Łączna liczba wyświetleń

poniedziałek, 14 marca 2016

Maskarada, część XII



Cztery tygodnie później, wystrojona w piękną białą suknię, biżuterię oraz z makijażem i w eleganckim uczesaniu patrzyłam przed lustrem na swoje odbicie. Po moim mieszkaniu krzątała się Monika oraz kilka innych osób. Wśród nich była moja świadkowa Celina oraz państwo Chojnaccy, który w tym szczególnym dniu postanowili zastąpić mi moich rodziców. Byłam z tego powodu bardzo wzruszona, bo przecież nie musieli tego robić. Zwłaszcza na potrzeby filmu z wesela na który uparł się Mariusz. Mówiłam mu żeby  ograniczyć się tylko z nagrania z kościoła oraz Sali weselnej, ale on w tej kwestii był wyjątkowo nieprzejednany. Argumentował, że powinnam mieć kompletną pamiątkę z wesela i po latach miło będzie mi patrzeć na swoje przygotowania oraz krzątaninę przed weselem, na przywitanie gości. Owszem, może i było w tym trochę racji, ale prawda była taka że byłam wyzuta już przed uroczystością. Po jej końcu z pewnością będę padać z nóg.
Chwilę później po raz ostatni spojrzałam przed siebie szukając jakiegoś defektu. Ale nie, wszystko było w jak najlepszym porządku: włosy, makijaż, suknia. Nie miałam już czego poprawiać. Dlatego gdy Monika weszła do mojej sypialni odetchnęłam z ulgą, że będziemy mogły się niedługo zbierać.
- I jak wyglądam?- Spytałam jej nawet na nią nie patrząc. Gdy się nie odezwała domyśliłam się, że już dostrzegła defekt. Dlatego dodałam:- Ja sądzę, że dobrze, ale znając ciebie ty swoim krytycznym okiem zaraz znajdziesz jakiś…- Przerwałam gdy się odwróciłam, bo za mną wcale nie stała siostra mojego przyszłego męża, ale Artur.- Przepraszam, nie wiedziałam że to ty.
- Przyjechałem przed chwilą z Wiolą.- Miał na myśli swoją „barmankę”.- I  panem Andrzejem z panią Kasią. Koniecznie chcieli zobaczyć się z tobą jeszcze przed ślubem.
- Naprawdę? Są tutaj?
- Tak, rozmawiają z Moniką.- Odpowiedział. Dopiero teraz zdałam sobie sprawę, że odkąd tu wszedł nie spuszczał ze mnie wzroku. Poczułam się lekko niepewnie. Czyżbym nie wyglądała tak dobrze jak sądziłam? Spojrzałam na krój sukni której tyłowi krawcowa poskąpiła materiału. Kiedyś wydawało mi się to gustowne, ale teraz…
- Coś nie tak?
- Nie, wręcz przeciwnie. Wyglądasz…wyglądasz cudownie. I bardzo pięknie.
- O Boże, ależ mnie przeraziłeś. Myślałam, że te odkryte plecy są zbyt wyzywające.- Odetchnęłam z ulgą
- Wcale nie. Poza ty zakrywa je koronka, która zdaje się jest teraz modna, więc nie są gołe. Naprawdę będziesz najpiękniejszą panną młodą.
- Dzięki, odwaga mi się przyda. Teraz mam w brzuchu taki supeł, że mam ochotę zwymiotować. Jezu, zawsze śmiałam się z innych przyszłych żon gdy opowiadały o tym całym przedślubnym stresie. Ale teraz samej o dziwo nie jest mi do śmiechu.
- Dasz sobie radę.
- Mam nadzieję.- Po raz ostatni spojrzałam w lustro ostrożnie lustrując każdy detal: począwszy od wysokiego welonu, fryzury, makijażu aż do sukni i butów. Inspekcja wypadła dobrze, więc się odwróciłam. I ponownie zauważyłam, że Artur mi się przygląda; tym razem z nieprzeniknionym a wręcz dziwnym wyrazem twarzy. Spojrzałam na niego pytająco, ale chyba nie miał mi zamiaru niczego wyjaśniać. Dopiero gdy zamierzałam wyjść z pokoju i zawołać Monikę usłyszałam cichy głos Chojnackiego mówiący:
-  Nie wychodź za niego.
- Słucham?- Mrugnęłam wciąż nie pewna czy się nie przesłyszałam. Przecież nie mogło mu chodzić o mój ślub. Ale odpowiedź Artura uświadomiła mi, że wcale tak nie było.
- Nie idź do kościoła, nie wychodź za mąż za Mariusza.- Niczym rybka wyjęta z wody nie mogłam wykrztusić z siebie słowa.
- No już znalazłam tę podwiązkę, bo ty pewnie nie pomyślałaś o tym, że musisz mieć coś…a tej co?- W progu pokoju zjawiła się Monika jakby przywołana moimi myślami.
- Nic. Zdaje się, że rozważa propozycję jaką jej złożyłem.- Odpowiedział kuzynce Artur.
- A niby jaką?- O nie, on chyba nie…
- Właśnie miałem zaproponować jej by porzuciła przed ołtarzem twojego młodszego braciszka i uciekła ze mną na Filipiny. Tam żylibyśmy sobie szczęśliwie zajadając arbuzy aż do pory monsunowej gdzież to bohatersko zginąłbym próbując uchronić dziecko przed zdradziecką falą.
- Ty błaźnie, nawet przyszłej pannie młodej nie możesz przepuścić i próbujesz ją przekabacić swoim młodzieńczym mięskiem i ładną buzią? Poza tym arbuzy rosną w Afryce a nie na Filipinach.
- No cóż, geografia nigdy nie była moją mocną stroną.
- Miejmy nadzieję, że to wystarczy twojej nowej zdobyczy.- Mówiła Monia, a ja nie mogłam zrozumieć jak choć przez chwilę mogłam potraktować wyznanie Artura poważnie. W końcu owszem, był we mnie zakochany, ale to było dawno temu temu. No i spotykał się z Wiolą. Jak w ogóle mogłam podejrzewać, że Artur nadal mnie kocha? Nigdy nie uważałam się za próżną, ale teraz zdecydowanie wyglądało to na megalomanię. Poza tym Artur lubił żartować, ale nie z poważnych rzeczy. Gdybym naprawdę wciąż bardzo dużo dla niego znaczyła to nie potrafiłby się z tego śmiać. A on tym sposobem chciał mnie tylko rozluźnić i sprawić bym się choć trochę uspokoiła. Ale miałby ze mnie polewkę gdyby Monika weszła chwilę później a ja zdążyłabym rzucić mu w odpowiedzi, że niestety go nie kocham i nigdy nawet nie przyszłoby mi do głowy by rozważać. Siostra Mariusza nieraz się przydaje, pomyślałam wciąż rozbawiona. - No chodź już moja niedoszła bratowo, bo czekają na ciebie jeszcze twoi przyjaciele z domu starców.- Dodała zwracają się już do mnie. A ja w drodze do wyjścia pomyślałam jeszcze, że żart Artura spełnił swoją rolę, bo już zupełnie zapomniałam o swoim przedślubnym stresie.
W niewielkim salonie przywitałam się z panią Barbarą i panem Andrzejem, którzy zaczęli zachwycać się moim wyglądem. Potem poznałam osławioną Wiolettę, która pozytywnie mnie zaskoczyła. Spodziewałam się pustej blondynki, a zastałam sympatyczną brunetkę o zaraźliwym uśmiechu. Uznałam, że mimo charakteru gust Artura zdecydowanie się poprawił.
Godzinę później stałam w kościele przed Mariuszem przysięgając mu miłość, wierność i szacunek aż do śmierci. Te słowa zwykle wydawały mi się być banalne, ot wyuczona formułka. Jednak stojąc naprzeciwko przyszłego męża i patrząc mu w oczy nie mogłam powstrzymać wzruszenia. Bo to już nie były tylko słowa. To były słowa które wypowiedziane do konkretnej osoby znaczyły tak samo wiele dla niej jak i dla mnie. Słowa, które przestawały być słowami a stawały się obietnicą przyszłego szczęścia i pomyślności. Które sprawiały, że miałam ochotę jednocześnie krzyczeć i płakać z radości.
Miłość.
Gdy jej nie znamy jest tylko wyrazem o przyjemnym oddźwięku, delikatnej fonetyce, wyobrażamy sobie że jest miłym uczuciem. Dopiero gdy ją czujemy staje się dla nas bodźcem do działania, potężną emocją która sprawia że potrafimy zachowywać się nieracjonalnie, że stajemy się kimś innym, że możemy nawet zabić w jej imię.
Dla kogoś kto jej nie doświadczył to jest niepojęte.
Tak jak dla mnie niepojęte było znaczenie złożonej przysięgi. I nagle od bardzo dawna Bóg stał się dla mnie czymś bardziej realnym, czymś może nie bliskim, ale na pewno bliższym niż po śmierci rodziców, babci i niedawno pani Basi. Ślub kościelny przestał być możliwością połączenia związkiem małżeńskim dwojga ludzi, ale również ich dusz i ciał zgodnie z wiarą chrześcijańską. Stał się czymś należącym do sfery sacrum, czymś czego głębi nie jest w stanie pojąć ludzki umysł. Dlaczego teraz o tym mówię? Bo wiele miesięcy później to będzie miało znaczenie. Ale na razie…na razie byłam niebiańsko szczęśliwa. 
Wesele również przebiegło bez dużych zgrzytów. Niekiedy zauważałam dezaprobujące spojrzenia pani Jastrzębskiej gdy patrzyła na przykład na panią Kasię (nie była zadowolona że zaprosiłam ją na wesele; uważała że wystarczyłoby gdybym zaprosiła ją tylko na ślub, bo pogardzała ją jako ubogą mieszkanką domu spokojnej starości) albo gdy rozpoczęły się oczepiny i związane z tym nieco frywolne zabawy. Ale nawet to nie zepsuło mi dobrego humoru. Tym bardziej gdy Mariusz był nie mniej rozbawiony niż ja.
Właściwie tylko jeden raz się zdenerwowałam. Ale za to poważnie.
A to za sprawą Artura.
Nie przeszkadzało mi to, że upił się jak bela; nawet nie to że zostawił swoją dziewczynę która wydawała się być nieco zagubiona wśród nieznanych sobie ludzi przez ten czas siedząc tylko na krześle przy stole. Najgorsze było to, że gdy w odruchu empatii podeszłam do niej pytając o Chojnackiego ta oznajmiła mi, że poszedł do kuchni by zapytać o dodatkowy alkohol który się skończył przy ich stoliku. Z trudem zmuszając się do uśmiechu postanowiłam po niego iść. Ale wcale nie zastałam go w kuchni; jedna z kelnerek powiedziała mi, że kilka minut temu poszedł z jej koleżanką do piwnicy po whisky. Była bardzo zdziwiona, że jeszcze nie wrócili. A ja głupia poszłam tam za nimi. Bardzo naiwne, prawda? Tyle, że do głowy by mi nie przyszło że otwierając drzwi zobaczę półnagą kelnerkę siedzącą okrakiem na stole a nad nią pochylającego się Artura. Odruchowo krzyknęłam po czym podbiegłam do niego:
- Co ty wyrabiasz do cholery?! – Wrzasnęłam patrząc przy tym wściekle w jego twarz. W tym czasie kelnereczka pospiesznie zeszła z masywnego stolika szukając swojej białej koszulki. Miałam ochotę powiedzieć jej by się stąd wynosiła, że na pewno powiem jej przełożonej o tym epizodzie, ale powstrzymał mnie przed tym jej młody wiek. Miała co najwyżej 20 lat. Pewnie była jakąś dorabiającą sobie studentką, a Artur…- Przerwałam swoje gniewne myśli gdy poczułam dłonie Chojnackiego na swoich ramionach i jego oddech cuchnący alkoholem który z każdą sekundą przybliżał się do mojej twarzy. Chyba nie miał zamiaru…? A jednak miał. Od razu zaczęła się wyrywać. Tyle, że nie byłam aż tak silna by go odepchnąć (mimo faktu iż był pijany wciąż pozostawał mężczyzną), więc ograniczyłam się do uderzenia go w twarz. Wtedy oprzytomniał.
- Ewelina?- Spytał wcześniej kilkakrotnie mrugając oczami. Mimo wszystko dla bezpieczeństwa odsunęłam się jeszcze o jeden krok do tyłu.
- Tak, to ja Ewelina.- Prychnęłam.- Cudownie, że nie pomyliłeś mnie z tą młodą kelnerką.
- Olą? Gdzie ona jest?
- Gdzie ona jest?- Boże, był tak pijany iż zamroczony alkoholem nawet nie skminił, że to już nie ta cała Aleksandra przed nim stoi, ale ja zamierzając mnie pocałować. Na szczęście uderzenie w twarz go otrzeźwiło. Mnie natomiast to rozzłościło.- A co z twoją dziewczyną do cholery? Wiktoria, przypominasz sobie to imię? I zapnij tę przeklętą koszulę!- Prawie warknęłam. O dziwo tylko go rozbawiłam.
- Chyba nie ma obaw o urażenie twojej niewinności, co?
- Zapnij się.- Powtórzyłam tylko ciężko oddychając. Sądziłam, że Artur się zmienił, wydoroślał, że Wiktoria może być dla niego  kimś ważnym. A on wciąż pozostał wiecznym chłopcem. Odruchowo w mojej głowie pojawiła się irracjonalna myśl: a co jeśli półtora roku temu również bym się w nim zakochała? Co jeśli w porównaniu do niego moja miłość nie wygasłaby po kilku miesiącach? Czy bardzo bym cierpiała? I czy jego to by w ogóle obchodziło? Potrząsnęłam głową by się jej pozbyć. Gdybanie zawsze było bez sensu. Ale przynajmniej uświadomiło mi, że moje serce podjęło dobrą decyzję.- Wracam na górę wezwać ci taksówkę, powinieneś iść spać. Ale najpierw odwiezie Wiktorię: nie pozwolę by ta dziewczyna musiała tkwić tu sama tylko po to byś ty mógł podrywać kelnerki.
- Przepraszam.
- Mnie nie przepraszaj: przeproś ją. Albo jeszcze lepiej: nie okłamuj jej więcej. Ona  na to nie zasługuje.
- Wiem, jestem pijany. Nie chciałem jej zranić. I zepsuć ci wesela. I ten pocałunek…nie wiedziałem że to ty a nie ona…- Odpowiedział mi i wyczułam w jego tonie pobrzmiewającą skruchę.
- wiem, że mnie z nią pomyliłeś. I wcale nie zepsułeś mi wesela. Raczej mnie zirytowałeś.- Dodałam jeszcze zanim wyszłam. Gdy chodziłam z powrotem do Sali spotkałam trochę zaniepokojonego Mariusza.
- W porządku kochanie?
- Tak.- Powiedziałam z bladym uśmiechem. Po weselu powiem mu o zachowaniu jego kuzyna, ale teraz nie chciałam go martwić.
- Co znów zrobił Artur?- A więc jednak wiedział; zapewne od tej samej kelnerki która poinformowała mnie. Albo nawet zauważył półnagą Aleksandrę wybiegającą z piwnicy. Nie było więc sensu niczego ukrywać.
- Upił się i zapędził się z jedną kelnerką. Kazałam mu wracać do domu.
- Zamówię mu taksówkę.
- Dzięki.- Mrugnęłam gdy nie zważając na to, iż wokół nas krzątają się kucharki mnie objął. Potem cmoknął w czoło.
- Jesteś cała roztrzęsiona.
- Bo chwilę wcześniej widziałam smutną minę Wiktorii. A potem Artura miziającego się z inną dziewczyną. To chyba wkurzyłoby każdego. No ale cóż, sama jestem sobie winna: nie powinnam tam wchodzić.
- Martwisz się o niego.
-  Trochę. Chyba jest już wystarczająco duży by dorosnąć, a wciąż zachowuje się jak dzieciak. W końcu jesteśmy w jednym wieku: między nami jest tylko rok różnicy, ale przy nim czuję się mentalnie czterdziestolatką.- Mariusz zamierzał coś jeszcze powiedzieć, ale się od tego powstrzymał. Zamiast tego zadzwonił po taksówkę, a potem kazał mi iść do gości. Następnie sam tak jak ja kilka minut wcześniej zszedł do piwnicy by zapewne porozmawiać z Arturem. Ja natomiast wróciłam na salę.

***
Jeszcze podczas nocy poślubnej wciąż wracałam do tej obrzydliwej sceny w piwnicy. Owszem, do tej pory wiedziałam że Artur jest żigolakiem; wiedziałam że miał niejedną dziewczynę i z pewnością robił z nią coś więcej niż trzymanie się za rączkę. Ale widzieć coś takiego…przypomniały mi się wówczas słowa jakie kiedyś powiedział mi pan Andrzej: coś o tym, że w dzisiejszych czasach seks jest traktowany jako sport, że wszyscy go próbują i traci smak tak jak codziennie jedzona czekolada, która choć najsmaczniejsza szybko się wówczas nudzi. Staje się wówczas czymś brudnym, czymś niewłaściwym, czymś co nie przynosi satysfakcji, ale chwilową ulgę. Coś jak strzykawka dla narkomana który wie, że kolejna działka jest tylko następnym krokiem do pogłębienia uzależnienia, ale i tak musi ją wziąć. Bo to silniejsze od niego.
Tak właśnie postępował Artur: zatracał się w tym co nieważne zamiast dostrzec to co tak naprawdę powinno być jego celem.
- O czym tak wciąż myślisz?- W pewnym momencie szepnął mi do ucha Mariusz sunąc ustami po mojej gołej szyi, a potem małżowinie.
- O niczym ważnym.- Zbyłam go z trudem się uśmiechając. Próbowałam przy tym pozbyć się z głowy wizji Artura z jakąś na wpół goła kelnerką…
- Chyba jednak ważnym skoro tak cię pochłania podczas nocy poślubnej.- Zażartował mój mąż. Właśnie: mąż. I na dodatek teraz była nasza noc poślubna. Czemu więc roztrząsałam coś zupełnie nieważnego?
- Przepraszam, już nie będę.
- Chodzi o mojego kuzyna, prawda?
- Co? Skąd…
- Skąd wiem?- Dokończył domyślnie.- Bo od czasu zejścia do piwnicy maskujesz zły humor.
- Przepraszam, nie chciałam. Ale gdy zobaczyłam tam Artura…z tą dziewczyną to…- Przerwałam uświadamiając sobie jak to może zabrzmieć. Dlatego dokończyłam stanowczo:-…ale to nie dlatego że byłam o niego zazdrosna.
- Przecież wiem, głuptasie.
- To dobrze.- Mrugnęłam.
- No więc?
- No więc: co?
- Co widziałaś? Oni…nie tylko się całowali, prawda?- Skinęłam głową.- Czy już…to robili?
- Nie…jeszcze nie. Ale to i tak było…to było obrzydliwe. Nawet nie chodziło o samą sytuację. Ale ja widziałam wtedy twarz Artura, bo znajdował się przodem do mnie, a ta dziewczyna siedziała tyłem na stole. I malowała się na niej całkowita obojętność, która mnie przeraziła i zniesmaczyła. Jakby ta dziewczyna nic dla niego nie znaczyła, jakby to co zamierzali zrobić nic nie znaczyło, choć pewnie tak było.
- Ci, nie zadręczaj się tym. Przecież wiesz, że między nami tak nie jest, prawda?- Tym razem nie zawracałam sobie głowy pytaniem z cyklu: skąd wiesz? Bo Mariusz po prostu rozumiał mnie jak nikt inny również w tej sytuacji. Dlatego wiedział, że gdy w głowie miałam wizje seksu bez znaczenia, cały czas w jakiś sposób wciąż czułam się zniesmaczona i brudna. I dlatego teraz byłam bardzo spięta. Zbierając się w sobie odpowiedziałam:
- Wiem, przepraszam. Mam świadomość, że to głupie.
- Wcale nie. Jesteśmy małżeństwem kochanie i teraz musimy się nauczyć działać we dwoje szanując uczucia tej drugiej strony lub chociaż próbując je zrozumieć. Ja doskonale rozumiem twoje: wiem, że widok w piwnicy był dla ciebie szokiem. Między innymi to w tobie kocham. Uwielbiam twoją delikatność, wrażliwość i niewinność.  
- Już dawno nie jestem niewinna.- Zaprotestowałam.- I to zresztą dzięki tobie.
- Mówię o niewinności duszy.- Mariusz pogładził mnie z uśmiechem po policzku. Potem dodał już poważniej:- Wiem, że chciałabyś dla Artura jak najlepiej, ale on sam musi odnaleźć własną drogę: ty nie możesz mu w tym pomóc.
- I wcale nie chcę: nie po tym co widziałam.
- Przecież dawniej się przyjaźniliście.
- Hej, już chyba wolałam jak byłeś o niego zazdrosny.
 - Bo nie potrafiłem pozbyć się swoich kompleksów a przez to zaufać ci całkowicie. Teraz mam do ciebie pełne zaufanie. I wcale nie dlatego że wzięliśmy ślub.
- Wiem. I kocham cię.- Odpowiedziałam mu zakładając ramiona na szyję.- I wiesz co? Wracajmy do tej naszej nocy poślubnej.
- Za chwilę. Najpierw powiem ci, jak cię bardzo kocham.
- A ja bardzo, bardzo cię kocham.
- A ja bardzo, bardzo, bard...- Kolejne bardzo pochłonął mój pocałunek. Tuż po nim Mariusz się odezwał:- Znowu oszukujesz.
- Wcale nie. Uprzedzałam cię, że w tej grze to ja zawsze wygrywam.

***
Pierwsze miesiące jako pani Jastrzębska były bardzo ekscytujące. Wciąż nie mogłam się nadziwić jak jeszcze mało wiem o swoim mężu, jakich jego dziwactw nigdy nie byłam świadoma albo jakich cech w nim nie znałam. Wciąż łapałam się na tym, że odkrywam w nim coś nowego: nie miałam pojęcia że lubi podśpiewywać sobie podczas golenia, że każdy garnitur ma na odpowiedni dzień tygodnia (może to dlatego o tym nie wiedziałam, bo wszystkie wydawały mi się wyglądać tak samo), że ma uczulenie na orzeszki ziemne. Że choć świetnie gotuje to nie ma pojęcia o prostych, staropolskich przekąskach czy daniach. Gdy któregoś dnia zaproponowałam wykorzystanie czerstwego chleba smażąc go w rozbełtanym jajku był do tego sceptycznie nastawiony, ale potem choć z trudem zmusiłam go do spróbowania, bardzo mu smakowało. To była cecha którą bardzo w nim lubiłam i podziwiałam: potrafił przyznać się do błędu gdy rozumiał że nie ma racji a także nie krytykował czegoś czego jeszcze nie znał lub nie próbował.
Czasami istniały między nami drobne spięcia: mieliśmy na przykład inne zwyczaje, dlatego irytowała mnie pedanteria Mariusza. On wstawał na godzinę przed pracą dokładnie po sobie sprzątając. Ja natomiast, jak to roztrzepana kobieta zwykle robiłam wszystko na ostatnią chwilę czasami zostawiając po sobie bałagan. A fakt, że mój mąż zwykle kwitował go uśmiechem lub żartem dodatkowo sprawiał że czułam się rozdrażniona. Bo nigdy na mnie nie krzyczał, nie podnosił głosu. Czasami brakowało mi zażartej dyskusji, ognia i pasji w kłótni która kończyłaby się krótkimi fochami a potem godzeniem się. Co z drugiej strony było dość głupie: no bo jak można tęsknić do kłótni? Kiedyś nawet przyznałam się do tego Mariuszowi, co bardzo go rozbawiło. A mnie- o ironio- zirytowało wtedy jeszcze bardziej. Poza tym wciąż nie potrafiłam zaprzyjaźnić się z  jego przyjaciółmi z pracy, bo uważałam ich za nudnych snobów. Nie popełniłam jednak tego błędu tak jak kiedyś, by przyznać się do tego mężowi, ale zwłaszcza Szymon nie wzbudzał mojej sympatii. Dlatego też podczas jego wizyt wolałam szybko się przywitać i zająć książką, wyjść do kina z Celiną bądź odwiedzić przyjaciół w ośrodku spokojnej starości. Znalazłam również przyjemność w zakupach z Moniką, lekcjach tańca na które zapisał mnie Mariusz jako prezent urodzinowy czy nauce gotowania. Albo w tak prostych czynnościach domowych jak sprzątanie czy pieczenie. Cieszyło mnie to, że końcu miałam rodzinę oraz przyjaciół i zapełniłam siedzącą gdzieś we mnie pustkę. I choć niedługo chciałam mieć dzieci, to gdy Mariusz nieco ponad rok po ślubie nieśmiało o tym pobąkiwał, uważałam że jeszcze na to za wcześniej.  W pracy dopiero co dostałam awans stając się zastępcą  Celiny i udało mi się zrobić kurs programisty. Nie chciałam tak szybko z tego rezygnować, a gdy miałam już być matką, chciałam robić to na pełen etat. Zwłaszcza ten ostatni argument dotarł do Mariusza, więc ostatecznie postanowiliśmy odłożyć kwestię rodzicielstwa na później. 
Oprócz zgrzytów i drobnych nieporozumień było między nami oczywiście wiele radosnych chwil, wiele momentów w których szczęście nie wydawało mi się być ulotną emocją, ale długim okresem rozpoczętym naszym małżeństwem. Wiele dni wypełnionych czułością, długimi rozmowami i śmiechem; dni pełnych przyjemności i przynoszących satysfakcję.
Artura właściwie nie widywałam: w mieście został zaledwie miesiąc po moim ślubie zamierzając wrócić do podróżowania, co wyznał mi gdy po krótkiej podróży poślubnej zadzwonił by przeprosić jeszcze raz za to jak upił się na weselu. Zapewniłam go, że nie jestem na niego zła, ale chyba nie akceptuję jego życia choć bardzo chciałabym dla niego jak najlepiej. Oczywiście bez problemu zrozumiał podtekst: nie było mowy o żadnej przyjaźni. Jednak jak na złość to właśnie Mariusz zaczął starać się pomóc marnotrawnemu kuzynowi. Po jego powrocie z zagranicy, okazało się, iż Chojnacki odkrył w sobie nową pasję jaką były szybkie samochody. Początkowo była to niegroźna fascynacja, ale z czasem stało się czymś większym. Do tego stopnia, że ścigał się na profesjonalnych torach hiszpańskich z szybkością prawie 300 km na godzinę; chwalił się również udziałem w jakimś rajdzie. Pani Grażyna była tym przerażona, zwłaszcza że jej matczyne pytanie o to kiedy z tym skończy kwitował żartobliwym stwierdzeniem:
- Jak to kiedy? Kiedy będę miał śmiertelny wypadek, mamo.
Chyba każda matka, nawet gdyby miała i piętnaścioro dzieci nie potrafiłaby przejść przed potencjalną śmiercią jednego z nich obojętnie. I z dwojga złego wolałaby syna który wiecznie przebywa za granicą niż w grobie. Dlatego początkowo to mnie prosiła o rozmowę z Arturem, jednak wymówiłam się od tego obowiązku. Uważałam, że nie jestem osobą która potrafiłaby wywrzeć na nim właściwy wpływ i przekonać do czegoś. Gdybym jednak wiedziała, że Mariusz zaangażuje się tak bardzo by „naprawić” skrzywienie Artura ucząc go odpowiedzialności, to już chyba zniosłabym jedną rozmowę. A tak mój mąż przynajmniej raz w tygodniu już od ponad miesiąca odwiedzał kuzyna wieczorami. Nie było mi to w smak, chyba jak każda żona wolałabym by spędzał je ze mną. Ostatnio gdy późnym wieczorem kładł się ze mną do łóżka zażartowałam nawet, że przynajmniej nie spędza tych godzin z kochanką.
Właściwie całkiem przypadkiem od swojej bratowej dowiedziałam się, że zażyłość jaka łączyła Mariusza z Arturem nie powinna mnie dziwić.
- Dawniej się przyjaźnili pomimo różnicy wieku, a właściwie uzupełniali. Mój brat miał dość rozsądku za ich dwoje i w razie czego stopował Artura; z kolei mój kuzyn pozwalał mu się rozerwać.
- Dlaczego więc…- Chciałam spytać dlaczego przestali to robić, ale się powtrzymałam. Bo już się domyślałam.
- Chciałaś spytać dlaczego przestali to robić? I pewnie sądzisz, że to przez ciebie?- Monika widocznie doskonale czytała mi w myślach.- Ale nie, to nie przez ciebie.- Roześmiała się, ale mi prawdę mówiąc sprawiła ulgę. Przynajmniej zanim dodała:- To przez Dominikę.
Kwestia byłej i ostatniej przede mną dziewczyny Mariusza była naszym tabu. Naturalnie on w życiu by się do tego nie przyznał, ale za każdym razem mówił mi o niej to samo, czyli mniej więcej tyle co dałoby się zamknąć w jednym zdaniu: „Nazywała się Dominika Brodnicka, spotykaliśmy się przez ponad dwa lata aż nakryłem ją na zdradzie z innym facetem.” Koniec. Zawsze, ale to zawsze gdy podejmowałam ten temat ograniczał się tylko i wyłącznie do tego ogólnego opisu. Początkowo po prostu nie chciałam znać szczegółów na temat związku mężczyzny którego kochałam z inną kobietą. Potem jednak byłam coraz bardziej ciekawa i ufna w uczucia Jastrzębskiego iż rozmowa na ten temat nawet mnie nie drażniła. Ale widząc jego reakcję na moje pytania, przestałam drążyć. Szanowałam jego prywatność, szanowałam to że ta kwestia jest delikatna i może przywoływać niemiłe wspomnienia jak wyszedł przez nią na głupca. Dlatego do tej pory nie przyszłoby mi do głowy wypytywać o nią Monikę albo co gorsza panią Grażynę czy matkę Mariusza. Ale teraz było inaczej: w końcu to Monia zaczęła ten temat pierwsza, prawda?
- Co Artur miał z nią wspólnego?- Spytałam więc.
- No cóż właściwie to nic.- Odparła mi bratowa wprawiając w konsternację. Zmarszczyłam więc brwi czekając na ciąg dalszy.- To raczej ona miała wiele wspólnego z nim. A raczej chciała.
- Nadal nie rozumiem.
- Sytuacja była mniej więcej taka, że jakieś pół roku wcześniej przed odkryciem jaka z tej Domi suka, to znaczy przez Mariusza, bo ja dawno już o tym wiedziałam choć nie miałam na to dowodów, Artur powiedział mojemu bratu, że wyraźnie z nim flirtowała a nawet chciała czegoś więcej. A Maniek jak to Maniek: nikogo nie oskarżył tylko spytał swoją kłamliwą dziewczynę. A jak myślisz, co mu powiedziała?
- Zapewne, że to Artur próbował ją poderwać.
- Właśnie. To takie banalne i żałosne wytłumaczenie, że każdy by domyślił się prawdy. To druga sztampowa sytuacja po tym jak to mąż wracający wcześniej z delegacji znajduje w łóżku nagiej żony innego faceta a ta mówi: to nie tak jak myślisz. Ale znasz mojego kochanego braciszka: jest taki łatwowierny i łagodny.
- Nie powiedziałabym. Do tej pory pamiętam jak zareagował widząc mnie pod rękę z Arturem gdy wszystko wskazywało na to, że gram na dwa fronty. Nawet nie dał mi dość do głosu wrzeszcząc i oskarżając o dwulicowość.
- Ojej, nie porównuj tych sytuacji.
 - Niby dlaczego?
- Bo w tobie jest zakochany a w Dominice tylko się durzył. Czasami wydaje mi się, że tylko przy tobie szczerzy się jak głupi. Poza tym nie możesz zaprzeczyć, że po tym jak raz się sparzył to…- Monika mówiła dalej, a ja tylko głupio się do niej uśmiechałam. Bo sposób w jaki powiedziała o uczuciach jej brata wobec mnie był taki niewymuszony i jakby wspomniany mimochodem.  I tak wiem: rok i cztery miesiące po ślubie zachwycanie się tym jak ktoś dostrzega miłość jaką darzy mnie współmałżonek była trochę śmieszna, ale mnie to wciąż cieszyło i rozczulało. Dlatego z trudem zmusiłam się by słuchać dalszych słów Moniki.-…także to chyba dobrze, że odnowili kontakt, nie? Chyba że masz coś przeciwko.- Dokończyła nieco prowokacyjnie.
- Ależ skąd.- Skłamałam tylko trochę.- To znaczy cieszy mnie to, choć nie ukrywam, że wolałabym by Mariusz spędzał każdy wieczór ze mną a nie ze swoim kuzynem.
- Jej, błagam oszczędź mi tych wynurzeń szczęśliwej żoneczki i wzdychania jak to każda sekunda rozłąki sprawia że krwawi ci serce.
- Małpa.- Skwitowałam to tylko śmiejąc się serdecznie.
- No co? To tak jakbyś wciąż mówiła ślepemu, jakie piękne kolory ma otoczenie współczując mu tego że nie może ich widzieć.
- Ale ty nie jesteś ślepa. Jesteś atrakcyjną kobietą za którą wciąż oglądają się faceci.
- Ha, tylko dlatego że głośno się śmieję i parskam.
- Akurat. Do tej pory pamiętam jak znienawidziłam cię od pierwszego wejrzenia za twój wygląd.
- Serio? Za to moją pierwszą myślą było: co też mój brat widział w takiej świętoszce jak ty. Potem pomyślałam, że musisz być niezła w łóżku.
- Bez takich, okej?
- No cóż, taka jest prawda. To znaczy była. Teraz zrozumiałam, że fajna z ciebie babka.
- Dziękuję za ten zaszczyt.- Odpowiedziałam nieco uszczypliwie.- Ale tak serio: nigdy nie myślałaś o tym żeby ponownie się z kimś związać?
- Ostatnio nie. I tak mam dość kłopotów z widmem mojego byłego męża od którego nie mogę się odczepić. Jak nie u kochanej mamusi, to w pracy.- Westchnęła ciężko. W geście pocieszenia poklepałam ją po dłoni: wiedziałam od dawna, że Wiktor jako doświadczony finansista i księgowy prowadził rachunkowość wielu ważnych firm w mieście w tym również fundacji w której pracowała Monika. Uważała, że robi to tylko dlatego by dręczyć ją swoją obecnością. W końcu dlaczego nagle jego firma ponad rok temu zaproponowała w ramach działalności charytatywnej swoje usługi? Tym bardziej gdy Wiktor dawniej tak protekcjonalnie wyrażał się o sierocińcu czy fundacji w których to Monia pracowała jako wolontariusza.- Ale wracając do tematu Artura: po zmarłym wujku Heńku to właściwie on jest czarną owcą w rodzinie; no wiesz nie jest lubiany chociaż nie…powiem inaczej: jest lubiany, ale uważa się go za bezużytecznego nieroba. Coś takiego jak błazen: wiesz, fajnie pośmiać się i pożartować podczas rodzinnej uroczystości, ale żeby zaufać lub się zaprzyjaźnić? Raczej nie.
- Nie miałam pojęcia, że jest tak odbierany, wydawało mi się że wszyscy go raczej lubią.
- Bo właśnie tak jest. Tyle, że coś więcej: chyba tak naprawdę nikt nie zna prawdziwego Arturka. Teraz znów gdzieś ucieka, ale nikomu nie powiedział o co chodzi, nawet mi.
- Masz na myśli jego podróże.- Domyśliłam się.- Skinęła głową.
- Tak, nie robił tego bez powodu. Tak samo jak te wyścigi i nagła fascynacja szybkimi samochodami. Przecież to takie tandetne i przewidywalne: młody dziany gość popisuje się swoim najnowszym modelem ferrari, na który zarobili mu rodzice. A Artur mimo wszystko ma klasę. Dlatego dobrze, że mój brat chce mu pomóc. Im więcej osób go wspiera tym lepiej. Bo ja jak nikt inny wiem, że czasami oskarżenia rodziny mogą być fałszywe. - Zapewne miała na myśli to, iż wyrzekając się przypadających jej udziałów w rodzinnym przedsiębiorstwie, części domu czy majątku byłego męża i pracując na rządowej posadzie praktycznie za psie pieniądze jest postrzegana przez rodzinę jako ekscentryczka i dziwaczka jeśli nie wariatka. – I dlatego wsparcie każdej osoby jest dla Arturka bardzo ważne, bo choć nie okazuje tego na zewnątrz, to wrażliwy facet. – Nic na to nie odpowiedziałam, bo zrozumiałam do czego Monia zmierzała. Chciała bym ja też wspierała jej kuzyna. Ale ja nie chciałam tego robić. I tak z trudem powstrzymywałam się od tego by nie przyznać, że Artur naprawdę jest rozpieszczony i nie ma żadnych głębszych problemów. No bo jaki problem może mieć młody, zdrowy i przystojny chłopak bez żadnych zobowiązań? Na co wydać pieniądze rodziców? Którą z dziewczyn się teraz przespać? Przykro było mi myśleć w ten sposób o Arturze, ale nie ma co uciekać przed prawdą. A Artur był nieodpowiedzialny i samolubny. I coraz częściej wkurzało mnie to jak Monia i mój mąż na siłę próbowali mu pomóc choć on tej pomocy nie potrzebował. Powinien po prostu znaleźć sobie jakiś cel i tyle; bez tego rzeczywiście życie może wydawać się jałowe. Akurat w tej kwestii chyba po raz pierwszy i jedyny zgadzałam się ze swoją teściową, która twierdziła. że po prostu z bogactwa poprzewracało mu się w głowie. Dlatego podczas rozmowy z nią zmieniłam temat, a gdy po dwóch miesiącach Artur znalazł wreszcie pracę w jakiejś firmie outsourcingowej, odetchnęłam z ulgą. Po raz kolejny miałam nadzieję, że tym razem się ustatkował. Zwłaszcza, że po następnych ośmiu tygodniach, podczas świąt Bożego Narodzenia pojawił się u ciotki z nową dziewczyną o imieniu Alicja. Przedstawił ją jako swoją koleżankę, ale na pewno była dla niego kimś więcej sądząc z tego jak na siebie patrzyli. Jednak nie miałam zbyt wiele okazji do przypatrywania się temu, ponieważ pani Agata, znalazła nowy sposób by mi dopiec. A mianowicie pytając o dziecko. Zrobiła to oczywiście subtelnie, ale gdy Mariusz wyjaśnił jej uciekając się do żartu, że na razie nie chcemy powiększać rodziny tylko wykorzystać czas dla siebie póki mamy taką możliwość, zasugerowała że niektórzy po prostu nie mogą mieć dzieci. Że kobieta po prostu może okazać się bezpłodna albo nie chce ich mieć z czystego wygodnictwa. Udawała, że nie mówi o mnie, ale oczko jakie puściła mi wtedy Monika uświadomiło mi, że jej matka świetnie bawi się moim kosztem. Dlatego po wspólnej wigilii byłam wprost wściekła.
- Daj spokój: chyba trochę przesadzasz.- Skwitował moje wyrzuty Mariusz.- W opowieściach mamy nie było żadnego podtekstu co do ciebie samej. Po prostu zauważa, że w dzisiejszych czasach wiele małżeństw jest bardzo wygodnickich dlatego nie decyduje się na posiadanie dziecka.
- Aha, a więc też uważasz że jestem wygodnicka, tak?- Prychnęłam prawie rzucając właśnie zdejmowane kozaki. – I jak szybko zdążyłam się tego nauczyć po wiele latach wyrzeczeń i ciężkiej pracy. - Dodałam samokrytycznie z dużą dozą ironii.
- Ewelina, czy ty chcesz się ze mną pokłócić?- Choć o to pytał, to tak naprawdę w głosie Mariusza brzmiało rozbawienie niż irytacja co spotęgowało z kolei moją złość.
- Nie traktujesz mnie poważnie.
- Wręcz przeciwnie: traktuję cię bardzo poważnie.- Odparł mi przytulając mnie od tyłu i całując w policzek.  Odepchnęłam go lekko.
- Nie. Uważasz, że twoja matka ma rację, przyznaj.
- Oczywiście, że nie.
- Ale chciałbyś byśmy mieli dziecko, prawda?
- Tak, ale to nie znaczy że nie szanuję twojego punktu widzenia.
- Ale go nie rozumiesz.
- Rozumiem.
- W takim razie nie popierasz.- Tym razem nie zaprzeczył.- Wiedziałam.
- Kochanie…
- Daj mi spokój.
- Teraz to ty wyciągasz pochopne wnioski. Po prostu chciałbym zostać ojcem, nie przeczę; nigdy tego przed tobą nie ukrywałem i nie mam pojęcia czemu się złościsz. Ale tak jak mówiłem ważne jest dla mnie to czego chcesz  dlatego nie zamierzam do niczego cię zmuszać.
- Tylko pozwalać matce obrażać mnie przy rodzinie.
- Nie obrażała cię.
- Naprawdę?- Spytałam sarkastycznie.- Przecież wyraźnie to robiła: jakbym była jakaś ułomna albo bezpłodna. I do tego jako nowobogacka chcąca korzystać z luksusów jakie daje życie jako pani Jastrzębska.
- Mama po prostu chce mieć wnuki jak każda matka żonatego syna.
- Ale nie każda matka żonatego syna obarcza za to swoją synową. Chociaż w sumie to dobrze dowiedzieć się czemu w końcu postanowiła zaakceptować mnie w roli twojej żony i ostatnio przestała być taka złośliwa. Po prostu jestem jej niezbędna do osiągnięcia własnego celu jakim jest podtrzymanie rodu Jastrzębskich skoro nie zanosi się by Monika w niedalekiej przyszłości miała to zrobić. I wcale nie jestem bezpłodna.- Dodałam bez ładu i składu.
- Nikt tego nie sugeruje. – Odpowiedział mi spokojnie Mariusz. A ja byłam tak wściekła, że miałam ochotę kogoś uderzyć.- Kładźmy się spać: dzisiejszy dzień był bardzo męczący.
- A więc idź: ja wcale nie jestem zmęczona.
- Ewelina…
- Doczytam książkę, której nie skończyłam.
- Jesteś pewna?
- Tak!- Praktycznie wrzasnęłam.
- W porządku. A więc dobranoc.
- Dobranoc.- Odpowiedziałam z trudem, a raczej wycedziłam. Bo choć po prawie półtora roku spędzonych jako żona Mariusza przejęłam od niego trochę spokoju i wyrozumiałości, to jednak mój burzliwy temperament nie zniknął tak po prostu.
- Mogę chociaż liczyć na buziaka na dobranoc czy jak do ciebie podejdę to mnie ugryziesz?- Usłyszałam jeszcze jego głos. I choć bardzo starałam się powstrzymać cisnący mi się na usta uśmiech to nie potrafiłam. Mariusz w jednej chwili sprawił, że moja wściekłość gdzieś wyparowała.
- Dlaczego nawet to mi odbierasz?- Spytałam gdy nie czekając na odpowiedź podszedł bardzo blisko mnie cmokając w prawy policzek.
- Co?- Spytał.
- Szansę na to by się na ciebie gniewać.
- A dlaczego chcesz się na mnie gniewasz?
- Bo mnie irytujesz.
- Naprawdę?- Szepnął całując mnie gdzieś w okolicy szyi. Z trudem stłumiłam westchnienie.
- Tak. Uważasz, że nie chcę mieć dziecka, ale to nieprawda. Ostatnio…ostatnio coraz częściej o tym myślałam.
-  Mówisz poważnie?- W jednym momencie mój mąż podniósł głowę do góry zaprzestając swoich pieszczot.- Nieśmiało skinęłam głową.
- Chciałam tylko najpierw dokończyć nową kampanię promocyjną nad którą pracuję w firmie twojej ciotki. Nie mogę tak po prostu zostawić wszystkiego od tak. Już nacieszyłam się swoim awansem. Ale dogadywanie twojej matki mnie zirytowało.
- Dlatego mi nie powiedziałaś?
- Tak.
- I nie mówisz tak dlatego, że moja matka…
- …nie, wyrosłam już z takich chwytów. Poza tym to…jeszcze przed miesiączką odstawiłam pigułki. Miałam ci o tym powiedzieć dziś lub jutro wieczorem jako dodatkowy prezent urodzinowy gdy już przestanę krwawić ale twoja matka mnie uprzedziła.
- Nawet nie wiesz jak sie cieszę.
- Poczekaj, jeszcze nie skończyłam więc nie ciesz sie aż tak bardzo. Bo w najbliższym czasie wolałabym jeszcze trochę poczekać. Gdy rozmawiałam na ten temat z ginekologiem poradził mi żeby przez miesiąc lub dwa po odstawieniu hormonów wstrzymać się ze staraniem się o dziecko: tak na wszelki wypadek by było zdrowe.
- To dlatego dziś nie chcesz iść spać razem ze mną?
- Nie.- Odpowiedziałam z rozbawieniem.- Dlatego kupiłam wczoraj prezerwatywy. Dwa miesiące wstrzemięźliwości to stanowczo zbyt długo, nie uważasz?

8 komentarzy:

  1. A ja wciąż głupia miałam nadzieję że jednak Ewelina o Artur sie zejdą :( jej związek z Mariuszem jest bez żadnego temperamentu , nie wiem ale jak dla mnie nie pasują do siebie małżeństwo typu ,,po slubie istna sielanka a dwa lata później on ciągle w pracy on z dzieckiem w domu podejrzewając ze jej mąż ma jakieś kochanki" no nie wiem może się mylę. Mimo wszystko opowiadanie genialne jak wszystkie i ciesze się ze postanowilas zrobić więcej części <3 buziaki Daria :*

    OdpowiedzUsuń
  2. A ja jakos tak sobie myślę, że Ewelina będzie a Arturem, nie wiem co się stanie z Mariuszem, ale cos mi mówi, że wszystko sie obróci o 180 stopni.
    Pozdrawiam
    Ania

    OdpowiedzUsuń
  3. Dawno nic nie komentowałam, ale ciągłe pisanie jaka to jesteś wspaniała jest trochę monotonne. Jednak cały CZAS CZYTA. I doszłam do wniosku, że mimo mojej początkowej niechęci Ewelina jest szczęśliwa Z Mariusze. Ale znając Twoją pomysłowość niedługo namieszasz w ich związku. Nawet mam wrażenie, że w tym rozdziale coś już na ten temat napisałaś. Czekam niecierpliwie na następną część z niecierpliwością :) Pozdrawiam roksana

    OdpowiedzUsuń
  4. Też myślę że jednak Mariusz wypadnie z gry jednak musiałabyś włączyć wątek niewesoły. Lepiej byłoby kolorowo ale czas pokaże. Ja zakładam że Ewelina zajdzie w ciążę z Mariuszem a będzie wychowywać z Arturem

    OdpowiedzUsuń
  5. Teraz rozumiem po dwukrotnym przeczytaniu rozdziału połączenie dusz za kilka miesięcy na razie szczęśliwa czyli na 100% Mariusza nie będzie przy niej a że to wielka miłość i zjednoczenie dusz to znaczy że rozdzieli ich los oby niekoniecznie zły

    OdpowiedzUsuń
  6. Ja też mam ciągle nadzieje, że będzie z Arturem.
    Pozdrawiam
    Justyna

    OdpowiedzUsuń
  7. Kiedy kolejna część ?bo wchodzę co 5 minut żeby sprawdzić czy nic nie dodałaś , już nie mogę się doczekać :*

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dzisiaj zacznę pisać ale chyba nie uda mi się skończyć bo rozdział będzie długi

      Usuń