niedziela, 28 grudnia 2014
Od nienawiści...do miłości? (I)
– Aga gdzie jesteś? Autobus zaraz nam ucieknie- niemal warczy w
słuchawce głos mojej koleżanki ze szkoły, Izy.
– Jedź sama z Andżelą. Ja zostanę jeszcze na wyrównawczych.
– Przestań ściemniać. Olej go.- tym razem zamiast warczenia słyszę
prychnięcie.
– Hmm....- chrząkam, bo nic innego nie przychodzi mi do głowy. Olać go?
Taa, jasne- Naprawdę jedźcie beze mnie. Dam sobie radę.- oznajmiam i
rozłączam szybko połączenie, bo słyszę, że do toalety weszła jakaś
dziewczyna. Bo...tak, siedzę właśnie w szkolnej łazience i udaje, że mnie
tu nie ma mając daremną nadzieję, że jeśli się czegoś bardzo chce to tak
się stanie. I okej, skłamałam o tych dodatkowych zajęciach, bo nie
chciałam spotkać się z Krzyśkiem i jego świtą. I teraz siedząc na
łazienkowej spłuczce w jednej z kabin(jakkolwiek głupio to zabrzmi)
myślę o tym jak jedna osoba może zmienić twoje szkolne życie w
koszmar.
Gdybym miała wskazać moment, w którym nastąpił punkt kulminacyjny to nie
byłby pożar wschodniego skrzydła mojej szkoły przez co zajęcia na dwa
miesiące miały być przeniesione do Brylantowego Liceum (jak złośliwie
nazywamy prestiżową prywatną szkołę dla najbogatszych) na obrzeżach miasta;
nie byłby to nawet pierwszy dzień, w którym rozpieszczone dzieciaki przykleiły
nam (tzn. uczniom państwowego Liceum nr 2) miano: spalonych żebraków.
Nie, bo gdy tak teraz o tym myślę byłby to dzień, w którym wpadłam na Maję
Kamińską- choć gwoli ścisłości to właściwie ona wpadła na mnie. Oczywiście
nie obwiniam ją o to co stało się później przez jej brata, skądże. Tak naprawdę
to zderzenie zapoczątkowało naszą przyjaźń. Majka była wesoła, pełna energii,
optymizmu i...pieniędzy. Nie miała jednak kompleksu mam-kasę-a-ty-nie-więcdla-
mnie-nie-istniejesz jaki charakteryzował wszystkich tych bogatych
dzieciaków z Brylantowego Liceum. A co za tym idzie była również jedyną
osobą, która wyciągnęła do mnie (i moich ,,starych” przyjaciółek) dłoń. Jednak
była również siostrą jednego z najbardziej popularnych chłopaków w szkole,
wspomnianego Krzysztofa. Do jego kręgu popularnych należeli również:
Bartek, Andrzej i Karol oraz dziewczyny dwóch pierwszych Karolina i Kamilą
oraz Asią, która chyba leciała z kolei na Karola. Krzysiek, jak zdradziła mi
Maja uważał się za zbyt dobrego dla zwykłych dziewczyn, więc jego
znajomości z nimi miały raczej charakter przelotny. Tak naprawdę to oni
dzierżyli władzę w szkole. Młody Kamiński był przewodniczącym wszystkich
uczniów, i zastępcą kapitana hokeja. (Tytuł kapitana dzierżył z kolei Karol).
Było to niezmienne od ponad dwóch lat. Niestety miałam wątpliwą
przyjemność uczestniczenia z nimi w zajęciach, bo również byłam już na
trzecim roku. Wkurzało mnie jak inni schodzili im z drogi, próbowali się
przypodobać czy przypochlebić. Gwizdałam na to, że ich rodzice to prezes
banku, dyrektor szpitala, właściciel filmy meblowej czy sieci hoteli. Guzik
mnie to obchodziło. Jednak któregoś razu nieomal prychnęłam (ale nie
zdołałam zapobiec przewrócenia oczami) gdy przed matą jedna z dziewczyn
zachwala nowe buty jednego z nich. Opalony blondyn, chyba Karol spostrzegł
to. Od razu spaliłam buraka, ale on w odpowiedzi puścił do mnie oko. Byłam
tak przerażona, że dostrzegł to co zrobiłam, więc obiecałam sobie nigdy więcej
nie przewracać oczami. Ale wszystko zmieniło się na początku drugiego
tygodnia. Izy i Andżeliki nie było w szkole, więc sama musiałam wracać
autobusem. Ale wychodząc z budynku spostrzegłam damski krzyk. Coś mi
mówiło, żebym tam nie szła, ale jak zwykle to bywa ciekawość zwyciężyła.
Gdy skręciłam za róg budynku zobaczyłam zapłakaną dziewczynę na którą
wrzeszczał Krzysiek. Potem śmiał się cynicznie na co dziewczyna złapała go za
ramiona głośno szlochając. Ten w odpowiedzi tak brutalnie wyrwał ręce, że
biedna upadła w śnieg. I naprawdę bym odeszła, (może i jestem tchórzem ale
kompleksu supermena też nie mam) gdyby brunetka nie złapała go za nogę, a
on w odpowiedzi brutalnie jej nie podniósł potrząsając.
– Hej, zostaw ją- odezwałam się wbrew sobie podbiegając do nieznajomej
korzystając z chwilowego oszołomienia tamtej. Gdy znalazłam się bliżej
dostrzegłam siedzącą na ławce męską świtę Krzyśka. I nagle poczułam
złość. Bo ci jego przyjaciele nawet palcem nie kiwnęli żeby pomóc
biedaczce. Wszystko wskazywało na to, że przednio się bawią.
– A ty kim do cholery jesteś, co? Nie wtrącaj się.- odwarknął Krzysztof
patrząc prosto na mnie. Odwzajemniłam spojrzenie przełykając ciężko
ślinę nieomal kuląc się pod jego wrogim błękitnym spojrzeniem. Całkiem
nieadekwatnie do sytuacji pomyślałam: Jak ktoś tak przystojny może być
tak zły? No bo wiecie, platońska triada czy coś takiego.- A już poznajezaśmiał
się cynicznie, a mnie serce podeszło do gardła- Czy to nie jedna z
naszych spalonych żebraków?
– Nie ważnie kim jestem- odezwałam się zdziwiona pewnym brzmieniem
mojego głosu- Puść tą dziewczynę.- w odpowiedzi roześmiał się
ponownie do kumpli.
– No co ty nie powiesz?- zbliżył się do mnie- Plebsu nie uczą, że nie warto
wściubiać nosa w nieswoje sprawy? Spadaj stąd.- zignorowałam jego
groźny ton, bo złość znów zaczęła narastać wypierając strach.
– A ciebie nie uczą szacunku do kobiet?- odparowałam- Dlaczego ją
maltretujesz?
– Ja ją maltretuje! Słyszeliście?- znów zwrócił się do publiczności swej
grupy.- Wiesz co dziewczynko, to ta ,,kobieta”- powiedział znaczącomnie
maltretuje i z chęcią się jej pozbędę.- klasnął w dłonie przykucając
do leżącej brunetki- To co Magda, potrzeba ci ratunku? Bo twoja
przyjaciółka chce ci pomóc- nadal ironicznym tonem mówił Krzysiek. Ta
zerkając na mnie, pokręciła nerwowo głową. No cóż, poczułam się wtedy
strasznie głupio. Owszem, była przerażona, ale co mogłam zrobić gdy
wyraźnie bała się tego chłopaka?
– Na pewno wszystko gra?- spytałam jeszcze raz- Możemy iść razem...
– Ogłuchłaś? Spadaj stąd!- ryknął na mnie młody Kamiński stając ze mną
niemal twarzą w twarz. Przez chwilę bałam się, że zamierza mnie
uderzyć.
– Uspokój się Krzysiek- jeden z publiczności raczył zareagować,
pomyślałam uspokojona. Zobaczyłam, że to Karol, który parę dni temu
puścił do mnie oko- Jedźmy już do domu.
– Żadna idiotka nie będzie się wtrącać i mnie obrażać!- jego złość zwróciła
się przeciw kumplowi- Ani ta złodziejka- dodał wskazując na nadal
leżącą na śniegu Magdę.
– Karol ma rację- dołączył do niego Bartek- Spadajmy stąd.
– Mam jej odpuścić? Ha, nigdy.- I właśnie od tego momentu zaczęły się
moje kłopoty.
Nie, nie było to tak melodramatycznie jak w amerykańskich filmach dla
nastolatek, gdzie cała szkoła uwzięła się na jedną osobę. Nie było żadnego
wywalania jedzenia w stołówce (choć może to dlatego, że z niej nie
korzystałam), ani głupich dowcipów (typu mąka we włosach lub klej na
krześle) czy przemocy fizycznej. Nic z tych rzeczy. Po prostu następnego dnia
wchodząc do klasy Krzysiek przywitał mnie ironicznie:
– O a któż to przyszedł?- zaniepokojona Iza i Andżelika spojrzały na mnie,
bo wcześniej opowiedziałam im o wszystkim. W tym samym czasie
zrobiła to reszta prawie trzydziestu osób z naszej klasy. Czekałam na ciąg
dalszy, ale gdy zorientowałam się, że nie ma zamiaru nic dodać usiadłam
do swojej ławki (dziesięciu uczniów z Dwójki było wyraźnie
oddzielonych z ,,rdzennymi uczniami” rzędem). Na lekcji nie mogłam się
skupić, bo zaczynałam wierzyć, że ktoś tak rozpieszczony jak on
poważnie potraktuje swoją groźbę. I miałam rację. Od tamtej poty było
tylko gorzej. Na zajęciach obrzucał mnie tak wrogimi spojrzeniami że aż
się kuliłam, na przerwach żartował ze mnie, a raz nawet mnie
,,przypadkiem” popchnął wychodząc z sali. Gdy wracałam do domu kilka
razy oberwałam śnieżką. I choć za każdym razem miałam ochotę rzucić:
że nie spodziewałam się po nim tak dziecinnego zachowania to jednak
postanowiłam konsekwentnie go ignorować. Nie było mi łatwo,
zwłaszcza, że moje przyjaciółki też za to obrywały. Miałam jeszcze
nadzieje, że gdy wróci Maja (bo przez tydzień chorowała i nie
pokazywała się w szkole), że to się skończy. A więc dalej znosiłam
drwiny, prowokacje i próby ośmieszenia mnie przed nauczycielami
(Może nasza obrończyni uciśnionych chce odpowiadać?) Na szczęście,
dobrze się uczyłam i to jedno mu się nie udawało. Ale szala goryczy
przelała się gdy wyjeżdżając z parkingu szkolnego specjalnie ochlapał
mnie wodą tylnymi kołami swojego BMW. Mało się nie rozpłakałam
przed wszystkimi gdy usłyszałam śmiechy innych. A jeszcze gorzej, gdy
w takim stanie nie chciał wpuścić mnie kierowca autobusu. Przemarznięta
i przemoczona, walcząc ze łzami zaczęłam pieszo pokonywać
ośmiokilometrową trasę do domu. Przeszłam może kilometr gdy
zatrzymał się obok mnie szary mercedes. Wdzięczna, nie zważając na to
kim może być jego właściciel ( w tamtej chwili moim zmarzniętym
członkom nie przyszło do głowy, że to mógłby być gwałciciel lub
morderca). Z uśmiechem na ustach wsiadłam patrząc na...Karola.
Uśmiech znikł mi z twarzy. Pospiesznie zamknęłam drzwi i zaczęłam
maszerować dalej. Boże, czy to nie dość prześladowań na dzisiaj?!
– Hej, zaczekaj- odezwał się melodyjnym głosem gasząc silnik i
podbiegając do mnie. Nie zamierzałam reagować, ale złapał mnie za
ramię.
– Odczep się, okej? Nie dość wam było na dzisiaj?- gdybym go nie znała
pomyślałabym, że na jego twarzy widzę wstyd i żal. Ale ktoś taki jak on
nie miał sumienia.
– Nie zamierzam nic ci robić. Po prostu to co zrobił Krzysiek nie było w
porządku, okej?- wziął głęboki wdech- Wsiadaj.
– Nie mam zamiaru!- krzyknęłam zapominając o zimnie, przemoczonym
płaszczu, upokarzającemu położeniu- Możesz sobie jechać. Dziękuje za
twoją wspaniałomyślność.- I odwróciłam się. Ale znów poczułam jego
dłoń na ręku.
– Jesteś mokra, a teraz znów chwycił mróz. Cała się trzęsiesz. Wiem, że
masz prawo mi nie ufać, ale wstyd mi za tamto. Naprawdę nic ci nie
zrobię. Przecież ty będziesz mnie sterować do swojego domu, tak? Gdy
zmienimy kierunek zauważysz.- uśmiechnął się do mnie nieśmiało, a ja
czułam, że się rumienię. I wtedy cała moja złość wyparowała. Bo
przecież on nie był niczemu winny, prawda?
– Okej- zgodziłam się, ale stojąc już przy samochodzie wyszeptałam-
Zamoczę ci tapicerkę...
– Nic nie szkodzi. I tak miałem wymienić.- i tak wróciłam do domu.
Początkowo chwilę milczeliśmy, ale nie mogąc się powstrzymać
spytałam:
– Dlaczego to robisz?- uśmiechnął się nie odrywając wzroku od jezdni.
– Już ci mówiłem. Jesteś mokra i musiałabyś wrócić do domu na piechotę.
Spory kawałek, prawda?- usiłował zmienić temat. Potem pogadaliśmy
trochę o wszystkim i o niczym. Karol pytał się mnie jak to było z tym
naszym liceum naprawdę (bo okazuje się, że krążą liczne makabryczne
plotki na ten temat). Opowiedziałam mu więc o wszystkim. Nawet nie
spostrzegłam kiedy zaczęliśmy żartować i się śmiać. Gdy dojechaliśmy
wysiadłam dziękując mu za podwiezienie (mimo wszystko nie musiał
tego robić)- Jak właściwie masz na imię?- spytał odchylając trochę szybę
– Agnieszka- odparłam.
W następnym tygodniu sytuacja trochę się poprawiła, kiedy do szkoły wróciła
Maja. Na jednej z przerw ochrzaniła Krzyśka za wszystko mówiąc, żeby
odczepił się od jej przyjaciółki. Ten był szczerze zdziwiony znajomą siostry,
Myślałam, że ją zignoruje, ale mogłam na reszcie odetchnąć z ulgą. Jednak w
klasie etykietka wroga najpopularniejszego chłopaka w liceum nie zniknęła.
Nadal o mnie szeptano, ale cieszyłam się, że przynajmniej już nie otwarcie.
Mroziły mnie jednak spojrzenia Krzyśka: gdy śmiałam się z koleżankami,
opowiadałam coś czy stałam po prostu czekając na nową lekcję. Zastanawiałam
się czy czegoś znowu nie wymyśli.
Jednak w piątkowy poranek okazało się, że to nie Krysiek coś wymyślił, ale
nasz profesor od geografii każąc nam zrobić poster o danym regionie kraju w
parach. Mieliśmy losować z dwóch tub (jedna to osoby z mojego liceum, druga
z brylantowego), bo jak sądził pan Kramarczyk to pozwoli nam na lepszą
integrację. Zgodnie z poleceniem ustawiliśmy się w rzędzie. Gdy przyszła moja
kolej śmiało wyciągnęłam dłoń po karteczkę. I zamarłam. Bo moim partnerem
okazał się nie kto inny jak Krzysztof Kamiński. O nie, pomyślałam. Bóg nie
może być tak okrutny. Gdy nauczyciel już miał poprosić mnie o wyczytanie
nazwiska partnera zbliżył się do mnie Karol z tym pytaniem. Zerkając mi przez
ramię krzyknął: O jesteś ze mną!, po czym pociągnął mnie do swojej ławki.
Zręcznie wyrwał mi z dłoni karteczkę i ,,przypadkiem” wsunął ją z powrotem
do urny. Odetchnęłam z ulgą ignorując spojrzenia wielkiej świty łącznie z
Krzyśkiem na czele. No tak, ja też nie rozumiałam dlaczego Karol to zrobił, ale
byłam mu wdzięczna. Po kilku minutach humor mi się poprawił.
– Co jest?- spytał Karol gdy próbowałam tłumić śmiech. Staliśmy właśnie
obok siebie próbując rozwinąć wielki brystol, bo projekt mieliśmy zacząć
już na tej lekcji.
– Nic. Po prostu miny twoich kolegów są bezcenne.- Karol odwrócił się
spostrzegając wlepione w nas ciekawskie spojrzenia.
– Masz rację. Trochę głupio to wyszło. Pewnie teraz myślą, że coś nas
łączy- roześmiał się, a ja do niego dołączyłam.
– Tak. Skąd wiedziałeś, że wylosowałam Krzyśka?
– Po twojej minie. Byłaś taka przerażona, że od razu wiedziałem co się
stało
– Nie sądzisz, że ktoś się czegoś domyślił? No wiesz, jak w urnie została
twoja karteczka...
– Oj tam- machnął lekceważąco dłonią- Sam Kramarczyk powiedział, że
się pomylił- spojrzałam w jego piwne roześmiane oczy próbując
zignorować te niebieskie, w których malowało się nieme pytanie Kryśka
Kamińskiego: co do diabła się dzieje?
Na kolejnych zajęciach kończyliśmy projekt, więc mogłam się rozluźnić.
Jednak, jak mogłam się tego spodziewać, moje sinusoidalne perypetia w
brylantowym liceum teraz spadły na sam dół. Wchodząc do szkoły w ten
lutowy mroźny dzień początkowo nie zauważyłam badawczych spojrzeń
rzucanych mi przez resztę klasy ( a może tak do nich przywykłam po ostatnich
przejściach?) Dopiero widząc wymowny uśmieszek mojego wroga nr 1
poczułam, że stało się coś złego.
– No proszę, proszę któż to się zjawił.- zignorowałam zaczepkę, ale on tym
razem chyba chciał coś dodać, bo wstał ze swojego krzesełka i podszedł
do mojej ławki- Masz mi może coś do powiedzenia?
– Nie- powiedziałam tylko.
– Nie?- zdziwił się- Widzę, że w twoim stylu jest wysyłanie raczej
karteczek- roześmiał się.
– O co ci znowu chodzi? Masz jakiś problem?- okej, może i zabrzmiało to
jak prowokacja, ale miałam nadzieję, że jakby coś Karol mnie obroni.
– Ja mam problem? To ty wysyłasz mi walentynki- rzucił na ławkę
czerwoną kopertę- Ale niestety, - pochylił się nade mną- za wysokie
progi- Spojrzałam na niego zdezorientowana. Walentynka? No tak, dziś
czternasty. Ale... co on powiedział?!
– Hej- wstałam, nie wysłałam ci żadnej walen...- nie dokończyłam, bo do
sali wszedł profesor. Szybko schowałam czerwoną kopertę, a gdy
nadeszła przerwa wyjęłam i z powrotem wręczyłam Krzyśkowi, choć
korciło mnie żeby do niej zajrzeć.
– Co chcesz mi ją znowu dać?- spytał ironicznie, a ja znów poczułam
zdradliwe rumieńce upokorzenia. Jak ktoś może być tak podły?
Spojrzałam na Karola, który unikał mojego wzroku. Boże, czy oni
naprawdę wierzą, że ja...w Krzyśku? Ale jednak wierzyli. Tego dnia było
gorzej niż do tej pory. Przechrzczono mnie ze spalonej żebraczki na
zakochaną żebraczkę. Dziewczyny chichotały ze mnie a co odważniejsze
chwaliły pogardliwie za tupet (Miałaś czelność się w nim zakochać? Jak
możesz myśleć, że ktoś taki jak ty?) I nic nie dawały moje zapewnienia,
że to nieprawda. Ta wiadomość przybiła mnie bardziej niż wszystko
czego byłam świadkiem do tej pory. I dlatego teraz siedzę w szkolnej
ubikacji zamknięta w kabinie. Bo przez małe okno widzę jak Krzysiek
stoi tam, przed szkołą czekając na mnie. I nie robię tego ze strachu. No
dobrze robię, ale nie takiego wynikającego z upokorzenia (bo ten chłopak
upokorzył mnie już dostatecznie mocno), ale takiego, że tym razem
rozbeczę się i skompromituje doszczętnie. Bo tylko to mi jeszcze zostało:
moja duma. Gdybym rozpłakała się przed nim nawet ja straciłabym na
siebie szacunek. Więc siedzę tutaj mając nadzieję, że on kiedyś stąd
pójdzie. Bo zrobi to, prawda? I gdy po godzinie z ulgą dostrzegam, że
pod szkołą już nikogo nie ma, ostrożnie rozluźniam zamek i wychodzę.
Potem ubieram się w szatni i mentalnie nastawiam na długi marsz. Może
jednak zadzwonię do rodziców? Jestem już za bramą szkoły, gdy zza rogu
słyszę głos:
– Wiedziałem, że jednak nie jesteś taka odważna jaką chcesz udawać.-
machinalnie przystanęłam się. Odwróciłam się jeszcze mając nadzieję, że
to jakieś moje zwidy po dzisiejszych przeżyciach, ale nie. Bo zbliża się
do mnie nie kto inny jak Krzysiek Kamiński. I właśnie w momencie, gdy
zastanawiam się czy lepiej pobiec w lewo (choć kierunek mojego domu
był po prawej stronie) czy też przejść na czerwonym świetle on chwyta
mnie za dłoń i energicznie ciągnie w kierunku sali gimnastycznej. A ja
jestem tak osłupiała, że przez dobrych kilka metrów nie protestuje.
– Zwariowałeś? Czemu mnie znowu ciągniesz? Puść mnie!- krzyczałam
wyrywając się, ale biorąc pod uwagę fakt, że był ponad 20 cm ode mnie
wyższy i silniejszy nic to nie dało. Gdy znaleźliśmy się już w
pomieszczeniu zamknął starannie drzwi. A ja stałam bez ruchu w miejscu
do którego mnie przywlókł. Gdy odwrócił się w moją stronę zdejmując
rękawiczki spytałam:- Co znowu wymyśliłeś? Masz zamiar obciąć mi
włosy, czy wytarzać w śniegu? Jeśli to drugie to chyba musimy wyjść na
zewnątrz- nie wiem jak w takich okolicznościach zmusiłam się na ironię.
Uśmiechnął się do mnie nadal nie spuszczając ze mnie wzroku. Poczułam
się nieswojo. Gdy nie odpowiedział dodałam:- Chyba nie przyszedłeś tu
żeby się na mnie gapić, co? Jeśli myślisz, że mnie przestraszysz...
– Gdzie chcesz iść na obiad?
– ...to srodze się zawie...co?- wreszcie dotarło do mnie jego pytanie. Czy ja
mam problemy ze słuchem czy on naprawdę...?- Gdzie chce iść na obiad?
O co ci znowu chodzi?- roześmiał się, a ja nadal stałam tam
skonsternowana.
– No wiesz ja zazwyczaj jem w Kormoranie (była to restauracja
zdecydowanie przekraczająca moje finansowe możliwości). Pasuje ci?
– Co ma mi pasować? I co mnie obchodzi gdzie zazwyczaj jesz? Możesz
mnie już wypuścić?- spytałam, bo nadal blokował sobą drzwi.
– Nie musisz już udawać. Przejrzałem cię.
– O co ci chodzi? Co ty znowu kombinujesz?- westchnął tak jakby musiał
tłumaczyć rzecz najbardziej oczywistą.
– Zapraszam cię na obiad.- szerzej otworzyłam oczy.
– Co ty znowu kombinujesz?- powtórzyłam, bo nic nie przychodziło mi do
głowy. Byłam totalnie skołowana.
– Nic. Po prostu chce cię gdzieś zaprosić.
– Rozdwojenie jaźni masz czy co?- powiedziałam ironicznie i przez chwilę
obawiałam się, że znów się wścieknie. Ale on wyglądał na rozbawionego.
– Przyznaje, że nie zaczęliśmy najlepiej, ale chyba możemy to pominąć,
okej? Bo teraz gdy przestałaś udawać że mnie nie znosić i wyznałaś
swoje uczucia ja też już nie muszę udawać i próbować zwrócić na siebie
twoją uwagę. Bo wiesz tak naprawdę do fajna z ciebie dziewczyna.
Dlatego chciałem...
– Przestań już.- nakazałam mu gestem dłoni- To jakiś żart, tak? Chcesz
mnie wkręcić i ośmieszyć żebym przyznała, że ja jestem zakochana wsłowa:
„w tobie” jakoś nie chciały mi przejść przez gardło dlatego tylko
wskazałam na niego palcem - A ty wszystko nagrasz i cała szkoła będzie
miała ze mnie ubaw, co? Nie ma mowy.- zakończyłam próbując odsunąć
go od drzwi. Ale on tylko złapał mnie za ramiona opierając o ścianę i
zbliżając twarz do mojej twarzy.
– Nie mam żadnego mikrofonu. Może i byłem dla ciebie trochę za ostry...-
Mało nie przeżyłam załamania nerwowego, a on mówi, ze był trochę za
ostry? Cóż za eufemizm!- … ale trudno mi było znieść, że tak mnie nie
cierpisz gdy ja...- nie dokończył, a gdy spojrzałam w jego twarz
dojrzałam zakłopotanie. I wtedy poczułam jakby mnie ktoś walnął
ciężkim młotkiem w brzuch.
– Ty...ty tak na poważnie?- spytałam nagle onieśmielona jego bliskością.
Bo co innego gdy myślisz, że trzyma cię pod ścianą twój wróg a co
innego chłopak, który twierdzi, że jest w tobie zakochany.
– Tak. Więc może przestaniesz już się wściekać i kłamać i powiesz mi
prawdę?
– Jaką pprawdę?- wyjąkałam. Nie potrafiłam odnaleźć się w tej sytuacji.
Prawdę mówiąc nie byłam specjalnie ładna: raczej obiektywnie
mogłabym pokusić się o stwierdzenie: przeciętna, dlatego chłopcy raczej
się mną nie interesowali.
– No tą, którą wyznałaś w walentynce. Że mnie kochasz.
– Co? Ale ja...to znaczy ta walentynka...- plątałąm się- to nie ja ją
wysłałam.- zaśmiał się wyjmując z kieszeni znaną mi już czerwoną
kopertę.
– Podpisałaś się. Co prawda tylko inicjały, ale...
– Pokaż mi- wyrwałam mu ją i zaczęłam czytać. Rzeczywiście, pod
infantylną rymowanką widniały litery A.M, jak Agnieszka Młynarczyk.- I
to ja niby miałam napisać?- może nie jestem ładna, ale głupia też nie.
– Przestań już udawać. Przecież powiedziałem ci co czuję. Teraz twoja
kolej.
– Już mówiłam, że to nie ja pisałam. I jak mogłeś w ogóle pomyśleć, że ja
mogłabym...- pokręciłam głową i mało się nie roześmiałam gdy zdałam
sobie sprawę z absurdu jego podejrzeń- Nigdy niczego nie udawałam.
– O co co teraz chodzi?- wygląda na zdezorientowanego, że przez chwilę
robi mi się go żal. Ale tylko na chwilę, bo przypominam sobie wszystko
co mnie ostatnio przez niego spotkało.
– ,,Spalona żebraczka”, ,,idiotka”, ,,plebs”- zaczynam recytować jednym
tchem pogłębiając jego dezorientację i moją złość- co już nie pamiętasz
wyzwisk jakimi mnie obrzucałeś? Nie pamiętasz drwiących uśmiechów,
wrogich spojrzeń, tamtego auta?- wreszcie udało mi się uwolnić spod
jego uścisku.- Nastawiania innych przeciwko mnie, robienia ze mnie
kozła ofiarnego i obiektu bezkarnych żartów? Nie pamiętasz?!-
nieznacznie podnoszę głos. I choć to pytanie retorycznie czekam na jego
odpowiedź, która nie nadchodzi. Więc dalej kontynuuje- Czy choć raz
byłeś dla mnie do tej pory miły? Czy zrobiłeś coś poza tym, żeby mnie
upokorzyć? No odpowiedz!- żądam.
– Nie, ale mówiłem ci, że...
– Nie?- przerywam mu ironicznym tonem.- Więc za co twoim zdaniem
miałabym się w tobie...zakochać?- ostatnie słowo wyrzucam z siebie jak
najgorszą obelgę. Z satysfakcją zauważam, że jego uśmiech gaśnie i robi
się coraz bardziej poważny.- Myślisz, że kim ty jesteś?
Najprzystojniejszym, najmądrzejszym i najbardziej czarującym facetem?
Może i tak oceniają cię niektórzy, ale dla mnie liczy się coś więcej niż
zewnętrzna aparycja. Liczy się szacunek, empatia, wrażliwość...
– Do cholery nie jestem jakimś diabłem!- krzyknął- Mam wygląd, ale
oprócz tego...
– Pieniądze- kończę za niego- i tym razem jego furia nie robi na mnie
wrażenia. Ani trochę nie jest mi go żal.- Naprawdę myślałeś, że ja dam
się złapać na coś takiego?
– Ty...więc po co te wszystkie uśmiechy, ukradkowe spojrzenia, co?
Widziałem jak na mnie patrzysz- z chwilą gdy to mówi jego zachwiana
pewność w moje wydumane uczucie wzrasta.
– Jeżeli patrzyłam na ciebie, to tylko ze strachu. A uśmiechać się chyba mi
nie zabronisz, co? Twoje pieniądze nie mają aż takiej władzy.
– Przestań wciąż gadać o moich pieniądzach. Tak bardzo cię obchodzą?-
znów zbliża się do mnie, a ja próbuję się wyrwać. Ale on nie zwraca na to
uwagi- Więc może chcesz iść do Kormorana? Pewnie nie miałaś nawet
okazji żeby tam kiedykolwiek jeść.
– Przestań!- syczę- Nie mam zamiaru nigdzie z tobą iść! Jesteś zadufanym
w sobie egoistą, który myśli, że pieniądze mogą wszystko. I nawet byłoby
mi cię trochę żal gdyby nie twoje zachowanie!
– Żal? Nie potrzebuję twojej litości!- nagle puszcza mnie tak, że potykam
się i nieomal przewracam, ale chwytam się czegoś do utrzymania
równowagi co okazuje się ręką Krzyśka. I w ten sposób oboje lądujemy
na ziemi. Z tym, że on właściwie leży na mnie.
– Złaś ze mnie- próbuję go odepchnąć, a on robi to samo by po chwili
znieruchomieć. Potem jakimś sposobem unieruchamia moje ręce i do tak
przygwożdżonej do ziemi mówi:
– No i co teraz, pani mądralo?- przełykam głośno ślinę, na co on tylko się
uśmiecha. Boże chyba nie zamierza mnie wykorzystać czy coś? Zaraz
ganie się za takie myślenie. Za dużo horrorów, myślę a na głos mówię:
– Złaś ze mnie jeśli nie chcesz żebym zamieniła się w trupa z braku
powietrza.- A może o to mu chodzi? Nie, jestem ostro stuknięta żeby tak
myśleć. Po chwili jego ciężar ciała znika, ale nadal nie mogę się
podnieść. Wiercę się pod nim zaciekle do chwili gdy uświadamiam sobie,
że on się teraz dobrze bawi moim kosztem. Dodatkowo osiągam tylko
tyle, że bardziej się o niego ocieram...Mimowolnie wzdragam się i
nieruchomieje.
– Co już skończyłaś? Było to całkiem zabawne- ironizuje
– Mógłbyś ze mnie zejść?- zmieniam sposób ataku na łagodną perswazję.
– Hmmm, w sumie jest mi wygodnie.- śmieje się. Taktyka łagodnej
perswazji jest do niczego
– O co ci chodzi? Ty podła małpo!- wyzywam go tak wściekła, że dobrze
dla niego że unieruchomił mi ręce. Bo wydrapałabym mu oczy.
– Więc na czym to stanęliśmy? Aha chciałaś żebym cię podniósł?- kiwam
głową, ale zamiast tego czuję jak jego twarz zbliża się do mojej.
– Co ty robisz?- pytam głupio gdy jego usta dzieli od moich tylko kilka
centymetrów. Odwracam policzek- Puść mnie, bo zacznę krzyczeć- i
wtedy gwałtownie mnie puszcza i podnosi. Tak że chwieję się przez kilka
chwil.
– Spełniam twoje życzenie, a ty co myślałaś? Że zamierzam cię
wykorzystać?- roześmiał się. Ale nie jest to śmiech swobodny, radosny i
lekki czyli taki jaki słyszałam jeszcze kilkanaście minut temu. Ten jest
cyniczny, wymuszony i sztuczny, taki jakim kiedyś mnie częstował.-
Dzięki tobie dzisiaj przejrzałem na oczy i zorientowałem się, że jednak
pomyliłem się w twojej ocenie. Chyba zrobiło mi się żal takiej dzikuski
jak ty i stąd moje zachowanie. Ale nie martw się. Nie mam zamiaru się do
ciebie zbliżać przez najbliższy miesiąc aż ty i reszta spalonych żebraków
wyniesiecie się od NAS. Poza tym, ktoś taki jak ty nie pasowałby do
mnie. Mam znacznie bardziej wyższe wymagania.
– No to świetnie- skomentowałam nie zamierzając dłużej znosić jego obelg.
Na co liczyłam? Że kiedy wypomnę mu jego wady to je dostrzeże i
zwalczy? Niedoczekanie.- Więc skoro doszliśmy do porozumienia to
bądź tak dobry i z łaski swojej odsuń się od drzwi. Chciałabym wrócić do
domu.- Gdy robi to bez słowa, ja wychodzę z hali. I dopiero gdy jestem
na ulicy spostrzegam, że nie mam drugiej rękawiczki.
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz