Cztery
tygodnie później, wystrojona w piękną białą suknię, biżuterię oraz z makijażem
i w eleganckim uczesaniu patrzyłam przed lustrem na swoje odbicie. Po moim
mieszkaniu krzątała się Monika oraz kilka innych osób. Wśród nich była moja
świadkowa Celina oraz państwo Chojnaccy, który w tym szczególnym dniu
postanowili zastąpić mi moich rodziców. Byłam z tego powodu bardzo wzruszona,
bo przecież nie musieli tego robić. Zwłaszcza na potrzeby filmu z wesela na
który uparł się Mariusz. Mówiłam mu żeby
ograniczyć się tylko z nagrania z kościoła oraz Sali weselnej, ale on w
tej kwestii był wyjątkowo nieprzejednany. Argumentował, że powinnam mieć
kompletną pamiątkę z wesela i po latach miło będzie mi patrzeć na swoje
przygotowania oraz krzątaninę przed weselem, na przywitanie gości. Owszem, może
i było w tym trochę racji, ale prawda była taka że byłam wyzuta już przed
uroczystością. Po jej końcu z pewnością będę padać z nóg.
Chwilę później po raz ostatni spojrzałam przed siebie szukając jakiegoś defektu. Ale nie, wszystko było w jak najlepszym porządku: włosy, makijaż, suknia. Nie miałam już czego poprawiać. Dlatego gdy Monika weszła do mojej sypialni odetchnęłam z ulgą, że będziemy mogły się niedługo zbierać.
Chwilę później po raz ostatni spojrzałam przed siebie szukając jakiegoś defektu. Ale nie, wszystko było w jak najlepszym porządku: włosy, makijaż, suknia. Nie miałam już czego poprawiać. Dlatego gdy Monika weszła do mojej sypialni odetchnęłam z ulgą, że będziemy mogły się niedługo zbierać.
-
I jak wyglądam?- Spytałam jej nawet na nią nie patrząc. Gdy się nie odezwała
domyśliłam się, że już dostrzegła defekt. Dlatego dodałam:- Ja sądzę, że
dobrze, ale znając ciebie ty swoim krytycznym okiem zaraz znajdziesz jakiś…-
Przerwałam gdy się odwróciłam, bo za mną wcale nie stała siostra mojego
przyszłego męża, ale Artur.- Przepraszam, nie wiedziałam że to ty.
-
Przyjechałem przed chwilą z Wiolą.- Miał na myśli swoją „barmankę”.- I panem Andrzejem z panią Kasią. Koniecznie
chcieli zobaczyć się z tobą jeszcze przed ślubem.
-
Naprawdę? Są tutaj?
-
Tak, rozmawiają z Moniką.- Odpowiedział. Dopiero teraz zdałam sobie sprawę, że
odkąd tu wszedł nie spuszczał ze mnie wzroku. Poczułam się lekko niepewnie.
Czyżbym nie wyglądała tak dobrze jak sądziłam? Spojrzałam na krój sukni której
tyłowi krawcowa poskąpiła materiału. Kiedyś wydawało mi się to gustowne, ale
teraz…
-
Coś nie tak?
-
Nie, wręcz przeciwnie. Wyglądasz…wyglądasz cudownie. I bardzo pięknie.
-
O Boże, ależ mnie przeraziłeś. Myślałam, że te odkryte plecy są zbyt wyzywające.-
Odetchnęłam z ulgą
-
Wcale nie. Poza ty zakrywa je koronka, która zdaje się jest teraz modna, więc nie
są gołe. Naprawdę będziesz najpiękniejszą panną młodą.
-
Dzięki, odwaga mi się przyda. Teraz mam w brzuchu taki supeł, że mam ochotę
zwymiotować. Jezu, zawsze śmiałam się z innych przyszłych żon gdy opowiadały o
tym całym przedślubnym stresie. Ale teraz samej o dziwo nie jest mi do śmiechu.
-
Dasz sobie radę.
-
Mam nadzieję.- Po raz ostatni spojrzałam w lustro ostrożnie lustrując każdy
detal: począwszy od wysokiego welonu, fryzury, makijażu aż do sukni i butów.
Inspekcja wypadła dobrze, więc się odwróciłam. I ponownie zauważyłam, że Artur mi
się przygląda; tym razem z nieprzeniknionym a wręcz dziwnym wyrazem twarzy.
Spojrzałam na niego pytająco, ale chyba nie miał mi zamiaru niczego wyjaśniać.
Dopiero gdy zamierzałam wyjść z pokoju i zawołać Monikę usłyszałam cichy głos Chojnackiego
mówiący:
- Nie wychodź za niego.
-
Słucham?- Mrugnęłam wciąż nie pewna czy się nie przesłyszałam. Przecież nie
mogło mu chodzić o mój ślub. Ale odpowiedź Artura uświadomiła mi, że wcale tak
nie było.
-
Nie idź do kościoła, nie wychodź za mąż za Mariusza.- Niczym rybka wyjęta z
wody nie mogłam wykrztusić z siebie słowa.
-
No już znalazłam tę podwiązkę, bo ty pewnie nie pomyślałaś o tym, że musisz
mieć coś…a tej co?- W progu pokoju zjawiła się Monika jakby przywołana moimi
myślami.
-
Nic. Zdaje się, że rozważa propozycję jaką jej złożyłem.- Odpowiedział kuzynce
Artur.
-
A niby jaką?- O nie, on chyba nie…
-
Właśnie miałem zaproponować jej by porzuciła przed ołtarzem twojego młodszego
braciszka i uciekła ze mną na Filipiny. Tam żylibyśmy sobie szczęśliwie zajadając
arbuzy aż do pory monsunowej gdzież to bohatersko zginąłbym próbując uchronić
dziecko przed zdradziecką falą.
-
Ty błaźnie, nawet przyszłej pannie młodej nie możesz przepuścić i próbujesz ją
przekabacić swoim młodzieńczym mięskiem i ładną buzią? Poza tym arbuzy rosną w
Afryce a nie na Filipinach.
-
No cóż, geografia nigdy nie była moją mocną stroną.
-
Miejmy nadzieję, że to wystarczy twojej nowej zdobyczy.- Mówiła Monia, a ja nie
mogłam zrozumieć jak choć przez chwilę mogłam potraktować wyznanie Artura
poważnie. W końcu owszem, był we mnie zakochany, ale to było dawno temu temu.
No i spotykał się z Wiolą. Jak w ogóle mogłam podejrzewać, że Artur nadal mnie
kocha? Nigdy nie uważałam się za próżną, ale teraz zdecydowanie wyglądało to na
megalomanię. Poza tym Artur lubił żartować, ale nie z poważnych rzeczy. Gdybym
naprawdę wciąż bardzo dużo dla niego znaczyła to nie potrafiłby się z tego śmiać.
A on tym sposobem chciał mnie tylko rozluźnić i sprawić bym się choć trochę
uspokoiła. Ale miałby ze mnie polewkę gdyby Monika weszła chwilę później a ja
zdążyłabym rzucić mu w odpowiedzi, że niestety go nie kocham i nigdy nawet nie
przyszłoby mi do głowy by rozważać. Siostra Mariusza nieraz się przydaje,
pomyślałam wciąż rozbawiona. - No chodź już moja niedoszła bratowo, bo czekają
na ciebie jeszcze twoi przyjaciele z domu starców.- Dodała zwracają się już do
mnie. A ja w drodze do wyjścia pomyślałam jeszcze, że żart Artura spełnił swoją
rolę, bo już zupełnie zapomniałam o swoim przedślubnym stresie.
W
niewielkim salonie przywitałam się z panią Barbarą i panem Andrzejem, którzy
zaczęli zachwycać się moim wyglądem. Potem poznałam osławioną Wiolettę, która
pozytywnie mnie zaskoczyła. Spodziewałam się pustej blondynki, a zastałam sympatyczną
brunetkę o zaraźliwym uśmiechu. Uznałam, że mimo charakteru gust Artura
zdecydowanie się poprawił.
Godzinę
później stałam w kościele przed Mariuszem przysięgając mu miłość, wierność i
szacunek aż do śmierci. Te słowa zwykle wydawały mi się być banalne, ot
wyuczona formułka. Jednak stojąc naprzeciwko przyszłego męża i patrząc mu w
oczy nie mogłam powstrzymać wzruszenia. Bo to już nie były tylko słowa. To były
słowa które wypowiedziane do konkretnej osoby znaczyły tak samo wiele dla niej
jak i dla mnie. Słowa, które przestawały być słowami a stawały się obietnicą
przyszłego szczęścia i pomyślności. Które sprawiały, że miałam ochotę
jednocześnie krzyczeć i płakać z radości.
Miłość.
Gdy
jej nie znamy jest tylko wyrazem o przyjemnym oddźwięku, delikatnej fonetyce,
wyobrażamy sobie że jest miłym uczuciem. Dopiero gdy ją czujemy staje się dla
nas bodźcem do działania, potężną emocją która sprawia że potrafimy zachowywać
się nieracjonalnie, że stajemy się kimś innym, że możemy nawet zabić w jej
imię.
Dla
kogoś kto jej nie doświadczył to jest niepojęte.
Tak
jak dla mnie niepojęte było znaczenie złożonej przysięgi. I nagle od bardzo
dawna Bóg stał się dla mnie czymś bardziej realnym, czymś może nie bliskim, ale
na pewno bliższym niż po śmierci rodziców, babci i niedawno pani Basi. Ślub
kościelny przestał być możliwością połączenia związkiem małżeńskim dwojga
ludzi, ale również ich dusz i ciał zgodnie z wiarą chrześcijańską. Stał się
czymś należącym do sfery sacrum, czymś czego głębi nie jest w stanie pojąć
ludzki umysł. Dlaczego teraz o tym mówię? Bo wiele miesięcy później to będzie
miało znaczenie. Ale na razie…na razie byłam niebiańsko szczęśliwa.
Wesele
również przebiegło bez dużych zgrzytów. Niekiedy zauważałam dezaprobujące
spojrzenia pani Jastrzębskiej gdy patrzyła na przykład na panią Kasię (nie była
zadowolona że zaprosiłam ją na wesele; uważała że wystarczyłoby gdybym
zaprosiła ją tylko na ślub, bo pogardzała ją jako ubogą mieszkanką domu
spokojnej starości) albo gdy rozpoczęły się oczepiny i związane z tym nieco
frywolne zabawy. Ale nawet to nie zepsuło mi dobrego humoru. Tym bardziej gdy
Mariusz był nie mniej rozbawiony niż ja.
Właściwie
tylko jeden raz się zdenerwowałam. Ale za to poważnie.
A
to za sprawą Artura.
Nie
przeszkadzało mi to, że upił się jak bela; nawet nie to że zostawił swoją
dziewczynę która wydawała się być nieco zagubiona wśród nieznanych sobie ludzi
przez ten czas siedząc tylko na krześle przy stole. Najgorsze było to, że gdy w
odruchu empatii podeszłam do niej pytając o Chojnackiego ta oznajmiła mi, że
poszedł do kuchni by zapytać o dodatkowy alkohol który się skończył przy ich
stoliku. Z trudem zmuszając się do uśmiechu postanowiłam po niego iść. Ale
wcale nie zastałam go w kuchni; jedna z kelnerek powiedziała mi, że kilka minut
temu poszedł z jej koleżanką do piwnicy po whisky. Była bardzo zdziwiona, że
jeszcze nie wrócili. A ja głupia poszłam tam za nimi. Bardzo naiwne, prawda?
Tyle, że do głowy by mi nie przyszło że otwierając drzwi zobaczę półnagą
kelnerkę siedzącą okrakiem na stole a nad nią pochylającego się Artura. Odruchowo
krzyknęłam po czym podbiegłam do niego:
-
Co ty wyrabiasz do cholery?! – Wrzasnęłam patrząc przy tym wściekle w jego
twarz. W tym czasie kelnereczka pospiesznie zeszła z masywnego stolika szukając
swojej białej koszulki. Miałam ochotę powiedzieć jej by się stąd wynosiła, że
na pewno powiem jej przełożonej o tym epizodzie, ale powstrzymał mnie przed tym
jej młody wiek. Miała co najwyżej 20 lat. Pewnie była jakąś dorabiającą sobie
studentką, a Artur…- Przerwałam swoje gniewne myśli gdy poczułam dłonie
Chojnackiego na swoich ramionach i jego oddech cuchnący alkoholem który z każdą
sekundą przybliżał się do mojej twarzy. Chyba nie miał zamiaru…? A jednak miał.
Od razu zaczęła się wyrywać. Tyle, że nie byłam aż tak silna by go odepchnąć
(mimo faktu iż był pijany wciąż pozostawał mężczyzną), więc ograniczyłam się do
uderzenia go w twarz. Wtedy oprzytomniał.
-
Ewelina?- Spytał wcześniej kilkakrotnie mrugając oczami. Mimo wszystko dla
bezpieczeństwa odsunęłam się jeszcze o jeden krok do tyłu.
-
Tak, to ja Ewelina.- Prychnęłam.- Cudownie, że nie pomyliłeś mnie z tą młodą
kelnerką.
-
Olą? Gdzie ona jest?
-
Gdzie ona jest?- Boże, był tak pijany iż zamroczony alkoholem nawet nie
skminił, że to już nie ta cała Aleksandra przed nim stoi, ale ja zamierzając
mnie pocałować. Na szczęście uderzenie w twarz go otrzeźwiło. Mnie natomiast to
rozzłościło.- A co z twoją dziewczyną do cholery? Wiktoria, przypominasz sobie
to imię? I zapnij tę przeklętą koszulę!- Prawie warknęłam. O dziwo tylko go
rozbawiłam.
-
Chyba nie ma obaw o urażenie twojej niewinności, co?
-
Zapnij się.- Powtórzyłam tylko ciężko oddychając. Sądziłam, że Artur się
zmienił, wydoroślał, że Wiktoria może być dla niego kimś ważnym. A on wciąż pozostał wiecznym
chłopcem. Odruchowo w mojej głowie pojawiła się irracjonalna myśl: a co jeśli
półtora roku temu również bym się w nim zakochała? Co jeśli w porównaniu do
niego moja miłość nie wygasłaby po kilku miesiącach? Czy bardzo bym cierpiała?
I czy jego to by w ogóle obchodziło? Potrząsnęłam głową by się jej pozbyć.
Gdybanie zawsze było bez sensu. Ale przynajmniej uświadomiło mi, że moje serce
podjęło dobrą decyzję.- Wracam na górę wezwać ci taksówkę, powinieneś iść spać.
Ale najpierw odwiezie Wiktorię: nie pozwolę by ta dziewczyna musiała tkwić tu
sama tylko po to byś ty mógł podrywać kelnerki.
-
Przepraszam.
-
Mnie nie przepraszaj: przeproś ją. Albo jeszcze lepiej: nie okłamuj jej więcej.
Ona na to nie zasługuje.
-
Wiem, jestem pijany. Nie chciałem jej zranić. I zepsuć ci wesela. I ten pocałunek…nie
wiedziałem że to ty a nie ona…- Odpowiedział mi i wyczułam w jego tonie
pobrzmiewającą skruchę.
-
wiem, że mnie z nią pomyliłeś. I wcale nie zepsułeś mi wesela. Raczej mnie
zirytowałeś.- Dodałam jeszcze zanim wyszłam. Gdy chodziłam z powrotem do Sali
spotkałam trochę zaniepokojonego Mariusza.
-
W porządku kochanie?
-
Tak.- Powiedziałam z bladym uśmiechem. Po weselu powiem mu o zachowaniu jego
kuzyna, ale teraz nie chciałam go martwić.
-
Co znów zrobił Artur?- A więc jednak wiedział; zapewne od tej samej kelnerki
która poinformowała mnie. Albo nawet zauważył półnagą Aleksandrę wybiegającą z
piwnicy. Nie było więc sensu niczego ukrywać.
-
Upił się i zapędził się z jedną kelnerką. Kazałam mu wracać do domu.
-
Zamówię mu taksówkę.
-
Dzięki.- Mrugnęłam gdy nie zważając na to, iż wokół nas krzątają się kucharki
mnie objął. Potem cmoknął w czoło.
-
Jesteś cała roztrzęsiona.
-
Bo chwilę wcześniej widziałam smutną minę Wiktorii. A potem Artura miziającego
się z inną dziewczyną. To chyba wkurzyłoby każdego. No ale cóż, sama jestem
sobie winna: nie powinnam tam wchodzić.
-
Martwisz się o niego.
-
Trochę. Chyba jest już wystarczająco
duży by dorosnąć, a wciąż zachowuje się jak dzieciak. W końcu jesteśmy w jednym
wieku: między nami jest tylko rok różnicy, ale przy nim czuję się mentalnie
czterdziestolatką.- Mariusz zamierzał coś jeszcze powiedzieć, ale się od tego
powstrzymał. Zamiast tego zadzwonił po taksówkę, a potem kazał mi iść do gości.
Następnie sam tak jak ja kilka minut wcześniej zszedł do piwnicy by zapewne
porozmawiać z Arturem. Ja natomiast wróciłam na salę.
***
Jeszcze
podczas nocy poślubnej wciąż wracałam do tej obrzydliwej sceny w piwnicy.
Owszem, do tej pory wiedziałam że Artur jest żigolakiem; wiedziałam że miał
niejedną dziewczynę i z pewnością robił z nią coś więcej niż trzymanie się za
rączkę. Ale widzieć coś takiego…przypomniały mi się wówczas słowa jakie kiedyś
powiedział mi pan Andrzej: coś o tym, że w dzisiejszych czasach seks jest
traktowany jako sport, że wszyscy go próbują i traci smak tak jak codziennie
jedzona czekolada, która choć najsmaczniejsza szybko się wówczas nudzi. Staje
się wówczas czymś brudnym, czymś niewłaściwym, czymś co nie przynosi
satysfakcji, ale chwilową ulgę. Coś jak strzykawka dla narkomana który wie, że
kolejna działka jest tylko następnym krokiem do pogłębienia uzależnienia, ale i
tak musi ją wziąć. Bo to silniejsze od niego.
Tak
właśnie postępował Artur: zatracał się w tym co nieważne zamiast dostrzec to co
tak naprawdę powinno być jego celem.
-
O czym tak wciąż myślisz?- W pewnym momencie szepnął mi do ucha Mariusz sunąc
ustami po mojej gołej szyi, a potem małżowinie.
-
O niczym ważnym.- Zbyłam go z trudem się uśmiechając. Próbowałam przy tym
pozbyć się z głowy wizji Artura z jakąś na wpół goła kelnerką…
-
Chyba jednak ważnym skoro tak cię pochłania podczas nocy poślubnej.- Zażartował
mój mąż. Właśnie: mąż. I na dodatek teraz była nasza noc poślubna. Czemu więc
roztrząsałam coś zupełnie nieważnego?
-
Przepraszam, już nie będę.
-
Chodzi o mojego kuzyna, prawda?
-
Co? Skąd…
-
Skąd wiem?- Dokończył domyślnie.- Bo od czasu zejścia do piwnicy maskujesz zły
humor.
-
Przepraszam, nie chciałam. Ale gdy zobaczyłam tam Artura…z tą dziewczyną to…-
Przerwałam uświadamiając sobie jak to może zabrzmieć. Dlatego dokończyłam stanowczo:-…ale
to nie dlatego że byłam o niego zazdrosna.
-
Przecież wiem, głuptasie.
-
To dobrze.- Mrugnęłam.
- No więc?
- No więc: co?
- No więc: co?
-
Co widziałaś? Oni…nie tylko się całowali, prawda?- Skinęłam głową.- Czy już…to
robili?
-
Nie…jeszcze nie. Ale to i tak było…to było obrzydliwe. Nawet nie chodziło o
samą sytuację. Ale ja widziałam wtedy twarz Artura, bo znajdował się przodem do
mnie, a ta dziewczyna siedziała tyłem na stole. I malowała się na niej
całkowita obojętność, która mnie przeraziła i zniesmaczyła. Jakby ta dziewczyna
nic dla niego nie znaczyła, jakby to co zamierzali zrobić nic nie znaczyło,
choć pewnie tak było.
-
Ci, nie zadręczaj się tym. Przecież wiesz, że między nami tak nie jest,
prawda?- Tym razem nie zawracałam sobie głowy pytaniem z cyklu: skąd wiesz? Bo
Mariusz po prostu rozumiał mnie jak nikt inny również w tej sytuacji. Dlatego
wiedział, że gdy w głowie miałam wizje seksu bez znaczenia, cały czas w jakiś
sposób wciąż czułam się zniesmaczona i brudna. I dlatego teraz byłam bardzo
spięta. Zbierając się w sobie odpowiedziałam:
-
Wiem, przepraszam. Mam świadomość, że to głupie.
-
Wcale nie. Jesteśmy małżeństwem kochanie i teraz musimy się nauczyć działać we
dwoje szanując uczucia tej drugiej strony lub chociaż próbując je zrozumieć. Ja
doskonale rozumiem twoje: wiem, że widok w piwnicy był dla ciebie szokiem.
Między innymi to w tobie kocham. Uwielbiam twoją delikatność, wrażliwość i
niewinność.
-
Już dawno nie jestem niewinna.- Zaprotestowałam.- I to zresztą dzięki tobie.
-
Mówię o niewinności duszy.- Mariusz pogładził mnie z uśmiechem po policzku.
Potem dodał już poważniej:- Wiem, że chciałabyś dla Artura jak najlepiej, ale
on sam musi odnaleźć własną drogę: ty nie możesz mu w tym pomóc.
-
I wcale nie chcę: nie po tym co widziałam.
-
Przecież dawniej się przyjaźniliście.
-
Hej, już chyba wolałam jak byłeś o niego zazdrosny.
- Bo nie potrafiłem pozbyć się swoich
kompleksów a przez to zaufać ci całkowicie. Teraz mam do ciebie pełne zaufanie.
I wcale nie dlatego że wzięliśmy ślub.
-
Wiem. I kocham cię.- Odpowiedziałam mu zakładając ramiona na szyję.- I wiesz
co? Wracajmy do tej naszej nocy poślubnej.
-
Za chwilę. Najpierw powiem ci, jak cię bardzo kocham.
-
A ja bardzo, bardzo cię kocham.
-
A ja bardzo, bardzo, bard...- Kolejne bardzo pochłonął mój pocałunek. Tuż po
nim Mariusz się odezwał:- Znowu oszukujesz.
-
Wcale nie. Uprzedzałam cię, że w tej grze to ja zawsze wygrywam.
***
Pierwsze
miesiące jako pani Jastrzębska były bardzo ekscytujące. Wciąż nie mogłam się
nadziwić jak jeszcze mało wiem o swoim mężu, jakich jego dziwactw nigdy nie
byłam świadoma albo jakich cech w nim nie znałam. Wciąż łapałam się na tym, że
odkrywam w nim coś nowego: nie miałam pojęcia że lubi podśpiewywać sobie
podczas golenia, że każdy garnitur ma na odpowiedni dzień tygodnia (może to
dlatego o tym nie wiedziałam, bo wszystkie wydawały mi się wyglądać tak samo),
że ma uczulenie na orzeszki ziemne. Że choć świetnie gotuje to nie ma pojęcia o
prostych, staropolskich przekąskach czy daniach. Gdy któregoś dnia zaproponowałam
wykorzystanie czerstwego chleba smażąc go w rozbełtanym jajku był do tego
sceptycznie nastawiony, ale potem choć z trudem zmusiłam go do spróbowania,
bardzo mu smakowało. To była cecha którą bardzo w nim lubiłam i podziwiałam:
potrafił przyznać się do błędu gdy rozumiał że nie ma racji a także nie
krytykował czegoś czego jeszcze nie znał lub nie próbował.
Czasami
istniały między nami drobne spięcia: mieliśmy na przykład inne zwyczaje,
dlatego irytowała mnie pedanteria Mariusza. On wstawał na godzinę przed pracą
dokładnie po sobie sprzątając. Ja natomiast, jak to roztrzepana kobieta zwykle
robiłam wszystko na ostatnią chwilę czasami zostawiając po sobie bałagan. A
fakt, że mój mąż zwykle kwitował go uśmiechem lub żartem dodatkowo sprawiał że
czułam się rozdrażniona. Bo nigdy na mnie nie krzyczał, nie podnosił głosu.
Czasami brakowało mi zażartej dyskusji, ognia i pasji w kłótni która kończyłaby
się krótkimi fochami a potem godzeniem się. Co z drugiej strony było dość
głupie: no bo jak można tęsknić do kłótni? Kiedyś nawet przyznałam się do tego
Mariuszowi, co bardzo go rozbawiło. A mnie- o ironio- zirytowało wtedy jeszcze
bardziej. Poza tym wciąż nie potrafiłam zaprzyjaźnić się z jego przyjaciółmi z pracy, bo uważałam ich za
nudnych snobów. Nie popełniłam jednak tego błędu tak jak kiedyś, by przyznać
się do tego mężowi, ale zwłaszcza Szymon nie wzbudzał mojej sympatii. Dlatego
też podczas jego wizyt wolałam szybko się przywitać i zająć książką, wyjść do
kina z Celiną bądź odwiedzić przyjaciół w ośrodku spokojnej starości. Znalazłam
również przyjemność w zakupach z Moniką, lekcjach tańca na które zapisał mnie
Mariusz jako prezent urodzinowy czy nauce gotowania. Albo w tak prostych
czynnościach domowych jak sprzątanie czy pieczenie. Cieszyło mnie to, że końcu
miałam rodzinę oraz przyjaciół i zapełniłam siedzącą gdzieś we mnie pustkę. I choć niedługo
chciałam mieć dzieci, to gdy Mariusz nieco ponad rok po ślubie nieśmiało o tym
pobąkiwał, uważałam że jeszcze na to za wcześniej. W pracy dopiero co dostałam awans stając się
zastępcą Celiny i udało mi się zrobić
kurs programisty. Nie chciałam tak szybko z tego rezygnować, a gdy miałam już
być matką, chciałam robić to na pełen etat. Zwłaszcza ten ostatni argument
dotarł do Mariusza, więc ostatecznie postanowiliśmy odłożyć kwestię
rodzicielstwa na później.
Oprócz
zgrzytów i drobnych nieporozumień było między nami oczywiście wiele radosnych
chwil, wiele momentów w których szczęście nie wydawało mi się być ulotną
emocją, ale długim okresem rozpoczętym naszym małżeństwem. Wiele dni
wypełnionych czułością, długimi rozmowami i śmiechem; dni pełnych przyjemności
i przynoszących satysfakcję.
Artura
właściwie nie widywałam: w mieście został zaledwie miesiąc po moim ślubie
zamierzając wrócić do podróżowania, co wyznał mi gdy po krótkiej podróży
poślubnej zadzwonił by przeprosić jeszcze raz za to jak upił się na weselu.
Zapewniłam go, że nie jestem na niego zła, ale chyba nie akceptuję jego życia
choć bardzo chciałabym dla niego jak najlepiej. Oczywiście bez problemu
zrozumiał podtekst: nie było mowy o żadnej przyjaźni. Jednak jak na złość to
właśnie Mariusz zaczął starać się pomóc marnotrawnemu kuzynowi. Po jego
powrocie z zagranicy, okazało się, iż Chojnacki odkrył w sobie nową pasję jaką
były szybkie samochody. Początkowo była to niegroźna fascynacja, ale z czasem
stało się czymś większym. Do tego stopnia, że ścigał się na profesjonalnych
torach hiszpańskich z szybkością prawie 300 km na godzinę; chwalił się również
udziałem w jakimś rajdzie. Pani Grażyna była tym przerażona, zwłaszcza że jej
matczyne pytanie o to kiedy z tym skończy kwitował żartobliwym stwierdzeniem:
-
Jak to kiedy? Kiedy będę miał śmiertelny wypadek, mamo.
Chyba
każda matka, nawet gdyby miała i piętnaścioro dzieci nie potrafiłaby przejść
przed potencjalną śmiercią jednego z nich obojętnie. I z dwojga złego wolałaby
syna który wiecznie przebywa za granicą niż w grobie. Dlatego początkowo to
mnie prosiła o rozmowę z Arturem, jednak wymówiłam się od tego obowiązku. Uważałam,
że nie jestem osobą która potrafiłaby wywrzeć na nim właściwy wpływ i przekonać
do czegoś. Gdybym jednak wiedziała, że Mariusz zaangażuje się tak bardzo by „naprawić”
skrzywienie Artura ucząc go odpowiedzialności, to już chyba zniosłabym jedną
rozmowę. A tak mój mąż przynajmniej raz w tygodniu już od ponad miesiąca
odwiedzał kuzyna wieczorami. Nie było mi to w smak, chyba jak każda żona
wolałabym by spędzał je ze mną. Ostatnio gdy późnym wieczorem kładł się ze mną
do łóżka zażartowałam nawet, że przynajmniej nie spędza tych godzin z kochanką.
Właściwie
całkiem przypadkiem od swojej bratowej dowiedziałam się, że zażyłość jaka
łączyła Mariusza z Arturem nie powinna mnie dziwić.
-
Dawniej się przyjaźnili pomimo różnicy wieku, a właściwie uzupełniali. Mój brat
miał dość rozsądku za ich dwoje i w razie czego stopował Artura; z kolei mój
kuzyn pozwalał mu się rozerwać.
-
Dlaczego więc…- Chciałam spytać dlaczego przestali to robić, ale się powtrzymałam.
Bo już się domyślałam.
-
Chciałaś spytać dlaczego przestali to robić? I pewnie sądzisz, że to przez
ciebie?- Monika widocznie doskonale czytała mi w myślach.- Ale nie, to nie
przez ciebie.- Roześmiała się, ale mi prawdę mówiąc sprawiła ulgę. Przynajmniej
zanim dodała:- To przez Dominikę.
Kwestia
byłej i ostatniej przede mną dziewczyny Mariusza była naszym tabu. Naturalnie
on w życiu by się do tego nie przyznał, ale za każdym razem mówił mi o niej to
samo, czyli mniej więcej tyle co dałoby się zamknąć w jednym zdaniu: „Nazywała
się Dominika Brodnicka, spotykaliśmy się przez ponad dwa lata aż nakryłem ją na
zdradzie z innym facetem.” Koniec. Zawsze, ale to zawsze gdy podejmowałam ten
temat ograniczał się tylko i wyłącznie do tego ogólnego opisu. Początkowo po
prostu nie chciałam znać szczegółów na temat związku mężczyzny którego kochałam
z inną kobietą. Potem jednak byłam coraz bardziej ciekawa i ufna w uczucia
Jastrzębskiego iż rozmowa na ten temat nawet mnie nie drażniła. Ale widząc jego
reakcję na moje pytania, przestałam drążyć. Szanowałam jego prywatność,
szanowałam to że ta kwestia jest delikatna i może przywoływać niemiłe
wspomnienia jak wyszedł przez nią na głupca. Dlatego do tej pory nie przyszłoby
mi do głowy wypytywać o nią Monikę albo co gorsza panią Grażynę czy matkę
Mariusza. Ale teraz było inaczej: w końcu to Monia zaczęła ten temat pierwsza,
prawda?
-
Co Artur miał z nią wspólnego?- Spytałam więc.
-
No cóż właściwie to nic.- Odparła mi bratowa wprawiając w konsternację. Zmarszczyłam
więc brwi czekając na ciąg dalszy.- To raczej ona miała wiele wspólnego z nim. A
raczej chciała.
-
Nadal nie rozumiem.
-
Sytuacja była mniej więcej taka, że jakieś pół roku wcześniej przed
odkryciem jaka z tej Domi suka, to znaczy przez Mariusza, bo ja dawno już o tym
wiedziałam choć nie miałam na to dowodów, Artur powiedział mojemu bratu, że
wyraźnie z nim flirtowała a nawet chciała czegoś więcej. A Maniek jak to
Maniek: nikogo nie oskarżył tylko spytał swoją kłamliwą dziewczynę. A jak
myślisz, co mu powiedziała?
-
Zapewne, że to Artur próbował ją poderwać.
-
Właśnie. To takie banalne i żałosne wytłumaczenie, że każdy by domyślił się
prawdy. To druga sztampowa sytuacja po tym jak to mąż wracający wcześniej z
delegacji znajduje w łóżku nagiej żony innego faceta a ta mówi: to nie tak jak
myślisz. Ale znasz mojego kochanego braciszka: jest taki łatwowierny i łagodny.
-
Nie powiedziałabym. Do tej pory pamiętam jak zareagował widząc mnie pod rękę z
Arturem gdy wszystko wskazywało na to, że gram na dwa fronty. Nawet nie dał mi
dość do głosu wrzeszcząc i oskarżając o dwulicowość.
-
Ojej, nie porównuj tych sytuacji.
- Niby dlaczego?
-
Bo w tobie jest zakochany a w Dominice tylko się durzył. Czasami wydaje mi się,
że tylko przy tobie szczerzy się jak głupi. Poza tym nie możesz zaprzeczyć, że
po tym jak raz się sparzył to…- Monika mówiła dalej, a ja tylko głupio się do
niej uśmiechałam. Bo sposób w jaki powiedziała o uczuciach jej brata wobec mnie
był taki niewymuszony i jakby wspomniany mimochodem. I tak wiem: rok i cztery miesiące po ślubie zachwycanie
się tym jak ktoś dostrzega miłość jaką darzy mnie współmałżonek była trochę
śmieszna, ale mnie to wciąż cieszyło i rozczulało. Dlatego z trudem zmusiłam
się by słuchać dalszych słów Moniki.-…także to chyba dobrze, że odnowili
kontakt, nie? Chyba że masz coś przeciwko.- Dokończyła nieco prowokacyjnie.
-
Ależ skąd.- Skłamałam tylko trochę.- To znaczy cieszy mnie to, choć nie
ukrywam, że wolałabym by Mariusz spędzał każdy wieczór ze mną a nie ze swoim
kuzynem.
-
Jej, błagam oszczędź mi tych wynurzeń szczęśliwej żoneczki i wzdychania jak to
każda sekunda rozłąki sprawia że krwawi ci serce.
-
Małpa.- Skwitowałam to tylko śmiejąc się serdecznie.
-
No co? To tak jakbyś wciąż mówiła ślepemu, jakie piękne kolory ma otoczenie
współczując mu tego że nie może ich widzieć.
-
Ale ty nie jesteś ślepa. Jesteś atrakcyjną kobietą za którą wciąż oglądają się
faceci.
-
Ha, tylko dlatego że głośno się śmieję i parskam.
-
Akurat. Do tej pory pamiętam jak znienawidziłam cię od pierwszego wejrzenia za
twój wygląd.
-
Serio? Za to moją pierwszą myślą było: co też mój brat widział w takiej
świętoszce jak ty. Potem pomyślałam, że musisz być niezła w łóżku.
-
Bez takich, okej?
-
No cóż, taka jest prawda. To znaczy była. Teraz zrozumiałam, że fajna z ciebie
babka.
-
Dziękuję za ten zaszczyt.- Odpowiedziałam nieco uszczypliwie.- Ale tak serio:
nigdy nie myślałaś o tym żeby ponownie się z kimś związać?
-
Ostatnio nie. I tak mam dość kłopotów z widmem mojego byłego męża od którego nie
mogę się odczepić. Jak nie u kochanej mamusi, to w pracy.- Westchnęła ciężko. W
geście pocieszenia poklepałam ją po dłoni: wiedziałam od dawna, że Wiktor jako
doświadczony finansista i księgowy prowadził rachunkowość wielu ważnych firm w
mieście w tym również fundacji w której pracowała Monika. Uważała, że robi to
tylko dlatego by dręczyć ją swoją obecnością. W końcu dlaczego nagle jego firma
ponad rok temu zaproponowała w ramach działalności charytatywnej swoje usługi? Tym bardziej
gdy Wiktor dawniej tak protekcjonalnie wyrażał się o sierocińcu czy fundacji w których
to Monia pracowała jako wolontariusza.- Ale wracając do tematu Artura: po zmarłym
wujku Heńku to właściwie on jest czarną owcą w rodzinie; no wiesz nie jest
lubiany chociaż nie…powiem inaczej: jest lubiany, ale uważa się go za
bezużytecznego nieroba. Coś takiego jak błazen: wiesz, fajnie pośmiać się i
pożartować podczas rodzinnej uroczystości, ale żeby zaufać lub się
zaprzyjaźnić? Raczej nie.
-
Nie miałam pojęcia, że jest tak odbierany, wydawało mi się że wszyscy go raczej
lubią.
-
Bo właśnie tak jest. Tyle, że coś więcej: chyba tak naprawdę nikt nie zna
prawdziwego Arturka. Teraz znów gdzieś ucieka, ale nikomu nie powiedział o co
chodzi, nawet mi.
-
Masz na myśli jego podróże.- Domyśliłam się.- Skinęła głową.
-
Tak, nie robił tego bez powodu. Tak samo jak te wyścigi i nagła fascynacja szybkimi
samochodami. Przecież to takie tandetne i przewidywalne: młody dziany gość
popisuje się swoim najnowszym modelem ferrari, na który zarobili mu rodzice. A
Artur mimo wszystko ma klasę. Dlatego dobrze, że mój brat chce mu pomóc. Im
więcej osób go wspiera tym lepiej. Bo ja jak nikt inny wiem, że czasami
oskarżenia rodziny mogą być fałszywe. - Zapewne miała na myśli to, iż
wyrzekając się przypadających jej udziałów w rodzinnym przedsiębiorstwie, części
domu czy majątku byłego męża i pracując na rządowej posadzie praktycznie za
psie pieniądze jest postrzegana przez rodzinę jako ekscentryczka i dziwaczka
jeśli nie wariatka. – I dlatego wsparcie każdej osoby jest dla Arturka bardzo
ważne, bo choć nie okazuje tego na zewnątrz, to wrażliwy facet. – Nic na to nie
odpowiedziałam, bo zrozumiałam do czego Monia zmierzała. Chciała bym ja też
wspierała jej kuzyna. Ale ja nie chciałam tego robić. I tak z trudem powstrzymywałam
się od tego by nie przyznać, że Artur naprawdę jest rozpieszczony i nie ma
żadnych głębszych problemów. No bo jaki problem może mieć młody, zdrowy i
przystojny chłopak bez żadnych zobowiązań? Na co wydać pieniądze rodziców?
Którą z dziewczyn się teraz przespać? Przykro było mi myśleć w ten sposób o
Arturze, ale nie ma co uciekać przed prawdą. A Artur był nieodpowiedzialny i samolubny. I
coraz częściej wkurzało mnie to jak Monia i mój mąż na siłę próbowali mu pomóc
choć on tej pomocy nie potrzebował. Powinien po prostu znaleźć sobie jakiś
cel i tyle; bez tego rzeczywiście życie może wydawać się jałowe. Akurat w tej
kwestii chyba po raz pierwszy i jedyny zgadzałam się ze swoją teściową, która twierdziła. że po
prostu z bogactwa poprzewracało mu się w głowie. Dlatego podczas rozmowy z nią
zmieniłam temat, a gdy po dwóch miesiącach Artur znalazł wreszcie pracę w
jakiejś firmie outsourcingowej, odetchnęłam z ulgą. Po raz kolejny miałam
nadzieję, że tym razem się ustatkował. Zwłaszcza, że po następnych ośmiu
tygodniach, podczas świąt Bożego Narodzenia pojawił się u ciotki z nową
dziewczyną o imieniu Alicja. Przedstawił ją jako swoją koleżankę, ale na pewno
była dla niego kimś więcej sądząc z tego jak na siebie patrzyli. Jednak nie
miałam zbyt wiele okazji do przypatrywania się temu, ponieważ pani Agata,
znalazła nowy sposób by mi dopiec. A mianowicie pytając o dziecko. Zrobiła to
oczywiście subtelnie, ale gdy Mariusz wyjaśnił jej uciekając się do żartu, że
na razie nie chcemy powiększać rodziny tylko wykorzystać czas dla siebie póki
mamy taką możliwość, zasugerowała że niektórzy po prostu nie mogą mieć dzieci. Że
kobieta po prostu może okazać się bezpłodna albo nie chce ich mieć z czystego
wygodnictwa. Udawała, że nie mówi o mnie, ale oczko jakie puściła mi wtedy
Monika uświadomiło mi, że jej matka świetnie bawi się moim kosztem. Dlatego po
wspólnej wigilii byłam wprost wściekła.
-
Daj spokój: chyba trochę przesadzasz.- Skwitował moje wyrzuty Mariusz.- W
opowieściach mamy nie było żadnego podtekstu co do ciebie samej. Po prostu
zauważa, że w dzisiejszych czasach wiele małżeństw jest bardzo wygodnickich
dlatego nie decyduje się na posiadanie dziecka.
-
Aha, a więc też uważasz że jestem wygodnicka, tak?- Prychnęłam prawie rzucając
właśnie zdejmowane kozaki. – I jak szybko zdążyłam się tego nauczyć po wiele
latach wyrzeczeń i ciężkiej pracy. - Dodałam samokrytycznie z dużą dozą ironii.
-
Ewelina, czy ty chcesz się ze mną pokłócić?- Choć o to pytał, to tak naprawdę w
głosie Mariusza brzmiało rozbawienie niż irytacja co spotęgowało z kolei moją
złość.
-
Nie traktujesz mnie poważnie.
-
Wręcz przeciwnie: traktuję cię bardzo poważnie.- Odparł mi przytulając mnie od
tyłu i całując w policzek. Odepchnęłam
go lekko.
-
Nie. Uważasz, że twoja matka ma rację, przyznaj.
-
Oczywiście, że nie.
-
Ale chciałbyś byśmy mieli dziecko, prawda?
-
Tak, ale to nie znaczy że nie szanuję twojego punktu widzenia.
-
Ale go nie rozumiesz.
-
Rozumiem.
-
W takim razie nie popierasz.- Tym razem nie zaprzeczył.- Wiedziałam.
-
Kochanie…
-
Daj mi spokój.
-
Teraz to ty wyciągasz pochopne wnioski. Po prostu chciałbym zostać ojcem, nie
przeczę; nigdy tego przed tobą nie ukrywałem i nie mam pojęcia czemu się
złościsz. Ale tak jak mówiłem ważne jest dla mnie to czego chcesz dlatego nie zamierzam do niczego cię zmuszać.
-
Tylko pozwalać matce obrażać mnie przy rodzinie.
-
Nie obrażała cię.
-
Naprawdę?- Spytałam sarkastycznie.- Przecież wyraźnie to robiła: jakbym była
jakaś ułomna albo bezpłodna. I do tego jako nowobogacka chcąca korzystać z
luksusów jakie daje życie jako pani Jastrzębska.
-
Mama po prostu chce mieć wnuki jak każda matka żonatego syna.
-
Ale nie każda matka żonatego syna obarcza za to swoją synową. Chociaż w sumie
to dobrze dowiedzieć się czemu w końcu postanowiła zaakceptować mnie w roli
twojej żony i ostatnio przestała być taka złośliwa. Po prostu jestem jej
niezbędna do osiągnięcia własnego celu jakim jest podtrzymanie rodu
Jastrzębskich skoro nie zanosi się by Monika w niedalekiej przyszłości miała to
zrobić. I wcale nie jestem bezpłodna.- Dodałam bez ładu i składu.
-
Nikt tego nie sugeruje. – Odpowiedział mi spokojnie Mariusz. A ja byłam tak
wściekła, że miałam ochotę kogoś uderzyć.- Kładźmy się spać: dzisiejszy dzień
był bardzo męczący.
-
A więc idź: ja wcale nie jestem zmęczona.
-
Ewelina…
-
Doczytam książkę, której nie skończyłam.
-
Jesteś pewna?
-
Tak!- Praktycznie wrzasnęłam.
-
W porządku. A więc dobranoc.
-
Dobranoc.- Odpowiedziałam z trudem, a raczej wycedziłam. Bo choć po prawie
półtora roku spędzonych jako żona Mariusza przejęłam od niego trochę spokoju i
wyrozumiałości, to jednak mój burzliwy temperament nie zniknął tak po prostu.
-
Mogę chociaż liczyć na buziaka na dobranoc czy jak do ciebie podejdę to mnie
ugryziesz?- Usłyszałam jeszcze jego głos. I choć bardzo starałam się
powstrzymać cisnący mi się na usta uśmiech to nie potrafiłam. Mariusz w jednej
chwili sprawił, że moja wściekłość gdzieś wyparowała.
-
Dlaczego nawet to mi odbierasz?- Spytałam gdy nie czekając na odpowiedź
podszedł bardzo blisko mnie cmokając w prawy policzek.
-
Co?- Spytał.
-
Szansę na to by się na ciebie gniewać.
-
A dlaczego chcesz się na mnie gniewasz?
-
Bo mnie irytujesz.
-
Naprawdę?- Szepnął całując mnie gdzieś w okolicy szyi. Z trudem stłumiłam
westchnienie.
-
Tak. Uważasz, że nie chcę mieć dziecka, ale to nieprawda. Ostatnio…ostatnio
coraz częściej o tym myślałam.
-
Mówisz poważnie?- W jednym momencie mój
mąż podniósł głowę do góry zaprzestając swoich pieszczot.- Nieśmiało skinęłam
głową.
-
Chciałam tylko najpierw dokończyć nową kampanię promocyjną nad którą pracuję w
firmie twojej ciotki. Nie mogę tak po prostu zostawić wszystkiego od tak. Już nacieszyłam się swoim awansem. Ale dogadywanie twojej matki mnie
zirytowało.
-
Dlatego mi nie powiedziałaś?
-
Tak.
- I nie mówisz tak dlatego, że moja matka…
-
…nie, wyrosłam już z takich chwytów. Poza tym to…jeszcze przed miesiączką
odstawiłam pigułki. Miałam ci o tym powiedzieć dziś lub jutro wieczorem jako dodatkowy prezent urodzinowy gdy już przestanę krwawić ale twoja matka mnie uprzedziła.
- Nawet nie wiesz jak sie cieszę.
- Poczekaj, jeszcze nie skończyłam więc nie ciesz sie aż tak bardzo. Bo w najbliższym czasie wolałabym jeszcze trochę poczekać. Gdy rozmawiałam na ten temat z ginekologiem poradził mi żeby przez miesiąc lub dwa po odstawieniu hormonów wstrzymać się ze staraniem się o dziecko: tak na wszelki wypadek by było zdrowe.
- Nawet nie wiesz jak sie cieszę.
- Poczekaj, jeszcze nie skończyłam więc nie ciesz sie aż tak bardzo. Bo w najbliższym czasie wolałabym jeszcze trochę poczekać. Gdy rozmawiałam na ten temat z ginekologiem poradził mi żeby przez miesiąc lub dwa po odstawieniu hormonów wstrzymać się ze staraniem się o dziecko: tak na wszelki wypadek by było zdrowe.
-
To dlatego dziś nie chcesz iść spać razem ze mną?
-
Nie.- Odpowiedziałam z rozbawieniem.- Dlatego kupiłam wczoraj prezerwatywy. Dwa
miesiące wstrzemięźliwości to stanowczo zbyt długo, nie uważasz?
A ja wciąż głupia miałam nadzieję że jednak Ewelina o Artur sie zejdą :( jej związek z Mariuszem jest bez żadnego temperamentu , nie wiem ale jak dla mnie nie pasują do siebie małżeństwo typu ,,po slubie istna sielanka a dwa lata później on ciągle w pracy on z dzieckiem w domu podejrzewając ze jej mąż ma jakieś kochanki" no nie wiem może się mylę. Mimo wszystko opowiadanie genialne jak wszystkie i ciesze się ze postanowilas zrobić więcej części <3 buziaki Daria :*
OdpowiedzUsuńA ja jakos tak sobie myślę, że Ewelina będzie a Arturem, nie wiem co się stanie z Mariuszem, ale cos mi mówi, że wszystko sie obróci o 180 stopni.
OdpowiedzUsuńPozdrawiam
Ania
Dawno nic nie komentowałam, ale ciągłe pisanie jaka to jesteś wspaniała jest trochę monotonne. Jednak cały CZAS CZYTA. I doszłam do wniosku, że mimo mojej początkowej niechęci Ewelina jest szczęśliwa Z Mariusze. Ale znając Twoją pomysłowość niedługo namieszasz w ich związku. Nawet mam wrażenie, że w tym rozdziale coś już na ten temat napisałaś. Czekam niecierpliwie na następną część z niecierpliwością :) Pozdrawiam roksana
OdpowiedzUsuńTeż myślę że jednak Mariusz wypadnie z gry jednak musiałabyś włączyć wątek niewesoły. Lepiej byłoby kolorowo ale czas pokaże. Ja zakładam że Ewelina zajdzie w ciążę z Mariuszem a będzie wychowywać z Arturem
OdpowiedzUsuńTeraz rozumiem po dwukrotnym przeczytaniu rozdziału połączenie dusz za kilka miesięcy na razie szczęśliwa czyli na 100% Mariusza nie będzie przy niej a że to wielka miłość i zjednoczenie dusz to znaczy że rozdzieli ich los oby niekoniecznie zły
OdpowiedzUsuńJa też mam ciągle nadzieje, że będzie z Arturem.
OdpowiedzUsuńPozdrawiam
Justyna
Kiedy kolejna część ?bo wchodzę co 5 minut żeby sprawdzić czy nic nie dodałaś , już nie mogę się doczekać :*
OdpowiedzUsuńDzisiaj zacznę pisać ale chyba nie uda mi się skończyć bo rozdział będzie długi
Usuń