Gdy wygarnęłam Mariuszowi i nie zgodziłam się by
odwiózł mnie do mieszkania, zrobiłam to co zapowiadałam Jastrzębskiemu. A
mianowicie wróciłam do klubu. Dopiero wchodząc do ciepłego pomieszczenia zdałam
sobie sprawę jak bardzo zmarzłam. Nie tylko na zewnątrz ale również w środku.
- Ewelina w porządku? Widziałem jak wybiegłaś z klubu,
ale nigdzie cię potem nie mogłem znaleźć.- Artur nie mógł odnaleźć mnie w
gorszym momencie. W końcu to znowu przez niego rozpadł się mój związek z
chłopakiem. A raczej byłym chłopakiem. Dlatego by uniknąć uduszenia go bądź
zrobienia mu krzywdy w inny sposób postanowiłam go zignorować. Szkoda tylko, że
on nie był świadomy moich morderczych planów.- Gdzie Mariusz? Ewelina?
- Daj mi spokój.
- Pokłóciłaś się z nim?
- Nie, zerwaliśmy. Możesz więc sobie gratulować. Czyż
właśnie nie o to ci chodziło?- Odpowiedziałam mu pytaniem, ale to był błąd bo
od razu zaszedł mi drogę.
- Naprawdę się z nim rozstałaś?
- A można się rozstać na żarty? Ach, zapominałam że
w twoim świecie można spotykać się na żarty, więc zrywać pewnie też.
- Chcę ci tylko pomóc. Nie zachowuj się jak
dzieciak.
- Ha, i mówi to najbardziej niedojrzały facet
jakiego znam. I odsuń się wreszcie. Muszę iść do tej cholernej łazienki, a
potem wyjść z klubu.- Powiedziałam twardo starając się go wyminąć, ale wtedy
powiedział coś co spowodowało, że przystanęłam:
- Przykro mi z powodu Mariusza.- Rzucił a ja mało co
nie wybuchłam śmiechem słysząc taką hipokryzję. Jaja sobie robił czy co?! Po
raz drugi niszczył mój związek ze zwykłego egoizmu i udaje, że to nie było
celowe? Dlatego powodowana złością spytałam go retorycznie:
- Czy właśnie nie o to chodziło ci wtedy na
parkiecie? O to byśmy się rozstali?
- Nie, chciałem tylko byś zrozumiała co jest dla
ciebie ważne.- Bo ty naturalnie doskonale to wiesz, pomyślałam: ale zamiast tego
nie chcąc się kłócić spytałam po prostu zrezygnowanym tonem:
- Co jest z tobą nie tak, Artur hm? Możesz mieć
ka…no może nie każdą ale wiele dziewczyn na jedno skinienie palca. Do tego nie
musisz martwić się o pieniądze. Ale mimo to uparłeś się żeby zrujnować życie właśnie
mi. Serio aż tak mnie nienawidzisz za ten układ który nawiązaliśmy? A może
swojego kuzyna?
- Dobrze wiesz, że to nie tak. Moje uczucia wobec
ciebie są szczere.
- Uczucia? Ty po prostu jesteś zły za to, że gorszy
w twoim mniemaniu od ciebie Mariusz mnie zdobył. Dopiero teraz to zrozumiałam.
I może nawet gdzieś tak w swojej głowie uroiłeś sobie, że rzeczywiście mnie
kochasz ale to bzdura. Gdyby tak było to nie całowałbyś się dzisiaj z Julitą
nie wspominając o innych kobietach z którymi z pewnością przez ostatnie
tygodnie miałeś styczność. Poza tym gdybym w końcu się ugięła, oczywiście
czysto hipotetycznie, i poszedłbyś ze mną do łóżka przekonałbyś się, że dziewczyny
z którymi się dotychczas zadawałeś są sto razy ładniejsze, zabawniejsze i
ciekawsze ode mnie, więc po tygodniu byś mnie rzucił. Abstrahując już od tego, że
być może to właśnie to jest motorem twoich uczuć, co? Urobiłeś wszystkie
stażystki z naszej grupy: Kamilę, Darię i Olkę a głupia pensjonarka Ewelina się
nie ugięła?
- To co powiedziałaś to wcale nie jest…
-…przykro mi w takim razie, że niestety nie jestem
gotowa dać ci się wykorzystać bylebyś się tylko o tym przekonał.- Odepchnąwszy
lekko, przerwałam mu bezceremonialnie kierując się w stronę toalet. Tam szybko weszłam do jednej
z kabin.
I ryczałam chyba z dziesięć minut. Byłam wściekła na
Artura, na Kamilę, na Mariusza, ale chyba najbardziej na siebie. Bo z całego
serca żałowałam tego co powiedziałam Jastrzębskiemu.
Przy tobie się
dusiłam.
Tego w tobie
nienawidzę.
Chciałabym cię
uderzyć.
To były tylko słowa, ale miały niszczycielską wartość.
Nawet nie chciałam teraz myśleć jak bardzo podle musi czuć się Mariusz skoro
potwierdziłam jego podejrzenia o tym, że niby go nie kochałam kierując się
interesownością i poczuciem bezpieczeństwa jakie mi dawał. A przecież bardzo go
kochałam. To takie banalne, że człowiek odkrywa to dopiero poniewczasie. Dlaczego
człowiek ma tę przywarę odpłacania innym za doznaną krzywdę? Dlatego po prostu
nie mogłam zachować się godnie i starać się nie poddać emocjom?
Naturalnie on też nie był bez winy. Nie chciałam
teraz myśleć o tym, że jeśli kocha mnie tak mocno jak mówi to powinien o mnie
walczyć a nie poddawać się walkowerem. A w jego mniemaniu po prostu dawał mi możliwość
do odnalezienia klucza swojego serca. I tylko ja mogłam zdecydować czy jest nim
właśnie on czy Artur. Tyle, że z drugiej strony….z drugiej strony to było
strasznie beznamiętne. Argumenty Jastrzębskiego były logiczne, dobrze przemyślane,
precyzyjne i dlatego…dlatego bardzo bolały. No bo czy ktoś kto jest w stanie
kończyć związek w taki sposób może naprawdę kochać?
Gdy choć trochę zdołałam się opanować wyszłam z
kabiny idąc do najbliższej umywalki. Potem przemyłam twarz. Właściwie nie
wyglądałam bardzo źle, chociaż tusz do rzęs dość mocno mi się rozmazał. Ale przy
odrobinie wyobraźni można by uznać stan mojej twarzy za zabieg celowy.
Opanowawszy się nieco wyszłam z łazienki by przekonać się, że Artur wciąż na
mnie pod nią czeka. Ignorując go skierowałam się w stronę loży by oznajmić komuś,
że wychodzę. Wbrew temu co wykrzyczałam Mariuszowi na odchodnym, ostatnie na co
w tej chwili miałam ochotę to zabawa.
Kilka minut później zbywając „troskliwe” pytania o
to co się stało, wyszłam z klubu. W nocnym autobusie wiele razy sięgałam po
swoją komórkę by zadzwonić do Mariusza, ale coś mnie od tego powstrzymywało. W
końcu to on ze mną zerwał, mówiła moja duma, więc tylko on może sprawić byśmy
się znów zeszli. Tyle tylko, że czy gdyby role się odwróciły i gdybym to ja
zobaczyła klejącą się do Jastrzębskiego laskę, jego biernie czekającego aż
tamta go pocałuje to czy postąpiłabym inaczej? Z perspektywy czasu oraz gdy
opadły emocje zdałam sobie sprawę, że Mariusz i tak okazał mi dużo wyrozumiałości.
Nie oskarżał, nie obwiniał, nie nazywał brzydkimi określeniami w przeciwieństwie
do mnie. Wciąż powtarzał tylko jaka to ja nie jestem wspaniała podkreślając, że
to jego wina iż do mnie nie pasuje. Bo jest nudny, sztywny i sprawia że się
przy nim kontroluję. Nie rozumiał, że ja wcale go tak nie odbierałam…
Boże, nie mogłam o tym teraz myśleć, bo nawet tylko
ta czynność sprawiała, że łzy piekły mnie pod powiekami. Ani nawet dzisiejszej
nocy, bo była już pierwsza gdy wróciłam z klubu do domu a natłok myśli
spowodował, iż nie mogłam spać. Poza tym to była moja pierwsza noc w nowym
mieszkaniu. Teraz w duchu śmiałam się do rozpuku gdy przypomniałam sobie swoje
wcześniejsze plany. Wedle nich powinnam teraz spędzać pierwszą noc z Mariuszem,
bo w końcu postanowiłam sama delikatnie mu to zasugerować a nie czekać aż on wykona
pierwszy krok.
Rano było jeszcze gorzej.
Dodatkowo spotęgowały się moje wyrzuty sumienia za to, że w złości
wykorzystałam własne kompleksy Mariusza by małostkowo go zranić. No i za mieszkanie
w którym spędziłam swoją pierwszą noc. Jak u licha miałam w nim mieszkać przez
pół roku skoro było wynajęte na nazwisko Mariusza? A ja nie oddałam mu do tej
pory ani grosza za najem? W końcu mój były chłopak naprawdę może pomyśleć, że byłam
materialistka i oszustką, której zależało tylko na kasie.
Miałam szczęście (albo i nieszczęście), że zerwaliśmy
w piątek, bo cały weekend miałam na to by sobie trochę popłakać i porozpaczać
(z małą przerwą na przewiezienie reszty rzeczy z domu pani Bożenki). Raz nawet
zdesperowana chwyciłam za komórkę wybierając numer Mariusza, ale abonent znajdował
się poza zasięgiem. Tyle, że gdy zrobiłam to ponownie to znowu był brak zasięgu…trzeci
raz nie próbowałam, bo nie wierzę w przypadki. A fakt, iż Mariusz nie odbierał
ode mnie telefonów wyraźnie świadczył o tym, że nie chce tego robić. A z skoro
nie chciał tego robić to ja muszę to uszanować i pogodzić się z naszym
rozstaniem.
Pierwsze trzy dni nowego tygodnia tylko dzięki pracy
pozwalały mi non stop nie myśleć o byłym chłopaku. Ale o dziwo nie roztrząsałam
naszego rozstania (co nie znaczyło, że już się z tym pogodziłam), ale słowa
które wypowiedział do mnie Jastrzębski. Początkowo traktowałam je zupełnie
abstrakcyjnie, uważałam że mylił się w każdym elemencie gdy czynił mi te
swoje wyrzuty. Tyle, że teraz zaczęłam
dostrzegać w nich ziarenko prawdy. I chyba to sprawiało mi największy ból: fakt
że miał rację. W końcu zachowywałam się przy nim inaczej, byłam mniej
spontaniczna, mniej się uśmiechałam. Ale to wcale nie działo się z powodów o
których on mówił. Wcale nie dlatego że było mi z nim źle. Po prostu przy nim
czułam się inną osobą, lepszą osobą. To było całkiem naturalne…a przynajmniej
tak mi się wydaje.
Tego samego wieczoru, by nie poddawać się dołującym
myślom zdecydowałam się odwiedzić dom spokojnej starości. Trochę obawiałam się,
że mogę przypadkiem spotkać Artura, bo jakimś cudem czasami potrafił trafnie
przewidzieć moment moich wizyt, ale powiedziałam sobie, że gdy tylko tak się
stanie to od razu wyjdę. Od tamtego nieszczęsnego wieczoru w klubie nie
zamieniłam z nim ani słowa i nie miałam też zamiaru tego robić. Tym razem po
prostu przesadził. Naturalnie nie zwalałam na niego całkowitej winy za rozpad
mojego związku z Mariuszem- w końcu gdybym nie miała swojego za uszami to nie
doszłoby do rozstania- jednak wciąż niezaprzeczalnie między nami mącił. Jednak
upływający czas sprawił, że moja złość na niego się zmniejszyła a nawet minęła.
Doszłam nawet do nieco absurdalnych wniosków, że w innych okolicznościach i
wobec innej kobiety jego zainteresowanie mogło by zostać potraktowane
pochlebnie. W końcu był dość wytrwały i konsekwentny w swoich działaniach, co z
pewnością imponowałoby mi gdybym…no właśnie: gdybym go kochała. Ale ja nie
byłam w nim zakochana. Ani trochę. Do tej pory nie mogłam zrozumieć i znaleźć
wytłumaczenie tego co stało się między nami na parkiecie tuż przed zjawieniem
się Jastrzębskiego. Bo to nie pożądanie i chęć pocałunku Artura sprawiła, że
nie odsunęłam się od niego natychmiast, ale zwykły szok. To głupie wyjaśnienie,
ale tylko takie przychodziło mi do głowy. Chociaż z drugiej strony faceci też
często tłumaczą się w ten sposób swoim partnerkom: to ona mnie pocałowała.
Dlaczegóżby więc nie miałoby to działać w obie strony?
Muszę przyznać, że wizyta w ośrodku (a raczej
rozmowa z panem Andrzejem) znacznie podniosła mnie na duchu. Oczywiście
staruszek od razu zauważył mój nieco zdołowany nastrój pytając co się stało.
Nie miałam zamiaru udawać, że nic; poza tym żal i frustracja siedziały we mnie
tak głęboko, iż w końcu dałam sobie okazję do pozbycia się ich. Powiedziałam
więc całą prawdę o moim udawanym związku z Arturem a potem prawdziwym z
Mariuszem. I o tym jak to okazało się, iż są kuzynami a Chojnacki uznał, że się
we mnie zakochał. No i o tym jak to teraz uprzykrza mi z tego powodu życie.
- Ech tam: wy młodzi. Teraz z każdej rzeczy robicie
wielki problem. Roztrząsacie najmniejszą błahostkę sprawiając, że rośnie do
niewyobrażalnych rozmiarów. A przecież w każdym związku istnieje i tak masa przeszkód, wiec nie ma co ich mnożyć.- Nie powiem, żeby podobał mi się jego protekcjonalny komentarz:
tylko zdziwienie powstrzymało mnie przed jakąś złośliwą repliką. I dlatego też
słuchałam dalej:- A miłość jest bardzo prosta i wbrew pozorom nieskomplikowana:
dla niej nie liczy się czas, odległość, wiek, status społeczny, moralność. Ona
po prostu jest albo jej nie ma. Nie znika tak po prostu choć potrafi pojawić
się całkiem niespodziewanie. Choć droga by w niej wytrwać nie jest usłana różami
- Rozumiem i pewnie w tym co pan mówi jest trochę
racji. Ale z całym szacunkiem, takie generalizowanie i mądralikowanie wcale
mnie teraz nie pociesza. Ani nie pomaga.
- Bo nie to było moim zamiarem. Jeszcze nie
rozumiesz? Więc powiem wprost: skoro kochasz tego całego Mariusza to nie wiem
co tu jeszcze robisz. Owszem, szkoda mi Artura bo naprawdę jest wartościowym
choć nieco zagubionym chłopcem; ale to raczej kwestia zbyt dużej ilości forsy i
cugli jakich popuszczają mu rodzice. No ale serce to nie sługa.
- Ale ja już sama nie wiem czy kocham Mariusza.-
Powiedziałam w końcu.- To znaczy wiem, że go kocham, ale nie wiem czy to
wystarczy. Tyle nas różni a jeszcze więcej dzieli.
- Czy ty w ogóle słuchałaś co powiedziałem do ciebie
wcześniej, dziewczyno? Wyznałaś, że bardzo za nim tęsknisz, że uwielbiasz
spędzać z nim czas, że jego nadmierna powaga wcale cię nie przeraża a
fascynuje, że nie potrafisz tak po prostu o nim zapomnieć…jeśli to nie jest
miłość to nie wiem co nią jest. A to, że czasami wydaje ci się beznamiętny czy
też próbuje coś narzucić: co znając ciebie wydaję mi się być mało
prawdopodobne, albo też irytuje cię jego doskonałość, bogactwo czy matka, to po
prostu przeszkody które sama sobie wymyślasz. Jeśli masz ochotę zjeść na obiad
szpinak z makaronem to ani fakt, iż musisz iść wcześniej do sklepu i kupić
składniki, ani też to że przygotowanie pozostanie na twojej głowie nie
zniechęci cię od tego. Tak samo jest z uczuciem i miłością: jeśli chcesz kogoś
kochać to będziesz go kochać całą wieczność. Ale jeśli będziesz szukać w tej
osobie wad, jeśli sama będziesz wątpić w swoje uczucie, wymyślać coraz to nowe
przeszkody…to w końcu rozpad związku będzie jak samospełniająca się
przepowiednia. Dlatego zacznij od tego czy jesteś gotowa na ryzyko i trudy
budowania związku co nie jest łatwe. Jeśli nie to po prostu się w to nie pakuj,
bo potem będzie jeszcze trudniej. Widzisz, miłość to kwestia podejścia. Czy
wiesz dlaczego dawniej ludzie się nie rozwodzili a jeśli już robili to bardzo
rzadko? Wcale nie z powodu wygodnictwa, chęci uniknięcia skandalu czy etykietki
rozwodnika. Oni po prostu wiedzieli, że jedno potknięcie nie oznacza końca
związku. Nie interpretowali z osobna poszczególnych zachowań drugiej strony,
nie wywlekali wciąż tej samej przypalonej patelni albo wypitego piwa. W czasach
w których żyłem przedmiotów się nie wyrzucało a naprawiało, bo tak byliśmy
nauczeni. Dlatego tak samo postępowaliśmy w sprawach miłości: ja przeżyłem z
jedną kobietą ponad 40 lat życia i wcale tego nie żałuję. I nie żałuję tego, że
przed nią ani po niej nie było w moim życiu innej, że nie miałem szansy
spróbować z kimś innym z kim być może mogłoby mi być lepiej. Wcale tego nie
neguję, ale że nie miałem okazji się o tym przekonać uważam że Lilka była
miłością mojego życia i właśnie z nią było mi idealnie. Myślę, że na tym polega problem dzisiejszej
młodzieży: bo mają porównanie, masę porównań. Wszystko jest dostępne, modne
jest tzw. „wypróbowywanie się”, wierność stała się nudna: a gdy chłopak jest
prawiczkiem czy dziewczyna dziewicą to okropny wstyd. Gdy ja byłem młody to był
dar: nigdy nie nazywano tego „uprawianiem miłości” jakby to był jakiś sport;
nigdy nie mierzono prestiżu mężczyzny ilością kobiet z którymi spał. Ale chyba
trochę odbiegłem od tematu.
- Wcale nie. A nawet jeśli to…to to co pan mówi to
bardzo ciekawe.
- Tak.- Pan Andrzej uśmiechnął się choć nie tak
filuternie jak zwykle. A ja wciąż nie mogłam wyjść z szoku, że te słowa
wydobyły się z ust tego zabawnego staruszka, któremu w głowie zawsze były
wygłupy i karty.- Zaskoczyłem cię co?- Spytał chwilkę później jakby domyślając
się moich myśli.
- Tak.- Przyznałam, bo i nie było co kryć. We
własnych myślach wciąż przetrawiałam jego słowa.- Nawet bardzo.
- W takim razie bardzo mnie to cieszy. To znaczy fakt, iz dałem ci do myślenia. Jesteś
wyjątkową dziewczyną i wierzę, że postąpisz właściwie; tak byś była szczęśliwa.
Bo życzę ci tego z całego serca. Poza tym tak byłoby lepiej dla mnie, bo w
takim smętnym nastroju twoje towarzystwo jest bardzo męczące.
- Dziękuję.- Odpowiedziałam troszkę rozbawiona gdy
wrócił do swojego zwyczajowego kpiarskiego tonu. Przynajmniej zanim nie dodał:
- I nawet jeśli w duchu widziałbym ciebie z Arturem…
-…panie Andrzeju.- Zaperzyłam się, ale widząc jak
mrugnął do mnie okiem tylko ostrzegawczo pokręciłam głową.
-…to serce nie sługa i z wielką chęcią odtańczę
walca na twoim weselu z tym całym Mariuszem.
- Nie wiem czy to w ogóle kiedykolwiek nastąpi, ale
bardzo dziękuję za życzenie.
- Jeśli tego pragniesz to tak się właśnie stanie.
- Tyle że chcieć to nie zawsze móc.- Odpowiedziałam
mu.
Nie powiem żeby rada pana Andrzeja sprawiła, że od
razu poleciałam do Mariusza jak na skrzydłach. Wciąż miałam w głowie mętlik;
poza tym wbrew temu jak pięknie brzmiały wygłoszone przez staruszka słowa to i
tak uważałam miłość za skomplikowaną sprawę. Poza tym bałam się spotkania z Mariuszem.
Bałam się tej kategoryczności i braku odwrotu. Bo co jeśli odeśle mnie z
kwitkiem? Teraz mogłam się jeszcze łudzić, że mnie kocha i mu na mnie zależy.
Ale nasze następne spotkanie przecież wszystko miało rozstrzygnąć.
W czwartek ponownie wybrałam numer byłego chłopaka,
ale stchórzyłam i po pierwszym sygnale się rozłączyłam. Właściwie to nie byłam
nawet pewna czy nie zrobiłam tego wcześniej. Bo zaraz gorzki żal i moment w
którym ze mną zerwał wrócił jak bumerang. Ale do piątku zdecydowałam, że
powinnam porozmawiać z nim jeszcze raz: nawet jeśli tylko po to by spłacić
mieszkanie które mi dał. Miał kasę czy nie miał, nie miałam prawa przyjmować od
niego niczego…no może z drobnymi wyjątkami, pomyślałam patrząc na leżącą na
biurku srebrną bransoletkę. Przypomniałam sobie okoliczności podarowania mi
tego prezentu; zapowiedź inwigilacji Moniki, złośliwą pani Jastrzębską i jej
okropną kolację urodzinową. A on mi jeszcze dał tę bransoletkę. Kochał mnie,
byłam tego pewna. Ale z drugiej w ogóle nie ufał i wierzył w to że kocham jego
kuzyna. Poza tym zranił tak po prostu rzucając. A ja chciałam się jeszcze przed
nim ukorzyć? Ale byłam mu przecież winna przeprosiny, przecież prawie
pocałowałam się z Arturem…
Ostatecznie wciąż bijąc się z myślami w piątkowy
wieczór postanowiłam się do niego wybrać (tzn do Mariusza). Wiedziałam, że o
dwudziestej powinien skończyć pracę, a przynajmniej kończył ją o tej godzinie
gdy jeszcze się ze sobą spotykaliśmy, więc koło ósmej przyszłam pod jego
mieszkanie. Gdy po pół godzinie się nie zjawił przypomniałam sobie, że czasami
w piątki potrafił pracować do dziewiątej bo po końcu tygodnia wolał zostawiać
wszystkie swoje sprawy dokończone. Dlatego wyjmując słuchawki i telefon
postanowiłam usiąść na schodach i na niego poczekać. Nawet gdy chwilę później
zaczął padać ten przeklęty deszcz. W pierwszej chwili pomyślałam, że to znak;
znak bym poszła stąd jak najprędzej, ale z drugiej strony czułam się głupio
koczując przed domem Jastrzębskiego przez (tu spojrzałam w ekran
komórki)…matko, dwie godziny z czego ponad jedną na deszczu. Toby wyjaśniało
dlaczego było mi tak cholernie zimno.
Z każdą upływającą minutą coraz bardziej traciłam
nadzieję na to, że Mariusz wróci na noc do domu. Być może nocował u matki bądź
siostry, a ja jako totalna idiotka zamiast do niego zadzwonić (a przynajmniej
spróbować skoro postanowił ignorować moje telefony), po prostu siedziałam przed
wejściowymi drzwiami licząc na to że przyjdzie. Ale z drugiej strony gdybym się
poddała oznaczałoby to, że ponad dwie i pół godziny spędziłam na deszczu i
wietrze całkiem niepotrzebnie. Dlatego nie pozostawało mi nic innego jak tylko
czekać. I w końcu się doczekałam: gdy całkowicie zrezygnowana niemal leżałam na
wycieraczce jak jakiś bezdomny kuląc się przed deszczem który kilka minut temu
zaczął znów padać.
- Ewelina? Co ty tu robisz? I to w takim stanie?-
Choć nie było to przywitanie na jakie liczyłam to mimo to uśmiechnęłam się do
niego. Bo w końcu się go doczekałam. – Matko, wstań. Jesteś cała mokra.- Bez
słowa sprzeciwu wykonałam polecenia Mariusza albo raczej się starałam, bo nie
przewidziałam że zmarznięte i przemoczone kończyny mi to uniemożliwią. Na
szczęście jednak przed upadkiem uratowały mnie bystre ramiona byłego chłopaka,
który bez wahania wypuścił swoją parasolkę bym nie spadła ze schodów (no dobra,
właściwie były to tylko trzy niewysokie schodki, ale mimo wszystko). W innych
okolicznościach pewnie by mnie to ucieszyło; teraz jednak z trudem utrzymywałam
się na ścierpniętych nogach. – Boże, jesteś przemarźnięta. Jak długo tu
czekasz?
- Jakiś czas.- Odpowiedziałam mu enigmatycznie.
- Wiesz co Mariusz? Dokończymy ten projekt w
weekend. Jak widzę masz teraz inne zajęcie.- Dopiero teraz patrząc w bok zauważyłam, że przy furtce domu
stoi współpracownik Jastrzębskiego, Szymek. Byłam chyba zbyt zmarznięta by czuć
choć odrobinkę zakłopotania.
- Jasne, przepraszam.- Powiedział Jastrzębski.
- Nie ma za co.- Odparł mu tamten, a potem
usłyszałam dźwięk zamykanej furtki. Potem Mariusz wciąż nie wypuszczając mnie z
ramion zaczął kierować się w stronę drzwi wejściowych swojego domu. I wstukiwać
pin.
- Parasolka.- Wyszeptałam.
- Hm?
- Zostawiłeś na dworze parasolkę.- Wyjaśniłam gdy
znaleźliśmy się w środku domu.
- Pal licho parasolkę. Teraz muszę zająć się tobą.
Nie mogę uwierzyć, że tak po prostu czekałaś tu w deszczu. Przecież jeszcze
trochę i byś zamarzła.
- Chciałam z tobą porozmawiać.
- Więc trzeba to było zrobić jutro w dzień a nie
późnym wieczorem. Albo najpierw się umówić.
- Nie odbierałeś moich telefonów.- Przypominałam.-
Skąd miałam wiedzieć że teraz nie będzie podobnie?
- Idź do salonu i poczekaj na mnie. Zaraz przyniosę
z łazienki ręczniki…- Rzucił jeszcze a potem prawie biegiem poszedł w stronę
łazienki. A ja zamiast spełnić jego polecenie zdjęłam przemoczoną kurtkę i
buty. Potem ostrożnie zaczęłam poruszać palcami u stóp. Cholera, naprawdę chyba
zaczęłam zamarzać.- Co ty tu jeszcze robisz?! Przecież miałaś być w salonie.
- Nie chciałam brudzić ci dywanu i podłogi. Mam mokre
skarpetki.
- Guzik mnie obchodzą podłoga i dywan. Chodź.-
Narzuciwszy na mnie śnieżnobiały mięciutki ręczniczek zdecydowanie pociągnął
mnie w stronę salonu. Tam znów zaprotestowałam gdy chciał bym usiadła na sofie.
- Nie mogę, bo ją zniszczę.
- Więc posadzę cię na niej siłą.- Prawie krzyknął.
Był wyraźnie zirytowany. Dlatego spytałam:
- Gniewasz się na mnie?
- A nie mam powodu? Jak można być tak lekkomyślnym? Przecież padał deszcz. I choć kalendarzowo mamy wiosnę to wciąż temperatura nie przekracza pięciu stopni. A ty musiałaś tam sterczeć przynajmniej półtorej godziny. Boże, drogi. Jeśli nabawisz się zapalenia płuc to…- Nie słuchałam go dalej, bo uświadomiłam sobie dwie rzeczy. Moja wizyta zupełnie go zaskoczyła. A to spowodowało, że nie mógł powstrzymać swoich emocji. Emocji których tak bardzo w nim pragnęłam-…na dodatek jeszcze się uśmiechasz. Widzisz, już masz gorączkę.- Ciągnął wciąż zirytowanym głosem jednocześnie przykładając mi dłoń do czoła. A ja zrozumiałam że on wciąż mnie kocha. Bo w końcu zmusiłam go do ukazania prawdziwych uczuć: troski, opiekuńczości i oddania wbrew temu iż się rozstaliśmy. Nawet jeśli była to również złość na mnie samą.- Idę do kuchni po coś ciepłego do picia dla ciebie i aspirynę. A ty w tym czasie zdejmij te przemoczone spodnie i owiń się ręcznikiem. Drugim osusz sobie włosy. Przyniosę ci jeszcze jeden żeby było ci cieplej. Albo najlepiej jakieś ubranie na przebranie zanim twoje własne się wypierze i wyschnie.
- A nie mam powodu? Jak można być tak lekkomyślnym? Przecież padał deszcz. I choć kalendarzowo mamy wiosnę to wciąż temperatura nie przekracza pięciu stopni. A ty musiałaś tam sterczeć przynajmniej półtorej godziny. Boże, drogi. Jeśli nabawisz się zapalenia płuc to…- Nie słuchałam go dalej, bo uświadomiłam sobie dwie rzeczy. Moja wizyta zupełnie go zaskoczyła. A to spowodowało, że nie mógł powstrzymać swoich emocji. Emocji których tak bardzo w nim pragnęłam-…na dodatek jeszcze się uśmiechasz. Widzisz, już masz gorączkę.- Ciągnął wciąż zirytowanym głosem jednocześnie przykładając mi dłoń do czoła. A ja zrozumiałam że on wciąż mnie kocha. Bo w końcu zmusiłam go do ukazania prawdziwych uczuć: troski, opiekuńczości i oddania wbrew temu iż się rozstaliśmy. Nawet jeśli była to również złość na mnie samą.- Idę do kuchni po coś ciepłego do picia dla ciebie i aspirynę. A ty w tym czasie zdejmij te przemoczone spodnie i owiń się ręcznikiem. Drugim osusz sobie włosy. Przyniosę ci jeszcze jeden żeby było ci cieplej. Albo najlepiej jakieś ubranie na przebranie zanim twoje własne się wypierze i wyschnie.
- Nie trzeba.- Odpowiedziałam, ale mówiłam już tylko
do ciebie. Potem przymknęłam oczy wciąż się uśmiechając pod nosem. Jakiś czas
później zdjęłam mokre spodnie i skarpetki (na szczęście bieliznę miałam suchą)
owijając się kolejnym miękkim ręcznikiem. Od razu poczułam się lepiej.
Po przyjściu Mariusza musiałam słuchać jego
wyrzutów, wypić okropną aspirynę (oczywiście zapobiegawczo) i włożyć zostawiony
tu kiedyś przez Monikę sweter. Na szczęście ostro zaprotestowałam, więc
uniknęłam tego ostatniego gdy Mariusz zaproponował że przyniesie mi swój. Na to
mogłam przystać, choć jego chyba rozbawiła moja demonstracja niechęci. Gdy
zrobiło mi się cieplej a Mariusz odniósł moje mokre rzeczy do pralni i wrócił z
powrotem do mnie, atmosfera stała się niezręczna. Bo nic nie było już do
zrobienia. Poza tym, gdy minęła mu pierwsza chęć troski o mnie, chyba zaczął zdawać sobie sprawę, że jestem
dziewczyną z którą rozstał się tydzień temu. I która nie powinna mieć tu czego
szukać. Zwłaszcza po jedenastej wieczorem. A może właśnie delikatnie chciał
mnie spławić? Tyle, że jako dżentelmen nigdy tego nie zrobi.
- Cieplej ci już?- Spytał w pewnym momencie nie
patrząc mi w oczy.
- Tak.- Odpowiedziałam.- Dziękuję. I przepraszam za
kłopot.
- Mam tylko nadzieję, że ta wizyta nie sprawi że się
poważnie rozchorujesz.
- Raczej nie. Mam bardzo silną odporność i byle
deszcz…- urwałam, bo dokładnie w tym momencie poczułam kręcenie w nosi i
kichnęłam. Mariusz spojrzał na mnie z delikatnym uśmiechem.- To tylko dowód na
to, że mój organizm się broni przed infekcją.- Dodałam w odpowiedzi na jego
nieme oskarżenie o to, iż jednak nie miałam racji.
- Przyniosę ci jeszcze coś na wzmocnienie.- Mariusz
właśnie wstawał z fotela, ale ja go powstrzymałam:
- Nie, to niepotrzebne, naprawdę. Ja chciałam z tobą
porozmawiać.
- W takim razie słucham.- Odpowiedział mi ponownie
zajmując miejsce w fotelu. A temat który chciałam podjąć sprawił że się
zmieszałam.
- Ja…ja przyszłam tu żeby cię przeprosić. To znaczy
nie za to że koczowałam pod twoim domem ponad trzy godziny jak jakaś bezdomna,
ale za to co wtedy powiedziałam o tobie przed klubem. Ja wcale tak nie myślę,
Mariusz. Mówiłam to w złości tylko po to by cię zranić. Bo mimo tego, że mnie
rzuciłeś, to jesteś wspaniałym facetem. I chciałam żebyś to wiedział nawet
jeśli teraz mnie nie cierpisz.
- Ewelina to naprawdę nie jest…
-…nie, spokojnie: daj mi tylko dokończyć. Obiecuję,
że nie zamierzam znów o cokolwiek błagać albo ci dorzekać. Po prostu chciałabym
abyś to wiedział.- Zrobiłam krótką pauzę na zebranie myśli.- Zacznę od tego, że
miałeś co do mnie rację: to co zaszło między mną a Arturem było też moją winą.
I choć wcześniej tak tego nie odbierałam to teraz wiem, że go zachęcałam. Ale
wcale nie dlatego, że wahałam się którego z kuzynów wybrać albo nie dlatego że
wybrałabym jego gdyby dorósł do związku jak się kiedyś wyraziłeś. Nie, Artur
nigdy nie byłby drogi mojemu sercu tak jak ty…to znaczy nawet gdyby przestał
być taki beztroski czy obiecał że pozostanie mi wierny; albo gdyby nie było
cieb…gdybym nie kochała nikogo innego to i tak nic by z tego nie wyszło. Tyle, że…ogromnie wstyd mi się do tego
przyznać, ale jego zainteresowanie mi schlebiało. Nie jestem piękną,
wystrzałową laską za którą faceci oglądają się na ulicach. Od śmierci rodziców
praktycznie nie mam czasu na zabawę, a przedtem nie interesowałam się
rówieśnikami na tyle, by z którymś z nich zbudować coś trwalszego. Dlatego
fakt, że ktoś taki jak Artur to zrobił…może było w tym coś z psa ogrodnika tak
jak wyraziła się Kamila, ale nie w dosłownym tego słowa znaczeniu. Po prostu
gdy zobaczyłam go z Julitą poczułam rozczarowanie, że tak szybko mu się
znudziłam. Całkiem paradoksalnie zresztą bo jednocześnie chciałam również, by
Chojnacki w końcu dał mi spokój. To wszystko. Teraz wiem, jakie to było głupie;
jak żenująca była moja próżność ale nie potrafię już zmienić przeszłości.
- Cieszę się, że mi o tym powiedziałaś.
- To jeszcze nie koniec. Myślałam również nad twoim
spostrzeżeniem jakoby na temat mojego powściągliwszego zachowania wobec ciebie.
I tu również skłamałam, bo rzeczywiście czasami w twojej obecności zachowuję
się rozważniej, kontroluje swoje zachowanie, jestem mniej powściągliwa. Ale
bardzo to lubię: lubię to że mnie wyciszasz, że sprawiasz że ogarnia mnie
spokój. Tyle, że jeśli chodzi o przyczynę to…to wcale nie robiłam tego bo
sądziłam że tego ode mnie oczekujesz czy pragnęłam cię zadowolić. Ja po prostu
się bałam.
- Mnie?
- Bałam się, że zorientujesz się iż jestem całkiem
inna niż ty, że nie potrafię panować nad swoimi emocjami a co dopiero próbować
ich ukrywać, że popełniam gafę za gafą, że czasami po prostu jestem śmieszna
jeśli nie żałosna. I okropnie bałam się, że gdy to dostrzeżesz to mnie rzucisz.
- Co?
- Nie umiem być powściągliwa jak ty: czasami po
prostu gdy coś mnie bawi nie potrafię powstrzymać się od śmiechu; w kinie
podczas dramatów płaczę choć wiem że to tylko zwykły wymysł dlatego też nie
znoszę ich oglądać. Śmieję się głośno a gdy się wkurzę to po prostu przeklinam.
Miałeś tego próbkę przed klubem gdy zdenerwowana gadałam głupoty byleby tylko
ciebie zranić nie potrafiąc zachować godności. I wcale nie mam tak
wyrafinowanego gustu jak ty. W porównaniu do ciebie jestem nikim: trzpiotowata,
biedna panienka jakich dookoła wiele. Co mogłoby cię do mnie przekonać? Dlatego
uważałam, że jeśli postaram się zachowywać choć trochę powściągliwie i
ograniczę swoją spontaniczność to zrozumiesz, że jestem dla ciebie właściwa. Że
to nie przejaw nieodpowiedzialności czy niestałości w uczuciach, ale po prostu
mojego charakteru.
- Ewelina, przecież tyle razy powtarzałem ci, że
właśnie to w tobie kochałem. Twoją naturalną radość i jakieś ciepło które nigdy
nie znika, to że mała rzecz potrafi sprawić że będziesz płakać ze szczęścia.
To, że w jednej chwili się śmiejesz, a zaraz po tym przypominając o czymś
smutnym nie możesz powstrzymać łez. Właściwie to uwielbiam w tobie to czego ja
nie mam.
- Czasami tak po prostu się mówi by kogoś nie
zranić. A z twojej twarzy nigdy nie potrafię niczego wyczytać. Poza
tym…kochałeś? Więc nic już tego nie zostało, nawet maciupeńka cząstka?-
Spytałam bardzo cicho jednocześnie obawiając się jego odpowiedzi. Ale gdy się
uśmiechnął i spojrzał zupełnie inaczej niż zwykle poczułam jakieś ukucie wokół
serca.- Och, czy to znaczy że nie?
- A jednak
potrafisz czytać w mojej twarzy jak w otwartej księdze. Oczywiście, że nie.
Chyba…to znaczy na pewno nie potrafiłbym przestać cię kochać.
- Więc czemu mnie porzuciłeś?
- Ewelina, tydzień temu wcale nie chciałeś zerwać.
Po prostu usiłowałem ci powiedzieć, że chcę dać ci czas na oswojenie się ze
swoimi uczuciami i przekonanie się czy jednak mimo wszystko nie wolałabyś się
związać z Arturem. Chciałem byś sobie to poukładała i przemyślała.
- Więc…chodziło tylko o krótką przerwę?
- Właściwie…tak. No chyba, że po tym czasie to ty
zdecydowałabyś że powinniśmy się rozstać.
- Chcesz powiedzieć, że…że to iż przeżyłam koszmarny
tydzień jest tylko moją winą?- Prawie jęknęłam.
- Niezupełnie. Było w tym również trochę mojej winy,
chyba nierozważnie dobrałem słowa, więc mogłaś odnieść takie wrażenie.- Naturalnie
wiedziałam, że tylko stara się mnie pocieszyć. Ale mnie interesowało coś
jeszcze.
- A nawet wtedy ani trochę o mnie nie walczyłeś?
- Kochanie, można walczyć z przeszkodami, ale nie z
wiatrakami. Jeśli to ty założyłaś że zerwaliśmy, być może gdzieś tam w swojej
podświadomości właśnie tego chciałaś.
- Jeszcze raz powiesz coś takiego a przysięgam, że
dam ci po…- Urwałam, bo to co zamierzałam powiedzieć raczej nie było do
wypowiedzenia. Ale widząc uśmiech Mariusza zrozumiałam, że mnie prowokuje.
Doskonale wyczuł moment o którym kilka minut temu mu mówiłam. Jeden z tych
podczas których starałam się ograniczać by nie wyjść na wulgarną i
prostaczkowatą. Dlatego teraz świadoma prowokacji dokończyłam mając gdzieś takt
i kolokwializm:- …a przysięgam że dam ci po gębie, pajacu. Przecież cię kocham.
Całym sercem. Ślepy jesteś czy co? Sądzisz, że stałam przed twoim domem w
deszczu dla rozrywki?
- Prawdę mówiąc do tej pory czasami jeszcze nie
byłem tego pewny. Dlatego teraz skoro już to wiem to…
-…i jestem tego pewny.- Podsunęłam mu usłużnie.
-…i jestem tego pewny.- Powtórzył z trudem hamując
nad uśmiechem- …to uroczyście oznajmiam ci, że nigdy nie pozwolę ci odejść. Gdy
się ze mną pokłócić nazywając pajacem, gdy będziesz chciała dać mi po gębie
albo nawet to zrobisz, gdy znów będziesz narzekać na moją nudną pracę. Wtedy
też będę cię kochał. I będę o ciebie walczyć. Już nigdy nie pozwolę by
ktokolwiek lub cokolwiek nas rozdzieliło.- O Boże, to było takie słodkie i
pełne żaru, że łzy same stanęły mi w oczach. Pospiesznie zamrugałam by je
odgonić, bo teraz nie chciałam płakać. Ale Mariusz i tak zauważył w jakim
jestem stanie. Ostrożnie przysunął się na sofie delikatnie przechylając moje
ciało w stronę swojego ramienia. Z prawdziwą przyjemnością się w niej wtuliłam.
- Nigdy mnie nie zostawiaj i nie pozwól
nadinterpretowywać swoich słów.- Powiedziałam w jego klatkę piersiową.
- Obiecuję, że tego nie zrobię. A ty obiecaj, że o
każdych swoich obawach będziesz mi mówiła. I przestaniesz się kontrolować i
zachowywać tak bym twoim zdaniem się tobą nie rozczarował. Bo to po prostu
niemożliwe. Taką ciebie kocham.
- A jeśli zacznę klnąć jak szewc, nosić pomarańczowe
bluzki i przefarbuję się na rudo? Zacznę wprawiać cię w zakłopotanie i robić
odważne rzeczy na które mam ochotę?
- Kolor włosów czy ubrań nie sprawi, że staniesz się
kim innym. Co to wulgaryzmów sam czasami ich używam a wprawić mnie w
zakłopotanie bardzo trudno. Jesli chodzi o odważne rzeczy, hm…myślę że jeśli to
nie będzie walka z kobrą w tajlandzkich zawodach lub skok przez okno z drugiego
piętra to jestem w stanie to przeżyć.
- Nie, nie mam zamiaru ryzykować swojego życia.
Miałam na myśli coś całkiem innego, ale…czy w Tajlandii naprawdę są takie
zawody?
- Tak, nigdy o nich nie słyszałaś?
- Prawdę mówiąc nie. I skłonności samobójczych też
nie mam, więc skakać z drugiego piętra też nie zamierzam.
- Więc jakie odważne rzeczy miałaś na myśli?
- No cóż…na przykład takie.- Podniosłam głowę, a
potem dłońmi objęłam Mariusza za szyję trochę pochylając ją bym bez przeszkód
mogła go pocałować.- I takie.- Kontynuowałam kilka sekund później tyle że tym
razem moje usta zsunęły się na jego policzki a potem szyję. Dłonie natomiast
zaczęły błądzić po jego karku. – Lubię ukazywac swoje uczucia. Co ty na to?
- Hm, uważam że jakoś to zniosę.
- Jakoś to zniesiesz?- Powtórzyłam z
niedowierzaniem. W odpowiedzi tylko się roześmiał. Nie zrobił tego jednak tak
powściągliwie jak dotąd.- Chcę żebyś przy mnie zawsze robił to w ten sposób.-
Dodałam dotykając wskazującym palcem jego ust.- Chcę żebyś gdy jesteś przy mnie szczęśliwy mi to pokazywał.
- Ja przecież jestem z tobą szczęśliwy. Po prostu nie
nawykłem do okazywania uczuć w tak wylewny sposób. Chociaż przy tobie i tak szczerzę sie jak głupiec.
- Uśmiech jest tym niby wylewnym sposobem?
- Twój na
pewno. I dlatego go uwielbiam.
- Próbujesz odwrócić kota ogonem.
- Wcale nie. I chciałbym powiedzieć, że wyglądasz
ślicznie w moim sweterku.
- Dzięku…Widzisz? Znów to robisz.
- Może trochę. A więc obiecuję, że przy tobie będę
śmiał się tak często jak mam ochotę nawet jesli inni uznają że brak mi piątej klepki.
- I nigdy nie unikaj kłótni.
- Oczywiście.
- A gdy cię obrażam nie udawaj, że tego nie
słyszałem i wykrzycz mi moje wady.
- Tak, pułkowniku.- Darowałam sobie zruganie go, bo
prawdę mówiąc w tej chwili byłam bardzo szczęśliwa. Ale musiałam omówić jeszcze
jedną rzecz.
- Co do twojego mieszkania to zamierzam oddać ci za
nie pieniądze co do złotówki. I planowałam to zrobić nawet gdybyśmy się rozstali
na amen, więc to co sugerowałam przed klubem to było kłamstwo.
- Przecież ustaliliśmy że o tym zapominamy, prawda?
- Tak, ale…
- Ale?
- Ale było mi bardzo przykro gdy trochę ochłonęłam i
zdałam sobie sprawę jak cię zraniłam mówiąc te wszystkie rzeczy.
- To już nieważne, Ewelina. Naprawdę. Ja też cię
zraniłem.- Odpowiedział mi całując w skroń. Po chwili, jakby z wahaniem
spytał:- Czy rozmawiałaś potem z Arturem?
- Gdy wróciłam na moment do klubu ostro go zrugałam,
ale potem nie. Nie mam zamiaru kontynuować z nim znajomości. Sądziłam, że jest
moim przyjacielem a on jest tylko potwornym egoistą który chce postawić na
swoim.
- Po prostu cię kocha.
- Nie prosiłam go o to.
- Teraz jesteś niesprawiedliwa.
- A ty go bronisz?
- Wcale nie. Ale doskonale potrafię zrozumieć, bo
sam czuję to samo.
- Ale w przeciwieństwie do niego mnie nie dręczysz i
nie usiłujesz przekonać że cię kocham. To już raczej ja muszę cię stale o tym
przekonywać. Poza tym nie mówmy już o nim. Wolę spędzać czas znacznie
przyjemniej.- Znów wtuliłam się w Mariusza zamykając na moment oczy. Uwielbiałam
czuć łączącą nas czułość. Chwilę później ponownie się pocałowaliśmy, a raczej
ja go pocałowałam, bo przez ostatni tydzień bardzo mi tego brakowało. Jakiś
czas później, gdy tak po prostu siedzieliśmy w ciszy spytałam go:
- Mogę zostać u ciebie na noc?- Poczułam, że jego
ciało znieruchomiało, ale gdy się odezwał głos miał taki jak zwykle.
- Jasne, w końcu jest już późno. Pościelę ci w
pokoju gościnnym.
- Nie, głuptasie.- Zaprzeczyłam trochę rozbawiona i trochę
zirytowana.- Pytałam o to czy mogę spędzić tę noc z tobą.
- Dlaczego?
- Jak to dlaczego?
- Ewelina, nie musisz mi niczego udowadniać. Wiem,
że mnie kochasz i nic nie czujesz do Artura. I tak jak mówiłem wierzę w to
całym sercem.
- To nie miał być dowód. Po prostu tego chcę...właściwie już od jakiegoś czasu.
- Naprawdę?
- Tak, naprawdę. A ty znasz mnie na tyle by wiedzieć
jak wiele to dla mnie znaczy i że nigdy nie zdecydowałabym się na to dla
jakiegoś dowodu czy chwili słabości.
- Kocham cię.- Powiedział mi tylko w odpowiedzi. A
potem poniósł na rękach aż do swojej sypialni.
Baaaaaardzo mi się podoba ta część :)
OdpowiedzUsuńAleż mnie rozrzewnienie ogarneło....... i mariusz pokazał ludzką twarz.
Jesteś fantastyczna, piszesz bardzo dojrzale, zasłuzone gratulacje, ogromny podziw wzbudzasz we mnie.
Pozdrawiam Ania
Z jednej strony super ale z drugiej wolałabym Artura :-(
OdpowiedzUsuńNie wiem jak to zrobisz ale ona ma być z Arturem !!!!! Jakby Artura nie było to cieszyłabym się z takiego obrotu sprawy ( czyt. że wrócili do sb ) no ale jednak Artur jest i wolę go 100 razy bardziej od nudnego Mariusza ... Będzie dziś nowy ?
OdpowiedzUsuńNie, dziś nie dam rady. Co prawda miałam wolny dzień, ale pisałam pracę licencjacką, więc pomimo wolnego wieczoru mam już dość gapienia się w ekran monitora. Kolejną prawdopodobnie wstawię dopiero w sobotę, ale postaram się trochę przyspieszyć akcję.
UsuńWciąż Mariusz Team
OdpowiedzUsuńTak trzymaj!
Nieee! Ja chcę Artura. Proszę wymyśl coś aby oni byli razem. Pozdrawiam.
OdpowiedzUsuńCzekam już od rana. Jestem ciekawa czy ktoś im przeszkodzi albo może wywrócą sie po drodze... Nie chce żeby była z Mariuszem! Chyba, że jakoś przekonasz mnie że jest lepszy od Artura.
OdpowiedzUsuńPozdrawiam, Justyna
Przykro mi, niestety kolejna część jeszcze nie powstała z powodu pilnych spraw i nie wiem czy powstanie jutro. Dlatego niecierpliwi- uzbrójcie sie w cierpliwość. Pozdrawiam
OdpowiedzUsuńWarto czekać nawet tydzień na taki długi tekst. Na niektórych blogach wstawiają 1/4 na miesiąc tego co Ty dajesz nam średnio co 3/4 dni.
OdpowiedzUsuńPozdrawiam, Justyna