Łączna liczba wyświetleń

niedziela, 11 lutego 2018

Nowy początek: Rozdział XXXVIII

DWADZIEŚCIA PIĘĆ TYGODNI PO WYPADKU

- Ej no co jest Wiki? Wracaj, musimy im dołożyć!
- Kinga, ile razy mówiłam ci żebyś tak nie mówiła do pani Wiktorii.- Odezwała się z pobliskiej parkowej ławeczki babcia dziewczynki obserwując rozgrywający się właśnie mecz. A raczej kobieta, którą ona uważała za babcię.
- Nic się nie stało.- Odparła Szymborska z uśmiechem patrząc na swoją biologiczną córkę, która w tej chwili pędziła z piłką próbując ominąć starszego od niej o dwa lata chłopaka. Chłopaka, który jak zauważyła odsunął się przed małą tylko dlatego żeby nie zostać kopniętym w kostkę.- Sama pozwoliłam jej tak do siebie mówić.
- Skoro tak…- Staruszka bezradnie pokiwała głową nie do końca udobruchana. Mimo dość empatycznego podejścia do całej sprawy w którą wtajemniczyła ją Ewelina, nie wiedziała jak ma traktować Wiktorię. I przede wszystkim czego się po niej spodziewać.
- Wrócę za chwilę.- Dodała jeszcze po czym pospiesznie oddaliła się od miejsca zabawy. Potem spojrzała na wyświetlacz swojego telefonu z wyrazem konsternacji na twarzy jaką czuła od kilku dni za każdym razem widząc widniejący na niej numer Ksawerego.
Minął dokładnie tydzień odkąd wyjechała z Warszawy by spotkać się ze swoją córką. Tydzień podczas którego nieustannie była świadkiem małych cudów, które dotąd omijały ją choć była matką. Cudów, których przyczyną była Kinga. To dzięki tej małej dziewczynce na moment zapomniała o swoim złamanym sercu, o życiu w Warszawie i o tym co ją spotkało jedenaście lat temu choć paradoksalnie to ona właśnie była bezpośrednim skutkiem jej nieszczęść.
Wiktoria wciąż nie mogła nadziwić się jak bardzo dziewczynka była  żywa i pogodna co zgadzało się ze wstępnym opisem pani Antoniewicz. Do tego energiczna i bystra: zbyt bystra dla dwójki starszych ludzi, którzy przecież już wychowali swoje dzieci i dawno powinni być na zasłużonej emeryturze. Ale jedna starali się stworzyć dla wnuczki dom tak dobry jaki tylko byli w stanie jej zapewnić. I przekonać o tym, że jest warta miłości choć mężczyzna którego uważała dotąd za swojego ojca zwyczajnie ją porzucił.
Fizycznie natomiast Kinga wyglądała jak wyrośnięty elf: delikatna, po damsku lekko wydłużona sercowata twarz z małym zadartym noskiem na czele, który jej harmonijnym rysom nadawał wyraz dziecięcego buntu. Do tego duże błękitne oczy otoczone kaskadą ciemnych rzęs i wyraziście zarysowanych brwi jakby podkreślające determinację i wolę walki jej właścicielki. Lekko opalona skóra zdradzała zamiłowanie do przebywania na świeżym powietrzu a długie, umięśnione szczupłe nogi mówiły o wigorze. Wiktoria nie miała natomiast pojęcia po kim Kinga odziedziczyła niesforne falowane sploty, ale ich kolor z pewnością odzwierciedlał jej własny. Ponadto była bardzo szczupła, może nawet za szczupła, ale jak zapewniali ją dziadkowie dziewczynki, winę za to ponosił zbyt gwałtowny przyrost wzrostu. Jednym słowem była prześliczną dziewczynką, która w przyszłości zmieni się w uroczą nastolatkę a potem kobietę.
Dziewczynką która- jak zdradziła jej wcześniej położna- była do niej wyraźne podobna.
Tylko, że kobieta nie miała pojęcia, że oprócz tego Kinga zdradzała również uderzające podobieństwo do swego haniebnego ojca.
Do Damiana Adamczyka.
Do gwałciciela.
Wiktoria do tej pory pamiętała co poczuła widząc ją po raz pierwszy, gdy wracając ze szkoły wpadła do kuchni jak burza witając nieznajoma pospiesznie rzuconym „dzień dobry” a potem całując w policzek babcię. Uczucie dumy i szczęścia pomieszane z rozczuleniem i…przerażeniem. Tak, była przerażona zdając sobie sprawę że układ kości policzkowych jej córki jest identyczny z tym, który wciąż pamiętała ze swoich koszmarów. A gdy mała się do niej uśmiechnęła…ten uśmiech miał w sobie słodycz i urok niewinności, ale ona pamiętała że takimi samymi walorami cechował się uśmiech Damiana. Oczywiście tuż przed tym jak stawał się okrutny i cyniczny. Krystaliczny błękit jej oczy również zawdzięczały ojcu. Tak samo jak pewnie i przyszły wzrost. Wiktoria szybko starała się powściągnąć przypływ swoich niewłaściwych myśli i emocji, ale okazało się, że to wcale nie było potrzebne. Bo gdy przestała patrzeć na małą przez pryzmat jej ojca zobaczyła swój mały cud. Cud, który jak zrozumiała dopiero teraz był jedyną dobrą rzeczą, którą zawdzięczała Damianowi.
Potem podczas każdej najmniejszej sposobności obserwowała ją. Jej sposób poruszania się, marszczenia nosa, zaciskania ust albo wciągania powietrza przez nos. Moment gdy z trudem panuje nad złością zaciskając piąstkę tylko prawej dłoni albo jak przedrzeźnia swojego kolegę z klasy, który- z czego z pewnością nie zdawała sobie jeszcze sprawy- jest w niej po chłopięcemu zakochany. Patrzyła jak przygryza czubek ołówka ślęcząc nad zadaniem domowym albo mamrocze pod nosem złośliwe komentarze pod adresem gadatliwej sąsiadki, która wciąż nachodziła jej babcię dając „złote rady”. Albo nawet sposób podnoszenia przez nią łyżki podczas jedzenia obiadu lub zabawne przechylanie głowy w geście zaciekawienia. Patrzyła na to co lubi robić, jak spędza czas, co sprawia jej radość a co ją irytuje. Zdumiewała się nad jej nieposkromionym apetytem albo zamiłowaniem do starych niemych filmów z Charlie Chaplinem z lat dwudziestych. I za każdym razem wciąż nie mogła się nadziwić ile jeszcze o niej nie wie. I kiedy będzie mogła nadrobić te zaległości.
Wciąż jednak nie przyznała się kim tak naprawdę jest pozwalając mówić do siebie po imieniu: mała jednak szybko zaczęła skracać jej imię dzięki czemu znienawidzona forma przestała kojarzyć jej się tylko i wyłącznie z Damianem. Do tej pory została przedstawiona jako koleżanka z pracy jej zmarłej matki, a choć zdarzyło jej się parę potknięć (nie wiedziała czym dokładnie zajmowała się Agnieszka) to wydawało się, że dziewczynka tego nie zauważyła. Dzięki gościnności państwu Antoniewiczom nie musiała wydawać pieniędzy na hotel co niewątpliwie miała kolejną zaletę jaka była możliwość spędzania z dziewczynką jak największej ilości czasu. I choć każdego dnia wielokrotnie w myślach zastanawiała się jak to wszystko rozwiązać, to jednak aż do teraz nie miała pojęcia. Dopiero kolejny telefon od Ksawerego uświadomił jej, że czas się zdeklarować podejmując ostateczną decyzję. I czas wrócić do Warszawy. Dlatego teraz odebrała telefon: po raz pierwszy od siedmiu dni słysząc głos, który wciąż kochała:
- Halo?- Jej głos zabrzmiał tylko odrobinkę niepewnie.
- Wiktoria? Nareszcie, już myślałem że znów usłyszę twój głos tylko w automatycznej sekretarce. Co z tobą, gdzie właściwie jesteś?
- Napisałam ci przecież wiadomość, że załatwiam pewną sprawę z przeszłości.
- To mi niewiele mówi. Wszystko w porządku? Martwiłem się.- Ostatnie stwierdzenie sprawiło, że jej serce znów przeszyła iskierka bólu: na szczęście dużo mniejsza niż tydzień temu.
- Przepraszam, nie mogłam rozmawiać. To znaczy…właściwie to nie chciałam, bo nie byłam gotowa. Ale teraz już jestem.- Gdy nie dodała nic więcej Ksawery spytał:
- Mam się bać czy celowo chcesz wydać się bardziej tajemnicza?
- Nie, to nie jest moim celem. Chcę się spotkać.
- Świetnie, bo ja też. Masz czas już teraz?
- Tak, ale nie możemy spotkać się dzisiaj. Muszę jeszcze załatwić jedną sprawę. Poza tym nie zdążę dojechać do Warszawy.
- To gdzie ty teraz jesteś?
- Wyjaśnię ci wszystko w cztery oczy. Możemy spotkać się jutro koło południa?
- Jasne.- Powiedział Iksiński, choć o tej porze zamierzał pracować nad nowym zleceniem. Ale nie chciał odwlekać spotkania z Wiktorią bojąc się, że może z niego zrezygnować. – Na pewno wszystko dobrze?
- Tak.
- Nie powiesz mi nic więcej? Bałem się o ciebie.
- Naprawdę przepraszam, ale nie chcę rozmawiać o tym o czym chcę cię poinformować przez telefon. Muszę kończyć.
- Znikasz na kilka dni bez słowa i jedyne co masz mi do powiedzenia to „przepraszam”? Nie chcę cię strofować, ale jeszcze jeden dzień i zadzwoniłbym na policję.
- Naprawdę mi przykro. Wszystko wyjaśnię jutro. Do zobaczenia.- Pożegnała się i nie czekając na jego odpowiedź rozłączyła się. A potem schowała telefon do torebki wracając do parku.
- No, nareszcie!- Głos Kingi od razu pozwolił jej zapomnieć o Ksawerym. – Przez ciebie straciliśmy bramkę!- Oskarżyła ją wymierzając w nią palec.- Wiesz, że nie można grać bez bramkarza?
- Od teraz obiecuję się poprawić.
- No ja myślę, bo jak nie to moja drużyna będzie zmuszona zrezygnować z twoich usług.

***
Kilka godzin później Wiktoria rozmawiała ze Zbigniewem i Elżbietą Antoniewiczami o swoich planach odnośnie ich wnuczki. Obserwowała jak dziadkowie z niepokojem zerkają na siebie gdy oznajmiła, że chce uczestniczyć w życiu swojej córki. I że zamierza rozpocząć procedurę prawną.
- Niech państwo nie zrozumieją mnie źle: ja nie chcę odbierać wam Kingi. Chcę tylko zapewnić jej wszystko co najlepsze tak jak i wy.
- Więc co znaczy ta wiadomość o procedurze?
- Chodziło mi raczej o to by pański zięć Radosław zrzekł się oficjalnie ojcostwa. Umówiłam się z nim dziś wieczorem na spotkanie, a z państwa słów wnoszę, że raczej nie będzie miał problemów z uczynieniem stosownych podpisów.
- Tak, nie sądzę zbytnio oponował.- Potwierdził staruszek.- Ale chyba nie chce pani odebrać nam opieki nad Kinią? Dla nas ona zawsze pozostanie wnuczką nie ważne czy biologiczną czy też nie.
- Wiem i jak mówiłam na początku wcale nie chcę tego zrobić. Widzę jaka jest tutaj szczęśliwa i jak bardzo was kocha, zresztą z wzajemnością. Dlatego zależy mi jedynie na tym by jej przyszłość była zabezpieczona. Proszę mi wybaczyć bezpośredniość, ale nie są państwo już młodzi. Myśleliście co stanie się z Kingą po waszej śmierci? Kto się nią zaopiekuje? Właśnie tę kwestię chcę rozstrzygnąć. Dopiero wtedy chcę by zamieszkała ze mną. Oczywiście jeśli będzie chciała.
- Nie sądzę by chciała zamieszkać w Warszawie i przeprowadzić się do stolicy.
- To nie będzie konieczne. To ja zamierzam przeprowadzić się do Łodzi.
- Pani?
- Tak. Nie uczestniczyłam w życiu swojego dziecka przez ponad dekadę. Teraz nadszedł czas by to nadrobić.

***
Ostatnie dwadzieścia cztery godziny były dla Wiktorii bardzo wyczerpujące. Najpierw rozmowa z Radosławem Królikowskim, który nie szczędził słów nagany za bezmyślny postępek swojej zmarłej żony jak nazwał nielegalne przywłaszczenie sobie przez nią obcej dziewczynki porzuconej przez nieodpowiedzialną matkę. Oczywiście Szymborska rozważnie nie wyjawiła mu kim jest dla Kingi; przedstawiła się tylko jako dobra znajoma państwa Antoniewiczów. Jednakże nie raz i nie dwa chciała uderzyć tego samolubnego drania za to co mówił o jej ukochanej córeczce. Bo jak można było jej nie kochać? Jej wystarczył tylko tydzień by przekonała się, że nie może bez niej żyć. Dlaczego więc temu nieczułemu draniowi ponad jedenaście lat nie wydało się być dość długim czasem skoro jak twierdził bardzo chciał mieć dzieci?
Ponadto Wiktoria musiała załatwić telefonicznie formalności związane z planowaną przez nią sprzedażą mieszkania oraz skontaktować się z Jarkiem, który jako tłumacz specjalizujący się w prawie polecił jej dobrego prawnika zajmującego się  tematyką prawa rodzinnego.  I bardzo dyskretnego. W dodatku podróż pociągiem była opóźniona o ponad godzinę, a z powodu awarii zamiast jechać w pierwszej klasie pociągiem pospiesznym wylądowała w klasie ekonomicznej zwykłej KM-ki. To dlatego znajdując się w końcu na dworcu w stolicy czuła się wyzuta i zmęczona jak nigdy wcześniej. A przecież czekała ją jeszcze najcięższa przeprawa. Z prawdziwą niechęcią skierowała się na postój taksówek zerkając przedtem w tarczę zegarka znajdującego się na przegubie jej dłoni. Dochodziła jedenasta. Jeśli więc nie chciała się spóźnić musiała darować sobie jakikolwiek posiłek, poza tym i tak czuła że nie zdoła niczego przełknąć. Chwilę później wsiadła do jednej z nich podając adres Ksawerego.
Taksówkarz był miłym panem w średnim wieku obdarzonym nieznanym jej wcześniej urokiem zjednywania sobie ludzi poprzez swoje gawędy. Jeszcze pół roku temu uważałaby go za prymitywnego pospolitego Janusza nieudacznika, który ma nudne życie z litością patrząc na niego z góry. Teraz, dzięki przemianie i doświadczeniom ostatnich dni zrozumiała, że tak pozytywni i pogodni ludzie muszą mieć wiele siły żeby pokonywać przeciwności losu z uśmiechem na twarzy. I że tak naprawdę to ona do tej pory była przegranym nawet tego nie zauważając. Dlatego teraz z prawdziwym zainteresowaniem (na poły z chęcią zapomnienia o swoich problemach) słuchała o narodzinach pierwszego wnuka pana Marka (bo tak się owy taksówkarz nazywał) czy jego żonie która niedawno pokonała nowotwór. To dopiero były zwycięstwa i prawdzie osiągnięcia ludzi przy których zajmowanie przez nią stanowiska dyrektora banku działu kredytów korporacyjnych się do tego nie umywało. Bo tylko tym osiągnięciem mogła się do niedawna pochwalić. Zanim dowiedziała się, że jej córeczka żyje.
Dojechawszy na miejsce podziękowała mężczyźnie wręczając suty napiwek, którego on jednak nie chciał przyjąć. Ostatecznie jednak gdy ze łzami w oczach powiedziała mu, że jest prawdziwym zwycięzcą zrozumiał, iż najwyraźniej ma doczynienie z albo bardzo emocjonalną kobietą, albo z nieco niezrównoważoną choć sympatyczną wariatką. Dlatego bardzo dziękując swojej klientce odjechał taksówką na najbliższy postój. Wiktoria natomiast ciągnąc walizkę za sobą skierowała się do odpowiedniej klatki.
Myślała, że czas i rozsądek pozwoli jej się zdystansować do tego co czuje sprawiając, że to co chce zrobić przebiegnie gładko i szybko. Nie spodziewała się jednak fali uczuć którą spowoduje tylko sam widok pewnego nieokrzesanego informatyka, który przywita ją w drzwiach rozwichrzonej fryzurze w którą będzie miała ochotę wpleść palce. Wciąż nie mogła zrozumieć jak mógł pociągać ją ktoś taki. Bo fakt, że się w nim zakochała nie był niczym nadzwyczajnym. W końcu Iksiński był ciepłym, pełnym inteligencji i wrażliwości mężczyzną, któremu nie brak było odwagi czy poczucia humoru. A jednak na samym początku nie znała go chcąc usprawiedliwić własną czysto fascynację chęcią zemsty na Zosi, której ciało wówczas posiadała. Co to mogło więc być, zastanawiała się w duchu starając się sobie teraz przypomnieć pobudki którymi się kierowała. Jego wyraziste spojrzenie? Albo nonszalancki styl bycia, który nie był ani sportowy, ani casualowy czy też wygodny: ot, zwyczajne koszule nie wyróżniające się krojem czy deseniem które były wkładane przez niego do pierwszych lepszych jeansów? Czy też fakt, że nie używał żadnych perfum pachnąc tylko czystą wodą kolońską i świeżością męskiego ciała?
- Wiktoria? Nareszcie jesteś. Przyjechałaś od razu z lotniska?- Na wstępie nie dał ochłonąć jej sercu lekko całując ją w usta a potem obejmując. Jakby zupełnie nie zdawał sobie sprawy z faktu jak bardzo ją w ten sposób torturuje. Potem odsunął się od niej o nie więcej niż dwa kroki udając groźną minę:- Chyba powinienem być na ciebie obrażony. W końcu nie nadszedł koniec świata ani nie nastąpił przyjazd kosmitów którzy wyłączyli dostęp do całej sieci by moja dziewczyna nie mogła do mnie oddzwonić. – Moja dziewczyna? Z każdą upływającą sekundą bycie tutaj wydawało się Wiktorii trudniejsze. A jednocześnie jej złamane serce wciąż dogorywało nieśmiało pytając: może jeszcze nie jest za późno? Może jeszcze jest dla nas szansa? Ale niestety, nie było jej: wiedziała o tym doskonale. Jeśli teraz tego nie zakończy potem będzie tylko jeszcze trudniej.- Hej, tylko żartowałem coś ty taka poważna? Nie zamierzam się na ciebie gniewać, chociaż bardzo się martwiłem. Daj już tę walizkę i rozbierz się. Co chcesz do picia?
- Ja nie…- Zaczęła szybko zaprzeczać, ale po chwili pomyślała że dobrze będzie zająć czymś ręce.- Dziękuję, poproszę herbatę. Owocową.
- Robi się.- Odparł jej a właściwie odkrzyknął już z drugiego pokoju gdzie zostawił jej walizkę. Potem poszedł do kuchni, więc ona zrobiła to samo.
- Jak tam twoje zlecenie? Klient był zadowolony?
- A, masz na myśli to z powodu którego nie mogłem się z tobą spotkać tydzień temu? Tak, w końcu się udało. Chociaż nie obyło się bez narzekań. Nie masz pojęcia z jakimi snobistycznymi dupkami muszę się nie raz użerać.
- Pracowałam jako dyrektor w banku, pamiętasz? I do tej pory nie potrafię zrozumieć jak niektórzy z moich klientów z takimi mikroskopijnymi mózgami mogli dorobić się takich sum jakie posiadali.
- Jak to mówią, głupi mają szczęście. Może rzeczywiście coś w tym jest. Ale dość o mnie: może w końcu to ty wyjawisz swoją skrywaną tajemnicę? Gdzie byłaś?
- Ach…ja…ja byłam w Łodzi. Ze swoją córką.
- Bardzo zabawne.- Prychnął Ksawery nalewając wodę do elektrycznego czajnika sądząc, że to jeszcze jeden z sarkastycznych żartów Wiktorii nawet jeśli w tej chwili nie wydawało mu się, iż była w nastroju do śmiechu. W dodatku ta jej poważna mina…
- Ja nie żartuję, Ksawery. Moja córka…Kinga, ona jednak nie umarła. Mimo tego, że była wcześniakiem który miał niewielką szansę na przeżycie to jednak się go uczepiła. To właśnie chciałam ci powiedzieć tydzień temu.
- Ale…jak to? Przecież powiedziałaś, że miałaś syna, Marcina. I że on nie żyje. Że zmarł w wieku czterech lat i został adoptowany przez twoją położną. Chcesz powiedzieć, że oprócz niego…
- Nie, nie: nie miałam więcej dzieci. Ale byłam pewna, że jedenaście lat temu przedwcześnie urodziłam chłopca. Tak myślałam, ale detektyw się pomylił bo nie wyjawiłam mu wszystkiego. Jednak jego dociekliwa natura zwyciężyła i w końcu zrozumiał czyjego dziecka wówczas poszukiwałam…- Wiktoria wdała się w długi monolog skrupulatnie opisując wszystko co wydarzyło się podczas ostatnich dni: spotkanie z Markowskim, wizytę u swojej dawnej położnej Eweliny aż w końcu poznanie dziadków i przede wszystkim swojej córki. Mówiąc o tej ostatniej nie mogła opanować wzruszenia i uczucia które przebijało z jej słów: Ksawery nie zdołał się nadziwić że i Wiktoria może wyglądać na zagubioną i niepewną. I że spotkanie z dzieckiem, które uważała za zmarłe może ją aż tak bardzo uwrażliwić. Dlatego pozwalał jej snuć swoją opowieść w której dzień po dniu opisywała swoje przeżycia, a raczej przeżycia Kingi rozwodząc się nad jej zręcznością, urodą czy uzdolnieniami matematycznymi. W końcu jednak, gdy powiedziała mu o niej wszystko co zamierzała spytał:
- I co teraz? Chcesz rozpocząć proces o nadanie ci do niej praw?
- Nie, może później, ale teraz chcę po prostu uczestniczyć w jej wychowaniu. Chcę…chcę przeprowadzić się do Łodzi.- W zasadzie to jej słowa go bardzo nie zaskoczyły: wręcz przeciwnie dziwiłby się gdyby chciała odrywać dziewczynkę w tak trudnym dla niej przecież okresie od jej rodzimego środowiska. Zdziwił się natomiast, że ani słowem w swoich planach nie zająknęła się o nim. Ba, nawet nie spytała go o to jak on się w tym wszystkim czuje i co o tym sądzi. Chwilę później okazało się dlaczego:- Już wynajęłam agenta nieruchomości dając mu wstępne dyspozycje co do jego ceny, bo zamierzam je sprzedaż. Pracę znajdę na miejscu, może nawet będzie mi łatwiej niż tutaj.
- No dobrze, rozumiem że chcesz spalić za sobą wszystkie mosty, ale co z nami? Owszem jako informatyk mogę pracować zdalnie tam gdzie chcę, ale przyznam szczerze że twoja pewność że to zrobię i brak chociażby rzekomej prośby o to bym to dla ciebie zrobił jest trochę arogancki, nie sądzisz?
- Nie rozumiesz. Ja nie przyszłam tutaj prosić cię o radę czy pozwolenie. Ja chciałam…Ja przyszłam się pożegnać żebyś znów nie mówił że uciekłam.
- Co to znaczy?- Spytał Ksawery czując, że po plecach pełznie mu zimny pot. Bo w ciągu jednej chwili zrozumiał co chciała mu zakomunikować Wiktoria.- A więc chcesz to skończyć? Bo okazało się, że twoja córka żyje?
- Nie. Chcę to skończyć, bo to i tak nie miało sensu i tego chcę.
- Nie wierzę. A więc znowu tchórzysz? Czego tym razem się boisz? Tego, że nie zaakceptuję twojego dziecka? Że z tego powodu z ciebie zrezygnuje? Uważasz, że nie jestem w stanie tego zrobić? Przyznaję, owszem: jestem w szoku i nie mam pojęcia jak będzie wyglądała nasza przyszłość, ale jestem pewien, że się jakoś ułoży.
- Proszę…nie utrudniaj mi tego.
- Niby czego?- Czując rosnącą złość wstał z krzesła w nieco dziecinnej próbie dominacji nad nią przynajmniej wzrostem. W dodatku potęgował ją fakt, iż ona nawet nie czuła się winna z powodu swojego zachowania z ostatniego tygodnia.- Sądziłem, że coś nas łączy i że coś dla ciebie znaczę. A ty teraz tak po prostu informujesz mnie o tym, że to koniec. Jak mam niby się według ciebie zachować?
- To od początku nie miało żadnej przyszłości, wiedziałeś o tym.
- Doprawdy?
- Nie zachowuj się w ten sposób.
- To nie ja znikam bez słowa na ponad tydzień po czym wracam oznajmiając że mam dziecko, więc już nie cię potrzebuję.
- To, że odnalazłam Kingę nie oznacza, że cię nie potrzebuję.- Wyjawiła choć te słowa wiele ją kosztowały.- Ale zrozumiałam, że to ty nie potrzebujesz mnie. Przestałam być już twoim ptakiem, wiesz? Moje skrzydła zostały naprawione.
- O czym ty do cholery pieprzysz?
- Wiem kim dla ciebie byłam, Ksawery. I kim tak naprawdę nigdy nie będę, choć mówiłeś że zawsze będę mogła na ciebie.- Teraz także i ona wstała z krzesła by móc spojrzeć mu w oczy. Nie mogła przy tym nic poradzić na to, że w jej oczach pojawiły się łzy.
- A kiedy niby nie mogłaś, co? Tydzień temu nie byłaś w stanie zaczekać głupiej godziny, a potem by mnie ukarać nie odzywałaś się do mnie przez ten czas stosując dziecinną gierkę by mnie ukarać.
- Nie gram w żadne gierki!
- Nie?- Rozżalony Ksawery zbliżył się do niej ze złością odsuwając w kierunku ściany krzesło na którym chwilę wcześniej siedziała tak by nic ich nie odgradzało.- Więc co ma znaczyć to co teraz robisz? Dlaczego nie możesz mi choć trochę zaufać? Wiem, że teraz chcesz skupić się na swojej córce, ale to nie znaczy że musimy się rozstać.
- Byłam tutaj wtedy. I chciałam ci do cholery zaufać. Zaufałam ci tak jak nigdy wcześniej nikomu. Ale wtedy spadłam na ziemię, bo zrozumiałam że chciałam zbyt dużo. Zrozumiałam, że nigdy nie będziesz w stanie być dla mnie tym kim chciałabym żebyś był, bo wciąż ją kochasz.
- Kogo?
- Zosię.- Wyszeptała, a potem pociągnęła nosem czując jak pierwsza łza skapuje na jej policzek. Dlatego szybko starła ja wierzchem dłoni.
- A więc to wszystko z powodu tego co kiedyś do niej czułem? Żartujesz?! Chodzi o zwykłą zazdrość?- Ksawery z niedowierzaniem pokręcił głową a potem zrobił coś co jeszcze bardziej ją rozeźliło. Roześmiał się. Śmiechem, który być może w jego zamierzeniu miał wyrażać ulgę, ale tak naprawdę zabrzmiał maskowanie i sztucznie. Bo wcale nie był tak szczery jak chciałby udawać Ksawery.
- To wcale nie jest zabawne.- Wycedziła przez zęby rozżalona, że on wciąż nie traktuje jej poważnie. Że wciąż nie chce przyznać nawet przed samym sobą prawdy trywializując podjęty przez nich temat i sprowadzając go do poziomu zwyczajnej, płytkiej zazdrości.
- Ależ jest. Bo Zosia od niedawna jest już szczęśliwa z Arkiem.
- I co z tego? To nie sprawiło, że została wymazana z twojego serca. Wiem, że wciąż ją kochasz.
- Owszem, kiedyś czułem słabość do Zosi, ale teraz to z tobą jestem.
- Tyle, że gdybyś mógł wybrać wybrałbyś ją. I nie zaprzeczaj. Wiem, to. I naprawdę rozumiem, bo w porównaniu z nią wypadam naprawdę blado.
- Wiktoria ja nie…
- …poczekaj, daj mi skończyć. Ja wiem, że Zosia jest cudowną dziewczyną i trudno się w niej odkochać, ale nie mogę trwać z tobą w związku daremnie łudząc się, że kiedyś to nastąpi. Na początku to mi wystarczyło, ale gdy pokazałaś mi czym jest bezinteresowność i czułość…ja nie mogę zadowolić się okruchami. Już nie.
- Przestań pleść już te nonsensy.- Zażądał spuszczając na moment wzrok.- Ja wcale nie kocham Zosi.- By nadać mocy swoim słowom (a raczej przekonać samego siebie co do ich słuszności), lekko potrząsnął jej ramieniem. Ale ona miała już dość kłamstw.
- Tak? To dlaczego mówiąc tego nie możesz spojrzeć mi prosto w oczy? Dlaczego nie powiedziałeś jej gdy cię odwiedziła, że jesteśmy razem nazywając mnie tylko swoją przyjaciółką? Dlaczego przy niej zachowywałeś się tak nienaturalnie bojąc się nawet złapać mnie za dłoń i dotknąć ramienia? Pamiętam też jak na mnie patrzyłeś gdy miałam jej ciało. Teraz tak na mnie nie patrzysz. Owszem, widzę w tym spojrzeniu czułość i pragnienie, ale nie namiętność i ogień. I przede wszystkim nie miłość.
- To jest najbardziej bzdurne…- Chciał zaprzeczyć mówiąc, że plecie kompletne nonsensy, że to co kiedyś czuł do Zosi to była zwyczajna słabość która już mu minęła a to co niby widziała w jego oczach to zwyczajna gra światła albo kobiece urojenia. Tyle, że gdy zamierzał już to powiedzieć popełnił błąd spoglądając jej prosto w oczy. Bo dzięki temu zdołał również spojrzeć w głąb swojego serca co bał się zrobić już od wielu tygodni. I zobaczył w nim prawdę, do której nie chciał przyznać się przed samym sobą. A wtedy opuścił swoją dłoń czując się jak ostatni łajdak.

Gdybyś mógł wybrać, wybrałbyś ją.
Dlaczego nie możesz spojrzeć mi w oczy?
Wiem, że ją kochasz.
Pamiętam jak na mnie patrzyłeś gdy miałam jej ciało.
Wiem, że ją kochasz.
Wiem, że ją kochasz…

Płytki oddech Wiktorii w reakcji na jego milczące przyznanie się do winy sprawił mu prawdziwy ból, dołączając do kolejnych krzywd jakie jej wyrządził. Bo dopiero teraz zrozumiał, że zamiast pomóc tylko jej zaszkodził. Uważał, że dobrodusznie pomaga jej zapomnieć o przeszłości, że może być jej przyjacielem jednocześnie z nią sypiając nie zdając sobie sprawy, iż igra z jej uczuciami. Albo raczej nie chcąc zdać sobie z tego sprawy. I że w ostatecznym rozrachunku tylko ją zranił. Ponadto Wiki była jego antidotum, lekiem na to by wyleczył się z tego co czuł do Zosi. Dzięki niej na jakiś czas o niej zapominał, pozwalał wmawiać sobie, że te zauroczenie ma już dawno za sobą. A przecież ono było czymś dużo większym i głębszym niż sam początkowo podejrzewał. Czymś czego jak trafnie zauważyła Szymborska nie potrafił ukryć nawet w towarzystwie Zofii. Czymś, czego nie potrafił przezwyciężyć bo nie mógł przetłumaczyć swojemu sercu, że ta kobieta nie jest dla niego. Dlatego zamiast tego wmówił sobie, że skoro zależy mu na Wiktorii to pomagając jej, pomoże również i sobie. To wydawało mu się wtedy całkiem sprawiedliwe tyle że, o zgrozo, patrząc na to teraz całkiem trzeźwo to on ją zwyczajnie w świecie wykorzystał, bo bilans związku po jego stronie prezentował się znacznie korzystniej niż po jej. Tym bardziej biorąc pod uwagę to, co już w przeszłości przeszła. Zachował się jak mężczyzna, którego nie znosił który w swojej arogancji wierzy, że choć wykorzystuje kobietę to tak naprawdę jej pomaga. I być może skrzywdził ją nie mniej niż Damian, bo zamiast siłą ramion przywiązał ja do siebie siłą miłości.
- Cholera to nie tak miało wyglądać, naprawdę.- Usłyszał głos Wiktorii po- jak mu się zdawało- bardzo długim milczeniu. I dopiero teraz, zauważywszy że pochyla się nad nim zrozumiał że jakiś czas temu bezwolnie usiadł na krześle nawet nie zdając sobie z tego sprawy. Wciąż nie był w stanie spojrzeć jej w oczy.- Nie chciałam zakończyć tego w ten sposób, nie chciałam wzajemnych wyrzutów czy pretensji. Hej, spójrz na mnie. Ksawery, proszę…- Czując się jak ostatni łajdak z ogromnym trudem zmusił się do spełnienia jej prośby bo to co widział w jej spojrzeniu wciąż go przytłaczało.- Ja nie czuję do ciebie żadnego z tych uczuć, rozumiesz? Wręcz przeciwnie: jestem ci wdzięczna za twoją dobroć.. I…ja cieszę się, że wciąż kochasz Zosię, bo świadczy to tylko o stałości twoich uczuć. Gdybyś tak po prostu w ciągu tygodnia spędzonego ze mną się w niej odkochał ja też nigdy nie mogłaby zawierzyć sile i pewności twoich uczuć. I wiedz, że noce które spędziliśmy razem pozostaną w moich wspomnieniach jednymi z najpiękniejszych.
- Nie mów tak.- Poprosił zbolałym głosem chowając twarz w dłoniach.- Bo i tak czuję się jak ostatni łajdak.
- Nie.- Zaprzeczyła szybko kręcąc głową próbując na niego spojrzeć mimo zasłony łez.- Nigdy tak tego nie odbierałam, musisz mi uwierzyć. Dla mnie naprawdę byłeś bohaterem: kimś kto razem z Zosią pozwolił mi uwolnić się od demonów przeszłości i przypomnieć jaką kiedyś byłam dziewczyną. Boże, nawet nie wiesz ile mi dałeś: ja nigdy nie wiedziałam że kochając się z kimś mogę czuć to co przy tobie czułam. I dziękuję ci nie tylko za to, ale również i za to, że dzięki tobie na nowo nauczyłam się miłości po tak wielu latach. Bo kocham cię, Ksawery. Kocham cię.- Jej wyznanie ogłuszyło go zupełnie, ale nie w taki sposób w jaki się tego spodziewał. Nagle poczuł jak jego serce szybciej bije a umysł zaczyna sprawniej pracować. I zrozumiał co musi zrobić. I czego tak naprawdę chce. Dlatego podnosząc nagle głowę powiedział pewnym głosem:
- Wiktoria, błagam nie kończmy tego. Nie będę kłamał mówiąc, że też kocham cię do szaleństwa, ale zamiast tego powiem że zależy mi na tobie do szaleństwa.- Mówiąc to wciągając dłoń by pogładzić ją po mokrym od łez policzku, a gdy próbowała się od niej odsunąć zamknął jej twarz w obu dłoniach.- Nie chcę cię stracić.
- Przykro mi.- Wiktoria pokręciła głową uwalniając się z jego uścisku. Wiem, że nie czujesz tego samego i wcale cię nie obwiniam. Ale jak mówiłam nie mogę dłużej tego ciągnąć, już nie. Nie mogę w stanie dłużej się okłamywać a zostając z tobą będę zmuszona to robić. A potem znienawidzę ciebie lub Zosię a tego bym nie zniosła bo oboje byliście dla mnie dobrzy. I w ostatecznym rozrachunku znowu znienawidzę samą siebie. Poza tym…poza tym….i tak zasługujesz na kogoś lepszego niż ja: kogoś młodszego i mniej doświadczonego przez los. A i ja powinnam w całości skupić się na nowej roli ucząc się jak być matką. Nawet nie wiem jak Kinga na to zareaguje: może nawet nie będzie chciała mnie znać, ale to nieistotne. Bo ja się nie poddam. Nie opuszczę znów swojej córki i nie będę tchórzem tak jak mnie nauczyłeś. I chcę byś wiedział, że zawsze będę cię pamiętać jako mężczyznę, który po raz pierwszy pokazał mi co to czułość i miłość. To dzięki tobie nauczyłam się kochać i za to ci jeszcze raz dziękuję. A teraz, przepraszam: ale nie chcę byś czuł się jeszcze gorzej gdy będę zalewać się łzami. Bo teraz jest mi ciężko, ale za jakiś czas znów bez jakiegokolwiek zaangażowania będę mogła nazywać cię Studenciakiem. I śmiać się z tego co poczułam do młodszego od siebie faceta.- Usiłowała na koniec zażartować, ale wypadło to bardzo blado. Zmusiła się więc do uśmiechu i wyciągnięcia ręki.- Nie wiem jak to powinno wyglądać, ale żegnaj.- Teraz z kolei to on poczuł jak oczy zachodzą mu łzami. Nie rozumiał jak to się stało: jak w jednej chwili mógł czuć się szczęśliwy z jej powrotu a kilka momentów później powstrzymywać gorycz napływającą mu do gardła z powodu tłumionego bólu. Na dodatek ze świadomością, że to on był temu wszystkiemu winien. Z trudem powstrzymywał się od samolubnej prośby a nawet błagania by jednak na niego poczekała. Ale Wiktoria i w tym miała rację: przez to cierpiałaby tylko jeszcze bardziej. A i on nie chciał przysparzać jej bólu. Tylko Bóg wiedział, że przeżyła go w swoim życiu już dość by i on go jej jeszcze nastręczał. Nie miała racji tylko w jednym: to ona zasługiwała na kogoś dużo lepszego, nie on. I teraz, gdy dzięki niemu otworzyła się na miłość, z pewnością ma dużą szansę go znaleźć. Dlatego więc teraz na samą myśl miał ochotę wyć? Do diabła kiedy stał się takim cholernym egoistą? I jak w ogóle mógł czuć tak silne uczucie do dwóch tak różnych kobiet jakimi była ona i Zosia?
- Odezwiesz się do mnie za jakiś czas, prawda?- Spytał zaraz po tym jak uścisnęli sobie dłonie tak, jakby byli tylko parą dobrych znajomych. Albo właśnie sfinalizowali jakąś transakcję finansową.- Żeby powiedzieć jak miewają się sprawa z twoją córką.
- Ksawery….przykro mi, ale lepiej dla nas obojga będzie jeśli definitywnie urwiemy tę znajomość.
- Więc nie chcesz mnie widzieć już nigdy więcej?
- Sam widzisz, że nic dobrego z tego nie przyjdzie.
- Ale daj mi chociaż trochę czasu.- W końcu nie mógł powstrzymać się od błagania.- Po prostu zróbmy sobie przerwę, okej?
- Nie.- Oznajmiła na koniec twardo, lakonicznie.- To byłoby tylko niepotrzebne jątrzenie ran. Ale życzę ci wszystkiego dobrego. Żegnaj.- Powiedziała, po czym wyszła z kuchni na korytarz gdzie pospiesznie się ubrała. A potem wyszła z mieszkania zostawiając swoje złamane serce tam, gdzie był jego właściciel.

***
Wchodząc do domu, którym kiedyś mieszkała nie mogła powstrzymać odruchu zatkania sobie nosa. Odór na w pół przetrawionego alkoholu mieszał się ze smrodem niemytego ciała, a niektóre z walających się już na korytarzu pustych opakowań po gotowych daniach z cateringu zawierały resztki spleśniałego już jedzenia. Na ten widok poczuła ogarniające ją mdłości dlatego zatykając dłonią usta pognała do okna otwierając je na oścież. Potem zrobiła to samo we wszystkich pokojach. Dopiero w ostatnim zauważyła swojego męża leżącego na kanapie. Mężczyznę do którego mogła czuć tylko litość i pogardę.
- Hej, wstawaj. Hej!- Powtórzyła już głośniej.- Damian do cholery…- Jęknęła zmuszając się by go dotknąć choć wcale nie miała na to ochoty. Mdłości tylko się nasiliły.- Obudź się.
- Juuulia?- Lekko bełkotliwy głos Adamczyka poinformował ją, że w takim stanie raczej niewiele uda jej się wskórać. Ale musiała chociaż spróbować.
- Tak to ja. Przyszłam porozmawiać o naszym rozwodzie. Wczoraj była pierwsza rozprawa na którą się nie stawiłeś.
- Bo byłem zajęty.
- Właśnie widzę.- Prychnęła.- Kiedy ktoś tu ostatnio sprzątał?
- Nie wiem, to ty zwolniłaś sprzątaczkę.- Wybełkotał z trudem.
- Co nie znaczy, że możesz dewastować i niszczyć mój dom. Poza tym o ile pamiętam miałeś się z niego wyprowadzić do końca poprzedniego miesiąca.
-Tu mi dobrze.
- Damian…chciałam rozwiązać to w spokoju i bez rozgłosu, ale mi w tym nie pomagasz.
- Więc daj mi do kurwy nędzy spokój.
- Jesteś żałosny.- Mrugnęła jak zwykle nie reagując na jego wulgaryzmy. I pomyśleć, że kiedyś wydawało jej się, że umie tak pięknie przemawiać. Że oto ma przed sobą mężczyznę, który kwieciste strofy może pisać na zawołanie, a jego oracje mogą zawstydzić nawet wytrawnego pluralistę. Ależ była głupia i naiwna. Ale nie miała zamiaru taka być. Już nie. Owszem popełniła błąd nie słuchając rodziców wychodząc za tego utracjusza, ale nie zamierzała brnąć w niego jeszcze dalej.- Wzywam policję i mojego prawnika. Nie mam zamiaru znosić cię nawet dzień dłużej.- Oznajmiła mu.
- A rób sobie co chcesz. Mam to gdzieś.
- Co się z tobą do diaska to, co? Kiedyś byłeś przystojnym, pewnym siebie mężczyzną który swoją inteligencją potrafił zjednać sobie wielu ludzi. A teraz gnijesz w zatęchłym mieszkaniu za towarzystwo mając jedynie puste butelki po alkoholu. Kiedy to się stało? A może zawsze byłeś nic nie wartym zerem?- W kilku susłach podniósł się z kanapy zaskakując ją jak nigdy dotąd. Zwłaszcza, że chwilę później zacisnął dłonie na jej szczupłej szyi. Zaskoczona potrafiła tyko ciężko przełknąć ślinę.- Co…co ty robisz?- W odpowiedzi tylko się roześmiał, a potem bez słowa puścił. Jednak dla bezpieczeństwa odsunęła się od niego o kilka kroków tak by jednocześnie być bliżej drzwi powoli rozcierając obolałą szyję.
- Zerem? Zerem?- Powtórzył.- A kim ty jesteś pieprzona dziwko bogatego tatusia, hm? Jakie ty masz osiągnięcie?
- Przynajmniej nie doprowadzam cudzych mieszkań do stanu nieużywalności.
- Nie zapominaj, że to również jeszcze moje mieszkanie.
- Już niedługo. Bo prawnik zapewnił mnie, że w sądzie z powodzeniem będę mogła roznieść cię w proch. I doszczętnie cię rozniosę, rozumiesz? Za to wszystko co mi zrobiłeś zniszczę cię. Obiecuję ci to.
- Zniszczę cię…a to dobre…- Roześmiał się znowu, zupełnie bez jakiegokolwiek sensu, a raczej Julia nie mogła się w nim go doszukać. Musiał oszaleć, pomyślała czując się jeszcze bardziej niepewnie w jego towarzystwie. Nie powinna tu w ogóle przychodzić. A już tym bardziej sama. Co prawda kierowca czekał na nią na dole, ale przecież nie miał pojęcia co się teraz z nią dzieje.- Ta suka też tak mi powiedziała na odchodnym. I udało jej się dotrzymać słowa.
- O czym ty mówisz?
- O tej pieprzonej dziwce, która omotała mojego ojca. Mogłem ją zabić: zmiażdżyłbym ją jak małego robaka a ona błagałaby o śmierć zalewając się łzami tak jak wtedy. A przecież sama była sobie winna. Wiem, że tego chciała ale potem udawała że wcale tak nie było. Prowokowała mnie wiedząc, że byłem w niej zakochany.  
- Jesteś… pomylony.- Powiedziała cicho Julia mając nadzieję, że to nie coś dużo gorszego. Wolała jednak myśleć, że słowa już niedługo jej byłego męża są tylko bełkotem pijanego mężczyzny.
- To ona była pomylona! Zabrała mi wszystko: uczucie ojca, wolność i swobodę. To przez nią stałem się tym kim jestem lądując na dnie.

- To możesz zawdzięczać raczej tylko sobie. A teraz żegnam: jak mówiłam mój prawnik się z tobą skontaktuje.- Dodała na odchodnym Julia pospiesznie wychodząc z mieszkania. A towarzyszący jej śmiech Damiana sprawiał, że na całym ciele czuła rozchodzące się dreszcze strachu i grozy. 

16 komentarzy:

  1. Ale szybko niespodzianka fajnie że jeszcze kolejna a nie finałowa

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Jakoś tak mnie naszło na pisanie, wiec sama tez byłam zdziwiona ze tak szybko poszło :) Szkoda tylko ze tak samo szybko nie pisze sie moja praca dyplomowa :(

      Usuń
  2. Genialne oczywiście jak zawsze

    OdpowiedzUsuń
  3. Nie martw się o pisanie pracy przychodzi moment że sama się zaczyna pisać :-)

    OdpowiedzUsuń
  4. Kiedy kolejna cześć?

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. W tej chwili naprawdę ciężko mo to określić, bo na dodatek się przeziębiłam i nie mam na nic siły :( A chcialabym ostatnia cześć napisac porządnie wyjaśniając wszystko co trzeba wyjaśnić.Dlatego uzbrojcie się w cierpliwość: )

      Usuń
  5. Spoko .... Zbroimy się :)
    MT

    OdpowiedzUsuń
  6. Może jakaś króciutka przed przedostatnia część :-)

    OdpowiedzUsuń
  7. Czy wiesz już mniej więcej w jakim czasie pojawi się kolejna część ? :-)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Wiem że was torturuję ale jakos ciężko mi sie zebrac do tej ostatniej części :( Ale zmobilizuję sie w najbliższym czasie żeby już to skończyć a potem ewentualnie zrobię spbie dłuższą przerwę.

      Usuń
    2. To może się nie spiesz tak bardzo :-) bo teraz czekamy ale wiemy że w końcu się pojawi a Twoja zapowiedź dłuższej przerwy to dopiero będzie tortura

      Usuń
  8. Czy będzie koniec tego opowiadania ? Nie chce naciskać ale nie wiem czy mam nadal odświeżac stronkę bo zaraz dwa miesiące minie od ostatniego wpisu :-/

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Będzie, będzie na pewno :) Juz dawno nawet napisalam pare stron, ale jeszcze zastanawialam sie nad zakonczeniem wątku Wiktorii, potem z powodu braku czasu i zyciowych zawirowań jakoś nie miałam ochoty na pisanie. Ale dziś ladna pogoda wiec po pracy zamierzam polezec z laptopem w ogrodzie i wrócić do historii Zamiany.Do konca przyszlego tygodnia (w najgorszym wypadku) zamierzam ją skończyć. Pozdrawiam niecierpliwych i dziękuję za wyrozumiałość

      Usuń
  9. Już rok minął od rozpoczęcia tego opowiadania kiedy planujesz zakończenie ?

    OdpowiedzUsuń
  10. Dlaczego nic nie odpowiadasz ?

    OdpowiedzUsuń
  11. Kiedy wstawisz część?

    OdpowiedzUsuń