Rozdział pisany na szybko, ale do piątku nie będę miała wolnego wieczoru, więc stwierdziłam że albo dziś albo dopiero za dwa tygodnie. Ewentualne korekty zamieszczę dopiero jutro albo w innej wolnej chwili podczas jazdy do pracy, dlatego niech was nie rażą ewentualne literówki.
Tak więc miłego czytania ;)
***
Wizyta
u Marysi bardzo poprawiła humor Zosi pozwalając uciec w świat macierzyństwa i
związanych z tym trosk. Do tej pory myśl o byciu ciocią była dla niej dość
abstrakcyjna: mówiąc szczerze, praktycznie w ogóle się tym nie interesowała. Przed
samą sobą tłumaczyła to faktem, iż miała więcej rzeczy na głowie niż
rozmyślanie o tym- w końcu wypadek i jego konsekwencje nie były bagatelą;
prawda jednak była taka, że zachowywała się egoistycznie nie wspierając siostry
w również trudnym dla niej okresie. Teraz sama dziwiła się sobie i temu jak
bardzo skoncentrowała się na wypadku i zamianie.
Wiktoria
natomiast w tym samym czasie odwiedziła Ksawerego pod pretekstem „zgubienia”
podczas ostatniej wizyty bransoletki. Oczywiście jego śmiech gdy go o tym
informowała podczas telefonicznej rozmowy nie zniechęcił jej ani trochę: to
nawet lepiej że Iksiński przyłączył się do jej gry. Nie była tylko pewna czy
zaakceptował już jej reguły. Ale już jej głowa w tym, by się na nie zgodził.
Szczęście
jej sprzyjało, bo w mieszkaniu i tego wieczoru nie było Arka. Było za to paru
innych kolegów Ksawerego: powinna się wcześniej domyślić, że nie zgodziłby się
na jej wieczorną wizytę, gdyby był sam. Tak więc chcąc zostać, zmuszona była
robić dobrą minę do złej gry w duchu zastanawiając się czemu tych trzej gościów
aż tak dosadnie wyraża stereotypowych informatyków. No bo każdy z nich miał wygląd
hipisa, dziwną fryzurę i niedbałe ubranie. Serio, u Ksawerego to aż tak nie
raziło: poza tym wiedziała że pod tymi nijakimi luźnymi koszulami skrywa smukłe
ciało. I czuła, że zabawnie byłoby zanurzyć dłonie w jego grubych długich
splotach włosów…Ach, szkoda że najpewniej nie będzie miała okazji zrobić tego
dzisiaj, ale cóż podobno czekanie podkręca apetyt.
-
To co gramy drugą rundkę?- Rzucił w pewnym momencie któryś z gości, chyba
Robert. Aczkolwiek Wiktoria nie była tego pewna, bo nie wsłuchiwała się w słowa
Ksawerego kiedy jej to dyskretnie mówił (bo kiedyś Zosia miała z nimi styczność,
więc dziwnie wyglądałoby gdyby nawet nie pamiętała ich imion). Ale była za to
na 100% pewna, że kolejnej gry w Makao nie zniesie.
-
A może poker? Ewentualnie Brack jack?- Rzuciła bez większego przekonania nie
licząc na to, że ktokolwiek z nich się na to zgodzi. Ale na szczęście dla niej
tak się właśnie stało.
-
Czemu nie?- Roześmiał się jeden z nich.- To przynajmniej trochę bardziej
interesujące.
-
No, i możemy urozmaicić naszą grę
rozbieraną kolejką.- Dodał drugi.
-
Rafał.- Zwrócił mu uwagę Ksawery.- Przypominam, że jest wśród nas pani.
-
Pani nie ma nic przeciwko.- Odparła mu szybko Szymborska mrugając do niego
okiem na co on w odpowiedzi posłał jej gniewne spojrzenie. To znaczy w jego
mniemaniu gniewne, bo jej wydawało się być niesłychanie seksowne. Musi mu kiedyś
o tym powiedzieć, bo inaczej będzie ją jeszcze bardziej nakręcać.
-
Takie poczucie luzu to ja lubię.-Podsumował to Robert.
Koniec
końców zdecydowali się grać na małe kwoty pieniędzy: nieco wzmogło to ciekawość
gry. Potem jednak znacznie ciekawsza okazała się gra w prawda czy wyzwanie.
Wiktorię ciekawiło zwłaszcza wszystko to co dotyczyło Ksawerego dlatego z uwagą
słuchała tego jak koledzy żartobliwie wspominają o jego wcześniejszych
wybrykach. W pewnym momencie wypłynęła nawet historia aplikacji, którą zrobił
specjalnie dla Zosi. „Sprzedał” go Artur nie mając pojęcia, że prawdziwa
adresatka aplikacji nawet nie wiedziała o jej istnieniu. Ale Wiktoria
korzystając z okazji zachęciła go by jej ją zaprezentował. Była jej niezmiernie
ciekawa także dlatego, że Iksiński dość mocno protestował przeciwko zobaczeniu
jej przez nią. No ale nie takie opory zdarzyło jej się łamać.
Rzeczywiście,
anonimowana bajka o smutnej królewnie która na końcu spotyka zabawnego i
przebojowego księcia z bajki nie mogła nie wywołać uśmiechu na czyjejś twarzy.
Tyle, że na jej o dziwo nie wywołała. Oczywiście uśmiechnęła się parę razy gdy
któryś z gości zauważył jej reakcję, ale tylko na pokaz. Nawet nie obejrzała
jej do końca.
-
Jest super, Ksawery. Napijemy się jeszcze? Tylko może czegoś mocniejszego niż
piwo?- Zaproponowała mając nagle ochotę by się upić. Korzystając z ogólnego
harmideru Ksawery zdecydował się ją poinformować, że fakt iż się upije nie
spowoduje iż pozwoli jej tu zanocować. Machnęła tylko na to ręką. W
ostateczności przecież może wynająć taksówkę. Albo jechać tramwajem. Będąc
Zosią zmuszona była zrobić tak już kilkakrotnie i wcale nie okazało się to być
takie złe.
Potem
było już tylko gorzej: w pewnej chwili zadano jej pytanie czy gdyby mogła
zmienić coś w swoim życiu unikając jednego dnia to co by to było. O dziwo wcale
nie pomyślała o dniu wypadku gdy stała się kimś innym tylko o tamtym feralnym
dniu gdy została zgwałcona. Ale może wcale nie świadczyło to o tym, że woli
życie Zośki od swojego? Po prostu gwałt był raczej czymś co w skali
nieprzyjemności plasował się znacznie dalej niż zamiana ciała. Pytanie
nastroiło ją dosyć melancholijnie: zaczęła rozważać, zastanawiać się, planować.
Pomyślała na przykład, że jedna z nich koniecznie powinna zmienić pracę. I tym
kimś nie mogła być ona. Dlatego Piegusek jako Wiktoria powinien ją awansować
tak by jak najszybciej przejęła swoje dawne stanowisko. Ona z kolei może
skorzystać ze swoich wpływów i znaleźć pracę w innym banku- w sumie nawet na
kierowniczym stanowisku radziła sobie zdumiewająco dobrze biorąc pod uwagę jej
brak doświadczenia. Choć niewątpliwie swój udział miała w tym Jowita, co
musiała niechętnie przyznać. Za to kwestię mieszkania miała już w zasadzie
załatwioną: od przyszłego tygodnia znów miała w nim zamieszkać. Pozostała
jeszcze kwestia państwa Niemcewiczów: czy powinni poznać prawdę? Czy lepiej aby
wciąż trwali w nieświadomości przelewając swoje uczucia w stronę zupełnie obcej
im kobiety? To też było nie fair. W końcu nie byłą ich młodszą córką, choć
gdyby miała być szczera z samą sobą to bardzo ich polubiła. I czuła, że
nietrudno byłoby jej ich pokochać gdyby sobie tylko na to pozwoliła. Ale co z
Zosią? Czy miała ją tego pozbawiać? Nie wspominając już o wielu innych
drobiazgach: jej dawnych znajomych, staniu się przyszłą chrzestną matką dla
dziecka Marysi choć nie łączyło ich żadne pokrewieństwo czy też teoretycznym
braku prawo jazdy. Będzie zmuszona jeszcze raz podchodzić do egzaminu by stróże
prawa się do niej nie przyczepili…Cholera, czemu na filmach to się wydaje być
takie łatwe?
O
tym wszystkim myślała podczas drogi powrotnej do domu gdy Ksawery zgodził się
na to by ją podwieźć. Przezornie spodziewając się kłopotów postanowił
ograniczyć swoje drinki tylko do soku z lodem tak by uniknąć pułapki jaką z
pewnością szykowała na niego Wiktoria. Pokręcił lekko głową gdy akurat stali na
światłach: sam nie rozumiał czemu właściwie się na to godził. Owszem, jej
polowanie na niego było całkiem zabawne, ale przecież trwało już zdecydowanie
za długo. Dlaczego wiec nie odbierał jej jako namolnej irytującej erotomanki
tylko zabawne podchody? Czy definitywnie nie kazał jej się od siebie odczepić
skoro istniało ryzyko, że myśląc o niej jak o Zosi zapomni się na tyle by
jeszcze raz powtórzyć to co stało się w jej mieszkaniu…
Nie,
powiedział głośno w swoich myślach uświadamiając sobie coś, z czego do tej pory
nie zdawał sobie sprawy. Bo on już dawno przestał traktować Cruellę w ciele Zosi jako dziewczynę w której się
zakochał. Dla niego była Wiktorią Szymborską. Złapał się nawet na tym, że
podczas ostatniej rozmowy z prawdziwą Zosią obserwował jej ciało mając pełną
świadomość, że należało i powinno ono należeć do Wiktorii. I że już od dawna
potrafi oddzielić te dwie kobiety od ich obecnego wyglądu. A przede wszystkim,
że- o zgrozo- jakimś cudem polubił tę bezczelną brawurę Wiktorii. Może to
dlatego dyskretnie obserwując ją podczas jazdy zauważył jej zamyślenie i
próbował rozgryźć jego przyczynę.
-
Usnęłaś na tym siedzeniu? Chyba nie wypiłaś aż tyle by się upić?
- Wyobraź sobie, że mam mocną głowę. Przynajmniej teraz.
- Wyobraź sobie, że mam mocną głowę. Przynajmniej teraz.
-
W swoim ciele tak nie było?
-
Musisz mnie irytować?
-
A ty pytanie cię zirytowało?
-
A jak myślisz?
-
Przyjmijmy po prostu, że zamieniliśmy się rolami i teraz moja pora by cię
wkurzać. – W odpowiedzi parsknęła.- Co to miało znaczyć?
-
Ty nikogo nie umiał być wkurzyć tak naprawdę. Zirytować owszem, ale nie
wkurzyć.
-
Nadal nie rozumiem.
-
No wiesz, za miły z ciebie facet. Grasz fair i nie zadajesz ciosów poniżej
pasa; masz swój nazwijmy to kodeks.
-
Ty nie?
- Nie. I tym się różnimy. Ja nie boję się zadawać bolesnych ciosów. I nie przejmuję się tym, że dotknę kogoś bardziej jeśli zaatakuję personalnie jego przyjaciela czy matkę.
- Nie. I tym się różnimy. Ja nie boję się zadawać bolesnych ciosów. I nie przejmuję się tym, że dotknę kogoś bardziej jeśli zaatakuję personalnie jego przyjaciela czy matkę.
-
Ależ ty jesteś bezwzględna.- Nie odpowiedziała, bo nie spodobało się jej,
że z niej kpił mówiąc o tym w tak
dobroduszny sposób. W ogóle była na niego wściekła nie do końca wiedząc za co.
No, może miała to coś wspólnego z wizytą jego przyjaciół i tym że niejako ją w
nią wkręcił. Kilkanaście dni temu zastała w jego mieszkaniu tego małego potwora
Kamila, a teraz jego kolegów. Przecież gdyby o tym wiedziała, to by tu nie
przyszła. Ona chciała tylko go pieścić, dotykać, całować…nawet nie musiało by
się to skończyć seksem. Ale on traktował ją jako małą dziewczynkę z której
można sobie pożartować. Dlatego postanowiła to zmienić. Czas skończyć bawić się
w subtelności jeśli nie pomagają. I przyjąć inną strategię. Strategię
bezpośredniego ataku.
-
Zatrzymaj tu samochód.- Zażądała.
-
Co się stało?
- Nic po prostu go zatrzymaj.
- Nic po prostu go zatrzymaj.
-
Chyba nie masz zamiaru wymiotować co?
-
Zrób co mówię okej?- Westchnęła w końcu zirytowana faktem, że on wciąż wydaje
się być bardziej rozbawiony niż zaciekawiony.
-
Tak jest, proszę pani.- Zasalutował jej posłusznie zjeżdżając na pobocze.- A
teraz wyjaśnij mi lepiej co jest gra…
Nie
dokończył, bo zwyczajnie nie zdążył. Gdy tylko zgasił silnik a dłoń wciąż
trzymał na skrzyni biegów, Wiktoria szybko rozpięła swoje pasy wskakując na
jego siedzenie. On wciąż był przypięty do fotela kierowcy, więc nawet gdyby
bardzo chciał nie mógłby się od niej uwolnić. Inna sprawa, że raczej tego nie
chciał. Oczywiście wolał zwalić winę na totalne osłupienie i zaskoczenie,
ale…No właśnie: ale. Nie miał pojęcia co dokładnie dla niego znaczyło: ważne
było to że prawda była zgoła inna. I że nawet jakby miał czas i warunki do tego
by pozbyć się Wiktorii ze swoich kolan to nie zrobiłby tego.
To
z ciekawości, tłumaczył sam sobie czując jak w ciągu tych kilku sekund szybko
bije mu serce zanim jej usta spoczęły na jego wargach. Zanim jej język nie
rozpoczął penetracji sprawiając, że zapomniał o tym gdzie jest…ale tylko tego.
Bo wciąż wiedział z kim jest; wiedział, że kobietą którą całuje jest Wiktoria.
I choć miała ciało Zosi ani na moment nie zapomniał o tym szczególe. Dlatego
choć pod palcami czuł jej bujne kędziory a duże piersi co i raz ocierały się o
jego tors mimo grubej kurtki którą miał na sobie, to temperament kobiety którą
miał na kolanach wyraźnie wskazywał mu kogo tak naprawdę pragnie. I gdy
początkowe osłupienie minęło przyłączył się do jej gry.
Szymborska
szybko wyczuła tę kapitulację odrywając od niego swoje usta, a potem wciąż z
twarzą znajdującą się blisko niego spojrzała prosto w oczy. Gdy zrobił to samo
uśmiechnęła się. I choć skłamałby gdyby stwierdził że nie było w tym pewnej dozy samozadowolenia z siebie i
satysfakcji z osiągnięcia obranego celu, to jednak było w tym uśmiechu coś
jeszcze. Jakaś nić delikatności i autentycznej radości świadcząca o tym, że
naprawdę pragnie tego co tu się działo. Że pragnie jego poddania nie tylko tego
by udowodnić mu, że może z nim zrobić co tylko chce, by zrobić to dla zabawy.
Może to dlatego tego nie przerwał. Gdyby tylko dostrzegł w jej wzroku coś
jeszcze: poczucie zwycięstwa albo czystą złośliwość…ale może sam siebie
oszukiwał. Wiedział doskonale, że „polowała” na niego tylko dlatego że
denerwowała w ten sposób Zosię. Potem może zwyczajnie robiła to z przekory
widząc że go to wkurza, ale na pewno nie z prawdziwej chęci. Przynajmniej tak
myślał do tej pory. Albo jak każdy facet pocieszał się, że to musi koniecznie
chodzić tylko o niego a nie o obojętnie jakiego samca. Ale w tej chwili prawdę
mówiąc miał to kompletnie gdzieś. Dlatego gdy Wiktoria próbowała się od niego
odsunąć- zapewne tylko po to by się wygodniej umościć- nie pozwolił jej na to
znów przyciągając jej głowę do swojej. Potem zsunął usta w kierunku podbródka i
szyi językiem znacząc ślad wszelkich wgłębień i wypustek napotkanych na swojej
drodze. Dodatkowo jego bodźce zostały wzmocnione przez niezwykle kobiecy zapach
perfum które właśnie dotarły do jego nozdrzy. Nie była to wcale subtelna
kobieca woń kwiatów z nutką owocowej świeżości cytrusowego szamponu Zosi, ale
prawdziwa pełna sprzeczności mieszanka zapachowa kusząca swoją wyrazistością i
intrygującym połączeniem wielu egzotycznych przypraw. Zapach mocny i
intensywny, który bez słów mówił, że kobieta która go używa jest seksowna i
zdaje sobie z tego sprawę. I że pragnie kusić. To sprawiło, że zadrżał. Pragnął
jej i nic więcej go nie obchodziło. Nawet miejsce w jakim się znajdowali albo
to kim była. Albo raczej kim nie była…
Jeśli to ma być Ksawery
to nie chcę zabrzmieć na zadufaną w sobie, ale on najpewniej jeśli zgodzi się
na to byście…byście w ten sposób zbliżyli się do siebie to najprawdopodobniej
zrobi to tylko dlatego, że masz moje ciało.
Ta
ostatnia myśl przeszła przez głowę Wiktorii ogłuszając ją niczym potężny dzwon.
W uszach wciąż jej szumiało- co z pewnością było spowodowane nadmiernym
podnieceniem- ale oprócz tego zrozumiała, że postępuje bardzo głupio. Ksawery
wcale jej nie chciał: zrozumiała co
chciała jej przekazać Zosia podczas jednej z ich ostatnich rozmów. Wciąż kochał
Pieguska, a że miała jej ciało stanowiła dla niego niejako substytut.
Miłość.
Właśnie
to uczucie przebijało przez aplikację do wywoływania uśmiechu którą dla niej zrobił,
a którą ona niedawno obejrzała: Ksawery naprawdę kochał Zośkę co zresztą
kilkakrotnie powtarzał nawet jej samej. I nie, wcale nagle nie stała się
altruistką by uznać takie zrządzenie losu za przeciwieństwo- guzik miała jego
uczucia albo to czy po ich wspólnej nocy będzie mu trudniej czy łatwiej
zapomnieć o Piegusku. Ale do diabła, nie chciała by całował ją myśląc o Zosi.
Owszem, traktowała go jako chwilową rozrywkę, ale to nie znaczyło, że może
sobie wyobrażać że sypia z prawdziwą Zośką! A tak z pewnością było, bo w jego
ruchach dostrzegła czułość. Jej, Wiktorii, nikt by tak nie całował. Przecież
się nie lubili. Ba, ona nawet tego nie chciała. Dlatego bez żadnego słowa
wyjaśnienia przerwała ich fizyczny kontakt z powrotem zjeżdżając na swoje siedzenie.
Potem otworzyła drzwi pasażera.
-
Co ty robisz?- Ksawery dopiero wtedy poprzez opary pożądania zdołał
zarejestrować to co się właśnie stało.
-
Nic, muszę lecieć. Było przyjemnie. Na razie.
-
Do cholery wsiadaj, przecież…
-
Dam sobie radę, to już niedaleko. Cześć!- Jakąś przytomną częścią swojej
świadomości już docierało do niej, że zachowała się jak idiotka, ale im
bardziej zdawała sobie z tego sprawę tym szybciej biegła.
Ksawery
natomiast siedział w swoim aucie nie ruszając się z miejsca jeszcze przez
jakieś pięć minut próbując się uspokoić. Początkowo chciał nawet za nią biec:
dotarło jednak do niego że to zupełnie bez sensu bo i co by jej powiedział? Nie
miał pojęcia. Potem jednak zrozumiał, że coś musi zrobić. Dlatego wyjął telefon
z kieszeni kurtki i wybrał jej numer. Gdy usłyszał popową melodię niedaleko
siebie zrozumiał, że zostawiła swój telefon. Odruchowo wziął go do ręki
zerkając na wyświetlacz „Mój Ksawcio”, tak właśnie go podpisała. To było w
zasadzie bez znaczenia, pewnie większości swoim byłym kochankom nadawała różne
pseudonimy. Ale to słowo „mój”…chyba zachowywał się jak wariat doszukując się w
tym jakiegoś podwójnego znaczenia. Świadczyła o tym nawet jej dezercja. Bo gdy
był niechętny uwodziła go z godną podziwu determinacją. A dziś, teraz gdy całym
sobą jej na to odpowiedział, gdy dał się pokonać ona tak po prostu to
przerwała. Zupełnie jakby straciła nim zainteresowanie. Byłby po stokroć naiwny
i głupi gdyby interpretował to inaczej. Powinien od początku traktować jej
słowa jako prawdziwe nie doszukując się w nich ukrytych znaczeń. Oto do czego
go to doprowadziło: wyszedł na kompletnego łosia. Ale mimo to ta świadomość
specjalnie go nie zdołowała, wręcz przeciwnie: nawet się uśmiechnął.
-
No, to teraz czas na twój ruch Wiktorio. Zobaczymy czy skorzystasz z wymówki
zostawienia u mnie telefonu czy też dzisiejsze zwycięstwo nade mną ci
wystarczy.
***
Arek
spędził wieczór na spacerowaniu, bo dobrze mu to robiło. Myślało mu się wtedy
dużo lepiej i był wówczas znacznie bardziej zdystansowany. A tego mu teraz było
trzeba. Praca w banku, zmiana mieszkania…to co go teraz czekało było
nieuniknione. I na pewno potrzebne. Myśląc o dawnym sobie teraz widział jak
bardzo był egoistyczny i niedojrzały, jak myślał tylko o dniu jutrzejszym a
swoje planowanie ograniczał wyłącznie do zdecydowania gdzie wyjedzie na
wakacje. Gdy tak teraz na to patrzył nie dziwił się, że Zosia nie chciała z nim
być. Wręcz przeciwnie: dziwił się, że w ogóle się w nim zakochała. Albo raczej
zauroczyła, bo gdyby go kochała tak łatwo by się w nim nie odkochała.
Wrócił
myślami do ich pierwszego spotkania gdy jeszcze jako kilkuletni szkrab
przyszedł w odwiedziny do sąsiadów. Pamiętał, że już jako ośmiolatka
fascynowała go jej piegowata buzia i rude włosy które z czasem właściwie utraciły
swój ogień zmieniając się w ciemny kasztan. I że lubił na nią patrzeć. Tak po
prostu, bo jej wygląd wydawał mu się być intrygujący a dla małego chłopca
wszystko co odmienne zawsze budziło ciekawość. Uśmiechnął się przypominając
sobie jak kopnęła go w kostkę gdy przy pierwszym spotkaniu zaraz po
wypowiedzeniu swojego imienia dodał, że ma piegi na buzi. Nie wyszło to zbyt
fortunnie i było głupie, ale w końcu czego można oczekiwać od kilkulatka. Niespełna
pięcioletnia Zosia popłakała się wówczas uciekając w ramiona rozbawionej matki.
Pamiętał, że potem było mu przykro, ale ona nie chciała przyjąć jego
przeprosin- notabene tylko trochę wymuszonych przez własną mamę.
Potem
przez najbliższe dwa lata widywał ją sporadycznie: nawet na wspólnym podwórku
nie chciała się z nim bawić aż do czasu pójścia przez nią do przedszkola. Wtedy
bardzo się bała i choć nie chciała tego po sobie poznać cieszyła się gdy on
jako uczeń trzeciej klasy podstawowej wskazywał jej właściwie pomieszczenia
lekcyjne. On też się z tego cieszył: pamiętał jak niemal pęczniał z dumy czując
się niejako super bohaterem. Z czasem się zaprzyjaźnili zapominając o
niefortunnym początku: oczywiście była to przyjaźń bardzo burzliwa- w końcu dla
kilkulatków fakt bycia w odmiennej płci jest przeszkodą prawie nie do
przeskoczenia, ale im się to jakimś cudem udało. Gdy Arek wyjeżdżał za granicę
mała Zosia miała łzy w oczach wymagając na nim obietnicę by dzwonił do niej tak
często jak tylko będzie mógł. Wówczas przytaknął i wtedy po raz pierwszy ją
zawiódł, bo już po trzech miesiącach zapomniał o swojej obietnicy.
Zaklimatyzował się w nowej szkole, poznał innych kolegów, wszedł w wiek
nastoletni. Jedenastolatka nie była dla niego równorzędnym partnerem. Ale mimo
to po jego powrocie nie wypominała mu tego: z autentyczną ciekawością
wypytywała go o to co robił, co widział, kogo poznał. I z czasem ich dziecięca
przyjaźń zamieniła się w inną, bardziej dojrzałą. Ale on wciąż jej nie
doceniał; wciąż gnał za czymś o czym nie miał pojęcia. Wciąż poznawał nowe dziewczyny,
bawił się, zbywał jej żartobliwe uwagi o tym że powinien w końcu dojrzeć. I
zawodził jeszcze wiele razy.
Odruchowo
jego nogi zaniosły go w miejsce, w którym Zosia lubiła przebywać, mówiąc że
wsłuchując się w szumiącą rzekę pod mostem można się wyciszyć. Kpił wtedy z
niej albo się dobrodusznie naśmiewał, ale ona traktowała to całkiem poważnie.
Teraz siedząc na jednym z metalowych drągów musiał przyznać jej rację. To
miejsce naprawdę napełniało spokojem i jakimś dziwnym rodzajem pokory.
-
Nie za zimno na wieczorny spacer i siedzenie na metalowym drągu?-
Niespodziewane pytanie zadane mu kilka minut później pośród całkowitej ciszy
tak go zaskoczyło, że omal nie wpadł do płytkiej wody.- Przepraszam, nie
chciałam cię przestraszyć. – Dodała dorosła wersja tej małej dziewczynki o
której jeszcze niedawno myślał.
-
Nie szkodzi.- Odparł.- Nie wiedziałem że tu będziesz.- Wyjaśnił tak jakby mogła
podejrzewać, że zrobił to specjalnie.
-
Przecież wiem. Jeszcze godzinę temu nawet ja sama nie wiedziałam, że tu będę.
Ale po odwiedzinach Marysi chciałam przemyśleć parę spraw…czemu się uśmiechasz?
-
Bo ja przyszedłem tutaj w dokładnie takim samym celu.- Wyjaśnił nie dodając nic
więcej. Bo i nie wiedział właściwie co. To była ich pierwsza rozmowa od tamtej
kłótni w jej mieszkaniu gdy ostatecznie wyjaśnili sobie wszystko. Gdy oboje
przekonali się, że to co między nimi zaszło jest nie do naprawienia. Chociaż
teraz…teraz wydawało mu się to nie mieć żadnego znaczenia.
-
Słyszałam, że planujesz się wyprowadzić od Ksawerego.
-
Tak, chyba nie ma większego sensu w tym byśmy wciąż mieszkali razem. Ostatnio
niezbyt się dogadywaliśmy.
-
Pewnie tak. Ja też się wyprowadzam. To znaczy z mieszkania Wiktorii.
Postanowiłyśmy zaakceptować to co nas spotkało i przestać żyć życiem tej drugiej.
-
Przykro mi.
-
Niepotrzebnie. Może tak miało być i tyle. Już dawno przekonałam się, że
gdybanie nic nie daje. Poza tym wciąż żyję, prawda? Może gdyby nie przemiana
wcale by tak nie było.- Przed dłuższą chwilę oboje milczeli: on siedząc na
podłużnej konstrukcji mostu, ona stojąc niedaleko niej wpatrując się w wodę. W
końcu tym razem to Arek odezwał się jako pierwszy:
-
Przepraszam za to, że nazwałem cię rudą piegowatą wiewiórką.
-
Co?
-
Mówię o naszym pierwszym spotkaniu.
-
Ach tak…już pamiętam. Masz na myśli tamten moment gdy przyszedłeś do mojego
domu ze swoją mamą.
-
Tak.
-
Nie szkodzi. Zresztą teraz daleko mi do niej, prawda?
-
Skąd: zawsze możesz założyć perukę. A ja mogę ci domalować parę piegów.-
Uśmiechnęła się zerkając na niego kątem oka.
-
Nawet nie wiesz jak mnie to wtedy ubodło. Dostałam wtedy na imieniny książeczkę
z opowiadaniami o księżniczkach i przeżyłam bolesne rozczarowanie, bo żadna z
nich nie była ruda albo chociaż piegowata. A na drugi dzień zjawiłeś się ty i
mi to wypomniałeś. Tamtego dnia przysięgłam sobie, że zawsze będę cię
nienawidzić.
-
Serio?
-
Aha. Ale potem było już tylko lepiej: podrzucałeś mi cukierki do plecaka,
dawałeś wygrywać w bierki, woziłeś na tym śmiesznym małym rowerku dzięki czemu
nie spóźniałam się na mój ulubiony serial…także bardzo korzystałam na twoim
poczuciu winy.
-
Wiedziałaś, że te cukierki były ode mnie?
-
Jasne, że tak. Raz nawet widziałam jak bezpośrednio je tam podrzucasz. Ale ty
chciałeś żebym o tym nie wiedziała, więc udawałam że tak jest.
-
Raz powiedziałaś mi, że to na pewno od Pawła.- Miał na myśli jednego z ich
kolegów z osiedla.- Zrobiłaś to specjalnie?
-
No cóż, zabawnie było obserwować wtedy twoją reakcję.
-
Byłaś okrutna.
-
To jeszcze nic. Gdy wróciłeś z Niemczech miałam jeszcze lepiej. Prawie moje
wszystkie koleżanki kochały się w tobie, więc dzięki tobie byłam niezwykle
popularna. Od czasu do czasu nawet zapoznawałam cię z którąś z nich w zamian za
odpowiednie profity.
-
Nie wierzę! A ja myślałem, że to były przypadkowe spotkania.- Żachnął się.
Zosia z kolei się roześmiała. Jak miło było wrócić do wspomnień. Nawet jeśli miały gorzko-słodki posmak. Bo
wiedziała, że nigdy już nie wrócą. Że nigdy nie będzie młodą dziewczyną z burzą
loków na głowie a on tym beztroskim chłopakiem. Że nigdy nie wrócą już do
przyjaźni, bo przekroczyli jej granicę, nawet jeśli wciąż dobrze się rozumieli.
Ale teraźniejszość ich od siebie rozdzieliła. On też chyba zdał sobie z tego
sprawę dokładnie wtedy gdy zrobiła to ona sama, bo ich spojrzenia się spotkały.
I wcale nie było tam miejsca na rozbawienie.
-
Przepraszam cię, Zosiu: naprawdę. Wiem, że to tylko słowa które nic nie znaczą,
ale nic więcej nie mogę zrobić. Nie potrafię w inny sposób wyrazić tego jak
bardzo mi przykro. Chcę tylko byś wiedziała, że moje uczucie do ciebie było
szczere. A jeśli nawet w to nie wierzysz to uwierz w moją przyjaźń i
przywiązanie. Chociaż w to.- Choć tego nie chciała w jej oczach pojawiły się
łzy. Były to łzy nostalgii i żalu spowodowanego niespełnioną miłością; owszem
była w nim pewna doza bólu, ale całkiem nieznaczna.
-
Wiem, naprawdę to wiem.- Potwierdziła.- Ostatnie miesiące pomogły mi to
zrozumieć. A także to, że moja miłość do ciebie była zaczątkiem pewnej obsesji
i jednocześnie czymś bezpiecznym, bo chyba w głębi siebie wiedziałam, że nie
będzie mogła się ziścić. Że jesteśmy
zbyt różni i powinniśmy pozostać przy przyjaźni. Żałuję, że wymogłam na tobie
coś więcej.
-
Ty wcale nie…
-
Tak było Arek. Teraz rozumiem co chciałeś mi powiedzieć mówiąc, że nie
przyznałeś się od razu po naszej wspólnej nocy iż ona nic dla ciebie nie
znaczyła. Gdyby nie moje żądania i chęć zmuszenia cię do odwzajemnienia moich
uczuć może sama bym to wcześniej zrozumiała. Poza tym podłością było z mojej
strony ukrywanie swojej przemiany. Gdy wykrzyczałeś mi ostatnio moje własne
samolubstwo dotarło do mnie, że rzeczywiście taka byłam. Pamiętam jak gryzłeś
się tym, że mogę się nigdy nie obudzić nie wiedząc iż jestem Wiktorią. I
czerpałam z tego prawdziwą satysfakcję. Ale
ta kara nie była odpowiednia.
-
Teraz to już pewnie nie ma żadnego znaczenia, prawda? Poza tym byłaś w bardzo
trudnej sytuacji musząc oswoić się z nowym wyglądem ale i tożsamością. Nie
potrafię nawet zrozumieć przez co ty i Wiki musiałyście przejść.
-
Tak, parę razy szczerze żałowałam że nie umarłam wtedy podczas upadku. Ale
teraz czuję się dziwne wolna: uporana z bolesną przeszłością i
teraźniejszością. Cieszę się, że cię tu spotkałam.
-
Ja też. Mam nadzieję, że kiedyś wybaczysz mi to jakim byłem palantem.
-
Ja…zdaje mi się, że już ci wybaczyłam.- Arek ostrożnie wstał podchodząc do
niej. Sam nie wiedział właściwie czy pozwoli mu na jakikolwiek kontakt
fizyczny, ale ku jego uldze to ona zrobiła pierwszy krok mocno go obejmując.
-
Czy…czy ty…to znaczy może kiedyś umówmy się na kawę? Albo pójdziemy do klubu
5&6? – Sam nie wiedział dokładnie dlaczego to powiedział. Czy naprawdę
chciał i był gotowy na rozpoczynanie wszystkiego od nowa? I tym bardziej z
Zosią jako Wiktorią?
-
To chyba nie jest dobry pomysł.- Odparła odsuwając się od niego. Chwila
porozumienia minęła uświadamiając mu, że nie była niczym więcej. I sam nie
wiedział co właściwie czuje w związku z jej odpowiedzią. Smutek? Rozczarowanie?
A może jednak ulgę?- To byłoby zupełnie bez sensu: tym bardziej że oboje
jesteśmy zupełnie innymi ludźmi niż byliśmy jeszcze rok temu. Ja nawet całkiem
dosłownie.- Wysiliła się na żart. Potem dodała już całkiem poważnie:- Ale chcę
byś wiedział, że życzę ci jak najlepiej. I wcale nie musisz odchodzić z Krezus
Banku.
-
Wiesz o tym?
- Tak, Wiktoria mi powiedziała. I proszę nie rób tego. Nie ze względu na mnie. Obiecuję, że ze swojej strony nie będę utrudniać ci pracy. Jesteś dobry w tym co robisz. No, oczywiście wtedy gdy się nie obijasz.- Roześmieli się oboje.
- Tak, Wiktoria mi powiedziała. I proszę nie rób tego. Nie ze względu na mnie. Obiecuję, że ze swojej strony nie będę utrudniać ci pracy. Jesteś dobry w tym co robisz. No, oczywiście wtedy gdy się nie obijasz.- Roześmieli się oboje.
-
Zimno już. Odwieźć cię do domu?- Zaproponował chwilę później widząc, że
zadrżała.
-
Nie, wrócę autobusem.
-
Zmarzniesz. A ja zaparkowałem kawałek stąd. Chodź.
-
Skoro tak…- Mrugnęła nie chcąc wdawać się w zbędne dyskusje. Ale podczas drogi
do swojego mieszkania nie wymieniła z nim więcej niż kilka zdań. I czuła się z
tym całkiem dobrze. Dopiero gdy znalazła się w swoim mieszkaniu i nałożyła
karmę Aleksowi poczuła w oczach piekące łzy sama nie wiedząc dokładnie
dlaczego.
***
-
Hej, możesz mi w końcu powiedzieć dlaczego nie chcesz jechać do Ksawerego po
telefon tylko każesz to zrobić mi?- Zapytała Zosia dwa dni później Wiktorię.
-
Hm, to dość skomplikowane.
-
Nie jestem aż tak tępa jak myślisz.
-
Nie o to chodzi…po prostu nie chciałabyś tego wiedzieć.- Zofia spoważniała
trafne odgadując przyczynę tego stanu rzeczy. A nawet ją wyolbrzymiając.
-
Więc ty i Ksawery…?
- Nie, no co ty: nic między nami nie zaszło. Po prostu odwiózł mnie do domu bo ja trochę wypiłam. I tyle. W jego samochodzie zostawiłam telefon.- Zosia przed samą sobą starała się udawać, że słysząc to wcale nie poczuła ulgi.
- Nie, no co ty: nic między nami nie zaszło. Po prostu odwiózł mnie do domu bo ja trochę wypiłam. I tyle. W jego samochodzie zostawiłam telefon.- Zosia przed samą sobą starała się udawać, że słysząc to wcale nie poczuła ulgi.
-
Okej, więc czemu nie chcesz odebrać go sama?
- Bo zwyczajnie nie mam czasu.
- Bo zwyczajnie nie mam czasu.
-
Możesz to zrobić nawet teraz, podczas lunchu. Spokojnie zdążysz. – Nic na to
nie odpowiedziała połykając złość. Bo przecież Piegusek miał rację: mogła to
zrobić sama. Ale nie, wolała zachowywać się jak kretynka utwierdzając tylko
Ksawerego w przeświadczeniu, że to co się stało coś dla niej znaczyło. Była
cholernie ciekawa co sobie o niej teraz myślał, jak zinterpretował jej
zachowanie. Czy uważał, że celowo go prowokowała tylko udając odważną kochankę
gdy w rzeczywistości wcale nie chciała iść z nim na całość? A może traktował to
jako jeszcze jedną z jej gierek? Żałowała, że tego nie wie i się nie dowie. Ale
nie mogła dłużej tego ciągnąć.
-
Okej, nieważne. Lepiej powiedz co u ciebie i Arka, bo zauważyłam że wczoraj
rozmawialiście.
-
To nie to o czym myślisz. Po prostu spotkaliśmy się przypadkiem dwa dni temu i
załatwiliśmy wszelkie spory. Ale to między nami niczego nie zmienia.
-
Jasne.
-
Bez tej ironii proszę.
-
Okej, ale jaki widzisz sens w tym by się oszukiwać? Oboje wciąż coś do siebie
czujecie.
-
To nieprawda. A nawet gdybym rzeczywiście chciała się z kimś związać, to na
razie nie mogę. Wciąż muszę jeszcze przetrawić swój nowy wygląd.
-
Rany, ale wymówka…
-
I kto to mówi? Dziewczyna która nie chce odebrać telefonu od faceta z którym
chciała się przespać.
-
Po prostu stwierdziłam, że to nie jest fair wobec ciebie.
-
Akurat.
-
Serio.
-
Jak chcesz. Tylko pamiętaj, że ja mogę do niego wpaść najwcześniej w piątek.
-
Nie jutro?
- Nie. Dziś i jutro oglądam nowe mieszkania, może któreś przypadnie mi do gustu.
- Nie. Dziś i jutro oglądam nowe mieszkania, może któreś przypadnie mi do gustu.
-
Trudno, poczekam.
-
Okej.- Skomentowała to tylko Zosia wracając do pracy. Wciąż nie mogła rozgryźć
zachowania Wiktorii. O co jej chodziło? Miała szczerą ochotę wypytać o to
Ksawerego, ale z drugiej strony…może naprawdę nie chciała tego wiedzieć?
Zostawiwszy
sprawy tak jak stoją w środę i czwartek skupiła się na oglądaniu swoich nowych
potencjalnych mieszkań. Jedno z nich naprawdę przypadło jej do gustu, dlatego
zdecydowała że jeśli do końca tygodnia nie znajdzie niczego lepszego to je
wynajmie.
W
piątek po pracy zaopatrzyła się w dobre wino pamiętając, że Ksawery ma dzisiaj
imieniny. Miała zamiar wpaść tylko na chwilę, ale gdy już dotarła do swojego
starego mieszkania Iksiński zaproponował jej kawałek niedawno zamówionej pizzy
i coś do picia. Nie wypadało jej się nie zgodzić. Nawet gdy w mieszkaniu zjawił
się Arek sytuacja nie stała się niezręczna jak się tego obawiał Ksawery.
Wyglądało na to, że pogodzili się z Zosią. Nie znaczyło to jednak, że do siebie
wrócili. Ponieważ wymagała tego grzeczność, zaproponował współlokatorowi
jedzenie i poczęstował winem. I choć po Arku widać było brak wszelkiej ochoty
to jednak zgodził się by usiąść z nimi przy stole jedząc późny obiad (albo
wczesną kolację, zależy jak na to patrzeć). W pewnej chwili Ksawery rzucił
nawet:
-
Prawie jak za dawnych czasów, nie?- Miał to być oczywiście żart, ale wcale nim
nie był. A przynajmniej dla Zosi. Bo nic nie było tak jak dawniej. Tak
cholernie się bała. Bała się samej świadomości tego, że już do końca będzie
musiała funkcjonować jako Wiktoria Szymborska. Że nikogo nigdy nie pokocha tak
jak kochała Arka. I jednocześnie niczym pies ogrodnika jakaś jej część
żałowała, że on wciąż nie kocha jej. Nie żeby chciała do niego wrócić, skądże.
-
Prawie.- Potwierdził Arek.
-
Aha.- Mrugnęła z kolei Zosia. Potem dodała:- Wlejesz tego wina jeszcze i mi?
Chyba mam ochotę porządnie pożegnać swój stary dom. W sumie fajnie nam się razem mieszkało nie?
-
Jasne.- Potwierdzili to obaj. Arek jednak jakby z mniejszym przekonaniem. Co to
znaczyło? I czy to w ogóle coś znaczyło? Nie, była chyba idiotką wciąż o nim
myśląc skoro sama już go nie chciała. Albo to on nie chciał jej. Zresztą
nieważne: po prostu im obojgu nie było to po drodze.
Dwie
godziny później wstawiona, siedząc na dywanie grała w scrabble z byłymi już
współlokatorami. Gra była zdecydowanie bardzo utrudniona, bo każde z nich
wypiło już sporą ilość alkoholu. Ale nie przeszkadzało im to dobrze się bawić.
Dopiero koło pierwszej w nocy któryś z chłopaków pomógł jej dostać się do
swojego byłego pokoju. Wtedy też zdjęła swoje rzeczy z wielkim trudem kładąc
się do łóżka. Zanim jednak zasnęła czuła całą sobą (jak tylko czuć może to
osoba pijana), że musi natychmiast porozmawiać z Wiktorią, a ponieważ ta nie
odbierała telefonu nagrała jej tylko jakąś wiadomość. Potem pogrążyła się już w
sen.
***
Pamiętając
strzępki wczoraj spędzonego wieczoru, Zosia spodziewała się, że przywitanie
poranka nie będzie zbyt przyjemną czynnością. Dlatego odzyskawszy już
świadomość, nie otwierała od razu oczu mając nadzieję, że to złagodzi kaca. Co
prawda nie czuła bólu głowy, ale bała się że ten nadejdzie właśnie wtedy gdy
ona wstanie z łóżka. Dlatego postępując bardzo głupio i naiwnie zarazem
odczekała parę minut zanim się na to zdobyła. Gdy to zrobiła, stwierdziła, że
musiała zabalować mocniej niż jej się to wydawało, bo zamiast w swoim starym
pokoju, wylądowała w jakiejś obcej sypialni. Kątem oka zobaczyła naprzeciwko siebie
rozczochraną Wiktorię. Uśmiechnęła się do niej przepraszająco, na co tamta
zrobiła to samo. Musiałam wczoraj jeszcze przyjechać tutaj taksówką by oddać,
pomyślała w końcu wstając z łóżka. I wtedy zdała sobie sprawę z dwóch rzeczy.
Po pierwsze, wydawała się sobie być większa. A po drugie…a po drugie to
naprzeciwko niej znajdowało się olbrzymie lustro, co oznaczało że…
-
O mój Boże!- Wrzasnęła podbiegając do zwierciadła. Potem podbiegła do łazienki
także szukając w niej lustra jednocześnie dotykając poszczególnych członków
swojego ciała: włosów, brzucha czy nóg. Ale wszystko się zgadzało: nawet ta cholerna
blizna na nadgarstku. Jakimś cudem odzyskała swoje dawne ciało co znaczyło, że
Wiktoria najprawdopodobniej też. Uświadomiwszy to sobie popędziła do telefonu.
Jednocześnie uszczypnęła się kilka razy bojąc się, że to niezwykle realistyczny
sen. Ale nic na to nie wskazywało. – Znów jestem sobą do cholery!- Krzyczała
nie wiadomo do kogo nie mogąc przestać opanować radości.- Wiktoria, odbierz.
Cruella!- Mamrotała do komórki słysząc, że Szymborska nie podnosi telefonu.
Dopiero wtedy zerknęła na wyświetlacz: dochodziła dopiero siódma rana. Nie
dziwota, że po tym jak się wczoraj upiła ciało Wiktorii musi się zregenerować…
Pędząc w kierunku szafy narzuciła na siebie pierwsze lepsze spodnie i bluzkę a
potem ograniczając się do zamknięcia wejściowych drzwi i wzięcia ze sobą
torebki pomknęła na zewnątrz. Chciało jej się śpiewać i tańczyć, ale
ograniczała się tylko do uśmiechu. A przynajmniej się starała. Jednocześnie wciąż
się bała, że ta iluzja zaraz zniknie, że znów stanie się Wiktorią, że się
obudzi. Dlatego jadąc metrem patrzyła na odbicie swojej twarzy w szybie
zadowolona, że je widzi. Ignorowała przy tym spojrzenia innych ludzi. Oni nie
rozumieją jej radości. Nie mają pojęcia, że przez ostatnie kilka miesięcy nie
była sobą całkiem dosłownie.
Pół
godziny później była na miejscu waląc w dzwonek do drzwi z konsekwencją godną
podziwu najbardziej upartego dzięcioła. Dlatego wcale nie zdziwiła się gdy
zanim drzwi się otworzyły doszedł jej uszu protestujący jęk.
-
Pali się czy co? Wiktoria, nie wiesz która jest godzina?- To był Ksawery.
Zaspany i potargany, jakby wczorajszy ale to całkiem zrozumiałe po wczorajszej
popijawie. Jej się jakoś upiekło. Za to po obudzeniu Wiktoria pewnie będzie na
nią wściekła.
-
Wiem przepraszam, ale to pilne. Ona wciąż tu jest?
-
Kto? Zosia? Tak, jeszcze śpi. Chociaż po tym twoim porannym alarmie to…
-
Nie, nie Zosia. Wiktoria.
-
Przecież wiem, że…- Urwał. Potem potrząsnął głową, szeroko otworzył oczy. Następnie jeszcze raz potrząsnął głową i na nią spojrzał. Nie wiedziała co zobaczył w jej
twarzy ale wytrzeszczył oczy jeszcze bardziej.- O matko…Zośka?!- W odpowiedzi
tylko się roześmiała podchodząc do niego i mocno przytulając. Cudownie było to
zrobić gdy partner miał podobny do ciebie wzrost.
-
Kto się tak dobijał…?- Zza drzwi swojego pokoju wychylił się Arek. Miał na
sobie tylko krótkie szorty, które sprawiły że Zosia boleśnie przypomniała sobie
ich wspólną noc. Szybko jednak otrząsnęła się ze wspomnień. A potem wysunęła z
objęć Ksawerego patrząc na Żylińskiego.
-
Cześć Arek.
-
Wiktoria? Co ty tu robisz tak rano?- Ksawery rzucił jej porozumiewawcze
spojrzenie, a gdy skinęła głową odezwał się:
-
To nie Wiktoria, Arek.
-
Jak to nie Wiktoria, przecież widzę, że to ona.
-
Znów jestem sobą, to ja Zosia.- Dodała wzruszając ramionami z trudem panując
nad łzami wzruszenia.- Dlatego muszę zobaczyć się z Wiktorią. Pamiętam, że wczoraj
wieczorem zasnęłam w swoim starym pokoju, więc zakładam że ona wciąż tam jest?
-
Jezu, to nie na moje pojęcie.- Jęknął Ksawery.- Ale tak, wszystko wskazuje na
to, że Wiktoria jest teraz w twoim pokoju.- Cała trójka spojrzała po sobie
jakby zbierając siły. Ale to Zosia wziąwszy głęboki wdech ruszyła korytarzem w
stronę swojego pokoju. Potem cicho przekręciła gałkę.
Tak
jak się spodziewała, Szymborska wciąż smacznie spała leżąc w łóżku. Dlatego
podeszła do niej kucając przy łóżku cicho szepcząc jej imię. Gdy to nie
przyniosło żadnego rezultatu delikatnie potrząsnęła ją kilka razy za ramię.
Wiedziała, że chłopaki z korytarza nasłuchują każdego jej kroku nie wiedząc do
końca czego mogą się spodziewać.
-
Hej, obudź się do diaska. Mam dla ciebie niespodziankę. Wiktoria, Wiktoria
obudź się!
-
Czego tak wrzeszczysz…
- Bo musisz się obudzić. Cruella!
- Jeszcze raz mnie tak nazwiesz to wydłubię ci oczy.- Wymamrotała tamta mrużąc oczy.- O matko…moja głowa.
-
Przepraszam, to chyba moja wina. Nieźle wczoraj wypiłam.
-
A co to ma wspólnego ze mną? Ał.- Jęknęła znowu łapiąc się za głowę.
-
Spójrz w lustro to się przekonasz. Albo popatrz na mnie. Nic cię nie dziwi?
-
A co niby ma mnie dziwić? Ja…ty, ty wyglądasz jak Zośka! Gdzie jest do diabła
jakieś lustro?!
-
W łazience.- Zdążyła jeszcze odpowiedzieć, zanim Wiktoria pomknęła tylko w
samej koszulce i bieliźnie na korytarz w stronę wspomnianej łazienki. Ale teraz
to był w końcu jej problem. Słysząc damski krzyk wybuchła śmiechem wychodząc na
korytarz. Potem zapukała do łazienki.- Mogę?- Chwilę później drzwi się otworzyły
a Wiktoria pociągnęła Zosię w swoją stronę pytając co jest grane. Potem obie
się przytuliły i zaczęły podskakiwać. A że Wiktoria z powrotem nie zamknęła
drzwi to Arek z Ksawerym mieli doskonały widok na ten taneczny popis.
- Zdaje się, że wszystko wróciło na swoje miejsce.- Odezwał się Ksawery.
- Na to wygląda.- Potwierdził Arek wpatrując się w roześmianą Zosię. Tym
razem tą prawdziwą. I nie potrafił zrozumieć jak mógł wcześniej nie dostrzec
zmian jakie zaszły w mimice Wielkoluda po wypadku. Jej nowego sposobu chodzenia
czy uśmiechu. Poczuł jak znowu coś wzbiera w jego piersi, jak coś napływa do
jego serca. Próbował wmówić sobie, że to tylko ekscytacja połączona z widokiem
czegoś nierealnego- w końcu niemal na jego oczach dwie kobiety z powrotem
zamieniły się ciałami-, ale udawanie przed samym sobą nie miało sensu.
Po prostu
wciąż ją kochał.
Wciąż był zakochany w Zofii Niemcewicz.