Łączna liczba wyświetleń

piątek, 4 sierpnia 2017

Nowy początek, Rozdział XVII

***
Wieczorem wciąż rozmyślała nad słowami Ksawerego czując dziwną tkliwość wokół serca. Wtedy, gdy powiedział że ma szczęście iż Zosia wybrała go na swojego przyjaciela chciała powiedzieć mu prawdę. Wyznać kim jest. Ale zjawił się doktor robiąc  popołudniowy obchód. Widywała się z nim już wcześniej i doskonale wiedział, iż może informować ją o stanie Zosi Niemcewicz (czyli de facto jej samej), ale niekoniecznie chciała by wiedział to Iksiński. Dlatego gdy Skarżycki żegnał się z nimi, wyszła z sali prosząc go o chwilę rozmowy.
- Jeśli stan pacjentki się zmieni, proszę do mnie zadzwonić, dobrze? Zwłaszcza jeżeli byłaby to kwestia finansowa…
- Pani Wiktorio…- Chciwość znów walczyła w nim ze świętym oburzeniem, ale ostatecznie się zgodził.- No więc dobrze. Jak rozumiem pani Maria poinformowała panią o teraźniejszym tanie pacjentki?
- Tak, wiem wszystko. Tylko, że nie rozumiem jak przeniesienie do prywatnej kliniki może mi…to znaczy Zosi pomóc. Czy mógłby pan…- Przerwała widząc, że Ksawery ciekawie przygląda im się zza drzwi. Z tej odległości nie mógł nic usłyszeć, ale i tak uznała, że za bardzo ryzykuje.- Zresztą: nieważne. Porozmawiamy później. Ma pan mój numer, prawda?
- Tak.
- Więc proszę zadzwonić gdy będzie widoczna jakaś zmiana.
- Oczywiście.- Odparł jej lekarz jednocześnie biorąc od niej pozornie niechętnie zwinięty plik banknotów.
Wówczas się pożegnali: ona wróciła jeszcze na trochę do Ksawerego, ale potem gdy w szpitalu zjawili się jej rodzice musiała zwyczajnie wyjść. Dopiero w autobusie odwrócona ukradkiem do szyby pozwoliła sobie na parę łez. Widok mamy chwycił ją za serce; tak samo zresztą jak taty. Oboje jakby zapadli się w sobie, z tym że tata wydawał jej się być jeszcze bardziej blady i kruchy niż zazwyczaj. Bała się, żeby z powodu nerwów znów nie miał drugiego zawału albo co gorsza udaru. Ale jak mogła krzyknąć: „Hej, jestem tutaj. To ja Zosia, tylko w nieswoim ciele.” Uznaliby ją za wariatkę. Ale może naprawdę nią była?
Jakby odgadując jej podły nastrój zadzwoniła wtedy Marysia. Miała dla niej świetną wiadomość: dotarła do autora chińskich ciasteczek, musiały tylko za dwa dni w piątek z samego jechać do Krakowa.
- Tam mają tę swoją wytwórnię. Musimy tam jechać, inaczej się nie da.- Perswadowała gdy Zosia nagle zamilkła.
- Wiem, tylko że jesteś w ciąży i nie wiem czy to dobry pomysł żebyś wyruszała w tak długą i męczącą podróż. Mogę przecież jechać sama.
- Nie przesadzaj, to tylko kilka godzin jazdy. Poza tym ktoś musi cię wspierać, prawda?
- Dziękuję.
- Nie ma za co, kochana. Także nie smuć się już i głowa do góry. Jutro twój koszmar może się skończy.
- Tak, skończy się.- Powtórzyła Zosia celowo ignorując słowo „może”.

***
Końcówka tygodnia wydawała się być Zosi bardziej męcząca niż zazwyczaj. Przynajmniej jeśli chodzi o pracę. W zasadzie rozumiała już na czym polega większość obowiązków Cruelli i powoli zaczynała się czuć się z nim swobodnie, ale niezaprzeczalnie z powodu mniejszej biegłości pochłaniało jej to więcej czasu. Nie raz i nie dwa utyskiwała Jowicie: „Jak ta kobieta dawała sobie z tym wszystkim radę sama? Przecież tych rozliczeń nie da się ogarnąć w jeden dzień.”
Tym sposobem do jej głowy zaczął wkradać się niechętny szacunek do efektywności i sposobu pacy Szymborskiej. Prywatnie wciąż uważała ją za zimną sukę, ale na gruncie zawodowym była jedną z lepszych w swoim fachu. No i ewidentnie zmagała się ze swoimi demonami. Zosia podejrzewała, że musiała bardzo kochać Damiana skoro tyle lat po przerwie wciąż czuje w głowie urazę do swojego ojczyma za to że ich rozdzielił. A przynajmniej tak zdążyła sobie to w głowie ułożyć ona sama. Innych wyjaśnień nie widziała.
W dodatku koniec miesiąca wiązał się z podsumowaniami, a więc raportami dostarczanymi przez Arkadiusza. Czasami miała do niego jakieś pytania, a że za trzecim razem Jowita nie zgodziła się być jej pośrednikiem sama musiała się z nim zmierzyć. I za każdym razem było to tak samo trudne. Zwłaszcza, że w związku z ich ostatnią rozmową Arek darzył ją szczerą niechęcią. Powtarzała sobie, że właśnie tego chce by ostatecznie go znienawidzić, ale prawda była taka że gdy tak ją traktował po prostu kurczyła się w sobie. Może więc dobrze, że prawdziwą Zosię zawsze traktował z taryfą ulgową? Że nie dał jej poznać, że tylko ją wykorzystuje? Nie, zganiła się w myślach. Za chwilę jeszcze uznam, że wyrządził mi przysługę tym, że mnie zwyczajnie wykorzystywał!
Poza tym w związku z faktem, iż najprawdopodobniej już wkrótce odzyska swoje ciało, zaczęła zastanawiać się nad tym, co stanie się z nią po tym się w końcu obudzi w swojej prawdziwej postaci. No bo czy wciąż będzie mogła pracować w Krezus Banku? Teraz przebywała na zwolnieniu chorobowym, ale jak długo? Musiała więc trochę sobie dopomóc: nie chciała wylądować od razu na ulicy bez mieszkania (podjęła już decyzję o wyprowadzce od chłopaków) a tym bardziej pracy. Dlatego teraz chciała zająć się swoim prawnym statusem w banku. Stłumiła więc zalążki wyrzutów sumienia, które podpowiadały jej że wykorzystuje fakt, iż stała się swoją własną szefową. W końcu wiedziała, że Cruella najchętniej by ją zwolniła. Jednocześnie ignorowała pytania dotyczące losów prawdziwej Wiktorii. Bo  czy wtedy będzie na nią bardzo wściekła? Co będzie pamiętać? I czy tak po prostu jej dusza znów wskoczy do właściwego ciała czy to ono zapadnie w śpiączkę? Nie chciała jednak zastanawiać się nad tymi pytaniami.
Aż wreszcie nadszedł upragniony i wyczekiwany przez nią piątek. Z perspektywy czasu wiedziała, że po prostu zbyt dużo sobie po nim wyobrażała: dała się zarazić fałszywemu tropowi Marysi mówiącemu, że te chińskie ciasteczko miało magiczną moc. Że ta wróżba cokolwiek znaczyła. I że stanowiła przyczynę tego całego szaleństwa. Ale znajdując się w Krakowie przekonały się, że nic nie jest tak łatwe jak się początkowo wydawało.
Już na samym wstępie odesłano je z kwitkiem- tylko dzięki sile przebicia się Marysi zdołały przekonać sekretarkę by wpuściła je do prezesa a potem do fabryki. Tam Zosia była świadkiem olbrzymich zdolności perswazyjnych swojej starszej siostry, która łechtając próżność nieznanego sobie mężczyzny, zdołała go przekonać do zgody na zwiedzanie fabryki.
- Te chińskie wróżby mnie po prostu zafascynowały.- Perorowała udając zachwyt.- I w ogóle cała kultura Chin.- Dodała dobrze wiedząc, że prezesem fabryki jest Pół-chińczyk o polskich korzeniach (właściwie ten szczegół zdziwił Zosię, bo zwykle właścicielami tajskich knajp albo włoskich pizzerii byli zwyczajni Polacy).
Azjata ten teraz z trudem powstrzymywał przepełniającą go dumę i napychał sobie kieszenie arogancją.
Ale koniec końców udało im się osiągnąć upragniony cel. Zdołały uzyskać przepustkę by móc porozmawiać z twórcą tych wróżb. Niestety, towarzyszył im „ogon” w postaci niechętnej sekretarki pana prezesa, która dobrze wiedziała, że ten cały cyrk w istocie był tylko cyrkiem.
- Dlatego ostrzegam was, że jeśli tylko zobaczę dyktafon albo kamerę ukrytą pod odzieżą od razu z miejsca wzywam policję. Nie wiem dla kogo pracujecie, ale jeśli jesteście szpiegami to nie pozwolę by cokolwiek dostało się w wasze ręce. Jasne?- Wtedy Zosia przytaknęła w myślach zdając sobie sprawę, że to jakiś kompletny absurd. Co one tu robią? – A więc za mną.
- No chodź już Zosiu.- Poganiała ją Marysia na której teraz spoczął niechętny wzrok sekretarki. Nie mając więc wyjścia poczłapała za kobietami.
Mimo niechęci jaką darzyła je sekretarka, Maria wyraźnie starała się przekonać ją o swoich dobrych intencjach udając zafascynowaną psycholoszkę. Paplała coś nawet o jakichś niezwykłych przypadkach które w jej mniemaniu powinny skruszyć pancerz sekretarki, ale ona stale zdawała się być czujna. Nawet pod koniec wizyty  ani na chwilę nie spuściła ich z tropu.
I co teraz, spytała siostrę wymownym wzrokiem.
Spokojnie, zaraz coś wymyślę, odparła jej tamta mrugnięciem. A przynajmniej tak interpretowała to Zosia.  I najwyraźniej odpowiednio, bo zaraz usłyszała:
- Przepraszam panią bardzo, ale od tej kawy zachciało mi się skorzystać z toalety. Zaprowadzi mnie pani?
- Musi pani wyjść z hali i wjechać windą piętro niżej na…
-…a nie mogłaby mnie pani zaprowadzić? Mam słabą orientację w terenie.
- Dobrze.- Po dłuższej przerwie niechętnie odparła sekretarka.- Proszę panie za mną.
- Dziękuję bardzo. Ale w sumie moja siostra mogłaby tu zostać pozwiedzać, widzę że ma na to szczerą ochotę, prawda Zosiu?
- No cóż ja…to takie fascynujące.- Widocznie była marną aktorką, bo sekretarka zaczęła wietrzyć podstęp. Najgorsze było to, że one rzeczywiście go stosowały. Tyle, że nie w takim celu w jakim ona myślała. Tylko prawda mogłaby je teraz uratować. Ale wtedy z pewnością zostaną zakwalifikowane jako groźne wariatki.
- Przykro mi, ale to już koniec. Pół godziny minęło.
- Ale ja tylko jeszcze chciałam…
- Powiedziałam, że to już koniec. Po wizycie w toalecie strażnik wyprowadzi panie na zewnątrz.
No to kicha, pomyślała Zosia, ale o dziwo po Marii wcale nie było widać żadnej złości. Widocznie sama doszła do wniosku, że ta cała wyprawa była bez sensu. Tyle, że gdy w końcu znalazły się na zewnątrz powiedziała do siostry:
- Wiem jak wygląda ten facet. To Polak, ma na imię Tadeusz widziałam na identyfikatorze.
- Kiedy?
- Jak szłam do toalety. Niestety nie mogłam się zatrzymać i z nim pogadać. Dlatego musimy zaczekać na niego do końca zmiany.
- Czyli ile?
- Prawdę mówiąc nie mam pojęcia.
To było całkiem szalone: z każdą upływającą minutą Zosia zaczęła zdawać sobie z tego sprawę. I może nawet głupie: w końcu pracownicy mogli wychodzić tylnym wejściem. Albo wymknąć się niepostrzeżenie. Poza tym Marysia mogła źle zapamiętać jego twarz.
- To ten! Chodź!- Po ponad dwóch godzinach warowania blisko parkingu fabryki, do świadomości Zosi przedarł się podekscytowany głos Marysi. Zaraz potem poczuła mocne pociągnięcie za rękę gdy siostra zaczęła praktycznie biec w stronę tajemniczego mężczyzny.- Proszę pana, proszę pana. Panie Tadeuszu! Musimy z panem porozmawiać!- Na oko czterdziestoletni mężczyzna a końcu zorientował się, że jakaś obca kobieta mówi do niego i się zatrzymał. Nie miał jednak zbyt wesołej miny.
- Ach. To panie zwiedziały fabrykę.
- Tak, ma pan świetną pamięć. Możemy chwilkę porozmawiać?
- Bardzo mi przykro, ale właśnie się spieszę i…
- To potrwa tylko chwilkę. Kilka pytań. Maks pięć minut.
- Proszę pani, powiem wprost…- Zaczął wpatrując się w Marysię, która to od początku toczyła z nim dialog.- …naprawdę lubię tą pracę, dlatego nie chcę wplątywać się w jakieś szpiegowskie afery, jasne?
- Ależ my nie jesteśmy szpiegami. Chcemy tylko wiedzieć w jaki sposób są konstruowane te wróżby.
- Słucham?
- No jak pan je weryfikuje. Jest pan wróżbitą?
- Żartuje pani?
- Wcale nie. Dla mnie…a raczej dla nas to poważna sprawa.
- Mam kilkadziesiąt szablonów, które zmieniają się co roku. Przyjeżdżają z Chin: potem je tłumaczę a następnie drukuje.
- Och, a więc to nie pan jest ich autorem?
- Skąd. Takie bajdurzenia mogą wymyśleć tylko Chińczycy.
- Ale nie ma pan pojęcia w jaki sposób są tworzone?
- Oczywiście, że mam. Po prostu mają jakiegoś człowieka, który to wszystko wymyśla.
- Ale czym się kieruje?
- Czy pani pyta poważnie?
- Jasne, że tak. Przez tą wróżbę moją siostrę spotkało coś przykrego.
- Przez wróżbę? To przecież zwyczajne bujdy.
- Zapewniam pana, że nie kłamię. To…
- Nie miałem na celu zarzucenia pani kłamstwa. Chodzi mi tylko o to, że te całe karteczki to komercyjna ściema. Chyba nie wierzą panie na poważnie, że jakaś tam wróżba na karteczce może mieć magiczną moc?- Ostatnie twierdzenie było ni to pytaniem, ni to oznajmieniem faktu. Dodatkowo swój sceptycyzm wyraził wymownym uniesieniem brwi. Ale w jego oczach Zosia dostrzegła coś jeszcze. Tłumione rozbawienie i niecierpliwość. Rzeczywiście musiały wydawać mu się bardzo zabawne. I wtedy Zosia zrozumiała, że naprawdę są.
Bo przecież w głębi serca od samego początku wiedziała, że to szczera głupota. Że jakaś tam mała karteczka nie może zmienić twojego losu ani tym bardziej umieścić cię w innym ciele.
Że ten piątkowy dzień niczego nie zmieni ani w niczym jej nie pomoże. Dlaczego nie widziała tego od razu?
Maria jeszcze dyskutowała z mężczyzną, który chyba z coraz większą jasnością zdawał obie sprawę, że nie ma do czynienia z normalnymi ludźmi. Wykorzystała to by po prostu stamtąd odejść. Potem przycupnęła obok niewielkiej ławeczki w cieniu jedynego przez budynkiem drzewa. Siostra chyba wciąż nie zadawała sobie sprawy z jej dezercji, ale po jakichś pięciu minutach zorientowała się, że została z nieznajomym sama. Potem podbiegła do Zosi:
- Co jest? Słabo ci?
- Nie. Po prostu chcę wracać. To było głupie: nie wiem na co liczyłam.
- Hej, chyba ten dupek cię nie zniechęcił? Przecież on nie ma o niczym pojęcia. W dodatku jak sam wyznał nie jest autorem tych wróżb, ale je tłumaczy…
-…i są wynikiem komercyjnej ściemy, pamiętam.
- Bo tak mu się tylko wydaje. Musimy dotrzeć do prawdziwego autora. Wtedy uda nam się…
- Przestań już, do diaska. To była totalne szaleństwo: nie wiem po co się na to zgodziłam. Wierzyć w to, że jakieś tam ciasteczko ma magiczną moc?
- W niektórych przypadkach się sprawdziło. Przyjaciel Ignacego…
- Chodźmy na stację: chcę wracać do domu.
- Musimy zdobyć nazwisko autora. Wtedy…
- Co wtedy? Pojedziesz do Chin?! A może innego zakątka Azji nie znając języka i nie mając pieniędzy?
- Zosiu spokojne.- Zaczęła Maria co jeszcze bardziej ją rozsierdziło. Nienawidziła gdy używała wobec niej tego samego tonu który stosowała wobec swoich pacjentów. Tym bardziej, że teraz kierowało nią pozbycie się widowni w postaci akurat przechodzących tamtędy ludzi.
- Spokojnie? Jak mam być do cholery spokojna?! Wszystko się schrzaniło a ja ganiam za jakimś autorem wróżby z jakiegoś pieprzonego ciasteczka tracąc resztki rozumu. A przecież to nie film fantasy. Jakieś tam ciastko nie mogło sprawić, że stałam się kimś innym.
- Więc co? Uważasz, że to co cię spotkało jest normalne? Że nie powinnyśmy sprawdzać każdego tropu?
- Sama już nie wiem. Ale może to wcale nie jest surrealistyczna sytuacja?
- Co masz na myśli?
- Może przeszczepiono mi jej mózg, zrobiono operację plastyczną: nie wiem.
- Dobrze wiesz, że sprawdziłam kilkakrotnie zmiany w twoim mózgu. Nic nie wskazuje na żadną z tych teorii nawet gdyby się okazało, że przeszczep mózgu rzeczywiście jest możliwy. Nie wspominając już o operacji. Nie doszłabyś do siebie tak szybko, poza tym miałabyś pełno blizn. Nie wspominając już o twoim wzroście. Wiktoria jest od ciebie o jakieś dwadzieścia centymetrów niższa, prawda?- Nic na to nie odpowiedziała. Zdała sobie sprawę, że jeśli będzie drążyć ten temat straci resztki siły i ochoty do wali. Już teraz czuła, że od ostatecznego załamania dzieli ją tylko krok.
Trzy godziny później, jadąc pociągiem z powrotem do stolicy, celowo udawała że śpi. Nie chciała myśleć: a siłą rzeczy milcząc nie mogła pozbyć się z głowy natrętnych myśli, ale nie miała zamiaru również rozmawiać z Marysią. Wiedziała, że nie ma prawa niczego jej zarzucać, ale prawda była taka że czuła jakoby tamta ją zawiodła. Bo to przez Marię zaczęła wierzyć w całą tę głupotę z wróżbami.
„Z wrogiem zamień się na duszę by pokonać go”.
Przypominając sobie swoją karteczkę ogarniał ją wewnętrznie pusty śmiech. No tak, nie dziwota że w to uwierzyła: łatwo było wmówić sobie że Cruella jest jej wrogiem. No i że to dlatego zamieniła się ciałami właśnie z nią. Ale prawda najwyraźniej była dużo bardziej prozaiczna i to cało szaleństwo z pewnością miało jakieś wyjaśnienie. Musiała tylko zrozumieć jakie. I przede wszystkim przestać budować bzdurne teorie.
Gdy w końcu wróciła do mieszkania Cruelli, przez kilkanaście minut po prostu gapiła się w sufit całkowicie głucha na złośliwe miauczenie Aleksandra. W końcu wzięła się w garść schylając po leżący na półce telefon. Wybrała odpowiedni numer szybko się rozłączając, ale potem dzwoniąc jeszcze raz. Potrzebowała teraz wsparcia.
Potrzebowała przyjaciela.

***
Wychodząc z domu rodziców Arek po raz pierwszy od wielu razu, nie poczuł ulgi. Zwykle mało taktowne aluzje matki co do jego kawalerskiego stanu go niezmiernie irytowały; tak samo jak niekończące się wspomnienia ojca który stale wypytywał go o zmiany w oddziale banku, w którym przepracował całe życie. I choć miał z tego powodu wyrzuty sumienia, to swoich własnych odczuć nie mógł zmienić. Teraz jednak gorszy wydawał mu się być powrót do mieszkania. A konkretnie do Ksawerego.
Od czasu wypadku Zosi jakby każdy z nich zerwał maski, które zwykle nosili w swojej obecności. Przestali udawać kumpli, stali się wrogami którzy obaj walczą o tą samą kobietę. Zresztą może nie chodziło tylko o Zosię? Może wcześniej ona po prostu była mediatorem który łagodził ich spięcia? Bo teraz niestety wciąż tylko się kłócili. I to o najbardziej błahe sprawy jak wyniesienie śmieci czy sprzątanie mieszkania. Arek wkurzał się gdy Ksawery zawsze okraszał swoje „prośby” mówiąc coś w stylu że teraz nie ma nikogo kto by to za niego zrobił. Oczywiście miał na myśli Zosię. Ale wkurzał się nie dlatego że współlokator nie miał racji, ale właśnie dlatego że ją miał. Bo Zosia wiele razy wyręczała go w pracach domowych choć nawet jej o to nie prosił. Na początku za to nawet dziękował, kupował coś słodkiego lub zamawiał pizzę; z czasem jednak to wydawało mu się zupełnie naturalne. A przecież wcale tak nie było. Ona nie musiała tego robić, choć to robiła. Bo jej na nim zależało.
Znów myśląc o leżącej w szpitalu Zosi poczuł się głęboko nieszczęśliwy. Od Marysi wiedział, że w poniedziałek ma zostać wypisana ze szpitala i przetransportowana do ośrodka, w którym będzie miała zapewnioną doskonałą opiekę. Zdawał sobie jednak sprawę, że to oznaczało iż nie wiadomo kiedy dziewczyna się obudzi, bo lekarze stracili na to nadzieję. Ani czy kiedykolwiek się obudzi.
Wpadłszy w ponury nastrój miał ochotę iść do baru, ale nie po to by się upić czy poznać nową dziewczynę. Chciał po prostu być sam i móc w spokoju przeżywać własne nieszczęście.
Nikt go nie rozumiał. Choć ta myśl wydała mu się śmieszna, to jednak odpowiadała prawdzie. Ksawery uważał, że wcale nie kocha Zosi; jego rodzice dziś wprost spytali czy przypadkiem ten wypadek nie sprawił iż zamiast przyjaciółki wydaje mu się że stracił kogoś więcej. Nawet oni nie potrafili uwierzyć że się zmienił: tak samo zresztą jak przyjaciele którzy zaczęli organizować domówki czy inne imprezy. Jego odmowa ich dziwiła, tak samo jak solidarność z leżącą w szpitalu Zosią. Nikt nie wierzył, że kocha ją naprawdę.
Co gorsza, zdawał sobie sprawę, że sam do tego doprowadził. Potrafił być nieodpowiedzialnym czarusiem z wygadaną gębą, która nie raz uratowała mu tyłek. Nigdy nie miał dziewczyny: co nie znaczy że miał znów masę przygód, skądże. Ale żadnej oficjalnie nie przyprowadził do domu, nie przedstawił rodzicom. A przecież miał już ponad trzydziestkę na karku. Nie mógł się dziwić że nawet właśni rodzice posądzają go o niezdolnego do stabilnego związku uwodziciela.
Przechodząc przez ulicę zdecydował się wpaść do małej knajpki na rogu, którą właśnie mijał. Ale zaraz potem przypomniał sobie o innym miejscu. Barze muzycznym do którego pójścia Zosia kilkakrotnie go namawiała.
No dawaj, zgódź się, namawiała go wiele razy ale on natychmiast odmawiał w mniej lub bardziej delikatny sposób. Być może dlatego teraz zmienił swoje plany i skierował się na przystanek autobusowy.
Pół godziny później wszedł do klubu 5&6 czując się nieco nieswojo. Ale miejsce wydawało mu się zupełnie w porządku: może nieco staroświeckie i niewielkie, ale za to urządzone gustownie i ze smakiem. I przede wszystkim nie było to osiemnastoletnich nastolatków którzy pili na umór albo dziewczyn których celem był tylko lans. W pomieszczeniu znajdowało się kilkadziesiąt osób których łączyła muzyka.
By nie zwracać na siebie uwagi zamówił jakieś piwo właściwie nie mając specjalnie ochoty na alkohol. Potem udało mu się wypatrzeć kolesia, który właśnie zwalnia mały stolik w samym rogu sali: idealny punkt obserwacyjny dla kogoś kto chce pozostać w cieniu. Godzinę później wsłuchany w występy kolejnych uczestników stracił poczucie rzeczywistości. Zdołał się nawet tak bardzo wkręcić w te zawody, że w duchu kibicował pewnej dziewczynie która wydawała mu się być najlepsza. A potem ucieszył się gdy rzeczywiście wygrała. Arek przypomniał sobie, że kiedyś Zosia właśnie tutaj z Ksawerym wygrała koszulki jakiegoś rockowego zespołu. Że stała na scenie wyśpiewując kolejne wersy jakiejś piosenki. Być może to z powodu wypitych piw (przez ten czas zamówił już w sumie trzy) poczuł się jeszcze bardziej przygnębiony i pogrążony w depresji. Wspomnienia o Zosi wracały ze zwielokrotnioną siłą: w głowie wciąż miał jej obraz, słyszał śmiech, widział niewielkie piegi na nosie. Przypominał sobie jak ratowała go przed jego miłostkami, jak troskliwie zajmowała się gdy był chory albo nawet miał kaca. A teraz najprawdopodobniej nigdy więcej tego nie zrobi. Nigdy więcej się nie obudzi…
Pełen melancholii, choć robiło mu się coraz zimniej, wysiadłszy z tramwaju znajdującego się niedaleko mieszkania  zdecydował się jeszcze tam nie wracać. Odruchowo zaczął spacerować, a potem kierować się w miejsce które Zosia lubiła najbardziej. Nie było to nic innego jak niewielka skarpa znajdująca się pod mostem, ale teraz poczuł przemożną ochotę by ją zobaczyć. Ale może miał jakąś intuicję, bo na skarpie zobaczył kogoś kogo najmniej się spodziewał.
Ksawerego. I to na dodatek z jakąś dziewczyną. Od razu począł złość, choć wiedział że nieznajoma nie musi być nikim szczególnym w życiu Iksińskiego. Tyle, że z każdym krokiem rozpoznawał te regularne rysy, małą szczupłą sylwetkę a nawet postrzępioną (choć w ostatnim czasie jakby lekko zaniedbaną) fryzurkę.
To była Wiktoria. Kobieta, która nienawidziła Zosi i razem z nią uległa wypadkowi; nie wiadomo zresztą czy nie maczała w tym palców. No i suka, która zwolniła go z pracy tylko dlatego bo nie chciał się z nią przespać.
- Proszę proszę: widzę że nie tylko ja postanowiłem wybrać się na spacer.- Zagaił retorycznie. Tak jak się spodziewał na ich twarzach dostrzegł zaskoczenie, zaraz potem na tej należącej do Ksawerego pojawiła się niechęć. Cruella za to wyglądała na przestraszoną. Ciekawe tylko czego się bała, myślał.- Nie wiedziałem, że się znacie.
- Poznaliśmy się w szpitalu. Weronika tak jak ja odwiedzała Zosię.
- Odwiedzała Zosię?- Arek nie od razu zarejestrował fakt, że Ksawery nazwał Szymborską Weroniką. Bo szczerze zaskoczyła go informacja o odwiedzinach przez nią Zosi. Po co to robiła? Przecież nie z powodu empatii skoro zaledwie kilka dni temu bezpardonowo z niej kpiła. Więc dlaczego?
Zadając sobie to pytanie w duchu powtórnie, zrozumiał. Jowita od samego początku miała rację. Z jakiegoś powodu Wiktoria towarzyszyła Zosi na tamtych schodach. I być może to wcale nie był wypadek. Niewykluczone, że tamta przypadkiem zepchnęła Zosię a teraz ma wyrzuty sumienia. Mimo całej zołzowatości Arek nie był w stanie podejrzewać Cruelli o działanie z premedytacją. W końcu to nie był jakiś durny film albo telenowela gdzie ludzie stają się przestępcami z błahych powodów. Czy to więc dlatego ta sama Jowita która wcześniej oskarżała Cruellę teraz nagle zmanipulowana przez nią stała się jej sprzymierzeńcem? A teraz Ksawery? Tylko co ona chce tym osiągnąć?
- Tak, w końcu są przyjaciółkami: czemu to cię tak dziwi?
- Przyjaciółkami?- Powtórzył znów totalnie zaskoczony.- Przecież one się nie znosiły!
- Nie rozumiem dlaczego mówisz o tym w czasie przeszłym tak jakby Zosia już nie żyła. A już tym bardziej nie rozumiem czemu…
- Chodźmy już lepiej, dobrze?- Przerwała Ksaweremu Zosia czując, że nadciąga burza i jeszcze chwila a jej podwójna gra wyjdzie na jaw. Bo doskonale zdała ten nieprzejednany wyraz twarzy u Arkadiusza.- Ksawery?- Wypowiedziała jego imię proszącym tonem, jednocześnie biorąc go stanowczo pod rękę.
- Nie, chcę wiedzieć dlaczego Arek mówi że ty…
- Bo mnie nie znosi.
- Ha, chyba nie ja jeden prawda? Trudno znaleźć kogoś kto lubiłby demoniczną Cruellę.
- Kogo? Dlaczego on nazywa cię w ten sposób?
- Bo to jej pseudonim: wiedziałaś o tym? A, no tak pewnie ona sama nawet nie ma o tym pojęcia, prawda?- Spytał retorycznie Żyliński patrząc na nią sarkastycznie. Zosia przymykając oczy potrząsnęła głową. Nie tyle był to gest odpowiedzi na pytanie Arka, ale rozpaczy.
- Weronika, co się tu dzieje?- Iksiński najwyraźniej próbował zrozumieć dlaczego tych dwoje aż tak się nie lubi, ale nieświadomie wypalił kolejną bombę.
- Weronika? Przecież to Wiktoria Szymborska.
- Mi przedstawiła się jako Weronika Ostrowska.
- Więc cię oszukała. Pytanie tylko dlaczego. Chociaż wiesz co? Wcale mnie to nie interesuje. Bardziej zastanawia mnie fakt, iż choć tak bardzo zarzekałeś się że kochasz Zosię teraz romansujesz z jej najgorszym wrogiem.
- Z nikim nie romansuję. I nie miałem pojęcia, że…- Ksawery spojrzał na nią zimno aż poczuła jak kuli się w sobie. Pożałowała, że do niego zadzwoniła, że chciała się spotkać właśnie tutaj, że musieli trafić akurat na Arka. Co za cholerny zbieg okoliczności, myślała wkurzona. Że też musiał wracać ze swojej libacji akurat tą drogą, wywnioskował z faktu jego nieco buntowniczego stylu bycia który przybierał będąc na rauszu.
- Jasne, że nie. A może teraz udajesz? Co? Ci też zaproponowała już łóżko czy jeszcze nie? Jeśli miałeś zamiar się skusić to ostrzegam cię, że ta kobieta to modliszka. Taka dobra rada.
- Nie wkurzaj mnie, okej? Dobrze wiesz co czułem…co czuję do Zosi. I nawet jeśli zaszło tu jakieś nieporozumienie to zaraz to wyjaśnimy.
- Proszę bardzo, ale beze mnie. Chociaż chcę tylko wiedzieć jedno: po co to do cholery robisz?- Ostatnie pytanie skierował do Zosi.
- Słucham?
- Po co odwiedzasz Zośkę w szpitalu, kontaktujesz się z jej współlokatorem, nagle przyjaźnisz z Jowitą? Dlaczego do cholery nagle przestałaś być wobec innych aż tak jędzowata? Co ty jej zrobiłaś?
- Nie mam pojęcia o czym mówisz.
- A ja myślę, że doskonale o tym wiesz. Gnębią cię wyrzuty sumienia, prawda? Mogłaś jej pomóc, ale tego nie zrobiłaś. Albo wręcz przeciwnie: to ty spadając pociągnęłaś ją za sobą!
- Nic jej nie zrobiłam!
- A ja myślę inaczej. I ostrzegam cię, że dowiem się o co w tym wszystkim chodzi. A wtedy jeśli moje podejrzenia będą słuszne to zapłacisz za wszystko, słyszysz? Ja się ciebie nie boję. Nade mną nie masz żadnej władzy.- Powiedział jeszcze przyszpilając ją wzrokiem pełnym jadu a potem bez słowa odszedł. Z powodu szoku Zosia zapomniała o jeszcze jednym obserwatorze całej tej sytuacji.
- Dlaczego powiedziałaś mi, że jesteś kimś innym?
- Bo wiedziałam, że tylko tak mogłam się do ciebie zbliżyć.- Odpowiedziała szczerze wciąż nie mogąc przetrawić tego co powiedział w złości Arek. Czy miał rację? Czy Ksawery rzeczywiście widział w niej kogoś więcej niż tylko przyjaciółkę? I co to dla niej oznaczało?- Naprawdę ją kochałeś?
- Co?
- Zosię. Kochałeś ją jako kobietę?
- A co to ma za znaczenie?
- Odpowiedz mi.
- To ty mi odpowiedz o co w tym wszystkim chodzi. Pamiętam z jakim strachem Zosia o tobie mówiła. Na pewno nie byłyście przyjaciółkami. Czy w tym co mówił Arek jest racja? Dlaczego przedstawiłaś mi się fałszywym imieniem i nazwiskiem?
- Kochałeś ją czy nie?
- Tak do diabła! Zakochałem się w niej już wiele miesięcy temu.
- O Boże.- Wszystko legło w gruzach. Nagle okazało się, że nie może liczyć na Ksawerego, bo nie jest jej najlepszym powiernikiem. Jest kimś, kto żąda czegoś więcej.- Mieliśmy być tylko przyjaciółmi.- Wymamrotała pod nosem.
- Co powiedziałaś?
- Nic.- W jednej chwili zebrała się do kupy.- Muszę już iść.
- Najpierw mi wszystko wyjaśnisz.
- Nie ma tu czego wyjaśniać.
- Ja myślę co innego. I być może policja także.- Widocznie zauważył jej strach, bo kontynuował:- Więc lepiej teraz postaraj się nie kłamać.
- Nic nie zrobiłam.- Powiedziała w końcu po dłuższej przerwie. I tak z przyjaciela stał się moim oprawcą, pomyślała przy tym smętnie.
- Więc po co to wszystko? Wymyślone imię, kontakt ze mną, udawanie jej przyjaciółki w szpitalu? Nawet ostatnio wypytywałaś lekarza o jej stan.
- Bo miałyśmy ten wypadek razem, to wszystko.
- A ja jednak myślę, że nie wszystko. Chętniej porozmawiasz z policją?
- Ksawery proszę, daj mi już spokój. Porozmawiamy jutro. Dziś jest już późno.- I tak dobrze wiedział, iż ma powód bać się stróżów prawa, więc przyznanie tego na głos nie było niczym katastrofalnym. A ona i tak czuła się już kompletnie rozsypana. Najpierw starcie z Arkadiuszem, potem szalony wyjazd do Krakowa a teraz jeszcze Ksawery…jak mogła dalej się z nim przyjaźnić wiedząc, że ją kocha?
- Przykro mi, nie odpuszczę.
- Musisz zachowywać się tak jak Arek?
- W tej kwestii nie ustąpię. Bo jeśli przez ciebie Zosia…
- …Jezu gdybyś wiedział jak bardzo absurdalne jest to co właśnie mówisz nigdy byś tego nie powiedział.
- Sądząc po twojej reakcji wcale nie jestem tego taki pewien. Czego się boisz? Skoro nie miałaś nic wspólnego z tym wypadkiem to czemu w twoich oczach widzę strach na wzmiankę o policji?
- Niczego!
- Więc groźne jest to „nic”. Jeszcze groźniejsze od policji.
- Proszę, nie dzwoń do nich.- Odezwała się widząc jak wyciąga komórkę ze spodni.
- Powiedziałem, że ci nie odpuszczę a ty wciąż kręcisz.
- Błagam cię. Przysięgam, że nie zrobiłam jej krzywdy. Po prostu stałyśmy na tych schodach obok siebie i dlatego spadłyśmy. Nie było w tym mojej winy.
- Skąd więc strach?
- Nie chcę by znów wzięli mnie za nienormalną. Od czasu wypadku…
- Tak?
-…od czasu wypadku, nie jestem sobą.
- W jakim sensie?
- Obawiam się, że bardzo dosłownym.
- To jakiś żart?
- Żart?- Powtórzyła totalnie załamana. A potem na jej ustach wykwitł szeroki uśmiech.- Żart? Może masz rację: może to wszystko to jeden wielki pieprzony żart. Żart od Boga.- W tym momencie Ksawery zaczął się zastanawiać czy nie ma do czynienia z kimś niepoczytalnym. Czy to dlatego podawała się za inną osobę? Bo upadek sprawił, że wydawało jej się iż jest kimś innym? Szczególnie wtedy gdy w oczach kobiety pojawiły się łzy.- Miałam po prostu nadzieję, że znów uda mi się z tobą zaprzyjaźnić.- Kontynuowała.- Wiem, że to głupie, ale czułam się samotna a Marysia kazała mi trzymać wszystko w tajemnicy. A teraz nawet nie potrafię znaleźć logicznego argumentu dlaczego kazała mi to robić.
- Mówisz o siostrze Zosi?
- Mówię o swojej siostrze.
- Nie rozumiem…
- Wiesz, ja też nie.- Z jej oczu potoczyła się kolejna fala łez. Po kilku chwilach jednak znów się odezwała.- Nie miałam pojęcia, że możesz mnie kochać.
- Nie kocham cię.
- Powiedziałeś, że kochasz Zosię.
- Właśnie.
- Nadal niczego nie rozumiesz, prawda?
- Czego?- Zamiast odpowiedzieć wytarła z policzka łzy i powiedziała:
- Kiedy odwiedziliśmy twoją siostrę z siostrzeńcem, wieczorem rozmawialiśmy o śwince morskiej Marysi, którą przez przypadek pozbawiłam życia. A kiedy byliśmy w klubie 5&6 widząc twoje zdenerwowanie na scenie tuż przez występem powiedziałam ci że kłamałam iż co najwyżej mogą nas wygwizdać. A w dniu tego cholernego balu sylwestrowego przyjechałeś do mojego domu a moja mama siedziała w salonie udając że czyta książkę choć trzymała ją do góry nogami. A jeszcze kilka dni wcześniej gdy…
- Stop.- Powstrzymał ją.- Co ty mi usiłujesz powiedzieć? Skąd to wszystko wiesz?

- Bo jakimś cudem ten cholerny wypadek sprawił, że obudziłam się w nieswoim ciele. Inna opcja jest taka, że zwariowałam ale Marysia to wyklucza.- Dziewczyna ciężko westchnęła- To ja Ksawery, Zosia.

9 komentarzy:

  1. Genialne genialne genialne więcej szybciej

    OdpowiedzUsuń
  2. Oo ciekawe co on na to

    OdpowiedzUsuń
  3. Jaką planujesz częstotliwość wstawiania kolejnych części ? Tak genialnie piszesz powinni sue wydawcy zainteresować :-)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Chcialabym często ale paradoksalnie w wakacje mam mniej czasu niż w trakcje studiów. W kazdym razie na lewno raz na tydzien cos sie pojawi bo nie chce wstawiac czesci po 2-3 strony skoro zazwyczaj jest ich przynajmniej 15. Wgl nie mogłabym poprowadzić zadnego rozwoju akcji.

      Usuń
  4. Ciekawe gdzie podziewa się w takim razie świadomość (dusza) Wiktorii ? Może ją całkiem "wcięło" ? :)
    Jak na razie nic nie świadczy o tym, że one zamieniły się duszami. Można to będzie stwierdzić dopiero jak się wybudzi Zosia (jej ciało).

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Juz niedlugo za 1-2 rozdzialy to sie wyjaśni. Cierpliwości ;)

      Usuń
  5. Proszę wstawiaj częściej nawet niech byłyby krótsze te części bo tak trudno się czeka na Twoje arcydzieła

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Wiwm, ale tak jak napisalam wyzej wgl nie mialabym szansy na rozwiniecie akcji bo zanim bym na dobre zaczęła tp juz musiałabym konczyc rozdzial. A sama wiesz jakie moje dialogi są czasami długie: ) dlatego to nie wchodzi raczej w gre przy moim rozwleklym stylu pisania.

      Usuń