Łączna liczba wyświetleń

niedziela, 27 sierpnia 2017

Nowy początek, Rozdział XX.

Po wyjściu- a w zasadzie wyrzuceniu jej z samochodu przez Arka- Zosia zrobiła kilka niepewnych kroków w stronę banku. Ale gdy zaczęła wracać jej świadomość, nagle zatrzymała się. I poczuła wzbierający w niej szloch.
Umrze.
Za kilka godzin może jej już tu nie być.
Albo do końca życia będzie uwięziona w ciele Wiktorii Szymborskiej.
Nie wiedziała która z tych opcji była dla niej gorsza.
Czując pierwsze spływające po jej twarzy łzy przycupnęła przy końcu uliczki, którą osłaniało wielkie drzewo. Choć teraz na ulicy nikogo nie było to jednak w ten sposób mogła schować się przed ewentualnymi ludźmi. Nie miała jednak pojęcia jakie to teraz ma znaczenie. Chowając twarz w dłoniach mimo zamkniętych oczu miała przed oczami kalejdoskop różnorodnych scen. Widziała swoich rodziców: zmizerniałych i przeraźliwie smutnych którzy zamiast cieszyć się z przyszłych narodzin wnuka codziennie przez wiele godzin czuwali przy śpiącym ciele drugiej córki nie wiedząc, że tak naprawdę jej dusza jest uwięziona w ciele innej osoby. Marysię z którą razem wygłupiały się i psociły jako nastolatki mimo kilkuletniej różnicy wieku, swojego szwagra na którego zawsze mogła liczyć oraz przyjaciół z pracy a nawet uczelni. Myśl, że już nigdy ich nie zobaczy była dla niej bardzo bolesna. Na końcu pomyślała jeszcze o jednej osobie, której co prawda nie znosiła, ale której życie również zniszczyła.
Cruella.
Kobieta, która dawniej była dla niej uosobieniem złej Królowej z baśni o Królewnie Śnieżce albo podstępnej Cruelli de Mono z bajki o Stu jeden dylmatyńczykach (skąd wziął się zresztą jej przydomek) a która okazała się po prostu młodą ambitną kobietą po przejściach, która poza swoją pracą i głupim kotem nie miała niczego. Która swoją wrednością próbowała ukryć prawdziwy ból i miała to nieszczęście, że stanęła obok niej na schodach. Jak mogła znieść świadomość która dotarła do niej zaledwie kilkanaście minut temu? Jak mogła żyć- nawet jeśli tylko następne kilka godzin- wiedząc, że przyczyniła się do śmierci człowieka?
- O Boże, Boże dlaczego? Czemu nie zabiłeś mnie od razu tylko pozwoliłeś na to co mnie spotkało? Dlaczego?- Mruczała cicho wciąż łkając. Nie zdawała sobie sprawy że robi to coraz głośniej nie zwracając uwagi na otaczający ją świat ani rzeczywistość. Dlatego nawet mocne potrząśnięcie ramienia niewiele jej dało.
- Zośka, Zośka do cholery ogarnij się! Co ty tu robisz?!- Zosia nie miała pojęcia, że można jednocześnie szeptać i krzyczeć, ale Jowicie się to udało. Może i w innych okolicznościach takie zachowanie by i ją rozbawiło, ale w obecnym stanie ducha nawet wisielczy humor nie dawał rady przebić się przez jej pancerz zniechęcenia.- No wstawaj: skoro ja cię znalazłam, nawet jeśli z wielkim trudem, to inni też mogą. I co sobie pomyślą?
- To i tak nie ma znaczenia.
- Jak to nie ma znaczenia? Wielka pani prezes szlochająca pod drzewem? Która na dodatek uciekła w popłochu z ważnego spotkania po sfinalizowaniu umowy jakby ktoś ją gonił tak że widziało to wielu pracowników co pomogło mi teraz do ciebie dotrzeć?
- Ja umieram.
- Hm?
- Moje ciało nie żyje. Jutro mają odłączyć je od maszyn podtrzymujących życie.
- Boże…
- Teraz już rozumiesz?- Choć wydawało jej się, że wypłakała wszystkie łzy to jednak kolejne wciąż zalewały jej policzki.- Wszystko na marne: całe to udawanie, staranie się być Wiktorią, te wszystkie badania Marysi, tropy i nie mówienie nikomu prawdy. A teraz nawet nie mogę pożegnać się z rodzicami bo mają mnie za obcą kobietę, której ich córka nie znosiła jako szefowej…
- Zosiu wiem, że cierpisz ale może z czasem uda ci się zaakceptować fakt że będziesz w innym ciele. Może nawet…
- Przestań. Nie chcę dłużej być nią. Więcej nie zniosę. Chyba naprawdę wolę już umrzeć niż…
- Dość wygadywania takich głupot. Nie ty dałaś sobie życie by o nim teraz decydować. A teraz weź się w garść, pomóż mi trochę i wstań zanim ktoś nas zobaczy.- Powiedziała Jowita ostrożnie się rozglądając. Wiedziała, że Zosia bardzo cierpi, ale mimo wszystko nie mogła jej pozwolić na takie zachowanie. Roztkliwianie się nad nią w tym momencie nie przyniosłoby żadnego pożytku za to jeszcze bardziej wprawiło ją w depresyjny nastrój. Ona sama nie miała pojęcia co ma o tym sądzić, bo czuła tylko przerażenia. Poza tym, jako pragmatyczka nie mogła zapomnieć o swoich obowiązkach a nie miała pojęcia co ma zrobić z gośćmi na górze. Niby dokumenty były już podpisane, ale mimo wszystko Wiktoria miała iść z inwestorami potem na lunch. Jak to będzie wyglądać w ich oczach jeśli go odwoła? I przede wszystkim jakie to ma teraz znaczenie wobec rewelacji jakie obwieściła jej przyjaciółka? Jednak starając się myśleć rozsądnie Jowita postanowiła najpierw wyciągnąć stąd oporną Zośkę. Po paru kolejnych minutach i bezskutecznych próbach zdenerwowana, postanowiła zadzwonić do Ewy i Emilki. Wiedziała, że mają teraz przerwę, a skoro złe i tak już się stało to nie miało tak naprawdę znaczenia czy dowiedzą się prawdy na temat swojej przyjaciółki. Może to nawet pomoże jej przeżyć ostatnie chwile w względnym szczęściu? Nawet w duchu Jowita nie chciała pogodzić się z taką możliwością, ale chyba musiała. Dlatego wykręciła numer Ewy mając nadzieję, że pomimo ostatnich nieporozumień tamta po usłyszeniu prawdy jej pomoże. A potem już razem przekonają Emilkę również do udzielenia pomocy Cruelli.

***

- Co to za jakieś „mamy cię”?
- Oszalałaś do reszty Jowi?
To były pierwsze słowa jakie wypowiedziały do Jowity przyjaciółki gdy wyznała im prawdę o Zosi uwięzionej w ciele Wiktorii. Kobieta niepewnie spojrzała w kierunku siedzącej w jej samochodzie i wciąż szlochającej Zosi. I prawie zazgrzytała ze złości zębami.
- Ile razy mam wam powtarzać, że nie zwariowałam? A myślisz Ewa że dlaczego na nowo zgodziłam się pracować dla kogoś takiego jak Szymborska? I zachowywać przyjaźnie za co ty Emilia śmiertelnie się na mnie obraziłaś?
- Nie wiem, ale na pewno nie z powodu bajki którą nam tu teraz wciskasz.- Odpowiedziała Emilka ni to zła ni to rozżalona.- Ale z pewnością mogłaś wymyśleć jakieś bardziej wiarygodne kłamstwo niż…
- Spójrzcie na nią obie do diabła. Naprawdę nie widzicie tych gestów, które dawniej wykonywała tylko Zosia? Nie zauważyłyście innego zachowania Cruelli po wypadku? Tego że jakby złagodniała, że przestała jarać jak smok albo jeździć własnym samochodem? Tego że w szesnastocentymetrowej platformie prawie się zabiła schodząc ze schodów, więc zaczęła nosić obuwie z mniejszym obcasem? Albo nie zastanowiło was dlaczego zjadła orzeszki wiedząc, że ma na nie uczulenie?- Jowita była wściekła choć doskonale rozumiała swoje przyjaciółki, ale teraz działała pod presją czasu dlatego starała się opanować.- Posłuchajcie, ona jest teraz w ciężkim stanie. W innych okolicznościach pozwoliłabym wam to sprawdzić i ją wypytać ale wiem, że teraz to niemożliwe. W końcu Zośka zdaje sobie sprawę, że jeśli jej ciało jutro to ona może to zrobić razem z nim. Dlatego chcę byśmy teraz były przy niej. To słowa jej własnej siostry, która teraz stara się mimo wszystko zapobiec temu co nieuniknione.
- Właśnie to zamierzamy zrobić: być przy Zosi.- Podchwyciła Ewa.- Po pracy zamierzałam odwiedzić ją w szpitalu i się z nią ostatecznie pożegnać odkąd dostałam wiadomość od Marysi, że…
- …jej ciału nie jesteś potrzebna, bo jej duszy i tak już tam nie ma rozumiesz?! I dlatego musimy jej pomóc, bo nikt nie jest w stanie przewidzieć co się stanie gdy jej organizm umrze: czy Wiktoria odzyska swoje ciało a ona definitywnie zniknie czy nie….- Podjęła znowu, ale na twarzach przyjaciółek nie dostrzełgła nawet śladu wiary.- Mówię prawdę, zaufajcie mi. Zosia jest tutaj: dziesięć kroków stąd w ciele Szymborskiej.- Jowita nie miała pojęcia jak przekonać swoje przyjaciółki, ale nagle przypomniała sobie o Ksawerym. Dlatego szybko wyjęła komórkę wykręcając jego numer który niedawno podała jej Zosia. Ale i ten pomysł okazał się do bani, bo chłopak zwyczajnie nie odbierał telefonu. Szlak by to trafił. Tylko co teraz?
- Właśnie twoja niby Zosia wysiada z twojego auta.- Zauważyła przytomnie Ewa gdy Jowita biła się z myślami.
- Co…?- Mrugnęła, ale zaraz zareagowała szybko podbiegając do Zosi. Pozostałe kobiety odruchowo zrobiły to samo.- Co ty robisz?
- Idę stąd. Chcę być teraz sama.
- Zosia nie wolno ci…
- Nie jestem Zosia, tylko Wiktoria Szymborska.
- Nie musisz udawać przed dziewczynami, właśnie powiedziałam im prawdę.
- Ale to przecież jest prawda.
- Zosia…
- Zostaw mnie.
- Marysia poprosiła mnie bym się tobą zajęła.
- Zajmij się samą sobą.
- Zosiu ja…
- Odejdź! Daj mi wreszcie święty spokój! Ty i ona!- Zosia w głębokim gniewie gwałtownie odwróciła się w drugą stronę nawet nie zdając sobie sprawy jak bardzo zbliżyła się do jezdni. Dopiero gwałtowny pisk hamulców nadjeżdżającego samochodu jej to uświadomił.

***
Budziła się powoli czując jak każdy mikroskopijny ruch jej powiek kosztuje ją mniej więcej tyle ile udźwignięcie pięćdziesięciokilogramowej sztangi. Jeszcze gorszy był jednak jednostajny szum jaki czuła w głowie, który wcale nie zdawał się maleć. I jeszcze ten potworny niesmak w ustach, pomyślała ledwie poruszywszy językiem. Musiała zaimprezować mocniej niż myślała skoro miała aż tak potwornego kaca. Tylko co tak cholernie pikało wciąż ją irytując? Nie mogąc tego znieść z trudem usiłowała do końca otworzyć oczy mimo rażącego ją światła.
- Fuck.- Zaklęła zaledwie szepcząc, bo głos jakby pozbawił ją posłuszeństwa. Potem spróbowała podnieść się do pozycji siedzącej co było niezmiernie trudne z zamkniętymi oczami. Pomimo tego iż raz po raz starała się je otworzyć jej oczy jakby nie mogły się przyzwyczaić do jaskrawego światła. Ile ja do diabla wypiłam, myślała coraz bardziej wkurzona.
- Co do licha tak hałasuje? Zepsuł się ten szajs do reszty czy…O Boże święty!- Niedaleko siebie usłyszała jakiś krzyk co wywołało kolejną falę bólu w jej głowie. No świetnie.- Matko przenajświętsza i trójco jedyna i wszyscy święci… Panie doktorze, doktorze ona się obudziła!- Lamentowała kobieta nie wiedząc, że w swoich myślach Wiktoria kroiła ją właśnie na małe kawałeczki. Czuła jakby jej czaszka miała za chwilę eksplodować, a ta tutaj drze się tak jakby co najmniej wybuchł jakiś pożar albo stał się inny kataklizm. Na szczęście nieznana jej kobieta po bogobojnym wstępie szybko gdzieś się oddaliła co pozwoliło Szymborskiej podjąć nowe próby otwarcia oczu. Niestety mało skuteczne.
- Dzień dobry pani.- Po kilku minutach, które kobiecie zdawały się być kilkudziesięcioma sekundami rozległ się z kolei męski głos. Do tej pory wciąż nie udało jej się jednak uporać z nadzwyczajną ostrością widzenia.
- Kim pan jest?- Odezwała się ponownie mrużąc oczy znów zdając sobie sprawę jak dziwacznie brzmi jej głos we własnych uszach. Jeszcze nigdy nie miała aż tak zmienionego głosu po kacu.
- Doktor Skarżycki, bardzo mi miło zważywszy na fakt że...
-…czy to znaczy, że jestem w szpitalu?- Przerwała mu niegrzecznie przyzwyczajona do swojej władczości. A właściwie rozmazanej biało czarnej plamie jaką jej się zdawał. Próbowała zamrugać jeszcze kilka razy w nadziei że to jej pomoże.
- Tak. Jak się pani czuje?
- Głowa mnie boli a w zasadzie to pęka. I nie mogę otworzyć oczu dłużej niż przez ułamki sekund.
- To normalna reakcja oczu zważywszy na fakt tak długiej śpiączki.- Słysząc to wyraźnie drgnęła.
- Śpiączki?
- Tak. W Sylwestra miała pani mały wypadek.
- Ile czasu minęło do tej pory?
- Z przyjemnością odpowiem na pani pytania, ale trochę później: teraz muszę dokładniej panią zbadać. To niebywałe, że tak po prostu się pani obudziła. Przecież jeszcze kilka godzin później i już by pani…
- Ile czasu?- Nie ustawała.
- Dwa i pół miesiąca. Dziś mamy 17 marca. A teraz przepraszam, proszę otworzyć oczy jak najszerzej…- Lekarz w ciszy usiłował zbadać pacjentkę wciąż nie mogąc nadziwić się temu jak tak to się stało, że nagle jej funkcje życiowe tak po prostu zaczęły odpowiadać. I sądząc po jej rzeczowych pytaniach umysł raczej też, choć musiał to jeszcze dokładnie zbadać. Usiłował powstrzymać przy tym nieprzyjemną myśl, że za kilka godzin zamierzał zabić tą kobietę całkiem słusznie zresztą skoro zapadła w śpiączkę kliniczną a jej kora mózgowa zaczęła obumierać. Dlatego wciąż sprawdzając wszelkie parametry życiowe pacjentki nie umiał wytłumaczyć tego inaczej niż cudem. A jeszcze czekała go masa papierkowej roboty i odkręcania całej machiny biurokratycznej. No i powiadomienie rodziny o zaistniałej sytuacji.  Miał tylko nadzieję, że radość z powodu przebudzenia się pacjentki zaćmi fakt ewentualnego błędu lekarskiego którego mógł się dopuścić i nikt nie będzie chciał zawracać sobie głowy jakimkolwiek pozwem szpitala albo jego samego.

***
- Wszystko ze mną w porządku, widzisz? Niepotrzebnie jechałyśmy do tego szpitala.- Prychnęła Zosia wciąż będąc w lekkim szoku gdy razem z Jowitą, Ewą i Emilką wychodziły z pobliskiej przychodni.
- Samochód wyhamował w ostatniej chwili, ale i tak cię uderzył a ty upadłaś na chodnik. Mogłaś mieć wstrząśnienie mózgu.- Wyjaśniła cierpliwie Jowita.
- Ale nie mam jak widzisz. Poza tym jakie to ma znaczenie skoro jutro i tak umrę?- Spytała ją retorycznie przyjaciółka. Potem ciężko westchnęła najwyraźniej choć trochę wyrywając się z depresyjnego nastroju.- Z resztą nieważne: skoro i tak nie chcesz dać mi spokoju to odwieź mnie chociaż do domu: tego prawdziwego, jeśli mam robić z siebie idiotkę to tylko tam.- Dodała zrezygnowanym tonem. Ale mimo wszystko Jowita ucieszyła się. Cała sytuacja miała przynajmniej ten plus, że słuchając jej i Zosi zarówno Ewa jak i Emilka zaczynały czuć się skołowane, co znaczyło że zaczynają brać pod uwagę jej rewelacje. A to już coś.
- Okej. Przykro mi, że Ksawery najwyraźniej siedzi nad czymś w pracy i nie może do nas dołączyć.- Co znacznie poprawiłoby twój nastrój, pomyślała ale na głos dodała nieco niepewnie:- A co z Arkiem?
- Słucham?
- No…wiem że się pokłóciliście, ale mimo wszystko…nie sądzisz że powinnaś rozmówić się z nim po raz ostatni? No wiesz, żeby ostatecznie sobie to z nim wyjaśnić. Oczywiście nie twierdzę, że to będzie wasza ostatnia możliwość, skądże; wiem że jutro nic złego się z tobą nie stanie, ale…- Jowita czuła że się zaplątała, ale nic nie mogła na to poradzić. Bo sama nie miała pojęcia co wydarzy się jeśli odetną od maszyn ciało Zosi. Czy jej dusza wciąż pozostanie w ciele Szymborskiej czy też odejdzie na zawsze?- Posłuchaj, minęło już dużo czasu od kiedy…hej, gdzie ty idziesz?
- Z dala od ciebie. – Prychnęła naprawdę mając już tego wszystkiego dość. A przede wszystkim Jowity i tego ględzenia o Arku. Wciąż miała przed oczami jego wykrzywioną wściekłością twarz gdy wyznała mu, że Zosia była świadkiem jak upokarzał ją razem z Karolem. Ale potem zobaczyła na niej coś dziwnego, jakby…poczucie winy i strach? Nie, nie chciała tego teraz analizować. Bo musiała pożegnać się jeszcze z rodzicami. Po prostu musiała ich zobaczyć jeszcze raz: nieważnie że nie będą wiedzieli dlaczego obca im osoba przytula ich albo na ich widok zalewa się łzami. Ważne, że ona będzie to wiedziała. Nie miała ani siły, ani ochoty roztrząsać swoich uczuć wobec Arkadiusza.
- Zaczekaj! Zosia, obiecuję że zrobię co chcesz i zawiozę cię gdzie chcesz. I nie będę się w nic wtrącała.- Zawołała jeszcze za nią Jowita, a widząc że Zosia się zawahała kontynuowała:- Tak będzie szybciej.- Dziewczyna niechętnie się zgodziła wiedząc, że przyjaciółka ma rację. A stojące jak słupy soli Ewa i Emilka bez słowa wsiadły do samochodu Jowity nie wymawiając ani słowa.

***
- Jak to się obudziła? Kiedy?
- Jakieś dwie godziny temu, ale nie mogłem się do pani dodzwonić…
-…właśnie odwoziłam rodziców do przyjaciół domu, bo śmierć własnej córki była dla nich za ciężkim przeżyciem.- Przerwała doktorowi Skarżyckiemu Marysia gdy tylko wróciła z powrotem do szpitala i spotkała na korytarzu lekarza który prowadził kartę jej siostry.-  Ale proszę mnie do niej zaprowadzić. Co z nią? Czy ona…czy ona coś mówiła?- Spytała zdenerwowana Maria nie wiedząc co usłyszy i co chciałaby usłyszeć. Bo do kogo należało teraz ciało Zosi? Co, jeśli się okaże że nie ma w niej Cruelli a jest jakaś inna osoba?
- Oczywiście, wciąż zadawała masę pytań: początkowo odpowiadałem ale zależało mi przede wszystkim na dokładnym zbadaniu jej stanu fizycznego a potem psychicznego.
- Co mówiła? To znaczy: czy nie miała jakichś zaburzeń?
- Raczej nie. Nie miała pojęcia że upłynęło aż tak dużo czasu od jej przebudzenia, ale to normalne w takich przypadkach. Poza tym zdolności ruchowe czy praca mózgu bez zastrzeżeń z tym że…Poważny problem pojawił się tylko gdy pacjenta wstała nagle dostając histerii. Dlatego musieliśmy podać jej środki uspokajające.
- Jak to histerii? Co mogło ją spowodować?
- Pacjentka ma lekkie zaburzenia tożsamości, zupełnie jak na początku ta druga kobieta która uległa z nią wypadkowi.- Zauważył z lekkim uśmiechem doktor nawet nie wiedząc jaka jest prawda.- Uważa że jest kimś innym.
- To dlatego tak się zdenerwowała?- Spytała choć całą sobą miała ochotę spytać za kogo się podawała. Czy za Szymborską? Ale wiedziała, że to pytanie znacznie podwyższyłoby czujność doktora. Trudno, sprawdzi to później, zdecydowała.
- Nie, chyba raczej chodziło o jej zabandażowaną głowę. Wystraszyło ją własne odbicie. Powiedziała, że to nie ona, że ona jest prezesem banku a nie jakąś podrzędną pracownicą która zajmuje się analizą ryzyka…kredytowego? A może inwestycyjnego; przyznam że nie słuchałem jej zbyt uważnie. Ale za to muszę powiedzieć, że jej umysł wydaje się być całkiem sprawny: wszystko wskazuje na to iż nie zatraciła dawnych umiejętności. Ponadto…
- A więc Szymborska ma ciało Zośki a ona jej…- Mrugnęła do siebie Maria.
- Słucham?
- Nic ważnego.- Odparła Marysia mimo wszystko czując pod powiekami łzy. To nadal nie rozwiązywało powstałego galimatiasu, ale przynajmniej ciało jej siostry nie umarło. – Dzięki Bogu moja siostra żyje.- Powiedziała już głośno.  Wiedziała jednak, że teraz musi bez względu na wszystko szybko powstrzymać swoje emocje i działać tak by powstały jak najmniejsze szkody. Ale najpierw musi porozmawiać z Cruellą, choć to pewnie będzie musiało zaczekać aż środki psychotropowe przestaną działać na nią otępiająco, pomyślała kilkanaście minut później patrząc na wciąż pogrążone w śpiączce ciało siostry. Dlatego wyjęła z kieszeni komórkę wykręcając numer prawdziwej Zosi. Miała tylko nadzieję, że tamta nie zdążyła narobić zbyt wielu głupstw od czasu ich niedawnej przedpołudniowej rozmowy. Poczuła wyrzuty sumienia, iż w fetorze ostatnich wydarzeń zapomniała o Zosi, która najprawdopodobniej przeżywała swoje piekło po tym jak poznała prawdę od Skarżyckiego.
- Czego ode mnie chcesz? Pożegnać się ostatecznie?- Bez pardonu przywitało ją ironiczne pytanie. Ucieszyło ją to. Atak oznaczał przynajmniej, że nie godziła się na bierną akceptację, ale sprzeciwiała się i buntowała. To lepsze niż melancholia.
- Nie. Chciałam ci tylko coś przekazać.- Zaczęła biorąc głęboki wdech.- Cruella się obudziła.- Wyznała bez pardonu.
- Co?
- Szymborska…w twoim ciele, jakiś czas temu po prostu się obudziła.
- Ale jak…? Przecież jutro z rana mieli zamiar ją uśpić na zawsze.
- Nie mam pojęcia i nie obchodzi mnie to. Ważne jest tylko to, że jej wszystkie funkcje życiowe są w normie a serce nie ucierpiało. Dlatego musisz tu natychmiast przyjechać zanim jeszcze powiadomię inne osoby, a w szczególności rodziców. Musimy wiedzieć na czym stoimy i przede wszystkim uspokoić twoją szefową. Podobno niezbyt dobrze zareagowała na swój nowy wygląd.
- I wcale jej się nie dziwię. Ale co właściwie zamierzasz?- Spytała gotowa podporządkować się rozkazom siostry, choć jeszcze niedawno krytykowała ją i proponowany przez nią sposób rozwiązania całej sprawy.
- Nie wiem, ale z pewnością musimy ją uspokoić i starać się wyjaśnić tę sytuację tak jak najlepiej potrafimy. Nie chcę by zrobiła coś szalonego by zesłali ją na oddział psychiatryczny, tak jak ciebie wcześniej.
- Poza tym musi zachować milczenie.
- Tak.
- Dobrze, a więc zaraz każę Jowicie jechać do szpitala. Nie traćmy już czasu na tą paplaninę.- Zakończyła rozłączając połączenie. Dobrze, że Jowita znalazła jej rozrzucony telefon w magazynie i złożyła go a teraz jej go oddała, bo w przeciwnym razie nie dowiedziałaby się o przebudzeniu Szymborskiej.
- O co chodziło? Kto do ciebie dzwonił? I czemu masz taką minę?- Spytała ją zaraz Jowita.
- Bo ona…ona się obudziła.
- Masz na myśli swoje ciało?
- Tak, ja…o Boże nie wiem czy to powinno mnie cieszyć, bo jest tam Wiktoria, ale mimo wszystko… to chyba dobrze nie?
- Żartujesz? To świetna wiadomość!- Ucieszyła się kobieta. A więc co, do szpitala?
- Tak, zmieniamy kierunek.
- Czekajcie, wy tak serio na poważnie?- Wtrąciła się Ewa nie mogąc już tego znieść. O  co tu do diaska chodziło?
- Niebawem się dowiesz gdy zobaczysz w szpitalu prawdziwą Cruellę.

***
Tysiące pytań, a zero odpowiedzi.
Ekscytacja pomieszana z radością i strachem, zaprawiona goryczą i niepewnością. 
Nadzieja ze zwątpieniem.
Oto emocje które krążyły w myślach Zosi podczas szaleńczej jazdy Jowity. Na dodatek wciąż musiała odpowiadać na pytania Emilii i Ewy które zaczynały wierzyć w to całe szaleństwo jakie ją spotkało. W tej chwili to była jedna z ostatnich rzeczy na jakie miała ochotę. Najważniejsza było dla niej w tej chwili rozmowa z Cruellą.
Ucieszyła się gdy chwilę przed wejściem na salę Jowita dyskretnie odciągnęła przyjaciółki na bok wiedząc bez słów co robić. Zosia spojrzała na nią z wdzięcznością, ale gdy chciała wejść do Sali Marysia powstrzymała ją gestem dłoni.
- Zaczekaj, ja zrobię to pierwsza.
- Po co?
- Trzeba ją przygotować. Jak myślisz jak zareaguje widząc samą siebie przed sobą?
- Nie wiem, ale wiem też że nie mamy czasu. Nie chcę by rodzice cierpieli dłużej niż to konieczne. Tata..
- Kilka minut niczego nie zmieni. A musimy postarać się załatwić wszystko w jak najbardziej dogodny dla nas sposób. Myślisz, że Cruella też będzie tego chciała?
- Nie mam zielonego pojęcia. Ale może masz rację: wejdź tam pierwsza, daję ci 5 minut.
- To za mało, nawet nie wiem czy już w pełni odzyskała formę po podanych jej lekach. Poza tym…
- 5 minut, Mańka nie więcej. Potem ja wchodzę do salki.
- Okej, rozumiem.- Odparła jej siostra doskonale rozpoznając w jej głosie nieprzejednaną nutę a potem bez słowa zwłoki weszła do sali, gdzie w tej chwili leżała już świadoma Wiktoria w ciele Zosi. Prawdziwa Zosia w tym czasie krążyła na korytarzu zastanawiając się nad wieloma rzeczami.
Czy Cruella da się przekonać do tego by nie zdradzić swojej prawdziwej tożsamości? Czy jej przebudzenie nie jest tylko chwilowe i znów nie zaśnie na kolejnych kilkanaście tygodni? Czy Arek poszedł zaskarżyć ją na policję tak jak mówił? Jak i czy w ogóle uda im się odzyskać swoje prawdziwe ciała skoro do tej pory nie ani jej samej ani jej siostrze nie udało się nawet poznać przyczyny tego całego szaleństwa?
Zastanawiając się nad tymi pytaniami czuła jeszcze większe zdenerwowanie, ale starała się je zwalczyć. Spokojnie, tylko spokojnie. Przecież jeszcze dziś wydawało się, że gorzej być nie może; czułaś że umrzesz. Teraz więc nie może być gorzej: po spadnięciu na dno można albo się odbić albo co najwyżej wciąż siedzieć na dnie w tej samej pozycji. Nie można upaść już niżej. A przynajmniej w teorii.
Potrząsając głową po raz kolejny spojrzała na zegarek rejestrując, że od czasu wyjścia Marysi minęły już cztery pełne sekundy. Pozostało jej więc niewiele więcej jak kilkadziesiąt sekund do wejścia. Dlatego nie miała pojęcia jak to zniesie.
Tuż przed samym wejściem spojrzała w stronę przyjaciółek, jakby szukając w nich siły i potwierdzenia że dobrze robi. Ale oprócz uśmiechów na ich twarzach dostrzegła też niepewność i zaniepokojenie. W sumie nie było w tym nic dziwnego: w końcu ona sama czasami nie wiedziała co powinna myśleć o całym tym szaleństwie.
Pukając cicho do drzwi nie usłyszała żadnego dźwięku, ale i tak przekroczyła ich próg. Dopiero wtedy zauważyła Cruellę z pogardą wpatrującą się w Marysię cedzącą w jej stronę jakieś słowa a w zasadzie kwieciste epitety, które znaczyły mniej więcej tyle, że jest jakąś obłąkaną kołtunką. Nie była w stanie słuchać ich uważnie z pewnej przyczyny. Bo po prostu na widok swojego ciała prawie ugięły się pod nią kolana. I nieważne było to, że widziała je przecież wielokrotnie wcześniej: do tej pory pamiętała jak wielkim szokiem była dla niej ta pierwsza wizyta. Ale wtedy jej ciało po prostu wyglądało jak pogrążone we śnie jeśliby zignorować ogrom rurek i przewodów podtrzymujących je przy życiu; teraz natomiast widziała samą siebie mówiącą jej głosem i patrzącą jej oczami. I poczuła jak na jej rękach robi się gęsia skórka niespowodowana zimnem.
- Oszalałaś wariatko, nie będę cię dłużej słuchać. Wynocha.- Z rozmyślań znów wyrwał ją głos Wiktorii. A w zasadzie jej głos.
- Już mówiłam, że to nie jest normalne, ale z całą pewnością pani wie…- Marysia posługiwała się beznamiętnym tonem: takim samym jaki stosowała wobec wszystkich swoich pacjentów co jak zauważyła Zosia złościło Szymborską nie mniej niż swego czasu ją samą. Dlatego dobrze wiedząc, że nic dobrego nie wyniknie z przedłużania tej bezcelowej dyskusji, a przecież powinny załatwić sprawę z Cruellą jak najszybciej dopóki lekarze nie zainterweniują z powodu dochodzących z pokoju odgłosów, odezwała się:
- Dzień dobry Wiktorio.- Celowo przeszła na „ty”, bo w tych okolicznościach (czytaj: patrząc na samą siebie) było jej dużo łatwiej. No i- choć nawet przed samą sobą nie chciała się do tego przyznać- w maleńkim stopniu tym bezpardonowym przywitaniem kierowała chęć odwetu. Nie tylko za jej arogancję w pracy, ale i za upokorzenie jakie sprawiły jej słowa tuż przed ich wypadkiem.
A więc powiedział ci wprost, że cię nie chce?
Więc o to chodzi? Trafiłam?
Bo doskonale wiedziała jakim szokiem będzie dla jej szefowej widok samej siebie w jakimś innym ciele. Po raz pierwszy od dłuższego czasu, jeśli nie jedyny, to właśnie ona była górą.
I rzeczywiście miała rację: Wiktoria drgnęła odsuwając się w stronę ściany jakby odrzucona niewidzialnym pociskiem lub nieznaną siłą. Mocno zacisnęła pięści wlepiając w nią ni to przerażony ni to zafascynowany wzrok.
- Zosiu co tu robisz? Przecież powiedziałam ci, że…
- Pięć minut już minęło, Marysiu. Poza tym widzę, że raczej nie udało ci się dojść z moją szefową do porozumienia.
-Co to wszystko do cholery ma znaczyć?- Odezwał się kolejny damski głos. Zosia w duchu była pod wrażeniem faktu, iż Wiktorii udało się aż tak szybko pozbierać. Ona sama przecież pamiętała jak bardzo wytrącona była z równowagi po tym jak po raz pierwszy zobaczyła swoje ciało.- Kim jesteś i dlaczego wyglądasz jak ja?
Nie wiedzieć czemu, w pierwszej chwili Zosia miała ochotę opowiedzieć jakąś ckliwą historię o zaginionej siostrze bliźniaczce. Nie miała pojęcia skąd wzięła jej się chęć do ironii: w końcu nie było chyba mniej poważnej sytuacja która skłaniałaby do żartów. Dlatego ignorując pytanie jeszcze raz nakazała siostrze wyjść każąc pilnować wejścia tak by móc poinformować ją o zjawieniu się lekarza. Gdy Maria spełniła jej polecenie w ciszy spojrzała na Wiktorię widząc, że ta przygląda się jej bez słowa.
- Zwariowałam prawda?- Zosia nie miała pojęcia czy te słowa są przeznaczone do jej uszu czy Szymborska mówi je do siebie.- Przez ten wypadek zgłupiałam albo jeszcze się nie obudziłam i to wszystko jest jakimś pieprzonym snem.
- Też bym tego chciała, ale niestety to nie takie proste.- Zofia w końcu postanowiła przejść do rzeczy w kilku rzeczowych zdaniach oznajmiając to co się im przytrafiło. Wiedziała, że zapewne to samo zrobiła wcześniej Maria bez rezultatu sądząc po reakcji Cruelli, ale musiała przecież od czegoś zacząć. Tamta jednak pod koniec jej przerwała.
- Co ty do diabła pieprzysz? Chcesz powiedzieć, że jakimś cudem zamieniłyśmy się ciałami i teraz ty udajesz mnie? Przez prawie trzy miesiące?!- Ach, więc to ją tak zdenerwowało, zrozumiała Zosia.
- A co wolałabyś pewnie żebym zostawiła bank na cały ten czas samemu sobie?
- Mój Boże, te wszystkie kontrakty, umowy z inwestorami, raporty…- Mruczała jakby do siebie, a Zosia choć wiedziała że praca była dla Cruelli najważniejsza to mimo to była w dużym szoku. Obudziła się z wielotygodniowej śpiączki w obcym ciele a mimo to zaprzątają ją ewentualne niedociągnięcia w pracy? Widocznie jednak myśli o karierze zawodowej odeszły na dalszy plan, bo zaraz dodała:- Coś ty mi do cholery zrobiła? To jakieś prochy?
- Nie mam pojęcia.
- Jak to nie masz pojęcia?! Żądam, żebyś oddała mi moje ciało. Nie chcę mieszkać w ciele potwornie wielkiej, tłustej baby na dodatek nierozgarniętej! Tak, tak…- Dodała na widok spojrzenia Niemcewicz.- …teraz sobie ciebie przypominam. To ty jesteś tą podrzędną asystentką Arka w dziale analitycznym! Na dodatek prawie mnie zabiłaś!
- Obelgi nie są tu nikomu potrzebne.- Odpowiedziała cicho Zosia widząc, że jej szefowa po wstępnym szoku znów zaczyna zachowywać się jak jędza. I choć doskonale wiedziała jaka potrafi być to jednak tak krytyczny opis samej siebie trafił celu dosięgając już i tak bardzo niskiego poziomu poczucia własnej wartości.
- Więc odkręć to wszystko!
- Myślisz, że nie próbowałam?!- Wybuchła Zosia.- Od jedenastu tygodni nie robię nic innego tylko staram się poznać przyczynę tej zamiany.
- Zmówiłaś się z lekarzem, prawda? Oni przeszczepili nam mózgi albo za pomocą jakiejś hipnozy sprawili, że wydaje mi się iż mam ciało innej osoby.
- Wiesz, na tą wersję o hipnozie nie wpadłam.
- Zamknij się idiotko! I jeszcze zamierzasz kpić?! Pójdę na policję i…
-…i co im powiesz? Że wydaje ci się, że jesteś kimś innym? Że ukradłam twoje ciało? Proszę bardzo, jeśli chcesz trafić na oddział psychiatryczny to śmiało. Ale z własnego doświadczenia powiem ci, że to nic przyjemnego być nafaszerowaną lekami i słuchać wielominutowych monologów lekarzy a potem odpowiadać na durne pytania psychiatrów, na które i tak nie ma bezpiecznej odpowiedzi. Tak więc śmiało: nie krępuj się. Ja byłam tam traktowana ulgowo dzięki prestiżowi i pieniądzom twojego ojczyma, ale ty jesteś teraz zwyczajną szarą Zofią Niemcewicz. Nie sądzę by twoje obelgi wzbudziły czyjkolwiek respekt.
- Dobrze.- Odparła na to Wiktoria mocno zaciskając powieki, a potem biorąc głęboki wdech.- Więc czego chcesz?
- Może w to nie wierzysz, ale chcę ci pomóc.
- Phi, raczej sobie.
- Okej, a więc nam. Bo w ciągu tych 11 tygodni wiem co przeżyłaś, bo ja przeżyłam dokładnie to samo.
- To samo? Ty przynajmniej masz wygląd  i ciało supermodelki, gdy tymczasem ja muszę znosić…- Nie dokończyła wymownie patrząc w dół swojego ciała jakby zmieniła się w odrażającego potwora. To sprawiło, że Zosia po raz kolejny poczuła się jak mały robaczek, ale również poczuła ogromną złość. Bo przecież nie musiała godzić się na to poniżenie, już nie. Tym bardziej z tak płytkiego powodu jak wygląd.
- Posłuchaj mnie laleczeko…- Zaczęła podchodząc do Cruelli i oskrżycielsko wskazując na nią palcem.-…wcale nie muszę ci pomagać. Oczywiście współpracując między sobą niewątpliwie byłoby nam łatwiej, ale widzę że na to nie pójdziesz.- Wiedziała, że jest trochę niesprawiedliwa: w końcu Szymborska miała zaledwie 3 godziny na zaznajomienie się z całym tym szaleństwem i poukładaniem sobie tego w głowie z czego dwie przespała będąc na silnych proszkach, ale z powodu jej jędzowatości dla Zosi przestało to stanowić jakąkolwiek taryfę ulgową. Poza tym wmawiała jej kłamstwa, bo przecież bez jej współpracy nie uda im się niczego osiągnąć. Ale miała nadzieję, że Cruella kupi jej bajeczkę. – Ja, pomimo burzliwych początków, zaaklimatyzowałam się w twoim środowisku dość łatwo. Nikt nawet nie zauważył różnicy. Mieszkam w twoim domu, zaznajomiłam się z Aleksem i nawet poznałam Jarka.- Z ponowną satysfakcją zauważyła, że w oczach Wiktorii pojawia się złość i….strach.-Ale ty jeśli chcesz to możesz wciąż krzyczeć i lamentować jak to ukradłam ci ciało, proszę bardzo. Może nawet to byłby jeszcze lepszy pomysł, bo w ten sposób prędzej czy później trafiłabyś do psychiatryka i nie plątała się pod nogami co bez przeszkód pozwoliłoby odkryć przyczynę naszej zamiany. Albo wiesz co? Możemy w ten sposób sprawdzić czy ktoś by ci uwierzył, a jeśli tak to czy nie potraktowałby cię jak jakiegoś ewenementu lub rodzaju pewnego dziwoląga; no wiesz takiego co to się go trzyma w klatce i służy tylko do eksperymentów. Może nawet w ten sposób zyskałabyś światową sławę? Bo jakoś do tej pory nie udało mi się trafić na jakąkolwiek wzmiankę o ludziach których spotkało to samo co nas. Oprócz rzecz jasna, filmów czy książek fantazy.
- Już dobrze: dość, zgadzam się.- Powiedziała z wyraźną niechęcią przerywając gwałtowny monolog Zosi. Tamta już wiedziała że wygrała.- Więc na czym ma polegać ta współpraca? Czego konkretnie ode mnie chcesz?
- Przede wszystkim nie utrzymuj, że twoje ciało nie należy do ciebie. Chcę by jak najszybciej wypisali cię ze szpitala nie wzbudzając niczyich podejrzeń.
- Więc chcesz bym zajęła twoje miejsce tak jak ty zajęłaś moje?
- Tak, ale tylko tymczasowo. To da nam czas.
- Na co?
- Na zrozumienie co nam się do cholery stało. Ja wyczerpałam już wiele pomysłów i scenariuszy, ale może ty poza hipnozą dorzucisz swoje. Więc jak będzie?
- Już mówiłam, że się zgadzam. Przecież praktycznie nie pozostawiłaś mi wyboru, prawda?- Zosia już miała odpowiedzieć, ale właśnie rozległo się ciche pukanie do drzwi. To Marysia ostrzegała je przed nadchodzącym doktorem lub pielęgniarką.
- No dobrze, muszę już iść. Ale pamiętaj: nie podawaj się za siebie samą, ale za Zofię Niemcewicz. Później podam ci więcej szczegółów tak byś wypadła bardziej wiarygodnie, ale teraz to musi wystarczyć. W razie czego, wymawiaj się złym samopoczuciem, zbywaj lekarzy, udawaj amnezję tak jak ja: cokolwiek.
- Okej, a kiedy zamierzasz się zjawić i wyjaśnić mi resztę?

- Kiedy tylko zdołam, do zobaczenia.

piątek, 18 sierpnia 2017

Nowy początek: Rodział XIX

JEDENAŚCIE TYGODNI PO WYPADKU

Kilka godzin później neurochirurdzy wraz z kilkoma pielęgniarkami tłoczyli się w niewielkim pokoiku pacjentki. Wokół panowało niemałe zamieszanie. Skarżycki patrząc w sporządzone przez dyżurnego lekarza notatki zwrócił się do jednej z kobiet:
- Twierdzi pani, że pacjentka w nocy się przebudziła?
- Tak, usłyszałam jakiś hałas dlatego postanowiłam to sprawdzić. Gdy weszłam, maszyny piszczały jak szalone, a pacjentka siedziała na łóżku wpatrzona przed siebie w jeden punkt.- Powtórzyła po raz kolejny tę samą historię. Tym razem lekarzowi prowadzącemu, który zajmował się pacjentką.- Tętno bardzo szybko spadało, tak samo jaki ciśnienie krwi. Dlatego natychmiast ogłosiłam stan alarmowy i zawołałam pana Falkowskiego.- Miała na myśli jedynego chirurga który był dostępny na nocnym dyżurze co nie najlepiej świadczyło o placówce, ale o tym Skarżycki obiecał sobie pomyśleć później.
- Rozpoczęliście reanimację jak widzę.- Stwierdził zaglądając w kartę pacjentki.- Jakim cudem w tak młodym wieku miała stan przedzawałowy?
- Nie mam zielonego pojęcia. Najwyraźniej mocno się zdenerwowała swoim wybudzeniem.
- Pani Agato, rozmawiałem z innymi pielęgniarkami. Żadna z nich nie potwierdziła, że pani Niemcewicz się obudziła.
- Bo gdy zobaczyłam co się dzieje szybko położyłam ją na plecy i rozpoczęłam badania. Chwilę później wyszłam z sali a potem zawołałam innych; gdy wróciłam nie dawała już żadnych oznak życia.
- Jest pani tego absolutnie pewna?
- Oczywiście, myśli pan że sobie to wymyśliłam?
- No nie, ale być może z powodu stresu…
-…wiem co mówię panie doktorze. Ta kobieta się obudziła. Na zaledwie kilka chwil, ale się ocknęła.
- Więc jak pani wyjaśni jej stan teraz?- Pielęgniarka milczała, choć pytanie przełożonego wcale nie było retoryczne. Lekarz ciężko westchnął.- A jeszcze bardziej ciekawe jest to jak ja to wytłumaczę jej rodzinie. Przecież za kilka dni miała zostać przewieziona do prywatnej placówki.
- Jeszcze nie umarła.
- Czyżby?- Kobieta ponownie zamilkła wiedząc, że jej samej wypowiedziane przez siebie słowa wydały się zupełnie nieprzekonywujące.- No dobrze, z tego co widzę nie możemy złożyć tego na krab zaniedbania, to był po prostu czysty przypadek. Nikt nie mógł podejrzewać po jej wynikach laboratoryjnych, że coś takiego się stanie.- Chociaż to prawdziwa ironia losu, pomyślał że umrze teraz, mając tak dobre wyniki krwi i moczu. – A teraz proszę zadzwonić do państwa Niemcewiczów.
- Chce pan żebym poinformowała ich, że córka w nocy miała zawał?
- Nie. Chcę ich poinformować, że ich córka nie żyje.

***

- Nie macie prawa tego zrobić, nie podpiszę zgody.- Marysia z trudem powstrzymywała się od krzyku.
- Zgodę może podpisać dowolny najbliższy członek rodziny, więc i tak muszę poinformować rodziców pacjentki. Tylko z powodu pani prośby zgodziłem się najpierw rozmówić z panią, ale to nic nie da. Odwlecze w czasie to co nieuniknione.
- Jak do diabła do tego doszło?
- Naprawdę chce pani bym wszystko jeszcze raz powtórzył? W dodatku trzymając całą kartotekę pacjentki w dłoniach?- Maria skrzywiła się słysząc jakim mianem określono jej siostrę. Potem bezmyślnie spojrzała w kartę czytając dobrze znane już zdania. Tyle, że wciąż nie mogła w nie uwierzyć.

Wyniki dwóch badań EEG wskazują na zanik pracy mózgu. Pacjentka nie reaguje na silny ból. Nie oddycha samodzielnie. Źrenice w pozycji środkowej, nieruchome.
Ocena sytuacji: nieodwracalna śpiączka spowodowana długotrwałym niedotlenieniem mózgu po niedawnym zatrzymaniu krążenia.

- To przecież jeszcze nic nie znaczy.- Odezwała się w końcu jakby na przekór dowodom.- To nie znaczy, że moja siostra umrze.
- Jest pani psychiatrą, więc doskonale wie pani jakie znaczenie dla ciała ludzkiego ma mózg.
- To po prostu chwilowa niedyspozycja spowodowana zawałem: jestem pewna że za jakiś czas wszystko wróci do normy. Proszę tylko nie odłączać jej od aparatury skazując na zagładę.
- Nie mogę tego w nieskończoność przeciągać.
- Dobrze, więc przeniesiemy ją do prywatnego szpitala jeszcze dzisiaj.
- Obawiam się, że w takim stanie nikt jej nie przyjmie.
- Więc co mam zrobić?!
- Pogodzić się z faktami.
- Zosia żyje. Takie są fakty. A pan chce ją zabić. Ile mam jeszcze zapłacić?
- Żadne pieniądze tego nie zmienią, pani Grabarczyk.
- Jezu, ale co się wtedy z nią stanie? Jak ja mam jej powiedzieć, że na zawsze zostanie uwięziona w…- Nie dokończyła w ostatniej chwili się krygując, choć Skarżycki i tak spojrzał na nią jak na- delikatnie mówiąc- zachwianą emocjonalnie. Ale nie mogła wytłumaczyć mu całej sytuacji, bo po prostu by jej nie uwierzył. Poza tym uderzyło ją coś innego. Skoro ciało Zofii Niemcewicz nie żyło to co z jej umysłem? Czy jej siostra nadal żyje w ciele Wiktorii? Choć sama myśl o tym, że mogłoby być inaczej wprawiła ją w panikę postanowiła się uspokoić. Nie, na pewno wszystko z nią w porządku. Dlatego zamiast się denerwować najpierw musi porozmawiać z lekarzem i przekonać go by dał jej jeszcze trochę więcej czasu. Dopiero potem zadzwoni do Zosi. Ot, żeby się upewnić i po prostu uspokoić.– Dobrze, więc kiedy to ma się stać?
- Jak najszybciej. Grono lekarzy zgodnie stwierdziło, że w tym przypadku nic więcej nie można zrobić.
- To znaczy?
- Prawdę mówiąc chciałbym to załatwić jeszcze dzisiaj.- Marysia czuła jak coś wewnątrz niej zamiera. Ale mimo to zewnętrznie zachowała spokój.
- A więc proszę dać mi czas do końca tygodnia.- Spróbowała
- Pani Grabarczyk ja nie mogę…
- Błagam, mama będzie zrozpaczona. Poza tym jeśli istnieje cień szansy…
- Nie rozumie pani że tu nie ma żadnej szansy? Już od rana podtrzymuję funkcje życiowe trupa.
- Moja siostra nie jest żadnym trupem.
- W takim razie niech pani rozmawia z samym ordynatorem.
- A więc to zrobię.
- A ja pani gwarantuję, że nic w ten sposób pani nie uzyska. Przykro mi, to już koniec: tak jak mówiłem wcześniej po takim czasie i tak wielkim uszkodzeniu płata ciemieniowego i potylicznego pacjentka nie miała szansy na dojście do siebie; to pani wciąż się upierała że…- Mówił Skarżycki, ale Marysia go nie słuchała. Była przerażona ale i jednocześnie zmobilizowana. Nie miała pojęcia jak powstrzyma lekarzy, ale to zrobi. Nawet jeśli musiałaby wyznać lekarzom całą prawdę, nawet jeśli ryzykowały z Zosią, iż wezmą je za wariatki lub oszustki nie mogła pozwolić by ciało jej młodszej siostrzyczki umarło.

***
We wtorkowy poranek Zosia wciąż była jeszcze rozkojarzona z powodu odkrytego przez siebie faktu. Nie potrafiła się na niczym skupić usiłując wyprzeć z pamięci szczegóły ostatniego koszmaru sennego, który okazał się być wspomnieniem Cruelli. Nawet Jowita spytała ją co się dzieje, ale okłamała ją mówiąc, że po prostu źle spała. Chociaż w zasadzie wcale nie skłamała tylko nie powiedziała całej prawdy.
Aż do lunchu, wciąż myślała o Wiktorii, dopiero telefon od lekko zdenerwowanej Marysi pozwolił jej się rozluźnić.
- W porządku: trochę sporo mam dziś w pracy do zrobienia, ale poza tym bez zmian.- Zosia postanowiła na razie nie wspominać o tym, że Ksawery poznał o niej prawdę.- A u ciebie? Brzmisz jakbyś była ostro wkurzona. Ignacy cię zdenerwował?- Dziewczyna wiedziała, że jej starsza siostra w błogosławionym stanie nieustannie doszukuje się w swoim mężu jakichś wad. Ostatnio na przykład prawie zaproponowała Zosi, żeby korzystając z okazji „innego wyglądu” śledziła Ignacego. „Ostatnio późno wraca do domu”, mówiła. „Niby bierze nadgodziny, ale dla mnie to podejrzane. Co niby można robić tak długo w biurze? A ta jego asystentka jest bardzo młoda i ładna”. Zosia wyśmiała wtedy siostrę dzięki czemu Marysia zdała sobie sprawę z absurdalności swoich myśli, ale teraz najwyraźniej znów wróciły jej obawy.
- Nieeee, nie chodzi o Ignacego. Po prostu chciałam cię usłyszeć, to wszystko.
- Akurat. Nigdy nie byłaś bezinteresowna.
- No wiesz co?
- Taka prawda. Więc mów.
- Co mam mówić?
- O co znowu chodzi? Kolejne psychobadania?- Żartowała tylko odrobinkę. Bo Marysia wciąż i wciąż na nowo zadawała jej pytania dotyczące niej samej by ustalić przyczynę zamiany ciał. Na razie bezskutecznie.
- Nie. Ale mogłabyś mi powiedzieć czy wczoraj dobrze się czułaś?
- Hm?
- No…czy coś cię może bolało albo dolegało?
- Raczej nie. Chyba że pytasz o coś konkretnego.
- A w nocy?
- A, tak miałam problemy ze snem. Znów śnił mi się koszmar. – Przyznała, ale gdy chciała zdradzić siostrze coś więcej w jej głowie ponownie pojawił się opór. W końcu nie powinna nikomu mówić o tym co przeszła Wiktoria. Jeśli to była prawda, bo nie mogła wykluczyć tego że jej koszmar był tylko złym snem a blizna a czole Wiktorii (które teraz należało do niej) wynikiem upadku z chodzika w dzieciństwie. Może niepotrzebnie się zasugerowała niewłaściwie powiązując ze sobą fakty? W końcu blizna na czole mogła być wynikiem jakiegoś wypadku bądź urazu z dzieciństwa.
- Był jakiś szczególny?
- W pewnym sensie. Dziś w końcu zorientowałam się, że śnię zupełnie tak jakbym była…nią.
- To znaczy?
- No…Wiktorią.- Zosia ściszyła głos, choć była sama w swoim gabinecie.- Miałam jej ręce i ciało, głowę i w ogóle całą resztę.
- Wcześniej tak nie było?
- Nie…to znaczy nie wiem, bo zwykle nie pamiętałam co mi się śniło. I zakładałam że widząc z pierwszego planu widzę swoją perspektywę, ale dziś w nocy zorientowałam się że tak nie jest. Czemu aż tak to cię interesuje? Masz na to swoją teorię?
- Zobaczymy.- Mrugnęła tylko Maria intensywnie myśląc. Nie miała pojęcia co o tym myśleć. Cieszyła się, że pomimo śmierci klinicznej swojego ciała umysł Zosi wciąż funkcjonuje w ciele Wiktorii, ale nie miała pojęcia jak długo ten stan będzie trwał. Albo czy fakt, że właśnie poprzez śmierć w nocy Zosia nie skazała się na wieczne życie w nieswoim ciele. Maria bała się jak może przyjąć to jej siostra, więc zdecydowała się na razie nic nie mówić. Musiała porozmawiać z ordynatorem i poprosić go o zwłokę.
- Hej, nie mów mi że masz kolejną teorię?
- Nie, ale nawet jeśli bym miała to i tak ci nic nie powiem bo tylko z tego żartujesz. Porozmawiamy dłużej później, teraz mam coś do załatwienia.
- Nie jesteś w pracy?
- Dziś nie, wzięłam wolne. A ty będziesz zawalona pracą w najbliższych dniach czy tylko dziś?
- Pewnie do końca tygodnia.
- Więc raczej nie będziesz miała czasu odwiedzić się w szpitalu?
- Chyba nie, chociaż zamierzałam tam wpaść jutro wieczorem.
- Więc nie rób tego, masz mieć…to znaczy twoje ciało ma mieć robione badania i nikomu nie wolno cię odwiedzać
- Serio?
- Tak. Ale wyjaśnię ci to później. Pa pa. I trzymaj się kochana.
- Jasne. Ty też.

***
Kończąc rozmowę z Marysią, Zosia nie wiedziała dlaczego, ale poczuła się nieswojo. Zaraz jednak zganiła swoje myśli. Po prostu ostatnio za dużo analizuje a przez to nadmiernie komplikuje. Maria zadzwoniła by się z nią przywitać i tyle. I co z tego, że zazwyczaj miała do tego jakiś powód? Może po prostu chciała usłyszeć jej głos? Albo czuła, że może się załamać, więc chciała dodać otuchy? A ona jak zwykle szukała dziury w całym…
Dopiero po pracy ponownie zaczęła myśleć o swoim dzisiejszym śnie a potem grzebać w laptopie Wiktorii usiłując znaleźć resztę wskazówek (oczywiście niczego nowego nie znalazła). Ale i tak wiedziała, że ma rację. A choć nienawidziła Szymborskiej to jednak uparcie chciała by to co podejrzewa były tylko głupimi rojeniami z powodu oglądanych wcześniej horrorów. Bo nie chciała by to co podejrzewa okazało się być prawdą.
Najgorsze jest to, że nie mogła się tym z nikim podzielić: chciała nawet powiedzieć w  pewnym momencie Jowicie czy swojej siostrze, ale w ostatniej chwili ugryzła się w język. Jakby nie było stać ją było na resztki empatii nawet dla wroga. Zwłaszcza jeśli dotyczyłaby ona czegoś tak delikatnego jak gwałt.
Następnego dnia spędziła w swoim biurze cały dzień aż do wieczora a wszystko przez to, że spotkanie z potencjalnym wielomilionowym klientem miało zostać przełożone na jutrzejszy dzień. Zosia wolała się do niego solidnie przygotować tak by nie spotkały ją żadne niespodzianki tak jak w przypadku niemieckiego inwestora. Plusem jutrzejszego spotkania był fakt, że tym razem mężczyzna miał być Polakiem z czego żartowała Jowita a cały kontrakt został wcześniej opracowany przez Wiktorię. Tak więc cała transakcja miała tylko być sfinalizowaniem umowy, bez żadnych negocjacji (strony wcześniej zapoznały się z warunkami odnowy kredytu). Ale Zosia i tak w czwartkowy poranek czuła się nieco zdenerwowana, w końcu z jej szczęściem mogła coś sknocić. Poza tym jej głowę wciąż zaprzątała Wiktoria. Czy powinna porozmawiać z  jej ojczymem? Czy on pomógłby jej rozwikłać tą zagadkę?
- Wiktoria chodź już, zaraz przyjdzie pan Szczepaniku.- Poganiała ją Jowita.- I popraw szminkę, znów się rozmazałaś.
- Cholera, nie moja wina że Szymborska nigdy nie pokazywała się bez czerwieni na ustach. Ja tak nie mogę.
- Bo masz dziecinny nawyk przygryzania dolnej wargi ustami gdy o czymś intensywnie myślisz. Ale poza tym całkiem nieźle ci w tym kolorze. Oczywiście mam na myśli prawdziwą ciebie. Ale dość o tym, marsz do łazienki. Ochrona dała mi znać, że Szczepanik za 5 min tu będzie.
- Jasne, a więc zmykam. – Zosia szybko pomknęła do toalety doprowadzając się do schludnego wyglądu. A kilka minut później przyoblekając skórę Wiktorii Szymborskiej, profesjonalnie omawiała poszczególne warunki transakcji, którą znały obie strony. Nie dała się nawet wytrącić z równowagi licznymi telefonami, które- mimo wyłączonego dźwięku- dzięki wibracji wciąż czuła. Dopiero gdy miała okazję na dyskretnie zobaczyć kto się do niej dobija, zauważyła trzy nieodebrane połączenia a na koniec wiadomość:

PAMIĘTAM, ŻE PROSIŁA PANI O KONTAKT W RAZIE ZMIAN STANU PACJENTKI. NIESTETY, WIEŚCI NIE SĄ POMYŚLNE. ZOFIA NIEMCEWICZ ZOSTANIE JUTRO ODŁĄCZONA OD APARATURY.
DOKTOR SKARŻYCKI.

Zanim do Zosi dotarł przekaz wiadomości, musiała przeczytać ją kilkakrotnie. Dopiero wtedy wymówiła się koniecznością pilnego wyjścia. A już na korytarzu oddzwoniła do Skarżyckiego. Odebrał dość szybko i po kilku ogólnikowych frazesach beznamiętnie wyjaśnił jej, że to już koniec.
-  U pacjentki doszło do trwałego nieodwracalnego ustania czynności mózgu, a to determinuje możliwość przetrwania organizmu.
- Co to znaczy? Że mój….że jej mózg nie żyje chociaż ciało tak?- Mimo zdenerwowania udało jej się co nieco przypomnieć z lekcji biologii które niespecjalnie lubiła.
- Proszę pani.- Lekarz wydawał się być lekko zirytowany.- W przypadku całkowitego zaniku funkcji kory mózgowej, nie ma możliwości przywrócenia pacjenta do życia bo on de facto już nie żyje. To że jego organy wewnętrzne się nie rozkładają wynika tylko ze sztucznej aparatury która podtrzymuje wszelkie funkcje życiowe.
- Ale nie można spróbować jakoś pobudzić pacjentki? Nie wiem, elektrowstrząsami?
-  Wielokrotnie próbowaliśmy pobudzić płaty do działania, dodatkowo źrenice przestały wykazywać jakąkolwiek reakcję na światło, a ciało na ból. Niestety, nic już nie można zrobić. Może gdyby nie ten zawał to…
-…jaki zawał?
- Właściwie, z medycznego punktu widzenia, był to dopiero stan przedzawałowy. Miał on miejsce w poniedziałek. Po tym incydencie…
- W ten poniedziałek?
- Tak.
- Dlaczego mnie pan wcześniej nie poinformował?
- Prawdę mówiąc o pani prośbie przypomniałem sobie dopiero dzisiaj.
- Więc…reasumując, Zofia Niemcewicz już nie żyje, tak?
- Niestety.
- Ale czy nie można przenieść jej do innej placówki? Wspominał pan o tej prywatnej klinice.
- To było przed weekendem. Teraz żadna klinika nie przyjmie martwego ciała.- Ostatnie dwa słowa zmieniły ją w lód. Martwego ciała. Jej ciała.
- Naprawdę nie jestem w stanie zatrzymać tego procesu, choć siostra pacjentki wielokrotnie nalegała na przełożenie terminu. Udało jej się odwlec to o trzy dni, ale więcej nie można. Ordynator był nieubłagany. Rodzice zmarłej jutro w południe podpiszą oficjalną zgodę…
Słysząc ostatnie zdanie jej siła jakby nagle się skończyła. Nie była w stanie dłużej utrzymywać komórki przy swojej twarzy, to było ponad jej siły. W końcu jak często można dowiedzieć się o swojej śmierci?
Miała ochotę się rozpłakać i wyć jednocześnie waląc głową w ścianę. Jakiś głos w jej głowie powtarzał jej, że musi jechać do szpitala i zatrzymać całą tę machinę, ale jej racjonalna część wiedziała że to bez sensu. Cóż by tym uzyskała? Kto by jej uwierzył? A jeśli naprawdę zdołałaby przekonać jakiegokolwiek lekarza do tego kim się stała czy rzeczywiście chciałaby stać się ewenementem o którym mówiono w telewizji? Albo szykanowanym dziwadłem oskarżanym o kłamstwa a może nawet chorobę psychiczną?
Nagle to wszystko przestało mieć znaczenie. Zosia jak w transie skierowała się do windy chcąc jak najszybciej wydostać się z budynku. Podświadomie czuła, że dziś jest ten dzień: dzień w którym w końcu dotarła na górę.
Na górę, przy której końcu jest przepaść.
A ona nie mogła się zatrzymać i już się rozbiła.
Już w windzie tłumiła szloch, nie miała pojęcia gdzie idzie albo po co: teraz jej najważniejszym celem było wydostanie się z budynku. Po co? Nie miała pojęcia, ale czuła że jeśli tego nie zrobi, to stanie się z nią coś bardzo złego.
Jak na złość przed wejściem głównym dojrzała jakąś dużą grupę: najprawdopodobniej wycieczka jakiejś szkoły z liceum o której wspominała jej Jowita. Cholera, i jak ona ma się wymknąć niepostrzeżenie? Jak skoro już czuła, że w jej oczach jest tona łez?
Usiłując odwrócić się na pięcie nagle straciła równowagę i prawie upadła, co dzięki płytkom na podłodze, dało zdumiewający pogłos.
- Nic się pani nie stało? Proszę pani? Wszystko w porządku?- Usłyszała obok siebie damski głos. Cholera, jeszcze tego jej brakowało by ktoś zobaczył jak Cruella płacze…Dlatego już całkiem zdesperowana nie zareagowała na nawoływanie praktycznie uciekając w drugim kierunku. W ostatniej chwili przypomniała sobie o tylnym wyjściu z budynku z którego korzystał tylko personel. Być może przy odrobinie szczęścia nikogo tam nie będzie.
Miała szczęście. Samotnie uchyliła ciężkie drzwi decydując się iść do jednego z magazynów. W drodze nie zważając na uderzające zimno wyjęła komórkę wybierając z niej właściwy numer. Numer Marii.
- O super, że dzwonisz. Właśnie miałam wykorzystać przerwę w pracy i do ciebie dryndnąć. Nie uwierzysz jaki trafił mi się dziś pacjent. To było dopiero…
- Oszukałaś mnie. Jak mogłaś to zrobić?
- Powiesz mi chociaż o co chodzi?
- Dzwonił do mnie przed chwilą Skarżycki, powiedział mi o wszystkim. O tym jak czuje się moje…jak ona się czuje.
- O Boże.
- Tak. Kiedy zamierzałaś mi o tym powiedzieć? Kiedy odetną ją od respiratora i innych maszyn?
-  Siostrzyczko, to nie tak.
- Nie nazywaj mnie tak. Nie jesteś moją siostrą i wedle prawa nigdy nawet nie byłaś!- Krzyknęła czując jak szloch wstrząsa całym jej ciałem. Bo upewniła się, że to prawda. Że słowa które wypowiedział do niej neurolog były prawdziwe. I przede wszystkim nieodwołalne. A to oznaczało, że na koniec piekła nie mogła liczyć, bo ono miało dla niej dopiero nadejść.- W Polsce by stwierdzić zgon wystarczy potwierdzić przez lekarza trwałe nieodwracalne ustanie czynności mózgu, co właśnie się stało. Jej mózg jest martwy, więc w świetle prawa ona również nie żyje. I tylko te głupie rurki przyczepione do ciała trzymają ją przy życiu, prawda?
- Posłuchaj…
- Prawda?!
- Już dobrze uspokój się. Tak, to prawda. Ale to nic nie znaczy. Krążenie krwi jest jeszcze zachowane, narządy wewnętrzne nie ulegają rozkładowi. Medycyna zna wiele takich przypadków, gdy ludzie których do tej pory uważano za martwych po latach budzili się ze śpiączki.- Ogarnął ją pusty śmiech. Wciąż ją mamiła, bo przecież fakt braku rozkładu ciała był wynikiem sztucznego podtrzymywania życia przez aparaturę. Czegoś na kształt konserwacji.
Teraz w końcu rozumiała skazańców którzy ze stryczkiem na szyi nie mogli powstrzymać się od uśmiechu. I pojęła genezę powiedzenia wisielczy humor. A raczej należałoby rzecz: zgłębiła na własnym przykładzie.
- Przecież to nie jest żadna śpiączka. Wiem od lekarza wszystko: o tym jak próbowano pobudzić płaty do działania, o braku reakcji źrenic na światło i tych wszystkich innych badaniach by stwierdzić, że ona nigdy już nigdy nie będzie funkcjonować. A to była moja jedyna nadzieja. Naiwnie wierzyłam, że wtedy cała reszta…że cała reszta wróci do normy Ale to wszystko nieprawda. Ona umarła, więc ja też.
- To nie były kłamstwa. Mówiłam ci, że nigdy nie pozwolę jej umrzeć. Tobie też nie pozwolę zrobić niczego głupiego.
- Więc co? Mam liczyć na cud?
- Kochana, tu nie jest nawet potrzebny cud, wystarczy tylko trochę czasu i cierpliwości.
- Jezu, nienawidzę cię. Nawet w takiej chwili kłamiesz. Przecież lekarz już podjął decyzję! Nic nie można zrobić.
- Tak, ale my jako jej najbliższa rodzina możemy…
- Co za gówno. Skarżycki powiedział, że nie można zatrzymać tego procesu, że on już nie jest w stanie tego zrobić, rozumiesz? Nawet łapówka którą mu dałam nic nie zdziała! Jutro z samego rana mają zamiar powiadomić o wszystkim rodziców. Powiadomić, rozumiesz? Nie zapytać o zdanie.- Niemal zawyła czując ogarniającą ją bezsilność. Bo nie mogła nic zrobić. Nie mogła kazać lekarzom prośbą ani nawet groźbą na to by jej nie zabijali. Poza tym przecież ona i tak już nie żyła,  nikt nie musiał jej zabijać. Może więc naprawdę oszukiwała samą siebie że całe zło które spowodowała jest możliwe do odkręcenia?
- Uspokój się, weź kilka głębokich wdechów. A teraz bądź grzeczną dziewczynką i wyjmij z torby jedną tabletkę którą ci przepisałam. Masz je jeszcze, prawda?- Słysząc to zaczęła się śmiać. Już nie potrafiła dłużej żyć. Od kilku tygodni była na skraju załamania. Tylko świadomość, że ona się obudzi dawała jej jakąś nadzieję, choć i tak nie miała pewności jak to wszystko się dla niej skończy. Ale teraz i jej miało zabraknąć. Jaki więc sens miała egzystencja w takich warunkach w jakich jest obecnie? Jak mogła patrzeć w lustro widząc swoją znienawidzoną twarz nie czując obrzydzenia do samej siebie? Jak mogła nie zwariować i nie stracić poczucia kim jest?- Zabiłam ją.- Szepnęła cicho jakby dopiero to zrozumiała. I naprawdę  tak było. W końcu po tygodniach cierpienia zrozumiała coś co do tej pory zawzięcie przeoczała. Coś na co wcześniej zwrócił uwagę Arek nie mając pojęcia że jest Zosią. Ale to przecież była prawda. To ona pierwsza odepchnęła Wiktorię chcąc uciec od bolesnych słów Arka. I to przez nią tamta nie mając podparcia chwyciła ją co w konsekwencji doprowadziło do upadku ich obu. Może nie działała z premedytacją, ale mimo wszystko zawiniła. A teraz prawdopodobnie właśnie za to płaci. Szkoda tylko, że tak wysoką cenę.
- Słucham?
- Zabiłam ją.- Powtórzyła głośniej jakimś nieobecnym głosem myśląc o tym, że zabiła człowieka.- To ja zepchnęłam ją z tamtych schodów. I tym samym wydałam wyrok na samą siebie.
- Do cholery nie mów tak.
- Pomyślałaś o tym? Szukałyśmy na to masy bzdurnych teorii, ale żadna nie okazała się być prawdziwa. A może to jest związane z naturalnym cyklem życia.
- Jezu, przerażasz mnie.
- Życie za życie, pamiętasz tą maksymę? Może to właśnie jest klucz. Może to właśnie ja nie powinnam była się obudzić. Może właśnie dlatego że tak się nie stało ona teraz umiera w szpitalu.
- Co ty pieprzysz? Obie uległyście wypadkowi z tym  że tylko ty się z niego obudziłaś.
- Udajesz że to takie proste podczas gdy prawda jest dużo bardziej skomplikowana i złożona.
- Więc przestań bawić się w jakieś oszukać przeznaczenie. Co teraz zamierzasz zrobić? Odebrać życie sobie licząc że dzięki temu ona się wybudzi?- Spytała z sarkazmem i głos zjeżył się jej na głowie gdy usłyszała odpowiedź:
- Może powinnam.
- Gdzie ty teraz jesteś? Zaraz po ciebie przyjadę.
- Nie, ja muszę teraz pobyć sama. Muszę…muszę pomyśleć.
- Nie rób niczego głupiego, słyszysz? Gdzie ty do cholery jesteś?!
- Ja….

***
W związku ze swoim wypowiedzeniem, Arek musiał udać się do działu kadr by wyjaśnić kwestie dotyczące jego nadgodzin. Okazało się, że pojawiły się pewne nieścisłości, dlatego teraz zmuszony był je osobiście rozwikłać. Po drodze, korzystając z okazji, postanowił jeszcze odwiedzić bufet kupując coś do picia. W końcu i tak za kilkanaście dni ma się stąd wynieść więc raczej nie mogą go jeszcze raz zwolnić za pięciominutową przerwę, prawda?
- Fuck.- Mrugnął pod nosem kilka chwil później. Bo jak na złość, na prostopadłym korytarzu ujrzał idącą Wiktorię. Jeszcze tego mu brakowało by ta kobieta go zauważyła...Decydując się przeczekać jej obecność, ustał w rogu udając konieczność zawiązania sznurowadła. Dlatego wyraźnie zauważył potknięcie Cruelli. A jeszcze bardziej dziwne było to co zobaczył na jej policzku.
Łzę.
Płacząca Cruella? To było coś tak paradoksalnego jak sucha woda albo gorący śnieg.
Ciekawe tylko co ją tak zdenerwowało, pomyślał zastanawiając się jednocześnie dokąd ona biegnie.
- A co tam, raz kozie śmierć.- Powiedział do siebie decydując się iść za nią. Nie wiedział po co i dlaczego, ale to zrobił. Mógł się co prawda usprawiedliwiać swoją chęcią odkrycia prawdy i tego co knuje ta kobieta, ale w tej chwili kierowała nim tylko zwyczajna ciekawość.
Mimo wszystko, postanowił być ostrożny- wiedział że Szymborska nic mu nie może zrobić (bo i tak go zwolniła)- ale jeśli tego nie zrobi, nie pozna jej sekretu. Bardzo był ciekawy do kogo dzwoniła.
- Kto doprowadził do płaczu Królową Śniegu?- Spytał retorycznie widząc żywą gestykulację kobiety. Jednocześnie zapragnął podejść bliżej by usłyszeć co ona mówi. Zwłaszcza że usłyszał coś o szpitalu. Czyżby znów chodziło o Zosię? Wiedział, że tworząc teorię spiskowe zachowuje się jak spragniony przygód piętnastolatek, ale nie mógł inaczej. Poza tym była jeszcze ciekawość.
- Jezu, nienawidzę cię.- Zdołał w końcu usłyszeć, choć znajdował się zaledwie kilka metrów z tyłu od Wiktorii, więc jeśli tylko się odwróci z pewnością go zauważy. Ale  teraz miał to gdzieś.- Nawet w takiej chwili kłamiesz. Przecież lekarz już podjął decyzję! Nic nie można zrobić.- Drgnął. Lekarz?- Co za gówno. Skarżycki powiedział, że nie można zatrzymać tego procesu, że on już nie jest w stanie tego zrobić, rozumiesz? Nawet łapówka którą mu dałam nic nie zdziała! Jutro z samego rana mają zamiar powiadomić o wszystkim rodziców. Powiadomić, rozumiesz? Nie zapytać o zdanie.- Arek miał coraz bardziej złe przeczucia. Tym bardziej, że znał to nazwisko. Skarżycki był neurochirurgiem i lekarzem prowadzącym Zosi. Zosi, której od wtorku nie pozwolono mu odwiedzać. I jak się za chwilę okazało całkiem słuszne.- Zabiłam ją. Zabiłam ją. To ja zepchnęłam ją z tamtych schodów. – Usłyszał coś, co wcześniej wydawało mu się być tylko bzdurną teorią, a na jego nieszczęście okazywało się być prawdą. Przyznała się. Cruella przyznała się, że to ona zepchnęła Zosię z tych schodów.
Ból, nienawiść, furia jednocześnie rozszalały się w jego wnętrzu. W końcu miał dowód: dowód którego co prawda się nie spodziewał, ale i nie wykluczał. I zrozumiał już dlaczego Wiktoria była taka przerażona po wyjściu ze szpitala, taka…inna.  Ona po prostu się bała, że prawda wyjdzie na jaw. Że trafi do więzienia. To dlatego stale wypytywała o stan zdrowia Zosi pewnie jednocześnie chcąc i nie chcąc by się obudziła, bo wtedy tamta mogłaby przecież złożyć na nią doniesienie. Dlatego próbowała zjednać dla siebie jej przyjaciółkę Jowitę i współlokatora Ksawerego. I dlatego teraz pełna wyrzutów sumienia tłumiąc płacz mówiła coś do osoby po drugiej stronie słuchawki, ale on już tego nie słuchał. Wyłapywał tylko pojedyncze słowa wyrwane z kontekstu: klucz, obudzić, prawda. Wciąż był w szoku, który minął z chwilą głośnego dźwięku. Dźwięku, który wydała rozlatująca się komórka, gdy Wiktoria w końcu zauważyła jego obecność. Spodziewał się, że przerażenie na jej twarzy sprawi mu satysfakcję, ale tak się nie stało. Może to dlatego, że teraz był w stanie myśleć tylko o Zosi. I o tym co mówiła o niej Szymborska. Czy ona rzeczywiście umarła? Nie, przecież wtedy ktoś by mu o tym powiedział, a on…on czuł że straciłby miłość swojego życia, prawda?
- A więc miałem rację.- Odezwał się tylko po to by przerwać ich milczenie. I sam zdziwił się bezlitosnym tonem który zabrzmiał w tych kilku słowach.
- Słucham?- Wiktoria wyglądała jakby z trudem udawało jej się artykułować słowa.
- To ty zepchnęłaś ją z tamtych schodów.- Oznajmił oskarżycielsko.
- Posłuchaj to nie tak…
- Ale wiesz co? Ty też miałaś całkowitą rację. Faktycznie wydałaś na siebie wyrok. – Z tymi słowami podszedł do niej i stanowczo ujął ją pod rękę.
- Co ty robisz?
- Idziemy.
- Puść mnie do cholery. Co ty wyprawiasz?!
- Zmuszam cię do zrobienia tego, do czego ty nie masz odwagi.
- W tej chwili zabieraj ode mnie swoje brudne łapy!
- Spokojnie,  z pewnością są wygodniejsze niż kajdanki. No rusz się.
- Co masz na myśli?
- Jedziemy na komisariat. Powiesz im wszystko to, co mówiłaś teraz nieznanemu mi kochasiowi.
- Nie masz pojęcia o czym mówisz.
- Nie mam?- Zaśmiał się złowieszczo.- Też tak myślałem. Byłem na ciebie wściekły dlatego zarzucałem oskarżeniami o wypadek Zosi. Ale okazało się, że ty naprawdę ją zepchnęłaś.
- Wcale nie, źle zrozumiałeś.
- Zrozumiałem bardzo dobrze!- Potrząsnął nią. Był wściekły i czuł, że jeszcze chwila a może ją uderzyć.- Zabiłam ją. Czyż nie tak powiedziałaś?
- To boli.
- Nie tak?!
- Puść do diabła, bo zaraz zacznę krzyczeć!- Gdy znienacka spełnił jej polecenie, upadła na kamienną posadzkę. Potem zaczęła obmasowywać obolały nadgarstek i patrząc na niego z dołu z rezygnacją dodała już spokojniej:- Chociaż to już i tak nieistotne: przecież skoro ona nie żyje to ja też.
- Jak to nie żyje?- Do Arkadiusza jakby z opóźnieniem, bo dopiero teraz zaczął docierać sens słów Szymborskiej. A właściwie możliwość, że Cruella jednak w tej kwestii nie kłamała. Ale Zosia, otępiała w swojej własnej rozpaczy nie miała ochoty na jakiekolwiek wyjaśnienia. Chciała tylko zostać sama, zwinąć się w kłębek i płakać jak dziecko.- Dlaczego powiedziałaś, że ją zabiłaś? Co ty do cholery wiesz?! Odpowiadaj albo nie ręczę za siebie.- Zagroził. Ona jednak tylko posłała mu parodię uśmiechu, bo ostatnie na co miała w tej chwili ochotę to śmiech. I czy on naprawdę sądził, że swoimi nędznymi pogróżkami mógł ją przestraszyć? Przecież ona za kilkanaście godzin wraz ze śmiercią swojego ciała przestanie istnieć a w najlepszym wypadku nigdy nie odzyska swojego dawnego wyglądu. Czymże więc była groźba byłego kochanka który jedyne co potrafił to na nią wrzeszczeć?- No mów! Czemu powiedziałaś, że ona nie żyje?! To prawda? To prawda?!
- Tak!- Wykrzyknęła w końcu ostatkiem sił pragnąc tylko by on wreszcie się zamknął.- Jej kora mózgowa nie odpowiada. Jutro mają ją odłączyć od aparatury.
- Co?
- Zaskoczony?- Zaśmiała się mimo że jej oczy lśniły od nagromadzonych łez, bo z każdą upływającą chwilą zdawała sobie sprawę ze swojego poczucia beznadziei.- Na pewno nie bardziej niż ja.
- Skąd to wiesz?- Spytał nachylając się nad nią by przyszpilić ją swoim spojrzeniem. A przynajmniej tak jej się tylko wydawało, bo chwilę później pociągnął ją do góry.- Mów.
- Od Skarżyckiego, za słabo podsłuchiwałeś?
- Nie igraj ze mną, bo i tak ledwo nad sobą panuję.
- No co ty nie powiesz?
- Nie wierzę ci: kłamiesz bo chcesz w ten sposób zyskać na czasie, prawda?- Spytał, ale chyba nie oczekiwał na odpowiedź bo zaraz dodał:- Idziemy, ruszaj się bo chcę jeszcze jechać do szpitala.
- Myślisz, że żartowałabym ze swojej śmierci?
- Spokojnie, o ile wiem w Polsce od 1988 roku nie obowiązuje kara śmierci, rusz się.- Odpowiedział jej jakby sądził, że ma na myśli swoją karę za zepchnięcie Zosi ze schodów. Nie rozumiał jej prawdziwego dramatu. Nie rozumiał, że mówiła o sobie samej.
- Nigdzie nie idę, już mówiłam.
- Więc zawlokę cię siłą.
- Nie zbliżaj się do mnie!
- Krzycz sobie do woli, mam to gdzieś. Skoro to z twojej winy upadła Zosia to za to odpowiesz.
- Ty podły hipokryto, jeśli ona już przez kogoś upadła to na pewno przez ciebie!- Darła się wściekła gdy z łatwością dawała się prowadzić na zewnątrz choć zaciekle walczyła. Ale Wiktoria była bardzo drobniutka i niziutka: żaden przeciwnik dla mierzącego ponad metr dziewięćdziesiąt Arka. I choć Zosia mówiła to w złości i całkiem spontanicznie to jednak teraz, w obliczu śmierci, groźba zdemaskowania nic przecież nie znaczyła. A ona po prostu chciała wiedzieć. Chciała patrząc mu w twarz usłyszeć że nic dla niego nie znaczyła, że była dla niego nikim choć przecież i tak to wiedziała. Tyle, że zamiast prawdy usłyszała coś co jeszcze bardziej ją rozelźwiło:
- Kochałem ją. Wiesz co to w ogóle znaczy?
- I to dlatego traktowałeś ją jak zabawkę? Dlatego wykorzystywałeś i wyśmiewałeś za plecami?
- Nie mam pojęcia co sobie znowu uroiłaś w tej swojej główce, ale…
- Ja sobie uroiłam? To twoje  własne słowa!
- Nie mam ochoty słychać tych bzdur. I przestań się ociągać.
- Bzdurami nazywasz swoją rozmowę z Karolem w tamtej piwnicy podczas sylwestrowego balu?- W końcu zdołała sprawić że przestał ją szarpać i się zatrzymał.
- Słucham?
- Ona tam była. Razem ze mną. Chciała zejść na dół, ale tego nie zrobiła bo usłyszała wasze krzyki. Ta idiotka wszystko słyszała, rozumiesz?- Dodała na koniec, bo wyglądało na to, że Arek jest skonfundowany.
- Co słyszała?
- Mam ci zacytować jak śmiałeś się z tej brzyduli? Jak chwaliłeś fakt, że była dobrym pieskiem na smyczy wypełniając wszystkie twoje polecenia?
- Nie nazywaj jej brzydulą.
- To twoje cholerne słowa, dupku, nie moje! Jak myślisz, czemu wtedy się potknęła? Co tak bardzo wytrąciło ją z równowagi że upadła?
- Nie próbuj zwalać winy na mnie.- Odparł jej Arek po dłuższej chwili.
- Ale to była twoja wina Arek.
- Nawet jeśli tak było, to jedyne co Zosia mogła usłyszeć to to, że wyznaję Karolowi uczucie do niej i zapobiegam wykpieniu.
- Uczucie? Kogo ty chcesz oszukać? Przecież ja też to słyszałam!
- To Karol z niej kpił, nie ja.
- A ty mu na to pozwoliłeś.
- Na początku, a potem…potem zrozumiałem że ją kocham i…
- Przestań wciąż powtarzać te kłamstwa!
- To wcale nie są kłamstwa! Ale nie mam zamiaru dyskutować o tym z tobą. Czas w końcu by prawda w końcu wyszła na jaw.– Zdecydował ponownie chwytając dłoń Wiktorii w stanowczym geście. Tym razem jednak tamta się nie wyrywała co sprawiło, że poczuł się jak jakiś brutal. I nawet za to obarczył ją winą: bo sama przecież stwierdziła iż to ona popchnęła Zosię. Musiała więc ponieść karę…tylko że potem w złości wyrzuciła z siebie że jednak Zosia sama się potknęła z powodu słów które usłyszała tam na dole a których- prawdę mówiąc- teraz on sam nawet dokładnie nie pamiętał. A przecież musiał wiedzieć, po prostu musiał. Na dodatek jego zdenerwowanie pogłębiał fakt niewiedzy co do stanu swojej ukochanej. Czy informacja o jej śmierci nie była kolejnym zaplanowanym ruchem wymierzenia w niego zemsty przez Cruellę za odrzucenie? Ale jeśli nie…jeśli Zosia rzeczywiście miała być jutro odłączona od aparatury a on zamiast to sprawdzić kłóci się z Wiktorią? Dlatego zmieniając zdanie, gdy udało mu się zawlec Szymborską do swojego auta po prostu z piskiem opon odjechał kilkaset metrów dalej w jedną z wąskich uliczek. Nie był nawet pewny czy może tu parkować, ale teraz złamanie drogowego przepisu było dla niego najmniejszym problemem. Potem wyjął z kieszeni telefon wykręcając numer Marii. Był pewny, że siostra Zosi musiała znać prawdę. Tyle, że teraz nie odbierała. Zły ponownie wykręcił jej numer. I gdy po wielu sygnałach już miał zamiar rozłączyć połączenie usłyszał szybko rzucone:
- Halo?
- Czy ona wciąż żyje?
- Masz na myśli…
-…Zosię, twoją siostrę. Czy to prawda, że chcą odłączyć ją od aparatury?
- Marysia? Rozmawiasz z Marysią?! Daj mi telefon.- Zosia jakby wybudziła się z transu usiłując wyrwać Arkowi komórkę, ale on uchronił się przed tym umykając głową w bok.- Daj mi ten cholerny telefon!
- Uspokój się do diabła.- Syknął próbując odepchnąć jej ręce.
- Kto jest z tobą?
- Nikt ważny. Więc? Co z Zosią?
- Dawaj!
- Tak, to prawda.- Odparła mu Maria co usłyszał mimo jazgotu jaki wywoływała ta przeklęta Wiktoria.- Jutro mają to zrobić, czekają tylko na oficjalną zgodę rodziców. Przykro mi.
- Nie można temu zapobiec?
- Nie. I tak odwlekałam to jak najdłużej mogłam, ale…- Maria chciała dodać coś więcej, ale Arek dowiedział się już tego co chciał. A właściwie potwierdził. Cruella nie kłamała. A on poczuł się pusty. Jego Zosia już praktycznie nie istniała.
Umarła.
Miłość jego życia.
- I co usłyszałeś to co chciałeś? Teraz już mi uwierzyłeś?- Ironiczny głos Szymborskiej wyrwał go z bolesnych myśli.
- Wynoś się.- Powiedział tylko cicho. Bo zrozumiał, że skoro Zosia i tak nie żyje to nie jest istotne czy Cruella przypadkiem ją popchnęła czy nie. Nic i tak nie zwróci jej życia.
- Co?

- Wynocha z mojego auta!- Wykrzyknął w końcu nie mogąc nad sobą zapanować. A gdy zdezorientowana kobieta po kilku próbach w końcu otworzyła drzwi jego samochodu i spełniła jego polecenie oparł głowę o kierownicę i zaczął bezgłośnie szlochać.