Łączna liczba wyświetleń

piątek, 27 października 2017

Nowy początek: Rozdział XXVII

Dzisiaj miałam wolne popołudnie i chyba trochę popłynęłam. Ale przynajmniej odpokutuję ostatni brak czasu i krótki kawałek. ;) Miłego czytania.

Wiktoria patrzyła na Damiana Adamczyka jak zahipnotyzowana, jakby nie zdolna do odwrócenia wzroku. Wewnątrz siebie nie czuła nic oprócz przeraźliwego uczucia chłodu i dominującej pustki. Szybko jednak się otrząsnęła. Do tej pory sama myśl o spotkaniu z nim ją przerażała, dlatego próbowała się do niej przygotować oglądając jego liczne zdjęcia- czy to z przeszłości czy forów społecznościach-, co miało choć trochę nauczyć ją powstrzymywania własnych uczuć. I życia bez strachu.
Bo bała się go. Potwornie. Zaraz po tym wszystkim co jej zrobił wyprowadziła się z domu nie chcąc by ktokolwiek miał z nią kontakt, bojąc się, że pomimo faktu iż wyjechał za granicę to może wrócić. Nie zliczone ilości razy w koszmarach on wracał zastając ją samą w domu i krzywdząc ponownie. Był dla niej diabłem: kimś zdeprawowanym a nawet zaburzonym ze skłonnościami socjopatycznymi. To, że bezkarnie chodził po ulicach napawało ją zarazem przerażeniem i wyrzutami sumienia. Bo mogłaby temu zapobiec.
To dziwne, ale krew tak głośno krążyła jej w żyłach, że spanikowane słowa Zosi docierały do niej jakby z oddali: chyba kazała Jowicie ją stąd zabrać; dodatkowo zasłaniała Damiana samą sobą jak tarczą która miała ją przed nim chronić. Wiktoria chciała powiedzieć, że to zupełnie niepotrzebne, że to co się stało już dawno jej nie obchodzi, ale nie mogła wydobyć z siebie głosu. Pozwoliła więc nieco bezwolnie wyprowadzić się do gabinetu. Otrząsnęła się dopiero w momencie, gdy ktoś podawał jej gorącą kawę. Rozejrzała się wtedy wkoło zdając sobie sprawę, że jest w prawie pustym bufecie, a obok niej siedzi Ksawery.
- Skąd się tu wziąłeś?- Spytała.
- Przyjechałem tu gdy Zosia…to znaczy mieliśmy się przecież spotkać, prawda?- Uśmiechnęła się gorzko świadoma tego przejęzyczenia. A więc miała rację: Piegusek celowo nie chciał by weszła do jej biura i spotkała się z Damianem. Pytanie tylko w jakim celu?
Już w chwili gdy zadała sobie w duchu to pytanie zimny pot oblał jej plecy. Bo nie zrobiła tego ze złośliwości o czymś świadczyła jej dzisiejsza postawa. Wcale nie knuła z Damianem. A jeśli tak nie było, to znaczy że robiła to po to by ją chronić. To z kolei oznaczało, że wiedziała. O wszystkim wiedziała. Spojrzała ze złością na Ksawerego: czy on też wiedział?
- Idź stąd.- Szepnęła cicho, bo wciąż miała kłopoty z wyduszeniem z siebie najmniejszego słówka.
- Słucham?
- Chcę zostać sama.
- Ale Zosia…
- Nie obchodzi mnie czego chciała ta twoja wieczna ukochana: chcę zostać sama, dotarło?- Powtórzyła patrząc mu prosto w oczy. I choć była w nich złość i agresja, czyli uczucia tak u niej normalne jak u innych oddychanie, to nie mógł pozbyć się wrażenia, że tym razem była w nich bezbronność. I poczuł do niej współczucie: pierwsze pozytywne uczucie jakie kiedykolwiek w nim wzbudziła. Nie miał pojęcia dlaczego Zosia kazała mu natychmiast zając się Wiktorią, ale najwyraźniej nie chodziło tu o jej kolejną złośliwość. Tym razem chodziło o jej ochronę.
Wiktoria bezbłędnie wyczytała to uczucie z jego oczu, co jeszcze bardziej ją rozwścieczyło. Tylko nie wiedziała czemu w gardle stanęła jej gula utrudniająca przełykanie a do oczu zaczęły napływać łzy. Czuła, że zaczyna się kompromitować: że zmienia się w tą przerażoną pozostawioną samej sobie nastolatkę, której nikt nie chciał pomóc, która chciała poddać się i po prostu nigdy nie obudzić. A nie zabiła się tylko z powodu własnego tchórzostwa. Piegusek chociaż na to miał odwagę, pomyślała patrząc na schowaną pod bransoletką bliznę. Zaraz jednak poczuła do siebie pogardę: nie, nie rozpadnie się znowu na miliony kawałków jak kiedyś. I nie pozwoli by ktokolwiek jej współczuł. A już zwłaszcza jakich hipsterski studenciak. Wiedziała, że teraz nie może zaufać swojemu głosowi, dlatego po prostu bez słowa wyszła. Ale na pewno nie po to by płakać. O nie: dawno temu obiecała sobie, że nigdy więcej nie będzie płakać z jego powodu. Nigdy nie wierzyła w te „niezwykle mądre i głębokie” hasła mówiące, że tylko ludzie silni mogą sobie pozwolić na płacz. Dla niej to była bzdura: łzy zawsze pozostaną emocjonalną słabostką ludzi słabych i złamanych przez los. A ona taka nie była. Już nie.
- Wiktoria, poczekaj.- Słyszała jeszcze za sobą Ksawerego, ale postanowiła go zignorować.- Wiktoria, proszę…Wiki…
No co jest Wiki?
Chodź, zabawimy się.
Nie bądź taka drętwa Wiki, pij to tylko koktajl.
- Nigdy więcej nie mów tak do mnie.- Syknęła odwracając się znienacka co zmusiło go do natychmiastowego zatrzymania się. Ale i tak prawie na nią wpadł dlatego by zachować równowagę i nie przewrócić i siebie, i jej przytrzymał ją za ramiona. Wiktoria wzdrygnęła się z trudem opanowując uczucie obrzydzenia. Nienawidziła gdy ktoś ją znienacka dotykał: nigdy nie udało jej się pozbyć tego irracjonalnego odruchu odsunięcia się nawet jeśli to było zwykłe klepnięcie w plecy czy po dłoni w geście pocieszenia. To dlatego lubiła zachowywać dystans, a w związkach to ona dominowała. To ona dotyka, decyduje kiedy to zrobi i w jaki sposób. Nigdy nie pozwalała przejąć kontroli żadnemu ze swoich partnerów. Bo w takich chwilach czuła, że to znowu był On: że to były jego ręce, jego obrzydliwy dotyk…Śmieszne, myślała, że sobie z tym poradziła, a jedno spotkanie wystarczyło by to wszystko wróciło: całe lata pracy okazały się daremne. Wciąż była przerażoną nastolatką.- W porządku?
- Odsuń się ode mnie.
- Ostatnio błagałaś mnie o coś innego.- Celowo przybrał beztroski ton mając nadzieję, że to pomoże odwrócić jej myśli od bolesnych spraw. Bo dwójka przechodzących obok nich ludzi już zaczęła przypatrywać się im z zainteresowaniem udając, że przystanęli by omówić jakieś dokumenty. Dlatego musiał działać szybko.- Chodź, pójdziemy gdzieś na obiad.
- Już jadłam.
- Ale ja nie.
- To twój problem.
- Musisz być zawsze taka samolubna?- Spojrzała na niego spod oka wciąż niepewna zmiany jego zachowania. Może jednak o niczym nie wiedział…? Nie mogła wykluczyć, że tak nie było ale z drugiej strony teraz nie chciała tu być. Nie, gdy w tym samym budynku był On. Już sama ta myśl powodowała w niej irracjonalną świadomość bycia zbrukaną.
- A co liczysz że podaruję ci prezent na święta i zostaniemy kumplami?
- Cuda się zdarzają. To idziemy?- Tym razem nie popełnił tego błędu i najpierw podał jej rękę. Wiktoria z namysłem- jakby wiele ją to kosztowało- podała mu swoją. Zrozumiał, że jest bardziej roztrzęsiona niż na to wygląda. Tylko nie rozumiał czemu zamiast wykorzystać to przeciwko niej chce ulżyć jej smutkowi. 
Nawet siedząc z nią w kawiarni droczył się z nią raczej z przekory niż po to by ją wkurzyć czy zezłościć i nieoczekiwanie zrozumiał, że ona robiła to samo. Owszem, złośliwość miała trwale wpisaną w swój charakter, ale prawdziwe drzazgi kierowała w czyjąś stronę tylko gdy czuła potrzebę ochrony.
- Czemu się uśmiechasz? Może nikt ci tego nigdy nie mówił, ale gdy tak robisz wyglądasz trochę jak psychopata.
- Słucham?
- No bo masz trochę taki wygląd ekshibicjonisty: no wiesz: długie włosy,  zamyślone spojrzenie, rozbiegane oczka.
- Nie można być jednocześnie zamyślonym i mieć rozbiegane oczka.
- No cóż, ty możesz.- Wbrew sobie poczuł irracjonalne rozbawienie.- O tak lepiej, wyglądasz wtedy całkiem, całkiem.
- To komplement? Bo nie wiem czy dziękować.
- Możesz mi podziękować w inny sposób.- Odparła nieco prowokacyjnie. Ksawery zrozumiał więc, że całkowicie doszła do siebie i przedłużanie spotkania nie ma sensu.
- No cóż, może gdy będę chciał wziąć w przyszłości kredyt znajomość z tobą mi się przyda i wtedy twoja sympatia też.
- A myślałam, że jesteś takim niewinnym barankiem, a nie przebiegłym strategiem.
- Jestem informatykiem: muszę myśleć w ten sposób.
- Żebym się tobą zajęła musiałbyś być nieco więcej wart.
- Jak dużo?
- Przynajmniej milion.
- Kto wie: może za pięć lat.
- Phi, chyba po ślubie z jakąś podstarzałą babą lubiącą takie młode samcze ciałka.
- Dziękuję ci za głęboką wiarę we mnie i moje możliwości.
- Zawsze do usług.- Zasalutowała mu udając, że nie dostrzega ukrytej ironii. Potem na moment przerwali rozmowę, gdy Iksiński zawołał kelnera i poprosił go o rachunek. Wtedy zdziwił się gdy Wiktoria spytała:
- Naprawdę tak myślisz? Że kiedyś będziesz mógł skorzystać ze znajomości ze mną jako dyrektorki oddziału kredytowego Krezus Banku?
- Prawdę mówiąc to nie sądzę bym aż tak się dorobił, ale…
- Nie.- Przerwała mu.- Chodziło mi raczej o to, że to będę ja. No wiesz, dawna ja. – Ksawery przełknął ślinę. Do tej pory Wiktoria nigdy nie zdradziła się ze swoim smutkiem i zagubieniem odnośnie nowej postaci. Ze złością, nienawiścią czy wrogością owszem, ale z bólem nie.
- Jasne, że tak.- Jej uśmiech na moment zbił go z tropu, bo po raz pierwszy był szczery. Kryła się w nim jakaś bezbronność i była w tej chwili tak bardzo podobna do Zosi, że miał wrażenie jakby stała się nią. Ale wiedział, że tak nie było. Poza tym nie mógł wykluczać, iż to jej kolejna sztuczka. Już raz oszukała go żerując na jego uczuciu do Zosi, nie mógł po raz kolejny popełnić tego samego błędu.- Zbieraj się, podwiozę cię do domu.
- Może wstąpisz jeszcze na kawę…albo coś innego? Na przykład herbatę.- Dodała żartobliwie co dowiodło, że miał rację. Nie powinien mylić Zosi z Wiktorią. I przerzucać współczucia i sympatii na tę drugą tylko dlatego, że wygląda jak ta pierwsza. A już przede wszystkim to nie powinien darzyć tym uczuciem żadnej z nich.
Bo żadna z nich nie była mu przeznaczona.

***
- To jakaś twoja pracownica? Trochę nawiedzona. Gapiła się na mnie jak sroka w gnat. Aż tak jej się spodobałem?- Odezwał się do Zosi Damian, gdy tylko udało jej się wyprowadzić Wiktorię zza drzwi.
- Jeśli już chcesz wiedzieć to raczej cię nienawidzi.
- Czemu? Przecież nawet jej nie znam.
- Nieważne.- Zosia potrząsnęła głową próbując zebrać myśli. I odwrócić uwagę Damiana. Jeszcze tego brakowało, że zacząłby gnębić prawdziwą Wiktorię nie zdając sobie sprawy, że to ona. Pozostało jej się tylko go pozbyć. Miała tylko nadzieję, że Jowicie szybko uda się sprowadzić pana Stefana. On będzie umiał postępować z synem. Nie było więc sensu by ponownie podjęła próbę wyrzucenia go za drzwi. Zamiast tego spytała więc:- Skrzywdziłeś kogoś jeszcze w ten sposób?
- To znaczy?
- Dobrze wiesz co to znaczy.
- Oj Wiki, Wiki. Wszystkie dziewczyny lubią być zdobywane.
- Ale nie gwałcone.
- Ty nazywasz to gwałtem, ja: drobną motywacją.- Zdała sobie sprawę, że rozmowa z nim to był głupi pomysł. Bo zrobiło jej się niedobrze od tego co mówił.-Wiesz co? Zróbmy tak: dasz mi dziś parę stówek, bo zdaję sobie sprawę że tak dużej gotówki nie trzymasz w szufladzie. Przelew możesz zrobić wieczorem: połowa kwoty dziś a połowa za tydzień. Może być?- Zaproponował po dłuższej chwili milczenia. Chyba nie czuł się wtedy zbyt pewnie.
- Mam lepszą propozycję: wyjedziesz do Australii odkrywając w sobie nieodpartą chęć do wypasania bydła albo wylecisz na pierwszą wyprawę naukową na Marsa i nigdy więcej nie wrócisz.- Damian roześmiał się. Teraz rozumiał dlaczego Wiktoria aż tak bardzo go kiedyś kręciła. Ta jej niewinność i nieśmiałość połączona z ciętym języczkiem…hm, nawet teraz czuł że z przyjemnością mógłby odświeżyć z nią znajomość. Żoną szybko się znudził, choć początkowo wydawało mu się, że może nie stanie się to aż tak szybko. Ale ona była zbyt nudna. No i bardzo go ograniczała: jej rodzice mieli kasy jak lodu, a ona ośmieliła się w zeszłym tygodniu odciąć go od ich wspólnego konta. Co z tego, że kasa pochodziła głownie od niej? Byli przecież małżeństwem do cholery a tam „co moje to i twoje”. A przecież to był główny powód tego, że się z nią ożenił.
- Bardzo chętnie. Ale tylko razem z tobą.- Wiktoria już miała coś odpowiedzieć, ale nie zrobiła tego przez pukanie do drzwi. Zirytował się. Czyżby naprawdę odważyła się wezwać ochronę?
- Co ty tu robisz?- Damian skrzywił się. Doskonale poznawał ten głos, ale postanowił udawać, że nic sobie z niego nie robi.
- Siema staruszku. Jak się trzymasz?- Stefan jak zwykle spojrzał na niego z mieszanką pogardy i litości. Damian nie przypominał sobie by patrzył na niego inaczej. No, może we wczesnym dzieciństwie, ale odkąd zaczął samodzielnie myśleć zawsze był dla ojca chodzącym rozczarowaniem. Zwłaszcza gdy w domu pojawiła się ta głupia kretynka z którą się ożenił i Wiki. Wtedy miał już swoją szczęśliwą rodzinkę i syn sprawiający problemy nie był mu potrzebny. Dlatego cieszył się, że wedle jego informacji Wiki go znienawidziła. Nie miał już swojej ukochanej córeczki. Nawet jeśli czasami z powodu tego co jej zrobił odczuwał wyrzuty sumienia. Bo wystarczyłoby przecież wytrzymać jeszcze kilka tygodni: Wiki oddałaby mu się sama. Ale on chciał ją jeszcze ukarać robiąc krzywdę...Wstrząsnął nim dreszcz gdy wrócił do nieprzyjemnym wspomnień. 
- Jak śmiałeś tu przychodzić? Zakazałem ci tego.
- Nie lubię ograniczeń. Poza tym stęskniłem się za swoją siostrzyczką.
- Damian…- Zosia zwykle uważała pana Stefana za niegroźnego choć stanowczego staruszka, ale teraz przekonała się, że może być inny.
- Potrzebuję małej pożyczki, mówiłem ci ostatnio. Ale ty nie chciałeś słuchać.
- To ty nie chcesz słuchać. Dałem ci pieniądze na wyjazd, zostawiłem kilkanaście tysięcy na przeżycie. Dodatkowo pomogłem w przygotowaniach wesela choć korciło mnie by wyznać twojej przyszłej żonie i teściom jaki z ciebie sukinsyn. Ale na tym koniec. Nigdy więcej nie licz na moje wsparcie. Mówiłem ci, że dla mnie nie jesteś już moim synem.
- Mam się popłakać i przeprosić? Wtedy dasz mi pieniądze?
- Czasem zastanawiam się gdzie popełniłem błąd. I co na twoje zachowanie powiedziałaby Celina. Myślisz czasami o niej? O tym co powiedziałaby gdyby dowiedziała się czego się dopuściłeś?
- Nie waż się wspominać mojej matki!- Krzyknął Damian. – Zwłaszcza, że tak szybko o niej zapomniałeś gżąc się z tą suką jej matką!- Dodał wściekle patrząc na Zosię. Pan Adamczyk widocznie zauważył ten szczególny błysk w jego oku, bo podszedł do syna jakby próbując go odsunąć od Wiktorii. Potem praktycznie siłą wyprowadził go z pokoju.
Zosia usiadła na podłodze obejmując się ramionami. Nie chciała siadać na fotelu na którym przedtem siedział gwałciciel. Nie chciała też pamiętać tej iskierki bólu którą u niego dostrzegła gdy mówił o swojej matce. Wyraźnie miał do ojca żal: najpewniej niesłuszny choć tego nie mogła wiedzieć. Oczywiście to nie usprawiedliwiało tego, co zrobi Wiktorii. Ale dawało nieco światła na okoliczności. A choć zło zawsze pozostaje złem one też są ważne. Nic nigdy nie jest białe ani czarne: nikt nie jest aż tak kryształowy czy zły. Ona sama przecież z powodu oszustwa Arka chciała zniszczyć mu karierę zawodową. Wiktoria choć jej niechętna, wobec swojego Aleksandra potrafiła zachowywać się z sympatią. No i sam Arkadiusz: oszukał ją to prawda, ale nie można powiedzieć że jest złym człowiekiem. Albo jej mama: nieustannie irytowała ją swoim wtrącaniem się i chęcią dyrygowania jej życiem, ale jednocześnie był to objaw troski. Albo tata: dla kogoś z boku mogłoby się wydawać, że nie kochał swoich córek szczędząc im pochwał i czułości, ale jego miłość wyrażała się w drobnych gestach. Zosia często myślała o nim jak o Mateuszu z Ani z Zielonego Wzgórza, który kupił jej sukienkę pokonując swój strach przed ludźmi. Który swoim ciepłem i niewidoczna pozornie troskliwością miliony razy wyrażał to jak bardzo ją kocha. Tak samo jak jej rodziciel.
- Przepraszam, że bez pukania ale było otwarte i...- Zosia podniosła głowę zdając sobie sprawę, że prezentuje sobą nieco żałosny widok. Szybko przetarła policzki mając nadzieję, że z daleka Arek nie widział jej łez.
- Tak? Co się stało?- Spytała nieco drżącym głosem podnosząc się z podłogi.
- W sumie nic ważnego. Mam tylko pytanie odnośnie jednej kwestii, ale to może chyba zaczekać. Wszystko w porządku?- Dodał niepewnie.
Cierpię z powodu tego, że się mną bawiłeś.
Wiodę nieswoje życie.
Moi rodzice nie uważają mnie za swoją córkę.
Właśnie rozmawiałam z gwałcicielem młodej dziewczyny.
Ale poza tym wszystko jest w porządku, miała ochotę odpowiedzieć.
- Tak.- Skłamała.
- Na pewno?- Nie wiedziała czemu się uśmiechnęła. Wciąż czując w oczach napływające łzy spojrzała mu w oczy. Wiedziała, że minęło już dużo czasu, że powinna mu wybaczyć, ale…nie umiała. Chyba była bardziej małostkowa niż sądziła.
- Tak. A nawet jeśli nie, to nie umiałbyś mi pomóc.- Nic nie odpowiedział. Patrzył tylko na jej smutną minę pomimo uśmiechu na ustach, melancholijny wzrok i zgarbione ramiona. I po raz pierwszy poczuł do niej coś na kształt sympatii; po raz pierwszy zdał sobie sprawę z tego, że Wiktoria Szymborska nie jest Cruellą de Mono, ale kruchą kobietą udającą twardzielkę. Ona nawet nie sięgała mu do ramienia…Nie mógł zapanować nad tym, że chciałby ją pocieszyć i odpędzić z oczu smutek. Przypomniał sobie jej rozpacz gdy sądziła, że Zosia nigdy się nie obudzi. Jak mógł o tym zapomnieć? Ale tak skupił się na swoim szczęściu z przebudzenia ukochanej, że zachowanie Wiktorii wypadło mu z głowy. A ona płakała. Chociaż nie, to nie był zwykły płacz: to była głęboka rozpacz. Tak nie robi ktoś kogo nie stać na emocje. A tym bardziej tego nie można udawać.Odchylając nieco marynarkę, wyciągnął z kieszeni chusteczki.
- Proszę.- Gdy spojrzała na niego pytająco wyjaśnił:- Rozmazałaś się trochę.
- Och.- Mrugnęła tylko patrząc na niego nieco zawstydzona. Potem podeszła do wiszącego lustra i za pomocą wody zaczęła poprawiać makijaż.- Dzięki, czasami o tym zapominam. To dla tego nie lubię się malować.
- Naprawdę?
- To nieznośne. Ale z drugiej strony pozwala czuć się dużo pewniej.  I ładniej.
- Ty chyba nie musisz tego robić.- Powiedział, co sprawiło że odwróciła się od lustra w jego stronę. – No bo w zasadzie nie masz czego ukrywać…to znaczy masz ładne rysy twarzy i…- Zaplątał się czując się głupio. No i nie wiedział właściwie czemu to się stało. Ale ten pytający wzrok w jej oczach ciekawość…Cholera jak mógł myśleć o Wiktorii w tych kategoriach? I patrzeć na nią jak na kobietę?! Poczuł złość na samego siebie. Jeszcze tego brakowało by uznała jego słowa za flirt i doniosła o tym Zosi.- Dobra, to już nie będę ci przeszkadzał: wpadnę później.
- Nie, lepiej wyjaśnij o co chodzi teraz. Wolę załatwić wszystko natychmiast.
- Ee, jasne.- Rzucił jeszcze próbując przypomnieć sobie o co mu właściwie chodziło.- No bo w tym ostatnim raporcie braliśmy pod uwagę marżę nieco mniejszą niż w tym miesiącu, ale dodatkowo nie wystąpiły koszty z racji…- Zaczął wyjaśniać nieco nieskładnie, ale ona najwyraźniej nie zwracała na to uwagi. I dzięki Bogu. Ta chwila głupich myśli była słabością, której się wstydził.

***
Zosia tego samego dnia zdążyła jeszcze porozmawiać ze Stefanem Adamczykiem, który przeprosił ją za nękanie ze strony swojego syna a potem z Marysią. Brzuch jej siostry rósł z tygodnia na tydzień a wizja bratanka lub bratanicy stawała się coraz bardziej realna. Cieszyła się jej szczęściem nie chcąc mącić go swoimi sprawami, więc udawała wielce radosną. Ale zwykle takie udawanie było bardzo męczące.
Dopiero koło dwudziestej, zjawiła się pod blokiem Wiktorii bez zaproszenia. Miała w torbie jakieś chińskie danie na wynos i sałatkę z dużą porcję orzechów. To powinno udobruchać Szymborską gdyby ta chciała ją wywalić.
Nic takiego się jednak nie stało. Wiki była trochę przygaszona, ale na pewno nie zła. O jej zdenerwowaniu świadczyła na wpół opróżniona butelka z winem: nie miała pojęcia kiedy to mogło się dokładnie stać, ale na pewno stało się to dzisiaj. No i nie wracała do tematu Damiana. Zosia nie wiedziała więc jak go poruszyć, a minuty upływały jedna za drugą. Dlatego zdziwiła się gdy Wiktoria w pewnej chwili zupełnie znienacka spytała ją:
- Mój ojczym ci powiedział?
- Hm?
- No o Damianie. Od niego dowiedziałaś się tego co mi zrobił?
- Nie. To…to śniło mi się  w koszmarach.
- Naprawdę?- Zainteresowała się Wiktoria.
- Tak. Czułam się tak, jakbym to właśnie ja to przeżywała, jakby to mnie spotkało. Wiesz co mam na myśli.
- Chyba tak.- Mrugnęła cicho Szymborska. Zosia postanowiła więc zebrać się na odwagę.
- Kiedy to się stało?- Spytała. Już sądziła, że nie doczeka się odpowiedzi, ale po upływie jakiejś dobrej minuty usłyszała ciche:
- Wiele lat temu.
- Jak to się stało…to znaczy dlaczego…no bo twoja matka i pan Stefan…czy oni nie…
- Naprawdę nie wiesz na czym polega gwałt? Mam ci to opisać?
- Nie, ja…przepraszam.
- Po to tu przyszłaś? Po szczegóły? A może to nagrywasz co?
- Nie ja…ja sądziłam że możesz potrzebować pomocy.
- Ha, ja pomocy? Ja?! Spójrz na siebie: to nie ja próbowałam się zabić. Może więc powinnyśmy porozmawiać o tobie?!
- Przepraszam.
- Nie przepraszaj do diabła. Bo to co się stało nie ma żadnego znaczenia. Teraz jesteś taka milutka bo uważasz, że trzeba się nade mną litować: „och biedna Wiktoria, to pewnie dlatego jest taką suką”. Ale to nie dlatego. Jestem jaka jestem bo tego chcę, bo lubię taka być. To nie ma związku z tym co…co Damian mi…Nie patrz tak na mnie, idiotko słyszysz?! Nie potrzebują współczucia. Nie waż się nade mną litować.
- Nie czuję do ciebie litości. I jeśli już to współczuję tej młodej dziewczynie, której nikt wtedy nie pomógł. Ciebie wciąż nie znoszę. I jeśli mam być szczera to chyba nigdy nie polubię.- Słysząc to Wiktoria roześmiała się. Początkowo zabrzmiało to raczej jak urywany szloch, ale z czasem jej śmiech przybrał na sile. Jej złość ulotniła się w ciągu ułamku chwili.
- I pomyśleć, że brałam cię za szarą myszkę.
- Jestem szarą myszką.- Przyznała Zosia ze zdumiewającą szczerością.
- O nie, ty tylko na nią pozujesz. W rzeczywistości jesteś silna.
- Nie, nie jestem. Dowód tego nosisz na prawym nadgarstku.
- Dlaczego to zrobiłaś?- Zosia wiedziała, że Wiktoria może wykorzystać tę historię przeciwko niej, że nie powinna jej ufać, ale nie mogła przekonać samej siebie by teraz milczeć. Wiktoria czuła się emocjonalnie naga i być może to co jej powie choć trochę pozwoli jej o tym zapomnieć.
- Bo byłam głupia. I młoda. Wstydzę się tego tak bardzo, bo moja historia jest bardziej niż banalna.
- Żadna historia nie jest banalna.
- Moja jest.- Przyznała, a potem na moment pogrążyła się w swoich wspomnieniach. Znów była szesnastoletnią dziewczyną, która rozpoczynała swój pierwszy rok w liceum. Znów miała kompleksy ze względu na swoją zbyt jasną piegowatą cerę, którą na dodatek od czasu do czasu wieńczyło parę pryszczy. A mama nie pozwalała jej się malować do szkoły, choć wszystkie jej koleżanki w klasie to robiły. Raz usłyszała nawet, że dwie z nich ją obgadują „Biedna Zosia- mówiła jedna.- Jest taka miła, ale zupełnie brzydka. Włosy jak siano, piegi na nosie i całej twarzy i na dodatek przynajmniej piętnaście kilko za dużo. Nie wspominając już o wzroście koszykarki. Kto będzie chciał taką dziewczynę?”
Może i Zosia nie wzięłaby sobie do serca tych komentarzy, gdyby autorem jednego z nich była jej wieloletnia koleżanka z ławki. I gdyby zamiast żałosnej prawdy przebijało z nich okrucieństwo i próba wydrwienia. Wtedy mogłaby to zbagatelizować. A tak? Nie potrafiła.
- Potem zaczął się okres pierwszych miłości, imprez, chłopaków.- Opowiadała Wiktorii.- No wiesz, w liceum wszyscy nagle stali się tacy dorośli.- I poznałam Bartka.
Bartosz  Krawczyk był maturzystą, który jak większość chłopaków w tym wieku nie znosił książek i uwielbiał grać w piłkę. No i był przystojny. Ale prawdziwą jego zaletą było to, że był wyższy od niej o dobre siedem centymetrów. To sprawiało, że przy nim nie czuła się jak mama synie.
Spotkała go po raz pierwszy na jednym ognisku i ucieszyła się gdy zwrócił na nią uwagę. Wtedy nie wiedziała jaki z niego podrywacz. Nikt też jej tego nie uświadomił. Wręcz przeciwnie: wszystkie dziewczyny patrzyły na nią z zazdrością i nagle stała się kimś: na forach społecznościowych napływały liczne zaproszenia, na korytarzu ludzie z którymi kiedykolwiek miała coś wspólnego mówili jej dzień dobry, pojawiły się modnie ubrane koleżanki.
- Brzmi jak naiwna historia z amerykańskiego filmu dla nastolatek, prawda? Ale najgorsze było to, że Bartek umiał manipulować i wykorzystywać naiwność takich brzydul jak ja.- Kontynuowała.- Wyłapywał je a potem dawał im to co chciały: czułość, długie rozmowy, prezenty, galanterię. A w zamian…w zamian dostawał to co chciał.
- Przespałaś się z nim, on cię rzucił a ty z miłości do niego chciałaś się zabić?- Wiktoria nie chciała by zabrzmiało to tandetnie i niegrzecznie, ale nie umiała się powstrzymać. To rzeczywiście była banalna historia.
- Nie, nie do końca. Chciałam to zrobić przez to co stało się później. Ale on mnie tak po prostu nie rzucił. On mnie wyśmiał. I poniżył, choć trzeba przyznać że sama się o to prosiłam próbując się z nim skontaktować na siłę w szkole jak jakaś kretynka. Dlatego w końcu pękł i wygarnął mi, że byłam tylko jedną z wielu, że lubi dziewczyny których do tej pory nikt nie tykał. Że to takie…oznaczenie.
- Boże, co za psychol.
- Zgadzam się.
- Potem wszyscy dawni niby przyjaciele zaczęli z ciebie kpić?
- Nie, było jeszcze gorzej. Litowali się nade mną. „Życzliwi” zapewniali, że nie byłam pierwsza i zapewne nie ostatnia. I że i tak długo się ze mną buja, bo zazwyczaj robił to znacznie krócej. Miesiąc po tym jak Bartek mnie zostawił, po szkole poszła fama, że jestem w ciąży. I musiałam rozmawiać z vice dyrektorem. On był ojcem Bartka.
- O ja cie…
- Właśnie.
- Wiedział, że to był jego syn?
- Tak, ale nic z tym nie zrobił, udawał że nie wie. Tyle, że chyba uznał, że to co robi jego syn to za dużo: że może zostać ojcem jeszcze przed napisaniem matury jeśli wciąż będzie mu pozwalał na takie zachowanie. Uziemił go pozbawiając kieszonkowego, dodatkowych zajęć sportowych i zmuszając do wytężonej nauki w wakacje. A Bartek winą obarczył mnie. Potem wysyłał mi jakieś obraźliwe wiadomości albo SMS-y. Mówił jak bardzo się ze mnie śmiał z kolegi, jak im wszystko opisywał z detalami, jaka byłam głupia. I że któregoś razu nakręcił filmik z naszego spotkania i jeśli nie odkręcę tych bzdur tak by jego ojciec uwierzył iż to nie on się mną zabawił, to go opublikuję.
- A to skurwysyn.
- Nie miał go tak naprawdę, to znaczy tego filmiku ale ja o tym nie wiedziałam. Poza tym byłam w rozsypce: do tej pory mogłam zawsze liczyć na Marysię ale ona akurat wtedy poznała swojego obecnego męża i miała dla mnie mniej czasu bujając w chmurach. I wstydziłam się swojej naiwności. Przespałam się z Bartkiem zaledwie po kilku tygodniach znajomości: tak naprawdę sama byłam sobie winna.- Wyznała ze wstydem.- Potem sądziłam, że po pierwszym roku wszyscy zapomną, że przestanę być tą -którą -wykorzystał –Bartek, że skończą się dziwne spojrzenia na korytarzach gdy jego już nie będzie w szkole. Ale już pierwszego usłyszałam na korytarzu jak dwie pierwszoklasistki wskazują mnie sobie palcem. A potem on zadzwonił mówiąc o tym filmie: o tym, że jego kolega chwalił wielkość mojego…mojego biustu. Że to świetny pornos i oni się przy tym…no wiesz. I że jakbym znów miała ochotę to któryś z jego kumpli chętnie się mną zajmie. Wypisywał wiele innych tego typu sprośnych rzeczy. A ja coraz bardziej zamykałam się w sobie, coraz bardziej nienawidziłam szkoły, nie chciałam z nikim rozmawiać. Bo wszyscy znali tę historię. Marysia też w końcu się dowiedziała, choć gdyby nie to że każdy weekend oprócz studiów spędzała u Ignacego poznałaby ją z ust kogoś innego dużo wcześniej.
- Co sprawiło, że chciałaś umrzeć?
- Piotrek. To był chłopak, który przeprowadził się do Warszawy dopiero od nowego roku, w drugim semestrze. Nie znał tej historii i chyba mnie polubił. Ja nie lubiłam go w ten sposób, ale ucieszyłam się że ktoś nie dobiera mnie przez pryzmat przeszłości. Chyba z wdzięczności byłabym w stanie nawet zostać jego dziewczyną, ale on się dowiedział. I wtedy tak po prostu urwał ze mną kontakt. To, że tak postąpił w głębi serca mnie nie zaskoczyło, liczyłam się z tym że tak może się stać. Ale to wydarzenie uświadomiło mi, że moja sytuacja nigdy się nie zmieni. Wtedy mój świat ograniczał się tylko do życia licealistki, byłam nastolatką dla której prawie jeszcze dwa lata przebywania w szkole gdzie wszyscy mają cię za naiwną puszczalską wydawały się być wiecznością. Z perspektywy czasu wiem, że wyolbrzymiałam też to co zrobił mi Bartek. Tak naprawdę tylko moja klasa i kilkanaście innych osób ze szkoły bezpośrednio ze mną związanych wciąż drążyło tą historię a nie cała szkoła a i to tylko dlatego, że wiedzieli, iż mnie to dotknie, że wciąż mnie to boli. Bo sama na to pozwalałam. Ale wtedy wydawało mi się, że moje problemy nie są do rozwiązania, że nie dam sobie z tym dłużej rady, że nie potrafię. W sylwestra kupiłam wiec garść tabletek i podcięłam sobie żyły. Oczywiście zrobiłam to bardzo nieudolnie. No i zdołałam to zrobić tylko na jednej ręce: w rzeczywistości to było za bardzo bolesne. No i potwornie nieestetycznie. Nie wiem dlaczego w filmach uważają to za romantyczne.- Wiktoria uśmiechnęła się na próbę rozładowania tej sytuacji, ale w głębi duszy wcale nie było jej do śmiechu.
- Co było dalej?
- Marysia wróciła się do domu: zapomniała portfela czy torebki. Oczywiście ja zaczęłam swój efektowny koniec tuż po tym jak zamknęły się za nią drzwi, więc nie przewidziałam takie scenariusza. Nawet drzwi do pokoju zostawiłam otwarte. Potem obudziłam się w szpitalu: płukanie żołądka, leki osłonowe, te sprawy. Do dziś nie mogę jeść bardzo ostrych potraw czy alkoholi.
- To by tłumaczyło moją zgagę po winie. Cholera, jak ty to znosisz.
- Pewnie tak jak ty uczulenie na orzeszki.
- Hm, tak to piekło na ziemi.- Dodała z groteskowym wyolbrzymieniem.- Teraz korzystam puki mogę. Jak skończyła się twoja historia?
- Nie umarłam, doszłam do siebie i żałowałam swojego haniebnego postępku. Wymogłam na Marysi obietnicę o milczeniu: według oficjalnej wersji po prostu za bardzo spiłam się na sylwestrze. Po powrocie do domu mama dała mi szlaban i nigdy się nie dowiedziała. Wręcz przeciwnie: moją propozycję o zmianie szkoły tuż przed końcem roku szkolnego uznała za dobrą mówiąc, że odetnę się w ten sposób od niewłaściwych znajomych. Nie mogła mi sprawić w ten sposób większej radości.
- Ona o tym wiedziała, Zosiu.
- Nie, nigdy się nie dowiedziała. Nikt jej nie powiedział.
- A jednak teraz wie. Dała mi to do zrozumienia podczas ostatnich odwiedzin. Powiedziała, że obwinia się, że nie pomogłam ci wtedy kiedy najbardziej jej potrzebowałaś. Spojrzała wtedy na mój nadgarstek.
- O Boże. A myślałam, że ten wstydliwy sekret zachowam dla siebie do grobu.
- Więc nikt poza twoją siostrą o tym nie wie?
- Opowiedziałam ogólny zarys moim przyjaciółkom i Ksaweremu, ale całą prawdę ze szczegółami znacie tylko wy dwie.- Słysząc to Wiktoria nie wiedząc czemu poczuła się bardzo dziwnie. By pokryć zmieszanie odezwała się:
- Nie jesteś brzydulą.- Zosia poczuła do Wiktorii wdzięczność za okazane współczucie, ale fakty pozostawały faktami.
- Wiem jak wyglądam, Wiktoria.
- Mówię serio. 
- Czy to kolejny dzień dobroci dla zwierząt?- Zażartowała odwołując się do jej niedawnych słów.
- Nie. I mówię to szczerze. Tak wiem, że w przeszłości bardzo cię krytykowałam i raniłam, ale to tylko dlatego że czułam się zdezorientowana. I bardzo się bałam. A obwinianie cię o wszystko było najłatwiejszym sposobem na poprawę samopoczucia. Oczywiście bardzo prawdopodobne, że w liceum jako przyciężka nastolatka z pryszczami nie prezentowałaś się najlepiej, ale teraz wyglądasz świetnie. Zwłaszcza po mojej małej modyfikacji stylu.
- To tylko makijaż, ubrania i dodatki.
- Może. Ale chyba nie rozumiesz celu tych zabiegów tak jak większość kobiet.
- To znaczy?
- To znaczy, że pomalowane paznokcie czy ładna fryzura nie sprawiają, że kobieta staje się piękna. Ona sprawiają, że patrzący na nie mężczyzna wie, że o siebie dbają. A skoro to robią to zdają sobie sprawę z własnej atrakcyjności. A takie laski mężczyźni lubią: oczywiście ci ciapowaci, niepewni siebie czy tacy dla których kobieta jest tylko tłem i chcą je sobie podporządkować i tak będą wybierać wybrakowane towary. Jednak ci prawdziwi wiedzą, że atrakcyjna kobieta to kobieta pewna siebie.
- Widzę, że jesteś zwolenniczką hasła „nie ma brzydkich kobiet, są tylko te zaniedbane.”
- Nie, już raczej: nie ma brzyduli, są tylko zakompleksione i niepewne siebie dziewczyny.” Słuchaj, jeśli ty nie wierzysz, że jesteś atrakcyjna i możesz coś osiągnąć to jak ma w to wierzyć facet?
- Proszę cię, nie chcę o tym rozmawiać. Takie generalizowanie jest bardzo głupie.
- Wcale nie, pozwala wykazać pewne prawidłowości. Wiesz na przykład ile facetów się teraz za mną ogląda odkąd mam twoje ciało?
- Po pożerasz ich wzrokiem.
- Właśnie. Daję im czytelny sygnał, że to ja ich zdobywam bo mam na to odwagę, bo jestem pewna siebie.
- Wiktoria, proszę cię…naprawdę nie musisz podbudowywać mojej własnej wartości tylko z powodu tego co ci wyznałam. Wiesz tak dobrze jak ja, że najgorsza jest litość.
- Tak, ale ja się nad tobą nie lituję.
- Nie?
- Nie. Podziwiam cię.
- Teraz to już bujasz.
- Wcale nie: podniosłaś się po czymś strasznym. No i teraz lepiej rozumiem to co zaszło z Arkiem. Chyba dlatego cię nie lubiłam. Bo umiałaś pokonać swój strach, zostawić przeszłość za sobą.
- Dlaczego na niego nie doniosłaś?- Spytała Zosia cicho. Nie trzeba było precyzować o kim mowa.- Ze strachu?
- Tak. Miałam zaledwie osiemnaście lat: a wychowywana przez biedną matkę nie miałam dostępu do zwyczajnych rozrywek nastolatków w tym wieku takich jak palenie trawki, picie na umór czy przygodny seks. Można powiedzieć, że żyłam trochę w takim ochronnym kokonie nawet po ślubie mamy ze Stefanem. Poza tym…poza tym wierzyłam w to, że ojczym mi pomoże.
- Czy on pomógł Damianowi uciec? Dlatego go nienawidzisz?
- A więc o niczym nie masz pojęcia, prawda? Wiesz tylko o…o gwałcie?- Zosia skinęła głową. – Nienawidzę go z innego powodu. Nie wiem kto był gorszy on czy moja matka.
- Damian powiedział mi, że ci nie uwierzyła.
- Nie słuchaj tej gnidy. Ona mi uwierzyła. I to było najgorsze.
- Nie rozumiem.
- Gdy nazajutrz po imprezie obudziłam się z szumem w uszach wiedziałam co się stało. Całe ciało mnie bolało. On podał mi narkotyk. Mówiłam o tym mamie, a ona zwyczajnie mnie zbyła. I nie dlatego że mi nie uwierzyła. Ona po prostu nie chciała rozbijać tej iluzji szczęśliwej rodziny. Sama pochodziła z biednej rodziny w której ojciec był bezrobotnym alkoholikiem, potem poznała równie beztroskiego faceta który zostawił ją w ciąży.  Gdy spotkała Stefana wierzyła, że jej marzenie wreszcie się ziściło. Że ma swój happy endy. Nie chciała mi pozwolić bym jgo zniszczyła. Tego nie potrafię jej wybaczyć. Kiedyś ją kochałam, wiesz? Jak nikogo na świecie. Byłyśmy biedne, ale szczęśliwe. A ona tak po prostu mnie zlekceważyła. Tego dnia, po imprezie urządzonej w domu przez Damiana gdy rodzice byli nieobecni, próbowała mnie przekonać, że to tylko kwestia wypicia zbyt dużej ilości alkoholu, którą wpompował we mnie Damian. Że po prostu coś mi się ubzdurało, choć ja pamiętałam jak leżąc rozebrana do bielizny widziałam jego dłonie na sobie. Że musiał dać mi jakiś narkotyk bo nie upiłabym się tak szybko po jednym piwie. I nie pozwoliłabym mu się dotykać. Wtedy nie wiedziałam, że zrobił mi coś więcej. Albo nie chciałam wierzyć jak moja matka. Zbyła mnie tak samo jak wiele razy wcześniej gdy mówiłam jej, że Damian mnie zaczepia, że mnie przezywa czy bierze moje rzeczy bez pozwolenia. Jakiś rok przed tym co mi zrobił zaczął nawet wchodzić do mojego pokoju bez pukania. Najczęściej rano gdy się ubierałam lub wieczorem podczas kąpieli. I patrzył na mnie jakoś tak dziwnie: choć teraz wiem że to była po prostu prostacka żądza. To wszystko sprawiło, że przestałam czuć się bezpiecznie we własnym domu a mama uważała, że tylko przesadzam. Że Damian po prostu chce być miły i nawiązać ze mną braterskie relacje, bo przy niej potrafił udawać grzecznego chłopczyka. Zwracała uwagę gdy się zamykałam w pokoju by czuć się bezpiecznie. Wytrzymywałam to wszystko, ale wtedy nie mogłam. Zwłaszcza gdy kilka dni później wyjechała ze Stefanem w podróż służbową. Mieliśmy zostać z Damianem sami w domu. Błagałam ją, żeby pozwoliła mi nocować u koleżanki, ale ona uznała że histeryzuje. Wiedziała co stało się kilka dni temu choć udawała że tego nie było, ale mi nie pomogła. Potem pojawił się roześmiany Damian, który wyjaśnił że skoro tak się go boję to zanocuje u kolegi. Mama wyglądała na zażenowaną moim zachowaniem, pamiętam że nawet go wtedy przepraszała za zachowanie swojej rozhisteryzowanej córki. W dodatku nie pozwoliła mi o niczym donieść Stefanowi, gdy wyszedł z samochodu pytając skąd te opóźnienie. Donieść o moich urojeniach, jak je nazwała szeptem nakazując mi przestać bujać w obłokach. Ale ja wtedy o tym nie myślałam: cieszyłam się, że Damiana nie będzie, że będę bezpieczna. Ale to był tylko wybieg.
Wrócił do domu, w nocy: miał ze sobą klucz. Był pijany a może i naćpany, nie jestem pewna. A potem wszedł do mojego pokoju. Do dziś zastanawiam się co by się stało gdybym mimo wszystko zamknęła drzwi do pokoju. Może nic wówczas nie zaszło…ale nie lubię gdybać. Stało się…i tyle.
Zgwałcił mnie. Dwa razy. Za każdym razem nic sobie nie robiąc z moich łez czy próśb. Obiecywał, że tym razem będzie łatwiej, bo już nie jestem dziewicą…Dopiero wtedy zrozumiałam, że gdy kilka dni wcześniej podał mi narkotyk na swojej domówce nie ograniczył się tylko do dotykania i rozebrania mnie.
Wciąż pamiętam jego śmiech: a śmiał się wiele razy: przed, w trakcie a nawet po gdy zwymiotowałam. To go chyba bawiło najbardziej.
Gdy Stefan z mamą wrócili dopiero wtedy mi uwierzyła, a jak mówi pismo: „błogosławieni ci którzy nie widzieli, a uwierzyli”- Zacytowała rozbawiona jakby opowiadała jakąś wesołą anegdotkę a nie historię o najbardziej traumatycznym wspomnieniu. Ale widocznie to był jej sposób radzenia sobie z traumą.
- Dlatego było mi to już obojętne: w szpitalu nie chciałam jej widzieć. Tylko Stefana, który płakał razem ze mną obiecując, że wszystko będzie dobrze. A ja mu uwierzyłam. Sama widziałam jak pobił Damiana wyganiając go z domu bez pieniędzy ani nawet osobistych rzeczy, gdy tylko dowiedział się co się stało. Jak kazał mu się do mnie nie zbliżać. Uwierzyłam mu gdy mówił, że spotka go zasłużona kara. Zapomniałam tylko, że ja nie byłam jego córką, ale kukułczym jajem. Damian był jego synem. Skończyło się więc tylko na wycieczce za granice z pełnym portfelem. Nic mu nie zrobił. Nic. Wycieczka wyglądała jeszcze jak nagroda. Oczywiście tłumaczył się tym, że postąpił tak dla mnie odciągając Damiana jak najdalej, bo więzienie nie wchodziło w grę. Wiązałoby się to dla mnie z upokarzającymi przesłuchaniami, nagłośnieniem sprawy. Ale on to robił dla siebie. Już wtedy zasiadał w zarządzie banku. To o jego samego mu chodziło nie o mnie. Zniosłabym to, naprawdę. Wiem, że to był jego syn, że nie mógł go posłać do więzienia. Ale nie mogłam zrozumieć dlaczego wolał być hipokrytą zasłaniając się moim dobrem niż powiedzieć mi to prosto w oczy. I wciąż nie rozumiem.
- On bardzo cierpi. Nawet dzisiaj, po tym jak w biurze zjawił się Damian, on mnie przepraszał.
- Gnębią go wyrzuty sumienia które celowo potęguję. Tak jak moją matkę.
- Co stało się później, jak doszłaś do siebie?
- Doszłam do siebie? To był początek mojego koszmaru.
- Nie rozumiem…
- Kilka tygodni po gwałcie dostałam silnego krwotoku. „Na szczęście” miła pielęgniarka po przyjeździe do szpitala poinformowała mnie gdy się wybudziłam, że z dzieckiem wszystko w porządku.
- Ty byłaś w…?
- Tak.- Przyznała, ale nie dodała nic więcej. Przypomniała sobie to jak bardzo podle się wówczas czuła, jaka zgnębiona, samotna, obolała. Do tego wizja dziecka Damiana napawała ją strachem. Bała się, że po nią wróci, że nie da jej spokoju, że matka dla zachowania pozorów będzie kazała jej go poślubić. A jeszcze gorzej bała się go urodzić.
- Co się z nim stało? Czy je oddałaś? Czy ono żyje?
- Zabiłam je. Usunęłam ciążę. Nie potrafiłabym kochać dziecka tego sukinsyna. Nienawidziłam go każdą cząstka swojego ciała. Widzę, że cię zszokowałam: no tak ty byś pewnie tego nie zrobiła co? Ale wiesz co ci powiem: nigdy nie żałowałam, słyszysz? Nigdy.  Nie poświęciłam mu ani jednej minuty a nawet sekundy. W każdym dniu swojego życia dziękuję sobie za to, że go nie urodziłam. Myślisz, że nie miałam do tego prawa, co? Ale on mnie zgwałcił. Niezależnie od tego co mówił to był gwałt. Miałam do tego prawo. Miałam do tego cholerne prawo. – Wiktoria mówiła coraz bardziej chaotycznie i podnosiła głos. W dodatku z prawego kącika oczu spłynęła pierwsza łza.
- Przykro mi. Naprawdę bardzo mi przykro.
- Nie, nie przerywaj mi. Wiesz co było później? Tuż po zabiegu, uciekłam ze szpitala, przeprowadziłam się na drugi koniec miasta. Zanim to zrobiłam pobrałam jeszcze z konta Adamczyka pięćdziesiąt tysięcy uznając to i tak za niewystarczającą rekompensatę za to co zrobił mi jego synek. Wynajęłam jakiś pokój i przez resztę wakacji praktycznie z niego nie wychodziłam. Pozbyłam się starej karty, urwałam kontakt ze wszystkimi dawnymi znajomymi, w tym również z rodzicami. Dla mnie już nie istnieli. Potem zmuszona byłam iść na studia, ale kompletnie o tym zapomniałam. Dopiero w połowie listopada zebrałam się do kupy na tyle by pojechać na uczelnie. Nadrobiłam zaległości, wybrałam specjalizację bankowość i starałam się żyć dalej. Przestałam być naiwną kujonką. Stałam się Wiktorią, która jest pewna siebie i wie czego chce skupiona na własnym celu.
- Rodzice cię nie szukali?
- Szukali. I znaleźli dopiero po tym jak zaczęłam uczęszczać na uniwerek. Ale ja nie chciałam ich znać. Wróciłam na parę godzin by zabrać ze sobą resztę rzeczy z domu i tyle. Potem nie chciałam się z nimi kontaktować. Ale po studiach, gdy szukałam pracy znalazłam ogłoszenie: poszukiwano asystentki do przyuczenia w Krezus Banku. Zgłosiłam się, bo wiedziałam że on tam pracuje, że od roku jest prezesem. Zorientował się dopiero gdy awansowałam by osobiście mi pogratulować. Wtedy poczułam satysfakcję na widok jego pełnej poczucia winy twarzy.  I czerpię z tego satysfakcję do dziś. Chociaż, prawdę mówiąc to chciałam mu dać spokój po roku: ale za bardzo podobała mi się praca tam. Wmówiłam mu więc, że to jego forma pokuty.
- To okrutne.
- Tak samo jak ochrona gwałciciela. Do tej pory go chroni.
- Nie, bo on nie był niczemu winien. Widzę jak on cierpi. A ty…
- …a ja jestem pozbawioną serca zimną suką co? A nie przepraszam, jak wy na mnie wołacie: Cruella?
- Chciałam powiedzieć, że jesteś taką samą ofiarą jak i on. Wiktoria, w szpitalu gdy obudziłam się w nieswoim ciele on odwiedzał mnie codziennie. To on pomógł mi choć trochę podnieść się na nogi, troszczył się o rożne sprawy zawodowe i prywatne. To on zalecił powrót do pracy widząc, że dzieje się ze mną coś niedobrego, choć nie miał pojęcia co. Nawet nie wiesz jak się cieszysz gdy…
 - Przestań, nie chcę tego słuchać.
- A powinnaś. Bo nie jesteś sama. Może i kiedyś tak ci się wydawało albo naprawdę tak było, ale teraz nie. Powinnaś dać mu szansę, tylko tyle. Nie mówię, że wybaczyć, ale pozwolić się wytłumaczyć. On odciął się od Damiana, nie pomaga mu.
- Co ty mówisz? Przecież widziałam zdjęcia z jego ślubu: był tam.
- Tylko po to by nie wzbudziło to niczyjego zastanowienia. Jak myślisz dlaczego Damian do mnie przyszedł myśląc że przychodzi do ciebie?
- Chyba nie chciał pieniędzy? 
- Tak, był tak bezczelny. Ale ja obiecałam mu, że zapłacę mu tak jak na to zasługuje.
- Naprawdę?
- Tak. Nie wiem jak, ale mam nadzieję, że wspólnie go zniszczymy.
- My?
- Chyba nie masz nic przeciwko?
- Nie, ale…
- Nie będziesz go widywać, obiecuję.
- Nie o to chodzi. Dlaczego to robisz?
- Co?
- Po prostu nie mogę tego zrozumieć: skoro wiedziałaś o gwałcie już wcześniej to czemu mnie nie szantażowałaś? Czemu nie wykorzystałaś tego przeciwko mnie gdy ja robiłam wszystko by robić ci na złość?
- Bo wiem jak to boli. I nigdy nie drwię z niczyich uczuć. Mogę wykorzystywać twoją arogancję, kpić z twojej złośliwości i czasami nawet małostkowości, ale…
- Nie jestem złośliwa.
- Jesteś. Ale chyba ja jestem masochistką, bo z biegiem czasu to polubiłam.

- Wiesz co Piegusku? Ja chyba też. 

1 komentarz:

  1. Cudowny ❤ widzę ,że akcja zaczyna się rozkręcać . czekam z niecierpliwością na kolejny rozdział i mam nadzieję ,że nie karzesz nam dlugo czekać

    OdpowiedzUsuń