Łączna liczba wyświetleń

niedziela, 17 kwietnia 2016

Maskarada część XVIII

Witam wszystkich. Ogólnie to chciałam was przeprosić za zaniedbania, bo ostatnio nie mam nawet czasu wstawić nowego rozdziału a co dopiero jakiegoś komentarza. Zacznę od tego, że pisania pracy dyplomowej idzie mi coraz lepiej- nawet mój promotor jest w dużym szoku- także być może i tutaj moja aktywność się trochę zarchiwizuje. Chociaż ciężko teraz mi się zmotywować gdy takie piękne słońce za oknem, a znajomi wciąż zachęcają do wyjścia....W każdym razie ten rozdział jest trochę krótszy, ale za to kolejnym postaram się to nadrobić. No i w końcu przyspieszyć akcję. Aha, i tak może poza tematem, ale muszę wspomnieć o super książce którą wczoraj po prostu pochłonęłam. Mianowicie Kiedy się pojawiłeś Jojo Moyes, którą to pozycję serdecznie polecam. Nie, nie jest to klasyczny romans i z góry uprzedzam że jeśli już to bliżej mu do dramatu, ale naprawdę warty polecenia. Szczególnie wątek który porusza, choć jest bardzo kontrowersyjny. No i jest to lektura dla tych którzy lubią czytać książki, przez które marnują stosy chusteczek. Także jeśli ktoś lubi takie klimaty to koniecznie musi ją przeczytać.
PS: Przepraszam za tę "reklamę", ale po prostu jestem na świeżo po lekturze wspomnianej książki i szczerze mnie urzekła. Zastanawiam się nawet jak wypadnie kinowa ekranizacja, ale i tak muszę się na nią wybrać. Na koniec jak zwykle miłego czytania kolejnej części Maskarady.
Pozdrawiam.


Gdy dowiedziałam się od jednej z opiekunek domu dziecka, że Sonia Pałeczka zrezygnowała z pracy u państwa Dębowczyków którą jej załatwiłam kilkanaście tygodni temu, trochę mnie to zaniepokoiło, ale w bardzo małym stopniu. Dlatego też uważałam, że rozmowa z moją ulubioną wychowanicą ośrodka pomoże mi zrozumieć tak nagłą decyzję. Tyle, że Sonia wcale nie chciała na ten temat mówić. Powiedziała tylko, że po prostu praca jej się znudziła, a gdy nalegałam po prostu spuszczała głowę. Wydawało mi się nawet, że ten temat wyraźnie ją smuci. Z tego powodu niby przypadkiem odwiedziłam panią Dębowczyk próbując poznać prawdę od drugiej strony. Tutaj również czekało mnie srogie rozczarowanie. Czterdziestodwulatka była sztywna jakby kij połknęła gdy tylko napomknęłam o Soni.
- To dziewczyna zepsuta i zdemoralizowana, a ktoś taki nie jest godzien czyścić mi butów czy prać dywanów. Poza tym gdy ją zatrudniałam nie wspominała pani że jest z domu dziecka.- Oskarżała mnie.
- Wspominałam, że ma ciężką sytuację i potrzebuje pracy.- Przekonywałam. Jednak mój komentarz wywołał jeszcze większe oburzenie pani Dębowczyk.
- Doprawdy, to było świadome zatajenie. I nie mam zamiaru rozmawiać o tej dziewczynie. Pomyśleć, że wyglądała tak niewinnie…- Szybko zrozumiałam, że tutaj również nie uzyskam żadnym satysfakcjonujących mnie odpowiedzi, więc spróbowałam nagniatać jeszcze Sonię. Ale wtedy zareagowała złością i atakiem, tak jak nigdy wcześniej. Oniemiałam, bo takie zachowanie pasowało raczej do jej przyjaciółek Weroniki czy Michaliny, a nie do spokojnej siedemnastolatki. Na szczęście już podczas mojego następnego dyżuru mnie przeprosiła: potem z ogromnym skrępowaniem poprosiła o jeszcze jedną szasnę na pracę. Niestety ja na razie z wielkim trudem szukałam jej dla Weroniki, bo wychodziła już za niecałe trzy miesiące. Już miałam na oko jedną posadę, ale uważałam że nie będzie chciała pracować sprzątając ulice. A przecież niedługo zyskiwała samodzielność. W końcu stanęło na tym, że poleciłam ją jako sprzątaczkę w firmie sprzątając w której pracowałam zanim stałam się żoną Mariusza. Pół roku później tak po prostu ją porzuciła, ale na razie o tym nie wiedziałam. Cieszyłam się tylko, że udało mi się dać jej jakiekolwiek realne szanse na godne życie przebywając na wolności.
W domu dziecka pojawił się jednak inny problem: jedna z wychowanek zaszła w ciążę. Co prawda nie była to Michalina, ale mimo wszystko problem pozostał. Dziewczynka miała piętnaście lat. Najbardziej jednak w tym wszystkim uderzyło mnie to, że dyrektorka skupiła się na wyciszeniu całej sytuacji niż na próbie jej rozwiązania. Na dodatek gdy delikatnie zwróciłam jej na to uwagę, ona z kolei delikatnie dała mi do zrozumienia, że to nie moja sprawa. Trochę wkurzona opowiedziałam o tym Monice, która śmiała się z mojego gniewu.
- Nie ma się co dziwić, ta kobieta szczyci się świetną reputacją swojego ośrodka. Z trudem udało się ją przekonać, by zostawiła tu Sonię, która ma kuratora. Ciąża, to wyrok.
- Jak to wyrok?
- Normanie: po prostu dziewczyna zmieni miejsce pobytu.
- Ale jak to? Dlaczego?
- Po prostu. Ten dom dziecka to nie jest zwyczajny ośrodek.
- Co to znaczy?
- No…to znaczy mniej więcej tyle, że nie trafiają tu przypadkowe dzieci. Obowiązuje tu, jakby tu rzec, ścisła selekcja. Ośrodek powstał z inicjatywy kilku bogatych pań tego miasta by pokazać jakie to one nie są wspaniałe podczas gdy tak naprawdę obecnie wykładają tylko niewielką część pieniędzy i to z wielkimi pretensjami. Ale mimo wszystko mają decydujący głos. Zauważyłaś chyba, że mamy tu bardzo mało podopiecznych i licznych wolontariuszy? Dzieciaków jest średnio sześćdziesiąt podzielonych na dwa segmenty wiekowe i płeć, więc tak naprawdę to coś w rodzaju większej rodziny zastępczej. W ten sposób jego sponsorki ograniczają prawdopodobieństwo zaistnienia negatywnych zdarzeń takie jak na przykład nieplanowana ciąża.
- Rozumiem.- Mrugnęłam tylko.- A jeśli chodzi o tę selekcję…co dokładnie oznacza?
- Weronika Kokosińska to nieślubna córka jednej ze sponsorek…ale nie powiem ci której, bo nawet ja tego nie wiem. Może zresztą chodziło o jej męża? Krążą na ten temat sprzeczne wersje, ale to nieistotne…Z kolei na przykład Michalina Chojnacka kiedyś była adoptowana, a jej rodzice- para nieodpowiedzialnych snobów- po wszystkim ją wyrzucili, dlatego zdecydowali się umieścić ją tutaj by nie mieć problemów. No a Kacper Woltański czy Wultański…nigdy nie mogę tego zapamiętać jest synem Ambrożych. Teraz naturalnie zmienił nazwisko.
- Tych co zginęli w tej katastrofie śmigłowca?- Gdy Monika skinęła głową kontynuowałam:- Ale dlaczego babcia nie wzięła go do siebie? Przecież wciąż jeszcze żyje, prawda?
- Oficjalnie z powodu choroby, która chyba nazywa się hipochondrią. A nieoficjalnie…no cóż, słyszałaś chyba te plotki na temat wypadku, co?
- Że podobno nie był wypadkiem?
- Właśnie. Gdy zmarli Woltańscy fiskus od razu wziął się za tę ich firmę i wykazał masę nieprawidłowości. Od dawno podejrzewano, że facet robi lewe interesy, niektórzy nawet mówią, że zabiła ich mafia.
- Jezu, to brzmi jak scenariusz filmu grozy. Jakoś trudno mi uwierzyć, że to prawda.
- Może.- Monika wzruszyła ramionami.- Oczywiście nie wiem na ile w tym prawdy, na ile chęć zniszczenia reputacji bądź co bądź zmarłym właścicielom sieci czterogwiazdkowych hoteli w Polsce. A raczej byłym właścicielom, bo po ich śmierci sieć splajtowała i się rozpadła. Dlatego też Kacper trafił do domu dziecka.
- A inna rodzina? Wujowie? Jacyś starsi kuzyni?
- Myślisz, że ktoś chce wziąć na wychowanie niespełna siedemnastoletniego syna rodziców, którzy zadarli z mafią? O nie, na to nikt się nie pokusi. Poza tym został mu już tylko niecały rok do wyjścia. Hej, nie rób takiej miny. Chłopak nieźle sobie radzi.
- Wiem, ale mimo wszystko…przypomniałam sobie siebie samą tuż po śmierci rodziców.
- Mariusz mi o tym mówił. Byłaś bardzo dzielna.
- Gdzie tam; gdyby nie pomoc babci nie wiem jakbym skończyła.
- Ale to nie powód by identyfikować się z tymi dziećmi. Nie zbawisz całego świata, Ewelino.
- Przecież wiem i nawet tego nie próbuję. Ale mimo wszystko słuchając tego zalewa mnie fala złości. Jak rodzice i otoczenie może być tak beznamiętne i okrutne? Dzieci nie są niczemu winne.
- Wiem o tym. I mnie też zalewa krew na samą myśl o tym, że istnieją tacy zwyrodnialcy którzy je tak po prostu zostawiają na pastwę losu i… ech, nie znoszę o tym rozmawiać, bo zaraz jestem podenerwowana. Dlatego dość o tym.- Zakończyła biorąc głęboki wdech. Potem spojrzała mi prosto w oczy jakby z… wahaniem?- Porozmawiajmy o Arturze. Nawet nie zapytałaś mnie jak się miewa.
- Wiem, przepraszam. Ostatnio mam tyle na głowie, że…- Urwałam zdając sobie sprawę, iż jakiekolwiek tłumaczenia w tej sytuacji wydawałyby się głupie.- Więc? Co u niego?
- A może sama to sprawdzisz, co? Nie pomyślałaś o tym by go odwiedzić?
- Hm?
- No bo nie najlepiej z nim.
- Przecież kilka dni temu powiedziałaś mi, że wraca do zdrowia.
- Teoretycznie tak, ale…
- Ale?
- Nie najlepiej z jego psychiką. Jest strasznie uparty. Powinien rozpocząć rehabilitację a upiera się by ją odłożyć i odmawia przyjęcia rehabilitanta. Jeśli tak dalej pójdzie to nie będzie utykał ale całe życie spędzi na tym przeklętym wózku.
- Przecież żaden z kręgów nie został uszkodzony.
- I co z tego? Widziałaś jego nogę po? Naturalnie, że nie: przecież nawet go nie odwiedziłaś.- W głosie Moniki usłyszałam wyrzut. Nie zdążyłam jednak na niego zareagować bo szybko dodała:- No więc na zdjęciu rentgenowskim wyglądało to potwornie: małe odłamki otaczały mięśnie i okolice stawów, zerwane wiązadła...za niecałe cztery tygodnie Artur miał mieć kolejną operację ich naprawy, ale nawet nie ćwiczył i nie może wyprostować tej nogi. W takim wypadku lekarz odmówi wykonania zabiegu.
- Dlaczego nie chce ćwiczyć?
- A bo ja wiem? Ubzdurał sobie coś w tej głupiej łepetynie i kropka. Zawsze był idiotą, ale nie sądziłam że aż takim. Już nawet argument, że nigdy nie wsiądzie do tego swojego sportowego auta do niego nie przemawia. Dlatego pomyślałam o tobie. Może tobie uda się do niego dotrzeć.
- Żartujesz? Skoro nie słucha własnych rodziców, ciebie to nie posłucha tym bardziej mnie.
- Ale kiedyś biliście przyjaciółmi, prawda?
- Jasne, ale od tego czasu upłynęło parę lat. Poza tym chyba tak naprawdę to nie była przyjaźń.
- Nawet jeśli to musisz spróbować.
- Monika, to kiepski pomysł.
- Więc weźmiesz na siebie odpowiedzialność za jego stan.
- Słucham?
- Och, no wiem że jest sam sobie winien, ale potrzeba mu bodźca.
- Nie ode mnie.
- Ewelina…
- A nie przyszło ci do głowy, że mogę nie mieć na to ochoty?- Spytałam z irytacją. Bo wkurzyła mnie już ta cała rozmowa. Jednak moja reakcja tylko zaintrygowała Monikę.
- Dlaczego? Co zaszło między wami przed jego wyjazdem? Pokłóciliście się?
- Tak.
- Hm, w sumie mogłam się wcześniej domyślić: wcale o ciebie nie pytał a ty o niego tylko z grzeczności. Pewnie nie powiesz mi o co poszło?
- Raczej nie.
- Mocno zawinił?
- Po prostu oboje powiedzieliśmy sobie wtedy za dużo. Dlatego nie sądzę, by moja wizyta coś dała. Najpewniej zamknie mi drzwi przed nosem.
- Raczej tego nie zrobi. Nie dosięgnie do klamki. A moja ciotka z wujem cię wpuszczą: teraz mieszka u nich.
- Więc każe mi się wynosić.
- Może, ale przynajmniej spróbuj. Przykro mi patrzeć na ciocię: Artur to jej jedyny syn.
Nie wiedziałam na ile ten ostatni argument był taktyczną zagrywką, ale mimo wszystko zgodziłam się na wizytę u państwa Chojnackich. Przynajmniej zobaczę Artura i pozbędę się wyrzutów sumienia i Moniki. A jeśli mnie wygoni to tylko najem się wstydu. I tyle.
Będąc już na miejscu, na pierwszym piętrze tuż przed schodami do pokoju Artura nieco melancholijnie pomyślałam, że nic się tutaj nie zmieniło. Pamiętałam jak często przesiadaliśmy tutaj rozmawiając, oglądając filmy lub grając na X-boksie gdy jeszcze udawałam jego dziewczynę. Od tamtej pory nigdy nie przekroczyłam tego progu: oczywiście odwiedzałam panią Grażynkę i widywałam Artura, ale nigdy w jego prywatnym sanktuarium. Dlatego teraz czułam się trochę onieśmielona. Ostrożnie zapukałam do środka. Gdy nie usłyszałam odpowiedzi chwyciłam za klamkę.
Od razu zauważyłam postać siedzącą na wózku przed balkonowym oknem wpatrującą się w przestrzeń. Był odwrócony tyłem do mnie, ale i tak jego widok mnie uderzył: w końcu od naszego ostatniego spotkania minęło wiele miesięcy. Mimo iż z pewnością musiał słyszeć jak weszłam to wciąż wpatrywał się w okno. Dlatego wcześniej chrząkając odezwałam się:
- Dzień dobry.- Zabrzmiało to strasznie sztywno i oficjalnie, ale jakoś nie mogłam inaczej: „cześć” wydawało mi się być zbyt swobodne; „kopę lat” zbyt banalne, a „witaj” zbyt…no, nie wiem jakie, ale też nieodpowiednie na tę okazję.
Nie wiem dlaczego- bo wciąż się nie odwrócił- zrozumiałam, że po tych dwóch słowach mnie rozpoznał. Może dlatego, że jego napięte ciało drgnęło, może dlatego że tak mi się po prostu wydawało lub w swojej próżności wierzyłam iż potrafi mnie rozpoznać tylko po głosie. Nie rozumiałam tylko czemu wciąż udaje, że mnie nie spostrzegł.
- Nic na to nie odpowiesz? Żadnego: „wynoś się stąd” albo „o ja cię: ale przytyłaś”?- Usiłowałam zażartować. Nie wiem co zrobiłabym potem gdyby wózek z jego właścicielem w końcu się nie odwrócił. Chyba spiekłabym raka i uciekła.
- Prawdę mówiąc to zastanawiałem cię czym moja matka musiała cię zaszantażować, że zgodziłaś się tutaj przyjść. Poza tym raczej nie mam szans w tym stanie kogoś wyrzucić; druga obca też odpada, bo nie przytyłaś. Jeśli już to chyba trochę schudłaś.- Odpowiedział mi z typowo dla siebie lekko kpiącym uśmieszkiem i błyskiem w oku. W jego twarzy nie dostrzegłam żadnego upływu czasu: żadnej dodatkowej zmarszczki w kąciku ust, żadnego zadrapania spowodowanego wypadkiem (więc musiały się już wygoić) czy też blizny. Nawet długość włosów miał taką samą jak zapamiętałam to półtora roku temu przed jego wyjazdem: nieco dłuższe niż noszą przeciętnie mężczyźni, ale nie na tyle by nazwać je długimi. Wciąż był takim samym przystojniaczkiem jak kiedyś. A co do jego zachowania…
Właściwie to wiem czego się spodziewałam, ale na pewno nie dawnego Artura. Bo słuchając Moniki w moich myślach pojawiał się obraz sfrustrowanego inwalidy, wkurzonego na swój los albo pogrążonego w smutku młodego mężczyzny po wypadku. Na pewno nie było wersji w której Chojnacki zachowywałby się z beztroską i dowcipem żartując ze swojego obecnego stanu jak gdyby nigdy nic. No cóż, jeśli na tym według Moniki polega załamanie nerwowe, to chyba dobrze że nie została psychiatrą, bo z zadowolonego z życia wesołka zrobiłaby depresyjnego neurotyka, pomyślałam. Szybko więc zrozumiałam, że po prostu chciała mnie namówić do odwiedzić swojego kuzyna. To mnie trochę zezłościło, ale w ostateczności mogłam poświęcić pół godziny na rozmowę z Arturem o niczym.
- Nikt mnie nie szantażował: znalazłam trochę czasu i przyszłam.- Odpowiedziałam Arturowi. Wiedziałam, że tego nie kupił, bo znów na jego ustach pojawił się ten charakterystyczny półuśmiech, a w oczach zapaliły się iskierki. Poczułam się trochę głupio z powodu swojego kłamstwa, dlatego szybko sprostowałam odważnie:- No dobra: pomyliłeś się.
- To znaczy?
- To nie twoja matka mnie zmusiła, tylko Monika stosując moralny szantaż.
- No tak, zapominałem że w czasie mojej nieobecności się zaprzyjaźniłyście.
- Chyba tak.- Mrugnęłam po czym zapadła cisza.- Jak się czujesz?
- Serio będziemy się w to bawić? W te gadki o niczym?
- Cóż, jeśli twoje zdrowie to dla ciebie nic.- Wzruszyłam ramionami jednocześnie obserwując twarz Artura. Zauważyłam, że…właściwie nie do końca wiedziałam co, ale w jednej chwili na ułamek sekundy coś w jej wyrazie się zmieniło. Niby żaden z mięśni mimicznych się nie poruszył, ale mimo wszystko…mimo wszystko pojawiło się na niej jakieś uczucie. Gniew? Złość? Szybko i nagle tak jak się pojawiło, tak i znikło. A Artur spojrzał na mnie z lekkim rozbawieniem.
- Z pewnością jest coś warte.- Parsknął.- A co tam u ciebie? Słyszałem, że prowadzisz biuro architektoniczne Mariusza.
- To Szymek je prowadzi: ja jestem tępą panią prezes podpisująca się parafką na dokumentach których nie rozumie.- Powiedziałam szybko nie chcąc zagłębiać się w szczegóły. W końcu byłam tutaj dla Moniki by dowiedzieć się czemu Artur nie chce ćwiczyć, a nie by gadać o sobie to co on już doskonale wie od reszty rodziny.- A ty? Długo zamierzasz tkwić na tym wózku udając inwalidę?
- Sweterku, ja jestem inwalidą: nie muszę go udawać.
- Jeśli dalej będziesz odmawiał rehabilitacji to na pewno.- Odpowiedziałam ignorując określenie jakim się do mnie zwrócił. Sweterkiem nazywał mnie dawno temu w subtelny sposób wyśmiewając mój sposób ubierania się. Z kolei Mariusz po tym jak się poznaliśmy podkreślał, że właśnie to go we mnie ujęło. Dlatego też wolałam nie analizować niczego co wiązało się ze wspomnieniami o zmarłym mężu.
- Błagam: chociaż ty oszczędź mi tych gadek-szmatek.
- Zawsze lubiłam się nad tobą znęcać. Więc?- Bez pozwolenia przysiadłam na krańcu łóżka. No, w ten sposób przynajmniej byliśmy na jednej wysokości.
- Więc: co?
- Więc czemu trzydziestoletni facet zapiera się jak małe dziecko przed podaniem gorzkiego lekarstwa?
- Może dlatego, że jest gorzkie?
- A może dlatego, że uwielbia gdy ktoś się nad nim pieści?
- Uważasz, że ja to robię?
- No cóż, niewiele się zmieniłeś przez te półtora roku.
- Wcale nie ja…no tak: w sumie masz rację. Właśnie zdałem sobie sprawę, że w przynajmniej jednej kwestii wciąż jestem tak samo głupi.
- Masz na myśli Piotrusia?- Spytałam cicho.
- Kogo?
- No, dziecko Alicji. Twojego syna.
- Nie miałem pojęcia, że tak go nazwała.
- Nie kontaktowałeś się z nią?
- W warunkach w których żyłem raczej nie miałem jak.
- A teraz?
- A teraz nie mam pojęcia jak samemu skorzystać z łazienki a co dopiero mówić o czymś wymagającym czegoś więcej.- Prychnął. Zapadła między nami cisza. Nie zamierzałam go o nic oskarżać, chociaż bardzo miałam na to ochotę. W końcu co z niego za ojciec? Dał Ali przed wyjazdem trochę kasy i na tym kończy się jego odpowiedzialność? Wrodzona empatia i poczucie przyzwoitości nie pozwoliło mi nie drążyć tego tematu. Dlatego zapytałam:
- Nie ciekawi cię jak wygląda?
- Ewelina…
- No co, nawet o niego nie zapytałeś. Wiem to od Moniki.
- A więc przyznajmy, że mnie to nieciekawi.
- Ale to twój syn.- Zaperzyłam się.
- Więc teraz nie masz już wątpliwości że jest mój?
- Przecież sam się do niego niejako przyznałeś.- Zauważyłam. Potem jednak spytałam:- Więc jednak nim nie jest?
- Masz rację.- Odparł mi po dłuższej chwili.- Muszę spotkać się z Alicją.
- Masz więc jakiś cel: nie sądzisz że powinieneś odzyskać zdrowie by móc się nim cieszyć? To znaczy Piotrusiem.
- Jej, a ty znowu o tym? Zacznę ćwiczyć kiedy noga przestanie mnie boleć.
- Monika mówiła, że do czasu następnej operacji powinieneś ją wyprostować, a na to się nie zanosi.
- Monika, Monika…jest jakimś guru czy coś?
- Po prostu zna fakty.
- I pewnie lepiej ode mnie moje własne ciało co?
- Nie rozumiem czemu mnie atakujesz.
- Wcale cię nie atakuję. Po prostu nie chcę na ten temat rozmawiać i tyle.
- Ale musisz…
- Więc może pogadamy o tobie, co? Jak tam radzisz sobie po śmierci ukochanego męża? Płaczesz za nim jeszcze do poduszki? Wyobrażasz sobie, że mogłabyś zapobiec wypadkowi i jego odejściu? A może już o nim zapomniałaś i szukasz nowego kandydata do wypełnienia samotności?-  Słysząc to gdzieś w środku siebie poczułam fizyczny ból. W ciągu jednej chwili automatycznie wstałam szykując się do wyjścia. Inaczej musiałabym uderzyć Artura mając gdzieś że jako inwalida nie miałby szans się obronić. Jak mógł z tak wielką premedytacją sprawiać mi ból i jeszcze z tego kpić? Po raz ostatni posłałam mu spojrzenie pełne pogardy i nienawiści. Naprawdę go nie znosiłam. I naprawdę nie rozumiałam jak kiedyś mogłam go choć trochę lubić…Bez słowa więcej skierowałam się ku drzwiom nawet nie zamierzając się żegnać z właścicielem pokoju. Uznałam, że spełniłam swój miłosierny obowiązek i na tym koniec. Drugi raz nikt mnie tu wołami nie zaciągnie. Nawet Monika. Pociągając za klamkę zastanawiałam się dlaczego Artur aż tak mnie nie znosi by mówić mi tak okrutne rzeczy. I chyba to moja nieustająca maniera ciekawości kazała mi po raz ostatni się odwrócić i na niego spojrzeć by zadać to pytanie.
Chyba się tego nie spodziewał.
A raczej na pewno się tego nie spodziewał, bo gdy spojrzałam mu w oczy nagle stanęłam jak wryta. Nie ujrzałam w nich bowiem rozbawienia spowodowanego swoją złośliwością i satysfakcji ze sprawionego mi bólu. Ujrzałam w nich ulgę. I w ciągu jednej chwili dotarło do mnie, że taki właśnie był jego cel. Zaatakował nie po to by mnie zranić, ale po to bym sobie poszła, bym dała mu spokój, bo- jak to powiedział wcześniej? Nie ma zamiaru drążyć tematu. Zaczęłam zdawać sobie sprawę, że najprawdopodobniej Monika miała rację. Bo z Arturem wcale nie było w porządku: ten gest który wykonał jeszcze przed odwróceniem się w moją stronę gdy odezwałam się tuż po przyjściu nie był wzdrygnięciem się przed niechcianą wizytą, ale gestem mobilizacji. On celowo grał beztroskiego rekonwalescenta, któremu na niczym nie zależy. Pytanie tylko: dlaczego?
- Artur…co się dzieje?- Usłyszałam swój głos. I chyba nie zdziwił on Chojnackiego mniej niż mnie samą. Ale najwidoczniej zrozumiał, że domyśliłam się jego gry bo odpowiedział beznamiętnym tonem wpatrzony w podłogę:
- Nie będę już chodzić, rozumiesz? Nigdy.
- Jak to: nigdy? Przecież nie masz uszkodzonych kręgów, a operacje się udały: kości zostały złożone, najmniejsze kawałki wyjęte, wiązanie naprawione. Musisz tylko poddać się ostatniemu zabiegowi.
- Dziwię się, że tobie nie powiedziały prawdy, bo nie wyglądasz tak jakbyś wiedziała.- Zrozumiałam, że miał na myśli swoją kuzynkę i matkę.
- Czego nie wiem?
- Moja prawa noga jest tak pogruchotane że nigdy na niej nie ustanę. Lewa nie wyglądała tak źle, ale kość piszczelowa złamała się wychodząc na wierzch i została, można powiedzieć, spiłowana jakimś żelastwem gdy samochód którym jechałem dachował. Chirurdzy nie mogli więc naprawić jej w stu procentach przez co jest krótsza. Co da mi więc rehabilitacja stawu kolanowego? I tak nigdy nie będę chodził a jeśli już to co chwili lądując na ziemi.
- Na pewno nie jest aż tak źle.- Zaprotestowałam słabo.- Twoja rodzina nie kazałaby ci walczyć o sprawność gdyby to było niemożliwe.
- Słyszałem lekarza, na Boga. Mam niewielkie szanse na pełną sprawność.
- Ale masz.- Podchwyciłam. W odpowiedzi Artur się roześmiał. Tyle, że nie był to wesoły śmiech.
- Jasne: chwytajmy się nadziei: wierzmy w to że będąc świętym będziemy żyć wiecznie. 
- Więc nawet nie spróbujesz?
- Nie spróbujesz? Wiesz do diabła ile razy próbowałem? Ile razy czułem ból wyciskający mi łzy z oczu tylko przy najmniejszej próbie rozciągania nogi? Ta kość jest w strzępkach, sklejona nie wiadomo czym. Nawet tkwiąc bez ruchu tak jak teraz i zażywając te cholerne środki przeciwbólowe czuję okropny ból.
- To dlatego nie zgadzasz się na rehabilitację?- Skinął głową. Potem się roześmiał.
- Jaką rehabilitację? Przecież to tylko ściema. Jak niby mam ćwiczyć staw kolanowy skoro mam złamaną piszczel i śruby w nodze? Jak skoro ten przeklęty gips krępuje moje ruchy? Na dodatek ten cały rehabilitant uważa mnie za rozpieszczonego smarkacza jakbym miał z piętnaście lat i problemem było tylko wiązadło. A problemem są całe moje nogi. Boże, do tej pory na samo wspomnienie tego gdy obudziłem się w tym przeklętym aucie z głową obok nich położonych pod nieprawdopodobnym kątem chce mi się wymiotować.  Myślałem, ze umarłem i oddzieliłem się od swojego ciała tyle że tak cholernie bolało, że szybko zdałem sobie sprawę z nieprawdziwości tej hipotezy. I że prawdopodobnie się z tego wywinę, bo czytałem kiedyś, że śmiertelne rany podobno nie są bolesne.
- Więc może powinieneś porozmawiać o tym z lekarzem? Może można temu jakoś zaradzić: zwiększyć dawkę środków przeciwbólowych, zastosować inne ćwiczenia, przełożyć operację?- Wymieniałam, ale Artur cały czas tylko kręcił głowa.
- Raczej nie. To była moja szansa: gdyby mój organizm był w stanie zregenerować się na tyle bym mógł wykonywać ćwiczenia…ale tak? Nie ma na to szans.
- Więc uważasz, że twoi rodzice cię okłamują?
- Uważam, że wciąż chcą się łudzić. Nie chcą pogodzić się z tym, że zostałem kaleką. Jezu, nie patrz tak na mnie: nie zamierzam się nad sobą litować: po prostu stwierdzam fakt. I może to nawet sprawiedliwa kara za to co zrobiłem.- Choć niczego nie wyjaśnił wiedziałam, że miał na myśli śmierć mojego męża.
- Artur, posłuchaj…Ja nie pamiętam już co wygadywałam podczas naszej ostatniej rozmowy, ale wiem że to były głupoty. Ale po prostu…po prostu ból po stracie był tak duży, że musiałam znaleźć jakiegoś winnego a nie abstrakcyjną siłę losu czy Boga. Dlatego obwiniłam ciebie, bo byłeś związany z Mariuszem. Poza tym łatwo mi na to pozwoliłeś.
- Naprawdę się nade mną litujesz. Ale wiesz, to nawet miłe: zwłaszcza że mój stan zawdzięczam tylko samemu sobie.- Skwitował go z wymuszonym uśmiechem. Z trudem odwzajemniłam się takim samym. Miał rację czy nie, to jednak bezpośredni kontrast między tak złamanym mężczyzną w porównaniu do tego jakim był kiedyś był bardzo duży. Naprawdę było mi go żal. Ale to nie znaczyło, ze zamierzałam się nad nim użalać.
- Nie zaprzeczę. Ale nawet jeśli nie będziesz nigdy chodził, to nie uważasz że tkwienie tutaj jest nie najlepszym pomysłem?
- Na razie nie.
- A potem?
- A potem gdy dojdę do siebie będę gnić w jakiejś małej kawalerce i użalał się nad sobą tak by rodzice tego nie widzieli.
- Artur...
- Jej, naprawdę łatwo cię podejść. Wystarczy trochę posmęcić a ty już masz łzy w oczach. Co zrobiłabyś gdybym wspomniał o samobójstwie?
- Dała ci truciznę do ręki byś w końcu przestał robić ze mnie idiotkę.- Odpowiedziałam na poły rozbawiona, na pory zirytowana.- I wcale nie mam łez w oczach.- W reakcji na moje słowa Artur się roześmiał.
- Hm, w sumie niezły pomysł: ułatwiłabyś mi tym życie. Wyobraź sobie, gdybym sam musiał zejść na parter w poszukiwaniu jakiejś trutki na szczury lub silnego środka do dezynfekcji. Jeszcze po drodze spadłbym ze schodów i złamał sobie nie tylko obie nogi jak teraz ale i kark.
- Ale wtedy nie musiałbyś już szukać trutki.
- Tak, to jest jakiś pozytyw.- W tej chwili oboje wybuchliśmy irracjonalnym śmiechem.
- O, widzę że świetnie się bawicie. Co was tak rozbawiło?- Po krótkim pukaniu do drzwi, wcale nie czekając na zaproszenie, do pokoju weszła Monika.
- Nic takiego.- Mrugnęłam szybko, ale Monia nie dała się zbyć.
- Ewelina podsyła mi pomysły na samobójstwo.- Wyjaśnił Artur.
- Słucham?- Prawie jednocześnie odezwałyśmy się ze szwagierką. Potem szybko dodałam:- Nie słuchaj go Monika: gada głupoty jak zawsze.
- Domyśliłam się. I co? Udało ci się namówić go na rehabilitację?
- Raczej nie.- Odparłam.
- Co ci powiedział?- Zwróciła się znów do mnie, ale zanim zdążyłam udzielić jakiejkolwiek odpowiedzi to zrobił to za mnie Artur trochę zirytowany ignorowaniem go:
- Monia, dam ci radę: przeprowadź tę rozmowę za progiem tego pokoju żebym jej nie słyszał. Nie lubię być ignorowany i słyszeć o sobie w trzeciej osobie.- Skomentował to. Jego kuzynka wzruszyła ramionami.
- I tak nie mam nic do ukrycia. Więc jak?
- Nijak.- Odparłam spoglądając na Artura. W ciągu paru chwil spoważniałam. Boże, przecież on przeżywał trudne chwile ze świadomością swojej ułomności, a ja żartowałam jak gdyby nigdy nic. Co z tego, że on mnie do tego prowokował? Po prostu to był jego sposób na ucieczkę przed problemem. Ja po śmierci męża zamknęłam się w sobie i czasami płakałam, a on zbywał problemy „olewczą” beztroską udając, że to wcale nie jest dla niego coś czym się martwi. Już to przecież wiedziałam. Dlatego zmieniłam temat:- Artur, może opowiesz mi w końcu co robiłeś tak długo w Peru? I jak znalazłeś się w Poznaniu?
- Hm, no cóż…- Zaczął wdając się w ogólnikową historię o zabytkach kultury, zwiedzaniu, poznawaniu języka, innych ludzi. Potem wyjaśnił, że decyzję o powrocie do kraju podjął właściwie z dnia na dzień a dzięki przesiadkom tylko takie połączenie do Polski udało mu się uzyskać. Dlatego też korzystając z okazji postanowił odwiedzić starego kumpla z uczelni, a potem zrobić niespodziankę rodzicom. Tyle, że wyścig pokrzyżował jego plany.
Trochę udawałam zainteresowanie i zmuszałam się do skupienia, bo myślami wciąż zastanawiałam się jak mu pomóc. Ale gdy tylko znalazłam się za drzwiami porwałam Monikę na stronę pytając o szczegóły stanu zdrowia Artura. Wtedy przyznała, że to co mi powiedział to prawda.
- …ale wiesz Ewelina, gdyby zaczął rehabilitację kończyn dolnych to miałby duże szanse na wyzdrowienie.- Zakończyła.
- Rehabilitację? Przecież on jest do cholery w gipsie. Jak może ćwiczyć?
- Ma niesprawną tylko prawą nogę, a staw kolanowy i wiązadła są poważnie uszkodzone w lewej; ma tam tylko zwichniętą kostkę. No i rehabilitant powiedział…
- …a chirurg który go operował? Nie powinniście sugerować się opinią dwóch oddzielnych lekarzy, którzy zajmują się pojedynczo wiązaniami i złamaniami nóg. Diagnoza powinna być wspólna.
- Więc co? Mamy czekać?
- Trzeba znaleźć innego lekarza i spytać go o zdanie.- Zasugerowałam.
- Przecież on nie da się do siebie zbliżyć. Myślisz, że ciocia tego nie próbowała? Wyszukała najlepszego specjalistę od tego typu urazów a Arturek nawet nie raczył go przyjąć. Wiesz jak ten profesorek się wkurzył? Tylko dla niego przyjechał z Krakowa odwołując jakąś ważną operację a on zamknął mu drzwi przed nosem i kazał wracać.
- Następnym razem trzeba go zmusić.
- To nie chłopiec, Ewelina.
- Ale tak się zachowuje, więc tak musicie go traktować.
- Musicie? Ty nie zamierzasz go wspierać?- Spytała mnie Monika z wyrzutem przez co poczułam wyrzuty sumienia. Bo prawdę mówiąc to tak chciałam zrobić. Ale teraz nie mogłam się do tego przyznać.
- Oczywiście, że nie. Tak mi się po prostu powiedziało. Może samemu uda mi się znaleźć jakiegoś lekarza…
W ten sposób dodałam sobie jeszcze jedno zmartwienie do i tak stosu spraw, które powinnam załatwić. Przez dużą część popołudni w następnym tygodniu poświęciłam na kontakt z odpowiednimi specjalistami oraz rehabilitantami. Miałam kilka sprzecznych informacji, ale dzięki temu zdobyłam jako taką wiedzę. Tyle, że Artur był uparty i nikogo nie chciał przyjąć. Zareagował prawdziwą wściekłością, gdy dowiedział się że to mój pomysł, skoro znałam prawdę o jego stanie. Potem tak jak się spodziewałam nawet nie chciał mnie do siebie wpuścić. Nie powiem: zrobiło mi się trochę przykro, ale nie zamierzałam robić niczego na siłę. Dlatego zdziwił mnie telefon od nieznanego numeru, którego właścicielem okazał się być Chojnacki.
- Przepraszam.- To było pierwsze słowo jakie do mnie wypowiedział.- Monika mówiła mi ile czasu zmarnowałaś na szukanie tych wszystkich lekarzy. Ale to naprawdę bez sensu. Choć mimo wszystko dziękuję.
- Artur, dlaczego nawet nie chcesz podjąć próby?
- Po do cholery próbuję się z tym pogodzić, a wy…ty mi na to nie pozwalasz. Myślisz, że to dla mnie proste? Nie, wcale tak nie jest. W duchu jestem przerażony i tylko maskowanie niepewności uśmiechem pozwala mi się nie załamać. Ale bezzasadna nadzieja jest jeszcze gorsza.
- Ci lekarze mówią, że mogą ci pomóc.
- A co mają mówić? Zwąchali niezłą kasę, więc chcą się do niej dobrać.
- A jeśli nie tylko o to chodzi?- Spytałam cicho. Usłyszałam tylko jakiś szmer w komórce.- Halo? Jesteś tam?
- Tak jestem.- Mrugnął.
- Więc? Jaka będzie twoja decyzja? Zaryzykujesz czy nie do końca życia zastanawiając się czy odzyskałbyś sprawność gdybyś kiedyś to zrobił?
- Jesteś strasznie melodramatyczna, mówił ci to kiedyś?
- Tak, ty: nawet kilka razy. A od Mariusza słyszałam to…jeszcze częściej.- Dodałam z lekką melancholią. Każda nawet najmniejsza wzmianka o byłym mężu wciąż budziła we mnie żal. Zastanawiałam się nawet czy kiedyś przestanie.
- Naprawdę dziękuję.- Powtórzył.- Ale to niepotrzebne.
- Spróbuj chociaż ten ostatni raz.- Perswadowałam, ale moje próby spełzły na niczym. W końcu, po paru minutach rozmowy musiałam przyznać się do porażki i do dużego bólu głowy.Jednak przed snem przed oczyma wciąż uparcie powracał  mi widok Artura siedzącego na wózku inwalidzkim. Jakoś nie mogłam wyobrazić sobie, by spędził na nim resztę życia.

9 komentarzy:

  1. Genialne dalej uważam ze powinni być razem :-)

    OdpowiedzUsuń
  2. Czy zastanawiałaś się nad studiowaniem drugiego kierunku??????, bo jak na mój gust to psychologia wychodzi Ci bardzo dobrze!!!!! :)
    Będę nudna bo za każdym razem pisze to samo, ale super rozdział!!!!
    Pozdrawiam
    Ania

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Prawdę mówiąc nie jesteś pierwszą osobą która mi to mówi (tzn. tej części dotyczącej zabawy w psychologa), dlatego czytając ten komentarz nieźle się uśmiałam :-)Jedna z moich koleżanek na przykład stale pyta mnie (a raczej żąda) jakichś porad sercowych bo- cytuję- potrafię trafnie nakreślać portrety psychologiczne ludzi (cokolwiek to znaczy). Także jak spodziewany kryzys w związku z koniunkturą gospodarczą ponownie się pojawi będę miała miała jakąś alternatywę, ha ha.
      PS: Cieszę się, że rozdział ci się podobał, bo jak zwykle ostatnio pisany na szybko.
      Pozdrawiam.

      Usuń
  3. Kiedy nowy rozdział???

    OdpowiedzUsuń
  4. Chyba na pewno ;-) wolałabym krótsze rozdziały a częściej bo teraz to czekanie dłuży się niesamowicie

    OdpowiedzUsuń
  5. Świetne opowiadanie :) czekam na kolejny rozdział

    OdpowiedzUsuń
  6. Fajny rozdział kiedy dodasz?

    OdpowiedzUsuń
  7. Super opowiadanie dodasz coś dzisiaj?

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Miałam problem z Internetem, wiec kolejna wstawie dzis wieczorem jak wrócę z uczelni.

      Usuń