Łączna liczba wyświetleń

niedziela, 25 czerwca 2017

Nowy początek: Rozdział XV

Witam wszystkich czytelników :) Dawno nie było żadnego słowa wstępu, dlatego teraz postanowiłam to nadrobić. Na początek powiem, że ta część będzie ciut dłuższa niż zazwyczaj, ale za to kolejna może być lekko opóźniona z powodu konieczności wzmożenia przeze mnie nauki do sesji. Nie jest to do końca pewne, ale w razie co ostrzegam żeby nie było rozczarowania. 
Kolejna rzecz: to zdaję sobie sprawę, że ostatnie części były niedopracowane (w ogóle przy tym opowiadaniu czasami nawet nie robię korekty, bo nie wystarcza mi sił na przeczytanie go tylko po prostu wrzucam, za co przepraszam), zdecydowanie gorszej jakości pod względem stylistyki i merytoryczności zresztą też. Akcja miała rozkręcać się dynamicznie, ale jak zwykle się rozwlekam co może niektórych z was wkurzać.
I po trzecie (ostatnie) bardzo przepraszam was za to, że przez kilka ostatnich tygodni bardzo rzadko wam odpisywałam albo nie robiłam tego wcale lub- co gorsza- robiłam to w bardzo suchy sposób co mogło brzmieć zwyczajnie niegrzecznie. I wiem, że to mnie nie usprawiedliwia, ale po całym dniu spędzonym albo na uczelni, albo w pracy moje poczucie humoru po prostu siada i włącza się analityczny umysł który po prostu rejestruje fakty w sposób chłodny. Dlatego jeśli uraziłam kogoś z was to bardzo za to przepraszam, mam nadzieję że mi wybaczy ;)
A teraz zapraszam już do czytania. Aha i jeszcze jedno: po sesji, kiedy będę mogła zająć się tylko pracą będę wolniejsza więc mam nadzieję, że opowiadanie ruszy z kopyta dla tych którym się spodobało (dla tych którym nie też, bo dzięki temu szybciej będę mogła wziąć się za pisanie kolejnego). Pa pa

PIĘĆ TYGODNI PO WYPADKU

Patrząc na swoją bladą twarz z zamkniętymi powiekami, Zosia poczuła pod powiekami łzy. To było przecież niedorzeczne: czuć smutek na widok oglądania siebie samej. Gdy zdała sobie z tego sprawę momentalnie wpadła w panikę. Z trudem złapała kolejny oddech odsuwając się od łóżka…od widoku swojej własnej twarzy. Potem jęknęła głośno łapiąc się za głowę.
- W porządku?- Spytała cicho Jowita podchodząc do niej z niepokojem. Zosia jednak wciąż nie mogła otrząsnąć się z szoku. Miała świadomość, że to może być trudne: w końcu nie co dzień (ha ha) można oglądać siebie samą leżącą na szpitalnym łóżku, ale przecież wiedziała czego się spodziewać. Tyle, że robienie tego na żywo ją przerosło. Bo nagle poczuła, że już nie wie kim jest. – Hej, co się dzieje? Wiktoria?
- Nie nazywaj mnie jej imieniem, do cholery!
- Okej, w porządku. Ale pamiętaj że jesteśmy w szpitalu.- Syknęła Jowita cicho.- Dlatego lepiej stąd wyjdźmy żebyś mogła się uspokoić albo wtargnie tu pielęgniarka i opowie o tym incydencie twoim rodzicom. A tego na pewno byś nie chciała.
- Nie, ja…już w porządku.- Zosi jakimś cudem udało się dość do siebie nie wrzeszcząc jak wariatka lub uciekając w popłochu z pokoju.- W porządku.
- Na pewno? Wiem, że to dla ciebie ciężkie. Zaczynam nawet żałować, że nie posłuchałam Marysi i cię tu sprowadziłam…
- Tak, na pewno.  A więc ja…moje ciało leży już od 30 dni w szpitalu. I lekarze nie wiedzą dlaczego się nie budzę.- Nie było to pytanie, ale Jowita i tak odpowiedziała:
- Zgadza się.
- A rokowania?
- Są bardzo dobre.- Usłyszała lakoniczną odpowiedź. Potem się roześmiała, choć niewiele w tym było radości.
- Lekarze mówią, że mogę się nie obudzić, prawda?
- Co ty mówisz: nikt tak nie twierdzi.
- Proszę, nie okłamuj mnie. Marysia twierdzi coś innego, ale wiem że nie jest przede mną szczera. Myśli, że mnie chroni ale…
- Spójrz na mnie. To prawda. Na pewno się obudzisz i na pewno nastąpi to niedługo, to właśnie mówią lekarze. I nikt cię nie okłamuje.- Jowita patrzyła prosto w twarz Wiktorii, a raczej Zosi, zmuszając się do otarcia łez z jej policzków. Wiedziała jak musi czuć się jej przyjaciółka, skoro nawet jej trudno było się przemóc do tego by dotknąć kogoś kogo nie znosiła jako złośliwej szefowej. A Zosia przecież nią była.
- Boję się.
- Wiem, i cieszę się że mi powiedziałaś.
- Ja też. Może dzięki temu nie zwariuję…
- Ciii, no już nie płacz.- Jowita przyciągnęła do siebie Zosię, a gdy ta wtuliła twarz z jej ramię dodała żartem:- No, teraz przynajmniej jest to łatwiejsze. Bo z twoim tradycyjnym wzrostem zazwyczaj gdy chciałam cię przytulić wyglądałam tak jakbym była na tobie uwieszona.
- Tak, to przynajmniej jeden plus całej tej sytuacji. Teraz gdy mam metr sześćdziesiąt wolałabym być te dwadzieścia centymetrów wyższa. Nie znoszę jak ludzie patrzą na mnie z góry.
- A więc wyleczyłaś się z kompleksów, brawo.
- Na razie tylko jednego…
- Cześć, nie wiedziałem że ktoś tu będzie jeszcze przed końcem odwiedzin.- Nagły męski głos sprawił, że Zosia stłumiła chęć parsknięcia śmiechem. A potem szybko odsunęła się od Jowity.
Przed nimi, w odległości kilku metrów stał Ksawery. Patrzył na nie z delikatnym, pytającym uśmiechem który tak u niego lubiła. I miał ze sobą kwiaty, mały bukiecik goździków. Zosia odruchowo spojrzała na stolik obok szpitalnego łóżka na którym leżały trzy bukieciki w różnych już stadiach rozkładu. A więc to on je dla niej przynosił. Prawdziwy przyjaciel, który zawsze był wobec niej szczery i nigdy nie oszukał tak jak Arek.
- Postanowiłyśmy z….eeee…koleżanką, że odwiedzimy Zosię.
- Jestem Weronika.- Powiedziała Zosia otrząsając się z melancholijnych myśli. Bo w pierwszej chwili miała ochotę po prostu podejść do Ksawerego i mocno go uścisnąć. Ale przecież dla niego była obcą osobą. Potem pociągnęła nosem i dyskretnie wytarła oczy.- Pracowałyśmy razem z Zosią i byłyśmy koleżankami.- To kłamstwo podyktował jej zdrowy rozsądek: wiedziała, że nie może podać się za prawdziwą Zofię Niemcewicz, a z jej opowieści (z poprzedniego życia jak zaczynała o sobie myśleć) Iksiński wiedział iż nie znosiła prawdziwej Wiktorii Szymborskiej. Dlatego nie mogła się za nią podawać. Nie, jeśli chciała liczyć na to, że ponownie może się z nim może nie zaprzyjaźnić, ale po prostu porozmawiać. Nawet jako ktoś inny.- Weronika Ostrowska.- Dodała wyciągając w stronę Ksawerego rękę. Ale Jowita chyba nie miała pojęcia czemu ona podaje się za jedną z pracujących w Krezus Banku stażystek.
- Ksawery Iksiński, bardzo mi miło.
- Mnie również. Jesteś współlokatorem Zosi, prawda?
- Tak.
- Od razu poznałam. Mówiła mi o tobie.
- Naprawdę? Nie wiedziałem, że aż tak dobrze się znacie.
- Od niedawna. Ale bardzo się polubiłyśmy.
- Rozumiem.- Mrugnął Ksawery. A Zosia widziała, że spogląda na łóżko szpitalne na którym spało jej ciało. I choć paradoksalnie powinno ją to ucieszyć, to jednak teraz to ONA była przecież Zosią. I to ona chciała porozmawiać z przyjacielem, a nie patrzeć jak cała jego uwaga skupia się na kimś innym.
- Co ty wyprawiasz? Jaka znów Weronika?- Mrugnęła do niej bardzo cicho Jowita gdy Ksawery posłał jej uśmiech a potem podszedł do szpitalnego łóżka.
- Wiem co robię. Tylko mnie nie wydaj, okej? I  najlepiej już idź.
- Ale muszę cię odwieźć do domu.
- Wrócę autobusem. Albo taksówką.
- Na pewno?
- Tak na pewno. Idź.
- No…dobrze. Jakby coś to dzwoń, okej?
- Okej. Kocham cię.
- Ja ciebie też.- Odpowiedziała Zosia również szeptem kończąc tę rozmowę. Potem, gdy w końcu zostali z Ksawerym sami odważyła się ponownie podejść do łóżka w którym widziała samą siebie. Mężczyzna nawet na moment nie odwrócił wzroku od śpiącej. Dlatego miała utrudnione zadanie. Nie wiedziała jak rozpocząć rozmowę.
- Trudno tak na nią patrzeć.- Powiedziała w końcu już z chwilą wypowiadania tych słów, że są niewłaściwe i głupie. Ale nie mogła ich cofnąć.
- Słucham?
- No na mn…Zosię.
- Ach…no tak. Zawsze była taka pełna życia. Trochę zakręcona, ale w jakiś pozytywny sposób.
- Naprawdę?
- Tak. Czasami szykując się do pracy zapominała gdzie zostawiła szczotkę, choć i tak parę razy odłożyłem ją na właściwe miejsce tak by tego uniknęła. No i lubiła śpiewać. Zwykle gdy sprzątała albo leniuchowała w wannie.
- Serio? Nie sądziłam, że to słychać…to znaczy, tak: Zosia lubi sobie czasem pośpiewać.
- W pracy też to robi?
- Nie, stara się tego unikać. Ale za to nadrabia sobie to wystukiwaniem stopą rytmów.
- Ile dokładnie się znacie? Nigdy mi o tobie nie wspominała.
- Od pół roku. Ale naprawdę się polubiłyśmy.
- Nie wątpię. Zosię łatwo lubić.
- Tak ale czasami potrafiła być bardzo naiwna: zupełnie nie potrafiła odróżnić kiedy jest wykorzystywana a kiedy nie.
- Co masz na myśli?
- Aaa…nic takiego.
- Weronika, wiesz coś czego ja nie wiem?
- Raczej nie wiem czego ty nie wiesz.- Roześmiała się sztucznie Zosia. Co prawda wiedziała, że taka gra słowna to głupota, ale mimo wszystko czuła że się zagalopowała. Zwłaszcza, że Ksawery odpowiedział:
- Czy to ma związek z Arkiem? Wiesz dokładnie co się między nimi wydarzyło?
- Wiem tylko tyle, że w końcu zrozumiała jak ten pajac ją oszukuje. Nie znam szczegółów.- Skłamała.
- Szkoda tylko, że nie zdążyła mu tego powiedzieć. Oszczędziłby sobie  tych godnych ubolewania występów.
- Masz na myśli jego wizyty tutaj?
- Tak. Udaje wielkiego zakochanego, ale ja nie mogę pozbyć się uczucia, że robi to z poczucia winy. Nie wiem o co się pokłócili przed wypadkiem: Zosia nie chciała mi tego zdradzić, ale wiem że była na niego bardzo zła. Ale jeśli w jakiś sposób ją skrzywdził to przysięgam, że mnie popamięta…
Zosia słysząc to poczuła wewnątrz siebie dziwną tkliwość. Ksawery naprawdę był jej przyjacielem. A ona zamierzała sprawić by znów się nim stał.

***
Drugi dzień w pracy był dla Zosi jeszcze gorszy niż pierwszy. Wtedy większość chyba nie wiedziała jeszcze, że  na dobre wróciła do Krezus Banku, dlatego nie zalewali ją milionem spraw poczynając od życzeń powrotu do zdrowia a kończąc na ważnych biznesowych sprawach. Jowita wciąż powtarzała jej przed każdym spotkaniem kto jest kim, ale to i tak nie wystarczało by czuła się pewnie. Nie dość, że denerwowała ją cała ta sytuacja w której się znalazła, to jeszcze coraz częściej miała ochotę na papierosa. By choć trochę się jej pozbyć, zrekompensowała to sobie kalorycznym lunchem, który niestety skończył się dla niej tragicznie.
- Do cholery, przecież miałaś zamówiony specjalny catering z pobliskiej restauracji.- Krzyczała do niej w szpitalu Jowita.- Po cholerę zamawiałaś jakieś fast foodowe żarcie?
- Bo miałam piekielną ochotę. I nie miałam pojęcia, że „jestem” uczulona na orzeszki.
- Gdybyś mnie zapytała to byś wiedziała.
- Okej, rozumiem. Ale nie strofuj mnie i tak. I tak czuję się już wystarczająco podle. Widziałaś moją twarz?- Zosia wymownie wskazała na opuchnięte policzki i oczy.- Ledwie cię widzę.
- Przejdzie ci za kilka godzin.
- Wielkie dzięki za twoje współczucie.
- A co mam powiedzieć?
- Nie wiem. Może powiesz mi na co jeszcze Cruella jest uczulona?
- Już na nic. Dlatego bez obaw możesz jeść wszystko inne oprócz orzeszków.
- Piękne dzięki: przynajmniej teraz zmniejszy się możliwość zabicia mnie przeze mnie samą.
- Hej, naprawdę wyleciało mi to z głowy. Miałam ci masę spraw i rzeczy do przekazania i naprawdę zapomniałam, że...
-...w porządku, nie jestem na ciebie zła. I w sumie pewnie bym nie umarła od kilku orzeszków prawda? A tak przynajmniej mam odrobinę satysfakcji widząc twarz tej krowy w takim stanie. Szkoda tylko, że na mnie samej, ale zawsze.
- Wariatka.
- Taka prawda: przyznaj że tobie patrzenie na mnie w tym stanie też sprawia radość. Czekaj: myślisz że mogłabym zrobić sobie zdjęcie? I potem szantażować nim Wiktorię...- Jeśli wrócę z powrotem do swojego ciała, dodała w myślach, ale zaraz zganiła się za pesymizm. Jakby wytrząsając bolesną myśl, mocno potrząsnęła głową a potem zmieniając temat spytała:- Myślisz, że dzięki temu jutro nie będę musiała iść do pracy?
- Nie sądzę. Pojutrze masz spotkanie z Gutenbargiem i musisz się do niego solidnie przygotować.
- A kto to?
- Inwestor, który zamierza wybudować w Polsce jeden ze swoich oddział.
- Opowiadałaś mi też o stu innych osobach.- Wtrąciła Zosia z lekkim sarkazmem.
- Jeśli chcesz udawać Wiki, to szybko musisz się wszystkiego nauczyć. Ale to teraz nieważne. Mów o co chodziło z Ksawerym? Po co podawałaś się za jakąś Weronikę?
- Bo chciałam spytać go o swoje mieszkanie. No i o Arka. I w ogóle z nim porozmawiać.
- A propos: kiedy chcesz mu wyznać prawdę?
- Mówisz o Arku? Nigdy.
- Czemu tak mówisz?
- Bo to co on twierdzi to nieprawda. I nawet nie próbuj niczego mu sugerować, okej?-Zakończyła groźnie. Paradoksalnie wiedziała, że przez wypadek i tą całą zamianę nie ma czasu nawet myśleć o swoim bólu i zawodzie miłosnym, ale to nie znaczyło, że on nie istniał. W dodatku w komputerze Wiktorii znalazła plik z luźnymi notatkami. Jedna z nich zawierała sugestię by to Żyliński awansował, co jeszcze bardziej ją, Zosię rozsierdziło. Bo będąc Szymborską poznała dokładny zakres swoich obowiązków jakie powinna wykonywać w teorii. No właśnie w teorii: bo w praktyce Arek zrzucił na nią o wiele więcej nawet jej tego nie mówiąc. Tak więc lwia część jego pracy spadała przecież na nią. I to on miałby zbierać laury? Jeszcze czego. Przynajmniej taki pozytyw tego całego gówna, pomyślała ironicznie.
- Żartujesz? Przecież ten facet się przez ciebie wykończy.
- Widzę, że ciebie też poczęstował tą historyjką o swojej miłości do mnie?- Młoda kobieta z trudem panowała nad gniewem.
- Zosia, on naprawdę nie wygląda na to by udawał.
- Błagam, nie zaczynaj znowu.
- Jasne, skoro tego chcesz. Ale dla mnie to jakieś nieporozumienie.
- Teraz nie chcę mi się o tym gadać, ale za jakiś czas i to wyjaśnię.  Poza tym wracając do tematu Ksawerego…umówiłam się z nim pojutrze.
- Co?
- To znaczy w szpitalu, przy moim ciele.  No nie patrz tak na mnie.
- Nie rozumiem co ty kombinujesz.
- Po prostu chcę mieć przy sobie przyjaciela; jak najwięcej przyjaciół.
- I nic więcej?
- Nie.
- Na pewno?
- Tak na pewno. Ksawery jest dla mnie jak brat. Poza tym dzięki temu zabiegowi może uda mi się zobaczyć swoje stare mieszkanie.
- Przecież Marysia może przynieść ci twoje drobiazgi jeśli chcesz.
- Już to zrobiła, dwa razy, więc i tak wygląda to dziwnie. Ale nawet jeśliby mogła chcę po prostu zobaczyć swój pokój. Wiem, że to głupie ale muszę zobaczyć coś znajomego.
- To nie jest głupie, Zosiu. Tylko bądź ostrożna. Nie zdradzaj nikomu więcej niż to konieczne, ok?
- Przecież nie jestem głupia, ani ty ani Marysia nie musicie mi tego cały czas powtarzać.

***
Zosia wiedziała, że będzie ciężko; w końcu nie miała pojęcia kim jest ten cały Gutenbargiem i jakie konkretnie interesy robiła z nim Wiktoria. Była specjalistką od statystyki i modelowania; raczej nie miała pojęcia o samej istocie inwestowania albo dywersyfikacji portfela od strony praktycznej. Dlatego uważnie słuchała Jowity oraz czytała przesłane przez nią notatki. W pewnym momencie jednak, gdy nie potrafiła zrozumieć tłumaczonej wielokrotnie kwestii ze złością wstała z krzesełka.
- Nie, już dość. Nie dam rady. Niech Adamczyk zajmie się tym facetem, ja wymiękam. Przecież nic się nie stanie jak ktoś mnie zastąpi, prawda?
- Daj spokój, nieźle nam idzie.- Zastopowała ją przyjaciółka. Poza tym raczej nie powinny robić z siebie widoku w bufecie, nawet jeśli o tej porze, czyli przed lunchem było tu zaledwie kilka osób.
- Jowita, zawalę to. I to będzie moja wina: Zosi Niemcewicz a nie Wiktorii Szymborskiej. W dodatku jak to będzie wyglądać jeśli nagle Cruella będzie chciała rozmawiać po angielsku?
- Zwalimy winę na wypadek.
- To nie jest zabawne.
- I wcale tego nie sugeruję. Ale musisz zrozumieć jedno: ludzie widzą to, co chcą widzieć.
-To znaczy?
- To znaczy, że tylko ty, ja i Marysia wiemy jaka jest prawda. Nikt inny nie wie, że nie jesteś Wiktorią. Dlatego dla nich wszystko jest w porządku, a jeśli nawet zachowujesz się trochę inaczej niż ona to nawet nie zwracają na to uwagi.
- Ale czasami tak nie mogę. Bo czuję się tak…tak jakbym to zaakceptowała. Mieszkam w jej mieszkaniu, pracuję na stanowisku dyrektora tak jak ona, opiekuję się jej cholernym kotem…ale to wciąż nie jestem ja. Wciąż na swoje odbicie w lustrze reaguję paniką, a ten cholerny piskliwy głosik Cruelli doprowadza mnie do szału. Chociaż jedyny plus jest taki, że w końcu przestałam się go bać…
- Hej, spójrz na mnie kochana. Ja wiem kim jesteś. I przede wszystkim ty to wiesz. To, że musisz udawać Wiktorię świadczy o twoje dobroci, bo nie chcesz rozpieprzać jej życia.
- Tylko swoje.- Wtrąciła, ale Jowita ją zignorowała.
- Mogłaś wyjechać na koniec świata mając gdzieś karierę Cruelli, jej życie czy zobowiązania. Chociaż Bóg nam świadkiem, że w stu procentach by sobie na to zasłużyła. Ale tego nie zrobiłaś.
- I coraz bardziej tego żałuję.
- Kochana, naprawdę…- Jowita właśnie nachylała się przez szerokość stolika nad Zosią trzymając ją za ręce w geście otuchy, ale zamarła gdy do bufetu weszły Ewa i Emilka.
- Co się stało? To…Arek?- Spytała niepewnie Zosia, bo siedziała tyłem do kierunku drzwi. I choć było to absurdalne, bo już od trzech dni wróciła do pracy, to wciąż udawało jej się go unikać.
- Nie, nasze przyjaciółki.- Jowita skinęła im na przywitanie głową, ale tylko Emilia na nie odpowiedziała. Ewa udała, że tego nie zauważa. Sprawiło jej to przykrość, ale prawdę mówiąc się tego spodziewała. Wczoraj po pracy ostro się pokłóciły; Ewa zarzucała jej m.in. konformizm mówiąc, że przeszła na stronę Cruelli i teraz gruchają sobie jak najlepsze przyjaciółeczki. No i że przestała odwiedzać Zosię w  szpitalu podkreślając, że to właśnie Szymborska jest winna jest stanowi. Ale nie chciała tym dołować Zosi. W końcu gdyby to Cruella odpowiadała za jej wypadek to ona pierwsza by ją obwiniała, prawda? A Zośka jasno stwierdziła, że po prostu straciła równowagę.
- Nie powinnyśmy jadać razem.- Usłyszała teraz z jej ust.
- Hm?
- Przecież widzę jak one na ciebie patrzą. Jak na zdrajczynię. Uważają, że sprzysięgłaś się z wrogiem. Czyli ze mną.
- Po prostu zazdroszczą mi powrotu do pracy z wyższą pensją.
- Jowita…przestań udawać. A ja choć bardzo bym chciała nie mogę im powiedzieć: obiecałam to Marysi, chociaż coraz częściej zastanawiam się po co. Bo czuję się bardzo samotna. Dlatego może Emilia…
- Nie, ona od razu wygada Ewie, z naszej czwórki to one są ze sobą najbliżej. A choć to dobra dziewczyna to niestety jest straszną paplą. Nie możesz ryzykować tego, że coś się w waszych stosunkach zmieni. Naszą bliskość tłumaczy praca. Co by się stało gdyby nagle Ewa zaczęła rozmawiać z Cruellą? A tym bardziej Emilia? A kilka dni później odzyskałabyś swoje ciało? Nie możesz do tego dopuścić.
- Okej, wiem. Tak tylko powiedziałam.
- Słuchaj, gdy się obudzisz, będziesz się z tego śmiała. To będzie twoja przygoda życia.
- Jeśli się obudzę.
- Gdy się obudzisz.- Powtórzyła stanowczo Jowita. Zosia zbyła to machnięciem ręki.
- Niech ci będzie: gdy się obudzę.- Mrugnęła cicho, ale bez przekonania.
- No, a teraz skoro już się najadłaś to możemy wracać na górę do pracy.
- Nie najadłam się. Ale po każdym fast foodzie albo chipsach po prostu wywracają mi się wnętrzności. Cruella chyba żarła do tej pory same liście sałaty, bo gdy tylko zjadam coś co ma tłuszcz od razu mi niedobrze. Chociaż to niewątpliwie poprawia mi nastrój.
- A więc korzystaj: szybko przyzwyczaj do tego jej ciało. Będzie fajnie, gdy Wiktoria wracając do swojego naturalnego ciała będzie ciężka o pięć kilo nie?
- Ha, jakie pięć? Specjalnie dla niej przytyję przynajmniej dychę.

***
Spotkanie z Gutenbargiem przebiegało dość dobrze, tak dobrze że Zosia nie mogła wyjść nad sobą z podziwu. W zasadzie dość dobrze znała angielski, na czwartym roku była nawet na wymianie studenckiej, ale to nie to samo co rozmowa biznesowa ze specjalnym bankowym bełkotem. Całe szczęście, że mimo wszystko wszelkie szczegóły kredytu i zabezpieczenia były załatwione, więc Jowita straszyła ją niepotrzebnie. Tylko na sam koniec wpadła w lekką panikę: gdy Gutenbarg chciał sfinalizować umowę w języku…niemieckim.
- Tu są nasze wcześniejsze ustalenia, a ponieważ nie zaakceptowaliśmy dziś żadnych nowych zmian nie trzeba jej poprawiać.- Powiedział po angielsku.
- Oczywiście.- Mrugnęła biorąc do ręki coś, co było pokryte dla niej niezrozumiałymi znakami.- W takim razie po przeczytaniu umowy jak najszybciej podejmę decyzję o wypłacie środków…
- Pani Wiktorio, obawiam się  że się nie zrozumieliśmy. Byłem przekonany, że dziś uda nam się wszystko załatwić, między innymi dlatego zgodziłem się na wyższą prowizję, choć przyzna pani że z moją historią kredytową mogłem liczyć na mniejszy procent.
- Tak, rzeczywiście.- Zaczęła, choć prawdę mówiąc nie miała o tym zielonego pojęcia.- Ale mimo wszystko muszę przeczytać umowę jeszcze raz, z pewnością pan to doskonale rozumie. W mojej branży jest to bardzo istotne.
- Sugeruje pani, że wprowadziłem do umowy drobne niekorzystne dla banku zmiany?- Spytał lodowatym tonem przewiercając ją nieprzyjaznym spojrzeniem tak, że mimowolnie zadrżała zastanawiając się gdzie się podział ten sympatyczny czterdziestolatek, który jeszcze kilka minut temu z nią żartował.
- Skądże. Ja tylko…
- W porządku, chyba niepotrzebnie się uniosłem.- Przerwał jej niegrzecznie jak się okazało tylko po to by przeprosić. Dlatego się rozluźniła.- Ale prawdę mówiąc jestem trochę zdenerwowany. Liczyłem, że sprawę kredytu inwestycyjnego uda mi się załatwić tuż po Nowym Roku, a z powodu pani nieobecności…oczywiście rozumiem że wypadek nie był pani winą i biorąc pod uwagę jego skalę dość szybko wróciła pani do pracy…ale mimo to musi pani przyznać, że nie było to profesjonalne ze strony banku zostawiać mnie z niczym. Z powodu opóźnień utraciłem lukratywną możliwość zarobku, bo nie będąc pewnym swojego kapitału, nie mogłem być dopuszczony do przetargu. Poza tym do tej pory przypochlebiałem sobie myśląc, że jestem dla Krezus Banku pożądanym klientem, ale teraz chyba muszę zmienić zdanie.
Nie wiedziała co ma na to odpowiedzieć. Naturalnie zaczęła podkreślać, że tak, owszem, jest dla nich bardzo ważnym klientem, i że ona postara się to jak najszybciej załatwić…ale prawdę mówiąc nie miała pojęcia jak. No bo niby jak ma to zrobić skoro nie znała niemieckiego? Ale przecież jest jeszcze Jowita, ona na pewno go zna. No jasne, czemu nie wpadła na to wcześniej? Tak więc ułagodziła Gutanbarga mówiąc, że jeszcze dziś przeczyta umowę i ją zatwierdzi wysyłając pieniądze na jego konto.
- Bardzo dziękuję. Robić z panią interesy to czysta przyjemność.- Prawie parsknęła śmiechem słysząc to. I pomyśleć, że tak teatralny zwrot jest wciąż używany w praktyce…
Gdy gość wyszedł z banku, zadowolona z siebie zaczęła zdawać relację Jowicie. Ku jej zaskoczeniu ta odparowała:
- Zwariowałaś? Przecież ja nie znam niemieckiego.
- Jak to? Przecież nawet na balu witałaś niemieckich gości.
- Tak, bo to wystarczyło. Mam jakieś podstawy, to wszystko. Nie podejmę się przetłumaczenia tego. Do cholery czemu nie żądałaś duplikatu po angielsku?
- Nie wiedziałam, że powinnam.- Widząc, że Jowita ciężko wzdycha zaatakowała ją:- A skąd do diabła miałam to wiedzieć? Nie jestem Cruellą. Jestem analitykiem finansowym badającym ryzyko kredytowe i oceniającym wiarygodność danego klienta banku, a nie dyrektorem który zajmuje się administracyjnymi sprawami i kontaktami z klientem.
- Okej, spokojnie.
- I kto to mówi? Robisz z tego taki problem podczas gdy wystarczy nam jakiś tłumacz.
- A więc powodzenia w szukaniu takiego w dwie godziny.
- No dobra, a więc tłumacz odpada. Ale z pewnością w oddziale niemieckiego banku jest ktoś kto zna ten język, prawda?
- Jasne.- Jowita posłała jej wymowny uśmieszek.- Tylko czy chcesz by po banku rozeszło się, że nie znasz niemieckiego?
- Więc co mam zrobić?
- Daj mi pomyśleć.- Mrugnęła Jowita. W końcu po kilkunastu sekundach odparła.- Arek. On chyba świetnie zna niemiecki, prawda? I w dodatku nie zdziwi go fakt, że mogłabyś zlecić mu coś takiego: w końcu bezpośrednio ci podlega i zdaje raporty.- Zosia przygryzła dolną wargę.
- Okej, a więc zanieś mu umowę.
- Ja?
- A kto jest moją sekretarką?
- Uważaj, bo niedługo nie tylko wygląd zamieni ci się w Szymborską ale i piekielny charakterek.
- Przepraszam, ale wiesz jak bardzo nie chcę go widzieć.
- Tak. Ale wiesz, że długo nie będziesz mogła go unikać, prawda?- Nie odpowiedziała, bo nie miało to żadnego sensu. Poza tym Jowita słusznie podsunęła jej ciekawy pomysł załatwienia tej sytuacji. Musiała tylko pogadać z kim trzeba w kadrach i po prostu zwolnić Żylińskiego. Jakaś jej część wiedziała, że to bardzo małostkowa zemsta; z kolei druga mówiła, iż to i tak niewielka kara za to co jej zrobił. W końcu dostanie niezłą odprawę. A ona w końcu nie będzie musiała go widzieć. Nawet gdy znów wróci do swojej własnej postaci. W przypływie wisielczego humoru pomyślała, że to jedna z kolejnych zalet stania się Wiktorią Szymborską.

***
- Ja pierdzielę wiesz, że robiąc pranie trzeba dokładnie zamknąć drzwiczki? To chyba nie jest zbyt skomplikowane co?- Zirytowany Ksawery ostatkiem woli powstrzymywał się przed dosadniejszym wyrażeniem swoich myśli. Ale nie dość, że ubrania nie były wyprane, bo wszystko wysypało się na zewnątrz, to jeszcze łazienka była cała mokra.
- Po prostu zapomniałem, okej? I nie musisz traktować mnie z tego powodu jak imbecyla. Spieszyłem się do szpitala i po prostu tego nie sprawdziłem, zejdź ze mnie.
- Więc teraz bądź tak miły i to sprzątnij.
- Nie mogę, spieszę się do Zosi. Zrobię to rano.
- Więc ta woda ma stać tu całą noc?
- Jak ci to tak przeszkadza, to sam to zetrzyj.
- Okej, kolego, dość tego. Może Zosia znosiła twoje lenistwo, ale ja nie zamierzam.
- Coś ty powiedział?
- To co słyszałeś.- Odparł mu Ksawery nie zważając na zaczepność pytania współlokatora. Ale miarka się przebrała. To było do cholery też jego mieszkanie i musiał choć trochę o nie dbać. Dlatego teraz praktycznie rzucił w niego szczotką od mopa.- Bierz się lepiej do roboty.
- Bujaj się.
- Tak? W takim razie zadzwonię do właściciela mieszkania, ciekawe co on na to.
- Proszę bardzo skarżypyto.
- Wiesz co? Mam dość. Znosiłem to wszystko, bo póki była z nami Zosia nie wydawałeś się być aż taki zaczepny i beznadziejny. Ale teraz gdy jej nie ma…
- Nie mów tak jakby miała się nie obudzić!
- Wcale tak nie mówię ani tym bardziej sugeruję, wręcz przeciwnie. Bo jestem pewny, że jak tylko się obudzi to wyprowadzi się stąd tak jak i ja.
- Gówno wiesz. Ona mnie kocha. I jeśli ktoś się tu wyprowadzi to tylko ty sam.
- Wiedziałem, że coś z tobą jest nie tak. Praktyczne od samego początku. Niby strugałeś wielkiego przyjaciela, ale tak naprawdę to zawsze miałeś ją głęboko gdzieś.
- Więc cię zaskoczę, bo bardzo ją kochałem i kocham. A ona doskonale o tym wie.  I gdy tylko się obudzi to…
- …to uświadomię jej jak bardzo się myli. Bo zasługuje na kogoś dużo lepszego niż ty.
- Pewnie na ciebie co?- Zakpił Żyliński.
- Chociażby.- Odparł nierażony Ksawery. – Bo na mnie przynajmniej może liczyć, może wyżalić się gdy ma problem czy gorszy dzień, bo nie obarczam jej tylko swoimi sprawami jak ty: egoista skoncentrowany tylko na sobie i swoich pragnieniach, nigdy na problemach Zosi. Nie zwalam na nią wszystkich zadań domowych, nie każę po sobie prać czy sprzątać jak po małym chłopcu. W dodatku rozumiem: wiem jaka jest zabawna i bystra. Mamy podobne zainteresowania, świetnie czujemy się w swoim towarzystwie. Nie traktuję jej jakby jej obecność w moim życiu była naturalna, bo nie jest. I umiem ją docenić. A gdy mam zły humor to po prostu nie wyżywam się na niej, bo jest pod ręką.
- Nigdy tego nie robiłem.
- Nie? A wtedy gdy przyszła twoja matka? Myślisz, że nie słyszałem tych wrzasków ze swojego pokoju?
- Nie masz pojęcia o co chodziło.
- Może. Ale pamiętam jak wtedy smutne miała oczy. A ty zraniłeś ją nawet nie mając o niczym pojęcia.
- Nawet jeśli tak było to bardzo mi z tego powodu przykro. Poza tym to się już nigdy więcej nie powtórzy.
- Dobre sobie: jak ma się nie powtórzyć skoro nawet nie wiesz jak ją ranisz?
- A ty niby tak dobrze to wiesz, tak?
- Wyobraź sobie, że tak. Bo teraz gdy znam całą prawdę i wiem jak paskudnie się z nią obszedłeś umiem poskładać wszystkie fakty do kupy.
- Gówno wiesz.
- Już to mówiłeś, ale powtarzając i milion razy  i tak wiem swoje. Poza tym daruj to sobie, dobra?
- Niby co?
- Tą całą postawę zbolałego chłopaka: te codzienne wizyty przy jej łóżku podyktowana więcej przez wyrzuty sumienia niż prawdziwe uczucie podczas gdy tak naprawdę to nawet nie byłeś w stanie się do niej przyznać.
- Przestań wygadywać te głupoty, bo w końcu się doigrasz i dostaniesz w mordę.
- Ależ bardzo proszę: spróbuj szczęścia. Tylko wcześniej radzę ci się zastanowić dlaczego moje słowa aż tak bardzo cię rozgniewały.- Nie mówiąc nic więcej Ksawery wyminął Arka wracając do swojego pokoju. Miał dużo pracy, ale liczył że uda mu się skończyć tą aplikację jeszcze dzisiaj.
Arek tymczasem wziął do ręki mopa, choć czynił to niechętnie. I jeszcze bardziej niechętnie przyznawał przed samym sobą, że może w słowach Ksawerego było ziarenko prawdy. A zabolało bardziej, bo już miesiąc temu to samo w piwnicy wykrzyczał mu Karol.
chociaż przyznam szczerze, że ty całkiem zgrabnie sobie to wymyśliłeś: Zośka jeszcze robi ci za żonkę gotując obiadki i piorąc gacie.
Ale on przecież nigdy nie patrzył na to w ten sposób: nie postrzegał drobnej przysługi którą robiła mu Zosia za przejaw wykorzystywania, ale jej troski. I nigdy w duchu nie mówił sobie: „ale z niej idiotka, że pozmywała za mnie mój kubek”. Albo: „jakby tu znów wymigać się od gotowania…no jasne, poproszę Zośkę”. A to, że jakoby nie mogła na niego liczyć? Wierutne bzdury. Gdyby tylko kiedykolwiek poprosiła go o pomoc z chęcią by jej udzielił. Tylko, że ona nigdy o nic cię nie prosiła, uświadomił mu jakiś głosik w głowie. W ciągu tych pięciu wspólnych lat nie przypominał sobie by kazała wyświadczyć sobie jakąś większą przysługę niż zrobienie zakupów. Poza jedną rzeczą: prosiła go, by się nie ukrywali. A on zwyczajnie to zignorował i udawał, że nie widzi jak to ją bolało.
Ksawery powiedział jeszcze, że był egoistą skoncentrowanym tylko na sobie i swoich pragnieniach, nigdy nie skupiał się na problemach Zosi. No cóż, rzeczywiście Zosia dość często ratowała go z różnych tarapatów: zazdrosnych byłych dziewczyn (takich jak niezrównoważona Justyna), nawału obowiązków w pracy, odwiedzin mamy trującej mu o tym że powinien się już ustatkować. A on nigdy nie dał się wyciągnąć na karaoke choć wielokrotnie go oto prosiła, bo zwyczajnie tego nie lubił (chociaż nigdy nawet tam nie był), ale poza tym to przecież wychodzili razem na piwo albo kina…tyle że było to jeszcze w czasach studenckich i najczęściej robili to wspólnie z innymi znajomymi. Ale teraz razem pracowali, przecież nikt chyba od nich nie oczekiwał że będą spędzali ze sobą 24 godziny na dobę, prawda? A zwłaszcza ona. Tyle tylko, że od jakichś pół roku nawet nie zabrał jej na głupi spacer…
Przypomniał sobie jaka była szczęśliwa tego dnia, gdy po pracy poszli do restauracji a potem spacerowali. I jaki on był szczęśliwy. A potem jak nagle to światełko w jej oczach zgasło gdy po powrocie do domu i telefonie jej mamy znów naskoczył na nią mówiąc, że chciała wydać iż to z nim się spotyka. Teraz właściwie nie miał pojęcia dlaczego wtedy to aż tak bardzo mu przeszkadzało. W końcu już wiele dni temu powiedział rodzicom, że pokochał Zosię nie jako przyjaciółkę, ale i kobietę. Wiedział też, że za nią tęskni: za jej uśmiechem, dźwiękiem głosu, burzą rudych włosów a nawet małymi piegami wokół nosa. Za tym, że gdy była radosna jej oczy błyszczały w ten cudowny sposób tak samo jak gdy patrzyła na niego. I za jej czułymi pocałunkami, za łagodnym dotykiem jej dłoni na twarzy, za tym jak po wspólnej nocy wtulała się w niego z ufnością.
Bolało go, że z każdym dniem coś albo nawet on sam uświadamiało mu, że ją zasmucał lub ranił; że nie był jej godny. Dlatego tym bardziej chciał by się obudziła by mógł ją kochać tak jak na to zasługuje, by szczerze wyznać jej miłość, którą teraz do niej czuł. Wiedział, że mu wybaczy, bo po prostu taka była. Dobra, ciepła, urocza. W przypadku Zosi Niemcewicz nie były to banalne słowa które mówisz obcej osobie nie mogąc powiedzieć o niej nic miłego. To była szczera prawda, która opisywała ją razem z setką innych zalet. Arek miał tylko nadzieję, że jego ukochana będzie jeszcze miała szansę jeszcze je wykorzystać.
Nazajutrz, wciąż pokłócony z Ksawerym, wyszedł do pracy nie odzywając się do niego ani słowem. Nie miał zamiaru go przepraszać, jeśli Iksiński właśnie na to liczył. Od miesiąca żył jakby w zawieszeniu i wszystko nagle zaczęło go irytować: wciąż dzwoniący rodzice, kumple którzy wyciągali go na piwo albo do klubu jakby nie wiedzieli że jego teraz nic nie nastraja do zabawy, a przede wszystkim leżąca w śpiączce Zosia. Poza tym nawet nie miał na to ochoty. Nawet gdy czasami coś go rozbawiło w pracy a on się roześmiał szybko czuł się winny: w końcu ona cierpiała w szpitalu. W dodatku z powodu swojej nieobecności spowodowanej urlopem miał w pracy masę roboty. Dlatego nie uśmiechało mu się, że na dwie godziny przed zamknięciem banku przyszła do niego Jowita z jakąś umową.
- Cruella chce żebyś to przeczytał i przetłumaczył.
- Co?
- No na niemiecki. Ona…ona ma teraz dużo pracy.
- A ja to nie?
- To ona jest tu szefową.
- Dobra daj to. Fiu, fiu…przecież to umowa z Gutenbargiem.
- Ciszej, bo ktoś usłyszy.
- Serio kazała mi się tym zająć? To jeden z czołowych klientów: nigdy nie pozwoliła nikomu go tykać.
- Widocznie zmieniła zdanie. Tylko zajmij się tym jak najszybciej. Albo wiesz co? Przyniosę ci poprzednią umowę i po prostu je porównasz. Tak będzie łatwiej. Inaczej ona będzie musiała jeszcze marnować czas na to by to przeczytać…- Dodała pod nosem Jowita, choć Arek to usłyszał. I nie wiedzieć czemu coś go zaniepokoiło.
- Wciąż nie rozumiem czemu daje mi do przeczytania najważniejszą umowę z klientem na dwa miliony.
- Bo znasz niemiecki.
- I?
- Po prostu to zrób, okej? Gonią nas terminy.
- Nas? A więc to prawda z tym co mówi Emilka?
- Czyli?
- Że zaprzyjaźniłaś się z Cruellą.
- Gada głupoty bo się na mnie obraziła. A teraz bierz się za to.
- A co ze statystyką i raportem który miałem wykonać za poprzedni miesiąc?
- Na razie to nie jest ważne.
- Okeeej.- Zgodził się w końcu Arek wciąż skonsternowany. Nie miał pojęcia o co chodzi nagle w tej nagłej tajemniczości Jowity i nagłym zleceniu, ale pomyślał że Cruella po wypadku jest jakaś dziwna. Przekonał się o tym gdy trzy godziny później razem z Jowitą przyszły ocenić jego pracę. Bo prawdę mówiąc wyglądało na to jakby to Jowita rządziła Szymborską a nie odwrotnie. Poza tym Wiktoria unikała jego wzroku, a gdy mając możliwość rozmowy z nią po raz pierwszy od dnia wypadku powiedział, że to dobrze iż już wyzdrowiała i wróciła do pracy po prostu, zwyczajnie go olała. A przecież do cholery do dzięki niemu mogła teraz tu obok niego stać. Nie liczył na jakieś peany dziękczynne na swoją cześć, ale do diabła przecież powinno ją było stać na choć odrobinę przyzwoitości by uścisnąć mu dłoń by podziękować. A ona zachowywała się tak jakby zrobił jej coś złego. No dobra, kiwnęła głową na przywitanie, ale wówczas nawet na niego nie spojrzała. Zresztą w ogóle nie patrzyła, przynajmniej tak mu się wydawało. Bo w pewnym momencie gdy wyjaśniał niewielkie różnice w sformułowaniach, które mogłyby potem być użyte jako możliwość niespłacenia części odsetek, zauważył że się w niego wpatrywała. Ale zaskoczyło go, że była w tym jakaś zawziętość. I w końcu zrozumiał: widocznie gniewała się na niego, że zamiast sam załatwić problem z szampanem podczas przyjęcia wolał rozmawiać ze swoją dziewczyną. Może nawet obwiniała o to, że to przez niego spadła z piwnicznych schodów? W końcu z pewnością szukała tam jego…
Dlatego gdy po następnej pół godzinie uporali się ze wszystkim zatrzymał ją.
- Wiktorio?- Zauważył jak jej ramiona się spięły, ale potem się odwróciła patrząc gdzieś ponad nim.
- Tak?
- Chciałem cię przeprosić.
- Nie rozumiem.
- Za to, że nie bezpośrednio nie naprawiłem sytuacji z szampanem podczas Nowego Roku. Zdaje mi się, że z tego powodu jesteś na mnie zła.
- Nie jestem na ciebie zła, po prostu…mam dużo pracy. Z pewnością to rozumiesz…- Nie dodała nic więcej tylko po prostu odeszła. To też było do niej niepodobne: wypowiadanie słów z wahaniem, spuszczanie wzroku. Arek stwierdził, że plotki pracowników na temat nagłej łagodności Szymborskiej mogły nie być aż tak przesadzone. Wypadek wyraźnie ją zmienił: widocznie uświadomiła sobie, że nie jest niezniszczalna i warto być trochę mniej perfidną.

Zosia natomiast odchodząc od Arka myślała  zupełnie co innego. Jezu, jak ona go nienawidziła! Jowita praktycznie zmusiła ją do spotkania z nim ciągnąc za rękę jakby była małą dziewczynką, choć przecież mogła załatwić sprawę umowy sama. A tak musiała patrzeć na tego drania i oszusta, który teraz patrzył na nią jakby była Cruellą. I widzieć jego oczy, które zawsze wydawały jej się być szczere (cóż za paradoks, bo przecież takiego kłamcy jak on świat nigdy nie widział), słyszeć głos który zwykle ją uspokajał (a teraz sprawiał, że gotowała się ze złości) czy po prostu znosić jego bliskość koło siebie (chciało jej się wymiotować przypominając sobie, że oddała się komuś takiemu). Pocieszała ją myśl, że już niedługo choć trochę za to zapłaci widząc wypowiedzenie w trybie natychmiastowym z pracy. Już ona się o to postara.

środa, 14 czerwca 2017

Nowy początek, Rozdział XIV

MIESIĄC PO WYPADKU

Miała osiem lat kiedy po raz pierwszy zmuszona była wystąpić publicznie w szkolnym przedstawieniu. Do tej pory pamiętała jak głupio się wtedy czuła. Co prawda wiele miało to wspólnego ze strojem marchewki jaki miała na sobie, ale głównie wynikało z jej nieśmiałości.
Teraz wchodząc do oddziału Krezus banku czuła się podobnie. Może nie wyglądała jak marchewka, ale w ściśle dopasowanym kostiumie i czarnym żakiecie znalezionym w szafie Szymborskiej (notabene olbrzymiej i doskonale wyposażonej), czuła się tak samo jak w przebraniu jak wtedy gdy była marchewką. Różnica polegała na tym, że z widowni nie patrzyły na nią uspokajająco twarze rodziców, ale niechętni pracownicy którzy jej nie znosili, ale starannie starali się to ukryć pod maską profesjonalizmu. A raczej Wiktorii Szymborskiej za którą uchodziła.
- Ojej, witamy serdecznie.- Już na samym początku zagruchała recepcjonistka pracująca przy obsłudze klienta. Jej szeroki uśmiech odrobinkę zbladł gdy skierowała wzrok ku jej szyi. Zosia szybko poprawiła wtedy apaszkę. Pomimo faktu, iż gardło doskwierało jej coraz mniej, blizna była bardzo widoczna.
- Dzień dobry.- Odpowiedziała, ale widząc zaskoczenie malujące się w oczach Agaty (bo tak miała na imię), zrozumiała że popełniła błąd. Cruella nigdy nie przywitałaby się z szeregowym pracownikiem inaczej niż za pomocą łaskawego skinięcia głową. Ale zaraz wykorzystała tę okazję udając, że zrobiła to tylko po to by zapytać gdzie jest Adamczyk.
- Pan prezes jest u siebie w gabinecie, przyjechał jakieś pół godziny temu.
- Dziękuję.- Mrugnęła jeszcze odchodząc. Już żałowała, że uległa ojczymowi Wiktorii. Co prawda niejako zaszantażował ją mówiąc, że skoro jest już zdrowa a nie chce chodzić do pracy, będzie musiał poszukać kogoś na jej miejsce, ale wątpiła by rzeczywiście to zrobił. No dobra, nie wątpiła i dlatego dziś po czterech tygodniach od wypadku tu była. W totalnej rozsypce psychicznej i on to chyba zauważył. Po wizycie Jarka całą środę i czwartek spędziła w łóżku bojąc się nawet wyjść ze swojej sypialni (czytaj: sypialni  Szymborskiej). Może to dlatego uznał, że to będzie dla niej dobre. Ale jak mogło być skoro zaraz czuła, że się rozpłacze? Nawet jeśli Marysia również przekonywała ją do tego by wróciła do pracy jako Cruella udając, że to będzie dobra zabawa? Taa, ona bawiła się przecież doskonale. Tak, że zaraz chyba wyskoczy z najbliższego okna…
By powstrzymać posępne myśli skierowała się prosto do biura Szymborskiej. W pewnym momencie jednak skręciła w niewłaściwą stronę odruchowo kierując się do pomieszczenia gdzie wspólnie pracowała z Arkiem i Emilką. Zatrzymała się tam na chwilę. Wiedziała, że nigdy więcej nie chce go widzieć, ale miała też świadomość iż ich spotkanie jest nieuniknione. Ale na pewno nie teraz. Nawet jeśli bardzo chciała zobaczyć Emilię. Oczywiście nie mogła jej niczego powiedzieć, ale sam jej widok podniósłby ją na duchu. Poczuła wyrzuty sumienia. Czy ona się o nią martwi? A Ewa? Albo…no właśnie, Jowita. Była jej sekretarką! To znaczy sekretarką Wiki, ale teraz to na jedno wychodzi…
Czując nagły przypływ energii prawie wbiegła do swojego biura. Ale zamiast Jowity ujrzała koło biurka obcą sobie kobietę.
- Gdzie moja sekretarka?
- Dzień dobry, pani dyrektor. Jeśli ma pani na myśli Jowitę to niestety nie pracuje tu od nowego roku. Złożyła rezygnację.
- Jak to złożyła rezygnację?
- Pewnie z powodu wypadku pani nie wiedziała…ale spokojnie, zostałam już wprowadzona w jej obowiązki. Zajmowałam się biurem w czasie pani nieobecności. Nazywam się Renata…
- A okres wypowiedzenia?
- Kończy się za dwa dni, ale pan Adamczyk zdecydował że nie musi zjawiać się dziś i jutro.
- W takim razie zadzwoń do niej i powiedz, że zmieniłam zdanie.
- Słucham?
- Każ jej przyjść dzisiaj do pracy, dobrze?
- Ale umowa uległa już rozwiązaniu. Nie mogę jej prosić by…
- Więc po prostu każ jej to zrobić!- Przerwała jej niegrzecznie Zosia. Zaraz jednak poczuła wyrzuty sumienia. A więc tak robi to Cruella, tak łatwo jest być suką krzyczącą na innych bez powodu.
- Oczywiście pani dyrektor.- Usłyszała jeszcze zanim nie trzasnęła drzwiami wchodząc do swojego gabinetu. Dopiero tam odetchnęła z ulgą, ale zaraz znów się zdenerwowała rozglądając się dookoła. Była tu tylko raz: a właściwie nie tu, ile w przedpokoju, niedaleko biurka Jowity, gdy któregoś razu poszła do niej by razem poszły na lunch. Ale z racji otwartych drzwi co nieco widziała. Teraz miała w końcu szansę zaspokoić swoją ciekawość. Szkoda tylko, że nie miała na to ochoty.
Kilka minut później odważyła się usiąść na krześle Wiktorii, chociaż czuła się jak intruz, jakby robiła coś złego. Potem okręciła się na nim kilkakrotnie zastanawiając się co u diabła ma teraz robić. Nie miała zielonego pojęcia o zakresie obowiązków Szymborskiej. Od Jowity z jej opowieści wiedziała, że głownie zajmuje się obsługą śmietanki jak nazywała najbogatszych klientów, ale poza tym niewiele miała o tym pojęcia. To dlatego jeśli jej maskarada nie miała się wydać i żeby nie zniszczyć reputacji Wiktorii jako odpowiedniej na stanowisku które zajmowała potrzebowała kogoś, kto się na tym zna. A tym kimś z pewnością była sekretarka Cruelli. Ponadto Jowita była jej przyjaciółką, co prawda teraz o tym nie wiedziała, ale dla niej Zosi liczył się fakt oglądania znajomej twarzy. Na co jej więc była nowa sekretarka skoro nie miała pojęcia co ma robić tak samo jak sama Zosia? Ślepy raczej nie umie prowadzić kulawego…
Ciężko westchnąwszy niechętnie wstała z obrotowego krzesła. Z chęcią spędziłaby w biurze bezczynnie cały dzień, ale w którymś momencie ktoś by to w końcu dostrzegł. Tylko co ją to do diaska obchodzi? To było życie Wiktorii, nie jej. Przecież w końcu odzyska swoje, obudzi się z tej śpiączki. Wtedy nawet będzie mogła śmiać się z tego, że Cruella wyleciała ze swego stołka. Dlaczego więc teraz się starała? Żeby nie oszaleć? A może podświadomie przeczuwała, że pożegnanie z ciałem Szymborskiej nie będzie takie szybkie jak sądzi?
Stawiając ostrożnie kroki, podeszła do stojących regałów by zorientować się co na nich jest. Tak jak się spodziewała były tam dane dotyczące klientów, których aktywa przekraczały 1 mln zł. Do tego kilka książek na temat bankowości, prawa podatkowego czy ekonomii. Wiele segregatorów z informacjami na temat wiarygodności klientów i ich firm a także zmian w aktywach, jakieś statystyki, dane makroekonomiczne z GUSu… Idąc dalej znalazła jakiś stos kartek, bloczków bankowych, a na ostatniej półce leżały jakieś gadżety i ulotki. Potem podeszła do biurka: tak jak się spodziewała szuflady były zamknięte, ale chyba miała do nich klucz. To znaczy znalazła jakieś w „swojej” torebce i do tej pory nie miała pojęcia do czego służą. Szkoda tylko, że nie wpadła na to by dziś zabrać je dziś do pracy. Ale jednocześnie to wcale jej nie dziwiło: już od rana miała pecha. Począwszy od tego, że rankiem nijak nie potrafiła ułożyć włosów tak jak to robiła Wiktoria (jej czarne kosmyki były krótko ostrzyżone w postrzępioną fryzurkę, którą układała za pomocą pianki, ale ona nie potrafiła uzyskać takiego samego efektu), podobnie było zresztą z makijażem. Poza tym siedząc w domu nie musiała wbijać się w obcisłe uniformy, które ciasno opinały jej sylwetkę (a raczej sylwetkę Wiktorii) ani wysokie szpilki tak charakterystyczne dla Cruelli. Zosia ze względu na wzrost nigdy nie musiała tego robić, dlatego teraz nawet wybierając czółenka na najmniejszym obcasie czuła się tak jakby chodziła na szczudłach. No i nie umiała prowadzić samochodu, musiała do pracy przyjechać autobusem (bała się, że ktoś z personelu banku to zauważy i domyśli się, że nie umie prowadzić samochodu, bo nigdy nawet nie podchodziła do egzaminu na prawo jazdy jako Zofia Niemcewicz), a gdy jakimś cudem dotarła do pracy nie wiedziała co ma właściwie robić. Może to nie były wielkie katastrofy, ale ona wiedząc że wszystkich oszukuje bała się, że nawet jej najmniejsza pomyłka sprawi, że oni domyślą się iż nie jest Wiktorią. Co było przecież absurdalne skoro gdy powtarzała to samo w szpitalu znalazła się na oddziale psychiatrycznym. No i biorąc pod uwagę fakt, iż to co się jej przydarzyło było po prostu niemożliwe. Ale nie mogła ryzykować, nie chciała znów się tam znaleźć…
W końcu  zdecydowała się otworzyć laptopa Wiktorii. Prawie podskoczyła na krześle, gdy na czarnym jeszcze wygaszonym ekranie ujrzała swoje odbicie. Pomyślałby ktoś, że przez ponad cztery tygodnie zdoła się do tego przyzwyczaić, ale tak nie było. To co odbijało się w lustrze było dla niej tak samo obce jak za każdy razem. I tak samo ją przerażało.
Wciskając przycisk start, tak jak się spodziewała dostęp do niego blokowało hasło. Zastanawiała się co powinna zrobić. Powiadomić o tym Adamczyka? Tak byłoby najprościej, ale przecież jako Wiktoria nie mogła zrobić z siebie takiej ofermy. Nie znała też bezpośredniego numeru głównego informatyka banku. Pozostawało jej tylko liczyć na swoją nową sekretarkę, której nawet nie pozwoliła się przedstawić.  Dlatego teraz zmuszając się do wyjścia powiadomiła ją o swoim zamiarze. Starała się w miarę możliwości zachowywać się sympatycznie, ale było to trudne, bo nawet przez sekundę nie mogła się odprężyć. Co jakiś czas pytała się w duchu: co ja tu właściwie robię. Po co to ciągnę?
Renata chyba puściła ich poprzednie spotkanie w niepamięć, bo teraz z uśmiechem na ustach pytała czy ma znów wznowić catering który zazwyczaj zamawiała na lunch. Albo dostarczyć zapas mineralnej wody. Zdała jej również raporty z ostatniego miesiąca, które pewnie sporządziła Jowita. 
Młody chłopak, informatyk, zjawił się już po kwadransie. Zosia nie wiedząc co powinna zrobić pozostała w swoim gabinecie tępo wpatrując się w okno.
- Długo to panu zajmie?- Spytała po jakichś dziesięciu minutach.
- Muszę złamać zabezpieczenia.- Wyjaśnił.- A dobrze się pani przed tym obroniła.
Znów milczeli, co bardzo ją krępowało. Nie miała pojęcia dlaczego aż tak bardzo jest rozdrażniona, zupełnie jakby czegoś jej brakowało. Tak było od czasu wypadku, ale w ostatnich dniach gdy bezczynnie siedziała w mieszkaniu jakby się nasiliło. W końcu nie mogąc się powstrzymać zaczęła chodzić w tą i z powrotem, a gdy w pewnym momencie wychwyciła spojrzenie informatyka (który zaraz spuścił wzrok) po prostu wyszła z biura. Ryzykowała, że robiąc to napotka kolejne zagrożenia, ale w tej chwili całkowicie jej to wisiało. Chciała tylko by przyszła Jowita. Chciała mieć wokół siebie kogoś komu mogła zaufać nawet jeśli on o tym nie wiedział.
Ucieszyła się, gdy korytarz był pusty, dlatego szybko pomknęła nim do windy. Potem zjechała na najniższe piętro. W windzie spotkała parę osób, ale starała się stwarzać wrażenie nieprzystępnej, dlatego oprócz przywitania nie musiała z nikim rozmawiać. Gdy znalazła się na ulicy uścisk w piersi odrobinę zmalał.
- O dzień dobry.- Męski głos dochodzący z prawej strony mury sprawił, że z zaskoczenia cicho jęknęła. Spojrzała w stronę jego właściciela czując uścisk w brzuchu. Po raz ostatni słyszała jego głos w tamtej piwnicy, a teraz stał obok niej uśmiechnięty, trzymając w dłoni nadpalony papieros. I wtedy Zosia w końcu zrozumiała czego jej brakowało, gdy po raz pierwszy od wielu dni poczuła zapach dymu tytoniowego. No tak, Cruella paliła. To logiczne, że jej ciało wciąż domagało się nikotyny. Ale z tego wszystkiego przeoczyła ten fakt kładąc swoje rozdrażnienie na jeszcze jeden objaw swojego stanu.- Nie wiedziałem że dziś wróciłaś do pracy.
O Boże tak bardzo chciała go uderzyć. Nie mogła zapomnieć jakie miał o niej zdanie, jak gratulował Arkowi, jak nazwał ją brzydulą…Najchętniej poszłaby dalej zupełnie go ignorując, ale nie mogła. Bo była Wiktorią, a nie zakompleksioną Zosią, którą tak podle obgadywał.
- Dzień dobry panie Rogalski. Nie powinien być pan w pracy?- Nie mogła darować sobie tej małej złośliwości. Na dodatek papieros w jego dłoni kusił ją i przyciągał jak magnes. A przecież ona nigdy nawet nie zaciągnęła się papierosem! Nie umiała palić.
- No cóż, zrobiłem sobie malutką przerwę na papierosa. Poczęstować cię…to znaczy panią?- Potrząsnęła głową uświadamiając sobie, że właśnie popełniła gafę. Karol na początku zwrócił się do niej „na ty” a ona nazwała go „panem”. Dlatego teraz się zreflektował. Pozostało jej tylko mieć nadzieję, że uzna to za wyraz niezadowolenia z jego przerwy w czasie pracy, a nie nabierze jakichś podejrzeń. W końcu nie mogła wykluczać, że Szymborska z nim nie spała.
- Muszę już iść. Niech pan…to znaczy wracaj niedługo do pracy, Karol.
- Jasne.- Uśmiechnął się szeroko z widoczną ulgą.- Aha, i miło cię w końcu widzieć. Świetnie ci w tej nowej fryzurze.- Nowej fryzurze? Miała ochotę parsknąć śmiechem. 


***

Jowita była wściekła. Właśnie dziś miała rozmowę o pracę z konkurencyjnym bankiem i nie mogła się na nie zjawić, bo zadzwoniła nowa sekretarka Cruelli każąc jej jednak przyjść dziś do pracy. Okazało się bowiem, że jej cudowna szefowa doszła do siebie po wypadku i wróciła do pracy. Ale ona nie była tym ani trochę zainteresowana nawet po to by naocznie sprawdzić czy rzeczywiście ześwirowała tak jak twierdzą niektórzy.
To dlatego wchodząc do Krezus Banku na twarzy miała zaciętą minę. A gdy wpadła na jedną z koleżanek tylko się z nią przywitała ignorując oczywiste sygnały do chęci krótkiej pogawędki. Potem poszła prosto do swojego dawnego pokoiku, który znajdował się przed gabinetem Szymborskiej.
Przy swoim biurku zauważyła młodą dziewczynę, która wydawała się być czymś bardzo zaaferowana, co nie wiedzieć czemu, poprawiło jej humor. Oznaczało to, że jednak nie tak łatwo ją zastąpić jak sądziła.
 - Dzień dobry, jestem Jowita. Wiktoria kazała mi przyjść.
- Ach tak, już zawiadamiam panią dyrektor.- Dziewczyna celowo podkreśliła przedostatnie słowo. Jowita w odpowiedzi tylko prychnęła. Jeszcze tego brakowało by ta smarkula uczyła ją jak powinna zwracać się do Cruelli. I tak miała szczęście, że nie nazwała jej per suką albo zdzirą. To bardziej do niej pasowało.- Pani Wiktoria chce by pani do niej weszła.- Usłyszała po chwili głos małolaty, która wychodziła z gabinetu Szymborskiej. Jowita bez zwłoki do niego weszła.
- Witam.- Przywitała się z lekką dozą ironii.- Mogę wiedzieć czemu kazałaś mnie tu sprowadzić?- Wiktoria nie odezwała się tylko wpatrywała w nią jakby nagle wyrosła jej trzecia głowa. Jowita poczuła się niepewnie, zwłaszcza gdy na twarzy tamtej pojawił się uśmiech.
- Witaj. Usiądziesz?
- Raczej nie mam czasu. Mogę wiedzieć o co chodzi?
- Nie chcesz herbaty? Albo kawy? Dziś jest dość zimno i…
- Nie, dziękuję. Mam mało czasu. – Przerwała bezceremonialnie swojej szefowej. Tylko odkąd ona była taka niby miła? Proponuje jej kawkę? Ha, dobre sobie. Ostatnio nazwała ją idiotką a teraz zachowuje się jak gdyby nigdy nic? Chyba rzeczywiście tamte schody musiały trochę obić jej mózg.- Dlatego jeśli mogłabyś przejść do rzeczy, byłabym wdzięczna.- Jowita nigdy nie mówiła z taką bezczelnością, ale teraz, gdy nie była uzależniona od Wiktorii, mogła sobie na to pozwolić.
- Jak chcesz. A więc chciałabym żebyś znów była moją sekretarką.
- Słucham?- Szok, niedowierzanie i zdziwienie pojawiło się na twarzy Jowity. Ale zaraz zostały wyparte przez zrozumienie. A więc stąd ta kawka i udawanie miłej.
- Chcę byś znów była moją sekretarką.
- Niestety, nie skorzystam.
- Zapłacę ci więcej.- Odważyła się powiedzieć Zosia. W końcu decydowała o nie swoich pieniądzach.
- Nie jestem zainteresowana.
- Znalazłaś już nową pracę?
- Nie, ale teraz miało się odbyć spotkanie rekrutacyjne na które bardzo liczyłam. Ale musiałam zjawić się tutaj.
- Przykro mi, ale jak mówiłam, tutaj drzwi są przed tobą otwarte.
- Jeszcze raz, dziękuję. A teraz, skoro to wszystko to mogę już iść?
- Ale ja dam ci podwyżkę, może bardziej elastyczne godziny pracy…na pewno jakoś się dogadamy.
- Z całym szacunkiem, ale my nigdy nie mogłyśmy się dogadać…Albo wiesz co? Pieprzę ten szacunek, bo już nie muszę ślepo ci służyć i znosić twoich obelg. Dawno chciałam to powiedzieć, dlatego powiem to teraz. Jesteś podłą, złośliwą i cyniczną jędzą, która gnoi ludzi by podwyższyć swoje ego i karmi się tym, że są od niej zależni. Na dodatek spałaś z przynajmniej pięcioma facetami, którzy są pracownikami banku, a choć za każdym razem kryłam ci tyłek nigdy mi nawet nie podziękowałaś. Co więcej harowałam jak wół, ale tobie i tak zawsze było mało. Nie dość ci było że wykonywałam dla ciebie obowiązki służbowe to jeszcze czasami i osobiste: zamówienie cateringu, jedzenia dla pieprzonego kota, kontakt z trenerem personalnym…oczywiście za free. Więc teraz miałabym tu wrócić? O nie, dziękuję.
- Jowita, musisz…
- Serio? Może to do ciebie nie dociera, ale już nic nie muszę. Nawet jeśli moja pensja wzrośnie dwukrotnie.
- Z powodu wypadku…
- Daruj sobie próby wzbudzenia we mnie poczucia winy. Zwłaszcza gdy wyszłaś z niego bez szwanku podczas gdy moja przyjaciółka…- Jowita zamilkła, a w oczach Zosi pojawiły się łzy gdy pomyślała o rodzicach i przyjaciołach, którzy wciąż myśleli że ona jest w śpiączce podczas gdy tak naprawdę spało tylko jej ciało. Poza tym choć Jowita kierowała swoje ostre słowa do Wiktorii nie wiedząc, że tak naprawdę mówi je do Zosi, to i tak sprawiały jej one przykrość. A raczej wzrok im towarzyszący: pełen pogardy. – Dlatego żegnam PANIĄ i dam dobrą radę: niech PANI traktuje tą biedną stażystkę z minimalnym chociaż szacunkiem a gwarantuję, że sprawdzi się w tym co robi. Zwłaszcza, że nie w odwecie zamiast zostawić totalny bajzel na który zasłużyłaś, uporządkowałam po sobie wszelkie dokumenty i wyjaśniłam nowej co, gdzie i jak. Dlatego teraz żegnam.- Zakończyła odwracając się od byłej szefowej plecami. I choć wewnątrz trzęsła się jak galareta to była z siebie bardzo dumna. Zwłaszcza gdy Szymborska zaczęła za nią krzyczeć:
- Jowita, nie możesz mnie zostawić. Nie odchodź. Proszę nie odchodź.- Drgnęła zatrzymując się na moment. Proszę? Czyżby się przesłyszała? Tak, musiało tak być.- Posłuchaj wiem, że jej nienawidzisz, ale ja nie mam z tym nic wspólnego.
- O czym ty mówisz?
- Ja…ty musisz zrobić to dla niej.
- Dla kogo?
- Dla Zosi.
- A co ona ma z tym wspólnego?- Nie wiedziała co ma na to odpowiedzieć. Maria kazała jej zachować tajemnicę, ale ona ufała Jowicie. Poza tym nie widziała innego sposobu by ją zatrzymać.
- Jeśli chcesz wiedzieć, to najpierw musisz obiecać, że wysłuchasz mnie do końca nie przerywając mi. I nie tutaj.
- Dlaczego?
- Bo o tym co ci teraz powiem nikt inny nie może się dowiedzieć.

***
Zosia była pozytywnie zaskoczona faktem przyjęcia przez Jowitę jej rewelacji. Bo zdradziła jej wszystko pomijając tylko to co zaszło między nią a Arkiem, ale nie miało to większego znaczenia w tej sprawie. A ona, mimo tego że na początku patrzyła na nią jak na wariatkę, wraz z upływem czasu coraz bardziej wsłuchiwała się w to co mówi. I przede wszystkim jej uwierzyła gdy nauczona doświadczeniem zaczęła wymieniać wiele faktów z życia Jowity które mogła znać tylko Zosia.
- Ale jak to się do cholery stało?- Spytała na koniec.- Boże, wciąż nie mieści mi się w głowie, że ty…co prawda zdziwiło mnie, że Cruella zachowuje się tak sympatycznie, ale nigdy bym nie pomyślała, że to nie ona. Kto jeszcze o tym wie?
- Tylko Marysia, tak jak mówiłam. To ona kazała mi utrzymać to wszystko w tajemnicy starając się żyć życiem Wiktorii. Mówi, że w każdej chwili może nastąpić zamiana.- Zosia wzruszyła ramionami jakby sama nie do końca w to wierzyła.- Dlatego kazała mi się nie trącać sama szukając przyczyny.
- Teraz już rozumiem czemu pytała mnie o ciasteczko.
- Jakie ciasteczko?
- No z sylwestrową wróżbą. To, które dałaś mi Ewie, Emilce i Ksaweremu, pamiętasz?
- Tak, ale nic mi o tym nie mówiła.
- Może nie zdążyła.- Powiedziała Jowita, ale to było dwa dni wcześniej i jakoś sama w to nie wierzyła.- Powiedz lepiej jak sobie z tym radzisz?
- A jak myślisz?- Spytała śmiejąc się trochę histerycznie.- Na początku sądziłam, że zwariowałam a potem próbowałam nieskutecznie przekonać lekarzy że jestem kimś innym. W końcu, dzięki Marysi mi się to udało. Choć to i tak cud, że udało mi się nie oszaleć.
- Tak bardzo chciałabym cię pocieszyć. Nawet nie wiesz jak się cieszę, że mimo wszystko…W końcu śpiączka trwa już tak długo.
- Czasami boję się, że to właśnie dlatego.
- Co masz ma myśli?
- Boję się, że mój mózg nie może sprawić że moje prawdziwe ciało się obudzi, bo jest tutaj.- Wskazała na swoją głowę.- W ciele Wiktorii.
- Nawet jeśli tak jest, to nic nie możesz z tym zrobić. Pozwól po prostu działać siostrze.
- Robię to, ale bezczynność jest dla mnie jeszcze gorsza. W dodatku ostatnio niewiele mi mówi.
- Powiedz, mieszkasz w jej domu? To znaczy Wiktorii?
- Tak, chociaż to mieszkanie. Ale bardzo nowocześnie umeblowane. Wiedziałaś, że Cruella ma kota?
- Czasami kazała mi zamówić jakieś kocie smakołyki.
- Szkoda, że nigdy mi o nim nie wspomniałaś, bo teraz byłabym przynajmniej przygotowana.
- Czemu aż tak źle?
- Gorzej. Ulubieniec ma na imię Aleksander i wprost mnie nie znosi…
Przez kilkanaście następnych minut rozmawiały o wielu nagromadzonych sprawach: począwszy od zwykłych plotek skończywszy na poważnych zagadnieniach. W końcu Zosia zorientowała się, że minęły dwie godziny i powinny już wracać. Za godzinę i tak będzie pora lunchu.
Gdy z restauracji wróciły do gabinetu Szymborskiej, nowa sekretarka z miejsca poinformowała Zosię o tym, że kilka osób chciało się z nią spotkać w tym sam prezes.
- No dobra pani dyrektor, to chyba musimy brać się do pracy.- Oznajmiła wtedy Jowita ignorując zdziwione spojrzenie Renaty.
- Chcesz powiedzieć, że mi pomożesz?- Spytała ją Zosia.
- Oczywiście. Jeśli zgodnie z obietnicą czeka mnie podwyżka.- Roześmiała się. Co prawda tylko przez chwilę, ale od momentu wypadku był to jej pierwszy przejaw radości nie podszyty goryczą.

***
- Nie wiem czy to był dobry pomysł.- Skwitowała Maria przez komórkę gdy Zosia poinformowała ją iż wyznała prawdę Jowicie.- Przecież miałaś zachować to w sekrecie.
- Tak, ale nie mogłam. Poza tym, dlaczego nie powiedziałaś mi o tym, że wypytywałaś ją o ciasteczka?
- Bo nie zdążyłam.
- Akurat.
- Okej, nie chciałam dawać ci złudnych nadziei. Po prostu badam ten trop.
- I?
- No cóż, poczytałam trochę na forum oficjalnej strony z której zamówiłam te chińskie wróżby. Okazuje się, że klienci mają o nich pozytywne zdanie. Te wróżby się sprawdzają.
 - Przestań, to przecież zwykłe ciastka.
- Też tak myślałam, ale gdy przeanalizowałam nasze wróżby to zauważyłam, że też tak było.
- To siła sugestii.
- Może, ale skoro mam szansę to sprawdzam ten trop.
- W jaki sposób?
- Chce napisać do ich producenta, bo o spotkaniu w cztery oczy nawet nie mam co marzyć.
- Gdzie kupiłaś te ciasteczka?
- Już mówiłam, że przez internet. Ale dość o tym. Powiedz lepiej co u ciebie. Jak pierwszy dzień w pracy?
- Koszmarnie. Nie znam wszystkich ludzi których powinnam, ale dzięki Jowicie nie popełniłam chyba wielu gaf. Poza tym dziś Adamczyk zwrócił mi telefon i prywatny komputer.
- I? Znalazłaś w nim coś?
- Do laptopa jeszcze nie miałam okazji zajrzeć, ale na telefonie nie ma wiele. Praktycznie same kontakty służbowe, brak zdjęć, wiele notatek dotyczących kwestii banku.
- Wiadomości?
- Catering, siłownia: nawet dziś dzwonili do mnie pytając o odnowienie karnetu, jakaś Nikola…chyba to ta sama dziewczyna która odwiedziła mnie w szpitalu.  Parę od Jarka wysłanych kilka miesięcy temu. Nie jest chyba zbyt towarzyska, raczej żyje pracą i …
- Kim jest Jarek?
- Jednym z jej kochanków, którego miałam nieszczęście poznać…
- To znaczy?
- Opowiem ci później, teraz muszę już kończyć bo ktoś puka do drzwi. Na razie.
- Do zobaczenia.
Zosia odłożyła swoją prawdziwą jak ją w myślach nazywała komórkę (czyli tą która naprawdę należała do Zofii Niemcewicz a nie Wiktorii z której nie zamierzała korzystać) podchodząc do drzwi. Nauczona doświadczeniem tym razem zajrzała w wizjer zauważając jakąś zadbaną kobietę w średnim wieku. Nie miała pojęcia kim jest, ale mimo to bez słowa otworzyła drzwi. W ostateczności znów zwali wszystko na brak pamięci.
- Witaj Wiktorio.- Odpowiedziała nieznajoma z nieśmiałym uśmiechem.- Przyszłam, bo nie odbierałaś moich telefonów i zaczęłam się bać, że znów trafiłaś do szpitala.- Rzeczywiście, Zosia miała nieodebrane połączenia, ale było ich tak wiele że nie miała pojęcia które z nich może pochodzić od stojącej obok niej brunetki.- Jak się czujesz?
- Już w porządku. Mogę wiedzieć kim jesteś? Skoro wiesz o wypadku wiesz pewnie również o moich kłopotach z pamięcią.
- Tak, Stefan mi o tym wspominał. A jeśli chodzi o to kim jestem to…to jestem twoją matką.- A więc to była znienawidzona prze Szymborską matka z którą nie utrzymywała kontaktów przez kilka ostatnich lat. A ona teraz otworzyła jej drzwi. Czy powinna ją wygonić? Skoro prawdziwa Wiktoria by tego chciała? Szkoda tylko, że nie miała jej tupetu by to zrobić. Poza tym nie mogła powstrzymać swojej ciekawości. Ona nie potrafiła wyobrazić sobie, że nie rozmawia z mamą z własnej woli. Owszem, była upierdliwa, nadopiekuńcza, czasami męcząca…ale to była jej mamusia która ją kochała. I dbała o nią. Stojąca obok niej kobieta też nie wyglądała na taką która jest pozbawiona instynktu macierzyńskiego. W jej oczach wyraźnie widziała tęsknotę gdy na nią patrzyła sądząc, że jest Wiktorią. Tak przenikliwie jakby chciała zapamiętać nawet najmniejszy rys jej twarzy.- Naprawdę mnie nie pamiętasz czy tylko udajesz?- Smutek w jej głosie chwycił Zosię za serce.
- Nie, nie udaję. Proszę wejść.- Nieznajoma uśmiechnęła się jeszcze raz, ale jak się okazało był to wyjątkowo gorzki uśmiech.
- Tak, teraz w to wierzę. Inaczej nigdy byś mnie nie wpuściła do środka, prawda?
- Przepraszam, naprawdę jest mi przykro. Mogę tylko powiedzieć, że czuję się tak jakbym widziała panią pierwszy raz w życiu. Nie wiem co nas poróżniło.
- Chyba pamiętasz historię z Damianem, prawda? Stefan mówił, że sobie przypomniałaś…
Jej, czemu to było takie trudne? Co miała właściwie odpowiedzieć? Nie wiedziała przecież o co chodzi. Ale najlepszą obroną jest atak.
- Pamiętam, ale z wiadomych powodów nie chcę o tym rozmawiać.
- Rozumiem. Czy to cię nie boli?- Gestem dłoni pokazała szyję. Zosia odruchowo dotknęła widniejącej na ciele Wiktorii bliźnie.
- Nie, już nie. Czasami, gdy podnoszę głos czuję lekki dyskomfort, ale gdy wczoraj byłam na badanach lekarskich, doktor zapewniał mnie że i to już niedługo zniknie.
- Cieszę się. Bardzo się o ciebie martwiłam gdy przeczytałam o tym w gazetach.
- Wiem, Stefan mi o tym mówił.- Przyznała. Potem, gdy zapadła cisza, nie wiedziała co jeszcze ma powiedzieć.- Może chce pani coś do picia?
- Pani?
- Przepraszam, ja…
- Rozumiem, nie szkodzi. I nie, nie chcę niczego. Nie, nie rób sobie kłopotu. Poza tym i tak wpadłam tylko na chwilę. Szczerze mówiąc to nie przypuszczałam, że mnie wpuścisz….- Była pani Adamczyk mówiła jeszcze przez kilka minut informując Zosię którą uważała za swoją córkę o Francji, gdzie spędziła ostatni rok. Potem znów starała się zadać jej kilka pytań, ale napotykając powściągliwość i mur zdecydowała się nie drążyć tematu. Zosia była jej za to wdzięczna. Ale gdy została sama zaczęła się zastanawiać czy przez miniony miesiąc nie zmieniła życia Wiktorii bardziej niż sądziła.
- No trudno.- Mrugnęła do siebie.- To nie moja wina, nikt nie pytał mnie o to czy chcę się obudzić w jej ciele. A teraz pora na odkrycie kolejnych tajemnic…
Kierując się do sypialni już nie mogła doczekać się sprawdzenia zawartości laptopa. Wiedziała, że najpewniej nie znajdzie w nim niczego ciekawego, ale z drugiej strony z pewnością musiał zawierać jakieś prywatne zdjęcia czy filmy. Pewnie do poczty czy facebooka i tak się nie dostanie- Cruella na pewno nie włączyła opcji automatycznego zapamiętywania-, ale historia przeglądarki może jej dużo powiedzieć.
Ale pomyliła się.
Cruella wyszukiwała gównie hasła związane z bankowością lub statystykami. Kilka zakładek dotyczyło amerykańskich stron bardzo znanych finansowych czasopism oraz fachowych stron branżowych. To utwierdziło Zosię w przekonaniu, że Wiktoria żyła głównie pracą.
Jakąś godzinę później zostawiła sieć i zajęła się plikami które znajdowały się w komputerze. Po kilku minutach oglądała zdjęcia ze ślubu jakiegoś mężczyzny: Wiktoria miała na komputerze kilka jego fotografii. Zosia pomyślałaby, że to jakaś jej kolejna miłostka gdyby nie nazwa jednej z nich: Kutas. To raczej nie było romantyczne określenie. Poza tym dotarła do kilku folderów ze zdjęcia z imprez czy uroczystości firmowych. Nie znalazła żadnych z dzieciństwa Szymborskiej czy czasów gdy jej matka jeszcze była żoną Adamczyka. To było niepokojące, ale jednocześnie świadczyło że całkowicie odcięła się od najbliższej rodziny i  ich życia.
Potem Zosia zaczęła otwierać poszczególne filmy, które miała Wiktoria: jakoś jej nie zdziwiło że były to krwawe horrory. Żadnego sentymentalnego melodramatu czy komedii romantycznej, ba nawet jakiejś obyczajówki. Z nudów, włączyła któryś z nich na chybił trafił. Dlatego gdy jakiś czas później zadzwoniła do niej Jowita ucieszyła się, że może to przerwać. Wiedziała po co dzwoni: jeszcze w pracy umówiły się na kolację i odwiedziny w szpitalu.
- Cześć. Kto w tej chwili u niej jest?
- Teraz nikt: wcześniej był tu Arek, ale mówił że musi coś załatwić i wyszedł. Za ile możesz tu być?
- Najwcześniej za pół godziny jeśli nie będzie korków.
- A wiec pospiesz się żebyś zdążyła przed końcem odwiedzin.
- Jasne, w tej chwili wychodzę.

- Do zobaczenia.- Nieco ożywiona naciągnęła na siebie płaszcz a potem założyła buty. Nie miała pojęcia co poczuje znów widząc obok siebie swoje ciało i twarz, ale musiała to zrobić. To było dla niej jak zmierzenie się z własnym demonem. Maria to rozumiała dlatego kategorycznie zabroniła jej tego robić, ale ona musiała. To na pewno nie będzie dla niej łatwe, ale w pewien sposób jej pomoże. W najgorszym sprawi, że oszaleje jeszcze bardziej.