***
Wieczorem
wciąż rozmyślała nad słowami Ksawerego czując dziwną tkliwość wokół serca.
Wtedy, gdy powiedział że ma szczęście iż Zosia wybrała go na swojego
przyjaciela chciała powiedzieć mu prawdę. Wyznać kim jest. Ale zjawił się
doktor robiąc popołudniowy obchód.
Widywała się z nim już wcześniej i doskonale wiedział, iż może informować ją o
stanie Zosi Niemcewicz (czyli de facto jej samej), ale niekoniecznie chciała by
wiedział to Iksiński. Dlatego gdy Skarżycki żegnał się z nimi, wyszła z sali
prosząc go o chwilę rozmowy.
-
Jeśli stan pacjentki się zmieni, proszę do mnie zadzwonić, dobrze? Zwłaszcza
jeżeli byłaby to kwestia finansowa…
-
Pani Wiktorio…- Chciwość znów walczyła w nim ze świętym oburzeniem, ale
ostatecznie się zgodził.- No więc dobrze. Jak rozumiem pani Maria poinformowała
panią o teraźniejszym tanie pacjentki?
-
Tak, wiem wszystko. Tylko, że nie rozumiem jak przeniesienie do prywatnej
kliniki może mi…to znaczy Zosi pomóc. Czy mógłby pan…- Przerwała widząc, że
Ksawery ciekawie przygląda im się zza drzwi. Z tej odległości nie mógł nic
usłyszeć, ale i tak uznała, że za bardzo ryzykuje.- Zresztą: nieważne.
Porozmawiamy później. Ma pan mój numer, prawda?
-
Tak.
-
Więc proszę zadzwonić gdy będzie widoczna jakaś zmiana.
-
Oczywiście.- Odparł jej lekarz jednocześnie biorąc od niej pozornie niechętnie
zwinięty plik banknotów.
Wówczas
się pożegnali: ona wróciła jeszcze na trochę do Ksawerego, ale potem gdy w
szpitalu zjawili się jej rodzice musiała zwyczajnie wyjść. Dopiero w autobusie
odwrócona ukradkiem do szyby pozwoliła sobie na parę łez. Widok mamy chwycił ją
za serce; tak samo zresztą jak taty. Oboje jakby zapadli się w sobie, z tym że
tata wydawał jej się być jeszcze bardziej blady i kruchy niż zazwyczaj. Bała
się, żeby z powodu nerwów znów nie miał drugiego zawału albo co gorsza udaru.
Ale jak mogła krzyknąć: „Hej, jestem tutaj. To ja Zosia, tylko w nieswoim
ciele.” Uznaliby ją za wariatkę. Ale może naprawdę nią była?
Jakby
odgadując jej podły nastrój zadzwoniła wtedy Marysia. Miała dla niej świetną
wiadomość: dotarła do autora chińskich ciasteczek, musiały tylko za dwa dni w
piątek z samego jechać do Krakowa.
-
Tam mają tę swoją wytwórnię. Musimy tam jechać, inaczej się nie da.-
Perswadowała gdy Zosia nagle zamilkła.
-
Wiem, tylko że jesteś w ciąży i nie wiem czy to dobry pomysł żebyś wyruszała w
tak długą i męczącą podróż. Mogę przecież jechać sama.
-
Nie przesadzaj, to tylko kilka godzin jazdy. Poza tym ktoś musi cię wspierać,
prawda?
-
Dziękuję.
-
Nie ma za co, kochana. Także nie smuć się już i głowa do góry. Jutro twój
koszmar może się skończy.
-
Tak, skończy się.- Powtórzyła Zosia celowo ignorując słowo „może”.
***
Końcówka
tygodnia wydawała się być Zosi bardziej męcząca niż zazwyczaj. Przynajmniej
jeśli chodzi o pracę. W zasadzie rozumiała już na czym polega większość
obowiązków Cruelli i powoli zaczynała się czuć się z nim swobodnie, ale
niezaprzeczalnie z powodu mniejszej biegłości pochłaniało jej to więcej czasu.
Nie raz i nie dwa utyskiwała Jowicie: „Jak ta kobieta dawała sobie z tym
wszystkim radę sama? Przecież tych rozliczeń nie da się ogarnąć w jeden dzień.”
Tym
sposobem do jej głowy zaczął wkradać się niechętny szacunek do efektywności i
sposobu pacy Szymborskiej. Prywatnie wciąż uważała ją za zimną sukę, ale na
gruncie zawodowym była jedną z lepszych w swoim fachu. No i ewidentnie zmagała
się ze swoimi demonami. Zosia podejrzewała, że musiała bardzo kochać Damiana
skoro tyle lat po przerwie wciąż czuje w głowie urazę do swojego ojczyma za to
że ich rozdzielił. A przynajmniej tak zdążyła sobie to w głowie ułożyć ona
sama. Innych wyjaśnień nie widziała.
W
dodatku koniec miesiąca wiązał się z podsumowaniami, a więc raportami
dostarczanymi przez Arkadiusza. Czasami miała do niego jakieś pytania, a że za
trzecim razem Jowita nie zgodziła się być jej pośrednikiem sama musiała się z
nim zmierzyć. I za każdym razem było to tak samo trudne. Zwłaszcza, że w
związku z ich ostatnią rozmową Arek darzył ją szczerą niechęcią. Powtarzała
sobie, że właśnie tego chce by ostatecznie go znienawidzić, ale prawda była
taka że gdy tak ją traktował po prostu kurczyła się w sobie. Może więc dobrze,
że prawdziwą Zosię zawsze traktował z taryfą ulgową? Że nie dał jej poznać, że
tylko ją wykorzystuje? Nie, zganiła się w myślach. Za chwilę jeszcze uznam, że
wyrządził mi przysługę tym, że mnie zwyczajnie wykorzystywał!
Poza
tym w związku z faktem, iż najprawdopodobniej już wkrótce odzyska swoje ciało,
zaczęła zastanawiać się nad tym, co stanie się z nią po tym się w końcu obudzi
w swojej prawdziwej postaci. No bo czy wciąż będzie mogła pracować w Krezus
Banku? Teraz przebywała na zwolnieniu chorobowym, ale jak długo? Musiała więc
trochę sobie dopomóc: nie chciała wylądować od razu na ulicy bez mieszkania
(podjęła już decyzję o wyprowadzce od chłopaków) a tym bardziej pracy. Dlatego
teraz chciała zająć się swoim prawnym statusem w banku. Stłumiła więc zalążki
wyrzutów sumienia, które podpowiadały jej że wykorzystuje fakt, iż stała się
swoją własną szefową. W końcu wiedziała, że Cruella najchętniej by ją zwolniła.
Jednocześnie ignorowała pytania dotyczące losów prawdziwej Wiktorii. Bo czy wtedy będzie na nią bardzo wściekła? Co
będzie pamiętać? I czy tak po prostu jej dusza znów wskoczy do właściwego ciała
czy to ono zapadnie w śpiączkę? Nie chciała jednak zastanawiać się nad tymi
pytaniami.
Aż
wreszcie nadszedł upragniony i wyczekiwany przez nią piątek. Z perspektywy
czasu wiedziała, że po prostu zbyt dużo sobie po nim wyobrażała: dała się
zarazić fałszywemu tropowi Marysi mówiącemu, że te chińskie ciasteczko miało
magiczną moc. Że ta wróżba cokolwiek znaczyła. I że stanowiła przyczynę tego
całego szaleństwa. Ale znajdując się w Krakowie przekonały się, że nic nie jest
tak łatwe jak się początkowo wydawało.
Już
na samym wstępie odesłano je z kwitkiem- tylko dzięki sile przebicia się Marysi
zdołały przekonać sekretarkę by wpuściła je do prezesa a potem do fabryki. Tam
Zosia była świadkiem olbrzymich zdolności perswazyjnych swojej starszej
siostry, która łechtając próżność nieznanego sobie mężczyzny, zdołała go
przekonać do zgody na zwiedzanie fabryki.
-
Te chińskie wróżby mnie po prostu zafascynowały.- Perorowała udając zachwyt.- I
w ogóle cała kultura Chin.- Dodała dobrze wiedząc, że prezesem fabryki jest
Pół-chińczyk o polskich korzeniach (właściwie ten szczegół zdziwił Zosię, bo
zwykle właścicielami tajskich knajp albo włoskich pizzerii byli zwyczajni
Polacy).
Azjata
ten teraz z trudem powstrzymywał przepełniającą go dumę i napychał sobie
kieszenie arogancją.
Ale
koniec końców udało im się osiągnąć upragniony cel. Zdołały uzyskać przepustkę
by móc porozmawiać z twórcą tych wróżb. Niestety, towarzyszył im „ogon” w
postaci niechętnej sekretarki pana prezesa, która dobrze wiedziała, że ten cały
cyrk w istocie był tylko cyrkiem.
-
Dlatego ostrzegam was, że jeśli tylko zobaczę dyktafon albo kamerę ukrytą pod
odzieżą od razu z miejsca wzywam policję. Nie wiem dla kogo pracujecie, ale
jeśli jesteście szpiegami to nie pozwolę by cokolwiek dostało się w wasze ręce.
Jasne?- Wtedy Zosia przytaknęła w myślach zdając sobie sprawę, że to jakiś
kompletny absurd. Co one tu robią? – A więc za mną.
-
No chodź już Zosiu.- Poganiała ją Marysia na której teraz spoczął niechętny
wzrok sekretarki. Nie mając więc wyjścia poczłapała za kobietami.
Mimo
niechęci jaką darzyła je sekretarka, Maria wyraźnie starała się przekonać ją o
swoich dobrych intencjach udając zafascynowaną psycholoszkę. Paplała coś nawet
o jakichś niezwykłych przypadkach które w jej mniemaniu powinny skruszyć
pancerz sekretarki, ale ona stale zdawała się być czujna. Nawet pod koniec
wizyty ani na chwilę nie spuściła ich z
tropu.
I
co teraz, spytała siostrę wymownym wzrokiem.
Spokojnie,
zaraz coś wymyślę, odparła jej tamta mrugnięciem. A przynajmniej tak
interpretowała to Zosia. I najwyraźniej
odpowiednio, bo zaraz usłyszała:
-
Przepraszam panią bardzo, ale od tej kawy zachciało mi się skorzystać z toalety.
Zaprowadzi mnie pani?
-
Musi pani wyjść z hali i wjechać windą piętro niżej na…
-…a
nie mogłaby mnie pani zaprowadzić? Mam słabą orientację w terenie.
-
Dobrze.- Po dłuższej przerwie niechętnie odparła sekretarka.- Proszę panie za
mną.
-
Dziękuję bardzo. Ale w sumie moja siostra mogłaby tu zostać pozwiedzać, widzę
że ma na to szczerą ochotę, prawda Zosiu?
-
No cóż ja…to takie fascynujące.- Widocznie była marną aktorką, bo sekretarka
zaczęła wietrzyć podstęp. Najgorsze było to, że one rzeczywiście go stosowały.
Tyle, że nie w takim celu w jakim ona myślała. Tylko prawda mogłaby je teraz
uratować. Ale wtedy z pewnością zostaną zakwalifikowane jako groźne wariatki.
-
Przykro mi, ale to już koniec. Pół godziny minęło.
-
Ale ja tylko jeszcze chciałam…
-
Powiedziałam, że to już koniec. Po wizycie w toalecie strażnik wyprowadzi panie
na zewnątrz.
No
to kicha, pomyślała Zosia, ale o dziwo po Marii wcale nie było widać żadnej
złości. Widocznie sama doszła do wniosku, że ta cała wyprawa była bez sensu.
Tyle, że gdy w końcu znalazły się na zewnątrz powiedziała do siostry:
-
Wiem jak wygląda ten facet. To Polak, ma na imię Tadeusz widziałam na
identyfikatorze.
-
Kiedy?
-
Jak szłam do toalety. Niestety nie mogłam się zatrzymać i z nim pogadać.
Dlatego musimy zaczekać na niego do końca zmiany.
-
Czyli ile?
-
Prawdę mówiąc nie mam pojęcia.
To
było całkiem szalone: z każdą upływającą minutą Zosia zaczęła zdawać sobie z
tego sprawę. I może nawet głupie: w końcu pracownicy mogli wychodzić tylnym
wejściem. Albo wymknąć się niepostrzeżenie. Poza tym Marysia mogła źle
zapamiętać jego twarz.
-
To ten! Chodź!- Po ponad dwóch godzinach warowania blisko parkingu fabryki, do
świadomości Zosi przedarł się podekscytowany głos Marysi. Zaraz potem poczuła
mocne pociągnięcie za rękę gdy siostra zaczęła praktycznie biec w stronę tajemniczego
mężczyzny.- Proszę pana, proszę pana. Panie Tadeuszu! Musimy z panem
porozmawiać!- Na oko czterdziestoletni mężczyzna a końcu zorientował się, że
jakaś obca kobieta mówi do niego i się zatrzymał. Nie miał jednak zbyt wesołej
miny.
-
Ach. To panie zwiedziały fabrykę.
-
Tak, ma pan świetną pamięć. Możemy chwilkę porozmawiać?
-
Bardzo mi przykro, ale właśnie się spieszę i…
-
To potrwa tylko chwilkę. Kilka pytań. Maks pięć minut.
-
Proszę pani, powiem wprost…- Zaczął wpatrując się w Marysię, która to od
początku toczyła z nim dialog.- …naprawdę lubię tą pracę, dlatego nie chcę
wplątywać się w jakieś szpiegowskie afery, jasne?
-
Ależ my nie jesteśmy szpiegami. Chcemy tylko wiedzieć w jaki sposób są
konstruowane te wróżby.
-
Słucham?
-
No jak pan je weryfikuje. Jest pan wróżbitą?
-
Żartuje pani?
-
Wcale nie. Dla mnie…a raczej dla nas to poważna sprawa.
-
Mam kilkadziesiąt szablonów, które zmieniają się co roku. Przyjeżdżają z Chin:
potem je tłumaczę a następnie drukuje.
-
Och, a więc to nie pan jest ich autorem?
-
Skąd. Takie bajdurzenia mogą wymyśleć tylko Chińczycy.
-
Ale nie ma pan pojęcia w jaki sposób są tworzone?
-
Oczywiście, że mam. Po prostu mają jakiegoś człowieka, który to wszystko
wymyśla.
-
Ale czym się kieruje?
-
Czy pani pyta poważnie?
-
Jasne, że tak. Przez tą wróżbę moją siostrę spotkało coś przykrego.
-
Przez wróżbę? To przecież zwyczajne bujdy.
-
Zapewniam pana, że nie kłamię. To…
-
Nie miałem na celu zarzucenia pani kłamstwa. Chodzi mi tylko o to, że te całe
karteczki to komercyjna ściema. Chyba nie wierzą panie na poważnie, że jakaś
tam wróżba na karteczce może mieć magiczną moc?- Ostatnie twierdzenie było ni
to pytaniem, ni to oznajmieniem faktu. Dodatkowo swój sceptycyzm wyraził
wymownym uniesieniem brwi. Ale w jego oczach Zosia dostrzegła coś jeszcze.
Tłumione rozbawienie i niecierpliwość. Rzeczywiście musiały wydawać mu się
bardzo zabawne. I wtedy Zosia zrozumiała, że naprawdę są.
Bo
przecież w głębi serca od samego początku wiedziała, że to szczera głupota. Że
jakaś tam mała karteczka nie może zmienić twojego losu ani tym bardziej
umieścić cię w innym ciele.
Że
ten piątkowy dzień niczego nie zmieni ani w niczym jej nie pomoże. Dlaczego nie
widziała tego od razu?
Maria
jeszcze dyskutowała z mężczyzną, który chyba z coraz większą jasnością zdawał
obie sprawę, że nie ma do czynienia z normalnymi ludźmi. Wykorzystała to by po
prostu stamtąd odejść. Potem przycupnęła obok niewielkiej ławeczki w cieniu
jedynego przez budynkiem drzewa. Siostra chyba wciąż nie zadawała sobie sprawy
z jej dezercji, ale po jakichś pięciu minutach zorientowała się, że została z
nieznajomym sama. Potem podbiegła do Zosi:
-
Co jest? Słabo ci?
-
Nie. Po prostu chcę wracać. To było głupie: nie wiem na co liczyłam.
-
Hej, chyba ten dupek cię nie zniechęcił? Przecież on nie ma o niczym pojęcia. W
dodatku jak sam wyznał nie jest autorem tych wróżb, ale je tłumaczy…
-…i
są wynikiem komercyjnej ściemy, pamiętam.
-
Bo tak mu się tylko wydaje. Musimy dotrzeć do prawdziwego autora. Wtedy uda nam
się…
-
Przestań już, do diaska. To była totalne szaleństwo: nie wiem po co się na to
zgodziłam. Wierzyć w to, że jakieś tam ciasteczko ma magiczną moc?
-
W niektórych przypadkach się sprawdziło. Przyjaciel Ignacego…
-
Chodźmy na stację: chcę wracać do domu.
-
Musimy zdobyć nazwisko autora. Wtedy…
-
Co wtedy? Pojedziesz do Chin?! A może innego zakątka Azji nie znając języka i
nie mając pieniędzy?
-
Zosiu spokojne.- Zaczęła Maria co jeszcze bardziej ją rozsierdziło.
Nienawidziła gdy używała wobec niej tego samego tonu który stosowała wobec
swoich pacjentów. Tym bardziej, że teraz kierowało nią pozbycie się widowni w
postaci akurat przechodzących tamtędy ludzi.
-
Spokojnie? Jak mam być do cholery spokojna?! Wszystko się schrzaniło a ja
ganiam za jakimś autorem wróżby z jakiegoś pieprzonego ciasteczka tracąc
resztki rozumu. A przecież to nie film fantasy. Jakieś tam ciastko nie mogło
sprawić, że stałam się kimś innym.
-
Więc co? Uważasz, że to co cię spotkało jest normalne? Że nie powinnyśmy sprawdzać
każdego tropu?
-
Sama już nie wiem. Ale może to wcale nie jest surrealistyczna sytuacja?
-
Co masz na myśli?
-
Może przeszczepiono mi jej mózg, zrobiono operację plastyczną: nie wiem.
-
Dobrze wiesz, że sprawdziłam kilkakrotnie zmiany w twoim mózgu. Nic nie
wskazuje na żadną z tych teorii nawet gdyby się okazało, że przeszczep mózgu
rzeczywiście jest możliwy. Nie wspominając już o operacji. Nie doszłabyś do
siebie tak szybko, poza tym miałabyś pełno blizn. Nie wspominając już o twoim
wzroście. Wiktoria jest od ciebie o jakieś dwadzieścia centymetrów niższa,
prawda?- Nic na to nie odpowiedziała. Zdała sobie sprawę, że jeśli będzie
drążyć ten temat straci resztki siły i ochoty do wali. Już teraz czuła, że od
ostatecznego załamania dzieli ją tylko krok.
Trzy
godziny później, jadąc pociągiem z powrotem do stolicy, celowo udawała że śpi.
Nie chciała myśleć: a siłą rzeczy milcząc nie mogła pozbyć się z głowy
natrętnych myśli, ale nie miała zamiaru również rozmawiać z Marysią. Wiedziała,
że nie ma prawa niczego jej zarzucać, ale prawda była taka że czuła jakoby
tamta ją zawiodła. Bo to przez Marię zaczęła wierzyć w całą tę głupotę z
wróżbami.
„Z wrogiem zamień się
na duszę by pokonać go”.
Przypominając
sobie swoją karteczkę ogarniał ją wewnętrznie pusty śmiech. No tak, nie dziwota
że w to uwierzyła: łatwo było wmówić sobie że Cruella jest jej wrogiem. No i że
to dlatego zamieniła się ciałami właśnie z nią. Ale prawda najwyraźniej była
dużo bardziej prozaiczna i to cało szaleństwo z pewnością miało jakieś wyjaśnienie.
Musiała tylko zrozumieć jakie. I przede wszystkim przestać budować bzdurne
teorie.
Gdy
w końcu wróciła do mieszkania Cruelli, przez kilkanaście minut po prostu gapiła
się w sufit całkowicie głucha na złośliwe miauczenie Aleksandra. W końcu wzięła
się w garść schylając po leżący na półce telefon. Wybrała odpowiedni numer
szybko się rozłączając, ale potem dzwoniąc jeszcze raz. Potrzebowała teraz
wsparcia.
Potrzebowała
przyjaciela.
***
Wychodząc
z domu rodziców Arek po raz pierwszy od wielu razu, nie poczuł ulgi. Zwykle
mało taktowne aluzje matki co do jego kawalerskiego stanu go niezmiernie
irytowały; tak samo jak niekończące się wspomnienia ojca który stale wypytywał
go o zmiany w oddziale banku, w którym przepracował całe życie. I choć miał z
tego powodu wyrzuty sumienia, to swoich własnych odczuć nie mógł zmienić. Teraz
jednak gorszy wydawał mu się być powrót do mieszkania. A konkretnie do
Ksawerego.
Od
czasu wypadku Zosi jakby każdy z nich zerwał maski, które zwykle nosili w
swojej obecności. Przestali udawać kumpli, stali się wrogami którzy obaj walczą
o tą samą kobietę. Zresztą może nie chodziło tylko o Zosię? Może wcześniej ona
po prostu była mediatorem który łagodził ich spięcia? Bo teraz niestety wciąż
tylko się kłócili. I to o najbardziej błahe sprawy jak wyniesienie śmieci czy
sprzątanie mieszkania. Arek wkurzał się gdy Ksawery zawsze okraszał swoje
„prośby” mówiąc coś w stylu że teraz nie ma nikogo kto by to za niego zrobił.
Oczywiście miał na myśli Zosię. Ale wkurzał się nie dlatego że współlokator nie
miał racji, ale właśnie dlatego że ją miał. Bo Zosia wiele razy wyręczała go w
pracach domowych choć nawet jej o to nie prosił. Na początku za to nawet
dziękował, kupował coś słodkiego lub zamawiał pizzę; z czasem jednak to
wydawało mu się zupełnie naturalne. A przecież wcale tak nie było. Ona nie
musiała tego robić, choć to robiła. Bo jej na nim zależało.
Znów
myśląc o leżącej w szpitalu Zosi poczuł się głęboko nieszczęśliwy. Od Marysi
wiedział, że w poniedziałek ma zostać wypisana ze szpitala i przetransportowana
do ośrodka, w którym będzie miała zapewnioną doskonałą opiekę. Zdawał sobie
jednak sprawę, że to oznaczało iż nie wiadomo kiedy dziewczyna się obudzi, bo
lekarze stracili na to nadzieję. Ani czy kiedykolwiek się obudzi.
Wpadłszy
w ponury nastrój miał ochotę iść do baru, ale nie po to by się upić czy poznać
nową dziewczynę. Chciał po prostu być sam i móc w spokoju przeżywać własne
nieszczęście.
Nikt
go nie rozumiał. Choć ta myśl wydała mu się śmieszna, to jednak odpowiadała
prawdzie. Ksawery uważał, że wcale nie kocha Zosi; jego rodzice dziś wprost
spytali czy przypadkiem ten wypadek nie sprawił iż zamiast przyjaciółki wydaje
mu się że stracił kogoś więcej. Nawet oni nie potrafili uwierzyć że się
zmienił: tak samo zresztą jak przyjaciele którzy zaczęli organizować domówki
czy inne imprezy. Jego odmowa ich dziwiła, tak samo jak solidarność z leżącą w
szpitalu Zosią. Nikt nie wierzył, że kocha ją naprawdę.
Co
gorsza, zdawał sobie sprawę, że sam do tego doprowadził. Potrafił być nieodpowiedzialnym
czarusiem z wygadaną gębą, która nie raz uratowała mu tyłek. Nigdy nie miał
dziewczyny: co nie znaczy że miał znów masę przygód, skądże. Ale żadnej
oficjalnie nie przyprowadził do domu, nie przedstawił rodzicom. A przecież miał
już ponad trzydziestkę na karku. Nie mógł się dziwić że nawet właśni rodzice
posądzają go o niezdolnego do stabilnego związku uwodziciela.
Przechodząc
przez ulicę zdecydował się wpaść do małej knajpki na rogu, którą właśnie mijał.
Ale zaraz potem przypomniał sobie o innym miejscu. Barze muzycznym do którego
pójścia Zosia kilkakrotnie go namawiała.
No dawaj, zgódź się, namawiała
go wiele razy ale on natychmiast odmawiał w mniej lub bardziej delikatny
sposób. Być może dlatego teraz zmienił swoje plany i skierował się na przystanek
autobusowy.
Pół
godziny później wszedł do klubu 5&6 czując się nieco nieswojo. Ale miejsce
wydawało mu się zupełnie w porządku: może nieco staroświeckie i niewielkie, ale
za to urządzone gustownie i ze smakiem. I przede wszystkim nie było to osiemnastoletnich
nastolatków którzy pili na umór albo dziewczyn których celem był tylko lans. W
pomieszczeniu znajdowało się kilkadziesiąt osób których łączyła muzyka.
By
nie zwracać na siebie uwagi zamówił jakieś piwo właściwie nie mając specjalnie
ochoty na alkohol. Potem udało mu się wypatrzeć kolesia, który właśnie zwalnia
mały stolik w samym rogu sali: idealny punkt obserwacyjny dla kogoś kto chce
pozostać w cieniu. Godzinę później wsłuchany w występy kolejnych uczestników
stracił poczucie rzeczywistości. Zdołał się nawet tak bardzo wkręcić w te
zawody, że w duchu kibicował pewnej dziewczynie która wydawała mu się być
najlepsza. A potem ucieszył się gdy rzeczywiście wygrała. Arek przypomniał
sobie, że kiedyś Zosia właśnie tutaj z Ksawerym wygrała koszulki jakiegoś
rockowego zespołu. Że stała na scenie wyśpiewując kolejne wersy jakiejś
piosenki. Być może to z powodu wypitych piw (przez ten czas zamówił już w sumie
trzy) poczuł się jeszcze bardziej przygnębiony i pogrążony w depresji.
Wspomnienia o Zosi wracały ze zwielokrotnioną siłą: w głowie wciąż miał jej
obraz, słyszał śmiech, widział niewielkie piegi na nosie. Przypominał sobie jak
ratowała go przed jego miłostkami, jak troskliwie zajmowała się gdy był chory
albo nawet miał kaca. A teraz najprawdopodobniej nigdy więcej tego nie zrobi.
Nigdy więcej się nie obudzi…
Pełen
melancholii, choć robiło mu się coraz zimniej, wysiadłszy z tramwaju
znajdującego się niedaleko mieszkania
zdecydował się jeszcze tam nie wracać. Odruchowo zaczął spacerować, a
potem kierować się w miejsce które Zosia lubiła najbardziej. Nie było to nic
innego jak niewielka skarpa znajdująca się pod mostem, ale teraz poczuł
przemożną ochotę by ją zobaczyć. Ale może miał jakąś intuicję, bo na skarpie
zobaczył kogoś kogo najmniej się spodziewał.
Ksawerego.
I to na dodatek z jakąś dziewczyną. Od razu począł złość, choć wiedział że
nieznajoma nie musi być nikim szczególnym w życiu Iksińskiego. Tyle, że z
każdym krokiem rozpoznawał te regularne rysy, małą szczupłą sylwetkę a nawet
postrzępioną (choć w ostatnim czasie jakby lekko zaniedbaną) fryzurkę.
To
była Wiktoria. Kobieta, która nienawidziła Zosi i razem z nią uległa wypadkowi;
nie wiadomo zresztą czy nie maczała w tym palców. No i suka, która zwolniła go
z pracy tylko dlatego bo nie chciał się z nią przespać.
-
Proszę proszę: widzę że nie tylko ja postanowiłem wybrać się na spacer.- Zagaił
retorycznie. Tak jak się spodziewał na ich twarzach dostrzegł zaskoczenie,
zaraz potem na tej należącej do Ksawerego pojawiła się niechęć. Cruella za to
wyglądała na przestraszoną. Ciekawe tylko czego się bała, myślał.- Nie
wiedziałem, że się znacie.
-
Poznaliśmy się w szpitalu. Weronika tak jak ja odwiedzała Zosię.
-
Odwiedzała Zosię?- Arek nie od razu zarejestrował fakt, że Ksawery nazwał
Szymborską Weroniką. Bo szczerze zaskoczyła go informacja o odwiedzinach przez
nią Zosi. Po co to robiła? Przecież nie z powodu empatii skoro zaledwie kilka
dni temu bezpardonowo z niej kpiła. Więc dlaczego?
Zadając
sobie to pytanie w duchu powtórnie, zrozumiał. Jowita od samego początku miała
rację. Z jakiegoś powodu Wiktoria towarzyszyła Zosi na tamtych schodach. I być
może to wcale nie był wypadek. Niewykluczone, że tamta przypadkiem zepchnęła
Zosię a teraz ma wyrzuty sumienia. Mimo całej zołzowatości Arek nie był w stanie
podejrzewać Cruelli o działanie z premedytacją. W końcu to nie był jakiś durny
film albo telenowela gdzie ludzie stają się przestępcami z błahych powodów. Czy
to więc dlatego ta sama Jowita która wcześniej oskarżała Cruellę teraz nagle
zmanipulowana przez nią stała się jej sprzymierzeńcem? A teraz Ksawery? Tylko
co ona chce tym osiągnąć?
-
Tak, w końcu są przyjaciółkami: czemu to cię tak dziwi?
-
Przyjaciółkami?- Powtórzył znów totalnie zaskoczony.- Przecież one się nie
znosiły!
-
Nie rozumiem dlaczego mówisz o tym w czasie przeszłym tak jakby Zosia już nie
żyła. A już tym bardziej nie rozumiem czemu…
-
Chodźmy już lepiej, dobrze?- Przerwała Ksaweremu Zosia czując, że nadciąga
burza i jeszcze chwila a jej podwójna gra wyjdzie na jaw. Bo doskonale zdała
ten nieprzejednany wyraz twarzy u Arkadiusza.- Ksawery?- Wypowiedziała jego
imię proszącym tonem, jednocześnie biorąc go stanowczo pod rękę.
-
Nie, chcę wiedzieć dlaczego Arek mówi że ty…
-
Bo mnie nie znosi.
-
Ha, chyba nie ja jeden prawda? Trudno znaleźć kogoś kto lubiłby demoniczną
Cruellę.
-
Kogo? Dlaczego on nazywa cię w ten sposób?
-
Bo to jej pseudonim: wiedziałaś o tym? A, no tak pewnie ona sama nawet nie ma o
tym pojęcia, prawda?- Spytał retorycznie Żyliński patrząc na nią sarkastycznie.
Zosia przymykając oczy potrząsnęła głową. Nie tyle był to gest odpowiedzi na
pytanie Arka, ale rozpaczy.
-
Weronika, co się tu dzieje?- Iksiński najwyraźniej próbował zrozumieć dlaczego
tych dwoje aż tak się nie lubi, ale nieświadomie wypalił kolejną bombę.
-
Weronika? Przecież to Wiktoria Szymborska.
-
Mi przedstawiła się jako Weronika Ostrowska.
-
Więc cię oszukała. Pytanie tylko dlaczego. Chociaż wiesz co? Wcale mnie to nie
interesuje. Bardziej zastanawia mnie fakt, iż choć tak bardzo zarzekałeś się że
kochasz Zosię teraz romansujesz z jej najgorszym wrogiem.
-
Z nikim nie romansuję. I nie miałem pojęcia, że…- Ksawery spojrzał na nią zimno
aż poczuła jak kuli się w sobie. Pożałowała, że do niego zadzwoniła, że chciała
się spotkać właśnie tutaj, że musieli trafić akurat na Arka. Co za cholerny
zbieg okoliczności, myślała wkurzona. Że też musiał wracać ze swojej libacji
akurat tą drogą, wywnioskował z faktu jego nieco buntowniczego stylu bycia
który przybierał będąc na rauszu.
-
Jasne, że nie. A może teraz udajesz? Co? Ci też zaproponowała już łóżko czy
jeszcze nie? Jeśli miałeś zamiar się skusić to ostrzegam cię, że ta kobieta to
modliszka. Taka dobra rada.
-
Nie wkurzaj mnie, okej? Dobrze wiesz co czułem…co czuję do Zosi. I nawet jeśli
zaszło tu jakieś nieporozumienie to zaraz to wyjaśnimy.
-
Proszę bardzo, ale beze mnie. Chociaż chcę tylko wiedzieć jedno: po co to do
cholery robisz?- Ostatnie pytanie skierował do Zosi.
-
Słucham?
-
Po co odwiedzasz Zośkę w szpitalu, kontaktujesz się z jej współlokatorem, nagle
przyjaźnisz z Jowitą? Dlaczego do cholery nagle przestałaś być wobec innych aż
tak jędzowata? Co ty jej zrobiłaś?
-
Nie mam pojęcia o czym mówisz.
-
A ja myślę, że doskonale o tym wiesz. Gnębią cię wyrzuty sumienia, prawda?
Mogłaś jej pomóc, ale tego nie zrobiłaś. Albo wręcz przeciwnie: to ty spadając
pociągnęłaś ją za sobą!
-
Nic jej nie zrobiłam!
-
A ja myślę inaczej. I ostrzegam cię, że dowiem się o co w tym wszystkim chodzi.
A wtedy jeśli moje podejrzenia będą słuszne to zapłacisz za wszystko, słyszysz?
Ja się ciebie nie boję. Nade mną nie masz żadnej władzy.- Powiedział jeszcze
przyszpilając ją wzrokiem pełnym jadu a potem bez słowa odszedł. Z powodu szoku
Zosia zapomniała o jeszcze jednym obserwatorze całej tej sytuacji.
-
Dlaczego powiedziałaś mi, że jesteś kimś innym?
-
Bo wiedziałam, że tylko tak mogłam się do ciebie zbliżyć.- Odpowiedziała
szczerze wciąż nie mogąc przetrawić tego co powiedział w złości Arek. Czy miał
rację? Czy Ksawery rzeczywiście widział w niej kogoś więcej niż tylko
przyjaciółkę? I co to dla niej oznaczało?- Naprawdę ją kochałeś?
-
Co?
-
Zosię. Kochałeś ją jako kobietę?
-
A co to ma za znaczenie?
-
Odpowiedz mi.
-
To ty mi odpowiedz o co w tym wszystkim chodzi. Pamiętam z jakim strachem Zosia
o tobie mówiła. Na pewno nie byłyście przyjaciółkami. Czy w tym co mówił Arek
jest racja? Dlaczego przedstawiłaś mi się fałszywym imieniem i nazwiskiem?
-
Kochałeś ją czy nie?
-
Tak do diabła! Zakochałem się w niej już wiele miesięcy temu.
-
O Boże.- Wszystko legło w gruzach. Nagle okazało się, że nie może liczyć na
Ksawerego, bo nie jest jej najlepszym powiernikiem. Jest kimś, kto żąda czegoś
więcej.- Mieliśmy być tylko przyjaciółmi.- Wymamrotała pod nosem.
-
Co powiedziałaś?
-
Nic.- W jednej chwili zebrała się do kupy.- Muszę już iść.
-
Najpierw mi wszystko wyjaśnisz.
-
Nie ma tu czego wyjaśniać.
-
Ja myślę co innego. I być może policja także.- Widocznie zauważył jej strach,
bo kontynuował:- Więc lepiej teraz postaraj się nie kłamać.
-
Nic nie zrobiłam.- Powiedziała w końcu po dłuższej przerwie. I tak z
przyjaciela stał się moim oprawcą, pomyślała przy tym smętnie.
-
Więc po co to wszystko? Wymyślone imię, kontakt ze mną, udawanie jej
przyjaciółki w szpitalu? Nawet ostatnio wypytywałaś lekarza o jej stan.
-
Bo miałyśmy ten wypadek razem, to wszystko.
-
A ja jednak myślę, że nie wszystko. Chętniej porozmawiasz z policją?
-
Ksawery proszę, daj mi już spokój. Porozmawiamy jutro. Dziś jest już późno.- I
tak dobrze wiedział, iż ma powód bać się stróżów prawa, więc przyznanie tego na
głos nie było niczym katastrofalnym. A ona i tak czuła się już kompletnie
rozsypana. Najpierw starcie z Arkadiuszem, potem szalony wyjazd do Krakowa a
teraz jeszcze Ksawery…jak mogła dalej się z nim przyjaźnić wiedząc, że ją
kocha?
-
Przykro mi, nie odpuszczę.
-
Musisz zachowywać się tak jak Arek?
-
W tej kwestii nie ustąpię. Bo jeśli przez ciebie Zosia…
-
…Jezu gdybyś wiedział jak bardzo absurdalne jest to co właśnie mówisz nigdy byś
tego nie powiedział.
-
Sądząc po twojej reakcji wcale nie jestem tego taki pewien. Czego się boisz?
Skoro nie miałaś nic wspólnego z tym wypadkiem to czemu w twoich oczach widzę
strach na wzmiankę o policji?
-
Niczego!
-
Więc groźne jest to „nic”. Jeszcze groźniejsze od policji.
-
Proszę, nie dzwoń do nich.- Odezwała się widząc jak wyciąga komórkę ze spodni.
-
Powiedziałem, że ci nie odpuszczę a ty wciąż kręcisz.
-
Błagam cię. Przysięgam, że nie zrobiłam jej krzywdy. Po prostu stałyśmy na tych
schodach obok siebie i dlatego spadłyśmy. Nie było w tym mojej winy.
-
Skąd więc strach?
-
Nie chcę by znów wzięli mnie za nienormalną. Od czasu wypadku…
-
Tak?
-…od
czasu wypadku, nie jestem sobą.
-
W jakim sensie?
-
Obawiam się, że bardzo dosłownym.
-
To jakiś żart?
-
Żart?- Powtórzyła totalnie załamana. A potem na jej ustach wykwitł szeroki uśmiech.- Żart? Może
masz rację: może to wszystko to jeden wielki pieprzony żart. Żart od Boga.- W
tym momencie Ksawery zaczął się zastanawiać czy nie ma do czynienia z kimś
niepoczytalnym. Czy to dlatego podawała się za inną osobę? Bo upadek sprawił,
że wydawało jej się iż jest kimś innym? Szczególnie wtedy gdy w oczach kobiety
pojawiły się łzy.- Miałam po prostu nadzieję, że znów uda mi się z tobą
zaprzyjaźnić.- Kontynuowała.- Wiem, że to głupie, ale czułam się samotna a
Marysia kazała mi trzymać wszystko w tajemnicy. A teraz nawet nie potrafię
znaleźć logicznego argumentu dlaczego kazała mi to robić.
-
Mówisz o siostrze Zosi?
-
Mówię o swojej siostrze.
-
Nie rozumiem…
-
Wiesz, ja też nie.- Z jej oczu potoczyła się kolejna fala łez. Po kilku
chwilach jednak znów się odezwała.- Nie miałam pojęcia, że możesz mnie kochać.
-
Nie kocham cię.
-
Powiedziałeś, że kochasz Zosię.
-
Właśnie.
-
Nadal niczego nie rozumiesz, prawda?
-
Czego?- Zamiast odpowiedzieć wytarła z policzka łzy i powiedziała:
-
Kiedy odwiedziliśmy twoją siostrę z siostrzeńcem, wieczorem rozmawialiśmy o
śwince morskiej Marysi, którą przez przypadek pozbawiłam życia. A kiedy byliśmy
w klubie 5&6 widząc twoje zdenerwowanie na scenie tuż przez występem
powiedziałam ci że kłamałam iż co najwyżej mogą nas wygwizdać. A w dniu tego
cholernego balu sylwestrowego przyjechałeś do mojego domu a moja mama siedziała
w salonie udając że czyta książkę choć trzymała ją do góry nogami. A jeszcze
kilka dni wcześniej gdy…
-
Stop.- Powstrzymał ją.- Co ty mi usiłujesz powiedzieć? Skąd to wszystko wiesz?
-
Bo jakimś cudem ten cholerny wypadek sprawił, że obudziłam się w nieswoim
ciele. Inna opcja jest taka, że zwariowałam ale Marysia to wyklucza.-
Dziewczyna ciężko westchnęła- To ja Ksawery, Zosia.
Genialne genialne genialne więcej szybciej
OdpowiedzUsuńOo ciekawe co on na to
OdpowiedzUsuńJaką planujesz częstotliwość wstawiania kolejnych części ? Tak genialnie piszesz powinni sue wydawcy zainteresować :-)
OdpowiedzUsuńChcialabym często ale paradoksalnie w wakacje mam mniej czasu niż w trakcje studiów. W kazdym razie na lewno raz na tydzien cos sie pojawi bo nie chce wstawiac czesci po 2-3 strony skoro zazwyczaj jest ich przynajmniej 15. Wgl nie mogłabym poprowadzić zadnego rozwoju akcji.
UsuńCiekawe gdzie podziewa się w takim razie świadomość (dusza) Wiktorii ? Może ją całkiem "wcięło" ? :)
OdpowiedzUsuńJak na razie nic nie świadczy o tym, że one zamieniły się duszami. Można to będzie stwierdzić dopiero jak się wybudzi Zosia (jej ciało).
Juz niedlugo za 1-2 rozdzialy to sie wyjaśni. Cierpliwości ;)
UsuńProszę wstawiaj częściej nawet niech byłyby krótsze te części bo tak trudno się czeka na Twoje arcydzieła
OdpowiedzUsuńWiwm, ale tak jak napisalam wyzej wgl nie mialabym szansy na rozwiniecie akcji bo zanim bym na dobre zaczęła tp juz musiałabym konczyc rozdzial. A sama wiesz jakie moje dialogi są czasami długie: ) dlatego to nie wchodzi raczej w gre przy moim rozwleklym stylu pisania.
UsuńKiedy???:-)
OdpowiedzUsuń