- Karolina, chodź wreszcie. Wszyscy
już są!
- Idę!- Odkrzyknęłam mężowi po raz kolejny próbując
założyć czapeczkę na główkę Dominiki. Ale ona jak zwykle zaczęła ciągnąć za
kolorowy sznureczek.
- Ne.- Powtórzyła wyrywając mi się. Z trudem
powstrzymałam irytację połączoną z rozbawieniem. Była niegrzeczna, jak zawsze z
resztą.
- Od tego słońca będziesz miała brązową buzię jak mały
Mulatek. Chociaż od tej czekolady którą rozmazujesz sobie na buzi też.-
Powiedziałam niewiadomo po co, bo ona już odwróciła się do mnie biegnąc w koło.
- Mamamama…- W końcu wybiegła z pokoju wesoło popiskując
swoim głosikiem. Zrobiłam to samo, bo mimo że miała już 15 miesięcy i od
skończenia roku umiała chodzić to czasami zdarzała jej się zbytnia popędliwość.
I wtedy niezmiernie lądowała na tyłku.
- Tata!- Ucieszyła się niemal wpadając w ramiona Łukasza.
Widząc go w białej koszuli, którą teraz znaczyły ślady małych paluszków naszej
córeczki upapranej w czekoladzie nie mogłam powstrzymać rozbawienia. Mimo
wszystko nie odsunął ją od siebie tylko jeszcze mocniej przycisnął do swoich
ramion.
- Znów mnie upaprałaś, brzydulo. – Ofuknął ją zaczynając
łaskotać i podrzucać. Potem gdy chciał ją cmoknąć śmiejąc się zaczęła się
wyrywać.- Co, też nie lubisz jak tatuś kuje? Chyba masz to po mamusi.
- Hej.- Zganiłam go wzrokiem.
- No co? Lepiej wyjmij mi czystą koszulę. Emil znów
będzie ze mnie żartował.
- Tak jak wszyscy, bo mała zrobiła z ciebie pantoflarza.
Trzeba było nie zachęcać jej wcześniej gdy zrobiła to po raz pierwszy. Teraz
wydaje jej się to zabawne.
- Ciociu, babcia przyjechała.- Do pokoju wszedł Adaś. A
właściwie wbiegł. Miał rozczochrane włosy i rumieńce na policzkach a na twarzy
wyraz radosnego podekscytowania. Ten widok sprawił mi niezwykłą przyjemność.
- Świetnie. Możesz zaprowadzić do niej małą? Ja muszę
pomóc wujkowi się przebrać.
- Okej.- Odkrzyknął już ciągnąc Dominikę za rączkę, którą
ufnie mu dała. Od początku była w niego wpatrzona jak w obrazek. A ja
wiedziałam, że takie uwielbienie wyraźnie mu służy. Odkąd zjawił się w naszym
domu ponad cztery lata temu bardzo się zmienił. Nie mogę powiedzieć, że decyzja
o jego adopcji była łatwą: wiedziałam że ten nieśmiały i wiecznie przestraszony
pięciolatek którym wówczas był ma poważne problemy z psychiką wynikające ze
środowiska w którym obracał się jego ojciec i dziadek. Dlatego musiałabym być
skrajną ignorantką wierząc w to, że będzie nam łatwo, bo czas pokazał że wcale
tak nie było. Łukasz początkowo był sceptycznie nastawiony do tego pomysłu. Nie
powiedział tego wprost, ale wiedziałam że uważa iż traktuję Adasia jako
substytut Kubusia bo był w podobnym wieku co nasz syn gdyby jeszcze żył. Chciał
by trafił do zastępczej rodziny i byśmy często go odwiedzali, ale ja się
uparłam. Temu dziecku ewidentnie potrzeba było dużo miłości, a ja byłam w
stanie mu ją dać. I dzięki temu był tu teraz z nami. Szybko załatwiliśmy
wszystkie formalności: fakt że Łukasz był jego wujem czyli bliskim krewnym
znacznie uprościł procedurę. I tak już po nowym roku na stałe mógł u nas
zamieszkać; oczywiście po ponownym ślubie Łukasza i moim. Malec szybko się
zaadoptował: początkowo nieufny i bardzo zamknięty w sobie przeważnie spędzał
czas u siebie. Potem, dzięki mojej i Łukasza cierpliwości a także wizytom u
dziecięcego psychologa staraliśmy się wytłumaczyć mu tak by go nie przerazić,
że jego tata nie był do końca dobry ale od teraz my z Łukaszem postaramy się mu
zapewnić stabilny i bezpieczny dom. Zdołał nam zaufać, choć po urodzeniu Jacka
widziałam w jego oczach obawę, że teraz nie on będzie w centrum naszego
świata.W końcu był naszym biologicznym dzieckiem: to jasne że Adaś bał się że
zostanie odstawiony na dalszy plan. Dlatego okazywałam mu tym więcej
cierpliwości i miłości, aż w końcu zrozumiał że wcale nie musi na nią zasłużyć.
Że gdy coś spsoci nie odrzucę go i nie odeślę do ośrodka. Że naprawdę mi na nim
zależy. Jedynym faktem który jeszcze do niedawna mnie niepokoił było to, że nie
chciał nazywać mnie swoją mamą czy Łukasza ojcem. Sądziłam, że ma to związek z
faktem, iż nigdy nie będziemy znaczyć dla niego tyle by nas tak nazywać ale
któregoś dnia malec mi to wyjaśnił. Wyznał, że jego biologiczny ojciec był zły
a mama opuściła go zaraz po urodzeniu i te słowa nie kojarzą mu się najlepiej.
Dlatego woli nazywać nas ciocią i wujkiem. Poza tym przecież byliśmy nimi
naprawdę więc ze łzami w oczach spowodowanych wzruszeniem się na to zgodziłam.
I od tej pory do końca zrozumiałam problemy tego małego człowieczka, a on do
końca mi zaufał.
Być może dlatego, gdy w naszym życiu pojawiła się moja
córka Dominika nie wydawał się tym być aż tak przerażony. Wręcz przeciwnie: cieszył
się z małej siostrzyczki, a teraz byli prawie nierozłączni. Jacek, który miał
już prawie cztery lata zaczynał podziwiać starszego od niego Adama: imponowały
mu jego zdolności i wiek. Czasami jednak nasza hałaśliwa trójka potrafiła
nieźle złapać się za łby: nawet mała Dominika potrafiła okładać pięściami
swoich starszych braci!
Wiedziałam, że trochę ich rozpuszczam, ale nie mogłam
inaczej. Bardzo pragnęłam dzieci i by dojść do tego momentu co dzisiaj musiałam
pokonać wiele przeciwności. A zwłaszcza by pokonać obawę, że w każdym momencie
mogę je stracić.
- Załóż tę błękitną. Tylko ta jest uprasowana.-
Przetrząsając szafę wyjęłam z wieszaka jedną z koszul męża.
- Dzięki.- Z uśmiechem wziął ją do rąk zaczynając
rozpinać guziki tej poplamionej.- Twoja córka jest nieznośna.
- Moja? – Parsknęłam.- A twoja to co?
- Na pewno nie jest moja. Moje dzieci są grzeczne.
- Akurat. Rozpuściłeś całą trójkę to teraz masz.
- Jesteś okropna.
- Ty też. Zarzucasz mi niewierność?- Udał, że się
zastanawia.
- Chyba jednak nie. Nie miałabyś na to czasu. Jestem
wymagającym mężem. Chodź mi pomóż z tymi guzikami. Powinniśmy zejść na dół, bo
oskarżą nas o bycie nieodpowiedzialnymi rodzicami.
- Sam sobie radź.- Odburknęłam udając urażoną, ale
posłusznie podniosłam czystą koszulę zaczynając ją wkładać na ramionami
Łukasza. Ale on przytrzymał moje dłonie.- Co ty…?- Zdążyłam tylko powiedzieć
gdy jego usta nakryły moje. Z trudem udało mi się odsunąć.- Jesteś nieznośny.
Sam powiedziałeś że powinniśmy zejść na dół.
- Ale można wykorzystać sytuację.- Roześmiał się nic nie
robiąc sobie z mojej złości.
- Oho, wy tu się zabawiacie a tam na dole wszyscy
czekają.- Na dźwięk głosu Beaty pisnęłam szybko odsuwając się od Łukasza.- Nie
po to tłukłam się się przez pół Polski by nawet nie zobaczyć swojej najlepszej
przyjaciółki.
- Przepraszam, Łukasz ubrudził sobie koszulę. Zaraz
schodzimy.
- No ja myślę.- Odpowiedziała z udawaną surowością.
Okrasiła ją jednak szerokim uśmiechem. Po chwili całą trójką zeszliśmy na dół.
Dziś obchodziliśmy z Łukaszem czwartą rocznicę naszego
drugiego ślubu, choć w zasadzie minęła już ponad dekada odkąd przysięgaliśmy
sobie miłość przed Bogiem. Mimo to każda okazja była dobra do świętowania i
spotkania się z całą rodziną, która pozostawiliśmy w Warszawie. Tak jak sugerowałam
kiedyś Łukaszowi, wyprowadziliśmy się ze stolicy do Krakowa. Musieliśmy zmienić
miasto, otoczenie by zacząć wszystko od nowa. Nowe miejsce umożliwiło nam dobry
start, choć z drugiej strony paląc za sobą wszystkie mosty zostawiliśmy tam
również przyjaciół i rodzinę. Ale za to mieliśmy zapewniony spokój.
Nie chodziło tylko o media choć te po zamknięciu Astra na
dożywocie w więzieniu przez wiele tygodni rozpisywały się o tym. Potem szum
trochę opadł, aż do jego planowanej ucieczki po prawie roku. Dopiero niecałe
dwa lata temu odetchnęliśmy z ulgą: biologiczny ojciec mojego męża popełnił
samobójstwo. Wiedziałam, że Łukasz mimo tego co zrobił Aster i krzywd jakie mu
wyrządził nie jest do końca w stanie traktować tego obojętnie. Rozumiałam go: w
końcu to był jego ojciec który bez wahania zabił swojego jednego syna chcąc to
samo zrobić z nim. Nienawidził go, a jednocześnie z pewnością czuł żal za to
jak wiele krzywd mu wyrządził. Dlatego tym bardziej starałam się go wtedy
pocieszać.
Kariny Bajkowskiej nigdy więcej nie spotkałam: policja
uznała ją za zaginioną i przesłuchiwała mnie ponownie pytała o szczegóły
naszego rozstania w tamtym pałacyku. Nie wyznałam, że pozwoliłam jej uciec
wdzięczna za to co zrobiła dla Łukasza. Miałam nadzieję, że mimo wszystko ułoży
sobie życie z dala ode mnie i mojego ukochanego. Zwłaszcza po tym jak niejako
uznała mnie za wartą Łukasza i jego miłości. Może to głupie, ale wierzyłam że
nie będzie starała się nas rozdzielić.
- Wreszcie. Jest i nasza szczęśliwa małżeńska para.-
Powiedziała radosnym głosem Patrycja, żona mojego szwagra gdy pojawiliśmy się w
salonie na dole.- Już myślałam, że zapomnieliście o gościach.
- Jakże byśmy mogli.- Odpowiedziałam jej mocno obejmując.
Potem przyjęłam prezent który mi wręczyła.
- Wszystkiego dobrego.- Dodała całując mnie w
policzek.Szybko musiała jednak odejść, bo otoczyła mnie cała masa znajomych:
Krysia z dwoma córkami, Joasia z czteroletnią już Zuzą wraz z mężem, nowe
koleżanki z pracy Renata i Teresa. Aha, bo zapomniałam wspomnieć, że znalazłam bardzo
fajną pracę w dużej firmie audytorskiej. We trzy tworzyłyśmy bardzo zgrane
trio choć ja po urlopie macierzyńskim wróciłam do niego kilka miesięcy temu. Potem podeszła do mnie mama, mój młodszy braciszek z żoną Marysią oraz
siostra. Niestety, dwa lata temu mój ojczym zmarł więc jego z nami nie było.
Mama jednak zniosła to dość dobrze: czasami pocieszałyśmy się nawzajem mówiąc o
tym, że teraz z pewnością Bartosz dba o Kubusia.
Myśl o zmarłym synku wciąż przyprawiała mnie o odrobinę
melancholii ale czas złagodził moje rany. Poza tym miałam Adasia, Jacka i
Dominikę które bardzo kochałam. No i
Łukasza. Dlatego starałam się iść na przód i nie tkwić w przeszłości, bo na nią
nie mogłam mieć żadnego wpływu. Ważna była chwila obecna i przyszłość, na którą
teraz mogłam spoglądać bez obaw. Bo zawsze pragnęłam przecież tylko tego: dużej,
szczęśliwej rodziny z ukochanym przy swoim boku.
- I kolejnych szczęśliwych lat pożycia małżeńskiego.-
Dodał do życzeń mój Wojtek mocno mnie obejmując. Dopiero rok temu stał się
szczęśliwym żonkosiem, choć ślub z Marią planowali już dobre kilka lat. Miał
nastąpić dużo wcześniej, ale po drodze młodzi mieli mnóstwo perypetii: raz
nawet rozstali się dość poważnie. Mimo wszystko pokonali wszelkie przeszkody i
im się udało. Teraz Marysia była w trzecim miesiącu ciąży.- Wszystkiego dobrego
siostrzyczko. Ty jak nikt inny na to zasługujesz zwłaszcza po tym co przeszłaś.
- Dziękuję.- Odszepnęłam wzruszona. Starałam się jednak
powściągnąć swoje emocje.- Tobie też tego życzę. I traktuj teraz dobrze swoją
żonę.- Z udawaną surowością pogroziłam mu palcem. Roześmiał się.
- Tak jest.- Zasalutował mi żartobliwie i odszedł. A ja
zaczęłam witać się z kolejnym z gości.
Widok tylu drogich mi osób w jednym miejscu sprawiał mi
niesamowitą przyjemność: gwar spowodowany bieganiną maluchów których w pokoju
było prawie tuzin, licznych rozmów z rodziną i przyjaciółmi których widywaliśmy
sporadycznie podczas ważniejszych świąt lub przejazdem będąc w Warszawie. Mimo
to wieczorem, gdy wreszcie nasza piątka została sama poczułam ulgę. Gdy z
pomocą męża w końcu zdołaliśmy sprzątnąć zastawione smakołykami stoły po
gościach z ulga usiadłam na kanapę. Wówczas trzy i pół letni Jacek, który do
tej pory bawił się z Adasiem i Dominiką wdrapał się obok mnie. Wyciągając
malutkie rączki z radością wzięłam go na swoje kolana.
To właśnie on był owocem miłości mojej i Łukasza, która
wybuchła między nami tamtego dnia w jego kawalerce którą wynajmował z Agatą. To
on pozwolił mi wówczas wierzyć, że mój obecny teraz mąż się odnajdzie. I to on
dawał mi nadzieję.
Imię, które wybrałam wydawało mi się być naturalne:
Łukasz przystał na to bez chwili wahania, choć pan Włodzimierz (teraz mój teść)
nie był z tego zadowolony. Uważał, że choć wiele zawdzięczamy Jackowi
Bończakowi, to jednak nazwanie tym imieniem dziecka które nosiłam wówczas pod
sercem może sugerować że to on jest jego biologicznym ojcem. Zwłaszcza, że
przecież sama nie prostowałam tej wersji gdy byłam w ciąży. Mimo to jednak
Łukasz mnie poparł: rozumiał co chcę w ten sposób wyrazić i wcale nie czuł się
zazdrosny. (Choć czasami wypominał mi tamten pocałunek który złożyłam ustach Jacka
w chwili jego śmierci, ale robił to raczej z przekory niż prawdziwej
zazdrości.) Wiedział, że to on jest miłością mojego życia i nie wątpił w to. W
końcu zbyt wiele przeciwności losu pokonaliśmy aby znowu być razem by jednak
okazało się, że to nie było nam pisane.
- Kasia przyjedzie?- Spytał malec patrząc na mnie swoimi
błękitnymi oczami. Delikatnie odgarnęłam mu z czoła blond kosmyk.
- Tak, twoja kuzynka przyjedzie. Następnym razem to my ją
odwiedzimy.
- Kiedy?- Drążył.
- Już niedługo.- Pocałowałam go w czoło. Ledwie to
zrobiłam podeszła do nas Dominika. Choć właściwie to podbiegła. Ona nie
wiedziała co to chodzenie. Z trudem wdrapała się na sofę ciągnąc mnie za włosy.
- Uważaj.- Pogroził jej Adaś.- Nie możesz tego robić.
- Daśśśśśśśśśś.- Roześmiała mu się w odpowiedzi próbując
z kolei dosięgnąć jego czupryny. Zręcznie się przed tym uchylił, więc gdybym
jej nie złapała wywróciłaby się na dywan.
- Jesteś nieznośna Domi. Wiesz o tym?- Spytałam ją
retorycznie po raz niewiadomo który. Zaśmiałam się gdy podniosła wzrok i
kiwnęła głową jakby rzeczywiście rozumiała co mówię. Mimo bólu to pozwoliłam
jej na zabawę swoimi włosami, choć czasami rzeczywiście ciągnęła kosmyki zbyt
energicznie.
- I takim oto sposobem zaoszczędzisz na fryzjerze. Moja
kochana córeczka potrafi zrobić ci najlepsze uczesanie, prawda?- Łukasz,
złożywszy posprzątany już stół też usiadł przy nas.
- Chyba raczej stanę się łysa. Straciłam przynajmniej
czwartą część włosów.- Mrugnęłam.
- Co to znaczy czwartą część?- Spytał jak zwykle
zaciekawiony Adam. Już od jakiegoś czasu był na etapie: Co to jest i co robisz?
- To znaczy, że bardzo dużo kochanie.- Odpowiedziałam
tylko niezdolna wdawać się w zawiłe wywody. Byłam na to zanadto zmęczona.
- Jak dużo?- Drążył.
- Mniej niż połowę.- Dodał Łukasz.
- Czyli ile dokładnie? Trzy tryliony pięćset tysięcy
osiemset milonów?- Roześmiałam się.
- Prawie. Pomyliłeś się trochę.
- O pięć miliardów osiem bilionów?
- Skąd znasz te liczby?
- Madzia mnie nauczyła.- Miał na myśli córkę Patrycji i
Emila, która w tym roku miała zdawać maturę i zacząć studia na wydziale
weterynarii. Ku zdumieniu wszystkich, a
zwłaszcza jej rodziców dwa lata temu diametralnie zmieniła zdanie dotyczące
wiązania swojej przyszłości z prawem twierdząc, że prawnicy głównie muszą
bronić złych ludzi choć wiedzą że popełnili zbrodnię a jej nie pozwalają na to
jej wewnętrzny kodeks moralny. Decyzja może byłaby i dobra, gdyby odnajdując
nowe zamiłowanie do zwierząt nie zechciała zostać weganką. Patrycja niemal
wychodziła z siebie wyszukując jej w sklepach specjalnych produktów nie
zwierających mleka czy żelatyny. Miała jednak nadzieję, że w końcu ulubiona
wołowina skusi ją na tyle że zapomni i mordowaniu biednych krówek.
- Ach, Madzia. Mądra z niej dziewczyna co?
- Tak, gdy dorosnę to się z nią ożenię.
- Z nią? Chłopie gdy dorośniesz Magda będzie dla ciebie
staruszką.- Zaśmiał się Łukasz.
- I co z tego? Ale jest ładna.- Resztę wieczoru
spędziliśmy razem na kanapie starając się oglądać jakąś animowaną bajkę. Mówię
staraliśmy się choć Łukasz wcale tego nie robił. Nieustannie wędrował dłońmi po
moim karku rozpraszając mnie albo
obejmował szyję delikatnie muskając ramiona w miejscu gdzie znajdował się mój
obojczyk. Skutecznie mnie tym rozpraszał.
W końcu, tuż przed dziesiątą, wykąpana i najedzona cała trójka zasnęła leżąc
obok nas. Wraz z mężem odnieśliśmy dzieci do łóżek. Potem wreszcie mogliśmy
zająć się sobą.
- Jestem wykończona.- Jęknęłam gdy tylko wróciłam spod
prysznica. Z ulgą weszłam pod kołdrę.
- Ja też. Już nigdy więcej żadnych imprez. Chyba, że
organizowanych nie przez nas.
- Tak. Jestem na to za stara.
- Ty? A co ja mam powiedzieć?
- Ty jesteś młody duchem. Z resztą ciałem też.
- Doprawdy?- Mrugnął uwodzicielsko. Zaśmiałam się
delikatnie cmokając go w usta. Potem pozwoliłam się objąć.
- To chyba nie wymaga odpowiedzi.- Odparłam również
szeptem wtulona w jego ramię.
- Tobie też nic nie brakuje.
- Dziękuję bardzo, łaskawco.- Zażartowałam.- Twoje
komplementy nigdy nie rozwiną we mnie nadmiernej nieskromności.
- To dlatego że się bardzo staram. Inaczej popadniesz w
samozachwyt.
- Przy tobie to mi raczej nie grozi.
- Nie martw się.- Uśmiechnął się.- Nawet jak będziesz
gruba i brzydka to i tak będę cię kochał.
- A ja ciebie nie.- Odpowiedziałam żartem mimo że nasze
twarze dzieliły zaledwie centymetry. – Znajdę sobie jakiegoś przystojnego faceta
jako twój substytut z umięśnioną klatką piersiową, wysportowaną sylwetką,
łagodnym uśmiechem.- Wyliczałam jednocześnie gładząc jego policzki. Potem
uśmiechnęłam się złośliwie.-Ale nie martw się.- Zacytowałam go lekko
przedrzeźniając pocierając jednocześnie swoim nosem jego.- Na razie niczego ci
nie brakuje. – Teraz mogliśmy bez przeszkód z tego żartować, bo oboje byliśmy
pewni swoich uczuć. Wiedzieliśmy, że to fragment naszych „końskich zalotów” i
czerpaliśmy z nich prawdziwą przyjemność.
Pocałunek był bardzo delikatny, pozbawiony nadmiernej
namiętności i popędliwości. Zdawaliśmy sobie sprawę, że mamy przed sobą całą
noc. Potem jednak ta łagodna pieszczota przerodziła się w coś większego; tak
jak zwykle z resztą. Bo mimo upływu wspólnie spędzonych lat i świadomości, że
teraz nic nam nie zagraża więc czeka nas ich jeszcze więcej nasza namiętność i
miłość wcale się nie zmniejszyła. Nawet teraz nie raz potrafiliśmy zachować się
niczym niezdarne nastolatki wykorzystując popołudniową nieobecność dzieci i
kochać się w środku dnia. A potem śmiać się z tego.
Niektórzy pewnie zapytają: czy po tym wszystkim co
przeszliśmy, co ja przeszłam w ogóle można mówić o szczęściu? Czy możliwy jest
happy end? Czy normalny człowiek tracąc dziecko, będąc dwukrotnie porwanym,
widzącym śmierć i krew może o tym wszystkim zapomnieć, może przestać się bać?
Jak może wierzyć w miłość gdy kilkakrotnie był jej brutalnie pozbawianym?
Odpowiedź nie jest prosta.
Przede wszystkim byłam zadowolona ze swojego życia. Kochałam
swojego męża, miałam trójkę wspaniałych dzieci które dostarczały mi masę
radości (choć zmartwień też), lubianą i dobrze płatną pracę oraz lojalnych
znajomych i przyjaciół. Poza tym niektórzy mogą uznać, że moje życie nie było
nudne, że miałam swoją „przygodę”. Ale to wszystko nie przyszło mi łatwo:
okupione było cierpieniem, masą wyrzeczeń i trudów. Dlatego patrząc wstecz
cieszyłam się że to co było jest już za mną. Jasne, że poznając smak bólu i
porażki tym bardziej doceniałam najmniejszą nawet drobnostkę: miałam na
przykład świra na punkcie robienia zdjęć. Każda śmieszna minka Dominiki, każdy
uśmiech Jacka czy dumna postawa Adasia siedzącego na ramionach Łukasza wydawały
mi się być warte uwiecznienia przypominając o ulotności chwil. Dzięki temu
czułam się trochę lepiej- zupełnie tak jakbym je kolekcjonowała i w każdej chwili
mogła do nich wrócić.
Z drugiej jednak strony nie zawsze było tak kolorowo.
Czasami po prostu nachodziły mnie takie dni gdy myśląc o przeszłości byłam
smutna. Gdy wspominałam przyjaźń z Jackiem oraz jego poświęcenie, Kubusia
którego dziecięca buźka już dawno zatarła mi się w pamięci i tylko liczne
fotografie pozwalały mi ją pamiętać, twarz Astra strzelającego do własnego syna
bo nie był takim „wielkim” przestępcą jak on chciałby żeby był i wiele innych.
Ale Łukasz to rozumiał. Rozumiał, że czasami wpadałam w
melancholię zastanawiając się nad swoim życiem i tym jak się potoczyło. Ale
wiedział też, że niczego nie żałowałam. Bo cały ten ból i cierpienie którego
doświadczyłam teraz stał się źródłem mojej radości i woli walki. Zrozumiałam,
że właśnie to jest miarą naszego sukcesu: by pomimo wielu porażek i ciosów się
nie poddać. By choćby nie wiem jak było trudno wierzyć w to że się uda, mieć
niegasnącą nadzieja i tę pewność, że zawsze może być lepiej. Bo jak powiedział
amerykański poeta Ralph Emerson ludzka siła wyrasta ze słabości. I ja
całkowicie się z nim zgadzam.
JAK PEWNIE SIĘ DOMYŚLACIE TO JUŻ KONIEC HISTORII TRUDNEJ MIŁOŚCI KAROLINY I ŁUKASZA. I WRESZCIE MOGĘ TROCHĘ ODPOCZĄĆ :) JEDNAK NIEDŁUGO ZAMIERZAM ZNÓW ZACZĄĆ PISAĆ DLATEGO CHCIAŁAM SPYTAĆ WAS O ZDANIE: CZY KONTYNUOWAĆ LOSY PRZYJACIÓŁ Z BRYLANTOWEGO LICEUM? A MOŻE ICH PERYPETIE JUŻ WAS ZNUDZIŁY I WOLELIBYŚCIE ZUPEŁNIE NOWĄ TEMATYKĘ? ZASTANAWIAM SIĘ NAD CYKLEM KRÓTKICH OPOWIADAŃ (DO OKOŁO OBJĘTOŚCIOWO MOICH ZWYCZAJNYCH DZIESIĘCIU ROZDZIAŁÓW) KTÓRE BYŁYBY ZNACZNIE BARDZIEJ SKONDENSOWANE I DYNAMICZNIEJSZE ALBO DWOMA HISTORIAMI. PIERWSZA BYŁABY O TRZECH SIOSTRACH PO PRZEJŚCIACH- NIE TYLKO MIŁOSNYCH, A DRUGA OSADZONA W TROCHĘ SZKOLNYM KLIMACIE O DZIEWCZYNIE Z LICEUM. MAM JESZCZE POMYSŁ NA COŚ LEKKO SURREALISTYCZNEGO, ALE RACZEJ Z NIEWIELKIM AKCENTEM (BEZ ŻADNYCH WILKOŁAKÓW, MAGII, CZY CZAROWNIC BEZ OBAW). I NAPRAWDĘ PROSZĘ WAS O RADĘ, BO NAJCHĘTNIEJ WZIĘŁABYM SIĘ ZA WSZYSTKO NA RAZ, ALE NIESTETY RACZEJ NIE PODOŁAM.
POZA TYM JESZCZE JEDNO PYTANIE: JAK SPRAWDZAM SIĘ W NARRACJI TRZECIOOSOBOWEJ (TZN Z NARRATOREM?) PEWNIEJ CZUJĘ SIĘ W PIERWSZOOSOBOWEJ (TAKIEJ JAK W CIENIACH PRZESZŁOŚCI), ALE TA Z KOLEI JEST WYRAZEM TYLKO ODCZUĆ GŁÓWNEJ BOHATERKI I JEJ ROZWAŻAŃ, WIĘC NIE UKAZUJE TEGO CO TAK NAPRAWDĘ SIĘ DZIEJE W UMYSŁACH WIELU WAŻNYCH POSTACI. PYTANIE KIERUJĘ GŁÓWNIE DO OSÓB CZYTAJĄCYCH MIŁOSNY GALIMATIAS CZY ZAKOCHANEGO KLAUNA KTÓRZY MAJĄ PORÓWNANIE.
Szkoda, że tu juz koniec cieni miłości, no, ale cóż i tak było to wspaniałe opowiadanie :) bardzo podoba mi się zakończenie. Ja z chęcią poczytałabym o perypetiach przyjaciół z brylantowego liceum :)
OdpowiedzUsuńWitaj!
OdpowiedzUsuńDziękuję za to opowiadanie, cudowne chwile przeżyłam czytając je!
Masz przeogromny talent, ładnie ujmujesz emocje, pokazujesz to tak jak to byśmy my byli na miejscu bohaterów.
Przy tym opowiadaniu bardzo się wzruszałam, chyba najbardziej!
A co do dalszej Twojej twórczości, chetnie poczytałabym o dalszych losach licealistów z błekitnego, co do narracji, w faktycznie jak piszesz w trzeciej osobie to można wiele więcej wyraźić i pokazać emocje i przezycja wszystkich bohaterów.
Dziękuję Ci jeszcze raz za cudowne chwile przy czytaniu twoich opowiadań.
Pozdrawiam
Ania
Witaj, przeczytałam większość Twoich opowiadań chociaż niezbyt często komentowałam. Piszesz rewelacyjnie! Świetnie wyrażasz uczucia i emocje bohaterów no i masz niezłą wyobraźnie i fantazję:) Fajnie byłoby gdybyś kontynuowała historię Ani i Tomka z Miłosnego galimatiasu. Historia,którą już napisałaś mogłaby się bardzo fajnie rozwinąć gdyby Ania dowiedziała się, że Tomek okłamał ją co do swojego pochodzenia, a oprócz tego wątku napewno wymyśliłabyś kilka innych ciekawych. Wydaje mi się, że jest to materiał na bardzo fajną i romantyczną historię. Ale to tylko taka moja sugestia. Dzięki za super opowiadania i czekam na kolejne, pozdrawiam, Ewelina.
OdpowiedzUsuńdo brylantowego liceum mam urazę po tym co spotkało Andrzeja :(
OdpowiedzUsuńcieszę się że tak pięknie zakończyłaś to opowiadanie...są razem, kochają się i mają szczęśliwą rodzinę :)
Jak się cieszę z takiego zakończenia :) Trochę szkoda, że już koniec, ale przecież opowiadanie jest cały czas na stronie więc w każdej chwili mogę od nowa przeczytac :)
OdpowiedzUsuńChętnie przeczytałabym jeszcze o bohaterach z Brylantowego Liceum, jednak boję się, że znów namieszasz jak w Miłosnym Galimatiasie (Andrzej i Julka).
Takie krótkie historyjki jak ta, o dziewczynie z licum też z chęcią bym przeczytała ;)
Co do narracji to w obu jesteś świetna ;)
Mnie bardziej podoba się ta pierwszoosobowa, bo lubie momenty w których nie wiem co druga osoba czuje i zaskakuje swoją odpowiedzią czy gestem :)
Podsumowanie tego opowiadania tak bardzo mi się podoba, jest tak prawdziwe :) Od dziś będę pamiętać te kilka słów.
Pozdrawiam, Kinga :)
Swietne opowiadanie!
OdpowiedzUsuńChetnie poczytalabym o dziewczynie z liceum:)
Bardzo żałuję, że Cienie przeszłości już się skończyły, no ale wszystko kiedyś się kończy. Bardzo usatysfakcjonowałaś mnie tym zakończeniem. Wreszcie Karolina i Łukasz są szczęśliwi. Przeczytam wszystko co napiszesz nawet jakby to było o wampirach i czarownicach, bo jesteś wspaniała w tym co robisz. Ale osobiście najpierw z chęcią przeczytałabym dalsze losy przyjaciół z Brylantowego Liceum. Ta historia w żadnym wypadku mnie nie nudzi, ani nie rozczarowuje jak niektórych, w końcu nie wszystko w życiu jest usłane różami i Ty to idealnie ukazałaś.
OdpowiedzUsuńCo do narracji to uważam, że zarówno w pierwszej i trzecioosobowej radzisz sobie świetnie, więc dla mnie nie ma różnicy jaki rodzaj narracji to będzie. Życzę miłego odpoczynku od pisania i duuuużo weny na następne opowiadania. Pozdrawiam roksana
Hm...jak czytam to zdania są podzielone wiec sama nie wiem o czym będzie następna historia. A co do Miłosnego galimatiasu i wątku Andrzeja i Julki...to rozwijając ich zwiazek po prostu pomysl choroby dziewczyny jakos sam na mnie spadł. Poza tym Julka jako bohaterka miala być zabawna i optymistyczna a wyszła mi trochę na dziecinną. Poza tym choć nie wiem czy to kogoś pocieszy ale Andrzej jako bohater miał mi się przydać do innych opowiadań dlatego postanowiłam odsunąć od niego Julkę. Ale na pewno nie zgodzę sie z takimi opiniami ze
OdpowiedzUsuńBarańską pisałam Zakochanego klauna na marne. Po prostu dzięki miłości Slawinski wydoroślał a Julka wyleczyła kompleksy. Poza tym zgodnie z taka opinia dramaty czy niektóre melodramaty w ogóle nie powinny powstawać.
Piekne zakonczenie :)
OdpowiedzUsuńA co dalszego pisania moze sprobuj napisac dalsze losy z brylantowego liceum ?
A co do nsrracji 3 odobowej jest dobra. I smialo mozesz probowac tak pisac, nabierzesz praktyki i pozniej bedzie duzo lepiej
Pozdrawiam
Ania
Dziękuję ci za piękne zakończenie tej histori . Która mi dała wiele do myślenia a co do twoich pytań to chciała bym abyś napisała kilka krótkich opowiadań a potem rozwinęła dalsze losy bohaterów z brylantowego liceum.A narratorem jesteś dobrym:-). Pozdrawiam Gusia:-):-D
OdpowiedzUsuńJa osobiście wolę jak piszesz w narracji 1-osobowej, ponieważ wtedy nie znam odczuć drugiej osoby, dzięki czemu niektóre sytuacje są dla mnie zaskoczeniem. A co do opowiadania, to jestem za losami bohaterów z brylantowego liceum, gdyż jestem bardzo ciekawa, jak ułożyło się ich życie, a w szczególności Krzyśka i Agnieszki, bo na pewno wspomnisz o Nich :D
OdpowiedzUsuńTen komentarz został usunięty przez autora.
OdpowiedzUsuńTen komentarz został usunięty przez autora.
OdpowiedzUsuńTen komentarz został usunięty przez autora.
OdpowiedzUsuń