Łączna liczba wyświetleń

środa, 31 maja 2017

Nowy początek, Rozdział XI

- Marysia.- Szepnęła ze łzami w oczach Zosia widząc nieśmiało wchodzącą do pokoju siostrę. Zapomniała nawet o obecności Stefana Adamczyka, który uprzednio poprosił Marię by zechciała odwiedzić jego przyszywaną córkę na jej prośbę co ta dość niechętnie właśnie czyniła.
- Dzień dobry pani.- Odparła na to Maria. Do tej chwili nie miała pojęcia co tu robi: w końcu powinna być dwa piętra wyżej z siostrą a nie jakąś obcą babą, która chce się z nią widzieć.
- Tęskniłam za tobą.- Powiedziała nieznajoma, a ona niepewna jak się zachować spojrzała na Adamczyka. Dobrze, że wcześniej wspomniał, że z psychiką jego córki jest coś nie tak, bo teraz z pewnością powiedziałaby teraz coś głupiego. Zamiast tego zrobiła to, co zazwyczaj czyniła wobec swoich niezbyt zrównoważonych emocjonalnie pacjentów. Po prostu się uśmiechnęła.
- Jak się pani czuje?
- Jaka pani? Przecież to ja, Zosia. Tylko nie wiem…nie wiem co się stało; nie wiem dlaczego mam jej twarz.
- Wiktorio, już ci mówiłem że…- Stefan Adamczyk zabrał głos, ale Zosia mu przerwała:
- Nie mów do mnie Wiktorio!- Syknęła tak głośno jak tylko pozwalało jej na to gardło.
- No tak, nigdy tego nie lubiłaś. Zawsze wolałaś jak zwracano się do ciebie Wiki.- Do diabła, dlaczego on nic nie rozumiał? Dlaczego do nich wszystkich nic nie docierało do cholery?!
- Proszę, niech pan zostawi nas same.
- Wiki…
-…proszę. Tylko pięć minut.- Ostatnie słowo prawie wycharczała tak bolało ją gardło. Ale musiała porozmawiać z siostrą. Po prostu musiała. Inaczej i ona sama niedługo zacznie wierzyć, że postradała zmysły.
- A więc dobrze.- Zgodził się w końcu mężczyzna wymieniając spojrzenia z Marią.- Pięć minut.
Gdy została sama z siostrą i spojrzała jej w oczy nie mogła wyartykułować żadnego słowa. Bardzo chciała podejść do Marysi i mocno ją przytulić, ale wiedziała, że odebrałaby to jak uścisk obcej osoby. Poczuła pod powiekami znajome szczypanie, zapowiedź płaczu.
- Przykro mi z powodu pani gardła.- Ciszę między nimi dwiema przerwała siostra Zosi.- I w ogóle z powodu tego wypadku.- Dodała jakby z wahaniem.- Wiem, że z pewnością jest pani trudno. I naprawdę chciałabym zostać dłużej, ale muszę iść do siostry. Ona nie miała tyle samo szczęścia co pani i jeszcze nie wybudziła się z wypadku.
- Agh…
- Słucham?
- Ale…to ja…jestem twoją…siostrą. To ja, Zosia. – Mówiła z przerwami bo z powodu bolącego gardła ledwo udawało jej się wyartykułować pojedyncze słowa.
- Przepraszam, chyba nie najlepiej się pani czuje, a ja muszę już iść.
- Proszę, nie odchodź. Musisz…musisz mi uwierzyć.- W desperacji zeszła z łóżka podbiegając do zbliżającej się ku drzwiom Marii. Ta spojrzała na nią z niepokojem.
- Naprawdę mi przykro, ale…
- Ja jestem Zosią, jestem twoją siostrą. Nie wiem co się stało, ale to ja. Tylko mam jej twarz. I przede wszystkim…
-…przepraszam, ja…
- Błagam cię, zostań. Pozwól mi…wyjaśnić.- Mówiła choć ból wyciskał z jej oczu łzy. A może to poczucie beznadziei? Sama już nie była pewna.
- Proszę pani, proszę zabrać rękę.
- Marysiu, porozmawiaj ze mną. Ja chcę zobaczyć mamę i tatę. Oni na pewno bardzo się o mnie martwią. Czy przez ten wypadek…mu się nie pogorszyło?
- Przykro mi, ale nie znam pani rodziców.
- Przecież to nasi rodzice!
- Powinna pani odpocząć.
- Nie traktuj mnie jak wariatki, ja nie zwariowałam!
- Więc niech mnie pani puści.
- Nie wiem co mam robić.
- Powinna pani odpoczywać.
- Nikt mi nie wierzy ty musisz.
- Ja naprawdę muszę już iść.
- Miśka, błagam: pomóż mi. Gdy się obudziłam wszyscy nazywali mnie jej imieniem i myślałam…
- Słucham?- Zaskoczona Maria spojrzała na nieznaną sobie kobietę, która zaczęła już ją odrobinę przerażać. Ale dlaczego nazwała ją jej dawnym przezwiskiem?
-…myślałam że to pomyłka…ale gdy spojrzałam w lustro…Boże, czuję się tak źle.- Tym razem nie mogła powstrzymać głośnego szlochu.- Na dodatek to co mi zrobił Arek…
- Mówi pani o Arkadiuszu Żylińskim? Co ma pani na myśli?
- On mnie oszukał, Miśka. Potraktował tak samo jak Bartek. Miałam ochotę umrzeć, tym razem naprawdę nie tak jak 9 lat temu, ale zamiast tego znalazłam się w piekle. W jej ciele i…
- O Boże…skąd ty…skąd pani to wszystko wie?
- Bo jestem Zosią, twoją siostrą. Pomóż mi, ja nie zwariowałam.
- Do widzenia.- Gdy Marii w końcu udało się delikatnie uwolnić z uścisku Zosi ta upadła na podłogę. Nie miała pojęcia jakim cudem Wiktoria odkryła te szczegóły, ale fakt iż ktokolwiek o nich wie ją przeraziła. Bo całą prawdę znała tylko ona i Zosia: Marysia była pewna, że jej siostra nie dzieliła się tymi bolesnymi wspomnieniami z nikim innym. Jakim cudem dowiedziała się więc o nich jej szefowa? Samo jej wspomnienie ją przeraziło: te szaleństwo w oczach i świszczący głos. Tym bardziej gdy wiedziała, iż szefowa nie znosiła Zosi. Tylko jakim cudem ta kobieta dostała pomieszania piątej klepki? I dlaczego uważała się za jej siostrę? Mimo, iż wmawiała sobie, że przecież nie powinna przejmować się jakimiś bzdurami wygadywanymi przez kogoś z urazem psychicznym to wewnątrz siebie czuła przeraźliwy chłód. I nie zniknął on gdy weszła do pokoju swojej wciąż pogrążonej w śpiączce siostry.
- Cześć, już wróciłaś od Szymborskiej?- Przywitał ją Arek, który wciąż każdą chwilę spędzał przy łóżku Zosi marnując chyba resztki swojego urlopu. Jako że pielęgniarka przekazała prośbę Szymborskiej kilkanaście minut temu, on również był tego świadkiem.
- Tak.
- I to z nią? Rzeczywiście ma problemy że musi badać ją psychiatra?
- Skąd to wiesz?
- Usłyszałem jak dwie pielęgniarki o tym plotkowały. Więc?
- Ona…- Maria chciała powiedzieć, że ta kobieta kompletnie ześwirowała, ale wciąż była chyba za bardzo roztrzęsiona, bo na samą myśl poczuła suchość w gardle. Zupełnie jakby coś powstrzymywało ją przed powiedzeniem tej absurdalnej prawdy, w którą wierzyła Szymborska.
- Tak?
- Chodzi o to że mówiła dziwne rzeczy.- Wyjawiła w końcu po chwili wahania.
- To znaczy?- Drążył Arek. Uważała, że jest moją siostrą, pomyślała, ale na głos odpowiedziała mimo iż z góry dobrze znała odpowiedź:
- Czy one dobrze znały się z Zosią? Przyjaźniły się?
- One? Żartujesz? Przecież twoja siostra jej nie znosiła.
- Ale mogła wiele o niej wiedzieć?
- To masz na myśli?
- Sama nie wiem.
- Czekaj, co ona ci właściwie powiedziała?
- Kilka rzeczy. Powiedziała też coś o tobie, że ją oszukałeś.
- Słucham?
- Że zrobiłeś jej coś złego.
- Boże, chyba ona nie sugerowała że to ja ją zepchnąłem z tamtych schodów?! Przecież to byłoby nawet fizycznie niemożliwe! Nie zdążyłbym wejść na górę a potem z powrotem na dół.
- Spokojnie, ona chyba bredziła. Nie jest w najlepszym stanie.
- To nie usprawiedliwia takich oskarżeń. Co jeśli to samo powie policjantom?
- Nie musiało chodzić o to. Może mówiła o czym innym.- Maria zrobiła wymowną pauzę.- Łączyło was coś wcześniej?
- O czym ty do cholery mówisz?
- Dobrze wiesz o co mi chodzi, Arek.
- Jasne, że nie. Maria, przecież ta kobieta jest tylko moją szefową.
- Powiedz mi…co właściwie zaszło tam na dole?- I choć mówił to już wiele razy to niechętnie zrobił to po raz kolejny:
- Poprosiłem Karola o to by poprosił Zosię o zejście od piwnicy byśmy mogli porozmawiać. Potem Wiktoria…
- Nie o to mi chodziło. Pytałam raczej o to dlaczego musiałeś prosić moją siostrę o rozmowę.
- Bo…była na mnie zła. Przed świętami trochę się posprzeczaliśmy.
- Dlaczego?
- Bo byłem idiotą Marysiu. Do tej pory niczego nie rozumiałem.
- Czego?
- Ja…ja chcę być z twoją siostrą. Kocham Zosię.

***
Po wyjściu Marii Grabarczyk, Zosia wciąż leżała na podłodze. Dopiero gdy pielęgniarka weszła do jej pokoju, zastając ją w tej pozycji zapłakaną i zdesperowaną po raz kolejny podała jej środki uspokajające. Tym razem nie oponowała; siły do walki miała już na wyczerpaniu i wiedziała że niewiele ich już jej zostało. Jeśli w ogóle coś zostało.
Dzięki tabletkom zasnęła, ale rankiem czuła się jeszcze bardziej źle. W szpitalu ponownie pojawił się „jej ojciec” tym razem przyprowadzając ze sobą jakąś dziewczynę, którą podobno powinna znać.
- Przecież razem chodziłyśmy na siłkę Wiki. No co ty, nie pamiętasz? To ja, Nikola.
Nie pamiętała, ale nie miała zamiaru tego mówić, już nie. Była jednocześnie wściekła i zrezygnowana, ale przekonawszy się że jej słowa i tak nie są wiele warte postanowiła milczeć. Być może dlatego, nazajutrz Adamczyk poinformował ją:
- Przenoszę cię do prywatnej kliniki.
- Co?
- Nie możesz tu zostać, oni nie pomagają ci dojść do siebie.
- Nie, ja nie mogę stąd wyjść. Wtedy stracę szansę.
- Jaką szansę?- Nie odpowiedziała myśląc o tym, że jeśli wyjdzie z tego samego szpitala w którym leży jej ciało już nigdy nie uzyska możliwości kontaktu z rodziną. Nie wspominając już o tym, że być może tylko wtedy jeśli jest blisko niego ma szansę go odzyskać. Nawet w jej myślach brzmiało to idiotycznie, ale nie miała pojęcia co innego mogłaby zrobić. Postanowiła więc podjąć ostatnią rozpaczliwą próbę zrozumienia tego co się z  nią stało.
- Ja…- I nagle zrozumiała. Nie może wciąż podawać się za Zofię Niemcewicz, bo tylko utwierdza Adamczyka w tym, że zwariowała. Musiała działać rozważnie i z głową a wtedy ci wszyscy ludzie przestaną jej pilnować. I wyjdzie na wolność.-…przepraszam…tato.- Ostatnie słowo dziwnie zabrzmiało w jej uszach. Bo dziwnie było mówić do obcego dla niej mężczyzny „tato”. Tym bardziej, że owy mężczyzna był prezesem banku w którym pracowała i widywała go z tego powodu niezwykle rzadko.- Wiem, że ostatnio zachowywałam się jak coś byłoby ze mną nie tak, ale te luki w pamięci…one sprawiały że czułam się totalnie skołowana.
- Wiktoria…Wiki kochanie to znaczy że już wszystko w porządku?- W oczach mężczyzny pojawiła się nadzieja i...uczucie. Zosia przełknęła szybko ślinę. Czy oprócz tego rodzicielskiego było w nim coś jeszcze? Czy plotki dotyczące prawdziwych relacji między Szymborską a Adamczykiem są słuszne?
- Tttak.- Odpowiedziała z delikatnym zająknięciem.- To znaczy nadal mam luki w pamięci.- Dodała, bo przecież musiała jakoś wyjaśnić chociażby to, że nie pamięta hasła do swojego telefonu.
- Porozmawiam z lekarzem. On…
- Nie, ja to już zrobię. A ty wracaj lepiej do banku.- Te słowa uspokoiły Stefana Adamczyka, bo praca w banku była dla Wiktorii najważniejsza jak sam bank. A skoro teraz do tego nawiązywała zaczynał być w dobrej myśli.
- Na pewno?
- Tak, muszę być sama żeby to sobie wszystko poukładać w głowie. Ja…dziękuję.
- Nie ma za co moja droga. Bardzo się cieszę, że mnie nie odepchnęłaś.- Słysząc to uśmiechnęła się z przymusem po raz drugi czując się nieswojo. Czyżby Wiktoria skończyła związek z ojczymem jakiś czas temu a ten wciąż do niej wzdychał? Miała nadzieję, że tak nie było, ale nawet jeśli to mimo wszystko ten starszy mężczyzna nie będzie próbował narzucić jej swojej woli.
Gdy wyszedł i została sama, od razu nacisnęła guzik wzywający pielęgniarkę, a gdy się zjawiła poprosiła o telefon. Tu przeżyła rozczarowanie, bo Adamczyk zabronił lekarzom pozwalać na wykonywane przez nią połączenia. Dlatego tłumiąc rozczarowanie poprosiła o kolejną kartę i długopis.
Długo zbierała się do napisania początku, nie wiedząc właściwie co dokładnie powinna napisać by nie wyjść na szaloną. Dopiero po prawie godzinie zrozumiała co to będzie.
Zaczęła pisać więc wszystko: począwszy od dat, skończywszy na ulubionych potrawach, kolorze, wydarzeniach z dzieciństwa. O swoich rodzicach, przyjaciołach, faktach i emocjach z nimi związanymi. Pisała długo i chaotycznie: czasami zwykłymi hasłami, czasami ze szczegółami opisując jakiś detal wiedząc, że wszystko może mieć znaczenie.  Dopiero gdy pielęgniarka przyszła z kolejną wizytą przestała zdając sobie sprawę, że zapisała aż pięć dużych kartek. No cóż, miała nadzieję, że tym razem Maria jej uwierzy.
Po raz drugi ubłagała kobietę o dostarczenie listu Marii Grabarczyk, siostrze kobiety która razem z nią spadła ze schodów. I po raz drugi jej się to udało. Pozostało tylko mieć nadzieję, że Marysia to przeczyta.

***
- Cześć Ksawery.
- Witajcie. Wy też tutaj?- Przywitał się Iksiński z Emilią i Jowitą wchodząc do sali w której leżała jego współlokatorka.
- Tak.- Odpowiedziała ta pierwsza.- Przyszłyśmy zaraz po pracy, choć na chwilę aby chociaż ją zobaczyć. Ewa też chciała, ale z powodu dziecka nie mogła.
- Dała jakiś znak?
- Nie. Wciąż śpi.- Tym razem odezwała się Jowita. Potem cała trójka w milczeniu wpatrywała się w leżącą bez ruchu Zosię. Trzeci tydzień od czasu wypadku minie już niebawem i wiedzieli, że wraz z upływem czasu szanse na obudzenie ich przyjaciółki są coraz mniejsze. Ale żadne z nich nawet nie brało pod uwagę możliwości, iż Zośka może się nigdy nie obudzić. Nie chcieli dopuszczać do siebie takiej możliwości, choć lekarz na każde pytanie o dokładną datę odzyskania przez pacjentkę świadomości odpowiadał: „cierpliwości, wszystko jest w porządku i najwyraźniej organizm pani Niemcewicz potrzebuje takiej regeneracji.” Ale odwiedzający Zosię najczęściej, czyli Arek i Maria widzieli w jego spojrzeniu zdziwienie podczas codziennych rutynowych badań pielęgniarek i ich przeglądu. Tak jakby sam nie miał pojęcia czemu Zosia wciąż śpi co było oczywiście prawdą.
Niecałe pół godziny później, w pokoju zjawiła się siostra Zosi. Wtedy Jowita podała jej białą kopertę.
- A to co?
- Nie wiem, pielęgniarka to przyniosła jakieś 40 minut temu gdy zjawiłam się u Zosi, podobno dla siostry pacjentki.
- Okej, dzięki.- Koperta była co prawda podpisana, na dodatek opatrzona dzisiejszą datą, ale Maria nie miała pojęcia o co mogło chodzić. Dlatego od razu otworzyła przesyłkę. Zrobiła to gwałtownie tak, że kilka całkiem zapisanych kartek upadło na podłogę. Gdy schyliła się by je podnieść poczuła jak przyspiesza jej serce.
Nie spowodowała tego ani treść listu (której notabene nie miała czasu się przyjrzeć) ani nawet fakt, iż każda z kartek była zapisana drobnym maczkiem. Po prostu to pismo było jej dobrze znane. To był charakter Zosi.
- W porządku Maria?- To pytanie padło chyba od Emilki, która zauważyła jej dziwne zachowanie. Marysia jednak tylko pokręciła głową. Potem wyszła z sali.
- A tej co?- Spytała wówczas Jowita.
- Nie mam pojęcia.- Mrugnęła do niej Emilia.- Co było w tej kopercie?
- A bo ja wiem? Myślisz, że do niej zaglądałam?
- No nie, ale bardzo się zdenerwowała…

***
Maria pewnie kroczyła do sali, której numer dobrze pamiętała. Nie wiedziała co czuje i co powinna czuć; w głowie kołatało jej się tysiąc myśli a każda z nich bardziej irracjonalna niż wcześniejsza. Co tu było grane? O co tu do cholery chodziło? Nie znała odpowiedzi na te pytanie. Ale wiedziała, że tylko jedna osoba jest w stanie jej na nie odpowiedzieć.
- Okej, dostałam twoją przesyłkę. A teraz gadaj co jest grane.- Nie miała zamiaru bawić się w żadne eufemizmy ani pośrednie krążenie wokół tematu. Dlatego nawet nie pukając do drzwi dziarskim krokiem weszła do sali w której leżała Wiktoria Szymborska.
- Przyszłaś.- Cruella wyglądała na ucieszoną, co nie wiedzieć czemu Marię zirytowało jeszcze bardziej.
- Przecież o to ci chodziło.- Syknęła.- Skąd znasz te wszystkie szczegóły?- Dodała wskazując na kartki wciąż trzymane w dłoni.
- Wciąż mi nie wierzysz, prawda?
- A  w co mam do cholery wierzyć, co? Usiłujesz mi wmówić że jesteś moją siostrą. Co to kurwa ma być: Zakręcony piątek dwa?!
- Wiem, że to brzmi nieprawdopodobnie. Ale pomyśl jak ja się muszę czuć. Wciąż w duchu szaleję by ludzie przestali brać mnie za wariatkę, ale czasami nawet to nie pomaga.
- Nie, przestań.- Pokręciła przecząco głową widząc dobrze znany gest zaciskania dłoni w pięść, który znała u swojej siostry a teraz widziała u tej wariatki.- Nie wmówisz mi, że jakimś cudem stałaś się moją młodszą siostrzyczką. Nie mam pojęcia skąd znasz te wszystkie fakty ani jakim cudem wydusiłaś je od mojej siostry, ale…
- Fakty? Naprawdę to wszystko uważasz tylko za fakty? Przeczytaj kartki dokładnie jeszcze raz i zobacz…
- Przestań wmawiać mi coś czego nie ma!
- Maria wiem jak się czujesz, bo ja czuję się dokładnie tak samo tylko sto razy gorzej, ale sądziłam że ty jako jedyna możesz mi pomóc to zrozumieć.
- Co?
- Jesteś psychologiem. Nie wiem czy oni zamienili nam mózgi czy potraktowali jakąś innowacyjną metodą zamiany ciał czy to po prostu jakaś reakcja na szok powypadkowy. Ale sama do tego nie dojdę, bo tłumiąc to w sobie czuję, że jeszcze bardziej wariuję.
- Bo pani zwariowała. Powinni panią zamknąć i…
- Maria do cholery spójrz na mnie. Spytaj mnie o co chcesz a przekonasz się, że nie kłamię.
- Przecież to śmieszne.
- Po prostu zapytaj. Proszę.- Dodała Zosia z determinacją. Wtedy Maria zdenerwowana szukała w głowie czegokolwiek, co mogłoby stanowić jakieś pytanie tak wielki miała mętlik.
- No dobrze, a więc kiedy się urodziłam?
- Piętnastego maja tysiąc dziewięćset osiemdziesiątego szóstego roku.
- Przecież to jasne, że z łatwością mogłabyś to sprawdzić. To przecież fakt.
- Więc spytaj mnie o coś innego.
- Czy…czy lubię jajka?
- Słucham?
- Odpowiedz: tak  czy nie?
- Nie, nie lubisz ich.
- Zgadłaś, prawda?
- Wcale nie. Wiem to, bo gdy miałaś piętnaście lat mama przywiozła od koleżanki jajka wiejskie, a ty chciałaś zrobić sobie z nich jajecznicę, ale rozbijając skorupkę jednego z nich był tam nierozwinięty kurczak. Wtedy przestałaś jeść jajka gotowane czy smażone, tolerowałaś tylko te w ciastach czy innych wypiekach.
- Zosia ci o tym opowiedziała?
- To ja jestem Zosią! Do cholery jeśli wciąż mi nie wierzysz więc spytaj o coś co wiemy tylko ty i ja!
- Okej!- Marysia również krzyknęła.- Więc…jak nazywał się mój pierwszy  chomik?
- Masz na myśli tego którego wybłagałaś od taty na trzynaste urodziny?
- Tak.- Potwierdziła Maria wyraźnie z siebie zadowolona. Bo na twarzy nieznajomej ujrzała konsternację.
- Nazywał się…Mauricio.
- Ha, nie bo Martin.
- Rzeczywiście, miałaś fioła na punkcie Zbuntowanego anioła…
- Nie próbuj żadnych sztuczek, bo i tak już znam prawdę.
- Wcale nie próbuję, ale miałam wtedy osiem lat i nie pamiętam…
-…bo nie jesteś moją siostrą.
- Bo nigdy nie zdołałam nauczyć się tych twoich głupich nazw tych licznych świnek morskich, chomików czy myszy. Tym bardziej gdy brałaś je z telenowel.
- Po prostu się przyznaj, że kłamiesz. Gdybyś była Zosią wiedziałabyś.
- Wiesz dobrze, że gdybym była Zosią to nie pamiętałabym takiego szczegółu, bo zawsze miałam gdzieś twoich pupili…
Obie kobiety kłóciły się zawzięcie wymieniając zdania z szybkością huraganu. W końcu gdy młodsza umilkła zdenerwowana odwracając wzrok Marysia po raz kolejny przeżyła szok.
Boże, przecież one kłócą się tak jak zawsze. I do tego to odwracanie głowy…i oddychanie nosem gdy jest zdenerwowana…Mózg wciąż nie mógł w to uwierzyć, ale jakimś cudem serce wiedziało. Tylko dziwnie było w tej obcej kobiecie widzieć swoją siostrę.
- Ja…ja nawet nie czytałam tego co napisałaś w tych listach.- Odezwała się po dłuższej chwili już bez krzyku sprawiając, że Zosia spojrzała jej prosto w oczy.- Po prostu rzuciłam na nie okiem. I tak byłam wystarczająco porażona widząc tam twój…to znaczy charakter pisma mojej siostry. Oczywiście zdawałam sobie sprawę, że mogła go napisać wcześniej- w końcu data nic nie znaczy bo mógł to być czysty przypadek chociaż zazwyczaj nie wierzę w przypadki i…zresztą  nieważne. Chodzi mi po prostu  o to, że nawet jeśli tak było to ty wiedziałaś o tym liście a to znaczy że nie istniał wcześniej, prawda?
- Nie Marysiu. Nie istniał.
- Więc…więc to by znaczyło, że kompletnie zwariowałam albo ty jesteś…ty naprawdę jesteś…
- Tak.- Przerwała jej Zosia ze łzami w oczach.- Jestem Zosią. Jestem twoją młodszą siostrzyczką.
- O mój Boże.- Mimo sporego szoku i niedowierzania na twarzy Marii, Zosia nie mogła się powstrzymać przed podejściem do niej i mocnym objęciem. Tak długo była ze wszystkim sama, że teraz musiała poczuć wsparcie drugiej osoby. Nawet  jeśli Marysia wyraźnie drgnęła.- Jak to się stało?
- Nie mam pojęcia. Nawet nie wiesz co czułam po raz pierwszy widząc  w lustrze jej twarz, siedząc w jej ciele. A potem widząc siebie leżącą dwa piętra wyżej…
- Jezu, to dlatego wtedy gdy ustałaś w tych drzwiach…
- Tak, ja zobaczyłam swoją twarz.- Wyszeptała wciąż wtulona w ramię siostry. Jednak wypowiadając następne zdanie wysunęła się z jej objęć.- Dlatego musisz mi pomóc. Oni wszyscy mają mnie za wariatkę, ale ja nie zwariowałam. Wierzysz mi już, prawda?
- Wierzę. Albo obie zwariowałyśmy.

***
Jeszcze tego samego dnia Maria długo rozmawiała z Zosią wciąż nie mogąc otrząsnąć się z szoku. Zadawała pytania, słuchała lub wyrażała własne zdanie. Na przykład o tym, że Zosia powinna podawać się za Wiktorię Szymborską jeśli chce opuścić to miejsce. W innym przypadku wezmą ją za wariatkę.
- Mam nadzieję, że nie mówiłaś policji że jesteś Zosią?
- Jakiej policji?- Zdziwiła się.
- Nie przesłuchiwali cię?
- Nie. Dlaczego mieliby to robić?
- Żeby nikt nie miał wątpliwości, że to był wypadek.- Wyjaśniła Marysia. Ale wtedy uderzyło ją coś jeszcze.- Bo był prawda?
- Oczywiście. Uważasz, że chciałam spaść?- Spytała zapominając, że siostra nie mogła przecież wiedzieć o tym co zrobił jej Arek i sądzić, że z jego powodu chciała popełnić samobójstwo.
- Nie, raczej że ktoś mógł wam w tym pomóc. To znaczy tobie i tej całej Szymborskiej której masz teraz twarz.
- Nie, zapewniam cię że nikt nam w tym nie pomógł. Nie pamiętam zbyt dobrze tamtego momentu, bo wszystko stało się tak szybko, ale z pewnością to był wypadek. Nikt nas nie zepchnął. Po prostu się potknęłyśmy.
- Zosiu…- Zaczęła Maria po raz pierwszy nazywając siedzącą obok siebie kobietę imieniem siostry.- …więc jak doszło do tego wypadku? I dlaczego powiedziałaś mi trzy dni wcześniej, że Arek cię oszukał?- Być może była to kwestia nadmiernie nagromadzonych emocji z powodu ulgi iż Maria w końcu uwierzyła że jest jej siostrą a może bólu spowodowanego zdradą Żylińskiego. Ale koniec końców Zosia wybuchła głośnym płaczem. Marysia nie mając pojęcia co robić delikatnie ją przytuliła choć wciąż fizyczny dotyk lub patrzenie na siostrę w innym ciele było dla niej dziwnym uczuciem. Po prostu czuła się tak jakby dotykała obcej osoby. – Nie płacz proszę. Powiedz co się dzieje.
- Zakpił ze mnie.- Zdołała wykrztusić z siebie dopiero po wielu minutach szlochu.- Ale nie chcę na razie o tym rozmawiać.
- Hej, nie możesz mówić mi czegoś takiego a potem tak po prostu milczeć.
- Wiem, ale zrozum: to na razie dla mnie zbyt trudne.
- Dobrze, jak chcesz. Ale musisz wiedzieć, że cokolwiek między wami zaszło, on przychodzi do szpitala codziennie i siedzi przy twoim łóżku…to znaczy twojego ciała. Poza tym jest jeszcze coś. Powiedział mi, że cię kocha.- Maria wiedziała jakie wrażenie wywarło na jej siostrze ostatnie zdanie, bo wyczuła jak jej ciało gwałtownie drgnęło. Ale doskonale to rozumiała. W końcu mężczyzna którego od wielu lat darzyła uczuciem teraz ją pokochał a ona tkwiła w ciele jakiejś innej kobiety. Dlatego tym bardziej przeżyła szok gdy zamiast radości na twarzy Zosi (a raczej Wiktorii, Maria wciąż nawet we własnych myślach miała problem z nazywaniem jej) ujrzała olbrzymi gniew i nienawiść.
- Wyrzuć go. Nie ma prawa kiedykolwiek jeszcze zbliżyć się do mojego ciała. A już na pewno tym bardziej powtarzając te wszystkie kłamstwa.
- Nie wyglądało na to by kłamał. On cierpi.
- Na jego miejscu też miałabym potworne wyrzuty sumienia traktując kogoś w  sposób w jaki potraktował mnie. Ale jak go znam to pewnie zwyczajna gra.
- Czy my naprawdę mówimy o Arku?- Maria nie mogła uwierzyć w tak diametralną zmianę stosunku jej młodszej siostry do niego.
- Tak, ale dość o tym. Proszę tylko byś kazała mu się do mnie nie zbliżać…to znaczy do mojego ciała. A teraz porozmawiajmy o mnie i o tym co powinnam zrobić.
- Ale ja nie rozumiem. Jak mogłaś tak nagle przestać go kochać?
- Wyjaśnię to wszystko później. A teraz spróbuj pomóc mi zrozumieć co się stało i jak powinnam znów odzyskać swoje ciało zanim przyjdzie pielęgniarka i cię stąd wygoni.

***
Dzisiejszego dnia Arek po raz pierwszy od trzech tygodni pojawił się w pracy. Ale nie dlatego że chciał, po prostu nie miał wyjścia. I tak wykorzystał już cały dostępny urlop na właśnie rozpoczęty nowy rok. A dalsza nieobecność byłaby źle odebrana wśród jego zwierzchników z Krezus banku, nawet jeśli gazety wciąż rozwodziły się nad jego heroicznym uratowaniem życia Szymborskiej. Dlatego jeśli wciąż chciał tam pracować musiał szybko wziąć się w garść.
Nie było to dla niego łatwe. Każdego dnia gdy zjawiał się w szpitalu miał nadzieję, że to właśnie ten będzie tym w którym Zosia się obudzi. Wpatrując się w maszynę rejestrującą jej funkcje życiowe każdą najmniejszą zmianę rejestrował z nadzieją, iż właśnie teraz ona się obudzi. Ale to wcale się nie działo. A on wracał do pustego mieszkania (wciąż mieszkał tam Ksawery, ale bez Zosi właśnie takie mu się wydawało) próbując powściągnąć uczucie rozczarowania. Czuł jakąś dziwną ironię w tym, że praktycznie w tej samej chwili zrozumiał, że szczerze kocha jakąś kobietę a potem ją stracił.
Ksawery też często odwiedzał Zosię co bardzo go denerwowało. Iksiński nie wiedział co ich łączyło przed wypadkiem, a Arek wiedział co tamtej czuł do jego Zośki. I za każdym razem przeżywał ogromną zazdrość widząc jak chociażby trzyma  w szpitalu jej nieruchomą dłoń, którą musiał powstrzymywać i tłumić. Mimo wszystko nie zawsze mu się to udawało czego skutkiem były spięcia zachodzące między nimi w mieszkaniu. A kłócili się o wszystko: sprzątanie, zakupy czy nawet podział rachunku do zapłacenia (oboje chcieli zapłacić go za Zosię). Wydawać by się mogło, że tylko ona potrafiła trzymać ich w ryzach zgrabnie wszystko organizując. Dlatego gdy jej zabrakło zaczął się chaos.
Wchodząc do oddziału Krezus Banku usiłował zapanować nad myślami nie dopuszczając do myślenia o tym co się stało. I tak wiedział, że czekało na niego wielu ciekawskich pracowników chcąc z pierwszej ręki dowiedzieć się wszystkich szczegółów z sylwestrowej nocy. Ale on nie miał ochoty opowiadać na ich pytania.
Właściwie i nie było tak źle: aż do przerwy na lunch mógł skupić się tylko na pracy. Dopiero wtedy zaczęli do niego podchodzić mniej lub bardziej dalsi znajomi udając, że chcą się przywitać. A potem zadawać pytania. Uratowała go Emilia która udała, że ma do niego jakieś pytanie dotyczące pracy, Gdy przez dziesięć następnych minut marnowali swoją przerwę na rozmowę, nawet i najwytrwalsi zrezygnowali idąc na zewnątrz.
- Dziękuję.- Powiedział wtedy Arek,
- Drobiazg. Wiem jak to jest, bo sama wciąż to przeżywam. Każdego dnia ktoś pyta mnie o Zosię.- Nawet słysząc jej imię wypowiadane przez inną osobę poczuł ukucie bólu. Wiedział, że na niego zasłużył: była jakaś przewrotna kara w tym że teraz cierpiał tak jak z pewnością wcześniej przez niego Zosia, ale przecież los nie musiał karać jej za jego błędy. – Pytają nawet o Cruellę, bo wiedzą że leżą w tym samym szpitalu tylko na innych oddziałach. Zwłaszcza, że rozeszła się plotka o tym, że zwariowała. Ale niedługo to się okaże.
- To znaczy?
- Nie słyszałeś? No tak, w zeszłym tygodniu cię tu jeszcze nie było. Adamczyk wygłosił specjalne przemówienie mówiąc, że jego córka czuje się już dobrze i niedługo wróci do pracy.
- Chociaż ona wyszła z tego bez szwanku.
- Złego diabli nie biorą.
- Może jest w tym trochę racji, ale ja nawet nie wątpię w to, że Zosia też już całkiem niedługo się obudzi.
- Odwiedzasz ją dzisiaj po pracy?
- Tak, jadę zaraz po. Chcesz jechać ze mną?
- Pojechałabym, ale najpierw muszę wstąpić do domu i zrobić jakieś zakupy. Ty pewnie nie zatrzymasz się żeby coś zjeść?
- Kupię coś szybko po drodze.- Emilia tylko bez słowa pokiwała głową. Arek spędzał w szpitalu każdą wolną chwilę niezależnie od upływu czasu od wypadku. Wciąż nie mogła nadziwić się fenomenowi przyjaźni Zosi z nim: owszem wiedziała, że są dla siebie jak brat i siostra, ale w pracy zazwyczaj oprócz zjedzenia razem lunchu nie było widać łączących ich więzów. A teraz beztroski zazwyczaj i zawsze uśmiechnięty Arek wyglądał jak cień siebie. I choć ona również uwielbiała Zośkę i cierpiała, było jej go żal.- Idziesz teraz do stołówki?
- Tak…to znaczy nie, muszę iść do Jowity. Przed wypadkiem pokłóciła się z Cruellą i złożyła wymówienie, dlatego ma sporo pracy przed przygotowaniem wszystkich dokumentów. Tym bardziej, że Szymborska jeszcze nie wróciła a obowiązuje ją miesięczny okres wypowiedzenia. Obiecałam, że pomogę jej w archiwizacji.
- Dobrze, a więc do zobaczenia za godzinę.- Pożegnał się z nią, a potem skierował do stołówki. W drodze do windy spotkał Karola: nie odzywali się do siebie od czasu tamtej feralnej rozmowy w piwnicy hotelowej sali. Każdy z nich był wściekły na tego drugiego. Tak samo zachowywali się teraz ignorując wzajemnie swoją obecność podczas przypadkowych spotkań w banku.
Kilka godzin później tak jak zapowiadał, Arek zjawił się w szpitalu w sali Zosi. Tam spotkał jej rodziców, którzy z coraz większym niepokojem wyczekiwali przebudzenia córki ze śpiączki. Wdał się w nim w krótką rozmowę, a potem wyczerpawszy temat, we trójkę siedzieli w milczeniu. Potem zgodnie z zapowiedzią zjawiła się Emilia spędzając u Zosi jakąś godzinkę, po czym wyszła. Kilka minut później zjawił się Ksawery. Również długo nie posiedział, bo zaproponował że odwiezie państwa Niemcewiczów do domu, którym uciekł ostatni autobus. Arek nie oponował, bo nie miał zamiaru opuścić Zosi nawet na chwilę. A nóż się wtedy obudzi będąc sama? Nie chciał do tego dopuścić. Nawet jeśli to Ksawery wyszedł na tego pomocnego.
Koło dziewiętnastej do pokoju weszła Marysia. W ciągu pierwszych kilku minut Arek nie dostrzegł w niej żadnej zmiany, ale jej pytania wyraźnie sugerowały, że coś jest nie tak. Zwłaszcza, gdy spytała go:
- O czym rozmawiałeś z Karolem tam na dole tuż przed wypadkiem Zosi?
- Dlaczego o to pytasz?- Nie odpowiedziała na jego pytanie. Przez całą niedzielną noc rozmyślała o wszystkim co wyznają jej siostra uwięziona w nieswoim ciele, także tego co dotyczyło Arka. I zrozumiała, że Zosia musiała usłyszeć coś, czego nie powinna przez co zdenerwowana potknęła się i upadła. Nie miała tylko pojęcia co. Arek miał nową dziewczynę? Powiedział, że Zosia jest dla niego tylko siostrą? Maria wiedziała, że to tylko zasmuciłoby jej siostrzyczkę a nie wprawił w zgorzknienie i nienawiść do Arkadiusza. Wiedziała też, że jeśli Zosia nie jest gotowa na wyznanie jej prawdy nie powinna na nią naciskać. Ale cała  ta sprawa sprawiła, że przestała ufać Żylińskiemu.
- Po prostu jestem ciekawa. Mówiłeś, że chciałeś spotkać się z moją siostrą a jednak rozmawiałeś z nim.
- Karol przekazał mi, że Zosia zgodziła się na spotkanie ze mną i zjawi się za 10 minut w piwnicy.
- To wszystko?
- Maria nie pamiętam dokładnie o czym z nim rozmawiałem.- Skłamał.- Czy to ma jakieś znaczenie?
- Tak…nie…może.
- Co to za odpowiedź?
- Zosia nie chciała abyś tu był.
- Słucham?- Widząc jego konsternację zrozumiała, że popełniła błąd. Nie pozostało jej nic innego jak zmyślić na poczekaniu:
- W święta była na ciebie zła.- To nie było całkowite kłamstwo.- A może raczej smutna. Jeszcze tego samego ranka przed wypadkiem rozmawiałam z nią przez telefon: powiedziała, że nie chce iść na to przyjęcie.
- Do czego pijesz?
- Nie wiem. Jak mówiłam wcześniej to mogło mieć jakieś znaczenie.
-Więc dlaczego mówisz mi o tym dopiero teraz?
- Możesz mi po prostu powiedzieć czy w jakiś sposób ją skrzywdziłeś albo…oszukałeś?- Dodała przypominając sobie określenie jakie w stosunku do niego użyła Zosia.- Nie musisz odpowiadać w jaki sposób, po prostu chcę wiedzieć czemu była na tyle roztrzęsiona by spaść ze schodów.
- Sugerujesz, że to moja wina?
- O nic cię nie oskarżam, Arek.
- I to dlatego wczoraj wieczorem tuż przed końcem odwiedzin sugerowałaś, że powinienem spędzać u niej mniej czasu?
- Powiedziałam tylko, że jesteś zmęczony tymi codziennymi wizytami.
- Okej. A więc chcesz wiedzieć co zaszło między mną a twoją siostrą? To ci powiem. Powiedziała mi, że mnie kocha a ja w panice nie miałem pojęcia co z tym fantem zrobić.- Zaczął decydując się zataić część prawdy o tym, że po pijaku się z nią przespał. Nie chciał by Marysia o tym wiedziała.- Powiedziałem jej, że się nad tym zastanowię, bo nie wiedziałem do końca co powinienem o tym myśleć. Zawsze widziałem w niej tylko przyjaciółkę, więc to był dla mnie prawdziwy szok. Dlatego mogła być zmieszana, potem trochę na mnie zła gdy ten okres mojego zastanowienia zaczął się przedłużać. Pewnie z tego samego powodu wzięła na przyjęcie Ksawerego albo myślała, że ja też pójdę z kimś innym, nie wiem. Ale w Sylwestra, w tamtej piwnicy dzięki rozmowie z Karolem zrozumiałem, że ją kocham. Że chcę z nią być i zawsze była dla mnie jedyną kobietą po mamie która się liczyła. I chciałem jej to do diabła powiedzieć. Ale kilka minut później usłyszałem jakiś krzyk i jej zakrwawione ciało sturlało się po schodach jak szmaciana lalka a ja myślałem że ona…że nigdy jej już tego nie powiem. I o tym właśnie rozmawiałem z Karolem: o tym jak bardzo ją kocham. A teraz każdego dnia przychodzę do szpitala licząc, że się obudzi i jednak będziemy mogli być razem.- Zakończył nawet nie zdając sobie sprawy z tego jak jego głos drży z powodu tłumionych emocji. Marysia nic już z tego nie rozumiała. Czyżby Zosia po prostu myślała, że Arek chciał wyznać, że jej nie kocha i dlatego go znienawidziła by było jej łatwiej o tym zapomnieć? Ale nie, przecież wyraźnie twierdziła że Żyliński ją oszukał. Dodała nawet, że wykorzystał tak samo jak Bartek. Oznaczało to więc, że Arek kłamał. Ale jeśli tak to musiała przyznać, że robił to świetnie; a w to jakoś nie chciało jej się wierzyć. Pozostawała więc tylko jeszcze jedna opcja: nieporozumienia. A skoro tak jest to nie powinna się wtrącać tylko pozwolić im wszystko wyjaśnić po swojemu. Tylko jak do tego czasu mogła zapobiec zbliżaniu się do przez niego do ciała jej siostry? Nie mogła przecież nic zrobić.
- Przepraszam, muszę wyjść by porozmawiać z lekarzem.- Powiedziała w końcu.
- Rozumiem. Powiesz mi jak coś w jej stanie zdrowia się zmieni?
- Jasne.- Skłamała.- Do widzenia.                               

Wychodząc z sali skierowała się do pokoju lekarskiego. Chciała załatwić sprawę jak najszybciej by jeszcze zdążyć iść do Zosi (w ciele Wiktorii) i móc z nią porozmawiać. Ale najpierw musiała poznać wszystkie fakty od Skarżyckiego. I może choć trochę zrozumieć co się z jej siostrą stało.

środa, 24 maja 2017

Nowy początek, Rozdział X

Hej wszystkim :) Ta część będzie niejako "przełomem" w całej historii (po przeczytaniu zrozumiecie dlaczego) i domyślicie się o co chodziło mi w tej zmianie gatunku o której uprzedzałam. Mimo wszystko mam nadzieję, że wam się spodoba. Poza tym rozwieje wszelkie wątpliwości :)
No i niestety muszę was uprzedzić, że kolejna nie tak prędko :( Masę pracy mam teraz że normalnie nie wyrabiam a wydaje mi się że nic nie robię. W dodatku już niedługo sesję czas zacząć ;( Także na razie nie zawieszam pisania, po prostu uczciwie uprzedzam, że do niedzieli może się nic nie pojawić.
Ale teraz miłego czytania.

CZĘŚĆ II

PIERWSZE DNI PO WYPADKU

Budziła się powoli jakby ostatkiem świadomości starając się opóźnić to, co nieuniknione. Bo wcale nie chciała się obudzić. W głowie oprócz silnego bólu czuła wielki zamęt, a jej ciało zdawało się być ciężkie jak wielka bryła ołowiu. Najgorsze były jednak dźwięki znajdującej się niedaleko aparatury. I zrozumiała, że jednak nie umarła.
Próbując przełknąć ślinę napotkała tak wielki opór, że się zakrztusiła. Potem poczuła, że się dusi nie mogąc złapać oddechu. Czuła się tak jakby jej gardło było jedną wielką raną, która powiększała się gdy tylko próbowała zdobyć dla swoich płuc najmniejszy haust powietrza.
- Proszę oddychać spokojnie nosem! Proszę pani, słyszy mnie pani?! Gardło zostało bardzo głęboko przecięte: to cud że tchawica jest tylko lekko draśnięta. Doktor, potrzebny lekarz Piotrowski!- Jak przez mgłę docierały do niej słowa…no właśnie kogo? Pielęgniarki? Ale nic nie mogła poradzić na to, iż rozumiejąc ich sens nie była w stanie ich spełnić. Panika chwyciła jej umysł w swoje olbrzymie macki wyciskając z oczu łzy. Potem znów straciła przytomność.
Nie wiedziała ile czasu minęło od jej poprzedniej śpiączki, ale tym razem gardło nie wydawało się być płynną lawą. Przypomniała sobie słowa tamtej kobiety: a więc miała przecięte gardło. Nie miała pojęcia jak to się mogło stać skoro spadła ze schodów, ale przynajmniej znała już przyczynę bólu.
Ostrożnie otwierając oczy zarejestrowała rażące w oczy światło, przez które z powrotem je zamknęła. Dopiero kilka sekund później odważyła się je otworzyć. Ku swojej uldze spostrzegła, że leży sama w dość ładnym pokoju szpitalnym. I choć cieszył ją brak ludzi, to jednak język miała tak suchy, że wydawał się jej być przytknięty do gardła. Chciała kogoś zawołać lub krzyknąć, ale z jej gardła wydobył się tylko charchot, który sprawił jej ta wielki ból, że aż poczuła mroczki przed oczami. Nie miała pojęcia co ma zrobić i jak sobie poradzić czując napływające do oczu łzy. Na dodatek każde, nawet najmniejsze przełknięcie śliny wywoływało tak wielki ból jakby połykała stos szpilek. Starała się poruszyć ręką, ale ta wydawała się jakby przytwierdzona do łóżka. W geście bezsilności odwróciła lekko głowę, tak jak była w stanie. Potem przymknęła oczy. Trwała w tym stanie kilka minut aż znów nie zjawiła się jakaś pielęgniarka.
- O, obudziła się pani.- Odezwała się szeroko się uśmiechając. Zosia starała się dać znak informując kobietę o swoich potrzebach, ale ponownie poniosła sromotną porażkę. Ale przynajmniej osiągnęła tyle, że młodziutka dziewczyna zorientowała się iż coś jest nie tak.- Co się dzieje? Coś panią boli?- Zosia w duchu krzyczała z bezsilności nie wiedząc co począć. Męczyła się jak ryba wyjęta z wody próbując wydać z siebie coś co nie przypominałoby charchotu dzikiego zwierzęcia, ale nie była w stanie. Na koniec pielęgniarka po prostu wyszła z pokoju bez słowa. A ona wiedziała, że będzie się męczyć jeszcze jakiś czas.
- Dzień dobry, stażystka powiedziała że odzyskała pani przytomność. Zapewne nie może pani mówić.- Ostatkiem sił Zofia delikatnie pokręciła głową.- Rozumiem. Chce pani pić?- Słysząc to pytanie miała ochotę rzucić się do stóp czterdziestoletniej kobiety. I oczywiście zrobiłaby to gdyby jej ciało chciało z nią współpracować.- No tak, w takim razie już podaję. Poradzi sobie pani ze słomką?- Choć kosztowało ją to wiele bólu i wysiłku, Zosi udało się w końcu wypić kilka kropli błogosławionego płynu. Cieszyła się gdy pielęgniarka zaczęła sama z siebie opowiadać:- Miała pani dużo szczęścia, bo kawałek szkła który utkwił w tchawicy zapobiegł krwotokowi. Poza tym najbardziej ucierpiała głowa: choć na szczęście skończyło się tylko na wstrząśnieniu mózgu. Nie odniosła pani żadnych znaczących obrażeń poza licznymi obtarciami czy zadrapaniami. Wszystkie kości i narządy wewnętrzne są całe. Pani koleżanka nie miała tyle szczęścia.- Zosia domyśliła się, że chodzi o Wiktorię, ale że nie była w stanie o nią zapytać, a pielęgniarka kontynuowała zupełnie inny wątek więc nie dowiedziała się co dokładnie miałoby oznaczać „nie miała tyle szczęścia”. Czy Szymborska złamała jakąś kończynę? A może poważnie uszkodziła wątrobę lub pokiereszowała twarz szkłem które wbiło jej się w gardło? Albo co najgorsze: umarła? Mimo wszystko miała nadzieję, że tak się nie stało.- Od Sylwestrowej nocy minęły dwa dni i mamy tu istny kocioł z powodu prasy, bo media nieźle rozdmuchały tę aferę. Bądź co bądź prawie straciła pani życie. O, już wystarczy? Nie chce pani więcej wody? Rozumiem. Pani ojciec bardzo się martwi: wiele razy dzwoni pytając czy się pani obudziła. Chciał nawet przenieść panią do prywatnej kliniki, ale ze względu na stan zdrowia uświadomiliśmy mu że tak będzie dla pani bezpieczniej.- Jej nieśmiały ojciec to zrobił? Zosia poczuła silne wzruszenie wiedząc jak bardzo rodzice muszą się o nią martwić. Bardzo chciała by rozmawiająca z nią pielęgniarka przekazała im, że czuje się dobrze: w końcu jak mówiła dziś był już drugi grudnia i musieli odchodzić od zmysłów. Była pewna, że pewnie warują pod drzwiami czekając aż w końcu będą mogli wejść. Ale pielęgniarka w ogóle o tym nie wspomniała.- Aha, a jak oczy? Nie pieką? Nie wiedzieliśmy że nosi pani szkła kontaktowe; dopiero trzeciego dnia pobytu ktoś w szpitalu zwrócił uwagę na pojawiające się zapalenie i je usunęliśmy. Doktor twierdzi, że wszystko z pani wzrokiem w porządku i mam nadzieję, że pani to potwierdzi. Jeśli tak jest to proszę mrugnąć dwa razy.- Zosia odruchowo to zrobiła, bo rzeczywiście nie bolały ją oczy, ale nie rozumiała jakim cudem w jej oczach niby znalazły się soczewki skoro ich nie nosiła. Ale jej myśli i tak były bardzo rozbiegane, dlatego szybko przestała zawracać sobie tym głowę.
Sama nie wiedziała kiedy zasnęła, dopóki wieczorem (a przynajmniej tak jej się wydawało, bo za oknem panowały egipskie ciemności) nie otworzyła oczu. Tym razem przy jej łóżku siedziała pielęgniarka trzymająca w ręku gazetę (jak zdążyła się zorientować była to ta sama stażystka która nie rozumiała jak bardzo była spragniona). Gdy zorientowała się, iż już nie śpi od razu zaproponowała jej wodę. Z wisielczym humorem Zosia pomyślała, że w końcu się czegoś nauczyła.
Stażystka również zaczęła zasypywać ją gradem informacji, ale w przeciwieństwie do swojej starszej koleżanki nie interesowały jej fakty, ale plotki i cała otoczka skandalu. Zosia dowiedziała się więc, że gdy obie z Wiktorią Szymborską spadły ze schodów, jeden z towarzyszących im mężczyzn (nie umiała rozpoznać po opisie dziewczyny czy to był Karol czy Arek) wybiegł zaczynając wołać o pomoc a drugi został na dole dzwoniąc po pogotowie. I w ten sposób zanim dojechała karetka wszyscy wiedzieli już o wypadku tracąc zainteresowanie zbliżającym się nowym rokiem.
- Już następnego dnia na każdym kanale w telewizji można było dowiedzieć się o wypadku. Dostało się nawet właścicielom tej sali w której odbywało się przyjęcie: no bo kto to widział żeby zbite szkło z butelki warlało się po schodach? Przecież omal pani nie zabiło przecinając gardło, nie? Ale swoją drogą to Krezus Bank zrobił sobie niefajną reklamę: niech pani zobaczy tutaj: już nawet gazety o tym piszą.- Dziewczyna prawdopodobnie chciała być miła i rozmową umilić Zosi czas, ale ona nie chciała o tym słyszeć. Wypadek który przeżyła nie był dla niej jak dla towarzyszącej jej dziewczyny tylko skandalem, ale wielką traumą. Bo pamiętała ten ogromny ból w czaszce gdy uderzyła nią o twarde podłoże. Chciała nawet teraz dotknąć tego miejsca, ale nie była w stanie, tak mało miała siły. Na dodatek czuła się totalnie skołowana, jak gdyby jej własne ciało nie chciało jej słuchać. Zastanawiała się tylko kiedy i jak ostrym szkłem przebiła sobie gardło.
Stażystki wcale nie zniechęciły jej zamknięte oczy, bo wciąż gadała jak najęta. Dopiero dając jej wieczorną porcję leków i zmieniając kroplówkę zdecydowała chyba, że czas się zamknąć. Nie wyszła jednak z sali, ale znów usiadła na krześle w rogu pomieszczenia czytając swoją gazetę. Zosia pomyślała, że chyba zamierza czuwać nad nią przez całą noc.
Przez cały wieczór a potem następną dobę nieustannie budziła się i traciła przytomność mimo iż nie miała na to wpływu. Dopiero cztery dni po upływie od wypadku poczuła, że jej mózg zaczyna pracować, a ciało odpowiada na jej reakcję. Odważyła się nawet usiąść na szpitalnym łóżku.
Zdziwiło ją, jak bardzo wychudła i w ogóle jej ciało wydawało jej się być nie jej: miała problemy z właściwym ocenianiem odległości i wielkości. Poza tym gardło nie bolało tak bardzo, choć wciąż nie mogła mówić. Zastanawiało ją tylko jedno: czemu nikt jej nie odwiedza? Do tej pory jedynym gościem jakiego miała był sam prezes Krezus Banku, który chyba poczuwał się w obowiązku złożenia jej wizyty; Zosia pamiętała co stażystka mówiła o nagonce prasowej. No i pielęgniarki z lekarzami. A gdzie mama i taka? Gdzie Maria z Ignacym? Gdzie Jowita, Emilia albo Ewa? Gdzie Ksawery? Przecież z pewnością znaleźliby chwilę by do niej zajrzeć. Czemu więc lekarze nie chcieli ich wpuścić? Zosia czuła się bardzo samotna, a świadomość faktu iż nie może się z nikim komunikować sprawiało, że mogła tylko myśleć. A raczej odtwarzać słowa Karola Rogalskiego w których razem z Arkiem naigrywał się z jej miłości do niego.
Za każdym razem, mimo upływu czasu, to wspomnienie wywoływało w niej tak paraliżujący ból, że wyciskało z oczy łzy nie mniejszy niż ten za sprawą gardła. Naprawdę nie potrafiła zrozumieć jak ktoś mógł być aż tak okrutny jak on, jak mógł traktować aż tak przedmiotowo. Później zaczęła myśleć o tym feralnym sylwestrze jak o deja vu. W końcu dziewięć lat temu wykpiono ją podobnie sprawiając, że skończyła w szpitalu. Z tym, że tym razem powinna być wdzięczna iż świadkiem jej upokorzenia była tylko Wiktoria Szymborska a nie jej znajomi ze szkoły oraz okolicy na imprezie.
Zawsze gdy o tym myślała, dziękowała lekarzom że nikogo do niej nie wpuszczają. Bo na samą myśl o konieczności konfrontacji z rzeczywistością wpadała w panikę. Nie miała pojęcia jak ta cała sprawa się rozwiąże, nie miała pojęcia co ma zrobić ze swoim życiem skoro nie może pracować w tym samym miejscu co Arek ani tym bardziej z nim dalej mieszkać.
A przede wszystkim to nie miała pojęcia jak pozbyć się uczucia którym go darzyła.
Teraz, z perspektywy czasu, nie mogła uwierzyć jak bardzo była głupia. Bo rzeczywiście podała mu się na tacy: przecież on nawet nie musiał o nic jej prosić ona i tak wykonywała jego polecenia piorąc czy gotując dla niego. Do myślenia powinien dać jej fakt, że bezceremonialnie poświęcił ją wplątując w konflikt z Wiktorią podczas pracy każąc wrócić po materiały do mieszkania podczas gdy sam zabawiał się z jakąś dziewczyną. Ale nie, ona głupia wciąż wierzyła i łudziła się że ją pokocha nie ucząc się na błędach. Nie czując niczego dziwnego w fakcie, że kazał jej ukrywać ich związek tak jak- jak wyraził się wtedy Karol?- w sztuce Romeo i Julia? Boże, była taka żałosna że teraz chciało jej się tylko rzygać. W myślach wciąż wyzywała się od skończonych idiotek, ale to dołowało ją tylko jeszcze bardziej.
Piątego dnia w końcu mogła wstać z łóżka o własnych siłach z pomocą pielęgniarki. Znów poczuła to dziwne uczucie zaburzenia przestrzeni i odległości, ale kładła to na krab zażywanych leków. Poza tym ucieszyła się, że udało jej się wypowiedzieć słowo „kartka” tak by pielęgniarka zrozumiała o co jej chodzi. Wtedy zapisała swoje pytanie: Dlaczego nikt nie może mnie odwiedzać?
- Ależ wszyscy mogą panią odwiedzać.- Odparła momentalnie pielęgniarka, która akurat z nią była. To skonsternowało Zosię.
A moi rodzice? Siostra, napisała.
- Był tu pani ojciec i jakaś starsza kobieta…to mogłaby być matka. Ale siostra? Chyba nikogo takiego nie widziałam.- Wiedząc, że nie uzyska nic więcej siląc się na empatię napisała:
Wiktoria?
- Nie rozumiem?- Mrugnęła wtedy pielęgniarka, a ona miała ochotę wywrócić oczami bo napisanie nazwiska znienawidzonej szefowej w tej chwili było dla niej prawie nieosiągalne.
Wiktoria Szymborska? Żyje?
- Ależ proszę pani, oczywiście że pani żyje.- Śmiech pielęgniarki zabrzmiał nieco sztucznie.
Pytam o nią.
- O kogo?- Tym razem nie powstrzymała przewrócenia oczami dając sobie spokój z pytaniami. Postanowiła, że zapyta kogoś innego kto się zjawi, najlepiej lekarza a nie młodą dziewczynę, która nie potrafi odpowiedzieć na jej pytanie.- W takim razie zostawiam panią samą, pani Szymborska. Za dziesięć minut wracam.- Zosia zarejestrowała błąd pielęgniarki, ale uznała go za zwykłe przejęzyczenie. Choć do tej pory wiele faktów jej się nie zgadzało, jeszcze nie docierało do niej co tak naprawdę się stało.

PIĘĆ DNI PO WYPADKU

Gdy pierwszy raz miała tyle siły by móc załatwić się sama a nie korzystać z  przyczepionego cewnika, uznała odbicie swojej twarzy za halucynacje. Potem zdjęto jej bandaż z głowy i dotykając jej nie wyczuła burzy loków: wtedy też tłumaczyła to sobie koniecznością obcięcia jej grubej szopy. Nie chciała wnikać w to, czemu w takim razie jej krótka szczecinka jest całkiem prosta skoro już przy skórze powinna skręcać się w paciorki. Nawet swój zmieniony głos tłumaczyła raną na gardle. Ale z godziny na godzinę zaczęła wpadać w panikę. Co to do cholery miało znaczyć? Czym oni ją faszerują skoro wydaje jej się, że jest inną osobą? Czując ogarniającą ją panikę wyszła na zewnątrz korzystając z tej nielicznej okazji, że była sama. Na korytarzu krzątało się kilka osób, ale nie wydawali się jej być szkodliwi. Szła tak jakiś czas nie wiedząc właściwie gdzie idzie gdy nagle zauważyła swoją siostrę, która mignęła jej w korytarzu. Marysia jej nie widziała, więc nie pozostało jej nic innego jak ją dogonić. Dlaczego tylko jest taka mała? Wciąż ma zaburzenia przestrzeni? Starając się o tym nie myśleć tylko skupić na śledzeniu siostry weszła na jakieś piętro, a potem jeszcze kolejne. Ale wchodzenie po schodach było dla niej tak dużym wysiłkiem, iż ledwie udawało jej się złapać oddech, a i tak robiła to bardzo wolno. No i zgubiła Marię. Nie miała pojęcia czy poszła jeszcze wyżej czy skręciła do jednego z pokoi tutaj. Dlaczego nie miała przy sobie komórki? Gdzie były do cholery jej osobiste rzeczy?
- Przepraszam panią, a pani z jakiej jest sali?- Zosia zorientowała się, że te słowa ktoś wymawia do niej, ale je zignorowała decydując się iść prosto.- Halo, proszę pani, mówię do pani. Proszę się zatrzymać…- Wciąż ignorując jakąś kobietę z personelu medycznego starała się iść jak najszybciej. Właściwie teraz nie było w tym żadnego celu, ale czuła że musi to zrobić. Że musi uciec. I było to właściwie uczucie, bo ponownie ujrzała Marię skręcającą do jednej z sal.- Niech się pani zatrzyma!- Krzyczała wciąż za nią kobieta, ale od upragnionych drzwi dzieliło ją tak niewiele, że nie mogła tego zrobić.- Jacek pomóż mi, ona krwawi i nie reaguje na polecenia, nie wiem co powinnam…
W końcu tam dotarła. Do sali w której leżała młoda dziewczyna otoczona wieloma osobami, które tłoczyły się w niewielkim pokoiku. Starsza, na oko pięćdziesięciokilkuletnia kobieta ocierając łzy z oczu tuliła się do mężczyzny w podobnym wieku. Druga, dużo młodsza trzymała za rękę innego mężczyznę. Oprócz nich w pokoju było jeszcze dwóch mężczyzn oraz trzy inne młode kobiety. Wszystkie te postacie dobrze znała, wszystkie były jej bliskie. Nie rozumiała tylko czemu są tutaj zamiast być z nią. Ale gdy wołająca ją pielęgniarka złapała ją za rękę z towarzyszącym jej pielęgniarzem zmuszając do odejścia sprawiła, że ludzi w sali w którą się wpatrywała spojrzeli na nią odsłaniając twarz młodej kobiety leżącej bez ruchu.
I wtedy głośno krzyknęła nie zwracając uwagi na przeogromny ból jaki to wywołuje niszcząc zapewne zagojone już rany na gardle.
Bo twarz młodej kobiety też była jej bardzo dobrze znana.
To była jej twarz.

***

Arek, wchodząc po szpitalnych schodach na trzecie piętro, jak zawsze od czterech dni miał nadzieję, że tym razem stan Zosi się poprawił. Ale gdy tylko zauważył wychodzącą z jej pokoju właśnie Marię wiedział, że nic się nie zmieniło. Mimo to spytał:
- Obudziła się już?
- Nie, wciąż śpi.- Usłyszał tak samo rozczarowującą odpowiedź jakiej się spodziewał.- Ale lekarze zapewniają, że może wybudzić się w każdej chwili.- Nic na to nie odpowiedział. Zdawał sobie sprawę, że Marysia może mieć rację, ale mimo wszystko…mimo wszystko lekarze nie wiedzieli dlaczego Zosia się nie budzi skoro- oprócz złamanego nadgarstka oraz rozcięcia głowy- wyszła z wypadku cało. Najpewniej winę ponosiło właśnie mocne uderzenie w głowę, które sprawiło, że coś z jej mózgiem było nie tak. A on tak bardzo chciał by się obudziła. – Arek, ona na pewno się wybudzi cała i zdrowa.- Dodała łagodnie kobieta widząc smutek malujący się na twarzy Żylińskiego. I owszem, wciąż uważała że nie jest odpowiednim facetem dla zakochanej w nim jej młodszej siostrzyczki, ale teraz bardzo się o nią troszczył. I cierpiał tak jak wszyscy.
- Nie rozumiesz.- Młody mężczyzna pełen poczucia winy pokręcił głową.- Ona szła to tej piwnicy, bo chwilę wcześniej poprosiłem ją o rozmowę.      Gdyby nie to być może…
- …gdybanie nic nie da. Nie cofniemy czasu. Powiedz lepiej co chciała od ciebie policja?
- Sprawa się nagłośniła, przez co policja dla samego spokoju musiała się wtrącić. W końcu muszą zdementować te niestworzone historie o rzekomym zepchnięciu.
- Tak, widziałam ten artykuł w gazecie.- Prychnęła Marysia.- Ciekawe tylko niby kto miałby zepchnąć moją siostrę i tę jej szefową…Ale dość o tym. Za pół godziny mam sesję z klientem, dlatego szczegóły opowiesz mi później. Poza tym ty również z pewnością chciałbyś do niej wejść.
- Tak.
- A więc do zobaczenia. I naprawdę o nic się nie obwiniaj.- Arek uśmiechnął się do Marysi nieznacznie pokrzepiony jej słowami. Tylko to nie ona widziała leżącą bez ruchu Zosię z wielką plamą krwi spływającą z jej głowy. Nie ona musiała zatamować krwawienie z szyi Wiktorii Szymborskiej mając ochotę zająć się swoją ukochaną. Ale ten durny Karol oczywiście spanikował zostawiając go na dole samego. A te kilka minut do przyjazdu karetki były dla niego piekłem. Pospiesznie zbadawszy puls obu kobiet wydawało mu się, że nie słyszy go u Zosi. Był pewien, że ona nie żyje.
A potem zjawiło się wiele osób: sanitariusze, uczestnicy przyjęcia, przechodzący gapie. A on wciąż czuł się jak w transie. Słyszał wypowiadane do siebie słowa jednego z lekarzy, ale nie do końca rozumiał ich sens. Był tylko w stanie powiedzieć, że Zosia nie żyje a Wiktoria obficie krwawi z szyi z tkwiącym w jej gardle kawałkiem szkła którego zdecydował się nie wyciągać. Gdy spełnił swoje zadanie miał ochotę wejść na górę a potem na zewnątrz gdy usłyszał słowa sanitariusza:
- Nie żyje? Czuję puls. Ta kobieta…- Dosłownie w trzech susłach znalazł się przy leżącej jak martwa Zosi starając się pomóc lekarzom, choć ci zaczęli odciągać go od ciała. Ale mimo to został. Aż do czasu zniknięcia jej w karetce.
- Cześć Jowita.- Powiedział otrząsając się z nieprzyjemnych wspomnień witając się z siedzącą przy łóżku Zosi kobietą.
- Witaj bohaterze.- Odpowiedziała z lekkim uśmiechem.
- Bohaterze?
- Nie czytałeś dzisiejszych gazet? Gdyby nie twoja interwencja Wiktoria Szymborska by nie żyła.
- Ach to.- Mrugnął tylko. Prawdę mówiąc to już dwa dni temu sam prezes Krezus Banku dziękował mu, gdy zauważył go w banku (Arek akurat składał podanie o kilkudniowy urlop by móc być przy Zosi) iż to właśnie dzięki jego pierwszej pomocy Wiktoria nie umarła. A on był wtedy w stanie tylko skinąć głową. Bo życie Szymborskiej niewiele go obchodziło: oczywiście byłoby mu przykro gdyby umarła- tak samo jak z powodu śmierci każdego człowieka. Chciał tylko by jego Zosia się obudziła.- Wciąż jesteśmy na czołówkach gazet co?
- Kto jak kto, ale ty będziesz sławny. Dołączyli nawet jakieś zdjęcie na którym widać twoją twarz. Niedługo będziesz rozchwytywany…- Jowita paplała starając się im obydwojgu poprawić humor, ale wiedziała że to bezcelowe. Ona sama patrząc na nieruchomą przyjaciółkę miała łzy w oczach, a w oczach Arkadiusza dostrzegała ogromny smutek gdy teraz zbliżał się do jej łóżka. Potem pogładził ją po policzku. Gdyby nie znała prawdy, dla kogoś postronnego mogłoby się wydawać, że jest kimś więcej niż przyjacielem pacjentki.- Ach, i wiesz że nasza szefowa się obudziła?
- Hm?
- Cruella. Złego diabli nie biorą. Zjawiła się tutaj koło południa. Jezu, wyglądała makabrycznie z rany na gardle ciekła jej krew. A potem gdy zaczęła wydawać z siebie jakich charchot…brr…dwójka pielęgniarzy musiała ją odciągać od drzwi. Nie mam pojęcia dlaczego chciała odwiedzić Zosię.
- W końcu obie uczestniczyły w wypadku: może chciała sprawdzić co z nią.- Odparł Arek na odczepnego.
- Albo jest jeszcze inny powód.
- Niby jaki?- Może dziwny ton albo wymowne milczenie Jowity wzbudziły w nim zainteresowanie.
- A co jeśli część dziennikarzy się nie myli?
- Co masz na myśli?
- Arek, przecież one spadły obie: to jasne że nie stało się to przypadkiem.
- Sugerujesz, że Wiktoria zepchnęła Zosię ze schodów? To niedorzeczne.
- Ale tłumaczyłoby poczucie winy. A tobie co dziś powiedziała policja?
- Nic, to ja musiałem odpowiadać na ich pytania a nie oni na moje.
- Wiem, ale może ich pytania coś sugerowały?
- Nie, po prostu z powodu poważnych obrażeń dwóch osób muszą zbadać tą sprawę dla świętego spokoju. Nie mają nawet cienia podejrzeń, iż to mogłoby być coś innego niż wypadek.
- Może. Ale nie zastanawia cię co one robiły tam razem?
- Nie wiem: pewnie spotkały się przypadkiem.
- Nigdy nie wierzyłam w przypadki.
- Jowita, to nie żadna powieść kryminalna.
- Przecież wiem, nie rób ze mnie jakieś wariatki. Ale to mi się naprawdę nie podoba.
***

Głęboki ból sprawił, że znów odzyskała przytomność. Otworzywszy oczy zdała sobie sprawę, że nachyla się nad nią wiele osób. Chciała je wszystkie odepchnąć nie rozumiejąc co się dzieje, ale one nie pozwalały. W dodatku gardło znów piekło niemiłosiernie. Czy to jest sen, pytała samą siebie w duchu. A może ja umarłam? Tylko czemu w takim razie czuję ból? I dlaczego do cholery jestem tu gdy moje ciało leży dwa piętra wyżej? Co się do diabła dzieje?! W natłoku myśli i bólu czuła się coraz bardziej skonfundowana, zagubiona i samotna. Chciała zobaczyć tatę, przytulić się do mamy, zapłakać na ramieniu Marysi, porozmawiać z przyjaciółkami i Ksawerym którego przecież zostawiła na przyjęciu. Biedaczek, a jak on się teraz musi czuć? I dlaczego nikogo przy mnie nie ma? Widocznie musieli dać jej jakieś środki, bo poczuła ukucie w ramieniu a potem całe jej ciało zwiotczało. Nie chciała tego, ale tuż przez zaśnięciem miała nadzieję, że wszystko minie.

OSIEM DNI PO WYPADKU

Kolejne dwa dni spędziła albo przykuta do łóżka specjalnym pasem, albo nafaszerowana lekami. Oczywiście wielokrotnie słyszała że to dla jej dobra.
- Musi pani oszczędzać gardło pani Szymborska. W przeciwnym wypadku może nawet dość do uszkodzenia strun głosowych…
Zosia nawet wtedy kręciła głową próbując zapobiec nazywaniu siebie nazwiskiem Cruelli. Jak oni mogą ją tak nazywać? I dlaczego w lustrze obija się jej twarz? Czy to efekt działania leków? A może przeszczepili jej mózg? Gdy ponownie odwiedził ją pan Stefan Adamczyk zaczęła nawet sądzić, że ma coś nie po kolei z głową. Bo on też myślał, że ona jest Wiktorią zapewniając, że wszystko będzie dobrze.
- Zająłem się Aleksandrem, więc nie musisz się o niego martwić. Jest teraz ze mną w moim mieszkaniu. Klucz miałem od portiera, mam nadzieję że się nie gniewasz że go pożyczyłem. A sprawami banku też nie musisz się martwić: inwestorzy rozumieją, że teraz nie jesteś w stanie przyjmować ich osobiście i życzą ci dużo zdrowia. Zresztą wszyscy pracownicy Krezus Banku składają ci życzenia. Mają nadzieję, że niedługo do nich wrócisz. Aha, i przywiozłem ci parę twoich rzeczy. Wiem, że przez te rozcięte gardło bardzo cierpisz, ale może chociaż to odrobinę umili ci rekonwalescencję.
Facet mówił i mówił, a Zosia w myślach zastanawiała się kim u diabła jest Aleksander? Jacy inwestorzy? I portier? Przecież ona wynajmuje mieszkanie razem z Arkiem i Ksawerym, nie ma mowy…
-…podziękować panu Żylińskiemu.- Słysząc nazwisko Arkadiusza Zosia wbiła spojrzenie prosto w Adamczyka. Widocznie uznał to za przejaw zainteresowania, bo kontynuował:- Tak, to dzięki niemu żyjesz. Gdyby nie zatamował krwawienia nie byłoby nas dzisiaj tutaj. Jako jedyny zachował zimną krew za co mu zresztą osobiście podziękowałem.
Dzięki niemu żyjesz? Jako kto? Jako duch w ciele Wiktorii? A może naprawdę jestem Wiktorią Szymborską z poplątaną piątą klepką? Może tylko wydaje mi się, że jestem Zofią Niemcewicz?
Panika znów zalała jej umysł. Drżącymi rękoma sięgnęła jeszcze po kartkę i długopis.
Mój telefon, napisała.
- Ach, rzeczywiście: wszystkie twoje rzeczy leżą w schowku. Mam poprosić pielęgniarkę żeby je przyniosła?- Skinęła głową a potem w napięciu czekała przez kilka minut. Dopiero po przyjściu jakiejś kobiety z damską torebką w dłoni się ożywiła. Z powodu licznych skaleczeń na dłoniach miała problem z jej otwarciem, więc po prostu wyrzuciła wszystko co w niej było na łóżku.- Ostrożnie, pomógłbym ci gdybyś mnie poprosiła…
Zosia nie zwracała uwagi na słowa Adamczyka: interesowała ją tylko zawartość komórki. Ucieszyła się, gdy wreszcie złapała ją w swoje ręce. Ale szybko rozczarowała nie będąc w stanie odblokować ekranu. No jasne,  w końcu to nie był jej telefon.
- Jakiś problem? Ach, nie pamiętasz hasła?- Niepewnie skinęła głową jeszcze parę razy próbując na chybi trafił narysować jakiś znak. Jak można się było spodziewać, nadaremnie. Zła, zrzuciła telefon z łóżka tak że rozdzielił się na kilka części.- Spokojnie. Tylko spokojnie. Zaraz powiem lekarzom o twoich kłopotach z pamięcią. Może wtedy zrozumieją, że nie muszą zakuwać cię w łańcuchy jak chorej.
Kłopoty z pamięcią? Ale przecież ona pamiętała.
Wiedziała skąd wzięła się jej mała blizna niedaleko łokcia (choć teraz niestety jej nie miała), pamiętała pięćdziesiąte urodziny mamy, wesele Marysi i Ignacego.
Pamiętała dzień gdy pisała maturę i po raz pierwszy złamała nogę.
Pamiętała Bartosza Krawczyka i wspólne spacery z Ksawerym.
Pamiętała wypady z przyjaciółkami do klubu karaoke i pogardliwy wzrok Wiktorii po tym jak publicznie ośmieliła się jej przeciwstawić w pracy.
Do cholery przecież pamiętała wszystko! Dlaczego więc teraz wydaje jej się, że jest Cruella?! Co z nią nie tak? Albo dlaczego wszyscy do cholery starają się jej wmówić, że nią jest?

***
Arek stał przy łóżku Zosi wpatrując się w jej śpiącą twarz. Jednocześnie cały czas trzymał jej bezwładną dłoń w swojej naiwnie licząc, że w którymś momencie może go uścisnąć dając znak że go słyszy.
- Zosiu, kochanie, obudź się w końcu.- Szeptał raz po raz. Mógł sobie na to pozwolić: w końcu nikogo nie było teraz w pokoju. Poza tym odkąd dziewczyna miała wypadek Arkowi nie w głowie była jakaś tajemniczość czy udawanie. Czekał tylko na przebudzenie się Zosi tak aby razem mogli ogłosić to całej rodzinie.- Śpisz już tak długo, dziś mija dziewiąty dzień. Wiem, że pewnie ty sobie odpoczywasz, ale ja odchodzę od zmysłów. Chciałbym w końcu powiedzieć ci jak bardzo cię kocham, ale jeśli się nie obudzisz to tego nie usłyszysz. No dalej, nie rób mi znowu na złość. Może zasłużyłem na to by teraz przeżywać tak wielki strach za to jak ostatnio cię traktowałem, ale z chęcią ci to wynagrodzę, obiecuję. Nigdy więcej nie dam ci żadnym powodów do zwątpienia we mnie albo moją miłość. Tylko nie karz mi dłużej czekać, błagam. Bo przez ciebie zwariuję. I tak stale zadręczam się tym, że to przeze mnie poszłaś do tej piwnicy. Gdybym tylko trochę zaczekał może…może udałoby się tego uniknąć. Ale z drugiej strony nie zrozumiałbym, że to co czuję to miłość bo uświadomił mi to dopiero Karol. Wiesz, miałaś całkowitą rację: to płytki facet który nie rozumie tego co nas łączyło. I nie zamierzam dalej się z nim zadawać zwłaszcza po tym jak cię nazwał. Od początku powinienem cię słuchać w tej kwestii; w ogóle bardzo często powinienem cię słuchać. I od teraz będę, naprawdę. Dlatego po prostu musisz otworzyć oczy. Musisz.
- Przepraszam pana, przyszłam zmienić kroplówkę. – Monolog Arka przerwało nadejście pielęgniarki. Wtedy dyskretnie wytarł oczy.
- Proszę bardzo, już się odsuwam.
- Nie szkodzi, proszę siedzieć: poradzę sobie z drugiej strony.- Rezolutna pielęgniarka z wieloletnim doświadczeniem odmierzyła odpowiednią dawkę.- Narzeczony?
- Słucham?
- Jest pan jej narzeczonym?
- Jeszcze nie. Miałem…to znaczy wciąż mam nadzieję, że kiedyś tak się stanie.
- Spokojnie, proszę być w dobrej myśli. Nie takich tutaj mieliśmy i budzili się jak nowo narodzeni. Pańska dziewczyna po prostu musi trochę dłużej pospać i tyle. Przyda jej się taki odpoczynek.
- Oby miała pani rację.
- Na pewno, kochaniutki na pewno.
- Będzie tu pani jeszcze przez chwilę? Chciałem tylko iść na chwilę do bufetu po coś do picia. A nie chciałbym by została sama.- Prawdę mówiąc nie to jej było w głowie, ale z powodu smutku na twarzy tego młodego człowieka zgodziła się.
- Proszę iść, zaczekam.
- Bardzo dziękuję.- Gestem dała mu znak żeby wyszedł, a potem dokończyła swoją pracę z zakładaniem kroplówki. Nie lubiąc bezczynności sprawdziła działanie wszystkich urządzeń i stanu pacjentki. Ale gdy zabrała głos jej słowa nie były już pełne optymizmu takiego jakim uraczyła Arka:
- Mam nadzieję, że się jeszcze kiedyś obudzisz dziewczyno.

***
SZESNAŚCIE DNI PO WYPADKU

Wariowała.
Nie było innego wyjścia.
Albo to oni chcieli z niej zrobić wariatkę.
Na dodatek skierowali ją do psychiatry i to na polecenie samego Adamczyka. Cierpliwie (a raczej niecierpliwie) czekała tylko aż z jej gardłem polepszy się na tyle by w końcu mogła mówić a nie cicho warczeć.
Wielokrotnie pisała na kartce papieru, że nie jest Wiktorią Szymborską tylko Zofią Niemcewicz, starała się zawrzeć nawet parę szczegółów ze swojego życia, ale oni jej nie słuchali. Wciąż nakazywali się uspokoić i nie denerwować. Ale jak miała być spokojna gdy usiłowali wmówić jej, że jest kimś innych? To powodowało, że świrowała jeszcze bardziej. I wiedziała, że jeśli tak dalej pójdzie to całkiem zwariuje. Najgorsze było to, że stale ktoś jej towarzyszył, więc nie mogła nic zrobić sama. Nie mogła wyjść z własnego pokoju nie wspominając już o szpitalu by dowiedzieć się co dzieje się z jej ciałem, by spotkać kogoś z rodziny. Nie mogła przekonać się, że ma rację w imię jej normalności co zakrawało na ironię.
Dopiero dwa tygodnie po wypadku była w stanie coś powiedzieć choć gardło sprawiało jej przy tym ból. Ale nie zważała na to uparcie powtarzając jedno zdanie jak mantrę: Nie jestem Wiktorią. Ale im bardziej ona je powtarzała, tym bardziej oni nie chcieli jej słuchać. Udało jej się uzyskać tylko tyle, że na dwa dni przeniesiono ją na oddział psychiatryczny.
W końcu się załamała. W zasadzie i tak długo trzymała się w ryzach. Czuła się nieszczęśliwa, chora i samotna nie mogąc liczyć na nikogo. Długo płakała wyrzucając pielęgniarki z pokoju i nie pozwalając się nikomu do siebie zbliżyć. Ale nie chciała pozwolić na to by wciąż podawali jej ogłupiające leki. Tyle, że  jej działania były wprost proporcjonalne do ich działań.
- Proszę, nie chce żadnej strzykawki.- Chrypiała zaślepiona przez łzy i zmęczona płaczem. Jednocześnie jakąś cząstką swojej świadomości wiedziała, że zachowując się w ten żałosny sposób utwierdza tylko lekarzy w swojej niepoczytalności a może nawet szaleństwie.- Błagam. Nie wiem co się stało, ale to nie ja. To nie moja twarz. Zróbcie coś i mi pomóżcie.- W odpowiedzi na swoje błagania niezmiennie słyszała:
- Pani Szymborska proszę się uspokoić. Robimy to dla pani dobra. Pański ojczym…
Dalej zwykle nie słuchała.
Ale tym razem postanowiła zrobić coś innego.
- Proszę przyprowadzić do mnie Marię Niemcewicz…co znaczy Grabarczyk.- Poprawiła się, bo przecież jej siostra od trzech lat była mężatką.
- Słucham?
- Chcę się z nią widzieć. To moja…to siostra tej dziewczyny z którą spadłam ze schodów.
- Ale ja nie mogę…
- Błagam. A jeśli naprawdę pani nie może to niech przyjdzie do mnie pan Adamczyk i to załatwi.
- Proszę dać rękę bym mogła podać leki.
- Obiecuje pani?!
- Pani Wiktorio...
- Tak czy nie? Inaczej ich nie wezmę.- Z pewnością wyglądała wtedy jak główna bohaterka egzorcyzmów Emily Rose ze spoconą ze zmęczenia bladą twarzą, przekrwionymi z niewyspania oczami i charczącym głosem. Ale miała to gdzieś.

- Dobrze obiecuję.- Pielęgniarka nie była głupia. Pacjentka była bardzo oporna, ale jej ojciec za odpowiednią pieniężną rekompensatą sprawił, że i tak traktowano ją wyjątkowo wyrozumiale: dostała osobną salę, przy jej łóżku stale czuwała jakaś pielęgniarka albo stażystka a sam lekarz odwlekał odwiedziny policjantów tłumacząc się słabym zdrowiem pacjentki. Jak dla niej Szymborskiej po prostu kompletnie odbiło (o ile wcześniej wszystko było z nią w porządku). Ale mimo wszystko postanowiła poinformować Adamczyka o prośbie córki.