-
Marysia.- Szepnęła ze łzami w oczach Zosia widząc nieśmiało wchodzącą do pokoju
siostrę. Zapomniała nawet o obecności Stefana Adamczyka, który uprzednio
poprosił Marię by zechciała odwiedzić jego przyszywaną córkę na jej prośbę co
ta dość niechętnie właśnie czyniła.
-
Dzień dobry pani.- Odparła na to Maria. Do tej chwili nie miała pojęcia co tu
robi: w końcu powinna być dwa piętra wyżej z siostrą a nie jakąś obcą babą,
która chce się z nią widzieć.
-
Tęskniłam za tobą.- Powiedziała nieznajoma, a ona niepewna jak się zachować
spojrzała na Adamczyka. Dobrze, że wcześniej wspomniał, że z psychiką jego
córki jest coś nie tak, bo teraz z pewnością powiedziałaby teraz coś głupiego.
Zamiast tego zrobiła to, co zazwyczaj czyniła wobec swoich niezbyt
zrównoważonych emocjonalnie pacjentów. Po prostu się uśmiechnęła.
-
Jak się pani czuje?
-
Jaka pani? Przecież to ja, Zosia. Tylko nie wiem…nie wiem co się stało; nie
wiem dlaczego mam jej twarz.
-
Wiktorio, już ci mówiłem że…- Stefan Adamczyk zabrał głos, ale Zosia mu
przerwała:
-
Nie mów do mnie Wiktorio!- Syknęła tak głośno jak tylko pozwalało jej na to
gardło.
-
No tak, nigdy tego nie lubiłaś. Zawsze wolałaś jak zwracano się do ciebie
Wiki.- Do diabła, dlaczego on nic nie rozumiał? Dlaczego do nich wszystkich nic
nie docierało do cholery?!
-
Proszę, niech pan zostawi nas same.
-
Wiki…
-…proszę.
Tylko pięć minut.- Ostatnie słowo prawie wycharczała tak bolało ją gardło. Ale
musiała porozmawiać z siostrą. Po prostu musiała. Inaczej i ona sama niedługo
zacznie wierzyć, że postradała zmysły.
-
A więc dobrze.- Zgodził się w końcu mężczyzna wymieniając spojrzenia z Marią.-
Pięć minut.
Gdy
została sama z siostrą i spojrzała jej w oczy nie mogła wyartykułować żadnego
słowa. Bardzo chciała podejść do Marysi i mocno ją przytulić, ale wiedziała, że
odebrałaby to jak uścisk obcej osoby. Poczuła pod powiekami znajome szczypanie,
zapowiedź płaczu.
-
Przykro mi z powodu pani gardła.- Ciszę między nimi dwiema przerwała siostra
Zosi.- I w ogóle z powodu tego wypadku.- Dodała jakby z wahaniem.- Wiem, że z
pewnością jest pani trudno. I naprawdę chciałabym zostać dłużej, ale muszę iść
do siostry. Ona nie miała tyle samo szczęścia co pani i jeszcze nie wybudziła
się z wypadku.
-
Agh…
-
Słucham?
-
Ale…to ja…jestem twoją…siostrą. To ja, Zosia. – Mówiła z przerwami bo z powodu
bolącego gardła ledwo udawało jej się wyartykułować pojedyncze słowa.
-
Przepraszam, chyba nie najlepiej się pani czuje, a ja muszę już iść.
-
Proszę, nie odchodź. Musisz…musisz mi uwierzyć.- W desperacji zeszła z łóżka
podbiegając do zbliżającej się ku drzwiom Marii. Ta spojrzała na nią z niepokojem.
-
Naprawdę mi przykro, ale…
-
Ja jestem Zosią, jestem twoją siostrą. Nie wiem co się stało, ale to ja. Tylko
mam jej twarz. I przede wszystkim…
-…przepraszam,
ja…
-
Błagam cię, zostań. Pozwól mi…wyjaśnić.- Mówiła choć ból wyciskał z jej oczu łzy.
A może to poczucie beznadziei? Sama już nie była pewna.
-
Proszę pani, proszę zabrać rękę.
-
Marysiu, porozmawiaj ze mną. Ja chcę zobaczyć mamę i tatę. Oni na pewno bardzo
się o mnie martwią. Czy przez ten wypadek…mu się nie pogorszyło?
-
Przykro mi, ale nie znam pani rodziców.
-
Przecież to nasi rodzice!
-
Powinna pani odpocząć.
-
Nie traktuj mnie jak wariatki, ja nie zwariowałam!
-
Więc niech mnie pani puści.
-
Nie wiem co mam robić.
-
Powinna pani odpoczywać.
-
Nikt mi nie wierzy ty musisz.
-
Ja naprawdę muszę już iść.
-
Miśka, błagam: pomóż mi. Gdy się obudziłam wszyscy nazywali mnie jej imieniem i
myślałam…
-
Słucham?- Zaskoczona Maria spojrzała na nieznaną sobie kobietę, która zaczęła
już ją odrobinę przerażać. Ale dlaczego nazwała ją jej dawnym przezwiskiem?
-…myślałam
że to pomyłka…ale gdy spojrzałam w lustro…Boże, czuję się tak źle.- Tym razem
nie mogła powstrzymać głośnego szlochu.- Na dodatek to co mi zrobił Arek…
-
Mówi pani o Arkadiuszu Żylińskim? Co ma pani na myśli?
-
On mnie oszukał, Miśka. Potraktował tak samo jak Bartek. Miałam ochotę umrzeć,
tym razem naprawdę nie tak jak 9 lat temu, ale zamiast tego znalazłam się w
piekle. W jej ciele i…
-
O Boże…skąd ty…skąd pani to wszystko wie?
-
Bo jestem Zosią, twoją siostrą. Pomóż mi, ja nie zwariowałam.
-
Do widzenia.- Gdy Marii w końcu udało się delikatnie uwolnić z uścisku Zosi ta
upadła na podłogę. Nie miała pojęcia jakim cudem Wiktoria odkryła te szczegóły,
ale fakt iż ktokolwiek o nich wie ją przeraziła. Bo całą prawdę znała tylko ona
i Zosia: Marysia była pewna, że jej siostra nie dzieliła się tymi bolesnymi
wspomnieniami z nikim innym. Jakim cudem dowiedziała się więc o nich jej
szefowa? Samo jej wspomnienie ją przeraziło: te szaleństwo w oczach i świszczący
głos. Tym bardziej gdy wiedziała, iż szefowa nie znosiła Zosi. Tylko jakim
cudem ta kobieta dostała pomieszania piątej klepki? I dlaczego uważała się za
jej siostrę? Mimo, iż wmawiała sobie, że przecież nie powinna przejmować się
jakimiś bzdurami wygadywanymi przez kogoś z urazem psychicznym to wewnątrz
siebie czuła przeraźliwy chłód. I nie zniknął on gdy weszła do pokoju swojej
wciąż pogrążonej w śpiączce siostry.
-
Cześć, już wróciłaś od Szymborskiej?- Przywitał ją Arek, który wciąż każdą
chwilę spędzał przy łóżku Zosi marnując chyba resztki swojego urlopu. Jako że
pielęgniarka przekazała prośbę Szymborskiej kilkanaście minut temu, on również
był tego świadkiem.
-
Tak.
-
I to z nią? Rzeczywiście ma problemy że musi badać ją psychiatra?
-
Skąd to wiesz?
-
Usłyszałem jak dwie pielęgniarki o tym plotkowały. Więc?
-
Ona…- Maria chciała powiedzieć, że ta kobieta kompletnie ześwirowała, ale wciąż
była chyba za bardzo roztrzęsiona, bo na samą myśl poczuła suchość w gardle. Zupełnie
jakby coś powstrzymywało ją przed powiedzeniem tej absurdalnej prawdy, w którą
wierzyła Szymborska.
-
Tak?
-
Chodzi o to że mówiła dziwne rzeczy.- Wyjawiła w końcu po chwili wahania.
-
To znaczy?- Drążył Arek. Uważała, że jest moją siostrą, pomyślała, ale na głos
odpowiedziała mimo iż z góry dobrze znała odpowiedź:
-
Czy one dobrze znały się z Zosią? Przyjaźniły się?
-
One? Żartujesz? Przecież twoja siostra jej nie znosiła.
-
Ale mogła wiele o niej wiedzieć?
-
To masz na myśli?
-
Sama nie wiem.
-
Czekaj, co ona ci właściwie powiedziała?
-
Kilka rzeczy. Powiedziała też coś o tobie, że ją oszukałeś.
-
Słucham?
-
Że zrobiłeś jej coś złego.
-
Boże, chyba ona nie sugerowała że to ja ją zepchnąłem z tamtych schodów?!
Przecież to byłoby nawet fizycznie niemożliwe! Nie zdążyłbym wejść na górę a
potem z powrotem na dół.
-
Spokojnie, ona chyba bredziła. Nie jest w najlepszym stanie.
-
To nie usprawiedliwia takich oskarżeń. Co jeśli to samo powie policjantom?
-
Nie musiało chodzić o to. Może mówiła o czym innym.- Maria zrobiła wymowną
pauzę.- Łączyło was coś wcześniej?
-
O czym ty do cholery mówisz?
-
Dobrze wiesz o co mi chodzi, Arek.
-
Jasne, że nie. Maria, przecież ta kobieta jest tylko moją szefową.
-
Powiedz mi…co właściwie zaszło tam na dole?- I choć mówił to już wiele razy to
niechętnie zrobił to po raz kolejny:
-
Poprosiłem Karola o to by poprosił Zosię o zejście od piwnicy byśmy mogli
porozmawiać. Potem Wiktoria…
-
Nie o to mi chodziło. Pytałam raczej o to dlaczego musiałeś prosić moją siostrę
o rozmowę.
-
Bo…była na mnie zła. Przed świętami trochę się posprzeczaliśmy.
-
Dlaczego?
-
Bo byłem idiotą Marysiu. Do tej pory niczego nie rozumiałem.
-
Czego?
-
Ja…ja chcę być z twoją siostrą. Kocham Zosię.
***
Po
wyjściu Marii Grabarczyk, Zosia wciąż leżała na podłodze. Dopiero gdy
pielęgniarka weszła do jej pokoju, zastając ją w tej pozycji zapłakaną i
zdesperowaną po raz kolejny podała jej środki uspokajające. Tym razem nie
oponowała; siły do walki miała już na wyczerpaniu i wiedziała że niewiele ich
już jej zostało. Jeśli w ogóle coś zostało.
Dzięki
tabletkom zasnęła, ale rankiem czuła się jeszcze bardziej źle. W szpitalu
ponownie pojawił się „jej ojciec” tym razem przyprowadzając ze sobą jakąś
dziewczynę, którą podobno powinna znać.
-
Przecież razem chodziłyśmy na siłkę Wiki. No co ty, nie pamiętasz? To ja,
Nikola.
Nie
pamiętała, ale nie miała zamiaru tego mówić, już nie. Była jednocześnie
wściekła i zrezygnowana, ale przekonawszy się że jej słowa i tak nie są wiele
warte postanowiła milczeć. Być może dlatego, nazajutrz Adamczyk poinformował
ją:
-
Przenoszę cię do prywatnej kliniki.
-
Co?
-
Nie możesz tu zostać, oni nie pomagają ci dojść do siebie.
-
Nie, ja nie mogę stąd wyjść. Wtedy stracę szansę.
-
Jaką szansę?- Nie odpowiedziała myśląc o tym, że jeśli wyjdzie z tego samego
szpitala w którym leży jej ciało już nigdy nie uzyska możliwości kontaktu z
rodziną. Nie wspominając już o tym, że być może tylko wtedy jeśli jest blisko
niego ma szansę go odzyskać. Nawet w jej myślach brzmiało to idiotycznie, ale
nie miała pojęcia co innego mogłaby zrobić. Postanowiła więc podjąć ostatnią
rozpaczliwą próbę zrozumienia tego co się z
nią stało.
-
Ja…- I nagle zrozumiała. Nie może wciąż podawać się za Zofię Niemcewicz, bo
tylko utwierdza Adamczyka w tym, że zwariowała. Musiała działać rozważnie i z
głową a wtedy ci wszyscy ludzie przestaną jej pilnować. I wyjdzie na
wolność.-…przepraszam…tato.- Ostatnie słowo dziwnie zabrzmiało w jej uszach. Bo
dziwnie było mówić do obcego dla niej mężczyzny „tato”. Tym bardziej, że owy
mężczyzna był prezesem banku w którym pracowała i widywała go z tego powodu
niezwykle rzadko.- Wiem, że ostatnio zachowywałam się jak coś byłoby ze mną nie
tak, ale te luki w pamięci…one sprawiały że czułam się totalnie skołowana.
-
Wiktoria…Wiki kochanie to znaczy że już wszystko w porządku?- W oczach
mężczyzny pojawiła się nadzieja i...uczucie. Zosia przełknęła szybko ślinę. Czy
oprócz tego rodzicielskiego było w nim coś jeszcze? Czy plotki dotyczące
prawdziwych relacji między Szymborską a Adamczykiem są słuszne?
-
Tttak.- Odpowiedziała z delikatnym zająknięciem.- To znaczy nadal mam luki w
pamięci.- Dodała, bo przecież musiała jakoś wyjaśnić chociażby to, że nie
pamięta hasła do swojego telefonu.
-
Porozmawiam z lekarzem. On…
-
Nie, ja to już zrobię. A ty wracaj lepiej do banku.- Te słowa uspokoiły Stefana
Adamczyka, bo praca w banku była dla Wiktorii najważniejsza jak sam bank. A
skoro teraz do tego nawiązywała zaczynał być w dobrej myśli.
-
Na pewno?
-
Tak, muszę być sama żeby to sobie wszystko poukładać w głowie. Ja…dziękuję.
-
Nie ma za co moja droga. Bardzo się cieszę, że mnie nie odepchnęłaś.- Słysząc
to uśmiechnęła się z przymusem po raz drugi czując się nieswojo. Czyżby
Wiktoria skończyła związek z ojczymem jakiś czas temu a ten wciąż do niej
wzdychał? Miała nadzieję, że tak nie było, ale nawet jeśli to mimo wszystko ten
starszy mężczyzna nie będzie próbował narzucić jej swojej woli.
Gdy
wyszedł i została sama, od razu nacisnęła guzik wzywający pielęgniarkę, a gdy
się zjawiła poprosiła o telefon. Tu przeżyła rozczarowanie, bo Adamczyk
zabronił lekarzom pozwalać na wykonywane przez nią połączenia. Dlatego tłumiąc
rozczarowanie poprosiła o kolejną kartę i długopis.
Długo
zbierała się do napisania początku, nie wiedząc właściwie co dokładnie powinna
napisać by nie wyjść na szaloną. Dopiero po prawie godzinie zrozumiała co to
będzie.
Zaczęła
pisać więc wszystko: począwszy od dat, skończywszy na ulubionych potrawach,
kolorze, wydarzeniach z dzieciństwa. O swoich rodzicach, przyjaciołach, faktach
i emocjach z nimi związanymi. Pisała długo i chaotycznie: czasami zwykłymi
hasłami, czasami ze szczegółami opisując jakiś detal wiedząc, że wszystko może
mieć znaczenie. Dopiero gdy pielęgniarka
przyszła z kolejną wizytą przestała zdając sobie sprawę, że zapisała aż pięć
dużych kartek. No cóż, miała nadzieję, że tym razem Maria jej uwierzy.
Po
raz drugi ubłagała kobietę o dostarczenie listu Marii Grabarczyk, siostrze
kobiety która razem z nią spadła ze schodów. I po raz drugi jej się to udało.
Pozostało tylko mieć nadzieję, że Marysia to przeczyta.
***
-
Cześć Ksawery.
-
Witajcie. Wy też tutaj?- Przywitał się Iksiński z Emilią i Jowitą wchodząc do
sali w której leżała jego współlokatorka.
-
Tak.- Odpowiedziała ta pierwsza.- Przyszłyśmy zaraz po pracy, choć na chwilę
aby chociaż ją zobaczyć. Ewa też chciała, ale z powodu dziecka nie mogła.
-
Dała jakiś znak?
-
Nie. Wciąż śpi.- Tym razem odezwała się Jowita. Potem cała trójka w milczeniu
wpatrywała się w leżącą bez ruchu Zosię. Trzeci tydzień od czasu wypadku minie
już niebawem i wiedzieli, że wraz z upływem czasu szanse na obudzenie ich
przyjaciółki są coraz mniejsze. Ale żadne z nich nawet nie brało pod uwagę
możliwości, iż Zośka może się nigdy nie obudzić. Nie chcieli dopuszczać do
siebie takiej możliwości, choć lekarz na każde pytanie o dokładną datę
odzyskania przez pacjentkę świadomości odpowiadał: „cierpliwości, wszystko jest
w porządku i najwyraźniej organizm pani Niemcewicz potrzebuje takiej
regeneracji.” Ale odwiedzający Zosię najczęściej, czyli Arek i Maria widzieli w
jego spojrzeniu zdziwienie podczas codziennych rutynowych badań pielęgniarek i
ich przeglądu. Tak jakby sam nie miał pojęcia czemu Zosia wciąż śpi co było
oczywiście prawdą.
Niecałe
pół godziny później, w pokoju zjawiła się siostra Zosi. Wtedy Jowita podała jej
białą kopertę.
-
A to co?
-
Nie wiem, pielęgniarka to przyniosła jakieś 40 minut temu gdy zjawiłam się u
Zosi, podobno dla siostry pacjentki.
-
Okej, dzięki.- Koperta była co prawda podpisana, na dodatek opatrzona
dzisiejszą datą, ale Maria nie miała pojęcia o co mogło chodzić. Dlatego od
razu otworzyła przesyłkę. Zrobiła to gwałtownie tak, że kilka całkiem
zapisanych kartek upadło na podłogę. Gdy schyliła się by je podnieść poczuła
jak przyspiesza jej serce.
Nie
spowodowała tego ani treść listu (której notabene nie miała czasu się
przyjrzeć) ani nawet fakt, iż każda z kartek była zapisana drobnym maczkiem. Po
prostu to pismo było jej dobrze znane. To był charakter Zosi.
-
W porządku Maria?- To pytanie padło chyba od Emilki, która zauważyła jej dziwne
zachowanie. Marysia jednak tylko pokręciła głową. Potem wyszła z sali.
-
A tej co?- Spytała wówczas Jowita.
-
Nie mam pojęcia.- Mrugnęła do niej Emilia.- Co było w tej kopercie?
-
A bo ja wiem? Myślisz, że do niej zaglądałam?
-
No nie, ale bardzo się zdenerwowała…
***
Maria
pewnie kroczyła do sali, której numer dobrze pamiętała. Nie wiedziała co czuje
i co powinna czuć; w głowie kołatało jej się tysiąc myśli a każda z nich
bardziej irracjonalna niż wcześniejsza. Co tu było grane? O co tu do cholery
chodziło? Nie znała odpowiedzi na te pytanie. Ale wiedziała, że tylko jedna
osoba jest w stanie jej na nie odpowiedzieć.
-
Okej, dostałam twoją przesyłkę. A teraz gadaj co jest grane.- Nie miała zamiaru
bawić się w żadne eufemizmy ani pośrednie krążenie wokół tematu. Dlatego nawet
nie pukając do drzwi dziarskim krokiem weszła do sali w której leżała Wiktoria
Szymborska.
-
Przyszłaś.- Cruella wyglądała na ucieszoną, co nie wiedzieć czemu Marię
zirytowało jeszcze bardziej.
-
Przecież o to ci chodziło.- Syknęła.- Skąd znasz te wszystkie szczegóły?-
Dodała wskazując na kartki wciąż trzymane w dłoni.
-
Wciąż mi nie wierzysz, prawda?
-
A w co mam do cholery wierzyć, co?
Usiłujesz mi wmówić że jesteś moją siostrą. Co to kurwa ma być: Zakręcony
piątek dwa?!
-
Wiem, że to brzmi nieprawdopodobnie. Ale pomyśl jak ja się muszę czuć. Wciąż w
duchu szaleję by ludzie przestali brać mnie za wariatkę, ale czasami nawet to
nie pomaga.
-
Nie, przestań.- Pokręciła przecząco głową widząc dobrze znany gest zaciskania
dłoni w pięść, który znała u swojej siostry a teraz widziała u tej wariatki.-
Nie wmówisz mi, że jakimś cudem stałaś się moją młodszą siostrzyczką. Nie mam
pojęcia skąd znasz te wszystkie fakty ani jakim cudem wydusiłaś je od mojej
siostry, ale…
-
Fakty? Naprawdę to wszystko uważasz tylko za fakty? Przeczytaj kartki dokładnie
jeszcze raz i zobacz…
-
Przestań wmawiać mi coś czego nie ma!
- Maria wiem jak się czujesz, bo ja czuję się dokładnie tak samo tylko sto razy gorzej, ale sądziłam że ty jako jedyna możesz mi pomóc to zrozumieć.
- Maria wiem jak się czujesz, bo ja czuję się dokładnie tak samo tylko sto razy gorzej, ale sądziłam że ty jako jedyna możesz mi pomóc to zrozumieć.
-
Co?
-
Jesteś psychologiem. Nie wiem czy oni zamienili nam mózgi czy potraktowali
jakąś innowacyjną metodą zamiany ciał czy to po prostu jakaś reakcja na szok
powypadkowy. Ale sama do tego nie dojdę, bo tłumiąc to w sobie czuję, że
jeszcze bardziej wariuję.
-
Bo pani zwariowała. Powinni panią zamknąć i…
-
Maria do cholery spójrz na mnie. Spytaj mnie o co chcesz a przekonasz się, że
nie kłamię.
-
Przecież to śmieszne.
-
Po prostu zapytaj. Proszę.- Dodała Zosia z determinacją. Wtedy Maria
zdenerwowana szukała w głowie czegokolwiek, co mogłoby stanowić jakieś pytanie
tak wielki miała mętlik.
-
No dobrze, a więc kiedy się urodziłam?
-
Piętnastego maja tysiąc dziewięćset osiemdziesiątego szóstego roku.
-
Przecież to jasne, że z łatwością mogłabyś to sprawdzić. To przecież fakt.
-
Więc spytaj mnie o coś innego.
-
Czy…czy lubię jajka?
-
Słucham?
-
Odpowiedz: tak czy nie?
-
Nie, nie lubisz ich.
-
Zgadłaś, prawda?
-
Wcale nie. Wiem to, bo gdy miałaś piętnaście lat mama przywiozła od koleżanki
jajka wiejskie, a ty chciałaś zrobić sobie z nich jajecznicę, ale rozbijając
skorupkę jednego z nich był tam nierozwinięty kurczak. Wtedy przestałaś jeść
jajka gotowane czy smażone, tolerowałaś tylko te w ciastach czy innych
wypiekach.
-
Zosia ci o tym opowiedziała?
-
To ja jestem Zosią! Do cholery jeśli wciąż mi nie wierzysz więc spytaj o coś co
wiemy tylko ty i ja!
-
Okej!- Marysia również krzyknęła.- Więc…jak nazywał się mój pierwszy chomik?
-
Masz na myśli tego którego wybłagałaś od taty na trzynaste urodziny?
-
Tak.- Potwierdziła Maria wyraźnie z siebie zadowolona. Bo na twarzy nieznajomej
ujrzała konsternację.
-
Nazywał się…Mauricio.
-
Ha, nie bo Martin.
-
Rzeczywiście, miałaś fioła na punkcie Zbuntowanego anioła…
-
Nie próbuj żadnych sztuczek, bo i tak już znam prawdę.
-
Wcale nie próbuję, ale miałam wtedy osiem lat i nie pamiętam…
-…bo
nie jesteś moją siostrą.
-
Bo nigdy nie zdołałam nauczyć się tych twoich głupich nazw tych licznych świnek
morskich, chomików czy myszy. Tym bardziej gdy brałaś je z telenowel.
-
Po prostu się przyznaj, że kłamiesz. Gdybyś była Zosią wiedziałabyś.
-
Wiesz dobrze, że gdybym była Zosią to nie pamiętałabym takiego szczegółu, bo
zawsze miałam gdzieś twoich pupili…
Obie
kobiety kłóciły się zawzięcie wymieniając zdania z szybkością huraganu. W końcu
gdy młodsza umilkła zdenerwowana odwracając wzrok Marysia po raz kolejny
przeżyła szok.
Boże,
przecież one kłócą się tak jak zawsze. I do tego to odwracanie głowy…i
oddychanie nosem gdy jest zdenerwowana…Mózg wciąż nie mógł w to uwierzyć, ale
jakimś cudem serce wiedziało. Tylko dziwnie było w tej obcej kobiecie widzieć
swoją siostrę.
-
Ja…ja nawet nie czytałam tego co napisałaś w tych listach.- Odezwała się po
dłuższej chwili już bez krzyku sprawiając, że Zosia spojrzała jej prosto w
oczy.- Po prostu rzuciłam na nie okiem. I tak byłam wystarczająco porażona
widząc tam twój…to znaczy charakter pisma mojej siostry. Oczywiście zdawałam
sobie sprawę, że mogła go napisać wcześniej- w końcu data nic nie znaczy bo
mógł to być czysty przypadek chociaż zazwyczaj nie wierzę w przypadki i…zresztą
nieważne. Chodzi mi po prostu o to, że nawet jeśli tak było to ty
wiedziałaś o tym liście a to znaczy że nie istniał wcześniej, prawda?
-
Nie Marysiu. Nie istniał.
-
Więc…więc to by znaczyło, że kompletnie zwariowałam albo ty jesteś…ty naprawdę
jesteś…
-
Tak.- Przerwała jej Zosia ze łzami w oczach.- Jestem Zosią. Jestem twoją
młodszą siostrzyczką.
-
O mój Boże.- Mimo sporego szoku i niedowierzania na twarzy Marii, Zosia nie
mogła się powstrzymać przed podejściem do niej i mocnym objęciem. Tak długo
była ze wszystkim sama, że teraz musiała poczuć wsparcie drugiej osoby.
Nawet jeśli Marysia wyraźnie drgnęła.-
Jak to się stało?
-
Nie mam pojęcia. Nawet nie wiesz co czułam po raz pierwszy widząc w lustrze jej twarz, siedząc w jej ciele. A
potem widząc siebie leżącą dwa piętra wyżej…
-
Jezu, to dlatego wtedy gdy ustałaś w tych drzwiach…
-
Tak, ja zobaczyłam swoją twarz.- Wyszeptała wciąż wtulona w ramię siostry.
Jednak wypowiadając następne zdanie wysunęła się z jej objęć.- Dlatego musisz
mi pomóc. Oni wszyscy mają mnie za wariatkę, ale ja nie zwariowałam. Wierzysz
mi już, prawda?
-
Wierzę. Albo obie zwariowałyśmy.
***
Jeszcze
tego samego dnia Maria długo rozmawiała z Zosią wciąż nie mogąc otrząsnąć się z
szoku. Zadawała pytania, słuchała lub wyrażała własne zdanie. Na przykład o
tym, że Zosia powinna podawać się za Wiktorię Szymborską jeśli chce opuścić to
miejsce. W innym przypadku wezmą ją za wariatkę.
-
Mam nadzieję, że nie mówiłaś policji że jesteś Zosią?
-
Jakiej policji?- Zdziwiła się.
-
Nie przesłuchiwali cię?
-
Nie. Dlaczego mieliby to robić?
-
Żeby nikt nie miał wątpliwości, że to był wypadek.- Wyjaśniła Marysia. Ale
wtedy uderzyło ją coś jeszcze.- Bo był prawda?
-
Oczywiście. Uważasz, że chciałam spaść?- Spytała zapominając, że siostra nie
mogła przecież wiedzieć o tym co zrobił jej Arek i sądzić, że z jego powodu
chciała popełnić samobójstwo.
-
Nie, raczej że ktoś mógł wam w tym pomóc. To znaczy tobie i tej całej
Szymborskiej której masz teraz twarz.
-
Nie, zapewniam cię że nikt nam w tym nie pomógł. Nie pamiętam zbyt dobrze
tamtego momentu, bo wszystko stało się tak szybko, ale z pewnością to był
wypadek. Nikt nas nie zepchnął. Po prostu się potknęłyśmy.
-
Zosiu…- Zaczęła Maria po raz pierwszy nazywając siedzącą obok siebie kobietę
imieniem siostry.- …więc jak doszło do tego wypadku? I dlaczego powiedziałaś mi
trzy dni wcześniej, że Arek cię oszukał?- Być może była to kwestia nadmiernie
nagromadzonych emocji z powodu ulgi iż Maria w końcu uwierzyła że jest jej
siostrą a może bólu spowodowanego zdradą Żylińskiego. Ale koniec końców Zosia
wybuchła głośnym płaczem. Marysia nie mając pojęcia co robić delikatnie ją
przytuliła choć wciąż fizyczny dotyk lub patrzenie na siostrę w innym ciele
było dla niej dziwnym uczuciem. Po prostu czuła się tak jakby dotykała obcej
osoby. – Nie płacz proszę. Powiedz co się dzieje.
-
Zakpił ze mnie.- Zdołała wykrztusić z siebie dopiero po wielu minutach
szlochu.- Ale nie chcę na razie o tym rozmawiać.
-
Hej, nie możesz mówić mi czegoś takiego a potem tak po prostu milczeć.
-
Wiem, ale zrozum: to na razie dla mnie zbyt trudne.
-
Dobrze, jak chcesz. Ale musisz wiedzieć, że cokolwiek między wami zaszło, on
przychodzi do szpitala codziennie i siedzi przy twoim łóżku…to znaczy twojego
ciała. Poza tym jest jeszcze coś. Powiedział mi, że cię kocha.- Maria wiedziała
jakie wrażenie wywarło na jej siostrze ostatnie zdanie, bo wyczuła jak jej
ciało gwałtownie drgnęło. Ale doskonale to rozumiała. W końcu mężczyzna którego
od wielu lat darzyła uczuciem teraz ją pokochał a ona tkwiła w ciele jakiejś
innej kobiety. Dlatego tym bardziej przeżyła szok gdy zamiast radości na twarzy
Zosi (a raczej Wiktorii, Maria wciąż nawet we własnych myślach miała problem z
nazywaniem jej) ujrzała olbrzymi gniew i nienawiść.
-
Wyrzuć go. Nie ma prawa kiedykolwiek jeszcze zbliżyć się do mojego ciała. A już
na pewno tym bardziej powtarzając te wszystkie kłamstwa.
-
Nie wyglądało na to by kłamał. On cierpi.
-
Na jego miejscu też miałabym potworne wyrzuty sumienia traktując kogoś w sposób w jaki potraktował mnie. Ale jak go
znam to pewnie zwyczajna gra.
-
Czy my naprawdę mówimy o Arku?- Maria nie mogła uwierzyć w tak diametralną
zmianę stosunku jej młodszej siostry do niego.
-
Tak, ale dość o tym. Proszę tylko byś kazała mu się do mnie nie zbliżać…to
znaczy do mojego ciała. A teraz porozmawiajmy o mnie i o tym co powinnam
zrobić.
-
Ale ja nie rozumiem. Jak mogłaś tak nagle przestać go kochać?
-
Wyjaśnię to wszystko później. A teraz spróbuj pomóc mi zrozumieć co się stało i
jak powinnam znów odzyskać swoje ciało zanim przyjdzie pielęgniarka i cię stąd
wygoni.
***
Dzisiejszego
dnia Arek po raz pierwszy od trzech tygodni pojawił się w pracy. Ale nie
dlatego że chciał, po prostu nie miał wyjścia. I tak wykorzystał już cały
dostępny urlop na właśnie rozpoczęty nowy rok. A dalsza nieobecność byłaby źle
odebrana wśród jego zwierzchników z Krezus banku, nawet jeśli gazety wciąż
rozwodziły się nad jego heroicznym uratowaniem życia Szymborskiej. Dlatego
jeśli wciąż chciał tam pracować musiał szybko wziąć się w garść.
Nie
było to dla niego łatwe. Każdego dnia gdy zjawiał się w szpitalu miał nadzieję,
że to właśnie ten będzie tym w którym Zosia się obudzi. Wpatrując się w maszynę
rejestrującą jej funkcje życiowe każdą najmniejszą zmianę rejestrował z
nadzieją, iż właśnie teraz ona się obudzi. Ale to wcale się nie działo. A on
wracał do pustego mieszkania (wciąż mieszkał tam Ksawery, ale bez Zosi właśnie
takie mu się wydawało) próbując powściągnąć uczucie rozczarowania. Czuł jakąś
dziwną ironię w tym, że praktycznie w tej samej chwili zrozumiał, że szczerze
kocha jakąś kobietę a potem ją stracił.
Ksawery
też często odwiedzał Zosię co bardzo go denerwowało. Iksiński nie wiedział co
ich łączyło przed wypadkiem, a Arek wiedział co tamtej czuł do jego Zośki. I za
każdym razem przeżywał ogromną zazdrość widząc jak chociażby trzyma w szpitalu jej nieruchomą dłoń, którą musiał
powstrzymywać i tłumić. Mimo wszystko nie zawsze mu się to udawało czego skutkiem
były spięcia zachodzące między nimi w mieszkaniu. A kłócili się o wszystko:
sprzątanie, zakupy czy nawet podział rachunku do zapłacenia (oboje chcieli
zapłacić go za Zosię). Wydawać by się mogło, że tylko ona potrafiła trzymać ich
w ryzach zgrabnie wszystko organizując. Dlatego gdy jej zabrakło zaczął się
chaos.
Wchodząc
do oddziału Krezus Banku usiłował zapanować nad myślami nie dopuszczając do
myślenia o tym co się stało. I tak wiedział, że czekało na niego wielu
ciekawskich pracowników chcąc z pierwszej ręki dowiedzieć się wszystkich
szczegółów z sylwestrowej nocy. Ale on nie miał ochoty opowiadać na ich
pytania.
Właściwie
i nie było tak źle: aż do przerwy na lunch mógł skupić się tylko na pracy.
Dopiero wtedy zaczęli do niego podchodzić mniej lub bardziej dalsi znajomi
udając, że chcą się przywitać. A potem zadawać pytania. Uratowała go Emilia
która udała, że ma do niego jakieś pytanie dotyczące pracy, Gdy przez dziesięć
następnych minut marnowali swoją przerwę na rozmowę, nawet i najwytrwalsi zrezygnowali
idąc na zewnątrz.
-
Dziękuję.- Powiedział wtedy Arek,
-
Drobiazg. Wiem jak to jest, bo sama wciąż to przeżywam. Każdego dnia ktoś pyta
mnie o Zosię.- Nawet słysząc jej imię wypowiadane przez inną osobę poczuł
ukucie bólu. Wiedział, że na niego zasłużył: była jakaś przewrotna kara w tym
że teraz cierpiał tak jak z pewnością wcześniej przez niego Zosia, ale przecież
los nie musiał karać jej za jego błędy. – Pytają nawet o Cruellę, bo wiedzą że
leżą w tym samym szpitalu tylko na innych oddziałach. Zwłaszcza, że rozeszła
się plotka o tym, że zwariowała. Ale niedługo to się okaże.
-
To znaczy?
-
Nie słyszałeś? No tak, w zeszłym tygodniu cię tu jeszcze nie było. Adamczyk
wygłosił specjalne przemówienie mówiąc, że jego córka czuje się już dobrze i
niedługo wróci do pracy.
-
Chociaż ona wyszła z tego bez szwanku.
-
Złego diabli nie biorą.
-
Może jest w tym trochę racji, ale ja nawet nie wątpię w to, że Zosia też już
całkiem niedługo się obudzi.
-
Odwiedzasz ją dzisiaj po pracy?
-
Tak, jadę zaraz po. Chcesz jechać ze mną?
-
Pojechałabym, ale najpierw muszę wstąpić do domu i zrobić jakieś zakupy. Ty
pewnie nie zatrzymasz się żeby coś zjeść?
-
Kupię coś szybko po drodze.- Emilia tylko bez słowa pokiwała głową. Arek
spędzał w szpitalu każdą wolną chwilę niezależnie od upływu czasu od wypadku.
Wciąż nie mogła nadziwić się fenomenowi przyjaźni Zosi z nim: owszem wiedziała,
że są dla siebie jak brat i siostra, ale w pracy zazwyczaj oprócz zjedzenia
razem lunchu nie było widać łączących ich więzów. A teraz beztroski zazwyczaj i
zawsze uśmiechnięty Arek wyglądał jak cień siebie. I choć ona również
uwielbiała Zośkę i cierpiała, było jej go żal.- Idziesz teraz do stołówki?
-
Tak…to znaczy nie, muszę iść do Jowity. Przed wypadkiem pokłóciła się z Cruellą
i złożyła wymówienie, dlatego ma sporo pracy przed przygotowaniem wszystkich
dokumentów. Tym bardziej, że Szymborska jeszcze nie wróciła a obowiązuje ją
miesięczny okres wypowiedzenia. Obiecałam, że pomogę jej w archiwizacji.
-
Dobrze, a więc do zobaczenia za godzinę.- Pożegnał się z nią, a potem skierował
do stołówki. W drodze do windy spotkał Karola: nie odzywali się do siebie od
czasu tamtej feralnej rozmowy w piwnicy hotelowej sali. Każdy z nich był
wściekły na tego drugiego. Tak samo zachowywali się teraz ignorując wzajemnie
swoją obecność podczas przypadkowych spotkań w banku.
Kilka
godzin później tak jak zapowiadał, Arek zjawił się w szpitalu w sali Zosi. Tam
spotkał jej rodziców, którzy z coraz większym niepokojem wyczekiwali
przebudzenia córki ze śpiączki. Wdał się w nim w krótką rozmowę, a potem
wyczerpawszy temat, we trójkę siedzieli w milczeniu. Potem zgodnie z
zapowiedzią zjawiła się Emilia spędzając u Zosi jakąś godzinkę, po czym wyszła.
Kilka minut później zjawił się Ksawery. Również długo nie posiedział, bo
zaproponował że odwiezie państwa Niemcewiczów do domu, którym uciekł ostatni
autobus. Arek nie oponował, bo nie miał zamiaru opuścić Zosi nawet na chwilę. A
nóż się wtedy obudzi będąc sama? Nie chciał do tego dopuścić. Nawet jeśli to
Ksawery wyszedł na tego pomocnego.
Koło
dziewiętnastej do pokoju weszła Marysia. W ciągu pierwszych kilku minut Arek
nie dostrzegł w niej żadnej zmiany, ale jej pytania wyraźnie sugerowały, że coś
jest nie tak. Zwłaszcza, gdy spytała go:
-
O czym rozmawiałeś z Karolem tam na dole tuż przed wypadkiem Zosi?
-
Dlaczego o to pytasz?- Nie odpowiedziała na jego pytanie. Przez całą niedzielną
noc rozmyślała o wszystkim co wyznają jej siostra uwięziona w nieswoim ciele,
także tego co dotyczyło Arka. I zrozumiała, że Zosia musiała usłyszeć coś,
czego nie powinna przez co zdenerwowana potknęła się i upadła. Nie miała tylko
pojęcia co. Arek miał nową dziewczynę? Powiedział, że Zosia jest dla niego
tylko siostrą? Maria wiedziała, że to tylko zasmuciłoby jej siostrzyczkę a nie wprawił
w zgorzknienie i nienawiść do Arkadiusza. Wiedziała też, że jeśli Zosia nie
jest gotowa na wyznanie jej prawdy nie powinna na nią naciskać. Ale cała ta sprawa sprawiła, że przestała ufać
Żylińskiemu.
-
Po prostu jestem ciekawa. Mówiłeś, że chciałeś spotkać się z moją siostrą a
jednak rozmawiałeś z nim.
-
Karol przekazał mi, że Zosia zgodziła się na spotkanie ze mną i zjawi się za 10
minut w piwnicy.
-
To wszystko?
-
Maria nie pamiętam dokładnie o czym z nim rozmawiałem.- Skłamał.- Czy to ma
jakieś znaczenie?
-
Tak…nie…może.
-
Co to za odpowiedź?
-
Zosia nie chciała abyś tu był.
-
Słucham?- Widząc jego konsternację zrozumiała, że popełniła błąd. Nie pozostało
jej nic innego jak zmyślić na poczekaniu:
-
W święta była na ciebie zła.- To nie było całkowite kłamstwo.- A może raczej
smutna. Jeszcze tego samego ranka przed wypadkiem rozmawiałam z nią przez
telefon: powiedziała, że nie chce iść na to przyjęcie.
-
Do czego pijesz?
-
Nie wiem. Jak mówiłam wcześniej to mogło mieć jakieś znaczenie.
-Więc
dlaczego mówisz mi o tym dopiero teraz?
-
Możesz mi po prostu powiedzieć czy w jakiś sposób ją skrzywdziłeś
albo…oszukałeś?- Dodała przypominając sobie określenie jakie w stosunku do
niego użyła Zosia.- Nie musisz odpowiadać w jaki sposób, po prostu chcę wiedzieć
czemu była na tyle roztrzęsiona by spaść ze schodów.
-
Sugerujesz, że to moja wina?
-
O nic cię nie oskarżam, Arek.
-
I to dlatego wczoraj wieczorem tuż przed końcem odwiedzin sugerowałaś, że
powinienem spędzać u niej mniej czasu?
-
Powiedziałam tylko, że jesteś zmęczony tymi codziennymi wizytami.
-
Okej. A więc chcesz wiedzieć co zaszło między mną a twoją siostrą? To ci
powiem. Powiedziała mi, że mnie kocha a ja w panice nie miałem pojęcia co z tym
fantem zrobić.- Zaczął decydując się zataić część prawdy o tym, że po pijaku
się z nią przespał. Nie chciał by Marysia o tym wiedziała.- Powiedziałem jej,
że się nad tym zastanowię, bo nie wiedziałem do końca co powinienem o tym
myśleć. Zawsze widziałem w niej tylko przyjaciółkę, więc to był dla mnie prawdziwy
szok. Dlatego mogła być zmieszana, potem trochę na mnie zła gdy ten okres
mojego zastanowienia zaczął się przedłużać. Pewnie z tego samego powodu wzięła
na przyjęcie Ksawerego albo myślała, że ja też pójdę z kimś innym, nie wiem.
Ale w Sylwestra, w tamtej piwnicy dzięki rozmowie z Karolem zrozumiałem, że ją
kocham. Że chcę z nią być i zawsze była dla mnie jedyną kobietą po mamie która
się liczyła. I chciałem jej to do diabła powiedzieć. Ale kilka minut później
usłyszałem jakiś krzyk i jej zakrwawione ciało sturlało się po schodach jak
szmaciana lalka a ja myślałem że ona…że nigdy jej już tego nie powiem. I o tym
właśnie rozmawiałem z Karolem: o tym jak bardzo ją kocham. A teraz każdego dnia
przychodzę do szpitala licząc, że się obudzi i jednak będziemy mogli być
razem.- Zakończył nawet nie zdając sobie sprawy z tego jak jego głos drży z
powodu tłumionych emocji. Marysia nic już z tego nie rozumiała. Czyżby Zosia po
prostu myślała, że Arek chciał wyznać, że jej nie kocha i dlatego go
znienawidziła by było jej łatwiej o tym zapomnieć? Ale nie, przecież wyraźnie
twierdziła że Żyliński ją oszukał. Dodała nawet, że wykorzystał tak samo jak
Bartek. Oznaczało to więc, że Arek kłamał. Ale jeśli tak to musiała przyznać,
że robił to świetnie; a w to jakoś nie chciało jej się wierzyć. Pozostawała
więc tylko jeszcze jedna opcja: nieporozumienia. A skoro tak jest to nie
powinna się wtrącać tylko pozwolić im wszystko wyjaśnić po swojemu. Tylko jak do
tego czasu mogła zapobiec zbliżaniu się do przez niego do ciała jej siostry?
Nie mogła przecież nic zrobić.
-
Przepraszam, muszę wyjść by porozmawiać z lekarzem.- Powiedziała w końcu.
-
Rozumiem. Powiesz mi jak coś w jej stanie zdrowia się zmieni?
- Jasne.- Skłamała.- Do widzenia.
Wychodząc
z sali skierowała się do pokoju lekarskiego. Chciała załatwić sprawę jak
najszybciej by jeszcze zdążyć iść do Zosi (w ciele Wiktorii) i móc z nią
porozmawiać. Ale najpierw musiała poznać wszystkie fakty od Skarżyckiego. I
może choć trochę zrozumieć co się z jej siostrą stało.