Łączna liczba wyświetleń

wtorek, 1 marca 2016

Maskarada część IX



Gdy wygarnęłam Mariuszowi i nie zgodziłam się by odwiózł mnie do mieszkania, zrobiłam to co zapowiadałam Jastrzębskiemu. A mianowicie wróciłam do klubu. Dopiero wchodząc do ciepłego pomieszczenia zdałam sobie sprawę jak bardzo zmarzłam. Nie tylko na zewnątrz ale również w środku.
- Ewelina w porządku? Widziałem jak wybiegłaś z klubu, ale nigdzie cię potem nie mogłem znaleźć.- Artur nie mógł odnaleźć mnie w gorszym momencie. W końcu to znowu przez niego rozpadł się mój związek z chłopakiem. A raczej byłym chłopakiem. Dlatego by uniknąć uduszenia go bądź zrobienia mu krzywdy w inny sposób postanowiłam go zignorować. Szkoda tylko, że on nie był świadomy moich morderczych planów.- Gdzie Mariusz? Ewelina?
- Daj mi spokój.
- Pokłóciłaś się z nim?
- Nie, zerwaliśmy. Możesz więc sobie gratulować. Czyż właśnie nie o to ci chodziło?- Odpowiedziałam mu pytaniem, ale to był błąd bo od razu zaszedł mi drogę.
- Naprawdę się z nim rozstałaś?
- A można się rozstać na żarty? Ach, zapominałam że w twoim świecie można spotykać się na żarty, więc zrywać pewnie też.
- Chcę ci tylko pomóc. Nie zachowuj się jak dzieciak.
- Ha, i mówi to najbardziej niedojrzały facet jakiego znam. I odsuń się wreszcie. Muszę iść do tej cholernej łazienki, a potem wyjść z klubu.- Powiedziałam twardo starając się go wyminąć, ale wtedy powiedział coś co spowodowało, że przystanęłam:
- Przykro mi z powodu Mariusza.- Rzucił a ja mało co nie wybuchłam śmiechem słysząc taką hipokryzję. Jaja sobie robił czy co?! Po raz drugi niszczył mój związek ze zwykłego egoizmu i udaje, że to nie było celowe? Dlatego powodowana złością spytałam go retorycznie:
- Czy właśnie nie o to chodziło ci wtedy na parkiecie? O to byśmy się rozstali?
- Nie, chciałem tylko byś zrozumiała co jest dla ciebie ważne.- Bo ty naturalnie doskonale to wiesz, pomyślałam: ale zamiast tego nie chcąc się kłócić spytałam po prostu zrezygnowanym tonem:
- Co jest z tobą nie tak, Artur hm? Możesz mieć ka…no może nie każdą ale wiele dziewczyn na jedno skinienie palca. Do tego nie musisz martwić się o pieniądze. Ale mimo to uparłeś się żeby zrujnować życie właśnie mi. Serio aż tak mnie nienawidzisz za ten układ który nawiązaliśmy? A może swojego kuzyna?
- Dobrze wiesz, że to nie tak. Moje uczucia wobec ciebie są szczere.
- Uczucia? Ty po prostu jesteś zły za to, że gorszy w twoim mniemaniu od ciebie Mariusz mnie zdobył. Dopiero teraz to zrozumiałam. I może nawet gdzieś tak w swojej głowie uroiłeś sobie, że rzeczywiście mnie kochasz ale to bzdura. Gdyby tak było to nie całowałbyś się dzisiaj z Julitą nie wspominając o innych kobietach z którymi z pewnością przez ostatnie tygodnie miałeś styczność. Poza tym gdybym w końcu się ugięła, oczywiście czysto hipotetycznie, i poszedłbyś ze mną do łóżka przekonałbyś się, że dziewczyny z którymi się dotychczas zadawałeś są sto razy ładniejsze, zabawniejsze i ciekawsze ode mnie, więc po tygodniu byś mnie rzucił. Abstrahując już od tego, że być może to właśnie to jest motorem twoich uczuć, co? Urobiłeś wszystkie stażystki z naszej grupy: Kamilę, Darię i Olkę a głupia pensjonarka Ewelina się nie ugięła?
- To co powiedziałaś to wcale nie jest…
-…przykro mi w takim razie, że niestety nie jestem gotowa dać ci się wykorzystać bylebyś się tylko o tym przekonał.- Odepchnąwszy lekko, przerwałam mu bezceremonialnie kierując się  w stronę toalet. Tam szybko weszłam do jednej z kabin.
I ryczałam chyba z dziesięć minut. Byłam wściekła na Artura, na Kamilę, na Mariusza, ale chyba najbardziej na siebie. Bo z całego serca żałowałam tego co powiedziałam Jastrzębskiemu.
Przy tobie się dusiłam.
Tego w tobie nienawidzę.
Chciałabym cię uderzyć.
To były tylko słowa, ale miały niszczycielską wartość. Nawet nie chciałam teraz myśleć jak bardzo podle musi czuć się Mariusz skoro potwierdziłam jego podejrzenia o tym, że niby go nie kochałam kierując się interesownością i poczuciem bezpieczeństwa jakie mi dawał. A przecież bardzo go kochałam. To takie banalne, że człowiek odkrywa to dopiero poniewczasie. Dlaczego człowiek ma tę przywarę odpłacania innym za doznaną krzywdę? Dlatego po prostu nie mogłam zachować się godnie i starać się nie poddać emocjom?
Naturalnie on też nie był bez winy. Nie chciałam teraz myśleć o tym, że jeśli kocha mnie tak mocno jak mówi to powinien o mnie walczyć a nie poddawać się walkowerem. A w jego mniemaniu po prostu dawał mi możliwość do odnalezienia klucza swojego serca. I tylko ja mogłam zdecydować czy jest nim właśnie on czy Artur. Tyle, że z drugiej strony….z drugiej strony to było strasznie beznamiętne. Argumenty Jastrzębskiego były logiczne, dobrze przemyślane, precyzyjne i dlatego…dlatego bardzo bolały. No bo czy ktoś kto jest w stanie kończyć związek w taki sposób może naprawdę kochać?
Gdy choć trochę zdołałam się opanować wyszłam z kabiny idąc do najbliższej umywalki. Potem przemyłam twarz. Właściwie nie wyglądałam bardzo źle, chociaż tusz do rzęs dość mocno mi się rozmazał. Ale przy odrobinie wyobraźni można by uznać stan mojej twarzy za zabieg celowy. Opanowawszy się nieco wyszłam z łazienki by przekonać się, że Artur wciąż na mnie pod nią czeka. Ignorując go skierowałam się w stronę loży by oznajmić komuś, że wychodzę. Wbrew temu co wykrzyczałam Mariuszowi na odchodnym, ostatnie na co w tej chwili miałam ochotę to zabawa.
Kilka minut później zbywając „troskliwe” pytania o to co się stało, wyszłam z klubu. W nocnym autobusie wiele razy sięgałam po swoją komórkę by zadzwonić do Mariusza, ale coś mnie od tego powstrzymywało. W końcu to on ze mną zerwał, mówiła moja duma, więc tylko on może sprawić byśmy się znów zeszli. Tyle tylko, że czy gdyby role się odwróciły i gdybym to ja zobaczyła klejącą się do Jastrzębskiego laskę, jego biernie czekającego aż tamta go pocałuje to czy postąpiłabym inaczej? Z perspektywy czasu oraz gdy opadły emocje zdałam sobie sprawę, że Mariusz i tak okazał mi dużo wyrozumiałości. Nie oskarżał, nie obwiniał, nie nazywał brzydkimi określeniami w przeciwieństwie do mnie. Wciąż powtarzał tylko jaka to ja nie jestem wspaniała podkreślając, że to jego wina iż do mnie nie pasuje. Bo jest nudny, sztywny i sprawia że się przy nim kontroluję. Nie rozumiał, że ja wcale go tak nie odbierałam…
Boże, nie mogłam o tym teraz myśleć, bo nawet tylko ta czynność sprawiała, że łzy piekły mnie pod powiekami. Ani nawet dzisiejszej nocy, bo była już pierwsza gdy wróciłam z klubu do domu a natłok myśli spowodował, iż nie mogłam spać. Poza tym to była moja pierwsza noc w nowym mieszkaniu. Teraz w duchu śmiałam się do rozpuku gdy przypomniałam sobie swoje wcześniejsze plany. Wedle nich powinnam teraz spędzać pierwszą noc z Mariuszem, bo w końcu postanowiłam sama delikatnie mu to zasugerować a nie czekać aż on wykona pierwszy krok.
Rano było jeszcze gorzej.
Dodatkowo spotęgowały się moje wyrzuty sumienia za to, że w złości wykorzystałam własne kompleksy Mariusza by małostkowo go zranić. No i za mieszkanie w którym spędziłam swoją pierwszą noc. Jak u licha miałam w nim mieszkać przez pół roku skoro było wynajęte na nazwisko Mariusza? A ja nie oddałam mu do tej pory ani grosza za najem? W końcu mój były chłopak naprawdę może pomyśleć, że byłam materialistka i oszustką, której zależało tylko na kasie.
Miałam szczęście (albo i nieszczęście), że zerwaliśmy w piątek, bo cały weekend miałam na to by sobie trochę popłakać i porozpaczać (z małą przerwą na przewiezienie reszty rzeczy z domu pani Bożenki). Raz nawet zdesperowana chwyciłam za komórkę wybierając numer Mariusza, ale abonent znajdował się poza zasięgiem. Tyle, że gdy zrobiłam to ponownie to znowu był brak zasięgu…trzeci raz nie próbowałam, bo nie wierzę w przypadki. A fakt, iż Mariusz nie odbierał ode mnie telefonów wyraźnie świadczył o tym, że nie chce tego robić. A z skoro nie chciał tego robić to ja muszę to uszanować i pogodzić się z naszym rozstaniem.
Pierwsze trzy dni nowego tygodnia tylko dzięki pracy pozwalały mi non stop nie myśleć o byłym chłopaku. Ale o dziwo nie roztrząsałam naszego rozstania (co nie znaczyło, że już się z tym pogodziłam), ale słowa które wypowiedział do mnie Jastrzębski. Początkowo traktowałam je zupełnie abstrakcyjnie, uważałam że mylił się w każdym elemencie gdy czynił mi te swoje  wyrzuty. Tyle, że teraz zaczęłam dostrzegać w nich ziarenko prawdy. I chyba to sprawiało mi największy ból: fakt że miał rację. W końcu zachowywałam się przy nim inaczej, byłam mniej spontaniczna, mniej się uśmiechałam. Ale to wcale nie działo się z powodów o których on mówił. Wcale nie dlatego że było mi z nim źle. Po prostu przy nim czułam się inną osobą, lepszą osobą. To było całkiem naturalne…a przynajmniej tak mi się wydaje.
Tego samego wieczoru, by nie poddawać się dołującym myślom zdecydowałam się odwiedzić dom spokojnej starości. Trochę obawiałam się, że mogę przypadkiem spotkać Artura, bo jakimś cudem czasami potrafił trafnie przewidzieć moment moich wizyt, ale powiedziałam sobie, że gdy tylko tak się stanie to od razu wyjdę. Od tamtego nieszczęsnego wieczoru w klubie nie zamieniłam z nim ani słowa i nie miałam też zamiaru tego robić. Tym razem po prostu przesadził. Naturalnie nie zwalałam na niego całkowitej winy za rozpad mojego związku z Mariuszem- w końcu gdybym nie miała swojego za uszami to nie doszłoby do rozstania- jednak wciąż niezaprzeczalnie między nami mącił. Jednak upływający czas sprawił, że moja złość na niego się zmniejszyła a nawet minęła. Doszłam nawet do nieco absurdalnych wniosków, że w innych okolicznościach i wobec innej kobiety jego zainteresowanie mogło by zostać potraktowane pochlebnie. W końcu był dość wytrwały i konsekwentny w swoich działaniach, co z pewnością imponowałoby mi gdybym…no właśnie: gdybym go kochała. Ale ja nie byłam w nim zakochana. Ani trochę. Do tej pory nie mogłam zrozumieć i znaleźć wytłumaczenie tego co stało się między nami na parkiecie tuż przed zjawieniem się Jastrzębskiego. Bo to nie pożądanie i chęć pocałunku Artura sprawiła, że nie odsunęłam się od niego natychmiast, ale zwykły szok. To głupie wyjaśnienie, ale tylko takie przychodziło mi do głowy. Chociaż z drugiej strony faceci też często tłumaczą się w ten sposób swoim partnerkom: to ona mnie pocałowała. Dlaczegóżby więc nie miałoby to działać w obie strony?
Muszę przyznać, że wizyta w ośrodku (a raczej rozmowa z panem Andrzejem) znacznie podniosła mnie na duchu. Oczywiście staruszek od razu zauważył mój nieco zdołowany nastrój pytając co się stało. Nie miałam zamiaru udawać, że nic; poza tym żal i frustracja siedziały we mnie tak głęboko, iż w końcu dałam sobie okazję do pozbycia się ich. Powiedziałam więc całą prawdę o moim udawanym związku z Arturem a potem prawdziwym z Mariuszem. I o tym jak to okazało się, iż są kuzynami a Chojnacki uznał, że się we mnie zakochał. No i o tym jak to teraz uprzykrza mi z tego powodu życie.
- Ech tam: wy młodzi. Teraz z każdej rzeczy robicie wielki problem. Roztrząsacie najmniejszą błahostkę sprawiając, że rośnie do niewyobrażalnych rozmiarów. A przecież w każdym związku istnieje i tak masa przeszkód, wiec nie ma co ich mnożyć.- Nie powiem, żeby podobał mi się jego protekcjonalny komentarz: tylko zdziwienie powstrzymało mnie przed jakąś złośliwą repliką. I dlatego też słuchałam dalej:- A miłość jest bardzo prosta i wbrew pozorom nieskomplikowana: dla niej nie liczy się czas, odległość, wiek, status społeczny, moralność. Ona po prostu jest albo jej nie ma. Nie znika tak po prostu choć potrafi pojawić się całkiem niespodziewanie. Choć droga by w niej wytrwać nie jest usłana różami
- Rozumiem i pewnie w tym co pan mówi jest trochę racji. Ale z całym szacunkiem, takie generalizowanie i mądralikowanie wcale mnie teraz nie pociesza. Ani nie pomaga.
- Bo nie to było moim zamiarem. Jeszcze nie rozumiesz? Więc powiem wprost: skoro kochasz tego całego Mariusza to nie wiem co tu jeszcze robisz. Owszem, szkoda mi Artura bo naprawdę jest wartościowym choć nieco zagubionym chłopcem; ale to raczej kwestia zbyt dużej ilości forsy i cugli jakich popuszczają mu rodzice. No ale serce to nie sługa.
- Ale ja już sama nie wiem czy kocham Mariusza.- Powiedziałam w końcu.- To znaczy wiem, że go kocham, ale nie wiem czy to wystarczy. Tyle nas różni a jeszcze więcej dzieli.
- Czy ty w ogóle słuchałaś co powiedziałem do ciebie wcześniej, dziewczyno? Wyznałaś, że bardzo za nim tęsknisz, że uwielbiasz spędzać z nim czas, że jego nadmierna powaga wcale cię nie przeraża a fascynuje, że nie potrafisz tak po prostu o nim zapomnieć…jeśli to nie jest miłość to nie wiem co nią jest. A to, że czasami wydaje ci się beznamiętny czy też próbuje coś narzucić: co znając ciebie wydaję mi się być mało prawdopodobne, albo też irytuje cię jego doskonałość, bogactwo czy matka, to po prostu przeszkody które sama sobie wymyślasz. Jeśli masz ochotę zjeść na obiad szpinak z makaronem to ani fakt, iż musisz iść wcześniej do sklepu i kupić składniki, ani też to że przygotowanie pozostanie na twojej głowie nie zniechęci cię od tego. Tak samo jest z uczuciem i miłością: jeśli chcesz kogoś kochać to będziesz go kochać całą wieczność. Ale jeśli będziesz szukać w tej osobie wad, jeśli sama będziesz wątpić w swoje uczucie, wymyślać coraz to nowe przeszkody…to w końcu rozpad związku będzie jak samospełniająca się przepowiednia. Dlatego zacznij od tego czy jesteś gotowa na ryzyko i trudy budowania związku co nie jest łatwe. Jeśli nie to po prostu się w to nie pakuj, bo potem będzie jeszcze trudniej. Widzisz, miłość to kwestia podejścia. Czy wiesz dlaczego dawniej ludzie się nie rozwodzili a jeśli już robili to bardzo rzadko? Wcale nie z powodu wygodnictwa, chęci uniknięcia skandalu czy etykietki rozwodnika. Oni po prostu wiedzieli, że jedno potknięcie nie oznacza końca związku. Nie interpretowali z osobna poszczególnych zachowań drugiej strony, nie wywlekali wciąż tej samej przypalonej patelni albo wypitego piwa. W czasach w których żyłem przedmiotów się nie wyrzucało a naprawiało, bo tak byliśmy nauczeni. Dlatego tak samo postępowaliśmy w sprawach miłości: ja przeżyłem z jedną kobietą ponad 40 lat życia i wcale tego nie żałuję. I nie żałuję tego, że przed nią ani po niej nie było w moim życiu innej, że nie miałem szansy spróbować z kimś innym z kim być może mogłoby mi być lepiej. Wcale tego nie neguję, ale że nie miałem okazji się o tym przekonać uważam że Lilka była miłością mojego życia i właśnie z nią było mi idealnie.  Myślę, że na tym polega problem dzisiejszej młodzieży: bo mają porównanie, masę porównań. Wszystko jest dostępne, modne jest tzw. „wypróbowywanie się”, wierność stała się nudna: a gdy chłopak jest prawiczkiem czy dziewczyna dziewicą to okropny wstyd. Gdy ja byłem młody to był dar: nigdy nie nazywano tego „uprawianiem miłości” jakby to był jakiś sport; nigdy nie mierzono prestiżu mężczyzny ilością kobiet z którymi spał. Ale chyba trochę odbiegłem od tematu.
- Wcale nie. A nawet jeśli to…to to co pan mówi to bardzo ciekawe.
- Tak.- Pan Andrzej uśmiechnął się choć nie tak filuternie jak zwykle. A ja wciąż nie mogłam wyjść z szoku, że te słowa wydobyły się z ust tego zabawnego staruszka, któremu w głowie zawsze były wygłupy i karty.- Zaskoczyłem cię co?- Spytał chwilkę później jakby domyślając się moich myśli.
- Tak.- Przyznałam, bo i nie było co kryć. We własnych myślach wciąż przetrawiałam jego słowa.- Nawet bardzo.
- W takim razie bardzo mnie to cieszy. To znaczy fakt, iz dałem ci do myślenia. Jesteś wyjątkową dziewczyną i wierzę, że postąpisz właściwie; tak byś była szczęśliwa. Bo życzę ci tego z całego serca. Poza tym tak byłoby lepiej dla mnie, bo w takim smętnym nastroju twoje towarzystwo jest bardzo męczące.
- Dziękuję.- Odpowiedziałam troszkę rozbawiona gdy wrócił do swojego zwyczajowego kpiarskiego tonu. Przynajmniej zanim nie dodał:
- I nawet jeśli w duchu widziałbym ciebie z Arturem…
-…panie Andrzeju.- Zaperzyłam się, ale widząc jak mrugnął do mnie okiem tylko ostrzegawczo pokręciłam głową.
-…to serce nie sługa i z wielką chęcią odtańczę walca na twoim weselu z tym całym Mariuszem.
- Nie wiem czy to w ogóle kiedykolwiek nastąpi, ale bardzo dziękuję za życzenie.
- Jeśli tego pragniesz to tak się właśnie stanie.
- Tyle że chcieć to nie zawsze móc.- Odpowiedziałam mu.
Nie powiem żeby rada pana Andrzeja sprawiła, że od razu poleciałam do Mariusza jak na skrzydłach. Wciąż miałam w głowie mętlik; poza tym wbrew temu jak pięknie brzmiały wygłoszone przez staruszka słowa to i tak uważałam miłość za skomplikowaną sprawę. Poza tym bałam się spotkania z Mariuszem. Bałam się tej kategoryczności i braku odwrotu. Bo co jeśli odeśle mnie z kwitkiem? Teraz mogłam się jeszcze łudzić, że mnie kocha i mu na mnie zależy. Ale nasze następne spotkanie przecież wszystko miało rozstrzygnąć.
W czwartek ponownie wybrałam numer byłego chłopaka, ale stchórzyłam i po pierwszym sygnale się rozłączyłam. Właściwie to nie byłam nawet pewna czy nie zrobiłam tego wcześniej. Bo zaraz gorzki żal i moment w którym ze mną zerwał wrócił jak bumerang. Ale do piątku zdecydowałam, że powinnam porozmawiać z nim jeszcze raz: nawet jeśli tylko po to by spłacić mieszkanie które mi dał. Miał kasę czy nie miał, nie miałam prawa przyjmować od niego niczego…no może z drobnymi wyjątkami, pomyślałam patrząc na leżącą na biurku srebrną bransoletkę. Przypomniałam sobie okoliczności podarowania mi tego prezentu; zapowiedź inwigilacji Moniki, złośliwą pani Jastrzębską i jej okropną kolację urodzinową. A on mi jeszcze dał tę bransoletkę. Kochał mnie, byłam tego pewna. Ale z drugiej w ogóle nie ufał i wierzył w to że kocham jego kuzyna. Poza tym zranił tak po prostu rzucając. A ja chciałam się jeszcze przed nim ukorzyć? Ale byłam mu przecież winna przeprosiny, przecież prawie pocałowałam się z Arturem…
Ostatecznie wciąż bijąc się z myślami w piątkowy wieczór postanowiłam się do niego wybrać (tzn do Mariusza). Wiedziałam, że o dwudziestej powinien skończyć pracę, a przynajmniej kończył ją o tej godzinie gdy jeszcze się ze sobą spotykaliśmy, więc koło ósmej przyszłam pod jego mieszkanie. Gdy po pół godzinie się nie zjawił przypomniałam sobie, że czasami w piątki potrafił pracować do dziewiątej bo po końcu tygodnia wolał zostawiać wszystkie swoje sprawy dokończone. Dlatego wyjmując słuchawki i telefon postanowiłam usiąść na schodach i na niego poczekać. Nawet gdy chwilę później zaczął padać ten przeklęty deszcz. W pierwszej chwili pomyślałam, że to znak; znak bym poszła stąd jak najprędzej, ale z drugiej strony czułam się głupio koczując przed domem Jastrzębskiego przez (tu spojrzałam w ekran komórki)…matko, dwie godziny z czego ponad jedną na deszczu. Toby wyjaśniało dlaczego było mi tak cholernie zimno.
Z każdą upływającą minutą coraz bardziej traciłam nadzieję na to, że Mariusz wróci na noc do domu. Być może nocował u matki bądź siostry, a ja jako totalna idiotka zamiast do niego zadzwonić (a przynajmniej spróbować skoro postanowił ignorować moje telefony), po prostu siedziałam przed wejściowymi drzwiami licząc na to że przyjdzie. Ale z drugiej strony gdybym się poddała oznaczałoby to, że ponad dwie i pół godziny spędziłam na deszczu i wietrze całkiem niepotrzebnie. Dlatego nie pozostawało mi nic innego jak tylko czekać. I w końcu się doczekałam: gdy całkowicie zrezygnowana niemal leżałam na wycieraczce jak jakiś bezdomny kuląc się przed deszczem który kilka minut temu zaczął znów padać.
- Ewelina? Co ty tu robisz? I to w takim stanie?- Choć nie było to przywitanie na jakie liczyłam to mimo to uśmiechnęłam się do niego. Bo w końcu się go doczekałam. – Matko, wstań. Jesteś cała mokra.- Bez słowa sprzeciwu wykonałam polecenia Mariusza albo raczej się starałam, bo nie przewidziałam że zmarznięte i przemoczone kończyny mi to uniemożliwią. Na szczęście jednak przed upadkiem uratowały mnie bystre ramiona byłego chłopaka, który bez wahania wypuścił swoją parasolkę bym nie spadła ze schodów (no dobra, właściwie były to tylko trzy niewysokie schodki, ale mimo wszystko). W innych okolicznościach pewnie by mnie to ucieszyło; teraz jednak z trudem utrzymywałam się na ścierpniętych nogach. – Boże, jesteś przemarźnięta. Jak długo tu czekasz?
- Jakiś czas.- Odpowiedziałam mu enigmatycznie.
- Wiesz co Mariusz? Dokończymy ten projekt w weekend. Jak widzę masz teraz inne zajęcie.- Dopiero teraz  patrząc w bok zauważyłam, że przy furtce domu stoi współpracownik Jastrzębskiego, Szymek. Byłam chyba zbyt zmarznięta by czuć choć odrobinkę zakłopotania.
- Jasne, przepraszam.- Powiedział Jastrzębski.
- Nie ma za co.- Odparł mu tamten, a potem usłyszałam dźwięk zamykanej furtki. Potem Mariusz wciąż nie wypuszczając mnie z ramion zaczął kierować się w stronę drzwi wejściowych swojego domu. I wstukiwać pin.
- Parasolka.- Wyszeptałam.
- Hm?
- Zostawiłeś na dworze parasolkę.- Wyjaśniłam gdy znaleźliśmy się w środku domu.
- Pal licho parasolkę. Teraz muszę zająć się tobą. Nie mogę uwierzyć, że tak po prostu czekałaś tu w deszczu. Przecież jeszcze trochę i byś zamarzła.
- Chciałam z tobą porozmawiać.
- Więc trzeba to było zrobić jutro w dzień a nie późnym wieczorem. Albo najpierw się umówić.
- Nie odbierałeś moich telefonów.- Przypominałam.- Skąd miałam wiedzieć że teraz nie będzie podobnie?
- Idź do salonu i poczekaj na mnie. Zaraz przyniosę z łazienki ręczniki…- Rzucił jeszcze a potem prawie biegiem poszedł w stronę łazienki. A ja zamiast spełnić jego polecenie zdjęłam przemoczoną kurtkę i buty. Potem ostrożnie zaczęłam poruszać palcami u stóp. Cholera, naprawdę chyba zaczęłam zamarzać.- Co ty tu jeszcze robisz?! Przecież miałaś być w salonie.
- Nie chciałam brudzić ci dywanu i podłogi. Mam mokre skarpetki.
- Guzik mnie obchodzą podłoga i dywan. Chodź.- Narzuciwszy na mnie śnieżnobiały mięciutki ręczniczek zdecydowanie pociągnął mnie w stronę salonu. Tam znów zaprotestowałam gdy chciał bym usiadła na sofie.
- Nie mogę, bo ją zniszczę.
- Więc posadzę cię na niej siłą.- Prawie krzyknął. Był wyraźnie zirytowany. Dlatego spytałam:
- Gniewasz się na mnie?
- A nie mam powodu? Jak można być tak lekkomyślnym? Przecież padał deszcz. I choć kalendarzowo mamy wiosnę to wciąż temperatura nie przekracza pięciu stopni. A ty musiałaś tam sterczeć przynajmniej półtorej godziny. Boże, drogi. Jeśli nabawisz się zapalenia płuc to…- Nie słuchałam go dalej, bo uświadomiłam sobie dwie rzeczy. Moja wizyta zupełnie go zaskoczyła. A to spowodowało, że nie mógł powstrzymać swoich emocji. Emocji których tak bardzo w nim pragnęłam-…na dodatek jeszcze się uśmiechasz. Widzisz, już masz gorączkę.- Ciągnął wciąż zirytowanym głosem jednocześnie przykładając mi dłoń do czoła. A ja zrozumiałam że on wciąż mnie kocha. Bo w końcu zmusiłam go do ukazania prawdziwych uczuć: troski, opiekuńczości i oddania wbrew temu iż się rozstaliśmy. Nawet jeśli była to również złość na mnie samą.- Idę do kuchni po coś ciepłego do picia dla ciebie i aspirynę. A ty w tym czasie zdejmij te przemoczone spodnie i owiń się ręcznikiem. Drugim osusz sobie włosy. Przyniosę ci jeszcze jeden żeby było ci cieplej. Albo najlepiej jakieś ubranie na przebranie zanim twoje własne się wypierze i wyschnie.
- Nie trzeba.- Odpowiedziałam, ale mówiłam już tylko do ciebie. Potem przymknęłam oczy wciąż się uśmiechając pod nosem. Jakiś czas później zdjęłam mokre spodnie i skarpetki (na szczęście bieliznę miałam suchą) owijając się kolejnym miękkim ręcznikiem. Od razu poczułam się lepiej.
Po przyjściu Mariusza musiałam słuchać jego wyrzutów, wypić okropną aspirynę (oczywiście zapobiegawczo) i włożyć zostawiony tu kiedyś przez Monikę sweter. Na szczęście ostro zaprotestowałam, więc uniknęłam tego ostatniego gdy Mariusz zaproponował że przyniesie mi swój. Na to mogłam przystać, choć jego chyba rozbawiła moja demonstracja niechęci. Gdy zrobiło mi się cieplej a Mariusz odniósł moje mokre rzeczy do pralni i wrócił z powrotem do mnie, atmosfera stała się niezręczna. Bo nic nie było już do zrobienia. Poza tym, gdy minęła mu pierwsza chęć troski o mnie,  chyba zaczął zdawać sobie sprawę, że jestem dziewczyną z którą rozstał się tydzień temu. I która nie powinna mieć tu czego szukać. Zwłaszcza po jedenastej wieczorem. A może właśnie delikatnie chciał mnie spławić? Tyle, że jako dżentelmen nigdy tego nie zrobi.
- Cieplej ci już?- Spytał w pewnym momencie nie patrząc mi w oczy.
- Tak.- Odpowiedziałam.- Dziękuję. I przepraszam za kłopot.
- Mam tylko nadzieję, że ta wizyta nie sprawi że się poważnie rozchorujesz.
- Raczej nie. Mam bardzo silną odporność i byle deszcz…- urwałam, bo dokładnie w tym momencie poczułam kręcenie w nosi i kichnęłam. Mariusz spojrzał na mnie z delikatnym uśmiechem.- To tylko dowód na to, że mój organizm się broni przed infekcją.- Dodałam w odpowiedzi na jego nieme oskarżenie o to, iż jednak nie miałam racji.
- Przyniosę ci jeszcze coś na wzmocnienie.- Mariusz właśnie wstawał z fotela, ale ja go powstrzymałam:
- Nie, to niepotrzebne, naprawdę. Ja chciałam z tobą porozmawiać.
- W takim razie słucham.- Odpowiedział mi ponownie zajmując miejsce w fotelu. A temat który chciałam podjąć sprawił że się zmieszałam.
- Ja…ja przyszłam tu żeby cię przeprosić. To znaczy nie za to że koczowałam pod twoim domem ponad trzy godziny jak jakaś bezdomna, ale za to co wtedy powiedziałam o tobie przed klubem. Ja wcale tak nie myślę, Mariusz. Mówiłam to w złości tylko po to by cię zranić. Bo mimo tego, że mnie rzuciłeś, to jesteś wspaniałym facetem. I chciałam żebyś to wiedział nawet jeśli teraz mnie nie cierpisz.
- Ewelina to naprawdę nie jest…
-…nie, spokojnie: daj mi tylko dokończyć. Obiecuję, że nie zamierzam znów o cokolwiek błagać albo ci dorzekać. Po prostu chciałabym abyś to wiedział.- Zrobiłam krótką pauzę na zebranie myśli.- Zacznę od tego, że miałeś co do mnie rację: to co zaszło między mną a Arturem było też moją winą. I choć wcześniej tak tego nie odbierałam to teraz wiem, że go zachęcałam. Ale wcale nie dlatego, że wahałam się którego z kuzynów wybrać albo nie dlatego że wybrałabym jego gdyby dorósł do związku jak się kiedyś wyraziłeś. Nie, Artur nigdy nie byłby drogi mojemu sercu tak jak ty…to znaczy nawet gdyby przestał być taki beztroski czy obiecał że pozostanie mi wierny; albo gdyby nie było cieb…gdybym nie kochała nikogo innego to i tak nic by z tego nie wyszło.  Tyle, że…ogromnie wstyd mi się do tego przyznać, ale jego zainteresowanie mi schlebiało. Nie jestem piękną, wystrzałową laską za którą faceci oglądają się na ulicach. Od śmierci rodziców praktycznie nie mam czasu na zabawę, a przedtem nie interesowałam się rówieśnikami na tyle, by z którymś z nich zbudować coś trwalszego. Dlatego fakt, że ktoś taki jak Artur to zrobił…może było w tym coś z psa ogrodnika tak jak wyraziła się Kamila, ale nie w dosłownym tego słowa znaczeniu. Po prostu gdy zobaczyłam go z Julitą poczułam rozczarowanie, że tak szybko mu się znudziłam. Całkiem paradoksalnie zresztą bo jednocześnie chciałam również, by Chojnacki w końcu dał mi spokój. To wszystko. Teraz wiem, jakie to było głupie; jak żenująca była moja próżność ale nie potrafię już zmienić przeszłości.
- Cieszę się, że mi o tym powiedziałaś.
- To jeszcze nie koniec. Myślałam również nad twoim spostrzeżeniem jakoby na temat mojego powściągliwszego zachowania wobec ciebie. I tu również skłamałam, bo rzeczywiście czasami w twojej obecności zachowuję się rozważniej, kontroluje swoje zachowanie, jestem mniej powściągliwa. Ale bardzo to lubię: lubię to że mnie wyciszasz, że sprawiasz że ogarnia mnie spokój. Tyle, że jeśli chodzi o przyczynę to…to wcale nie robiłam tego bo sądziłam że tego ode mnie oczekujesz czy pragnęłam cię zadowolić. Ja po prostu się bałam.
- Mnie?
- Bałam się, że zorientujesz się iż jestem całkiem inna niż ty, że nie potrafię panować nad swoimi emocjami a co dopiero próbować ich ukrywać, że popełniam gafę za gafą, że czasami po prostu jestem śmieszna jeśli nie żałosna. I okropnie bałam się, że gdy to dostrzeżesz to mnie rzucisz.
- Co?
- Nie umiem być powściągliwa jak ty: czasami po prostu gdy coś mnie bawi nie potrafię powstrzymać się od śmiechu; w kinie podczas dramatów płaczę choć wiem że to tylko zwykły wymysł dlatego też nie znoszę ich oglądać. Śmieję się głośno a gdy się wkurzę to po prostu przeklinam. Miałeś tego próbkę przed klubem gdy zdenerwowana gadałam głupoty byleby tylko ciebie zranić nie potrafiąc zachować godności. I wcale nie mam tak wyrafinowanego gustu jak ty. W porównaniu do ciebie jestem nikim: trzpiotowata, biedna panienka jakich dookoła wiele. Co mogłoby cię do mnie przekonać? Dlatego uważałam, że jeśli postaram się zachowywać choć trochę powściągliwie i ograniczę swoją spontaniczność to zrozumiesz, że jestem dla ciebie właściwa. Że to nie przejaw nieodpowiedzialności czy niestałości w uczuciach, ale po prostu mojego charakteru.
- Ewelina, przecież tyle razy powtarzałem ci, że właśnie to w tobie kochałem. Twoją naturalną radość i jakieś ciepło które nigdy nie znika, to że mała rzecz potrafi sprawić że będziesz płakać ze szczęścia. To, że w jednej chwili się śmiejesz, a zaraz po tym przypominając o czymś smutnym nie możesz powstrzymać łez. Właściwie to uwielbiam w tobie to czego ja nie mam.
- Czasami tak po prostu się mówi by kogoś nie zranić. A z twojej twarzy nigdy nie potrafię niczego wyczytać. Poza tym…kochałeś? Więc nic już tego nie zostało, nawet maciupeńka cząstka?- Spytałam bardzo cicho jednocześnie obawiając się jego odpowiedzi. Ale gdy się uśmiechnął i spojrzał zupełnie inaczej niż zwykle poczułam jakieś ukucie wokół serca.- Och, czy to znaczy że nie?
-  A jednak potrafisz czytać w mojej twarzy jak w otwartej księdze. Oczywiście, że nie. Chyba…to znaczy na pewno nie potrafiłbym przestać cię kochać.
- Więc czemu mnie porzuciłeś?
- Ewelina, tydzień temu wcale nie chciałeś zerwać. Po prostu usiłowałem ci powiedzieć, że chcę dać ci czas na oswojenie się ze swoimi uczuciami i przekonanie się czy jednak mimo wszystko nie wolałabyś się związać z Arturem. Chciałem byś sobie to poukładała i przemyślała.
- Więc…chodziło tylko o krótką przerwę?
- Właściwie…tak. No chyba, że po tym czasie to ty zdecydowałabyś że powinniśmy się rozstać.
- Chcesz powiedzieć, że…że to iż przeżyłam koszmarny tydzień jest tylko moją winą?- Prawie jęknęłam.
- Niezupełnie. Było w tym również trochę mojej winy, chyba nierozważnie dobrałem słowa, więc mogłaś odnieść takie wrażenie.- Naturalnie wiedziałam, że tylko stara się mnie pocieszyć. Ale mnie interesowało coś jeszcze.
- A nawet wtedy ani trochę o mnie nie walczyłeś?
- Kochanie, można walczyć z przeszkodami, ale nie z wiatrakami. Jeśli to ty założyłaś że zerwaliśmy, być może gdzieś tam w swojej podświadomości właśnie tego chciałaś.
- Jeszcze raz powiesz coś takiego a przysięgam, że dam ci po…- Urwałam, bo to co zamierzałam powiedzieć raczej nie było do wypowiedzenia. Ale widząc uśmiech Mariusza zrozumiałam, że mnie prowokuje. Doskonale wyczuł moment o którym kilka minut temu mu mówiłam. Jeden z tych podczas których starałam się ograniczać by nie wyjść na wulgarną i prostaczkowatą. Dlatego teraz świadoma prowokacji dokończyłam mając gdzieś takt i kolokwializm:- …a przysięgam że dam ci po gębie, pajacu. Przecież cię kocham. Całym sercem. Ślepy jesteś czy co? Sądzisz, że stałam przed twoim domem w deszczu dla rozrywki?
- Prawdę mówiąc do tej pory czasami jeszcze nie byłem tego pewny. Dlatego teraz skoro już to wiem to…
-…i jestem tego pewny.- Podsunęłam mu usłużnie.
-…i jestem tego pewny.- Powtórzył z trudem hamując nad uśmiechem- …to uroczyście oznajmiam ci, że nigdy nie pozwolę ci odejść. Gdy się ze mną pokłócić nazywając pajacem, gdy będziesz chciała dać mi po gębie albo nawet to zrobisz, gdy znów będziesz narzekać na moją nudną pracę. Wtedy też będę cię kochał. I będę o ciebie walczyć. Już nigdy nie pozwolę by ktokolwiek lub cokolwiek nas rozdzieliło.- O Boże, to było takie słodkie i pełne żaru, że łzy same stanęły mi w oczach. Pospiesznie zamrugałam by je odgonić, bo teraz nie chciałam płakać. Ale Mariusz i tak zauważył w jakim jestem stanie. Ostrożnie przysunął się na sofie delikatnie przechylając moje ciało w stronę swojego ramienia. Z prawdziwą przyjemnością się w niej wtuliłam.
- Nigdy mnie nie zostawiaj i nie pozwól nadinterpretowywać swoich słów.- Powiedziałam w jego klatkę piersiową.
- Obiecuję, że tego nie zrobię. A ty obiecaj, że o każdych swoich obawach będziesz mi mówiła. I przestaniesz się kontrolować i zachowywać tak bym twoim zdaniem się tobą nie rozczarował. Bo to po prostu niemożliwe. Taką ciebie kocham.
- A jeśli zacznę klnąć jak szewc, nosić pomarańczowe bluzki i przefarbuję się na rudo? Zacznę wprawiać cię w zakłopotanie i robić odważne rzeczy na które mam ochotę?
- Kolor włosów czy ubrań nie sprawi, że staniesz się kim innym. Co to wulgaryzmów sam czasami ich używam a wprawić mnie w zakłopotanie bardzo trudno. Jesli chodzi o odważne rzeczy, hm…myślę że jeśli to nie będzie walka z kobrą w tajlandzkich zawodach lub skok przez okno z drugiego piętra to jestem w stanie to przeżyć.
- Nie, nie mam zamiaru ryzykować swojego życia. Miałam na myśli coś całkiem innego, ale…czy w Tajlandii naprawdę są takie zawody?
- Tak, nigdy o nich nie słyszałaś?
- Prawdę mówiąc nie. I skłonności samobójczych też nie mam, więc skakać z drugiego piętra też nie zamierzam.
- Więc jakie odważne rzeczy miałaś na myśli?
- No cóż…na przykład takie.- Podniosłam głowę, a potem dłońmi objęłam Mariusza za szyję trochę pochylając ją bym bez przeszkód mogła go pocałować.- I takie.- Kontynuowałam kilka sekund później tyle że tym razem moje usta zsunęły się na jego policzki a potem szyję. Dłonie natomiast zaczęły błądzić po jego karku. – Lubię ukazywac swoje uczucia. Co ty na to?
- Hm, uważam że jakoś to zniosę.
- Jakoś to zniesiesz?- Powtórzyłam z niedowierzaniem. W odpowiedzi tylko się roześmiał. Nie zrobił tego jednak tak powściągliwie jak dotąd.- Chcę żebyś przy mnie zawsze robił to w ten sposób.- Dodałam dotykając wskazującym palcem jego ust.- Chcę żebyś gdy jesteś przy mnie szczęśliwy mi to pokazywał.
- Ja przecież jestem z tobą szczęśliwy. Po prostu nie nawykłem do okazywania uczuć w tak wylewny sposób. Chociaż przy tobie i tak szczerzę sie jak głupiec.
- Uśmiech jest tym niby wylewnym sposobem?
-  Twój na pewno. I dlatego go uwielbiam.
- Próbujesz odwrócić kota ogonem.
- Wcale nie. I chciałbym powiedzieć, że wyglądasz ślicznie w moim sweterku.
- Dzięku…Widzisz? Znów to robisz.
- Może trochę. A więc obiecuję, że przy tobie będę śmiał się tak często jak mam ochotę nawet jesli inni uznają że brak mi piątej klepki.
- I nigdy nie unikaj kłótni.
- Oczywiście.
- A gdy cię obrażam nie udawaj, że tego nie słyszałem i wykrzycz mi moje wady.
- Tak, pułkowniku.- Darowałam sobie zruganie go, bo prawdę mówiąc w tej chwili byłam bardzo szczęśliwa. Ale musiałam omówić jeszcze jedną rzecz.
- Co do twojego mieszkania to zamierzam oddać ci za nie pieniądze co do złotówki. I planowałam to zrobić nawet gdybyśmy się rozstali na amen, więc to co sugerowałam przed klubem to było kłamstwo.
- Przecież ustaliliśmy że o tym zapominamy, prawda?
- Tak, ale…
- Ale?
- Ale było mi bardzo przykro gdy trochę ochłonęłam i zdałam sobie sprawę jak cię zraniłam mówiąc te wszystkie rzeczy.
- To już nieważne, Ewelina. Naprawdę. Ja też cię zraniłem.- Odpowiedział mi całując w skroń. Po chwili, jakby z wahaniem spytał:- Czy rozmawiałaś potem z Arturem?
- Gdy wróciłam na moment do klubu ostro go zrugałam, ale potem nie. Nie mam zamiaru kontynuować z nim znajomości. Sądziłam, że jest moim przyjacielem a on jest tylko potwornym egoistą który chce postawić na swoim.
- Po prostu cię kocha.
- Nie prosiłam go o to.
- Teraz jesteś niesprawiedliwa.
- A ty go bronisz?
- Wcale nie. Ale doskonale potrafię zrozumieć, bo sam czuję to samo.
- Ale w przeciwieństwie do niego mnie nie dręczysz i nie usiłujesz przekonać że cię kocham. To już raczej ja muszę cię stale o tym przekonywać. Poza tym nie mówmy już o nim. Wolę spędzać czas znacznie przyjemniej.- Znów wtuliłam się w Mariusza zamykając na moment oczy. Uwielbiałam czuć łączącą nas czułość. Chwilę później ponownie się pocałowaliśmy, a raczej ja go pocałowałam, bo przez ostatni tydzień bardzo mi tego brakowało. Jakiś czas później, gdy tak po prostu siedzieliśmy w ciszy spytałam go:
- Mogę zostać u ciebie na noc?- Poczułam, że jego ciało znieruchomiało, ale gdy się odezwał głos miał taki jak zwykle.
- Jasne, w końcu jest już późno. Pościelę ci w pokoju gościnnym.
- Nie, głuptasie.- Zaprzeczyłam trochę rozbawiona i trochę zirytowana.- Pytałam o to czy mogę spędzić tę noc z tobą.
- Dlaczego?
- Jak to dlaczego?
- Ewelina, nie musisz mi niczego udowadniać. Wiem, że mnie kochasz i nic nie czujesz do Artura. I tak jak mówiłem wierzę w to całym sercem.
- To nie miał być dowód. Po prostu tego chcę...właściwie już od jakiegoś czasu.
- Naprawdę?
- Tak, naprawdę. A ty znasz mnie na tyle by wiedzieć jak wiele to dla mnie znaczy i że nigdy nie zdecydowałabym się na to dla jakiegoś dowodu czy chwili słabości.
- Kocham cię.- Powiedział mi tylko w odpowiedzi. A potem poniósł na rękach aż do swojej sypialni.

9 komentarzy:

  1. Baaaaaardzo mi się podoba ta część :)
    Ależ mnie rozrzewnienie ogarneło....... i mariusz pokazał ludzką twarz.
    Jesteś fantastyczna, piszesz bardzo dojrzale, zasłuzone gratulacje, ogromny podziw wzbudzasz we mnie.
    Pozdrawiam Ania

    OdpowiedzUsuń
  2. Z jednej strony super ale z drugiej wolałabym Artura :-(

    OdpowiedzUsuń
  3. Nie wiem jak to zrobisz ale ona ma być z Arturem !!!!! Jakby Artura nie było to cieszyłabym się z takiego obrotu sprawy ( czyt. że wrócili do sb ) no ale jednak Artur jest i wolę go 100 razy bardziej od nudnego Mariusza ... Będzie dziś nowy ?

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Nie, dziś nie dam rady. Co prawda miałam wolny dzień, ale pisałam pracę licencjacką, więc pomimo wolnego wieczoru mam już dość gapienia się w ekran monitora. Kolejną prawdopodobnie wstawię dopiero w sobotę, ale postaram się trochę przyspieszyć akcję.

      Usuń
  4. Wciąż Mariusz Team
    Tak trzymaj!

    OdpowiedzUsuń
  5. Nieee! Ja chcę Artura. Proszę wymyśl coś aby oni byli razem. Pozdrawiam.

    OdpowiedzUsuń
  6. Czekam już od rana. Jestem ciekawa czy ktoś im przeszkodzi albo może wywrócą sie po drodze... Nie chce żeby była z Mariuszem! Chyba, że jakoś przekonasz mnie że jest lepszy od Artura.
    Pozdrawiam, Justyna

    OdpowiedzUsuń
  7. Przykro mi, niestety kolejna część jeszcze nie powstała z powodu pilnych spraw i nie wiem czy powstanie jutro. Dlatego niecierpliwi- uzbrójcie sie w cierpliwość. Pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń
  8. Warto czekać nawet tydzień na taki długi tekst. Na niektórych blogach wstawiają 1/4 na miesiąc tego co Ty dajesz nam średnio co 3/4 dni.
    Pozdrawiam, Justyna

    OdpowiedzUsuń