Łączna liczba wyświetleń

wtorek, 29 marca 2016

Maskarada część XV



Choć podczas ostatniej rozmowy z Arturem obiecałam sobie być silna, to jednak wykonanie tego postanowienia w praktyce było bardzo trudne. W końcu zmarł mi mąż którego kochałam. Na dodatek po jego śmierci wyszły na jaw tajemnice o których nie miałam pojęcia: jego choroba, ogromna polisa na życie którą wykupił prawie dwa lata temu a która teraz widniała na moim koncie, próba dominacji jego biura architektonicznego przez Kamińskich, konieczność objęcia funkcji prezesa czy wreszcie włączenie jako wspólnika biura Szymka. Wciąż nie mogłam sobie z tym wszystkim poradzić, a kłębiące się we mnie emocje co i raz znajdowały przejaw w moim zachowaniu. Nie będę was zanudzała szczegółami tego jak wielką walką był każdy następny dzień, jak starałam się płakać dopiero wtedy gdy nikt mnie nie widział, jak każdego wieczora oglądałam fotografie na których był Mariusz czy płytę z naszego ślubu. Przypominanie sobie szczególnie tej ostatniej wywoływało we mnie gorzkie rozżalenie. Bo teraz już lepiej rozumiałam dlaczego mój zmarły mąż tak bardzo nalegał na długą i szczegółową relację jeszcze sprzed samej ceremonii. I jego argumentację:

Powinnaś mieć kompletną pamiątkę z wesela;  po latach miło będziesz  patrzeć na swoje przygotowania oraz krzątaninę przed weselem, na przywitanie gości.

TY Będziesz patrzeć…
TY Powinnaś mieć pamiątkę…
TY…
Te słowa dobitnie uświadamiały mi, iż Mariusz doskonale wiedział że jego śmierć rozdzieli nas prędzej czy później. I choć zrozumiałam to już w dniu gdy Artur (a raczej Szymon) wyznał mi prawdę o jego chorobie to jednak sama świadomość tego kłamstwa za każdym razem raniła niczym wymierzony w policzek cios pięścią. Doszło więc do tego, że zamiast bólu i smutku czułam rozgoryczenie i złość, ale te uczucia były bardzo spotęgowane, tak bardzo że…
No bo prawdę mówiąc to byłam wściekła.
Byłam wściekła na Mariusza, który mnie z premedytacją okłamał, choć jednocześnie rozumiałam pobudki jakimi się kierował; na Artura, którego obwiniałam za zostanie wdową, na siebie za to że jestem taka słaba, na szczęśliwych ludzi dookoła za to że kłują w oczy swoją radością, na Boga za to że odebrał mi męża, zły los, na fatum czy przeznaczenie… Tak więc najogólniej można powiedzieć, że miałam żal do całego świata. Za to, że mimo tragedii jaką przeżyłam życie zdawało toczyć się dalej. Za to, że Słońce i tak wzeszło na wschodzie i zaszło na zachodzie po jego śmierci; że tramwaj nr 3 i tak podjechał pod ulicę przy której mieszkałam, a godziny płynęły z taką samą szybkością. Że nie nastąpiła żadna katastrofa, że żaden tajfun nie zmiótł jakiegoś państwa, że ludzie śpieszyli się tak samo jak dawniej. Zupełnie tak jakby śmierć mojego męża nic nie znaczyła. A przecież znaczyła. I to właśnie z tym nie mogłam się pogodzić. No bo jak wszystko mogło toczyć się tak jak dotychczas?
Takie myśli tylko jeszcze bardziej mnie dołowały, bo uświadamiały mi, że ja też powinnam tak zrobić. Powinnam wziąć się w garść i żyć dalej nawet jeśli teraz wydawało mi się to niewykonalne. A na razie to było dla mnie zbyt trudne.
Tyle wspomnień jakie wywoływał widok pustego już bez Mariusza mieszkania.
Stosik zdjęć z naszych licznych podróży oraz ważnych wydarzeń czy wygłupów uwiecznionych w małych fotografiach.
Tak wiele rzeczy i pamiątek, które mi o nim przypominały: każdy prezent jaki mi podarował (choćby najdrobniejszy), każde słowo (zwłaszcza te świadczące o głębokim uczuciu jakim mnie darzył), każdy jego uśmiech (który wrył się w moją pamięć na zawsze) był realnym znakiem i dowodem że kiedyś mnie kochał, że kiedyś przy mnie był. Próba wymazania tego wszystkiego po prostu była niemożliwa nawet pomimo natłoku zajęć jakie narzuciłam sobie w ciągu kilku następnych dni po wyjeździe Artura.
Najpierw oczywiście skonfrontowałam jego słowa z lekarzem, ale choć okazało się że Chojnacki miał rację i pęknięciu tętniaka nie można było zapobiec (potwierdziło się również to, iż to ona była przyczyną śmierci mojego męża), to nie zamierzałam go przepraszać. Moje relacje z Arturem od zawsze były skomplikowane i gwałtowne: raz uważałam, że jestem bliska zakochaniu się w nim (to było na samym początku gdy dopiero poznawałam Mariusza); innym razem że jest moim przyjacielem, a jeszcze kiedy indziej prawie darzyłam nienawiścią. Najwyższy czas z tym skończyć. Dlatego postanowiłam, że nawet jeśli wróci z Peru to i tak nie nawiążę z nim kontaktu. Szczególnie po jego chamskiej odzywce przy końcu naszej rozmowy. To pozwoliło mi przypomnieć sobie jaki potrafił być okrutny i bezlitosny gdy jeszcze byliśmy stażystami. Jak kazał mi robić za siebie projekty czy prezentacje, jaki potrafił być nonszalancki i egoistyczny. I w końcu zrozumiałam, że być może Mariusz się mylił.
Być może w Arturze nie było nic co warto byłoby lubić.
Być może był po prostu facetem, który zawsze pozostanie wiecznym chłopcem; któremu poprzewracało się w głowie z powodu dobrobytu. A dla dziewczyny, która do dnia poznania Mariusza musiała o wszystko walczyć znajomość z kimś takim i zrozumienie go było niemożliwe. Owszem, współczułam mu ale to wszystko. Oprócz tego jednak miałam świadomość błędnego koła: w końcu sam mógł zmienić swoje życie gdyby tylko chciał. A skoro nie chciał…nie było sensu płakać nad rozlanym mlekiem albo nad samemu zepsutą zabawką, prawda? Zastanawiałam się też ile czasu minie zanim Artur nie zwróci się po pomoc finansową do rodziców, bo na razie ujął się honorem i dumą i tego nie zrobił. Najwyraźniej miał jeszcze zapas gotówki od Mariusza. Gdy zacznie korzystać z rozrywek jakie oferuje Peru na pewno szybko do nich zadzwoni. Albo to oni ściągną go do Polski gdy po badaniach dziecka Alicji okaże się, że jest jego ojcem.
Po odczytaniu testamentu oficjalnie stałam się dziedziczką męża. Właściwie zostawił mi wszystko: pieniądze, lokaty, inwestycje, firmę której za zgodą zarządu tymczasowo miałam przewodzić. Siostrze przekazał "tylko" 10% udziałów w swojej firmie, a matce niewielką nieruchomość, która była warta jakieś 150 000 zł. W zasadzie nie było to jej potrzebne, bo i tak zmarły mąż zabezpieczył ją należycie o czym poinformowała mnie tuż po odczytaniu ostatniej woli Mariusza.
- Przepiszę ją na ciebie.- Powiedziała.- Tobie bardziej się przyda.
- Bardziej?- Spytałam totalnie zdziwiona. Bo nie dodałam, że całość majątku Jastrzębskiego, łącznie z majątkiem biura architektonicznego oraz polisą na życie jaką dostałam po jego śmierci, wyceniono na ponad milion złotych. Musiałabym być wyjątkowo nierozważna by dzięki tym pieniądzom nie przeżyć reszty swojego życia, nawet nie pracując, na godnym poziomie. Jej, gdy o tym myślałam to naprawdę okazałam się prawdziwą ignorantką: no bo nawet w przybliżeniu nie miałam pojęcia jak bardzo bogaty jest (a raczej był) mój mąż. Nie lubiłam rozmawiać z nim o pieniądzach, ale dokładnie pamiętałam pierwszą rozmowę podczas której kiedyś żartowaliśmy sobie z tego z Mariuszem. Wyraźnie nie przyznał się wtedy co do stanu swoich finansów:

- Rzeczywiście mnie kochasz?
- Przecież ci to powiedziałam.
- I nie ma znaczenia to czy byłbym miliarderem czy synem bezrobotnego żula?
- Raczej nie. Chociaż nie jesteś chyba miliarderem, prawda?
- Nie, nie jestem. Do tego mi daleko.
- Super. Dysproporcje naszych portfeli wynoszą teraz jakieś jeden do miliona zamiast miliarda.
- Milionerem też nie jestem.
- Hm, w takim razie mój stu tysięczniku czy nawet dziesięcio tysięczniku.

Powiedział, że nie jest milionerem a jak się okazywało, to jednak nim był. Boże, nie miałam pojęcia że poślubiam kogoś takiego. Może po niemal dwóch latach małżeństwa to wyda się trochę naiwne, ale ja naprawdę widziałam w Mariuszu tylko faceta. Owszem, po ciuchach jakie nosił, wystroju i lokalizacji mieszkania czy faktu posiadania własnego przedsiębiorstwa podejrzewałam, że musi być bogaty, ale nie aż tak. Moja ignorancja w tym zakresie wynikała również z obaw jakie żywiłam podejmując ten temat. Bo kwestie ekonomiczne były dla mnie tematem tabu takim samym jak dla niego temat byłej dziewczyny Dominiki. Dlatego wymogłam na nim małżeńską intercyzę choć poważnie się o to pokłóciliśmy; dlatego ubierałam się raczej w sieciowych butikach niż wielkich domach towarowych ze spodniami o wartości 800 zł na które nie mogłam zarobić z własnej pensji; dlatego na zakupy spożywcze chodziłam do lokalnych sklepików dbając o jakość żywności, ale jednocześnie nie sztuczne podwyższanie jej ceny poprzez markę. W dodatku lubiłam raczej swojskość i klasykę; jeśli już, to Mariusz szalał w kuchni przygotowując ośmiornicę, krewetki czy kawior. Ale wtedy to on kupował składniki na swoje dania. Właściwie gdy teraz o tym mówię, te szczegóły wydają się być raczej śmieszne, ale dla mnie były ważne. Bo we własnych oczach chciałam mieć poczucie, że choć niewielką częścią wydatków dokładam się do domowego budżetu. A mój mąż śmiał się ze mnie tylko żartując, że ma najbardziej oszczędną żonę na świecie, która niewiele go kosztuje. A nawet dzięki której sam zaczął oszczędzać.
- Na starość staniemy się pomarszczonymi staruchami, którzy będą jedli spleśniały chleb i popijali go wodą, bo zamienimy się w sknery.- Mówił gdy po raz kolejny wspominałam mu o fantastycznej okazji czy przecenie dzięki której zaoszczędziłam na pewnych wydatkach. A ja zwykle odpowiadałam mu coś w stylu:
- I dobrze: wtedy przynajmniej będę mogła z całą prawdą powiedzieć, że śpię na pieniądzach. Może nawet staniemy się milionerami?- A Mariusz nigdy nawet nie zająknął się, że tak mało brakuje mu by to osiągnąć albo że już nimi jesteśmy. Być może wyczuł moją niechęć w tym zakresie albo bał się, że wszelką pomoc finansową odbiorę negatywnie przypominając sobie jego oskarżenia gdy jeszcze nie byliśmy parą. Albo wypomnę w kłótni. Czyżby więc pani Agata robiła to celowo? Sugerowała, że jestem zachłanna? I dlatego pragnęłabym dla siebie zagarnąć całość majątku zmarłego męża nawet z posiadłością którą jej przepisał? Kiedyś by mnie to wcale nie zdziwiło, ale teraz gdy się pogodziłyśmy naprawdę byłam zbita z tropu.
- No tak, Ewelinko.- Odpowiedziała mi poklepując mnie po ramieniu.- Oj, nie musisz robić z tego wielkiej tajemnicy, kochana. I tak się domyśliłam.
- Czego się mama domyśliła?- Ponowiłam pytanie używając zwrotu „mama” bo poprosiła o to kilka dni temu. Ale choć minęło już wiele godzin, to określenie to nadal brzmiało w moim ustach obco.
- Wiem o moim wnuku.- Powiedziała z uśmiechem na ustach, a ja poczułam jak tracę grunt pod nogami, bo z pewnością nie miała na myśli Moniki. Oczywiście tylko w przenośni, ale widocznie w rzeczywistości również musiałam zbladnąć lub zrobić nieciekawą minę, bo moja teściowa dodała z troską:- Spokojnie, kochanie. Chyba nie zamierzasz mdleć? Kobiety w twoim stanie co prawda często miewają tę dolegliwość, ale teraz to…
- …na jakiej podstawie mama uważa, że jestem w ciąży?
- Och, po prostu to wiem i widać jak bardzo zmizerniałaś. Tylko nie rozumiem czemu wciąż trzymasz to w tajemnicy.
- Bo nie ma żadnej tajemnicy.- Wyznałam.
- Jak to? A więc powiedziałaś już o tym rodzinie? Monika wie?- Pytała z lekką przyganą jakby czuła się pominięta. A mi z wielkim trudem udało się wyszeptać:
- Nie ma żadnego dziecka.- Przy tym usilnie starałam się powstrzymać napływające do oczu łzy, ale nie potrafiłam tego zrobić. Bo przecież tak bardzo tego chciałam. Pragnęłam mieć syna lub córkę z chęcią posiadania graniczącą z obsesją. I jeszcze mocniej żałowałam tego, iż tak się nie stało: tak bardzo pragnęłabym mieć dziecko, które byłoby chociaż maleńką cząstką zmarłego męża, iż sama myśl że się nie udało sprawiała mi wielki ból.- Ja też bardzo bym tego chciała, ale…ale na pewno tak nie jest.- Przez dłuższą chwilę moja teściowa milczała; patrząc w jej twarz wyraźnie widziałam malującą się tam konsternację. Widocznie nie miała pojęcia jak się zachować i była zażenowana z powodu swojego nietaktu. W końcu jednak chrząknęła pytając niepewnie:
- Och. Jesteś pewna?
- Niestety tak.- Potwierdziłam sucho.
- Mój Boże, a ja sądziłam…Mariusz…przed swoją śmier…to znaczy przed wypadkiem gdy spytałam kiedy w końcu zdecyduje się na powiększenie rodziny, zażartował że może już całkiem niedługo się go doczekam. Początkowo, zupełnie to zignorowałam zapominając o jego słowach, ale po pogrzebie zaczęłam łączyć fakty. No i pomyślałam, że tylko czekaliście by to ogłosić, ale odejście Mariusza zburzyło wasze plany, a ty potem bałaś się powiedzieć prawdę…- Słuchając jej pełnego żalu głosu coś zapiekło mnie w gardle. Bo nieświadomie dosypywała soli na moje rany. Zwłaszcza, że paplała dalej próbując pokryć zmieszanie:- … ale to nic nie szkodzi, wiesz? Choć zawsze bardzo pragnęłam wnuków. Po rozwodzie Moniki z Wiktorem straciłam wszelką nadzieję, bo Mariusz po rozstaniu z Dominiką nie chciał nawet umawiać się na randki. Poza tym ma już swoje lata. Wiesz, początkowo myślałam nawet, że dziecko to jest powód waszego ślubu, a potem gdy okazało się że nie to…zresztą to już nieważne. Teraz sądziłam, że znajdę pocieszenie w tym maluchu. Nawet jeśli to byłaby dziewczynka. A on nigdy nawet nie istniał. Boże, Boże…no tak, w końcu wyglądasz na chudszą…ale mimo wszystko…Boże.
- Przykro mi.- Powiedziałam cicho, choć wcale nie musiałam. Ale miałam już dość jej lamentów, nieskładnych zdań którymi tylko zaogniała mój ból. Wiedziałam, że gdy jeszcze raz wypowie imię Boga, to ja zacznę krzyczeć. Bo ja czułam się z tym równie źle jak pani Agata, a może nawet gorzej. W końcu przez ostatnie miesiące naprawdę chciałam zostać mamą. Na dodatek z niejaką goryczą uświadomiłam sobie coś jeszcze:- To dlatego po śmierci Mariusza i jego pogrzebie była mama dla mnie taka miła. Dlatego w ogóle pozwoliłaś mówić do siebie „mamo”.- Nic na to nie odpowiedziała, spuściła tylko głowę co starczyło mi za odpowiedź. Uśmiechnęłam się na poły ironicznie, na poły smutno. To dziwne, że choć nasz rozejm trwał dopiero niecałe dwa tygodnie jakie minęły od czasu śmierci Mariusza, a kłóciłyśmy się przecież od ponad 2,5 lat, to jednak mimo wszystko zabolała mnie poznana teraz prawda. Dlatego nieco drętwo i mechanicznie dodałam chcąc zostać sama:- Przepraszam, nie najlepiej się czuję. Zamówię mamie…to znaczy pani taksówkę do domu.- Poinformowałam ją, a potem wstałam i wyjęłam z kieszeni komórkę szukając właściwego numeru.
- Ewelinko, to nie tak.
- W porządku, rozumiem.
- Nie, nie rozumiesz. Ja…ja…- Czekałam, ale nie dodała nic więcej. Ani słowa zaprzeczenia. Nawet przeprosin. Dlatego ponownie wybrałam numer taksówki zamawiając ją na najszybszą godzinę. Gdy skończyłam pożegnała się ze mną jak gdyby nigdy nic. Potem podniosła się z kanapy informując, że na transport poczeka na zewnątrz. A ja nawet nie stałam się odwodzić ją od tego zamiaru proponując by posiedziała w moim mieszkaniu tutaj. Chciałam po prostu zostać sama.
Kiedyś w chwilach smutku odwiedziłabym panią Kasię czy pana Andrzeja w ośrodku, ale nie miałam ochoty słuchać słów współczucia i litości choć by szczerych. Dlatego wybrałam towarzystwo pani Basi. I już pół godziny później wyszłam z domu wstępując do kwiaciarni. Już na jej grobie pomyślałam jak dawno tutaj nie byłam o czym świadczył spory nieporządek panujący na marmurowej płycie. Gdy się z nim uporałam, usiadłam na ławeczce obok po prostu wpatrując się w kamienny krzyż na którym wyryto jej zdjęcie. Emanowała na nim spokojem i dobrocią, które to cechy niewątpliwie były tymi które ją charakteryzowały. I które- zwłaszcza ta pierwsza- były mi teraz potrzebne.
Potem odwiedziłam babcię, a na końcu rodziców. Na odwiedzenie grobu męża jeszcze nie było mnie stać. Podjęłam próbę zrobienia tego sądząc, że będzie mi łatwiej, ale już z daleka widząc pieczarę moje nogi odmówiły mi posłuszeństwa. Nie potrafiłam zrozumieć czemu wcześniejsze wizyty ukochanych przeze mnie osób w miejscu ich spoczynku napawały mnie spokojem i poczuciem bliskości z nimi, a wizja oglądania nagrobku Mariusza przerażeniem i bólem. Może musiało jeszcze minąć trochę czasu, myślałam wychodząc z cmentarza.  Może po prostu musiałam oswoić się z jego śmiercią, może…Przerwałam swoje myśli słysząc dźwięk komórki. Właśnie wsiadałam do autobusu mającego zawieść mnie z powrotem do własnego mieszkania (tak, autobusem, mimo iż było mnie stać na taksówkę, ale wydawanie pieniędzy zmarłego męża wydawało mi się być czymś niewłaściwym), więc spokojnie mogłabym odebrać, ale tego nie zrobiłam. Bo wiedziałam po co Szymon dzwonił. Od wielu dni męczył mnie sprawami biura, nie rozumiejąc iż nie jestem na nie gotowa. Było to tym bardziej dziwne, że Tomasz Kamiński obudził się w końcu ze śpiączki i wyglądało na to, że w pełni odzyska sprawność po wypadku jaki spowodował mój mąż. Widmo szantażu jego ojca straciło więc na wartości. Dlaczego więc ten cholerny Bralczyk nie mógł dać mi choć chwili spokoju? Naprawdę sądził, że pierwszą rzeczą jaką zrobię po śmierci Mariusza będzie przejęcie zarządzania jego przedsiębiorstwem i sprawdzenie ile jest warte? Przecież ja z trudem myślałam o tym co na siebie włożyć czy pamiętać o tym by coś zjeść a nie zastanawiać się nad przyszłością. Owszem, chciałam zająć się- a przynajmniej rozwiązać problemy biura architektonicznego- ale nie teraz gdy wciąż jeszcze nie mogłam przeboleć jego straty. Czemu więc Szymek nie mógł dać mi trochę czasu? Romek i Joanna też pracowali dla Mariusza, a nie zadręczali mnie tak jak on. Nie wspominając już o sekretarce czy innych pracownikach. Dlatego odrzucałam jego połączenia za każdym razem.
Powinnam jednak wiedzieć, że ktoś kto konsekwentnie wybiera twój numer co godzinę nie podda się tak łatwo. Ale to nie tłumaczyło faktu, że wieczorem zjawił się w moim mieszkaniu z dużą teczką. Ani dlaczego mu otworzyłam. Chyba zrobiłam tak tylko z powodu wielkiego zdziwienie jakie poczułam widząc go przez judasza za drzwiami.
- Nie chciał Mahomet do góry, to przyszła góra do Mahometa.- Przywitał mnie nawet nie czekając aż go zaproszę. Skubany, jakim cudem dostał się na klatkę by móc zapukać pod moje drzwi?
- Czego chcesz?- Spytałam go beznamiętnie. Pytanie może i było obcesowe, ale jeszcze przed śmiercią Mariusza po prostu pogodziliśmy się z tym, że nie zostaniemy przyjaciółmi ani nawet kolegami, bo po prostu się nie lubimy. To był naturalnie duży eufemizm: prawda była taka iż jego nie dało się lubić, choć pewnie wiele osób mówi tak o drugiej stronie obarczając ją winą. Ale tak właśnie było. Szymon Bralczyk był wyniosły, sztywny, milczący a jego spojrzenie jakby pełne pogardy. A przynajmniej tak mi się wydawało gdy na mnie patrzył. Zupełnie jakbym była jakoś brzydko pachnącym bezpańskim psem który nagle stanął mu na drodze. Albo nie, raczej natrętnym komarem próbującym upić jego krwi, którego nawet nie warto odpędzać. Jakby rozmowa a nawet kontakt ze mną była go niegodna. Ale tak w końcu zachowują się bogacze, pomyślałam z ironią. A już po kontaktach z Arturem przekonałam się, że mój mąż nie umiał wybierać sobie przyjaciół.
- To chyba jasne. Dlaczego nie odbierałaś moich telefonów?
- Bo nie chciałam.- Odpowiedziałam szczerze. Wyraźnie go tym zirytowałam.
- Przecież mówiłem ci, jakie to ważne. Jeśli dalej będziesz prowokować Władysława Kamińskiego odmawiając spotkań to…
-…posłuchaj, mówiłam żebyś kazał mu się po prostu odpieprzyć a nie wymyślał jakieś wymówki i usprawiedliwienia z powodu mojej nieobecności.
- A ja mówiłem ci, że jako prezes musisz w końcu się z nim zobaczyć. To sprawa być albo nie być biura.
- Zbytnio dramatyzujesz.
- Naprawdę nic cię to nie obchodzi?
- Prawdę mówiąc to nie.
- Nie powinienem się dziwić. W końcu pewnie zależy ci na jak najszybszym spieniężeniu firmy, co? Najchętniej jeszcze sama sprzedałabyś ją Kamińskiemu.- Ta była właściwie prawda: zarządzanie tak dużym przedsiębiorstwem nie było czymś co potrafiłabym robić ani nauczyć się w ciągu kilku dni, ale pogarda i ironia wybrzmiewająca w słowach Bralczyka nie pozwoliła mi tego przyznać. W jednej chwili zrozumiałam co sugerował: wcale nie chodziło mu o moje umiejętności w tym zakresie (a raczej ich brak). Szymek po prostu miał mnie za młodą interesowną wdowę, która teraz dzięki pieniądzom zmarłego bogatego mężusia może w końcu bez przeszkód je wydawać. I nie ma zamiaru zawracać sobie głowy bawieniem się w bizneswoman, bo może na tym tylko stracić. Złość spowodowana niesłusznym, choć niewypowiedzianym oskarżeniem zapiekła mnie żywym ogniem. Miałam już dość sugerowania, że wreszcie wyszłam na swoje, że miałam szczęście korzystając ze śmierci męża, że mogę zacząć od nowa. A już szczególnie od kogoś kogo nigdy nie lubiłam. Jednakże zamiast wybuchu gniewu i obelżywych określeń po prostu zrobiłam cyniczną minę i patrząc mu prosto w oczy odpowiedziałam:
- No cóż, tak byłoby najlepiej. Pieniądze mi się przydadzą, a z pewnością gdy to ja zaczęłabym zarządzać biurem, znacznie straciłoby na wartości. Lepiej ulokować je w czymś pewniejszym, co nie grozi krachem na przykład lokacie.- Niesmak widoczny na twarzy Szymka dał mi niemal perwersyjną satysfakcję. Ma mnie za interesowną? Proszę bardzo: w końcu mu to udowodniłam. Może teraz się odczepi.
- Skoro tak ci na nic zależy to z pewnością zainteresuje cię informacja, że może być warte jeszcze więcej. Tylko musisz trochę w tym pomóc.- Niemal wycedził przez zęby. Mimo złości wciąż upierał się przy swoim. Dlatego ponownie spróbowałam:
-  Nie mam zamiaru rządzić żadną firmą ani dzierżyć tytułu prezesa.
- To będzie tylko teoretyczna nazwa. W praktyce będzie rządził ktoś inny.
- Ty?- Spytałam słodkim głosikiem.
- Między innymi.- Tym razem jego głos był mniej wrogi. Co nie znaczyło, że zmienił co do mnie nastawienie; po prostu zdołał opanować się na tyle by nie okazywać żadnych uczuć. W tym był bardzo podobny do Mariusza…
Myśl o zmarłym mężu sprawiła, że moje oczy stały się wilgotne, ale szybko odpędziłam niechciane łzy kilkakrotnie mrugając powiekami. Potem, gdy podniosłam głowę zauważyłam że Szymon uważnie mi się przypatruje widocznie czekając na jakąś reakcję w odpowiedzi na swoje słowa. A że chciałam zostać sama zamierzałam go wkurzyć tak by jak najszybciej sobie poszedł. Ostatecznie.
 - Guzik mnie to obchodzi. Mam tyle forsy, że nie muszę pracować do końca  życia.
- No tak, słyszałem że rzuciłaś pracę w Smart jewellery. No ale po co miałabyś się dalej tam męczyć? W końcu stać cię na to by nic nie robić. – Skwitował ironicznie ponownie wbijając mi szpilę. Bo rzeczywiście: zaledwie wczoraj złożyłam wypowiedzenie choć państwo Chojnaccy starali się przekonać mnie bym tego nie robiła. W końcu miałam jeszcze kilka tygodni niewykorzystanego urlopu, który mógłby teraz pomóc mi dość do siebie. Ale ja po prostu nie mogłam dalej tam pracować. Zwłaszcza po tym jak praktycznie znów wygoniłam Artura za granicę do czego nie przyznałam się jego rodzicom.  I trudno było skupić mi się na czymkolwiek. Miałam jednak gdzieś zdanie Szymka. W końcu sama pomogłam mu w wykreowaniu takiego wizerunku. Dlatego potwierdziłam:
- Właśnie.
- W takim razie nie będę dłużej przeszkadzał. Informuję cię tylko, że nie dam ci sprzedać udziałów biura komuś innemu niż mnie a już na pewno nie tej szumowinie jaką jest Kamiński. Może dla ciebie to jest nic, ale dla mnie firma Mariusza to coś co jest dla mnie ważne, bo dla niego też było. I nie wiem czy dziękować ci za to, iż do końca nie zdawał sobie sprawy kogo poślubił czy żałować że nie zorientował się wcześniej jaka jesteś naprawdę. Ale musiałaś być naprawdę dobra skoro nawet teściowa i Monika ci uwierzyły. Do widzenia.- Dodał kierując się ku drzwiom. A gdy wyszedł z ulgą je za nim zamknęłam. Jezu, nie znosiłam tego typa. Nie miałam pojęcia co zrobię z biurem architektonicznym, ale na pewno nie sprzedam mu swojego większościowego pakietu udziałów. Już raczej oddam komuś za bezcen tylko po to by go zirytować i zezłościć. Na przykład Monice. Ona z pewnością miała o tym większe pojęcie niż ja.
W swoim postanowieniu dzielnie wytrwałam dwa dni realizując resztę niezałatwionych spraw nieżyjącego męża (choć niezwiązanych z jego firmą), odwiedziłam również państwa Chojnackich. Mówię, że dwa dni, bo po tym czasie po raz kolejny ktoś złożył mi wizytę. Tym razem byli to Asia z Romanem, pracownicy biura Mariusza, wyraźnie niepewni i czujący się nieswojo. I choć nigdy nie udało mi się z nimi zaprzyjaźnić, to wydawali się być o niebo lepsi niż nadęty Szymek.
Przede wszystkim traktowali mnie z szacunkiem a nie jak robaka. Po drugie przyjmowali ton pokory a nie roszczenia. Po trzecie, wyłożyli mi sprawę jasno i wyraźnie: nawet jeśli chcę sprzedać firmę męża, to i tak powinnam przedtem się w niej pojawić.
- Udziałowcy nie mają pojęcia jak się zachować. Tak samo jak kilka innych pracowników. Chociażby przedłużenie umowy z firmą sprzątającą do czego wymagany jest twój podpis. Nie wspominając już o sekretarce która nie wie czym się zajmować i jak tłumaczyć twoją nieobecność. Tak samo jak klienci, którzy niepokoją się o swoje zapoczątkowane już zlecenia; z kolei nowi nie wiedzą czy biuro będzie jeszcze działać czy nie, dlatego liczba zleceń spadła. A gdy przychodzą do nas w celi złożenie zamówienia na nowy projekt nie mamy pojęcia co im odpowiadać…- Mówił Roman przejętym głosem. Asia wtórowała mu wtrąceniami lub smutnym spojrzeniem. Na końcu wykazała się znacznie większą wrażliwością niż jej kolega bo dodała:
- Wiem, że jest ci bardzo ciężko choć pewnie tylko ty sama wiesz jak bardzo. Wbrew temu co mówi Szymon wiem, że tak jest, bo go kochałaś. I wiem też, że ta firma jest ostatnim co zaprząta twoją głowę. Ale błagam, upoważnij chociaż kogokolwiek do podejmowania za ciebie decyzji jeśli ty nie jesteś na to gotowa. Jeśli tego nie zrobisz to Kamińscy nas zrujnują. Księgowy już się wycofał.
- Co to znaczy?- Spytałam.
- Zmył się.- Wyjaśnił mi Romek.- Jak tylko okazało się, że przedsiębiorstwo jest zagrożone z powodu śmierci jego właściciela złożył wymówienie żądając hojnej odprawy. Na szczęście wymagała twojego podpisu, więc jeszcze jej nie zrealizował, choć wyraźnie miał chęć sam zostać sobie szefem.
- Boże, więc przez pół miesiąca nikt nie prowadzi działu księgowości?
- Księgowaniem zajmuje się pomocnik. Dodatkowo…- Urwał jakby nie był pewny czy mi to powiedzieć. Ale ja już odzyskałam pełne zainteresowanie.
- Dodatkowo?- Zachęciłam go.
- Wiktor Krajewski.
- Były mąż siostry Mariusza?- Upewniłam się.
- Tak. To on był głównym księgowym zanim rozwiódł się z Moniką.
- Ach tak.- Mrugnęłam tylko zastanawiając się jak wiele jeszcze dowiem się o rodzinie mojego męża i nim samym niemal po dwóch latach małżeństwa. Potem zadałam im jeszcze kilka pytań na temat biura; na koniec obiecałam szybką reakcję. A po ich wyjściu zadzwoniłam do Moniki. Miałam zamiar ostro ją złajać, ale gdy czekałam na połączenie zdałam sobie sprawę, że to bez sensu. W końcu sama odcięłam się od spraw biura zrzekając się ich najpierw na rzecz Artura a potem Moniki i Szymka. Czemu więc teraz poczułam złość? Na szczęście gdy Monia odebrała już się jej pozbyłam:
- Wpadnij do mnie jak najszybciej. Musimy pogadać.
Tego dnia mogę z całą stanowczością przyznać, że nastąpił we mnie przełom. Zdałam sobie sprawę, że Szymon miał rację co do kondycji biura architektonicznego, a wyjaśnienia siostry Mariusza pozwoliły mi zrozumieć jak wielkie groziły jej problemy. Zwłaszcza gdy przyszła z Wiktorem, który z kolei zajął się wyjaśnianiem mi kwestii finansowych. Gdy pod koniec ich wywodu gdy to zauważyłam skwitowała to nawet żartobliwie:
- A wątpiłaś w to, że w biurze dzieje się bardzo źle? Przecież sam fakt, że znoszę towarzystwo byłego męża mówi sam za siebie.- Powiedziała nie krępując się, iż Krajewski doskonale ją słyszał, choć udawał że tak nie było pytając mnie:
- Chcesz zjawić się w biurze jutro?
- Chyba nie mam wyjścia. Małostkowość z jaką traktowałam Szymona nie powinna być usprawiedliwieniem mojej ignorancji. Mam nadzieję, że mi pomożecie?
- Jasne, że tak.- Potwierdziła. - Swoją drogą to coś ty mu ostatnio nagadała? Ma cię za interesowną harpię.
- Po prostu mnie wkurzył; poza tym jak wiesz nigdy się zbytnio nie dogadywaliśmy. Dlatego teraz liczę na was.- Powtórzyłam.
Jak postanowiłam i obiecałam, tak zrobiłam. Przywdziewając na siebie czarny sweter i dzianinowe spodnie, a także robiąc pierwszy od wielu dni makijaż poczułam się zdecydowanie pewniej i silniejsza. Właściwie wydało mi się zabawne jak taki niewielki zabieg może wpłynąć na czyjąś pewność siebie. I tak, wjeżdżając na dziewiąte piętro wieżowca nie musiałam walczyć ze łzami, krępować się spojrzeniami jakie rzucali mi przechodzący ludzie czy sam Szymon gdy wparowałam do jego gabinetu rozkazując mu zaznajomienie mnie dokładnie z bieżącymi sprawami czym nie był zachwycony. Dlatego też moje orzeczenie zakończyłam słowami:
- Posłuchaj, wiem że mnie nie znosisz; ja też nie darzę cię sympatią, ale skoro Mariusz ci ufał to widocznie miał swoje powody. Ale skoro mamy razem współpracować przez jakiś czas to musimy zachowywać się jak profesjonaliści. Liczę na to, że nie będziesz ze mną walczył na każdym kroku tak jak dotychczas i powstrzymasz się od komentarzy na mój temat. Ja ze swojej strony obiecuję zrobić wszystko, by biuro odzyskało to co straciło przez śmierć mojego męża. Mam tylko jeden warunek.
- Jaki?
- Nie chcę o nim rozmawiać w jakikolwiek sposób oprócz innego niż zawodowy czy nawiązać do naszego małżeństwa. Nie chcę słuchać twoich opinii czy subiektywnych stwierdzeń na ten temat. Możesz mieć mnie za diabła prywatnie, ale tutaj łączą nas tylko interesy. Jasne?
- Umowa stoi.- Przypieczętowaliśmy ją uściskiem dłoni, któremu towarzyszyło zacięte spojrzenie zarówno z mojej, jak i jego strony. Potem Bralczyk kazał mi podpisać kilka najbardziej wymagających dokumentów dokładnie wyjaśniając mi co i po co podpisuję. Następnie zalecił rozmowę z sekretarką Mariusza co natychmiast zrobiłam. Przedtem jednak przywitałam się z Asią i Romanem których spotkałam na korytarzu. W oczach tej pierwszej wyraźnie widziałam nadzieję.
Kalina Niemcewicz była młodą kobietą przed trzydziestką, którą mój mąż zatrudnił jeszcze przed naszym ślubem. Była prawdziwą profesjonalistką, ale wobec mnie była wyjątkowo powściągliwa przez co zrozumiałam iż nie darzy mnie szacunkiem; na przykład gdy wpadałam z niezapowiedzianymi wizytami do biura Mariusza. Sądziłam, że może się w nim podkochuje, ale ta teoria szybko upadła gdy mąż mimochodem przyznał mi kiedyś, że Kalina bardzo zdziwiła się iż poznaliśmy się gdy sprzątałam u niego biuro. Zrozumiałam więc, że po prostu mi zazdrości i uważa za nowobogacką niewartą miana żony prezesa dużej firmy. Zwłaszcza gdy nawet teraz wyjaśniła mi co działo się pod moją nieobecność podkreślając konieczność przedłużenia umowy ze sprzątaczkami. W innych okolicznościach zażartowałabym, że sama zacznę latać z miotłą tak jak kiedyś, ale teraz dałam sobie z tym spokój. Po prostu zrobiłam to co do mnie należało.
Potem odwiedziłam dział księgowości oficjalnie każąc Wiktorowi sporządzić sobie umowę zatrudnienia. Uważałam, że skoro dawniej pracował dla biura architektonicznego, to teraz wdrożenie się w jego specyfikę będzie dużo łatwiejsze. Zwłaszcza że Monika przestała widzieć w tym przejaw zdrady.
Po wielu godzinach byłam zmęczona, a nie załatwiłam nawet dziesiątej części niezbędnych spraw. Na razie jednak musiałam się z tym wstrzymać, bo Szymon po uporaniu się z najpilniejszymi obowiązkami kazał mi się do siebie zgłosić. Oczywiście tematem przewodnim miała być sprawa Władysława Kamińskiego.
- Umówię wasze spotkanie na jutro.
- Jutro? Tak szybko? Przecież nie zdążę przeczytać umowy którą proponuje a co dopiero jej zrozumieć.
- To i tak nieistotne, bo chcemy ją w całości odrzucić, prawda?- Wyraźnie mnie sprawdzał, bo choć na początku dnia gdy tu przybyłam przyznałam, że nie sprzedam biura, to jednak Bralczyk nadal we mnie wątpił. Teraz zrozumiałam,  że nie przemyślałam tego jak utwierdzałam go w przekonaniu o swojej interesownej naturze. Ale na tłumaczenia było za późno. W końcu rano obiecaliśmy sobie o tym nie rozmawiać.
- Tak.- Potwierdziłam.
- A więc twoim celem będzie po prostu zwodzenie go i udawanie naiwnej aż do czasu gdy nasi prawnicy opracują ewentualną linię obrony i przekonają się jak bardzo Mariusz przyczynił się do zranienia jego dzieci prowadząc auto świadomy swojej choroby. Dlatego im mniej wiesz, tym lepiej.
- Nie rozumiesz, że nie mogę tego zrobić jeśli niczego nie rozumiem? W ten sposób jest mi trudniej, bo nieświadomie mogę dać się zapędzić w kozi róg.- Perswadowałam. On konsekwentnie odmawiał mi szczegółów; dopiero po kilku minutach wyraźnego wahania Szymon powiedział:
- Wiesz, że Tomasz Kamiński odzyskał przytomność, prawda?- Gdy skinęłam głową kontynuował:- Ale mimo wszystko nie wyszedł z wypadku bez szwanku. Stracił pamięć. Lekarz twierdzi, że to tylko czasowe, ale mimo to stanowi poważny argument oskarżający Mariusza. Nie wspominając o Mai Kamińskiej, która straciła w tym wypadku dziecko. Dlatego Władysław Kamiński może wytoczyć Mariuszowi proces z powództwa cywilnego, bo przed karnym już nie odpowiada. Z racji tego że nie żyje, Kamiński prawdopodobnie będzie chciał walczyć o pieniądze, które najpewniej to ty będziesz musiała mu zapłacić jako żona Mariusza co z pewnością cię zainteresuje. Dodatkowo wyraźnie sugerował wplątanie w sprawię media. A te łatwo mogą zostać zmanipulowane przez co stracimy klientów oraz udziałowców. W końcu Mariusz zataił przed nimi ważny fakt jakim była jego choroba. Niektórym inwestorom nie podoba się również decyzja o objęciu prezesostwa przez jego żonę czyli ciebie która jest zwyczajnym laikiem i obraża ich już samą swoją nieobecnością. Jak widzisz gdy Kamiński spełni swoje groźby ruina i bankructwo staną się pewnością.
- Czego żąda by do tego nie dopuścić? Wciąż mowa o wykupie i wchłonięciu?
- Tak, ale próbowałem mu perswadować proponując umowę czasową. Nie chciał się na nią zgodzić, ale mój argument mówiący, że niechętni pracownicy nie będą pracować tak jak powinni pod marką Kamińskich, wyraźnie go zaalarmował. W końcu postanowił, że porozmawia z tobą podejmując ostateczną decyzję.
- I naprawdę sądzisz, że jeśli wykażę się całkowitą ignorancją nie doleję oliwy do ognia?
- Nie wiem, ale to może pozwolić nam uzyskać czas.
- Czas na co? Przecież nie masz żadnego planu.
- Ale w przeciwieństwie do ciebie przez ostatnie dwa tygodnie o nim myślę.
- Skoro nie wymyśliłeś niczego mądrego do tej pory to nagle nie natchnie cię olśnienie.
 - Posłuchaj, to ja studiowałem architekturę. I przez ostatnie lata praktycznie na spółkę zarządzałem z Mariuszem biurem.
- Ja też studiowałam.
- Ale w przeciwieństwie do mnie masz podstawy tylko teoretyczne, bo w Smart jewellery pracowałaś w dziale statystyk do działań marketingowych. Nie masz pojęcia o finansach przedsiębiorstwa…- Jezu, kłótnie z tym facetem doprowadzały mnie do szewskiej pasji. W dodatku nic do niego nie docierało: po prostu każdy mój pomysł był dla niego zły i każdy negował. Pod koniec dnia nie doszliśmy więc do konsensusu, dlatego wróciłam do domu. Nawet towarzysząca mi Monika nie potrafiła poprawić mi humoru. Poza tym wyraźnie nieświadoma mojej ostatniej rozmowy z jej matką spytała żartobliwie czy nie doprowadziła mnie do wściekłości w której w końcu wygarnęłam jej prawdę. A że nie odpowiedziałam jej w żaden sposób uświadomiła sobie, że najwyraźniej w jej słowach tkwiło ziarno prawdy. Niechętnie wyjaśniłam jej wtedy co zaszło między mną a teściową podczas jej wizyty choć mówienie o planowaniu dziecka Mariusza przychodziło mi z trudem. Ale z ulgą zauważyłam, że dzięki temu było mi łatwiej.
Nazajutrz byłam cała w nerwach z powodu spotkania z osławionym Władysławem Kamińskim aż do dwunastej, czyli czasu gdy mieliśmy się spotkać. Niestety, mężczyzna kwadrans po, za pośrednictwem sekretarki poinformował o swojej nieobecności. Następny termin który zaproponowałam stanowczo odrzucił podczas telefonicznej rozmowy.
- Wyraźnie się na tobie odgrywa.- Skwitował to Szymon. A ja choć nie znałam jeszcze Kamińskiego to poczułam do niego antypatię.
Z tego powodu, miałam wolne dwie godziny, które choć z pewnością mogłam spożytkować na rozwiązywanie bieżących spraw biura, to jednak postanowiłam spędzić inaczej. Mianowicie udałam się do szpitala w którym leżał Tomasz Kamiński.
Właściwie nie miałam pojęcia co ja tam robię. Na miejscu spytałam się pielęgniarki o jego stan, a raczej próbowałam, bo gdy nie skłamałam iż należę do jego rodziny, ta nie chciała udzielić mi żadnych informacji. Na szczęście wskazała mi salę pod którą leżał. Poszłam tam z mieszanymi uczuciami nie chcąc właściwie rozmawiać z człowiekiem który stracił pamięć. W końcu co miałam mu powiedzieć: „No witam panie Tomaszu. Jestem żoną tego faceta, przez którego omal nie stracił pan życia. Chciałam prosić by powstrzymał pan ojca przed wnoszeniem przeciwko mnie oskarżenia i próbami szantażu…” Tak, to na pewno był genialny pomysł.
Zatopiona we własnych myślach, nagle spostrzegłam że znajduję się pod wskazaną salą. Przed nią stały dwie kobiety z których jedna była w zaawansowanej ciąży oraz jakiś młody mężczyzna trzymający za rękę tę drugą. Na krzesełku nieco dalej siedziała jakaś ładna dwudziestokilkuletnia dziewczyna która zerkała na nich niespokojnie wyraźnie przysłuchując się każdemu słowu. I nagle dotarło do mnie, że…Mariusz nieświadomie zniszczył tym ludziom życie. Może zniszczył to za duże słowo, ale w końcu wsiadając do samochodu wiedział, że jest chory, a mimo to podejmował śmiertelne ryzyko. Choć sam zapłacił za to najwyższą cenę to jednak pozbawił jakiejś kobiety uroków macierzyństwa a mężczyznę prawie zabił. I nie miało znaczenia czy byli to nadęte snoby czy uczciwi i dobrzy ludzie.  Zło zawsze zostanie złem.
- Boże, coś ty narobił.- Szepnęłam cicho szybko odchodząc spod Sali gdy zauważyłam, że trójka nieznajomych zaczęła zwracać na mnie uwagę. Z całego serca żałowałam swojego przyjścia tutaj, żałowałam zobaczenia smutnej twarzy cierpiącej kobiety na szpitalnym krzesełku, niepokoju w tonie głosu tej w stanie błogosławionym czy pełnego ekspresji w oczach ciemnej brunetki.  Bólu, do którego przyczynił się mój zmarły mąż.
Przez kilka następnych dni to wspomnienie mnie zawzięcie prześladowało przez co i tak w połączeniu z wcześniejszym brakiem skupienia spowodowało, iż Szymon z pewnością miał mnie za kretynkę gdy musiał wielokrotnie wyjaśniać te same kwestie. Ale walcząc z wewnętrzną niechęcią konsekwentnie próbował wprowadzić mnie w tajniki zarządzania biurem architektonicznym nawet mimo mojego osobistego oporu. Dodatkowo wyraźnie uspokoiłam radę nadzorczą robiąc wrażenie kompetentnej choć nieco zbolałej młodej wdowy dzięki czemu widmo wycofania się któregoś z nich spadło. I choć to nie był problem (miałam dość gotówki by w razie takiej sytuacji pokryć ewentualne braki kapitału własnego), to jednak cieszył mnie ten mały sukces.
Któregoś dnia, odważyłam się wejść do gabinetu zmarłego męża, który do tej pory stał pusty. Walczyłam ze sobą by się przemóc i pozwolić Szymkowi zarządzać nim właśnie z tego miejsca (mówię zarządzać, bo choć teoretycznie to do mnie należał tytuł prezesa, to praktycznie robiłam to co kazał mi Bralczyk), aż w końcu go o tym poinformowałam. Zdziwiłam się gdy na początku odmówił, ale moja argumentacja była niepodważalna. W końcu tylko w ten sposób mogłam dać mu swoje poparcie i pokazać, że z jego decyzjami trzeba się liczyć. Dlatego też teraz stałam tam razem z Szymonem porządkując ostatecznie wszystkie drobiazgi, które ominęła sprzątaczka czy zbierając resztę dokumentacji klientów. W pewnej chwili Szymek zauważył, że pozostała jeszcze szuflada, która była zamknięta na klucz. Zaprzeczyłam gdy spytał mnie o niego, bo go nie posiadałam. Dlatego wyszedł na chwilę wracając po kilku minutach z wykałaczkami. I szczerze mnie zadziwił gdy zaczął nimi majstrować przy zamku. Widząc moją minę spytał:
- No co? Masz jakiś pomysł by otworzyć to inaczej?
- Prawdę mówiąc nie. Tyle, że nie sądziłam iż masz takie zdolności.
- Wielu rzeczy o mnie nie wiesz.- Skwitował tę uwagę wyglądając na wyraźnie zadowolonego z siebie tak jakby fakt, iż umie wyłamywać zamki był powodem do chwały a nie czymś wstydliwym. A jakoś nie pasowało mi to do idealnego wizerunku napuszonego pawia jakim był. No cóż, może i miał trochę prawdy i mało o nim wiedziałam. W końcu Mariusz też przypadkowemu obserwatorowi mógł wydać się nudnym gościem w garniturku podczas gdy się go poznawało okazywał się być zabawnym i rezolutnym człowiekiem.- Jest.- Zawołał Szymek gdy udało mu się otworzyć szufladę. Wtedy zdziwił mnie ponownie pytając:- Chcesz otworzyć?
- Nie, ty to zrób.- Odpowiedziałam mile połechtana faktem, że mnie o to zapytał. A przynajmniej zanim nie dodał:
- W takim razie uważnie patrz, by w razie czego nie oskarżyć mnie o kradzież czegokolwiek.- Nic na to nie odpowiedziałam, choć odruchowo postąpiłam tak jak o to prosił.
Jednak w zamkniętej szufladzie nie było nic cennego: klucze które rozpoznałam jako zapasowe do jego samochodu, trochę wolnej gotówki (na oko jakieś trzy lub cztery tysiące), karteczki z jakimiś adnotacjami, mały notesik, kilka długopisów oraz…małą ramkę na zdjęcia w której była umieszczona moja fotografia. Gdy Szymon ponownie wyszedł zabierając ze sobą jakiś znaleziony tam projekt zbliżyłam się do niej i nie mogłam przestać się w nią wpatrywać. Dokładnie pamiętałam ten moment gdy cyknął mi zdjęcie swoim telefonem: oglądaliśmy wieczorem jakąś komedię co chwila żartując i śmiejąc się z kreacji postaci. Podczas przerwy reklamowej Mariusz uznał, że chciałby zamknąć mój śmiech w małym pudełeczku, które mógłby otwierać w biurze gdyby tylko naszła go na to ochota. Zażartowałam wtedy, że każę wyrzeźbić figurkę przestawiającym mnie w realnej wielkości i podaruję mu ją na święta jako prezent. On odparł, że jedna ja w zupełności mu wystarczę i zamiast tego wyjął komórkę prosząc mnie o uśmiech. Nie musiał tego robić, bo i tak byłam bardzo rozbawiona, więc moje usta już były skierowane ku górze. Dodatkowo jednak posłałam całusa w kierunku migawki. Potem kazałam mu zrobić drugie zdjęcie przestawiające nas razem. Nie miałam jednak pojęcia, że wywołał te pierwsze i trzyma w zamkniętej na klucz szufladzie swojego biurka.
- Fajnie, że ten projekt się znalazł, bo do programu komputerowego nie wszystko było naniesione, więc musiałbym powtórnie go tworzyć. Nie mam pojęcia dlaczego Mariusz zamknął go w swoim biurku: widocznie musiał zrobić to odruchowo gdy…- Widząc co robię spojrzał na mnie ze zdziwieniem. Szybko odłożyłam więc ramkę czując się jak idiotka. Bo znów zachciało mi się płakać. Czułam jak moje oczy zachodzą łzami, które tylko dzięki sile zaparcia udało mi się pokonać. – Patrzyłaś w notes? Było tam coś ważnego?
- Nnie wiem.
- W takim razie zobaczę.- Odsunęłam się od wyjętych właśnie rzeczy z ulgą by Szymek mógł je sprawdzić. Nie było tam jednak nic związanego z jego pracą, więc Bralczyk mi je oddał ze słowami: – Pewnie będziesz chciała to zachować.- W odpowiedzi chciałam rzucić coś niedbałym tonem o tym, że jakieś zapiski mnie nie interesują, ale nie udało mi się wydobyć z siebie głosu.- Wiesz, czasami płacz i krzyk pomaga.
- Słucham?
- Tłamszenie w sobie złych emocji tylko je potęguje. Przy mnie nie musisz udawać dzielnej.
- Wcale nie udaję. I nie mam ochoty płakać.
- Czyżby?- Spytał cicho a moje oczy znów zwilgotniały. Cholerny, Bralczyk pomyślałam.
- Tak. I w ogóle to dlaczego jesteś dla mnie taki miły? To jakaś nowa forma ataku?
- Nie. I wcale nie jestem miły. Po prostu coś zrozumiałem.
- Niby co takiego?
-  Mariusz się nie pomylił. Kochałaś go, choć nie rozumiem czemu starałaś się tak usilnie przekonać mnie że jest inaczej.
- I zrozumiałeś to bo wpatrywałam się w swoją fotografię?
- Nie tylko. Jestem uważnym obserwatorem. Widziałem jak na każdą wzmiankę o mężu reagowałaś nadmierną sztywnością i powagą tak jak teraz. Przez miniony tydzień byłaś bardzo dzielna. Przepraszam jeśli czasami byłem za ostry. Po prostu też jest mi ciężko. Mariusz…on wiele dla mnie znaczył, nawet nie wiesz jak wiele. Gdyby nie on nie byłbym tym kim jestem. Dlatego sądząc, że ożenił się z interesowną kobietą scyzoryk sam otwierał mi się w kieszeni.
- Nie lubiłeś mnie już wcześniej zanim na ten temat skłamałam.- Zauważyłam.
- Bo od początku tak też myślałem. Do tej pory pamiętam jak Mariusz spotkał się ze mną cały w skowronkach opowiadając o zwariowanej sprzątaczce. Początkowo sądziłem, że po prostu widzi w tobie jeszcze jedną ofiarę losu gotów jej pomóc, ale z czasem zrozumiałem że to nie litość wybrzmiewała z jego słów. A już kilka tygodniu później przybity opowiadał jak wyrolowałaś go kręcąc na boku z Arturem nie mając pojęcia, że jest jego kuzynem. Dlatego wkurzyłem się gdy jeszcze później wyjaśnił, iż było to zwyczajne nieporozumienie. Uważałem cię za sprytną manipulatorkę szukającą dzianego sponsora.
- Mówił ci o tym wszystkim?
- Tak i nie tylko. Ale nie ma sensu zawstydzać cię teraz tymi wszystkimi szczegółami; dość powiedzieć, że z rozwojem waszego związku byłem na bieżąco.
- Ale i tak miałeś mnie za nic: nawet gdy Mariusz się do mnie przekonał i poślubił.
- Po prostu wciąż uważałem, że przy najbliższej okazji wyrolujesz go i wystąpisz o rozwód.
- Jak? Przecież mieliśmy podpisaną intercyzę.
- To mnie uspokajało, ale wiedziałem że mój przyjaciel nigdy nie puściłby cię z torbami. Zwłaszcza, że był w tobie tak mocno zakochany. Dlatego teraz szczerze cię przepraszam.
- W porządku, to niepotrzebne. Doskonale wiem, że łączą nas tylko interesy: wcale nie musimy się przyjaźnić. Ponadto masz mnie za gorszą od siebie i to też rozumiem.
- Gorszą?
- Skoro rozmawiamy szczerze nie musisz niczego udawać. Dla kogoś śpiącego w złotej kołysce niezamożna sierota musi wydawać się kimś żenująco żałosnym.
- Złotej kołysce? Jezu, ty tak serio?- Ku mojemu zaskoczeniu Bralczyk szczerze się roześmiał.- Jeśli już chcesz wiedzieć to nie miałem żadnej kołyski, bo moich rodziców nie było na to stać. I jeśli ty byłaś niezamożną sierotą to ja byłem wręcz ubogim synem faceta który miał pociąg do alkoholu oraz ciężko chorej matki. Wiesz, że ostatnie dwa lata przed uzyskaniem pełnoletności mój młodszy brat spędził w ośrodku zastępczym?
- Nie miałam pojęcia, że w ogóle masz brata.- Odparłam kręcąc głową. Nie dodałam, że jakoś nie wierzyłam w jego rewelacje.
- No więc teraz już wiesz, ale to nie jest rozmowa na teraz.
- Masz rację, choć swoją drogą wyjaśniła się przynajmniej kwestia twojej doskonałej znajomości otwierania zamków.
- Nie aż tak doskonała. A wracając do tematu Kamińskiego…wiesz, że jutro musisz być wyjątkowo silna? Nie wiem do czego ten drań się posunie by zmusić cię do sprzedaży, ale na pewno szybko przekona się o twojej wrażliwości i będzie chciał grać na uczuciach do zmarłego męża. Nie mówię tego od tak sobie i by cię zranić: po prostu chcę cię na to przygotować.
- Wiem i…dziękuję. Ale poradzę sobie z Kamińskim. Nawet jeśli będę musiała z nim walczyć.

9 komentarzy:

  1. Genialne dialogi z Szymonem myśle ze jednak Ewelina mogłaby być w ciąży a Artur chyba wróci ;-) gratulacje i dużo weny na wiosnę

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Co do tych dialogów to bym polemizowała, bo pisanie książki późnym wieczorem gdy jest sie zmęczonym nie jest dobrym pomysłem. Takze gdy dzis przeczytałam to na świeżo to nie jestem zbyt zadowolona z tej części, ale następnym razem się poprawię:-)

      Usuń
  2. Rozdział suuuuuper :)
    I tak maluteńka myśl mi zaświtała, a mianowicie Ewelina i Szymon....?, chyba pasowaliby do siebie?
    Gratuluje, przepiekny rozdział.
    Pozdrawiam
    Ania

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. No cóż, na razie nie będę zdradzała pomysłu na swoją koncepcję. Ale może, może...😃

      Usuń
  3. Super rozdział :)
    Kiedy dodasz kolejny?

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Teraz niestety rozdziały będą sie pojawiać rzadziej: okolo raz ba tydzień bo naprawde brak mi czasu na pisanie.

      Usuń
  4. Jeszcze raz pozwolę sobie na stwierdzenie ze ta czesc jest genialna pomimo ze moze pisałas ja późno. Myśle ze z Szymonem bedą po prostu wspierającymi sie przyjaciółmi a i tak Artur będzie tym który ostatecznie zdobędzie serce Eweliny

    OdpowiedzUsuń
  5. Kiedy planujesz dodać kolejną część?

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Najpóźniej jutro wieczorem powinno się coś pojawić.

      Usuń