Witam wszystkich czytelników :) Dawno nie było żadnego słowa wstępu, dlatego teraz postanowiłam to nadrobić. Na początek powiem, że ta część będzie ciut dłuższa niż zazwyczaj, ale za to kolejna może być lekko opóźniona z powodu konieczności wzmożenia przeze mnie nauki do sesji. Nie jest to do końca pewne, ale w razie co ostrzegam żeby nie było rozczarowania.
Kolejna rzecz: to zdaję sobie sprawę, że ostatnie części były niedopracowane (w ogóle przy tym opowiadaniu czasami nawet nie robię korekty, bo nie wystarcza mi sił na przeczytanie go tylko po prostu wrzucam, za co przepraszam), zdecydowanie gorszej jakości pod względem stylistyki i merytoryczności zresztą też. Akcja miała rozkręcać się dynamicznie, ale jak zwykle się rozwlekam co może niektórych z was wkurzać.
I po trzecie (ostatnie) bardzo przepraszam was za to, że przez kilka ostatnich tygodni bardzo rzadko wam odpisywałam albo nie robiłam tego wcale lub- co gorsza- robiłam to w bardzo suchy sposób co mogło brzmieć zwyczajnie niegrzecznie. I wiem, że to mnie nie usprawiedliwia, ale po całym dniu spędzonym albo na uczelni, albo w pracy moje poczucie humoru po prostu siada i włącza się analityczny umysł który po prostu rejestruje fakty w sposób chłodny. Dlatego jeśli uraziłam kogoś z was to bardzo za to przepraszam, mam nadzieję że mi wybaczy ;)
A teraz zapraszam już do czytania. Aha i jeszcze jedno: po sesji, kiedy będę mogła zająć się tylko pracą będę wolniejsza więc mam nadzieję, że opowiadanie ruszy z kopyta dla tych którym się spodobało (dla tych którym nie też, bo dzięki temu szybciej będę mogła wziąć się za pisanie kolejnego). Pa pa
PIĘĆ
TYGODNI PO WYPADKU
Patrząc
na swoją bladą twarz z zamkniętymi powiekami, Zosia poczuła pod powiekami łzy.
To było przecież niedorzeczne: czuć smutek na widok oglądania siebie samej. Gdy
zdała sobie z tego sprawę momentalnie wpadła w panikę. Z trudem złapała kolejny
oddech odsuwając się od łóżka…od widoku swojej własnej twarzy. Potem jęknęła
głośno łapiąc się za głowę.
-
W porządku?- Spytała cicho Jowita podchodząc do niej z niepokojem. Zosia jednak
wciąż nie mogła otrząsnąć się z szoku. Miała świadomość, że to może być trudne:
w końcu nie co dzień (ha ha) można oglądać siebie samą leżącą na szpitalnym
łóżku, ale przecież wiedziała czego się spodziewać. Tyle, że robienie tego na
żywo ją przerosło. Bo nagle poczuła, że już nie wie kim jest. – Hej, co się
dzieje? Wiktoria?
-
Nie nazywaj mnie jej imieniem, do cholery!
-
Okej, w porządku. Ale pamiętaj że jesteśmy w szpitalu.- Syknęła Jowita cicho.-
Dlatego lepiej stąd wyjdźmy żebyś mogła się uspokoić albo wtargnie tu
pielęgniarka i opowie o tym incydencie twoim rodzicom. A tego na pewno byś nie
chciała.
-
Nie, ja…już w porządku.- Zosi jakimś cudem udało się dość do siebie nie
wrzeszcząc jak wariatka lub uciekając w popłochu z pokoju.- W porządku.
-
Na pewno? Wiem, że to dla ciebie ciężkie. Zaczynam nawet żałować, że nie
posłuchałam Marysi i cię tu sprowadziłam…
-
Tak, na pewno. A więc ja…moje ciało leży
już od 30 dni w szpitalu. I lekarze nie wiedzą dlaczego się nie budzę.- Nie
było to pytanie, ale Jowita i tak odpowiedziała:
-
Zgadza się.
-
A rokowania?
-
Są bardzo dobre.- Usłyszała lakoniczną odpowiedź. Potem się roześmiała, choć niewiele
w tym było radości.
-
Lekarze mówią, że mogę się nie obudzić, prawda?
-
Co ty mówisz: nikt tak nie twierdzi.
-
Proszę, nie okłamuj mnie. Marysia twierdzi coś innego, ale wiem że nie jest
przede mną szczera. Myśli, że mnie chroni ale…
-
Spójrz na mnie. To prawda. Na pewno się obudzisz i na pewno nastąpi to
niedługo, to właśnie mówią lekarze. I nikt cię nie okłamuje.- Jowita patrzyła
prosto w twarz Wiktorii, a raczej Zosi, zmuszając się do otarcia łez z jej
policzków. Wiedziała jak musi czuć się jej przyjaciółka, skoro nawet jej trudno
było się przemóc do tego by dotknąć kogoś kogo nie znosiła jako złośliwej
szefowej. A Zosia przecież nią była.
-
Boję się.
-
Wiem, i cieszę się że mi powiedziałaś.
-
Ja też. Może dzięki temu nie zwariuję…
-
Ciii, no już nie płacz.- Jowita przyciągnęła do siebie Zosię, a gdy ta wtuliła
twarz z jej ramię dodała żartem:- No, teraz przynajmniej jest to łatwiejsze. Bo
z twoim tradycyjnym wzrostem zazwyczaj gdy chciałam cię przytulić wyglądałam
tak jakbym była na tobie uwieszona.
-
Tak, to przynajmniej jeden plus całej tej sytuacji. Teraz gdy mam metr
sześćdziesiąt wolałabym być te dwadzieścia centymetrów wyższa. Nie znoszę jak
ludzie patrzą na mnie z góry.
-
A więc wyleczyłaś się z kompleksów, brawo.
-
Na razie tylko jednego…
-
Cześć, nie wiedziałem że ktoś tu będzie jeszcze przed końcem odwiedzin.- Nagły
męski głos sprawił, że Zosia stłumiła chęć parsknięcia śmiechem. A potem szybko
odsunęła się od Jowity.
Przed
nimi, w odległości kilku metrów stał Ksawery. Patrzył na nie z delikatnym,
pytającym uśmiechem który tak u niego lubiła. I miał ze sobą kwiaty, mały
bukiecik goździków. Zosia odruchowo spojrzała na stolik obok szpitalnego łóżka
na którym leżały trzy bukieciki w różnych już stadiach rozkładu. A więc to on
je dla niej przynosił. Prawdziwy przyjaciel, który zawsze był wobec niej
szczery i nigdy nie oszukał tak jak Arek.
-
Postanowiłyśmy z….eeee…koleżanką, że odwiedzimy Zosię.
-
Jestem Weronika.- Powiedziała Zosia otrząsając się z melancholijnych myśli. Bo
w pierwszej chwili miała ochotę po prostu podejść do Ksawerego i mocno go
uścisnąć. Ale przecież dla niego była obcą osobą. Potem pociągnęła nosem i
dyskretnie wytarła oczy.- Pracowałyśmy razem z Zosią i byłyśmy koleżankami.- To
kłamstwo podyktował jej zdrowy rozsądek: wiedziała, że nie może podać się za
prawdziwą Zofię Niemcewicz, a z jej opowieści (z poprzedniego życia jak
zaczynała o sobie myśleć) Iksiński wiedział iż nie znosiła prawdziwej Wiktorii
Szymborskiej. Dlatego nie mogła się za nią podawać. Nie, jeśli chciała liczyć
na to, że ponownie może się z nim może nie zaprzyjaźnić, ale po prostu
porozmawiać. Nawet jako ktoś inny.- Weronika Ostrowska.- Dodała wyciągając w
stronę Ksawerego rękę. Ale Jowita chyba nie miała pojęcia czemu ona podaje się
za jedną z pracujących w Krezus Banku stażystek.
-
Ksawery Iksiński, bardzo mi miło.
-
Mnie również. Jesteś współlokatorem Zosi, prawda?
-
Tak.
-
Od razu poznałam. Mówiła mi o tobie.
-
Naprawdę? Nie wiedziałem, że aż tak dobrze się znacie.
-
Od niedawna. Ale bardzo się polubiłyśmy.
-
Rozumiem.- Mrugnął Ksawery. A Zosia widziała, że spogląda na łóżko szpitalne na
którym spało jej ciało. I choć paradoksalnie powinno ją to ucieszyć, to jednak
teraz to ONA była przecież Zosią. I to ona chciała porozmawiać z przyjacielem, a nie patrzeć jak cała jego uwaga skupia się na kimś innym.
-
Co ty wyprawiasz? Jaka znów Weronika?- Mrugnęła do niej bardzo cicho Jowita gdy
Ksawery posłał jej uśmiech a potem podszedł do szpitalnego łóżka.
-
Wiem co robię. Tylko mnie nie wydaj, okej? I
najlepiej już idź.
-
Ale muszę cię odwieźć do domu.
-
Wrócę autobusem. Albo taksówką.
-
Na pewno?
-
Tak na pewno. Idź.
-
No…dobrze. Jakby coś to dzwoń, okej?
-
Okej. Kocham cię.
-
Ja ciebie też.- Odpowiedziała Zosia również szeptem kończąc tę rozmowę. Potem,
gdy w końcu zostali z Ksawerym sami odważyła się ponownie podejść do łóżka w którym
widziała samą siebie. Mężczyzna nawet na moment nie odwrócił wzroku od śpiącej. Dlatego
miała utrudnione zadanie. Nie wiedziała jak rozpocząć rozmowę.
-
Trudno tak na nią patrzeć.- Powiedziała w końcu już z chwilą wypowiadania tych
słów, że są niewłaściwe i głupie. Ale nie mogła ich cofnąć.
-
Słucham?
-
No na mn…Zosię.
-
Ach…no tak. Zawsze była taka pełna życia. Trochę zakręcona, ale w jakiś
pozytywny sposób.
-
Naprawdę?
-
Tak. Czasami szykując się do pracy zapominała gdzie zostawiła szczotkę, choć i
tak parę razy odłożyłem ją na właściwe miejsce tak by tego uniknęła. No i
lubiła śpiewać. Zwykle gdy sprzątała albo leniuchowała w wannie.
-
Serio? Nie sądziłam, że to słychać…to znaczy, tak: Zosia lubi sobie czasem
pośpiewać.
-
W pracy też to robi?
-
Nie, stara się tego unikać. Ale za to nadrabia sobie to wystukiwaniem stopą
rytmów.
-
Ile dokładnie się znacie? Nigdy mi o tobie nie wspominała.
-
Od pół roku. Ale naprawdę się polubiłyśmy.
-
Nie wątpię. Zosię łatwo lubić.
-
Tak ale czasami potrafiła być bardzo naiwna: zupełnie nie potrafiła odróżnić kiedy jest wykorzystywana a
kiedy nie.
-
Co masz na myśli?
-
Aaa…nic takiego.
-
Weronika, wiesz coś czego ja nie wiem?
-
Raczej nie wiem czego ty nie wiesz.- Roześmiała się sztucznie Zosia. Co prawda
wiedziała, że taka gra słowna to głupota, ale mimo wszystko czuła że się
zagalopowała. Zwłaszcza, że Ksawery odpowiedział:
-
Czy to ma związek z Arkiem? Wiesz dokładnie co się między nimi wydarzyło?
-
Wiem tylko tyle, że w końcu zrozumiała jak ten pajac ją oszukuje. Nie znam
szczegółów.- Skłamała.
-
Szkoda tylko, że nie zdążyła mu tego powiedzieć. Oszczędziłby sobie tych godnych ubolewania występów.
-
Masz na myśli jego wizyty tutaj?
-
Tak. Udaje wielkiego zakochanego, ale ja nie mogę pozbyć się uczucia, że robi
to z poczucia winy. Nie wiem o co się pokłócili przed wypadkiem: Zosia nie chciała mi tego zdradzić, ale wiem że była na niego bardzo zła. Ale jeśli w jakiś sposób ją skrzywdził to przysięgam, że
mnie popamięta…
Zosia
słysząc to poczuła wewnątrz siebie dziwną tkliwość. Ksawery naprawdę był jej
przyjacielem. A ona zamierzała sprawić by znów się nim stał.
***
Drugi
dzień w pracy był dla Zosi jeszcze gorszy niż pierwszy. Wtedy większość chyba
nie wiedziała jeszcze, że na dobre
wróciła do Krezus Banku, dlatego nie zalewali ją milionem spraw poczynając od
życzeń powrotu do zdrowia a kończąc na ważnych biznesowych sprawach. Jowita
wciąż powtarzała jej przed każdym spotkaniem kto jest kim, ale to i tak nie
wystarczało by czuła się pewnie. Nie dość, że denerwowała ją cała ta sytuacja w
której się znalazła, to jeszcze coraz częściej miała ochotę na papierosa. By
choć trochę się jej pozbyć, zrekompensowała to sobie kalorycznym lunchem, który
niestety skończył się dla niej tragicznie.
-
Do cholery, przecież miałaś zamówiony specjalny catering z pobliskiej
restauracji.- Krzyczała do niej w szpitalu Jowita.- Po cholerę zamawiałaś
jakieś fast foodowe żarcie?
-
Bo miałam piekielną ochotę. I nie miałam pojęcia, że „jestem” uczulona na
orzeszki.
-
Gdybyś mnie zapytała to byś wiedziała.
-
Okej, rozumiem. Ale nie strofuj mnie i tak. I tak czuję się już wystarczająco
podle. Widziałaś moją twarz?- Zosia wymownie wskazała na opuchnięte policzki i
oczy.- Ledwie cię widzę.
-
Przejdzie ci za kilka godzin.
-
Wielkie dzięki za twoje współczucie.
-
A co mam powiedzieć?
-
Nie wiem. Może powiesz mi na co jeszcze Cruella jest uczulona?
-
Już na nic. Dlatego bez obaw możesz jeść wszystko inne oprócz orzeszków.
- Piękne dzięki: przynajmniej teraz zmniejszy się możliwość zabicia mnie przeze mnie samą.
- Hej, naprawdę wyleciało mi to z głowy. Miałam ci masę spraw i rzeczy do przekazania i naprawdę zapomniałam, że...
-...w porządku, nie jestem na ciebie zła. I w sumie pewnie bym nie umarła od kilku orzeszków prawda? A tak przynajmniej mam odrobinę satysfakcji widząc twarz tej krowy w takim stanie. Szkoda tylko, że na mnie samej, ale zawsze.
- Wariatka.
- Taka prawda: przyznaj że tobie patrzenie na mnie w tym stanie też sprawia radość. Czekaj: myślisz że mogłabym zrobić sobie zdjęcie? I potem szantażować nim Wiktorię...- Jeśli wrócę z powrotem do swojego ciała, dodała w myślach, ale zaraz zganiła się za pesymizm. Jakby wytrząsając bolesną myśl, mocno potrząsnęła głową a potem zmieniając temat spytała:- Myślisz, że dzięki temu jutro nie będę musiała iść do pracy?
-
Nie sądzę. Pojutrze masz spotkanie z Gutenbargiem i musisz się do niego
solidnie przygotować.
-
A kto to?
-
Inwestor, który zamierza wybudować w Polsce jeden ze swoich oddział.
-
Opowiadałaś mi też o stu innych osobach.- Wtrąciła Zosia z lekkim sarkazmem.
-
Jeśli chcesz udawać Wiki, to szybko musisz się wszystkiego nauczyć. Ale to
teraz nieważne. Mów o co chodziło z Ksawerym? Po co podawałaś się za jakąś
Weronikę?
-
Bo chciałam spytać go o swoje mieszkanie. No i o Arka. I w ogóle z nim
porozmawiać.
-
A propos: kiedy chcesz mu wyznać prawdę?
-
Mówisz o Arku? Nigdy.
-
Czemu tak mówisz?
-
Bo to co on twierdzi to nieprawda. I nawet nie próbuj niczego mu sugerować,
okej?-Zakończyła groźnie. Paradoksalnie wiedziała, że przez wypadek i tą całą
zamianę nie ma czasu nawet myśleć o swoim bólu i zawodzie miłosnym, ale to nie
znaczyło, że on nie istniał. W dodatku w komputerze Wiktorii znalazła plik z
luźnymi notatkami. Jedna z nich zawierała sugestię by to Żyliński awansował, co
jeszcze bardziej ją, Zosię rozsierdziło. Bo będąc Szymborską poznała dokładny zakres swoich obowiązków jakie powinna wykonywać w teorii. No właśnie w teorii: bo w praktyce Arek zrzucił na nią o wiele więcej nawet jej tego nie mówiąc. Tak więc lwia część jego pracy spadała
przecież na nią. I to on miałby zbierać laury? Jeszcze czego. Przynajmniej taki pozytyw tego całego gówna, pomyślała ironicznie.
-
Żartujesz? Przecież ten facet się przez ciebie wykończy.
-
Widzę, że ciebie też poczęstował tą historyjką o swojej miłości do mnie?- Młoda kobieta z trudem panowała nad gniewem.
-
Zosia, on naprawdę nie wygląda na to by udawał.
-
Błagam, nie zaczynaj znowu.
-
Jasne, skoro tego chcesz. Ale dla mnie to jakieś nieporozumienie.
-
Teraz nie chcę mi się o tym gadać, ale za jakiś czas i to wyjaśnię. Poza tym wracając do tematu Ksawerego…umówiłam
się z nim pojutrze.
-
Co?
-
To znaczy w szpitalu, przy moim ciele.
No nie patrz tak na mnie.
-
Nie rozumiem co ty kombinujesz.
-
Po prostu chcę mieć przy sobie przyjaciela; jak najwięcej przyjaciół.
-
I nic więcej?
-
Nie.
-
Na pewno?
-
Tak na pewno. Ksawery jest dla mnie jak brat. Poza tym dzięki temu zabiegowi
może uda mi się zobaczyć swoje stare mieszkanie.
-
Przecież Marysia może przynieść ci twoje drobiazgi jeśli chcesz.
-
Już to zrobiła, dwa razy, więc i tak wygląda to dziwnie. Ale nawet jeśliby
mogła chcę po prostu zobaczyć swój pokój. Wiem, że to głupie ale muszę zobaczyć
coś znajomego.
-
To nie jest głupie, Zosiu. Tylko bądź ostrożna. Nie zdradzaj nikomu więcej niż to konieczne, ok?
- Przecież nie jestem głupia, ani ty ani Marysia nie musicie mi tego cały czas powtarzać.
- Przecież nie jestem głupia, ani ty ani Marysia nie musicie mi tego cały czas powtarzać.
***
Zosia
wiedziała, że będzie ciężko; w końcu nie miała pojęcia kim jest ten cały
Gutenbargiem i jakie konkretnie interesy robiła z nim Wiktoria. Była
specjalistką od statystyki i modelowania; raczej nie miała pojęcia o samej
istocie inwestowania albo dywersyfikacji portfela od strony praktycznej.
Dlatego uważnie słuchała Jowity oraz czytała przesłane przez nią notatki. W
pewnym momencie jednak, gdy nie potrafiła zrozumieć tłumaczonej wielokrotnie
kwestii ze złością wstała z krzesełka.
-
Nie, już dość. Nie dam rady. Niech Adamczyk zajmie się tym facetem, ja
wymiękam. Przecież nic się nie stanie jak ktoś mnie zastąpi, prawda?
-
Daj spokój, nieźle nam idzie.- Zastopowała ją przyjaciółka. Poza tym raczej nie
powinny robić z siebie widoku w bufecie, nawet jeśli o tej porze, czyli przed
lunchem było tu zaledwie kilka osób.
-
Jowita, zawalę to. I to będzie moja wina: Zosi Niemcewicz a nie Wiktorii
Szymborskiej. W dodatku jak to będzie wyglądać jeśli nagle Cruella będzie
chciała rozmawiać po angielsku?
-
Zwalimy winę na wypadek.
-
To nie jest zabawne.
-
I wcale tego nie sugeruję. Ale musisz zrozumieć jedno: ludzie widzą to, co chcą
widzieć.
-To
znaczy?
-
To znaczy, że tylko ty, ja i Marysia wiemy jaka jest prawda. Nikt inny nie wie,
że nie jesteś Wiktorią. Dlatego dla nich wszystko jest w porządku, a jeśli
nawet zachowujesz się trochę inaczej niż ona to nawet nie zwracają na to uwagi.
-
Ale czasami tak nie mogę. Bo czuję się tak…tak jakbym to zaakceptowała.
Mieszkam w jej mieszkaniu, pracuję na stanowisku dyrektora tak jak ona,
opiekuję się jej cholernym kotem…ale to wciąż nie jestem ja. Wciąż na swoje odbicie
w lustrze reaguję paniką, a ten cholerny piskliwy głosik Cruelli doprowadza
mnie do szału. Chociaż jedyny plus jest taki, że w końcu przestałam się go bać…
-
Hej, spójrz na mnie kochana. Ja wiem kim jesteś. I przede wszystkim ty to
wiesz. To, że musisz udawać Wiktorię świadczy o twoje dobroci, bo nie chcesz
rozpieprzać jej życia.
-
Tylko swoje.- Wtrąciła, ale Jowita ją zignorowała.
-
Mogłaś wyjechać na koniec świata mając gdzieś karierę Cruelli, jej życie czy
zobowiązania. Chociaż Bóg nam świadkiem, że w stu procentach by sobie na to
zasłużyła. Ale tego nie zrobiłaś.
-
I coraz bardziej tego żałuję.
-
Kochana, naprawdę…- Jowita właśnie nachylała się przez szerokość stolika nad
Zosią trzymając ją za ręce w geście otuchy, ale zamarła gdy do bufetu weszły Ewa
i Emilka.
-
Co się stało? To…Arek?- Spytała niepewnie Zosia, bo siedziała tyłem do kierunku
drzwi. I choć było to absurdalne, bo już od trzech dni wróciła do pracy, to
wciąż udawało jej się go unikać.
-
Nie, nasze przyjaciółki.- Jowita skinęła im na przywitanie głową, ale tylko
Emilia na nie odpowiedziała. Ewa udała, że tego nie zauważa. Sprawiło jej to
przykrość, ale prawdę mówiąc się tego spodziewała. Wczoraj po pracy ostro się
pokłóciły; Ewa zarzucała jej m.in. konformizm mówiąc, że przeszła na stronę
Cruelli i teraz gruchają sobie jak najlepsze przyjaciółeczki. No i że przestała
odwiedzać Zosię w szpitalu podkreślając,
że to właśnie Szymborska jest winna jest stanowi. Ale nie chciała tym dołować
Zosi. W końcu gdyby to Cruella odpowiadała za jej wypadek to ona pierwsza by ją
obwiniała, prawda? A Zośka jasno stwierdziła, że po prostu straciła równowagę.
-
Nie powinnyśmy jadać razem.- Usłyszała teraz z jej ust.
-
Hm?
-
Przecież widzę jak one na ciebie patrzą. Jak na zdrajczynię. Uważają, że
sprzysięgłaś się z wrogiem. Czyli ze mną.
-
Po prostu zazdroszczą mi powrotu do pracy z wyższą pensją.
-
Jowita…przestań udawać. A ja choć bardzo bym chciała nie mogę im powiedzieć:
obiecałam to Marysi, chociaż coraz częściej zastanawiam się po co. Bo czuję się
bardzo samotna. Dlatego może Emilia…
-
Nie, ona od razu wygada Ewie, z naszej czwórki to one są ze sobą najbliżej. A
choć to dobra dziewczyna to niestety jest straszną paplą. Nie możesz ryzykować
tego, że coś się w waszych stosunkach zmieni. Naszą bliskość tłumaczy praca. Co
by się stało gdyby nagle Ewa zaczęła rozmawiać z Cruellą? A tym bardziej
Emilia? A kilka dni później odzyskałabyś swoje ciało? Nie możesz do tego
dopuścić.
-
Okej, wiem. Tak tylko powiedziałam.
-
Słuchaj, gdy się obudzisz, będziesz się z tego śmiała. To będzie twoja przygoda
życia.
-
Jeśli się obudzę.
-
Gdy się obudzisz.- Powtórzyła stanowczo Jowita. Zosia zbyła to machnięciem
ręki.
-
Niech ci będzie: gdy się obudzę.- Mrugnęła cicho, ale bez przekonania.
-
No, a teraz skoro już się najadłaś to możemy wracać na górę do pracy.
-
Nie najadłam się. Ale po każdym fast foodzie albo chipsach po prostu wywracają
mi się wnętrzności. Cruella chyba żarła do tej pory same liście sałaty, bo gdy
tylko zjadam coś co ma tłuszcz od razu mi niedobrze. Chociaż to niewątpliwie
poprawia mi nastrój.
-
A więc korzystaj: szybko przyzwyczaj do tego jej ciało. Będzie fajnie, gdy
Wiktoria wracając do swojego naturalnego ciała będzie ciężka o pięć kilo nie?
-
Ha, jakie pięć? Specjalnie dla niej przytyję przynajmniej dychę.
***
Spotkanie
z Gutenbargiem przebiegało dość dobrze, tak dobrze że Zosia nie mogła wyjść nad
sobą z podziwu. W zasadzie dość dobrze znała angielski, na czwartym roku była
nawet na wymianie studenckiej, ale to nie to samo co rozmowa biznesowa ze
specjalnym bankowym bełkotem. Całe szczęście, że mimo wszystko wszelkie
szczegóły kredytu i zabezpieczenia były załatwione, więc Jowita straszyła ją
niepotrzebnie. Tylko na sam koniec wpadła w lekką panikę: gdy Gutenbarg chciał
sfinalizować umowę w języku…niemieckim.
-
Tu są nasze wcześniejsze ustalenia, a ponieważ nie zaakceptowaliśmy dziś
żadnych nowych zmian nie trzeba jej poprawiać.- Powiedział po angielsku.
-
Oczywiście.- Mrugnęła biorąc do ręki coś, co było pokryte dla niej
niezrozumiałymi znakami.- W takim razie po przeczytaniu umowy jak najszybciej
podejmę decyzję o wypłacie środków…
-
Pani Wiktorio, obawiam się że się nie
zrozumieliśmy. Byłem przekonany, że dziś uda nam się wszystko załatwić, między
innymi dlatego zgodziłem się na wyższą prowizję, choć przyzna pani że z moją
historią kredytową mogłem liczyć na mniejszy procent.
-
Tak, rzeczywiście.- Zaczęła, choć prawdę mówiąc nie miała o tym zielonego
pojęcia.- Ale mimo wszystko muszę przeczytać umowę jeszcze raz, z pewnością pan
to doskonale rozumie. W mojej branży jest to bardzo istotne.
-
Sugeruje pani, że wprowadziłem do umowy drobne niekorzystne dla banku zmiany?-
Spytał lodowatym tonem przewiercając ją nieprzyjaznym spojrzeniem tak, że
mimowolnie zadrżała zastanawiając się gdzie się podział ten sympatyczny
czterdziestolatek, który jeszcze kilka minut temu z nią żartował.
-
Skądże. Ja tylko…
-
W porządku, chyba niepotrzebnie się uniosłem.- Przerwał jej niegrzecznie jak
się okazało tylko po to by przeprosić. Dlatego się rozluźniła.- Ale prawdę mówiąc
jestem trochę zdenerwowany. Liczyłem, że sprawę kredytu inwestycyjnego uda mi
się załatwić tuż po Nowym Roku, a z powodu pani nieobecności…oczywiście
rozumiem że wypadek nie był pani winą i biorąc pod uwagę jego skalę dość szybko
wróciła pani do pracy…ale mimo to musi pani przyznać, że nie było to
profesjonalne ze strony banku zostawiać mnie z niczym. Z powodu opóźnień utraciłem lukratywną możliwość zarobku, bo nie będąc pewnym swojego kapitału, nie mogłem być dopuszczony do przetargu. Poza tym do tej pory
przypochlebiałem sobie myśląc, że jestem dla Krezus Banku pożądanym klientem,
ale teraz chyba muszę zmienić zdanie.
Nie
wiedziała co ma na to odpowiedzieć. Naturalnie zaczęła podkreślać, że tak,
owszem, jest dla nich bardzo ważnym klientem, i że ona postara się to jak
najszybciej załatwić…ale prawdę mówiąc nie miała pojęcia jak. No bo niby jak ma
to zrobić skoro nie znała niemieckiego? Ale przecież jest jeszcze Jowita, ona
na pewno go zna. No jasne, czemu nie wpadła na to wcześniej? Tak więc
ułagodziła Gutanbarga mówiąc, że jeszcze dziś przeczyta umowę i ją zatwierdzi
wysyłając pieniądze na jego konto.
-
Bardzo dziękuję. Robić z panią interesy to czysta przyjemność.- Prawie
parsknęła śmiechem słysząc to. I pomyśleć, że tak teatralny zwrot jest wciąż
używany w praktyce…
Gdy
gość wyszedł z banku, zadowolona z siebie zaczęła zdawać relację Jowicie. Ku
jej zaskoczeniu ta odparowała:
-
Zwariowałaś? Przecież ja nie znam niemieckiego.
-
Jak to? Przecież nawet na balu witałaś niemieckich gości.
-
Tak, bo to wystarczyło. Mam jakieś podstawy, to wszystko. Nie podejmę się
przetłumaczenia tego. Do cholery czemu nie żądałaś duplikatu po angielsku?
-
Nie wiedziałam, że powinnam.- Widząc, że Jowita ciężko wzdycha zaatakowała ją:-
A skąd do diabła miałam to wiedzieć? Nie jestem Cruellą. Jestem analitykiem
finansowym badającym ryzyko kredytowe i oceniającym wiarygodność danego klienta
banku, a nie dyrektorem który zajmuje się administracyjnymi sprawami i
kontaktami z klientem.
-
Okej, spokojnie.
-
I kto to mówi? Robisz z tego taki problem podczas gdy wystarczy nam jakiś
tłumacz.
-
A więc powodzenia w szukaniu takiego w dwie godziny.
-
No dobra, a więc tłumacz odpada. Ale z pewnością w oddziale niemieckiego banku
jest ktoś kto zna ten język, prawda?
-
Jasne.- Jowita posłała jej wymowny uśmieszek.- Tylko czy chcesz by po banku
rozeszło się, że nie znasz niemieckiego?
-
Więc co mam zrobić?
-
Daj mi pomyśleć.- Mrugnęła Jowita. W końcu po kilkunastu sekundach odparła.-
Arek. On chyba świetnie zna niemiecki, prawda? I w dodatku nie zdziwi go fakt,
że mogłabyś zlecić mu coś takiego: w końcu bezpośrednio ci podlega i zdaje
raporty.- Zosia przygryzła dolną wargę.
-
Okej, a więc zanieś mu umowę.
-
Ja?
-
A kto jest moją sekretarką?
-
Uważaj, bo niedługo nie tylko wygląd zamieni ci się w Szymborską ale i
piekielny charakterek.
-
Przepraszam, ale wiesz jak bardzo nie chcę go widzieć.
-
Tak. Ale wiesz, że długo nie będziesz mogła go unikać, prawda?- Nie
odpowiedziała, bo nie miało to żadnego sensu. Poza tym Jowita słusznie
podsunęła jej ciekawy pomysł załatwienia tej sytuacji. Musiała tylko pogadać z
kim trzeba w kadrach i po prostu zwolnić Żylińskiego. Jakaś jej część
wiedziała, że to bardzo małostkowa zemsta; z kolei druga mówiła, iż to i tak
niewielka kara za to co jej zrobił. W końcu dostanie niezłą odprawę. A ona w
końcu nie będzie musiała go widzieć. Nawet gdy znów wróci do swojej własnej
postaci. W przypływie wisielczego humoru pomyślała, że to jedna z kolejnych zalet stania się Wiktorią Szymborską.
***
-
Ja pierdzielę wiesz, że robiąc pranie trzeba dokładnie zamknąć drzwiczki? To
chyba nie jest zbyt skomplikowane co?- Zirytowany Ksawery ostatkiem woli
powstrzymywał się przed dosadniejszym wyrażeniem swoich myśli. Ale nie dość, że
ubrania nie były wyprane, bo wszystko wysypało się na zewnątrz, to jeszcze
łazienka była cała mokra.
-
Po prostu zapomniałem, okej? I nie musisz traktować mnie z tego powodu jak
imbecyla. Spieszyłem się do szpitala i po prostu tego nie sprawdziłem, zejdź ze
mnie.
-
Więc teraz bądź tak miły i to sprzątnij.
-
Nie mogę, spieszę się do Zosi. Zrobię to rano.
-
Więc ta woda ma stać tu całą noc?
-
Jak ci to tak przeszkadza, to sam to zetrzyj.
-
Okej, kolego, dość tego. Może Zosia znosiła twoje lenistwo, ale ja nie
zamierzam.
-
Coś ty powiedział?
-
To co słyszałeś.- Odparł mu Ksawery nie zważając na zaczepność pytania
współlokatora. Ale miarka się przebrała. To było do cholery też jego mieszkanie
i musiał choć trochę o nie dbać. Dlatego teraz praktycznie rzucił w niego
szczotką od mopa.- Bierz się lepiej do roboty.
-
Bujaj się.
-
Tak? W takim razie zadzwonię do właściciela mieszkania, ciekawe co on na to.
-
Proszę bardzo skarżypyto.
-
Wiesz co? Mam dość. Znosiłem to wszystko, bo póki była z nami Zosia nie
wydawałeś się być aż taki zaczepny i beznadziejny. Ale teraz gdy jej nie ma…
-
Nie mów tak jakby miała się nie obudzić!
-
Wcale tak nie mówię ani tym bardziej sugeruję, wręcz przeciwnie. Bo jestem
pewny, że jak tylko się obudzi to wyprowadzi się stąd tak jak i ja.
-
Gówno wiesz. Ona mnie kocha. I jeśli ktoś się tu wyprowadzi to tylko ty sam.
-
Wiedziałem, że coś z tobą jest nie tak. Praktyczne od samego początku. Niby
strugałeś wielkiego przyjaciela, ale tak naprawdę to zawsze miałeś ją głęboko
gdzieś.
-
Więc cię zaskoczę, bo bardzo ją kochałem i kocham. A ona doskonale o tym
wie. I gdy tylko się obudzi to…
-
…to uświadomię jej jak bardzo się myli. Bo zasługuje na kogoś dużo lepszego niż
ty.
-
Pewnie na ciebie co?- Zakpił Żyliński.
-
Chociażby.- Odparł nierażony Ksawery. – Bo na mnie przynajmniej może liczyć,
może wyżalić się gdy ma problem czy gorszy dzień, bo nie obarczam jej tylko
swoimi sprawami jak ty: egoista skoncentrowany tylko na sobie i swoich pragnieniach,
nigdy na problemach Zosi. Nie zwalam na nią wszystkich zadań domowych, nie każę
po sobie prać czy sprzątać jak po małym chłopcu. W dodatku rozumiem: wiem jaka
jest zabawna i bystra. Mamy podobne zainteresowania, świetnie czujemy się w
swoim towarzystwie. Nie traktuję jej jakby jej obecność w moim życiu była
naturalna, bo nie jest. I umiem ją docenić. A gdy mam zły humor to po prostu
nie wyżywam się na niej, bo jest pod ręką.
-
Nigdy tego nie robiłem.
-
Nie? A wtedy gdy przyszła twoja matka? Myślisz, że nie słyszałem tych wrzasków
ze swojego pokoju?
-
Nie masz pojęcia o co chodziło.
-
Może. Ale pamiętam jak wtedy smutne miała oczy. A ty zraniłeś ją nawet nie
mając o niczym pojęcia.
-
Nawet jeśli tak było to bardzo mi z tego powodu przykro. Poza tym to się już
nigdy więcej nie powtórzy.
-
Dobre sobie: jak ma się nie powtórzyć skoro nawet nie wiesz jak ją ranisz?
-
A ty niby tak dobrze to wiesz, tak?
-
Wyobraź sobie, że tak. Bo teraz gdy znam całą prawdę i wiem jak paskudnie się z
nią obszedłeś umiem poskładać wszystkie fakty do kupy.
-
Gówno wiesz.
-
Już to mówiłeś, ale powtarzając i milion razy
i tak wiem swoje. Poza tym daruj to sobie, dobra?
-
Niby co?
-
Tą całą postawę zbolałego chłopaka: te codzienne wizyty przy jej łóżku
podyktowana więcej przez wyrzuty sumienia niż prawdziwe uczucie podczas gdy tak
naprawdę to nawet nie byłeś w stanie się do niej przyznać.
-
Przestań wygadywać te głupoty, bo w końcu się doigrasz i dostaniesz w mordę.
-
Ależ bardzo proszę: spróbuj szczęścia. Tylko wcześniej radzę ci się zastanowić
dlaczego moje słowa aż tak bardzo cię rozgniewały.- Nie mówiąc nic więcej
Ksawery wyminął Arka wracając do swojego pokoju. Miał dużo pracy, ale liczył że
uda mu się skończyć tą aplikację jeszcze dzisiaj.
Arek
tymczasem wziął do ręki mopa, choć czynił to niechętnie. I jeszcze bardziej
niechętnie przyznawał przed samym sobą, że może w słowach Ksawerego było
ziarenko prawdy. A zabolało bardziej, bo już miesiąc temu to samo w piwnicy
wykrzyczał mu Karol.
chociaż przyznam
szczerze, że ty całkiem zgrabnie sobie to wymyśliłeś: Zośka jeszcze robi ci za
żonkę gotując obiadki i piorąc gacie.
Ale
on przecież nigdy nie patrzył na to w ten sposób: nie postrzegał drobnej
przysługi którą robiła mu Zosia za przejaw wykorzystywania, ale jej troski. I
nigdy w duchu nie mówił sobie: „ale z niej idiotka, że pozmywała za mnie mój
kubek”. Albo: „jakby tu znów wymigać się od gotowania…no jasne, poproszę
Zośkę”. A to, że jakoby nie mogła na niego liczyć? Wierutne bzdury. Gdyby tylko
kiedykolwiek poprosiła go o pomoc z chęcią by jej udzielił. Tylko, że ona nigdy
o nic cię nie prosiła, uświadomił mu jakiś głosik w głowie. W ciągu tych pięciu
wspólnych lat nie przypominał sobie by kazała wyświadczyć sobie jakąś większą
przysługę niż zrobienie zakupów. Poza jedną rzeczą: prosiła go, by się nie
ukrywali. A on zwyczajnie to zignorował i udawał, że nie widzi jak to ją
bolało.
Ksawery
powiedział jeszcze, że był egoistą skoncentrowanym tylko na sobie i swoich
pragnieniach, nigdy nie skupiał się na problemach Zosi. No cóż, rzeczywiście
Zosia dość często ratowała go z różnych tarapatów: zazdrosnych byłych dziewczyn
(takich jak niezrównoważona Justyna), nawału obowiązków w pracy, odwiedzin mamy
trującej mu o tym że powinien się już ustatkować. A on nigdy nie dał się
wyciągnąć na karaoke choć wielokrotnie go oto prosiła, bo zwyczajnie tego nie
lubił (chociaż nigdy nawet tam nie był), ale poza tym to przecież wychodzili
razem na piwo albo kina…tyle że było to jeszcze w czasach studenckich i
najczęściej robili to wspólnie z innymi znajomymi. Ale teraz razem pracowali,
przecież nikt chyba od nich nie oczekiwał że będą spędzali ze sobą 24 godziny
na dobę, prawda? A zwłaszcza ona. Tyle tylko, że od jakichś pół roku nawet nie
zabrał jej na głupi spacer…
Przypomniał
sobie jaka była szczęśliwa tego dnia, gdy po pracy poszli do restauracji a
potem spacerowali. I jaki on był szczęśliwy. A potem jak nagle to światełko w
jej oczach zgasło gdy po powrocie do domu i telefonie jej mamy znów naskoczył
na nią mówiąc, że chciała wydać iż to z nim się spotyka. Teraz właściwie nie
miał pojęcia dlaczego wtedy to aż tak bardzo mu przeszkadzało. W końcu już
wiele dni temu powiedział rodzicom, że pokochał Zosię nie jako przyjaciółkę,
ale i kobietę. Wiedział też, że za nią tęskni: za jej uśmiechem, dźwiękiem
głosu, burzą rudych włosów a nawet małymi piegami wokół nosa. Za tym, że gdy
była radosna jej oczy błyszczały w ten cudowny sposób tak samo jak gdy patrzyła
na niego. I za jej czułymi pocałunkami, za łagodnym dotykiem jej dłoni na twarzy,
za tym jak po wspólnej nocy wtulała się w niego z ufnością.
Bolało
go, że z każdym dniem coś albo nawet on sam uświadamiało mu, że ją zasmucał lub
ranił; że nie był jej godny. Dlatego tym bardziej chciał by się obudziła by
mógł ją kochać tak jak na to zasługuje, by szczerze wyznać jej miłość, którą
teraz do niej czuł. Wiedział, że mu wybaczy, bo po prostu taka była. Dobra,
ciepła, urocza. W przypadku Zosi Niemcewicz nie były to banalne słowa które
mówisz obcej osobie nie mogąc powiedzieć o niej nic miłego. To była szczera
prawda, która opisywała ją razem z setką innych zalet. Arek miał tylko
nadzieję, że jego ukochana będzie jeszcze miała szansę jeszcze je wykorzystać.
Nazajutrz,
wciąż pokłócony z Ksawerym, wyszedł do pracy nie odzywając się do niego ani
słowem. Nie miał zamiaru go przepraszać, jeśli Iksiński właśnie na to liczył. Od
miesiąca żył jakby w zawieszeniu i wszystko nagle zaczęło go irytować: wciąż
dzwoniący rodzice, kumple którzy wyciągali go na piwo albo do klubu jakby nie
wiedzieli że jego teraz nic nie nastraja do zabawy, a przede wszystkim leżąca w
śpiączce Zosia. Poza tym nawet nie miał na to ochoty. Nawet gdy czasami coś go
rozbawiło w pracy a on się roześmiał szybko czuł się winny: w końcu ona
cierpiała w szpitalu. W dodatku z powodu swojej nieobecności spowodowanej
urlopem miał w pracy masę roboty. Dlatego nie uśmiechało mu się, że na dwie
godziny przed zamknięciem banku przyszła do niego Jowita z jakąś umową.
-
Cruella chce żebyś to przeczytał i przetłumaczył.
-
Co?
-
No na niemiecki. Ona…ona ma teraz dużo pracy.
-
A ja to nie?
-
To ona jest tu szefową.
-
Dobra daj to. Fiu, fiu…przecież to umowa z Gutenbargiem.
-
Ciszej, bo ktoś usłyszy.
-
Serio kazała mi się tym zająć? To jeden z czołowych klientów: nigdy nie
pozwoliła nikomu go tykać.
-
Widocznie zmieniła zdanie. Tylko zajmij się tym jak najszybciej. Albo wiesz co?
Przyniosę ci poprzednią umowę i po prostu je porównasz. Tak będzie łatwiej.
Inaczej ona będzie musiała jeszcze marnować czas na to by to przeczytać…-
Dodała pod nosem Jowita, choć Arek to usłyszał. I nie wiedzieć czemu coś go
zaniepokoiło.
-
Wciąż nie rozumiem czemu daje mi do przeczytania najważniejszą umowę z klientem
na dwa miliony.
-
Bo znasz niemiecki.
-
I?
-
Po prostu to zrób, okej? Gonią nas terminy.
-
Nas? A więc to prawda z tym co mówi Emilka?
-
Czyli?
-
Że zaprzyjaźniłaś się z Cruellą.
-
Gada głupoty bo się na mnie obraziła. A teraz bierz się za to.
-
A co ze statystyką i raportem który miałem wykonać za poprzedni miesiąc?
-
Na razie to nie jest ważne.
-
Okeeej.- Zgodził się w końcu Arek wciąż skonsternowany. Nie miał pojęcia o co
chodzi nagle w tej nagłej tajemniczości Jowity i nagłym zleceniu, ale pomyślał
że Cruella po wypadku jest jakaś dziwna. Przekonał się o tym gdy trzy godziny
później razem z Jowitą przyszły ocenić jego pracę. Bo prawdę mówiąc wyglądało
na to jakby to Jowita rządziła Szymborską a nie odwrotnie. Poza tym Wiktoria
unikała jego wzroku, a gdy mając możliwość rozmowy z nią po raz pierwszy od
dnia wypadku powiedział, że to dobrze iż już wyzdrowiała i wróciła do pracy po
prostu, zwyczajnie go olała. A przecież do cholery do dzięki niemu mogła teraz tu obok niego stać. Nie liczył na jakieś peany dziękczynne na swoją cześć, ale do diabła przecież powinno ją było stać na choć odrobinę przyzwoitości by uścisnąć mu dłoń by podziękować. A ona zachowywała się tak jakby zrobił jej coś złego. No dobra, kiwnęła głową na przywitanie, ale wówczas nawet na niego nie spojrzała. Zresztą w ogóle nie patrzyła, przynajmniej tak mu się wydawało. Bo w
pewnym momencie gdy wyjaśniał niewielkie różnice w sformułowaniach, które
mogłyby potem być użyte jako możliwość niespłacenia części odsetek, zauważył że
się w niego wpatrywała. Ale zaskoczyło go, że była w tym jakaś zawziętość. I w
końcu zrozumiał: widocznie gniewała się na niego, że zamiast sam załatwić
problem z szampanem podczas przyjęcia wolał rozmawiać ze swoją dziewczyną. Może
nawet obwiniała o to, że to przez niego spadła z piwnicznych schodów? W końcu z
pewnością szukała tam jego…
Dlatego
gdy po następnej pół godzinie uporali się ze wszystkim zatrzymał ją.
-
Wiktorio?- Zauważył jak jej ramiona się spięły, ale potem się odwróciła patrząc
gdzieś ponad nim.
-
Tak?
-
Chciałem cię przeprosić.
-
Nie rozumiem.
-
Za to, że nie bezpośrednio nie naprawiłem sytuacji z szampanem podczas Nowego
Roku. Zdaje mi się, że z tego powodu jesteś na mnie zła.
-
Nie jestem na ciebie zła, po prostu…mam dużo pracy. Z pewnością to rozumiesz…-
Nie dodała nic więcej tylko po prostu odeszła. To też było do niej niepodobne:
wypowiadanie słów z wahaniem, spuszczanie wzroku. Arek stwierdził, że plotki
pracowników na temat nagłej łagodności Szymborskiej mogły nie być aż tak
przesadzone. Wypadek wyraźnie ją zmienił: widocznie uświadomiła sobie, że nie
jest niezniszczalna i warto być trochę mniej perfidną.
Zosia
natomiast odchodząc od Arka myślała
zupełnie co innego. Jezu, jak ona go nienawidziła! Jowita praktycznie
zmusiła ją do spotkania z nim ciągnąc za rękę jakby była małą dziewczynką, choć
przecież mogła załatwić sprawę umowy sama. A tak musiała patrzeć na tego drania
i oszusta, który teraz patrzył na nią jakby była Cruellą. I widzieć jego oczy,
które zawsze wydawały jej się być szczere (cóż za paradoks, bo przecież takiego
kłamcy jak on świat nigdy nie widział), słyszeć głos który zwykle ją uspokajał
(a teraz sprawiał, że gotowała się ze złości) czy po prostu znosić jego
bliskość koło siebie (chciało jej się wymiotować przypominając sobie, że oddała
się komuś takiemu). Pocieszała ją myśl, że już niedługo choć trochę za to
zapłaci widząc wypowiedzenie w trybie natychmiastowym z pracy. Już ona się o to
postara.