Łączna liczba wyświetleń

sobota, 18 listopada 2017

Nowy początek: Rozdział XXXII

Rozdział pisany na szybko, ale do piątku nie będę miała wolnego wieczoru, więc stwierdziłam że albo dziś albo dopiero za dwa tygodnie. Ewentualne korekty zamieszczę dopiero jutro albo w innej wolnej chwili podczas jazdy do pracy, dlatego niech was nie rażą ewentualne literówki. 
Tak więc miłego czytania ;)

***
Wizyta u Marysi bardzo poprawiła humor Zosi pozwalając uciec w świat macierzyństwa i związanych z tym trosk. Do tej pory myśl o byciu ciocią była dla niej dość abstrakcyjna: mówiąc szczerze, praktycznie w ogóle się tym nie interesowała. Przed samą sobą tłumaczyła to faktem, iż miała więcej rzeczy na głowie niż rozmyślanie o tym- w końcu wypadek i jego konsekwencje nie były bagatelą; prawda jednak była taka, że zachowywała się egoistycznie nie wspierając siostry w również trudnym dla niej okresie. Teraz sama dziwiła się sobie i temu jak bardzo skoncentrowała się na wypadku i zamianie.
Wiktoria natomiast w tym samym czasie odwiedziła Ksawerego pod pretekstem „zgubienia” podczas ostatniej wizyty bransoletki. Oczywiście jego śmiech gdy go o tym informowała podczas telefonicznej rozmowy nie zniechęcił jej ani trochę: to nawet lepiej że Iksiński przyłączył się do jej gry. Nie była tylko pewna czy zaakceptował już jej reguły. Ale już jej głowa w tym, by się na nie zgodził.
Szczęście jej sprzyjało, bo w mieszkaniu i tego wieczoru nie było Arka. Było za to paru innych kolegów Ksawerego: powinna się wcześniej domyślić, że nie zgodziłby się na jej wieczorną wizytę, gdyby był sam. Tak więc chcąc zostać, zmuszona była robić dobrą minę do złej gry w duchu zastanawiając się czemu tych trzej gościów aż tak dosadnie wyraża stereotypowych informatyków. No bo każdy z nich miał wygląd hipisa, dziwną fryzurę i niedbałe ubranie. Serio, u Ksawerego to aż tak nie raziło: poza tym wiedziała że pod tymi nijakimi luźnymi koszulami skrywa smukłe ciało. I czuła, że zabawnie byłoby zanurzyć dłonie w jego grubych długich splotach włosów…Ach, szkoda że najpewniej nie będzie miała okazji zrobić tego dzisiaj, ale cóż podobno czekanie podkręca apetyt.
- To co gramy drugą rundkę?- Rzucił w pewnym momencie któryś z gości, chyba Robert. Aczkolwiek Wiktoria nie była tego pewna, bo nie wsłuchiwała się w słowa Ksawerego kiedy jej to dyskretnie mówił (bo kiedyś Zosia miała z nimi styczność, więc dziwnie wyglądałoby gdyby nawet nie pamiętała ich imion). Ale była za to na 100% pewna, że kolejnej gry w Makao nie zniesie.
- A może poker? Ewentualnie Brack jack?- Rzuciła bez większego przekonania nie licząc na to, że ktokolwiek z nich się na to zgodzi. Ale na szczęście dla niej tak się właśnie stało.
- Czemu nie?- Roześmiał się jeden z nich.- To przynajmniej trochę bardziej interesujące.
- No, i możemy urozmaicić naszą grę  rozbieraną kolejką.- Dodał drugi.
- Rafał.- Zwrócił mu uwagę Ksawery.- Przypominam, że jest wśród nas pani.
- Pani nie ma nic przeciwko.- Odparła mu szybko Szymborska mrugając do niego okiem na co on w odpowiedzi posłał jej gniewne spojrzenie. To znaczy w jego mniemaniu gniewne, bo jej wydawało się być niesłychanie seksowne. Musi mu kiedyś o tym powiedzieć, bo inaczej będzie ją jeszcze bardziej nakręcać.
- Takie poczucie luzu to ja lubię.-Podsumował to Robert.
Koniec końców zdecydowali się grać na małe kwoty pieniędzy: nieco wzmogło to ciekawość gry. Potem jednak znacznie ciekawsza okazała się gra w prawda czy wyzwanie. Wiktorię ciekawiło zwłaszcza wszystko to co dotyczyło Ksawerego dlatego z uwagą słuchała tego jak koledzy żartobliwie wspominają o jego wcześniejszych wybrykach. W pewnym momencie wypłynęła nawet historia aplikacji, którą zrobił specjalnie dla Zosi. „Sprzedał” go Artur nie mając pojęcia, że prawdziwa adresatka aplikacji nawet nie wiedziała o jej istnieniu. Ale Wiktoria korzystając z okazji zachęciła go by jej ją zaprezentował. Była jej niezmiernie ciekawa także dlatego, że Iksiński dość mocno protestował przeciwko zobaczeniu jej przez nią. No ale nie takie opory zdarzyło jej się łamać.
Rzeczywiście, anonimowana bajka o smutnej królewnie która na końcu spotyka zabawnego i przebojowego księcia z bajki nie mogła nie wywołać uśmiechu na czyjejś twarzy. Tyle, że na jej o dziwo nie wywołała. Oczywiście uśmiechnęła się parę razy gdy któryś z gości zauważył jej reakcję, ale tylko na pokaz. Nawet nie obejrzała jej do końca.
- Jest super, Ksawery. Napijemy się jeszcze? Tylko może czegoś mocniejszego niż piwo?- Zaproponowała mając nagle ochotę by się upić. Korzystając z ogólnego harmideru Ksawery zdecydował się ją poinformować, że fakt iż się upije nie spowoduje iż pozwoli jej tu zanocować. Machnęła tylko na to ręką. W ostateczności przecież może wynająć taksówkę. Albo jechać tramwajem. Będąc Zosią zmuszona była zrobić tak już kilkakrotnie i wcale nie okazało się to być takie złe.
Potem było już tylko gorzej: w pewnej chwili zadano jej pytanie czy gdyby mogła zmienić coś w swoim życiu unikając jednego dnia to co by to było. O dziwo wcale nie pomyślała o dniu wypadku gdy stała się kimś innym tylko o tamtym feralnym dniu gdy została zgwałcona. Ale może wcale nie świadczyło to o tym, że woli życie Zośki od swojego? Po prostu gwałt był raczej czymś co w skali nieprzyjemności plasował się znacznie dalej niż zamiana ciała. Pytanie nastroiło ją dosyć melancholijnie: zaczęła rozważać, zastanawiać się, planować. Pomyślała na przykład, że jedna z nich koniecznie powinna zmienić pracę. I tym kimś nie mogła być ona. Dlatego Piegusek jako Wiktoria powinien ją awansować tak by jak najszybciej przejęła swoje dawne stanowisko. Ona z kolei może skorzystać ze swoich wpływów i znaleźć pracę w innym banku- w sumie nawet na kierowniczym stanowisku radziła sobie zdumiewająco dobrze biorąc pod uwagę jej brak doświadczenia. Choć niewątpliwie swój udział miała w tym Jowita, co musiała niechętnie przyznać. Za to kwestię mieszkania miała już w zasadzie załatwioną: od przyszłego tygodnia znów miała w nim zamieszkać. Pozostała jeszcze kwestia państwa Niemcewiczów: czy powinni poznać prawdę? Czy lepiej aby wciąż trwali w nieświadomości przelewając swoje uczucia w stronę zupełnie obcej im kobiety? To też było nie fair. W końcu nie byłą ich młodszą córką, choć gdyby miała być szczera z samą sobą to bardzo ich polubiła. I czuła, że nietrudno byłoby jej ich pokochać gdyby sobie tylko na to pozwoliła. Ale co z Zosią? Czy miała ją tego pozbawiać? Nie wspominając już o wielu innych drobiazgach: jej dawnych znajomych, staniu się przyszłą chrzestną matką dla dziecka Marysi choć nie łączyło ich żadne pokrewieństwo czy też teoretycznym braku prawo jazdy. Będzie zmuszona jeszcze raz podchodzić do egzaminu by stróże prawa się do niej nie przyczepili…Cholera, czemu na filmach to się wydaje być takie łatwe?
O tym wszystkim myślała podczas drogi powrotnej do domu gdy Ksawery zgodził się na to by ją podwieźć. Przezornie spodziewając się kłopotów postanowił ograniczyć swoje drinki tylko do soku z lodem tak by uniknąć pułapki jaką z pewnością szykowała na niego Wiktoria. Pokręcił lekko głową gdy akurat stali na światłach: sam nie rozumiał czemu właściwie się na to godził. Owszem, jej polowanie na niego było całkiem zabawne, ale przecież trwało już zdecydowanie za długo. Dlaczego wiec nie odbierał jej jako namolnej irytującej erotomanki tylko zabawne podchody? Czy definitywnie nie kazał jej się od siebie odczepić skoro istniało ryzyko, że myśląc o niej jak o Zosi zapomni się na tyle by jeszcze raz powtórzyć to co stało się w jej mieszkaniu…
Nie, powiedział głośno w swoich myślach uświadamiając sobie coś, z czego do tej pory nie zdawał sobie sprawy. Bo on już dawno przestał traktować Cruellę  w ciele Zosi jako dziewczynę w której się zakochał. Dla niego była Wiktorią Szymborską. Złapał się nawet na tym, że podczas ostatniej rozmowy z prawdziwą Zosią obserwował jej ciało mając pełną świadomość, że należało i powinno ono należeć do Wiktorii. I że już od dawna potrafi oddzielić te dwie kobiety od ich obecnego wyglądu. A przede wszystkim, że- o zgrozo- jakimś cudem polubił tę bezczelną brawurę Wiktorii. Może to dlatego dyskretnie obserwując ją podczas jazdy zauważył jej zamyślenie i próbował rozgryźć jego przyczynę.
- Usnęłaś na tym siedzeniu? Chyba nie wypiłaś aż tyle by się upić?
- Wyobraź sobie, że mam mocną głowę. Przynajmniej teraz.
- W swoim ciele tak nie było?
- Musisz mnie irytować?
- A ty pytanie cię zirytowało?
- A jak myślisz?
- Przyjmijmy po prostu, że zamieniliśmy się rolami i teraz moja pora by cię wkurzać. – W odpowiedzi parsknęła.- Co to miało znaczyć?
- Ty nikogo nie umiał być wkurzyć tak naprawdę. Zirytować owszem, ale nie wkurzyć.
- Nadal nie rozumiem.
- No wiesz, za miły z ciebie facet. Grasz fair i nie zadajesz ciosów poniżej pasa; masz swój nazwijmy to kodeks.
- Ty nie?
- Nie. I tym się różnimy. Ja nie boję się zadawać bolesnych ciosów. I nie przejmuję się tym, że dotknę kogoś bardziej jeśli zaatakuję personalnie jego przyjaciela czy matkę.
- Ależ ty jesteś bezwzględna.- Nie odpowiedziała, bo nie spodobało się jej, że  z niej kpił mówiąc o tym w tak dobroduszny sposób. W ogóle była na niego wściekła nie do końca wiedząc za co. No, może miała to coś wspólnego z wizytą jego przyjaciół i tym że niejako ją w nią wkręcił. Kilkanaście dni temu zastała w jego mieszkaniu tego małego potwora Kamila, a teraz jego kolegów. Przecież gdyby o tym wiedziała, to by tu nie przyszła. Ona chciała tylko go pieścić, dotykać, całować…nawet nie musiało by się to skończyć seksem. Ale on traktował ją jako małą dziewczynkę z której można sobie pożartować. Dlatego postanowiła to zmienić. Czas skończyć bawić się w subtelności jeśli nie pomagają. I przyjąć inną strategię. Strategię bezpośredniego ataku.
- Zatrzymaj tu samochód.- Zażądała.
- Co się stało?
- Nic po prostu go zatrzymaj.
- Chyba nie masz zamiaru wymiotować co?
- Zrób co mówię okej?- Westchnęła w końcu zirytowana faktem, że on wciąż wydaje się być bardziej rozbawiony niż zaciekawiony.
- Tak jest, proszę pani.- Zasalutował jej posłusznie zjeżdżając na pobocze.- A teraz wyjaśnij mi lepiej co jest gra…
Nie dokończył, bo zwyczajnie nie zdążył. Gdy tylko zgasił silnik a dłoń wciąż trzymał na skrzyni biegów, Wiktoria szybko rozpięła swoje pasy wskakując na jego siedzenie. On wciąż był przypięty do fotela kierowcy, więc nawet gdyby bardzo chciał nie mógłby się od niej uwolnić. Inna sprawa, że raczej tego nie chciał. Oczywiście wolał zwalić winę na totalne osłupienie i zaskoczenie, ale…No właśnie: ale. Nie miał pojęcia co dokładnie dla niego znaczyło: ważne było to że prawda była zgoła inna. I że nawet jakby miał czas i warunki do tego by pozbyć się Wiktorii ze swoich kolan to nie zrobiłby tego.
To z ciekawości, tłumaczył sam sobie czując jak w ciągu tych kilku sekund szybko bije mu serce zanim jej usta spoczęły na jego wargach. Zanim jej język nie rozpoczął penetracji sprawiając, że zapomniał o tym gdzie jest…ale tylko tego. Bo wciąż wiedział z kim jest; wiedział, że kobietą którą całuje jest Wiktoria. I choć miała ciało Zosi ani na moment nie zapomniał o tym szczególe. Dlatego choć pod palcami czuł jej bujne kędziory a duże piersi co i raz ocierały się o jego tors mimo grubej kurtki którą miał na sobie, to temperament kobiety którą miał na kolanach wyraźnie wskazywał mu kogo tak naprawdę pragnie. I gdy początkowe osłupienie minęło przyłączył się do jej gry.
Szymborska szybko wyczuła tę kapitulację odrywając od niego swoje usta, a potem wciąż z twarzą znajdującą się blisko niego spojrzała prosto w oczy. Gdy zrobił to samo uśmiechnęła się. I choć skłamałby gdyby stwierdził że nie było w  tym pewnej dozy samozadowolenia z siebie i satysfakcji z osiągnięcia obranego celu, to jednak było w tym uśmiechu coś jeszcze. Jakaś nić delikatności i autentycznej radości świadcząca o tym, że naprawdę pragnie tego co tu się działo. Że pragnie jego poddania nie tylko tego by udowodnić mu, że może z nim zrobić co tylko chce, by zrobić to dla zabawy. Może to dlatego tego nie przerwał. Gdyby tylko dostrzegł w jej wzroku coś jeszcze: poczucie zwycięstwa albo czystą złośliwość…ale może sam siebie oszukiwał. Wiedział doskonale, że „polowała” na niego tylko dlatego że denerwowała w ten sposób Zosię. Potem może zwyczajnie robiła to z przekory widząc że go to wkurza, ale na pewno nie z prawdziwej chęci. Przynajmniej tak myślał do tej pory. Albo jak każdy facet pocieszał się, że to musi koniecznie chodzić tylko o niego a nie o obojętnie jakiego samca. Ale w tej chwili prawdę mówiąc miał to kompletnie gdzieś. Dlatego gdy Wiktoria próbowała się od niego odsunąć- zapewne tylko po to by się wygodniej umościć- nie pozwolił jej na to znów przyciągając jej głowę do swojej. Potem zsunął usta w kierunku podbródka i szyi językiem znacząc ślad wszelkich wgłębień i wypustek napotkanych na swojej drodze. Dodatkowo jego bodźce zostały wzmocnione przez niezwykle kobiecy zapach perfum które właśnie dotarły do jego nozdrzy. Nie była to wcale subtelna kobieca woń kwiatów z nutką owocowej świeżości cytrusowego szamponu Zosi, ale prawdziwa pełna sprzeczności mieszanka zapachowa kusząca swoją wyrazistością i intrygującym połączeniem wielu egzotycznych przypraw. Zapach mocny i intensywny, który bez słów mówił, że kobieta która go używa jest seksowna i zdaje sobie z tego sprawę. I że pragnie kusić. To sprawiło, że zadrżał. Pragnął jej i nic więcej go nie obchodziło. Nawet miejsce w jakim się znajdowali albo to kim była. Albo raczej kim nie była…

Jeśli to ma być Ksawery to nie chcę zabrzmieć na zadufaną w sobie, ale on najpewniej jeśli zgodzi się na to byście…byście w ten sposób zbliżyli się do siebie to najprawdopodobniej zrobi to tylko dlatego, że masz moje ciało.

Ta ostatnia myśl przeszła przez głowę Wiktorii ogłuszając ją niczym potężny dzwon. W uszach wciąż jej szumiało- co z pewnością było spowodowane nadmiernym podnieceniem- ale oprócz tego zrozumiała, że postępuje bardzo głupio. Ksawery wcale jej nie chciał:  zrozumiała co chciała jej przekazać Zosia podczas jednej z ich ostatnich rozmów. Wciąż kochał Pieguska, a że miała jej ciało stanowiła dla niego niejako substytut.
Miłość.
Właśnie to uczucie przebijało przez aplikację do wywoływania uśmiechu którą dla niej zrobił, a którą ona niedawno obejrzała: Ksawery naprawdę kochał Zośkę co zresztą kilkakrotnie powtarzał nawet jej samej. I nie, wcale nagle nie stała się altruistką by uznać takie zrządzenie losu za przeciwieństwo- guzik miała jego uczucia albo to czy po ich wspólnej nocy będzie mu trudniej czy łatwiej zapomnieć o Piegusku. Ale do diabła, nie chciała by całował ją myśląc o Zosi. Owszem, traktowała go jako chwilową rozrywkę, ale to nie znaczyło, że może sobie wyobrażać że sypia z prawdziwą Zośką! A tak z pewnością było, bo w jego ruchach dostrzegła czułość. Jej, Wiktorii, nikt by tak nie całował. Przecież się nie lubili. Ba, ona nawet tego nie chciała. Dlatego bez żadnego słowa wyjaśnienia przerwała ich fizyczny kontakt z powrotem zjeżdżając na swoje siedzenie. Potem otworzyła drzwi pasażera.
- Co ty robisz?- Ksawery dopiero wtedy poprzez opary pożądania zdołał zarejestrować to co się właśnie stało.
- Nic, muszę lecieć. Było przyjemnie. Na razie.
- Do cholery wsiadaj, przecież…
- Dam sobie radę, to już niedaleko. Cześć!- Jakąś przytomną częścią swojej świadomości już docierało do niej, że zachowała się jak idiotka, ale im bardziej zdawała sobie z tego sprawę tym szybciej biegła.
Ksawery natomiast siedział w swoim aucie nie ruszając się z miejsca jeszcze przez jakieś pięć minut próbując się uspokoić. Początkowo chciał nawet za nią biec: dotarło jednak do niego że to zupełnie bez sensu bo i co by jej powiedział? Nie miał pojęcia. Potem jednak zrozumiał, że coś musi zrobić. Dlatego wyjął telefon z kieszeni kurtki i wybrał jej numer. Gdy usłyszał popową melodię niedaleko siebie zrozumiał, że zostawiła swój telefon. Odruchowo wziął go do ręki zerkając na wyświetlacz „Mój Ksawcio”, tak właśnie go podpisała. To było w zasadzie bez znaczenia, pewnie większości swoim byłym kochankom nadawała różne pseudonimy. Ale to słowo „mój”…chyba zachowywał się jak wariat doszukując się w tym jakiegoś podwójnego znaczenia. Świadczyła o tym nawet jej dezercja. Bo gdy był niechętny uwodziła go z godną podziwu determinacją. A dziś, teraz gdy całym sobą jej na to odpowiedział, gdy dał się pokonać ona tak po prostu to przerwała. Zupełnie jakby straciła nim zainteresowanie. Byłby po stokroć naiwny i głupi gdyby interpretował to inaczej. Powinien od początku traktować jej słowa jako prawdziwe nie doszukując się w nich ukrytych znaczeń. Oto do czego go to doprowadziło: wyszedł na kompletnego łosia. Ale mimo to ta świadomość specjalnie go nie zdołowała, wręcz przeciwnie: nawet się uśmiechnął.
- No, to teraz czas na twój ruch Wiktorio. Zobaczymy czy skorzystasz z wymówki zostawienia u mnie telefonu czy też dzisiejsze zwycięstwo nade mną ci wystarczy.

***

Arek spędził wieczór na spacerowaniu, bo dobrze mu to robiło. Myślało mu się wtedy dużo lepiej i był wówczas znacznie bardziej zdystansowany. A tego mu teraz było trzeba. Praca w banku, zmiana mieszkania…to co go teraz czekało było nieuniknione. I na pewno potrzebne. Myśląc o dawnym sobie teraz widział jak bardzo był egoistyczny i niedojrzały, jak myślał tylko o dniu jutrzejszym a swoje planowanie ograniczał wyłącznie do zdecydowania gdzie wyjedzie na wakacje. Gdy tak teraz na to patrzył nie dziwił się, że Zosia nie chciała z nim być. Wręcz przeciwnie: dziwił się, że w ogóle się w nim zakochała. Albo raczej zauroczyła, bo gdyby go kochała tak łatwo by się w nim nie odkochała.
Wrócił myślami do ich pierwszego spotkania gdy jeszcze jako kilkuletni szkrab przyszedł w odwiedziny do sąsiadów. Pamiętał, że już jako ośmiolatka fascynowała go jej piegowata buzia i rude włosy które z czasem właściwie utraciły swój ogień zmieniając się w ciemny kasztan. I że lubił na nią patrzeć. Tak po prostu, bo jej wygląd wydawał mu się być intrygujący a dla małego chłopca wszystko co odmienne zawsze budziło ciekawość. Uśmiechnął się przypominając sobie jak kopnęła go w kostkę gdy przy pierwszym spotkaniu zaraz po wypowiedzeniu swojego imienia dodał, że ma piegi na buzi. Nie wyszło to zbyt fortunnie i było głupie, ale w końcu czego można oczekiwać od kilkulatka. Niespełna pięcioletnia Zosia popłakała się wówczas uciekając w ramiona rozbawionej matki. Pamiętał, że potem było mu przykro, ale ona nie chciała przyjąć jego przeprosin- notabene tylko trochę wymuszonych przez własną mamę.
Potem przez najbliższe dwa lata widywał ją sporadycznie: nawet na wspólnym podwórku nie chciała się z nim bawić aż do czasu pójścia przez nią do przedszkola. Wtedy bardzo się bała i choć nie chciała tego po sobie poznać cieszyła się gdy on jako uczeń trzeciej klasy podstawowej wskazywał jej właściwie pomieszczenia lekcyjne. On też się z tego cieszył: pamiętał jak niemal pęczniał z dumy czując się niejako super bohaterem. Z czasem się zaprzyjaźnili zapominając o niefortunnym początku: oczywiście była to przyjaźń bardzo burzliwa- w końcu dla kilkulatków fakt bycia w odmiennej płci jest przeszkodą prawie nie do przeskoczenia, ale im się to jakimś cudem udało. Gdy Arek wyjeżdżał za granicę mała Zosia miała łzy w oczach wymagając na nim obietnicę by dzwonił do niej tak często jak tylko będzie mógł. Wówczas przytaknął i wtedy po raz pierwszy ją zawiódł, bo już po trzech miesiącach zapomniał o swojej obietnicy. Zaklimatyzował się w nowej szkole, poznał innych kolegów, wszedł w wiek nastoletni. Jedenastolatka nie była dla niego równorzędnym partnerem. Ale mimo to po jego powrocie nie wypominała mu tego: z autentyczną ciekawością wypytywała go o to co robił, co widział, kogo poznał. I z czasem ich dziecięca przyjaźń zamieniła się w inną, bardziej dojrzałą. Ale on wciąż jej nie doceniał; wciąż gnał za czymś o czym nie miał pojęcia. Wciąż poznawał nowe dziewczyny, bawił się, zbywał jej żartobliwe uwagi o tym że powinien w końcu dojrzeć. I zawodził jeszcze wiele razy.
Odruchowo jego nogi zaniosły go w miejsce, w którym Zosia lubiła przebywać, mówiąc że wsłuchując się w szumiącą rzekę pod mostem można się wyciszyć. Kpił wtedy z niej albo się dobrodusznie naśmiewał, ale ona traktowała to całkiem poważnie. Teraz siedząc na jednym z metalowych drągów musiał przyznać jej rację. To miejsce naprawdę napełniało spokojem i jakimś dziwnym rodzajem pokory.
- Nie za zimno na wieczorny spacer i siedzenie na metalowym drągu?- Niespodziewane pytanie zadane mu kilka minut później pośród całkowitej ciszy tak go zaskoczyło, że omal nie wpadł do płytkiej wody.- Przepraszam, nie chciałam cię przestraszyć. – Dodała dorosła wersja tej małej dziewczynki o której jeszcze niedawno myślał.
- Nie szkodzi.- Odparł.- Nie wiedziałem że tu będziesz.- Wyjaśnił tak jakby mogła podejrzewać, że zrobił to specjalnie.
- Przecież wiem. Jeszcze godzinę temu nawet ja sama nie wiedziałam, że tu będę. Ale po odwiedzinach Marysi chciałam przemyśleć parę spraw…czemu się uśmiechasz?
- Bo ja przyszedłem tutaj w dokładnie takim samym celu.- Wyjaśnił nie dodając nic więcej. Bo i nie wiedział właściwie co. To była ich pierwsza rozmowa od tamtej kłótni w jej mieszkaniu gdy ostatecznie wyjaśnili sobie wszystko. Gdy oboje przekonali się, że to co między nimi zaszło jest nie do naprawienia. Chociaż teraz…teraz wydawało mu się to nie mieć żadnego znaczenia.
- Słyszałam, że planujesz się wyprowadzić od Ksawerego.
- Tak, chyba nie ma większego sensu w tym byśmy wciąż mieszkali razem. Ostatnio niezbyt się dogadywaliśmy.
- Pewnie tak. Ja też się wyprowadzam. To znaczy z mieszkania Wiktorii. Postanowiłyśmy zaakceptować to co nas spotkało i przestać żyć życiem tej drugiej.
- Przykro mi.
- Niepotrzebnie. Może tak miało być i tyle. Już dawno przekonałam się, że gdybanie nic nie daje. Poza tym wciąż żyję, prawda? Może gdyby nie przemiana wcale by tak nie było.- Przed dłuższą chwilę oboje milczeli: on siedząc na podłużnej konstrukcji mostu, ona stojąc niedaleko niej wpatrując się w wodę. W końcu tym razem to Arek odezwał się jako pierwszy:
- Przepraszam za to, że nazwałem cię rudą piegowatą wiewiórką.
- Co?
- Mówię o naszym pierwszym spotkaniu.
- Ach tak…już pamiętam. Masz na myśli tamten moment gdy przyszedłeś do mojego domu ze swoją mamą.
- Tak.
- Nie szkodzi. Zresztą teraz daleko mi do niej, prawda?
- Skąd: zawsze możesz założyć perukę. A ja mogę ci domalować parę piegów.- Uśmiechnęła się zerkając na niego kątem oka.
- Nawet nie wiesz jak mnie to wtedy ubodło. Dostałam wtedy na imieniny książeczkę z opowiadaniami o księżniczkach i przeżyłam bolesne rozczarowanie, bo żadna z nich nie była ruda albo chociaż piegowata. A na drugi dzień zjawiłeś się ty i mi to wypomniałeś. Tamtego dnia przysięgłam sobie, że zawsze będę cię nienawidzić.
- Serio?
- Aha. Ale potem było już tylko lepiej: podrzucałeś mi cukierki do plecaka, dawałeś wygrywać w bierki, woziłeś na tym śmiesznym małym rowerku dzięki czemu nie spóźniałam się na mój ulubiony serial…także bardzo korzystałam na twoim poczuciu winy.
- Wiedziałaś, że te cukierki były ode mnie?
- Jasne, że tak. Raz nawet widziałam jak bezpośrednio je tam podrzucasz. Ale ty chciałeś żebym o tym nie wiedziała, więc udawałam że tak jest.
- Raz powiedziałaś mi, że to na pewno od Pawła.- Miał na myśli jednego z ich kolegów z osiedla.- Zrobiłaś to specjalnie?
- No cóż, zabawnie było obserwować wtedy twoją reakcję.
- Byłaś okrutna.
- To jeszcze nic. Gdy wróciłeś z Niemczech miałam jeszcze lepiej. Prawie moje wszystkie koleżanki kochały się w tobie, więc dzięki tobie byłam niezwykle popularna. Od czasu do czasu nawet zapoznawałam cię z którąś z nich w zamian za odpowiednie profity.
- Nie wierzę! A ja myślałem, że to były przypadkowe spotkania.- Żachnął się. Zosia z kolei się roześmiała. Jak miło było wrócić do wspomnień. Nawet  jeśli miały gorzko-słodki posmak. Bo wiedziała, że nigdy już nie wrócą. Że nigdy nie będzie młodą dziewczyną z burzą loków na głowie a on tym beztroskim chłopakiem. Że nigdy nie wrócą już do przyjaźni, bo przekroczyli jej granicę, nawet jeśli wciąż dobrze się rozumieli. Ale teraźniejszość ich od siebie rozdzieliła. On też chyba zdał sobie z tego sprawę dokładnie wtedy gdy zrobiła to ona sama, bo ich spojrzenia się spotkały. I wcale nie było tam miejsca na rozbawienie.
- Przepraszam cię, Zosiu: naprawdę. Wiem, że to tylko słowa które nic nie znaczą, ale nic więcej nie mogę zrobić. Nie potrafię w inny sposób wyrazić tego jak bardzo mi przykro. Chcę tylko byś wiedziała, że moje uczucie do ciebie było szczere. A jeśli nawet w to nie wierzysz to uwierz w moją przyjaźń i przywiązanie. Chociaż w to.- Choć tego nie chciała w jej oczach pojawiły się łzy. Były to łzy nostalgii i żalu spowodowanego niespełnioną miłością; owszem była w nim pewna doza bólu, ale całkiem nieznaczna.
- Wiem, naprawdę to wiem.- Potwierdziła.- Ostatnie miesiące pomogły mi to zrozumieć. A także to, że moja miłość do ciebie była zaczątkiem pewnej obsesji i jednocześnie czymś bezpiecznym, bo chyba w głębi siebie wiedziałam, że nie będzie mogła się ziścić.  Że jesteśmy zbyt różni i powinniśmy pozostać przy przyjaźni. Żałuję, że wymogłam na tobie coś więcej.
- Ty wcale nie…
- Tak było Arek. Teraz rozumiem co chciałeś mi powiedzieć mówiąc, że nie przyznałeś się od razu po naszej wspólnej nocy iż ona nic dla ciebie nie znaczyła. Gdyby nie moje żądania i chęć zmuszenia cię do odwzajemnienia moich uczuć może sama bym to wcześniej zrozumiała. Poza tym podłością było z mojej strony ukrywanie swojej przemiany. Gdy wykrzyczałeś mi ostatnio moje własne samolubstwo dotarło do mnie, że rzeczywiście taka byłam. Pamiętam jak gryzłeś się tym, że mogę się nigdy nie obudzić nie wiedząc iż jestem Wiktorią. I czerpałam z tego prawdziwą satysfakcję.  Ale ta kara nie była odpowiednia.
- Teraz to już pewnie nie ma żadnego znaczenia, prawda? Poza tym byłaś w bardzo trudnej sytuacji musząc oswoić się z nowym wyglądem ale i tożsamością. Nie potrafię nawet zrozumieć przez co ty i Wiki musiałyście przejść.
- Tak, parę razy szczerze żałowałam że nie umarłam wtedy podczas upadku. Ale teraz czuję się dziwne wolna: uporana z bolesną przeszłością i teraźniejszością. Cieszę się, że cię tu spotkałam.
- Ja też. Mam nadzieję, że kiedyś wybaczysz mi to jakim byłem palantem.
- Ja…zdaje mi się, że już ci wybaczyłam.- Arek ostrożnie wstał podchodząc do niej. Sam nie wiedział właściwie czy pozwoli mu na jakikolwiek kontakt fizyczny, ale ku jego uldze to ona zrobiła pierwszy krok mocno go obejmując.
- Czy…czy ty…to znaczy może kiedyś umówmy się na kawę? Albo pójdziemy do klubu 5&6? – Sam nie wiedział dokładnie dlaczego to powiedział. Czy naprawdę chciał i był gotowy na rozpoczynanie wszystkiego od nowa? I tym bardziej z Zosią jako Wiktorią? 
- To chyba nie jest dobry pomysł.- Odparła odsuwając się od niego. Chwila porozumienia minęła uświadamiając mu, że nie była niczym więcej. I sam nie wiedział co właściwie czuje w związku z jej odpowiedzią. Smutek? Rozczarowanie? A może jednak ulgę?- To byłoby zupełnie bez sensu: tym bardziej że oboje jesteśmy zupełnie innymi ludźmi niż byliśmy jeszcze rok temu. Ja nawet całkiem dosłownie.- Wysiliła się na żart. Potem dodała już całkiem poważnie:- Ale chcę byś wiedział, że życzę ci jak najlepiej. I wcale nie musisz odchodzić z Krezus Banku.
- Wiesz o tym?
- Tak, Wiktoria mi powiedziała. I proszę nie rób tego. Nie ze względu na mnie. Obiecuję, że ze swojej strony nie będę utrudniać ci pracy. Jesteś dobry w tym co robisz. No, oczywiście wtedy gdy się nie obijasz.- Roześmieli się oboje.
- Zimno już. Odwieźć cię do domu?- Zaproponował chwilę później widząc, że zadrżała.
- Nie, wrócę autobusem.
- Zmarzniesz. A ja zaparkowałem kawałek stąd. Chodź.
- Skoro tak…- Mrugnęła nie chcąc wdawać się w zbędne dyskusje. Ale podczas drogi do swojego mieszkania nie wymieniła z nim więcej niż kilka zdań. I czuła się z tym całkiem dobrze. Dopiero gdy znalazła się w swoim mieszkaniu i nałożyła karmę Aleksowi poczuła w oczach piekące łzy sama nie wiedząc dokładnie dlaczego.

***
- Hej, możesz mi w końcu powiedzieć dlaczego nie chcesz jechać do Ksawerego po telefon tylko każesz to zrobić mi?- Zapytała Zosia dwa dni później Wiktorię.
- Hm, to dość skomplikowane.
- Nie jestem aż tak tępa jak myślisz.
- Nie o to chodzi…po prostu nie chciałabyś tego wiedzieć.- Zofia spoważniała trafne odgadując przyczynę tego stanu rzeczy. A nawet ją wyolbrzymiając.
- Więc ty i Ksawery…?
- Nie, no co ty: nic między nami nie zaszło. Po prostu odwiózł mnie do domu bo ja trochę wypiłam. I tyle. W jego samochodzie zostawiłam telefon.- Zosia przed samą sobą starała się udawać, że słysząc to wcale nie poczuła ulgi.
- Okej, więc czemu nie chcesz odebrać go sama?
- Bo zwyczajnie nie mam czasu.
- Możesz to zrobić nawet teraz, podczas lunchu. Spokojnie zdążysz. – Nic na to nie odpowiedziała połykając złość. Bo przecież Piegusek miał rację: mogła to zrobić sama. Ale nie, wolała zachowywać się jak kretynka utwierdzając tylko Ksawerego w przeświadczeniu, że to co się stało coś dla niej znaczyło. Była cholernie ciekawa co sobie o niej teraz myślał, jak zinterpretował jej zachowanie. Czy uważał, że celowo go prowokowała tylko udając odważną kochankę gdy w rzeczywistości wcale nie chciała iść z nim na całość? A może traktował to jako jeszcze jedną z jej gierek? Żałowała, że tego nie wie i się nie dowie. Ale nie mogła dłużej tego ciągnąć.
- Okej, nieważne. Lepiej powiedz co u ciebie i Arka, bo zauważyłam że wczoraj rozmawialiście.
- To nie to o czym myślisz. Po prostu spotkaliśmy się przypadkiem dwa dni temu i załatwiliśmy wszelkie spory. Ale to między nami niczego nie zmienia.
- Jasne.
- Bez tej ironii proszę.
- Okej, ale jaki widzisz sens w tym by się oszukiwać? Oboje wciąż coś do siebie czujecie.
- To nieprawda. A nawet gdybym rzeczywiście chciała się z kimś związać, to na razie nie mogę. Wciąż muszę jeszcze przetrawić swój nowy wygląd.
- Rany, ale wymówka…
- I kto to mówi? Dziewczyna która nie chce odebrać telefonu od faceta z którym chciała się przespać.
- Po prostu stwierdziłam, że to nie jest fair wobec ciebie.
- Akurat.
- Serio.
- Jak chcesz. Tylko pamiętaj, że ja mogę do niego wpaść najwcześniej w piątek.
- Nie jutro?
- Nie. Dziś i jutro oglądam nowe mieszkania, może któreś przypadnie mi do gustu.
- Trudno, poczekam.
- Okej.- Skomentowała to tylko Zosia wracając do pracy. Wciąż nie mogła rozgryźć zachowania Wiktorii. O co jej chodziło? Miała szczerą ochotę wypytać o to Ksawerego, ale z drugiej strony…może naprawdę nie chciała tego wiedzieć?
Zostawiwszy sprawy tak jak stoją w środę i czwartek skupiła się na oglądaniu swoich nowych potencjalnych mieszkań. Jedno z nich naprawdę przypadło jej do gustu, dlatego zdecydowała że jeśli do końca tygodnia nie znajdzie niczego lepszego to je wynajmie.
W piątek po pracy zaopatrzyła się w dobre wino pamiętając, że Ksawery ma dzisiaj imieniny. Miała zamiar wpaść tylko na chwilę, ale gdy już dotarła do swojego starego mieszkania Iksiński zaproponował jej kawałek niedawno zamówionej pizzy i coś do picia. Nie wypadało jej się nie zgodzić. Nawet gdy w mieszkaniu zjawił się Arek sytuacja nie stała się niezręczna jak się tego obawiał Ksawery. Wyglądało na to, że pogodzili się z Zosią. Nie znaczyło to jednak, że do siebie wrócili. Ponieważ wymagała tego grzeczność, zaproponował współlokatorowi jedzenie i poczęstował winem. I choć po Arku widać było brak wszelkiej ochoty to jednak zgodził się by usiąść z nimi przy stole jedząc późny obiad (albo wczesną kolację, zależy jak na to patrzeć). W pewnej chwili Ksawery rzucił nawet:
- Prawie jak za dawnych czasów, nie?- Miał to być oczywiście żart, ale wcale nim nie był. A przynajmniej dla Zosi. Bo nic nie było tak jak dawniej. Tak cholernie się bała. Bała się samej świadomości tego, że już do końca będzie musiała funkcjonować jako Wiktoria Szymborska. Że nikogo nigdy nie pokocha tak jak kochała Arka. I jednocześnie niczym pies ogrodnika jakaś jej część żałowała, że on wciąż nie kocha jej. Nie żeby chciała do niego wrócić, skądże.
- Prawie.- Potwierdził Arek.
- Aha.- Mrugnęła z kolei Zosia. Potem dodała:- Wlejesz tego wina jeszcze i mi? Chyba mam ochotę porządnie pożegnać swój stary dom.  W sumie fajnie nam się razem mieszkało nie?
- Jasne.- Potwierdzili to obaj. Arek jednak jakby z mniejszym przekonaniem. Co to znaczyło? I czy to w ogóle coś znaczyło? Nie, była chyba idiotką wciąż o nim myśląc skoro sama już go nie chciała. Albo to on nie chciał jej. Zresztą nieważne: po prostu im obojgu nie było to po drodze.

Dwie godziny później wstawiona, siedząc na dywanie grała w scrabble z byłymi już współlokatorami. Gra była zdecydowanie bardzo utrudniona, bo każde z nich wypiło już sporą ilość alkoholu. Ale nie przeszkadzało im to dobrze się bawić. Dopiero koło pierwszej w nocy któryś z chłopaków pomógł jej dostać się do swojego byłego pokoju. Wtedy też zdjęła swoje rzeczy z wielkim trudem kładąc się do łóżka. Zanim jednak zasnęła czuła całą sobą (jak tylko czuć może to osoba pijana), że musi natychmiast porozmawiać z Wiktorią, a ponieważ ta nie odbierała telefonu nagrała jej tylko jakąś wiadomość. Potem pogrążyła się już w sen. 
***
Pamiętając strzępki wczoraj spędzonego wieczoru, Zosia spodziewała się, że przywitanie poranka nie będzie zbyt przyjemną czynnością. Dlatego odzyskawszy już świadomość, nie otwierała od razu oczu mając nadzieję, że to złagodzi kaca. Co prawda nie czuła bólu głowy, ale bała się że ten nadejdzie właśnie wtedy gdy ona wstanie z łóżka. Dlatego postępując bardzo głupio i naiwnie zarazem odczekała parę minut zanim się na to zdobyła. Gdy to zrobiła, stwierdziła, że musiała zabalować mocniej niż jej się to wydawało, bo zamiast w swoim starym pokoju, wylądowała w jakiejś obcej sypialni. Kątem oka zobaczyła naprzeciwko siebie rozczochraną Wiktorię. Uśmiechnęła się do niej przepraszająco, na co tamta zrobiła to samo. Musiałam wczoraj jeszcze przyjechać tutaj taksówką by oddać, pomyślała w końcu wstając z łóżka. I wtedy zdała sobie sprawę z dwóch rzeczy. Po pierwsze, wydawała się sobie być większa. A po drugie…a po drugie to naprzeciwko niej znajdowało się olbrzymie lustro, co oznaczało że…
- O mój Boże!- Wrzasnęła podbiegając do zwierciadła. Potem podbiegła do łazienki także szukając w niej lustra jednocześnie dotykając poszczególnych członków swojego ciała: włosów, brzucha czy nóg. Ale wszystko się zgadzało: nawet ta cholerna blizna na nadgarstku. Jakimś cudem odzyskała swoje dawne ciało co znaczyło, że Wiktoria najprawdopodobniej też. Uświadomiwszy to sobie popędziła do telefonu. Jednocześnie uszczypnęła się kilka razy bojąc się, że to niezwykle realistyczny sen. Ale nic na to nie wskazywało. – Znów jestem sobą do cholery!- Krzyczała nie wiadomo do kogo nie mogąc przestać opanować radości.- Wiktoria, odbierz. Cruella!- Mamrotała do komórki słysząc, że Szymborska nie podnosi telefonu. Dopiero wtedy zerknęła na wyświetlacz: dochodziła dopiero siódma rana. Nie dziwota, że po tym jak się wczoraj upiła ciało Wiktorii musi się zregenerować… Pędząc w kierunku szafy narzuciła na siebie pierwsze lepsze spodnie i bluzkę a potem ograniczając się do zamknięcia wejściowych drzwi i wzięcia ze sobą torebki pomknęła na zewnątrz. Chciało jej się śpiewać i tańczyć, ale ograniczała się tylko do uśmiechu. A przynajmniej się starała. Jednocześnie wciąż się bała, że ta iluzja zaraz zniknie, że znów stanie się Wiktorią, że się obudzi. Dlatego jadąc metrem patrzyła na odbicie swojej twarzy w szybie zadowolona, że je widzi. Ignorowała przy tym spojrzenia innych ludzi. Oni nie rozumieją jej radości. Nie mają pojęcia, że przez ostatnie kilka miesięcy nie była sobą całkiem dosłownie.
Pół godziny później była na miejscu waląc w dzwonek do drzwi z konsekwencją godną podziwu najbardziej upartego dzięcioła. Dlatego wcale nie zdziwiła się gdy zanim drzwi się otworzyły doszedł jej uszu protestujący jęk.
- Pali się czy co? Wiktoria, nie wiesz która jest godzina?- To był Ksawery. Zaspany i potargany, jakby wczorajszy ale to całkiem zrozumiałe po wczorajszej popijawie. Jej się jakoś upiekło. Za to po obudzeniu Wiktoria pewnie będzie na nią wściekła.
- Wiem przepraszam, ale to pilne. Ona wciąż tu jest?
- Kto? Zosia? Tak, jeszcze śpi. Chociaż po tym twoim porannym alarmie to…
- Nie, nie Zosia. Wiktoria.
- Przecież wiem, że…- Urwał. Potem potrząsnął głową, szeroko otworzył oczy. Następnie jeszcze raz potrząsnął głową i na nią spojrzał. Nie wiedziała co zobaczył w jej twarzy ale wytrzeszczył oczy jeszcze bardziej.- O matko…Zośka?!- W odpowiedzi tylko się roześmiała podchodząc do niego i mocno przytulając. Cudownie było to zrobić gdy partner miał podobny do ciebie wzrost.
- Kto się tak dobijał…?- Zza drzwi swojego pokoju wychylił się Arek. Miał na sobie tylko krótkie szorty, które sprawiły że Zosia boleśnie przypomniała sobie ich wspólną noc. Szybko jednak otrząsnęła się ze wspomnień. A potem wysunęła z objęć Ksawerego patrząc na Żylińskiego.
- Cześć Arek.
- Wiktoria? Co ty tu robisz tak rano?- Ksawery rzucił jej porozumiewawcze spojrzenie, a gdy skinęła głową odezwał się:
- To nie Wiktoria, Arek.
- Jak to nie Wiktoria, przecież widzę, że to ona.
- Znów jestem sobą, to ja Zosia.- Dodała wzruszając ramionami z trudem panując nad łzami wzruszenia.- Dlatego muszę zobaczyć się z Wiktorią. Pamiętam, że wczoraj wieczorem zasnęłam w swoim starym pokoju, więc zakładam że ona wciąż tam jest?
- Jezu, to nie na moje pojęcie.- Jęknął Ksawery.- Ale tak, wszystko wskazuje na to, że Wiktoria jest teraz w twoim pokoju.- Cała trójka spojrzała po sobie jakby zbierając siły. Ale to Zosia wziąwszy głęboki wdech ruszyła korytarzem w stronę swojego pokoju. Potem cicho przekręciła gałkę.
Tak jak się spodziewała, Szymborska wciąż smacznie spała leżąc w łóżku. Dlatego podeszła do niej kucając przy łóżku cicho szepcząc jej imię. Gdy to nie przyniosło żadnego rezultatu delikatnie potrząsnęła ją kilka razy za ramię. Wiedziała, że chłopaki z korytarza nasłuchują każdego jej kroku nie wiedząc do końca czego mogą się spodziewać.
- Hej, obudź się do diaska. Mam dla ciebie niespodziankę. Wiktoria, Wiktoria obudź się! 
- Czego tak wrzeszczysz…
- Bo musisz się obudzić. Cruella!
Jeszcze raz mnie tak nazwiesz to wydłubię ci oczy.- Wymamrotała tamta mrużąc oczy.- O matko…moja głowa.
- Przepraszam, to chyba moja wina. Nieźle wczoraj wypiłam.
- A co to ma wspólnego ze mną? Ał.- Jęknęła znowu łapiąc się za głowę.
- Spójrz w lustro to się przekonasz. Albo popatrz na mnie. Nic cię nie dziwi?
- A co niby ma mnie dziwić? Ja…ty, ty wyglądasz jak Zośka! Gdzie jest do diabła jakieś lustro?!
- W łazience.- Zdążyła jeszcze odpowiedzieć, zanim Wiktoria pomknęła tylko w samej koszulce i bieliźnie na korytarz w stronę wspomnianej łazienki. Ale teraz to był w końcu jej problem. Słysząc damski krzyk wybuchła śmiechem wychodząc na korytarz. Potem zapukała do łazienki.- Mogę?- Chwilę później drzwi się otworzyły a Wiktoria pociągnęła Zosię w swoją stronę pytając co jest grane. Potem obie się przytuliły i zaczęły podskakiwać. A że Wiktoria z powrotem nie zamknęła drzwi to Arek z Ksawerym mieli doskonały widok na ten taneczny popis.
- Zdaje się, że wszystko wróciło na swoje miejsce.- Odezwał się Ksawery.
- Na to wygląda.- Potwierdził Arek wpatrując się w roześmianą Zosię. Tym razem tą prawdziwą. I nie potrafił zrozumieć jak mógł wcześniej nie dostrzec zmian jakie zaszły w mimice Wielkoluda po wypadku. Jej nowego sposobu chodzenia czy uśmiechu. Poczuł jak znowu coś wzbiera w jego piersi, jak coś napływa do jego serca. Próbował wmówić sobie, że to tylko ekscytacja połączona z widokiem czegoś nierealnego- w końcu niemal na jego oczach dwie kobiety z powrotem zamieniły się ciałami-, ale udawanie przed samym sobą nie miało sensu. 
Po prostu wciąż ją kochał. 
Wciąż był zakochany w Zofii Niemcewicz.

czwartek, 9 listopada 2017

Nowy początek: Rozdział XXXI


DZIEWIĘTNAŚCIE TYGODNI PO WYPADKU
Ostatni tydzień minął pracownikom Krezus Banku niezwykle szybko i zakończył się pozytywnym akcentem: incydent z Karolem okazał się być nic nie znaczącym odchyleniem się od trendu i w rezultacie nie spowodował nieodwracalnych zmian reputacyjnych dla banku. Oczywiście, jak w przypadku większości takich afer, skutki konsekwencji niekompetencji pracownika mogły być znacznie oddalone w czasie, ale na pewno nie doszło do trwałego zniszczenia zaufania wobec niemieckiego Krezusa. Ludzie przestali mówić o tej wpadce, a media w prasie czy telewizji zajęły się dziesiątkami innych skandali czy opisem romansów gwiazd. Wiktoria z niejakim cynizmem pomyślała, że w tej akurat sprawie dla zysku to dobrze że społeczeństwo jest w taki sposób ogłupiane skoro ważniejsze wydaje się mediom być zamieszczenie artykułu na temat nowej kochanki jakiegoś aktora-playboya a nie bieżąca sytuacja makroekonomiczna kraju. Ale to może dlatego jej ojczyzna była krajem populistycznych polityków i ofiarą wyświechtanych frazesów czy haseł. I wciąż wiele w niej było do poprawy.
Zdając sobie sprawę ze swoich głupich myśli wywróciła oczami odkładając niepotrzebne już analizy w kąt. Potem spojrzała w stronę swojego dawnego biura, gdzie teraz rządy sprawowała Zosia. A że miała akurat otwarte drzwi, w łatwy sposób mogła ją obserwować. Westchnęła ciężko przygryzając lekko dolną wargę. Minęło już osiem dni odkąd Arek poznał prawdę i rozmówił się z Pieguskiem. I wyglądało na to, że od tamtej pory nie zamienili ze sobą ani słowa. Nawet w kwestiach zawodowych teraz znając prawdę kontaktował się bezpośrednio z nią wiedząc, iż to ona była jego szefową. Na dodatek z wiarygodnych źródeł (czytaj: podsłuchała w bufecie od jednej ze starszych kadrowych), dowiedziała się że Żyliński chce złożyć wypowiedzenie. Nie wyglądało to najlepiej. Tym bardziej, że sama Zosia nie chciała poruszać tematu swojej rozmowy z byłym chłopakiem: odkąd spotkały się w zeszły poniedziałek w pracy po tej feralnej sobocie ani jej nie oskarżyła mając pretensję, ani też jej nie podziękowała. Zupełnie jakby to nie miała dla niej żadnego znaczenia. A przecież miało. Czemu więc była taka głupia by przejmować się jakąś dumą? Ona sama przecież nigdy nie zrezygnowała by z faceta z tak głupiego powodu! Gdyby- oczywiście- choć trochę jej na nim zależało. Na przykład Ksawery: podobało jej się flirtowanie z nim i chciała iść do łóżka, dlatego…No właśnie: dlatego nie robiła nic. Bo wciąż miała ciało Zosi. I nie chciała w ten sposób jej karać. Tyle, że minęło już wiele miesięcy odkąd uprawiała seks. Poza tym Piegusek sam pozwolił jej na to by żyła tak jakby posiadała to ciało od urodzenia. Ona miała zresztą robić to samo. Tyle tylko czy to oznaczało również właśnie tę sferę życia? Zośka o tym nie myślała, dla niej nie było to nic ważnego, ale dla Wiktorii… ona lubiła seks. Nawet jeśli podczas ostatniej sesji ta idiotka psycholoszka usiłowała jej delikatnie sugerować, że jej rozwiązła natura może być wynikiem spustoszeń jaką wywołały w niej okoliczności pierwszego zbliżenia.
„Proszę nie zrozumieć mnie źle- mówiła- ale osoby które wcześniej z kimś współżyły a potem zostały zgwałcone znacznie lepiej to znoszą. Oczywiście nie znaczy to, że jest to dla nich mniejsza trauma, skądże. Tyle tylko, że dla młodej dziewczyny, która nigdy nie miała pojęcia o tym aspekcie życia w praktyce, dodatkowo spacza jego pojmowanie okrutny dokonany na niej akt. Ona nie wie jak powinna wyglądać fizyczna miłość, nie potrafi odnaleźć w niej czułości ani dostrzec głębi. Często bywa tak, że stosunki są dla niej tylko i wyłącznie formą czerpania z nich fizycznej przyjemności, nie potrafią pojmować ich głębiej. Rozumie pani co mam na myśli?”
Oczywiście, że Wiktoria rozumiała, ale nie zamierzała przyznać jej racji. Od jej gwałtu minęło ponad dziesięć lat: nie była więc przerażoną dziewiętnastolatką. Zdążyła już swoje przeżyć i przecierpieć. Teraz wspomnienia nie wywoływały u niej aż takiego bólu jak kiedyś gdy nawet nie była w stanie o tym mówić nawet do siebie samej. No i była dorosłą dojrzałą kobietą. Zresztą, co złego było w tak pragmatycznym podejściu do sprawy? Czy miała udawać, że wierzy w dwie połówki, miłość od pierwszego wejrzenia i tego typu bzdury by stać się „normalną” kobietą? No i co to właściwie znaczyło? Czy ona była pierwszą kobietą sukcesu, która nie zawracała sobie głowy związkami?
Tyle, że pani nigdy nie była w żadnym związku. Odezwał się jakiś głosik w jej głowie przybierając głos wkurzającej psycholożki jakby celowo ją irytując.
No i co z tego, odpowiedziała mu. To przecież nie znaczy, że winę za tą sytuację ponosi Damian Adamczyk i gwałt. Choć może przyjemniej dla niej byłoby przyjąć taką przyczynę. Dzięki temu nie musiałaby zwalać winy na swój cynizm czy podejście do życia- przecież nie była winna gwałtowi, prawda? Więc wina nie leży w niej. Jakież to proste. I jeszcze bardziej wygodne. Wiktoria parsknęła pod nosem: po kiego licho ona jeszcze chodziła na te spotkania skoro niewiele jej dawały? W końcu czego mogła oczekiwać od kobiety która uważała, że nawet fakt, iż czy będąc niemowlęciem wybierało się w piaskownicy łopatkę czy kubełek decydował o seksualności człowieka…Westchnęła ciężko. Nie, to głupota o tym myśleć. Zamiast tego powinna iść do Zosi i w końcu się odważyć na to by zadać jej nurtujące ją pytanie. Bo chciała się w końcu umówić z Ksawerym. Guzik ją obchodziło czyje ciało będzie miała kochając się z nim: w końcu przecież to ona będzie odczuwać przyjemność nie Zośka.
- Sory, masz chwilkę? Chciałem z tobą pogadać.- Zatopiona we własnych myślach nawet nie spostrzegła, że do jej biurka podszedł Arek. Posłała mu zawodowy uśmiech.
- Jasne. Mam iść do ciebie?
- Nie, wolałbym pogadać w bufecie. O ile jeszcze nie byłaś na lunchu.
- Nie, dopiero po dwunastej…ale mogę iść. Chodzi o sprawy zawodowe czy prywatne?
- Obie.
- Okej. Jesteś pewny, że nie chcesz rozmawiać o tym z Zosią?- Pierwszą reakcją na jej pytanie było lekkie zaciśnięcie warg. Wiele mówiło.
- Nie.- Odparł jej jednocześnie zerkając w bok, w stronę uchylonych drzwi. Wiktoria też odruchowo tam zerknęła i zauważyła, że spojrzenie Arka niejako przyciągnęło wzrok Zosi. Patrzyli na siebie bez słowa jakieś trzy sekundy; dopiero potem jednocześnie odwrócili wzrok. Wiktoria walczyła z chęcią klaśnięcia w dłonie. Zawsze uważała, że takie teatralne gesty mogą występować tylko w filmach, ale najwyraźniej scenarzyści w tym przypadku inspirowali się prawdziwym życiem.- To co, jesteś wolna już teraz?
- Jasne.
Tak jak się spodziewała, rozmowa dotyczyła kwestii planowanego przez niego wypowiedzenia. Chciał ją prosić, by zgodnie z wymaganiami skrócono mu ten okres do jak najmniejszej ilości dni zamiast dwóch miesięcy. Wiktoria oczywiście zgodziła się- pod warunkiem znalezienia na jego miejsce odpowiedniej kandydatki-, ale wyraziła przy tym swoje negatywne zdanie. No bo więcej niż oczywistą przyczyną tej decyzji była Zosia, ale czy to co między nimi zaszło wymagało aż tak drastycznych kroków? A może było tylko celową zagrywką by pokazać drugiej stronie, że nic już dla niej nie znaczy? Szymborska obstawiała raczej to drugie. Tyle, że jakoś nie mogła wyperswadować tego Arkowi: zgodziła się zatem aby jeszcze w tym tygodniu któregoś dnia po pracy spędziła z nim kilka godzin podczas których dokładnie uporządkuje swoje zadania i projekty tłumacząc jej co i ja.
Jeśli chodzi o sprawy prywatne…to cóż, ich rozmowa właściwie ograniczyła się do jego monologu w którym przepraszał ją za swoje zachowanie, za to że męczył ją swoim towarzystwem sądząc że jest Zosią i za to, że używał przezwiska Cruella. Rozśmieszyło ją zwłaszcza to ostatnie:
- Spokojnie, Zośka wcześniej mnie już o tym poinformowała. Ale szczerze mówiąc teraz nie odbieram tego jakoś tak bardzo negatywnie. Chcąc piastować swoje stanowisko muszę być twarda i niepobłażliwa często zachowując się jak prawdziwa sucz, ale gdybym tego nie robiła wszyscy weszliby mi na głowę.
- No tak.- Zgodził się Arkadiusz, ale musiał zrobić jakąś dziwną minę, bo Wiktoria natychmiast to zauważyła.
- O co chodzi?
- O nic, tylko…po prostu wydajesz mi się być bardziej otwarta niż przed wypadkiem. I mimo tego co wcześniej powiedziałaś, mniej krytyczna.
- Chyba tak, też zauważyłam że złagodniałam.
- Aż tak bym tego nie nazwał, ale…- Nie dokończył i oboje uśmiechnęli się do siebie patrząc w oczy. Potem, już poważniejąc Wiktoria powiedziała:
- To wina albo zasługa Zosi. Dzięki niej sporo zrozumiałam i trochę sobie poukładałam. A wy? Chyba ostatnia rozmowa nie poszła wam najlepiej, co?
- Skoro jesteś z nią tak blisko to chyba wiesz.
- Nie, właśnie nie wiem. Nie wspominała mi o tym nawet gdy to sugerowałam. Było aż tak źle?
- Przeciwnie: obydwoje wyrzuciliśmy z siebie swoje żale i prawdę, zostawiliśmy przeszłość za sobą.
- Mówisz o tym tak chłodno. A przecież jeszcze kilka dni temu…
-…kilka dni temu nie sądziłem, że Zosia może się aż tak zmienić. I nie chodzi mi tu o wygląd zewnętrzny.
- Więc to nie stanowiłoby dla ciebie problemu?
- Nie skąd, ja…- Nagle dotarło do niego to o co właściwie pytała. I zrozumiał, że jednak nie do końca mówi prawdę. Bo mimo wszystko trudno byłoby mu się przełamać i przeprogramować na nową twarz Zosi. Bo gdyby wcześniej na przykład nie znał ich obu tylko właśnie ją…ale tak, nie mógł po prostu powiedzieć sobie: aha, one po prostu zamieniły się ciałami; to wciąż jest moja ukochana tyle że z innym ciałem. Przecież wciąż pragnął jej prawdziwego ciała, wciąż pociągała go siedząca obok niego kobieta nawet jeśli wiedział że jest Wiktorią. Jak mógłby więc teraz tak po prostu sypiać z Zosią wyglądającą jak Szymborska? Chyba nie umiał sobie z tym poradzić. Był w tym pewien rodzaj egoizmu, ale taka była prawda.
- Twoje zawahanie się mówi samo za siebie. Ale nie odbieram tego negatywnie, rozumiem cię. Myślę, że jeszcze miałeś mało czasu na przetrawienie tego wszystkiego, na dodatek Zośka też cię zraniła. Tyle, że moim zdaniem nie powinieneś się poddawać.
- Nie, między nami już koniec.
- Posłuchaj, nie zachowuj się jak ona widząc wszystko czarnym albo białym. Też jest skołowana: wciąż cię kocha, ale nie może w siebie uwierzyć. Poza tym ma do tego powód.
- Jaki niby powód?
- Coś w jej przeszłości sprawiło, że bardzo trudno jej teraz zaufać mężczyźnie. Ale nie chcę wchodzić w szczegóły: powiedziała mi to w sekrecie. Dość powiedzieć, że nie miała szczęścia w pierwszym związku i poważnie się sparzyła. Dlatego łatwiej było jej uwierzyć, że ty możesz robić to samo. No i weź pod uwagę, że ona też zmaga się z demonami nowego życia.
- Słuchaj, naprawdę dziękuję ci za twoją opinię, ale my z Zosią jesteśmy dorośli i zakończyliśmy swoje sprawy.
- Dorośli nie zachowują się jak dzieci.
- Z całym szacunkiem, ale wciąż jesteś tak samo irytująca. W tym akurat twój charakter się nie poprawił.- Mówiąc to Arek wstał od stołu kierując się do wyjścia z bufetu. Zdążył jeszcze tylko usłyszeć odpowiedź Wiktorii:
- Dzięki za komplement.- Przez co uśmiechnął się pod nosem. To było niesamowite jak obie zmieniły się dzięki zamianie ciał, jak każda z nich na swój sposób dojrzała, a przede wszystkim to, że jakimś cudem się zaprzyjaźniły. One tak, dwie różne osoby! W końcu Zosia nawet jemu, którego uważała za swojego wieloletniego przyjaciela (jeszcze zanim zaczęli być razem), nie powiedziała o swoich romansach. Ba, nigdy nawet nie padło imię Bartosza. Pomimo udawanej w obecności Cruelli obojętności targała nim prawdziwa ciekawość. I złość na mężczyznę, który mógł skrzywdzić Zosię. Dzięki temu może i lepiej ją zrozumiał, ale wciąż nie potrafił spojrzeć tak jak dawniej. Tak jak na prostoduszną dziewczynę, która nigdy nie brała nic dla siebie za to dawała tyle, ile mogła.

***
Jeszcze tego samego dnia pracy, Zosia umówiła się z Ksawerym, że wstąpi po swoje rzeczy. Arek też o tym wiedział (poprosiła Iksińskiego żeby go powiadomił), więc w zasadzie nie dziwiła się jego nieobecności. Ale tak było lepiej. Jeszcze w tamtym tygodniu podjęła decyzję o zwolnieniu pokoju w mieszkaniu które wynajmowała przez ostatnich kilka lat. W końcu tak czy owak nie mogła kiedykolwiek jeszcze mieszkać z Arkiem i Ksawerym. Na razie swoje dawne rzeczy składowała w salonie mieszkania Wiktorii. Jednak już niedługo chciała to zmienić. Obiecała jej, że do końca tego tygodnia zwolni jej mieszkanie tak by mogła znów w nim zamieszkać. Widząc jej reakcję wiedziała, ze dokonała dobrego wyboru. Nawet jeśli ona sama w związku z tym już nie długo nie miała gdzie się podziać.
Entuzjastycznie nastawiona Szymborska zaofiarowała się nawet do pomocy przy przenoszeniu jej rzeczy: miała w końcu samochód niezbędny do transportu. Początkowo Zosia nie chciała się na to zgodzić- w końcu Ksawery też miał samochód-, ale zrozumiawszy iż tak naprawdę Wiktoria szuka tylko wymówki do spotkania z nim zgodziła się. I teraz słysząc dochodzący z kuchni śmiech podczas gdy ona żegnała się ze swoim dawnym pokojem wiedziała, że dokonała słusznego wyboru. Tych dwoje ewidentnie miało się ku sobie: niestety czuła, że każde z niewłaściwych powodów. Ksawery widział tylko ciało kobiety, którą jest zauroczony i którą kocha co przecież wyznał jej nie raz. Starał się jakby zapominać, że teraz posiada je zupełnie inna kobieta. Z kolei Wiktoria widziała w nim tylko fascynującego faceta dobrego co prawda do łóżka, ale nie nadającego się na związek. Chciała po prostu się z nim przespać. I konsekwentnie dążyła do tego celu. Dziewczyna ciężko westchnęła. To nie powinno jej już obchodzić. Postanowiła przecież pogodzić się ze swoją stratą, z tym że na zawsze utknęła w ciele Szymborskiej, że teraz to ono jest jej zewnętrzną powłoką. Interesy prawdziwej Wiktorii nie powinny jej już obchodzić. Dlatego gdy już wróciły do jej mieszkania wnosząc ciężkie pudła, Zosia zatrzymała swoją dawną szefową.
- Zaczekaj, muszę ci jeszcze coś powiedzieć.
- Tak?
- Ja… - Zawahała się, bo każda komórka jej ciała protestowała nie dając sobie przetłumaczyć, ze już nie ma do tego prawa. Dlatego zanim stchórzy wypaliła z grubej rury-…to znaczy jeśli chcesz z kimś sypiać, to zrób to. Wiem, że nasza zamiana trwa już 4,5 miesiąca i możesz mieć swoje, hm kobiece potrzeby. Dlatego to akceptuje. Obiecałyśmy sobie pogodzić się z tym co nas spotkało, więc niech tak będzie. Mówię to tylko po to żeby była jasność: w tej sferze życia też powinnyśmy żyć pojedynczo, żadna nie powinna ingerować w decyzje drugiej.
- Czekaj: pozwalasz mi się pieprzyć z Ksawerym?
- Nie powiedziałabym tego w tak beznamiętny sposób, ale…tak. Ogólnie rzecz biorąc o to mi chodziło.- Potwierdziła choć w głowie czuła gwałtowny sprzeciw.- Tylko jeśli to się już stanie, to nie chcę o tym wiedzieć, rozumiesz?- Co jeśli Wiki zaszłaby w ciąże z Iksińskim? Albo z jakimś innym facetem a wtedy jakiś cudem wróciłyby do swoich ciał? Jak miałyby niby układać swoje życie, kto byłby matką dziecka, jak wytłumaczyłyby to jego ojcu? Nie wspominając o kwestiach formalnych…Nie, dość już gdybania: to nic nie daje tak jak mówiła Wiktoria. I miała również rację w czymś innym: miała inne ciało, nie powinna więc chcieć władać drugim. Bo najprawdopodobniej to właśnie w tym ciele się zestarzeje.
- Jasne.
- Aha, i jeszcze jedno. Jeśli to ma być Ksawery to nie chcę zabrzmieć na zadufaną w sobie, ale on najpewniej jeśli zgodzi się na to byście…byście w ten sposób zbliżyli się do siebie to najprawdopodobniej zrobi to tylko dlatego, że masz moje ciało.
- I co z tego?- Prychnęła Wiktoria jakby to nie miało żadnego znaczenia.
- Tak tylko mówię.- Wycofała się szybko Zosia orientując się, że jej obawy były słuszne. Wiktoria nie traktowała swojego potencjalnego romansu poważnie. Także jeśli Ksawery się na to zgodzi to…no cóż. Jego problem.
- Jej, spokojnie: chyba nie myślisz że się w nim zakochałam albo coś w ten deseń?
- No chyba nie.
- Super. Jeszcze tego by brakowało żebyś…ale nieważne. W każdym razie dzięki. I to działa w obie strony.
- Super.- Mrugnęła byleby tylko coś powiedzieć.- W takim razie dobranoc. I jeszcze raz dziękuję za pomoc przy przenoszeniu rzeczy.
- Drobiazg. Do zobaczenia jutro w pracy.
- Tak.
Nazajutrz Zosia planowała spotkanie z od kilku tygodni nie widzianą siostrą, ale zanim do tego doszło w pracy spotkała ją niemiła wizyta. Była bowiem umówiona na spotkanie z nowym klientem, który starał się o kredyt- mężczyzną w średnim wieku który prowadził firmę budowlaną. Niestety branża przeżywała teraz poważny kryzys: wiele pomniejszych przedsiębiorstw tego typu poupadało i raczej nikt nie pokusiłby się o wspieranie tych podmiotów w takiej sytuacji ekonomicznej. I choć sprawa była w zasadzie przegrana Zosia postanowiła dać szansę panu Eugeniuszowi Królikowskiemu.
Tyle, że pan Królikowski się nie zjawił a zamiast niego przyszedł nie kto inny jak Bartosz Krawczyk: ten sam chłopak który zabawił się nią w liceum. I przez którego chciała się zabić. Szantażysta i podły zwyrodnialec, który sprawił że czuła się brzydka, nic nie warta i brudna. Teraz był jednak starszy, bardziej powściągliwy. I choć wciąż był bardzo przystojny Zosia nie mogła pozbyć się złośliwej myśli, że widocznie lata młodości spędzone na hulance dały mu się we znaki. Patrzyła więc na jego zmarszczki w kącikach ust, lekko zaokrągloną talię (albo mówiąc wprost początki piwnego brzuszka) oraz trochę cofniętą linię włosów. A facet nie miał jeszcze trzydziestki. Jak więc będzie wyglądał za dziesięć, piętnaście lat?
- Przeprasza, chyba się pani zamyśliła…- Zwrócił się nagle do niej przerywając swoją prezentację z czarującym uśmiechem. A więc wciąż nie zatracił swoich zdolności, pomyślała.
- Nie, po prostu nie rozumiem…umawiałam się chyba z panem Królikowskim?- Zająknęła się przeklinając swój sentymentalizm. Powinna przecież wziąć się w garść a nie zmieniać w żałosną nastolatkę jaką była kiedyś. I nie skrzeczeć jąkając się jak zastraszone zwierzątko. Tym bardziej, że ten głupek najwyraźniej uważał że wpatruje się w niego, bo ją sobą zainteresował.-Nie rozumiem, czemu nie zjawił się na spotkanie osobiście.
- Mój wuj musiał pilnie zjawić się na jakiejś budowie w związku ze sprawą niecierpiącą zwłoki. Dlatego upoważnił mnie do przyjścia tutaj.- Jakby na potwierdzenie położył przed nią świstek papieru będący najpewniej właśnie pełnomocnictwem. Zosia jednak nie mogła skupić się na przeczytaniu go a przede wszystkim zrozumieniu, bo w głowie wciąż jej szumiało od natłoku wspomnień. Przypomniała sobie ile złego wyrządził jej ten stojący teraz przed nią mężczyzna, ile łez przez niego wylała i jak bardzo nic nie warta się czuła. A teraz on tak po prostu patrzy na nią nie wiedząc, że jest jego ofiarą. I że teraz role się odwróciły.
Gdy ta myśl przyszła jej do głowy, zaczęła rozważać zemstę. Myślała o tym jak mogłaby go upokorzyć, gdzie uderzyć by zabolało jak najmocniej. Oczywistym rozwiązaniem była naturalnie odmowa udzielenia kredytu, ale to nie była jego firma. Ucierpiałby na tym jego wuj. Powinna więc podejść do sprawy obiektywnie, a przynajmniej na tyle na ile jest to możliwe. Ale zemsta na nim…to byłoby przecież możliwe. Musiałaby tylko trochę go poznać i zaplanować parę rzeczy. Nie wiedziała tylko czy ma żonę albo dziewczynę, czy jego ojciec wciąż jest vicedyrektorem w liceum do którego oboje chodzili czy też nie. Albo czy nie mogłaby mu jakoś zaszkodzić na polu zawodowym. On sam dał jej sposobność do tego gdy pod koniec spotkania zaczął obsypywać ją komplementami. Zosia wiedziała, że to było skrajnie nieprofesjonalne zachowanie, ale najwyraźniej jej zachowanie utwierdziło go w przekonaniu, że ona jest nim zainteresowana. Aż w końcu zaproponował spotkanie.
Nic nie mogło ucieszyć ją bardziej. W głowie kiełkowały jej pomysły na zniszczenie go: rozkochanie go w sobie i porzucenie gdy wyda na nią wiele pieniędzy; albo umówienie się w hotelu na cichą schadzkę podczas gdy wyrzuci go z niego w samej bieliźnie albo bez. Zwodzenie w sprawie kredytu dla wuja…Cholera, miała całą masę możliwości i…
Nagle potrząsnęła głową patrząc mu prosto w oczy. Mężczyźnie egoistycznemu i zakłamanemu, który- jak wskazywało na to jego dzisiejsze zachowanie- niewiele musiał różnić się od tego chłopca którym był w liceum. Przez którego cierpiała, ale i wiele się dzięki temu o sobie nauczyła. I w ciągu ułamku sekundy zrozumiała, że nawet na to nie zasługuje. Tak, nie był wart by zawracała sobie głowę jakąkolwiek zemstą; nie był wart żadnej jej myśli ani tym bardziej spotkania. Dla niej był w tej chwili żałosnym nieodpowiedzialnym sukinsynem, który mało co nie złamał jej życia. Ale koniec końców tego nie zrobił. Nie zasługiwał więc nawet na jej nienawiść. I rzeczywiście poczuła, że nie darzy go tym uczuciem. Zobojętniał jej tak bardzo, ze prawie nie czuła do niego pogardy. Prawie.
- Przykro mi, ale mam bardzo napięty grafik.- Odparła mu więc chłodnym i wyniosłym tonem jakiego jak jej się zdawało często używała kiedyś Wiktoria.- Nie mam czasu na żadne spotkania.
- Ach rozumiem, tak czarująca kobieta jak pani…
- Poza tym będę szczera: istnieją nikłe przesłanki do udzielenia kredytu firmie pana Królikowskiego: w tej chwili cała branża budowlana nie jest dla żadnego banku dobrą inwestycją.
- Rozumiem, ale tak jak mówiłem podczas prezentacji…
- Wszystko pamiętam: nie musi pan o niczym przypominać. Skontaktuję się z panem Królikowskim by jeszcze raz omówić sytuację finansową i perspektywy modernizacji jego firmy. Bo z całym szacunkiem, ale przysyłanie tu kogoś takiego jak pan w zastępstwie nie było zbyt profesjonalnym zagraniem.- Zosia pozwoliła sobie na lekko złośliwość.- Do widzenia.
- Do widzenia.- Bartek wciąż przyjaźnie się uśmiechając, wycofał się w stronę drzwi. Dziewczyna jednak widziała, ile go to kosztowało. I dobrze. Dopiero gdy wyszedł, zauważyła że nie zabrał ze sobą jakieś teczki. Może nie było to nic ważnego, ale uznała że powinna mu ją oddać.
Właśnie dlatego stała się świadkiem sceny, w której Bartek zauważył zmierzającą właśnie do swojego biurka Wiktorię. Oczywiście on sądził iż jest Zofią Niemcewicz, którą kiedyś paskudnie potraktował, dlatego wpatrywał się w nią z dużym natężeniem. Ona z kolei wzięła do rąk jakiś formularz jednocześnie wykręcając drugą ręką numer telefonu. Widząc jednak namolnie wpatrującego się w nią gościa, przerwała wykonywaną czynność.
- Mogę w czymś pomóc?- Zwróciła się do niego uprzejmie. Zosia już chciała interweniować, ale była jak sparaliżowana.
- Nie, ja tylko…Boże tyle lat…to ty Zosia?
- Eee, chyba tak. A o co chodzi?
- Jak to? Nie pamiętasz mnie?
- Prawdę mówiąc to nie. A teraz przepraszam, ale mam do wykonania pilny telefon.- Słysząc to Zosia zrozumiała, że wcale nie musi interweniować. I że nieświadomie Wiktoria dostarczyła Bartkowi największej kary uderzając w jego ego. Po jego twarzy poznała, że wyraźnie się speszył i wręcz zdenerwował gdy okazało się iż jego ofiara go nie pamięta; ale Wiktoria wypowiedziała swoje słowa z tak wielką autentycznością, że nie mógł wątpić w szczerość jej słów. Poza tym chyba dotarło do niego, że byłoby dla niego lepiej gdyby tak pozostało, więc bez słowa zwłoki się zmył. Wtedy Zosia wybuchła niekontrolowanym śmiechem. Jowita i Wiktoria popatrzyły na siebie.
- A tobie co?
- Nic.- Odparła wciąż nie przestając się śmiać.- Wiesz kto to był?
- Nie mam pojęcia, chociaż chyba cię znał….czekaj, tylko mi nie mów że źle zrobiłam spławiając go.
- Och nie, wręcz przeciwnie. To był Bartek Krawczyk.
- Ten…? Sukinsyn, trzeba było powiedzieć mi to parę minut temu. Już ja bym dała mu do wiwatu…
- I tak mu dałaś. Dziękuję.- Nie mogąc opanować radości Zosia podeszła do Szymborskiej i szybko ją objęła. Ona jednak, najwyraźniej speszona obecnością Jowity wyrwała się z jej objęć mrucząc coś pod nosem.- Właśnie uwolniłaś mnie od demonów przeszłości.
- Wiktoria ma rację: trzeba go dogonić i mu nawsadzać.- Wyraziła swoje zdanie Jowita.
- Zgadzam się z nią po raz pierwszy w życiu.- Poparła ją Wiktoria.- Takich frajerów trzeba karać.

- On już dla mnie nic nie znaczy, jest nikim.