Weekend i następny tydzień mija mi bardzo szybko. Większość czasu
spędzam w szpitalu z ojcem, który mimo iż się obudził wciąż jest na silnych
środkach przeciwbólowych. I wciąż powtarza, że musi już wrócić do domu.
Wkrótce okazuje się dlaczego. Zaniepokojona pielęgniarka wręcza mojej
mamie nieważną już pieczątkę ubezpieczenia ze starego zakładu pracy. A nowej
nie ma. Bo okazuje się, że mój ojciec pracował na tej budowie nielegalnie, tzn
na czarno. Gdy pielęgniarka wymienia wszystkie koszty ponad tygodniowego
pobytu, operacji, kroplówek i leków wychodzi tego wszystkiego blisko ponad
dwa i pół tysiąca. Wtedy w mojej mamie budzi się wściekłość.
– Jak on mógł? Dlaczego nic nam nie powiedział? Dlaczego?- wybucha
chowając twarz w dłoniach. A ja nie wiem jak ją pocieszyć. Gdy po
jakimś czasie o to samo pytam ojca odpowiada mi zgnębionym głosem:
– Wiesz, że nie mogłem nigdzie znaleźć pracy. Inni pracodawcy tylko
słysząc moje nazwisko od razu uprzejmie mi dziękowali. Zupełnie jakby
cały kraj wiedział o tym, że to ja byłem szefem budowy podczas której
doszło do wypadku.- mówi zgnębionym głosem, a mnie aż zatyka z
wrażenia. „ Zupełnie jakby cały kraj wiedział o tym, że to ja byłem
szefem budowy podczas której doszło do wypadku”. A może to prawda?
Może Building&Project a konkretnie jej prezes nie pozwala na
zatrudnienie mojego ojca pomniejszym współpracującym z nim firmom?
Jak powiedział kiedyś mój ojciec: „Firma w której pracuję nie chce
narażać się swoim zwierzchnikom akceptując takiego pracownika jak ja”
Gdy zdaję sobie z tego sprawę czuję jak uchodzi ze mnie całe powietrze.
Mimo wszystko, po sprzedaży auta, jakoś spłacamy dług za szpital. Gdy ojciec
wraca do domu spędza w domu cale dni unieruchomiony na wózku. A
utrzymywanie się tylko z pensji mamy i części mojej jest trochę trudne. Mimo
to jakoś sobie radzimy. Do czasu aż nie przychodzi list z wezwaniem na
rozprawę. I zanim ojciec mówi mi, że żona poszkodowanego mężczyzny
wniosła przeciw niemu pozew ja już o tym wiem. „Myślisz, że kilka tysięcy
nikogo nie skusi? Że ludzi nie da się kupić?”, przypominam sobie ostatnią
rozmowę z ojcem Krzyśka. To niemożliwe, oni nie mogli skłamać. Nie teraz
gdy mój ojciec najbliższe dwa miesiące spędzi z nogą w gipsie niezdolny do
żadnej pracy.
Nie mając żadnego pomysłu, podstępem i mam nadzieję zupełnie nieświadomie
dla niego wyciągam od taty adres mężczyzny przebywającego w śpiączce.
Pukając do drzwi, dopiero po kilkunastu sekundach otwiera mi dość młoda
kobieta z małym dzieckiem na rękach. Obok jej prawej nogi stoi najwyżej
czteroletnia dziewczynka. Zerkając za uchylone drzwi widzę zniszczone, choć
czyste meble i małą przestrzeń. I wiem już dlaczego ta kobieta zgodziła się
przyjąć propozycję Władysława Kamińskiego.
– Dzień dobry. Wiem, że pani mnie nie zna, ale nazywam się Agnieszka
Młynarczyk- przedstawiam się. Kobieta chyba nadal nie rozumie, bo
uśmiecha się do mnie nie wiedząc o co chodzi- Jestem córką Grzegorza
Młynarczyka. Mężczyzny oskarżonego o spowodowanie wypadku w
wyniku którego ucierpiał pani mąż- gdy to mówię twarz kobiety
posępnieje.
– Przepraszam jestem zajęta- mówi usiłując zamknąć drzwi.
– Proszę ze mną porozmawiać- błagam ją- Mój ojciec dwa tygodnie temu
miał wypadek, nie może pracować. Koszty szpitala musieliśmy zapłacić z
własnej kieszeni, na dodatek mając na głowie spory kredyt. Proszę
zrezygnować z tego oskarżenia!- mówię mocując się z nią w drzwiach. I
wiem, że źle robię, ale jestem zdesperowana.
– Przykro mi...
– Wiem, że on pani zapłacić-mówię wreszcie. Moje słowa tak ją zaskakują,
że przestaje zamykać drzwi.- I że wie pani, że wypadek nie był winą
mojego ojca. Chce pani, żeby niewinny człowiek poszedł do więzienia?
– Nie, nie chcę. Ale myśli pani, że ja mam jakiś wybór? Mój mąż pracował
na czarno tak jak pani ojciec. W szpitalu przebywa już ponad dwa
miesiące. Z czego opłaciłabym pielęgniarkę, rachunki za szpital,
utrzymała troje dzieci i siebie? Myśli pani, że mi jest łatwo?
– Więc z tego powodu chce pani przyczynić się do zniszczenia życia
innemu człowiekowi?
– Oczywiście, że nie, ale nawet gdybym chciała on nie dał mi żadnego
wyboru, rozumiesz?- w jej oczach stają łzy i mimowolnie zaczynam jej
współczuć.- Sama zapewne poznałaś- zwraca się do mnie na „ty”- jak to
jest przeciwstawić się takiemu człowiekowi. Mówiłam Andrzejowi, żeby
nie wchodził z nim w żadne konszachty, ale teraz już na to za późno.
Przepraszam. Poza tym on powiedział, że skończy się tylko na jakiejś
grzywnie.
– Przed chwilą sama pani powiedziała, że stać go na wszystko i teraz
naprawdę pani wierzy w to co właśnie powiedziała?
– Przepraszam- powtarza raz jeszcze wreszcie zamykając przede mną
drzwi. A ja czuję się tak źle jak nigdy przedtem.
Do domu wracam dopiero późnym wieczorem. Spędziłam w mojej samotni
trochę czasu (tzn zapomnianej części parku) pozwalając sobie na łzy bólu i
rezygnacji. Jutro zastanowię się nad wszystkim. Może rzucę studia i zacznę
pracować?
– Agnieszka...-Mariola podchodzi do mnie z uśmiechem i mnie obejmuje-
Już wszystko w porządku
– Co...? O czym ty mówisz? Co masz na myśli?
– Ten człowiek nie wniesie żadnego pozwu. Dzisiaj był tu jakiś facet, chyba
szef tej całej firmy (bo moja siostra nadal nie wie, że ojciec pracował na
czarno). I on wszystko załatwił, rozumiesz? Powiedział, że zatrudni
nawet ojca za dwa miesiące i spłaci mu jego dług karciany bez odsetek! A
potem będzie mu tylko potrącał z pensji. Czyż to nie cudownie?
– Tak- nie jestem w stanie uwierzyć w to co właśnie usłyszałam. Czy to nie
jakiś żart? Dopiero po chwili uderza mnie coś jeszcze. No bo jeśli ojciec
pracował nielegalnie to kim w takim razie był mężczyzna który mu to
wszystko obiecał?- Gdzie mama? Muszę z nią porozmawiać.
– W kuchni. Tylko uważaj, jest w jakimś dziwnym nastroju. Nie wiem
czemu się nie cieszy.- pospiesznie idę do kuchni.
– Mamo?- gdy patrz na mnie okazuje się, że rzeczywiście nie wygląda na
specjalnie szczęśliwą. A zważywszy na to co opowiedziała mi Mariola
powinno tak być- To prawda co mówi moja siostra?
– Aguś, siadaj muszę z tobą porozmawiać.- posłusznie spełniam jej
polecenie.
– Co się dzieje? Dlaczego masz taką minę?
– Przyszedł tu do nas dzisiaj mężczyzna...- zaczyna referując mi wszystko
podobnie jak Mariola. A ja nadal nic z tego nie rozumiem.-
To...Władysław Kamiński- w jednej chwili następuje moje olśnienie.
– Kto?
– Tak, ojciec Krzyśka. Zaoferował nam to wszystko pod jednym
warunkiem- O, Boże nie. To nie możliwe. Mamo, powiedz, że to nie
prawda...-...musisz przestać spotykać się z Krzyśkiem
– I zgodziłaś się na to? Nawet nie pytając mnie o zdanie?
– A co miałam zrobić? Pozwolić żeby twój ojciec zgnił w więzieniu?
Zostać z prawie 40 tys. szybkiej pożyczki na głowie z dwójką
nastoletnich córek?
– Przecież bym ci pomogła!- wybucham- Masz natychmiast iść i oddać mu
te wszystkie pieniądze!
– A więc więcej znaczy dla ciebie ten chłopak niż własny ojciec, rodzina?
Proszę bardzo, mogę oddać mu pieniądze, a ojciec niech idzie do
więzienia. Śmiało, nie będę próbowała cię zatrzymać.
– Mamo...przepraszam, nie chciałam tego mówić. Nie o to mi chodziłoodzywam
się już spokojniej.- Wiesz, że nigdy bym na to nie pozwoliła...
– Wiem- w oczach mojej mamy błyszczą łzy- Ale na naprawdę już nie
wiem co miałam zrobić. Z jednej strony wiem, że to było złe, ale to
przecież ten cały Kamiński zawinił. To on spowodował te wszystkie
nasze kłopoty. Ale jestem też pewna, że człowiek jego pokroju jest w
stanie posunąć się nawet dalej byleby tylko nie dopuścić do twojego
związku z jego synem. Kochanie, on nigdy cię nie zaakceptuje...- teraz to
ja z kolei czuję pod powiekami łzy. Przypominam sobie wszystkie
wydarzenia które mnie ostatnio spotkały, próby rozdzielenia z Krzyśkiem,
problemy mojej rodziny. I nagle czuję, że to wszystko bez sensu. Że nie
mam już dłużej siły na walkę, że przecież łatwiej się poddać, że to co
mówi moja mama to prawda. Ale po drugiej stronie stoi jeszcze Krzysiek.
Kochający mnie i troszczący się o mnie Krzysiek. Chłopak, którego ja
również kocham. W myślach niczym okrutne echo wracają słowa
Władysława Kamińskiego: „Myślisz, że kiedykolwiek pozwolę na twój
związek z moim synem? Że kiedykolwiek cię zaakceptuje?” Zaczynam
czuć, że zaraz zwymiotuję. Pospiesznie idę do łazienki nie
powstrzymując już cieknących mi z oczu łez. Co mam zrobić?
Powiedzieć o wszystkim swojemu chłopakowi? Poinformować go o tym,
że jego tatuś chce posłać mojego za kratki? Tylko jak on może mi pomóc?
Co może zrobić żeby go powstrzymać? Gdy słyszę wibrację w kieszeni
spodni intuicyjnie wyczuwam kto dzwoni. Bo wiem, że jutro jest sobota.
I, że jutro przyjeżdża Krzysztof. Mój płacz się wzmaga. Bo wiem też, co
będę musiała mu powiedzieć. Tylko nie jestem pewna czy jestem w stanie
to zrobić.
W pracy nie jestem w stanie skupić się na niczym. Wciąż patrzę na zegarek z
wisielczym humorem myśląc o tym, że tym razem czas mi się nie dłuży. Bo
spotkanie z Krzyśkiem zbliża się nieuchronnie. Gdy w końcu kończę pracę on
już na mnie czeka uśmiechając się tak promiennie i ciepło, że aż mnie to boli.
Mocno przytula mnie, a ja czuję że nie mogę złapać oddechu. Ale wcale nie z
powodu mocnego uścisku.
– Witaj moja pracoholiczko. Czekam już na ciebie od prawie pół godziny
licząc naiwnie, że skończysz wcześniej- śmieje się w moje włosy. Nie rób
tego, proszę go w myślach. Nie utrudniaj mi tego co będę musiała
zrobić.- Hej, czemu jesteś taka milcząca?
– Ja? Wydaje ci się.- zbywam go- Wiesz, chciałabym z tobą porozmawiać
– Za chwilę. Najpierw porządnie się z tobą przywitam- mówi, a potem
całuje mnie w usta. Odwzajemniam pocałunek, bo wiem że będzie to
prawdopodobnie nasz ostatni.- Jak twój ojciec?
– W porządku- mówię- Możemy się przespacerować?
– Mam lepszy pomysł. Pojedźmy do mnie- proponuje puszczając do mnie
oko.
– Nie, wolałabym porozmawiać już teraz- dopiero w tej chwili orientuje się,
że mój poważny ton nie wróży niczego dobrego.
– Dlaczego? Coś się stało?
– Tak- mówię tylko nie wiedząc co powiedzieć. No bo jak właściwie
rozstać się z chłopakiem?- Ja...przykro mi, ale nie mogę się z tobą już
dłużej spotykać.- Krzysiek patrzy na mnie zmrożonymi oczami.
– Co ty znów bredzisz? Postanowiłaś przywitać mnie żartem? Jakoś wcale
mnie nie śmieszy- biorę głęboki wdech.
– To nie jest żart.
– Co ty mówisz? Co to niby ma znaczyć? Masz na myśli to, że nie chcesz
jechać do mnie do domu?
– Nie mam na myśli to, że chcę to skończyć. Tzn nasz związek.- Kamiński
nagle staje zmuszając mnie do zrobienia tego samego.
– Jak to skończyć? Co się stało? Znowu się o coś obraziłaś, tak?- pyta
wciąż mając daremną nadzieję. W oczach pojawiają mi się łzy. Zakładam
ręce za kark ściągając z szyi wisiorek który mi podarował.
– Nie, nie obraziłam się. I to nie jest żaden żart- odpowiadam wręczając mu
łańcuszek który dawno temu mi podarował.- Po prostu uznałam, że to nie
ma dalej sensu.
– Co nie ma dalej sensu? Nasze spotykanie się? Chyba nie wyjedziesz z
jakimiś banialukami ze związkami na odległość?
– To też była jedna z przyczyn. Ale nie główna.
– Więc jaka jest ta główna, co?- pyta zły trzymając mnie za rękę i
pochylając się nade mną. Próbuję się uśmiechnąć.
– Nie bądź zły. Przecież z góry było wiadomo, że pochodzimy z różnych
światów i prędzej czy później się rozstaniemy. Nie pasujemy do siebie, po
prostu nie te kawałki pomarańczy- dodaję śmiejąc się sztucznie.
– O czym ty znowu pieprzysz? Dopiero teraz zdałaś sobie z tego sprawę?
Nagle, po prawie dziesięciu miesiącach znajomości?- jest coraz bardziej
zły
– Nie, to nie stało się nagle.-mówię próbując powstrzymać smutek- Zawsze
czułam, że do ciebie nie pasuje. Myślałam, że to uczucie minie, ale tak się
nie stało.
– Więc co mam zrobić żebyś się tak nie czuła?- pyta mnie błagalnie. Kręcę
przecząco głową
– Nic. Nic nie możesz zrobić. I właśnie dlatego musimy się rozstać.
– Przecież mówiłaś, że mnie kochasz!- wybucha- Słyszałem to wiele razy.
– Tak, ale chyba sama nie do końca zdawałam sobie z tego sprawę.
Chyba...wydaje mi się, że tak bardzo cię nie kochałam- wypowiedzenie
tego kłamstwa wiele mnie kosztuje. Jeszcze trudniej jest mi powstrzymać
płacz. Ale prawdziwie druzgocąca jest jego reakcja. Bo gwałtownie mnie
puszcza przez chwilę kręcąc głową jak w jakimś amoku.
– Więc nigdy nic do mnie nie czułaś?- pyta cicho- Och, jak bardzo boli
mnie to, że tak mało mi ufa. Dlaczego tak łatwo uwierzyłeś w to
kłamstwo, mam ochotę go zapytać. Kocham cię, kocham cię,
kocham...powtarzam w myślach nie mogąc wypowiedzieć tego na głos-
– To nie tak- mimo wszystko nie jestem w stanie tak bardzo go skrzywdzić-
Lubię cię, nawet bardzo, ale jako przyjaciela.
– Przyjaciela?- prycha głośno wciągając powietrze- Czy to właśnie czułaś
całując mnie? Że jestem tylko twoim przyjacielem? Przecież nawet
dzisiaj gdy cię pocałowałem ty odwzajemniłaś pocałunek!
– Tak, nie przeczę, że to prawda. Ale mam już dość całego tego
zamieszania związanego z naszą znajomością- choć to jedno zdanie jest
prawdziwe.- Miałam nadzieję, że rozstaniemy się w godności i przyjaźni.
– Kpisz sobie? Jakiej przyjaźni? Przecież ja cię kocham!- krzyczy mi prosto
w twarz łapiąc za ramiona powyżej łokci- Powiedz, że to żart, że tylko
mnie sprawdzasz...powiedz- błaga mnie. Tym razem nie jestem w stanie
opanować łez.
– Przykro mi- mówię- Naprawdę bardzo mi przykro.
– Dlaczego teraz? Co się stało? Powiedz mi prawdę. Przecież to nie mogło
się stać z tak błahej przyczyny. Dlaczego tak nagle?
– To nie stało się nagle. Tylko ty tego nie zauważyłeś.
– Więc czemu płaczesz?
– Bo nie mogę patrzeć na ciebie w takim stanie.
– Znów litość, co?- odpowiada szyderczo. Ale teraz już wiem, że stosuje tę
broń tylko wtedy gdy czuje się bardzo zraniony- Dlaczego mi to robisz?
Jeśli ktoś naopowiadał ci o mnie głupot...- próbuje raz jeszcze.
– Nie, ja sama tak już postanowiłam. Weź ten łańcuszek- znów próbuję mu
go oddać. Jakby nieświadomie bierze go do ręki, a potem kilkakrotnie
obraca w dłoniach.
– Zatrzymaj go sobie, na co mi on. Mam go dać następnej dziewczynie?
Tego chcesz?
– Krzysiek...
– Co Krzysiek?- pyta. I wtedy zaczynam się wahać. A może gdy powiem
mu o wszystkim co zrobił jego ojciec on znajdzie jakieś rozwiązanie. Ale
zaraz przypominam sobie kto jest jego ojcem. Władysław Kamiński
nigdy nie pozwoli na nasz związek. I jak nie teraz, to rozdzieli nas
później w inny sposób. Zaczynam wspominać tamtą rozmowę między
mną a Krzysztofem na lekcji polskiego. „Dzięki temu, że nie znała
prawdy nie cierpiała tak bardzo. -powiedział kiedyś w odnośnie do
narzeczonej Kurtza. Więc zrobię teraz tak samo: skłamię po to, żeby
zaoszczędzić mu cierpienia.
– Proszę nie bądź zły. Przecież ty też musiałeś zauważać to, że do siebie nie
pasujemy. Nie mamy jeszcze nawet dwudziestu lat. Chyba nie liczyłeś na
związek na całe życie?
– Skoro jesteś tego taka pewna to czemu chcesz zrobić to teraz? Skoro i tak
mamy się rozstać, hm?
– Żeby obojgu nam zaoszczędzić bólu.
– Naprawdę tak myślisz?- mówi mi ze wzrokiem utkwionym w moich
oczach. Dostrzegam w jego błękitnych oczach niewymowne cierpienie.-
Wiesz, ktoś kiedyś powiedział że w związku zawsze jedno kocha
mocniej. Tylko czemu to zawsze muszę być ja?- dodaje rzucając
łańcuszek gdzieś na na drogę przedtem patrząc na mnie i niewerbalnie
informując co zamierza zrobić.- Długo nad tym myślałaś?- Kiwam głową
– Przepraszam, że nie powiedziałam ci o tym wcześniej, ale jakoś robiąc to
telefonicznie uznałam, że nie byłoby to najlepsze.
– Podziwiam twój takt- mówi szyderczym tonem i odwraca się ode mnie. A
gdy słyszę jak odjeżdża z piskiem opon z pomocą telefonu który służy mi
za latarkę próbuję znaleźć upuszczony przez niego naszyjnik. .
Wracając do domu czuję się wypalona, właściwie to nie czuję już nic. Bo jakoś
zawsze w filmach jest dużo łez, lamentów, krzyków. A ja czuję się po prostu
pusta. Tak jakby moje ciało opuściła dusza.
Gdy rano do drzwi mojego domu puka Krzysiek nie jestem w stanie ukryć
zaskoczenia.
– Co ty tu robisz?- pytam starając się nie rzucić mu się na szyję. A więc nie
chce tak łatwo się poddać...dopiero po jakimś czasie dociera do mnie, że
nie mam się właściwie z czego cieszyć. Jeśli z nim nie zerwę mój ojciec
pójdzie do więzienia. Nie mam żadnego wyboru.
– Chcę z tobą porozmawiać.
– Nie mamy o czym Powiedziałam ci wczoraj wszystko to co chciałam
– Ale ja nie- odpowiada wyciągając mnie za rękę na zewnątrz.
– Co ty robisz?
– Nie pozwolę ci odejść- mówi patrząc mi prosto w oczy- Nawet jeśli ty
mnie nie kochasz ja będę kochał za nas dwoje. Nie zrezygnuje z ciebie,
rozumiesz? Teraz dam ci trochę czasu na przemyślenie tego wszystkiego.
Zobaczysz, że za parę dni zmienisz zdanie.- jego szczere słowa wywołują
kolejną falę bólu. Nie mam wyboru, powtarzam sobie w myślach. Nie
mam wyboru...
– Krzysiek, ja nie zmienię zdania. Wiem, że kiedyś też ci to mówiłam i
okazało się że nie miałam racji, ale tym razem to prawda. Jutro, za
tydzień, za miesiąc moja odpowiedź będzie taka sama.
– Ale dlaczego?- pyta- Przecież nie mogłaś tak doskonale grać. Nikt tak
nie umie. Przestań już udawać.
– Nie udaję. Ja po prostu jestem rozsądna i wiem, że to nie ma sensu. Jak
mam przekonać cię, że to prawda?
– Nie możesz. Bo twoje oczy i ciało cię zdradza.- Patrzę na niego przez
chwilę aż drzwi się otwierają a stojąca w nich mama mruga na nasz
widok zaskoczona.
– Agnieszka? Co ty tu robisz z synem...
– Tak wiem już idę- nie daję jej dokończyć. Pospiesznie zwracam się do
Krzyśka- Myślę, że powinieneś już iść. Zaraz muszę wyjść do pracy.
– Aga...
– Słyszałeś moją córkę- moja mama wyraźnie się boi. W końcu Władysław
Kamiński ma spłacić nasz dług i oczyścić ojca z zarzutów. Znów
przypominam sobie o grożącym nam widmie.
– Proszę cię. Ja nie chcę cię już widzieć. Nie utrudniaj mi tego...
Wieczorem, jeszcze tego samego dnia dzwoni do mnie zaniepokojona Iza. Od
Bartka wie o moim zerwaniu. Mimo wszystko nie zdradzam jej prawdziwych
przyczyn swojej decyzji. Nie mam zamiaru ryzykować wiezieniem dla taty.
Dodatkowo nachodzi mnie Maja wciąż i wciąż pytając: dlaczego. Krzysiek
nieustannie bombarduje SMS-ami, a w następny weekend również przyjeżdża
pod mój dom. Ale przecież ja nie mogę z nim być. Definitywną decyzję
podejmuję gdy Władysław Kamiński znów składa wizytę w moim domu i
rozmawiając z mamą informuje, że jeśli w końcu nie przestanę się widywać z
jego synem problemy które mamy teraz to będą niczym w porównaniu z tymi
które będziemy mieli. Dlatego decyduję się w końcu zakończyć rozdział
mojego życia pt. Ja i Krzysiek.
Gdy składam wizytę ojcu Krzysztofa w jego mieszkaniu we środę nawet nie
jest tym bardzo zdziwiony. Do jego gabinetu wprowadza mnie jakaś służąca
(jakbym sama nie wiedziała gdzie jest)
– Przyszłam powiedzieć panu, że wygrał. Zerwałam z Krzyśkiem
definitywnie. Może się pan cieszyć ze zwycięstwa.
– Nie, nie mam powodu. Bo z góry wiedziałem jaki będzie wynik, To tylko
ty się łudziłaś.- oznajmia mi. Po chwili podnosi głowę i jakby głęboko się
nad czymś zastanawiając dodaje- Wiesz co dziewczyno, mimo wszystko
wzbudziłaś we mnie swoją postawą szacunek..- Guzik mi z pańskiego
szacunku, mam ochotę wrzeszczeć, ale nie chcę pozwolić sobie na
ukazanie przy nim emocji . Ograniczam się tylko do ironicznego
prychnięcia..- Zastanawia mnie tylko jeszcze jedno: czemu tak bardzo
zależy ci na moim synu skoro nie chodzi o pieniądze?
– Kocham pańskiego syna.- mówię po prostu, a Władysław Kamiński
wybucha śmiechem
– Daruj sobie te sentymentalne gadki. Mój syn jest rozpieszczony,
egoistyczny i troszczy się tylko o siebie. Dobrze wiem, że nie można go
pokochać Gdyby nie to, że jednak ma żyłkę do interesów nie to co mój
Tomek to pozwoliłbym mu robić co chce, nawet marnować życie z tobą
– Jak pan może mówić tak o własnym synu? O obu synach? Nawet gdyby
to co pan powiedział o Krzysztofie to prawda to i tak powinien go pan
kochać bezwarunkowo!- wybucham.- I wie pan co? Może pan wziąć
sobie te swoje pieniądze, bo ja ich nie potrzebuje. I nie zamierzam pana
przekonywać, że to co czuję do Krzyśka to miłość, bo ktoś kto nawet nie
zna tego uczucia nigdy go nie zrozumie.
– Jesteś bezczelna- stwierdza, ale mówiąc to uśmiecha się do mnie
cynicznie- Twarda z ciebie przeciwniczka. Wiesz, co? Może nawet gdyby
nie to, że twój ojciec to hazardzista a matka pracuje w sklepie z
ubrankami dla dzieci to bym cię zaakceptował Dlatego, okażę się
łaskawy. Mimo wszystko pozwolę sobie zapomnieć o całej sprawie. Nie
chcę żebyś musiała spłacać ten dług.- Jestem tak wściekła, że mam
ochotę zbić leżący obok wazon.
– Spłacę go- syczę przez zęby. I tak czułam się już dostatecznie poniżona i
zhańbiona tym co właśnie robiłam. Bo prawdę mówiąc to sprzedałam się
temu bydlakowi. Za cenę wolności mojego ojca- Nie zamierzam nic panu
zawdzięczać.
– Jesteś pewna? Dwa razy nie powtórzę oferty.
– Tak. Spłacę te 30 tys. Musi mi pan dać tylko trochę czasu.
– Jak chcesz.- rozkłada bezradnie ręce.- Ale jeśli tylko zostawisz mojego
syna w spokoju to zapomnę o całej sprawie
– Mogę zadać panu jedno pytanie?- gdy patrzy na mnie zaintrygowany
kontynuuję- Czy tak samo postąpił pan z poprzednią dziewczyną
Krzyśka...- przypominam sobie jej imię- Karoliną?
– Nie, jej wystarczyło tylko zaproponować dwa tysiące. Tyle warta była jej
miłość.
– Przynajmniej w tej kwestii się z panem zgadzam. Tylko niech pan powie
pańskiemu synowi żeby dał mi spokój i więcej mnie nie nachodził. Ja ze
swojej strony dotrzymam umowy.
– Więc następnym razem, jeśli przyjdzie, powiedz mu że zakochałaś się w
tym jego przyjacielu. Z nim też często się kręcisz.
– Śledzi mnie pan?- pytam z niedowierzaniem.
– Oczywiście. Jeśli chce się wygrać, przed walka należy sprawdzić wroga.-
jestem tak zaskoczona jego stwierdzeniem, że przez chwilę nie jestem w
stanie wydobyć z siebie głosu. Pospiesznie odwracam się z zamiarem
wyjścia, ale przystaję na chwilę, bo muszę powiedzieć mu jeszcze jedno.
I wyrazić całą swoją pogardę.
– Mam tylko jedną prośbę.
– Tak?- jest wyraźnie zaintrygowany.- Słucham.
– Niech pan nie mówi synowi o tej rozmowie. Nie chcę żeby wiedział
jakiego ma ojca.- na te słowa Kamiński wybucha śmiechem. Gdy
wchodzę z jego gabinetu na końcu korytarza zastaję Krzyśka. Nawet nie
zastanawiam się co robi w domu skoro jest środek tygodnia i powinien
być na studiach. Przez chwilę wpatrujemy się w siebie bez słowa, po
czym spuszczam wzrok i po prostu obojętnie obok niego przechodzę.
Dopiero gdy jestem już na zewnątrz pozwalam sobie na wyładowanie
złości, bólu, poniżenia. I wybucham płaczem
23
Od tamtej pory Krzysiek nie przyjechał już więcej pod mój dom. A ja mimo
tego, iż wiedziałam że nie powinnam, wyczekiwałam go i chwili gdy choć
przez moment będę mogła zobaczyć jego twarz. To coś jakby
samounicestwienie: choć wiedziałam, że to nie może przynieść niczego
dobrego czekałam na to. I zadawałam sobie przy tym coraz większe rany.
W ten sam weekend odwiedził mnie Karol. Byłam tym tak zaskoczona, że
początkowo nie wiedziałam jak się zachować. No bo przecież jako przyjaciel
Krzyśka wie, że się rozstaliśmy
– Cześć. Dawno się już nie widzieliśmy. Masz trochę czasu?
– Nie za wiele. Muszę niedługo iść do pracy...-mówię lekko zdenerwowana.
No bo nie chcę z nim rozmawiać o moim byłbym chłopaku, a jestem
pewna, że właśnie po to przyszedł.
– Więc przejdę do rzeczy. Dlaczego rozstałaś się z Krzyśkiem?
– Bo do siebie nie pasowaliśmy. I wreszcie zdałam sobie z tego sprawę.
– Zasłaniasz się takimi sloganami? Przez kilka miesięcy jakoś ci to nie
przeszkadzało.
– Ale teraz przeszkadza- mówię tylko ze wzrokiem utkwionym w podłogę-
Pochodzimy z dwóch różnych środowisk, które nigdy nie powinny się
zetknąć.
– Agnieszka, powiedz mi prawdę- perswaduje łagodnie- Iza mówiła mi, że
też jej tak powiedziałaś przez telefon, ale ja nadal nie mogę uwierzyć.-
dotyka lekko mojej dłoni, a potem mocno ją ściska. Czuję, że dłużej już
tego nie zniosę.
– Powiedziałam ci prawdę. A teraz nie chcę już o tym rozmawiać. Jeśli
chcesz możemy porozmawiać o tobie.
– O mnie?
– No tak. Jak się ma Krystian?- Karol przygląda mi się z niedowierzaniem,
ale po chwili odpowiada:
– Dobrze, między nami wszystko w porządku.
– Wiesz, myślę, że powinienieneś powiedzieć rodzicom prawdę. Nie
wydawali mi się bardzo staroświeccy. Na pewno to zrozumieją.-
zaczynam paplać tylko po to aby uniknąć przykrego dla mnie tematu.
– I to mówi mi osoba która rozstała się z chłopakiem, bo pochodza z dwóch
różnych światów- ironizuje. Myślę o moim ojcu nad którym grozi widmo
więzienia, o długu który muszę spłacić, o groźbach Władysława
Kamińskiego. I w moich oczach stają łzy.
– Nie masz o niczym pojęcia- syczę- Nie masz prawa tak o mnie mówić.
– A tobie kto dał takie prawo by mówić coś takiego mi?
– O co ci chodzi? Czemu mnie atakujesz?- pytam
– Zawsze trzymałem z tobą.- odzywa się nie odpowiadając właściwie na
moje pytanie- Krzyśka wychowywano na księcia dlatego czasami
zachowywał się nieznośnie i przyznawałem rację tobie. Nie liczę już ile
razy łagodziłem wasze spory i doprowadzałem do pojednania.
– Po co mówisz mi to wszystko?
– Żeby ci powiedzieć, że tym razem nie stanę po twojej stronie.- oświadcza
poważnie zupełnie jak nie on.- Nawet nie wiesz jak bardzo go zraniłaś,
jak bardzo on cię kocha. Nie widziałaś w jakim stanie był parę dni temu
gdy z nim rozmawiałem- Czuję się w tej chwili tak źle, że już nie jestem
w stanie powstrzymywać łez. Kiedy to nagle stałam się tą złą, myślę z
wisielczym humorem. Dlaczego nawet Iza stanęła po stronie Krzyśka?
Ale skoro obsadzili mnie w tę rolę to muszę w nią wejść do końca.
– Nic mnie to nie obchodzi. I byłabym wdzięczna gdybyś stąd wyszedł.
– Agnieszka w ogóle cię nie rozumiem...
– Więc wyrażę się jaśniej. To powinieneś zrozumieć doskonale: nie chcę
mieć nic wspólnego ani z Krzyśkiem, ani z tobą. A teraz przepraszam, ale
muszę już iść. Szybko wciągam na siebie kurtkę i wychodzę zostawiając
Zawadzkiego samego w moim domu (rodzice jeszcze śpią na górze), bo
nie jestem w stanie już dłużej ukrywać woich uczuć. Na dodatek teraz
dociera do mnie, że jestem już sama: nie mam Krzyśka, właśnie straciłam
najlepszego przyjaciela, a moja przyjaciółka Iza rówież obwinia mnie o
coś, na co nie mam wpływu. Dlaczego mnie to spotkało, myślę. Dlaczego
nie pozwolono mi zaznać tej odrobiny szczęścia z kimś kogo kocham?
Święta spędzam w domu. Postanawiając definitywnie zapomnieć o wszystkim
co wiązało się z Krzyśkiem. Dlatego zupełnie ignoruję telefony od Mai. Może
tak będzie mi łatwiej wymazać te wszystkie wspomnienia z pobytu w
Brylantowym Liceum. Dlaczego musieli przepisać mnie akurat tam, myślę.
Smętnie krzątam się w domu szukając odpowiedzi na to pytanie. I próbując
ignorować gniew mamy gdy dowiedziała się o tym co powiedziałam
Władysławowi Kamińskiemu podczas ostatniej rozmowy.
– Jak mogłaś powiedzieć, że spłacisz dług? Jak to zrobimy, co? Skąd
chcesz wziąć na to pieniądze?
– Więc miałam stać i kiwać głową gdy deptał moją dumę?
– Ta twoja duma będzie nas kosztowała 30 tys!
– Nie przejmuj się. Spłacę dług.
– Ciekawe jak- prycha mama- Pójdź do niego jeszcze raz i go przeproś.
Ten dług nie był naszą winą.
– Dobrze, zrobię to zaraz po świętach- kłamię gryząc się w język żeby nie
powiedzieć czegoś ostrzejszego. Nie był naszą winą? Przecież gdyby
ojciec nie miał żyłki hazardzisty nigdy by do tego nie doszło.Nagle czuję,
że wraca mi poczucie jasności umysłu (czego nie mogę powiedzieć o
kilku ostatnich dniach). Z przerażającą jasnością zaczynam analizować
własną sytuację. I nagle dociera do mnie, że życie niczego
nieświadomego dziecka się skończyło. Skończyły się śmiech, zabawa i
rozrywka, a zaczęło prawdziwe problemy. I muszę to zaakceptować czy
tego chce czy nie.
Jeszcze przed końcem roku postanawiam przepisać się na studia zaoczne i
wyprowadzić z domu. Bo nie jestem w stanie już dłużej udawać, że oczy mam
podpuchnięte tylko z niewyspania. Dość mam współczujących spojrzeń
nieświadomej przyczyn mojego zerwania z Krzyśkiem Marioli i rozmów z
mamą, które w jej poczuciu mają być pokrzepiające. „Wiem, że wydaje ci się,
że będziesz się tak czuła przez całe życie, ale uwiesz mi, to minie. Za miesiąc
albo dwa zapomnisz o nim i zaczniesz spotykać się z kimś innym. A po jakimś
czasie jego wspomnienie zblaknie już zupełnie.” Jak ona w ogóle może myśleć
o tym, że zapomnę o Krzyśku? Nie uda mi się tego zrobić w kilka miesięcy,
rok, a może nawet kilka lat. Bo czuję straszny ból w sercu na samo tylko
wspomnienie. Gdy widzę wytarte już od ciągłego patrzenia jedyne jego zdjęcie
jakie mam, nie mogę powstrzymać płaczu. I każdego wieczoru zasypiam
wtulona w śnieżnobiałego misia wyobrażając sobie, że zasypiam w ramionach
Krzyśka. A każdego ranka budząc się gładzę lekko wypukłą dedykację na
łańcuszku, który mi podarował.
Po nowym roku okazuje się, że wszystko przebiegło pomyślnie. Przeniosłam
się na ten sam uniwersytet na który uczęszcza Andżelika. Już cieszę się na samo
wspomnienie o jej zabawnych historiach i o uśmiechu. Może przy niej zapomnę
o Krzyśku? Chociaż na kilka sekund.
Pracę udaje mi się znaleźć dopiero dwa tygodnie później. I nie jest najbardziej
fortunna, bo muszę dawać korepetycję i niańczyć bogadą czternastoletnią
gówniarę. Rano natomiast pracuję do południa w urzędzie pracy układając i
porządkując jakieś faktury. Praca może nie nadzwyczaj przyjemna, ale dzięki
temu zarabiam dużo więcej pieniędzy niż w pizzeri i na dodatek weekendy
mam wolne co nie koliduje z moimi zajęciami.
W praktyce pogodzenie pracy i nauki nie jest wcale łatwe. Zaliczenie sesji
przychodzi mi z trudem, na dodatek wciąż jestem zmęczona ciągłą walką z
Klaudyną (to imię nastolatki, którą uczę). Dziewczyna jest tak rozpuszczona, że
wytłumaczyć jej podstawowe terminy matematyczne to jak tłuc grochem o
ścianę. I na dodatek uważa się za niewiadomo kogo. Gdybym nie miała
praktyki w Brylantowym Liceum (tzn próbki takiego zachowania) chyba bym
się załamała. Na początku było mi z tym wszystkim tak ciężko, że miałam
wielką ochotę sobie odpuścić. W końcu dług karciany ojca nie był moją winą.
Ale wtedy, gdy napadały mnie takie myśli przypominałam sobie cyniczne
spojrzenie Władysława Kamińskiego. O nie, nie dam mu tej satysfakcji.
Choćbym miała paść z wycieńczenia własnoręcznie spłacę zaciągnięty dług.
Gdy jestem zajęta czas płynie mi jakoś szybciej i nie mam czasu myśleć już o
Krzyśku. Zaczynam zastanawiać się nad tym co mówiła mi mama, że w końcu
o nim zapomnę. Może to prawda? Może prawdziwa miłość i życie z jedną
osobą jest wymysłem idealistycznego obrazu miłości wykreowaną przez
romantyków? Zawsze uważałam ich za głupców. No dobra, od czasu gdy
rozstałam się się z Krzyśkiem.
– Agnieszka, możesz mi pomóc z algebrą?- pyta mnie Andżela wyrywając
z transu.
– Pewnie, jasne- odpowiadam jej. No bo wynajęlyśmy razem mały pokoik
u sympatycznej staruszki aby było taniej. Tylko, że ta staruszka szczerze
mówiąc wcale nie jest sympatyczna. Czepia się o byle co. Ale za to
towarzystwo Andżeli mi pomaga.
Tylko ona stanowi teraz pomost łączący mnie z moim dawnym życiem. Bo
zerwałam wszelkie kontakty z Krzyśkiem, Karolem, Bartkiem, Andrzejem,
Mają, a nawet z Izą. Chodź widziałam się z nią podczas świąt to wiem, że ona
potępiła moje zerwanie z Krzyśkiem. Choć właściwsze byłoby słowo: miała do
mnie o to żal. W końcu spotykała się z chłopakiem, który był jego przyjacielem.
W sumie potrafiłam zrozumieć jej sytuację: znalazła się między młotem a
kowadłem. I nie dziwię się, że w tej sytuacji wybrała Bartka.
Andżelice też nie powiedziałam prawdy, a to, że wcale mnie oto nie pytała
traktowałam jako jej wielką zaletę. Raz tylko wspomniała, że jeśli
kiedykolwiek będę chciała z nią o tym porozmawiać mam dać jej znać. I byłam
jej za to stokrotnie wdzięczna, bo wiedziałam że taki moment prawdopodobnie
nigdy nie nadejdzie.
Jak wspominałam przestałam kontaktować się z byłymi przyjaciółmi, ale za to
poznałam nowych znajomych, którzy nie znali mojej przeszłości i nie litowali
się nade mną. Polubiłam zwłaszcza Kasię, miłą pulchną blondyneczkę która tak
jak i ja studiowała zaocznie ekonomię oraz Marlenę. Ta z kolei była ładną
opaloną brunetką za którą jak piesek latał zakochany Olek (jeszcze jeden
student z mojego roku). Aha, i był też zabawny lowelas Paweł, który z tymi
swoimi blond lokami i uroczymi dołeczkami w policzkach łamał wiele
damskich serc. Nawet na mnie próbował tych swoich sztuczek gdy chciał
pożyczyć notatki z angielskiego. Gdy po prostu dałam mu je nie przyjmując
przy tym zaproszenia na kawę był tym bardzo zdziwiony. Do tego stopnia, że
zapytał mnie:
– Nie podobam ci się?
– Nie o to chodzi. Tak naprawdę to nie znoszę kawy.- odpowiedziam nie do
końca serio. Przez chwilę przypatrywał mi się tymi swoimi niebieskimi
oczami. A ja mimowolnie przypomniałam sobie, że oczy Krzyśka były
bardziej błękitne. I z zielonymi obwódkami. Gdy nadal wpatrywał się we
mnie zupełnie zaskoczony dodałam:- No wiesz, tobie chodzi tylko o
notatki, więc po co mam katować cię swoim towarzystwem?
– Ale..- zaczął się jąkać zdając sobie sprawę, że go rozgryzłam- To
znaczy...
– Daj spokój, nie musisz kłamać. A notatki zawszę chętnie ci dam.
– Wiesz co? Już cię lubię. I jakoś nagle nabrałem ochoty na tą kawę.- to
stwierdzenie może by mnie i rozbawiło...ale trochę wcześniej. Zanim
poszłam do Brylantowego Liceum. I za nim zdażyła się ta historia z
Krzyśkiem- Przecież muszę ci się odwdzięczyć za notatki.
– Naprawdę nie trzeba...- mimo wszystko jednak tak długo mnie namawiał,
że się zgodziłam.
Zabawna była jednak reakcja Kaśki i Marleny (a także paru innych dziewczyn),
które zaraz zaczęły mnie ostrzegać przed Pawłem Czechowskim. (on tylko się
tobą bawi, jesteś jego kolejną zdobyczą, robi to tylko po to żeby mieć notatki z
zajęć...) Ja tylko kiwałam głową nawet nie starając się udowodnić że nic sobie z
tego nie robię, bo i tak mi nie wierzyły. Bo one nie wiedziały, że na razie moje
serce nie jest zdolne pokochać kogoś innego, że wciąż pragnę tylko Krzyśka
Kamińskiego.
Któregoś poniedziałku, jak zawsze niechętnie myślałam o mojej nauce z
Klaudyną (tą nastolatką której dawałam korepetycje). Nie chodziło tym razem o
nią samą, ale o jej brata, który był ode mnie dwa lata starszy. Bo studiując,
poniedziałki miał wolne. I zawsze stroił sobie ze mnie żarty. No wiecie, coś w
stylu rozpieszczonego bogacza. Tak było i tym razem. Gdy tylko
przekroczyłam próg ich domu, przywitał mnie ironicznie:
– Klaudyna chodź już, przyszedł czas twojej katorgi.- Ja jak zwykle zresztą,
starałam się go ignorować. Gdy zauważył, że nic sobie z tego nie robię,
poszedł do swojego pokoju. Chyba zaprosił paru swoich znajomych, bo
ze środka oprócz muzyki dolatywały mnie jakieś krzyki.
– Ojej, znowu?- przywitanie mojej uczennicy nie było bardziej radosne.
– Tak, znowu. Jest już przecież druga.
– Nie możesz powiedzieć moim starym, że pouczyłaś mnie przez te trzy
godziny? Zobacz: ty sobie odpoczniesz, a i ja będę zadowolona.
– Chyba nie da rady.
– No cóż. Warto chociaż spróbować, nie?- mówi zrezygnowana jak co
dzień. Wogóle nie potrafi zrozumieć, dlaczego jej rodzice wynajęli mnie
na 3 godziny od poniedziałku do piątku abym pomagała jej w lekcjach.
Szczerze mówiąc ja też tego nie rozumiem, ale skoro zarabiam pieniądze
to przyczyny są dla mnie nieważne. Tak więc kolejny raz wałkujemy
geometrię, a potem biologię i chemię, gdy z pokoju obok wynurza się
postać Marcina (brata Klaudyny) i jego dwójki kolegów.
– Może dołączysz?- proponuje mi trzymając w ręku butelkę wódki.
– Nie dziękuje.- odpowiadam, a on wybucha śmiechem.
– Daj spokój, przecież nie masz ochoty uczyć mojej głupiej siostry.
– Hej, sam jesteś głupi, ośle!- wtrąca „głupia”
– To czy tego chce czy nie nie zależy ode mnie. To moja praca.
– Nie bądź taka.- mówi do mnie, a po chwili dodaje do Klaudyny- Przestań
już się drzeć, nie widzisz, że próbuję skrócić ci lekcje?- jej skargi
natychmiast ustają.- Zobacz jakich fajnych mam kolegów.
– Dziękuje, ale nie- zaczynam znowu
– Jezu, ale z ciebie sztywniaczka- śmieje się ze mnie, ale jakoś tak mało
przyjemnie. Jeden z jego kumpli dołącza do niego, ale ten drugi minę ma
nietęgą.
– Marcin, choćmy już. Daj jej spokój.
– Dlaczego? Nie masz ochoty jej trochę podokuczać?
– Przecież ona chodzi z Kamińskim.- na tę wiadomość cała czwórka
zamiera. Ja prawdę mówiąc rówież. Patrzę uważnie na chłopaka, który to
powiedział i coś mi świta...
– To ty chodziłaś z nami do klasy kiedy spaliła się wasza Dwójka, nie?-
pyta mnie. Kiwam głową, bo rozpoznałam w nim jednego z uczniów
ówczesnej klasy maturalnej do której uczęszczałam przez dwa miesiące w
Brylantowym Liceum.
– Ty, ona z nim chodzi? Mówisz o TYM Krzyśku?- nadal nie dowierza
Marcin.
– Mówię ci, że tak. Najpierw darł z nią koty, a potem latał za nią jak jeden z
nich- śmieje się głupkowato z wypowiedzianego przez siebie zdania.-
Dlatego dobrze ją pamiętam.
– To prawda?- dopytuje się mnie Klaudyna. Inni czekają w milczeniu na
moją odpowiedz. I już chce zaprzeczyć, ale czemu nie? Jeśli dzięki temu
mają mi dać święty spokój...Raczej istnieje nikła szansa żeby spotkali się
w najbliższej przyszłości z Krzyśkiem.
– Tak- mówię tylko odwracając się do nich tyłem i kontynuując lekcje z
Klaudyną. I mam cichą nadzieję, że wreszcie te trzy godziny spędzane u
Smuszyńskich nie będą już dla mnie aż taką katorgą.
Po południu dzwoni do mnie Kasia zapraszając mnie na wspólny wypad do
cukierni (mają być z nami też jacyś jej znajomi) Ciężko jest mi się wymigać, bo
przecież ostatnio poszłam z Pawłem na kawę. Gdybym teraz odmówiła znów
zaczęłoby się gadanie na wydziale. A wcale nie potrzebna mi taka popularność.
Tak więc o osiemnastej, dzięki komunikacji miejskiej jestem już pod
mieszkaniem, w którym pokój wynajmuje Kaśka. Od razu pakuje mnie do
swojego samochodu i wiezie w nieznanym kierunku. Bo na pewno nie do
cukierni.
– Hej, gdzie jedziemy?- pytam ją
– Po resztę załogi. Do akademika.
– Więc o co chodziło z tą cukiernią?
– Ojeju, tak powidziałam, bo nigdzie byś ze mną nie poszła. Jest tam dziś
niezła balanga.
– Kasia...
– Aga, daj spokój. Wciąż tylko pracujesz, uczysz się, pracujesz...Wrzóć na
luz. Studiowanie to najprzyjemniejszy okres w naszym życiu. A ty wciąż
chodzisz taka jakaś podminowana i smutna. Musisz się rozerwać.
– Jakoś nie mam na to ochoty.
– Zaraz nabierzesz. Poznasz jakiegoś fajnego faceta i od razu będziesz
mówiła inaczej.
– Nie sądzę- mówię tylko cicho znów czując znany tylko mi w sercu ból.
Pospiesznie próbuję pozbyć się wspomnienia o Krzyśku.- Ale pójdę z
tobą na tę imprezę- mówię zrezygnowanym tonem. Bo w sumie Kaśka
ma rację: nie powinnam żyć wspomnieniami. Za jakiś czas one zbledną i
zapomnę o mojej pierwszej miłości. Przecież mam dopiero
dziewiętnaście lat, prawda?
„Niezła balanga” w rzeczywistości okazuje się być niezłą popijawą. Gdy
wchodzę z Kasią do jednego z pokoi w akademiku od razu udeża mnie zapach
alkoholu.
– Siema Fajans, już jestem- wita się moja koleżanka z jakimś chłopakiem.
Potem wskazując na mnie ręką dodaje- I przyprowadziłam nawet
koleżankę.
– Fajnie, dodatkowa dziewczyna zawsze się przyda.- mówi tylko patrząc na
mnie- Jestem Karol, ale dla przyjaciół Fajans.
– Agnieszka- przedstawiam się już czując się niezręcznie. Potem Kaśka
zapoznaje mnie z kilkoma chłopakami i dziewczynami (choć tych
pierwszych jest zdecydowanie więcej). Jeden z nich od razu zaprasza
mnie do miejsca obok siebie. Staram się usiąść jak najdalej od niego.
– A więc co studiujesz?- pyta
– Zaocznie, ekonomię.
– Który rok?
– Pierwszy.
– I co, podoba ci się?
– W miarę- moje lakoniczne odpowiedzi go nie zniechęcają. Wręcz
przeciwnie, wydaje mi się to go nieco bawić. Rozmawiamy (o ile to w
ogóle można nazwać rozmową) jakiś czas, aż do pokoju przychodzą
następni goście. Tzn kilku chłopaków. Niespodziewanie rozpoznaje
jednego z nich.
– Agnieszka?- wyszeptuje on widząc mnie. W odpowiedzi lekko się
uśmiecham. Wtedy podchodzi do mnie i siada obok.
– Ej Pawo...
– Sory Majonez, ale jest już zajęta- mówi Paweł Czechowski puszczając do
mnie oko. A ja w tej chwili jestem już tak zdesperowana, że nawet to
drobne kłamstwo witam z ulgą.
– Co ty tu robisz? Raczej nie spodziewałbym się ciebie na tego typu
imprezie.
– Kaśka mnie wkręciła, a sama zmyła się z jakimś chłopakiem. I zostawiła
na łasce tego...- przypominam sobie jak nazwał go Paweł-...Majoneza.
– Niegroźny kolo, ale trochę nudny. Jadłaś co?- pyta patrząc na leżącą na
stole pizzę i trochę różnego rodzaju ciast. Kręcę głową.
– Nie, nie mam ochoty.
– W takim razie będzie więcej dla mnie- mówi biorąc jeden kawałek z
opakowania- Może w takim razie jakieś ciasto? Ja uwielbiam szarlotkę.
– Ja w zasadzie też.- Paweł klaszcze w dłonie.
– No widzisz, zaraz ci nałożę- zachowując się trochę jak troskliwy tatuś
podaje mi talerzyk z łyżeczką- Smacznego.- W odpowiedzi uśmiecham
się do niego biorąc talerzyk z rąk. Nieśmiało biorę pierwszy kęs. Ciasto
jest wyśmienite.
„Nie śmiej się ze mnie, bo zaraz ta szarlotka wyląduje na twojej twarzy.”
„Ale wtedy żeby ją zjeść będziesz musiała zlizać ją z mojej twarzy.”
, przypominam sobie swoją randkę z Krzyśkiem w cukierni. Kolejny kawałek
ciasta niemal staje mi w gardle.
„Jestem lepszy od szarlotki?”, znów napada mnie wspomnienie naszych
pocałunków w mieszkaniu Karola „Zawsze masz taką minę gdy jesz to ciasto.”,
zaczynam się krztusić. Paweł odkłada swój kawałek pizzy i podaje mi sok.
Biorę go z wdzięcznością.
– Chyba powinnam już iść- mówię starając się za wszelką cenę opanować.
Wspomnienia zblakną? Zapomnę o mojej pierwszej miłości? Kogo ja
chce oszukać: siebie? W pośpiechu wybiegam z pokoju. Niektórzy nawet
tego nie zauważają.
– Agnieszka, co się stało?- pyta biegnący za mną Paweł. Staram się nie
zwracać na niego uwagi, bo czuję, że pierwsza łza właśnie wylądowała na
moim policzku- Agnieszka!- woła mnie znów. Nie może się odczepić?
Niech idzie bajerować jakąś dziewczynę i zostawi mnie w spokoju.-
Dlaczego płaczesz?- zadaje mi pytanie gdy tylko mnie dogania. I nawet w
tym błahym geście tak bardzo przypomina mi Krzyśka...
– Bez powodu- kręcę przecząco głową- Po prostu zły dzień. Możesz mnie
zostawić samą?- w końcu odważam się spojrzeć mu w twarz. Jest
wyraźnie zakłopotany moim zachowaniem.
– Jasne- odpowiada z ulgą. Po chwili dodaje- Jesteś pewna?
– Tak- oznajmiam. Bo w tej chwili tylko tego jednego jestem pewna. Gdy
w końcu odchodzi zaczynam kierować się w stronę przystanku
autobusowego. Nieświadomie rozsuwam kurtkę i dotykam wisorka
zawieszonego na mojej szyi „Jak te dwie nici losy nasze złączone ze sobą
na zawsze.”, przypominam sobie dedykację. Tak do cholery, myślę ze
złością. Zawsze będę pamiętać o tobie Krzysztofie Kamiński choćbym
miała cię już nigdy więcej nie spotkać. I nawet nie mogę już jeść mojego
ulubionego ciasta, myślę z wyrzutem po czym uświadomiwszy sobie
absurdalność własnych myśli wybucham śmiechem. A mając
podpuchnięte od płaczu oczy z pewnością muszę wyglądać jak obłąkana.
Pewnie dlatego jakaś starsza pani stojąca obok mnie przygląda mi się z
troską.
Jadąc autobusem staram się uporządkować myśli i spojrzeć na wszystko
obiektywnie: Mam dziewiętnaście lat, rok temu poznałam Krzysztofa
Kamińskiego w którym się zakochałam, a dwa miesiące temu zerwałam ten
związek chcąc uratować skórę mojemu ojcu. To jasne, że musi upłynąć trochę
czasu zanim o wszystkim zapomnę. Tylko czasami jest...ciężko. Dziś
wyprowadziła mnie z równowagi zwykła szarlotka, jutro może zrobić to równie
błahy gest. Jak długo jeszcze we wszystkim będę go widziała? Kiedy wreszcie
jego obraz w mojej głowie zblednie, że nie będę już pamiętałam w którym
miejscu znajdowały się te urocze dołeczki w brodzie, że jego błękitne oczy
otaczała zielona obwódka, tego marsa na czole gdy intensywnie nad czymś
myślał, szerokiego uśmiechu na mój widok...Och, i znowu to robię, myślę zła.
Przecież w ten sposób nigdy o nim nie zapomnę. Obiecuję sobie, że od dziś nie
będzie już żadnych płaczów, wspomnień i melancholijnych zachowań
Postanawiam tym razem naprawdę spróbować.
Od tamtej pory trzymam się swojego postanowienia: gdy po mroźnym lutym
przychodzi budząca się do życia wiosna, w moim sercu również zaczyna
pojawiać się nieśmiała nadzieja. Czasami nawet po pracy znajduję trochę czasu
na wspólne piwo z innymi studentami z roku czy plotki z dziewczynami. Z
czasem nawet lepiej dogaduję się z Klaudyną (choć szczerze mówiąc wyglada
raczej na to, że przyzwyczaiłyśmy się do siebie), a papierkowa praca w
urzędzie nie wydaje mi się być taka nudna. Któregoś dnia biorąc ze sobą notatki
z geografii z zamiarem pouczenia się (bo drugi semestr planuję zdać znacznie
lepiej niż pierwszy, więc systematycznie przygotowuję się do sesji), ze wzgędu
na ładną pogodę decyduję się iść do parku. Siadam na jednej z ławek przez
chwilę wpatrując się w bawiące się na placu dzieci by po chwili znów wrócić
do notatek. Do czasu gdy słyszę płacz. Podnosząc głowę zauważam na oko
pięcioletniego chłopczyka tonącego we łzach prawdopodobnie z powodu
upuszczonej na ziemię leżącej u jego stóp waty cukrowej. Rozglądam się
wokoło nigdzie nie mogąc dostrzec jego rodziców. No chyba, że jego mamą jest
goniąca właśnie młodszego brzdąca kobieta. Z ciężkim westchnieniem
podnoszę się decydując się podejść do dziecka. Na mój widok przestaje płakać.
– Cześć, jestem Agniesza, a ty?
– Psze..Pszemek- wyszeptuje chłopczyk. Wyjmuję z torebki chusteczkę i
zaczynam wycierać mu dłonie i twarz.
– A czemu taki duży chłopiec płacze, co? Chyba nie z powodu tego.-
mówię wskazując na różową watę. Dziecko przeciera sobie oczy.
– Ale upuściłem...- zaczyna znów drzącym głosem zwiastującym kolejny
płacz. Nie mając pomysłu proponuję.
– Spokojnie, jeśli twoja mama się zgodzi kupię ci taką samą. Zaprowadzisz
mnie do niej?- chłopiec ochoczo kiwając głową prowadzi mnie do
zauważonej przeze mnie wcześniej kobiety. Od razu zaczynam jej
wyjaśniać sytuację (bo różnie to bywa, zaraz powie, że napastuje jej
dziecko albo coś w ten deseń). Na szczęście wyglada na ucieszoną i
nawet dziękuje mi za pomoc. Chwilę rozmawiamy i choć na oko jest ode
mnie starsza o jakieś pięć lat to robię to z przyjemnością. I kiedy kilka dni
później znów się na nią natykam znany mi już chłopczyk podbiega do
mnie radośnie. (bo parę dni wcześniej kupiłam mu przecież watę
cukrową) Zerkając na mamę pyta czy może się ze mną pobawić.
Początkowo czuję się trochę skrępowana, ale rzucanie piłki temu
brzdącowi sprawia dużo frajdy i mi.
Po jakimś czasie, popołudniowe czwartkowe spacery stają się naszą rutyną.
Jeszcze zanim znajdę się w parku rozglądam się szukając znanej mi czarnej
główki Przemka. I nieoczekiwanie dla siebie odkrywam, że może fajnie byłoby
mnieć takiego brzdąca. Nie żebym chciała mieć własne, o nie. Ale może jakiś
chrześniak czy chrześniaczka?
Gdy wreszcie nadchodzi wyczekiwana przeze mnie sesja zaliczam ją bez
problemu. Ucieszona, że będę miała dłuższe wakacje (bo nie będzie żadnej sesji
poprawkowej) zapisuję się do pracy w banku w którym poleciła mi jedna z
koleżanek (to nic, że to filia PKO). Oczywiście Andżelika ostro krytykuje moją
decyzję.
– Zwariowałaś? Chcesz się wykończyć tą pracą? Przecież zmizerniałaś tak
bardzo, że gdy wrócisz do siebie do domu nikt cię nie pozna.
– Nie przesadzaj- zbywam ją tylko. No dobra, bo może i schudłam parę
kilo, ale co z tego? W ciągu nieco ponad pół roku zaoszczędziłam prawie
7 tys. Jeśli teraz zacznę pracować przez te trzy miesiące, a w następnym
roku akademickim postaram się o stypendium naukowe zaoszczędzę
jeszcze więcej. A rzucając pieniądze Władysławowi Kamińskiego w
twarz wtedy dopiero będę mogła uśmiechnąć się z satysfakcją i odpocząć.
– Nie przesadzaj? Aga nie wiem czy wymyśliłaś sobie jakiś sposób kary
czy dostałaś taką pokutę od księdza, ale mówię ci zwolnij. Przecież nie
jesteś maszyną.- mówi, a potem łagodniejszym tonem i jakby z wahaniem
dodaje: - Wiesz, odkąd...wynikła ta cała sprawa z Krzyśkiem, to bardzo
się zmieniłaś.- puszczam jej twierdzenie mimo uszu- Wczoraj dzwoniła
do mnie Iza. Powiedziała, że przyjeżdża do domu na wakacje. Bała się, że
nie będziesz chciała z nią rozmawiać, więc kazała mi przekazać, że jeśli
się zgodzisz to chciałaby się z nami spotkać.
– Pewnie, że się zgodzę- staram się zabrzmieć jak najbardziej naturalnie-
Dlaczego miałabym tego nie robić?
– No tak- Andżela śmieje się nieco z przymusem- I jest jeszcze coś.- Patrzę
na nią wyczekująco.
– Tak?
– Krzysiek też przyjeżdża na wakacje do miasta- informuje mnie.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz