nie można być dobrym w czymś czego się nie lubi. Nigdy nie będzie się do tego podchodziło z pasją, nigdy nie stanie się to czymś więcej niż tylko obowiązkiem. Nawet jeśli nie bardzo uciążliwym. Z tą dołującą myślą po raz ostatni przejechałam szczotką po włosach decydując się by je rozpuścić. Niedawno uświadomiwszy sobie ich długość poddałam się zabiegowi fryzjerki, która wyczarowała z moich zaniedbanych włosów całkiem stylową i pełną wdzięku fryzurkę do ramion. Teraz więc nie chodziłam na głowie z kołtunem jak mało eufemistycznie czasami nazywał mojego koka Szymek.
Na miejscu, dotarłszy pod umówioną restaurację pozbyłam się wahania dotyczącego stroju, bo Krzysiek przywitał mnie w garniturze. Ja sama miałam na sobie czarną skromną sukienkę, która wyglądała raczej oficjalnie. Początkowo nasza rozmowa przebiegała raczej luźno tak więc nie czułam się niezręcznie. Kamiński spytał mnie o samopoczucie, o to jak radze sobie ze sprawami biura. Trochę nawet chwalił mnie na wyrost za to, że podjęłam się zarządzania nim, ale ja obróciłam to w żart (który właściwie nie był żartem), że nad wszystkim piecze sprawuje Szymon.
- Tak, to naprawdę bystry facet.- Zaśmiał się Krzysiek. Odwzajemniłam się uśmiechem w duchu zastanawiając się nad tym błyskiem w oku który pojawił się w oczach Kamińskiego. To Bralczyk załatwiał z nim formalności które wymagały udziału we wspólnej współpracy i to on głównie prezentował projekty wykonane przez nasz zespół. Asia w ogóle nie lubiła zajmować się oficjalną częścią prezentacji argumentując, że nie jest jakimś oratorem tylko architektem, więc może rozmawiać tylko na temat projektu. Z kolei Franek czy inni architekci byli dobrzy wyłącznie w rysunku, więc prezentowanie swoich projektów facetom (czyli inwestorom), którzy nawet nie wiedzą jak oznaczyć w rysunku technicznym ściankę działową działało im na nerwy. Dlatego Szymon który sprawnie operował w tych dwóch dziedzinach był dobrym rozwiązaniem.- No i ma świetne pomysły.
- Wiem, bez niego bym sobie nie poradziła.- Przyznałam.- Spotkaliśmy się tutaj w jakimś szczególnym celu ustalenia szczegółów dotyczących współpracy czy po prostu chciałeś wybadać sytuację?- Postanowiłam nie owijać w bawełnę.
- Konkretna z ciebie babka.- Odpowiedział mi Krzysiek.
- No cóż, może nie znam się na biznesie, ale w życiu raczej nie lubię zabawy w podchody.
- Uważasz, że się z tobą bawię?
- Nie wiem. Jeszcze nie rozumiem w jakim celu mnie tu ściągnąłeś. Bo chyba z pewnością wolałbyś ten czas spędzać teraz z żoną.- Nie przytaknął, ale rozbawienie jakie pojawiło się w jego oczach starczyło mi za odpowiedź. Jego żona była niezłą szczęściarą: taki rekin biznesu, a jednocześnie oddany mąż. Potem w mojej głowie pojawiła się cyniczna myśl, że może jego ojciec też kiedyś taki był. Może zmienił się w bezdusznego szantażystę dopiero później? Może jego żoną była jakaś harpia która wyszła za niego dla pieniędzy albo musiał ożenić się z konieczności? Swoją drogą takie rozważania są całkiem ciekawe, pomyślałam zupełnie nieadekwatnie do sytuacji. Jak środowisko, otoczenie i ludzie których spotykamy wpływają na nasz charakter.
- Okej, masz rację. Nie ma co przedłużać.- Krzysztof  w jednej chwili przerwał moją filozoficzną myśl sprawiając że skierowałam wzrok na jego twarz a raczej serwetkę którą wycierał usta po zjedzenie swojego zamówionego krokieta. W jego przypadku ten gest nie wydawał się jednak być ani trochę egzaltowany czy przerysowany. Zastanawiałam się nawet czy mi kiedyś te wielkopańskie maniery, czy kiedykolwiek nauczę się używać odpowiednich rodzajów kieliszka do danego wina, czy będę wycierać buzię jedwabną chusteczką po każdym posiłku, czy te całe „ą” i „ę” kiedyś będą wydawać się mi naturalnością. Po szybkim namyśle doszłam do wniosku, że raczej nie.- No więc, jak pewnie doskonale wiesz zbliża się okres końca naszej współpracy.- Zaczął, a w mojej głowie pojawiła się straszna myśl. A co jeśli on uznał, że wcale nie chce by nasze biura współpracowały? Co jeśli gdy nasz zarząd już przyjmuje za pewnik dalszą symbiozę on jako prezes Build&Project chce się z tego wyplątać? Ale nie, przecież to oni nalegali na współpracę, doszłam do wniosku. Poza tym nawet jeśli chcieliby ją zakończyć to przecież nie byłoby to katastrofą. Wręcz przeciwnie: po śmierci Mariusza jako właściciela, niepewni inwestorzy oraz klienci nie wiedząc czy i w jaki sposób biuro architektoniczne będzie współpracować niejako przyczynili się do pogorszenia jego stanu finansowego, ale współpraca z dużą firmą budowlaną Kamińskich pozwoliła nam przetrwać burzę. A właściwie to nie tylko przetrwać, ale jeszcze wynieść z niej wymierne korzyści oraz poprawę reputacji. Poza tym widmo szantażu zniknęło: z tego co wiedziałam to brat Krzysztofa co prawda nie odzyskał pamięci, ale pełną sprawność tak. No i okazało się, że przed wypadkiem się ożenił. Z kolei siostra wiodła szczęśliwie życie u boku swojego męża.- Tak więc chodzi o to, że naprawdę jestem zadowolony z naszej współpracy. Muszę ci się przyznać, że na początku nie miałem pojęcia jak dobry posiadacie zespół. Dlatego teraz lepiej rozumiem dążenie ojca do przejęcia go.
- W takim razie dziękuję w imieniu zespołu.- Odezwałam się uspokojona. A więc nie o to chodziło. Tylko jeśli nie o to…to o co?
- Projekty architektów są bardzo nowatorskie i szeroko zachwalane. Zwłaszcza ta wielka hala w Rzeszowie. W ubiegłym tygodniu widziałem ją na własne oczy i naprawdę robi wrażenie. - Ja prawdę mówiąc tylko rzuciłam na nią okiem gdy przeglądałam broszurkę w jakiejś gazecie, ale rzeczywiście wyglądała dość modernistycznie i stylowo. Tylko po co Krzysiek mi o tym mówił? Nie wiedząc co o tym myśleć po raz kolejny mu podziękowałam. W imieniu architektów, oczywiście.-  A zleceniodawcy wprost zacierają ręce z uciechy.
- To chyba dobrze?
- Jasne, że tak.- Przytaknął choć moje pytanie było czysto retoryczne. Lekko zdenerwowana upiłam łyk wina. Do czego on zmierzał?- A dla ciebie?
- Co dla mnie?- Jego pytanie nagle zbiło mnie z pantałyku.
- No co dla ciebie znaczy ten sukces. Nie wydajesz się być szczególnie przejęta. To znaczy nie zrozum mnie źle: wiem, że się cieszysz, ale chyba nie bardzo się w tym wszystkim orientujesz by móc w pełni ocenić sukces naszych drużyn.
- No cóż, dopiero się uczę.- Przyznałam po dłuższej przerwie decydując się nie kryć urazy do drobnego przytyku co do moich umiejętności. Może to jednak wcale nie było przytyk? Może po prostu Krzysiek był szczery i nie bawić się w udawanie, że znam się na biznesie? Tak chyba było nawet lepiej…
- I z tego co mówił Szymek idzie ci znakomicie.
- Tak ci powiedział?
- Tak. Bardzo cię chwalił. To cię tak dziwi?- Spytał najwyraźniej błędnie interpretując moją pełną zaskoczenia minę.
- Nie, po prostu nie sądziłam że o tym rozmawiacie.
- W ostatnim czasie trochę się zaprzyjaźniliśmy. Oczywiście nie musisz się obawiać, że rozmawiamy o tobie czy czymś co może zaszkodzić biuru architektonicznemu.
- Wiem, a nawet gdybym nie wiedziała to ufam Szymkowi.
- Jego opinii także?
- Tak. Powiesz mi wreszcie o co chodzi?
- Chodzi o…o nową umowę i formę współpracy między naszymi firmami. Chciałem ją trochę zmienić. 


***
- Jak mogłeś?!- Krzyknęłam na progu gabinetu Szymona gdy tylko skończył się lunch z Kamińskim. Tak jak słusznie podejrzewałam pomimo godziny osiemnastej Bralczyk jeszcze siedział w swoim pokoju dopieszczając jakiś projekt.
- Witaj, coś ty taka wojownicza?
-  Bo mam powód.- Odpowiedziałam.- A ty jesteś zdrajcą. Ufałam ci a ty układasz się z Kamińskim!- Bez pardonu wymierzyłam w niego palec.
- Jej, spokojnie; nie krzycz już tak. Albo przynajmniej zamknij drzwi. Kalina co prawda jest świetną sekretarką, ale ma też skłonność do interesowania się plotkami.- Czując się zrugana jak dziecko spełniłam jego polecenie trochę się w tym czasie uspokajając. Ale wciąż byłam na niego zła.
- Dlaczego chcesz to zrobić? Od dawna to planujecie?
- Domyślam się, że chodzi o propozycję odsprzedaży biura?
- Nie, bo rozmawiamy teraz o planach Sylwestrowych. Oczywiście, że mówię o tym. I jestem na ciebie cholernie wściekła. Jak mogłeś dać omotać się Krzysztofowi?
- Nikomu nie dałem się omotać.
 - Tacy wielcy przyjaciele, a tak naprawdę on chciał tylko zdobyć twoje zaufanie by móc cię wykorzystać. A ty nadziałeś się jak rybka na haczyk.
- Na nic się nie nadziałem, przestaniesz w końcu?- Gdy urażona nie odpowiedziałam dodał:- Dziękuję. Tak więc mimo iż i tak wiesz swoje może zgodzisz się wysłuchać tego co mam ci do powiedzenia?
- Nie muszę, bo Krzysiek dokładnie wszystko mi wyjaśnił. Chcesz bym sprzedała mu firmę. Firmę, która znajdowała się w rodzinie Jastrzębskich przez trzy pokolenia a nad którą twój zmarły przyjaciel a mój mąż powierzył ci pieczę. I to Build&Project: firmie, która to samo chciała zrobić prawie dwa lata temu a przed czym tak zaciekle się broniłeś. Czemu więc teraz przestałeś? Czemu nie dostrzegasz, że najwyraźniej Krzysztof Kamiński jest taki sam jak jego ojciec tylko działa w białych rękawiczkach? A może to jest ich taktyka, co? Strategia dobrego i złego policjanta. Najpierw jeden nam grozi, a potem drugi udając milusińskiego pozoruje przyjaciela. Nieważne są jednak środki, ważne jest to że będą mieli biuro architektoniczne na własność.
- Jej, czasami nieźle potrafisz mnie zirytować. Tak, masz rację rozważałem możliwość sprzedaży biura i rozmawiałem o tym z Krzyśkiem, ale nie podejmowaliśmy żadnych kroków. Po prostu wiedziałem, że mnie nie stać na wykupienie całości a jemu ufam.
- Żartujesz? Przecież to może być manipulacja? Ile ty go znasz? Poza tym co to ma znaczyć, że nie stać cię by wykupić całość? Myślałeś o przejęciu pakietu większościowego?
- Tak.- Przytaknął a ja poczułam się jakby zdzielił mnie obuchem w głowę.
- A więc…- Zaczęłam z trudem artykułować słowa.-…od początku chciałeś bym odeszła, tak? By przejąć moje udziały?
- Nie przejąć, ale kupić. Nie musisz być taka melodramatyczna.
- Wcale nie jestem melodramatyczna.- Parsknęłam, bo to już zaczęło mnie wkurzać. Czemu wszyscy wciąż mi to zarzucają?- Ale uważałam cię za swojego przyjaciela, a ty myślałeś tylko o tym jakby tu się mnie pozbyć.
- Wręcz przeciwnie: jako twój przyjaciel zastanawiałem się jak ci pomóc.
- Żartujesz?
- Ewelina, spójrzmy prawdzie w oczy. Przecież widzę, że funkcja prezesa ci nie odpowiada. Nie znaczy to, że wykonujesz ją źle albo niekompetentnie…naprawdę nieźle wszystko ogarniasz, ale w głębi serca wiesz, że to nie to. Zarządzanie biurem architektonicznym nie sprawia ci radości. To po prostu twój obowiązek, który starasz się wykonywać jak najlepiej.
- Muszę się jeszcze wiele nauczyć.- Zauważyłam.
- Ale nie sprawia ci to przyjemności, prawda?
- Nie, nieprawda.- Skłamałam, choć przecież jeszcze kilka godzin później sama doszłam do takich wniosków.- A nawet jeśli to nie miałeś prawa oczekiwać, że z tego powodu sprzedam ci swoje akcje.
- Wcale tego nie oczekiwałem; po prostu uznałem, że o tym porozmawiamy i dojdziemy do porozumienia. Nie zamierzałem cię do niczego zmuszać.
- I ja mam w to wierzyć?
- Słuchaj, oboje dobrze wiemy, że robisz to tylko dlatego, że uważasz iż Mariusz by tego chciał. Ale on chciał jedynie twojego dobra, a funkcja prezesa służy ci tylko do tego by móc samej sobie udowodnić, że robisz coś ze swoim życiem. Podczas gdy od kilkunastu miesięcy po prostu stoisz w miejscu bojąc się zrobić krok dalej.
- Jak śmiesz?
- Przecież wiesz, że mam rację. Zawsze byłaś przyzwyczajona do tego, że musisz o siebie walczyć, o pieniądze, szacunek, miłość przyjaciół czy bliskich. Ale teraz to wszystko masz, nawet bezwarunkowo i brak ci celu. Wiesz, że do końca życia mogłabyś nic nie robić a i tak żyłabyś na przyzwoitym poziomie. A wiesz skąd to wiem? Bo ja kiedyś miałem tak samo. Z biednego domu wprost do wielkiej renomowanej firmy. Też ciężko było mi się odnaleźć. Tyle, że to co robię sprawia mi satysfakcję; tobie nie. Twoje oczy zapalają się gdy opowiadasz o podopiecznych z domu dziecka, angażujesz się w ich życie i historię. Tutaj, to znaczy do biura przychodzisz z niejakiej konieczności. No i sama w głębi ducha wiesz, że gdybyś rzeczywiście myślała przyszłościowo o samodzielnym staniu na czele firmy to angażowałabyś się w poznanie go od podszewki całą sobą. Bo po prostu takim jesteś człowiekiem.
- Ale ja nie mogę zostawić firmy Mariusza.- Szepnęłam.
- Dlaczego? Bo tak wypada? Bo jego matka będzie miała o to do ciebie żal?
- Też, ale poza tym…
-…poza tym jest to coś co łączy cię ze zmarłym mężem. Ale trzeba iść dalej, Ewelina.
- Myślisz, że o tym nie wiem? Doskonale o tym wiem. Ale po jego śmierci potrzebowałam czasu: czasu by zrozumieć kim chcę być. Nie chciałam wszystkiego tak po prostu zaprzepaszczać. Myślisz, że łatwo było mi podjąć decyzję o sprzedaży jego mieszkania? Do tej pory pamiętam jak razem wybieraliśmy meble do wspólnej sypialni czy zegar przed kominkiem. Pamiętam jak uwielbiał kwiaty na stole w kuchni i jak śmiałam się z niego gdy mi je przynosił uznając to tylko za wymówkę zaspokojenia swojego artystycznego stylu. Ale zrobiłam to odcinając jedno ogniwo, bo tak było mi łatwiej. Wspomnienia po prostu mnie przytłaczały. Ale dom to nie to samo co ta rodzinna firma. Nie mam prawda podejmować takiej decyzji.
- Byłaś jego żoną. Kto jeśli nie ty ma do tego prawo?
- Nie wiem, ale nie mogę przyłożyć do tego ręki. Po prostu nie potrafię. Poza tym co na to Monika? Ona też posiada trochę pakietu udziałów. Może to ona chciałaby przejąć moją część?
- Rozmawiałem z nią. Nie jest zainteresowana zarządzaniem biurem, ale wciąż chce zachować swoje 10%.
- Ha, naprawdę się do tego przygotowałeś.
- Ale to nie znaczy, że chcę cię wykorzystać. Chcę tylko twojego dobra. W głębi serca o tym wiesz.
- Sama już nie wiem. Naprawdę.- Jęknęłam kryjąc głowę w dłoniach. Po kilku sekundach jednak się pozbierałam.- A poza tym to jeśli chciałabym sprzedać swoje udziały to na pewno nie komuś kogo nie znam. Jeśli już to tobie.
- Nie stać mnie na to.
- Więc będziesz mnie spłacał. I tak nie potrzebuję kolejnej gotówki. Ta którą już mam i tak leży sobie na nieopłacalnej lokacie.
- Serio mówisz?
- Dlaczego? Lepsze to niż skarpeta.
- Czasami mnie załamujesz.
- To najlepszy dowód na to, że masz rację co do mojego prezesostwa. Tak dłużej być nie może. Ale nie sprzedam biura Kamińskiemu.
- Przecież dzięki Krzysztofowi odnieśliśmy sukces.- Przypomniał Szymon.
- Może, ale on i jego firma też na tym skorzystali więc jesteśmy kwita. A jeśli mam wybierać między nim a tobą to wybieram ciebie.
- Ja też ci ufam. Ale Krzysztofowi także. Obiecał mi, że jeśli zgodzisz się na sprzedaż to pozwoli mi za jakiś czas odkupić twoje udziały.
- Tere-fere. Serio tak myślisz?
- Poznałem go lepiej niż ty w ciągu tych minionych miesięcy.
- Przecież spotykaliście się tylko biznesowo.
- Ale dużo z takich spotkań można wynieść. Poza tym czasami rozmawialiśmy nie tylko o pracy.
- Nie no naprawdę mnie wkurzasz.
- Czy Krzysiek czymś cię obraził, że uważasz go za oszusta?
- Nie, zawsze był dla mnie bardzo miły, ale…ale przecież może być taki jak swój ojciec. Nie możemy tego wykluczyć. Najpierw wyciągnął do nas rękę byśmy mu zaufali, a potem będzie się śmiał i opowiadał ojcu jak zrobił nas w konia. Poza tym nie rozumiem czemu się tak upierasz przy tym, bym- jeśli zdecyduje się na sprzedaż udziałów- nie zdecydowała się dać ci ich na kredyt. Obiecuję, że z dnia na dzień nie zażądam zwrotu.
- Przecież wiem.- Bralczyk uśmiechnął się do mnie.- Ale nie mogę tego zrobić, nie rozumiesz? Zwłaszcza wobec ciebie. Nie chcę mieć żadnych długów.
- Więc wolisz zaufać obcemu niż zawdzięczać coś mi. Ha, i to pewnie dlatego że jestem kobietą co?
- Hej, nie wyjeżdżaj mi tu z feministycznym bełkotem, okej?
- Więc o co chodzi?
- O to, że jesteś moim przyjacielem. Jesteś…byłaś żoną mojego przyjaciela, który był mi droższy jak brat. I nie czułbym się  z tym dobrze gdyby mi się nie powiodło a ty straciłabyś dużą część swojego spadku po nim.
- I kto tu jest melodramatyczny?
- Po prostu to przemyśl, okej? Prześpij się z tym i nie podejmuj decyzji teraz. Do końca umowy zostało jeszcze pięć miesięcy; poza tym zawsze możemy ją trochę pociągnąć. Nie chcę żebyś robiła coś z powodu moich perswazji to była główna przyczyna tego, że tak długo zwlekałem z rozmową o tym. Bo jeśli jednak się mylę i zarządzanie biurem jest dla ciebie ważne, jeśli czujesz się szczęśliwa siedząc na stanowisku prezesa to zapomnij o tej rozmowie. I pamiętaj, że wtedy ci pomogę jak tylko będę umiał.
- Dziękuję.- Odpowiedziałam czując lekkie wzruszenie.- Przemyślę to.

***
Z chwilą gdy propozycja pozbycia się ciężaru pojawiła się w mojej głowie nie mogłam przestać rozważać wszystkich za i przeciw. Oczywiście chciałam być wreszcie wolna. Chciałam zacząć żyć po swojemu i o dziwo na samą myśl o nowej pracy i wyzwaniu moje ciało ogarniała dobra mobilizacja. Oprócz tego po prostu czułam, że to słuszne. Wiedziałam już, że Mariusz by mnie poparł; poza tym (jeśli zawierzyć Krzysztofowi Kamińskiemu) firma nie miała trafić w obce ręce, ale po jakimś czasie do Szymka. A to mój zmarły mąż w pełni by zaakceptował. Nie brałam jednak pod uwagę stanowiska swojej teściowej. Owszem, zdawałam sobie sprawę z tego, że będzie niezadowolona, ale że aż tak?
Pomimo śmierci jej syna paradoksalnie dopiero wtedy zdołałyśmy się porozumieć. Wspierałyśmy się nawzajem, rozmawiałyśmy o nim, oglądałyśmy zdjęcia, dbałyśmy o grób i pieczarę. Po prostu połączył nas wspólny ból. Pani Agata w końcu zrozumiała, że nie byłam materialistką żerującą na jej naiwnym kryształowym jedynym synu, ale kobietą która szczerze go kochała. Ale teraz sprzedaż jego firmy traktowała niejako jako moją zdradę.
- Nie wiem jak taka myśl w ogóle przyszła ci do głowy.- Żachnęła się po dobrych pięciu minutach odkąd wyjawiłam jej co chce zrobić.- Mój kochany syn, niech spoczywa w pokoju i mąż, świeć panie nad jego duszą robili wszystko dla tego biura. Poświęcili całe swoje życie by nazwisko Jastrzębskich wiązało się z solidnością, szacunkiem i odpowiedzialnością. A teraz ty chcesz to tak po prostu zaprzepaścić?- Spytała na koniec patetycznie a ja poczułam się jakby sama myśl która pojawiła się w mojej głowie była zbrodnią.
- Ja…ja oddałabym te pieniądze mamie.
- Phi, pieniądze. – Prychnęła pogardliwie.- Myślisz, że chodzi mi o pieniądze? Mój mąż zabezpieczył mnie należycie. Syn zresztą też.
- Więc nie rozumiem…
- Oczywiście, że nie rozumiesz. Ktoś taki jak ty…z całym szacunkiem oczywiście…nie będzie umiał zrozumieć i docenić tego czym jest rodzinna firma istniejąca od pokoleń. Twoi rodzice pracowali dla kogoś innego, ty sama też. A biuro architektoniczne nie było tylko firmą która zapewniła nam godne życie i byt. Ale żeby to dostrzec musiałabyś należeć do rodziny Jastrzębskich nie przez powinowactwo. Dlatego wstrzymaj się z tą sprzedażą dobrze? Nie popełniaj pochopnych decyzji.
- Oczywiście, tak zrobię.- Zgodziłam się cicho czując wyrzuty sumienia.
- Obiecaj mi to.
- Obiecuję.
- No, więc w takim razie wszystko w porządku.- Na twarzy mojej teściowej zagościł uśmiech tak, jakby jeszcze chwilę temu nie grzmiała głośno głosem przepełnionym zbolałego cierpienia.- A teraz opowiedz mi co słychać w ośrodku tych biednych sierotek którymi się opiekujesz. I u tego hultaja Artura. Mówiłam kiedyś mojej drogiej siostrze, że…

7 komentarzy:

  1. Super mam nadzieję że troszkę skracając części będziesz je dodawać częściej. Genialnie piszesz a czytanie Twoich opowiadań to prawdziwa przyjemność

    OdpowiedzUsuń
  2. Jak mi brakowało Twojego opowiadania, ale nareszcie jest. Rozdział jak zwykle świetny. Myślę, że Ewelina nie sprzeda biura :) Czekam na kolejny rozdział. Pozdrawiam roksana

    OdpowiedzUsuń
  3. Za mało wątku z Arturem :-)

    OdpowiedzUsuń
  4. Kiedy planujesz dodać kolejną część? Orientacyjnie oczywiście :-)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dzis mam wolny wieczór, ale nie wiem ile uda mi się napisać. Na pewno coś do niedzieli wstawię:-)

      Usuń
  5. Byłoby super. Jak się czyta widać ile pracy w to wkładasz więc wiadomo że wymaga to czasu

    OdpowiedzUsuń