Siedziałam właśnie w kuchni
szykując dressing do lekkiej sałatki greckiej na którą miałam ochotę gdy
usłyszałam dzwonek do drzwi. Dość natarczywy zresztą. Miałam nadzieję, że to
Jacek ale wiedziałam że robiłby tego w ten sposób. Bo w moje drzwi uderzała w
ten sposób tylko jedna osoba. Jeszcze zanim je otworzyłam wiedziałam kto to.
- Beti.- Uśmiechnęłam się do niej
lekko.- Mniej na względzie to, że nie jestem bogata jak ty, więc jeśli tylko
uszkodzisz mi drzwi to nie zawaham się obciążyć się rachunkiem za ich naprawę
lub wymianę.
- O czym ty gadasz? Wchodź do
środka, muszę ci wszystko wyjaśnić.
- Daj spokój, tylko żartowałam.
- Ale ja nie. Nie chodzi o drzwi.
Tylko o Łukasza. Widziałam w telewizji reportaż o jego porwaniu.- Gwałtownie
spoważniałam.
- Mówili o tym w telewizji?
Wiedzą już coś?
- Nie bardzo. Ale widzę, że ty
też już to wiesz. Co jest grane? Jakie porwanie? Jaka mafia?
- Usiądź, zaraz ci opowiem. A
przynajmniej tyle co wiem, bo jest tego niewiele.- Momentalnie straciłam
apetyt. Wiedziałam już, że dopiero co odzyskana równowaga zostanie przeze mnie
z powrotem stracona, bo każda wzmianka o Łukaszu bardzo mnie bolała. Dlatego
ostatnio wolałam w ogóle o tym nie myśleć. Zwłaszcza po spotkaniu z
ginekologiem, który wyczuł moją nerwowość i zalecał spokój. Tylko jak miałam go
osiągnąć gdy ojciec dziecka którego kocham zaginął?
Początkowo Beata nie zauważała
mojej nerwowości, ale szybko zorientowała się że rozmowa o zaginięciu Łukasza
wyprowadziła mnie z równowagi. Dość łatwo domyśliła się moich uczuć.
- Co więc z Jackiem? Co zrobisz
gdy Łukasz się odnajdzie?
- Nie wiem Beti. W tej chwili nie
potrafię skupić się na niczym innym poza porwaniem Kowalskiego.- Odparłam jej
starając się nie wdawać w szczegóły. Przecież nadal uważała, że dziecko które
noszę pod sercem jest Bończaka.
- Mogę ci jakoś pomóc?
- Chyba nie. Chociaż mogłybyśmy
porozmawiać o czymś innym, bo ten temat bardzo mnie przygnębia. Na przykład co
słychać u Asi?
- No cóż, termin porodu tuż tuż,
więc jest bardzo zdenerwowana…- Zaczęła moja przyjaciółka ale mimo
najśmielszych chęci nie potrafiłam wykrzesać z siebie zbyt dużego entuzjazmu.
Życie Joasi było tak uporządkowane i względnie szczęśliwe że aż jej tego
zazdrościłam. Miała kochającego męża i wkrótce miała zostać mamą. A ja? Nie
miałam nic.
- Słuchaj…- Beata zmieniła
temat.- Wiem, że nie miałam już wspominać o Łukaszu i jego zaginięciu, ale
mówiłaś że Jacek ci pomaga. Nie ma nic przeciwko temu?
- Nie.- Zaprzeczyłam krótko. Co
prawda Bończak mi pomagał, ale od kilku dni właściwie się z nim nie widywałam
bo zajmował się tylko pracą. Byłam tym coraz bardziej zaniepokojona, bo
wydawało mi się, że coś przede mną ukrywa. Czyżby odkrył coś co mogłoby mnie
zmartwić?
Reszta rozmowy minęła nam już
spokojniej. Spytałam Beti co mówili w wiadomościach (plułam sobie w brodę, że
nie choć do tej pory nie omijałam żadnych wiadomości to tego dnia dałam sobie z
tym spokój), ale policja nadal nic nie wiedziała. Wspominano tylko o tym, że
nadal nic nie wiadomo choć dziennikarzom udało się powiązać gang Mochowskiego z
Bajkowskim. O udziale mafii czy Astra nic nie mówiono. Moja przyjaciółka
starała się już nie nawiązywać do porwania Łukasza pytając o moje samopoczucie
czy płeć dziecka. Wyznałam jej, że na razie jeszcze o niczym nie wiadomo, ale
chyba nie zdecyduję się na to by ją teraz poznać. Nie chciałam się rozczarować.
Z jednej strony pragnęłam by to był chłopiec, z
drugiej nie chciałam by zastąpił mi zmarłego Kubusia. Bo jego nie dało
się zastąpić. Wciąż tkwił w moim sercu, a każda myśl o nim przynosiła mi
ukojenie.
Następnego dnia wybrałam się na
spacer. Miałam zamiar wszystko przemyśleć, ale bezwiednie skierowałam się na
cmentarz. Był to dość nagły impuls ale postępując zgodnie z nim czułam że
postępuję właściwie.
Chciałam opowiedzieć mu o
porwaniu jego ojca, o tym że znów wszystko zepsułam. O tym, że Łukasz robił to
wszystko dla niego, że chciał pomścić jego śmierć. Myślałam też o tym jak
bardzo cieszył się na wieść o mojej ciąży. Jak mówił do mojego brzucha, jak nie
pozwalał mi niczego robić, jak kupował liczne zabawki czy ubrania a nawet
samodzielnie wyremontował pokoik. Przypomniałam sobie o błękitnej tapecie w
kolorowe rybki i smutnej cukierkowej melodii o księżniczce z marcepana. W
pewnym momencie przymknęłam na moment oczy niemal słysząc tę łagodną nutę.
Przed oczami stanęła mi twarz Kubusia. Ale zaraz zniknęła zamieniając się w
nieco starszą i szczuplejszą z ciemniejszymi włosami.
Odwiedzi mnie pani jeszcze?
Adaś. Pięcioletni syn Pawła
Astra, który był zaniedbywany i niekochany przez ojca. W ciągu kilku ostatnich
dni starałam się o nim nie myśleć, ale teraz wróciłam myślami do naszego
spotkania. Czy Jacek zrobił coś w jego kierunku? Miałam nadzieję, że tak.
Nie chciałam jednak myśleć o tym
dłużej, bo wciąż niepokoiła mnie myśl o udziale w tym wszystkim Tomasza Astra. Czego
chciał od Łukasza? I czy rzeczywiście kwiaty które ktoś zostawiał na grobie
mojego zmarłego synka były od niego? A może to zwykły przypadek? Sama nie
wiedziałam już co jest prawdą a co tylko moją wybujałą wyobraźnią. Wolałam
wierzyć w to drugie niż żyć ze świadomością iż ktoś taki wysyłał Kubusiowi
kwiaty. Czy robił to celowo? Czy Tomasz Aster co jakiś czas obserwował grób
śmiejąc się ze mnie i mojego bólu? A może wysyłał do tego celu swojego mało
rozgarniętego synka?
Choć było ciepło a wręcz gorąco
przeszył mnie zimny dreszcz. Mimo wszystko nie mogłam uwierzyć w istnienie aż
takiego zła. Wychowując się na wsi życie wydawało mi się być dużo prostsze i z
wielu rzeczy nie zdawałam sobie sprawy. A potem poznałam Jacka i Łukasza:
mężczyzn z których każdy stał po przeciwnych stronach barykady i pokazał mi ich
najgorsze cienie. Jak długo będą kładły się jeszcze na moim życiu? Jak długo
przeszłość wciąż będzie mnie prześladować?
Zatopiona we własnych myślach początkowo
w ogóle nie zauważyłam kilku mężczyzn znajdujących się koło grobu Kubusia.
Dopiero wchodząc w uliczkę w której znajdował się jego nagrobek upewniłam się
że majstrują coś przy nim. I już wiedziałam, że przeczucie znów mnie nie
zawiodło: nie miałam pojęcia kim są ci mężczyźni. Na dodatek co mogli robić w
takim miejscu i o takiej porze? (dochodziła już osiemnasta) Już zaczęłam się
zastanawiać czy od razu nie pobiec do nich i o to nie zapytać czy może
zadzwonić na policję gdy kolejna postać wstała z malutkiej ławeczki znajdującej
się przed nagrobkiem Kubusia.
I zobaczyłam jej twarz.
To był Włodzimierz Kowalski. Moja
konsternacja wzrosła. Co robił tu z dwoma innymi mężczyznami? Plus tej sytuacji
był taki, że już nie obawiałam się tam podejść.
- Dzień dobry.- Odezwałam się
dość wcześniej gdy dzieliło nas więcej niż dziesięć metrów. Były teść spojrzał
na mnie z wyraźnym zaskoczeniem.- Co pan tu robi?- Spytałam zwracając się do
Kowalskiego.
- Przyszedłem zebrać odciski
palców z nagrobka. Chcę zbadać kto wysyłał kwiaty na grób mojego wnuka.
- Och…- Byłam w szoku. A więc
jednak mimo wszystko mi zaufał badając ten trop? A może Emil wcale nie
wyjaśnił, że wie to ode mnie?
- Nie mam pojęcia czy ma to
związek z jego porwaniem czy nie, ale tak czy inaczej chciałem zbadać ten ślad.
Mogłaś powiedzieć mi o tym wcześniej, ale dobrze że powiedziałaś o tym chociaż
Emilowi.- Wyjaśnił bez żadnej zachętny z mojej strony zupełnie jakby wiedział
jakim torem podążały moje myśli.-
Mariola jest tu ze mną. Poszła kupić świeczkę, więc jeśli obawiasz się
że zamierzam zdewastować nagrobek albo…
- Oczywiście, że nie.- Przerwałam
jego irracjonalną uwagę.- Po prostu czuję się zaskoczona. To wszystko.-
Dodałam.
- W takim razie panowie,
wracajcie do pracy. To jest…- Zanim dokończył zrobił dłuższą przerwę.-…była
żona Łukasza.- Obaj faceci skinęli mi głową. Zrobiłam to samo.
- Już pobrałem odciski palców,
szefie.- Odezwał się po chwili jeden z nich.- Możemy już wracać chyba, że mamy
zrobić jeszcze coś.
- Nie, to już wszystko. W takim
razie jedźcie już do domu. Tylko najpierw wyślijcie analizę do laboratorium.
Chcę mieć wyniki jak najwcześniej.
- Się rozumie. Do widzenia
pani.- Pożegnali się ze mną.
- Do widzenia. – Odparłam
zostając z panem Włodzimierzem sama. Oboje wpatrywaliśmy się w zdjęcie
zamieszczone na nagrobku Kubusia bez słów.
- Czy coś już wiadomo?- Pierwsza
przerwałam ciszę.
- Wciąż trwa śledztwo, ale
miejsce pobytu Łukasza nadal pozostaje nieznane.- Wyjaśnił. Nadal gdy ze mną
rozmawiał jego ton przybierał dość formalną formę, ale już nie otwarcie
niegrzeczną jak poprzednio. Zastanawiałam się co powiedział mu Emil że teraz
traktuje mnie lepiej.
- Nie ma żadnych tropów?
- Nie. Wiemy już przynajmniej o
Astrze i jego powiązaniach z mafią Mochowskiego, ale nic więcej. Wciąż nie
rozumiem dlaczego zainteresował się Łukaszem.
- Czy to jest aż tak istotne dla
sprawy?
- Motyw zawsze jest istotny bo w
zasadzie pozwala ją rozstrzygnąć w większości przypadków.
- Wiem, ale może czasami trzeba
szukać po omacku: po prostu sprawdzać potencjalne miejsca pobytu zaginionego.
Jakieś opuszczone domy, baraki na obrzeżach miasta.
-No cóż robimy i to, ale skoro
uważasz że to niewystarczające to skoro tak bardzo znasz się na śledztwie…
- Nie to miałam na myśli- Choć
wyraźnie próbał mnie obrazić nie chciałam zwiększać miedzy nami rozdźwięku.
- Jak udało ci się przekonać
Emila do twojej wersji zdarzeń?- Nagła zmiana tematu na moment zbiła mnie z
tropu.
- Słucham?
- Co się stało że ci uwierzył?
Zwłaszcza w tę historię o ciąży.
- Ta historia o ciąży jak się pan
wyraził jest prawdziwa. – Odpowiedziałam lodowatym tonem.- A jeśli pan nie
wierzy to już nie mój problem. Przyszłość rozstrzygnie kto miał rację.
- Słusznie.- Przyznał.-
Zastanawia mnie tylko jedno.- Czy właśnie to powiedziałaś Łukaszowi? Że ułożyłaś
sobie życie z Jackiem? I że spodziewasz się jego dziecka?- Spytał dalej nie
wierząc w to, że dziecko którego się spodziewałam wcale nie jest Bończaka.
- Wcale nie.- Obruszyłam się.-
Wtedy nawet nie miałam pojęcia o ciąży.
- A więc co mu powiedziałaś? Co
takiego spowodowało, że znów wyjechał znienacka do Lublina?
-…nie powiedziałam mu niczego co
mogłoby stanowić przyczynę jego wyjazdu. A tym bardziej zniknięcia.- Przerwałam
pani Marioli odpowiadając zarzutom jej męża, bo jak zwykle próbowała przerwać
nasz spór.
- Doprawdy? A jednak wygląda na
to, że gryzie cię poczucie winy i coś wiesz.
- To co między nami zaszło jest
tylko naszą prywatną sprawą. Więc nie rozumiem czemu to pana obchodzi.
- Nie w sytuacji gdy zaginął. I
na dodatek z twojej winy. W tej chwili liczy się dla mnie każdy trop.
- Niech pan nie będzie bezczelny:
jak niby miałabym mieć coś wspólnego z jego porwaniem?
- Mówię tylko to co myślę. Znów
pewnie powiedziałaś mu, że jest winny wszystkim twoim nieszczęściom co? A on
jak zwykle starał się udowodnić że tak nie jest więc wyjechał.
- Sam sobie pan zaprzecza.
Prowadzi pan śledztwo zaginięcia syna, a jednocześnie sugeruje że ukrył się
gdzieś po to by w samotności leczyć rany co jest po prostu śmieszne.
- Cieszę się, że cię to bawi ale
mi nie jest to śmiechu w sytuacji gdy nie mam pojęcia co dzieje się z moim
synem już od ponad trzech tygodni. Poza tym chodziło mi tylko o motyw. Wracając
do Lublina mógł nacisnąć komuś na odcisk.
- Doskonale pan wie, że nie o to
mi chodziło.- Syknęłam rozzłoszczona, bo ubodło mnie do żywego to iż uważał że
rzeczywiście mnie to nie obchodzi.
- Więc skoro już tu jesteś i
naprawdę chcesz pomóc to wyznaj co wiesz. O czym rozmawialiście gdy wybiegł za
tobą po przyjęciu u mojej wnuczki?
- Karolina? Ty też tutaj? Widzę
że ucięliście sobie z mężem pogawędkę.- Pogawędkę? Nawet posługując się
najbardziej naciąganym eufemizmem naszej wymiany zdań nie można było nazwać
inaczej niż kłótnią. I pani Mariola doskonale o tym wiedziała. Tyle, że po raz
kolejny podjęła rolę mediatora między mną a panem Włodzimierzem.
- Tak. Wybrałam się na spacer i
przechodząc obok cmentarza postanowiłam zajrzeć do Kubusia. No i spotkałam pana
Kowalskiego z dwojgiem jakichś mężczyzn.
- Nie robili niczego złego. Po
prostu…
-…już jej to wyjaśniłem
kochanie.- Przerwał żonie kategorycznie.- Możesz zaczekać na mnie w aucie? Chcę
dokończyć rozmowę z Karoliną.
- Rozmowę?
- Mariola, zaraz przyjdę.
- Możecie zrobić to przy mnie. No
chyba, że ja nie mogę przy tym być.
- Oczywiście, że możesz. Po
prostu…po prostu sądziłem że tak będzie lepiej. Chciałem spytać Karolinę o czym
rozmawiała po raz ostatni z Łukaszem przed jego zaginięciem. To wszystko.
- I dlatego na nią krzyczysz?
- Wcale tego nie robię.
- Nie? Słychać cię na całym
cmentarzu. Nie powinieneś jej tak traktować…
Przez jakiś czas przysłuchiwałam
się ich dyskusji, ale potem zaczęło docierać do mnie coś jeszcze. Coś, co w
pierwszej chwili wydawało mi się niedorzeczne, ale z każdą chwilą nabierało
coraz realniejszych kształtów.
„Prosiłem go i perswadowałem by porozmawiał o tym z ojcem, ale on nie
chciał o tym słyszeć. Na dodatek gdy dowiedział się, że mu o tym powiedziałem
wściekł się i na mnie.”
„I zawsze były to krótkie przyjazdy z których w większości kłócił się z
ojcem albo go unikał. Tata chciał by Łukasz wrócił w końcu do stolicy, ale
tamten się uparł. Podczas którejś kłótni Łukasz powiedział nawet, że powinien
się cieszyć że go w ogóle odwiedza bo po tym co zrobił nie powinien tego robić.
Wyraźnie miał do niego o coś żal.”
Tak o kontaktach Łukasza z ojcem
wypowiadał się Emil. Jego słowa jednoznacznie dowodziły, że nie było to lekkie
spięcie ale coś co miało poważną przyczynę. A co powiedział mi sam Łukasz?
Próbowałam wysilić swój umysł do przypomnienia sobie jego słów.
„Czekaj. Jeśli tak stawiasz sprawę to muszę ci powiedzieć o moim ojcu.
Potem zdecydujesz czy…”
„Gdybyś wiedziała znienawidziłabyś mnie”
„Wcześniej nie chciałem ci o tym mówić, bo nie sądziłem że kiedykolwiek
jeszcze my…to znaczy że będzie istniała szansa… Bo tak naprawdę ona nie
istnieje. My nie możemy być już razem, bo to nie jest…”
Boże, jak mogłam wcześniej tego
nie dostrzec?! To było właśnie to brakujące ogniwo, to właśnie ta myśl nieustannie mi umykała! I to właśnie to starałam się sobie przypomnieć.
- To pan jest winny wyjazdu
Łukasza.- Odezwałam się cichym acz pewnym tonem.
- Co?- Spytali jednocześnie
Kowalscy. Zignorowałam jednak panią Mariolę i spojrzałam twardo na pana
Włodzimierza.
- Wiem, że się pan z nim kłócił,
że Łukasz po naszym rozwodzie już panu nie ufał. I nie miało to nic wspólnego
ze mną. Łukasz musiał mieć ważny powód.
- Co ty bredzisz dziewczyno?
Zgadzaliśmy się we wszystkim poza kwestią dotyczącą ciebie. I wcale nie było to
tak poważne jak sugerujesz.
- Czyżby? Chce pan wiedzieć czego
dotyczyły ostatnie słowa pańskiego syna przed jego zaginięciem?- Zrobiłam
wymowną pauzę.- Pana. Łukasz powiedział mi, że nie możemy być razem bo gdy
dowiem się prawdy o panu nie będę chciała go znać.
- Nie mógł tego powiedzieć.
- Ale powiedział. Bał się pana.
Bał się, że być może pan mnie skrzywdzi.- Ostatnie zdanie wypowiedziałam lekko
niepewnym tonem. Sama nie wierzyłam w to co mówię, ale nie znajdowałam innego
rozwiązania. Bo jakoś nie mogłam uwierzyć w to, że pan Kowalski mógł zrobić mi
realną krzywdę. Ale w głosie Łukasza brzmiał autentyczny strach. On naprawdę
bał się swojego ojca.
- To najbardziej absurdalne
oskarżenie jakie słyszałem. Czy ty w ogóle zdajesz sobie sprawę co sugerujesz?
To zwyczajna potwarz. Nigdy nie skrzywdziłbym własnego syna.- Widząc ogień i
prawdę w jego oczach na moment straciłam rezon. Nie wydawało mi się że kłamie.
Jego oburzenie było szczere. Ale to co widziałam w oczach byłego męża też. O co
więc mogło chodzić?
„Czekaj. Jeśli tak stawiasz sprawę to muszę ci powiedzieć o moim ojcu.
Potem zdecydujesz czy…”
„Gdybyś wiedziała znienawidziłabyś mnie”
- Nie sugeruję, że mógłby mnie
pan skrzywdzić.- Odparłam, bo zrozumiałam że wcale nie o to mogło Łukaszowi
chodzić.- Powiedziałam tylko, że pański syn czegoś się bał. Wyznał mi, że gdybym
poznam prawdę o jego ojcu to nie będę chciała go znać, to go znienawidzę.-
Dopiero teraz trybiki w mojej głowie zaczęły działać układając się w logiczną
całość.- Tak, teraz już wszystko rozumiem. On sugerował, że musi załatwić jakąś
sprawę. I że to przez pana grozi nam niebezpieczeństwo.- Wymierzyłam w niego
oskarżycielsko palec, choć scena ta wyglądała bardzo melodramatycznie: ja spocona
i rozczochrana w zwykłym dresie, Kowalski z nieprzejednanym wyrazem twarzy
patrzący na mnie niczym lew gotujący się do skoku na swoją przyszłą ofiarę. Tyle,
że jak nieco niepewny lew co zauważyłam przyglądając się mu nieco uważniej.
- Mój syn nigdy by tak nie
powiedział- Odezwał po dobrej chwili.
- Ale to zrobił. Bał się pana.
- Jak…
-…powiedział, że grozi mu
niebezpieczeństwo ze strony ojca? Tak dokładnie się wyraził?- Wtrąciła się pani
Mariola. Dopiero wtedy przypomniałam sobie o jej istnieniu. Zauważyłam też w
jej oczach niepokój.
- Taak. Chyba tak.- Odparłam z
namysłem.- Nie pamiętam dokładnie, bo byłam bardzo rozżalona. Poza tym od tego
czasu minął już prawie miesiąc.
- Powiedział ojciec czy Gardo?
- Nie pamiętam.- Nie rozumiałam
czemu aż tak to drąży. Przecież to nie miało znaczenia, bo gdyby miało
znaczyłoby że…- Co znaczy to pytanie?
- Boże.- Mrugnęła tylko starsza
kobieta chowając twarz w dłoniach. Spojrzałam na nią z niepokojem. Potem
przeniosłam wzrok na jej męża, który nerwowo zaciskał dłonie. Na jego twarzy
malował się wyraz przerażenia: stał się przy tym bardzo blady tak że po raz
pierwszy nie widziałam w nim zaciekłego policjanta ale starszego człowieka
znękanego po zniknięciu syna.
- Czy…- Ciężko było zadać mi to
pytanie, ale musiałam:- …czy ojcem Łukasza jest ktoś inny?
- Oczywiście, że nie.- Odparł
natychmiast pan Włodzimierz potrząsając głową jakby chciał wyrwać się spod
wpływu swoich myśli.- Musimy już iść Mariolu.
- Przestań już.- Zaprotestowała
jego żona.- Ona musi poznać prawdę.
- Jaką znowu prawdę? Powinna
wracać lepiej do Jacka.
- Włodziu, i tak jest w to
zamieszana. Słyszałeś, że przed wyjazdem Łukasza coś między nimi zaszło.
- Tak i dlatego związała się z
Jackiem, co?
- Wcale nie jestem związana z
Jackiem!- Miałam już dość jego ciągłych oskarżeń i rozmawiania o mnie tak jakby
mnie tam nie było.
- Nieważne. Nie mam czasu na
kłótnie. – Machnął dłonią w lekceważącym geście. Zauważyłam, że szykuje się do
odejścia.
- Boże, czy to możliwe? Po tylu
latach…- W przeciwieństwie do męża pani Kowalska wcale nie zdołała się
pozbierać. Miała tak zgnębiony głos, że choć bardzo chciałam nie próbowałam jej
zatrzymać żądając wyjaśnień. Poza tym właściwie ich nie potrzebowałam. Przecież
zrozumiałam o co chodziło. Zrozumiałam to doskonale.
A więc chodziło o prawdziwego
ojca Łukasza. Kowalski nie był jego biologicznym ojcem, choć dał mu swoje
nazwisko. Kto więc był nim w rzeczywistości? Co się z nim stało? I dlaczego
sama wzmianka o nim napawała panią Mariolę aż takim strachem? Czy naprawdę
prawdziwy ojciec Łukasza mógł mieć związek z jego zniknięciem? Tylko niby co?
Tak bardzo chciałabym zapytać o to pana Włodzimierza, ale zaniechałam tego. Patrząc
jak swoim ramieniem mocno obejmuje żonę zdałam sobie sprawę, że za tą historią
kryje się więcej niż podejrzewałam. Dramat, który niszczył życie przynajmniej
trzem osobom. Tyle tylko czy miał on związek z porwaniem Łukasza?
To dlatego nakazałam sobie
cierpliwość. Nie byłam aż tak samolubna by nie wiedzieć, że ten temat sprawia
mu ból. Mogłam go nie znosić jako człowieka, ale nigdy nie byłam gruboskórna i
nie zamierzałam go ranić. Choć bardzo ciekawiły mnie okoliczności tego
wszystkiego. Poza tym Łukasz zawsze wydawał mi się być podobny do ojca, ale
może to tylko podobieństwo pozorne? Może po prostu siłą sugestii tak mi
się tylko wydawało. Od tych licznych
rozmyślań rozbolała mnie głowa. Miałam dość tajemnic i ciągłych rewelacji;
chciałam zapaść w głęboki sen i obudzić się dopiero wtedy gdy wszystko się już
rozwiąże. Z Łukaszem nad moim łóżkiem. Ale to niestety była tylko mrzonka.
Słowa pani Marioli prześladowały
mnie przez resztę wieczoru i nocy. Nie mogłam uwierzyć, że mogła zdradzić męża.
Przecież musiała urodzić już Emila. Mógł mieć jakieś 5-6 lat. Dlaczego więc
związała się z kimś innym? I mimo wszystko została przy panu Kowalskim?
Zastanawiałam się również nad tym
czy Łukasz o tym wie. Istniała możliwość, że to przede mną zataił, ale
obstawiałabym raczej że nie miał o tym zielonego pojęcia. Chyba, że nie znałam
go tak dobrze jak sądziłam: mógł przecież ukrywać przede mną ten fakt.
Dwa dni później, trochę ochłonąwszy po kolejnej dawce rewelacji jakie poznałam na grobie Kubusia,
wybrałam się na duże zakupy spożywcze do hipermarketu. Nie pracowałam, więc
moje skromne zapasy gotówki z wypłaty kurczyły się bardzo szybko dlatego
musiałam zachowywać się oszczędnie.
Po nich miałam zamiar odwiedzić Emila.
Po naszej ostatniej rozmowie zdecydowałam, że jest on odpowiednią osobą do
wyjaśnienia mi kwestii ojcostwa lub nie Włodzimierza Kowalskiego. Trochę bałam
się sytuacji gdy nie będzie miał o tym pojęcia. Nie chciałam dodatkowo zakładać
mu zmartwień, ale jeśli ten fakt był istotny dla porwania Łukasza musiałam
spróbować i tego. Postanowiłam jednak, że gdy brat mojego byłego męża nie
będzie o niczym wiedział wtedy porozmawiać z panem Włodzimierzem. Temat trudny
czy nie po prostu musiałam znać prawdę. Miałam jednak szczerą nadzieję, że tego
uniknę a nawet jeśli nie to dwa dni na zebranie mentalnych sił musiało mu
wystarczyć na rozmowę z potencjalnym wrogiem za jakiego z pewnością mnie
uważał.
Stało się jednak inaczej.
Tak jak zwykle moje planowanie
nie zdało się na nic, bo los miał dla mnie inne atrakcje. A był im kolejny
komunikat w wiadomościach dotyczących porwania.
W zasadzie coraz większe zainteresowanie sprawą mediów nie było dziwne: od czasów sprawy Masy głośniejszego śledztwa w Polsce nie było. Tyle, że co innego jak słuchasz w
telewizji czy czytasz w prasie o jakimś strasznym wydarzeniu gdy dotyczy ono
abstrakcyjnych osób; inaczej jest gdy są nimi ludzie z twojego otoczenia.
Zwłaszcza gdy jednego z nich
kochasz.
To dlatego słysząc o wielkim
przełomie w prowadzonym śledztwie totalnie wmurowana w fotel z napięciem
słuchałam każdego słowa dziennikarza choć docierały do mnie z trudem.
Bo nie chciałam wierzyć w to co
słyszałam.
Znaleziono ślady DNA byłego agenta Kowalskiego opuszczonym baraku…
Plamy krwi na pozostawionym ubraniu...
Agenci szukają nowych tropów…
W przerażenie wprawiło mnie
zwłaszcza ostatnie zdanie spikerki: Niewykluczone, że jeśli krew należy do
zaginionego, może to oznaczać coś więcej niż zranienie.
Coś więcej niż zranienie.
Coś więcej niż zranienie.
Nie, nie powinnam poddawać się przerażeniu. Łukasz żył i
miał się dobrze. Musiałam w to wierzyć, jeśli nie chciałam do reszty sfiksować.
Bo on po prostu musiał żyć: innych opcji nie było. Bo jeśli tak nie było moja
dusza też stałaby się martwa.
Czułam jak w moich oczach stają łzy. Tym razem płakałam
bezgłośnie: starałam się nie poddawać rozpaczy, tłumaczyć że to jeszcze nic nie
znaczy, że wcale nie powiedziano że krew należała do Łukasza. Tyle, że co z
tego? Mijał równo miesiąc od jego zniknięcia a ja nadal nic nie wiedziałam.
Teraz miałam się jeszcze zastanawiać czy on w ogóle żyje?
„Kocham cię Łukasz.
I nie zostawiaj mnie nigdy, dobrze? Nawet jeśli będę plotła głupoty to pamiętaj
o tym.”
– Wiem, Karola,
wiem.”
Przypomniałam sobie moment, gdy uświadomiłam sobie, że
jestem w ciąży z Kubą. Łagodne kojące słowa mojego byłego już męża zapewniające
mnie że wszystko będzie w porządku, że cieszy się z dziecka. I swoje gdy lekko
zakłopotana swoim wcześniejszym wybuchem poprosiłam go o to by nigdy mnie nie
zostawiał. Co jednak znaczy taka obietnica wobec śmierci?
Byłam bezsilna: gdyby cokolwiek zależało ode mnie, nawet
jeśli byłoby to piekielnie trudne to czułabym się lepiej. Sama świadomość tego,
że nie jestem bezużyteczna przyniosłaby mi ukojenie. A tak? Po zwolnieniu z
pracy przez całe dnie zamartwiałam się przechadzając się od pokoju do pokoju i
starając się nie myśleć o porwaniu. Było to jednak bezcelowe, bo wciąż myśl o
nim siedziała mi w głowie.
Wieczorem, jeszcze tego samego dnia po telewizyjnym
komunikacie odwiedził mnie Bończak. Jego wizyta była dla mnie zaskoczeniem, bo
od ponad tygodnia praktycznie mnie nie odwiedził (rozmawialiśmy tylko raz gdy
powiedziałam mu o tym, że Gardo nie jest biologicznym ojcem Łukasza). Mimo to
paradoksalnie spodziewałam się jej. Wcześniej odebrałam już telefon od Beaty i
mamy która dopiero co dowiedziała się o całej sprawie. Teraz, gdy sprawa
nabierała rozgłosu nie emitowano jej tylko na jednym kanale ale przynajmniej
trzech.
Na początku Jacek spytał mnie o to czy widziałam komunikat:
było to zbędne bo moje samopoczucie mówiło samo za siebie. Doceniałam jednak że
starał się być delikatny. Pocieszał mnie jak tylko umiał. Zapewniał, że Łukasz
prędzej czy później się znajdzie, że na pewno żyje i ma się dobrze. Że widząc
mnie w takim stanie byłby mną rozczarowany. (To miało służyć zmuszeniu mnie do
zjedzenia kolacji na którą nie miałam najmniejszego apetytu). Ja jednak nie
miałam zamiaru tego robić. Bo jak mogłam w takiej chwili myśleć o jedzeniu? I
żaden argument dotyczący potrzeb dziecka do mnie nie przemawiał. Gdyby moje
maleństwo rzeczywiście potrzebowałoby posiłku to organizm sam dałby mi to
odczuć. Może jak na koniec pierwszego trymestru praktycznie nie miałam brzucha,
ale lekarz zapewniał mnie że dziecko rozwija się prawidłowo więc nie mam
powodów do obaw. Nie był to wynik mojego braku apetytu. Poza tym co niby miałam
robić, gdy żołądek stale podchodził mi do gardła?
Kilka następnych dni było jeszcze gorszych: przez moje
mieszkanie i komórkę przewinęła się masa osób i numerów telefonu: mama,
siostra, brat, przyjaciółki, Jacek, Patrycja, Emil… Niektórzy chcieli znać
szczegóły akcji, inni starali się mnie pocieszyć. Jeszcze inni jak na przykład
moja siostra nie wiedząc nic o uczuciach którymi darzyłam byłego męża dolewała
jeszcze sól na moje rany mówiąc o nim jakby już zginął. A on przecież żył, do
cholery. Musiał żyć. Słowa Jacka wciąż tkwiły mi w głowie niosąc pocieszenie.
Dlatego zdziwiłam się gdy podczas jego kolejnych odwiedzin powiedział mi coś
zupełnie innego.
- Karola, myślałaś o tym co się stanie jeśli Łukasz się
nie odnajdzie?
- Jak to się nie odnajdzie? Przecież sam zapewniałeś
mnie, że tak się nie stanie, że to niemożliwe.
- Tak, ale to czysto hipotetyczne pytanie. Wiem, że
rzuciłaś pracę, pieniędzy z ostatniej wypłaty nie starczy ci pewnie nawet na
bieżący czynsz i opłaty. Na dodatek mieszkasz tu sama, bez żadnej opieki i
jesteś w ciąży.
- Do czego zmierzasz?- Przerwałam mu suchym tonem.
Żałośnie słuchało się o własnych niedostatkach z ust przyjaciela.
- Do tego, że twoja sytuacja jest niezmiernie trudna. A
będzie jeszcze trudniejsza gdy Kowalski się nie odnajdzie.
- Łukasz się znajdzie. Wiem o tym. On żyje.
- Pewnie tak. Ale wiesz też, że to może się stać za
godzinę, jutro, miesiąc, rok a nawet i lata.- Z każdym słowem Bończaka moje
serce biło coraz szybciej.- Dlatego mam pewne rozwiązanie.
- Rozwiązanie.- Powtórzyłam słabo, bo czułam jak zaczynam
się pocić. Intuicyjnie wyczuwałam, że to co zaraz usłyszę może wywrócić mój
świat do góry nogami.
- Tak.- Przytaknął. Potem spojrzał na mnie i przełknął
ślinę zanim dodał:- Uważam, że powinniśmy się pobrać.