Łączna liczba wyświetleń

środa, 7 lutego 2018

Nowy początek: Rozdział XXXVII

Witam wszystkich po kolejnej niestety długiej przerwie. Ale z wolnym czasem teraz więcej niż ciężko, dlatego mam nadzieję że uzbroicie się w cierpliwość zamiast złorzeczyć na moją niesłowność :)
PS: To wciąż nie koniec :) Stety lub nie. Miłego czytania ;)

***

Patrząc na dawno niewidzianą matkę Wiktoria zdziwiła się, że niczego właściwie do niej nie poczuła. Żadnej radości, żadnego żalu, bólu ani nawet cienia smutku czy nostalgii. Czasy, kiedy stojąca obok niej kobieta była jej najlepszą przyjaciółką, bezpowrotnie minęły. Ojczymowi mogła wybaczyć, bo mimo wszystko nie zawiódł jej tak bardzo jak matka: wierzyła mu gdy wyznał, że nie poszedł na policję nie chcąc poddać jej dodatkowej traumie jaką byłaby rozprawa sądowa. Poza tym udowodnił to dodając, że jeśli tylko chce, nawet teraz może być jej świadkiem gdyby chciałaby wnieść przeciw Damianowi zarzut. Ale ona…jej własna matka zrobiła coś niewybaczalnego: nie uwierzyła nie dlatego, że jej nie ufała ale dlatego że nie chciała tego zrobić. Bo straciłaby za wiele. Idealna rodzina, nowy status społeczny, zabezpieczenie finansowe, powszechny szacunek i sobotnie wypady z przyjaciółkami do spa…to wszystko znaczyło dla niej więcej niż własna córka. Co zabawne, Beata nigdy nie mogła zrozumieć, że gdyby miała odwagę to zrobić, że gdyby tylko się do tego przyznała Wiktoria potrafiłaby jej darować zwyczajną ludzką słabość i wygodnictwo. Ale nie mogła jej jednak wybaczyć tego wciąż powtarzanego kłamstwa podczas każdych przeprosin i prób zbliżenia się do niej. Chociaż niewykluczone, że może z czasem Beata samą siebie potrafiła przekonać, że o niczym nie wiedziała tak, iż sama w to uwierzyła. W każdym razie teraz to Wiktorii nie obchodziło: może jedynie tylko trochę ciekawiło.
- Przykro mi, ale nie mam teraz czasu.- Odezwała się pewnym i spokojnym głosem. Zamierzała bez dalszego słowa wyminąć matkę licząc, że tak jak zwykle spuści głowę i pogodzi się z porażką, ale ku jej zaskoczeniu Beata Szymborska- Adamczyk jej na to nie pozwoliła wykazując stanowczość, której Wiktoria u niej nie widziała od ponad dziesięciu lat.
- Wiem, że go dla mnie nie masz i z pewnością nigdy nie będziesz miała, ale chciałam z tobą chwilę porozmawiać.
- Nie o to chodzi.- Tym razem Wiktoria z trudem panowała nad irytacją. Nie znosiła tych pełnych cierpiętniczego bełkotu gadek ludzi usiłujących litością wzbudzić u kogoś określoną reakcję.- Mówię poważnie, muszę gdzieś pilne wyjechać.
- Znalazłaś pracę?
- Nie, to sprawa prywatna.
- Kiedy wrócisz?
- Za kilka dni.
- Wiktoria, proszę nie zbywaj mnie już dłużej w tej sposób.
- Naprawdę jestem zajęta do cholery.- Nie mogąc się powstrzymać rzuciła Wiktoria. Potem poczuła się głupio zdając sobie sprawę, że kilka właśnie przechodzących osób- także jej wieloletnich sąsiadów z recepcjonistą na czele siedzącym przy biurku- na nią patrzy. Dlatego dodała już ciszej:- Oddzwonię.
- Wiem, że tego nie zrobisz.
-  Jeśli teraz nie dasz mi spokoju to na pewno tego nie zrobię. Proszę cię, nie urządzaj żadnych scen.
- Proszę tylko o kilka minut twojego czasu, nic więcej. Poza tym…czy ty płakałaś?- Słysząc ostatnie pytanie Wiktoria poczuła zdradliwą suchość w gardle. A że nie miała zamiaru rozpłakać się przed matką tym razem bardziej stanowczo ją wyminęła wchodząc do windy. Ale gdy tamta zrobiła to samo wybuchła złością, która wyparła nagły przypływ smutku:
- Co ty do diabła robisz?!
- Nie zamierzałam robić tego w ten sposób, ale jeśli tylko fortelem mogę porozmawiać z własną córką to…
-…dobrze już.- Wiktoria biorąc głęboki wdech, który pozwolił jej zachować godność i się nie rozpłakać po raz drugi od początku rozmowy spojrzała na matkę jednocześnie wciskając guzik trzeciego piętra.- Masz dwie minuty.- Dodała. Beata nie odzywała się dłuższą chwilę, więc Wiktoria sugestywnych gestem uniesionych brwi dała jej znak by się pospieszyła. Dopiero wtedy przemówiła:
- Ja…ja chciałam ci tylko powiedzieć, że już niedługo nie będę zawracać ci głowy i powracać niczym powtarzający się wyrzut.- Pani Beata skrzywiła się lekko wypowiadając ostatnie słowo. Wiktoria musiała przyznać, że mimo wejścia w wiek średni jej matka wciąż była bardzo atrakcyjną kobietą. Zaraz jednak skarciła siebie za tę myśl, która pojawiła się nie wiedzieć czemu ani po co w jej głowie.
- Czyżby twój bogaty kochanek Sergio wracał do Hiszpanii a ty razem z nim?
- Sergio nie jest moim kochankiem: poślubił mnie miesiąc temu.
- Przyszłaś tu więc po gratulacje?- Spytała retorycznie udając, że to nie zrobiło na niej żadnego wrażenia choć tak naprawdę wiadomość o ślubie matki bardzo ją zaskoczyła.
- Nie, na to nie liczę. Ale miło mi, że choć na tyle interesowałaś się moim życiem by to wiedzieć.
- Stefan kiedyś coś o tym napomknął: nie łudź się że twoje sprawy przez ostatnie lata cokolwiek mnie obchodziły.
- Nawet gdyby tak było nigdy byś się do tego nie przyznała, prawda?- Spytała retorycznie starsza z kobiet. I znów zapadła między nimi cisza, którą przerwał cichy dzwonek windy zwiastujący dotarcie do celu. Chwilę później otworzyły się drzwi.
- Skoro to wszystko, to...żegnam.- Rzuciła na koniec Wiktoria. I choć sama słyszała że zabrzmiało to niezwykle zimno i chłodno to nic nie mogła na to poradzić. Bo jak miałaby niby pożegnać matkę przez którą spieprzyło jej się życie? Do zobaczenia? Przecież to byłoby kłamstwo. Ona nie chciała jej widzieć. Nigdy więcej. I to nawet dla własnego dobra Beaty. Bo dzięki temu mogła ją pamiętać jako wspaniałą młodą kobietę, która po przedwczesnym wdowieństwie sama brała życie za bary doskonale sobie radząc z wychowaniem małej córeczki. Kobietę, która miesiącami mogła nie kupować sobie nowych ubrań byleby tylko kupić ukochanej jedynaczce markowe spodnie czy zabawkę o którą nawet nie prosiła. I która swoje sprawy stawiała na piątym czy szóstym miejscu, bo najważniejsze dla niej było spełnienie się w roli matki i szczęście córki. Ale od wielu lat przed oczami Wiktoria zamiast tego obrazu miała starannie wystudiowany- choć może i nawet prawdziwy- pokutny wyraz twarzy matki gdy po tym co zrobił jej Damian próbowała wybłagać sobie przebaczenie córki. Kiedy ona właściwie przestała mnie kochać, zastanawiała się w duchu Wiktoria. Czy po tym jak całą swoją miłość przelała na nowego męża Stefana? A może to stało się już dużo wcześniej tylko ona była za mała by to zrozumieć? Może tak naprawdę ciągłą troską i prezentami chciała tylko odkupić coś czego nigdy nie czuła do córki? A może- co było najbardziej prawdopodobne- jej miłość nie była na tyle silna by jeszcze raz znaleźć się na finansowym i towarzyskim dnie?
- Nie…zaczekaj, to nie wszystko. Ja…ja chciałam powiedzieć ci coś jeszcze.
- Więc pospiesz się, mówiłam że nie mam czasu.
- Musimy rozmawiać w windzie?
- Tak do cholery bo nie mam zamiaru wpuszczać cię do mieszkania!
- Rozumiem…W takim razie przejdę do rzeczy. Ja…ja jestem chora. Bardzo chora. Zostało mi niewiele czasu.- Tutaj zrobiła celową pauzę najwyraźniej oczekując jakiejś reakcji. Oczywiście nie doczekała się jej. Pewnie dlatego kontynuowała w tym samym żałosnym tonie:- Lekarze nie dają mi więcej niż pół roku życia. To dlatego chciałam się z tobą spotkać.
- Liczysz na moje współczucie?
- Nie.
- Więc? Jakiej niby reakcji po mnie oczekujesz?
 - Chciałam cię tylko po raz ostatni przeprosić, to wszystko. I byłoby cudownie uzyskać w końcu twoje przebaczenie. Wiem, że jestem winna, ale nie wyobrażasz sobie ile przecierpiałam przez te wszystkie lata, jak wielkim bólem napełnia mnie sama myśl o tamtym okresie, jak bardzo karałam samą siebie. I nawet teraz pomimo tego, że proszę o twoje wybaczenie tak naprawdę sama w głębi swojego serca nigdy nie będę umiała sobie wybaczyć.
Mój ból.
Ja cierpiałam.
Karałam samą siebie.
Złość znów stopniowo narastająca w Wiktorii zaczęła przybierać postać furii nad którą ledwie panowała. Bo ona znowu robiła to samo: znów nie potrafiła przyznać się od prawdy na dodatek siebie obsadzając w roli ofiary a jej dając rolę kata. Najpewniej taki właśnie obraz swojej niewdzięcznej córki odmalowywała i wciąż to robi również przed wszystkimi swoimi znajomymi. 

- Więc po jaką cholerę ten cyrk, hm? Po co mówisz mi o swojej rzekomej chorobie, poczuciu winy i bólu który przeżywasz skoro moje „przebaczam” guzik ci da?
-  Chciałam tylko przyjść tu po raz ostatni.- Piskliwy głosik Beaty wwiercał się w głowę Wiktorii powodując niemal fizyczny ból taki sam jak za każdym razem gdy z nią rozmawiała. A to był przecież dopiero początek jej lamentów.- Poza tym moja choroba nie jest rzekoma. Mam zespół Cushinga: to choroba która atakuje wszystkie hormony siejąc spustoszenie w całym organizmie. Jeśli chcesz mogę podać ci namiary na mojego lekarza, on potwierdzi te słowa. I wcale nie oczekuję w ten sposób twojego współczucia: jedyne co próbowałam na tym wygrać to odrobina twojego czasu. A jeśli pytasz po co mi twoje przebaczenie skoro i tak sama sobie nie przebaczę…to może masz rację. Może tak naprawdę przyszłam tu, żeby jeszcze raz móc cię zobaczyć. Swoją jedyną córkę na której nigdy nie przestało mi zależeć.- W oczach Beaty pojawiły się łzy: piękne i…bardzo teatralne.- Najprawdopodobniej po raz ostatni, bo już niedługo będę tak słaba że nie będę mogła chodzić o własnych siłach a wątpię byś to ty miała ochotę mnie odwiedzać w szpitalu…
- Dość.- Wiktoria w końcu dotarła do kresu wytrzymałości. Dłońmi objęła swoją głowę w daremnej próbie pozbycie się z niej słów matki, które niczym sącząca się powoli trucizna pozbawiały ją mentalnych sił. Chwilę później opuściła je razem z ramionami zaczynając zwodniczo cichym tonem:- Czy ty chociaż raz…teraz, w obliczu swojej śmierci nie możesz być choć trochę szczera nawet wobec samej siebie jeśli nie umiesz być szczera wobec mnie? Na dodatek po swoich kłamstwach żądając ode mnie przebaczenia przez co gardzę tobą jeszcze mocniej niż wtedy?
- Ja wcale nie…
- Nie przerywaj mi do diabła, bo mam zamiar powiedzieć to raz, zamiast narażać się na twoje kolejne wizyty. Dlatego słuchaj mnie uważnie, do cholery. Mam już powyżej dziurek w nosie twoich ciągłych wizyt i cierpiętniczych min. Może nawet sama tak już do nich przywykłaś, że stały się częścią ciebie?  Zresztą nieważne. Nic mnie to już nie obchodzi. Ale skoro nie chcesz mi dać spokoju powiem ci dlaczego nie mogę ci wybaczyć.- Mówiąc to Wiktoria zrobiła kilka kroków w stronę Beaty wbijając w nią stalowe spojrzenie.- Nie mogę znieść tego, że tak łatwo wyrzuciłaś mnie na drugi plan po tym jak poznałaś życie w złotej klatce u boku Stefana. I że bojąc się tego stracić samej sobie wmawiałaś że wszystko jest w porządku. Myślisz, że nie wiem że wtedy mi uwierzyłaś? Myślisz, że nie pamiętam twojego przerażonego wzroku gdy ci o tym mówiłam? Ale chwilę później….chwilę później ty tak po prostu się roześmiałaś mówiąc, że mam zbyt bujną wyobraźnię i znów mi się coś przyśniło. Damian podał mi pigułkę gwałtu a ty zamiast zabrać mnie do lekarza na obdukcję tak po prostu się roześmiałaś.
- Wiktoria ja wtedy naprawdę nie…
- Zamknij się.- Uciszyła matkę wciąż tym samym łagodnym, i dlatego jeszcze bardziej okrutnym i bolesnym, tonem głosu przeczącym wypowiadanym przez niego treściom. Potem kontynuowała tak jak gdyby nigdy nic:- Nie musisz zaprzeczać: ja znam prawdę. Ale powinien ucieszyć cię fakt, że miałam masę czasu by się nad tym wszystkim zastanowić, by znaleźć dla ciebie jakiekolwiek usprawiedliwienie. I bardzo mocno się starałam. Naprawdę. To dlatego przez te wszystkie lata pozwalałam się nachodzić myśląc, że w końcu znajdę powód by ci wybaczysz. Że przestaniesz w końcu udawać nieświadomą i wyznasz, że się bałaś prawdy. Tak zwyczajnie i po ludzku bałaś się tego co stanie się z naszą rodziną po tym jak to co zrobił Damian dotrze do prasy czy naszego otoczenia. Że postąpiłaś egoistycznie i nie jak matka. Ale wiesz co? Zamiast tego wciąż tylko słyszę te same podszywane wyrzutami sumienia kłamstwa, w które sama chciałabyś uwierzyć. Ale choćbyś nie wiem ile razy je jeszcze wypowiedziała one nie staną się prawdą, Beata.  Poza tym do furii doprowadza mnie coś jeszcze. Tobie wcale nie chodzi przecież o moje przebaczenie- to chyba jedyne słowa z których przebija prawda pośród tego całego pokutniczego bełkotu- tylko o wizerunek matki jaki istnieje w twojej głowie i w głowach twoich przyjaciół, choć ja sama od dawna nic cię nie obchodzę. Na dodatek masz tupet przychodząc do mnie i licząc na to, że choć pozwoliłaś mnie zgwałcić młodemu chłopakowi fakt, że jesteś śmiertelnie chora wzbudzi we mnie litość dzięki której ci przebaczę. Nawet w swojej przemowie która miała na celu uzyskać moje przebaczenie nie potrafiłaś wyzbyć się egoizmu podkreślając ile bólu przeżyłaś choć to ja zostałam zgwałcona! Więc jak mogę ci to wybaczyć?! Jak, skoro od mojego cierpienia interesuje cię tylko pielęgnowanie swojego wypływającego z niewłaściwych przesłanek? Tak więc naprawdę oszczędź mi dalszych wizyt i odwiedzin. Ja nie mam zamiaru kłamać mówiąc, że jest mi smutno z powodu twojej choroby skoro od dawna jest mi obojętne to czy żyjesz czy nie. I wcale nie mówię tego żeby cię zranić czy dotknąć.- Dodała Wiktoria widząc jak Beata zalewa się szlochem.- Ale taka jest prawda. Bo nie stać mnie na wybaczenie.- Mruknęła jeszcze cicho po czym wyszła z zamykającej się już windy. A gdy matka została za jej drzwiami głęboko odetchnęła. Wiedziała, że mogła być bardziej dyplomatyczne czy eufemistyczna, ale co to by zmieniło? Poza tym postawa matki zadziałała na nią niczym płachta na byka. Nie wspominając o tym, że w głowie wciąż miała myśl o swoim dziecku, które wciąż mogło żyć. Zbierając się w sobie weszła do mieszkania szybko uzupełniając zapas karmy i wody w pojemniku dla Aleksandra. Nie wiedziała jak długo jej nie będzie ale z pewnością jej nieobecność potrwa kilka dni. Patrząc na toczącą się futrzaną kulkę zastanawiała się czy nie wziąć kota ze sobą, ale po chwili zrezygnowała. Miała mało czasu. Poza tym w najgorszym razie mogła poprosić o pomoc Zosię. No i Ksawerego. Na myśl o nim znów bolesny skurcz przeszył jej serce, ale nie poddała się mu. Dziecko, teraz powinna myśleć o dziecku i o spakowaniu się, a nie nieodwzajemnionej miłości. Dlatego weszła do swojej sypialni wyciągając spod szafy tylko trochę zakurzoną walizkę. To dziwne, ale dopiero teraz uświadomiła sobie, że po odzyskaniu swojego ciała nie wznowiła zatrudniania sprzątaczki. Tylko jakie do cholery do miało teraz znaczenie?
I tak piętnaście minut później, zgodnie ze wskazówkami detektywa Markowskiego jechała w kierunku Łodzi nie mając pojęcia co ją tam czeka i czy w ogóle cokolwiek. Wewnątrz siebie czuła jednak podobne uczucie do tego z jakim obudziła się po tamtej feralnej nocy spędzonej z Damianem: wiedziała, że nic już nie będzie takie samo jak przedtem i że jej życie od tej chwili definitywnie się zmieni obierając zupełnie nowy kierunek. Poza tym bała się samej siebie: nie miała pojęcia czy wiadomość o możliwym istnieniu dziecka bardziej ją cieszy czy martwi. Tym jednak postanowiła martwić się dużo później.
W trakcie jazdy zadzwonił do niej Ksawery: zapewne w końcu dotarł do mieszkania nie zastając jej tam. Albo jednak chciał oznajmić, że nie udało mu się znaleźć dla niej czasu. Jeszcze jedna rzecz, która od dziś  nie powinna jej wcale obchodzić. Dlatego ignorując fakt, że prowadzi samochodów, wzięła do ręki telefon pisząc pospiesznego SMS-a o pilnym wyjeździe w sprawach służbowych. A potem wyłączyła telefon.

***

- Cholera, znowu oszukujesz.
- Wcale nie oszukuję.
- Więc jakim cudem udało ci się wygrać?
- Po prostu jestem świetnym strategiem i ekonomistą.
- Tere-fere.- Zosia posłała Arkowi piorunujące spojrzenie ku radości siedzącej obok nich Marii oraz Ignacego. Właśnie grali w niedawno zakupioną planszówkę „Pięć klanów”, która okazywała się być bardzo pasjonującą rozgrywką. Zwłaszcza dla wcześniej wspomnianej dwójki, która rywalizowała ze sobą jak dzieci. Marysia pozwoliła młodszej siostrze i jej chłopakowi jeszcze trochę się podroczyć, ale gdy wrzaski nie ucichały wykorzystała odrobinę swój stan łapiąc się za brzuch.
- Ooooch.- Jęknęła przykuwając uwagę pozostałych. Szczególnie Zosi.
- Miśka co jest? Chyba nie chcesz przedwcześnie urodzić?
- Niee…tylko na chwilę zrobiło mi się słabo. Zakręciło mi się w głowie.- Dla lepszego efektu ciężarna wciąż z zamkniętymi oczami złapała się teraz za głowę.
- Pójdę do kuchni po jakiś kompres.
- Ja w takim razie pokażę ci gdzie go znajdziesz.- Zaofiarował się Ignacy. Maria posłała mu pełen miłości uśmiech: po kilku wspólnych latach porozumiewali się praktycznie bez słów. Gdy zostali sami spojrzała na Arkadiusza, który przyglądał jej się z jawnym zaciekawieniem. Dlatego postanowiła porzucić cierpiętniczy wyraz twarzy i przyjąć nieco wygodniejszą postawę.
- Nagłe ozdrowienie?- Spytał Żyliński nawet nie zamierzając bawić się w takt.
- Coś w tym stylu. – Odparła mu.- Chciałam zamienić z tobą kilka słów.
- Domyśliłem się. Więc?
- Więc, zacznę od tego że miło widzieć Zosię szczęśliwą nawet jeśli uwielbiasz ją czasami drażnić.
- To część naszego stylu bycia.
- Skoro tak mówisz. Rozumiem, że dobrze wam się układa?
- Tak, nawet bardzo. Nie cieszy cię to, prawda?
- Skąd ta myśl?
- Wiem, że zawsze starałaś się chronić Zosię. Nawet zanim jeszcze zdawałem sobie sprawę z jej uczuć pamiętam jak próbowałaś ją swatać z innymi.
- No cóż, jak widać mi nie wyszło.- Skwitowała to tylko popijając łyk lemoniady. Nie zamierzała udawać, że było inaczej.- Dlatego mam nadzieję, że będziesz dla niej dobry.
- Bierzesz na siebie rolę starszego brata?
- A i owszem. Tylko chyba daruję sobie tę część o straszeniu jeśli spadnie jej włos z głowy, bo w obecnym stanie mogę wystraszyć tylko siebie.
- Nie jest tak źle. Wyglądasz kwitnąco.
- Już mi się nie podlizuj. Kiedy jedziecie do rodziców by podzielić się z nimi radosną nowiną?
- Planowaliśmy zrobić to w przyszły weekend.
- Tchórze.
- No cóż, nawet ty musisz przyznać, że twoja mama potrafi być przerażająca.
- Nie tylko potrafi, ale taka jest. Nie bawmy się w eufemizmy. Ale jak ją znam to bardzo się ucieszy.- Oznajmiła, a potem słysząc dochodzące z korytarza głosy zwiastujące nadejście siostry i męża szybko dodała:- Aha, i na koniec taka dobra rada od doświadczonej mężatki: ustąp jej czasami.
- Chodzi ci o to żebym się podkładał w następnej grze?
- Raczej dał jej lekkie fory.
- Nie ma mowy, gramy uczciwie.
- Jak chcesz.- Maria wzruszyła ramionami. Ale pół godziny później śmiała się głośno razem z obejmującą ją Zosią, która wyrażała w ten sposób swoje zwycięstwo. I już wiedziała, że Arek będzie dobrym kandydatem dla jej młodszej siostrzyczki. Co prawda szkoda Ksawerego, ale cóż…ktoś w końcu musiał przegrać.
Kilka godzin później, Zosia z Arkiem niechętnie opuszczali dom Grabarczyków by wrócić do swoich mieszkań. Arek miał jeszcze nadzieję na wspólny wieczór sam na sam, ale podczas drogi powrotnej zauważył, że Zosia w pewnym momencie odpłynęła. Zrozumiał więc, że jest bardzo zmęczona dlatego nawet jej tego nie zaproponował. Zamiast tego delikatnie pocałunkiem obudził ją gdy dojechali na miejsce. Wiele radości sprawił mu jej szeroki uśmiech, który po chwilowym szoku pojawił się na jej ustach. Jej, nigdy nie pomyślałby że coś takiego może sprawić mu aż tyle radości. Masa drobiazgów na które do tej pory nie zwracał uwagi. Jak choćby to, że gdy podczas wizyty u Marysi siedzieli przy stole, Zosia trzymała jego dłoń zupełnie nieświadomie. I wcale jej nie puszczała.
- Już dojechaliśmy?- Jej zaspany głos przypomniał mu jedną z ich wspólnie spędzonych nocy, które do tej pory zatarły mu się w pamięci. Ale teraz dokładnie pamiętał kształt jej bioder czy ciężar piersi, które trzymał w swoich dłoniach. A także jej kuszące usta drażniące jego klatkę piersiową i ramiona. I burzę loków kontrastującą z jej bladą tylko upstrzoną piegami cerą…- Czemu mi się tak przyglądasz?- Nagle zadane pytanie pozwoliło mu otrząsnąć się ze swoich niewłaściwych rojeń. Pokręcił lekko głową.
- Podjąłem kolejną próbę policzenia twoich piegów.- Skłamał.
- Ha, dzięki makijażowi i tak ich nie policzysz. Ach, Marysia wydaje się całkiem żwawa, ale ja nie mogę się już doczekać kiedy zostanę ciocią. Zostało tak niewiele czasu. W dodatku mam zostać matką…
- Hm?
- Chrzestną, nie pamiętasz?
- Pamiętam tylko…- tylko zastanawiam się co by było gdybyś to ty była w ciąży, pomyślał Arek. I przede wszystkim dlaczego ta informacja nie przeraża go aż tak bardzo jak kiedyś.
- Nieważne, głuptasie.- Zosia szybko się roześmiała dotykając ustami jego policzka.- Do zobaczenia.
- Wpadnę do ciebie jutro, dobrze?
- Byle nie za wcześniej.
- Spokojnie, jeśli chcesz możesz mnie nawet przywitać w piżamie. A potem możemy razem kontynuować spanie.
- Zawsze plotłeś takie bzdury czy dopiero teraz?
- Zawsze.
- Aha.
- Ale spokojnie, da się to wyleczyć.
- Doprawdy?
- Tak. Z reguły gdy tylko je urzeczywistniam to przestaję je pleść.- Zosia roześmiała się, ale chwilę później przybrała poważny wyraz twarzy. Potem spojrzała na Arka.
- Wiesz…wczoraj mówiłam poważnie. Nie chcę byśmy się spieszyli.
- Wiem Zosiu, ale chyba nie czujesz się urażona z powodu niewinnych żartów?
- Nie, po prostu nie chcę byś czuł się oszukany.
- Kochanie- Zaczął Arek biorąc w dłonie twarz Zosi.- Nie czuję i nie będę czuł się oszukany. Wiem, że jeszcze mi nie ufasz i minie trochę czasu zanim znów przestaniesz się bać.
- Nie boję się ciebie, ale naszego związku w ogóle.
- Chodzi o mnie?
- O mnie też.
- Chyba nie rozumiem…
- No cóż…właściwie mam na myśli to, że nawet pomimo tej całej historii z zamianą ciał która mnie spotkała i naszego związku jeszcze przed wypadkiem…każdy związek jest trudny i trzeba o niego dbać. A dla obojga z nas będzie to praktycznie pierwszy raz. Ty oczywiście miałeś wiele przelotnych miłostek, ale żadnej dziewczyny na dłużej. Ja z kolej już dwa razy pomyliłam fascynację z miłością.
- Chcesz powiedzieć, że jednak wcale mnie nie kochasz?
- Nie, skądże. Oczywiście, że cię kocham. Miałam raczej na myśli to, że zanim cię pokochałam nawet dobrze cię nie znałam. Zauroczyła mnie powierzchowność, która w twoim przypadku okazała się być zgodna z charakterem. Ale w przypadku Bartosza zwyczajnie zadowoliłam się ochłapami ciesząc się, że ktoś się mną zainteresował. Nie chcę popełnić tego błędu po raz kolejny.
- Nie popełnisz. A raczej nie popełnimy. Myślę, że twoja przemiana paradoksalnie pomogła nam odzyskać siebie i uświadomić swoje błędy. Sama powiedziałaś, że nie wyznałaś mi prawdy bo nie czułaś się wystarczająco silna by odeprzeć moje przeprosiny. Potem często zastanawiałem się co by się stało gdybyś po prostu mi wybaczyła. Czy dalej zmuszałbym cię do ukrywania naszego związku?
- I do jakich wniosków doszedłeś?- Ośmieliła się spytać dziewczyna, gdy jej chłopak wciąż milczał. Nie wiedziała jednak czy chciałaby znać odpowiedź na to pytanie.
- Prawdę mówiąc do żadnych. Bo nie mam pojęcia co by się stało. Nie wiem czy wtedy miałem w sobie za dużo egoizmu by docenić wartość twojego uczucia a gdy po jakimś czasie ty byś się do mnie zniechęciła nie pozwoliłbym ci odejść. Oczywiście teraz serce podpowiada mi, że jednak bym tego nie zrobił, ale wtedy…Ja byłem bardzo niedojrzały. Kiedyś śmiałem się gdy słyszałem jak ktoś mówił, że dzięki jednemu wydarzeniu odmienił się jego sposób myślenia. Byłem zdania, że nikt tak naprawdę się nie zmienia. Ale z własnej autopsji przekonałem się, że to możliwe.
- Bo to nie jest możliwe, Arek. Ale ty się tak naprawdę nie zmieniłeś. Ty po prostu wydoroślałeś. Wciąż jesteś tak samo zabawny, charyzmatyczny i pewny swoich racji do granic nieustępliwości, ale jednocześnie życie nauczyło cię pokory, która nawet teraz bije z twoich słów.
- Jej, nie wiedziałem że uzewnętrznianie się jest takie żenujące.
- No wiesz co?- Parsknęła ze śmiechem Zosia. Arek jej zawtórował. – To tylko dowodzi moich racji.
- Ale wracając do meritum sprawy: ni w ząb nie rozumiem twoich wcześniejszych wywodów…które chyba mają wiele wspólnego z niezgłębioną logiką kobiecego umysłu…
-…Arek…
-…ale i tak nigdy nie pozwolę ci odejść, więc mam to gdzieś. A teraz wysiadaj w końcu zanim zmienię zdanie i nie będę chciał cię puścić.

***
Wiktoria nigdy w życiu nie sądziła że może być aż tak bardzo zdenerwowana jak teraz, podczas gdy czekała na rozmowę z Eweliną Koperek, (a raczej Antoniewicz bo od wielu lat była już mężatką)  w jej własnym domu popijając kubek mało wyrazistej herbaty. Od jej męża dowiedziała się, że kobieta wciąż pracuje w szpitalu jako położna choć z przyczyn prywatnych musiała zmienić miejsce wykonywanego wcześniej zawodu. Wiktoria od detektywa wiedziała, że pod hasłem „przyczyny prywatne” kryło się zbyt wiele pogłosek krążących wokół szpitala dotyczących prowadzenia nielegalnej działalności przez jego pracowników. To dlatego położna zdecydowała się na przeprowadzkę do Łodzi. I zrobiła to w doskonałym momencie, bo niespełna pół roku później w szpitalu warszawskim wybuchła duża afera związana ze skandalem nielegalnego usuwania dziecięcych płodów. Tego jednak pan Koperek jej nie wyznał. Zamiast tego dowiedziała się co nieco o ich zmarłym dziecku- Marcinie-, które przyszło na świat z chorobą genetyczną co mogło mieć związek z dość zaawansowanym wiekiem ciężarnej. Wiktoria jednak nie mogła pozbyć się cynicznej myśli podszeptującej, że choroba dziecka była karą w odwecie za wszystkie dusze dzieci, które w przeszłości podczas swoich zabiegów zabiła.
Ostatnie pół godziny było więcej niż niezręczne, bo choć starzec miał naturę gawędziarza i bez problemów dzielił się z nią swoimi sekretami (a ona głupia bała się, że nie nikt nie udzieli jej żadnych informacji), to w końcu poczuł się bardzo zmęczony bo zasnął na swoim fotelu przy nieznanym sobie gościu. Wiktoria nie wiedziała wówczas co zrobić: była obca i powinna wyjść, ale wedle zapewnień mężczyzny jego żona miała wrócić do domu 20 minut temu. Mogła oczywiście przyjść tu jutro, ale odkąd  uchylony jej został rąbek tajemnicy każda upływająca minuta była dla niej torturą.
W końcu jednak cierpliwość opłaciła się, bo kwadrans później usłyszała dźwięk przekręcanego zamka a po nim wesołe szczebiotanie.
- Halo, Henryku. Już jestem. Co dobrego przyszykowałeś na obiad, bo….- Dźwięk głosu małżonki najwyraźniej pobudził staruszka, który ocknął się w swoim fotelu. Potem spojrzał na nią, jakby z zawstydzeniem po czym podniósł się z fotela.
- Zwyczajną jarzynową.- Odkrzyknął żonie.- Ale zjesz później. Mamy gościa. Twoja przyjaciółka przyszła nas odwiedzić.
- Przyjaciółka?- Pytającym tonem powtórzyła kobieta wychodząc z korytarza do przejścia niewielkiego pokoju, w którym siedziała  Szymborska.
- W zasadzie to jestem tylko dobrą znajomą…- Wiktoria poczuła, że lekkie nagięcie prawdy nie było dobrym pomysłem gdy tylko spojrzała w twarz Eweliny. To dziwne, ale aż do tej pory nie potrafiła sobie przypomnieć szczegółów jej fizjonomii; tym bardziej po upływie ponad dziesięciu lat. We wspomnieniach była tylko głosem albo rękami które wstrzykiwały jej kroplówkę. Ale teraz, tylko pobieżne spojrzenie pozwoliło jej przypomnieć sobie cały przeżyty koszmar. I fakt, że kobieta która z zimną krwią pomagała przeprowadzać zabiegi aborcyjne nie może być tak naiwna i dobroduszna jak jej mąż.
- Przepraszam, wiem że pewnie mnie pani nie pamięta. Byłam pani pacjentką…wiele lat temu. Czy mogłybyśmy porozmawiać?
- A czego będzie dotyczyła ta rozmowa?
- Mojego…czegoś dla mnie istotnego. Najlepiej w cztery oczy.
- W takim razie ja odgrzeję zupę, kochanie.- Zaoferował się Henryk. Gdy zostały same Wiktoria podjęła swoją opowieść starając się przedstawić swoją sprawę w sposób szybki i rzeczowy. Jednak już po paru zdaniach zrozumiała, że popełniła kolejną gafę. Spojrzenie Eweliny wyraźnie mówiło, że nie chce wracać do przeszłości co zresztą sama jej zakomunikowała:
- Proszę wybaczyć, ale nie mam pojęcia o czym pani mówi.
- Niech mnie pani posłucha: nic mnie nie obchodzi kogo pani w przeszłości zabiła albo skrzywdziła; chcę tylko wiedzieć co stało się z dzieckiem które wtedy pani dałam.
- Jak pani śmie tak mnie oczerniać?! Nigdy nie przeprowadzałam żadnych aborcji: wręcz przeciwnie pracuję jako położna i pomagam dzieciom przychodzić na świat. Proszę stąd wyjść.
- Przepraszam, nie o to mi chodziło. Ja tylko…
- Proszę opuścić mój dom zanim wezwę policję.
- Pani Ewelino, chcę tylko wiedzieć co stało się z  moim dzieckiem.
- Ja nie mogę pani w tym pomóc. Żegnam.
- Wiem, że ono…że moja córka żyje. Wynajęłam detektywa. Nie chcę w jakikolwiek sposób pociągać panią do odpowiedzialności prawnej….
- Czy pani jest głucha? Już mówiłam, że nie mam pojęcia o pańskim dziecku. Myli mnie pani z kimś. I proszę nie podnosić głosu.
- W takim razie proszę przestać udawać albo poinformuję pani męża o całej sprawie. Tego pani chce?- Wymowna cisza powiedziała jej więcej niż słowa. Wiktora w duchu pogratulowała sobie nie dając poznać po sobie radości jaką poczuła. Rozgrywka w końcu jeszcze nie była wygrana.
- Dobrze, ale nie tutaj.- Usłyszała w końcu cichy głos Eweliny Antoniewicz.- Mogę się z panią spotkać wieczorem. I nie we własnym domu.- Żeby mieć czas na wymyślenie wiarygodnej bajeczki, pomyślała Wiktoria ale na głos powiedziała:
- Niestety to niemożliwe. Ale możemy na chwilę wyjść na spacer. Albo rozmawiać tutaj przy panu Antoniewiczu.- Rozgniewała ją, widziała to wyraźnie. To świadczyło o tym, że jej córka wciąż musi żyć skoro to było dla niej aż takie ważne. Inaczej nie spowodowałaby aż takiej złości. Tylko jak zmusi ją do powiedzenia gdzie może być jej malutka córeczka? Detektyw miał trzy tropy, jednak wiązały się ze sprawdzaniem ich i dokładną weryfikacją a co za tym idzie utratą masy czasu. Poza tym Ewelina mogła ostrzec przyszywaną rodzinę dziewczynki. Czy więc podjęła złą decyzję pragnąc bezpośredniego starcia? Może powinna przyjąć inną strategię? Zagrać na emocjach lub odwołać się do jej rodzicielskich uczuć? Tyle, że Wiktoria jakoś nie potrafiła sobie wyobrazić by kobieta biorąca czynny udział w wielu aborcjach mogła wykazywać się głębią uczuć. Inaczej nie potrafiłaby wykonywać swojego zawodu.
- Dobrze.- Usłyszała w końcu Wiktoria słowo wypowiedziane bardzo niechętnym głosem.- A więc zapraszam, za domem mamy małą altankę. Tam będziemy mogły spokojnie porozmawiać.

***
Szlochała bardzo długo nie mogąc się opanować; właściwie sama nie wiedziała dlaczego. Przecież usłyszała tylko całą prawdę. Bolesną a wręcz druzgocącą, ale prawdę. Głupcem jest jednak ten kto myśli, że prawda wyzwala. Tak naprawdę pozwala tylko dostrzec jak małostkową mamy naturę albo jak wiele błędów popełniliśmy. Błędów, których nie można naprawić.
- Przepraszam, dobrze się pani czuje?- Niespodziewany głos, który rozległ się obok niej uświadomił Beacie Szymborskiej- Adamczyk, że już nie jest w windzie sama. Pospiesznie przetarła więc otwartą dłonią oczy. Potem spojrzała na młodego mężczyznę w długich włosach niedbale związanych w kucyk. To było pierwsze co rzuciło jej się w oczy.- Proszę pani? Mogę jakoś pomóc?
- Ja…nie, dziękuję.
- Na pewno dobrze się pani czuje?
- Tak…to znaczy nie. Ale nie sądzę by akurat pan mógł coś naprawić. Zwłaszcza, że przyczyna mojego smutku wydarzyła się już dawno temu.
- Ach…- Mrugnął niezdarnie Ksawery rozumiejąc co oznacza czarny kolor kostiumu wytwornej kobiety.- Straciła pani kogoś.
- Czy straciłam? Właściwie tak.- Szepnęła jakby do siebie. Potem jeszcze raz spojrzała na nieznajomego.- Przepraszam, nie będę zabierać panu czasu i blokować wjazdu.
- Na pewno nie potrzebuje pani pomocy?
- Nie, dziękuję.- Odparła jeszcze kobieta po czym wyszła z windy. Poczuł jakąś dziwną myśl, że gdzieś już ją widział, ale była tak niedorzeczna, że szybko ją porzucił. Gdy w końcu został został sam, po raz kolejny wykręcił numer Wiktorii. A jej komórka wciąż nie odbierała. Nie był zmartwiony, ale zaczął się niepokoić. Wiktoria potrzebowała jego pomocy, a zdawkowa wiadomość o wyjeździe właściwie niczego nie wyjaśniała. Czyżby znalazła nową pracę? A może po prostu chciała go zobaczyć, ale rzeczywiście coś jej wypadło? Nie miał pojęcia, dlatego przyjechał pod jej mieszkanie. Gdy jednak kilka minut później okazało się, że jest puste postanowił wrócić do siebie.
Gdy jakąś godzinę później zadzwonił klient zgłaszając nowe zamówienie na stronę internetową a on wszelkie szczegóły notował w swoim małym notesie, nie zauważył niczego szczególnego. A już tym bardziej braku niewielkiego zdjęcia o którym dawno już zdążył zapomnieć.

***
Żyła.
Jej córka żyła i w tej chwili mieszkała w północnej części łodzi u rodziny kuzynki Eweliny Antoniewicz, Agnieszki która 3 lata temu zmarła. Dziewczynka mieszkała więc ze swoimi dziadkami, bo mąż Agnieszki jak wyjaśniła jej położna gdy został wdowcem nie chciał zajmować się przybłędą.
- Stefan chciał mieć potomków i przez lata starali się z Agą o dzieci. Ale ona zawsze marzyła o dziecku. Lubiła dzieci i nieustannie chciała z nimi przebywać. Często chodziła na spacery do parków i placów zabaw byleby móc tylko je obserwować. O takich jak ona mówi się często stworzony do macierzyństwa. I Agnieszka rzeczywiście taka była. Tyle, że Bóg poskąpił jej tej łaski jak to często w życiu bywa, bo nie mogła donosić ciąży: za pierwszym razem poroniła w ósmym, potem dwunastym i kolejno w piętnastym tygodniu. Ostatni raz zdarzył się niespełna miesiąc przed twoim porodem, dlatego gdy zostawiłaś tę wiadomość o tym bym zaopiekowała się twoim dzieckiem od razu pomyślałam o niej. To znaczy kilka dni później gdy okazało się, że Kinga jednak nie umrze.
- Kinga?- Wyszeptała Wiktoria.
- Tak nazwała ją Agnieszka. Ale sama nie wiem jak to dziecko przeżyło: naprawdę uważałam, że powinna umrzeć dla swojego własnego dobra. To przecież była końcówka szóstego miesiąca. W całej swojej wieloletniej karierze nie spotkałam się z tak wczesnym wcześniakiem, który zdołałby przeżyć więcej niż dobę albo kilka godzin. To po prostu za wcześniej dla jego mózgu, organów wewnętrznych czy dróg oddechowych. I nie da się naprawić tych zmian, są praktycznie nieodwracalne, a przynajmniej tak się we współczesnej medycynie uważa. Bo nawet jeśli fizyczne mankamenty pozwoliłyby takiemu wcześniakowi na funkcjonowanie to nie do końca ukształtowany mózg albo płuca…nie wiem co za cud sprawił, że Kinga jednak przeżyła. Oczywiście teraz, z biegiem lat medycyna się rozwinęła i uratowanie dziecka w dwudziestym czwartym a nawet trzecim tygodniu ciąży wydaje się być możliwe, ale jednak mimo wszystko jest to bardzo trudne.
- To znaczy, że ona…że Kinga nie do końca…czy ona jest kaleką?
- Kinia? A skąd. Nie znam bardziej żywego dziecka od niej: co prawda nie może uprawiać żadnych sportów z powodu astmy: to właściwie jedyna z konsekwencji przedwczesnego porodu jaką u niej dostrzegam. Fizycznie.
- A…psychicznie?
- A psychicznie to szkoda gadać. To najbardziej nierozgarnięte dziecko jakie znam: istny tajfun i wariatka. Ale spokojnie, mówię to w dobrym tego słowa znaczeniu. Psychicznie też z nią wszystko w porządku. Dlatego powiedziałam, że to prawdziwy cud.
- Ma pani jakieś jej zdjęcie?
- Tak, ale nie zamierzam ich pani pokazywać. Opowiedziałam pani prawdę wyświadczając przysługę której nie musiałam robić, dlatego mam nadzieję że pani spełni moją. Proszę zostawić tę sprawę.
- Słucham?
- Kinga straciła kobietę, którą ona sama i reszta świata uważała za swoją biologiczną. Potem również ojca, który jako jedyny oprócz mnie i pani teraz zna prawdę o tym iż jest dla niej obcym człowiekiem, ale ona jest przekonana że tata po prostu ją porzucił. Wie pani jaki to ciężar dla dziecka a tym bardziej dojrzewającej panny? Dlatego niech pani pozwoli by w spokoju wychowywała się u dziadków. Tam jest szczęśliwa. Proszę więc pozwolić jej taką pozostać. Poprosiła mnie pani o to ponad dziesięć lat temu i zamierzam dotrzymać słowa. Ale musi mi pani w tym pomóc.
- Ale ja nie mogę teraz tak po prostu dać sobie z tym spokoju. Nie po tym co usłyszałam.
- Ha, doskonale o tym wiem. Myśli pani, że jest pierwszą która przychodzi do mnie dowiedzieć się co stało się z jej dzieckiem? Wiele razy na aborcję było za późno, więc takie noworodki odsyłałam potem do domu dziecka. A po latach ich matki powodowane wyrzutami sumienia albo spóźnionym instynktem kontaktowały się ze mną prosząc o jakiekolwiek informacje. Ale ja nigdy się nie ugięłam. Nie dawałam im ich.
- Więc czemu powiedziała pani prawdę mi?
- Miałam w swoim życiu tysiące pacjentek. Tysiące. I wcale nie przesadzam. Odbierałam czasami po dwa lub trzy porody dziennie, a w weekendy…sama pani wie czym się zajmowałam. I może mi pani nie uwierzyć, ale mimo to i mimo upływu czasu wciąż pamiętam młodą szczupłą brunetkę leżącą na szpitalnym łóżku. A także jej martwe spojrzenie.- Dodała patrząc prosto w oczy Wiktorii.- Spojrzenie zupełnie inne od tego którym teraz pani na mnie patrzy. Poza tym pamiętam co panią spotkało: pamiętam tego ważniaka w garniturze który przychodził cię odwiedzać oraz twoją pożal się boże lamentującą matkę. Niech pani powie, oskarżyła pani tego który panią skrzywdził?
- Na to zabrakło mi odwagi. A potem…dopiero po wielu latach zrozumiałam że nienawiść nie pozwala mi zapomnieć o przeszłości. I chyba…chyba zdołałam się z tym pogodzić.
- No cóż tak to jest, że winę ponoszą najbardziej bezbronni. Ale mimo to proszę o spokój dla Kingi. Ona nawet nie wie o pani istnieniu.
- Nie chcę rujnować jej życia. Chcę tylko ją poznać, nic więcej.
- Więc co jej pani powie, hm? Że jest przyjaciółką jej zmarłej mamy? I że tylko przez przypadek wygląda pani identycznie jak ty?
- Naprawdę jest do mnie podobna?- Przerywanym ze wzruszenia głosem spytała Wiktoria. Ewelina w geście bezsilności na chwilę przymknęła oczy.
- Nie uda mi się pani odwieść od tego pomysłu, prawa?
- Nie.
- Ma pani rodzinę?- Choć nagła zmiana tematu zaskoczyła Wiktorię odparła zgodnie z prawdą;
- Nie.
- Męża albo stałego partnera?
- Nie.
- Tak też myślałam. Była pani za dobrą dziewczyną by móc udźwignąć to co cię spotkało, ale mimo wszystko miałam nadzieję że pani się uda.
- Ma pani o mnie mylne zdanie.
- Nie sądzę. Wiele w życiu widziałam. A teraz chodźmy do domu. Skoro i tak pani pojawienie się rozpęta burzę to równie dobrze może pani zostać jeszcze trochę. I może znajdę parę zdjęć Kingi.

1 komentarz:

  1. Genialne i stety że to jeszcze nie jest finał dla mnie może być kilka części

    OdpowiedzUsuń