Czasami
słyszy się, że człowiek którego goni niedźwiedź za sprawą adrenaliny potrafi
biec tak szybko jak bardzo dobrze wytrenowany krótkodystansowy zawodowiec; że ktoś
zupełnie nieśmiały i cichy w sytuacji zagrożenia swojej rodziny potrafi
zachowywać się jak heroiczny bohater broniąc jej za wszelką cenę albo że jeden
moment może zaważyć na całym naszym życiu i wcale nie jest to banał.
Ja
czułam się tak właśnie teraz gdy wpatrzona w Artura słyszałam jego słowa, ale
ich nie rozumiałam. Jednak w ciągu chwili otrzeźwiałam; wydawało mi się nawet
że zniknął gdzieś tępy ból pulsujący w mojej głowie za sprawą wypitego wczoraj
alkoholu, znikło zmęczenie czy niewyspanie. Mój umysł pracował zupełnie jasno
przetrawiając właśnie usłyszaną wiadomość.
Mariusz miał wypadek samochodowy.
(…) zmarł na miejscu.
Zmarł
na miejscu…
Co
było dalej?
Odrętwienie.
Mało
pamiętam bezpośrednio z tamtej sytuacji tuż po tym jak Chojnacki powiadomił
mnie, iż stałam się wdową. Jednak na pewno musiałam na moment opaść z sił, bo
Artur wziął mnie na ręce i posadził na kanapie; potem mówił coś o tym że Monika
dzwoniła do mnie od kilku godzin nie mogąc się dodzwonić, więc wysłała kilka
wiadomości informujących o śmierci Mariusza SMS-em. Głos Artura był
przepełniony złością i ironią na kuzynkę, którą uważał za bardzo niedelikatną
skoro odważyła się zrobić coś takiego. A ja nie mogłam wydobyć z siebie głosu
by powiedzieć mu, że gniewa się na nią bez sensu, bo ja nawet nie odczytałam
tych treści.
Potem
wciąż do mnie mówił: trochę nieskładnie o wypadku, o reakcji pani Agaty na
wiadomość o śmierci ukochanego syna. Aż gdy nadal nie było ode mnie żadnej
reakcji przeraził się, bo pozostając w całkowitym bezruchu miałam nawet chyba
problem z mruganiem. Z niejakim przerażeniem zaczął wtedy wypowiadać moje imię
coraz głośniej.
I
nagle odrętwienie minęło i jego miejsce zajęła histeria: łzy i zwyczajowe
pytania, które z trudem artykułowałam: ale jak to mój mąż nie żyje? Dlaczego,
kiedy, chcę go zobaczyć. Nawet nie chciałam się ubierać tylko naciągając sweter
na nocną koszulę a potem kurtkę popędzałam samochód Artura by jak najszybciej
dojechać do szpitala, gdzie podobno jeszcze przebywało ciało Mariusza tuż przed
przewiezieniem go do kostnicy. Samo nazwanie w myślach mojego męża „ciałem”
spowodowało u mnie silne drgawki połączone ze szlochem. Nie mogłam przestać
płakać. Pomimo świadomości, że jest to prawda to jakaś część mojego umysłu nie
chciała tego zaakceptować i się buntowała.
Wtedy
nie miałam też pojęcia, że mój prawdziwy dramat się właśnie rozpoczyna; że
widok martwego ciała które dawniej było moim mężem nie jest najstraszniejszym
problemem z jakim będę musiała się teraz zmierzyć. Że gdzieś tam jakaś inna
kobieta również przeżywa załamanie na wiadomość o ciężkim stanie jej męża. Ale
na razie nie miałam o niczym absolutnego pojęcia, bo odgrodzona od
rzeczywistości kokonem bólu i cierpienia potrafiłam tylko skupić się na samej
sobie, na coś więcej nie starczało mi energii. Dopiero prawda mi pomogła, bo
przez kilka następnych dni aż do pogrzebu Mariusza wszyscy konsekwentnie
odciągali mnie od załatwiania formalności, przejmowali biurokrację, załatwiali
pogrzeb. Nie przeczę, że pozbyłam się tego brzemienia z ulgą. Wciąż na nowo
zadręczałam się myślą czy nie mogłabym jakoś zapobiec wypadkowi oraz jeszcze
gorszą, która za każdym razem wywoływała u mnie głęboką apatię i przygnębienie.
Bo nie mogłam sobie darować, że ostatnim momentem w jakim pożegnam się z
Mariuszem była nasza kłótnia. I choć to irracjonalne, to czułam się winna. Bo
co jeśli to z mojej winy był taki roztrojony? Jeśli moje komentarze na temat
Artura wytrąciły go z równowagi przez co stracił kontrolę nad swoim pojazdem?
Teraz gdybym wiedziała jak to wszystko się skończy nigdy nie pozwoliłabym mu
prowadzić auto w takim stanie. Ponadto wiedziałam przecież, że tamtego wieczoru
był zmęczony, bolała go głowa. Ta świadomość dopingowała jeszcze moje poczucie
winy. Bo nie zrobiłam nic by go powstrzymać. Niejako pozwoliłam więc by umarł.
Ten
ból spowodował, że przymykałam oczy na fakty. Albo raczej w ogóle ich nie
dostrzegałam. Właściwie to dopiero po pogrzebie dowiedziałam się całej prawdy.
I chyba też bym jej nie poznała gdybym na niewielkiej stypie nie usłyszała
kłótni Moniki z Arturem:
-
Do diabła, przecież ona musi w końcu poznać prawdę. Jeśli ty jej nie powiesz o
moim bracie to ja zrobię.
-
Nie mogę, widzisz w jakim Ewelina jest stanie. Załatwimy to wszystko z Szymkiem.
-
Przecież firma należy do niej: sam powiedziałeś że zostawił ją jej. Poza tym ma
prawo zdać prawdę na temat jego śmierci, prawda?
-
Jaką znów prawdę?- Spytałam wtedy. Pełne winy spojrzenia dwójki sprawiły, że
przezwyciężyłam ból i próbowałam choć trochę zmusić swój umysł do skupienia.
Ale było to bardzo trudne, gdy przed oczami miałam roześmianą twarz Mariusza
przysięgającego mi miłość i wierność aż do śmierci. A potem tę bladą w kostnicy
z zamkniętymi powiekami i mocno zaciśniętymi zbielałymi wargami.
-
Ewelina, po prostu…- Zaczął Artur, ale Monika mu przerwała.
-
Po prostu Mariusz nie zginął w wypadku. Ale będzie lepiej jeśli o tym wszystkim
opowie ci Artur.
-
Jak to nie zginął w wypadku? Przecież miał wypadek samochodowy, widziałam to skasowane
auto. Chcecie powiedzieć, że to było celowe i…że ktoś go zamordował?
-
Boże, skąd!- Zaprzeczył szybko Artur gromiąc Monikę wzrokiem. Potem gestem dał
znać jej byłemu mężowi Wiktorowi, by wyprowadził ją z pokoju. Prawdę mówiąc ja
dopiero teraz zorientowałam się, że oprócz naszej trójki w rogu pokoju stał
jeszcze właśnie on.- Nie o to chodzi.
Ale to może poczekać.
-
Monika mówiła, że nie może.
-
Ale powinnaś odpocząć, może wyjechać gdzieś na wakacje, wziąć urlop…
-
Powiedz mi wreszcie do cholery o co chodzi!- Krzyknęłam w końcu. Słysząc to
Chojnacki spuścił na moment głowę. Może dawniej taka gwałtowność była dla mnie
typowa, ale uwierzcie mi że w ostatnich dniach z trudem zabierałam głos.
Dlatego mój wybuch sprawił, że Artur przestał traktować mnie protekcjonalnie tak
jakbym była na skraju załamania. Potem oznajmił:
-
Za godzinę, po stypie porozmawiamy w gabinecie. Jeśli pozwolisz to zaproszę też
Szymka. On wyjaśni ci wszystko lepiej.
-
Więc to ma związek z biurem architektonicznym? Czy ono ma kłopoty?
-
Nie do końca. Ale wyjaśnię ci wszystko za godzinę.
-
Więc chociaż powiedz mi o co chodzi.
-
To nie jest rozmowa na pięć minut.
-
Ale…
-
Obiecuję ci, że wyjaśnię ci wszystko ze szczegółami. Tylko zaczekaj, dobrze?-
Spytał łagodniej. W odpowiedzi skinęłam tylko głową. W końcu nie pozostało mi
nic innego. Potem poszłam do salonu gdzie siedziały pani Grażyna z panią Agatą.
Ta druga widząc mnie od razu podeszła do mnie zmuszając do wypicia herbaty.
Niczym marionetka pozwoliłam jej na to zastanawiając się co jest bardziej absurdalne:
moja zgoda na to czy jej nagła akceptacja i niespodziewany przypływ matczynych
uczuć. Właściwie w innych okolicznościach mogłabym uznać to za szalenie
zabawne: w końcu to dopiero ból po śmierci Mariusza który był dla nas obu całym
światem sprawił, że dostrzegła we mnie kogoś kogo nie widziała przez dwa lata
mojego małżeństwa z jej synem. Zapomniała przy tym jak mnie obrażała, nie
akceptowała. Dla mnie prawdę mówiąc to teraz też wydawało się trywialne i
zupełnie nieważne tak jakby należało do innego świata, jakby wydarzyło się w
innym życiu. W końcu męża nikt mi już nie zwróci. Jaki sens było więc
zachowanie dumy i nieprzyjmowanie dłoni którą wyciągała w moją stronę jego
matka?
Znów
pogrążyłam się w swojej rozpaczy natrętnych myśli zupełnie zapominając o
rozmowie z Arturem toczonej zaledwie przed kilkudziesięcioma minutami. Kiwałam
głową lub uśmiechałam się blado patrząc to na panią Grażynę to na jej siostrę,
ale nie włączałam się w dyskusję. Po wszystkim nie byłam nawet w stanie
powiedzieć czy rozmawialiśmy o nowym skandalu jakiejś gwiazdy, problemu
starzenia się społeczeństwa w Polsce czy zwykłej pogodzie.
Dopiero
gdy jego rodzice, moja teściowa oraz Monika z byłym mężem wyszli, zdałam sobie
sprawę, że tylko on został ze mną w mieszkaniu. Powiadomił mnie, że Szymon
przyjedzie za kilka minut.
Czekaliśmy
na niego w milczeniu siedząc obok siebie na kanapie. Jakoś nie miałam potrzeby
rozmowy o czymkolwiek, ale po kilku minutach Artur odezwał się:
-
Wiem, że to zabrzmi banalnie i może nawet dramatycznie, ale gdybym mógł to
zastąpiłbym go, przysięgam. Byleby tylko nie widzieć rozpaczy w twoich oczach.-
Słysząc to przymknęłam lekko powieki z delikatnym, nieco melancholijnym
uśmiechem. Tuż po tym jak dowiedziałam się o śmierci męża wściekle natarłam na
Artura jak na posłańca przynoszącego złe wieści. Ponadto wciąż byłam na niego
zła i zazdrosna o to, że w ciągu ostatnich tygodniu Mariusz spędzał z nim
mnóstwo czasu. A tak naprawdę to tylko jego wyrozumiałość i pomoc w organizacji
pogrzebu czy załatwieniu niezbędnych formalności pozwoliły mi całkowicie nie
pogrążyć się w rozpaczy. Do tego gesty dodające otuchy i pocieszenia; to że nie
krępowały go hektolitry łez które wciąż wylewałam na jego koszulę czy sweter;
że pozwalał mi rozmawiać o Mariuszu nie próbując wmawiać że w ten sposób tylko
potęguję swoje cierpienie skoro było odwrotnie. I przede wszystkim po prostu
przy mnie był sprawiając, że w ciągu pięciu ostatnich dni nie czułam się
samotna. Dlatego zdawałam sobie sprawę, że jego słowa nie były tylko czczą gadaniną.
Że Chojnacki naprawdę byłby gotów zginąć w zamian za kuzyna gdyby to tylko było
możliwe. Momentalnie poczułam jak z trudem powstrzymywane dotąd łzy z łatwością
znalazły ujście w postaci obfitych łez, które spłynęły mi po policzkach.
-
Chcesz usłyszeć prawdziwy banał? To dzisiejsze słowa księdza podczas mszy: „takie
jest życie”. Takie jest życie, powiedział. To nic, że Mariusz był młody, miał
żonę, rodzinę która go kochała. To nic że nie pił, nie palił i starał się
zdrowo żyć by uniknąć chorób; że był dobrym człowiekiem i pomagał innym. Takie
jest przecież cholerne życie. Nawet nie wiesz jak bardzo miałam ochotę uderzyć
każdego z mojej tak zwanej rodziny który to potem powtarzał.- Dodałam z trudem.
Bo to mimo wszystko bolało. Bolało, że choć na pogrzeb mojego męża gałąź mojej
rodziny zjawiła się prawie ze stuprocentową absencją a nawet więcej: przyszły
na nią moje koleżanki z liceum czy dawne sąsiadki, to robiły to nie tylko z
potrzeby serca ale widma korzyści finansowych. Kilka lat temu gdy byłam biedną
dziewiętnastoletnią sierotką każdy odwrócił się ode mnie plecami: oczywiście
nie tak ostentacyjnie, ale nikt nie zaproponował bym u niego zamieszkała. Ba,
nawet nie mogłam liczyć na ich wsparcie poza babcią. I owszem, to byli kuzyni oraz
cioteczne rodzeństwo trzeciego czy czwartego stopnia, więc nie należeli do
ścisłej rodziny, ale do diabła jak miałam ledwo skończone 18 lat. Co z tego że
byłam teoretycznie dorosła? Przecież gdyby nie schorowana babcia w ośrodku
rozżalona po śmierci rodziców mogłabym skończyć jako alkoholiczka lub
utrzymanka jakiegoś podstarzałego gacha. Byłam wtedy załamana a nikt nie
wyciągnął do mnie ręki tylko udawał, że niczego nie widzi próbując zwalić
odpowiedzialność na kogoś innego. A teraz gdy prawdopodobnie odziedziczę po mężu
znaczy spadek (choć sama nie zdawałam sobie w tej chwili sprawy z jego
rozmiaru) nagle sobie o mnie przypomnieli? Nienawidziłam hipokryzji chyba
jeszcze bardziej niż kłamstwa.
-
Chcieli ci pomóc.
-
Ty tak serio? Przecież wiesz, że mieli mnie gdzieś. Opowiadałam ci jak drugi
mąż mojej ciotecznej babki nie dalej niż pół roku temu odwiedził mnie prosząc o
zostanie wspólniczką jego firmy budowlanej co miało oznaczać to, żebym wyłożyła
kasę na przedsięwzięcie które było skazane na porażkę przez jego niekompetencję?
Albo córka stryjenki: zaprosiła mnie z Mariuszem na swój ślub a potem krzywiła
się, że dałam jej tak mało pieniędzy! Tak jakbym miała obowiązek ofiarować jej
zwrot kosztów wesela tylko dlatego że poślubiłam zamożnego mężczyznę. Nie
wspominając już o wizycie prababki, która podczas odwiedzin biadoliła na swoją
starość mówiąc, że kilka lat temu z chęcią przyjęłaby mnie pod swój dach gdyby
była młodsza. A chodziło tylko o to bym pomogła swojej ciotecznej kuzynce
finansowo, bo firma w której pracowała właśnie upadła. Nawet po takim czasie
nie stać ich było na próbę poznania mnie czy szczerych przeprosin. Pamiętam, że
gdy żyli jeszcze moi rodzice to bardzo im zazdrościli: mama śmiała się nawet
mówiąc, że wszyscy odwodzili ich od pomysłu posiadania dziecka w wieku czterdziestu
lat. Ale oni się uparli. Może nie byli zbyt zamożni, choć w porównaniu z resztą
rodziny świetnie sobie radzili, ale potrafili oszczędzać i odkładać pieniądze;
nie wydawali je przy tym na nietrafione interesy lub bezsensowne wycieczki. I
bardzo mnie kochali. Wiesz, właściwie to wydaje mi się, że oni cieszą się z
mojego nieszczęścia uważając je za sprawiedliwe; naturalnie ta druga połowa
która nie uważa że dobrze wyszłam męcząc się z nudnym mężem niecałe dwa lata by
teraz mieć do dyspozycji całą jego kasę. I liczą tylko na to, że podzielę się nią
z nimi. Do cholery miałabym do nich więcej szacunku gdyby w ogóle się do mnie
nie odzywali i nie zjawili na stypę niż gdy to zrobili. A oni otwarcie czynili
takie uwagi, rozumiesz? Niektórzy uważali nawet, że miałam szczęście, bo mogłam
skończyć gorzej. Umarł mi mąż a oni mówili, że miałam szczęście, bo nie
wyląduję na bruku, ale za jego pieniądze będę mogła godnie żyć. I to miało mnie
do cholery pocieszyć?
-
Oczywiście, że nie. Ale czasami gdy człowiek chce kogoś pocieszyć używa
niewłaściwych słów.
-
Jakich niewłaściwych słów? Mówiłam ci jak było. Dla nich jestem tylko
bankomatem. Jestem pewna, że teraz będą grać moich przyjaciół.
-
A więc nie mówmy już o tym. Nie mogę patrzeć na twoje łzy.
-
Wyglądam aż tak okropnie?- Spytałam siląc się na żart patrząc w twarz
Chojnackiemu. Malowała się na niej smutna mina. W innych okolicznościach nawet
bym z tego zażartowała: w końcu chyba nigdy nie widziałam na jego twarzy tak
absolutnej powagi i melancholii.
-
Przecież wiesz że nie o to mi chodzi.
-
Wiem. Ale nie potrafię sobie z tym poradzić.- Odparłam. Potem przysunęłam do
Artura opierając głowę na jego ramieniu. Od razu zrozumiał ten gest, bo w ciągu
minionych dni wykonywałam go w stosunku do niego bardzo często i delikatnie
mnie ku sobie przyciągnął mocno obejmując. A ja starałam się sobie wyobrazić że
to właśnie Mariusz mnie obejmuje. Że nadal żyje i z delikatnym uśmiechem śmieje
się ze mnie.
To
było żałosne i głupie, ale skoro pomagało wziąć się w garść czułam, że nie
robię niczego złego. Zapomniałam nawet o tym, że byłam na Artura zła za to że w
ciągu ostatnich tygodniu Mariusz spędzał z nim dużo czasu. Że przecież tuż
przed śmiercią męża właściwie byłam na niego zła. Teraz po prostu jedynym co do
mnie docierało była utrata mężczyzny którego kochałam. Jaki sens miałoby
wywlekanie przeszłości?
-
Mnie też jest ciężko. Bardzo mi go brakuje.- Usłyszałam cichy głos Artura. Poczułam
szarpnięcie czegoś co przypominało sumienie. Bo w swoim egoizmie nie zwracałam
uwagi na to, że przecież był kuzynem mojego męża i jego przyjacielem. Ale mimo wszystko ja byłam żoną Mariusza, do
cholery. Żoną. Gdyby ból duszy można było mierzyć za pomocą specjalnej maszyny
to z pewnością byłby niewspółmierny do bólu który czuł Artur.
-
Ale nie kochałeś go tak jak ja.- Zauważyłam oswobadzając się z jego uścisku by
spojrzeć w oczy.- To znaczy nie w ten sposób. Nie wiesz co czuję w piersi osoba
która traci swoją drugą połówkę. Kochałeś kogoś w ogóle kiedykolwiek w ten
sposób? Była w twoim życiu dziewczyna która poruszyła twoje serce a nie była
tylko kolejnym ogniwem łańcuszka?- Spytałam całkiem odruchowo dopiero po zadaniu
pytania zdając sobie sprawę ze swojego nietaktu, grubiaństwa i zwyczajnej
niegrzeczności. W końcu Artur nigdy nie traktował żadnej dziewczyny zbyt
poważnie, ale to nie znaczyło, iż miałam prawo tak bezpardonowo o tym mówić
robiąc z niego drugiego Tulipana. W końcu to było jego życie i nie mnie było go
oceniać ani tym bardziej oskarżać czy krytykować. – Przepraszam, to było głupie
pytanie.- Dodałam szybko czując jak tym razem cisza która między nami zapadła
jest niezręczna. Na szczęście uratował mnie dzwonek do drzwi.
Gdy
zjawił się Szymon Bralczyk w swoim czarnym garniturze wróciłam myślami do
rozmowy jakiej fragment podsłuchałam w gabinecie Mariusza (albo raczej w jego
byłym gabinecie). Dlatego z wielką uwagą słuchałam wypowiedzi pracownika mojego
męża. A właściwie to nie pracownika, a wspólnika, bo jeszcze przed ślubem
Mariusz zaproponował Szymkowi spółkę. To był pierwszy szok o którym mnie
poinformowano. Drugim był fakt, że w razie swojej śmierci Mariusz kazał mu
wymóc, że to ja zostanę prezesem jego firmy co pomimo swojej absurdalności wcale
mnie nie bawiło. Bo ja nie miałam pojęcia o zarządzaniu biurem architektonicznym.
Prawdziwym zaskoczeniem był jednak palący problem przedsiębiorstwa: próba
przejęcia go przez dużą korporację budowlaną i brak możliwości przeciwstawienia
się temu.
-
Ale dlaczego?- Spytałam Bralczyka w pewnym momencie, bo wcale tego nie
rozumiałam. Ale pamiętajcie, że czasami nie warto pytać. Bo odpowiedź może się
nie spodobać.
-
Nikt ci jeszcze nie powiedział?- Zwrócił się z tym pytaniem do mnie, ale
spojrzał przy tym karcącą na Artura.
-
Czego?
-
W tym wypadku Mariusz…on kogoś potrącił.
-
Co?
-
To było czołowe zderzenie. I to całkowicie z jego winy. Ten drugi mężczyzna
którego potrącił wraz ze swoją pasażerką leżą w szpitalu. Stan dziewczyny jest
dobry, choć straciła dziecko. Ale jego…on walczy o życie.
-
Boże…- Mrugnęłam zakrywając sobie usta dłonią. Dopiero potem zrozumiałam, że to
nie wszystko, bo Artur z Szymkiem wymienili porozumiewawcze spojrzenia.- Ale
jaki to ma związek z koniecznością odsprzedaży biura?
-
Ten mężczyzna który przez Mariusza walczy o życie…on jest synem prezesa
Build&Project. To Tomasz Kamiński.
-
Rozumiem, ale to nie obliguje nas jeszcze do odsprzedaży przedsiębiorstwa.
-
Nie, wcale nie rozumiesz. Kamińscy od pond trzech lat, czyli czasu kiedy rozszerzyli
swoją ofertę o usługi architektoniczne składali Mariuszowi propozycję fuzji. Biuro
jest solidne, prowadzone już poprzez trzy pokolenia, ma dobrze wyrobioną markę.
Właściwie to było do przewidzenia, że choć w porównaniu do Buid&Project
jesteśmy dość małą firmą, to jeśli Kamińscy będą chcieli z kimś współpracować
to właśnie z nami. Mariusz jednak tego nie chciał, więc grzecznie, choć konsekwentnie
odmawiał Kamińskiemu.- Pytanie które chciałam zadać niczego nie wyjaśniało ale
i tak mimo to spytałam:
-
Dlaczego?
-
Bo uważał, że Build&Project jest typową grubą rybą bez kręgosłupa
moralnego. Dla niej liczy się tylko zysk i ja też tak uważam. Owszem, niektórzy
są zdania, że sytuacja się zmieni bo niedawno oficjalnie prezesurę głównej
filii korporacji w Warszawie przejął syn Kamińskiego, ale faktycznie nic w
sposobie zarządzania tego nie zapowiada. Poza tym jest bardzo młody: ma dopiero
jakieś 28 lub 29 lat, więc to tylko pionek ojca. No i plotki głoszą, że nie
jest od niego lepszy. Jest rozpieszczony a swoim małżeństwem wywołał niemały
skandal w wyższych sferach, choć powoli się o nim zapomina. Dlatego Mariusz nie
chciał współpracować z kimś takim. Tak jak i w życiu prywatnym tak i prowadząc
biuro architektoniczne kierował się swoimi zasadami. Nie chciał żeby lata
ciężkiej pracy jego dziadka i ojca zostały zmarnowana a nazwisko firmowe
projektowało dla dużego koncernu pod ich nazwą.
-
Rozumiem, że ty też tego nie chcesz.
-
Oczywiście, że nie. Próbowałem iść z Kamińskim na ugodę, ale i tak niczego nie
wskórałem. Ty masz pakiet większościowy akcji, poza tym jesteś prezesem, choć
oficjalnie nastąpi to po odczytaniu testamentu.
-
Ale nadal żaden z was nie wyjaśnił mi dlaczego nie możecie odmówić tak samo jak
wcześniej. Boisz się skandalu, który rozpęta Kamiński gdy jego syn zginie w
wypadku spowodowanym przez mojego męża? O to chodzi Szymek?
-
Mam gdzieś skandal. Nie chcę tylko by dobre imię biura ucierpiało. A Kamiński
zaszantażował…a raczej nie, delikatnie zasugerował że nie wniesie oskarżenia z
powództwa cywilnego jeśli nasze firmy się połączą. Tylko że teraz mowa jedynie
o wchłonięciu, nie fuzji.
-
I tego się boisz?- Spytałam.- Przecież ten cały Kamiński nie może się do
niczego zmusić.
-
Nie znasz tego człowieka.
-
Może i nie, ale to że Mariusz spowodował wypadek jego syna nie uprawnia
Kamińskiego do przejęcia biura architektonicznego. Nie był przecież pijany ani
pod wpływem środków odurzających. To był po prostu wypadek…- Z chwilą gdy
wymawiałam ostatnie zdanie patrząc na Szymona już wiedziałam, że i w tej
kwestii się mylę.
-
Ale był poważnie chory wsiadając do auta i miał pełną świadomość jakie stwarza
zagrożenie.
-
Szymek, miarkuj się. Ona nie ma pojęcia…- Wtrącił się Artur, ale wściekły
Bralczyk mu nie pozwolił.
-…tylko
przez ciebie, bo kazałeś ją chronić a nawet sugerowałeś przemilczenie prawdy
choć nie mam pojęcia jak niby ten fakt miałby ją chronić. Ale to i tak musi się
wydać.
-
Co chcesz mi powiedzieć?
-
Że Mariusz od kilku lat miał krwiaka mózgu. I przyczyną jego śmierci wcale nie
był wypadek samochodowy, ale jego pęknięcie. Nastąpiło gdy prowadził auto
wracając z mieszkania Artura. Mariusz już nie żył gdy jego samochód zderzył się
z samochodem Tomasza Kamińskiego. To właśnie chcę ci powiedzieć.
-
Ale to…to niemożliwe. Mariusz był zdrowy.
-
Też tak myślałem. Nie miałem o tym pojęcia, niczego nie podejrzewałem chociaż
byłem jego przyjacielem. Nawet ta polisa na życie którą wykupił jeszcze przed
swoim ślubem nie zwróciła mojej uwagi. Ale teraz to nie ma znaczenia: także
rozumiesz chyba że racja jest po stronie Kamińskiego. I jest gotów wywołać
potężny skandal byleby tylko wyjść na swoje. Zwłaszcza jeśli jego syna nie da
się uratować i umrze tak samo jak Mariusz. Ponadto ma potężnych sprzymierzeńców
w policji, którzy mogą zeznać że Mariusz prowadząc auto był pijany. Właściwie
to takie bajki już rozprzestrzenia wśród swojej rodziny.
-
Boże…
-
Dlatego jak najszybciej musisz mi pomóc i jako prezes podjąć działania które
posłużą zabezpieczeniu biura.
-
Przecież ja nie mam o nim pojęcia. Dwie minuty temu oznajmiłeś mi, że zostanę
prezesem firmy architektonicznej i myślisz, że to wystarczy by nią zarządzać? Nie
wiem nic o projektowaniu, o zarządzaniu czymś takim. Nie znam specyfiki branży,
podstawowych klientów, rynku…
-
I to akurat może nam się przydać. Kamiński chce się z tobą spotkać: uważa cię
za głupią laleczkę, która zawróciła w głowie Mariuszowi. Jeśli chcemy osiągnąć
swój cel powinnaś utrzymywać go w tej świadomości by przeciągnąć rozmowy o
przejęciu.- Z trudem zbierając myśli ogłuszona tymi rewelacjami spytałam:
-
Jak długo to trwa?
-
Kamiński szantażuje nas od dnia wypadku.
-
Pytałam od kiedy Mariusz chorował.
-
Nie wiem, to nie jest teraz ważne.- Odpowiedział mi Bralczyk odrobinę
rozdrażniony.- Ważne jest biuro architektoniczne i to na tym powinniśmy się
skupić.
-
Mam to gdzieś, nie rozumiesz?! Chcę wiedzieć od kiedy chorował, porozmawiać z
lekarzem i…Boże, to dlatego miał robioną sekcję, prawda? Żeby definitywnie
stwierdzić że to nie był wypadek. Że też byłam głupia i się wcześniej nie
domyśliłam…
-
Spokojnie Ewelina, chodź do kuchni, napijesz się czegoś.- Zwrócił się do mnie
Artur kojącym głosem.
-
Nie ma na to czasu.- Powiedział twardo Szymek.- Musimy zacząć wreszcie działać.
-
Bo stracisz zainwestowane pieniądze?- Spytał ironicznie Artur.
-
Nie, bo firma jest jedynym co zostało po Mariuszu. I kontynuując jego dzieło tylko
w ten sposób możemy zachować pamięć o nim.- Tego było mi już za wiele. Z trudem
panując nad płaczem bez słowa wyszłam z gabinetu i schroniłam się w swojej
sypialni mając gdzieś, że zostawiam tę dwójkę w swoim mieszkaniu. Po prostu nie
mogłam znieść tego co przed chwilą usłyszałam.
Tętniak
mózgu.
Mój
mąż miał tętniaka mózgu a ja nie miałam o tym zielonego pojęcia. I to od kilku
lat jak powiedział Szymon. Czy wiedział o tym jeszcze przed naszym ślubem? Nie,
to było niespełna dwa lata temu, więc musiał mieć go jeszcze wcześniej. Tyle że
nie oznaczało to, że od początku o tym wiedział. Kiedy więc to się stało? Kiedy
się dowiedział i dlaczego mi o tym nie powiedział? Albo czy w ogóle wiedział?
„Boję się, że będziesz przeze mnie cierpieć, że nie
będę umiał cię uszczęśliwić.”
„(…) niczego nie podejrzewałem. (…) Nawet ta polisa
na życie którą wykupił jeszcze przed swoim ślubem nie zwróciła mojej uwagi.”
A
więc przed śmiercią Mariusz wykupił ubezpieczenie na życie. Czy mógł więc nie
znać prawdy?
Jasne,
że wiedział o tętniaku. I to jeszcze przed ślubem. Przypomniałam sobie ten
dzień gdy mi się oświadczył i wcześniejszy okres gdy się ode mnie odsunął.
Dopiero potem zauważyłam u niego tabletki, do tego wielokrotnie narzekał na ból
głowy. No tak, jak mogłam uwierzyć, że jego ówczesne zachowanie wynikało tylko
z faktu, iż bał się odpowiedzi na pytanie czy go poślubię? Mariusz nie należał
do niepewnych czy niezdecydowanych facetów. Owszem był cichy i spokojny, ale
nie nieśmiały. Teraz dziwiłam się samej sobie, że uwierzyłam w tak głupi
argument. Tylko że w tamtym momencie
byłam tak szczęśliwa że jednak mnie nie rzucił i w ogóle nie zwróciłam na to
uwagi.
Dopiero
teraz poczułam do niego wielki żal. Jakim prawem to przede mną zataił? Przecież
to nie było uczciwe w stosunku do mnie. Jak mógł mi to zrobić? To bardzo
bolało. Tak bardzo, że odrzuciłam tę wersję choć wszystko wskazywało na to, iż
tak właśnie było. Ale Mariusz nie mógł wiedzieć o tym jeszcze przed ślubem. Nie
zrobiłby mi tego. Mógł chorować, ale nie miał jeszcze świadomości. Nie mógł
mieć. Po prostu nie mógł…
-
Ewelina, mogę?- Usłyszałam ciche pukanie a potem głos Chojnackiego dochodzący
zza nich. Podniosłam się z łóżka do pozycji siedzącej wydmuchując nos w
chusteczkę.- Ewelina?
-
Jesteś sam?- Spytałam z trudem.
-
Tak, kazałem Szymkowi iść do domu.
-
Więc wejdź.- Zgodziłam się. Po wejściu Artura do sypialni jego pierwszymi
słowami były przeprosiny.
-
Wybacz mi: nie miałem pojęcia, że Szymon będzie taki brutalny. Uważałem po
prostu że wytłumaczy ci wszystko lepiej; w końcu od lat działa w branży
architektonicznej.
-
Wcale nie był. To prawda okazała się brutalna.- Powiedziałam z trudem panując
nad głosem. Owszem, Szymek raczej za mną nie przepadał i vice versa zresztą,
ale mimo wszystko tym razem nie było w tym jego winy. Dlatego odchrząknęłam by
pozbyć się guli w gardle zanim zadałam następne pytanie:- Sądzisz, że on
wiedział?
-
Masz na myśli czy miał świadomość swojej choroby?- Artur od razu zrozumiał o co
pytam. A gdy skinęłam głową Chojnacki dodał:- Tak, wiedział.
-
Tak myślałam. To musiało być jeszcze przed ślubem, bo chciał mnie zostawić,
mówiłam ci?
-
Nie.
-
Powiedział, że nie będzie mógł dać mi szczęścia. A ja nawet niczego nie
podejrzewałam.
-
Nie możesz obwiniać się o coś o co nie miałaś wpływu.
-
Do cholery byłam jego żoną. Jak mogłam o tym nie wiedzieć?!A ja nigdy tego
nawet nie podejrzewałam. Nigdy chociaż miałam na to wiele dowodów: każdego wieczoru
łykał jakieś tabletki a ja na słowo uwierzyłam mu że to witaminy, często miał migrenę,
czasami mówił takie rzeczy jakby sugerował że będzie musiał się ze mną rozstać.-
Potrząsnęłam głową jakbym chciała wytrzasnąć z niej całą swoją niedomyślność i
głupotę. Potem spytałam o coś jeszcze co mnie nurtowało:- Skąd wziął się
tętniak? Jaka była przyczyna jego pęknięcia? Pamiętam, że po jego śmierci
rozmawiałeś z lekarzami…
- Z tego co wiem nie było żadnej bezpośredniej
przyczyny: żadnego upadku który spowodował ten zator. Po prostu pojawił się w
jego mózgu uciskając nerwy.
-
Ale przecież musiała być jakaś przyczyna.
-
Nie było, a jeśli już to ogół małych czynników na które złożył się tętniak:
stres, przemęczenie, przepracowanie, może czynniki genetyczne…ale nie ma
pewności, że nie chorowałby gdyby tylko wypoczywał. Po prostu tak się stało i spadło
na niego znienacka.
-
Jakie rokowania dawał mu lekarz?- Spytałam wycierając spływającą łzę. Potem
schowałam twarz w dłonie.- W ogóle badał go jakiś lekarz? Mariusz próbował się
leczyć?
-
Oczywiście, że tak. Rozmawiałem z jego doktorem który go prowadził. Mówił, że
pęknięcie tętniaka w przypadku Mariusza jest a raczej było tylko kwestią czasu
i stałoby się tak prędzej czy później.- Słysząc to z trudem zmusiłam się by nie
jęknąć.- To było jak tykająca bomba w jego głowie z opóźnionym zapłonem. Mógł
starać się zniwelować ryzyko jakie wywoływały czynniki zewnętrzne: jego styl
życia, praca, dieta. Ale główny sprawca tkwił w jego wnętrzu. A z tym nie mógł
nic zrobić.
-
Nie można było go zoperować? Albo wykonać jakiegoś zabiegu?
-
Operacja była dość ryzykowna: tętniak zagnieździł się w niebezpiecznym miejscu.
Statystycznie Mariusz miał niewiele więcej niż 20% szans na przeżycie. I to
tylko dlatego, że był jeszcze dość młody. To było bardzo mało i dlatego nawet
nie rozważał tej możliwości. W dodatku w razie komplikacji w najlepszym wypadku
skończyłby jako niewidomy, bo istniało zagrożenie przesunięcia się tętniaka w
kierunku nerwu wzrokowego; w najgorszym warzywo którym musiałabyś zajmować się
do końca życia.
-
A inni lekarze? Konsultował to kimś innym?
-
Ewelina, naprawdę sądzisz że Mariusz tak po prostu opierałby się na zdaniu
jednej osoby i pogodził z wyrokiem śmierci?
-
Nie wiem; już niczego nie jestem pewna. Wciąż nie mogę uwierzyć, że oszukał
mnie w tak ważnej kwestii. Przecież można byłoby coś zrobić.
-
Czasami mając nawet dość środków nie można tego zrobić, Ewelino.
-
Ale ten akurat był zupełnie inny. Gdybym wiedziała o chorobie męża to
próbowałabym do skutku. Był młody, z pomocą odpowiedniego specjalisty jego
szanse by wzrosły.
-
Tętniak był w mózgu.
-
I co z tego? Teraz operacje na otwartym mózgu w dwudziestym pierwszym wieku nie
są ewenementem. Tak samo jak na sercu. Mariusz mógłby wyzdrowieć. Gdyby tylko
mi zaufał to teraz byłby tu ze mną.- Moje słowa były całkowicie irracjonalne i
nieprawdziwe, ale po prostu wtedy nie mogłam pogodzić się z prawdą. Chyba każda
żona która byłaby na moim miejscu uważałaby, że mogłaby zapobiec śmierci męża
gdyby tylko wiedziała o jego chorobie. I chyba nawet w głębi swojego serca o
tym wiedziałam: w końcu wystarczająco znałam Mariusza by wiedzieć, że nie był
typem mężczyzny, który łatwo pogodziłby się z diagnozą śmierci. Z pewnością
wielokrotnie próbował, konsultował swój stan z kilkunastoma lekarzami, badał
się regularnie licząc na korzystne zmiany które zwiększyłyby jego szanse na
przeżycie. Świadczyły o tym chociażby tabletki które łykał. Dodatkowo miał
pieniądze, więc ewentualne koszty nie były problemem jak zauważył Artur. Ale ja po prostu nie mogłam pogodzić się z
prawdą: nie chciałam wierzyć w to że nic nie można zrobić. To było okrutna
myśl, choć paradoksalnie powinna przynieść mi pociechę. Bo nawet gdybym znała
prawdę nie zmieniłabym przeszłości.
-
Przykro mi.- Mrugnął tylko Chojnacki najwyraźniej dostrzegając beznadzieję
mojej wypowiedzi. I dlatego nawet nie zamierzał jej komentować. To mnie jeszcze
bardziej przygnębiło. W dodatku nie mogłam pozbyć się uczucia żalu do zmarłego
męża. Bo czułam się tak jakbym nic dla niego nie znaczyła, nawet tyle by znać
prawdę. Jakbym była dla niego głupiotką żonką, która nie musiałaby zawracać
sobie głowy takimi „głupotami”, by dalej mogła żyć w swoim idealnym świecie a
on męczył się z tym sam.
-
Dlaczego mi to zrobił, Artur? Dlaczego ukrył przede mną prawdę? Nie miał prawa
zachować się tak egoistycznie. Ja miałam prawo wiedzieć; miałam prawo to wiedzieć
zwłaszcza gdy zdawał sobie sprawę ze swojej choroby gdy jeszcze nie byliśmy
małżeństwem. I dopiero wtedy powinien pozwolić mi zdecydować czy chcę go
poślubić czy nie.
-
A gdybyś wiedziała to coś by zmieniło? Nie poślubiłabyś go albo zrobiła to z
litości?
-
Oczywiście, że nie. Ale mogłabym mu pomóc, mogłabym go wspierać i dodawać sił.
Mogłabym…- Mogłabym dać mu dziecko którego tak bardzo pragnął, dodałam w
myślach.
-
I naprawdę sądzisz, że chciałby byś się nad nim litowała?
-
To nie byłaby litość.
-
Ależ byłaby: traktowałabyś go jak upośledzonego inwalidę, nie pozwala żyć
normalnie, szukała rozwiązania którego nie ma, chodziła po szarlatanach którzy
próbując wyłudzić pieniądze dawaliby ci nieuzasadnioną nadzieję a potem chowała
się płacząc po kątach tak by tego nie widział. A on tego nie chciał.
-
Przecież kochałam go całym sercem.- Wybuchłam tłumiąc szloch.- Czuję się tak
jakbym nic dla niego nie znaczyła. Jakby wybrał ubogą sierotkę tylko z litości
tak by mógł podarować jej ostatni prezent w swoim życiu rekompensując lata
ciężkiej pracy. Jakby od początku wiedział jak to się skończy.
-
Naprawdę nie rozumiesz, że zrobił to właśnie dlatego że było odwrotnie? On
szalał za tobą: kochał cię tak jak nigdy nie kochał żadnej dziewczyny, jak nie
kochał Dominiki. Decyzję o ślubie podjął zaledwie po nieco ponad roku
znajomości. Dawanie ci szczęścia stało się celem jego życia: jak mógłby cię
unieszczęśliwić? Naprawdę widzisz w tym jego egoizm? Bo ja akurat w tej
sytuacji postąpiłbym tak samo. Tak, potwornie bałbym się że koniec końców i tak
będziesz miała złamane serce, ale i tak bym z ciebie nie zrezygnował, nawet
jeśli mógłbym cię mieć na tak krótki czas.- Mówiąc to Artur podszedł do łóżka i
kucnął obok mnie biorąc moje dłonie i zamykając je w swoich. Potem spojrzał
prosto w oczy dodając stanowczo:- Nie wiesz jaki zamknięty w sobie był w ciągu
ostatnich lat, jak porażka z Dominiką wpłynęła na jego charakter. Przy tobie
był taki jak dawniej. Był szczęśliwy nawet jeśli wiedział, że to nie potrwa
długo. Poza tym jeśli już chcesz wiedzieć to kilkakrotnie chciał ci powiedzieć,
ale ja go od tego odwodziłem. Dlatego nie powinnaś żałować: dzięki tobie
ostatnie lata życia Mariusza były wypełnione miłością, spokojem i normalnością
chociaż mogłoby być zupełnie inaczej. Tylko dzięki tobie uniknął ostatecznego
załamania.- Nie skomentowałam w żaden sposób subiektywnej oceny Chojnackiego,
bo prawdopodobnie miała na celu tylko mnie pocieszyć. Poza tym ciekawiło mnie
coś jeszcze:
-
Kto jeszcze wiedział? Monika? Szymek? Jego matka?- Tym razem Artur pokręcił
głową. A w mojej własnej zaczął bić alarm: umysł pracujący z trudem w końcu
zaczął pracować na najwyższych obrotach łącząc fakty uświadamiając mi, że coś
przegapiłam, że coś jest nie tak. W końcu zrozumiałam dlaczego. Momentalnie
stężałam podnosząc głowę.- Co powiedziałeś?
-
Pokręciłem głową, bo nikt z rodziny Mariusza o tym nie wiedział, więc jak
widzisz mnie musisz czuć się pominięta i...
-
Nie, wcześniej.- Wyjaśniłam wstając z łóżka i wyrywając rękę z dłoni
Chojnackiego. Chyba dopiero teraz zrozumiał o co mi chodzi.
Poza tym jeśli już chcesz wiedzieć to kilkakrotnie
chciał ci powiedzieć, ale ja go od tego odwodziłem.
-
Wiedziałeś o tym tętniaku, prawda?
-
Posłuchaj Ewelina to nie…
-
Od samego początku? Wiedziałeś jeszcze przed naszym ślubem, że był chory?
-
Ewelina…
-
Tak czy nie?- Postawiłam sprawę jasno.
-
Tak.- Przyznał w końcu. A ja poczułam się tak jakby dał mi w twarz. Z trudem
przełykając ślinę próbowałam jeszcze uratować sytuację:
-
Dowiedziałeś się przypadkiem?- Łapałam się ostatniej nadziei, która zgasła wraz
z odpowiedzią Artura:
-
Nie, sam wyznał mi prawdę.
-
Powiedział tobie a mi nawet nie zamierzał tego zrobić?- Po chwili wraz z tą
myślą pojawiła się inna z której dopiero teraz zdałam sobie sprawę.
I przyczyną jego śmierci wcale nie był wypadek
samochodowy, ale jego (tętniaka) pęknięcie. Nastąpiło gdy prowadził auto wracając
a mieszkania Artura.
–
I samochód Mariusza nie rozbił się gdy do ciebie jechał, ale gdy od ciebie
wracał, prawda? Tak powiedział Szymon. Co między wami zaszło?
-
Dlaczego pytasz?
-
Pokłóciliście się? To dlatego był roztrzęsiony i zdenerwowany?
-
Sugerujesz, że to moja wina? Przecież zabił go tętniak a nie wypadek
samochodowy.
-
Ale sam mówiłeś, że stres i zmęczenie mogły na to wpłynąć. O czym więc
rozmawialiście?
-
To nie miało nic wspólnego z tym co stało się później.
-
Mariusz się z tobą pokłócił, prawda?- Drążyłam.- I był zdenerwowany.
-
Tak przyznaję: pokłóciliśmy się. I czuję się z tego powodu winny, bo ostatnia
rozmowa z moim kuzynem przebiegła w tak negatywnej atmosferze. Ale nie dlatego,
że obwiniam się o jego wypadek. Pewnie czuję to samo co ty. – Zakończył
odnosząc się do tego co wyznałam mu tuż po śmierci Mariusza gdy nie mogłam
poradzić sobie z tym, że po raz ostatni widziałam męża żywego podczas kłótni.
Ale jak śmiał to porównywać?
-
O nie, nie wierzę. Skoro przez tyle lat żył z tętniakiem w mózgu mógł żyć z nim
bardzo długo. I co to w ogóle znaczy, że śmierć nastąpiła w wyniku jego
pęknięcia a nie wypadku? Przecież wypadek mogło uprzedzić nawet delikatne
uderzenie.
-
Nie zabiłem go.- Syknął Artur.- Ani pośrednio ani bezpośrednio.- Wyraźnie
uraziłam go swoją sugestią, ale miałam to gdzieś. Bo w ciągu ostatnich dni był
dla mnie wielkim wsparciem. Wielokrotnie mnie odwiedzał, wspierał, przytulał
pozwalając wypłakać się na ramieniu, a tak naprawdę to wszystko było ułudą. Oszukiwał
mnie, bo od dawna znał prawdę o chorobie mojego męża, a mimo to o niczym mi nie
powiedział. Mało tego: sam przyznał że gdy Mariusz chciał wyznać mi prawdę on
go od tego powstrzymał. I choć to było irracjonalne to byłam zazdrosna o to, że
mąż podzielił się z tak ważną informacją jaką była jego choroba z kuzynem a nie
ze mną. No i to właśnie Artur poinformował mnie o jego śmierci. Nie wspominając
o tym, że bezpośrednio się do niej przyczynił. Obiecałam sobie, że jak
najszybciej porozmawiam z lekarzem by dowiedzieć się prawdy. I nie pozwolę by
Artur kiedykolwiek manipulował dowodami. Dopiero teraz zrozumiałam, że swoją
bezwonnością mu to ułatwiłam. Przecież nawet organizację pogrzebu zwaliłam na
barki jego i pani Grażyny!
-
Nawet jeśli nie zrobiłeś tego świadomie to i tak ponosisz za to winę.
-
Rozumiem, że cierpisz i próbujesz znaleźć kozła ofiarnego, ale ja na to nie
pozwolę. Kochałem Mariusza jak brata którego nigdy nie miałem. I nie pozwolę by
ktokolwiek: nawet ty sugerował, iż w jakikolwiek sposób przyczyniłem się do
jego śmierci.
-
Mówisz, że był dla ciebie jak brat, że go kochałeś. A mimo to wykorzystywałeś
jego dobroć. Żerowałeś na nim gdy odcięli się od ciebie rodzice zamiast sam
wypić piwo którego naważyłeś.
-
Wcale tak nie było!- Wrzasnął na mnie.
-
Ależ było!- Nie pozostałam mu dłużna.- Gdyby nie to, że nie potrafiłeś trzymać
zamkniętego rozporka Mariusz nie musiałby jechać do ciebie późnym wieczorem.
-
Więc zamiast za kierownicą zmarłby w twoim łóżku. Tego byś chciała?
-
Tak do cholery: tego bym chciała. By zmarł czując się kochany i szczęśliwy, a
nie gdzieś na ciemnej drodze dodatkowo raniąc inną osobę.
-
Sama już nie wiesz co mówisz. I tymi okrutnymi słowami mścisz się za to, że mąż
zataił przed tobą prawdę. Ale widząc twoją reakcję teraz wiem, że postąpił
słusznie.
-
Jak śmiesz tak mówić?!
-
Śmiem i mogę: Mariusz nie żyje: koniec i kropka. Jaki jest sens wywlekanie przeszłości?
-
Bo co? Czujesz się winny? Czy w ogóle śmierć Mariusza zrobiła na tobie
wrażenie?
-
Przestań!
-
Powiedz szczerze: zabiłeś go? Nie bezpośrednio ale pośrednio przyczyniłeś się
do tego? Co między wami zaszło? W jakim stanie Mariusz wsiadł do tego
pieprzonego samochodu, że doprowadził do śmiertelnego wypadku?!
- Zabił go pęknięty tętniak!
- Zabił go pęknięty tętniak!
-
Myślisz, że jak będziesz to powtarzał to będzie to prawda? Porozmawiam z
lekarzem: tym który robił mu sekcję i tym który prowadził go podczas choroby. I
dowiem się prawdy nawet jeśli będzie to ostatnia rzecz jaką zrobię. I jeśli
miałeś z tym coś wspólnego, jeśli go przekupiłeś by jako przyczynę śmierci
wpisał iż Mariusz zmarł naturalnie podczas gdy naprawdę było zupełnie inaczej
to…
-…To
co? Zabijesz mnie?- Przerwał mi twardo.
-
Jeśli tylko przyczyniłeś się do jego śmierci to tak.- Odpowiedziałam równie
szybko. I zaraz zawstydziłam się jakiejś zaciętości którą usłyszałam w swoim
głosie. Ale wypowiedzianych słów nie można cofnąć. Poza tym nie byłam pewna czy
w ogóle tego chciałam.
-
Nie zrobiłem tego. Możesz robić co chcesz by to udowodnić, ale ci się to nie uda.
Ani bezpośrednio, ani pośrednio. I samo twoje podejrzenie jest potworne. A co
do mojego zasuniętego rozporka lub nie, to tylko moja sprawa.
-
Widzisz? Nawet nieszczęście niczego cię nie nauczyło. Jesteś zwykłym playboyem.
I wciąż nie potrafisz wziąć odpowiedzialności za Alicję.
-
A więc teraz jestem tym złym, co? Teraz już nie wierzysz mi tak jak kilka
tygodni temu? Uważasz, że nosi moje dziecko?
-
Ależ nie, skąd: wierzę ci.- Prychnęłam, ale sądząc z zaskoczonego wzroku
Chojnackiego, choć mój głos ociekał ironią wyczuł w moim głosie prawdę. Mimo to
powtórzyłam:- Wierzę w to, że ta dziewczyna nosi nie twoje dziecko. Ale to nie
zmienia mojego zdania o tobie. Wiesz co jest w tym najbardziej żałosne i
jednocześnie śmieszne? Że po raz pierwszy to ciebie dziewczyna kopnęła w dupę.
Do tej pory ty kłamałeś i zwodziłeś te biedne idiotki obietnicami wiecznej
miłości i…
-…nigdy
nie składałem fałszywych obietnic żadnej kobiecie.
-
Może nie słowami, ale zachowaniem. To było jak prowokacja: mówisz: mała, nie
licz na złoty krążek na palcu, bo niegrzeczny ze mnie chłopiec. Ale jak wiadomo
zakazany owoc najlepiej smakuje. I ty doskonale o tym wiedziałeś podwójnie
manipulując tymi nieszczęsnymi głuptasami, które odważyły się spróbować
sprowadzić cię na drogę cnoty. A potem nagle zjawiła się Alicja: tym razem
mądrzejsza niż inne i to właśnie ona cię wyrolowała. A ty co zrobiłeś? Totalnie
zaskoczony i rozzłoszczony uciekłeś przed problemem. Chociaż czekaj: na czym
właściwie polegał ten twój problem? Że rodzice odcięli trzydziestoletniego syna
od kasy? Że kazali mu przestać zachowywać się jak dzieciak i wziąć za siebie
odpowiedzialność? I na tym polegało zawalenie twojego świata?
-
Wszystko trywializujesz.
-
Nie, to ty zgrywasz ofiarę. A wystarczyłoby przecież porozmawiać z Alicją i…
-…wiele
razy z nią rozmawiałem.
-
Wiele razy się z nią kłóciłeś. A wiesz jak ona się tak naprawdę czuje? Może i
postępuje nie fair próbując wrobić cię w ojcostwo, ale kto wie co nią kieruje?
Może jest przerażona? Może boi się przyszłości i tego jak poradzi sobie sama z
dzieckiem, jak się utrzyma? Brałeś to w ogóle pod uwagę zamiast tylko obrzucać
ją oskarżeniami? Tak samo udając obrażonego na rodziców którzy notabene nie
mają obowiązku cię już utrzymywać, bo od wielu lat jesteś dorosły? Poza tym:
nawet jeśli odcięli cię od pieniędzy to co to za problem? Mogłeś iść do pracy,
zająć się czymś pożytecznym, ale zamiast tego wolałeś udawać obrażonego na cały
świat spędzając czas nieproduktywnie jeżdżąc tym swoim samochodzikiem z
zawrotną szybkością albo dalej uwodząc naiwne idiotki. I jakoś nie zauważyłam
byś był szczególnie nieszczęśliwy. Powiedz: zawsze musisz rzucać się na
wszystko co się rusza?- Zakończyłam retorycznie z czystej złośliwości. Artur
natomiast całkowicie mnie zaskoczył, bo zamiast się zezłościć roześmiał się, a
potem podszedł do mnie bliżej mówiąc:
-
Po pierwsze to Alicja wcale nie jest biedną ubogą dziewicą, która zastała
uwiedziona przez bezwzględnego manipulatora; po prostu boi się, że rodzice i
znajomi zorientują się jaką w głębi duszy jest dziwką.- Zaczął zwodniczo
łagodnym tonem choć jego oczy ciskały błyskawice a słowa cięły swoją ostrością
niczym nóż. Dlatego zrozumiałam, że bardzo go wkurzyłam. - Po drugie: co do
moich rodziców to wcale nie obchodzi mnie kwestia finansowa, ale fakt że wzięli
stronę praktycznie obcej sobie dziewczyny a nie swojego jedynego syna, którego
wychowali i którego do diabła powinni choć trochę znać.- Złość pobrzmiewająca z
jego tonu była wręcz namacalna.- Co do nieproduktywnego jeżdżenia tym swoim
samochodzikiem jak się wyraziłaś to jest moje hobby i guzik mam czy to ci się
nie podoba czy nie. A jeśli chodzi o ostatnie pytanie….- Tu Chojnacki zrobił
wymowną pauzę patrząc mi prosto w oczy z odrobiną wyzwania:-…to skoro jestem aż
takim ogierem i rzucam się na wszystko co się rusza to ty też powinnaś na
siebie uważ…- Nie zdążył dokończyć, bo przerwało mu moje uderzenie w policzek,
który tylko go rozbawił.- No cóż, tym razem chyba na to zasłużyłem.- Mrugnął
rozcierając bolącą szczękę prawą dłonią jak gdyby nigdy nic.
-
Wyjdź stąd.- Oznajmiłam tylko twardo.
-
Pamiętasz co ci powiedziałem gdy mnie ostatnio odwiedziłaś w wynajętym przez
Mariusza mieszkaniu?
-
Nie i prawdę mówiąc niewiele mnie to teraz obchodzi.
-
Pytałaś co mnie gryzie i chciałaś poznać przyczynę tej rozterki. A ja
odpowiedziałem ci, że złożyłem pewną obietnicę i że jeśli wyznam ci prawdę to
mnie znienawidzisz.- W tej chwili zrozumiałam o jakiej obietnicy mówił.
-
A więc miałeś rację. I zdaje mi się, że kazałam ci stąd wyjść. Nie chcę cię
znać.
-
Spokojnie: sam się tego domyśliłem. Ten policzek też był raczej wymowny. Aha, i
pewnie cię to nie obchodzi ale wczoraj zakupiłem bilet do Peru. Wieczny
chłopiec musi się przecież zabawić, prawda?
-
Jeśli liczysz na to, że cię zatrzymam to muszę cię rozczarować.
-
Ależ skąd.- Roześmiał się.- Wręcz przeciwnie, liczę na jakieś dobre życzenia
odnośnie podróży: niech samolot którym będziesz leciał się rozbije albo niech
napadnie cię jakiś miejscowy handlarz bronią. – Zironizował, ale to nie
nastawiło mnie do niego przyjaźniej. W
dodatku pokazało mi, że Artur zawsze reagował w ten sposób w niewygodnych dla
siebie sytuacjach: robił z siebie ofiarę. Dlatego gdy odezwałam się ponownie
mój głos był beznamiętny i sztywny niczym głos lektora w telewizji:
-
Masz przywieść Szymkowi wszystkie niezbędne dokumenty które zabrałeś z biura
Mariusza. I te dotyczące jego…jego pogrzebu oraz wyniki lekarza u którego się
leczył, a także jego dane i adres. Bardzo dziękuję ci za twoją dotychczasową
pomoc, ale teraz jest zbyteczna. Czas, bym w końcu sama wzięła się za
naprawianie własnych problemów.
-
Oczywiście to zrobię.- Odparł jeszcze, a potem bez słowa pożegnania opuścił
moją sypialnię, a potem dom. A ja wreszcie nie zrobiłam tego co robiłam od
kilku ostatnich dni gdy tylko zostawałam sama.
Nie
płakałam. Wewnątrz krwawiłam, ale na zewnątrz postanowiłam być twarda. I zająć
się sprawami biura architektonicznego tak jak radził mi Szymek. By wreszcie
mieć jakiś cel.
-
Nie pozwolę się pokonać.- Szepnęłam jakby do siebie.- Nie pozwolę.
Ależ to wymyśliłaś :) Powiązać ten wypadek z wypadkiem Tomka i Mai. Jesteś po prostu genialna. Czyżby Ewelina też musiała stoczyć bitwę z tym typem Władysławem Kamińskim? A czytając rozdział wywnioskowałam, że akcja opowiadania toczy się jeszcze przed cudowną przemianą starego Kamińskiego. Niecierpliwie czekam na nowy rozdział i na to co wymyślisz :) Pozdrawiam roksana
OdpowiedzUsuńTrzeba mieć głowę nieodparady, że tak pokierowac akcją i połaczyć ten wypadek z wypadkiem Kamińskiegoo. Gratulację.
OdpowiedzUsuńBardzi mi żal Eweliny bo pewnei satry Kamiński da jej popalić, ale wierzę w nią, w jej siłę i mądrość.
cześć doskonała.
Pozdrawiam
Ania
Ps.jesteś wielka, genialna i madra.
Zdrowych, spokojnych, radosnych Swiąt Wielkanocnych.
Czy dodasz jeszcze cos przed świętami?
OdpowiedzUsuńNie, raczej nie dam rady. Jesli już to może w poniedziałkowy wieczór ale najpewniej dopiero we wtorek.
UsuńOk w takim razie spokojnych Świąt i dużo odpoczynku :-)
OdpowiedzUsuńWesołych Świąt Wielkanocnych oraz mokrótkiego dyngusa!!!
OdpowiedzUsuńAna.
Bardzo dziękuję za życzenia Ana i z całego serca je odwzajemniam. Sama z zapędu wstawiając kolejną część opowiadania o tym zapomniałam dlatego w tym miejscu życzę wszystkiego dobrego wszystkim moim czytelnikom i czytelniczkom.
UsuńDodasz coś dzisiaj?
OdpowiedzUsuńTak, ale dopiero wieczorem.
UsuńŚwietne opowiadanie :) nie mogę doczekać się kolejnego
OdpowiedzUsuń