JEDENAŚCIE
TYGODNI PO WYPADKU
Kilka
godzin później neurochirurdzy wraz z kilkoma pielęgniarkami tłoczyli się w
niewielkim pokoiku pacjentki. Wokół panowało niemałe zamieszanie. Skarżycki patrząc
w sporządzone przez dyżurnego lekarza notatki zwrócił się do jednej z kobiet:
-
Twierdzi pani, że pacjentka w nocy się przebudziła?
-
Tak, usłyszałam jakiś hałas dlatego postanowiłam to sprawdzić. Gdy weszłam,
maszyny piszczały jak szalone, a pacjentka siedziała na łóżku wpatrzona przed
siebie w jeden punkt.- Powtórzyła po raz kolejny tę samą historię. Tym razem
lekarzowi prowadzącemu, który zajmował się pacjentką.- Tętno bardzo szybko
spadało, tak samo jaki ciśnienie krwi. Dlatego natychmiast ogłosiłam stan
alarmowy i zawołałam pana Falkowskiego.- Miała na myśli jedynego chirurga który
był dostępny na nocnym dyżurze co nie najlepiej świadczyło o placówce, ale o
tym Skarżycki obiecał sobie pomyśleć później.
-
Rozpoczęliście reanimację jak widzę.- Stwierdził zaglądając w kartę pacjentki.-
Jakim cudem w tak młodym wieku miała stan przedzawałowy?
-
Nie mam zielonego pojęcia. Najwyraźniej mocno się zdenerwowała swoim
wybudzeniem.
-
Pani Agato, rozmawiałem z innymi pielęgniarkami. Żadna z nich nie potwierdziła,
że pani Niemcewicz się obudziła.
-
Bo gdy zobaczyłam co się dzieje szybko położyłam ją na plecy i rozpoczęłam
badania. Chwilę później wyszłam z sali a potem zawołałam innych; gdy wróciłam
nie dawała już żadnych oznak życia.
-
Jest pani tego absolutnie pewna?
-
Oczywiście, myśli pan że sobie to wymyśliłam?
-
No nie, ale być może z powodu stresu…
-…wiem
co mówię panie doktorze. Ta kobieta się obudziła. Na zaledwie kilka chwil, ale
się ocknęła.
-
Więc jak pani wyjaśni jej stan teraz?- Pielęgniarka milczała, choć pytanie
przełożonego wcale nie było retoryczne. Lekarz ciężko westchnął.- A jeszcze
bardziej ciekawe jest to jak ja to wytłumaczę jej rodzinie. Przecież za kilka
dni miała zostać przewieziona do prywatnej placówki.
-
Jeszcze nie umarła.
-
Czyżby?- Kobieta ponownie zamilkła wiedząc, że jej samej wypowiedziane przez
siebie słowa wydały się zupełnie nieprzekonywujące.- No dobrze, z tego co widzę
nie możemy złożyć tego na krab zaniedbania, to był po prostu czysty przypadek.
Nikt nie mógł podejrzewać po jej wynikach laboratoryjnych, że coś takiego się
stanie.- Chociaż to prawdziwa ironia losu, pomyślał że umrze teraz, mając tak
dobre wyniki krwi i moczu. – A teraz proszę zadzwonić do państwa Niemcewiczów.
-
Chce pan żebym poinformowała ich, że córka w nocy miała zawał?
-
Nie. Chcę ich poinformować, że ich córka nie żyje.
***
-
Nie macie prawa tego zrobić, nie podpiszę zgody.- Marysia z trudem
powstrzymywała się od krzyku.
-
Zgodę może podpisać dowolny najbliższy członek rodziny, więc i tak muszę poinformować
rodziców pacjentki. Tylko z powodu pani prośby zgodziłem się najpierw rozmówić
z panią, ale to nic nie da. Odwlecze w czasie to co nieuniknione.
-
Jak do diabła do tego doszło?
-
Naprawdę chce pani bym wszystko jeszcze raz powtórzył? W dodatku trzymając całą
kartotekę pacjentki w dłoniach?- Maria skrzywiła się słysząc jakim mianem
określono jej siostrę. Potem bezmyślnie spojrzała w kartę czytając dobrze znane
już zdania. Tyle, że wciąż nie mogła w nie uwierzyć.
Wyniki dwóch badań EEG
wskazują na zanik pracy mózgu. Pacjentka nie reaguje na silny ból. Nie oddycha
samodzielnie. Źrenice w pozycji środkowej, nieruchome.
Ocena sytuacji:
nieodwracalna śpiączka spowodowana długotrwałym niedotlenieniem mózgu po
niedawnym zatrzymaniu krążenia.
-
To przecież jeszcze nic nie znaczy.- Odezwała się w końcu jakby na przekór
dowodom.- To nie znaczy, że moja siostra umrze.
-
Jest pani psychiatrą, więc doskonale wie pani jakie znaczenie dla ciała
ludzkiego ma mózg.
-
To po prostu chwilowa niedyspozycja spowodowana zawałem: jestem pewna że za
jakiś czas wszystko wróci do normy. Proszę tylko nie odłączać jej od aparatury
skazując na zagładę.
-
Nie mogę tego w nieskończoność przeciągać.
-
Dobrze, więc przeniesiemy ją do prywatnego szpitala jeszcze dzisiaj.
-
Obawiam się, że w takim stanie nikt jej nie przyjmie.
-
Więc co mam zrobić?!
-
Pogodzić się z faktami.
- Zosia żyje. Takie są fakty. A pan chce
ją zabić. Ile mam jeszcze zapłacić?
- Żadne pieniądze tego nie zmienią, pani
Grabarczyk.
- Jezu, ale co się wtedy z nią stanie?
Jak ja mam jej powiedzieć, że na zawsze zostanie uwięziona w…- Nie dokończyła w
ostatniej chwili się krygując, choć Skarżycki i tak spojrzał na nią jak na-
delikatnie mówiąc- zachwianą emocjonalnie. Ale nie mogła wytłumaczyć mu całej
sytuacji, bo po prostu by jej nie uwierzył. Poza tym uderzyło ją coś innego.
Skoro ciało Zofii Niemcewicz nie żyło to co z jej umysłem? Czy jej siostra
nadal żyje w ciele Wiktorii? Choć sama myśl o tym, że mogłoby być inaczej
wprawiła ją w panikę postanowiła się uspokoić. Nie, na pewno wszystko z nią w
porządku. Dlatego zamiast się denerwować najpierw musi porozmawiać z lekarzem i
przekonać go by dał jej jeszcze trochę więcej czasu. Dopiero potem zadzwoni do
Zosi. Ot, żeby się upewnić i po prostu uspokoić.– Dobrze, więc kiedy to ma się
stać?
- Jak najszybciej. Grono lekarzy zgodnie
stwierdziło, że w tym przypadku nic więcej nie można zrobić.
- To znaczy?
- Prawdę mówiąc chciałbym to załatwić
jeszcze dzisiaj.- Marysia czuła jak coś wewnątrz niej zamiera. Ale mimo to zewnętrznie
zachowała spokój.
- A więc proszę dać mi czas do końca
tygodnia.- Spróbowała
- Pani Grabarczyk ja nie mogę…
- Błagam, mama będzie zrozpaczona. Poza
tym jeśli istnieje cień szansy…
- Nie rozumie pani że tu nie ma żadnej
szansy? Już od rana podtrzymuję funkcje życiowe trupa.
- Moja siostra nie jest żadnym trupem.
- W takim razie niech pani rozmawia z
samym ordynatorem.
- A więc to zrobię.
- A ja pani gwarantuję, że nic w ten
sposób pani nie uzyska. Przykro mi, to już koniec: tak jak mówiłem wcześniej po
takim czasie i tak wielkim uszkodzeniu płata ciemieniowego i potylicznego
pacjentka nie miała szansy na dojście do siebie; to pani wciąż się upierała
że…- Mówił Skarżycki, ale Marysia go nie słuchała. Była przerażona ale i
jednocześnie zmobilizowana. Nie miała pojęcia jak powstrzyma lekarzy, ale to
zrobi. Nawet jeśli musiałaby wyznać lekarzom całą prawdę, nawet jeśli
ryzykowały z Zosią, iż wezmą je za wariatki lub oszustki nie mogła pozwolić by
ciało jej młodszej siostrzyczki umarło.
***
We
wtorkowy poranek Zosia wciąż była jeszcze rozkojarzona z powodu odkrytego przez
siebie faktu. Nie potrafiła się na niczym skupić usiłując wyprzeć z pamięci
szczegóły ostatniego koszmaru sennego, który okazał się być wspomnieniem
Cruelli. Nawet Jowita spytała ją co się dzieje, ale okłamała ją mówiąc, że po
prostu źle spała. Chociaż w zasadzie wcale nie skłamała tylko nie powiedziała
całej prawdy.
Aż
do lunchu, wciąż myślała o Wiktorii, dopiero telefon od lekko zdenerwowanej
Marysi pozwolił jej się rozluźnić.
-
W porządku: trochę sporo mam dziś w pracy do zrobienia, ale poza tym bez
zmian.- Zosia postanowiła na razie nie wspominać o tym, że Ksawery poznał o
niej prawdę.- A u ciebie? Brzmisz jakbyś była ostro wkurzona. Ignacy cię
zdenerwował?- Dziewczyna wiedziała, że jej starsza siostra w błogosławionym
stanie nieustannie doszukuje się w swoim mężu jakichś wad. Ostatnio na przykład
prawie zaproponowała Zosi, żeby korzystając z okazji „innego wyglądu” śledziła
Ignacego. „Ostatnio późno wraca do domu”, mówiła. „Niby bierze nadgodziny, ale
dla mnie to podejrzane. Co niby można robić tak długo w biurze? A ta jego
asystentka jest bardzo młoda i ładna”. Zosia wyśmiała wtedy siostrę dzięki
czemu Marysia zdała sobie sprawę z absurdalności swoich myśli, ale teraz
najwyraźniej znów wróciły jej obawy.
-
Nieeee, nie chodzi o Ignacego. Po prostu chciałam cię usłyszeć, to wszystko.
-
Akurat. Nigdy nie byłaś bezinteresowna.
-
No wiesz co?
-
Taka prawda. Więc mów.
-
Co mam mówić?
-
O co znowu chodzi? Kolejne psychobadania?- Żartowała tylko odrobinkę. Bo
Marysia wciąż i wciąż na nowo zadawała jej pytania dotyczące niej samej by
ustalić przyczynę zamiany ciał. Na razie bezskutecznie.
-
Nie. Ale mogłabyś mi powiedzieć czy wczoraj dobrze się czułaś?
-
Hm?
-
No…czy coś cię może bolało albo dolegało?
-
Raczej nie. Chyba że pytasz o coś konkretnego.
-
A w nocy?
-
A, tak miałam problemy ze snem. Znów śnił mi się koszmar. – Przyznała, ale gdy
chciała zdradzić siostrze coś więcej w jej głowie ponownie pojawił się opór. W
końcu nie powinna nikomu mówić o tym co przeszła Wiktoria. Jeśli to była
prawda, bo nie mogła wykluczyć tego że jej koszmar był tylko złym snem a blizna
a czole Wiktorii (które teraz należało do niej) wynikiem upadku z chodzika w
dzieciństwie. Może niepotrzebnie się zasugerowała niewłaściwie powiązując ze
sobą fakty? W końcu blizna na czole mogła być wynikiem jakiegoś wypadku bądź
urazu z dzieciństwa.
-
Był jakiś szczególny?
-
W pewnym sensie. Dziś w końcu zorientowałam się, że śnię zupełnie tak jakbym
była…nią.
-
To znaczy?
-
No…Wiktorią.- Zosia ściszyła głos, choć była sama w swoim gabinecie.- Miałam
jej ręce i ciało, głowę i w ogóle całą resztę.
-
Wcześniej tak nie było?
-
Nie…to znaczy nie wiem, bo zwykle nie pamiętałam co mi się śniło. I zakładałam
że widząc z pierwszego planu widzę swoją perspektywę, ale dziś w nocy
zorientowałam się że tak nie jest. Czemu aż tak to cię interesuje? Masz na to
swoją teorię?
-
Zobaczymy.- Mrugnęła tylko Maria intensywnie myśląc. Nie miała pojęcia co o tym
myśleć. Cieszyła się, że pomimo śmierci klinicznej swojego ciała umysł Zosi
wciąż funkcjonuje w ciele Wiktorii, ale nie miała pojęcia jak długo ten stan
będzie trwał. Albo czy fakt, że właśnie poprzez śmierć w nocy Zosia nie skazała
się na wieczne życie w nieswoim ciele. Maria bała się jak może przyjąć to jej
siostra, więc zdecydowała się na razie nic nie mówić. Musiała porozmawiać z
ordynatorem i poprosić go o zwłokę.
-
Hej, nie mów mi że masz kolejną teorię?
-
Nie, ale nawet jeśli bym miała to i tak ci nic nie powiem bo tylko z tego
żartujesz. Porozmawiamy dłużej później, teraz mam coś do załatwienia.
-
Nie jesteś w pracy?
-
Dziś nie, wzięłam wolne. A ty będziesz zawalona pracą w najbliższych dniach czy
tylko dziś?
-
Pewnie do końca tygodnia.
-
Więc raczej nie będziesz miała czasu odwiedzić się w szpitalu?
-
Chyba nie, chociaż zamierzałam tam wpaść jutro wieczorem.
-
Więc nie rób tego, masz mieć…to znaczy twoje ciało ma mieć robione badania i
nikomu nie wolno cię odwiedzać
-
Serio?
-
Tak. Ale wyjaśnię ci to później. Pa pa. I trzymaj się kochana.
-
Jasne. Ty też.
***
Kończąc
rozmowę z Marysią, Zosia nie wiedziała dlaczego, ale poczuła się nieswojo.
Zaraz jednak zganiła swoje myśli. Po prostu ostatnio za dużo analizuje a przez
to nadmiernie komplikuje. Maria zadzwoniła by się z nią przywitać i tyle. I co
z tego, że zazwyczaj miała do tego jakiś powód? Może po prostu chciała usłyszeć
jej głos? Albo czuła, że może się załamać, więc chciała dodać otuchy? A ona jak
zwykle szukała dziury w całym…
Dopiero
po pracy ponownie zaczęła myśleć o swoim dzisiejszym śnie a potem grzebać w
laptopie Wiktorii usiłując znaleźć resztę wskazówek (oczywiście niczego nowego
nie znalazła). Ale i tak wiedziała, że ma rację. A choć nienawidziła
Szymborskiej to jednak uparcie chciała by to co podejrzewa były tylko głupimi
rojeniami z powodu oglądanych wcześniej horrorów. Bo nie chciała by to co
podejrzewa okazało się być prawdą.
Najgorsze
jest to, że nie mogła się tym z nikim podzielić: chciała nawet powiedzieć
w pewnym momencie Jowicie czy swojej
siostrze, ale w ostatniej chwili ugryzła się w język. Jakby nie było stać ją
było na resztki empatii nawet dla wroga. Zwłaszcza jeśli dotyczyłaby ona czegoś
tak delikatnego jak gwałt.
Następnego
dnia spędziła w swoim biurze cały dzień aż do wieczora a wszystko przez to, że
spotkanie z potencjalnym wielomilionowym klientem miało zostać przełożone na
jutrzejszy dzień. Zosia wolała się do niego solidnie przygotować tak by nie
spotkały ją żadne niespodzianki tak jak w przypadku niemieckiego inwestora. Plusem
jutrzejszego spotkania był fakt, że tym razem mężczyzna miał być Polakiem z
czego żartowała Jowita a cały kontrakt został wcześniej opracowany przez
Wiktorię. Tak więc cała transakcja miała tylko być sfinalizowaniem umowy, bez
żadnych negocjacji (strony wcześniej zapoznały się z warunkami odnowy kredytu).
Ale Zosia i tak w czwartkowy poranek czuła się nieco zdenerwowana, w końcu z
jej szczęściem mogła coś sknocić. Poza tym jej głowę wciąż zaprzątała Wiktoria.
Czy powinna porozmawiać z jej ojczymem?
Czy on pomógłby jej rozwikłać tą zagadkę?
-
Wiktoria chodź już, zaraz przyjdzie pan Szczepaniku.- Poganiała ją Jowita.- I
popraw szminkę, znów się rozmazałaś.
-
Cholera, nie moja wina że Szymborska nigdy nie pokazywała się bez czerwieni na
ustach. Ja tak nie mogę.
-
Bo masz dziecinny nawyk przygryzania dolnej wargi ustami gdy o czymś
intensywnie myślisz. Ale poza tym całkiem nieźle ci w tym kolorze. Oczywiście
mam na myśli prawdziwą ciebie. Ale dość o tym, marsz do łazienki. Ochrona dała
mi znać, że Szczepanik za 5 min tu będzie.
-
Jasne, a więc zmykam. – Zosia szybko pomknęła do toalety doprowadzając się do
schludnego wyglądu. A kilka minut później przyoblekając skórę Wiktorii
Szymborskiej, profesjonalnie omawiała poszczególne warunki transakcji, którą
znały obie strony. Nie dała się nawet wytrącić z równowagi licznymi telefonami,
które- mimo wyłączonego dźwięku- dzięki wibracji wciąż czuła. Dopiero gdy miała
okazję na dyskretnie zobaczyć kto się do niej dobija, zauważyła trzy
nieodebrane połączenia a na koniec wiadomość:
PAMIĘTAM,
ŻE PROSIŁA PANI O KONTAKT W RAZIE ZMIAN STANU PACJENTKI. NIESTETY, WIEŚCI NIE
SĄ POMYŚLNE. ZOFIA NIEMCEWICZ ZOSTANIE JUTRO ODŁĄCZONA OD APARATURY.
DOKTOR
SKARŻYCKI.
Zanim
do Zosi dotarł przekaz wiadomości, musiała przeczytać ją kilkakrotnie. Dopiero
wtedy wymówiła się koniecznością pilnego wyjścia. A już na korytarzu oddzwoniła
do Skarżyckiego. Odebrał dość szybko i po kilku ogólnikowych frazesach
beznamiętnie wyjaśnił jej, że to już koniec.
- U pacjentki doszło do trwałego
nieodwracalnego ustania czynności mózgu, a to determinuje możliwość przetrwania
organizmu.
-
Co to znaczy? Że mój….że jej mózg nie żyje chociaż ciało tak?- Mimo
zdenerwowania udało jej się co nieco przypomnieć z lekcji biologii które
niespecjalnie lubiła.
-
Proszę pani.- Lekarz wydawał się być lekko zirytowany.- W przypadku całkowitego
zaniku funkcji kory mózgowej, nie ma możliwości przywrócenia pacjenta do życia
bo on de facto już nie żyje. To że jego organy wewnętrzne się nie rozkładają
wynika tylko ze sztucznej aparatury która podtrzymuje wszelkie funkcje życiowe.
-
Ale nie można spróbować jakoś pobudzić pacjentki? Nie wiem, elektrowstrząsami?
- Wielokrotnie próbowaliśmy pobudzić płaty do
działania, dodatkowo źrenice przestały wykazywać jakąkolwiek reakcję na
światło, a ciało na ból. Niestety, nic już nie można zrobić. Może gdyby nie ten
zawał to…
-…jaki
zawał?
-
Właściwie, z medycznego punktu widzenia, był to dopiero stan przedzawałowy.
Miał on miejsce w poniedziałek. Po tym incydencie…
-
W ten poniedziałek?
-
Tak.
-
Dlaczego mnie pan wcześniej nie poinformował?
-
Prawdę mówiąc o pani prośbie przypomniałem sobie dopiero dzisiaj.
-
Więc…reasumując, Zofia Niemcewicz już nie żyje, tak?
-
Niestety.
-
Ale czy nie można przenieść jej do innej placówki? Wspominał pan o tej
prywatnej klinice.
-
To było przed weekendem. Teraz żadna klinika nie przyjmie martwego ciała.-
Ostatnie dwa słowa zmieniły ją w lód. Martwego ciała. Jej ciała.
-
Naprawdę nie jestem w stanie zatrzymać tego procesu, choć siostra pacjentki
wielokrotnie nalegała na przełożenie terminu. Udało jej się odwlec to o trzy
dni, ale więcej nie można. Ordynator był nieubłagany. Rodzice zmarłej jutro w
południe podpiszą oficjalną zgodę…
Słysząc
ostatnie zdanie jej siła jakby nagle się skończyła. Nie była w stanie dłużej
utrzymywać komórki przy swojej twarzy, to było ponad jej siły. W końcu jak
często można dowiedzieć się o swojej śmierci?
Miała
ochotę się rozpłakać i wyć jednocześnie waląc głową w ścianę. Jakiś głos w jej
głowie powtarzał jej, że musi jechać do szpitala i zatrzymać całą tę machinę,
ale jej racjonalna część wiedziała że to bez sensu. Cóż by tym uzyskała? Kto by
jej uwierzył? A jeśli naprawdę zdołałaby przekonać jakiegokolwiek lekarza do
tego kim się stała czy rzeczywiście chciałaby stać się ewenementem o którym
mówiono w telewizji? Albo szykanowanym dziwadłem oskarżanym o kłamstwa a może
nawet chorobę psychiczną?
Nagle
to wszystko przestało mieć znaczenie. Zosia jak w transie skierowała się do
windy chcąc jak najszybciej wydostać się z budynku. Podświadomie czuła, że dziś
jest ten dzień: dzień w którym w końcu dotarła na górę.
Na
górę, przy której końcu jest przepaść.
A
ona nie mogła się zatrzymać i już się rozbiła.
Już
w windzie tłumiła szloch, nie miała pojęcia gdzie idzie albo po co: teraz jej
najważniejszym celem było wydostanie się z budynku. Po co? Nie miała pojęcia,
ale czuła że jeśli tego nie zrobi, to stanie się z nią coś bardzo złego.
Jak
na złość przed wejściem głównym dojrzała jakąś dużą grupę: najprawdopodobniej
wycieczka jakiejś szkoły z liceum o której wspominała jej Jowita. Cholera, i
jak ona ma się wymknąć niepostrzeżenie? Jak skoro już czuła, że w jej oczach
jest tona łez?
Usiłując
odwrócić się na pięcie nagle straciła równowagę i prawie upadła, co dzięki
płytkom na podłodze, dało zdumiewający pogłos.
-
Nic się pani nie stało? Proszę pani? Wszystko w porządku?- Usłyszała obok
siebie damski głos. Cholera, jeszcze tego jej brakowało by ktoś zobaczył jak
Cruella płacze…Dlatego już całkiem zdesperowana nie zareagowała na nawoływanie
praktycznie uciekając w drugim kierunku. W ostatniej chwili przypomniała sobie
o tylnym wyjściu z budynku z którego korzystał tylko personel. Być może przy
odrobinie szczęścia nikogo tam nie będzie.
Miała
szczęście. Samotnie uchyliła ciężkie drzwi decydując się iść do jednego z
magazynów. W drodze nie zważając na uderzające zimno wyjęła komórkę wybierając
z niej właściwy numer. Numer Marii.
-
O super, że dzwonisz. Właśnie miałam wykorzystać przerwę w pracy i do ciebie
dryndnąć. Nie uwierzysz jaki trafił mi się dziś pacjent. To było dopiero…
-
Oszukałaś mnie. Jak mogłaś to zrobić?
-
Powiesz mi chociaż o co chodzi?
-
Dzwonił do mnie przed chwilą Skarżycki, powiedział mi o wszystkim. O tym jak
czuje się moje…jak ona się czuje.
-
O Boże.
-
Tak. Kiedy zamierzałaś mi o tym powiedzieć? Kiedy odetną ją od respiratora i
innych maszyn?
- Siostrzyczko, to nie tak.
-
Nie nazywaj mnie tak. Nie jesteś moją siostrą i wedle prawa nigdy nawet nie
byłaś!- Krzyknęła czując jak szloch wstrząsa całym jej ciałem. Bo upewniła się,
że to prawda. Że słowa które wypowiedział do niej neurolog były prawdziwe. I
przede wszystkim nieodwołalne. A to oznaczało, że na koniec piekła nie mogła
liczyć, bo ono miało dla niej dopiero nadejść.- W Polsce by stwierdzić zgon
wystarczy potwierdzić przez lekarza trwałe nieodwracalne ustanie czynności
mózgu, co właśnie się stało. Jej mózg jest martwy, więc w świetle prawa ona
również nie żyje. I tylko te głupie rurki przyczepione do ciała trzymają ją
przy życiu, prawda?
-
Posłuchaj…
-
Prawda?!
-
Już dobrze uspokój się. Tak, to prawda. Ale to nic nie znaczy. Krążenie krwi
jest jeszcze zachowane, narządy wewnętrzne nie ulegają rozkładowi. Medycyna zna
wiele takich przypadków, gdy ludzie których do tej pory uważano za martwych po
latach budzili się ze śpiączki.- Ogarnął ją pusty śmiech. Wciąż ją mamiła, bo
przecież fakt braku rozkładu ciała był wynikiem sztucznego podtrzymywania życia
przez aparaturę. Czegoś na kształt konserwacji.
Teraz
w końcu rozumiała skazańców którzy ze stryczkiem na szyi nie mogli powstrzymać
się od uśmiechu. I pojęła genezę powiedzenia wisielczy humor. A raczej
należałoby rzecz: zgłębiła na własnym przykładzie.
-
Przecież to nie jest żadna śpiączka. Wiem od lekarza wszystko: o tym jak
próbowano pobudzić płaty do działania, o braku reakcji źrenic na światło i tych
wszystkich innych badaniach by stwierdzić, że ona nigdy już nigdy nie będzie
funkcjonować. A to była moja jedyna nadzieja. Naiwnie wierzyłam, że wtedy cała
reszta…że cała reszta wróci do normy Ale to wszystko nieprawda. Ona umarła,
więc ja też.
-
To nie były kłamstwa. Mówiłam ci, że nigdy nie pozwolę jej umrzeć. Tobie też
nie pozwolę zrobić niczego głupiego.
-
Więc co? Mam liczyć na cud?
-
Kochana, tu nie jest nawet potrzebny cud, wystarczy tylko trochę czasu i
cierpliwości.
-
Jezu, nienawidzę cię. Nawet w takiej chwili kłamiesz. Przecież lekarz już
podjął decyzję! Nic nie można zrobić.
-
Tak, ale my jako jej najbliższa rodzina możemy…
-
Co za gówno. Skarżycki powiedział, że nie można zatrzymać tego procesu, że on
już nie jest w stanie tego zrobić, rozumiesz? Nawet łapówka którą mu dałam nic
nie zdziała! Jutro z samego rana mają zamiar powiadomić o wszystkim rodziców.
Powiadomić, rozumiesz? Nie zapytać o zdanie.- Niemal zawyła czując ogarniającą
ją bezsilność. Bo nie mogła nic zrobić. Nie mogła kazać lekarzom prośbą ani
nawet groźbą na to by jej nie zabijali. Poza tym przecież ona i tak już nie
żyła, nikt nie musiał jej zabijać. Może
więc naprawdę oszukiwała samą siebie że całe zło które spowodowała jest możliwe
do odkręcenia?
-
Uspokój się, weź kilka głębokich wdechów. A teraz bądź grzeczną dziewczynką i
wyjmij z torby jedną tabletkę którą ci przepisałam. Masz je jeszcze, prawda?-
Słysząc to zaczęła się śmiać. Już nie potrafiła dłużej żyć. Od kilku tygodni była
na skraju załamania. Tylko świadomość, że ona się obudzi dawała jej jakąś
nadzieję, choć i tak nie miała pewności jak to wszystko się dla niej skończy.
Ale teraz i jej miało zabraknąć. Jaki więc sens miała egzystencja w takich
warunkach w jakich jest obecnie? Jak mogła patrzeć w lustro widząc swoją
znienawidzoną twarz nie czując obrzydzenia do samej siebie? Jak mogła nie
zwariować i nie stracić poczucia kim jest?- Zabiłam ją.- Szepnęła cicho jakby
dopiero to zrozumiała. I naprawdę tak
było. W końcu po tygodniach cierpienia zrozumiała coś co do tej pory zawzięcie
przeoczała. Coś na co wcześniej zwrócił uwagę Arek nie mając pojęcia że jest
Zosią. Ale to przecież była prawda. To ona pierwsza odepchnęła Wiktorię chcąc
uciec od bolesnych słów Arka. I to przez nią tamta nie mając podparcia chwyciła
ją co w konsekwencji doprowadziło do upadku ich obu. Może nie działała z
premedytacją, ale mimo wszystko zawiniła. A teraz prawdopodobnie właśnie za to
płaci. Szkoda tylko, że tak wysoką cenę.
-
Słucham?
-
Zabiłam ją.- Powtórzyła głośniej jakimś nieobecnym głosem myśląc o tym, że
zabiła człowieka.- To ja zepchnęłam ją z tamtych schodów. I tym samym wydałam
wyrok na samą siebie.
-
Do cholery nie mów tak.
-
Pomyślałaś o tym? Szukałyśmy na to masy bzdurnych teorii, ale żadna nie okazała
się być prawdziwa. A może to jest związane z naturalnym cyklem życia.
-
Jezu, przerażasz mnie.
-
Życie za życie, pamiętasz tą maksymę? Może to właśnie jest klucz. Może to
właśnie ja nie powinnam była się obudzić. Może właśnie dlatego że tak się nie
stało ona teraz umiera w szpitalu.
-
Co ty pieprzysz? Obie uległyście wypadkowi z tym że tylko ty się z niego obudziłaś.
-
Udajesz że to takie proste podczas gdy prawda jest dużo bardziej skomplikowana
i złożona.
-
Więc przestań bawić się w jakieś oszukać przeznaczenie. Co teraz zamierzasz
zrobić? Odebrać życie sobie licząc że dzięki temu ona się wybudzi?- Spytała z
sarkazmem i głos zjeżył się jej na głowie gdy usłyszała odpowiedź:
-
Może powinnam.
-
Gdzie ty teraz jesteś? Zaraz po ciebie przyjadę.
-
Nie, ja muszę teraz pobyć sama. Muszę…muszę pomyśleć.
-
Nie rób niczego głupiego, słyszysz? Gdzie ty do cholery jesteś?!
-
Ja….
***
W
związku ze swoim wypowiedzeniem, Arek musiał udać się do działu kadr by
wyjaśnić kwestie dotyczące jego nadgodzin. Okazało się, że pojawiły się pewne
nieścisłości, dlatego teraz zmuszony był je osobiście rozwikłać. Po drodze,
korzystając z okazji, postanowił jeszcze odwiedzić bufet kupując coś do picia.
W końcu i tak za kilkanaście dni ma się stąd wynieść więc raczej nie mogą go
jeszcze raz zwolnić za pięciominutową przerwę, prawda?
-
Fuck.- Mrugnął pod nosem kilka chwil później. Bo jak na złość, na prostopadłym
korytarzu ujrzał idącą Wiktorię. Jeszcze tego mu brakowało by ta kobieta go
zauważyła...Decydując się przeczekać jej obecność, ustał w rogu udając
konieczność zawiązania sznurowadła. Dlatego wyraźnie zauważył potknięcie
Cruelli. A jeszcze bardziej dziwne było to co zobaczył na jej policzku.
Łzę.
Płacząca
Cruella? To było coś tak paradoksalnego jak sucha woda albo gorący śnieg.
Ciekawe
tylko co ją tak zdenerwowało, pomyślał zastanawiając się jednocześnie dokąd ona
biegnie.
-
A co tam, raz kozie śmierć.- Powiedział do siebie decydując się iść za nią. Nie
wiedział po co i dlaczego, ale to zrobił. Mógł się co prawda usprawiedliwiać
swoją chęcią odkrycia prawdy i tego co knuje ta kobieta, ale w tej chwili
kierowała nim tylko zwyczajna ciekawość.
Mimo
wszystko, postanowił być ostrożny- wiedział że Szymborska nic mu nie może
zrobić (bo i tak go zwolniła)- ale jeśli tego nie zrobi, nie pozna jej sekretu.
Bardzo był ciekawy do kogo dzwoniła.
-
Kto doprowadził do płaczu Królową Śniegu?- Spytał retorycznie widząc żywą
gestykulację kobiety. Jednocześnie zapragnął podejść bliżej by usłyszeć co ona
mówi. Zwłaszcza że usłyszał coś o szpitalu. Czyżby znów chodziło o Zosię?
Wiedział, że tworząc teorię spiskowe zachowuje się jak spragniony przygód
piętnastolatek, ale nie mógł inaczej. Poza tym była jeszcze ciekawość.
-
Jezu, nienawidzę cię.- Zdołał w końcu usłyszeć, choć znajdował się zaledwie
kilka metrów z tyłu od Wiktorii, więc jeśli tylko się odwróci z pewnością go
zauważy. Ale teraz miał to gdzieś.-
Nawet w takiej chwili kłamiesz. Przecież lekarz już podjął decyzję! Nic nie
można zrobić.- Drgnął. Lekarz?- Co za gówno. Skarżycki powiedział, że nie można
zatrzymać tego procesu, że on już nie jest w stanie tego zrobić, rozumiesz?
Nawet łapówka którą mu dałam nic nie zdziała! Jutro z samego rana mają zamiar
powiadomić o wszystkim rodziców. Powiadomić, rozumiesz? Nie zapytać o zdanie.-
Arek miał coraz bardziej złe przeczucia. Tym bardziej, że znał to nazwisko.
Skarżycki był neurochirurgiem i lekarzem prowadzącym Zosi. Zosi, której od
wtorku nie pozwolono mu odwiedzać. I jak się za chwilę okazało całkiem
słuszne.- Zabiłam ją. Zabiłam ją. To ja zepchnęłam ją z tamtych schodów. –
Usłyszał coś, co wcześniej wydawało mu się być tylko bzdurną teorią, a na jego
nieszczęście okazywało się być prawdą. Przyznała się. Cruella przyznała się, że
to ona zepchnęła Zosię z tych schodów.
Ból,
nienawiść, furia jednocześnie rozszalały się w jego wnętrzu. W końcu miał
dowód: dowód którego co prawda się nie spodziewał, ale i nie wykluczał. I
zrozumiał już dlaczego Wiktoria była taka przerażona po wyjściu ze szpitala,
taka…inna. Ona po prostu się bała, że
prawda wyjdzie na jaw. Że trafi do więzienia. To dlatego stale wypytywała o
stan zdrowia Zosi pewnie jednocześnie chcąc i nie chcąc by się obudziła, bo
wtedy tamta mogłaby przecież złożyć na nią doniesienie. Dlatego próbowała
zjednać dla siebie jej przyjaciółkę Jowitę i współlokatora Ksawerego. I dlatego
teraz pełna wyrzutów sumienia tłumiąc płacz mówiła coś do osoby po drugiej
stronie słuchawki, ale on już tego nie słuchał. Wyłapywał tylko pojedyncze
słowa wyrwane z kontekstu: klucz, obudzić, prawda. Wciąż był w szoku, który
minął z chwilą głośnego dźwięku. Dźwięku, który wydała rozlatująca się komórka,
gdy Wiktoria w końcu zauważyła jego obecność. Spodziewał się, że przerażenie na
jej twarzy sprawi mu satysfakcję, ale tak się nie stało. Może to dlatego, że
teraz był w stanie myśleć tylko o Zosi. I o tym co mówiła o niej Szymborska.
Czy ona rzeczywiście umarła? Nie, przecież wtedy ktoś by mu o tym powiedział, a
on…on czuł że straciłby miłość swojego życia, prawda?
-
A więc miałem rację.- Odezwał się tylko po to by przerwać ich milczenie. I sam
zdziwił się bezlitosnym tonem który zabrzmiał w tych kilku słowach.
-
Słucham?- Wiktoria wyglądała jakby z trudem udawało jej się artykułować słowa.
-
To ty zepchnęłaś ją z tamtych schodów.- Oznajmił oskarżycielsko.
-
Posłuchaj to nie tak…
-
Ale wiesz co? Ty też miałaś całkowitą rację. Faktycznie wydałaś na siebie
wyrok. – Z tymi słowami podszedł do niej i stanowczo ujął ją pod rękę.
-
Co ty robisz?
-
Idziemy.
-
Puść mnie do cholery. Co ty wyprawiasz?!
-
Zmuszam cię do zrobienia tego, do czego ty nie masz odwagi.
-
W tej chwili zabieraj ode mnie swoje brudne łapy!
-
Spokojnie, z pewnością są wygodniejsze
niż kajdanki. No rusz się.
-
Co masz na myśli?
-
Jedziemy na komisariat. Powiesz im wszystko to, co mówiłaś teraz nieznanemu mi
kochasiowi.
-
Nie masz pojęcia o czym mówisz.
-
Nie mam?- Zaśmiał się złowieszczo.- Też tak myślałem. Byłem na ciebie wściekły
dlatego zarzucałem oskarżeniami o wypadek Zosi. Ale okazało się, że ty naprawdę
ją zepchnęłaś.
-
Wcale nie, źle zrozumiałeś.
-
Zrozumiałem bardzo dobrze!- Potrząsnął nią. Był wściekły i czuł, że jeszcze
chwila a może ją uderzyć.- Zabiłam ją. Czyż nie tak powiedziałaś?
-
To boli.
-
Nie tak?!
-
Puść do diabła, bo zaraz zacznę krzyczeć!- Gdy znienacka spełnił jej polecenie,
upadła na kamienną posadzkę. Potem zaczęła obmasowywać obolały nadgarstek i
patrząc na niego z dołu z rezygnacją dodała już spokojniej:- Chociaż to już i
tak nieistotne: przecież skoro ona nie żyje to ja też.
-
Jak to nie żyje?- Do Arkadiusza jakby z opóźnieniem, bo dopiero teraz zaczął
docierać sens słów Szymborskiej. A właściwie możliwość, że Cruella jednak w tej
kwestii nie kłamała. Ale Zosia, otępiała w swojej własnej rozpaczy nie miała
ochoty na jakiekolwiek wyjaśnienia. Chciała tylko zostać sama, zwinąć się w
kłębek i płakać jak dziecko.- Dlaczego powiedziałaś, że ją zabiłaś? Co ty do
cholery wiesz?! Odpowiadaj albo nie ręczę za siebie.- Zagroził. Ona jednak
tylko posłała mu parodię uśmiechu, bo ostatnie na co miała w tej chwili ochotę
to śmiech. I czy on naprawdę sądził, że swoimi nędznymi pogróżkami mógł ją
przestraszyć? Przecież ona za kilkanaście godzin wraz ze śmiercią swojego ciała
przestanie istnieć a w najlepszym wypadku nigdy nie odzyska swojego dawnego
wyglądu. Czymże więc była groźba byłego kochanka który jedyne co potrafił to na
nią wrzeszczeć?- No mów! Czemu powiedziałaś, że ona nie żyje?! To prawda? To
prawda?!
-
Tak!- Wykrzyknęła w końcu ostatkiem sił pragnąc tylko by on wreszcie się
zamknął.- Jej kora mózgowa nie odpowiada. Jutro mają ją odłączyć od aparatury.
-
Co?
-
Zaskoczony?- Zaśmiała się mimo że jej oczy lśniły od nagromadzonych łez, bo z
każdą upływającą chwilą zdawała sobie sprawę ze swojego poczucia beznadziei.-
Na pewno nie bardziej niż ja.
-
Skąd to wiesz?- Spytał nachylając się nad nią by przyszpilić ją swoim
spojrzeniem. A przynajmniej tak jej się tylko wydawało, bo chwilę później
pociągnął ją do góry.- Mów.
-
Od Skarżyckiego, za słabo podsłuchiwałeś?
-
Nie igraj ze mną, bo i tak ledwo nad sobą panuję.
-
No co ty nie powiesz?
-
Nie wierzę ci: kłamiesz bo chcesz w ten sposób zyskać na czasie, prawda?-
Spytał, ale chyba nie oczekiwał na odpowiedź bo zaraz dodał:- Idziemy, ruszaj
się bo chcę jeszcze jechać do szpitala.
-
Myślisz, że żartowałabym ze swojej śmierci?
-
Spokojnie, o ile wiem w Polsce od 1988 roku nie obowiązuje kara śmierci, rusz
się.- Odpowiedział jej jakby sądził, że ma na myśli swoją karę za zepchnięcie
Zosi ze schodów. Nie rozumiał jej prawdziwego dramatu. Nie rozumiał, że mówiła
o sobie samej.
- Nigdzie nie idę,
już mówiłam.
-
Więc zawlokę cię siłą.
-
Nie zbliżaj się do mnie!
-
Krzycz sobie do woli, mam to gdzieś. Skoro to z twojej winy upadła Zosia to za
to odpowiesz.
-
Ty podły hipokryto, jeśli ona już przez kogoś upadła to na pewno przez ciebie!-
Darła się wściekła gdy z łatwością dawała się prowadzić na zewnątrz choć
zaciekle walczyła. Ale Wiktoria była bardzo drobniutka i niziutka: żaden
przeciwnik dla mierzącego ponad metr dziewięćdziesiąt Arka. I choć Zosia mówiła
to w złości i całkiem spontanicznie to jednak teraz, w obliczu śmierci, groźba
zdemaskowania nic przecież nie znaczyła. A ona po prostu chciała wiedzieć.
Chciała patrząc mu w twarz usłyszeć że nic dla niego nie znaczyła, że była dla
niego nikim choć przecież i tak to wiedziała. Tyle, że zamiast prawdy usłyszała
coś co jeszcze bardziej ją rozelźwiło:
-
Kochałem ją. Wiesz co to w ogóle znaczy?
-
I to dlatego traktowałeś ją jak zabawkę? Dlatego wykorzystywałeś i wyśmiewałeś
za plecami?
-
Nie mam pojęcia co sobie znowu uroiłaś w tej swojej główce, ale…
-
Ja sobie uroiłam? To twoje własne słowa!
-
Nie mam ochoty słychać tych bzdur. I przestań się ociągać.
-
Bzdurami nazywasz swoją rozmowę z Karolem w tamtej piwnicy podczas
sylwestrowego balu?- W końcu zdołała sprawić że przestał ją szarpać i się
zatrzymał.
-
Słucham?
-
Ona tam była. Razem ze mną. Chciała zejść na dół, ale tego nie zrobiła bo
usłyszała wasze krzyki. Ta idiotka wszystko słyszała, rozumiesz?- Dodała na
koniec, bo wyglądało na to, że Arek jest skonfundowany.
-
Co słyszała?
-
Mam ci zacytować jak śmiałeś się z tej brzyduli? Jak chwaliłeś fakt, że była
dobrym pieskiem na smyczy wypełniając wszystkie twoje polecenia?
- Nie nazywaj jej brzydulą.
- Nie nazywaj jej brzydulą.
-
To twoje cholerne słowa, dupku, nie moje! Jak myślisz, czemu wtedy się
potknęła? Co tak bardzo wytrąciło ją z równowagi że upadła?
-
Nie próbuj zwalać winy na mnie.- Odparł jej Arek po dłuższej chwili.
-
Ale to była twoja wina Arek.
-
Nawet jeśli tak było, to jedyne co Zosia mogła usłyszeć to to, że wyznaję
Karolowi uczucie do niej i zapobiegam wykpieniu.
-
Uczucie? Kogo ty chcesz oszukać? Przecież ja też to słyszałam!
-
To Karol z niej kpił, nie ja.
-
A ty mu na to pozwoliłeś.
-
Na początku, a potem…potem zrozumiałem że ją kocham i…
-
Przestań wciąż powtarzać te kłamstwa!
-
To wcale nie są kłamstwa! Ale nie mam zamiaru dyskutować o tym z tobą. Czas w
końcu by prawda w końcu wyszła na jaw.– Zdecydował ponownie chwytając dłoń
Wiktorii w stanowczym geście. Tym razem jednak tamta się nie wyrywała co
sprawiło, że poczuł się jak jakiś brutal. I nawet za to obarczył ją winą: bo
sama przecież stwierdziła iż to ona popchnęła Zosię. Musiała więc ponieść
karę…tylko że potem w złości wyrzuciła z siebie że jednak Zosia sama się
potknęła z powodu słów które usłyszała tam na dole a których- prawdę mówiąc-
teraz on sam nawet dokładnie nie pamiętał. A przecież musiał wiedzieć, po
prostu musiał. Na dodatek jego zdenerwowanie pogłębiał fakt niewiedzy co do
stanu swojej ukochanej. Czy informacja o jej śmierci nie była kolejnym
zaplanowanym ruchem wymierzenia w niego zemsty przez Cruellę za odrzucenie? Ale
jeśli nie…jeśli Zosia rzeczywiście miała być jutro odłączona od aparatury a on
zamiast to sprawdzić kłóci się z Wiktorią? Dlatego zmieniając zdanie, gdy udało
mu się zawlec Szymborską do swojego auta po prostu z piskiem opon odjechał
kilkaset metrów dalej w jedną z wąskich uliczek. Nie był nawet pewny czy może
tu parkować, ale teraz złamanie drogowego przepisu było dla niego najmniejszym
problemem. Potem wyjął z kieszeni telefon wykręcając numer Marii. Był pewny, że
siostra Zosi musiała znać prawdę. Tyle, że teraz nie odbierała. Zły ponownie
wykręcił jej numer. I gdy po wielu sygnałach już miał zamiar rozłączyć
połączenie usłyszał szybko rzucone:
-
Halo?
-
Czy ona wciąż żyje?
-
Masz na myśli…
-…Zosię,
twoją siostrę. Czy to prawda, że chcą odłączyć ją od aparatury?
-
Marysia? Rozmawiasz z Marysią?! Daj mi telefon.- Zosia jakby wybudziła się z
transu usiłując wyrwać Arkowi komórkę, ale on uchronił się przed tym umykając
głową w bok.- Daj mi ten cholerny telefon!
-
Uspokój się do diabła.- Syknął próbując odepchnąć jej ręce.
-
Kto jest z tobą?
-
Nikt ważny. Więc? Co z Zosią?
-
Dawaj!
-
Tak, to prawda.- Odparła mu Maria co usłyszał mimo jazgotu jaki wywoływała ta
przeklęta Wiktoria.- Jutro mają to zrobić, czekają tylko na oficjalną zgodę
rodziców. Przykro mi.
-
Nie można temu zapobiec?
-
Nie. I tak odwlekałam to jak najdłużej mogłam, ale…- Maria chciała dodać coś
więcej, ale Arek dowiedział się już tego co chciał. A właściwie potwierdził.
Cruella nie kłamała. A on poczuł się pusty. Jego Zosia już praktycznie nie
istniała.
Umarła.
Miłość
jego życia.
-
I co usłyszałeś to co chciałeś? Teraz już mi uwierzyłeś?- Ironiczny głos
Szymborskiej wyrwał go z bolesnych myśli.
-
Wynoś się.- Powiedział tylko cicho. Bo zrozumiał, że skoro Zosia i tak nie żyje
to nie jest istotne czy Cruella przypadkiem ją popchnęła czy nie. Nic i tak nie
zwróci jej życia.
-
Co?
-
Wynocha z mojego auta!- Wykrzyknął w końcu nie mogąc nad sobą zapanować. A gdy
zdezorientowana kobieta po kilku próbach w końcu otworzyła drzwi jego samochodu
i spełniła jego polecenie oparł głowę o kierownicę i zaczął bezgłośnie
szlochać.
Ale część w końcu jesteśmy w punkcie wyjściowym opowiadania mam nadzieję że silne emocje Wiktorii i Zosi są ich sprzymierzeńcem w obudzeniu i powrocie do swoich ciał. Ile planujesz jeszcze części i wiem że to bezduszne pytanie zważając że tylko co wstawiłaś i na ogrom pracy którą wkładasz w pisanie ale kiedy kolejna część :-) ?
OdpowiedzUsuńNastępny kawałek na pewno ukarze sie do niedzieli- wcześniej nic nie obiecuję chociaz bym chciała. Co do ilosci części to planowalam ich jeszcze trochę ale jakoś straciłam zapal do tego opowiadania (wydaje mi się jakieś takie nieudane) dlatego chyba trochę je skondensuje albo skrócę wartkością akcji. Dlatego ciężko powiedzieć bo nie wiem jeszcze co mi do głowy strzeli ;)
UsuńW końcu się doczekałam tej części ! Takie emocje mną targaja ze chyba dziś nie zasnę ! Rozdział magiczny nie mogę się doczekać następnego :*
OdpowiedzUsuńNo nie proszę Cię jakie nieudane nawet tak nie myśl. Opowiadanie jest świetne takie zaskakujące i inne niż wszystkie dotąd. Trudne może ale teraz to już z górki przecież musisz rozwiązać wątek Wiktorii i obudzić Zosię :-) pisz tak jak dyktuje Ci wena bo jesteś genialna powodzenia
OdpowiedzUsuń