Łączna liczba wyświetleń

czwartek, 1 października 2015

Ktoś całkieim inny: Rozdział XIV



Jeszcze tego samego ranka, po kolacji u ojca Tomka zeszłam z piętra na dół. Choć nie miałam na to specjalnej ochoty musiałam rozmówić się z Babecką.
- A to co? Jezu, nie mów mi tylko że wprowadzasz się do Kamińskich?!- Pisnęła Paula na widok walizki w mojej dłoni.
- Nie, jasne że nie.- Odpowiedziałam jej starając się przybrać normalny ton głosu.
- Co za ulga. Chociaż…to znaczy, że jednak wprowadzisz się do mieszkania, które twój mąż zdecydował się wynająć?
- Nie, Paulina. Jadę do rodziców. Muszę trochę odpocząć.
- Na jak długo?
- Kilka dni.
- A co z cukiernią? Kto będzie przez ten czas piekł? Wiesz, że bez ciebie niczego sama nie pociągnę
- Tak wiem. Ale to…to nieważne, zamknij ją gdy skończą się ciasta. I tak mamy nieoczekiwany bonus w postaci torby z dziesięcioma a raczej już ośmioma patykami, więc strata utargu nie powinna nas martwić. Poza tym i tak we wtorek jest święto; nikogo nie zdziwi, że przedłużyliśmy sobie weekend.
- To tak racja. W takim razie przekażę to Izie.
- Tak dzięki. Byłabym o tym zapomniała.
- Drobiazg. A jak tam na wczorajszej kolacji? Nie było aż tak źle?- Na samo wspomnienie upokorzenia jakie stało się moim udziałem prawie skurczyłam się w sobie. Potem wróciła do mnie scena rozmowy w gabinecie Władysława Kamińskiego, niewiara (we mnie) Tomka. Jego gniewne słowa których nie mogłam mu wybaczyć. I niemal czułam jak kurczę się w sobie.
- Schowaj ten ekspres do kawy.
- Hm?
- Nie będziemy z niego korzystać. I z nagłośnienia też. Trzeba będzie je wymontować.
- O czym ty mówisz?
- I zamień te obrusy na stołach.- Kontynuowałam, a potem zostawiając walizkę w przejściu podeszłam bliżej baru ściągając z niego obraz który podarował mi Tomek.- Wyrzuć to.
- Ale dlaczego? Ania?
- I te kwiaty też. I wazoniki. I cokolwiek jeszcze co zostało kupione za pieniądze Tomka.
- Ania, co się stało? Przerażasz mnie.
- Nic, wszystko w porządku.
- Przecież widzę. Oczy masz całe opuchnięte od płaczu.
- To tylko zmęczenie.
- Co on ci zrobił?- Pytała nadal Paula.
- Nic.
- Więc dlaczego usuwasz te wszystkie prezenty?
- Bo nic od niego nie chcę. A teraz muszę już iść.
- Poczekaj. Musisz mi to powiedzieć.- Paulina delikatnie dotknęła swoją ręką mojej dłoni. Nawet tak niewinny gest wyrażający zrozumienie wprawił mnie w popłoch i wypełnił moje wnętrze smutkiem. W końcu z rezygnacją i wisielczym humorem odparłam:
- Zależy czy pytasz o ojca czy syna bo oboje wczoraj nieźle mi dopiekli.
- Co on ci zrobił? Co się stało na tamtej kolacji?
- Nie mogę o tym mówić, przepraszam. Sama właściwie wciąż jestem w szoku.
- Wiedziałam, że ten człowiek jest zły i tylko nie sądziłam, że zdoła zmanipulować Tomka.
- Tak, ostrzegałaś mnie. A ja widziałam w nim tylko niegroźnego staruszka. Boże, nawet nie wiesz jak łatwo dałam się podejść.- Powiedziałam rozumiejąc, że dla Kamińskiego nawet nie byłam łatwym przeciwnikiem. Byłam zerowym przeciwnikiem. To tak jakby postawić przed lwem małego kurczaczka licząc na to, że kurczaczek przeżyje.
- Aniu, usiądź. Opowiesz mi o wszystkim.
- Nie, zaraz mam autobus. A ty musisz przyszykować wszystko na otwarcie.
- Ale Ania…
- Rób co mówię. Dzisiaj otwórz normalnie. A jutro jeśli starczy ci towaru. Aha, i w poniedziałek też będziesz musiała przyjść bo będzie dostawa.  Pieniądze weź z tamtej torby. I zlicz utarg. Nie zapomnij też o poinformowaniu Izabeli o tej przerwie. I jeśli będziesz miała chwilę to zrób inwentaryzację. Zobacz jak duże mamy braki…- Starałam się mówić rzeczowo choć już czułam napływające łzy. Ale teraz nie chciałam się już rozklejać. Nie przy Pauli. Na łzy przyjdzie czas potem. I pomyśleć, że wydawało mi się, że już je wszystkie wypłakałam.
Jadąc autobusem by dotrzeć na dworzec kolejowy a stamtąd już bezpośrednio do domu wciąż starałam się nie myśleć. W końcu, doszłam do nieco filozoficznego wniosku, że nie myślenie tak jak i nic nie robienie jest czynnością. Dlatego próba nie odtwarzania wczorajszej rozmowy i w jadalni, i w gabinecie Kamińskich  była bez sensu. W końcu co da mi gdybanie? I świadomość, że łatwiej odparłabym zarzuty Władysława Kamińskiego teraz gdy dokładnie wiedziałam co powie? Albo gdybym zdradziła Tomkowi swoją przeszłość? To raniło mnie tylko jeszcze bardziej.
Gdy dotarłam na miejsce ledwie udało  mi się kupić bilet i zdążyć na pociąg, bo przez rozmowę z Paulą miałam pięciominutowe opóźnienie. Wchodziłam do pociągu z ciężkim sercem. Przez całą prawie półtora godzinną podróż patrzyłam w szybę starając się nie myśleć o własnym bólu, ale o mijanych właśnie domach, polach i łąkach. O tym, że już niedługo zobaczę ukochane twarze rodziców. Że spotkam się z Anitą.
Że nie będę musiała widzieć Tomka.
Ani jego ojca, który tak perfidnie mną manipulował a ja na to pozwoliłam nie przeczuwając zdrady.
I o świecie bogatych ludzi dla których poniewieranie mną było czymś tak naturalnym jak oddychanie tylko dlatego, że nie urodziłam się córką premiera czy potentata naftowego z kieszeniami wypchanymi pieniędzmi. Bo wtedy Władysław Kamiński by mnie zaakceptował. Nie mówiłby, że zależy mi tylko na pieniądzach Tomka, nie poniżał i nie upokarzał nawet jeśli byłabym taką latawicą jak Ilona. Ale ona z powodu pochodzenia i koneksji była uważana za dobrą partię. Ja byłam nikim. Nieznaną nikomu w szerszych kręgach Anią Parulską, która miała nadzieję na zostanie Anią Kamińską.
Nawet nie zauważyłam kiedy dojechałam na miejsce, tak byłam pochłonięta swoimi myślami. W ostatniej chwili wcisnęłam guzik otwierający drzwi i wysiadłam z pociągu. Pierwsze co zrobiłam to rozejrzałam się dookoła, wzięłam pierwszy wdech wiejskiego powietrza, usłyszałam śpiew ptaków. Dopiero teraz zrozumiałam jak bardzo za tym tęskniłam. Jak dobrze czułam się we własnym domu, jak miło było zobaczyć znajome otoczenie, jak kochałam wieś. Kilka minut później ruszyłam szosą w kierunku domu.  
Z każdym przybliżającym mnie tak krokiem czułam jak mocniej bije mi serce. Minęłam tylko dwóch sąsiadów z których jeden (osiemdziesięcioletni staruszek) mnie chyba nie poznał a drugi (piętnastoletni syn największej wioskowej plotkary) z pewnością zaraz doniesie swojej matce o moim powrocie. Nie obchodziło mnie to jednak. Mimo tęsknoty zrozumiałam, że nie tutaj jest moje miejsce. Tak więc plotkarze mogą mówić o mnie co chcą.
Tuż przy moim domu przywitało mnie szczekanie psa, Gońca. Widząc pierwszą znajomą twarz- mimo że psią- uśmiechnęłam się.  Następnie pokonałam furtkę i weszłam do domu.
Mimo, że po raz ostatni byłam tu przeszło pół roku temu to nic się od tamtej pory nie zmieniło: ten sam kolor w holu i ganku, ten sam wystrój…Wolno weszłam do kuchni zostawiając obok siebie walizkę. Od razu zauważyłam mamę krzątającą się koło kuchenki gazowej. Łzy stanęły mi w oczach gdy usłyszałam jej ciche nucenie. Tak kojące  i tak…znajome. Z trudem przełknęłam ślinę.
- Mamo?- Szepnęłam. Nie sądziłam, że mnie usłyszy, ale zrobiła to. Zamarła z łyżką wazową w dłoni. Potem się odwróciła.
- Ania?- Spytała z niedowierzaniem. Szeroko otwierając oczy.- Boże, Ania. Co ty tu robisz?!- Prawie krzyknęła, a potem z uśmiechem na twarzy (wciąż z wielką łyżką w dłoni) do mnie podeszła. Objęła mnie mocno i przytuliła niemal zgniatając żebra. Roześmiałam się przez łzy, które już jakiś czas temu napłynęły mi do oczu.- Córeczko.- Wyszeptała mi we włosy całując gdzieś niedaleko skroni tak, że mogłam poczuć się przez chwilę jak mała dziewczynka.- Moja Aniula…- Niespodziewanie tak szybko się ode mnie odsunęła, tak jak wcześniej objęła. Już się nie uśmiechała.- No tak, córka marnotrawna wróciła co? I to pewnie z podkulonym ogonem.- Od razu zrozumiałam, że wciąż gniewa się za to jak zakończyła się moja historia z Dawidem Raczkowskim. Ale mimo to przywitała mnie ciepło a nawet bardzo gorąco.
- Mamo, przepraszam.
- I sądzisz, że to rozwiązuje sprawę?
- Nie. Ale dobrze wiesz, że miałam powód aby zostawić Dawida.
- Może i miałaś, ale mogłaś postarać się mu wybaczyć.
- Możemy o tym teraz nie rozmawiać?- Zaproponowałam.- Stęskniłam się za tobą.- Na moment w oczach mamy rozbłysła czułość, ale szybko ją stłumiła.
- Najlepiej udawać, że się nic nie stało.- Prychnęła.
- Wcale nie. Po prostu to było bardzo dawno temu.
- Zaledwie sześć i pół miesiąca temu.- Boże, czy to było naprawdę  ponad pół roku temu? Mnie wydawało się rozegrać w zupełnie innym życiu.
- Gdzie tata?- Postanowiłam zmienić temat zanim moja rodzicielka nieźle się nakręci.
- W stajni; jak zwykle tylko przy tych swoich koniach.
- Pójdę do niego.
- Potem. Teraz siadaj.- Niemal siłą pociągnęła mnie na krzesełko tak, że klapnęłam tyłkiem wprost na twarde siedzenie.- Jesteś tak zabiedzona i chuda jak szczapa. Ale to nie dziwota jak samowolnie uciekłaś z domu.- Cała mama, pomyślałam z czułością. Teraz wciąż udawała zagniewaną, ale bardzo się o mnie martwiła. Może nie akceptowała mojej decyzji o odwołaniu ślubu z Raczkowskim, ale mimo to nie wyrzuciła się czego trochę się spodziewałam; w końcu przez cały okres jaki minął od mojego wyjazdu nie odbierała ode mnie praktycznie żadnych telefonów a gdy już to robiła to tylko po to by namówić mnie do powrotu.
- Więc co na obiad?- Spytałam, choć nie byłam specjalnie głodna mimo tego, że dochodziła już pierwsza po południu, a ja od czasu wczorajszej kolacji u Kamińskich nie miałam nic w ustach. I choć teraz wciąż coś skręcało mnie w środku na myśl choćby o kęsie zupy to mimo to miałam zamiar ją zjeść. Bo chciałam sprawić mamie przyjemność.
- Kluski śląskie. Ale najpierw włożę ci zupy rabarbarowej. Aż serce mi się kraje gdy widzę cię taką. Czy ty w ogóle coś jesz?
- Mamo, przecież dobrze mnie znasz. Jem tyle ciast i kremów, że chyba tylko szybka przemiana materii chroni mnie przez utyciem.
- Widocznie aż za dobrze. Naprawdę zmarniałaś.- Nie skomentowałam tego, bo zdawałam sobie sprawę, że po wczorajszym wielogodzinnym płaczu z kilkoma przerwami moja twarz nie może prezentować się odpowiednio. Ale jakoś dziwnie mnie to nie obchodziło.
- Tylko ci się wydaje bo dawno mnie nie widziałaś. Dlaczego nie chciałaś nawet odbierać moich telefonów?
- Bo chciałam żebyś wróciła do domu. Sądziłam, że jak trochę zatęsknisz lub podwinie ci się noga to to zrobisz. No i jak się okazało miałam rację.
- Mamo…ja raczej nie zamierzam wrócić na stałe do...
- Ania?- Wstałam z krzesełka słysząc ukochany głos.
- Tata!- Krzyknęłam i tak jak wcześniej wobec mamy puściłam się do niego biegiem mocno obejmując. A on śmiał się głośno.
- O Boże, a jednak przyjechałaś. Sądziłem, że już nigdy tego nie zrobisz. Obiecałaś mi, że wpadniesz już ponad dwa miesiące temu.
- Wiem, przepraszam . Nie miałam za bardzo kiedy. Cukiernia pochłania mi masę czasu.
- Nie dziwota skoro ją kupiłaś. Ile zaciągnęłaś kredytu?- Wtrąciła się mama.
- Nieważne.- Zbył ją tata.
- Ważne. Już splajtowałaś?
- Alicja, daj jej już spokój.
- Przecież tylko pytam.- Mama nie widziała w tym nic złego. I chociaż jej pytania nie świadczyły pochlebnie na mój temat, to jednak ten znajomy sceptycyzm przyniósł mi ukojenie. Poza tym był niczym w porównaniu do tego co powiedział mi Tomek. Do tego był mi znajomo kojący.
- Nie, mamo. Cukiernia prosperuje całkiem nieźle. I trochę musiałam się zapożyczyć, ale jakoś sobie radzę. Niedługo nawet zatrudnię księgową.- Powiedziałam przypominając sobie o Agnieszce, która wciąż prowadziła moje finanse. Ale z racji tego co zaszło między mną a jej szwagrem taki stan nie był możliwy do kontynuowania.
- Więc nie wróciłaś tu na stałe?
- Nie.- Uśmiechnęłam się widząc zawiedzioną minę mamy, którą jednak starała się ukryć.- Wpadłam w odwiedziny.
Niestety, jak się potem okazało powinnam się była wstrzymać z tą wiadomością, bo fochy mamy trwały aż do wieczora. Albo może po prostu radość spowodowana moim widokiem nie przezwyciężyła jej gniewu na mnie. Patrzyła bowiem urażonym wzrokiem i starała się o nic nie pytać, choć jak zauważyłam uważnie słuchała każdego mojego słowa które kierowałam w odpowiedzi na zadane mi pytania przez tatę. Oczywiście w swojej opowieści trochę co nieco ubarwiłam i przede wszystkim nie wspomniałam nic o Kamińskim. Miałam nadzieję, że gdy zgodnie z naszą wcześniejszą umową za miesiąc uzyskam rozwód moi rodzice nawet nie dowiedzą się o tym epizodzie.
Po obiedzie poszłam na spacer z lubością widząc znajome widoki pól i zwierząt. Miałam ochotę przywitać się nawet z moją ulubioną kózką Zosią, ale gdy właśnie do niej szłam zauważyłam wychodzącą ze stodoły postać:
- Franek?!- Ni to krzyknęłam ni to powiedziałam jego imię. Zaraz potem przypomniałam sobie wczorajsze zdjęcie na którym się z nim przytulałam. Znów w mojej głowie pojawiło się pytanie skąd Kamiński miał te zdjęcia.
- Anka?! O cię w życie to ty?!- Roześmiał się mój przyjaciel idąc w moim kierunku szybkim krokiem.
- Tak, to ja. Nie miałam pojęcia że tu teraz jesteś. Myślałam, że nadal oprowadzasz tylko wycieczki.- Miałam na myśli dzieci ze szkół, które zjawiały się kilka razy w miesiącu by popatrzeć na prace i zwierzęta w gospodarstwie. Jako że mój tata zdecydował się prowadzić agrobiznes i wyraził zgodę na taką możliwość szkoły często z niej korzystały. Zwłaszcza warszawskie, w których miastowe dzieci nigdy nawet nie miały okazji zobaczyć na żywo konia czy krowy. I właśnie trzydziestoletni Franek służył wtedy za przewodnika. Mieszkał w bliskim sąsiedztwie, więc było mu to na rękę. Ojciec dawał mu za to połowę zysku z takiej eskapady, a dla dwudziestoletniego wówczas studiującego Rzadkiewicza były to niemałe sumy.
- Nie, trochę się tutaj ostatnio zmieniło od paru miesięcy. Po pracy w czasie żniw i nawet teraz raz czy dwa razy w tygodniu pomagam twojemu ojcu, teraz znacznie ciężej mu zajmować się wszystkim osobiście.
- Jest chory?- Spytałam zaniepokojona.
- Nie, tyle że z powodu wieku znacznie szybciej się męczy i doskwiera mu kręgosłup. Ale na starość nie ma lekarstwa. A co tam u ciebie? Jak sobie radziłaś przez ten czas?
- Z trudem, ale  jakoś. To długa historia. Kiedy będzie więcej czasu to ci opowiem.
- Trzymam cię za słowo.  W takim razie lecę, bo czeka na mnie jeszcze trochę pracy przy zbożu. Miło mi było cię widzieć.
- Wzajemnie.- Odpowiedziałam mu. A potem poszłam do Zosi. Moja ulubienica jak zwykle próbowała naderwać krzak dzikiej róży sfrustrowana gdy kolce jej to uniemożliwiały. Patrzyłam na to z rozbawieniem spędzając z nią przynajmniej pół godziny. Potem zrobiłam rundę dookoła całego domu odwiedzając resztę zwierząt jednocześnie ciesząc się znajomą niezmiennością. Czułam, że tutaj mogłabym zostać na zawsze, że tak daleko moje problemy nie sięgały. Ale jednocześnie jakąś cząstką swojej duszy wiedziałam, że to niemożliwe.
Po spacerze wróciłam do domu i krzątającej się po domu mamy. Zaoferowałam jej swoją pomoc, ale ona tylko odparła mi, że jako gość wcale nie muszę tego robić. Oczywiście tego gościa podkreśliła dość wyraźnie. Nadal była na mnie trochę zła: wciąż nie mogła mi darować zerwanych zaręczyn gdy ślub był już gotowy i zaplanowany. Tyle, że aż do wieczora nie rozumiałam w pełni żalu jaki do mnie żywiła. Uświadomił mnie o tym w końcu jej wybuch gdy żartowaliśmy z tatą przy kolacji.
- Nawet nie wiesz jakie mieliśmy problemy przez twoją ucieczkę. Raczkowscy umyli od tego ręce: zresztą wcale się im nie dziwię. I to ja musiałam wszystko odwoływać: zespół, zamówiony tort, catering, gości. Wiesz, że do każdego musiałam dzwonić osobiście i za każdym razem powstrzymywać głęboki wstyd gdy ktoś pytał o przyczynę? A ciocia Krysia z Zakopanego z całą rodziną zjawili się w dniu ślubu, wiesz? Bo najwyraźniej ich przeoczyłam. Przyjechali z kościoła nie wiedząc, że wesela wcale nie będzie. I zostawili te piekielne prezenty.
- Ala, już dość.- Nakazał mój ojciec.
- Nie, nie dość. A teraz ona tak po prostu przyjeżdża sobie jak gdyby nigdy nic. Ludzie do dziś się ze mnie śmieją i uśmiechają wymownie pytając o córkę która uciekła z podkulonym ogonem. Mówią, że pierwszą wplątała się w nieciekawe towarzystwo i narkotyki, a druga uciekła sprzed ołtarza. I uśmiechają się porównując tę historię z Kogla Mogla nazywając ją nową Solską. A ilekroć spotykam samą Raczkowską mało się nie kulę od jej nienawistnych spojrzeń. Nie mówiąc już o stratach materialnych. Sprzedaliśmy przecież hektar ziemi by wszystko kupić na wesele. A pieniądze poszły w błoto.
- Kazałem ci przestać.- Tym razem głos taty brzmiał bardziej stanowczo.
- A proszę bardzo broń jej, zresztą zawsze była córeczką tatusia. Niech dalej tak postępuje, w końcu ktoś nauczy ją rozumu. I mogę być tą złą, jak zwykle zresztą. Człowiek chce dobrze, a i tak posądzą go o najgorsze. – Przełykany właśnie kęs niemal stanął mi w gardle. Czując wielką gorycz wyszłam na zewnątrz. Usiadłam na kamiennych schodkach pomimo tego, że były zimne i był wieczór. Ale chłód pozwalał mi choć trochę oderwać myśli od innych spraw.
Mama miała rację: postąpiłam bardzo tchórzliwie. Bo w końcu zrozumiałam jej całe rozżalenie. Bo to wcale nie chodziło o zostawienie Dawida. Tu chodziło o moją ucieczkę.
Do tej pory nie zdawałam sobie sprawy ile ją to wszystko kosztowało: dumy, pieniędzy i sił. Zwłaszcza, że wielokrotnie chwaliła się przed swoimi znajomymi tym, że jej córka stanie się panią Raczkowską. Dlatego odwoływanie tego wszystkiego musiało być dla niej podwójnie trudne.
- Aniu, dobrze się czujesz?- Tak jak się mogłam spodziewać tata za mną wyszedł. Posłałam mu blady uśmiech.
- Tak, w porządku.
- Wiesz, że to wcale nie chodzi o pieniądze, prawda? Mama cię bardzo kocha.
- Wiem. I wiem też, że zostawiłam ją z tym całym ambarasem choć do tej pory nie zdawałam sobie spraw y z ogromu wstydu jaki na nią spadł.
- Do którego sama się przyczyniła. Przecież oznajmiała wszem i wobec z kim zawierasz małżeński związek z wielkim panem Raczkowskim.
- Przecież nie wiedziała, że się nie odbędzie. Ja sama tego nie wiedziałam. Może powinnam wyjść wtedy za Dawida mimo wszystko?
- Żartujesz? Tylko po to by uszczęśliwić matkę?
- Nie. Po to by zapobiec jeszcze większemu nieszczęściu.
- Co masz na myśli?
- Nic tato.- Odpowiedziałam mu czując jak łza spływa mi po prawym policzku wbrew mojej świadomości i woli.
Powiedz mi, że taka nie jesteś, przypomniałam sobie ostatnie słowa jakie wypowiedział do mnie mój mąż. Powiedz, że te zdjęcia to fotomontaż, że na tych zdjęciach jest twoja zmarła siostra. Do diabła nawet skłam, ale tak bym ci uwierzyć.
- Ania…czy w Warszawie stało się coś o czym powinienem wiedzieć? Coś cię trapi? A może ktoś cię skrzywdził?- Pytanie taty przywróciło mnie do rzeczywistości.
- Nie, wszystko dobrze. To znaczy nie całkiem, ale nie jest to coś z czym bym sobie nie poradziła.
- Wiesz, że możesz mi o tym powiedzieć, prawda?
- Tak, wiem. Ale…ale bardzo się wstydzę.- Kolejna porcja łez spadła na moje policzki.- Ja…ja zrobiłam coś bardzo głupiego, nawet od ucieczki na kilka tygodni przed własnym ślubem.
- Przecież jestem twoim ojcem. Zrozumiem wszystko. I pomogę ci.
- Wiem, tatusiu. Ale nie możesz tego zrobić, nikt tego nie może. Sama wpakowałam się w tę kabałę i sama się z niej wyplączę.
- Na pewno? Zmartwiłaś mnie.
- Nie chciałam.
- Nie płacz już, kochanie. Serce mi się kraje.
- Przepraszam, wiesz że zawsze byłam bardzo sentymentalna.W dodatku przyjazd tutaj wyzwolił jeszcze więcej emocji.
- Tak, z pewnością. Na pewno nie chcesz mi nic powiedzieć? Nie będę cię oceniał jak mama.
- Wiem, ale chyba nie jestem jeszcze gotowa. Wracamy do domu? Trochę zmarzłam.- Szybkim ruchem wytarłam twarz rękawem mojej bluzki by zniknęły jakiekolwiek ślady moich łez. Może i kapitulowałam po raz kolejny tchórząc, ale chyba wolałam być tchórzem niż w oczach rodziców osobą, która wyszła za mąż za faceta którego znała trzy miesiące.
Nie wiedziałam jakie to może być dla mnie trudne. Sądziłam, że w domu rodzinnym odnajdę spokój i ulgę, ale okazało się być inaczej. I paradoksalnie to dało mi siłę, bo nie musiałam się skupić na swoim zranionym przez Tomka uczuciu. Bo miałam dużo ważniejsze problemy. Tyle, że zanim położyłam się do na swojej komórce ujrzałam wiadomość od Pauli.
CUKIERNIA OTWARTA JAK ZWYKLE. UTARG NIECAŁY TYSIĄC. BYŁ TOMEK I PYTAŁ O CIEBIE. POWIEDZIAŁAM ŻE NIE WIEM GDZIE JESTEŚ I NIC MU NIE POWIEDZIAŁAM, ALE UWAŻAŁ ŻE KŁAMIĘ I TROCHĘ SIĘ WKURZYŁ.
Skończywszy czytać wiadomość z głębokim westchnieniem przymknęłam na moment powieki. A więc nawet tutaj nie dawał mi spokoju. Czyżby tak szybko chciał zająć się sprawą rozwodu? A może miał nadzieję na użycie na mnie kolejnej porcji wyzwisk i obelżywych epitetów?
Jaka dziewczyna proponuje obcemu facetowi swoje ciało? Nawet nie prostytutka, bo ona robi to przynajmniej za pieniądze.
Boże, jeszcze nikt nigdy nie nazwał mnie dziwką, choć prawdę mówiąc w swojej przeszłości nie raz zasłużyłam na to określenie. Bo choć nie sprzedawałam swojego ciała ani nigdy nawet nie spałam z żadnym facetem i jedyne do czego się posunęłam z chłopakiem to były pocałunki to jednak prowokowałam. Uważałam się za najpiękniejszą dziewczynę w sąsiedztwie a że wszyscy chłopcy zabiegali o moją uwagę nie wahałam się ich podjudzać do bójek o mnie czy dawanie prezentów. Nie raz zakładałam głębokie dekolty albo eksponowałam latem swoje nogi w króciutkich szortach. A nawet wtedy nikt nie potraktował mnie w ten sposób, nikt nie próbował wymusić pocałunku, nikt nie nazwał łatwą. Paradoksalnie, bo gdy się zmieniłam i mojemu postępowaniu nie można było nic zarzucić teraz spotkałam się z atakiem na moją moralność. I to przez kogoś na kim bardzo mi zależało. Powinnam jednak wiedzieć, że przed własną przeszłością nie można uciec. To zawsze wcześniej czy później wypłynie na wierzch jak tłusta oliwa ponad taflą wody.
Na dodatek wciąż nie mogłam uwierzyć, że pan Władysław Kamiński mógł mnie tak poniżyć. Przecież mógł to wszystko powiedzieć tylko Tomkowi, ewentualnie w mojej obecności. Nie musiał pozwalać by słuchały tego jego żona, córka z mężem i służba. Nie musiał aż tak bardzo pokazywać, że nie jestem nic warta. Ani tak jak potem starszy syn nazywać dziwką.
Bardzo byli do siebie podobni, oj bardzo. Zresztą chyba istnieje nawet takie powiedzenie, że chcąc dowiedzieć się jaka będzie w przyszłości twoja żona musisz spojrzeć na jej matkę. I najwyraźniej w odniesieniu do panów to też jest jak najbardziej trafne. Bo Tomek był takim samym egoistą, manipulantem i przekonanym o własnej wyższości z powodu grubości portfela facetem jak ojciec. Nie uwierzył mi tylko dlatego, że byłam biedna a moi rodzice byli rolnikami, którzy…Nie, nie powinnam tak o nim myśleć nawet jeśli czułam się przez niego zraniona. On po prostu nie potrafił ufać czy wierzyć. Aż tak przyzwyczaił się do kłamstw, że teraz wszystko negował. Ale to nie zmieniało faktu, że nie było między nami przyszłości. Zapomniałam, że nie tylko jego pamięć stoi nam na przeszkodzie. Zapomniałam o różnicach społecznych , o słabej znajomości jego charakteru, o tym że przecież spotykaliśmy się zaledwie trzy miesiące przed ślubem i niewiele o sobie wiedzieliśmy wzajemnie zatajając fakty z przeszłości. A siejąc ziarna kłamstw i niedopowiedzeń zbieraliśmy tylko złość i nienawiść. Ciągnięcie tego dłużej było całkowicie bezcelowe. Ja pasowałam do Tomka jak wół do karocy.
Wpatrując się w ekran swojej komórki, pospiesznie odpisałam przyjaciółce żeby nie zdradziła Tomkowi mojego adresu dopiero po fakcie uświadamiając sobie, że przecież Paula i tak go nie zna, więc nie może mu go też podać. Ale z nerwów o tym nie pomyślałam. Bo nie chciałam się teraz z nim widzieć, już nie. Potrzebowałam spokoju, przemyślenia swojego postępowania, rozsądnych wniosków. A przede wszystkim uporania się z własną przeszłością od której uciekłam zanim pomyślę o teraźniejszości. A jak się wczoraj przekonałam to było najlepsze wyjście.
Z powodu natłoku myśli nie mogłam spać, więc cichutko wyszłam ze swojego pokoju do tego znajdującego się obok. Starałam się to robić jak najrzadziej, bo każda taka wizyta kończyła się całym dniem melancholii i przybicia. Ale teraz i tak byłam tak przybita, że gorzej być nie mogło.
Zapaliłam światło z ulgą widząc, że od jej śmierci nic się tutaj nie zmieniło. Szafa była opróżniona, ale na regałach wciąż były jej zdjęcia i puchary a na ścianach oprawione dyplomy. Łóżko przykrywał jej ulubiony kocyk prany co jakiś czas choć od czasu gdy ktoś go użył niedługo minie sześć lat.
Anita.
Tak bardzo chciałabym żeby moja ukochana siostra nie umarła. Tak bardzo pragnęłam by tak jak dawniej ze śmiechem i lekką pobłażliwością mnie przytuliła. Wiedziałam nawet to by mi powiedziała: „Anka, chyba żartujesz żeby płakać po takim frajerze co? Okej, niezłe z niego było ciasteczko z głębokimi kieszeniami, ale takim dupków to my wodzimy za nos, nie pamiętasz?”
Tyle, że już nie wodzimy, a raczej wodziłyśmy uświadomiłam sobie. Bo jej już nie ma.
Wróciłam do pokoju po swój pamiętnik, który nosiłam zawsze ze sobą, bo odwiedziny pokoju Anity były błędem. Czasami pisanie dziennika przynosiło mi pewną ulgę, więc miałam nadzieję że stanie się tak i teraz. Dochodziła już jedenasta wieczorem i dawno powinnam już spać by jutrzejszego dnia wstać wcześniej. I szczerze rozmówić się z mamą wyjaśniając wszelkie niesnaski.
Nie było mi łatwo. Mama przyjęła moje wyjaśnienia (bo wyznałam że po zdradzie Dawida byłam w całkowitej rozsypce) i przestała się na mnie gniewać, chociaż i tak wyczuwałam że gdzieś tam na dnie jej duszy czai się żal. Ale potem jak zwykle rozbawiła mnie mówiąc, że w sumie mnie rozumie.
- Bo wiesz, córciu…- Zaczęła dobrze znaną mi już śpiewkę-…ja też kiedyś mogłam zostać żoną bogacza. I to nie byle kogo. Ale wybrałam miłość i tak klepiemy sobie biedę z twoim tatą.- Tak jak zwykle nic jej na to nie odpowiedziałam, bo słyszałam to już tak wiele razy wcześniej, że już wiedziałam iż najlepszym sposobem jest milczenie. Zwykle gdy mama zaczynała te swoje wynurzenia o bardzo majętnym mężczyźnie który chciał ją poślubić z tatą wymienialiśmy porozumiewawcze spojrzenia. Bo ktoś taki nie istniał. A nawet jeśli to jego majętność sprowadzała się do posiadania kilku krów czy małego sklepiku. Ale mama lubiła sobie wyobrażać, że mogła być kimś. Nie chodziło jej o podkreślenie tego z czego niby zrezygnowała. Chodziło jej raczej o to byśmy z tatą docenili jej poświęcenie które powstało z miłości. Ale łaskawie pozwalaliśmy jej pleść te swoje fantazje: w końcu oboje wiedzieliśmy że nie są prawdziwe, więc nikomu to nie szkodziło. – Dlatego wiem, jacy potrafią być bogaci mężczyźni: egoiści chcący by kobieta była na wszelkie ich skinienie. Ale sądziłam, że Dawid taki nie jest. W końcu wychował się praktycznie z tobą od małego. I to był taki miły chłopaczek…- Znając doskonale gadatliwość swojej mamusi po prostu postanowiłam zająć myśli czymś innym dopóki tata nie skończy wiązać krawata i nie pojedziemy do kościoła. Tyle, że to było trudne. Uwielbiałam swoją mamę, ale znałam też jej wady. A była gadatliwa, lubiła plotkować i czasami zbytnio się czymś egzaltowała. Ale paradoksalnie za to ją kochałam. 
I tak już kilka minut później wsiedliśmy w samochód ruszając do małego kościółka znajdującego się na skraju dwóch wsi znajdującego się około cztery kilometry od naszego domu.  Niestety gdy w końcu tam zajechaliśmy zapomniałam o jednym ważnym szczególe.
A mianowicie takim, że mieszkając na wsi mój powrót nie zostanie niezauważony. Moim rodzicom chyba też całkiem wypadło to z głowy; tak więc do czasu rozpoczęcia nabożeństwa musiałam wysłuchiwać pytań starszych plotkar i ich fałszywych zapewnień o współczuciu- oczywiście dotyczącym zerwanych zaręczyn. Jedna była też zupełnie pozbawiona taktu mówiąc, że źle zrobiłam zrywając z Raczkowskim, bo to była świetna partia. A teraz inne dziewczyny są jej pozbawione, bo chłopak ze wstydu wyniósł się ze wsi. Miałam już powyżej dziurek w nosie jej trajkotania. Tyle, że uświadomiłam sobie że skoro największa plotkara w wiosce nie ma pojęcia o przyczynie zerwanych zaręczyn to nikt inny też nie. I przede wszystkim, że nie wiedzą o Anecie. To wydawało mi się być trochę żałosne: w końcu jaka różnica byłaby w tym gdyby wiedzieli, iż rozstałam się z Dawidem bo nakryłam go w łóżku ze swoją koleżanką Anetą? ( chociaż w jakim łóżku, oni to robili praktycznie na biurku) Najwyżej wydałabym się trochę żałosna a tak wychodziłam na harpię. Ciekawiło mnie czy Dawid wspomniał w ogóle swoim rodzicom o przyczynie zerwanych zaręczyn czy chciał się raczej wybielić zatajając ten fakt. Być może to dlatego wciąż byli źli na moich rodziców? Nie miałam okazji ich spytać, bo właśnie wchodziliśmy do kościoła. Poza tym do tej pory jeszcze się na nich nie natknęłam: mieszkali prawie pięć kilometrów od mojego rodzinnego domu.
Godzinę później nakazałam mamie (tata miał zostać i załatwić ostatnie formalności z proboszczem związane z mszą za duszę mojej zmarłej siostry bo pojutrze wypadała rocznica jej śmierci) szybkie wyjście jeszcze przed pieśnią na zakończenie, bo nie miałam zamiaru znów być otoczona ciekawskimi kobietami szukającymi sensacji. Ale gdyby tak się nie stało to bym go nie zauważyła.
Radosława Jędruchniewicza.
Widok byłego chłopaka Anity wytrącił mnie z równowagi tak bardzo, że zatrzymałam się w pół drogi. Mama siłą rzeczy musiała zrobić to samo, szłyśmy pod ramię.
- Co się stało?- Spytała mnie.
- To on. W tym parku, koło ławki. Rozmawia z jakimś chłopakiem. Widzisz? To Radek.- Z zaciśniętych warg mamy i stalowego spojrzenia taty zrozumiałam, że najwyraźniej jego widok nie robi na nich wrażenia.- Więc już wyszedł z więzienia? Wiedziałaś o tym i nic mi nie powiedziałaś?
- Chodźmy już, Ania.- Opowiedziała mi tylko.
- Ale przecież to on sprzedawał jej narkotyki.
- To już nieważne. Odsiedział swoje.
- Jak to nieważne mamo? On zabił Anitę.- Widziałam jak twarz mamy skurczyła się w paradoksie bólu jak zawsze zresztą gdy ktoś wspominał jej starszą córkę. I choć od tego momentu minęło już prawie sześć lat- a dokładnie minie za dwa dni- to nic nie przyćmiło tego bólu. Kiedyś nawet powiedziała, że nie istnieje większe cierpienie od przeżycia własnego dziecka. Ja w myślach dodawałam, że przedawkowanie narkotyków jest najbardziej niepotrzebną śmiercią ze wszystkich.- Muszę z nim porozmawiać.
- Nigdzie nie pójdziesz.
- Ale mamo…
- To bandyta, Aniu.
- Raczej cwaniaczek, który sądzi że jest wielkim panem. Już ja mu nagadam do słuchu.
- Powiedziałam, że wracamy do samochodu.
- Ale ja muszę. Rozumiem, że pozwalałaś  mi z tatą na rozmowę z nim po wypadku Anity: miałam w końcu niecałe dwadzieścia lat, ale teraz jestem starsza. Chcę znać wszystkie szczegóły.
- Nie.- Ucięła mama.
- Ale…
- Powiedziałam. Mało nam już narobił problemów?  Co da ci rozmowa z nim? Chcesz żeby ciebie też skrzywdził?- Nic na to nie odpowiedziałam tylko posłusznie zrobiłam następny krok a potem kolejny aż doszłyśmy do parkingu. Ale nie przestawałam myśleć o Radku. Siedząc już w samochodzie i czekając na tatę przypomniałam sobie  uśmieszek Radka, który widziałam jeszcze kilka minut temu w parku. I tego chłopaka który z nim był. Mógł mieć nie więcej niż 16 lat. A najprawdopodobniej już zniszczył sobie życie kupując od Jędruchniewicza dragi. Stłumiłam wściekłość pomieszaną z bólem. A więc tragedia jaką wyrządził Anicie nic go nie obeszła. Byłam pewna, że nadal handlował, że robił to jeszcze przed chwilką. Nienawidziłam go. Nie rozumiałam jak może tak lekko do tego podchodzić. Nawet sześć lat temu jego jedynym problemem kilka dni po śmieci Anity był fakt, że z powodu przyczyny jej śmierci policja zainteresowała się od kogo brała towar. I tak doszli do Radka, a potem skazali za handel narkotykami na pięć lat po prawie rocznym siedzeniu w areszcie. Ale najwyraźniej już wyszedł. I to, że zmarnował życie niewinnej dziewczynie go niczego nie nauczyło.
Mimo sprzeciwu mamy wiedziałam, że spotkam się z Radkiem czy tego chce czy nie. Bo po prostu musiałam to zrobić. Chciałam choć trochę zrozumieć.
Po przyjeździe do domu mama poszła do swojego pokoju wyraźnie zasmucona. Widocznie spotkanie z Jędruchniewiczem też wytrąciło ją z równowagi.
Tata z resztą też nie wyglądał najlepiej. Wczoraj wciąż się uśmiechał ale cieszył się po prostu z mojego przyjazdu. Teraz zbliżająca się rocznica wytrąciła wszystkich z równowagi.
Ja też byłam coraz bardziej wytrącona z równowagi, gdy po południu odwiedziła nas pani Grażyna a potem jeszcze jedna sąsiadka argumentując się chęcią zobaczenia mnie. Oczywiście wyrażały radość, że jestem w tak dobrej kondycji. Uff, nie miałam pojęcia że mój powrót wywoła aż taką sensację. Ale w sumie nie powinno mnie to dziwić. Mieszkałam na wsi a tam każdy wie o każdym prawie wszystko. Poza tym ucieczka ze ślubu z wielkim bogaczem była smakowitą sensacją w tak małej miejscowości jak moja liczącej nie więcej jak tysiąc mieszkańców. Przebywałam w domu od niecałych dwudziestu czterech godzin a już zdążyłam się przekonać, że po sześciu miesiącach ludzie nadal tym żyją.
- Ach, pewnie przyjechałaś na rocznicę śmierci siostry, Panie świeć nad jej duszą.- Westchnęła pani Grażyna. Nic jej nie odpowiedziałam, ale to niestety nie sprawiło że zaprzestała swojego monologu.- No tak, zawsze byłaś do niej bardzo przywiązana. Szkoda, że nie wróciłaś na stałe tylko zagnieździłaś się w Warszawie; taka dobra z ciebie była dziewczyna. Zawsze pomogłaś, miałaś miłe słowo. przywitałaś się. I z tym Raczkowskim to też dobrze zrobiłaś.- No tak, mogłam spodziewać się że monolog skieruje się na te tory.- Jestem pewna, że miałaś dobry powód kochaniutka. I nie przejmuj się tym całym gadaniem wioskowych plotkach.- Uśmiechnęłam się leciutko uświadamiając sobie, że ona się najwyraźniej za taką nie uważa.- Gadają, bo i zawsze będą gadać. Chociaż teraz to i tak przycichło. Tylko ta wielka pani Raczkowska nadal nie odzywa się do przyjaciółek mamy wyobrażasz sobie? A, i w ogóle odwiedziłaś już kogoś?- Staruszka przeskakiwała z tematu na temat.- Twoi znajomi bardzo tęsknili.
- Niestety, wróciłam dopiero wczoraj koło południa. – Odparłam jej z trudem powstrzymując się od uwagi, że ona raczej nie może mieć o tym pojęcia.- Nie miałam kiedy: wolałam spędzić ten czas z rodzicami.
- I słusznie, słusznie. Rodzina rzecz święta. Ale Anetka to prawie się za tobą zapłakała. Wciąż pytała twoich rodziców kiedy wrócisz. I od tamtej pory wciąż błąka się po wsi taka smutna.- By stłumić złość zacisnęłam dłoń na rękojeści kubka. Zapłakała się za mną? Raczej przez własną podłość. A jeśli już chciała ze mną rozmawiać to pewnie tylko i wyłącznie dlatego, że bała się iż rozpowiem o niej i Dawidzie sąsiadom. Bo tak naprawdę nigdy nie była moją przyjaciółką. Ktoś kto wskakuje do łóżka twojemu narzeczonemu na trzy miesiące przed ślubem nie może liczyć na takie miano.
Zastanawiałam się też, czy nasze drogi się skrzyżują i co wówczas zrobi. Przestraszy się? Będzie błagać o przebaczenie? A może zdejmie maskę i wyzna że nigdy mnie nie cierpiała i zawsze zazdrościła więc uwiedzenie Dawida było tylko zemstą?
Westchnęłam ciężko. Jeszcze jakiś czas temu celowo spacerowałabym się pod jej domem aby się o tym przekonać. Albo po prostu zapukała i wygarnęła co o niej myślę. Teraz jednak mało mnie to obchodziło. Sprawa Raczkowskiego przyschła w mojej pamięci tak jak i jego zdrada. Inna rzecz, że teraz miałam dużo większe problemy niż gdybanie nad przeszłością. Cukiernia, problem pieniędzy od nieznajomego, rozwód z Tomkiem i nienawiść jego ojca. Zerwane zaręczyny wydawały mi się w porównaniu z tym wszystkim całkowicie banalne. Czasami nie mogłam zrozumieć jak mogłam schrzanić tak własne życie po całej bandzie.
Gdy obie sąsiadki wyszły, postanowiłam zabrać się za robienie obiadu, bo mama nadal nie wychodziła ze swojego pokoju. Zwykle w niedzielę jadaliśmy wcześniej, ale w ciągu ostatnich kilku miesięcy mogło to się zmienić. Dlatego dyskretnie spytałam o to taty, który pracował już na podwórku i karmił zwierzęta gospodarskie. Gdy to potwierdził zabrałam się do robienia makaronu.
Wiejskie życie ma to do siebie, że można być bliżej natury i przygotowywać smaczne dania. Tak jak teraz: w mieście do głowy by mi nie przyszło samodzielnie ugniatać ciasta na makaron, ale tutaj już tak. W zasadzie to lubiłam to. Czasami można się było „wyżyć”  na cieście a teraz tego mi brakowało. Dlatego wałkowałam ze zdwojoną energią wciąż myśląc o Radku. Jutro pójdę do jego domu, porozmawiam nawet wbrew zakazowi mamy. Po prostu musiałam to zrobić.
Sześć lat temu, gdy policja prowadziła śledztwo w jej sprawie, moi rodzice poprosili ciocię z Augustowa bym przez okres wakacji przebywała u niej. Może gdybym jakoś protestowała albo stanowczo się nie zgodziła; tyle że ja byłam jak w transie. Nie mogłam się pozbierać po śmierci Anity, na dodatek wciąż czułam się winna. Postanowiłam więc spełnić prośby rodziców. Wróciłam dopiero trzy miesiące później, choć mama nalegała bym zrobiła to wcześniej. Chyba mimo wszystko sądziła, że spełnię jej marzenia i pójdę na studia tak jak ona a potem założę własną firmę zostając bogatą i szanowaną kobieta. Że cukiernictwo będzie moim hobby. Ale tak się nie stało. Paradoksalnie śmierć mojej siostry mi pomogła. Zrozumiałam, że jedyną szansą by się dłużej nie zadręczać jest robienie czegoś; czegoś co pozwoli mi zająć myśli. I tak kilka tygodni później zatrudniłam się w miejscowej kafejce. Niestety, bardziej byłam kelnerką niż cukierniczką, więc po kilku miesiącach zrezygnowałam. Na dodatek irytowały mnie zaczepki chłopaków, które wcześniej tak bardzo lubiłam, bo świadczyły o moim powodzeniu wśród płci przeciwnej. Nie chciałam tego. Chciałam tylko zająć myśli by uciec przed poczuciem winy, a przez te zaczepki nieustannie sobie przypominałam jak to się wszystko zaczęło.
Bo to ja podczas jakiejś dyskoteki zwróciłam uwagę, że jakiś młody facet gapi się na Anitę. Tym facetem był właśnie Radek. Po jej śmierci dotarło do mnie, że tak naprawdę to on był wszystkiemu winny, że mężczyźni wcale nie są dobrzy. Zaczęłam poważniej traktować sprawy duchowe szukając pocieszenia w Bogu: nawet czytać biblię. Przestałam się malować, nosić ubrania które podkreślały moją figurę, nosić rozpuszczone włosy. Od tamtej pory związywałam je w prosty węzeł na czubku głowy a do końca żałoby w mojej szafie królowała czerń. Potem szarość i ciemne kolory. W końcu mężczyźni zrozumieli, że się zmieniłam i przestali traktować mnie jak flirciarę którą dawniej byłam. Dwóch czy trzech bardzo odpowiedzialnych i o kilka lat ode mnie starszych choć nie grzeszących urodą, których nigdy wcześniej nie ośmieliło się nawet ze mną porozmawiać zaproponowało mi coś poważniejszego. Ale ja nie chciałam słyszeć o żadnym związku czy małżeństwie. Miałam dopiero dwadzieścia cztery lata. Poza tym w mojej duszy wciąż czaił się żal do Jędruchniewicza, który był dla mnie przykładem podłości rodzaju męskiego. Do czasu gdy zjawił się Dawid.
Gdy teraz mogłam spojrzeć na wszystko z odpowiedniej perspektywy zrozumiałam, jak wiele popełniłam błędów. I jak w moją zmianę ciężko było uwierzyć Kamińskiemu tak samo jak Raczkowskiemu.
Pamiętam jak po raz pierwszy gdy Dawid zaczął mnie całować a potem jego pieszczoty stały się coraz bardziej odważniejsze, powiedziałam mu że nie chcę jeszcze z nim spać. Że chcę z tym poczekać.
A on mnie wyśmiał sądząc, że to żart. Potem, gdy zorientował się że jednak nie starał się zamaskować swoją reakcję, ale ja już wtedy powinnam zrozumieć, że wyraźnie nie był z tego zadowolony. I przede wszystkim, że zmienił się tak jak i ja. Przestał być nieśmiałym chłopakiem, który od czasu do czasu posyłał mi niepewny uśmiech jakby wstydząc się porozmawiać. Stolica sprawiła, że nabrał animuszu. I nabrał odwagi. Ja za to wręcz przeciwnie. Zrozumiałam, że zachowywałam się wulgarnie i prowokująco; że przyczyniłam się do śmierci swojej siostry i nigdy nie pozbędę się tego ciężaru, a bardzo trudno mi z tym żyć. Gdy jednak rozmawiałam o tym z Dawidem on tego nie rozumiał. Przecież ty nie podetknęłaś jej pod nos tych narkotyków, tłumaczył. Anita sama zaczęła je brać. Tyle, że ja po jakimś czasie się zorientowałam. Mogłam powiedzieć rodzicom, ale ona prosiła bym tego nie robiła.
- Aniula, ja…ja czasami po prostu wysiadam.- Prosiła mnie Anita gdy znalazłam w jej pokoju białe tabletki nieznanego pochodzenia.- To wszystko mnie przerasta. Ta presja, rodzice którzy chcą bym była najlepsza. A studia wcale nie są takie banalne jak się wydaje. Ciągnięcie dwóch kierunków jest strasznie trudne. Do tego koło naukowe, przygotowania do konkursu, praca magisterska, staż w Kanadzie…a te tabletki pomagają mi być w formie, rozumiesz?
- Więc odpocznij.- Sugerowałam naiwnie.- Zrezygnuj na razie z germanistyki. W końcu za rok skończysz ekonomię i zarządzanie. Będziesz mogła poświęcić się tylko nauce języka.  
- To nie takie proste.
- Ale boję się o ciebie.
- Popatrz, czy ja ci wyglądam na ćpunkę?
- Nie, ale to uzależnia. Czytałam o tym. I może ci się stać krzywda.
- Wcale nie. Poprawia koncentrację i moją wydolność. Teraz nauka idzie mi znacznie wydajniej.
- Tak jest na początku. Potem są stany lękowe, depresja, drgawki…czytałam o tym.
- Kochana, przecież nie jestem głupia. Zdaję  sobie sprawę do czego prowadzi uzależnienie, ale ja do tego nie dopuszczę. Dopiero zaczynam.- Perswadowała mi, a ja jako nieświadoma zagrożenia nastolatka jej wierzyłam. Teraz już bym tego nie zrobiła, bo zdawałam sobie sprawę, że to klasyczny syndrom wyparcia. Tak jak alkoholik nigdy nie nazwie się pijakiem albo osoba z zaburzeniami żywienia, że jest anorektyczką. Ale wtedy nie miałam o tym zielonego pojęcia. Dopiero po śmierci Anity liczne poradniki pozwoliły mi zrozumieć i zaakceptować problem nałogu jaki ją dopadł.
- Wiem, ale…
- Ania, po prostu zapomnij o tych tabletkach, okej? Za parę miesięcy po końcu roku wszystko się skończy. Po co martwić rodziców?
- Obiecujesz?
- Jasne, że tak. Przecież ciebie bym nie okłamała.
A jednak to zrobiła, pomyślałam z bólem. Dałam się jej podejść jak małe dziecko a miałam przecież dziewiętnaście lat. Mogłam coś zrobić. Mogłam powiedzieć mamie lub tacie, choć oni prawdopodobnie nawet nie wiedzieli co to są narkotyki czy dopalacze. I może moja siostrzyczka dziś by jeszcze żyła. Zwłaszcza gdyby nie było Radka który sprzedawałby jej działki.
Dlatego musiałam się z nim spotkać; miałam nadzieję zrobić to nawet po obiedzie. Tyle, że poprosiłam o kluczyki do samochodu a to wywołało pytania. Musiałam więc skłamać, że muszę pojechać do miasta do sklepu po parę niezbędnych drobiazgów których nie zdążyłam zapakować. Było mi przykro z powodu kłamstwa ale nie miałam wyboru.
I tak kilka minut później jechałam wąską szosą pod dobrze znany mi adres. Na miejscu trochę się bałam; właściwie nie miałam pojęcia jak zacząć rozmowę z Radkiem. Ale drzwi otworzyła mi nieznana wcześniej kobieta. Powiedziała, że Jędruchniewicze już tutaj nie mieszkają. Byłam tym bardzo zaskoczona.
- Bo i nie ma się co dziwić.- Staruszka która mnie przywitała, machnęła ręką w geście bagatelizacji.- Parę lat temu drugi synalek trafił do więzienia to i ludzie zaczęli męczyć biedną kobiecinę. Co prawda to prawda: wychowała trzech łobuzów z których tylko jednemu Jaśkowi po poprawczaku udało się wyjść na prostą, ale z drugiej strony co miała zrobić? Marian świętej pamięci, zmarł gdy najstarszy Olek miał dziewięć lat, a Radek zaledwie pięć. By jakoś zapewnić im byt musiała harować od świtu do nocy. Kiedy niby miała ich wychować?- Nie podobało mi się, że z powodu słów nieznanej mi kobiety wbrew sobie poczułam współczucie. Ale w końcu była matką mordercy i handlarza narkotyków. Przecież człowiek rodzi się dobry: to potem otoczenie czy ludzie go wypaczają. Trochę zainteresowania matki z pewnością by pomogło.
- Przepraszam w takim razie za najście.- Odpowiedziałam kobiecie z rezygnacją.- Nie wie pani może gdzie się przeprowadzili?
- O, co to to nie. Ale pewnie daleko. Ludziom nie podobało się kogo mają za sąsiadkę.
- Ale ja widziałam dziś jednego z synów pani Jędruchniewicz.
- Tutaj? W mieście?
- Tak. W parku koło kościoła.- Wyjaśniłam.
 -Ach tak, więc znów pewnie zaczął ten swój kryminał. Co za chłopak.- Kręciła głową.- Ale skoro tak to pewnie matka go wyrzuciła; z tych swoich ciemnych sprawek on pewnie ma dosyć pieniędzy żeby włóczyć się po hotelach.
- Naprawdę nie ma pani pojęcia gdzie mogą mieszkać?- Spytałam raz jeszcze.
- Niestety, kochaniutka; podobno wynajęła coś w sąsiednim mieście, ale to mogą być tylko plotki.
- W takim razie dziękuję za informacje.- Powiedziałam choć właściwie niczego nie udało mi się uzyskać. Wsiadłam do auta rodziców zastanawiając się co powinnam teraz zrobić? Zacząć spytki? A może wtajemniczyć kogoś w swój plan? Tak, Franek z pewnością będzie coś wiedział. I na pewno mi pomoże, bo kochał Anitę nawet bardziej niż ja. Byłam pewna, że gdyby moja siostra zakochała się w tym skromnym weterynarzu żyłaby do dziś. Ale ona zawsze uważała Franka za zero. Mówiła, że brak mu ambicji, że to typowy wieśniak, że tylko zwierzęta mu w głowie. Że może i ta jego praca w polu pomogła mu wyrzeźbić niezłe ciałko, ale mimo wszystko nie mogłaby nawet się  z kimś takim przespać.
Podróż do domu zajęła mi trochę więcej czasu, bo na mieście z powodu jakiegoś wypadku ruch był dość ograniczony. I tak zamiast jechać godzinę to wracałam do domu prawie dwie. A gdy wróciłam do domu było już koło szesnastej. Wysiadając z auta zdziwiło mnie trochę, że nie widzę taty przy zagrodzie koni, ale być może przez ostatnie kilka miesięcy zmieniły się mu nawyki. Dawniej to właśnie w ten sposób lubił spędzać czas. Patrząc na swoich ulubieńców.
Ale gdy weszłam do domu i przywitał mnie śmiech mamy zwracającej się do jakiegoś gościa z pytaniem o coś do picia. Westchnęłam z lekką irytacją zastanawiając się kto znowu wpadł na pomysł by na własne oczy przekonać się, że wróciłam do domu. Nie miałam jednak zamiaru się o tym przekonywać. Pomyślałam, że ostrożnie wyjdę na zewnątrz i od razu rozmówię się z Frankiem.
Jak pomyślałam tak też zrobiłam. Jak już wcześniej wspominałam byliśmy sąsiadami, więc nie miałam zbyt długiej drogi. Tyle, że gdy znalazłam się na podwórku okazało się, że dostał pilne wezwanie do chorej klaczy. Miałam zamiar iść, ale matka Franka zaprosiła mnie na herbatę i ciastka. Jako że bardzo ją lubiłam zgodziłam się. Poza tym jakoś nie miałam specjalnej ochoty na to by wysłuchiwać od kolejnej plotkary jak to dobrze lub źle zrobiłam porzucając Dawida. I z tego trochę zwierzyłam się pani Rzadkiewicz, która doskonale to rozumiała. Starała się mnie pocieszyć mówiąc żebym nie zwracała na to uwagi. Bo ludzie i tak zawsze gadają i będą gadać. Tylko chciałabym, żeby niekoniecznie robili to o mnie.
Pół godziny później wróciłam z powrotem do domu. Już w ganku przywitała mnie rozentuzjazmowana mama.
- Córciu, gdzie byłaś? Dobre pół godziny temu patrzę: samochód stoi na podwórku a ciebie nie ma.
- Wpadłam jeszcze na chwilę do Franka.- Wyjaśniałam. Potem spytałam ciszej:- Ten ktoś kto nas odwiedził już poszedł?
- O nie.- Mama roześmiała się a raczej zachichotała co było do niej bardzo niepodobne. Zmarszczyłam z konsternacji brwi. Zazwyczaj wizyty ciekawskich sąsiadów tylko ją denerwowały, a teraz zdawała się być rozeemocjonowana.- Jest tutaj. Właściwie to przyszedł do ciebie.
- Do mnie?
- Tak. Nie wiedziałam, że ty…- Mama nie dokończyła kręcąc głową.- Ale ty nawet nie puściłaś pary z ust więc skąd miałam to wiedzieć?
- Mamo, o czym ty mówisz?
- Jak to o czym? O twoim przyjacielu ze stolicy.
- Tam nie mam żadnych przyjaciół.- Odpowiedziałam twardo.- Kto jest w kuchni?
- Sama zobacz.
- Nie mam ochoty bawić się w zagadki.- Rzuciłam chcąc iść prosto do swojego pokoju. Ale robiąc to spojrzałam na wieszak i szafkę na buty znajdujące się w korytarzu. I ciężko przełknęłam ślinę. Bo dobrze wiedziałam do kogo należy to sportowe obuwie i szary płaszcz. W głowie poczułam tępe pulsowanie. Nie, to nie może być prawda; po prostu nie może. Przecież on nie znał mojego adresu, Paula też by mu nie powiedziała. Nie mógłby tu przyjechać.
- Witaj Aniu.- A jednak, pomyślałam słysząc dochodzący gdzieś obok mnie dobrze znany głos. Głos przez który jeszcze wczorajszej nocy zalewałam się łzami, tak jak i dwa dni temu. Głos który mówił że mi ufa i trochę kocha, gdy tak naprawdę uwierzył w to co nakazał mu własny ojciec. I poczułam złość. Witaj Aniu? Serio? Po tym jak praktycznie wyrzucił mnie ze swojego domu dwa dni temu wita się ze mną jak gdyby nigdy nic?
- Co ty tu robisz?- Odezwałam się stanowczo patrząc na Tomka obojętnym wzrokiem, a przynajmniej taką miałam nadzieję. A moja złość jeszcze urosła, gdy w jego niebieskich oczach ujrzałam dobrze znany mi błysk rozbawienia.
- Pomyślałem, że cię odwiedzę. I poznam twoich rodziców.- Złość przez moment została wyparta przez strach. Co im właśnie powiedział? Tata patrzył na mnie właściwie z ciekawością, za to mama była w siódmym niebie. Czy to dlatego, że wyznał rodzicom, iż jesteśmy małżeństwem? Czy z tego powodu była taka radosna ciesząc się, że jednak złapałam bogatego męża? Boże, to nie mogła być prawda.
- A więc już to zrobiłeś.- Odparłam zimno.- A teraz możesz już wracać.- Patrzyłam na niego twardo, więc nie widziałam konsternacji malującej się na twarzy mojej mamy. Ale to, że nie słyszałam już jej śmiechu było więcej niż wymowne.
- Aniu.- Zganiła mnie.- Nie ładnie tak wyrzucać gościa.
- Wcale go nie wyrzucam. Po prostu nie sądzę by miał ochotę na spędzeniu tutaj ani chwili więcej.  
- Ale córeczko. Nie powinnaś…
- Zdaje się pani Alicjo, że powinniśmy na chwilę zostać z Anią sami i wyjaśnić nasz drobny spór.- Drobny spór?! Kpił czy co? Co nazywał drobnym sporem?- Wyjdziemy na chwilę na zewnątrz?- Zwrócił się teraz do mnie. Nie odpowiedziałam tylko szybko zbliżyłam się do drzwi wyjściowych z trudem panując nad złością i bólem. Chciałam mieć to jak najszybciej za sobą, by moi rodzice dowiedzieli się o łączących nas relacjach. Zaledwie kilka sekund później usłyszałam jak on robi to samo.
Nie odwróciłam się w od razu w jego kierunku, po prostu nie mogłam na niego patrzeć. Gdy to robiłam czasami zapominałam jak potrafił zranić mnie swoim jednym słowem, jak mi nie ufał, ani tak naprawdę nie kochał. To co nas łączyło nie znaczyło dla niego tyle ile dla mnie.
- Skąd zdobyłeś mój adres?- Spytałam nadal na niego nie patrząc.
- Od swojego ojca.- Odpowiedział mi robiąc parę kroków moją stronę. W końcu zbliżył się do mnie na tyle by stanąć naprzeciwko mnie.
- No tak, mogłam się tego spodziewać.- Powiedziałam cicho.- W końcu pewnie jest o wszystkim co ze mną związane bardzo dobrze poinformowany. Co w takim razie skłoniło cię do przyjazdu tutaj? Nie mogłeś po prostu zadzwonić?
- A odebrałabyś?- Odparł mi pytaniem. Uśmiechnęłam się smutno doskonale wiedząc, że odpowiedź nie jest potrzebna. Ale i tak jej udzieliłam:
- Raczej nie.
- Jak udało ci się dotrzeć wtedy do domu bez płaszcza i torebki?
- Czy to teraz ważne?
- Tak. Gdybym wiedział, że tak po prostu uciekniesz to…
-…co to?- Przerwałam mu łagodnie.- To odwiózłbyś do domu kogoś takiego jak ja? Przecież wiesz, że nie. Ja też to wiedziałam, bo nawet mi o tym powiedziałeś. I chyba tak naprawdę nie sądziłeś, że po tym wszystkim co wydarzyło się w gabinecie twojego ojca zwrócę się do niego z tą prośbą? Albo do twojej siostry która mnie nie cierpi lub jej męża którego nie znam? A może miałam poprosić któregoś ze służących?
- Wiesz, że nie. Chyba po prostu o tym wtedy nie myślałem. Przepraszam.- Usłyszałam po chwili absolutnej ciszy. I wtedy po raz pierwszy na niego spojrzałam:
- I fatygowałeś się taki kawał drogi by powiedzieć to jedno słowo?
- Jesteś na mnie zła.- Stwierdził.
- Wcale nie.- Odpowiedziałam zgodnie z prawdą, bo teraz moja początkowa złość jego niespodziewaną wizytę zamieniła się tylko w rezygnację i rozżalenie.- Jestem tylko zraniona. I dziwię się, że uznałeś że warto przyjeżdżać do kobiety gorszej niż prostytutka.
- Nie chciałem tego powiedzieć. Byłem zdenerwowany i nie myślałem racjonalnie. Nie uważam cię za taką i chyba tak naprawdę nigdy nie uważałem. Czy stałbym tu teraz gdyby tak było?- Zanim odpowiedziałam ciężko westchnęłam. Potem pokręciłam z dezorientacją głową.
- Nie wiem Tomek. Wiem tylko, że najwyraźniej znowu popełniłam błąd. Że moje życie to kompletny chaos, którego nie potrafię naprawić. I że cierpię.
- Ja też.
- Wiem. Ale to chyba właśnie dlatego nie ma sensu.
- Co masz na myśli?
- Nas.
- Wiem, że moje piątkowe zachowanie było potworne. Wiem, że dałem podejść się ojcu, że powiedziałem ci rzeczy które trudno wybaczyć.
- Nie sądzę byś mi wierzył. Nie ufasz mi. Dałeś temu wyraz w piątek i tak szybko nie zmieniłbyś swojej opinii.
- Ale to zrobiłem, bo pojawiły się nowe okoliczności.
- Niby jakie?
- Takie które wymagają dłuższej rozmowy i wyjaśnień.
- Wcale nie. Niczego nie widzisz, prawda?
- Czemu mówisz zagadkami? Czego nie widzę?
- Tego, że w końcu zrozumiałeś, że skoro twój ukochany tatuś zrobił ze mnie zwykłą latawicę polującą na bogacza, to jednak mogę być inna bo sprzeciwia się naszemu pseudo-związkowi. Bo tak działa ta twoja reguła przekory, według której postępujesz dokładnie odwrotnie niż on.
- To bzdura.
- A więc skąd wiesz,  że jednak nie jestem taką dziewczyną jak to przedstawiał w swoim gabinecie? Może chodzi mi tylko o twoje pieniądze: w końcu cukiernia jest dla mnie wszystkim. I nigdy tego nie ukrywałam.- Zauważyłam jak na moment coś błysnęło w jego oczach. A więc mimo swoich słów nadal nie był pewny czy ma rację; czy powinien mi wierzyć. Stłumiłam iskierkę bólu.
- Po prostu teraz to wiem.- Uciął.- I wcale nie dlatego zmieniłem zdanie. Sam to zrozumiałem. I dlatego przyjechałem naprawić swój błąd.
- Błąd.- Prychnęłam autentycznie rozbawiona. Pozbawił mnie dumy, odarł z godności, zgnoił na oczach kilku ludzi razem z ojcem i to nazywa błędem. Był aż tak gruboskórny czy arogancki? Naprawdę sądził, że mówiąc to jedno słówko wymaże wspomnienia tego koszmarnego wieczoru?
- Tak, błąd.- Potwierdził.
- To nie był błąd. Ty mnie po prostu osądziłeś jeszcze zanim poznałeś moje argumenty, nawet na to nie czekając. A nawet jeśli o coś pytałeś to i tak nie ufałeś mojej wypowiedzi.- Sprostowałam. Zauważyłam jak westchnął.
- A dziwisz mi się?- Spytał w końcu.- Opowieść mojego ojca brzmiała całkiem logicznie. Do tego w twoich oczach widziałem poczucie winy. Jak mogłem w to wątpić?
- Widzisz?- Zauważyłam.- Nawet teraz łatwo dałeś mi się podejść przyznając, że mam rację.
- Wcale nie. Okej, niesłusznie cię oskarżyłem. Ale jeżeli już mamy być wobec siebie całkowicie szczerzy to nie doszło by do tego gdybyś była wobec mnie całkowicie szczera od samego początku. Jak miałem ci uwierzyć skoro kłamałaś już wcześniej?
- Tylko raz.
- Ale w bardzo ważnej kwestii jaką było nasze małżeństwo. – Odparł.
- Może.- Przyznałam.- Ale to nie jest żadne usprawiedliwienie. Nie miałeś prawa tak mnie potraktować. A teraz na co liczysz? Że mam tak po prostu o tym zapomnieć? Przecież my tylko kręcimy się w kółko. Nigdy nie wybaczysz mi tego, że to przed tobą zataiłam i wciąż będziesz to wywlekał tak jak w tej chwili.
- Teraz nie chodziło mi o to by cię ukarać.
- Ale to stale wypływa w naszych kolejnych kłótniach, wciąż mi to zarzucasz.- Ponownie ciężko westchnął.
- Więc obiecuję ci, że to już nigdy nie nastąpi. Tak jak i to, że nie obwinię cię bez poznania okoliczności. Chcę wysłuchać o twojej przeszłości od ciebie samej. I nawet jeśli zrobiłaś coś za co powinnaś się wstydzić to nie będę cię osądzać. Miałaś rację; ja też nie jestem ani nie byłem kryształowy; to co było zanim się poznaliśmy jest tylko naszą prywatną sprawą. Dlatego nie powinniśmy złościć się o Ilonę czy Dawida. Po prostu wróćmy do Warszawy i spokojnie to obgadajmy.
- Zrób to sam. Ja jeszcze nie mogę wyjechać.
- Nie możesz czy nie chcesz tego robić ze mną?
- Obie opcje po części są tego przyczyną.
- Więc musisz to zrobić. Poza tym nie wrócę sam.- Wcześniej, gdyby mi nie przerwał dodałabym że chcę uczestniczyć w nabożeństwie za duszę siostry, ale coś w jego stalowym tonie mnie zaniepokoiło. Pięć ostatnich słów nie brzmiało już tak wyrozumiale jak poprzednie. Już raczej jak rozkaz.
- Co masz na myśli?
- To, co słyszałaś. Przyjechałem po ciebie.- Powtórzył z większą stanowczością.
- Wolne żarty. Ja zamierzam zostać tu jeszcze kilka dni.
- Mówiłem poważnie. Wracamy razem, w końcu jesteś moją żoną. Poza tym co z twoją cukiernią?
- Jeśli chcesz wiedzieć to Paula daje sobie radę; poza tym pojutrze i tak jest święto zmarłych, więc „Słodki świat” tak czy inaczej zostałby zamknięty. Aha, i nie wiem czy Paula wykonała moje polecenie, ale kazałam jej usunąć z sali wszelkie prezenty od ciebie. A jeśli nawet nie, to ja to zrobię i oddam ci po powrocie do stolicy. A za nagłośnienie i jego montaż zapłacę.
- Aniu, wiesz że nie musiałaś tego robić.
- Obawiam  się, że jednak musiałam. A teraz przepraszam, ale jestem zmęczona i chcę odpocząć w swoim domu.
- Naprawdę nie wrócić ze mną?
- Nie.- Powtórzyłam po raz enty.
- W takim razie ja też tutaj zostaję.
- Co?
- To co słyszałaś;  w przeciwieństwie do ciebie twoja mama jest bardzo gościnna.
- Tylko spróbuj a cię wyrzucę.- Byłam tak wściekła, że w tej chwili byłam gotowa spełnić swoje groźby.
- A ja ci gwarantuje, że jeszcze za pięć minut z szerokim uśmiechem na twarzy przedstawisz mnie swoim rodzicom jako swojego przyjaciela z którym ostatnio trochę się pokłóciłaś o błahostkę, ale teraz pogodziłaś.
- Chyba sobie żartujesz.
- Może. Pamiętaj jednak, że mogę powiedzieć twoim rodzicom prawdę: o tym że jesteś moją żoną. Sądzisz, że odmówią swojemu zięciowi noclegu?- Niemal czułam jak robię się coraz bardziej blada. Coś wewnątrz mnie zwijało się powodując okropny ból. I wciąż nie mogłam zrozumieć dlatego. Jak ten człowiek mógł mieć nade mną aż taką władzę? Jak łatwo przewidział moją niechęć do wyznania prawdy moim rodzicom, jak zgrabnie teraz to przeciwko mnie wykorzystywał. Nawet gdybym teraz zablefowała, że to mi wisi i tak wiedziałby że to kłamstwo.
- Jesteś lepszy nawet od swojego tatusia, wiesz?- Spytałam retorycznie.- Przez moment nawet uwierzyłam w to, że jednak choć w niewielkiej maciupeńkiej części zrozumiałeś jak bardzo mnie skrzywdziłeś i naprawdę twoje przeprosiny były szczere. Ale to był tylko ruch w starannie przeprowadzonej technice.
- To nie tak. Nie miałem zamiaru sugerować, że…
- Och skończ wreszcie  z tym udawaniem. Postawmy sprawę jasno: znów mnie szantażujesz, po co więc bawić się w jakieś gierki o tym jak bardzo ci przykro, jak żałujesz faktu że mnie zraniłeś? Po prostu bądź teraz całkiem szczery; śmiało. Bo i tak już wiem jaki jesteś naprawdę: atakujesz niespodziewanie niczym puma.
- Ania…
- Dość, ani słowa więcej. Nie wysilaj się na kolejne kłamstwa i manipulacje. Tylko nie mam mnie jakimiś gadkami o zaufaniu czy przyjaźni bo nie masz o tym zielonego pojęcia.- Weszłam do domu nawet nie starając się przygotować odpowiednio swojej twarzy tak by wydawała się być choć odrobinę radosna. – Mamo, tato to jest Tomek. Mój…przyjaciel.- Ostatnie słowo przyszło mi z trudem.- Przyjechałam tutaj właśnie z powodu kłótni z nim, a teraz się pogodziliśmy. Jeśli może to chciałabym aby tu przenocował.- Nie czekałam na reakcję rodziców; bez słowa zostawiłam ich w ganku razem z wchodzącym tam Tomkiem a sama poszłam do siebie.
We własnym pokoju zastanawiałam się czemu to zrobiłam. Przecież i tak rodzice byli mną rozczarowani. Popełniałam w życiu błąd za błędem…jakie więc znaczenie miałoby małżeństwo z kimś kto mną pogardzał? Przecież nie mogliby myśleć o mnie jeszcze gorzej. A jednak tego nie chciałam. Za miesiąc mieliśmy się z Tomkiem rozwieźć i miałam nadzieję, że uda mi się zataić ten epizod. Oczywiście swojemu kolejnemu przyszłemu mężowi będę musiała o tym wspomnieć, ale nikomu poza tym. Cieszyłam się, że chociaż nie popełniłam wiarołomstwa przed Bogiem biorąc z Kamińskim ślub kościelny, bo teraz w zgodzie z własnym sumieniem nie mogłabym go zostawić. Takie małżeństwo byłoby nierozerwalne. A tak, cywilny mnie do niczego nie zobowiązywał. Bałam się tylko co znów wymyślił Tomek, po co w ogóle przyjechał.
pojawiły się nowe okoliczności, (…) które wymagają dłuższej rozmowy i wyjaśnień.
I dlatego przyjechałem by wszystko wyjaśnić.
Ciekawe co takiego, pomyślałam z ironią. Co takiego niby chciał mi powiedzieć? Jakim kłamstwem uraczyć tak by znów zranić? I do tego sugerował, że zmieniło to jego postrzeganie mnie nie dlatego że zrozumiał iż jego ojciec chce nas rozdzielić, ale dlatego że sam to dostrzegł.
Pamiętaj jednak, że mogę powiedzieć twoim rodzicom prawdę: o tym że jesteś moją żoną.
Starałam się jednak o tym nie myśleć. Dwa razy mi wystarczyły, nie pozwolę zgnoić się i złamać sobie serca jeszcze raz. W końcu jak to mówią do trzech razy sztuka. I ja też umiem uczyć się na błędach. Od teraz we własnych myślach wypowiedziałam Tomkowi wojnę. Niech no tylko spróbuje znów mnie skrzywdzić. Niech tylko powie komuś prawdę o łączących nas relacjach a pożałuje. Dość bycia dla niego miłą, dość prób tłumaczenia jego karygodnego zachowania utratą pamięci. Był dupkiem przekonanym o własnej wartości i to się liczyło. Teraz nie pozwolę by udało mu się przekonać mnie że jest inaczej. Może utrata pamięci trochę go złamała, ale nic nie usprawiedliwia takie okrucieństwa.
Z tą myślą zeszłam na dół zdając sobie sprawę, że rozsądny tata mógł zauważyć, że jednak wcale nie chciałam by Tomek tu nocował i coś jest nie w porządku. Dlatego przyoblekając na twarzy uśmiech weszłam do kuchni. Z niejaką dumą pomyślałam, że nawet nie mam ochoty teraz płakać. Może nawet dzięki niemu zrobię się twarda…chociaż nie, nie chciałabym mu niczego zawdzięczać. Ale taka lekcja życia mi się przyda. Niech Tomeczek zobaczy, że nie jestem tak naiwna i głupia jak sądził. Że umiem coś innego niż ciągły płacz i zapewnianie go o swojej miłości. Teraz miałam go całkowicie gdzieś. I czas by on to w końcu zrozumiał.

11 komentarzy:

  1. Jeju boski <3 nastawiłam się , że pewnie dodasz jutro a tu taka niespodzianka <3 Szkoda , że Tomek jest dopiero w końcówce no ale w sumie dziwne by to było gdyby pojawił się zaraz na początku xD Zdziwiła mnie reakcja mamy Ani kiedy ta przyjechała ale to chyba na plus , od początku opowiadania wydawała mi się. taką jakby oschłą kobietą . Czekam jak praktycznie zawsze z niecierpliwością na kolejny rozdział i na rozwinięcie akcji . Jestem ciekawa czy Tomek zostanie u Ani na dłużej czy może wyjedzie następnego dnia . Pozdrawiam i życzę weny :*****

    OdpowiedzUsuń
  2. Super niespodzianka rozdział świetny i chyba jestem za tą zasadą do trzech razy sztuka (w tym przypadku oczywiście) :-)

    OdpowiedzUsuń
  3. ciekawa jestem co takiego się wydarzyło że Tomek zmienił zdanie..przypomniał sobie coś czy dowiedział się czegoś...szkoda mi Ani..cierpi przez niego..mam nadzieję że nie odpuści i będzie stawał na rzęsach by odzyskać jej zaufanie

    OdpowiedzUsuń
  4. Część jak zwykle świetna.Zastanawiam się co będzie dalej i kolejna część?

    OdpowiedzUsuń
  5. Świetny rozdział kiedy kolejny?

    OdpowiedzUsuń
  6. Bardzo fajne opowiadanie:)

    OdpowiedzUsuń
  7. Odpowiedzi
    1. Kolejny rozdział będzie trochę później bo mam jeszcze sporo zajęć związanych z przeprowadza i załatwianiem różnych spraw związanych ze studiami. Na razie nie miałam nawet czasu żeby zacząć kolejny rozdział. Ale tak jak napisałam gdzies wczesniej, gdy uda mi się ogarnac swoje sprawy opowiadanie przyspieszy. I tu odpowiadam zarazem dla wszystkich niecierpliwych:)

      Usuń
    2. Będzie coś dziś?

      Usuń
    3. Tak, wieczorem. Dokończę tylko rozdział i może za dwie lub trzy godzinki wrzucę.

      Usuń